Oksana Szczyrba
Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.
Publikacje
Jest jedną z najjaśniejszych przedstawicielek współczesnej ukraińskiej sceny muzycznej. Jej żywiołowy talent i unikalny styl podbiły nie tylko Ukrainę. Znana z mocnych tekstów i szczerych opowieści o życiu zwykłych ludzi raperka Alyona Alyona stała się głosem nowego pokolenia. Ale interesuje się nie tylko muzyką. Jest też zaangażowana w wolontariat i pomoc osobom dotkniętym tym, czego Rosja dopuszcza się w Ukrainie.
Oksana Szczyrba: Jesteś ambasadorką ukraińskiej kultury. Po Eurowizji cały świat śpiewał Twoje piosenki po ukraińsku. Co to dla Ciebie oznacza? Jak w czasie wojny postrzegasz swoją rolę jako piosenkarki?
Alyona Alyona: Kiedy cały świat śpiewa piosenki w twoim języku, oznacza to, że ten świat zrobił kolejny krok w stronę poznania tego języka i tej kultury – i twojego narodu w ogóle. To ważne i naprawdę uważam, że ludzie powinni słuchać piosenek niezależnie od języka, bo każdy język jest na swój sposób piękny, każdy ma własne brzmienie. To bardzo ważne, by odkrywać coś nowego – w ten sposób odkryjesz nową kulturę muzyczną. Każdy piosenkarz czy muzyk jest nośnikiem swojej kultury, kraju i miłości, bo to właśnie miłość niesiemy poprzez muzykę.
Ja niosę ją najlepiej, jak potrafię, i cieszę się, że świat to widzi, że ludzie to czują i akceptują, nawet nie znając ukraińskiego
Co oznacza dla Ciebie bycie ukraińską artystką za granicą? Jak reprezentujesz Ukrainę w Polsce przez swoją muzykę?
Oznacza przede wszystkim możliwość podziękowania wszystkim przyjaznym krajom za pomoc Ukrainie. W każdym wywiadzie to dla mnie temat numer jeden. Mam też możliwość wspierania tych Ukraińców, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów i zamieszkania za granicą – inspirowania ich do nauki języków krajów, w których mieszkają, do posyłania dzieci do zagranicznych szkół, do pracy, do pomocy Ukrainie w walce.
Jednego dnia przemawiasz w europejskiej stolicy, a następnego jesteś na linii frontu. Jak łączysz te dwa światy?
Koncerty dla cywilów w Ukrainie i Europie bardzo się różnią od tych dla ukraińskich żołnierzy. Artysta jest nicią, która łączy te dwa różne światy. Na front przynoszę miłość i uwagę. Sprawiam, że żołnierze rozumieją, że my tutaj, w cywilu, nie zapomnieliśmy o wojnie, że każdego dnia robimy wszystko, co w naszej mocy, by przyspieszyć zwycięstwo. I że każdego żołnierza traktujemy z szacunkiem. Nasza kreatywność ma również na celu przywrócenie ich do kręgu rodziny, do poprzedniego życia – przynajmniej na chwilę – i sprawienie, by poczuli się lepiej. Nie chodzi o taniec, chodzi o atmosferę.
Kiedy później występuję dla cywilów, przynoszę im coś od żołnierzy – jakieś emocje, prośby, słowa – i dzięki temu rozumiem, że to jest właśnie nić łącząca te dwa światy
Jak zmieniło się postrzeganie Ukrainy i Ukraińców?
Kiedy podróżuję po Europie, najbardziej imponuje mi nieoceniający stosunek ludzi do siebie nawzajem. W większości krajów europejskich istnieje poczucie wolności wyboru i wyrażania siebie. Miło jest widzieć, jak różni ludzie wyrażają siebie tak, jak chcą – i szanują siebie nawzajem. To jest chyba to, co robi na mnie największe wrażenie. Stosunek do Ukraińców zmienił się w 100 procentach. Po pierwsze, ludzie o nas wiedzą. Wiele osób dowiedziało się, że Ukraina jest niezależna, że mamy odrębny język, historię i tradycje. Po drugie, to ujmujące widzieć współczucie i zrozumienie w oczach wielu ludzi. To właśnie daje mi nadzieję, że nawet nie rozumiejąc siebie nawzajem, ludzie mogą współczuć komuś w rozpaczy i wyciągnąć pomocną dłoń.
Przez jakiś czas mieszkałaś w Polsce. Co było dla Ciebie wyzwaniem?
Lubię język polski. Niesie ze sobą szacunek do drugiego człowieka. Ukraince bardzo łatwo się go nauczyć. Rozumiesz lub możesz zrozumieć około 40% tego, co się w Polsce mówi, a to jest bardzo ważne. Wyzwaniem były dla mnie codzienne rzeczy, których nie rozumiesz od razu. Na przykład kupowanie biletów. Wchodzisz do metra, a tam są automaty. Na początku nic tego wszystkiego nie pojmujesz, bo to ich, Polaków, system transportu, do którego są przyzwyczajeni. I nie zawsze znajdzie się ktoś, kto może pomóc. Często się spieszę i przez takie przeszkody mogę się spóźnić. Ale zawsze mogę wziąć hulajnogę i pojechać ścieżkami rowerowymi.
„Moje życie to ciągła podróż, czasami nawet zapominam, jaki jest dzień, i nie wiem, która godzina. Jednak coraz lepiej rozumiem, czego chcę, i każdego dnia zachodzą we mnie zmiany” - napisałaś o sobie. Jakie są zmiany zaszły w Tobie od początku inwazji?
Największą są przewartościowania. Rzeczy, zwłaszcza materialne, które wczoraj odgrywały dużą rolę, dziś straciły na wartości. Teraz każdy dzień jest twoim dniem. Daj z siebie wszystko, nie miej zbyt wielu rzeczy, po prostu noś to, co masz, zużywaj to i kupuj nowe. Nie ma czasu na odkładanie na później dobrego uczynku lub dobrego słowa – musisz żyć tu i teraz. Mów, działaj i naucz się słuchać siebie, poświęcać sobie czas. Bo przez pierwsze dwa lata inwazji nikt nie myślał o sobie. Wiele osób przybrało na wadze, bardzo postarzało się na twarzy, bo każdy myślał o innych, a ciało zaczęło się poddawać.
Wielu moich znajomych bierze teraz leki antydepresyjne, ponieważ układ nerwowy nie wytrzymuje takiego obciążenia, a ciało prosi, by pomyśleli o sobie. A to jest najtrudniejsza rzecz do zrobienia
Jak ukraińskie społeczeństwo radzi sobie z wyzwaniami?
Ludzie mogą poradzić sobie ze wszystkimi wyzwaniami tylko wtedy, gdy są zjednoczeni. O tym właśnie była moja i Jerry’ego Heila piosenka na Eurowizji. Chcieliśmy przypomnieć ludziom o jedności. Kiedy jesteś sam, jesteś wojownikiem w polu, ale będzie ci bardzo trudno. Kiedy ludzie są zjednoczeni, jest siła synergii. Coś, co pomaga ludziom sobie radzić.
Wszystkie zdjęcia: materiały prasowe
„Teraz każdy dzień jest twoim dniem. Nie ma czasu na odkładanie dobrego uczynku lub dobrego słowa, musisz żyć tu i teraz. Mów, działaj, naucz się słuchać siebie i znajdź czas dla siebie”. Alyona Alyona o priorytetach na czas inwazji
Już na początku inwazji Anastazja i Dmytro Rybalewscy, ukraińscy aktorzy, wywieźli swoje dzieci za granicę. Wrócili po pół roku, bo nawet słoneczne Włochy nie mogły uchronić ich przed traumą emigracji i depresją. Dziś przyznają, że wojna zmieniła relacje między nimi.
– Teraz nie możemy już bez siebie żyć – mówi Dmytro. – Przed inwazją w trasie zawsze czułem się bezpiecznie. Dziś już nie. Czuję niepokój i bardzo się martwię o żonę i dzieci. Muszę zawsze być przy nich.
Jest czołowym aktorem w jednym z głównych teatrów w kraju, Narodowym Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki. Zawsze gra bohaterów: Koriolana u Szekspira, Mychajłę w „Skradzionym szczęściu” Franki czy Szymona w „Kaukaskim kole kredowym” Brechta.
Ona jest żarliwą i czułą Nastią ze „Skradzionego szczęścia” albo wdową z „Greka Zorby”.
Opowiedzieli nam swoją historię.
Garderoby i schroniska
Anastazja: – Dzień przed początkiem inwazji wysłaliśmy nasze dzieci do zachodniej Ukrainy. Tak podpowiadała mi intuicja. 24 lutego mieliśmy jechać na wycieczkę do Lwowa. Rano zaschło mi w ustach, a ziemia uciekła mi spod stóp.
Dmytro: Dobrze, że Nastia wcześniej spakowała walizki. Na początku nie mieliśmy pojęcia, co robić. Strasznie było wychodzić na zewnątrz, bo nie wiedzieliśmy, czy Rosjanie idą z czołgami, czy bomby już lecą. Spędziliśmy noc w pokojach wypoczynkowych teatru Iwana Franki, a potem pojechaliśmy do naszych dzieci.
Kiedy do nich dotarliśmy, zrobiło mi się lżej na sercu. Najtrudniejszą decyzją był wyjazd za granicę. Ale chcieliśmy chronić nasze dzieci – trzyletniego Makara, pięcioletnią Martę, siedmioletniego Marka i dwunastoletnią Margaritę.
Swego czasu grałem w teatrze w Gdańsku. Po wybuchu wojny zaproponowano mi tam tymczasowe schronienie. Pojechaliśmy więc do Polski i przez miesiąc mieszkaliśmy w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim, w dobrze wyposażonej garderobie. A kiedy zaczął się sezon teatralny, pojechaliśmy do Włoch.
Zabraliśmy z Ukrainy ze sobą naszego kota Jordana, więc nie mogliśmy wszyscy polecieć do Włoch samolotem. Wziąłem więc tyle rzeczy, ile mogłem, by Nastia nie musiała ich dźwigać, i pojechałem autobusem do Florencji. Przywitała mnie tam moja ciocia Maria, która mieszka we Włoszech od wielu lat. Jest moją krewną, ale daleką, więc staraliśmy się jak najmniej ją sobą obciążać.
Włosi obiecywali najlepsze warunki. Okazało się, że możemy liczyć tylko na schroniska
Anastazja: Wiele osób na wieść o tym, że jesteśmy we Włoszech, mówiło: „Och, to musicie mieć tam dobre życie”. A my żyliśmy w okropnych warunkach, brud i pluskwy – od ich ugryzień wszyscy mieliśmy blizny. Kiedy powiedzieliśmy właścicielowi schroniska, Niemcowi, o tych pluskwach, stwierdził, że to my przywlekliśmy je z wojny. Wielu miejscowych było zaskoczonych, że mamy wyższe wykształcenie, że w Ukrainie zostawiliśmy dom i samochód. Wyjaśnialiśmy im, że nie uciekamy przed biedą, ale przed wojną.
W drugim schronisku były wszy. Chłopcom musieliśmy ogolić głowy, a dziewczynki leczyć. Dzieci uczęszczały do lokalnej szkoły, jednocześnie ucząc się online w systemie ukraińskim.
Wojna wywarła wielki wpływ na wszystkie nasze dzieci. Zaczęło się jąkanie, wypadanie włosów, ataki paniki...
Pamiętam, jak kiedyś weszliśmy do pokoju i zobaczyliśmy Marka leżącego na podłodze. Mówił, że umiera. Średnia córka otworzyła okno i zaczęła go uspokajać.
Dmytro: Gotowałem dla wszystkich, bo bardzo mnie to uspokajało.
Anastazja: Staraliśmy się jakoś trzymać, ale w końcu wpadłam w depresję.
Wojna ma fatalny wpływ na układ nerwowy. Kiedy poszłam do lekarza i powiedziałam mu, że nie śpię od tygodnia, przepisał mi krople rumiankowe i walerianowe. Wysyłali mnie do włoskich psychologów, ale jak mam się z nimi komunikować, skoro nie mówię po włosku? Żyłam wiadomościami z domu, leżąc tam, cierpiąc, płacząc i czekając na nasz powrót.
Szewczenko zamiast prorosyjskiej telewizji
By jakoś pokonać stres, Dmytro szukał pracy w swoim zawodzie. Pewnego dnia w Toskanii poznał słynnego włoskiego aktora Giacomo Moscato.
Dmytro: Znalazłem pamiętniki z Mariupola. Przetłumaczyliśmy je, dodaliśmy wiersze Szewczenki, Ungarettiego, własne przemyślenia na temat wojny, zdjęcia i muzykę. Ułożyliśmy wszystko w logiczną strukturę i ruszyliśmy w trasę po Toskanii. Włosi na widowni byli zszokowani. Nie mieli pojęcia o tym, jakie okropności naprawdę dzieją się w Ukrainie; włoska telewizja nadawała głównie rosyjską propagandę. Słuchali nas z uwagą, a po występie podchodzili i mówili, że nawet gdyby Giacomo nie tłumaczył wszystkiego na włoski, zrozumieliby moje ukraińskie słowa.
Nie mogłem powstrzymać łez, gdy czytałem ostatni wiersz Tarasa Szewczenki „Nie obchodzi mnie, czy mieszkam w Ukrainie, czy nie” wraz z pamiętnikami z Mariupola. Kto by wtedy pomyślał, że w całej Ukrainie powstaną tysiące takich pamiętników...
Czułem, że muszę tam wrócić.
Na powrót zdecydowaliśmy się w październiku. Najpierw pojechałem ja z kotem. Kiedy przekroczyłem granicę, nastąpił zmasowany atak. Kilka dni później dotarli moja żona i dzieci.
Anastazja: Dopiero w ojczyźnie, mimo niebezpieczeństwa, poczuliśmy, że żyjemy. Od razu poszliśmy do lekarzy, przepisano nam leki przeciwdepresyjne, przeszliśmy sesje psychoterapii. To wszystko przywróciło nas do życia. Depresja i ataki paniki zniknęły.
Dmytro: Podczas naszej nieobecności ukraińska publiczność bardzo się zmieniła. Ludzie stali się mądrzejsi i bardziej inteligentni. Wiele osób przewartościowało swoje życie, skierowało je na nowe tory.
Anastazja: Teatr stał się bardziej potrzebny niż kiedykolwiek. Ludzie są bardzo zmęczeni. Chcą znaleźć ujście dla swoich emocji, potrzebują odmiany.
Przemyśleliśmy swoje życie. Kiedyś martwiliśmy się, że nie mamy głównych ról, że nie gramy w filmach. Teraz to wszystko stało się nieistotne. Najważniejsze jest to, że żyjemy i jesteśmy zdrowi.
Dmytro: Nasz związek umocnił się podczas wojny. Teraz nie możemy się bez siebie obejść. Przed inwazją zawsze czułem spokój, gdy byłem w trasie. Teraz już nie. Czuję niepokój i bardzo martwię się o żonę i dzieci. Zawsze musimy być blisko siebie.
Nasze dzieci też są teraz cały czas z nami. Przed wojną częściej były z nianią, teraz dorastają w teatrze
Mamy zadanie: wychować je w Ukrainie. Chcemy, żeby w niej dorastały i wiedziały, jakiego kraju są obywatelami.
Dziś Rybalewscy są wpływowymi wolontariuszami w sektorze kultury. Dmytro i Anastazja występują w przedstawieniach charytatywnych, z których dochód idzie na Siły Zbrojne Ukrainy. Swoją pracę w Teatrze Franki postrzegają jako część misji, która polega na promowaniu ukraińskiej historii i kultury.
Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterów
„Kiedy Ukraińcy słyszeli, że jesteśmy we Włoszech, mówili: ‘Macie dobre życie’. A my żyliśmy w podłych warunkach: od pluskiew my i dzieci mieliśmy blizny. Wielu Włochów dziwiło się, że mamy wyższe wykształcenie, a w Ukrainie zostawiliśmy dom i samochód. Tłumaczyliśmy im, że uciekamy nie przed biedą, ale przed wojną”
Rostysław urodził się w Kijowie. Studiował informatykę, ale rzucił uniwersytet na drugim roku i najął się za kelnera. Od najmłodszych lat pracował w branży restauracyjnej.
- Przed wojną miałem własną kawiarnię, ale później musiałem ją zamknąć - przyznaje.
Na front wzięli go, bo się uparł. Był jedynym z oddziału, który przeżył atak w najtrudniejszym sektorze walki o Bachmut. Prztrwał, chociaż jego towarzysze w myślach już go pochowali.
Spotykam go w przytulnej kawiarni na kijowskim Chreszczatyku. Uśmiecha się ciepło, ma mocny uścisk dłoni. Godziny rozmowy mijają niepostrzeżenie. Widzę kątem oka, jak goście przy sąsiednim stoliku zerkają na nas ukradkiem, podsłuchując z zapartym tchem jego opowieści.
Nigdy nie byłem tchórzem
Kiedy zaczęła się wojna, nie miałem pracy przez dwa miesiące. Było mi ciężko, jak wielu Ukraińcom. Potem się trochę poprawiło, znów zacząłem pracować jako kelner. W tym czasie mój przyjaciel, barman, był już na wojnie. Często powtarzał: "Nikt nie chce cię tu zabić, chodź". Nigdy nie byłem tchórzem. Postanowiłem iść i bronić Ukrainy. Miesiąc błagałem, aby mnie wzięli. Ciągle mi odmawiali, bo brakowało mi wyszkolenia bojowego. Ale w końcu mnie przyjęli i 2 grudnia zostałem wysłany wraz z innymi chłopakami do wioski Desna w obwodzie czernihowskim. Tam przeszliśmy szkolenie ogólne, a potem miesięczne szkolenie na sanitariusza. Powiedzieli mi, że mogę zostać tylko sanitariuszem.
Chciałem walczyć z bronią w ręku, ale co zrobić. Często słyszałem: „Na wszystko przyjdzie czas...”. Przydzielili mnie do 92. brygady w rejonie Charkowa i tam wiele się nauczyłem. Na początku koledzy nie lubili mnie, bo byłem z Kijowa. Chcieli przypisać mi znak wywoławczy „Stolica”, a jeden nazwał mnie nawet „doktorkiem”. Ale ja reagowałem tylko na „Rostik”. Po jakimś czasie mówili do mnie: "Jesteś normalnym facetem. Nie możesz być z Kijowa”.
Umrzeć można, ale nie tak
Była Wielkanoc, 16 kwietnia 2023 roku. Kierunek Chrowowe, blisko Bachmutu.
Wracałem z pozycji, Rosjanie tego dnia mocno nas szturmowali. Generalnie Moskale bardzo lubią atakować w święta. Niestety nasza grupa była słaba. Kiedy mieliśmy iść na pozycje, dowódca odmówił pójścia z nami. Przysłano innego dowódcę, też bez większego doświadczenia. Wyobraź tylko sobie: trzęsły mu się ręce, bał się wszystkiego. Jak tylko zeszliśmy do okopów, zaczęli do nas strzelać. Dwóch naszych od razu uciekło. Nie przeżyli, nadziali się na miny.
Reszta szła dalej, nieustraszona. Stąpaliśmy po zakrwawionych ciałach. Wtedy nasze mózgi nas chroniły, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że depczemy ciała naszych.
Mieliśmy zabić wroga i nie było w nas strachu. Tylko nienawiść i chęć obrony naszego kraju. Żadnych innych emocji. To wszystko odbywało się jakoś automatycznie
Niektórzy pili. Oczywiście to pomagało im się zrelaksować, ale szkodziło całej grupie. Alkohol wywoływał dużo agresji. Na wojnie w ogóle nie piłem... Jestem medykiem bojowym i szedłem jako drugi, tuż za dowódcą. Chciałem go wyprzedzić, bo widziałem jego strach. Ale nie zrobiłem tego, ponieważ był starszy wiekiem i do tego jeszcze oficer, taki poważny i odpowiedzialny. Nagle usłyszałem strzał i zobaczyłem, jak mój towarzysz ginie - od miny, która trafiła go w pachę. Ułożyłem go na ziemi i zamknąłem mu oczy. W grupie zostało pięć osób, trzy zginęły.
Ostrzał wroga był tak silny, że musieliśmy ukryć się w ziemiance. Nie dało się atakować. Zobaczyłem na ziemi chłopaka z pianą na ustach. Uklęknąłem i zacząłem udzielać mu pierwszej pomocy. Cała moja uwaga była skupiona na nim. Przybiegli do nas inni chłopcy i nagle nastąpiło bardzo silne uderzenie. Nie zdążyłem się połapać, co się stało, wjednej sekundzie byłem pod ziemią. Mój karabin szturmowy leżał w taki sposób, że utworzyła się maleńka poduszka powietrzna. Mogłem oddychać. Byłem całkowicie unieruchomiony, hełm uciskał mi głowę, nie mogłem się ruszyć. Słyszałem okrzyki z góry. Zacząłem się denerwować i też krzyczeć.
Jestem tu pogrzebany
Ktoś powiedział mi, że mnie słyszy i po mnie wróci. To znaczy, że ktoś przeżył, pomyślałem. Nagle zdałem sobie sprawę, że jestem pod stertą trupów. Czułem się, jakbym leżał pod kocem, i robiło się coraz goręcej. Niby było powietrze, ale jednocześnie go brakowało. Próbowałem się uspokoić.
Najgorsze było to, że nie wiedziałem, jak długo potrwa moja śmierć. Co innego umrzeć od razu od rany, a co innego tak. Kiedy usłyszałem kroki w pobliżu, zacząłem krzyczeć z całych sił. Nie obchodziło mnie, kto do mnie biegnie - nasi czy Moskale. Byle tylko tak nie umierać. Krzyczałem: „Hej!” I nagle usłyszałem czyjś głos (po akcencie poznałem, że to Gruzin):
- Kto tam?
- To ja - odpowiedziałem, nie chcąc się od razu identyfikować.
- Gdzie jesteś?
- Tutaj, pod ziemią...
- Co ty tam robisz? - przesłuchiwał mnie Gruzin.
- Jestem tu pogrzebany!
- Czekaj, ktoś po ciebie wróci.
Nie wykopał mnie, nie miał czasu - biegł na pomoc innym. Obiecał, że przekaże informacje o mnie. I jak się później okazało, dotrzymał słowa. Chłopaki, którzy przeżyli ostrzał, mogli przekazać informacje o mnie przez radio, tyle że tego nie zrobili. Później okazało się, że zginęli. Ale nawet kiedy informacja o mnie została przekazana, nikt nie mógł mnie od razu zacząć szukać, bo wszystko było pod ostrzałem. Po jakichś 5-6 godzinach zacząłem zdawać sobie sprawę, że nikt nie może mnie teraz uratować.
Chyba że stanie się cud.
Moje ciało walczyło
Na początku byłem zły na Boga, a potem modliłem się i prosiłem o ratunek. Pamiętam, że byłem spragniony do szaleństwa i było strasznie gorąco, dusiło mnie.
Wydawało się, że umieram minuta po minucie, że to ostatnie chwile
Ale moje ciało walczyło. Przez jakiś czas oddychałem szarpnięciami, nie straciłem jednak przytomności. Próbowałem nawet przegryźć sobie żyły, żeby się wykrwawić i uwolnić od tego wszystkiego. Ale w ciemności to nie działało - nie udało mi się.
W pewnym momencie postanowiłem spróbować wydostać się na własną rękę, podnosząc wszystkie ciała, które były nade mną, ciężkie jak drewniane kłody. W rezultacie złamałem sześć żeber i przebiłem sobie nimi płuca. Nie wiem, ile czasu minęło. Myślałem, że osiem godzin - w rzeczywistości to było piętnaście. Potem znowu modliłem się i krzyczałem. Na początku byłem zły na Boga, że pozwolił mi umrzeć w ten sposób. Potem modliłem się i prosiłem Go, by mnie ocalił. I wtedy znów usłyszałem kroki. Zacząłem jeszcze głośniej krzyczeć.
To byli nasi. Przypadkowo wracali tą drogą, bo wszystkie inne były zaminowane. W ogóle nie mieli tamtędy iść. Długo mnie odkopywali, na szczęście mieli saperki (nazywamy je „bobrami”). Najpierw odkopali moje pośladki, potem zaczęli szukać głowy. Kiedy poczułem uderzenie w hełm, byłem przeszczęśliwy. Kilka minut później mogłem już normalnie oddychać. Radość nieziemska, gdy zobaczyłem ich wyczerpane twarze. Nigdy więcej nie widziałem tych czterech odważnych ludzi. Bardzo chciałbym ich spotkać i podziękować; wtedy nie miałem sił, nie mogłem nawet chodzić. Wsadzili mnie do samochodu. Bardzo chciałem spać, ale mi nie pozwalali, rozmawiali ze mną. Zawieźli mnie do pierwszego punktu ewakuacyjnego. Tam spotkałem się z głównym oficerem medycznym, który powiedział:
- Pochowaliśmy cię 15 godzin temu, a ty przeżyłeś! Masz pojęcie, jaki to cud?!
To rzeczywiście musiał być cud. Ostrożnie pocięli wszystkie moje ubrania. Żal mi było tych ubrań, bo kupiłem je dzień wcześniej. Chciałem im powiedzieć: „Może po prostu zdejmijcie to ostrożnie, nie tnijcie moich ubrań, to takie drogie", ale nie miałem siły . Potem zaczęli różne procedury medyczne. W końcu karetka zabrała mnie do szpitala w Dnieprze, na oddział intensywnej terapii. Dostałem morfinę i zasnąłem.
W szpitalu spędziłem tydzień. Traktowano mnie bardzo dobrze, opieka na najwyższym poziomie. Potem wysłali mnie do Kijowa. Przez jakiś czas prawie nie spałem, ciągle bolała mnie noga, jakby coś w niej strzelało. W nocy ciągle krzyczałem, rzeczywistość mieszała się ze snem. Po dwóch tygodniach mój stan się ustabilizował. Wiem, że to Bóg mnie uratował. Zawsze w Niego wierzyłem.
Jak mój ukochany może zabijać?
Podczas pobytu na froncie nie miałem zbyt wiele wsparcia. Niestety nie mam kontaktu z rodziną - matką, bratem i siostrą. Ojciec zmarł, gdy miałem trzy lata. W wieku 15 lat wyprowadziłem się z domu - najpierw do wujostwa, potem sam zacząłem wynajmować mieszkanie. Moja rodzina i ja bardzo się różnimy; nie mogłem żyć z nimi pod jednym dachem. Nie byliśmy na tej samej ścieżce. Uważam, że winę za to ponosi matka, która podzieliła nas wszystkich.
Będąc na froncie, komunikowałem się tylko z moją dziewczyną. Wysoka, brunetka, duże zielone oczy, miła, sympatyczna - nie sposób było jej nie kochać. Mieszkaliśmy razem przez siedem lat. Switłana była osobą kreatywną - pisała książki i ilustrował je. Wojna była dla niej koszmarem, więc wysłałem ją za granicę. Tak było lepiej dla nas obojga. Dzwoniliśmy do siebie, kiedy tylko się dało. Oczywiście, nie mówiłem ukochanej zbyt wiele, po co ją martwić. Opowiedziałem wszystko dopiero wtedy, gdy leżałem w szpitalu.
Chciała przyjechać, ale się nie zgodziłem. Po wypisaniu ze szpitala dostałem 30 dni urlopu. Przyjechała. Kiedy dowiedziała się, że zabijałem, nie mogła się z tym pogodzić. Ale przecież nigdy nie zachowywałem się niemoralnie - zachowywałem się, jak zwykły żołnierz. Ale moja ukochana nie mogła zaakceptować, że zabijałem wrogów - dla niej każdy był człowiekiem. Sam fakt zabijania był dla niej nie do przyjęcia.
Nie kłóciliśmy się. Usiedliśmy, spokojnie porozmawialiśmy i postanowiliśmy się rozstać. Switłana od samego początku była przeciwna mojemu wyjazdowi na front. Najbardziej bała się, że zostanę kaleką. I tak się stało.
Wojenna kreskówka z bliznami
Wojna mnie zmieniła. Chyba stałem się zamknięty w sobie i zacząłem doceniać życie. Jako żołnierz jestem całkowicie spisany na straty, nie nadaję się do wojny, chociaż nadal chciałbym walczyć. Ale lewa stopa jest poważnie uszkodzona, prawie nie mogę nią poruszać. Tam, pod ziemią, nerw kulszowy został całkowicie zmiażdżony. Orzeczenia o niepełnosprawności jeszcze mi nie wydano.
Zamiast tego ścigają mnie różne instytucje. Miałem pecha do lekarki. Dała mi listę dokumentów, które mam przynieść do rejestracji niepełnosprawności. Zebrałem wszystko, oprócz zaświadczenia o służbie. Przecież nikt nie mógł mi go dać, chociaż okresy, w których walczyłem, były wskazane w innych dokumentach. Jednak lekarka - służbistka uparła się. A kiedy miałem już dostać orzeczenie o niepełnosprawności, powiedziała:
- Skoro jesteś z Obołonu, to dlaczego jesteś tutaj, w Hołosijewie?
Odpowiedziałem, że teraz tu mieszkam. I znowu zaczęła mnie ścigać o zaświadczenia. Prawdopodobnie nie dostanę tego orzeczenia. Przeszedłem długą rehabilitację. Nie chodziłem do psychoterapeutów, jakoś sam sobie radziłem. Po rehabilitacji wróciłem do branży restauracyjnej. Przyglądali mi się, czy wszystko w porządku (doskonale ich rozumiem). A potem zostałem mianowany administratorem. Pracuję w restauracjach od 18. roku życia.
Robię to, na czym się znam i co kocham.
Dziś wojna jest dla mnie czymś w rodzaju kreskówki o bohaterach wojennych, bohaterach z bliznami. Pamiętam, że wśród chłopaków panowały różne nastroje. Potworne zmęczenie psychiczne. Mówili:
- To będzie długa wojna. Nie przeżyjemy tutaj.
Dowództwo nie pozwalało nikomu wrócić do domu, mimo wielokrotnych obietnic. Był też gniew wobec tych, którzy nie walczyli. Tak wielu ginęło, nie da się obliczyć. Bachmut to najgorsza rzecz, jaką widziałem. Całe pola zasłane ciałami, nawet ich nie zebrano. Marzę o zwycięstwie Ukrainy.
Marzę też, że kupię motocykl. I bardzo chcę założyć rodzinę
Zdjęcia z prywatnego archiwum bohatera
Sanitariusz Rostysław Osypenko: Modliłem się i przeklinałem Boga, uwięziony przez 15 godzin pod stosem ciał moich kolegów
„Drugi Sewastopol”
Oksana Szczyrba: Jaka jest dziś polityka Putina i jego otoczenia wobec Mariupola? Co się dzieje w mieście?
Petro Andrjuszczenko: Rosjanie w rzeczywistości budują tam „drugi Sewastopol” – nad Morzem Azowskim. Wydarzenia z ostatnich dwóch lat pokazują, że muszą stworzyć wojskową bazę logistyczną w rejonie tego morza, aby zapewnić logistykę wojskową dla obwodów donieckiego, ługańskiego, zaporoskiego i chersońskiego.
Dlatego prowadzą politykę wymiany ludności, marginalizując pozostałą tam jeszcze ludność ukraińską i promując tak zwaną „odbudowę” miasta. Wiążą się z tym jednak poważne problemy, przede wszystkim finansowe. Mieszkańcy miasta mówią, że wszystko w Mariupolu jakby stanęło w miejscu. Obok budynków stoją dźwigi, ale nic się nie dzieje.
Wszystkie pieniądze Rosji idą teraz na wojnę, więc zamiast odbudowy mamy już trzeci rok te same ruiny
Kto spośród okupantów jest teraz odpowiedzialny za miasto? Jak jest zarządzane?
Wszystkie decyzje podejmowane są przez ludzi podległych Maratowi Chusnullinowi [od 21 stycznia 2020 r. wicepremier Federacji Rosyjskiej ds. budownictwa, mieszkalnictwa i rozwoju regionalnego – red.]. To on kontroluje przepływy finansowe w okupowanym rejonie azowskim – i sam świetnie na tym zarabia.
Jest jeszcze Dienis Puszylin [ukraiński kolaborant, drugi przywódca terrorystycznego tworu o nazwie Doniecka Republika Ludowa – red.], wspierany przez FSB, który stara się zostać politykiem w Moskwie.
Bardzo interesujący jest sposób zarządzania sprawami na niższym szczeblu. Na przykład jest szef administracji Mariupola, ktoś taki jak nasz mer, i pomniejsi urzędnicy. Jednak żaden z nich nie podejmuje jakichkolwiek decyzji i nie zarządza miastem. Są tylko figurantami. Mają doradców z FSB, których nazwiska są utajnione. To oni podejmują wszystkie decyzje w mieście.
Ilu w Mariupolu jest teraz mieszkańców? Co to za ludzie?
Przed inwazją w Mariupolu mieszkało 530 tysięcy osób. Wśród stu kilkudziesięciu tysięcy obecnych mieszkańców miasta Ukraińców jest około 80 tysięcy, z czego zdecydowana większość to osoby w wieku emerytalnym. Wiemy, że w minionym roku szkolnym do szkół chodziłotam 11 352 ukraińskich dzieci. Na taką liczbę dzieci w przybliżeniu przypada 20-25 tysięcy rodziców. Jeśli dodamy do tego emerytów i uwzględnimy rodziny niepełne – otrzymujemy około 80 tysięcy osób.
Jeśli chodzi o Rosjan, jest ich co najmniej 50-55 tysięcy – i są to głównie muzułmanie, Azjaci i osoby z Kaukazu. Są też etniczni Rosjanie, ale bardzo niewielu. Według naszych szacunków, jest co najmniej 7-8 tysięcy Rosjan, którzy przyjechali tu na stałe od początku 2024 roku. 1 września ubiegłego roku naukę w szkołach w Mariupolu rozpoczęło 3,5 tys. rosyjskich dzieci, 5,5 tys. ją od tamtego czasu ukończyło.
Domy, w których nikt nie mieszka
Ja wygląda sytuacja z mieszkaniami? Jakie jest podejście Rosjan do odbudowy?
Do 1 stycznia 2025 r. Rosjanie planują rozebrać 600 wieżowców, czyli zlikwidować około 40-45 tys. mieszkań. W sumie co najmniej 75 tys. mieszkań nie nadaje się do zamieszkania – wliczając te, które zostały wyburzone, są wyburzane i mają zostać wyburzone. Rosjanie odbudowali lub zbudowali od podstaw, jak mówią, 5,5 tys. mieszkań. To mniej niż dziesięć procent tego, co zostało zniszczone przez ich bomby, a następnie zrównane z ziemią przez ich koparki.
Jeśli mówimy o remontach, sytuacja jest bardziej skomplikowana. Całe dzielnice są puste. Jeśli spojrzeć na historyczne centrum – obszar od Teatru Dramatycznego do wyjazdu z Mariupola – to tam nie ma ludzi. Ale stoją tam wieżowce. Ich elewacje zostały odnowione, okna wymienione, działają windy – tyle że to wszystko stoi puste.
Tak wygląda większość Mariupola.
W rosyjskich mediach nie można obejrzeć choćby jednego filmu propagandowego, który zostałby nakręcony w Mariupolu wieczorem lub nocą. Bo wyszłoby na jaw, że w domach nie świecą się światła, że są nowe fasady, ale nie ma ludzi
Obraz jest naprawdę straszny. Mariupol to martwe miasto. Wszystko, co Rosjanie robią, to malowanie fasad.
Czy jakieś europejskie firmy uczestniczą w tej tak zwanej odbudowie?
Kilka miesięcy temu ustaliliśmy, że w Mariupolu zostało zarejestrowane przedstawicielstwo firmy Knauf. Według naszych informacji departament rosyjskiego ministerstwa gospodarki, odpowiedzialny za dostawy sprzętu, w tym systemów łączności, kontroli i monitoringu, usilnie stara się przyciągnąć partnerów z Zachodu. Próbujemy dowiedzieć się jakichś szczegółów, ale biznes się ukrywa. Nie jest na przykład jasne, jak to się dzieje – ale ukraińskie towary jakoś do Mariupola trafiają.
Jak rosyjskie władze okupacyjne pozbawiają Ukraińców ich domów?
Ukraińcy, którzy pozostali w mieście i mają dokumenty potwierdzające prawo własności mieszkań, wydane przez ukraińskie władze przed okupacją, mogą stanąć wobec faktu, że papiery te zostaną uznane przez Rosjan za nieważne lub sfałszowane
Ludzie nie mogą udowodnić praw do swojej własności, więc tracą domy i mieszkania, które są nacjonalizowane lub nawet rozbierane. Dwa mieszkania mojej teściowej w Mariupolu przestały istnieć. Ukraińcy mieszkający na terenach kontrolowanych przez nasz rząd nie mogą odzyskać swojej własności w Mariupolu. Bo musieliby przyjechać do miasta i przejść przez tak zwany proces filtracji.
Tak jest i w moim przypadku. Mam mieszkanie, ale nie mogę udowodnić moich praw do niego. Z oczywistych powodów nie mogę pójść do administracji okupacyjnej Mariupola z dokumentami potwierdzającymi własność mojego mieszkania. Dlatego zostanie ono znacjonalizowane i przekazane lub sprzedane Rosjanom. I nawet jeśli do Mariupola przyjedzie osoba prywatna, a nie publiczna, jak ja, problem polega na tym, że nie będzie mogła sprzedać swojego domu Rosjanom. Bo nie ma mechanizmów, które by to umożliwiały.
Jest coś, czego oni nie mogą zniszczyć
A co z bezpieczeństwem w mieście? Czy dochodzi handlu ludźmi?
W mieście nie ma żadnego bezpieczeństwa, panuje anarchia. Obywatele Federacji Rosyjskiej w są tam całkowicie bezkarni, kwitnie handel narkotykami. Rosyjscy migranci molestują ukraińskie kobiety i dziewczynki – i nikt nie interweniuje.
W razie zagrożenia atakiem z powietrza rosyjscy wojskowi i policjanci są ostrzegani i schodzą do schronów – podczas gdy cywile nie są ostrzegani o zagrożeniu. To chyba najlepszy symbol stanu bezpieczeństwa w Mariupolu
Co do handlu ludźmi – nie ma żadnych danych na ten temat.
Pamiętamy katastrofę ekologiczną w Mariupolu w pierwszych miesiącach po inwazji: chemikalia w kanałach ściekowych, zatruta woda pitna i morska, martwe delfiny... Jak to wygląda dzisiaj?
To kompletny horror! Flora i fauna zostały praktycznie unicestwione. Szkodliwe substancje ze zbombardowanych zakładów „Azowstal” zostały uwolnione do środowiska. Nie działają oczyszczalnie ścieków, więc Morze Azowskie jest zanieczyszczone. Delfiny nadal umierają. To wszystko z powodu działań okupantów.
Co powinna zrobić dla Mariupola społeczność międzynarodowa?
W ciągu tych dwóch i pół roku okupacji całkowicie rozczarowałem się instytucjami międzynarodowymi. Wszyscy zapomnieli o Mariupolu
Potrzebujemy całkowitej izolacji Rosji na poziomie międzynarodowym i międzynarodowej misji ekologicznej. To kwestia bezpieczeństwa ekologicznego całego świata! Nie mówię już nawet o zbrodniach wojennych. Wprowadźmy przynajmniej misję ekologiczną i podnieśmy kwestię reparacji, blokady i rozminowania zakładów „Azowstal” na poziomie ONZ.
Znaczna liczba wziętych do niewoli obrońców z pułku Azow to mieszkańcy Mariupola. Ilu z nich jest w niewoli? Jak wygląda ich sytuacja?
Od tysiąca do półtora tysiąca osób znajduje się w rosyjskiej niewoli od ponad dwóch lat. Ale jeśli mówimy o obronie terytorialnej, to ani jeden służący w niej chłopak nie wrócił jeszcze do domu. To wyłącznie mieszkańcy Mariupola, którzy do 24 lutego 2022 roku byli cywilami. Nie ma wśród nich zawodowych wojskowych. Naprawdę mam nadzieję, że wszyscy jeńcy wrócą do domu – ale musiałaby pani zobaczyć, w jakim stanie wróg odsyła naszych ludzi! To przerażające.
Ile jest ukraińskich ofiar w Mariupolu?
Okupanci celowo zniszczyli ciała poległych mieszkańców Mariupola i zatarli ślady swoich zbrodni, więc dokonanie dokładnych obliczeń jest niemożliwe. Za pośrednictwem naszych partyzantów wykupiliśmy rosyjską bazę danych z 2022 roku, dotyczącą zabitych dzieci w obwodzie donieckim. Zabito ich tam 103. Dodaliśmy do tego nasze dane i otrzymaliśmy liczbę 164 zabitych dzieci. Tożsamość wszystkich tych dzieci została zweryfikowana: nazwiska, imiona, patronimiki. To straszne opisy. Upublicznienie ich zrujnowałoby psychikę wielu osób.
Czy uda się odbudować ukraiński Mariupol? Jak Pan widzi przyszłość miasta?
To możliwe, są różne plany. W rzeczywistości jednak to miasto musi zostać zbudowane od podstaw, co zajmie minimum 10 – 15 lat. W marzeniach widzę Mariupol jako nowoczesne miasto liczące 300-350 tysięcy ludzi, rozciągnięte wzdłuż morza. Miasto średnich przedsiębiorstw. Idealnie byłoby, gdyby z każdego domu do morza można było dojść w 15 minut. Wierzę, że ludzie do niego wrócą i znajdziemy pieniądze na odbudowę – zażądamy reparacji od kraju agresora i przyciągniemy inwestorów. Mariupol to ludzie, duch miasta żyje w nich, a nie w murach i cegłach. A tego okupanci nie mogą zniszczyć.
Ruiny wieżowców zniszczonych przez bomby, 150 000 zaginionych mieszkańców, dzikie wysypiska śmieci pośrodku ulic, imigranci z Rosji i namioty rosyjskiej armii w centrum miasta – oto Mariupol w trzecim roku inwazji. Co naprawdę dzieje się w tym mieście i co kryje się za rosyjską „odbudową”? Sestry rozmawiają o tym z Petrem Andriuszczenką, byłym doradcą burmistrza Mariupola
Nie będę miał innego kraju
Kiedy wybuchła wojna na wschodzie Ukrainy, natychmiast poszedłem służyć z moimi towarzyszami. Tak się złożyło, że wielu z nich – z Doniecka, Charkowa, Kijowa i Ługańska – było w tej samej jednostce. Dziś wielu jest w niewoli lub nie żyje. Pamiętam, że pierwsza grupa była bardzo zmotywowana do obrony kraju, choć już wtedy rozumieliśmy, że to dopiero początek.
Spodziewaliśmy się takiej wojny już w 2014 roku. Rozumiałem, że musimy przygotować się na szerzej zakrojone działania. Dlatego Azow jest jedną z jednostek w Ukrainie, która najbardziej przygotowywała się do wojny na pełną skalę. Pokazały to wyniki brygady w Mariupolu w 2022 roku.
W dzieciństwie marzyłem o zostaniu inżynierem i zbudowaniu w kraju czegoś znaczącego. W dorosłym życiu ojciec nauczył mnie kochać Ukrainę. Powiedział, że nigdy nie będę miał innego kraju. A to oznacza, że albo się za nim opowiesz, albo będziesz koczownikiem nieustannie wędrującym gdzieś bez szansy na rozwój.
Dlatego zrezygnowałem z kariery sportowej w Polsce i wybrałem obronę ojczyzny
Z Azowem, który powstał wiosną 2014 roku w Berdiańsku jako pułk, jestem związany od samego początku. W ciągu 10 lat jednostka rozrosła się z grupy partyzantów do profesjonalnej armii. Często jestem nazywany „ideologiem Azowa”. Uważam jednak, że po prostu odpowiednio pracuję z ludźmi i uświadamiam im, dlaczego wróg musi zostać zniszczony. Tu już nie chodzi o ideologię, tylko o światopogląd. I ważne jest, by przekazać go żołnierzom. I ważne jest to, że ustanowiliśmy pewne tradycje. Zawsze dbaliśmy o rozwój wojska, jego szkolenie, by żołnierze rozumieli, dlaczego tu są.
Wiedziałem, że to nie potrwa 5 minut
Jak zaczął się dla mnie 24 lutego 2022 roku? Już w nocy było jasne, że rano coś się wydarzy. Kazałem chłopakom iść spać, bo czekał nas ciężki dzień. Położyliśmy się o piątej nad ranem, kiedy dotarł już raport, że „coś zaczyna się ruszać”. Uznałem, że powinniśmy pospać jeszcze godzinę. Potem był alarm i zaczęliśmy zabierać rzeczy do Mariupola. Opuszczaliśmy wszystkie bazy, zabieraliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy i niszczyliśmy to, czego nie mogliśmy zabrać. Już stało się jasne, że rozpoczęła się inwazja na pełną skalę. W Mariupolu Rosjanie uderzyli w stację radarową.
Wiedziałem na pewno, że ta wojna nie potrwa 5 minut. Coś takiego istniało tylko w fantazjach Rosjan – że zajmą Kijów w trzy dni. Rozumieliśmy, że ludność jest uspokajana opowieściami, że to zajmie miesiąc, dwa, trzy... Ale rzeczywistość była zupełnie inna.
Rosjanka mówi, jak kochać Rosję
Był 20 maja. Opuszczaliśmy fabrykę [zakłady Azowstal – red.]. Zaprowadzono nas do autobusów i zawieziono do Ołeniwki. Nie pamiętam zbyt dobrze szczegółów niewoli, ale pamiętam, jak Rosjanie przestraszyli się mojej plastikowej walizki, myśląc, że to materiał wybuchowy. Krzyczeli: „Połóż to na ziemi! Co tam jest!? Otwórz to, odsuń się!”. Potem zabrali mi wszystkie moje torby, artykuły higieniczne, maszynkę do strzyżenia, wyrzucili moje jedzenie.
A potem była długa podróż ze strażnikami, helikopterami i wizyta w koszarach. Życie stało się systematyczne, jak w pracy.
Kiedyś przyszła dziennikarka i powiedziała mi, jak bardzo powinienem kochać Rosję – to było bardzo zabawne. Zapytałem ją, dlaczego nie uderzyli na nasze bazy, żeby nie było takiego oporu. Nie było odpowiedzi. Za to powiedzieli: „Zabierzcie go do koszar. Zadaje za dużo pytań”.
Później te pytania wyłaziły mi bokiem, ale pomyślałem, że powinienem zadawać je Rosjanom. Ciekawie było słyszeć, co sobie myśleli, bo ze zdrowym rozsądkiem to nie miało nic wspólnego.
Byłem pewien, że wrócę
Oczywiście w niewoli panował strach. Ktoś kto mówi, że się nie boi, kłamie. Ale po tym, co działo się w Mariupolu, kiedy okupanci niszczyli miasto, zabijając wojskowych i cywilów, strach w niewoli stał się mniejszy. Byłem pewien, że wrócę do domu, nie wiedziałem tylko, kiedy to nastąpi. Czułem jednak, że będę w niewoli do roku – i tak się stało. Przygotowywałem się na to. Gdybym nie został uwolniony, nadal bym się do tego przygotowywał.
Ludzie przyzwyczajają się do wszystkiego. Bez względu na to, co się dzieje, walczymy do końca. Nigdy nie pozwoliłbym sobie na walkę po stronie wroga.
To kwestia wyboru. Możesz ocalić zdrowie lub życie, gdy wróg cię torturuje. Ja wolę być bity i torturowany, ale pozostać lojalny wobec mojego kraju
W niewoli byli tacy, którzy się poddawali. Są ludzie słabsi i silniejsi. W naszym zespole staraliśmy się wspierać siebie nawzajem. Mieliśmy w sobie wystarczająco dużo motywacji, by trwać i nie tracić ducha. Wśród naszych chłopaków bardzo niewielu straciło zapał. Wyczerpanie, niepokój, brak łączności z ojczyzną i bliskimi – to wszystko jest bardzo trudne moralnie. Nie przygotują cię do niewoli, to niemożliwe. Musisz sam przez to przejść. Teraz na podstawie tych wszystkich wydarzeń możemy z grubsza nakreślić pewien model i szkolić wojsko.
W naszym garnizonie wyborem była śmierć albo niewola. Do dowódcy należało uratowanie personelu i w tej sytuacji postąpił słusznie. W przeciwnym razie wszyscy byśmy zginęli.
Szarość - i napis „Ukraina”
Dla mnie niewola była szarością i zwierzęcą egzystencją. Chociaż zwierzęta, wybaczcie, są o wiele lepsze od tych nieludzi. Niewola to także małe rzeczy, które mogą dać ci ukojenie. Na przykład kiedy stoisz cały dzień i nagle znajdujesz małą śrubkę. Ta mała rzecz pomaga zabić długie godziny oczekiwania.
W otępieniu niewoli mieliśmy wiele różnych myśli, bo nie zawsze można było rozmawiać. W ogóle nie można było rozmawiać o niczym poważnym.
Ta szarość trwała do momentu, gdy podczas wymiany zobaczyłem napis „Ukraina”. Dopiero wtedy poczułem ciszę, spokój i wszystko nabrało kolorów. W końcu się odprężyłem, bo poczułem się jak w domu
Mój zwykły dzień w niewoli był nieciekawy. Jedliśmy rzeczy, których teraz nie włożyłbym do ust i których prawdopodobnie nie będę już jadł do końca życia. Nie było prawie żadnej opieki medycznej. Kara mogła być za wszystko – od zgubienia kapcia po powiedzenie jednego słowa za dużo. I pomyśleć, skąd w Rosjanach tyle nienawiści do Ukraińców…
Osobną kwestią jest propaganda, która od lat funkcjonuje w filmach pokazywanych na naszych kanałach telewizyjnych. Okupanci zainwestowali miliardy w propagandę, robili wszystko, by osiągnąć swój cel. Próbując wpoić nam pewne idee, sami uprawiali czysty rasizm. Jak to się objawia? Wszystkie mniejszości etniczne w Rosji są wysyłane na wojnę. Przypomina to rodzaj „oczyszczania”, ponieważ ci ludzie są uważani za gorszych od etnicznych Rosjan.
Poziom okrucieństwa zależał od osoby
W maju 2022 roku cały garnizon Mariupola, około dwóch i pół tysiąca osób, został wzięty do niewoli. Kilkadziesiąt osób zginęło w eksplozji w kolonii karnej. Nie ma informacji o liczbie zabitych i torturowanych, ale z własnych obserwacji mogę powiedzieć, że zmarło lub było brutalnie torturowanych bardzo wielu. Podanie prawdziwych liczb jest niemożliwe, ponieważ Rosjanie je ukrywają. Ciągłe przemieszczanie się dodatkowo utrudnia kontrolowanie sytuacji.
Rosjanie stosowali różne metody znęcania się nad Ukraińcami. Robili, co chcieli. Poziom okrucieństwa zależał od osoby.
Niektórzy chcieli tylko znęcać się psychicznie, inni chcieli bić, torturować i zabijać. Samo myślenie o tym jest przerażające
Gdy nie musisz chodzić ze spuszczoną głową
Obudzili nas w nocy – usłyszeliśmy, że przyjechał konwój. Wsadzili nas do ciężarówki KamAZ i kazali zachowywać się spokojnie, bo inaczej będą strzelać. Powiedzieli, że jedziemy na wymianę. Potem była długa podróż do samolotu, lot z zawiązanymi oczami i kolejna długa jazda autobusem. Dopiero na granicy z Ukrainą zdjęli nam opaski z oczu. Patrzyłem na twarze ludzi obok mnie – zwłaszcza Rosjan, którzy wcześniej nas bili, a teraz byli przyjaźni.
Kiedy przekazano nas stronie ukraińskiej, wszystko się zmieniło. Szarość niewoli zmieniła się w kolorowe odcienie człowieczeństwa, wrażliwości i poprawności. To niesamowite uczucie, gdy zdajesz sobie sprawę, że jesteś otoczony przez swoich ludzi i nie musisz chodzić ze spuszczoną głową. Spotkania z rodziną, telefony do bliskich i powrót do normalnego życia – wszystko to przyniosło mi poczucie spokoju i rozjaśniło świat.
Ludzie, którzy nie rozumieją, że trwa wojna
Wiem, czym jest prawdziwa wojna. To utrata bliskich, traumy, rany i ból. Irytują mnie ludzie, którzy nie zdają sobie sprawy, że w kraju toczy się wojna na pełną skalę. Podczas przerw w dostawie prądu ludzie nie mieli siły się uczyć, szkolić się ani pomagać armii. Bardzo mnie to martwi, ponieważ większość z tych, których znałem, była na froncie.
Ukraińscy żołnierze uczą się na własną rękę, szukając motywacji. Czują wielką miłość do swojego kraju, do rodziny, której bronią. Ich utrata to wielka strata dla ukraińskiej przyszłości.
Wszyscy chcą zwycięstwa, ale co każdy robi?
Za teraźniejszość i przyszłość Ukrainy odpowiedzialni są młodzi ludzie. Starsze pokolenia próbują uniknąć tej odpowiedzialności. W miastach ludzie godzinami stoją w korkach, spalają paliwo zamiast pojechać metrem i wysłać sto hrywien na front. Wszyscy chcą zwycięstwa, ale co każdy z nas robi w tym kierunku?
Pamiętam jednego muzyka, który poszedł na służbę i służy do dziś. Znam go od dawna. Jest wzorem do naśladowania. Tymczasem wielu innych mężczyzn po prostu się bawi. To irytujące. Społeczeństwo musi być przygotowane na rozmowę z ludźmi, którzy przeżyli niewolę i wrócili z frontu.
Baczniej przyglądam się ludziom
Po powrocie z niewoli przeszedłem dwie operacje, rehabilitację, byłem w sanatorium. We wrześniu wróciłem do służby. Niektórzy z moich kolegów z wymiany dopiero teraz wrócili do służby – tak poważne mieli rany.
Po niewoli moje życie zbytnio się nie zmieniło. Wróciłem do służby, bo nie widzę sensu w życiu w cywilu, dopóki wszyscy moi bracia nie wrócą z niewoli. I dopóki nie pochowamy wszystkich zmarłych
Ci chłopcy zasługują na pamięć na wieki. Teraz baczniej przyglądam się ludziom w cywilu.
Niestety, wojna szybko się nie skończy. Musimy odzyskać wszystkie terytoria, a to zajmie trochę czasu. Być może ktoś zostanie zastrzelony na Kremlu i nastanie nowy reżim, który przeprosi i wycofa wojska – ale to mało prawdopodobne. Musimy stworzyć ministerstwo wspierające weteranów. Nasz kraj powinien zrobić to samo, co Stany Zjednoczone, które dużo inwestują w pracę z weteranami.
Dla mnie Ukraina jest wszystkim – i niczym. Wszystkim, ponieważ wszystko, co robisz, robisz dla swojego kraju. I niczym, ponieważ nie musisz jej o nic prosić. Bo każdy powinien coś dla niej zrobić.
Wielu żołnierzy nie potrzebuje orderów ani nagród. Chcą tylko wrócić do swoich rodzin i prowadzić normalne życie
Andrij „Spajder” Ignatiuk, szef wsparcia humanitarnego 12 Brygady „Azow”, broni Ukrainy od dziesięciu lat. Brał udział w wyzwoleniu Mariupola, Marjinki i w ofensywie na kierunku Pawłopol – Szyrokie. Opowiedział nam o swoich doświadczeniach wojennych, niewoli i ideologii Azowa
Dziś ukraińsko-izraelska misja humanitarna FRIDA zrzesza ponad 1000 lekarzy – ochotników. Oksana Łazorenko, otolaryngolożka i laryngolożka dziecięca, członkini tej organizacji, opowiedziała o podróżach, historiach pacjentów i wyzwaniach podczas misji FRIDA.
Oksana Szczyrba: Jak doszło do powstania waszej misji?
Oksana Łazorenko: Wszystko zaczęło się od inwazji. Izraelczycy Roman Goldman i Mark Newiazki skrzyknęli 980 lekarzy z Ukrainy. Zdali sobie sprawę, że w naszym kraju dzieje się coś, co musi zostać powstrzymane. Wpadli na pomysł stworzenia organizacji charytatywnej, która pomagałaby zapewnić cywilom opiekę medyczną, a jeśli to możliwe – także pomoc humanitarną. Roman Goldman pracował wcześniej z lekarzami i miał kontakty wśród wielkich klinik w Izraelu, co oczywiście pomogło w realizacji jego planu. Początkowo lekarzy – ochotników było niewielu, ludzie dołączali do inicjatywy głównie za sprawą poczty pantoflowej. Wiosną 2022 roku zdaliśmy sobie sprawę, że jest duże zapotrzebowanie na taką pomoc. Informacje o organizacji zostały udostępnione na Facebooku, z zaproszeniem do przyłączania się.
Wielka tragedia w kraju zgromadziła profesjonalnych lekarzy i podobnie myślących ludzi, którzy chcieli pomóc
Na początku było nas około trzydziestu osób. Podróżowaliśmy na wschód Ukrainy raz w tygodniu. Lekarze nie przestawali jednak pracować w swoich głównych szpitalach czy klinikach; większość jeździła na wschód w weekendy. Nie było łatwo, ale mieliśmy cel, a ludzie potrzebowali naszej pomocy. Z czasem nasze grono zaczęło rosnąć.
Te wyjazdy dawały nam potężną energię. Kiedy przyjechaliśmy do okupowanego Chersonia, pracowaliśmy w trudnych warunkach, nie było elektryczności ani ogrzewania, więc było bardzo zimno. Tam, gdzie to możliwe, ustawiliśmy generatory, ale ich moc nie była wystarczająca – tak wielu było lekarzy. Pierwszeństwo mieli ginekolodzy, bo ich pacjentki zwykle musiały się rozbierać.
Dziś misja liczy prawie tysiąc osób, w tym około ośmiuset lekarzy. To ratownicy medyczni, psycholodzy, rehabilitanci, farmaceuci itp. FRIDA to potężna organizacja.
Z jakich regionów pochodzą ci lekarze?
Teraz – z całej Ukrainy. Mamy lekarzy ze Lwowa, którzy muszą wyjeżdżać bardzo wcześnie, by dotrzeć we właściwe miejsce (proszę sobie wyobrazić, jak to jest podróżować ze Lwowa na wschód kraju). Są też lekarze z Odessy, Zaporoża, Dniepru, Mikołajowa, Charkowa. Oczywiście najwięcej jest z Kijowa.
A kiedy zaczynaliśmy, było tylko sześcioro.
Teraz jeżdżę mniej więcej raz w miesiącu. A moje serce jest spokojne, ponieważ wszyscy pacjenci otrzymują niezbędną opiekę.
Jak stała się Pani częścią FRIDA?
Był czerwiec 2022 roku, wyjechałam na miesiąc na wakacje do siostry, która mieszkała w Polsce. Odwiedziłam ją z moim dzieckiem. Chciałam jej pomóc stanąć na nogi, a przy okazji samej się zresetować. Byliśmy w Europie przez trzy tygodnie. W mediach społecznościowych natrafiłam na ogłoszenie o spotkaniu lekarzy – i się zapisałam.
Ktoś do mnie zadzwonił i zapytał: „Jedziesz?”.
„Tak, jadę”.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że oprócz mojej głównej pracy mam ważną misję: pomagać ludziom. Zrozumiałam, że to jest naprawdę potrzebne. Mój pierwszy wyjazd był tydzień po powrocie z Polski. Do Mukaczewa. Tam był bardzo duży napływ ludzi, pracowaliśmy od dziewiątej rano do szóstej wieczorem. Naszymi pacjentami byli tymczasowi przesiedleńcy.
Przez prawie dwa lata działaliśmy bezpłatnie, pokrywając niezbędne wydatki dzięki wsparciu wolontariuszy, a niektóre rzeczy kupując za własne pieniądze
Teraz ludzie mniej lub bardziej przystosowali się do zmian, ale w tamtym czasie większość z nich była zdezorientowana. Pomoc, której udzieliliśmy, okazała się bardzo potrzebna, ludzie byli nam niezmiernie wdzięczni.
Jakie regiony odwiedzaliście najczęściej?
Często jeździliśmy w okolice Charkowa. Do samego Charkowa nie było potrzeby jeździć, bo lekarze tam byli. Ale w okolicznych wioskach sytuacja była katastrofalna. W tych wyjazdach towarzyszyli nam wojskowi, do wsi wpuszczano nas tylko za ich zgodą.
Ludzie ukrywali się w piwnicach, więc wielu miało grzybicze zapalenie ucha środkowego.
Zabiera Pani ze sobą sprzęt medyczny?
Nie wszystko, ale na przykład aparat USG – tak. W grupie są nrupa ma najwyższej klasy specjaliści, którzy wykonują precyzyjne diagnozy. Na miejscu robimy to, co tylko możemy zrobić. Wykrywamy guzy i wykonujemy biopsje. Nasi ginekolodzy podróżują z kolposkopem, a pediatrzy ze wszystkimi niezbędnymi szczepionkami.
Jakie były główne problemy, z którymi musieliście się mierzyć?
Często pacjenci załamywali się psychicznie. Nie byłam na to przygotowana. Ludzie na przykład bali się, że nie zostaną przyjęci na czas, ale my zawsze traktowaliśmy ich ze zrozumieniem. Nawet jeśli ktoś przychodzi z agresją, nieufnością, lękiem, to trzeba pamiętać, że jest się tu po to, żeby mu pomóc. Było wiele osób z problemami psychosomatycznymi. Zawsze trzeba się uśmiechać i przytulać – i ludzie natychmiast się zmieniają. Jednak proszę mi wierzyć: nie jest łatwo pracować w takim strumieniu agresji. Trudno na nią nie reagować.
Przyjmowałam 21-letnich chłopaków. Mieli szum w uszach i piątą lub szóstą kontuzję. Ale uśmiechali się, mówiąc, że są jeszcze młodzi i że wszystko będzie dobrze.
Bardzo się o nich boję, bo pewnych rzeczy nie da się cofnąć. Dorosłe dziecko patrzy na ciebie, a ty myślisz, że być może następnym razem już się nie uśmiechnie – albo nie wróci już z bitwy
Przepisywaliśmy żołnierzom wszystkie niezbędne terapie. Rozumieliśmy jednak, że na przykład ten snajper wróci do swojej jednostki i nie wiadomo, czy będzie kontrolował leczenie, czy będą jakieś komplikacje. W takich przypadkach zawsze zostawiamy pacjentom nasz numer dyżurnego telefonu.
Nie wszyscy pacjenci są potulni. Kiedyś przyszedł do mnie facet, złapał mnie za rękę i powiedział: „Proszę natychmiast wyciąć mi gruczoły, miałem już trzy ropnie i nie chcę przechodzić przez kolejny”. I zażądał, żebym zrobiła to bez znieczulenia. Jako lekarka zdawałam sobie sprawę, że każda interwencja chirurgiczna może mieć swoje konsekwencje, poza ty nie miałam wszystkich niezbędnych narzędzi. Powiedziałam: „Przyjedź do Kijowa na jeden dzień”. Ale on nie mógł, bo walczy na froncie i nie miał go kto zastąpić.
Dociera Pani do piekielnych miejsc. Nadal ma Pani instynkt samozachowawczy? Odczuwa Pani strach?
Nie mam wewnętrznego strachu. Nie wiem, jak inni ludzie. Zawsze zastanawiałam się, jak mogę to wszystko przetrwać. Ale kiedy ma się cele, nie ma czasu na myślenie o strachu. Przez pierwsze trzy tygodnie prawie w ogóle nie było tam naszych lekarzy – po prostu tam nie dotarli. Aby nie narażać się na niebezpieczeństwo, mieszkałyśmy z córką w szpitalu. Czułam się wtedy bardziej komfortowo i spokojniej. Szpital zawsze był dla mnie swego rodzaju azylem bezpieczeństwa.
Podczas wyjazdów bywało niebezpiecznie?
Były momenty, kiedy było blisko. Raz wracaliśmy z Chersonia i rakieta uderzyła prosto w naszą klinikę. Stało się to, gdy tylko wsiedliśmy do autobusu. Kilka razy było bardzo ciężko w obwodzie charkowskim. Przyjeżdżasz i nie ma nic – nie ma prądu, nie ma wody. Mężczyźni pili, by poradzić sobie ze stresem, a starsi ludzie nie chcieli opuszczać swoich domów. Zwykle pracowaliśmy do późna w zimnie, z generatorem. Kiedy wracaliśmy do domu, była gęsta mgła. Nie mieliśmy kamizelek kuloodpornych, tylko hełmy. I żadnej broni. Nasi kierowcy byli naszymi ochroniarzami.
W każdej chwili mogliśmy zostać zastrzeleni lub wzięci do niewoli. Ale ta świadomość przyszła do nas dopiero w drodze
Wtedy wszyscy podróżowaliśmy w ciszy; to było przerażające. A najgorsze było to, że nie mogliśmy wtedy nic zrobić, by myśleć o czymś innym. Tymczasem kiedy pracuję, to się nie boję. Muszę dobrze wykonywać swoją pracę. Muszę odnieść sukces. Muszę dbać o moich pacjentów.
Tak, było wiele niebezpiecznych, a nawet śmiertelnie niebezpiecznych sytuacji. Ale pomaga nawet to, że lekarze mają osobliwe poczucie humoru. Kiedyś koleżanka poszła do toalety na ulicy. I wtedy w pobliżu coś przeleciało. „O mój Boże, jak ja bym nie chciała tak zginąć! Bo to przecież wstyd umierać w toalecie” – powiedziała.
Na szczęście żaden z naszych lekarzy nie zginął. Możesz być w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Moja przyjaciółka Oksana, która pracowała na oddziale przeszczepu szpiku kostnego, zginęła w Kijowie. Pocisk uderzył w jej samochód w pobliżu Uniwersytetu Szewczenki.
Spłonęła żywcem o 8:30 rano w zwykły dzień powszedni. W Ukrainie nigdzie nie można czuć się bezpiecznie
My, lekarze, już dokonaliśmy wyboru. Nie mamy czasu myśleć o niebezpieczeństwie. Jesteśmy tu, by pomagać.
Ilu osobom pomogła organizacja od początku swojej działalności?
Nie liczyliśmy, ale ponad dziesięciu tysiącom. Na jednym wyjeździe możemy przyjąć jakieś trzysta osób.
Kto organizuje te wyjazdy?
Organizacja takiego wyjazdu to bardzo dużo pracy. Kiedyś mieliśmy kapitanów, którzy zajmowali się tym, gdzie będziesz mieszkał, co będziesz jadł, gdzie będziesz przyjmował pacjentów. Teraz mamy biura, a chłopaki i dziewczyny załatwiają wszystko różnymi kanałami z osobami publicznymi. Bardzo intensywnie współpracowaliśmy z fundacją Piwowarowa w obwodzie charkowskim. Zapewniali dużą pomoc swoim społecznościom i organizowali wyjazdy w teren. Czasami organizowali nam również zakwaterowanie. Teraz wynajmujemy hotele lub apartamenty w stosunkowo bezpiecznych okolicach. Na początku zdarzało się, że spaliśmy w śpiworach. Mieszkaliśmy też w pensjonacie niedaleko Charkowa, w którym mieszkały starsze osoby wywiezione z tego miasta. Warunki były okropne – pleśń, wilgoć, zimno – ale nie chodziło nam o wygodne życie. Najważniejsze było spędzić gdzieś noc i ruszyć dalej. Teraz, gdy jest większe wsparcie, lekarze mają lepsze warunki.
Z jakimi urazami spotykała się Pani najczęściej?
Usuwałam ciała obce z rogówki i ucha. Mam kolekcję koralików w różnych kolorach, często musiałam je wyciągać z uszu dzieci. Były guzy ucha, różne brodawczaki. Co się dało, usuwaliśmy na miejscu.
Które spotkanie z pacjentem najbardziej zapadło Pani w pamięć?
Kiedyś przyjęłam kobietę z 16-letnim chłopcem. Mieszkali w Słowiańsku, nie wyjechali. Chłopak był bardzo przystojny i inteligentny. Matka powiedziała, że nie oddycha normalnie. Zrobili mu już tomografię komputerową, miał cysty w zatokach szczękowych, a jego nos był niedrożny. Potrzebował operacji.
Więc przyjechali do Kijowa. We troje, bo ta kobieta, oprócz 16-latka, ma jeszcze jedno dziecko. Musiałam ich wszystkich gdzieś umieścić, załatwiłam mieszkanie. Ona była rozdarta między dwojgiem dzieci: jednego nie mogła zostawić, bo było małe, a drugie wymagało opieki po operacji. Ale nie prosiła o żadną pomoc. Leki nie były nieodpłatne, trzeba je było kupić we własnym zakresie, a ona nie miała pieniędzy. Mimo to o nic nie poprosiła.
A po operacji po cichu próbuje wsunąć mi pieniądze do kieszeni, by mi podziękować. Dobrze wiem, ile ten tysiąc hrywien dla niej znaczy. Mówię: „Nie, to niepotrzebne” – a ona się obraża, że odmawiam przyjęcia pieniędzy.
Później, podczas naszego kolejnego wyjazdu, kiedy zatrzymaliśmy się w hotelu „Zoria” w Słowiańsku, odwiedziłam tę rodzinę. Wszystkie okna zabite sklejką. Jest zima, wewnątrz też zimno. Na zewnątrz wyją bezpańskie psy, w pobliżu nieustannie uderzają pociski. Dociera do ciebie, jak ciężko jest im żyć, że każdego dnia walczą o przetrwanie. Tak, mogliby wyjechać, ale nikt nie wie, z czym musieliby się mierzyć w innym mieście lub kraju.
Nie można ich osądzać, bo ludzie mają prawo bać się zmian, mogą nie mieć odpowiednich cech osobowości lub na tyle stabilnej psychiki, by przystosować się do nowych warunków. Widząc jednak te straszne warunki, w jakich żyją niektórzy Ukraińcy, człowiek jest przerażony.
Kiedy zimą ta matka w jednej koszuli biegnie za tobą ze słoikiem kompotu w podziękowaniu, przypomina ci to scenę z filmu
Gdy żyje się w komforcie, bardzo trudno zrozumieć tych, którzy ukrywają się w piwnicach. Nie każdy może gdzieś wyjechać i zacząć życie od nowa.
Kiedy pojechaliśmy do Iziumu, powiedziano nam, że znaleziono tam kobietę w bardzo ciężkim stanie. Ważyła 21 kilogramów, ktoś wielokrotnie poranił ją nożem w jej własnym domu domu. Nie przeżyła.
Twarz wojny jest straszna. Zdajesz sobie sprawę, że żołnierze, którzy teraz się do ciebie uśmiechają, jutro mogą umrzeć. Nie rozumiesz, dlaczego dzieci muszą żyć w piwnicach i dlaczego całe wioski pełne starszych ludzi jadą na gidazepamie [lek o działaniu przeciwlękowym i uspokajającym – red.].
Rodzina musi się bardzo o Panią martwić. Czy próbowali przekonać Panią, by nie jeździła na wschód?
Znają mnie, więc wiedzą, że nie ma sensu nic mówić – i tak pojadę. Po prostu mnie wspierają i czekają, aż wrócę. Miałam szczęście. Moi rodzice dobrze mnie wychowali i wpoili ważne wartości. Moja babcia ze strony matki przeżyła Hołodomor. Często mnie instruowała: „Dziecko, kup sobie worek gryki i mąki. I trzymaj je pod łóżkiem”. Zawsze przechowywałam suchary i mąkę. Moja druga babcia, ze strony ojca, przeżyła obóz koncentracyjny. Najwyraźniej wytrzymałość została mi przekazana genetycznie.
Czego dziś potrzebuje FRIDA?
To organizacja wolontariacka, dlatego stale potrzebujemy wsparcia. Na szczęście teraz mamy już wystarczająco wielu lekarzy. Jeździmy na wschód ze sprzętem i lekami, a to wymaga regularnego uzupełniania zasobów. Nie zawsze mamy wystarczająca dużo leków, dlatego będziemy wdzięczni za każdą pomoc, każdą darowiznę.
Od początku inwazji lekarze-wolontariusze z zespołu FRIDA pomogli tysiącom Ukraińców. Ci niezmordowani profesjonaliści o wielkich sercach regularnie jeżdżą do wschodniej Ukrainy, by zapewnić opiekę medyczną potrzebującym
Syn Ołesi ma kilka diagnoz: ślepota od urodzenia, epilepsja, zaburzenia ze spektrum autyzmu. Wiele lat zajęła jej nauka, jak mu w tym wszystkim pomóc, odwiedzała lekarzy i uzdrowicieli. Później stworzyła organizację „Widzieć sercem”, która pomaga niepełnosprawnym dzieciom w socjalizacji i zmienia postrzeganie ich życia przez społeczeństwo.
Często mówili jej, że syn jest nienormalny, udzielali bezużytecznych rad. Nadal musi mierzyć się z niepełnosprawnością syna, tyle że teraz postrzega ten proces już w zupełnie inny sposób.
W szczerym wywiadzie Ołesia opowiada nam o problemach związanych z inkluzją w Ukrainie, o tym, dlaczego dzieci nie mogą przebywać w szkołach z internatem, o projektach integracyjnych i o swoim życiu z synem.
Oksana Szczyrba: Po raz pierwszy zetknęłaś się z problemami integracji 17 lat temu, gdy Matwij się urodził. Zaproponowano Ci nawet napisanie listu, w którym byś się go zrzekła. Jak przyjęłaś tę wiadomość?
Ołesia Jackiewicz: Możliwe, że o integracji dowiedziałam się jeszcze później.
Kiedy urodził się Matwij, powiedziano mi, że jestem młoda i jeszcze urodzę zdrowe dziecko. „Po co ci to?”
W tamtym czasie – być może dlatego, że nie miałam wiedzy o kwestiach niepełnosprawności – odebrałam tę wiadomość jako coś bardzo groźnego. Miałam bardzo trudny poród, a po nim nie widziałam Matwija, został natychmiast zabrany na oddział intensywnej terapii. Ale nie miałam pojęcia, że coś jest nie tak. Namówili mnie, żebym podpisała zrzeczenie się praw do syna. Byłam w szoku poporodowym. Dopiero później przeanalizowałam to, jak potraktował mnie personel, jak przekazali mi tę informację, jak bardzo było to niewłaściwe, niegrzeczne, nietolerancyjne.
W ogóle nie brałam pod uwagę, że coś może być nie tak. Przede wszystkim w moim otoczeniu nie było dzieci niepełnosprawnych, a ciąża przebiegała całkiem dobrze. W tamtym czasie z moim pierwszym mężem, sportowcem, nie piliśmy alkoholu i nie paliliśmy papierosów, prowadziliśmy zdrowy tryb życia. Uczestniczyłam we wszystkich możliwych wydarzeniach dla matek, kobiet w ciąży, w kursach, na których nauczyłam się, jak prawidłowo oddychać.
Wygląda na to, że nasze społeczeństwo nie jest przygotowane do rozmawiania o niepełnosprawności. Jak powinno wyglądać zachowanie innych w sytuacji, w której się znalazłaś?
Absolutnie nieprzygotowane. Informowanie rodziców o tym, że coś poszło nie tak podczas porodu, powinno odbywać się z wielką delikatnością. Któż inny, jak nie lekarze, powinien wytłumaczyć i im, co robić, gdy rodzi się dziecko z niepełnosprawnością?
Dopiero w tym roku dzięki Rzecznikowi Praw Dziecka opracowano protokół powiadamiania rodziców o takich sytuacjach. Wyobraź sobie, ilu rodziców wcześniej dowiedziało się o niepełnosprawności swoich dzieci w barbarzyński sposób
Nie mogę tego inaczej określić. Nie mogę mówić za wszystkich, ale mam własne doświadczenia i doświadczenia tych rodziców, z którymi pracujemy od wielu lat. I nie zależy to od tego, czy to publiczny szpital położniczy, czy prywatna klinika. Nie ma kultury interakcji między personelem a kobietą w ciąży, zwłaszcza jeśli coś pójdzie nie tak. Personel medyczny lubi mówić: „Dlaczego chcesz mieć chore dziecko? Dokonaj aborcji, a potem urodzisz zdrowe”.
Jak diagnoza syna wpłynęła na Twoje relacje z mężem?
W pierwszych miesiącach bardzo nas wspierał. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się wyleczyć Matwija, poprawić sytuację. Punktem bez powrotu stała się wiadomość, że jest niewidomy. Mąż miał wielką nadzieję, że jego syn przejmie jego biznes. Rozwiedliśmy się – być może nie dlatego, że Matwij jest niepełnosprawny, ale dlatego, że nie do końca rozumieliśmy, co się dzieje. A może tak miało być, żeby każde z nas mogło stworzyć własną szczęśliwą rodzinę.
Był czas, że chodziliście do różnych lekarzy, homeopatów, szamanów, psychologów. Ktoś nawet powiedział Ci, że Matwij nie pożyje długo. Wtedy chwytałaś się wszystkiego i robiłaś dla niego wszystko. Nie miałaś czasu na naukę, relaks czy dbanie o siebie. Kiedy zdałaś sobie sprawę, że powinnaś przestać?
Odwiedziliśmy wszystkich lekarzy, jakich mogliśmy. Poszliśmy do medium i zapłaciliśmy dużo pieniędzy. W tamtym czasie łudziłam się, że robię coś, by Matwij poczuł się lepiej – chociaż w rzeczywistości nie miało to na niego żadnego wpływu. Spędziłam dużo czasu na poszukiwaniu nowych metod leczenia i leków. Kiedy Matwij miał około trzech lat, po raz pierwszy zapadł w śpiączkę. Zabrano go na oddział intensywnej terapii i nie pozwolono mi go odwiedzić. Wróciłam do domu na noc, a następnego dnia o 6 rano byłam już pod drzwiami oddziału intensywnej terapii. Wtedy złapałam się na myśli, że źle przeżyliśmy ten czas, bo nawet nie wiedziałam, co Mawij lubił, a czego nie.
Nagle zdałam sobie sprawę, że nigdy nie robiłam z nim tych prostych rzeczy, które się robi w dzieciństwie – na przykład nie chodziliśmy po kałużach. Wtedy obiecałam sobie, że jeśli przeżyje, stanę się zwyczajną matką zwyczajnego dziecka
Kiedy zabrałam go ze szpitala, zdałam sobie sprawę, że patrzę na trzymiesięczne niemowlę. Nie siedział, nie trzymał głowy i bardzo słabo połykał. Prawie rok zajęło nam stopniowe odzyskiwanie wszystkich tych umiejętności – trzymania kubka, siedzenia, obracania się, reagowania na dźwięk i mnóstwa innych rzeczy. A potem przyszła padaczka, i to w skomplikowanej postaci. Znowu musiałam szukać lekarza, by dobrać odpowiednie leki i przejść przez te wszystkie straszne kręgi piekieł, przez które przechodzą rodzice dzieci cierpiących na padaczkę.
Mniej więcej w tym czasie zaczęłam zdawać sobie sprawę, że moje dziecko nie jest mile widziane w społeczeństwie. Wchodziłam na wszystkie możliwe fora, na których udzielały się stowarzyszenia rodziców wychowujących niepełnosprawne dzieci. Poznawałam tych rodziców, czytałam o ich doświadczeniach i dzieliłam się swoimi. Potem zaczęliśmy organizować pikniki rodzinne, na które przyprowadzaliśmy nie tylko nasze dzieci, ale także naszych przyjaciół. Chcieliśmy pokazać innym, że dziecko z niepełnosprawnością to nie jest jakieś inne stworzenie, które trzeba schować w oddzielnym przedszkolu.
Twój syn często ma ataki w miejscach publicznych, emocje wyraża krzykiem. Jak ludzie na to reagują?
Wszystko zależy od etapu życia. Pamiętam, jak kiedyś byliśmy na placu zabaw i Matwij, bawiąc się w piaskownicy, dostał ataku padaczki. Położyłam go na ławce, a w tym samym czasie matka dziecka, z którym Matwij się bawił, zebrała wszystkie zabawki, wyjęła serwetki i zaczęła wycierać nimi rączki swego dziecka, a potem zabawki, którymi bawił się mój syn. Powiedziałam jej, żeby się nie martwiła, bo padaczka nie jest zaraźliwa. Nigdy więcej nie widziałam jej już na tym placu zabaw.
To nie znaczy, że ona jest zła. Być może nigdy w życiu nie widziała napadu padaczkowego. Oznacza to raczej, że społeczeństwo jest niedoinformowane. W miejscach publicznych ludzie podchodzili do mnie i pytali, czy potrzebuję pomocy. Kilka lat temu zdarzyło się, że Matwiej bardzo głośno krzyczał. Wtedy ludzie podchodzili do mnie i komentowali, że źle się czuje.
Potem był okres, kiedy przestał chodzić – to trwało prawie półtora roku. Byliśmy u wszystkich lekarzy, potem kupiłam wózek inwalidzki. Bo o ile w domu, w pomieszczeniu, mógł przynajmniej raczkować, to na ulicy przestawał chodzić zupełnie. Mógł położyć się wszędzie – na przejściu dla pieszych, przy kasie w supermarkecie, w metrze. Kładł się głową w dół, zakrywał uszy i leżał tak od pięciu do siedmiu minut. To właśnie wtedy wysłuchałam najwięcej rad, zaleceń i komentarzy od nieznajomych.
Jedna pani powiedziała nawet do mnie: „Tacy jak ty wychowują separatystów na Krymie”
Teraz Matwij prawie nie krzyczy i potrafimy już dojść do porozumienia. Wie, jak się ustabilizować, choć oczywiście nie zawsze to działa. Kiedy ma atak, ludzie mniej się na niego gapią, a przynajmniej tak mi się wydaje. Raz nawet podszedł do mnie młody chłopak i zapytał, czy nie potrzebuję pomocy. To było dla mnie szalone. Ale w rzeczywistości to normalne.
Co skłoniło Cię do założenia organizacji „Widzieć sercem”?
Nie marzyłam o jej stworzeniu. Planowałam robić w życiu coś innego. Ale tak się złożyło, że dużo rozmawiałam z rodzicami, którzy mają niepełnosprawne dzieci. W odpowiednim czasie poznałam Walentynę Butenko, odegrała kluczową rolę w moim życiu. Po spotkaniu z nią zdałam sobie sprawę, że ja też mogę coś zrobić. Walentyna, matka dwóch niewidomych synów, w Charkowie stworzyła organizację „Prawo wyboru”, która aranżowała wydarzenia wspierające zarówno rodziców, jak niewidome dzieci. Ja wtedy miałam już stowarzyszenie wolontariuszy, rodziców i specjalistów i ciągle coś robiliśmy, organizowaliśmy pikniki i spotkania.
Ale żeby zrobić coś więcej, potrzebowaliśmy struktury prawnej i pieniędzy. Wtedy postanowiliśmy zarejestrować organizację. Przez pierwsze dwa lata robiliśmy małe projekty. Później wpadłam na pomysł stworzenia obozu dla dzieci
Bardzo chciałam dać dzieciom doświadczenie życia bez rodziców. Bo muszą nauczyć się, jak żyć i współdziałać w społeczeństwie. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, do czego to może doprowadzić. Kiedy zorganizowaliśmy obóz po raz pierwszy, zobaczyliśmy u dzieci wspaniałe rezultaty. Nauczyły się komunikować ze sobą bez mamy i taty. I wszystko poszło dobrze. A rodzice po raz pierwszy w życiu mieli okazję odpocząć.
Potem znaleźliśmy partnerów i fundusze, a obóz się rozrósł. Teraz to jest już duży obóz dla setki dzieci. Duży zespół pracuje przez cały miesiąc. Piszemy też różne projekty, by otworzyć przestrzeń, w której dzieci mogą równolegle wchodzić ze sobą w interakcje. Stworzyliśmy program wsparcia psychologicznego – najpierw dla matek, a potem staraliśmy się zapewnić takie samo wsparcie ojcom.
Dziś prowadzimy pięć dużych programów, w ramach których pracujemy, i szkołę online. Problem polega na tym, że mamy lokal, ale nie mamy schronienia. Wciąż nie możemy znaleźć odpowiedniej przestrzeni w Kijowie. Zrazu nie wierzyłam w pracę online, ponieważ niektóre procesy offline były bardzo trudne. Na początku nie było łatwo, musiałam dostosować wszystkie programy i materiały do formatu online. Również rodzice podchodzili do tego bardzo sceptycznie. Prowadziliśmy dla nich rozmowy edukacyjne i wyjaśniające, uruchomiliśmy coaching i program psychologiczny; w czasie wojny było na to szczególne zapotrzebowanie. Pracowaliśmy nie tylko z rodzicami, którzy wyjechali, ale także z tymi, którzy zostali. Dziś szkoła ma prawie siedemdziesięcioro uczniów i studentów – młodych ludzi z niepełnosprawnościami nazywamy uczniami. To nie jest klasyczna szkoła, jak szkoła ogólnokształcąca, to nieco inny format. Pracujemy z nastolatkami od dwunastego roku życia. Aby zostać uczniem lub studentem naszej szkoły, wystarczy napisać do nas na stronie „Widzieć sercem”.
Wojna była szokiem dla niepełnosprawnych dzieci. Jak przeżył ją Twój syn i inne dzieci?
Przez pierwsze kilka dni byliśmy w Kijowie, w schronie przy szkole, niedaleko naszego domu. Matwij spał wtedy cały czas i to było dobre. Na początku marca przenieśliśmy się do Iwano-Frankiwska i zostaliśmy tam przez jakiś czas. Dla Matwija rutyna, rytuały i pewna stałość są bardzo ważne. Wtedy jest mniej napadów złości i agresji. W czasie wojny nikt nie może mówić o jakiejkolwiek stabilności. Wydawało mi się, że Matwij nic nie rozumie, bo na nic nie reagował. Jak chciał spać, to było dobrze, jak chciał gdzieś iść, to było dobrze. I wtedy się „przełamał”. Przez ponad tydzień był w bardzo złym nastroju – spał i krzyczał, spał i krzyczał. Był bardzo agresywny. Dziesięć dni prawdziwego piekła. Zrozumiałam w końcu: zdał sobie sprawę, że nie jest w domu, że to nie jego pokój, nie jego łóżko, nie ma znajomych rzeczy, a wokół jest zbyt wielu nieznajomych.
W maju wróciliśmy do Kijowa i ten powrót moim zdaniem był bardzo słuszny. Kiedy Matwij wszedł do swojego pokoju, nie wychodził z niego przez dwa dni. Bo w nim czuł się komfortowo
Kiedy zaczynał się nalot, nie można było wyprowadzić go na korytarz. Z czasem nauczyłam jednak Matwija, co i jak to robić: jeśli alarm wiąże się z niebezpieczeństwem, trzeba zejść do schronu. Matwij nie do końca rozumie charakter tego, co się dzieje. Czym jest wojna? Kim są Rosjanie? Dlaczego to się dzieje? Ale na własnym poziomie, oczywiście, odczuwa wszystko bardzo intensywnie i reaguje na moje reakcje, ponieważ nasza więź jest bardzo silna.
W ubiegłym roku ministerstwo polityki społecznej doliczyło się w Ukrainie 3 milionów osób niepełnosprawnych. Tysiące z nich mieszka w szkołach z internatem – a to według wolontariuszy zajmujących się integracją odbiera im szanse na przyszłość. Co władze robią dziś dla niepełnosprawnych dzieci? W jakim stopniu są one chronione?
To bardzo globalne i trudne pytanie. Dzieci w szkołach z internatem czują się źle, warunki tam są okropne. Szkoły z internatem nie powinny w ogóle istnieć. Na tym etapie państwo nie ma jednak konkretnego mechanizmu zapobiegającego umieszczaniu dzieci w szkołach z internatem. Oczywiście, system stopniowo się zmienia. Teraz ministerstwo polityki społecznej już bardzo interesuje się tym, co można zrobić, aby zapobiec umieszczaniu dzieci w szkołach z internatem, a ustawa o życiu wspieranym jest w trakcie analizy. Szkoły z internatem to totalne zło. Tam nie da się żyć. W większości przypadków dzieci przebywające w takich szkołach z mają rodziców. Dlatego ważne jest, by mówić o prewencyjnym systemie wsparcia dla rodzin, które mają dzieci z niepełnosprawnością. Systemie, w którym byłoby wiadomo, co należy zrobić, aby taka rodzina nie porzuciła dziecka w przyszłości lub gdy znajdzie się w trudnej sytuacji życiowej. Ważne jest, aby pracować z tą rodziną jak najwięcej, aby zatrzymać w niej dziecko.
Jak temat niepełnosprawności jest przedstawiany w społeczeństwie? Jakie są najczęstsze stereotypy dotyczące niepełnosprawnych dzieci?
Bardzo bolesne jest dla mnie mówienie o problemie integracji w Ukrainie, kiedy wciąż mamy szkoły z internatem. W rzeczywistości to jest mój osobisty ból, ponieważ wiem, że moje dziecko też trafi do takiej szkoły, jeśli coś stanie się mnie lub mojemu mężowi. A to oznacza, że także mój mąż i ja zbudowaliśmy ten system. Gdzie pójdziemy dalej? Jakie wsparcie będą miały takie dzieci, a potem dorośli w przyszłości? W zasadzie to jest strach wszystkich rodziców, którzy mają niepełnosprawne dzieci.
Wszyscy doskonale wiedzą, co może się stać z tymi dziećmi. One kończą w tych strasznych szkołach z internatem. Istnieje wiele stereotypów, choć w rzeczywistości społeczeństwo, w tym organizacje pozarządowe, robi dużo, by promować społeczeństwo integracyjne. Tyle że jako społeczeństwo wciąż jesteśmy ignorantami i nie potrafimy łatwo rozpoznać osoby z niepełnosprawnością.
Wciąż brakuje zakrojonych na szeroką skalę kampanii informacyjnych, które uświadomiłyby nam, że niepełnosprawność lub odmienność to coś normalnego – i że ludzie nie powinni być tacy sami, podobni wszystkich innych.
A pytania, których nie należy zadawać matce dziecka z niepełnosprawnością?
Zdecydowanie nie należy zadawać pytań o stan dziecka, jego zdrowie, diagnozę.
A to najczęstsze pytania i stwierdzenia, które można usłyszeć (niestety nie zmyślone) i których nie należy wypowiadać:
„Czy on się taki urodził?”;
„Jak możesz się śmiać/być szczęśliwa/ładnie wyglądać/pić wino ze znajomymi, skoro masz takie trudne dziecko?”;
„Nie wyobrażam sobie, jak ty to wytrzymujesz, ja bym zwariowała”;
„Czym zgrzeszyłaś, że Bóg dał ci taką karę?”;
„Oj, to taki krzyż na całe życie”;
„Czy to jest zaraźliwe? Robiłaś sobie testy?”;
„Teraz będziesz miała tylko takie dzieci?”;
„Kiedy ostatni raz przyjęłaś komunię?”;
„To rodzinna klątwa?”;
„Boże, jakie to straszne”;
„Nie martw się, będziesz miała jeszcze jedno dziecko, będziesz miała pomoc w opiece”;
„Och, ciotka brata mojego wujka miała takiego samego syna! Dam ci numer telefonu do księdza, który leczy takie przypadki!”.
Ludzie bardzo często po prostu nie wiedzą, jak wspierać nas słowami czy działaniami
Ale to bardzo proste: jeśli chcesz kogoś wesprzeć, zapytaj go wprost, jakiej pomocy potrzebuje. Albo powiedz: „Chcę cię wesprzeć. Powiedz mi, jak najlepiej to zrobić”.
Chodzi o szacunek i granice.
Jak reagujesz, gdy słyszysz takie pytania?
To proces ciągłej akceptacji. Trzynaście lat temu myślałam, że zaakceptowałam już wszystko, co wiąże się z Matwijem. Ale z czasem zdałam sobie sprawę, że to długi proces. Dopóki żyjemy razem, nieustannie go akceptuję. Wcześniej byłam bardzo zraniona. Potrafiłam nawet płakać i przychodziłam do moich bliskich, żeby o tym porozmawiać. Potem, kiedy Matwij był mały, zdarzyło się, że ktoś mu coś powiedział. Zareagowałam dość agresywnie i zorientowałam się, że syn czuje się niekomfortowo. Wtedy zaczęłam pracować z psychologiem. Bardzo mi to pomogło. Teraz reaguję na dziwne pytania z całkowitym spokojem. Czasami ludzie pytają o coś bez zastanowienia, a ja im odpowiadam, wyjaśniam. Często po tym mnie przepraszają i dziękują. Bardzo ważne jest, aby wyjaśniać ludziom, ponieważ nie wiedzą zbyt wiele.
Jak rozumiem, Twój proces akceptacji dziecka jeszcze się nie zakończył. Trwa tak długo, jak długo dziecko jest z Tobą. Nie da się go przyspieszyć?
Dziś już wiem, że jestem w procesie akceptacji, bo akceptuję warunki, które są teraz, które będą za pół roku czy za rok. Wydaje mi się, że ten proces będzie trwały. Ostatnio przyłapałam się na tym, że kiedyś porównywałam Matwija do innych dzieci. I niedawno zdałam sobie sprawę, że nie przeszliśmy razem przez wiele doświadczeń. Nie było pierwszego słowa „mama”, pierwszego telefonu, kłótni, jak to bywa z nastolatkiem. Tylko dlatego, że prowadzę inne życie z moim synem. Kiedy zrozumiałam, że nie jest gorszy, przestałam go porównywać. Ktoś w wieku siedemnastu lat już wybiera zawód, spotyka się z dziewczyną, wypala pierwszego papierosa. Tymczasem mój syn robi coś innego: składa słowa w sześciowyrazowe zdania. I cieszę się z tego, bo to bardzo duże osiągnięcie, a te lata to nasza wspólna podróż. To mnie nie boli. To sprawia, że czuję ciepło, bo Matwij rośnie i rozwija się we własnym tempie i rytmie. Rozumiem, że ten proces nie jest dla niego zakończony, zawsze będzie się rozwijał. Kocham go ani nie mniej, ani nie bardziej z powodu jego niepełnosprawności. Kocham go po prostu dlatego, że jest moim synem, a ja jestem jego matką.
Na swojej stronie na Facebooku piszesz dużo o swoim synu, w tym listy do niego. W jednym z ostatnich postów napisałaś, jak trudno Ci jest, gdy cała wiedza i doświadczenie, które zdobyłaś, w odniesieniu do Twojego dziecka nie działają – i go nie rozumiesz. Wtedy rozpadasz się na cząsteczki. Co pomaga Ci zachować siły i nie rozpaść się na kawałki?
Być może fakt, że zawsze mogę zrobić kolejny krok. Pozwalam sobie żyć tą słabością. To również nabyta umiejętność, zasługa wieloletniej pracy z psychoterapeutą. Co powstrzymuje mnie przed rozpadem? Jeśli nie zrobię następnego kroku, Matwij nie zrobi go beze mnie. To mnie bardzo boli. Ale potem zdaję sobie sprawę, że wszystko jest w porządku. Martwię się tym, analizuję wszystko, co się dzieje, rozmawiam z terapeutą. Potrafię poprosić o pomoc.
Nasze życie z Matwijem to podróż. Nieustannie kroczymy przed siebie
Prawdopodobnie nie da się tego zatrzymać. To trudne, naprawdę trudne, kiedy wiem, że to, co wiem i potrafię zrobić, sprawdza się w przypadku innych rodzin, ale nie w przypadku mojego dziecka. I wtedy myślisz: „O mój Boże, co jest nie tak? Czego powinnam teraz spróbować?”.
A ja nawet nie wiem, czego spróbować, bo myślę, że próbowałam już wszystkiego. Jednak miłość zwycięża. Ciągle się uczę, pracuję, robię wiele rzeczy intuicyjnie i to zawsze działa, ponieważ istnieje tak zwana intuicja matki, kiedy znasz swoje dziecko lepiej niż wszystkie te metody.
Czego Matwij Cię nauczył?
Przede wszystkim cierpliwości. Kiedyś byłam dość aktywna i niecierpliwa. Podejmowałam decyzje dość szybko i żyłam chwilą. Ale Matwij nauczył mnie zwalniać. Na przykład przez siedem i pół roku każdego dnia uczyłam mojego syna zakładać buty i skarpetki; to była nasza rutyna każdego ranka. Nawet nie wyobrażałam sobie, że pewnego dnia będzie w stanie zrobić to sam. A teraz już potrafi.
Jak wygląda teraz typowy dzień Matwija?
W tej chwili nie mamy możliwości, by uczył się w szkole offline. Jeśli mój mąż ma taką możliwość, zostaje z dzieckiem w domu. Jeśli nie, zabieram Matwija ze sobą na wszystkie spotkania, na których czuje się komfortowo. Typowy dzień wygląda następująco: Matwij się budzi, potem jemy śniadanie, potem kilka moich spotkań, sesja z psychologiem, spacer. Normalny dzień, nic specjalnego. Ważna jest dla niego komunikacja z przyjaciółmi – kiedy o coś pytają, a on mówi im, że na przykład był dziś na basenie. To bardzo cenne, ponieważ to jego aktywność społeczna, jego życie.
Jak Twój obecny mąż przyjął Matwija? Jakie są ich relacje?
Mają najcieplejszą i najbardziej szczerą relację, jaka może istnieć. I jestem z tego bardzo dumna. Bo najwyraźniej tak miało być, że spotkali się w tym życiu i stali się dla siebie tymi, kim są. Są dla siebie naprawdę bardzo ważni.
Co sprawia, że Matwij jest szczęśliwy?
Na przykład woda. W basenie może być najszczęśliwszą osobą na świecie.
To proste rzeczy, które go uszczęśliwiają, a na które nigdy nie zwracamy uwagi. Jest szczęśliwy, gdy jesteśmy razem i robimy coś razem
W każdy piątek i sobotę mamy dni rodzinne: rano konie, potem idziemy na spacer, a w sobotni wieczór zawsze oglądamy film. To bardzo ważne dla Matwija, ponieważ czuje się częścią rodziny. Jest szczęśliwy, kiedy pomaga mi na przykład podlewać kwiaty.
Czego Ci teraz brakuje?
Marzę, żeby nie było wojny. Rozumiem, że o tym marzy dziś każda Ukrainka. Ale w rzeczywistości już zapomnieliśmy, jak to było żyć przed wojną, kiedy można było w spokoju pójść do parku z dzieckiem i nie być nękanym przez alarmy. Bardzo chcę znaleźć schronienie na jesień. To mój wielki cel, który utrzymuje mnie w dobrej formie i nie pozwala mi się osłabnąć, kiedy już absolutnie nie da się wytrzymać.
„Obiecałam sobie, że jeśli Matwij przeżyje, w końcu stanę się zwykłą matką zwykłego dziecka. Kiedy zabrałam go ze szpitala, zdałam sobie sprawę, że patrzę na trzymiesięczne dziecko. Nie siedział, nie trzymał główki i bardzo słabo połykał. Zajęło mi prawie rok, by stopniowo odzyskał wszystkie te umiejętności – trzymanie kubka, siedzenie, obracanie się, reagowanie na dźwięk. I mnóstwo innych rzeczy”
Weronika Marczuk jest polsko-ukraińską aktywistką, prezeską pozarządowej organizacji Międzynarodowa Ambasada Przedsiębiorczości Kobiet w Ukrainie, wiceprzewodnicząca Rady Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej, prawniczką, przedsiębiorczyni i osobowością medialna. W Polsce znana jest jako liderka współpracy polsko-ukraińskiej, producentka filmowa, aktorka, prezenterka telewizyjna i autorka książek.
Urodziła się w Ukrainie, od 27 lat jest obywatelką Polski, gdzie zbudowała pełną sukcesów karierę. Od 20 lat za pomocą swojej Fundacji wspiera wszystko, co ukraińskie, a od pierwszych dni inwazji rosyjskiej jest przedstawicielką Międzynarodowego Sztabu Pomocy Ukraińcom na Polskę, pomaga ukraińskim uchodźcom.
Oksana Szczyrba: Często pytano Cię, jak przeszłaś przez wszystkie próby i udręki, skąd masz tyle siły, by się nie poddawać? Trudno Ci znaleźć harmonię w pracy i w życiu osobistym?
Weronika Marczuk: Jeśli spojrzysz na życie każdego z nas, zobaczysz, że ostatecznie, jak mówi przysłowie, „wszyscy dostają po równo”. Niektórzy ludzie mają bardzo skromne życie i niewiele problemów, inni mają wielką tragedię, ale także bogate, pełne wrażeń życie. Przynajmniej tak to teraz widzę, jeśli chodzi o równowagę. Oczywiście wiele zależy od losu, odwagi, charakteru i innych ważnych czynników. Ale jeśli masz dziesiątki zajęć dziennie, to masz dużo większe szanse na przeżycie zarówno pozytywnych, jak negatywnych przygód. Dlatego rzadko zdarza się, że mamy tylko nieszczęścia, wyzwania i problemy pod rząd. Po prostu częściej zwracamy na to uwagę. Zauważ, że gdy masz wiele sukcesów, dobrych chwil, radości i wspaniałych projektów, nie mówi się o tym dużo i rzadko o tym piszemy. A gdy tylko doświadczasz życiowej traumy lub potknięcia, wszyscy powinni o tym wiedzieć. Pamiętam, że kiedy pracowałam w telewizji, pojawiły się negatywne „sensacje” na mój temat. To był pierwszy raz w moim życiu, kiedy coś takiego publicznie się działo . W tamtym czasie bardzo zmartwiłam się tymi plotkami.
Poszłam do dyrekcji i powiedziałam, że trzeba coś z tym zrobić, bo to nieprawda. Wyśmiali mnie i powiedzieli, że nawet gdyby inni tego nie napisali, oni sami stworzyliby taki materiał. „Nikt nie chce świętych gwiazd, one nie istnieją. Jeśli nadal będziesz święta, nikt nie będzie tobą zainteresowany” – usłyszałam. Przez długi czas nie mogłam się z tym pogodzić, bo nigdy nie chciałam sztucznie robić z siebie gwiazdy, wielkiej figury, która podbije serca wszystkich. Ale moi ukraińscy przyjaciele, potężni producenci, potwierdzili mi, że istnieje taki schemat. Musiałam więc pogodzić się z tym, czego nie da się zmienić. Dlatego teraz z tym nie walczę i po prostu wybieram życie.
Czy zauważyłaś, że kiedy czytasz wywiady z ludźmi sukcesu, często są pytani: „Tak dobrze ci się powodzi. Czy to prawda? Masz domy i miliardy... Jak to zrobiłaś? Jak takie wspaniałe życie jest możliwe?”. Zwykle wtedy dowiadujemy się, że nie zawsze tak było
Że oni przeszli przez ogień i wodę. Każdy, kto ciężko pracuje, nie spoczywa na laurach, dba o świat, dzieli się swoim doświadczeniem – musi przeżyć nie jedno! Bo rozwój i postęp to nie plaża. To często ból, ciężka praca i uświadomienie. Ale bez tego nie ma jak...
Każda dusza przychodzi na ten świat, by się rozwijać i przechodzić różne próby. A im więcej jesteśmy w stanie pokonać przeszkód i rozwiązać problemów, tym silniejsi i mądrzejsi się stajemy. Nie mówię, że powinniśmy czuć się lepiej po próbach. One zawsze bolą. Pamiętamy o tym. Ale stajemy się lepsi dla naszego rozwoju, dla ludzi wokół nas, dla tego, jak wiele możemy wnieść do życia innych. Pomożesz setkom ludzi, może tysiącom, a nawet milionom coś zrozumieć, pomożesz im nie wpaść w tę samą pułapkę. Wierzę, że próby zmieniają nas na lepsze, „korygują naszą ścieżkę”. Doświadczenie nie jest czymś, co nam się przydarza, jest czymś, co robimy z tym, co nam się przydarza. I zawsze jest wyjątkowe, zawsze we właściwym czasie. Tylko że nam po prostu trudno to zaakceptować.
Jesteśmy tam, gdzie jesteśmy. Bierzemy to, co mamy, i podążamy najlepszą ścieżką. Jesteśmy tak różni, zawsze o coś się martwimy, interesujemy się życiem innych. Wszyscy jesteśmy wpleceni w cudowny, niezwykły koszyk życia. Jeśli to zrozumiemy, łatwiej będzie nam żyć. Jeśli zdamy sobie sprawę, że to jest nasza ścieżka, to na pewno przez nią przejdziemy i będzie lepiej. Kiedy czuję się naprawdę źle, myślę i wspominam sobie moją babcię, moich przodków, którzy wiedli bardzo trudne życie. Powinniśmy im dziękować każdego dnia.
Nie mam pojęcia, co mogłabym powiedzieć współczesnej osobie i jak by ona się czuła, gdyby musiała przejść przez dwie rewolucje, wojnę, głód, czystki, II wojnę światową, Związek Radziecki, ciężką pracę, budzenie się o 4 rano każdego dnia, dziewięcioro dzieci do wykarmienia i czworo do pochowania po drodze, bycie pod okupacją, utratę męża i pobyt w obozach koncentracyjnych – tak jak moi dziadkowie
Nie mogę sobie wyobrazić, jak oni przez to wszystko przeszli. Kiedy więc wspominam moich przodków, szybko wracam do normy i uświadamiam sobie, że nam jest o wiele lepiej. Moja babcia wiele razy mi powtarzała: „Musisz doceniać wszystko, córeczko. Wszystko jest dobre. Spójrz, jesteśmy tu wszyscy razem i to jest najważniejsze". Te słowa bardzo mnie pocieszały. Uwielbiam też to zdanie: „Ludzie nie będą pamiętać tego, co powiedziałaś lub co zrobiłaś, ale zawsze będą pamiętać, jak się przy tobie czuli”.
Dlatego najbardziej cenię relacje międzyludzkie: bycie blisko mojego dziecka, przyjaciół, rodziny, doświadczanie dobrych emocji, interakcji, wspólne budowanie dla sprawy, a nie dla fikcyjnych celów i wyników.
Szukałaś kiedykolwiek pomocy u psychoterapeuty?
Tak, chodziłam swego czasu do psychologa i psychiatry.
Jeśli ktoś czuje, że nie jest w stanie poradzić sobie sam, zdecydowanie powinien poszukać profesjonalnej pomocy. Miałam długi epizod w swoim życiu. Zaczęło się to kilka lat po tym jak zostałam w Polsce i wyszłam za mąż. Zaczęłam mieć załamania nerwowe.
Skąd się to wzięło?
Za dużo brałam wtedy na siebie, a nie nauczono nas dbać o siebie. „Jestem ostatnią literą alfabetu” – ten kod nosiłam w sobie od czasów szkolnych. Niestety. W pewnym momencie nie mogłam już spać, miałam ataki paniki. Pamiętam, jak ci, którzy coś zauważyli, pytali: „Co ci jest? Dlaczego płaczesz? Weź się w garść, nie płacz, wszystko będzie dobrze”. W rzeczywistości cierpiałam przez wiele lat i myślałam, że coś jest ze mną nie tak – dopóki nie porozmawiałam z aktorką, która powiedziała mi, że to normalne, gdy jesteś przytłoczona i po prostu musisz szukać pomocy u psychoterapeuty. Potem przez kilka lat chodziłam na terapię.
Uratowała mnie i postawiła na nogi. Sprawiła, że zaczęłam uprawiać sport, doceniać sen, robić przerwy w pracy i odpowiednio wzmacniać swoje ciało. Ta psychoterapia zmieniła moje życie na bardziej stabilne i zrównoważone. Wytłumaczono mi, że ciało odpowiada nie tylko za aktywność fizyczną, ale także za zdrowie psychiczne
Bo jeśli cały czas jesteś wyczerpana i nie dajesz mu odpocząć i zregenerować się, to ciało tak naprawdę mówi ci, że wkrótce umrzesz. A ja myślałam, że jestem wieczna, że mogę zrobić wszystko. A to nie tak.
Szkoda, że nie mieliśmy takiej świadomości, programów, literatury, jaką mamy teraz. To przyszło do mnie później, kiedy szukałam wybawienia.
Czy Twój były mąż Cezary Pazura kiedykolwiek powiedział Ci: „Weroniko, odpuść, zajmij się sobą, odpocznij”?
Właściwie nie było takiego rozumienia. Myślę, że obojgu nam brakowało wiedzy, która dzisiaj jest dość powszechna. On bardzo kochał swoją pracę i dla mnie niezwykle ważne było, aby pomóc mu się rozwijać, wychowywać dziecko, wykonywać obowiązki domowe. A przy tym studiowałam, pracowałam i pomagałam całemu światu. Wszyscy myśleli, że to norma i że zawsze wszystko się uda. A kiedy zaczęłam coś zmieniać, ludzie wokół mnie byli zaskoczeni: „Jak to? Teraz nie będziesz się zajmować dzieckiem? Chcesz wyjść z domu na dzień czy dwa i pojechać gdzieś sama?”.
To nie było dobrze przyjęte. Być może również dlatego, że niestety przyjęłam rolę, która nie była moją. Odkryłam to na psychoterapii, po przestudiowaniu wielu książek. W wieku 23 lat stałam się prawdziwą matką dla dziecka, które nie było moje. Dzień i noc, cały czas, na każde żądanie, to była moja odpowiedzialność. I okazało się, że branie na siebie roli matki w 100 procentach dzień w dzień jest jak poddawanie przemocy swojego ciała – bo nie rodziłaś, nie nosiłaś, nie masz odpowiednich hormonów, nie znasz dziecka. Możesz więc poświęcić dziecku dużo czasu, ale musisz zdać sobie sprawę, że to córka twojego męża, a ty jesteś jego żoną, która kocha to dziecko, a nie matką, która jest w pełni odpowiedzialna i poświęca mu cały swój czas. W takich przypadkach potrzebna jest równowaga i dużo ważnej wiedzy, zarówno na temat psychologii, jak na przykład szkoły Hellingera, która mówi o powiązaniach i odpowiedzialności w rodzinie.
Nie pomyślałaś wtedy o zatrudnieniu kogoś, kto pomógłby Ci w domu ?
Długo czas nie mieliśmy na to pieniędzy. Oszczędzaliśmy wszystko, każdy grosz. Cele były bardziej materialne. Musieliśmy coś zbudować, coś kupić. Nikt wtedy nie rozumiał, że najważniejsze są zasoby ludzkie. Ważne jest, aby zrozumieć, że nie wysuwam żadnych pretensji. Moi przyjaciółki z Polski wiedziały, jak dbać o siebie inaczej, nawet radziły mi, żebym nie pracowała tak ciężko. Ale mnie tak nie uczono... Wręcz przeciwnie, wszystko musisz umieć zrobić sama, nikt ci nic nie da itd. Od samego początku byłam przekonana, że muszę być w stanie zrobić wszystko sama.
Teraz widzę to inaczej. Bardzo się zmieniłam zarówno w samej sobie, jak w moim rozumieniu rzeczy. Teraz uczę moją córkę i wszystkich moich chrześniaków (mam ich dziewięcioro) od najmłodszych lat. Poświęcam im dużo czasu i uwagi, słucham i słyszę bardzo uważnie. Wszystkie te moje dzieci nazywają mnie chrzestną mamą i jesteśmy bardzo blisko z nimi i ich rodzicami. To jest misja. Razem pomagamy naszym młodym ludziom rozkwitać, zawsze jesteśmy przy nich, staramy się ich czegoś nauczyć. I już widzę efekty szczerej i uczciwej nauki. Wyobraź sobie, że kiedy miałam problemy w życiu, moja jedenastoletnia chrześniaczka powiedziała do mnie: „Chrzestna, proszę cię, zastanów się nad sobą. Znowu bierzesz na siebie za dużo. Nie widzisz tego? Dlatego jesteś zmęczona, dlatego ci się nie udało. Ten mężczyzna nie jest dla ciebie. Sama mi powiedziałaś, że musisz zobaczyć, jak ludzie na ciebie wpływają. A ja widzę, że ta osoba ma na ciebie zły wpływ. Zobacz, jak cierpisz”.
Patrzę na nią i myślę: „Mój Boże, w wieku jedenastu lat taka obserwacja i umiejętność analizy”. Jeśli dzieci są w stanie obserwować, będą bardziej słyszeć siebie i oczywiście pójdą we właściwym kierunku. Wiele razy zaprzeczałam swojej duszy, ponieważ czułam, że muszę robić to, czego oczekują ode mnie inni.
Dopiero odpowiednia literatura i psychoterapia pomogły mi zrozumieć, jak prawidłowo interpretować siebie. A świadomość, że mogę przenieść siebie na drugą stronę, sprawiła, że zaczęłam o siebie dbać.
Przeszłaś długą drogę, zanim zostałaś matką. Przeszłaś kilka poronień. Byłaś wielokrotnie krytykowana przez otoczenie. I w wieku czterdziestu ośmiu lat urodziłaś córkę. Kto Cię wtedy wspierał?
Tak, to prawda. Szczerze mówiąc, miałam dużo wsparcia od mojej rodziny, przyjaciół i po prostu dobrych ludzi. Miałam też ojca, Myhaylo, który bardzo mnie kochał. Łączyła nas niezwykła więź. Był surowy, ale zawsze powtarzał: „Córeczko, dla ciebie poszedłbym na śmierć”. Mój tata na pewno poszedłby za mnie na śmierć, czułam to. Zawsze bronił sprawiedliwości do końca – i przekazał mi tę cechę charakteru. Wiele razy w życiu mnie wspierał, pomagał pokonywać trudności z siłą i odwagą. To mnie uratowało. Kiedy widział, jak ciężko wszystko przechodzę, ile kosztują mnie te emocje, wszystkie operacje, oczekiwania, zabiegi, leki, cierpienie, by zostać mamą, patrzył na mnie i mówił: „Córeczko, jestem twoim ojcem. Chcę, żebyś żyła dłużej i była szczęśliwa. Widzę, ile cię to kosztuje. Proszę cię, żebyś już tego nie robiła. Jak długo jeszcze? To nie może pozostać bez konsekwencji. Widzę, jak to na ciebie wpływa. Uwierz mi, poradzę sobie bez wnuków. Kontakt z tobą mi wystarcza. Jeśli taka jest cena, to proszę cię, abyś przestała, abyś tylko mogła być zdrowa”.
To było bardzo wzruszające. Wiedziałam, jak bardzo mój tata zawsze chciał mieć wnuki, ale przeszedł przez to, żeby mnie nie stracić.
IIe procedur zapłodnienia in vitro wykonałaś?
Dziewięć pełnych procedur.
Wiem, że to dużo, ale tego się nie planuje! Za każdym razem to inna historia, procedury, lekarze, nowa nadzieja. Udało mi się utrzymać głowę w górze i znaleźć siłę. Teraz wspieram dziewczyny, które przez to przechodzą. Niektóre z nich mówią do mnie: „Zrobiliśmy In Vitro raz, potem drugi. Jeśli za trzecim razem się nie uda, nie będziemy już próbować”. Ja nie miałam takiego planu. Miałam nastawienie: zrobię tyle, na ile pozwoli mi zdrowie, finanse i życie. A jeśli się nie uda, są inne sposoby, takie jak macierzyństwo zastępcze, adopcja i rodzina systemowa. Jeśli marzysz i naprawdę tego chcesz, to idź po to. Kiedy ludzie pytają mnie dzisiaj, mówię im, że ważne jest, aby zobaczyć inne opcje, nie zamykać drzwi przed sobą, zaakceptować to, co nie działa z pokorą, iść dalej, a wynik będzie na pewno.
Znam wiele rodzin, które marzyły o dziecku, ale z tego czy innego powodu nie wyszło i w pewnym momencie małżonkowie się rozwiedli. Jak Twój mąż odbierał walkę o rodzicielstwo? Wspierał Cię?
Później zdałam sobie sprawę, że tych partnerów w życiu, którzy tak naprawdę nie marzyli o waszych wspólnych dzieciach, nie możesz kochać na zawsze. Nie da się długo wytrzymać, gdy jedne dzieci są ważne , a Twoje kiedyś może będą . Tak, miło by było zobaczyć małą Weronikę, ale nie teraz. Teraz nie możesz.
Kiedy zaczęłam naprawdę myśleć o sobie, stwierdziłam, że tylko ktoś, kto naprawdę chce mieć dzieci, będzie mógł być moim mężem
Tak naprawdę nie mamy wpływu na innych ludzi – na ich nawyki, charakter. Dlatego musimy pracować nad sobą, aby zaakceptować sytuację ze zrozumieniem lub radykalnie zmienić swoje podejście i zbudować wszystko od nowa. Ale tylko my możemy zmienić nasze otoczenie. I tylko my możemy prowadzić się za rękę przez życie – pracując non-stop.
Kto jest Twoim drugim mężem?
Nie będę tutaj mówić o moim partnerze, ponieważ nie wyraził na to zgody. Nie jest osobą publiczną. Bardzo mi to imponuje. Sama przechodziłam przez okres, kiedy wszyscy mówili o moim życiu prywatnym. A potem to się ciągnie i ciągnie. Dlatego wyznajemy zasadę, że szczęście kocha ciszę.
Jeśli ludzie nie rozumieją, że dziś można być zakochanym, a jutro zerwać, to lepiej o tym nie mówić. To znaczy: mogę mówić o szczęściu. Trzeba to robić. Ludzie muszą zobaczyć, że ono istnieje. Ale kiedy zdajesz sobie sprawę, że jutro przyjdą do ciebie i znowu powiedzą ci, że zawiodłaś, a każdego dnia możesz ponieść porażkę – wolisz milczeć. Czy wiemy, że jutro nasz mężczyzna nie zauważy kogoś lepszego od nas i nie zmieni naszego życia? Czy wiem, co stanie się ze mną jutro, czy nie dostanę propozycji wyjazdu za granicę, a nasza rodzina nie wytrzyma rozłąki? Czy wiem, co jutro stanie się z naszymi problemami, których czasem nie potrafimy rozwiązać? Nie wiem, czy przetrwamy długo, czy całe życie. Kiedyś wierzyłam, że miłość jest tylko jedna i na zawsze, że wytrzymam wszystko i nic nie zmieni mojej woli. Dlatego mogę mówić o dziś, o wczoraj, ale nie za bardzo o jutrze. A ludzie chcą słuchać o jutrze. Postanowiłam więc o tym nie rozmawiać. Mogę mówić o sobie, o pewnych zjawiskach i rzeczach, które są już oczywiste.
Nie jesteś zmęczona zainteresowaniem mediów Tobą i Twoim życiem?
Miałam czteroletnią przerwę. Właściwie, kiedy poznałam przyszłego ojca Ani, paparazzi nas śledzili. Złożyłam pozew, chciałam rozwiązać tę sytuację, aby się nie powtórzyła. Zostałam zaproszona na prywatne spotkanie przez ważnych graczy, szefów dwóch głównych wydawców kolorowej prasy, którzy zaoferowali mi ochronę przez dwa lata pod warunkiem, że dam im szansę na robienie mi zdjęć z moim chłopakiem od czasu do czasu i podyktowanie tego, co napiszą. Na co odpowiedziałam: „Nie! Nie chcę, żeby o nas pisali – ani ja, ani mój partner tego nie chcemy”. Odpowiedzieli: „To niemożliwe. Więc odejdź z show-biznesu, bo nie tak to tutaj działa. Jeśli chcesz w nim zostać, to będziemy o tobie pisać. Czy jesteś gotowa opuścić show-biznes dla tego związku?”. Odpowiedziałam, że tak.
Wtedy podjęłam decyzję: nie poszłam na żadną premierę, nie wzięłam udziału w żadnym projekcie, nie robiłam nic w show-biznesie przez sześć lat. To była moja decyzja. Potem przeprowadziłam się do Ukrainy. Do Warszawy wróciłam, kiedy byłam w ciąży z Anią. I ktoś o tym doniósł. Któregoś ranka wszystkie gazety, magazyny, portale pisały: „Sensacja! Marczuk jest w ciąży i będzie miała dziecko w wieku czterdziestu ośmiu lat!”. Wtedy znowu postanowiłam podać sprawę do sądu. Zebrałam zaufanych ludzi, z którymi pracowałam. Powiedzieli mi, że to bez sensu, że nie będę w stanie powstrzymać takiej sensacji i powinnam wziąć przestrzeń informacyjną w swoje ręce. Rzeczywiście, od tego czasu życie się zmieniło i każdy może mówić za siebie, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Poradzono mi, żebym nie walczyła z paparazzi, tylko pokazywała ludziom swoje szczęście. Udało im się mnie przekonać, że lepiej dzielić się dobrymi wiadomościami, niż później żałować, że piszą kłamstwa. Bo kiedy piszą bez twojego udziału, to rzadko jest to prawda. I tak zrobiłam.
Zaczęłam sama odsłaniać swoje życie na Instagramie. Od tamtej pory pokazuję to, co chcę pokazać.
Wiesz, jak to jest stracić nowo narodzone dziecko...
Niestety doświadczyliśmy tej tragedii. Ciężko było tracić ciąże(to też zdarzyło się kilka razy), ale wciąż nie mogę uwierzyć, jak mogło dojść do takich błędów lekarskich i straciliśmy narodzone dzieci, nie udało się ich uratować. Bo wcześniaki teraz w Polsce ratuje się bez problemu. To był koniec szóstego miesiąca, początek siódmego. Nie wiem, jakim cudem przeżyłam to nieszczęście.
To był błąd lekarski?
Niestety tak, chociaż dzieci urodziły się żywe i zdrowe. To się zdarzyło w Ukrainie. I ciążę prowadzili znani lekarze. Dlatego napisałam książkę, która zawiera wiele wskazówek dla każdego, kto przechodzi tą drogę, kto szuka odpowiedzi na pytania.
Jeśli poważnie myślimy o rodzinie, o posiadaniu dziecka, to jest to tak ogromna nauka, że musimy się do tego przygotować. Tak na marginesie, w ciążę z Anią zaszłam w Ukrainie, a urodziłam już tutaj, w Polsce. Przyjechałam w siódmym miesiącu.
Lekarze nie mówili Ci, że na poród w wieku 48 lat jest już za późno i że zagraża to zdrowiu i życiu kobiety?
Byli tacy, że mówili. Wtedy od razu wychodziłam z gabinetu. Jeśli lekarz nie widzi możliwości, to o czym z nim rozmawiać? Jeśli lekarz w to nie wierzy, to nie należy rozpoczynać zapłodnienia in vitro. Zdecydowanie trzeba znaleźć takiego, który powie: „Słuchaj, jesteś już w takim wieku, to może się nie udać, to będzie trudne. Ale zrobimy wszystko!”. Z takimi lekarzami można pracować.
Dlaczego wybrałaś ukraińskich lekarzy, skoro miałaś dostęp do medycyny europejskiej?
To był czas, kiedy zdecydowałam się odejść z show-biznesu i wyjechałam do Ukrainy, tam też pracowałam. Gdybym miała się leczyć w Polsce, od razu wiedziałyby o tym media, nie udałoby się tego utrzymać w tajemnicy. To jest pierwszy powód. Po drugie, nadal ufam ukraińskim lekarzom, jeśli chodzi o medycynę reprodukcyjną. Ukraina ma wysoko wykwalifikowanych specjalistów. Poza tym w Polsce obowiązują inne przepisy. Tutaj, na przykład, można zamrozić maksymalnie sześć zarodków, a miałam jedenaście. Więc co miałam zrobić z resztą?
Jak bardzo zmieniło się Twoje życie od narodzin córki?
Zmieniło się wszystko. Chociaż teraz wraca do normy, bo córeczka ma już 4 lata, ma swoje zainteresowania i nie potrzebuje matki tak bardzo, jak przez pierwsze trzy lata. Miałam marzenie, że gdy zostanę mamą, przestawić się na macierzyństwo i w pełni się w nim zanurzyć. Byłam jednak w stanie to robić tylko przez dwa miesiące przed wybuchem pandemii, ponieważ później zaczęłam pracować z domu. Chociaż miałam bardzo stanowczy plan, by nie pracować przez rok lub dwa, a jedynie zaangażować się w macierzyństwo. Cóż, w końcu pandemia zmusiła do zmian nie tylko nas.
A po niej nadeszła wojna... Choć wciąż nie porzucam marzenia o wygospodarowaniu chociażby jednego roku, by faktycznie zatrzymać się i poświęcić czas sobie jako kobiecie, jako matce. Jednak rytm mojego życia zmienił się diametralnie po narodzinach córki. Wszyscy moi pracownicy i współpracownicy wiedzą, że nie mogę być niepokojona do godziny 10 rano, ponieważ zajmuję się Anią. Kiedy Ania się budzi, poświęcam jej swój czas – chociaż sama mogę obudzić się o 6 lub 7 rano i zająć się swoimi sprawami, gdy moja córka śpi.
Oczywiście Ania jest moim numerem jeden. Jest moim szczęściem, daje mi najwięcej radości w życiu. Powiedz mi, kto tak bardzo nas kocha i kto tak bardzo nas potrzebuje, jeśli nie nasze dzieci?
Nie każdy może i nie każdy chce mieć dzieci. Rozumiem to i wspieram każdego na jego drodze. Poważną sprawą jest również umiejętność spędzenia życia bez przedłużenia samego siebie, swojego rodu. To nie jest tradycją. Ja jestem bardzo szczęśliwa, że udało mi się zrealizować scenariusz życia, o którym zawsze marzyłam – zostać matką.
Jakie zainteresowania ma Twoja córka? Jest do Ciebie podobna?
Anulka, jak ja, uwielbia się uczyć. Już mając półtora roku znała litery. Okazało się, że to nie było normalne, ale ja o tym nie wiedziałam, bo nie trzymam się typowych norm, nie podążam za innymi. Dla mnie to normalne, że każdy jest indywidualnością. Czytałam w wieku 3 lat, więc było to dla mnie ok. Ale kiedy byliśmy w żłobku, czasami mówiono mi, że to za wcześnie. Tylko czy to szkodzi? Jeśli dziecko lubi się uczyć, to dobrze. Ja uwielbiam się uczyć. Zamieniłabym swoją pracę na możliwość uczenia się. Stale poznaje coś nowego. Widzę, że Ania jest taka sama. Lubi wykonywać pewne zadania. Rysuje – zdobyła 2. miejsce w konkursie. Zapowiada się na niezłą tancerkę. Gdybyś mogła zobaczyć, co ona robi. Może to trochę moje, bo tańczyłam, kiedy byłam z nią w ciąży. Interesuje się piosenkarzami i piosenkami. Kiedy zapytałam: „Na jakie zajęcia chcesz chodzić: taniec, śpiew czy gra na instrumentach?” Moja córka odpowiedziała: „Niech dla mnie grają i śpiewają, a ja będę tańczyć”. Zapiszemy ją więc na taniec. Ćwiczy też ze mną gimnastykę i jogę. Ma plastikowego ukraińskiego iPada, którego używa do nauki ukraińskich słów. To, że interesuje się językami, bardzo mnie cieszy. No i bardzo lubi dzieci. To na pewno przejęła po mnie, ponieważ nie mogłabym żyć bez dzieci. Jest bardzo towarzyską dziewczyną, oczywiście z charakterem
Jesteś surową mamą? Jakie wartości wpajasz córce?
Pierwszą wartością, którą już ma, jest szacunek dla wszystkich ludzi, ponieważ mamy wielu przyjaciół i są wśród nich uchodźcy z Ukrainy, przyjaciele z Ameryki, Gruzji, Taszkientu. Ania zawsze jest z nami podczas naszych podróży i kocha wszystkich.
Drugą wartością jest prowadzenie zdrowego trybu życia. Nie jemy słodyczy, nie mamy ich w domu. Kiedy jedziemy w odwiedziny, moja córka pyta, czy to ciasto nie jest szkodliwe, czy może je zjeść. Ona już wie, co jest dobre do jedzenia, a co nie. Uczymy ją też pomagać innym. Oczywiście ma swoje osobliwości. Nie zawsze wie, jak się dzielić. Potrafi zaprosić dziecko do domu, ale nie pozwoli mu bawić się swoją zabawką.
Nie jestem surową mamą, jestem zasadnicza. Słucham jej, zawsze reaguję. Moją zasadą jest bycie konsekwentną. Najlepiej jest dawać przykład. Wpajamy jej też dużo miłości do całego świata: do każdego kwiatka, mrówki, człowieka. Mama nauczyła mnie rzucać się na każdy kwiatek – i Ania robi to samo. Inne dzieci nie zwracają na kwiaty uwagi, a moja córka prosi mnie, bym robiła jej z nimi zdjęcia. Szczerze mówiąc, nawet nie spodziewałam się, że wyniki pojawią się tak szybko i zobaczę swoje lustrzane odbicie.
Jakiej rady udzieliłabyś kobietom, które nie mogą mieć dziecka, ale chcą?
Jeśli naprawdę tego chcesz, skoncentruj się na tym. Skupienie się na swoim marzeniu jest bardzo ważne. Uwierz mi: tam, gdzie skupia się nasza uwaga, tam trafia cała nasza energia
Kiedyś myślałam, że można myśleć o dziecku, robiąc inne rzeczy. Myślałam nawet, że nie powinnam „zwracać na to uwagi, wtedy się uda”. Ale to nieprawda. Jeśli jesteś bardzo silną osobą, jak ja, i całą swoją energię poświęcasz światu – to po prostu nie masz jej wystarczająco dużo dla dziecka, więc musisz zostawić wszystko i skoncentrować się na sobie. Może przeczytaj książkę, którą napisałam, gdzie krok po kroku mówię, jak usunąć blokady, jak prawidłowo traktować swojego mężczyznę i cały świat. I nie bój się zwrócić się do tego, co ci pomaga. Najważniejsze to odpowiednio myśleć, dbać o siebie, wierzyć i dawać sobie alternatywę. Na przykład: opcja A – urodzić dziecko sama, opcja B – iść do lekarzy i poddać się in vitro, opcja C – adoptować dziecko, opcja D – piecza nad dzieckiem.
Kiedy masz alternatywę, nie będzie presji. Ważne jest, by wierzyć i nigdy się nie poddawać. Ludzie mówią mi: „Jak mogliście przejść przez InVitro tyle razy? To nie jest normalne”. A ja pytam: „Kiedy i kto określa moment, w którym trzeba powiedzieć: ‘stop’, jeśli nie ty sama?”
Dopóki organizm pozwalał, a lekarze dawali mi szansę, szłam do swojego marzenia. Każdy z nas ma szansę sięgać po swoją szanse. Uwierzyć i zrobić coś, aby zrealizować swoje marzenia. I niech tak będzie!
„Robię tyle, na ile pozwalają mi zdrowie, finanse i życie. A jeśli się nie uda, są inne sposoby, takie jak macierzyństwo zastępcze, adopcja i rodzina systemowa. Jeśli marzysz i naprawdę tego chcesz, to idź po to. ”. Weronika Marczuk, polska aktorka, prawniczka i polsko-ukraińska aktywistka, opowiada o swojej drodze do macierzyństwa
Liudmyła Waskowska jest anestezjolożką w Szpitalu nr 2 w Mariupolu, jedną z bohaterek nagrodzonego Oscarem filmu dokumentalnego „20 dni w Mariupolu”. Przez pierwsze trzy tygodnie inwazji na pełną skalę pozostała w pracy i ratowała życie. Później opuściła miasto, zmieniła kilka miejsc tymczasowego zamieszkania, wreszcie wraz z mężem przeprowadziła się do Kijowa. Dziś pracuje na dwa etaty, nadal z oddaniem wykonuje swój zawód. W osobistej rozmowie opowiedziała nam o życiu w Mariupolu w pierwszych dniach Wielkiej Wojny, pacjentach, produkcji filmu i swoich planach po zwycięstwie.
Oksana Szczyrba: Jak wygląda dziś Twój dzień w Kijowie?
Liudmyła Waskowska: Każdy jest inny. To jasne, że pracuję, ale naloty i ostrzały stale zakłócają zwykły harmonogram. Więc nigdy nie wiesz, jak zacznie się twój dzień. Jeśli rano jest ostrzał, nie mogę od razu iść do pracy – wtedy ona zaczyna się i kończy później. Bardzo trudno to zaplanować. Jeśli w normalnym przedwojennym życiu żyliśmy i planowaliśmy z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem, dziś nie możesz zaplanować niczego na następny dzień. Teraz pracuję na dwa etaty – w szpitalu w Mariupolu i w prywatnej klinice.
Niestety, pensja w publicznej klinice nie wystarcza na życie w Kijowie, więc muszę szukać czegoś dodatkowego.
Mam pięciodniowy tydzień pracy, ale mam też nocne zmiany w moim głównym miejscu pracy i dodatkowe zajęcia. To nie jest łatwe. Lekarz to dobry zawód, bo pomagamy ludziom, ale pensja jest bardzo niska. Myślę, że wszyscy lekarze się ze mną zgodzą. Trzeba to zmienić w naszym kraju.
24 lutego Twoja matka zadzwoniła do Ciebie i powiedziała, że zaczęła się wojna. Pracowałaś wtedy na oddziale intensywnej terapii. Później do pracy przyszedł również Twój mąż. Jaki był dla Ciebie luty 2022 roku?
Na początku lutego 2022 roku miałam dużo planów i nadziei. Mój mąż i ja planowaliśmy wziąć ślub w tamtym roku, ale wojna dramatycznie zmieniła nasze życie, tak jak życie milionów Ukraińców. Nawiasem mówiąc, urodziłam się w Doniecku, a potem mieszkałam w Mariupolu..
Bardzo długo nie mogłam się zdecydować na przeprowadzkę. Kiedy mieszkałam w Doniecku, nawet o tym nie myślałam. Tam dorastałam, studiowałam, mam wielu przyjaciół
Ale w Doniecku zaczęła się wojna. Rozumiem, jak trudno było moim rodzicom podjąć decyzję o przeprowadzce. Przeżyli tam całe swoje dorosłe życie, zbudowali dom. Jednak kiedy wybuchła wojna, zdali sobie sprawę, że normalnego życia nie będzie.
Bardzo trudno było mi opuścić mój dom, wyobrazić sobie, że już nigdy tam nie wrócę. Do pewnego momentu myślisz, że wszystko będzie jak dawniej, że terytoria zostaną wyzwolone. Ale zdałam sobie sprawę, że nie ma powrotu. Rosyjska propaganda urabia ludzi od dzieciństwa. Widziałam, jak oni się zmieniają, jak zmienia się moje otoczenie. I zdałam sobie sprawę, że na pewno nie będzie tak jak wcześniej. To już zupełnie inne środowisko, którego nie chcę widzieć.
Potem przyjechałam do Mariupola. Dlaczego właśnie tam? Bo na szóstym roku moich studiów w Mariupolu otwarto filię uniwersytetu, która wcześniej znajdowała się w Kramatorsku.
Co było najtrudniejsze w Twojej pracy w pierwszych dniach inwazji?
Jeśli masz wystarczająco dużo siły psychicznej i fizycznej, wykonujesz swoją pracę. Niestety nie wszyscy lekarze byli w stanie wziąć się w garść i przyjść do pracy. Niektórzy mieli problemy psychiczne, co jest całkiem normalne. Wszyscy pracowaliśmy jako zespół i ktokolwiek był dobry w tym, co robił, automatycznie wykonywał swoją pracę. Nie było czasu na rozwiązywanie logicznych problemów i zastanawianie się, co robić dalej. To było jak taśma produkcyjna. Robisz, robisz, robisz, a potem, może jeśli masz wolną chwilę, zadajesz sobie pytanie: czy wszystko jest zrobione dobrze? Nie byliśmy przygotowani na to, co się działo. Na taką liczbę ofiar śmiertelnych, takie napięcie i stres. Ale wraz z nabywaniem doświadczenia to wszystko staje się łatwiejsze. Teraz lekarze uczą się, jak zachowywać się pod ostrzałem, jak pracować w takich warunkach.
Czy personel medyczny szpitala w Mariupolu był gotowy do pracy w takich warunkach? Jak wyglądała opieka medyczna?
W Mariupolu lekarze nie byli gotowi ani psychicznie, ani zawodowo. Baza materialna również nie była gotowa: od bandaży po leki i sprzęt. Myślę, że trudno było się na to przygotować. Kto mógł sobie wyobrazić taką inwazję? Miasto było zablokowane ze wszystkich stron i nie było skąd sprowadzić pomocy. My, lekarze, nie uczyliśmy się, jak się zachować w przypadku masowych przyjęć w czasie wojny.
Trudno było się zorganizować. Nie robiliśmy pięciominutowych zebrań, jak w cywilu, w ogóle żadnych zebrań. W ogóle nie mogliśmy zaplanować codziennej rutyny. Pracowałam na oddziale neuroresuscytacji. Ponieważ wielu lekarzy nie mogło przyjść do pracy po rozpoczęciu inwazji lub przyszło, a potem odeszło, na niektórych oddziałach ich brakowało.
Chirurdzy nieustannie udzielali pomocy, biegając między punktem przyjęć a salą operacyjną. Na początku każdy pracował w swojej specjalizacji, ale potem każdy robił wszystko, co było potrzeba: zszywał, opatrywał rany, zakładał opaski uciskowe... Przywożono do nas ludzi z różnymi obrażeniami: z odłamkami w ciele, po wybuchach, także z rozległymi ranami szarpanymi..
Później, gdy rozpoczął się ostrzał, pacjenci z górnych pięter, od 8. do 6., zostali przeniesieni na niższe piętra. Wielu cywilów leżało na korytarzach – właściwie wszędzie, gdzie było miejsce
Potem nastąpiły bezpośrednie trafienia w nasz szpital i zdecydowano, że wszyscy ranni, zwłaszcza ci, którzy nie mogli się samodzielnie poruszać, powinni zostać przeniesieni do piwnicy. Tyle że piwnica nie była przystosowana nie tylko dla rannych, ale w ogóle dla kogokolwiek. Warunki były fatalne – to był zwykły magazyn. Ale wtedy najważniejsze było bezpieczeństwo, więc powynosiliśmy z niego wszystko, co było niepotrzebne.
Jeśli chodzi o leki, używaliśmy tego, co mieliśmy. Kiedy zabrakło nam leków, ludzie okradali apteki i przynosili nam leki. Niektórzy przynosili je z domu.
Powiedziałaś, że trudno Ci teraz przypomnieć sobie daty i dni, ponieważ wszystko połączyło się w jeden wielki dzień. Czy są jakieś historie pacjentów, których nie możesz zapomnieć?
Wszystkie historie wpłynęły na mnie negatywnie. Było wiele dzieci, które zostały przyniesione w kocu: patrzysz na dziecko i nie widzisz żadnych ran. Wszystko jest nienaruszone, ale dziecko nie żyje. A potem znajdujesz małą ranę za uchem, którą bardzo trudno zauważyć. To odłamek, który uderzył w ważne ośrodki mózgu i dziecko zmarło natychmiast. Byli też bezgłowi pacjenci przywiezieni przez krewnych. W filmie „20 dni w Mariupolu” jest epizod, w którym ojciec płacze nad zakrytym ciałem syna. To przerażająca historia. Nie wiem, jak ten ojciec emocjonalnie przeżył taki żal. Chłopcy grali w piłkę nożną w pobliżu szkoły. Wyglądało na to, że wyszli się pobawić, wtedy w mieście było dość spokojnie. Nastolatków też trzeba zrozumieć, bo trudno im cały czas siedzieć w domu. Ale właśnie w to miejsce uderzyła rakieta. Ojciec jednego z tych chłopców natychmiast przywiózł trzech z nich do naszego szpitala.
Dwóch wciąż żyło, mieli obrażenia. Jeden miał bardzo poważną ranę klatki piersiowej, a drugiemu amputowano kończynę i miał obrażenia brzucha. Ale przeżyli. Trzeci chłopiec, syn tego mężczyzny, nie przeżył.
Kiedy ojciec wyjął ciało syna z bagażnika, było już w częściach. Ale wciąż miał nadzieję, że uda nam się uratować jego dziecko
My, lekarze, oczywiście natychmiast wybiegliśmy na zewnątrz, aby przenieść pacjentów. Przez moment staliśmy tam, patrzyliśmy i nie wiedzieliśmy, czy natychmiast zabrać tego chłopaka na oddział chirurgiczny, na salę operacyjną, czy udzielić mu pomocy na miejscu. W takich momentach bardzo trudno uświadomić sobie, że to wszystko dzieje się naprawdę, że to nie jest zły sen, jakiś film. Ciężko o tym zapomnieć. A takich historii jest wiele. Los mieszkańców Mariupola jest straszny.
Każdego dnia widziałaś wielu zabitych ludzi. Nie da się do tego przyzwyczaić. Co pomogło Ci wytrzymać psychicznie?
Nie było łatwo, ale wtedy nie też było czasu, by usiąść i pomyśleć, jak bardzo jest źle. Wiesz, że musisz pomóc tu i teraz. Nie możesz się odwrócić, usiąść i płakać. Być może to był stan jakiegoś szoku, gdy nadal wykonywałaś swoją pracę na automacie. Nie było czasu na osobne refleksje. I to mnie prawdopodobnie uratowało. Człowiek wykrwawia się na śmierć, musisz założyć opaskę uciskową i wezwać chirurga. To jak taśma produkcyjna. Nie było sposobu, by w pełni uświadomić sobie wszystko, co się działo wokół.
Jak opuściłaś Mariupol?
Wyjazd był dla mnie nieoczekiwany. Kiedy Rosjanie weszli do szpitala, pojęliśmy, że nie będziemy mogli tam zostać. Oni ustalili własne zasady: musimy leczyć ich. Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, jak się wydostać. Jeden z naszych kolegów powiedział, że udało się dojść do porozumienia z kimś ze strony rosyjskiej i możemy wyjechać. Od razu mieliśmy w głowie plan – mózg działa inaczej w warunkach stresu. Przygotowaliśmy się i następnego ranka, o siódmej lub ósmej rano, opuściliśmy szpital, mając na sobie tylko kombinezony chirurgiczne.
Musieliśmy szybko sprawdzić, czy samochód pozostał nienaruszony, ponieważ były bezpośrednie trafienia w szpital i samochody w pobliżu płonęły. Wszyscy, którzy byli gotowi do wyjazdu, wcisnęli się jakoś do tego auta i odjechali. Opuszczenie szpitala zajęło nam kilka minut, ale wydawało się, że trwa wieczność – na każdym kroku byli uzbrojeni Rosjanie. Jakoś udało nam się wyjechać. Potem wszystko było czarne, wszystko płonęło, ludzi prawie nie było.
Było pytanie, którą drogą iść, bo bez łączności nie wiedzieliśmy, gdzie są zielone korytarze. W rezultacie była dla nas otwarta tylko jedna droga i wybraliśmy ją. Później okazało się, że była zaminowana.
Już po drodze zauważyliśmy, że była pokryta minami, musieliśmy ostrożnie je omijać. Później były rosyjskie punkty kontrolne
Myślę, że mieliśmy dużo szczęścia, bo ci, którzy stali na tych punktach kontrolnych, nie wiedzieli, co mają robić, jakie dokumenty sprawdzać, czego szukać. Nie wiedzieliśmy, którą drogą jedziemy i kiedy będzie ostatni punkt kontrolny. Nie było nikogo, komu moglibyśmy przekazać te informacje, ponieważ nie mieliśmy żadnego połączenia. I wtedy zbliżyliśmy się, pamiętam, i zobaczyliśmy ukraińską flagę. Dopiero wtedy odetchnęliśmy z ulgą.
Przyjechaliśmy do Zaporoża, ponieważ jedyna droga ewakuacji wiodła właśnie przez to miasto. Dojechaliśmy późnym wieczorem i spędziliśmy tam noc. Następnego dnia ruszyliśmy do Dniepru, jako że w tym czasie przebywali tam nasi rodzice.
W Dnieprze spędziliśmy kilka dni, szukając pracy. Ale nie znaleźliśmy. Wydawało nam się, że lekarze są potrzebni wszędzie i że zostaniemy przyjęci do każdego szpitala. Tymczasem nigdzie nie byliśmy potrzebni. Musieliśmy więc zdecydować, co dalej. Ale odezwał się znajomy, który zaprosił nas do Łucka: jedna z tamtejszych rodzin, która przeprowadziła się za granicę, udostępniła nam swoje mieszkanie za darmo. Pojechaliśmy. Mieliśmy szczęście, że spotkaliśmy na swojej drodze tak życzliwych ludzi.
W Łucku również mieliśmy trudności z pracą, lecz po pewnym czasie zaproponowano nam pracę w szpitalu rejonowym w Nowowołyńsku. To małe miasteczko w obwodzie wołyńskim. Więc pojechaliśmy do Nowowołyńska – tyle że psychicznie ciężko było tam być. Nie jestem w stanie powiedzieć Ci, dlaczego. Zostaliśmy dobrze przyjęci i wszystko było, jak trzeba. Ale z psychologicznego punktu widzenia z każdym dniem było nam coraz trudniej.
Mąż i ja zaczęliśmy myśleć, że się nie rozwijamy. Aby nie popaść w głębszą depresję, postanowiliśmy przenieść się do Kijowa
Mąż znalazł pracę w prywatnej klinice, ja do kliniki okulistycznej trafiłam z ogłoszenia w Internecie.
Mieliśmy dużo szczęścia: przyjechaliśmy do stolicy i od razu znaleźliśmy pracę, i to nie najgorszą. Zrozumiałam jednak, że w okulistyce jest za mało pracy dla anestezjologa, nie rozwijałam się jako lekarz. W tym czasie właśnie otwarto szpital obwodowy, który przeniesiono z Mariupola do Kijowa – więc poszłam tam pracować.
Jak zmieniła się praca mariupolskiego szpitala po przeniesieniu do Kijowa? Kogo teraz obsługuje?
Bardzo się zmieniła, to zupełnie inna praca. W Mariupolu każdy miał swój oddział i kierowników poszczególnych oddziałów, tutaj tego nie ma. Jako mały zespół staramy się zmienić sposób, w jaki pracowaliśmy. Na początku obsługiwaliśmy tylko uchodźców wewnętrznych z Mariupola, potem zaczęli przyjeżdżać uchodźcy z południa Ukrainy, wreszcie pojawili się pacjenci z Kijowa. Kiedy szpital został otwarty, udało nam się w Kijowie znaleźć najnowocześniejszy sprzęt. Nowa, pięknie wyremontowana placówka z obsługą są na dość wysokim poziomie. Ukraińcy z zagranicy często przyjeżdżają do nas na badania kontrolne lub operacje.
Tęsknisz za Mariupolem?
Tęsknię za tamtymi czasami, ale nie za miastem. Teraz w Mariupolu jest wielu obcokrajowców z terytoriów rosyjskich i panuje tam zupełnie inna kultura. Społeczeństwo się zmieniło, więc w ogóle za nim nie tęsknię. Nie wiem, czy kiedykolwiek coś się tam zmieni. Trudno wyplenić stamtąd wszystko, co rosyjskie. Rosyjska propaganda działa tam w każdej minucie.
Czy wielu Twoich kolegów cieszyło się z nadejścia „rosyjskiego świata”?
Tak się złożyło, że większość moich znajomych również wyjechała. A ci, z którymi nie spotykaliśmy się tak często, wysyłali zdjęcia i filmy pokazujące lekarzy wieszających rosyjskie flagi i portrety Putina w swoich gabinetach. Nagrywali filmy, na których gratulowali mu z okazji urodzin i śpiewali o nim piosenki. Zostali za to awansowani. Pewien lekarz, który nie był w stanie nic osiągnąć przez dwadzieścia lat, nagle został szefem oddziału. Ma własny gabinet i tabliczkę ze swoim nazwiskiem na drzwiach. Dobrze mu się powodzi. Jeśli ktoś miał taki cel, to dostał to, czego chciał.
W jakim stopniu wojna wpłynęła na Twoje relacje z mężem?
Nie wiem, jak by to wyglądało bez wojny, ale teraz oboje wiemy, że możemy na sobie polegać w trudnych sytuacjach. Wiele razem przeszliśmy. To najważniejsze, gdy masz u boku osobę, która wesprze cię w najtrudniejszych chwilach. Mój mąż jest bardzo dobrym człowiekiem. Sposób, w jaki traktuje swoją pracę i swoich pacjentów, zrobił na mnie największe wrażenie, kiedy się poznaliśmy – a było to w pracy. On oddaje się ludziom całkowicie i bezinteresownie.
Jesteś główną bohaterką nagrodzonego Oscarem filmu „20 dni w Mariupolu”. Brałaś udział w różnych pokazach filmu. O co najczęściej pytają Cię ludzie?
Było wiele pytań o to, jak wygląda teraz życie w Mariupolu, jak się zmieniło, co się tam dzieje, jaka jest sytuacja itp. Nigdy nie mam konkretnej odpowiedzi na te pytania, ponieważ nie komunikuję się z nikim, kto jest teraz w Mariupolu. Ludzie często pytali mnie o to, jak mieszkańcy Mariupola czują się po przybyciu Rosji. Nawet w filmie są momenty, w których Ukraińcy mówią, że ukraińskie samoloty nas bombardują, że Ukraińcy są wszystkiemu winni i że Rosjanie przybywają w pokoju. Nie wiem, co jest w głowach tych ludzi i dlaczego myślą w ten sposób. Musisz ich zapytać. Czasami dyskutowaliśmy na te tematy. Interesował nas również los pacjentów, którzy zostali sfilmowani.
Film „20 dni w Mariupolu” nie jest łatwy w odbiorze. Dlaczego radzisz ludziom go obejrzeć?
Na pewno nie tylko po to, żeby zobaczyli, jak było źle.
Ten film nie pozostawi obojętnym nikogo, kto go obejrzy. Każda osoba oglądająca ten film doświadcza jakiejś własnej tragedii, zwłaszcza jeśli są to ludzie z Mariupola lub innych miast, które doznały podobnych zniszczeń. Każdy wyciąga własne wnioski.
Ja prawdopodobnie wyciągnąłbym wnioski na przyszłość, szczególnie dla tych ludzi, którzy są w Europie. To, co widzimy teraz, dzieje się w Europie w XXI wieku, kiedy po II wojnie światowej wszyscy myśleli, że to się już nigdy nie powtórzy. Ale to się dzieje. I niestety nikt nie może nic z tym zrobić.
Świat musi być świadomy. Musimy zrozumieć, że nawet jeśli wojna jest daleko, może być wszędzie, bez względu na wszystko
Ważne jest, aby zawsze być człowiekiem i pomagać dzieciom i kobietom, które zostały same w trudnych czasach.
Były sytuacje, w których pacjenci i lekarze nie chcieli być filmowani?
Wielu pracowników medycznych sprzeciwiało się filmowaniu. Ale wszyscy musieli zrozumieć, że to ważny dowód. A teraz zobaczył to cały świat. Może wtedy ludzie nie zdawali sobie z tego sprawy. Myśleli, że to już koniec, więc po co to wszystko? Ale posłużyło to przede wszystkim jako dowód rosyjskich zbrodni przeciwko Ukrainie.
Co dla Ciebie osobiście oznacza to, że stałaś się bohaterką tego filmu?
To nic nie znaczy. Było ze mną o wiele więcej materiału, nagrano wywiady, ale konieczne było umieszczenie w tym filmie także innych materiałów. Dziennikarze i ja mieszkaliśmy w tym samym korytarzu, każdy dzielił się tym, czym mógł. Niektórym z nas trudno było cokolwiek zapamiętać lub opowiedzieć.
Uważam, że moim obowiązkiem jest powiedzieć ludziom prawdę. Chcę, żeby wszyscy zrozumieli, dlaczego ten film w ogóle powstał i dlaczego został pokazany
Bez względu na to, jak trudne to było dla mnie, podzieliłam się prawdą.
Jakie są Twoje podstawowe wartości jako lekarza? Co jest najważniejsze w tym zawodzie?
Ratowanie ludzkiego życia. Nawet nie po to, by je ocalać, ale by je chronić.
Często jestem pytana, dlaczego wybrałam ten zawód. Moi rodzice ukończyli uczelnie techniczne, podobnie jak mój starszy brat. Wszyscy w mojej rodzinie są inżynierami. Do połowy jedenastej klasy planowałam zostać tłumaczką albo prawniczką. A potem nagle pomyślałam: „A dlaczego by nie zostać lekarzem? To całkiem interesujące. To dziedzina, która stale się rozwija. I będziesz miała okazję uczyć się przez całe życie”. Na początku marzyłam o byciu chirurgiem dziecięcym, ale na szóstym roku studiów zdałem sobie sprawę, że to nie dla mnie. Anestezjologia była dla mnie bardziej interesująca.
Snujesz plany na przyszłość?
Teraz bardzo trudno cokolwiek zaplanować. Nie wiesz, co wydarzy się jutro. Mogę zaplanować, że jutro pójdę do sklepu, ale jeśli będzie alarm, to nie pójdę. To bardzo prymitywne rzeczy, ale one składają się na życie. Trudno jest zaplanować coś na większą skalę: wakacje, wyjazd na konferencję czy na studia. Jeśli masz taką możliwość, na przykład wziąć udział w wydarzeniu w Kijowie, to bardzo fajnie. Ale czasami jest niebezpiecznie i wydarzenia są odwoływane. Wiele osób ma plany po naszym zwycięstwie. Myślę więc, że po zakończeniu wojny zaplanuję wakacje i zacznę oszczędzać na dom.
Chciałbym zaplanować narodziny dziecka. Ale dla mnie dziś to niemożliwe
Niektórzy ludzie oczywiście planują, ale rozumiem, że jeśli chodzi o dzieci, to przede wszystkim dla nich jest to niebezpieczeństwo. Wiedząc, jak było w Mariupolu i jak cierpiały tam dzieci, nie mogę jeszcze przekroczyć tej bariery. Być może z czasem coś się zmieni.
Nie było czasu, żeby usiąść i zastanowić się, jak bardzo jest źle. Wiesz, że musisz pomóc już teraz. Nie możesz się odwrócić, usiąść i płakać. Może to był stan jakiegoś szoku, gdy kontynuujesz swoją pracę na automacie. Człowiek krwawi, musisz założyć opaskę uciskową i wezwać chirurga. To jak taśma produkcyjna
Oksana Szczyrba: Netflix wypuścił film „Między nami”, który porusza kwestie pozycji kobiet w społeczeństwie, przemocy domowej i stresu pourazowego (PTSD). Zagrała w nim Pani jedną z głównych ról. Jak trudno było wczuć się w postać bohaterki filmu?
Irma Witowska: Ania jest dla mnie dość odległa. Dzięki Bogu, nie przeszłam tej drogi co ona i nie byłam w sytuacji ciągłego porzucenia. Ale znam to złożone zjawisko, ponieważ w latach 2017-2018 prowadziłam program przeciw przemocy domowej. W tym czasie powstała infolinia Polina, nie było mi więc trudno przyjąć tę rolę. W pewnym momencie wydawało mi się nawet, że ona mnie przyciągnęła z kosmosu, ponieważ bardzo przejmowałam się tym problemem. Organizowaliśmy różne panele dyskusyjne i spotkania. Dla mnie, jako aktorki, ta praca była bardzo interesująca z profesjonalnego punktu widzenia.
Wojna zmieniła ludzi
Podczas gdy wiele kobiet zabierało swoje dzieci z kraju, Pani syn marzył o zostaniu żołnierzem. Jak go Pani wychowuje? Jak patrzy Pani na przyszłość kraju, swoją, swojego syna, nas wszystkich?
Mój syn chce zostać oficerem kontrwywiadu w Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy lub Służbie Wywiadu Ukrainy. Ale ma dopiero trzynaście lat, jutro może chcieć zostać astronautą. Nie mogę tego przewidzieć.
Wojna naprawdę wprowadziła zmiany. Wielu chłopców patrzy na naszych wojskowych – szlachetnych, przystojnych, odważnych – podziwia ich, chce być tacy jak oni
Jeśli chodzi o wychowanie mojego syna, to nic nie robię. Nie mam na to czasu. W czasie, który z nim spędzam, możemy porozmawiać i obejrzeć coś razem. Moją rolą jest włączanie go we wszystko, co ważne i obserwowanie wszystkiego, co się dzieje. Nie jest już dzieckiem. Mamy też rodzinę, która jest odpowiedzialna za mojego syna, kiedy nie ma mnie w domu. Mój syn pływa, bierze udział w zawodach i ma złote medale. Pod koniec maja daje koncert gitarowy. Jest członkiem Płast [największa organizacja wychowawcza dzieci i młodzieży w Ukrainie – red.]. "Plast jest świetnym motywatorem dla dzieci. Jednak mój syn często wagaruje, ponieważ dużo podróżujemy. Jest też zaangażowany w karate, uczy się polskiego i angielskiego, planuje uczyć się francuskiego. To, kim zostanie w przyszłości, zależy od jego osobistych aspiracji. Prowadzimy go, gdzie tylko możemy, i podsuwamy mu sugestie.
Chciał gitarę, więc mu ją kupiliśmy.
Chciał chodzić na karate, więc poszedł. Mogę mu doradzić, żeby coś obejrzał. Na przykład obiecał mi, że obejrzy film „Ty (Romans)” o Rozstrzelanym odrodzeniu i podzieli się wrażeniami. Chodzi na moje przedstawienia i ogląda ukraińskie filmy. Obejrzeliśmy np. film "20 dni w Mariupolu".
Uważam, że nie można ukrywać prawdy przed dziećmi. Przed maluchami tak, ale nie przed nastolatkami. Te ostatnie muszą odważnie stawić czoła strasznej rzeczywistości.
Wojna podzieliła wielu ludzi. Mówiąc o więziach rodzinnych, jak wpłynęła na Pani rodzinę?
U mnie wszystko jest w porządku, mój mąż i ja jesteśmy tutaj, w Ukrainie. On jest szefem firmy, która ma strategiczne znaczenie, ponieważ jest związana z medycyną. Tylko moja siostra i małe dziecko opuściły moją rodzinę. Nawiasem mówiąc, pomogłam wyjechać wielu ludziom. Na początku wojny byłam zaangażowana w szukanie schronienia dla rodzin żołnierzy z okupowanych terytoriów.
Była Pani na froncie od początku inwazji na pełną skalę?
Byliśmy tam kilka razy. Ostatnia podróż była w kierunku Orichowa – dostarczaliśmy chłopakom apteczki pierwszej pomocy. Wojna wstrząsnęła nami wszystkimi. Jako założycielka naszej rodzinnej fundacji staram się przyczynić do zwycięstwa. Oprócz zaspokajania potrzeb wojskowych wysyłamy pomoc do innych obszarów. Na przykład i w zeszłym, i w tym roku przekazaliśmy nasze osobiste fundusze na Akademię Ostroh. Zapewniamy też wsparcie finansowe Ukraińskiemu Uniwersytetowi Katolickiemu. Jeśli chodzi o zbieranie funduszy na potrzeby wojskowe, apelujemy do ludzi, a czasami sami przekazujemy pieniądze. Więc każdy coś robi. Nie rozumiem, jak może żyć osoba, która nic nie robi. To po prostu nie w porządku.
Osz: Co umożliwiło Ukraińcom przetrwanie na początku wojny? Czy mogło być inaczej?
W 2014 roku mogło być inaczej. Wcześniej był inny scenariusz. Ukraińcy byli wtedy dojrzali do oporu. Bóg chronił i chroni Ukrainę. Wydaje mi się, że tak jak się stało, tak miało być – choć nie mogę oceniać, ponieważ nie jestem w wojsku i nie jestem u władzy. Dla mnie najważniejsze jest to, że wielu Ukraińców dojrzało i są siłą napędową walki. W 2014 roku ta siła nie była wystarczająca.
Rewolucja Godności jest konsekwencją Majdanu z 2004 roku
Przemawiała Pani na Majdanie, protestowała przeciwko porozumieniom charkowskim... W jakim stopniu Majdan stał się filarem naszej historii i zmienił Pani światopogląd?
To się stało 27 listopada 2013 roku. Studenci właśnie rozpoczęli strajk głodowy. Wołodymyr Wiatrowycz [ukraiński historyk i polityk, były prezes Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej – red.] poprosił mnie, abym przemówiła do studentów. W tym czasie serial telewizyjny „Łesia plus Roma”, w którym grałam, był bardzo popularny, więc wiele osób chciało mnie posłuchać. 10 grudnia zostałam zaproszona na scenę na Majdanie. Potem odebrałam telefon. Powiedziano mi, że jeśli Majdan przegra, nie będę miała pracy.
Nie mogę powiedzieć, że ta Rewolucja Godności, Euromajdan, nie jest konsekwencją Majdanu z 2004 roku ani nie jest częścią wszystkich procesów, które dojrzewały w Ukrainie. Nie byłam uczestniczką Rewolucji na granicie [studencki protest w Kijowie od 2 do 17 października 1990 r. – red.], ponieważ byłam wtedy w jedenastej klasie. Potem były różne protesty, dużo przemówień. Pomarańczowy Plac, Plac Językowy, porozumienia charkowskie, Euromajdan. Wszystko to kumulowało się i następowało cyklicznie. Widzimy, że Ukraina rozwija się w kierunku europejskich wartości, za którymi się opowiadaliśmy. Jeśli porównasz Pomarańczową Rewolucję i Euromajdan, jest między nimi bardzo duża różnica. Pomarańczowa rewolucja przerodziła się w wojnę i wszyscy zgłosili się na ochotnika na front. A ci, którzy zostali, zajęli się aktywizmem obywatelskim, wolontariatem, staniem, krzyczeniem: „Hej, co robisz!?”, walką o różne sprawy. W moim przypadku była to praca informacyjna. Chciałam swoim przykładem oddzielić się od wszystkiego, co rosyjskojęzyczne. Organizowałam różne spotkania publiczne i grałam w sztukach teatralnych. To było bardzo ważne, żeby ludzie się opamiętali. Jedno wydarzenie dało początek następnemu.
Nie byłoby Euromajdanu, gdyby nie to pokolenie 2004 roku. Wszystko było naturalne, nawet to, że Federacja Rosyjska nie odważyła się zrobić tego, co zrobiła w 2022 roku. Przegrała, ponieważ szybko dorośliśmy, pomimo okupacji i tak zwanych "obserwatorów", pomimo piątej kolumny i pomimo wszystkiego, co zrobiła.
Jakie zmiany spowodowane wojną dostrzega Pani w kraju?
Cieszę się, że ludzie przechodzą na język ukraiński. Mamy wielu rosyjskojęzycznych widzów, którzy przychodzą na nasze projekty na Wschodzie. Nadal mówią po rosyjsku z przyzwyczajenia, więc jest to dla nich trudne. Tak się dzieje, gdy dana osoba nie kontroluje języka, którym się posługuje. To prawdziwy problem, a ty musisz przestawić ten problem w swojej głowie. Widzę to po reakcji publiczności, kiedy mówimy, że język ma znaczenie. Wtedy ludzie krzyczą: „Wow!”. Dzieje się tak w Charkowie czy Odessie, gdzie odsetek rosyjskojęzycznych jest najwyższy. Zmiana języka to kwestia przezwyciężenia własnego lenistwa i nawyku zwlekania: „Zacznę jutro, zacznę jutro”. Najważniejszą rzeczą jest zainicjowanie tego procesu w twojej głowie. Następnie ważne jest, aby stworzyć warunki, w których dana osoba może uczyć się w dowolnym miejscu i za darmo. A jeśli nie nauczy się języka, trudno jej będzie znaleźć pracę i spełnić się.
To logiczne, gdy człowiek nie chce mieć nic wspólnego z Rosją, z tym terrorem, z mordowaniem dzieci, z torturami. Bardzo wiele osób miało krewnych, znajomych lub przyjaciół w Rosji i przestało się komunikować. Jeśli powiesz: „Nie chcę mieć nic wspólnego z Rosjanami”, to zaczynasz się w to zagłębiać i zdajesz sobie sprawę, że coś przeoczyłeś albo czegoś nie wiedziałeś, bo ktoś ci czegoś nie powiedział. Wtedy zaczynasz tego szukać, przemyśliwać.
Nawiasem mówiąc, przed inwazją na pełną skalę zdobyłam nagrodę dla najlepszej aktorki na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Kino i TY. Nadal mam tę rybę i jest to wspomnienie Mariupola. Teraz to najbardziej bolesna nagroda, jaką otrzymałam od lat. To miłe, że ludzie słuchają i oglądają dziś ukraińskie filmy. Nie ma pani pojęcia, jakie to ważne. Społeczność, która nie miała dostępu lub miała niewielki dostęp do przestrzeni informacji kulturalnej, teraz integruje się szybciej, ponieważ może to wszystko zobaczyć. To, że ten proces zachodzi szybko, jest niestety dowodem na to, że rakiety działają. I to jest straszna cena za naukę i otrzeźwienie.
Zachęcam wszystkich do obejrzenia filmu "20 dni w Mariupolu"
Jak zmieniła się ukraińska publiczność w czasie wojny? Jakich filmów teraz potrzebuje?
Publiczność potrzebuje teraz wszystkiego, co wypełni jej luki. Zapotrzebowanie na ukraińską historię znacznie wzrosło. Wystarczy spojrzeć na liczbę wyświetleń na naszych kanałach YouTube o tematyce historycznej i przekonać się, jakie jest zapotrzebowanie na kanały kulturalne. Niedawno zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że bilety na spektakl „Ty (Romans)” rozeszły się w ciągu godziny. Opera była pełna. To wszystko dzieje się w czasach, gdy wiele osób twierdzi, że kultura i rozrywka nie mają znaczenia. Kultura jest tym, co kształtuje ludzi i tworzy z nich naród.
Wyprzedaliśmy również wszystkie bilety na „Rodzinę Kajdaszewów”. Dlatego kiedy pojawia się zespół kulturalny, wokół którego ludzie się jednoczą i tworzą produkt kulturalny, jest to również bardzo ważne. W dzisiejszych czasach teatry prawie nigdy nie narzekają na brak publiczności. Publiczność wróciła do teatru i kina.
Oczywiście chciałbym widzieć więcej ludzi na pokazach w ukraińskich kinach. Niestety zawsze brakuje nam szumu informacyjnego wspierającego nowy film. Bardzo trudno jest dotrzeć do mediów, aby opublikowały informacje o konkretnym filmie. Teraz zachęcam wszystkich do obejrzenia filmu "20 dni w Mariupolu". I nie bójcie się zabrać nastolatków!
Jest duże zainteresowanie sztuką Marii Matios „Słodka Darusia”. Ludzie oglądają wydarzenia z 1939 roku. Teraz mamy te same postacie, znęcanie się, tortury, co wtedy. Jest też zapotrzebowanie na gatunek rozrywkowy, coś lekkiego na odstresowanie. Jeśli chodzi o dziedziny, to są to edukacja, kultura i sztuka. Ale potrzebujemy jeszcze jednego produktu: naiwnego, dość prostego, bezpośredniego i dającego kredyt zaufania. Nie możesz być cały czas zajęty, ale z drugiej strony musisz się uczyć. Jest wiele projektów, które mają zmobilizować społeczeństwo do tego, by się nie poddawało i wstępowało w szeregi sił zbrojnych lub pomagało Ukrainie. Najważniejsze to nie siedzieć bezczynnie.
Współcześni filmowcy często muszą dosłownie dokumentować rzeczywistość w filmach fabularnych (przykład: „Zielona granica” Agnieszki Holland).
Ta praktyka istnieje również w Ukrainie i jest normalna: niezależnie od tego, czy używasz zdjęć, kronik, czy filmujesz online świadków zdarzeń. Mamy wiele filmów dokumentalnych. Ukraina ma naprawdę dobre kino. Zdobyliśmy wiele europejskich nagród. Zrobiliśmy kilka filmów w ciągu dziesięciu lat. Kino rozwinęłoby się jeszcze bardziej, gdyby nie wojna. Jeśli coś gdzieś zwalnia, to tylko z powodu kwestii finansowych. Duży przemysł potrzebuje dużo pieniędzy.
Wszystko zależy od jednego słowa: zwycięstwo
Rozwój ukraińskiego kina po wojnie: jak Pani to widzi?
Najpierw wygrajmy wojnę. Nie mogę wybiegać tak daleko w przyszłość, bo wszystko zależy od jednego słowa: zwycięstwo. I tego, jak długo to potrwa. W Ukrainie jest wielu ludzi cennych dla kina, walczących teraz na froncie. Dlatego nie robię dalekosiężnych prognoz. Po zwycięstwie, oczywiście, ukraińskie kino otrzyma europejskie wsparcie. Ukraina stanie się obszarem badań dla kina i innych branż. Mam pozytywną wizję, ale musimy poczekać, aż wygramy.
Przypomnijmy ostatni film "Smak wolności". Jak duża część Pani gry była tam improwizowana?
Cały czas improwizuję; tylko martwi tego nie robią. Każdy aktor dodaje coś od siebie. Ilość improwizacji zależy od postaci, którą grasz. Nikt nie pracuje jak model: „Stań tutaj, spójrz w prawo lub w lewo”. Przychodzisz i robisz wszystko sama.
Irma Witowska jest znaną ukraińską aktorką i wolontariuszką W 2014 roku odmówiła współpracy z Rosjanami. - Kultura jest tym, co kształtuje ludzi i tworzy z nich naród.
"Lesnaja Polana" to państwowy ośrodek opieki psychologicznej i psychiatrycznej dla wojskowych. Od około 30 lat zajmuje się leczeniem bojowników i rodzin poległych w Afganistanie.
W 2018 roku Ksenia Voznitsyna zabrała się za zreformowanie przestarzałej instytucji. W ciągu 5 lat intensywnej pracy przekształciła Lisową Polanę z postsowieckiego sanatorium w Puszczy Wodyckiej w nowoczesny ośrodek.
Voznitsyna jest neurolożką, założycielką i dyrektorką Centrum Zdrowia Psychicznego i Rehabilitacji w Lisowej Polanie oraz autorką modelu organizacyjnego tworzenia ośrodków rehabilitacji zdrowia psychicznego dla ofiar wojny w Ukrainie. Pracuje z ludźmi, którzy przeżyli doświadczenie wojny od 2014 roku i ma unikalne doświadczenie w pracy rehabilitacyjnej i wsparciu psychologicznym dla weteranów obojga płci.
W wywiadzie dla Sestry, Ksenia Voznitsyna opowiedziała, jakie wysiłki musiała podjąć, aby postawić ośrodek na nogi, jak przebiega rehabilitacja wojskowych i jak społeczeństwo powinno spotykać się z osobami powracającymi z wojny.
Oksana Szczyrba: Jak udało się Pani przełamać archaiczny system i zreformować ośrodek?
Ksenia Voznitsyna: Można o tym napisać książkę. To było trudne i trwa nadal, ponieważ musieliśmy całkowicie zmienić zasady pracy zespołu. Oprócz lekarzy pracują z nami pracownicy socjalni i menedżerowie. To zupełnie nowa sytuacja dla tej instytucji. Czasami ludzie nie rozumieją, że wybraliśmy jedną specjalizację i chcemy być w niej ekspertami. Chcą jak wcześniej leczyć tu wszystko: ręce, stopy, serce, nerki.
Początkowo spotkaliśmy się z ogromnym oporem. Nawet w 2019 roku, kiedy otwieraliśmy ośrodek, szef Ukraińskiego Związku Weteranów Afganistanu zebrał ludzi, którzy protestowali i żądali odebrania nam pieniędzy. Dopiero ja ich przekonałam.
OS: Czym jest dziś Lisowa Polana? Co robi dla wojska?
KV: Jesteśmy centrum eksperckim nie tylko w zakresie udzielania pomocy w przypadku stanów psychotraumatycznych, depresji, lęków, poczucia winy ocalałego, ale także po szoku pourazowym.
Chociaż ten ostatni termin jest przestarzały i walczymy z nim. To tak naprawdę wstrząs mózgu, kiedy dochodzi do urazowego uszkodzenia mózgu, które pozostawia konsekwencje w zachowaniu, psychice i objawach cielesnych.
Naszą odrębną specjalizacją są ludzie, którzy przeżyli niewolę i tortury. Jest to najwyższy stopień ludzkiego okrucieństwa, więc stale się doskonalimy i wciąż szukamy metod, które działają.
Przewinęły się przez nasze ośrodek setki byłych jeńców wojennych - i nie jest to przesada. Teraz liczba takich osób rośnie, więc nasze doświadczenie w niesieniu pomocy jest bardzo ważne. Ośrodek jest przeznaczony dla 220 osób, ale obecnie stale przebywa tu 230-240 osób. Istnieje zapotrzebowanie na większą liczbę pacjentów, więc mamy pomysł, aby otworzyć podobne ośrodki. Jest to projekt pilotażowy i planujemy otworzyć 5-6 kolejnych oddziałów w regionach w oparciu o nasz model.
OS: Jaki procent pacjentów stanowią kobiety, a jaki mężczyźni?
KV: Właściwie nie mamy wielu dziewczyn. Jest 5-7 kobiet na 220 osób, czasami 10. Często są to ratowniczki medyczne i partnerki żołnierzy. Są też żony zmarłych, zaginionych lub uwolnionych. Kiedyś mieliśmy okazję przyjąć grupę 15 dziewcząt z Azowa. Zorganizowaliśmy dla nich program na trzy tygodnie.
OS: Często kontaktuję się z wojskowymi i wiele razy słyszałam, że psychologowie na Ukrainie nie są w stanie zapewnić im wykwalifikowanej pomocy i radzą, by wyjechali do Europy. Czy naprawdę są problemy z terapią wojskowych na Ukrainie?
KV: To jest po prostu wielka głupota. Oczywiście istnieje problem, że niektórzy psychologowie nie są gotowi do pracy z wojskowymi. Dlatego Lisowa Polana jest nie tylko instytucją medyczną, ale także metodologiczną - mamy centrum szkoleniowe. Od pięciu lat z rzędu szkolimy dużą liczbę psychologów - organizujemy dla nich seminaria i kursy szkoleniowe. W ubiegłym roku udało nam się zorganizować pięć pięciodniowych szkoleń. Zapotrzebowanie na takie szkolenia jest ogromne. Rejestrację zamykamy już pierwszego dnia, bo na 25 miejsc jest 50-70 chętnych.
OS: Istnieją międzynarodowe doświadczenia w zakresie życia i powrotu do zdrowia psychicznego po wojnie. Jest doświadczenie Stanów Zjednoczonych, krajów bałkańskich i Izraela. Czy należy je zastosować na Ukrainie?
KV: Ma to swoje plusy i minusy.
Doświadczenia innych krajów powinny być wykorzystywane. Ale z uwzględnieniem kontekstu ukraińskiego
Nawet przykład Izraela, który jest nam stale podsuwany, mówiąc, że nasze doświadczenie jest podobne, nie jest teraz odpowiedni. Praktyki rozwijane w Izraelu przez 70 lat, jeszcze do nas nie dotarły. My, na przykład, w ogóle nie prowadzimy profilaktyki. Zagraniczni terapeuci często mówią, że terapia powinna być prowadzona w cichym miejscu. Ale na Ukrainie nie ma spokojnych miejsc do terapii. Wielu żołnierzy ma krewnych pod ostrzałem rakietowym, sam żołnierz jest stale w niebezpieczeństwie, cierpi na urazy psychiczne, martwi się o swoich ludzi na tyłach.
Staramy się stosować kilka metod. Używamy nawet specjalistycznej jogi uczącej spania - tego w szczególności nauczyliśmy się w Amerykańskim Instytucie Jogi. Chłopcy chętnie ćwiczą, a ich sen się poprawia. Możemy się wiele nauczyć od naszych zagranicznych partnerów, ale rezultaty zależą od jednostki i warunków, w jakich żyje.
OS: Jak przebiega rehabilitacja personelu wojskowego?
KV: Zazwyczaj nie można tego nazwać rehabilitacją, ponieważ to proces medyczny. Jeśli żołnierze są ranni, najpierw przechodzą leczenie chirurgiczne lub urazowe, a następnie przenoszą się na oddział, gdzie pracują z fizjoterapeutami. Jest to klasyczne podejście rehabilitacyjne. W naszym ośrodku proces leczenia trwa 3-4 tygodnie i obejmuje szereg zabiegów medycznych i niemedycznych, wsparcie społeczne - to nasze holistyczne podejście biopsychospołeczne.
Oznacza to, że pracujemy nie tylko z umysłem i ciałem, ale także z tzw. komponentem społecznym. Błędem jest przekonanie, że trauma psychiczna powinna być leczona tylko przez psychologów, ale w rzeczywistości trauma dotyczy nie tylko stanu psychicznego, ale całego ciała, trauma wpływa na mechanizmy neuroendokrynne i hormonalne, ciało i mięśnie.
Dlatego oprócz neurologów i dużego zespołu specjalistów zdrowia psychicznego, pierwsze piętro skrzydła rehabilitacyjnego zajmują sale rehabilitacji ruchowej. Podczas leczenia pacjent ma określony program, który trwa prawie cały dzień. Daje to bardzo dobre efekty. Ważne jest kompleksowe podejście, ponieważ jest najbardziej skuteczne. Nawiasem mówiąc, metody leczenia żołnierzy płci żeńskiej i męskiej są prawie takie same. Nie ma większych różnic, ponieważ traumatyczne doświadczenie jest dość złożone i tylko potrzeby mogą się różnić. Jednak podejście do leczenia jest ujednolicone i znormalizowane niezależnie od płci.
OS: Jak można do Was trafić?
KV: Przyjmujemy ludzi tylko ze skierowaniem, a biorąc pod uwagę, że są to wojskowi, musi to zrobić odpowiednia jednostka wojskowa.
OS: Czyli sam żołnierz nie może się zgłosić?
KV: Nie. Oczywiście mogą się ubiegać o przyjęcie, ale musimy to skonsultować z władzami wojska. Do 2022 roku zwykli obywatele przychodzili do nas ze skierowaniem od lekarza rodzinnego. Mogli też aplikować na własną rękę, pod warunkiem, że był to stan krytyczny - na przykład mieli myśli samobójcze.
OS: Jaka jest różnica między waszym ośrodkiem a innymi?
KV: My zajmujemy się niewidzialnymi ranami. Naszym wyróżnikiem jest ogromny zespół doświadczonych psychologów i psychoterapeutów z szefową, Tatianą Sirenko, która prowadzi z pracownikami superwizje i rozmowy, wspiera ich zdrowie psychiczne, ponieważ pracują z ciężką traumą. Wprowadziliśmy do zespołu menedżerów przypadków klinicznych. Dziś jest to pięć dziewczyn, naszych wyjątkowych asystentek. Teraz nie wyobrażam sobie, jak możemy pracować bez nich, ponieważ nasi pacjenci potrzebują znacznie więcej uwagi, wsparcia i pewnego rodzaju wyjaśnienia, co i gdzie się znajdują. Dlatego ważne jest, aby zarządzać tym ogromnym programem, aby się w nim nie zgubić.
Menedżerowie mogą przyjść na oddział i przypomnieć, że o 10:00 są zajęcia. Lekarz i psycholog nie mają na to czasu, wykonują swoją wysoce specjalistyczną pracę polegającą na leczeniu lub sesjach psychoterapii, a w międzyczasie pacjent porusza się w naszej przestrzeni i musi wiedzieć, o której godzinie i jakie ma zajęcia.
Osoby z szokiem pourazowym mają pewne zaburzenia poznawcze, ludzie, którzy przeżyli niewolę i tortury, mają zaburzone poczucie czasu, zwłaszcza gdy byli w niewoli przez długi czas, więc często mogą się spóźniać lub przychodzić wcześniej.
Tacy pacjenci potrzebują wsparcia. I to jest naprawdę fantastyczne doświadczenie. Wszystkie szpitale wojskowe w Ameryce mają takich menedżerów przypadków. Menedżerowie ci organizują również przedterapeutyczne zajęcia rekreacyjne: pacjenci grają w gry poznawcze, pamięciowe i uważności; rysują, uczestniczą w konkursach na świeżym powietrzu. Zaprezentowaliśmy nawet naszych case managerów, a w przyszłym roku chcemy opracować dla nich opis stanowiska pracy. Bo teraz wszyscy chcą takich menedżerów w szpitalu, ale trzeba ich jakoś zatrudnić.
OS: Czy finansowanie Centrum jest wystarczające?
KV: Jesteśmy instytucją państwową i należymy do Ministerstwa Zdrowia. Ministerstwo bardzo nas wspiera. W 2021 roku po raz pierwszy od wielu lat otrzymaliśmy bardzo dużą kwotę. Następnie dokonaliśmy pewnych napraw w skrzydle rehabilitacyjnym i zakupiliśmy prawie cały niezbędny sprzęt. Nadal musimy wyremontować poradzieckie pomieszczenia. Nasza instytucja jest objęta programem naprawczym Banku Światowego. Istnieje program, który zapewnia fundusze na naprawę i przywrócenie infrastruktury w takich instytucjach. Dlatego jesteśmy w trakcie prac remontowych. Otrzymaliśmy grant w wysokości 250 tys. euro od Ambasady Belgii i 350 tys. euro od Ambasady USA. Przeprojektowujemy starą bibliotekę - będzie to nasza przestrzeń do coworkingu i warsztatów artystycznych; obok będzie kawiarnia z częścią wypoczynkową. Robimy to wszystko dzięki funduszom z Ambasady Amerykańskiej i kończymy remonty dużych sal rehabilitacyjnych na koszt Belgów, ponieważ mamy wielu pacjentów i wykonujemy dużo pracy grupowej, gdzie musimy zgromadzić 20-40 osób jednocześnie. Na szczęście ciągle dostajemy coś z różnych źródeł.
OS: W dzisiejszych czasach psychologowie bardzo lubią używać terminu PTSD, mówiąc, że prawie wszyscy wojskowi i cywile mają z nim do czynienia. W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że rzadko diagnozujesz PTSD i że to zaburzenie rozwija się znacznie dłużej u niewielkiej liczby osób. Dlaczego tak jest?
KV: Nie mamy jeszcze wielu statystyk, ale globalne statystyki jasno pokazują, że 10-20% ludzi może rozwinąć PTSD. Są to ludzie, którzy doświadczyli wojny, utraty bliskich, zagrożenia własnego życia, ataków rakietowych. PTSD nie rozwija się w wyniku rozwodu lub utraty pracy. Ogólnie rzecz biorąc, przy dobrym wsparciu osoba może dość szybko wyleczyć się z PTSD.
Oczywiście wszyscy doświadczamy traumatycznych wydarzeń, wyczerpania emocjonalnego i zaburzeń snu, ale to nie jest PTSD. Dlatego bardzo nieprofesjonalne i niepoprawne jest twierdzenie, że każdy będzie miał PTSD.
OC: Powiedziała Pani, że społeczeństwo jest straumatyzowane, ale czy społeczeństwo wie, jak radzić sobie ze stresem?
KV: Zdecydowanie tak, w przeciwnym razie byłoby więcej zaburzeń. Tak, przeżywamy traumę, ale w większości przypadków jesteśmy w stanie ją "przetrawić".
Ogólnie rzecz biorąc, Ukraińcy mają spore doświadczenie z traumatycznymi wydarzeniami - w naszej historii wiele się wydarzyło.
Jeśli już żyjemy w tym koszmarze, to nie będzie możliwe po prostu przeżycie go ponownie, musimy sprawdzić, czy dobrze śpimy, ponieważ wiele procesów regeneracyjnych zachodzi podczas snu. W dzisiejszych czasach wiele osób stara się chodzić na siłownię, biegać, aby wspierać się fizycznie i komunikować się z przyjaciółmi i podobnie myślącymi ludźmi. Bardzo ważne jest, aby mieć ludzi, z którymi można porozmawiać o wszystkim, ponieważ często zamykamy się w sobie z powodu traumatycznych wydarzeń. Obecnie jest coraz więcej zmęczonych ludzi, ponieważ minęły dwa lata od rozpoczęcia wojny na pełną skalę. Widzę to zmęczenie u moich kolegów, więc staramy się wychodzić w piątki, na przykład do teatru, w małej grupie 10-15 osób. Prowadzimy superwizje, aby wspierać zdrowie psychiczne tych, którzy pracują z traumą. Bardzo ważne jest, aby nie bać się dbać o siebie. Nie odkładaj swojego życia na później. Nie wiadomo, kiedy ten czas nadejdzie i czy w ogóle nadejdzie. Musisz czerpać z życia jak najwięcej. Wszystko to pomaga walczyć ze stresem.
Jeśli wrócisz do domu z pracy i położysz się na kanapie, aby oglądać telewizję, to nie pomoże. Idź na spacer, idź na wystawę z przyjaciółmi, zmień otoczenie w domu. To proste rzeczy, ale bardzo dobrze wpływają na stan psychiczny
OS: Dużo pisze się o tym, że społeczeństwo jest kompletnie nieprzygotowane na spotkanie z tymi, którzy wrócą z wojny - straumatyzowanymi chłopcami i dziewczętami. Nawet dzisiaj nasze społeczeństwo nie wie, jak rozmawiać z żołnierzami. Dlatego przede wszystkim ludność cywilna musi być przygotowana psychicznie do komunikacji z tymi, którzy są na wojnie. Czy rzeczywiście tak jest?
KV: To rażące nieporozumienie, że rehabilitacja psychologiczna jest konieczna i wszyscy powinni być leczeni, ponieważ nie wszyscy będą jej potrzebować i nie wszyscy wrócą w stanie wymagającym takiej pomocy. Będzie pewna liczba osób, które naprawdę będą potrzebowały profesjonalnej pomocy. Wiodącą rolę w ich powrocie do zdrowia i rozwoju bardziej złożonych stanów psychicznych będzie odgrywać wsparcie społeczeństwa. Powszechnie przyjmuje się, że sposób, w jaki się spotykasz, decyduje o tym, czy trudny stan się rozwinie. Ludzie wracają z frontu z różnymi doświadczeniami i powinni być traktowani z szacunkiem i wdzięcznością. Będzie to swego rodzaju baza dla całego powrotu do zdrowia.
Lepiej jest unikać wszelkich kłótni i konfliktów. Nie bój się ludzi, patrz im w oczy, pytaj, jeśli czegoś nie wiesz. Zapytaj: Czy jest coś, co mogę zrobić, aby pomóc? Nawet jeśli jest to osoba niepełnosprawna, nie spiesz się z pomocą od razu, ale najpierw zapytaj. Musisz pamiętać, jaką wyjątkową służbę wykonali dla nas ci ludzie, co przeżyli w straszliwym mrozie, z odmrożeniami, w ciągłym strachu przed ostrzałem, w niewoli itp.
Po prostu pamiętaj o każdym, kogo spotkasz, co zrobił dla ciebie na froncie
OS: Jak dochodzisz do siebie?
KV: Sen jest bardzo ważny. Upewniam się, że śpię 7-8 godzin. Kładę się spać o 21-22 razem z moim dzieckiem. Jeśli śpię 3-4 godziny, natychmiast odczuwam wpływ na moją wydajność i emocjonalność. Jestem bardzo towarzyską osobą i zawsze szukam kogoś, z kim mogłabym się spotkać w weekend, wyjść na miasto, wypić kieliszek prosecco. To jest moje wsparcie i pomaga mi dojść do siebie. Moja praca również pomaga, ponieważ ilość wdzięczności, którą słyszę w pracy, natychmiast mnie doładowuje. Kiedy nasi podopieczni są wypisywani i mówią, że nigdzie indziej nie otrzymali takiej opieki i dziękują nam, wszystko co złe rozpływa się w powietrzu.
Nie odkładaj swojego życia na później. Nie wiadomo, kiedy ten czas nadejdzie i czy w ogóle nadejdzie. Musisz czerpać z życia jak najwięcej teraz – mówi neurolożka Ksenia Voznitsyna.
Historia Vadyma Svyrydenko to droga do zwycięstwa przez ból. Zmobilizowany latem 2014 roku, był sanitariuszem i brał udział w bitwach o Szczast i Debalcewe w ramach 128 Brygady. W lutym 2015 roku został ranny.
Przez trzy dni ukrywał się w 20-stopniowym mrozie, bez jedzenia. Został wzięty do niewoli. Po uwolnieniu odzyskał przytomność na operacji: lekarze amputowali mu odmrożone kończyny. Obie dłonie i obie stopy. A potem - długie leczenie, protezy i rehabilitacja za granicą, walka ze sobą i nowa rzeczywistość.
Dziś Vadym nie tylko zdołał powrócić do życia, ale także inspiruje innych swoim przykładem. Jako prezydencki komisarz ds. rehabilitacji kombatantów pomaga powracającym z frontu, reprezentuje Ukrainę w międzynarodowych zawodach sportowych i bierze udział w maratonach. Jego przyjaciele, towarzysze broni i pozytywne wieści z frontu sprawiają, że Vadym jest szczęśliwy. Vadym Svyrydenko rozmawiał z Sestry o swojej motywacji do życia po utracie kończyn i metodach rehabilitacji w Ukrainie.
Oksana Szczyrba: "To, co mi się przydarzyło, jest gdzieś pomiędzy piekłem a cudem. Piekłem, ponieważ trudno jest przetrwać. Cudem, bo wytrzymałem i przeżyłem" - to Pana słowa często cytowane w mediach. Jak utrata kończyn zmieniła Pana życie?
Vadym Svyrydenko: Proteza pomaga żyć, ale nigdy nie zastąpi naturalnej kończyny. Nie ma sensu porównywać. Musisz kochać swoje ciało takim, jakie jest. Musisz pokochać swoją protezę. I iść dalej. Faceci często pytają mnie, jak się czuję w protezie. Mówię im, że ważne jest, aby nie było bólu, ale uczucie lekkiego ucisku i dyskomfortu będzie obecne. Zawsze.
Akceptuję życie takim, jakie jest teraz i nie chcę tracić motywacji. Ciągle się uczę i patrzę w przyszłość. Teraz pracuję z kombatantami, którzy odnieśli poważne obrażenia, głównie ciężko rannymi. Chcę pomagać wszystkim, ale nie jestem wystarczająco dobry dla każdego. Czasami krytykuję siebie za to, że nie byłem w stanie osiągnąć więcej i za stracone chwile w życiu.
OS: Jak wyglądała Pana rehabilitacja?
VS: To był czas, kiedy poznałem swoich prawdziwych przyjaciół. Bo ci, którzy przyszli do mnie w najtrudniejszych chwilach, stali mi się najbliżsi. Chciałem rozmawiać o dzieciach, przyrodzie, pracy. Nie o wojnie. Odpowiednie wsparcie ludzi na tej drodze jest niezwykle ważne.
Podczas rehabilitacji ważna jest wiara w to, że po operacji nie zostaniesz sam ze swoim problemem, że są możliwości powrotu do normalnego życia
Zdecydowanie musisz pracować z rodziną, ponieważ kontuzjowany zawodnik przechodzi przez etapy: od agresji do depresji.
Czułem, że nie jestem pozostawiony sam sobie. Czułem, że muszę podzielić się moim doświadczeniem z innymi i sprawić, by ich droga do powrotu do zdrowia była jak najkrótsza.
OS: W 2016 roku przebiegł Pan 10 km w 41. Maratonie Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie, a w 2017 roku na Invictus Games w Toronto zdobył Pan brązowy medal w zawodach wioślarskich na symulatorze. Jak się to Panu udało?
VS: Adrenalina pompuje, to świetna motywacja. Najbardziej niezapomnianym maratonem był ten pierwszy, który udało mi się przebiec. Wtedy zdałem sobie sprawę, że mój wynik jest bodźcem i motywacją dla innych. Dopóki ja będę biegał, inni będą podążać za mną. I tak też się stało.
Bardzo się cieszę, że dziś mogę pomagać. Nadal ćwiczę w domu, badając nowe możliwości mojego ciała. W końcu rehabilitacja to także właśnie to.
OS: Wiem, że kiedyś ukończył Pa szkołę medyczną, studiował Pan, aby zostać ratownikiem medycznym, a także służył Pan w wojskach granicznych.
VS: Bardzo lubiłem medycynę. Nie wiem, dlaczego nie kontynuowałem studiów. Tak się po prostu złożyło. Ale ta wiedza się przydała na wojnie. Potrafię nie tylko udzielać pierwszej pomocy, ale też pracować z układem mięśniowo-szkieletowym. W mojej jednostce czasami nie byłem nawet wysyłany do walki, aby mnie chronić, ponieważ utrata medyka jest dużym ciosem dla całej jednostki. Zawsze bardzo ich brakuje.
OS: Pełnowymiarowa konfrontacja z Rosją trwa od 2 lat, ale wojna rozpoczęła się w 2014 roku. Czy w tym czasie zmieniło się podejście do rehabilitacji rannych na Ukrainie?
VS: Wcześniej było znacznie mniej skomplikowanych amputacji, a teraz są neurotraumy, utrata wzroku i utrata kończyn. Jednak jeszcze przed inwazją na pełną skalę zaczęły się zmieniać przepisy, regulacje i podejście do świadczenia podstawowej opieki psychologicznej. Tak więc wiele zostało zrobione w ciągu tych 10 lat i spodziewamy się dalszych zmian w przepisach dotyczących rehabilitacji.
Dziś mamy bardzo dużo rannych, ale specjaliści wiedzą, co robić, jak to robić i na jakim etapie.
Nie mówimy tylko o rehabilitacji, my ją zapewniamy. Wcześniej większość żołnierzy była zabierana za granicę na rehabilitację, ale dziś specjaliści od rehabilitacji przyjeżdżają tu z zagranicy. Nasi żołnierze są leczeni w domu, na Ukrainie
Dużym problemem są urazy łączone, które nie istniały przed wojną na pełną skalę, a teraz jest ich wiele. Nasi specjaliści musieli bardzo szybko się uczyć i korzystać z doświadczeń swoich zagranicznych kolegów.
Na przykład mężczyzna stracił wzrok i dwie kończyny. To bardzo rzadki uraz, więc nie ma jednej techniki, która pomogłaby tym ludziom stanąć na nogi. Co robimy? Bierzemy osoby, które przeszły rehabilitację w związku z utratą wzroku i rąk i łączymy je.
OS: Dużo mówi się o adaptacji personelu wojskowego do życia w cywilu. Jakie wyzwania stoją przed ukraińskim społeczeństwem w tej sprawie?
VS: Wojna bardzo zmienia ludzką psychikę. W Ukrainie nie tylko personel wojskowy, ale także cała ludność cywilna przeżywa traumę. Znam wiele osób, które boją się komunikować z żołnierzami.
Nie możemy zapominać, że ludzie, którzy stali się bojownikami, są zwykłymi obywatelami. W czasie pokoju pracowali w biurach, zajmowali się kreatywnością, wychowywali dzieci - prowadzili zwyczajne życie. Po prostu w pewnym momencie musieli chwycić za broń
Chcę, aby nasz kraj miał system, w którym każdemu żołnierzowi towarzyszą specjaliści, którzy zapewnią wykwalifikowaną pomoc. Jednocześnie ważne jest, aby zrozumieć, że rehabilitacja to nie tylko ludzie, którzy cię wspierają, ale także stan umysłu wojownika. Jest to pewien styl życia. Każdego dnia, krok po kroku, musisz starać się iść naprzód. I nigdy nie trać ducha.
Społeczności muszą również zadbać o możliwości poruszania się osób niepełnosprawnych, zwłaszcza na obszarach wiejskich. Aby mogły chodzić do sklepów, korzystać z toalet itp. Ta praca wymaga znacznego wysiłku, ale musimy wziąć za nią odpowiedzialność.
Głównym zadaniem państwa jest zrobienie wszystkiego, aby każdy żołnierz i każdy ranny miał wszelkie możliwości powrotu do normalnego życia.
Pokochaj swoją protezę. I idź dalej – mówi Vadym Svyrydenko, sanitariusz, sierżant Sił Zbrojnych Ukrainy, uczestnik wojny rosyjsko-ukraińskiej, opowiada o swojej motywacji do życia pomimo czterech amputowanych kończyn.
Dlaczego organizm potrzebuje snu?
Bo jego brak skraca życie skuteczniej niż brak jedzenia. Podczas snu zachodzą wszystkie ważne dla człowieka procesy, w tym regulacja i odbudowa wszystkich układów organizmu: nerwowego, mięśniowego, hormonalnego, sercowo-naczyniowego, krążenia, rozrodczego, oddechowego, regulacyjnego, odpornościowego i trawiennego.
Najprostszym sposobem na ubezwłasnowolnienie człowieka jest pozbawienie go snu. Metoda ta jest stosowana nawet podczas tortur. I odwrotnie, sen często staje się narzędziem terapeutycznym w przypadku chorób psychicznych i fizjologicznych. Specjaliści od zaburzeń snu pracują na przykład w Instytucie Raka w Paryżu. Przeprowadzono badania, w których pacjenci poddawani intensywnemu leczeniu radioterapią lub chemioterapią zostali podzieleni na dwie grupy: jedna grupa osób spała, a druga nie. W rezultacie ci, którzy dobrze się wyspali, szybciej wracali do zdrowia.
Naukowcy twierdzą, że człowiek musi spać 7-8 godzin dziennie, aby w pełni wyzdrowieć. System "spania wcześniej" lub "odsypiania później" nie działa. Ważne jest, aby trzymać się rutyny, zasypiając i budząc się o tej samej porze każdego dnia, najlepiej między 20:00 a 6:00 rano.
Jednak ludzie nie zawsze stosowali ten system snu. Wiadomo, że aż do XX wieku zwyczajem było spanie "dwufazowe": po 3-4 godziny. Tak było bezpieczniej, bo dawniej ludziom ciągle coś mogło grozić: dzikie zwierzę, drugi człowiek. Możliwość spania snem ciurkiem czasami nawet przez 9-10 godzin, jest wielkim luksusem naszych czasów.
Sowa i skowronek
Powszechnie wiadomo, że ludzie dzielą się na "sowy" i "skowronki" w zależności od chronotypu. Istnieją również "gołębie" - coś pomiędzy tymi dwoma typami. Według nowych badań, ludzie nie rodzą się "sowami", ale stają się nimi. Zwykle dzieje się to w młodym wieku, zwłaszcza w latach studenckich, kiedy młodzi ludzie wykorzystują nocny czas na imprezowanie i naukę. Taki "nocny" tryb życia może prowadzić do przewlekłych zaburzeń snu. Niewiele osób wie jednak, że chronotyp można dowolnie zmieniać - potrzeba wysiłku i czasu, by organizm się do niego przyzwyczaił.
Jeśli Twój styl życia zakłada pracę w nocy, powinieneś kłaść się spać na 90 minut wieczorem i kolejne 30 minut około 3 nad ranem. Nowe badania dowodzą, że ten system pomoże Ci odzyskać siły i utrzymać ciało w stanie czujności.
Pamiętaj, że o 6 rano naturalny hormon steroidowy kortyzol jest aktywowany, a poziom hormonu snu melatoniny spada, więc podczas snu w tych godzinach organizm ludzki nie regeneruje się już tak aktywnie. Istnieją jednak również godziny korzystne dla snu w ciągu dnia. W szczególności, spanie przez 30-90 minut będzie korzystne od 2 do 4 po południu. Krótkie drzemki trwające 10-15 minut mogą być praktykowane w ciągu dnia.
Takie zalecenia dotyczące snu wielofazowego są szczególnie istotne dla nas podczas wojny: zarówno na froncie, jak i w życiu cywilów, kiedy jesteśmy stale pozbawieni snu z powodu syren i ataków rakietowych.
Zaburzenia snu
Bezsenność jest konsekwencją zaburzeń układu nerwowego.
Jeśli człowiek budzi się 1-2 razy w nocy (a w dzisiejszych czasach często budzimy się z powodu ciągłych syren), ale następnie szybko zasypia, można to uznać za normalne. Jeśli jednak budzi się, następnie nie może ponownie zasnąć, a sytuacja ta powtarza się regularnie, może to wskazywać na zaburzenia snu.
Powinno też niepokoić:
- gdy człowiek kładzie się spać późno;
- budzi się więcej niż dwa razy w nocy bez ważnego powodu;
- jeśli pomimo długiego snu jednofazowego nadal budzi się zmęczony rano;
- gdy występuje lęk przed snem, koszmary senne; lunatykowanie.
Przewlekła bezsenność prowadzi do chorób mózgu, onkologicznych, cukrzycy typu II, problemów sercowo-naczyniowych itp. Ponadto mogą wystąpić choroby psychologiczne i psychiatryczne, zaburzenia depresyjne, lęki, a nawet myśli samobójcze.
Trudno jest doradzać naszym obrońcom na linii frontu, aby "mieli wystarczająco dużo snu". Możemy jednak doradzić im, aby wybrali dwufazowy wzorzec snu, tak aby w miarę możliwości mogli spać 7-8 godzin na dobę. Skuteczny będzie również sen krótkotrwały (polifazowy), czyli spanie przez 10-15 minut lub 30 minut w ciągu dnia.
Jak poprawić sen w czasie wojny
Nawet (a zwłaszcza) podczas wojny ważne jest, aby nauczyć się traktować sen i miejsce do spania z szacunkiem. Przestrzegaj higieny snu i wzorców snu zgodnie z wybranym systemem: sen jednofazowy, dwufazowy lub wielofazowy.
Zacznij prowadzić dziennik, aby monitorować dynamikę snu i stan swojego organizmu.
Jeśli to możliwe, zadbaj o najbardziej komfortowe warunki snu: wybierz wygodne poduszki, koce, pościel. Ważne jest wietrzenie pokoju każdej nocy, kontrolowanie temperatury i wilgotności w pomieszczeniu. Nie zaleca się spożywania posiłków na trzy godziny przed snem, ale też nie powinieneś kłaść się spać na czczo. Nie zapomnij o aktywności fizycznej. Na godzinę przed snem pomóż swojemu ciału się wyciszyć: zgaś światło w pokoju, rozmawiaj cicho i odłóż gadżety.
Jeśli powyższe zalecenia nie pomagają i nie rozwiązują twoich problemów z zaburzeniami snu, powinieneś poszukać pomocy u certyfikowanych specjalistów. Na przykład terapeuty snu lub konsultanta ds. zaburzeń snu.
Większość Ukraińców ma problemy z zaburzeniami snu. Jego brak fatalnie wpływa na organizm i powoduje rozwój poważnych chorób. Jak nauczyć się spać w warunkach wojny, ciągłego nocnego niepokoju i ostrzałów? O tym opowiada Oksana Wołoszyna, psycholog, ekspert w leczeniu zaburzeń snu i koszmarów sennych, założycielka pierwszego w Ukrainie Centrum Snu.
Ruch wolontariuszy podczas wielkiej wojny w Ukrainie ma wiele twarzy, a jedną z najbardziej znanych jest Diana Podolyanchuk z Winnicy. Potrafi wszystko: zorganizować kamery termowizyjne, drony, kupić i przywieźć na linię frontu samochód, a nawet czołg. Ukończyła studia z zakresu edukacji i psychologii. Pomimo niepełnosprawności słuchowej tańczy przez całe życie: jest mistrzynią Winnicy, Ukrainy, Europy i zwyciężczynią Mistrzostw Świata. Obecnie jest również znaną w całym kraju wolontariuszką i artystką. Otrzymała honorową odznakę "Za pomoc armii" od Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy Walerija Załużnego.
Diana Podolyanchuk, tancerka, artystka, szefowa Centrum Wolontariatu Shahina i Fundacji Charytatywnej, opowiedziała Sestry.eu, jak udaje jej się łączyć tak wiele działań i z czego jest najbardziej dumna.
Oksana Szczyrba: Jak zaczęłaś swoją przygodę z wolontariatem?
Diana Podolyanczuk: Moja droga do wolontariatu zaczęła się przed 2014 rokiem, gdy jeszcze intensywnie tańczyłam. Oksana Melnyk, moja współlokatorka, która była wolontariuszką w sierocińcach, zasugerowała kiedyś, żebym poszła odwiedzić dzieci. Od tamtej pory odwiedzam je co tydzień i prowadzę tam kreatywne zajęcia. Myślę, że każdy prędzej czy później trafia na wolontariat. Jest to powołanie duszy, a dobro, które dajesz, powraca, a żyjemy w czasach, w których wolontariat jest niezbędną koniecznością w życiu. Uważam jednak, że musisz znaleźć swoją własną wolontariacką "niszę", praca w różnych kierunkach nie jest produktywna.
OS: Jak powstało centrum wolontariatu „Shahin” i co robi?
DP: Przez wiele lat byłam tancerką i mieliśmy rodzinny biznes - centrum rozwoju dla dzieci. Uczyliśmy dzieci tańczyć i rysować, a jednocześnie prowadziliśmy projekty charytatywne. Kiedy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, moi przyjaciele-wolontariusze przyszli do mnie i powiedzieli: "Pilnie potrzebujemy miejsca, w którym moglibyśmy się zbierać". Zaproponowałam, że zrobię to w Centrum, ponieważ mieliśmy piwnicę. A na spotkaniu, kiedy wszystko było zaplanowane, zapytałam: "Kto będzie za to odpowiedzialny?". A oni odpowiedzieli: "Kto? Ty!" Tak zaczęła się historia Centrum Shahina.
Wielu wolontariuszy z Kijowa przyjechało do nas, a byli też tacy, którzy zostali tutaj i otrzymali pomoc w razie potrzeby.
Obecnie centrum koncentruje się głównie na sektorze humanitarnym: pomocy przesiedleńcom wewnętrznym, osobom niepełnosprawnym, rodzinom personelu wojskowego i dzieciom, których krewni są w niewoli. Mamy oddziały w dwóch miastach - Kijowie i Winnicy. Głównym celem jest Kijów, nad którym obecnie pracuję.
OS: Kim jest dziś twój zespół?
DP: To są ludzie, którzy zostali w Winnicy. Zespół szkoły tańca w Centrum Rozwoju, który nadal uczestniczy w projektach charytatywnych. A w Kijowie mam mały zespół, nie ma teraz potrzeby zatrudniania dużego personelu.
Na początku naszej działalności w Centrum pracowało około 100 osób, w tym ci, którzy uciekli z różnych miast z powodu wojny i przyjechali do Winnicy. Kiedy w ich regionach zrobiło się spokojniej, wielu z nich wróciło do domu. Są wolontariusze, którzy zostali zmobilizowani. Są też tacy, którzy już zginęli na wojnie.
OS: Czy podejście do wolontariatu zmieniło się od początku wojny na pełną skalę?
DP: Tak. Są obszary, którymi trzeba się zająć w pierwszej kolejności. Przede wszystkim jest to sfera militarna i sfera związana z obroną i kontrofensywą .Gdybyś mnie zapytała, czy lepiej zająć się dronami kamikadze, czy medycyną taktyczną, to na pierwszym miejscu postawiłabym drony, potem sprzęt, a na końcu medycynę taktyczną. Ważne, by ustalić priorytety.
OS: Jak myślisz, co jest najtrudniejsze w wolontariacie?
DP: Pewnie wspomnienia.
Wojna zabrała mi kreatywną sferę mojego życia -taniec. Wtedy nie wiedziałam, jak cenić swój czas i to, co robię. A teraz mieszkam w Kijowie, mam dużo pracy i każdego ranka budzę się z myślą "dziękuję, że żyję".
Często wspominam czasy, kiedy dużo występowałam, także w Europie. Teraz zdaję sobie sprawę, jak ważne jest, aby móc żyć dniem dzisiejszym, być szczęśliwym tu i teraz, bez względu na wszystko..
OS: Czy teraz wcale nie tańczysz?
DP: Teraz staram się dobrze wyspać, kiedy to tylko możliwe, gotuję śniadanie, ćwiczę taniec i maluję. To jest moja poranna kreatywność. A potem idę robić inne rzeczy.
OS: Malujesz wspaniałe obrazy, organizujesz aukcje i zbierasz pieniądze na cele charytatywne. Jak trafiłaś do sztuki?
DP: Malowałam od dziecka, potem poszłam do szkoły artystycznej - ale skończyłam tylko rok. Dużo się wtedy uczyłam i musiałam wybrać jedną rzecz. Wybrałam więc taniec. Kilka dni przed inwazją na pełną skalę moja mama zasugerowała, żebym znowu coś narysowała. Narysowałam herb z mieczem na czarnym tle: to był początek mojej kolekcji obrazów. Później również malowałam na ciemnym tle, ale te prace zawierają już dużo nadziei, światła i ciepła. Cieszę się, że moje obrazy wiszą w biurach Zaluzhnyiego, Kyrylo Budanova i Andriija Shevchenko.
OS: Co mówią o twoich obrazach?
DP: Obrazy symbolizują walkę każdego Ukraińca o zwycięstwo, podobają im się, te obrazy ich inspirują. Maluję również dla Sił Powietrznych, dla sił specjalnych. Była nawet wystawa w Wywiadzie Obronnym Ukrainy. Tworzę też tylko dla moich przyjaciół: nie wszystkie moje obrazy mają charakter militarny, są też romantyczne.
Moje prace można również znaleźć na aukcjach charytatywnych. Jeden obraz, "Krymska bawełna", został sprzedany za 80 tysięcy hrywien.
OS: Masz upośledzenie słuchu. Jak bardzo wpłynęło to na jakość Twojego życia?
DP: Kiedyś dużo myślałam o tym, jak wyglądałoby moje życie, gdybym miała doskonały słuch. Myślę, że mieszkałabym za granicą i prawdopodobnie nie widziałabym wojny w Ukrainie.
Mam dobre umiejętności dyplomatyczne, więc najprawdopodobniej związałabym swoje życie z tym obszarem. Jednak mój słaby słuch jest przeszkodą w nauce języków obcych. Ale jak wiesz, gdy Bóg zabiera coś, daje coś w zamian. Na przykład, mam dobre połączenie kreatywności i logiki. Ponadto w dzisiejszych czasach ludzie są oceniani na podstawie wyników swoje i pracy, niezależnie od tego, czy noszą okulary, aparat słuchowy czy protezę.
Ze względu na konsekwencje wojny ludzie w Ukrainie zaczęli częściej mówić o niepełnosprawności i integracji. Nie jest to już coś "wyjątkowego".
OS: Dwóm znanym ukraińskim zespołom udało się zorganizować koncerty charytatywne w Europie przy wsparciu Twojej fundacji. Opowiedz nam proszę o tym projekcie.
DP: Zespoły Druha Rika i TNMK wzięły udział w tym projekcie. Głównym celem było, aby stali się ambasadorami projektu, w ramach którego prowadzili kampanię na rzecz zwycięstwa. Jednak udało im się również zebrać znaczną ilość pieniędzy - przywieźli prawie 4 miliony UAH. To było bardzo ciekawe doświadczenie, gdy muzycy gromadzili Ukraińców za granicą wokół swoich piosenek, wspierali naszą diasporę, a Ukraińcy z kolei przekazywali darowizny.
OS: Realizowaliście projekty charytatywne wspólnie z ówczesnym głównodowodzącym Sił Zbrojnych Ukrainy Walerijem Załużnym i szefem wywiadu obronnego Ukrainy Kyryło Budanowem. Jak układała się ta współpraca?
DP: Mieliśmy projekt artystyczny: wysyłaliśmy rysunki dzieci na linię frontu, robiliśmy zdjęcia cyfrowe i sprzedawaliśmy je. Przekazaliśmy ten pomysł Valeriemu Fedorovychowi i poprosiliśmy go, by dołączył do projektu jako ambasador. Ale w tamtym czasie Zaluzhnyi nie miał takiego doświadczenia.
Zwrócili się do mnie Amerykanie. Powiedzieli, że dla potrzeb projektu charytatywnego potrzebują zniszczonego czołgu wroga. W tamtym czasie nie miałam pojęcia, jak długa i trudna będzie to praca organizacyjna. Nikt tak po prostu nie daje czołgu wolontariuszom. Potrzebujesz zgody kogoś upoważnionego do wzięcia na siebie takiej odpowiedzialności. W tamtym czasie współpracowaliśmy z Komendą Koordynacyjną ds. Traktowania Jeńców Wojennych, na czele której stał Kirył Budanow. Przekazaliśmy mu projekt, a on go zatwierdził. Podpisał pismo, że mamy otrzymać czołg, który został trafiony w sektorze Kupiańska. Potem poszłam do Walerija Załużnego i powiedziałam, że Budanow dał mi czołg, ale jest problem z jego transportem, bo nawet prywatne firmy odmówiły udziału. Wtedy przyjechał specjalny pojazd ze Sztabu Generalnego.
Później zaprosiłem zarówno Załużnego, jak i Budanowa, aby zostali ambasadorami tego projektu, a oni się zgodzili. 'Pocięliśmy" ten czołg na pamiątki, które przyniosły 2 miliony hrywien. Ta inicjatywa pokazała, jak kawałek metalu, który Rosjanie wysłali, aby zniszczyć Ukrainę, nie tylko zamienił się w złom, ale także pomógł Ukraińcom przybliżyć nasze zwycięstwo.
Był to prawdopodobnie mój pierwszy globalny projekt, a różne negocjacje dyplomatyczne w jego sprawie trwały sześć miesięcy.
OS: Z jakiego projektu wolontariatu jesteś najbardziej dumna?
DP: To osiągnięcie nie jest związane z wojną. Miałam uczennicę, Marię Hnatyk. Maria osiągnęła znaczący sukces, brała udział zarówno w Olimpiadach Specjalnych, jak i w ukraińskim programie Mam Talent. Oczywiście jestem dumna z dużego projektu z czołgiem. Ale jeszcze bardziej z sukcesów, które odnosiliśmy przed wojną.
P: Czy uważasz, że wolontariat powinien być „głośny” czy „cichy”?
DP: Cichy wolontariat to mecenat, czyli musisz robić wszystko z własnych środków. Wolontariusz powinien też pozyskiwać środki poprzez rozgłos - powinien stworzyć organizację pozarządową, fundację, zalegalizować swoje działania. Na przykład, prowadzimy projekt, na który zebraliśmy 13 milionów hrywien w ciągu trzech miesięcy. Nie moglibyśmy zebrać tej kwoty po cichu.
OS: Jakie jest obecnie największe zapotrzebowanie, jeśli chodzi o pomoc?
DP: Najbardziej potrzebne są drony i transport. A także zasoby: pieniądze i ludzie. Na początku myślałam, że spotkania publiczne są "panaceum na wszystko". Ale ludzie się męczą. Jednego miesiąca udało nam się zebrać 200 tysięcy, a następnego 20 tysięcy. W takiej sytuacji trudno jest planować jakiekolwiek zamówienia. Zaczęłam więc myśleć o alternatywnych sposobach.
Teraz mam grupę darczyńców, którzy na przykład przeznaczają określoną kwotę miesięcznie, a ja wykorzystuję te pieniądze na zakup niezbędnych rzeczy i składam raporty. Moim zdaniem powinien istnieć stały zespół ludzi, którzy są gotowi się przyłączyć i na których możesz liczyć. Jest to o wiele bardziej niezawodne.
OS: Jak aktywnie współpracujesz z europejskimi organizacjami?
DP: Nasza fundacja współpracuje z Finlandią. Jest tam silna ukraińska diaspora. Również z Polską i Niemcami. Ściśle współpracujemy również ze Stanami Zjednoczonymi. Ale większość naszych projektów jest realizowana w naszym kraju, a zasoby Europy i Stanów Zjednoczonych są dodatkowe.
OS: Co dla Ciebie znaczy zwycięstwo?
DP: Zniszczenie wroga, powrót do naszych granic z 1991roku, odbudowa kraju, rehabilitacja żołnierzy, odbudowa gospodarki i powrót ludzi z zagranicy. Nie boję się sformułowania "zniszczenie wroga". Znam organizacje charytatywne, które boją się angażować w działania militarne i pomagają tylko przesiedleńcom wewnętrznym. Nigdy tego nie unikałam. Nie unikam też słowa "armia". Jeśli żołnierze potrzebują broni, by zniszczyć wroga, zrobimy wszystko, by ją zdobyć. Zwycięstwo jest dla mnie również okazją do odejścia od spraw wojskowych i poświęcenia się rodzinie i wychowywaniu dzieci.
OS.: Czy czujesz się zmęczona wojną?
DP: Tak. Ale wierzę, że musimy nauczyć się postrzegać wojnę jako codzienną rutynę, którą trzeba wykonać. W takim przypadku łatwiej jest zebrać siły. Jeśli stoimy w obliczu groźby naszego zniszczenia jako narodu, to musimy to robić każdego dnia. Najważniejsze jest, aby nie zabijać się nawzajem kłótniami i skandalami.
Niektórzy wolontariusze unikają pomocy żołnierzom. Dla mnie to tak samo ważne jak pomoc cywilom - mówi ukraińska artystka i wolontariuszka
Weronika Marczuk pochodzi z Kijowa, pierwsze wykształcenie uzyskała w Niżyńskim Instytucie Pedagogicznym na Wydziale Chemii i Biologii. Jako studentka rozpoczęła współpracę z polską firmą, z którą w 1992 roku podpisała dwuletnią umowę na pracę w Polsce. Równolegle ukończyła Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Planowała wrócić do Kijowa, na wysokie stanowisko w ukraińskim przedstawicielstwie firmy. Jednak los miał inny plan. Weronika znalazła miłość — i została w Polsce.
Minęło 30 lat, tutaj teraz czuje się jak w domu. Jest dobrze znana i szanowana zarówno wśród Ukraińców, jak i Polaków.
Oksana Szczyrba: Nie planowałaś, że wyjedziesz z Ukrainy. Jak to się stało, że znalazłaś się w Polsce?
Weronika Marczuk: Był rok 1991. Z jednej strony byliśmy zachwyceni, że Ukraina uzyskała niepodległość. Z drugiej strony kraj przechodził ogromny kryzys, ludzie nie wiedzieli, jak planować swoją przyszłość. Pracowałam w szkole, jednocześnie studiowałam zaocznie w szkole pedagogicznej. Prawie wszyscy nauczyciele szukali innej pracy, niektórzy wyjechali za granicę. I powiedzieli mi: idź, spróbuj, może będziesz w stanie uczyć się za granicą. W tamtych czasach było bardzo doceniane, gdy miałeś dyplom z zagranicy. Wyjechałam.
W 1994 roku, kiedy miałam wrócić do Kijowa, moje życie zmieniło się radykalnie: poznałam mojego przyszłego męża. Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że może się to zdarzyć, nie uwierzyłabym.
OS: Jak poznałaś Cezarego Pazurę?
WM: Mieszkałem w Sopocie, a Cezary przyjechał tam z przyjacielem. Był lipiec, szliśmy główną ulicą. Przyjaciele siedzieli w jednej z restauracji, zaprosili nas do stolika. Okazało się, że znali mojego przyszłego męża. Cezary opowiedział mi o sobie, wypytywał o mnie. Polubiliśmy się.
A potem wszystko było jak piorun z jasnego nieba. Cezary zrobił wszystko błyskawicznie, żebym mogła zostać w Polsce. Nie odważyłabym się pójść do szefów, żeby powiedzieć im, że zmieniam swoje plany życiowe z powodu faceta. Więc Cezary poszedł do zarządu mojej firmy i wyjaśnił, że taka miłość jak nasza zdarza się raz w życiu, zresztą ma dziecko i widzi, że będę dla niego wspaniałą matką. Krótko mówiąc w dwa tygodnie zaplanował naszą przyszłość.
OS: Miłość od pierwszego wejrzenia?
WM: Dla niego, tak, zdecydowanie. Dla mnie, od drugiego. Powiedział, że ledwo mnie zobaczył zdał sobie sprawę, że jestem jego przyszłą żoną.
OS: W jednym z wywiadów powiedziałaś, że w chwili, gdy się spotkaliście to Ty byłaś bardziej człowiekiem sukcesu niż on...
WM: Tak, był w trudnym momencie. Sam wychowywał dziecko, miał trudności finansowe. Moja sytuacja była znacznie lepsza — miałam w rękach dyplom, dostałam pracę jako zastępczyni dyrektora kijowskiej firmy.
Dlaczego wtedy posłuchali Pazury? Bo, jak się okazało, już go znali: grał w filmach. Cezaremu udało się mnie przenieść do Warszawy i nie zwolniono mnie. Dzięki temu firma nie poniosła żadnych strat, a nasze relacje na tym zyskały.
OS: Gdyby się to nie udało, wróciłabyś do Kijowa?
WM: Tak. Bardzo lubiłem Cezarego, ale nie straciłam rozumu na tyle, aby zaryzykować moją niezależność, dochody i karierę.
OS: Jak stałaś się w Polsce sławna?
WM: Nigdy nie marzyłam o sławie, nigdy nie marzyłam o zostaniu "gwiazdą". Tak się złożyło, że mój mąż bardzo szybko rozwijał swoją karierę, a ja razem z nim swoją. On chciał, żeby cały świat zobaczył, jaką ma dobrą rodzinę, jak wszystko dobrze się układa. Ja nie miałam takiego planu. Chociaż byliśmy postrzegani tak samo - jako gwiazdorska para, nazywana nawet najlepszym duetem.
OS: Mieszkaliście razem dwanaście lat. Dlaczego się rozwiedliście?
WM: Dziś jako dorosła, mogę powiedzieć tak: jeśli rodzina nie pozwala kobiecie zająć własnego miejsca, a jedynie oczekuje, że zajmie ona miejsce poprzedniej partnerki, to nie będzie życia. To może trwać przez jakiś czas, dopóki masz siłę kochać, ale później pojawiają się inne problemy. Jednym z powodów było w szczególności to, że nie mogliśmy mieć razem dziecka. Poświęciłam się całkowicie tej rodzinie, temu związkowi. Wychowałam jego dziecko, które nazywało mnie mamą.
Nie walczyłam o siebie, zaniedbałam siebie. I wtedy usłyszałam od męża bardzo słuszne pytania: "Dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej? Dlaczego nie stawiałaś oporu? Dlaczego nie uderzyłaś pięścią w stół?". To trwało bardzo długi czas — około półtora roku. Próbowaliśmy jakoś uratować nasz związek. Powiedziano mi, że nie mogę zostawić takiego człowieka jak Pazura... Wyszłam z rozwodu z podniesioną głową, ale to było naprawdę bardzo trudne. Myślałam, że nie przetrwam. Ale udało się.
Wszystko zaczęło się od eportażu z Kijowa
OS: Jak zmieniło się Twoje życie i kariera?
WM: Kiedyś dzięki Cezaremu dostałam się do show-biznesu, więc byłam pewna, że po rozwodzie będę musiała opuścić ten świat.
Ale zamiast tego dostałam różne propozycje. Jeden z dyrektorów polskiej telewizji powiedział: „Dzięki Bogu. Nie mogliśmy już dłużej czekać, aż wreszcie uwolnisz się od Pazury, bo tylko mu służysz. Dziewczyno, musisz zrobić swoje. Jesteś gwiazdą. Znajdę Ci agenta, żebyś mogła pracować na siebie”. To było nieoczekiwane.
Wszystko zaczęło się od kanału TVN — zrobiłam dla nich reportaż z Kijowa. Dyrektor telewizji wezwał wszystkich na spotkanie, pokazał ten materiał i powiedział: „To najlepsza korespondencja, jaką widziałem. To pierwsze, drugie: Marczuk musi dla nas pracować”. I zaproponowano mi, żebym została gospodynią programu o Ukrainie.
Zaczęłam więc robić serię reportaży. Jednocześnie miałam trzy programy w telewizji, produkowałam materiały, kończyłam prawo, otwierałam kancelarię prawną. Postawiłam sobie za cel, aby stać się kimś szanowanym w Polsce.
Polakom nie da się łatwo udowodnić, że w Ukrainie jest coś lepszego niż w ich kraju. Musimy wykonywać swoją pracę tak dobrze, że sami przychodzą i mówią: „Boże, Weroniko, ale jak to zrobiłaś?” A gdy wyjaśniam, że połączyłam wszystko, co najlepsze w Ukrainie są gotowi do słuchania.
OS: Kiedy przyjechałaś do Polski, nie było tu tylu Ukraińców jak dziś. Jak postrzegali Cię Polacy?
WM: Przez te piętnaście lat wielokrotnie płakałam. Polacy byli bardzo uprzedzeni wobec Ukraińców, kojarzonych z komunizmem, ukraińskimi dziewczętami o niestosownym zachowaniu. Nie wolno mi było nawet mierzyć rzeczy w sklepie. Pierwsze realne zmiany nastąpiły w 2004 roku wraz z Pomarańczową Rewolucją. Polacy zobaczyli innych Ukraińców.
OS: Czy czujesz się teraz w Polsce jak w domu?
WM: Aby poczuć się w Polsce jak w domu, musisz tu przeżyć całe swoje życie. Mieszkałam w Ukrainie dwadzieścia lat. W Polsce poczułam się jak w domu po kolejnych 20. Teraz mam drugą polską rodzinę, córkę.
Nie mam już obywatelstwa ukraińskiego, kiedyś przyjęłam polskie. To nie jest łatwe. Jednocześnie jestem przekonana, że mam więcej możliwości pomocy Ukrainie stąd niż z samej Ukrainy. Dla mnie lojalność wobec Ojczyzny to nie obywatelstwo, ale wewnętrzne powołanie do zrobienia czegoś dla niej.
OS: Jesteś główną organizatorką charytatywnego turnieju piłki nożnej w Polsce, udało ci się zorganizować około 200 meczów. Skąd bierze się miłość do tego sportu?
WM: Jako dziecko byłam "chłopczycą", nosiłam krótką fryzurę, grałam w piłkę nożną z chłopakami, kochałam Dynamo. A jednak - jeździłam na motocyklach, od wczesnego dzieciństwa umiałam prowadzić samochód, nawet skakałam z trzeciego piętra... W tym samym czasie najlepiej uczyłam się w szkole, miałam autorytet. Kiedy zmarła moja siostra, ojciec powiedział, że jestem teraz dla niego synem i córką. I tak mnie wychował.
OS: Wielu Ukraińców szuka dla siebie należnego miejsca w Polsce. Jednemu udaje się zbudować dobrą karierę, drugiemu-nie. Jak myślisz, od czego to zależy? Od szczęśliwego losu, czy wynika z wytrwałości i ciężkiej pracy?
WM: Raz masz szczęście, następnym razem nie. Często mnie pytają ludzie, jak wytrzymałam wszystkie niepowodzenia, które mi się przydarzyły. I patrzę na te "nieszczęścia" i myślę: miałem sto razy więcej chwil, w których uśmiechnęłam się i cieszyłam. Po prostu niewiele osób to widziało.
Moim zdaniem sukces zależy od ciężkiej i ciężkiej pracy. Szczególnie w Polsce: trzeba dobrze znać język i kulturę tego kraju, aby czuć się dobrze wśród Polaków. Wiele osób mówi o podobieństwie mentalności ukraińskiej i polskiej — nie wierz w to. Tak, pochodzimy z jednej dużej słowiańskiej rodziny, ale jesteśmy inni. Ogólnie rzecz biorąc, jeśli chcemy zintegrować się z innym społeczeństwem, musimy zrozumieć: jakie bajki czytają, czego uczą swoje dzieci, z czego się śmieją, co uważają za święte. Dużo się uczyłam, zarówno w dzień, jak iw nocy.
OS: Jak Waszym zdaniem wojna wpłynęła na stosunki ukraińsko-polskie?
WM: Wojna bardzo zmieniła stosunek Polaków do Ukraińców. Polacy otworzyli Ukraińcom drzwi własnych domów, zabrali kobiety z dziećmi na granicy, przywieźli je do siebie. To niesamowite. Polacy naprawdę docenili, że Ukraina broni się, zaczęli szanować Ukraińców. Ponadto Polacy mają wysoki poziom człowieczeństwa, bardzo są przywiązany do wartości demokratycznych.
OS: Jesteś także szefową Międzynarodowej Ambasady Kobiet Przedsiębiorczych i masz wiele innych projektów, i spraw. Jakie są dla Ciebie najważniejsze?
WM: Dzisiaj spędzam więcej czasu pomagając innym i dzieląc się doświadczeniami niż rozwijając nowe pomysły. Moją najważniejszą sprawą w życiu jest moja mała córka Ania.
Plany zmieniła wojna. Wiem jednak na pewno, że bez względu na to, co robię, zawsze ciągnie mnie robić coś z dziećmi... Szkoła, edukacja, mentoring... Teraz mamy jeden projekt związany z Ukrainą. Jeśli uda się to wdrożyć, pomoże Ukrainie rozwijać demokrację, przeprowadzimy szkolenia dla liderów, zrobimy coś naprawdę wielkiego.
Prawniczka, prezeska, przedsiębiorczyni, producentka filmowa, działaczka polsko-ukraińska opowiada szczerze jak ona, Ukrainka stała się w Polsce gwiazdą. I że łatwo nie było.
Elmira Ablialimowa jest ekspertką w Krymskim Instytucie Studiów Strategicznych (CISS), który bada stan ochrony obiektów dziedzictwa kulturowego na terytoriach Ukrainy tymczasowo okupowanych przez Rosję. To była deputowana rady miasta i obwodu Bakczysaraj, deputowana Obwodowej Administracji Państwowej w Bakczysaraju, dyrektorka Rezerwatu Historyczno-Kulturalnego w Bakczysaraju, w którym znajduje się jedyny na świecie przykład krymskotatarskiej architektury pałacowej — Pałac chanów krymskich.
Oksana Szczyrba: Minęło 10 lat okupacji Półwyspu Krymskiego przez Federację Rosyjską. Tysiące Tatarów krymskich opuściło półwysep. Instytucje, organizacje pozarządowe i media są pod silną presją ze strony rosyjskich władz. Teraz patrzymy wstecz i analizujemy wydarzenia sprzed dekady. Czy można było zapobiec rosyjskiej okupacji. Czy Tatarzy krymscy mogli mieć na to jakikolwiek wpływ?
Elmira Ablialimowa: Być może — gdyby Ukraina prowadziła inną politykę wobec Tatarów krymskich. Jeśli przeanalizujemy sytuację sprzed 2014 r., na Krymie praktycznie nie było Ukrainy, to była głównie rosyjska autonomia w Ukrainie. Tatarzy krymscy byli postrzegani jako czynnik pewnej niestabilności. Terytorium półwyspu było otwarte na rosyjskie wpływy: ludzie pracujący dla Rosji byli przekupywani, rozpowszechniano dezinformację na temat Ukrainy i Tatarów krymskich, na przykład, że stanowią zagrożenie i mają separatystyczne zamiary.
Do 2014 roku Ukraina nie miała własnej polityki etnicznej. Nawet wśród Ukraińców wielu wierzyło w kremlowskie fałszerstwa i było pod ich wpływem. Cerkiew Patriarchatu Moskiewskiego również odegrała w tym znaczącą rolę
W rezultacie, jak pamiętamy, podczas okupacji półwyspu prawie cały personel sił bezpieczeństwa przeszedł do pracy dla Federacji Rosyjskiej. Tatarzy krymscy stanęli wówczas w obronie integralności terytorialnej Ukrainy, organizowali wiece i pokojowe protesty. Jedna z największych demonstracji odbyła się 26 lutego 2014 r. pod murami Rady Najwyższej Krymu.
Czy mogliśmy wpłynąć na bieg wydarzeń? Teraz myślę, że nie. Nie byliśmy gotowi na okupację, zagraniczne agencje wywiadowcze nas przed nią nie ostrzegały, media o niej nie informowały. Mieliśmy inne pomysły, ale w tamtym czasie mogliśmy podejmować tylko pokojowe działania: wiece, demonstracje, oświadczenia itp. Ten pokojowy opór i odrzucenie okupacji trwają do dziś. Pomimo prześladowań Tatarzy krymscy demonstrują swoją absolutną lojalność wobec Ukrainy: nie biorą udziału w wyborach, unikają pracy w organach okupacyjnych, poza tym jest wśród nich bardzo niewielu kolaborantów. Ten czynnik bardzo pomaga Ukrainie na poziomie politycznym i dyplomatycznym.
OSz: Czym zajmuje się Krymski Instytut Studiów Strategicznych?
EA: Działania Instytutu Studiów Strategicznych mają na celu dokumentowanie naruszeń dóbr kultury na tymczasowo okupowanych terytoriach Ukrainy w ramach Konwencji haskiej z 1954 r. o ochronie dziedzictwa kulturowego w czasie konfliktu zbrojnego.
Historia tego dokumentowania rozpoczęła się od sprawy Pałacu chanów krymskich w Bakczysaraju. W 2016 r. rosyjskie władze okupacyjne zaczęły go intensywnie "odnawiać", w wyniku czego zabytek faktycznie stracił swoją autentyczność. Niektórzy eksperci byli skłonni wierzyć, że była to kwestia korupcji, inni mówili o nieprofesjonalizmie i braku specjalistów z doświadczeniem w renowacji takich historycznych budynków. Ale moja opinia na ten temat jest inna.
Rosja postanowiła celowo wykorzenić tożsamość Tatarów krymskich z mapy Krymu, ponieważ odpowiedź na pytanie: "Kto jest właścicielem Krymu?" leży na płaszczyźnie historycznej. Tatarzy krymscy, ich pochodzenie, państwowość, która istnieje od ponad trzech wieków, rujnują rosyjską ideologię "Krymnasz"
Niszcząc zabytki, zniekształcając fakty historyczne, tworząc historyczne mity, Rosja próbuje zdominować okupowane terytoria. To, czego jesteśmy świadkami po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę w 2022 r., jest logiczną kontynuacją takiej polityki.
Odnotowaliśmy wszystkie rodzaje naruszeń prawa międzynarodowego opisane w konwencji haskiej z 1954 r. i jej dwóch protokołach (z 1954 r. i 1999 r.). Po pierwsze, przywłaszczenie — prawdopodobnie największe od czasów II wojny światowej — dóbr kultury, obiektów dziedzictwa kulturowego i instytucji kulturalnych. Po drugie, nielegalny transfer dóbr kultury należących do Ukrainy z okupowanych terytoriów ukraińskich na terytorium Federacji Rosyjskiej. Po trzecie, nielegalne wykopaliska archeologiczne na okupowanych terytoriach. Mamy również do czynienia ze znaczącymi modyfikacjami zabytków nieruchomych: z powodu takich prac tracą one swoją autentyczność, wartość artystyczną, naukową i historyczną. I wreszcie — wykorzystanie obiektów dziedzictwa kulturowego do celów wojskowych: udokumentowaliśmy liczne przypadki wykorzystania kopców, które są obiektami dziedzictwa archeologicznego Ukrainy, jako fortyfikacji. W rezultacie takie miejsce traci nie tylko swoją wartość archeologiczną, ale także zawarte w nim artefakty.
Warto zauważyć, że Rosja dopuszcza się również agresji humanitarnej, "dekonstruując" fakty historyczne: zachowując to, co jest zgodne z jej ideologią polityczną i odrzucając to, co "zbędne". Rosyjscy eksperci nad tym pracują - i przepisują historię Krymu.
OSz: Jaka jest historia Pani rodziny? Wiem, że Pani babcia została kiedyś deportowana.
EA: Każda krymskotatarska rodzina doświadczyła deportacji, moja historia nie jest pod tym względem wyjątkowa.
Moja babcia miała 22 lata, kiedy została deportowana na Ural, do obwodu kostromskiego. Tam ciężko pracowała przy wyrębie lasu — musiała wyżywić swoje dzieci, bo w tym czasie mój dziadek był na froncie. Osady, w których mieszkali, niewiele różniły się od kolonii. Wyznaczony teren można było opuszczać tylko za zgodą komendantury. Po powrocie z frontu dziadek długo szukał swojej rodziny w w różnych miejscach zesłania, ponieważ Tatarzy krymscy byli rozproszeni po całym ZSRR. Kiedy w końcu odnalazł żonę i dzieci, nie zaprzestał poszukiwań, bo trzeba było odszukać pozostałych krewnych, którzy zostali deportowani do Uzbekistanu. Wtedy zaczął pisać listy z prośbą o pozwolenie na połączenie się z resztą rodziny i przeprowadzkę do Uzbekistanu. Ta korespondencja się zachowała. Moi przodkowie są w niej nazywani "specjalnymi osadnikami" i każdy ma swój numer.
Pamiętam, jak umarł Breżniew. Byliśmy zwolnieni ze szkoły, aby obejrzeć pogrzeb sekretarza generalnego [Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego - red.]. Po szkole zwykle najpierw przychodziłam do domu babci. Jego drzwi zawsze były otwarte — ale tego dnia były zamknięte. Zapukałam, babcia otworzyła, szybko wprowadziła mnie do środka i przekręciła klucz w zamku: w domu było święto. Kiedy włączyłam telewizor, żeby obejrzeć pogrzeb, dziadek wyłączył go, mówiąc, że nie muszę tego oglądać, bo "kolejny kat nareszcie umarł".
Żyliśmy w dwóch różnych rzeczywistościach jednocześnie: z jednej strony w szkole uczono nas mitów o Krymie, a w kontekście Tatarów krymskich mówiono głównie o najazdach, jarzmie mongolsko-tatarskim itp. Z drugiej strony w opowieściach naszych dziadków Krym był najpiękniejszym miejscem na ziemi, czymś świętym i bajecznym. Miejscem, do którego wszyscy musimy wrócić. Mój dziadek często wspominał swoje dzieciństwo wśród gór i morza, a moja babcia zaczynała wtedy śpiewać... Rosja zawsze była postrzegana jako kraj, który od czasu pierwszej nielegalnej aneksji Chanatu Krymskiego w 1783 roku próbuje zniszczyć nasz naród.
OSz: Pani mąż, Achtem Czigojz, został skazany za zorganizowanie proukraińskiego wiecu na Krymie. Wszczęto przeciw niemu sprawę karną z trzech artykułów: organizowanie masowych zamieszek, nawoływanie do przemocy i nieumyślne spowodowanie śmierci. Jak zakończyła się ta historia?
EA: Achtem został skazany za zorganizowanie 26 lutego 2014 r. wiecu poparcia dla integralności terytorialnej Ukrainy. Wydarzenie zostało zorganizowane przez Medżlis Tatarów Krymskich [organizację Tatarów krymskich, której zadaniem jest reprezentowanie interesów tej społeczności — red.] przy wsparciu różnych ukraińskich inicjatyw i organizacji. Wyrok zawierał sformułowanie "za organizowanie masowych zamieszek". Spędził prawie trzy lata w areszcie śledczym w Symferopolu.
Byłam jego obrończynią z urzędu, utrzymywałam kontakt z jego adwokatami, jeździłam do aresztu śledczego prawie codziennie. Można powiedzieć, że to była jakby moja praca. Odbyło się ponad sto pięćdziesiąt rozpraw sądowych, przesłuchaliśmy ponad dwustu świadków - zarówno z naszej strony, jak ze strony oskarżenia. Oskarżeniem przeciwko mojemu mężowi kierowała tak zwana "krymska prokurator" Pokłońska. W rezultacie został skazany na osiem lat więzienia. Na szczęście dla nas dzięki porozumieniu ówczesnego prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki, prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana i przywódcy Tatarów krymskich Mustafy Dżemilewa mój mąż został zwolniony wcześniej. Najpierw został przewieziony do Turcji, a następnie na Ukrainę.
Mężowi zaproponowano pozostanie w Turcji, ale odmówił. Wrócił do Ukrainy, by kontynuować walkę o Krym.
Dla nas ukraiński paszport to nie tylko dokument. To nasz wybór cywilizacyjny
Zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia Krymu w 2017 roku, ale z całego serca chcemy tam wrócić. Co do nastrojów — często rozmawiam z tymi, którzy pozostali na Półwyspie Krymskim, i mogę z całą pewnością powiedzieć, że Ukraina jest oczekiwana na Krymie. Nie mogą się doczekać jego wyzwolenia.
OSz: W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że Ukraińcy i Tatarzy krymscy zaczęli się lepiej rozumieć z powodu podobnych, traumatycznych doświadczeń historycznych.
EA: Tak, zawsze przypominam sobie jedno z moich spotkań z dysydentem Myrosławem Marynowyczem, któremu powiedziałem, że w tej "strasznej tragedii 2014 roku jest wielka łaska Boża: Ukraińcy w końcu zrozumieli Tatarów krymskich, a Tatarzy krymscy zrozumieli Ukraińców".
Nasze narody doświadczyły tych samych tragedii w różnych okresach historycznych. Zarówno Ukraińcy, jak Tatarzy krymscy bardzo dobrze pamiętają, jak zniszczono naszą państwowość, zabrano nasze ziemie, inteligencję wykorzeniono i deportowano, zmuszano nas do wyrzeczenia się ojczystego języka, tradycji, kultury. Osobistym odkryciem był dla mnie artykuł III Konstytucji Filipa Orlika [dokument powstał w 1710 r.; jego autor Filip Orlik był hetmanem kozackim- red.], który definiuje relacje między Chanatem Krymskim a ukraińskimi Kozakami jako braterstwo. Między braćmi może być różnie, ale nadal pozostajemy rodziną.
Jesteśmy różni, ale Ukraińcy i Tatarzy krymscy mają wiele wspólnego: pochodzenie, wartości, silne poczucie tożsamości i wewnętrzny opór. Mamy wspólne państwo i wspólnego wroga. Dla obu naszych narodów "ojczyzna", "wolność" i "honor" to nie tylko słowa, ale coś, o co jesteśmy gotowi walczyć. Dlatego tak dobrze się rozumiemy
OSz: Ukraińskie władze wielokrotnie podkreślały, że wojna nie zakończy się, dopóki Ukraina nie zwróci Krymu. Czy wierzy Pani w powrót Krymu do Ukrainy?
EA: Jestem pewna, że bez Krymu nie będzie Ukrainy, a bez Ukrainy nie będzie Krymu. To jedno i to samo. Jestem absolutnie przekonana, że Krym zostanie wyzwolony, a my wrócimy do domu.
20 lutego 2014 r. rozpoczęła się rosyjska inwazja zbrojna na Krym. W dziesiątą rocznicę jego tymczasowej okupacji portal Sestry rozmawiał z Elmirą Ablialimową, ekspertką i kierowniczką projektu w Krymskim Instytucie Studiów Strategicznych, o ukraińskiej i krymskotatarskiej historii, rosyjskiej polityce kulturalnej, nastrojach na Krymie i wierze w wolną przyszłość
W ośrodku pomocy Pod Parasolem, prowadzonym przez Agnieszkę Deję, co miesiąc ponad 800 osób z Ukrainy i innych krajów otrzymuje wsparcie żywnościowe, psychologiczne i informacyjne. Po wybuchu wielkiej wojny zmieniła pracę, by pomagać tym, którzy najbardziej tego potrzebowali. Za swój ogromny wkład w pomoc ukraińskim uchodźcom Agnieszka Deja została nominowana do pierwszej nagrody "Portrety Siostrzeństwa", ustanowionej przez redakcję międzynarodowego magazynu Sestry. W wywiadzie dla nas wolontariuszka opowiedziała o tym, jak zmieniło się jej życie od wybuchu wojny, o swojej miłości do Ukraińców i o tym, czy rządy robią dla nich wystarczająco dużo.
Do centrum pomocy "Pod Parasolem" docieram około 12 w południe. Wita mnie sympatyczna Ukrainka. Agnieszka Deja rozmawia przez telefon, załatwiając jakieś pilne sprawy. Kilka minut później, piękna i uśmiechnięta, podaje mi rękę. Poznajemy się, oprowadza mnie po centrum. Jest ciepło i domowo. Agnieszka parzy aromatyczną zieloną herbatę i częstuje mnie pysznymi ciasteczkami. Zaczyna opowiadać o tym, jak zamieniła spokój i stabilizację na nieprzespane noce.
Oksana Szczyrba: Jak powstało centrum "Pod Parasolem"?
Agnieszka Deja: Bank Żywności prowadzony jest przez Fundację Kuroniówka we współpracy z Bankiem Żywności SOS w Warszawie. Działa w wyremontowanym lokalu na warszawskiej Woli; w tej dzielnicy mieszkało wielu Ukraińców. Ośrodek został pomyślany jako miejsce pomocy żywnościowej dla potrzebujących. Ukraińcy mogą przyjść raz w miesiącu i otrzymać średnio 5 kg żywności na rodzinę. W sumie 80% osób, które przyszły w zeszłym roku, skorzystało z naszej pomocy.
OSz: Jak udało się zorganizować pomoc dla Ukraińców?
AD: Mam dobre doświadczenie w działalności publicznej, poza tym jestem bardzo aktywną osobą. Mam też dużą sieć kontaktów. Od 20 lat działam w organizacjach pozarządowych i pomagam ludziom. Zaczynałam od wspierania rodzin z dziećmi ze spektrum autyzmu. Pracowałam w jednej z największych fundacji w Polsce działających na rzecz osób z autyzmem. Był to dla mnie chyba jeden z najważniejszych kroków zawodowych. W ostatnich latach pracowałam w dużym projekcie europejskim z urzędnikami - musiałam dyscyplinować swoje myślenie i uczyć ekonomii społecznej. Wszystkie te umiejętności przydały się przy organizacji pomocy dla Ukraińców.
OSz: Co było najtrudniejsze?
AD: Spędziłam dużo czasu na dworcu autobusowym - 10 godzin dziennie, wracałam dopiero o 3 nad ranem, strasznie zmęczona. Przyjaciele bardzo się o mnie martwili, a wspaniali sąsiedzi przynosili mi jedzenie pod drzwi. Nie mogłam już pracować w mojej starej pracy, bo ciągle ktoś do mnie dzwonił, pytał o coś, ktoś potrzebował wsparcia. Byłam tak pochłonięta tym wszystkim, że zaczęłam śledzić dane, statystyki i robić raporty z tego, co widziałam na dworcu autobusowym (Warszawa Zachodnia). Po jakimś czasie otrzymywaliśmy pomoc zewsząd: z Hong Kongu, USA, Holandii, Norwegii itd. Dołączyli do nas nauczyciele jogi, których uczę. Podczas zajęć angażowali swoich uczniów w zbiórki na rzecz pomocy Ukraińcom.
Nieustannie napływały do mnie różne informacje o tym, co dzieje się na Ukrainie. Trudno było myśleć o tym, jak cieszyć się życiem, gdy w sąsiednim kraju giną niewinni ludzie. W takich momentach uczucie wdzięczności za to, że ma się mieszkanie, łóżko i można spać spokojnie, jest szczególnie dojmujące. Kiedy słyszę o kolejnym ataku w Charkowie, od razu piszę do Eleny, której nigdy nie poznałam, ale spotkałam jej 17-letnią córkę w Warszawie: "Jak się masz? Co się z tobą dzieje? Schodzisz do piwnicy?". A ona odpowiada: "Nie, nie mogę, bo nie mam czasu". I wtedy myślę, co mogę zrobić. Mogę po prostu dać jej znać, że jestem z nią myślami, martwię się i mogę od czasu do czasu wysyłać jej paczki.
OSz: Twoja babcia zginęła podczas tragedii wołyńskiej, a dziadek został zmuszony do ucieczki z dzieckiem na ręku. Co wiesz o historii swojej rodziny?
AD: To był temat tabu w naszej rodzinie. Moja mama często płakała, gdy opowiadała mi o niektórych rzeczach. Nie wiem zbyt wiele o historii mojej rodziny. O niektórych faktach dowiedziałam się po śmierci mojej mamy. To było 18 lat temu, zaczęłam szukać informacji. Rodzina ze strony matki pochodziła z Wołynia. Moja babcia Maria zginęła 11 lipca 1943 roku; mama miała wtedy 3,5 roku. Starsza siostra mamy, Monika, wtedy 9-letnia, również została zabita. Nie wiem nawet, jak wyglądała moja babcia, nie zachowało się ani jedno zdjęcie. Nic, nawet akt urodzenia mojej mamy. Wiem, że dziadek uciekł z maleńką mamą do Polski.
OSz: Mając taką historię, nie szukasz zemsty za to, co spotkało Twoją rodzinę. Wręcz przeciwnie, przyjaźnisz się z Ukraińcami i pomagasz im. Dlaczego?
AD: Bardzo chcę przełamać tę historię, ten polski styl, kiedy wspominamy Wołyń. To były straszne wydarzenia. Ale dziś to samo dzieje się z Ukraińcami - ze strony Rosjan. Nie możemy pozostać obojętni. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się w XXI wieku. Robię to, co muszę. Każdy musi pozostać człowiekiem w tym życiu. Wciąż pamiętam 24 lutego, kiedy zobaczyłam wiadomości. Od razu pomyślałam, że Ukraińcy wkrótce zaczną uciekać. Podobnie jak wielu innych zaniepokojonych Polaków, przyszłam na dworzec autobusowy Warszawa Zachodnia. Mieszkam w pobliżu i wiem, że przyjeżdża tu wiele autobusów z Ukrainy.
Z moją przyjaciółką stworzyłyśmy grupę na Facebooku, gdzie pisaliśmy o potrzebie pomagania Ukraińcom. Ludzie natychmiast zaczęli przynosić jedzenie, wodę i ubrania. Zespół młodych Ukraińców mieszkających w Warszawie również dołączył do akcji, sortowali i rozdawali żywność. Na początku uciekali głównie młodzi ludzie, czasem zagraniczni studenci. Poznałam kilku fajnych chłopaków z Algierii, studentów, którzy uciekali przed wojną. Pożyczyłam im kilka powerbanków, potem szukali mnie na dworcu, żeby je zwrócić. Później, gdy dotarli do Francji, napisali do mnie: "Dotarliśmy. Dziękujemy, siostro". To było niesamowite. Później zaczęli przyjeżdżać starsi ludzie, w tym osoby na wózkach inwalidzkich. Wszyscy byli zdezorientowani, przestraszeni i nie wiedzieli, co robić dalej.
Pamiętam Halinę z Mariupola, jej córkę Ksenię i psa. Stały przed rozkładem jazdy autobusów i nie wiedziały, co robić, dokąd jechać. Halina chorowała na stwardnienie rozsiane i planowała wyjechać do Czech lub Niemiec, ponieważ mogła tam uzyskać dobrą opiekę. Większość ludzi podróżowała na oślep i pierwszą rzeczą, jakiej potrzebowali, był sen i odpoczynek. Tak było w przypadku Aliny, która postanowiła zostać w Warszawie. Następnie udała się do Krakowa, gdzie przebywała tylko kilka tygodni, a potem pojechała do Holandii. Nie mogła się tam jednak zaaklimatyzować, więc wróciła do Krakowa. Dzięki Wojciechowi Czuchnowskiemu z "Gazety Wyborczej" pomogłam jej wynająć pokój. Dobrze pamiętam początek marca. Kobiety pokazywały zdjęcia swoich bliskich, których już nie ma, ich domów płonących pod ostrzałem.
Wszyscy ci ludzie szukali pomocy i wsparcia. I po raz kolejny pokazało mi to, że wszyscy w równym stopniu szukamy miłości, pokoju i ciepła
Ta wojna bardzo zmieniła nasze życie. Dla mnie to jeden z najtrudniejszych okresów. Nie przestanę powtarzać, że w tych okrutnych i naprawdę strasznych czasach było wiele dobrych rzeczy. Ludzie potrafili się zorganizować, pokazać swoją odwagę i troskę. A kiedy ktoś mnie pyta, w co wierzę, odpowiadam, że wierzę w ludzką solidarność.
OSz: Wiem, że Ukrainki gotowały dla Ciebie pierogi...
AD: To było niesamowite. W naszej polskiej tradycji pierogi są zazwyczaj nieco większe, bardziej słone i mają więcej pieprzu. Ukraińskie pierogi są o wiele delikatniejsze, ciasto jest trochę słodsze, bez tak dużej ilości soli i pieprzu. Bardzo je lubię. Wciąż mam je w zamrażarce.
Te pierogi, zrobione z duszą, są takie ciepłe i smaczne. Przypominają mi czasy, kiedy robiła je dla mnie moja mama
Często mówiła: "Kto ci je ugotuje, kiedy mnie nie będzie?" Czy mogłam kiedykolwiek pomyśleć, że Ukrainki będą robić dla mnie pierogi? Zadziwia mnie sposób, w jaki Ukraińcy dziękują, sposób, w jaki mówią, sposób, w jaki wyrażają swoje emocje. Nie oczekuję żadnych nagród, kwiatów czy specjalnych podziękowań. Wystarczy, że widzę i wiem, że ta pomoc jest dla nich ważna, potrzebna i przydatna. I to widać. To widać i słychać, bo nawet w punkcie dystrybucji "Pod Parasolem" ludzie bardzo często i głośno nam dziękują.
OSz: Kto i kiedy może uzyskać pomoc?
AD: Pomoc jest dostępna dla mieszkańców warszawskiej Woli w poniedziałki, środy i piątki od godziny 10. Czasami pomagamy osobom z innych dzielnic, jeśli są w bardzo pilnej potrzebie.
Kieruje ich do nas ośrodek pomocy społecznej, z którym współpracujemy. Rejestrują w nim rodziny będące w trudnej sytuacji, następnie przesyłają nam listy osób - i my na nie czekamy. Nie chodzi o to, że mamy długą kolejkę czy tłok, ale o to, że czasem nie dajemy rady. Poczułam to ostatnio, gdy w ciągu trzech godzin spakowałam jedzenie dla 74 osób - ponad 460 kilogramów jedzenia. To bardzo trudne.
Oprócz żywności można u nas otrzymać odzież. Na początku roku zapewniliśmy również pomoc psychologiczną. Początkowo myśleliśmy, że trudno będzie przekonać do niej ludzi, ale okazało się, że potrzebują takiego wsparcia. Ukraińskie kobiety były przygnębione, apatyczne i nie wiedziały, jak rozmawiać z dziećmi o tym, co się dzieje.
OSz: Jak sobie z tym wszystkim radzisz? Tęsknisz za poprzednią pracą?
AD: Mam wrażenie, że jestem jak człowiek orkiestra. Z jednej strony jestem wiceprezeską fundacji, ale z drugiej kiedy trzeba, zakasuję rękawy i po prostu przygotowuję paczki. Z łatwością wykonuję każdą pracę. W razie potrzeby rozmawiam z wojewodą, ministrami, ambasadorem Ukrainy. Staram się uświadamiać wszystkim znaczenie tego, co robimy, i szukam sojuszników. Robię to wszystko, bo tak trzeba. Trzeba pomagać, trzeba być życzliwym i przyzwoitym. Musimy robić dla ludzi to, co chcemy, aby oni robili dla nas. Obecnie jest wiele potrzeb i nie jesteśmy w stanie zaspokoić wszystkich. Często musimy dokonywać wyborów i podejmować decyzje. Jeszcze trudniej jest prosić darczyńców, sponsorów, a nawet producentów żywności o przekazanie określonej kwoty pomocy. Wielu przedstawicieli firm poklepuje nas po plecach i mówi: "Robicie dobrą robotę, tak trzymać". Ale byśmy mogli kontynuować naszą działalność, potrzebujemy pieniędzy. Bo zatrudniamy ludzi, którym trzeba płacić za ich pracę. Musimy mieć inspekcje sanitarne, specjalne pojazdy do transportu żywności, wynajmujemy magazyn na żywność. Stoimy dziś przed wieloma wyzwaniami. Wierzę, że sobie z nimi poradzimy.
Wierzę, że Ukraińcy będą mogli wrócić do domu i Ukraina będzie wspaniałym krajem. Prawdopodobnie zajmie to trochę czasu, ale ważne jest, że jesteśmy razem
OSz: Co pomaga Ci zachować równowagę między pracą a życiem prywatnym?
AD: Oddzielenie życia zawodowego od prywatnego jest bardzo ważne. Zaczęłam dużo biegać. Praca, która polega na pomaganiu, jest bardzo wymagająca, poświęcam jej dużo energii i czasu. W Polsce wciąż panuje przekonanie, że działacze obywatelscy czy ludzie pracujący w organizacjach pozarządowych powinni robić wszystko za darmo lub za minimalną pensję. Ale nie jest.
Od ponad 10 lat ćwiczę również jogę. To czas, kiedy mogę oczyścić swoją energię, głowę i pozbyć się złości. Joga daje mi świadomość własnego ciała i więcej spokoju. Teraz ćwiczę głównie w domu, przy komputerze, dwa razy w tygodniu. Podróże i mój pies (podróżuje ze mną) dają mi pozytywne emocje.
OSz: Czynominacja do nagrody Portrety Siostrzeństwa była dla Ciebie zaskoczeniem?
AD: Telefon z informacją o nominacji był dla mnie dużym zaskoczeniem. Od razu zapytałam: "Kto to zrobił? Kto mnie lubi? Kto o mnie pamiętał? Czy to, co robię, jest naprawdę takie ważne?". Bo cały czas myślę, że to, co robię, to za mało. Przyłapuję się na myśli: Czy zrobiłam więcej niż inne kobiety? Każda z nas wykonała i wykonuje wspaniałą pracę. Każda z nas jest zwyciężczynią.
Pomimo tej mojej samokrytyki, czuję się bardzo zaszczycona nominacją. Ona daje mi dużo energii, moje skrzydła po prostu rosną. Chociaż ciągle myślę, że to nie wystarczy
OSz: Co chciałbyś powiedzieć Ukrainkom, które opuściły swoją ojczyznę i szukają swojego miejsca za granicą?
AD: Każda z Was musi zbudować swój własny mały świat tutaj, w innym kraju, nawet jeśli jest on tymczasowy. Tworzyć własne małe społeczności i grupy wsparcia, by móc na siebie liczyć. Ale też być otwartą na Polaków. Musicie być silne. Ukraina na pewno wygra!
"Ta wojna bardzo zmieniła nasze życie. Dla mnie to jeden z najtrudniejszych okresów. Ale w tych okrutnych i przerażających czasach było dużo dobrego. Ludzie potrafili się zorganizować i pokazać swoją odwagę i troskę"
Od 2014 roku Tetiana Hrubeniuk pomaga ukraińskiej armii, rodzinom wojskowym, weteranom i ofiarom wojny. Od pierwszego dnia rosyjskiej inwazji wraz z innymi wolontariuszami zbiera i wysyła na linię frontu wszystko, czego potrzebują, od ubrań po drony. Jako dyrektorka fundacji charytatywnej Revived Soldiers Ukraine robi wszystko, by jak najwięcej okaleczonych ukraińskich żołnierzy dostało wysokiej jakości bezpłatne protezy z USA lub trafiło do centrum rehabilitacji NextStep Ukraine. Tetiana została nominowana do pierwszej nagrody Portrety Siostrzeństwa, ustanowionej przez redakcję międzynarodowego magazynu Sestry. Poprzez tę nagrodę chcemy wyróżnić kobiety, które najbardziej wspierają Ukrainę w walce z rosyjską agresją.
Oksana Szczyrba: Czym zajmuje się fundacja Revived Soldiers Ukraine?
Tetiana Hrubeniuk: Głównie pomocą żołnierzom z ciężkimi obrażeniami i po amputacjach. Szefowa fundacji Iryna Waszczuk zaczęła zabierać żołnierzy do Ameryki na rehabilitację i dopasowanie protez. Jednak z biegiem czasu potrzeby rosły, a takie wyjazdy są bardzo kosztowne. Dlatego w 2018 roku otworzyliśmy centrum rehabilitacji medycznej w Irpieniu dla ciężko rannych żołnierzy. Wybraliśmy sprzęt w Stanach Zjednoczonych, przywieźliśmy go do Ukrainy i rozpoczęliśmy pracę. W naszym centrum rehabilitujemy chłopaków i dziewczyny całkowicie bezpłatnie. Zapewniamy im pełen zakres usług: zakwaterowanie, wyżywienie i odzież. Od naszych obrońców wymagamy jedynie chęci rehabilitacji. Całkowicie odeszliśmy od biurokracji, wystarczy nam zaświadczenie lekarskie, że dana osoba została ranna, broniąc ojczyzny, i książeczka wojskowa.
Nie jesteśmy tylko ośrodkiem rehabilitacyjnym. Jesteśmy otwartą przestrzenią dla naszych obrońców
Jednak nadal zawozimy do Stanów Zjednoczonych chłopaków po bardzo ciężkich amputacjach. Państwowy program protetyki w Ukrainie działa, są jednak szczególnie ciężkie przypadki, z którymi nie spotykałam się do 2022 roku. Dlatego każdy z nich rozpatrujemy osobno, konsultując się najpierw z ukraińskimi lekarzami.
OSz: Ilu żołnierzy przeszło już rehabilitację w ośrodku?
TH: W 2023 r. pełną rehabilitację przeszło 151 żołnierzy.
OSz: To tylko chłopcy, czy są też dziewczyny?
TH: Głównie chłopcy, choć mieliśmy też dziewczyny. Jednak 99% to mężczyźni o różnym statusie i w różnym wieku.
OSz: Czy planujecie rozszerzyć swoją działalność?
TH: Pod koniec roku pilotażowo uruchomiliśmy ośrodek we Lwowie. Kupiliśmy dla niego najnowszy sprzęt, rehabilitację przechodzi już 10 żołnierzy. Jednak wciąż jest kilka drobiazgów, które muszą zostać sfinalizowane. Oficjalne otwarcie planujemy nieco później.
OSz: Jest Pani wolontariuszką od 2014 roku, kiedy Rosja rozpoczęła wojnę z Ukrainą. Czy była Pani przygotowana na rosyjski atak na pełną skalę?
TH: Pod koniec 2021 roku odwiedziła mnie mama.
W styczniu 2022 r. spakowałyśmy plecak ewakuacyjny i zabrałam ją na kurs pierwszej pomocy. Ciągle mnie pytała: "Naprawdę jest aż tak źle?". Nie mieliśmy wątpliwości, że coś się wydarzy. Powiedziałam jej: "Nieważne na jaką skalę będzie ta wojna. Powinnaś umieć pomóc komuś innemu i sobie".
Od stycznia miałyśmy na korytarzu walizkę, w której były tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Zabrałam swoje odeznaczenia, dokumenty i apteczkę pierwszej pomocy. Kiedy zaczęła się wojna na pełną skalę, bardzo chciałam wysłać mamę do domu, do zachodniej Ukrainy, ale odmówiła. Mój 21-letni brat był już wtedy na wojnie, a kiedy zaczęła się inwazja na pełną skalę, wiedziałyśmy już, że w okolicy, w której walczył, nastąpił przełom i oni wycofują się do Mariupola. Mama powiedziała: "Będę z wami i pomogę wam, jak tylko będę mogła. Będę miała przynajmniej jakieś informacje o tym, co się tam dzieje". Przeprowadziłyśmy się z lewego brzegu Dniepru na prawy. Wraz z trzema innymi rodzinami zamieszkałyśmy w domu, w którym wcześniej mieszkała pani konsul z ambasady kanadyjskiej - wyjechała z Ukrainy wraz z rodziną. Za dnia przynosiliśmy całą pomoc do tego naszego domu, a w nocy wszystko pakowaliśmy i wysyłaliśmy do brygad na froncie. Osiem lat wolontariatu pozwoliło nam zdobyć wszystkie potrzebne kontakty.
Dobrze wiedzieliśmy, gdzie możemy uzyskać pomoc. Fakt, że jestem bikerką bardzo mi pomógł - my, bikerzy, mamy wiele zamkniętych grup. Pierwsi zareagowali bikerzy z Kuwejtu. Prezes tamtejszego klubu napisał do mnie: "Wyjeżdżajcie, jesteśmy gotowi wspierać was w każdym kraju, do którego możecie się udać". Odpisałam, że nie mogę wyjechać, bo muszę pomóc naszym obrońcom. Później skontaktowali się ze mną bikerzy z Polski i Ameryki.
Ludzie, którzy mogli wyjechać, wspierali wszystkie zbiórki. Na przykład zrzutkę na pickupa wartego piętnaście tysięcy dolarów udało się zamknąć w cztery godziny. Pewien mężczyzna zadeklarował, że przywiezie sto pięćdziesiąt kompletów izraelskich hełmów i kamizelek kuloodpornych - choć nie wiedział, kim jestem. Spotkaliśmy się dopiero wtedy, gdy przyjechała ciężarówka z zestawami wartymi dziesiątki tysięcy dolarów. To było niesamowite, że zupełnie obcy ludzie pomagali naszym chłopcom i dziewczętom. Później ten mężczyzna przysłał również bardzo drogie noktowizory. Jedno takie urządzenie kosztowało 3,5-4 tysiące dolarów.<br>
Z zagranicy nadeszło dużo pomocy. Myślę, że świat nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego.
Zagraniczny dziennikarz powiedział mi w zeszłym roku: "Czy zdajecie sobie w ogóle sprawę z tego, że jesteście wyjątkowi? Nigdy nie było na świecie czegoś takiego"
OSz: Jest Pani wolontariuszką od wielu lat. Co to oznacza dla Pani osobiście?
TH: To nie jest ani praca, ani hobby. To normalne pragnienie każdego świadomego Ukraińca, by zrobić wszystko, aby wywalczyć naszą niepodległość. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że ta wojna nie zaczęła się w 2014 roku. Oni próbują nas zniszczyć od wieków. A mimo wszystko żyjemy, stajemy na nogi, wszystko się odradza. Jest mi bardzo przykro, że wciąż są ludzie obojętni na wszystko. Tacy, którzy mówią, że jeśli nie padło na moje miasto, to jest w porządku.
Kiedy po raz pierwszy wchodzisz do szpitala wojskowego lub trafiasz na front, wszystko się w tobie zmienia. Dobrze pamiętam pierwszy raz, kiedy trafiłam do szpitala. Razem z moimi bikerami postanowiliśmy zorganizować piknik. Zwróciliśmy się do dyrekcji szpitala o pozwolenie. Kiedy zaczęli przywozić chłopaków na wózkach inwalidzkich z obrażeniami, zrobiło mi się nieswojo. Chłopaki mieli po 19-20 lat. Wstydziłam się tak bardzo, że przez cały piknik stałam przy stole, krojąc ogórki, pomidory i chleb. Wstydziłam się spojrzeć im w oczy. Po pikniku siedziałam w domu mojej przyjaciółki i płakałam, bo to było straszne. Od tego momentu wszystko się zmieniło. Wielu moich znajomych przestało mnie wtedy obserwować. "Po co ci wolontariat?" - pytali.<br>
Zaniosłam pomoc do szpitala. Jednak tam nie weszłam - przekazałam ją dziewczynom. Aż pewnego dnia wojownik, który był na pikniku, rozpoznał mnie i zapytał, dlaczego nie poszłam na oddział, żeby zobaczyć się z chłopakami.
OSz: Dlaczego nie poszła Pani na oddział?
TH: Nie wiedziałam, o czym rozmawiać z chłopakami... Ale po tej rozmowie poszłam do nich. To była traumatologia, pierwsze piętro, piąty oddział. Kiedy weszłam, jedli obiad. Po cichu wstałam i zaczęłam zmywać naczynia na oddziale. Potem poprosili mnie o zrobienie kanapek i herbaty, a później zaczęliśmy rozmawiać.
OSz: O czym chłopaki rozmawiają?
TH: Niektórzy w ogóle nie chcą rozmawiać, inni ciągle opowiadają o swoich wspaniałych rodzinach. Jeden np. mówi, że ma nieobsadzone dwa hektary ogrodu, a on leży tutaj, bo odcięli mu nogę. Z czasem, gdy przychodzisz regularnie, chłopaki otwierają się i traktują cię jak jednego ze swoich. Czasami opowiadają przerażające rzeczy: o własnych doświadczeniach, męczarniach czy torturach podczas niewoli. Jeden z żołnierzy powiedział: "Nie mogę opowiedzieć o tym mojej żonie i synom, bo nie chcę ich traumatyzować. Ty nie wydajesz się mi kolegą z wojska, ale jesteś mi bliską osobą, mimo że nie łączą nas więzy krwi". Wydaje mi się, że bojownicy najbardziej otwierają się na siebie nawzajem i na wolontariuszy, ponieważ my, wolontariusze, jesteśmy według nich wyjątkowi.
Wiele osób, które nie zauważają tej wojny, zachowuje się tak, jakby było u nas wszystko dobrze. Jedna kobieta powiedziała mi kiedyś: "Jak długo można zbierać pieniądze na drony?". Odpowiedziałam: "Potrzebujemy ich, ponieważ to są materiały eksploatacyjne". Potrzebujemy setek dronów, zwłaszcza w czasach wojny. Kiedy ludzie zaczynają narzekać, że nie mają nic do przekazania, wierzę w to. Nie mówię, że nie powinieneś świętować. Ale nie zapomnij pomóc tym, którzy chronią nasze niebo.
Kiedyś podczas wywiadu zapytano mnie o to, jak przygotować naszych chłopaków do powrotu do społeczeństwa po wojnie. Najpierw musimy przygotować cywilów do rozmowy z wojskowymi, gdy wrócą. Ogólnie jestem zaskoczona zachowaniem niektórych Ukraińców.
Jestem bardzo emocjonalną osobą, zawsze stoję po stronie sprawiedliwości. Cywile nadal żyją tak, jakby wszystko było normalnie. Ale po zwycięstwie wojsko wróci i nastąpi fala przemocy
Mamy wiele osób niepełnosprawnych. Wszędzie, gdzie jeżdżę po Kijowie, widzę, że wszystkie miejsca dla osób niepełnosprawnych są zajęte. Kiedy zgłaszam uwagi, ludzie często są wobec mnie nieuprzejmi. "Co, miejsca ci brakuje?" - mówią.
OSz: Co możemy zrobić dzisiaj, aby zmienić świadomość ludzi?
TH: Mój brat był w niewoli czternaście miesięcy. Kiedy wrócił, nastąpiła fala euforii, a potem wszystko zaczęło go denerwować. Czasami dzwonił i prosił o podwiezienie samochodem, bo nie mógł korzystać z transportu publicznego, nie mógł patrzeć na ludzi. Pewnego dnia on i jego dziewczyna spacerowali z psem i podeszło do nich kilku pijanych mężczyzn. Zaczęli dosiadać tego psa, to duży owczarek. Mój brat spokojnie poprosił ich, by nie dotykali zwierzęcia, na co oni agresywnie odpowiedzieli: "Hej, ty, ważniaku, dlaczego siedzisz tutaj, a nie w Bachmucie?". Potem brat powiedział mi: "Zacisnąłem pięści tak mocno, że gdybym miał paznokcie, przebiłbym sobie skórę". Rozumie, że musi nauczyć się nad tym panować, ponieważ jest wielu takich ludzi. Ale ludność cywilna powinna być przygotowana na to, że chłopakom trudno będzie się kontrolować. Bo na wojnie wszystko jest jasne: tu są twoi, a tam obcy. A kiedy żołnierze wracają do cywilnego życia, są zszokowani tym, co się dzieje. Naprawdę chcę, aby każdy świadomy Ukrainiec zadał sobie pytanie: "Co mogę zrobić?" - i zaczął działać.
Pewnego dnia spotkałam żołnierza. Podeszłam do niego i powiedziałam, że chciałabym pomóc - może jego oddział zbiera na coś? Odpowiedział, nie podnosząc wzroku: "Niczego od was nie potrzebuję". Zaczęłam wyjaśniać, że jestem wolontariuszką pomagającą wojsku. Powiedział: "W takim razie wiecie, gdzie to wysłać. Niczego od was, cywilów, nie potrzebujemy". Poczułam się bardzo urażona. Ale rozumiem, dlaczego tak powiedział.
Wyobrażam sobie, jak bardzo ich to boli, kiedy wracają z frontu i spotykają się z niesprawiedliwością. Kiedy widzą bogacących się urzędników, kiedy patrzą, jak cywile głośno świętują. Rozumiem to wszystko...
OSz: Jak bardzo zmęczeni są wolontariusze i ludzie, którzy przekazują datki?
TH: Wielu ludzi jest zmęczonych, wielu straciło wszystko. Z drugiej strony, po masowym ostrzale widzę, jak ludzie znów się jednoczą. Szkoda jednak, że musi wydarzyć się wielka katastrofa, aby ludzie znów zaczęli trzymać się razem. Bo tak powinno być cały czas. W mojej bańce wolontariatu wszystkie dziewczyny i chłopcy nadal pracują i jednoczą się. Jedynym problemem jest to, że trudniej zbierać fundusze.
OSz: Jest Pani często nazywana Rudą lub siostrą. Dlaczego?
TH: W wojsku każdy ma swój pseudonim. Pamiętam sierpień 2014 roku, kiedy przyjechałam do szpitala. Moje włosy miały wtedy kolor jasno-rudy. Na początku ludzie zaczęli nazywać mnie Ryża, a potem Ruda. Mam listy z podziękowaniami i zaświadczenia o zasługach, gdzie wpisywali Tetiana Rudenka, bo myśleli, że to moje nazwisko.
OSz: Skąd wzięła się Pani miłość do motocykli?
TH: Wychowywałam się bez ojca i spędzałam dużo czasu z dziadkiem, który miał motocykl. W Kijowie jeździłam na wyścigi na tor motocyklowy Czajka. Spotkałam facetów, którzy na motocyklach robili różne sztuczki. Byłam zafascynowana. Przyjaciele mówili do mnie: "Boże, nie bądź głupia. Kup sobie samochód, a nie motocykl". Kupiłam motocykl, ale w zeszłym roku go sprzedałam. Był bardzo głośny, wstydziłam się nim jeździć. Zdaję sobie sprawę, że wokół mnie może być wielu ludzi z terenów okupowanych, którzy byli pod ciągłym ostrzałem, siedzieli w piwnicach. Oni są bardzo wrażliwi na głośne dźwięki.
OSz: Co dla Pani oznacza zwycięstwo?
TH: Chciałbym, aby każdy, kogo znam, wrócił po zwycięstwie do domu. Niestety w mojej książce telefonicznej jest wiele numerów, które już nigdy nie zadzwonią. Ale nigdy ich nie skasuję. Dla mnie będą to łzy i ból, bo zbyt wielu moich bliskich zginęło, a wielu z nich nie zostało nawet pochowanych. Chciałabym, aby wszyscy, którzy polegli, zostali odnalezieni, a ich szczątki pochowane z honorami. Po zwycięstwie nie będę miała ochoty na huczną imprezę. Ale wiem, gdzie pójdę na cmentarz w Kijowie i komu przyniosę kwiaty.
OSz: Skąd Pani czerpie siłę i motywację?
TH: To jest moja praca, codziennie komunikuję się z chłopakami. Mam wspaniały zespół. Wspieramy się jak rodzina i dokładnie wiemy, co robimy i dla kogo to robimy. Gdy widzisz efekty swojej pracy, inspiruje cię to do tego, by pracować jeszcze ciężej i iść naprzód. Nasi obrońcy są bardzo wyjątkowi.
Dla mnie ludzie, którzy świadomie poszli na wojnę, są nadludźmi. Oni bardzo motywują i inspirują
"Chciałabym, aby każdy, kogo znam, po zwycięstwie wrócił do domu. Niestety w mojej książce telefonicznej jest wiele numerów, które już nigdy nie zadzwonią" - mówi wolontariuszka
Marta Majewska jest burmistrzynią Hrubieszowa, miasta położonego zaledwie 5 kilometrów od Ukrainy. To ona zainicjowała otwarcie ośrodka dla uchodźców w pobliżu granicy polsko-ukraińskiej w lutym 2022 roku. Zebrała setki wolontariuszy, którzy zapewnili Ukraińcom żywność, schronienie i wsparcie psychologiczne, zorganizowała też system rejestracji i koordynacji transportu uchodźców, który umożliwił tysiącom osób dotarcie do innych miast w Polsce. Za swój ogromny wkład w pomoc ukraińskim uchodźcom Marta Majewska została nominowana do pierwszej nagrody Portrety Siostrzeństwa, ustanowionej przez redakcję międzynarodowego magazynu Sestry. Pani burmistrz opowiedziała nam o trudnościach w organizacji pomocy, wsparciu Polaków, własnych obawach i marzeniach.
Oksana Szczyrba: W lutym 2022 roku udało się Pani wykonać wiele pracy, organizując różne frmy pomocy dla ukraińskich uchodźców. Jak zaczął się dla Pani 24 lutego?
Marta Majewska: Pamiętam ten poranek, jakby to było dzisiaj. Przyszłam do pracy wcześniej niż zwykle, zadzwoniłam do mojego zastępcy, sekretarki i kilku innych osób. Zdecydowaliśmy, że musimy się zorganizować. Tej samej nocy, kiedy wybuchła wojna, otrzymaliśmy pierwszą informację od naszych kolegów, którzy prowadzili ośrodek sportowo-rekreacyjny, że pojawili się tam pierwsi Ukraińcy. W zasadzie było to jedyne pomieszczenie, jedyny budynek, który mógł pomieścić dużą liczbę osób. Bardzo szybko zorganizowaliśmy tam miejsca do spania: położyliśmy dywany i wstawiliśmy łóżka. Przynieśliśmy wodę i jedzenie - zapewniliśmy minimum, które było potrzebne na początku. Liczba osób rosła każdego dnia. Oczywiście sama nigdy bym wszystkiego nie zorganizowała. Pracował nad tym cały zespół troskliwych ludzi.
Hrubieszów to małe miasto. Nawiązaliśmy kontakt z policją, strażą pożarną, strażą graniczną, różnymi organizacjami. Dobrze pamiętam wieczór 25 lutego, kiedy byłam w domu i przyjmowałam gości. Powiedziałam mężowi, że wyjdę na chwilę, na jakąś godzinę, żeby zobaczyć, jak wygląda sytuacja w ośrodku dla uchodźców. To było około 7 wieczorem. Wróciłam dopiero rano. Z godziny na godzinę przybywało coraz więcej obywateli Ukrainy. Otrzymaliśmy również informację, że w mieście są ludzie, którzy nie wiedzą, dokąd się udać. Pojechaliśmy więc po nich samochodem.
Wtedy po raz pierwszy publicznie poprosiłam o pomoc, publikując w Internecie zdjęcie z łóżkami przygotowanymi dla uchodźców wojennych. To wywołało prawdziwą falę pomocy. Ludzie przynosili nam jedzenie i niezbędne artykuły gospodarstwa domowego. Później, gdy mieliśmy więcej dzieci, prosiliśmy też o zabawki i pieluchy. Szybko stworzyliśmy grupy, w których ludzie brali na siebie różne obowiązki. Ktoś zajmował się dziećmi, ktoś organizował posiłki, ktoś układał wszystkie rzeczy. I wszystko działo się zupełnie naturalnie. Wiele Ukrainek wyszło za mąż za Polaków, jeszcze zanim rozpoczęła się inwazja na pełną skalę. Przychodziły więc do naszego ośrodka i oferowały pomoc. Najpierw przyjeżdżali ludzie z miasta, potem z sąsiednich miejscowości, a później z całej Polski i z zagranicy.
Ośrodek został oficjalnie otwarty zarządzeniem wojewody lubelskiego. Przez pierwsze tygodnie nie mieliśmy żadnego finansowania. Nie mogłam wziąć ani grosza od państwa, nawet od miasta. Później otworzyliśmy subkonto, na które ludzie przelewali darowizny.
OSz: Jaka jest główna misja centrum pomocy?
MM: Pomysł był taki, żeby ośrodek recepcyjny był miejscem, d którego obywatele Ukrainy trafiają w pierwszej kolejności. Otrzymują od nas pierwszą pomoc, jedzenie, mogą się umyć, przespać, poczekać na kogoś, a potem z reguły muszą jechać dalej - do miejsc wyznaczonych na pobyt stały w Polsce. My jako miasto tego nie mieliśmy. Na początku był duży problem z organizacją transportu. Dopiero później zaangażowała się Państwowa Straż Pożarna, która zapewniła autobusy z całego kraju do przewozu ludzi.
Tych pojazdów było jednak za mało, przez co ludzie dłużej przebywali w ośrodku. To właśnie w Hrubieszowie odbywała się pierwsza kontrola graniczna, więc każdy pociąg jadący z Ukrainy przez Polskę zatrzymywał się w naszym mieście. Niektórzy jechali dalej, inni wysiadali tutaj.
Zdarzało się, że w tym samym czasie w jednym miejscu gromadziło się nawet 2000 osób. Proszę sobie wyobrazić: trzy takie strumienie to 6000 osób - i wszyscy oni przyszli do nas. W sumie od początku wojny nasz ośrodek przyjął około 100 000 osób
Kolejnym ważnym punktem była rejestracja pobytu Ukraińców w Polsce. To również musieliśmy zorganizować sami, nikt nam nie pomógł ani nie pokazał, jak to powinno wyglądać. Najtrudniejsze było to, że wszystko musieliśmy robić ręcznie. Nie było wtedy systemu, który pozwalałby nam wprowadzać dane np. do komputera czy konkretnego programu. Wszystko było pisane ręcznie. Ważną rolę odgrywali tu wolontariusze. Jednak potrzebowaliśmy też ludzi na stałe, którzy byliby odpowiedzialni za swoje zadania. Na początku były to 54 osoby. Zarządzały punktem tłumaczy, psychologów i wolontariuszy, którzy zajmowali się żywnością, magazynami, transportem itp. Teraz jest to jż tylko 9 osób, ponieważ przepływ ludzi znacznie się zmniejszył. Na początku było to czasem 3000 osób dziennie, więc infrastruktura budynku, w którym znajduje się centrum pomocy, nie była na to przygotowana. Była to tylko sala gimnastyczna z podstawowymi warunkami. Musieliśmy zrobić wiele, aby upewnić się, że infrastruktura wytrzyma wszystko, co działo się w tym czasie. Wyzwaniem były nawet tak zwyczajne rzeczy, jak zaopatrzenie w wodę, kanalizacja i wywóz śmieci. Ściśle współpracowaliśmy z naszymi przedsiębiorcami i lokalnymi mieszkańcami.
Ilość żywności, która do nas dotarła, była ogromna, więc mieliśmy problemy z magazynowaniem. I wtedy z pomocą przyszli nam przedsiębiorcy, którzy otworzyli dla nas swoje magazyny. Dodatkowo zajęliśmy się kwestią transportu pomocniczego do Ukrainy. Oczywiście mamy udokumentowane, gdzie ta pomoc trafiała. Stworzyliśmy kilka obszarów działalności: pomoc na miejscu, pomoc z pociągami i pomoc humanitarna.
Dziś wszystko wygląda już inaczej. W tym roku, w styczniu, był taki dzień, kiedy nikt do nas nie przyszedł. Ale to był tylko jeden dzień
OSz: Jakie są główne wyzwania, przed którymi stanęli i wciąż stoją ukraińscy uchodźcy?
MM: Na początku był problem, bo ludzie przychodzili do nas z jedną torbą albo w ogóle bez niczego, a my organizowaliśmy wszystko na kolejny wyjazd. Kwestia komunikacji telefonicznej była bardzo ważna. Ludzie nie mieli kart, nie mogli dzwonić w Polsce. Nasi lokalni przedsiębiorcy dostarczali je za darmo.
Zorganizowaliśmy również pomoc psychologiczną, ponieważ wszyscy ludzie byli po traumatycznych przeżyciach i potrzebowali specjalistycznego wsparcia. Większość osób, które przyjechały, to matki z dziećmi. Miały więc zapewnioną pomoc, nawet tak podstawową jak opieka nad dziećmi. Pomagali w tym wolontariusze. Była zima, więc potrzebowaliśmy różnych źródeł ogrzewania i koców. Organizowaliśmy żywność, którą wysyłaliśmy na granicę, gdzie były ogromne kolejki Ukraińców. Każdy starał się pomóc, jak mógł.
OSz: Jakie historie najbardziej zapadły Pani w pamięć?
MM: Jest wiele historii i wszystkie są wyjątkowe. Ale jedna poruszyła mnie do głębi. Pamiętam mamę i jej synka, którzy przyszli do szpitala; on był bardzo przestraszony, cały czas płakał i krzyczał. Później okazało się, że ma spektrum autyzmu. Ani jego matka, ani babcia nie mogły go uspokoić. Zwróciłam się do nich, chcąc ich wesprzeć, mimo że nie wiedziałam wtedy, że chłopiec jest chory. A ten dzieciak wyciągnął ręce i podszedł do mnie, d zupełnie obcej osoby. W ciągu kilku minut się uspokoił. Zabrałam tę rodzinę do mojego domu; mieli u nas poczekać na kuzyna z Czech. Chłopczyk był w tym samym wieku co mój syn - 4 lata. Jednak był problem - nie potrafili się skontaktować z krewnymi w Czechach. Poszłam więc ogromny parking wypełniony setkami samochodów - a tu mężczyzna mówiący po czesku wychodzi mi na spotkanie. Zapytałam go, czy jest z Czech i czy przyjechał odebrać kobietę, dziecko i babcię. Odpowiedział twierdząco. To była ręka Boga, że wśród setek samochodów i ludzi spotkałam akurat tego człowieka. Tę historię zapamiętałem najbardziej, ale było ich znacznie więcej. Ludzie w naszym ośrodku często o sobie mówili. To było dla nich ważne.
Ale byli też tacy, którzy milczeli. Byli tak zszokowani, że nie mogli powiedzieć ani słowa. Dopiero później, kilka dni później, mogli powiedzieć cokolwiek
OSz: Część Ukraińców wróciła do Ukrainy, inni wyjechali do innych krajów europejskich. Ilu zostało w Hrubieszowie?
MM: Niewielu. Hrubieszów nie jest atrakcyjnym miejscem do zamieszkania na stałe. Większość osób, które przekraczały granicę, myślała już o tym, do którego dużego miasta wyjadą - do Wrocławia, Warszawy, Gdańska, Poznania, Katowic czy za granicę. Ci, którzy zostali w Hrubieszowie, wierzyli, że wkrótce wrócą do domu, lub mieli tu krewnych czy znajomych.
OSz: Jak dziś pomaga Pani Ukraińcom?
MM: Robimy wszystko to, co na początku, ale dziś wygląda to trochę inaczej. Współpracujemy z różnymi miastami, organizujemy pomoc humanitarną, którą wysyłamy przez miasto Sokal w obwodzie lwowskim, które przekazuje ją dalej. To pomoc zarówno dla zwykłych obywateli, jak ukraińskich żołnierzy. Kupujemy również generatory i namioty pneumatyczne.
OSz: Kim są ludzie z Pani zespołu?
MM: To bardzo wiele osób - urzędników, członków organizacji pozarządowych, wolontariuszy, mieszkańców Hrubieszowa, którzy na co dzień wykonują różne zawody, prowadzą firmy, pracują w urzędach, w sektorze usług. Młodzi i starsi. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich, bo boję się, że kogoś pominę. To przedstawiciele różnych warstw społecznych - od działaczy publicznych do przedsiębiorców. Na początku każdy dokładał swoją cegiełkę. Później musieli wrócić do swoich codziennych obowiązków i poprzednich miejsc pracy, więc ilość pomocy zmalała.
OSz: Za swoją działalność otrzymała Pani nagrodę specjalną "Solidarni z Ukrainą" w prestiżowym Rankingu Samorządów Rzeczpospolitej Polskiej. Co oznacza dla Pani to wyróżnienie?
MM: To nagroda dla wszystkich osób, które mi pomogły. Otrzymałem tę nagrodę, ponieważ jestem burmistrzem. Jednak w rzeczywistości to nagroda dla wszystkich mieszkańców Hrubieszowa, dla wszystkich, którzy pomagali od pierwszego dnia inwazji Rosji na Ukrainę. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim za wsparcie, ponieważ na początku, jeśli mam być szczera, bardzo martwiłam się, jak to wszystko zorganizujemy. Nikt nie mógł przewidzieć, co stanie się jutro, ilu ludzi przyjdzie, jak to będzie wyglądało, z czym będziemy musieli się zmierzyć. Nikt tego nie przewidział, nikt nie był na to gotowy.
Wszystko, co zrobiliśmy, nie byłoby możliwe bez dużej liczby troskliwych ludzi, zwykłych mieszkańców Hrubieszowa. To była prawdziwa fala dobroci
OSz: Jak wojna w Ukrainie zmieniła Pani życie?
MM: Moje życie zmieniło się od j pierwszego dnia. Pokazała nam, że dobre, spokojne życie może się skończyć w każdej chwili. I t nie zależy od nas. Dzieją się rzeczy, na które nie mamy wpływu. Ukraina żyła spokojnie - i z powodu jednego szaleńca wszystko się zmieniło. I nie mogliśmy być na to przygotowani. Oczywiście my, Polacy, nie jesteśmy zaangażowani w to, co dzieje się na froncie i przez co przechodzą ludzie w Ukrainie. Ale zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby pomóc tutaj, w Polsce. Jeśli chodzi o zmiany we mnie jako osobie... Jestem szczęśliwa i wdzięczna, że mogę żyć w kraju pod spokojnym niebem, że ludzie mnie nie zawiedli. Mogło być inaczej. Pieniądze nie są tak ważne jak ludzie. Nie ma w tym stwierdzeniu nic odkrywczego, ale na co dzień po prostu o tym zapominamy.
Główny wniosek jest taki, że mogę liczyć na ludzi w trudnych chwilach. I za to wszystkim dziękuję
OSz: Gdzie Pani szuka energii do regeneracji?
MM: W domu, w rodzinie. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że pewnych rzeczy nie da się zrobić. Nie bylibyśmy w stanie nic zrobić, gdyby nie wsparcie naszych bliskich. Zarówno życie, jak praca wymagają dużo energii. Dla mnie rodzina jest więc swego rodzaju odskocznią. To ona najbardziej mnie stabilizuje i pozwala dalej normalnie funkcjonować. Na dodatek jestem osobą wierzącą, więc wiara daje mi ogromne wsparcie, ogromny impuls do dalszego działania. Sprawia, że jestem pozytywnie nastawiona do życia, z optymistycznym podejściem, mimo wielu problemów, z którymi borykamy się na co dzień.
OSz: Coraz częściej mówi się, że wszyscy są już zmęczeni wojną - zarówno Ukraińcy, jak Europejczycy. Zgadza się Pani z tym?
MM: Niestety tak. Zmęczenie pomocą również było w pewnym momencie zauważalne. Stało się to mniej więcej po roku. Ludzie zaczęli od nas odchodzić, tłumacząc, że są po prostu zmęczeni - fizycznie, psychicznie, mentalnie. Zmniejszył się też entuzjazm do pomagania. Uważam, że bez pomocy Zachodu, bez pomocy innych krajów europejskich Ukrainie będzie bardzo trudno. Ta pomoc musi być kontynuowana. Nie tylko Europa, ale także Stany Zjednoczone powinny nadal wspierać Ukrainę. Psychopata Putin musi zostać powstrzymany.
Silniejsi zawsze powinni pomagać. To są kraje Europy Zachodniej i Stany Zjednoczone - kraje, które mają większe możliwości. Uważam, że powinny one skierować swoją pomoc na odbudowę Ukrainy teraz i w przyszłości
OSz: O czym Pani dziś marzy?
MM: Moje marzenia są dość przyziemne, bo skupiają się na tym, by jak najdłużej pozostać przy życiu, by moi bliscy byli zdrowi. Chciałbym też odizolować się gdzieś na miesiąc i poświęcić ten czas tylko mojemu domowi i bliskim. Ale na razie to nierealne. Marzę też o tym, żeby Hrubieszów, który ma ogromny potencjał, rozwijał się jako miasto i żeby wszyscy jego mieszkańcy żyli szczęśliwie.
"Ludzie przychodzili do nas z jedną torbą albo w ogóle bez niczego. A my organizowaliśmy wszystko na następny etap ich podróży". Burmistrzyni Hrubieszowa opowiada o pomocy Ukraińcom od pierwszych dni wojny
Oksana Szczyrba: Moja siostra zadzwoniła do mnie w środku nocy. "Przyjedź tutaj. Uratuj mnie..." - głos w słuchawce brzmiał cicho. Byłam przerażona. Kilka minut później pędziłam już do niej taksówką z drugiego końca Warszawy. Znalazłam ją samą, przerażoną i bladą. Wyglądała, jakby umierała: jej ciałem wstrząsały drgawki i bolała ją klatka piersiowa. Wyglądało to na atak serca, zadzwoniłam po karetkę. Okazało się, że to atak paniki. Wstrzyknięto jej środek uspokajający i zalecono wizytę u psychoterapeuty...
Czym jest atak paniki? Jakie są jego główne objawy?
Maryna Usenko: Atak paniki lub zespół lęku napadowego to niewyjaśniony i niezwykle silny atak lęku, któremu towarzyszy strach. Główne objawy to kołatanie serca, pocenie się, drżenie, duszność, ból lub dyskomfort w klatce piersiowej, zawroty głowy, drętwienie lub mrowienie w różnych częściach ciała.
OSz: Jakie są przyczyny ataków paniki? Jak można je odróżnić od innych zaburzeń lękowych?
MU: Przyczyny mogą być różne: czynniki genetyczne, nagłe zmiany w życiu, silne sytuacje stresowe i niektóre choroby. Oto kilka kluczowych aspektów, które pozwalają odróżnić atak paniki od innych zaburzeń lękowych:
- Ataki paniki zwykle pojawiają się nagle i osiągają szczytową intensywność w ciągu kilku minut. To odróżnia je od dłuższych i bardziej uporczywych stanów niepokoju i nerwicy, które są charakterystyczne dla uogólnionych zaburzeń lękowych.
- Podczas ataku paniki człowiek może doświadczać intensywnych doznań, takich jak kołatanie serca, duszność, drżenie, pocenie się, zawroty głowy, które mogą być postrzegane jako objawy poważnej choroby.
- Często podczas ataku paniki ludzie odczuwają strach przed śmiercią lub utratą samokontroli, co nie jest typowe dla innych zaburzeń lękowych.
- Osoby, które doświadczyły ataku paniki, często zaczynają unikać sytuacji lub miejsc, w których do niego doszło. Może to prowadzić do rozwoju agorafobii.
- Napady lęku są często związane z określonymi sytuacjami lub przedmiotami, podczas gdy ataki paniki mogą wystąpić niespodziewanie i bez wyraźnego powodu.
- Inne zaburzenia lękowe mają zwykle zewnętrzne wyzwalacze lub konkretne lęki (np. fobia społeczna, lęk przed określonymi przedmiotami lub sytuacjami), podczas gdy ataki paniki mogą wystąpić bez oczywistego bodźca zewnętrznego.
OSz: Czym grożą ataki paniki? Jakie są możliwe powikłania?
MU: Osoba podatna na ataki paniki żyje w ciągłym niepokoju i oczekiwaniu na atak, co jest bardzo wyczerpujące fizycznie i emocjonalnie. Takie doświadczenia wywołują różne choroby somatyczne: skurcze mięśni, zwężenie naczyń krwionośnych, co wpływa również na narządy wewnętrzne. Ataki paniki mogą również prowadzić do rozwoju fobii, zachowań antyspołecznych i depresji.
OSz: Jak ataki paniki wpływają na codzienne życie i pracę?
MU: Myślę, że wszyscy wiemy, jak trudne może być komunikowanie się z osobami niestabilnymi emocjonalnie lub cierpiącymi na depresję. W przypadku osoby podatnej na ataki paniki depresja może stać się częścią życia. Może to skutkować zmniejszoną produktywnością w pracy i utratą motywacji. Osoba taka może często wpadać w histerię lub wręcz przeciwnie - zamykać się w sobie. Wszystko to pogarsza jakość komunikacji z przyjaciółmi i współpracownikami.
OSz: Kto jest najbardziej podatny na ataki paniki?
MU: Grupa ryzyka obejmuje osoby z wysokim poziomem lęku i negatywnego myślenia, osoby z niską samooceną oraz nieodporne na stres. Kobiety częściej cierpią z powodu lęku, ponieważ są bardziej emocjonalne.
OSz: Jak powstrzymać atak paniki, zwłaszcza jeśli dana osoba jest sama?
MU: Atak paniki to specyficzny wzorzec zachowania, który należy przekierować na coś innego zaraz po rozpoczęciu się ataku. Oto kilka skutecznych ćwiczeń:
- Skoncentruj się na oddychaniu. Możesz oddychać zgodnie z zasadą "kwadratu": najpierw zrób wdech licząc i wydech - także licząc do 4. Następnie stopniowo wydłużaj wdech i wydech, licząc do 6. Praktyka jogi zwana Nadi Shodhana Pranajama [znana również jako naprzemienne oddychanie nozdrzami - red.]
- Skup się na rzeczywistości, a nie na emocjach. Wykorzystaj słuch, wzrok, dotyk. Aby wykonać to ćwiczenie, musisz uważnie przyjrzeć się wszystkiemu wokół siebie, posłuchać wszystkich dźwięków, dotknąć przedmiotów i powiedzieć: tu i teraz widzę ten zegarek, tu i teraz pukam w stół, tu i teraz czuję miękkość tego koca itp. Ważne jest, aby każdą frazę rozpoczynać od słów "tu i teraz". Podczas każdego nowego ataku mózg przypomina sobie doświadczenia z poprzednich ataków i człowiekowi wydaje się, że dzieje się coś więcej niż w rzeczywistości. Dlatego należy aktywnie przełączać swoją uwagę.
- Ćwiczenia kinetyczne. Na przykład usiądź na stole, połóż dłoń na udzie, pocieraj udo, koncentrując się na odczuciach pod dłonią. Połóż drugą dłoń na pośladku lub kolanie i skup się na doznaniach. Jednocześnie część uwagi należy skierować na tył głowy. Oznacza to, że człowiek musi jednocześnie utrzymywać uwagę: pod prawą dłonią, pod lewą dłonią, na pośladkach, z tyłu głowy. Taki nietypowy rozkład uwagi hamuje atak paniki, a człowiek koncentruje się na tym, co czuje na zewnątrz.
OSz: Jak się leczy ataki paniki?
MU: Leczenie ataków paniki może obejmować zarówno psychoterapię, jak leki. Czasami konieczna jest zmiana stylu życia: spacery na świeżym powietrzu, zdrowy sen, aktywność fizyczna i przestrzeganie biorytmów. W czasie wojny jest to trudniejsze, ale również możliwe. Ważne jest również wyznaczenie sobie celu, najlepiej dużego i nietypowego.
Posiadanie celu zawsze przenosi uwagę danej osoby z niepokoju na to, co jest dla niej naprawdę ważne w życiu.
OSz: Jak zapobiegać atakom paniki i zachować zdrowie psychiczne?
MU: Każdy musi dbać o zdrowie psychiczne, jeśli chce wieść szczęśliwe życie. Kluczem jest zdrowy sen. Należy kłaść się spać nie później niż o 22:00 i budzić się około szóstej rano, kiedy kortyzol jest aktywowany, a ciało przygotowuje się do produktywnego dnia. Kolejna kwestia to zdrowa i zbilansowana dieta. Ludzie często nie doceniają wpływu spożywanego jedzenia. To tak jak z paliwem w samochodzie: musi być wysokiej jakości, jeśli chcesz, aby Twój samochód (czytaj: ciało) służył Ci przez długi czas.
Poranne ćwiczenia, joga - po prostu wpisz je do kalendarza i wykonuj regularnie: pomoże to wzmocnić układ odpornościowy i ustabilizować układ nerwowy. Wykonuj codzienne ćwiczenia rozwijające samoregulację i samokontrolę, o których wspomniałem powyżej. Oczywiście dodaj do tego codzienne energiczne spacery, najlepiej przez co najmniej dwie godziny.
Ważne jest, aby pamiętać, że ludzka psychika uwielbia rutynę i systemy, więc rutyna powinna obejmować codzienne rytuały, które po prostu nie pozwolą na ataki paniki.
Nasze życie to wybór ścieżki, którą chcemy podążać, a wybór ten dokonywany jest przez nas samych.
Atak paniki może wystąpić nagle, w dowolnym miejscu i u każdego: w miejscu pracy, w autobusie, w domu itp. Ale jeśli wiesz, co wtedy zrobić, możesz go kontrolować. Opowiedziała nam o tym Maryna Usenko, psychoterapeutka, mentorka życiowa i założycielka sieci UMschool
Ukraiński Batalion Kobiet zjednoczył te, którym zależy na pomocy wojsku, zapewnianiu amunicji wojsku i wsparcia kobietom dotkniętym wojną. Wśród członkiń Batalionu są tylko kobiety odważne i silne. Czekają na swoich mężów, braci i synów walczących na froncie, chcą przybliżyć zwycięstwo. Aliona Daniłowa, założycielka Batalionu, opowiedziała Sestrom o swej pracy wśród wolontariuszek.
Oksana Szczyrba: W Pani rodzinie trzy pokolenia mężczyzn poszły na front jako ochotnicy: Pani ojczym, mąż i brat. Jak Pani to odebrała?
Aliona Daniłowa: W 2014 roku mój ojczym pojechał bronić Ukrainy i wkrótce trafił do niewoli. Po 9 miesiącach wolontariusze pomogli go odbić. Dziś znów broni Ukrainy na polu bitwy. Mój mąż jest żołnierzem od 2014 roku, był ochotnikiem podczas Rewolucji Godności i zaraz po niej pojechał bronić naszego kraju na wschodzie. W 2018 roku został poważnie ranny. Stracił nerkę, śledzionę, część żołądka i wątroby. Mimo to 24 lutego znów wyjechał, by bronić Ukrainy.
Mój brat - ma teraz 20 lat - zdecydował w szkole, że będzie wojskowym, jak mój ojczym. Wstąpił do Liceum Wojskowego w Odessie, a następnie do tamtejszej Akademii Wywiadu, gdzie nadal studiuje. Od razu podpisali z nim kontrakt. Od trzeciego roku studiów studenci są zabierani na misje bojowe. Potem wracają do akademii, nadrabiają teorię i znów zaczynają ćwiczyć. Trzymam się i pomagam, jak mogę. My, Ukraińcy, nie mamy innego wyjścia, jak być rodziną.
OSz: Skąd pomysł stworzenia Ukraińskiego Batalionu Kobiecego?
AD: Przyjechałam do rodziców, nie mogłam znaleźć noclegu i dowiedziałam się, że mój 18-letni brat też bronił Ukrainy. Dużo rozmawiałam z dziewczynami i kobietami, które również przeżywały wydarzenia wojenne. To było bardzo trudne psychicznie. Postanowiłam stworzyć społeczność, w której kobiety byłyby przydatne naszym obrońcom. To tu zaczyna się historia Ukraińskiego Batalionu Kobiecego. Zjednoczyłam dziewczyny, aby razem wspierały siły zbrojne.
OSz: Czym dokładnie zajmuje się wasza organizacja?
AD: Zespół Ukraińskiego Batalionu Kobiecego składa się wyłącznie z kobiet, mamy ponad 50 członkiń. Z zawodu jestem dziennikarką. Są wśród nas piłkarki, dziennikarki, piosenkarki, aktorki, menedżerki, marketingowcy, nauczycielki, ekonomistki, lekarki, historyczki, psycholożki i reprezentantki innych zawodów.
Niektóre mają krewnych na froncie, inne swoich bliskich straciły, ale wszystkie chcą być przydatne dla naszych żołnierzy. Batalion daje im poczucie siły i pocieszenie. W sumie ponad 3000 osób z całego świata jest zaangażowanych w nasze działania - pomagają w przekazywaniu darowizn, w kampaniach informacyjnych albo po prostu rozmawiają o Ukrainie. Pracujemy 24/7 na zasadzie wolontariatu, choć mamy też pełnoetatowe prace, hobby i dzieci.
Od prezydenta Ukrainy otrzymałyśmy nagrodę "Złote serce". Projekt "Nagroda dla wolontariuszy" wyróżnił nasz zespół nagrodą za pomoc dla wojska, ufundowaną przez laureatów Pokojowej Nagrody Nobla za rok 2022 z Centrum Wolności Obywatelskich.
Pomagamy ukraińskim obrońcom, informując o zapotrzebowaniu na amunicję wojskową. Wspieramy kobiety dotknięte wojną i stajemy się ich głosem w mediach. Promujemy ukraińską kulturę, opowiadając o bieżących wydarzeniach i dziedzictwie historycznym. I pokazujemy światu prawdziwe życie Ukraińców podczas wojny poprzez nasze własne projekty medialne.
Ukraiński Batalion Kobiecy zorganizował wydarzenia online i offline. W miarę możliwości współpracujemy z mediami, by przyciągnąć kobiety do pomocy i wsparcia naszej organizacji, ukraińskiego wojska i naszych sztandarowych projektów, takich jak "Głos kobiety".
OSz: Jak mogę zaangażować się w działania Batalionu?
AD: Wciąż rekrutujemy nowe osoby, które chcą do nas dołączyć. Dziewczyny z wielkim sercem są u nas mile widziane. Wystarczy chęć pracy na rzecz zwycięstwa i napisanie do nas w mediach społecznościowych.
OSz: Jak szybko udało ci się nawiązać współpracę w zespole?
AD: Szybko. Dla nas to ciężka codzienna praca. Wciąż zmieniamy nasze wewnętrzne formaty i podejście do naszych działań.
OSz: Jak wybierasz osoby, którym chcesz pomóc?
AD: Pomagamy zarówno obrońcom, jak oskarżonym. Zespół pracuje wyłącznie nad oficjalnymi zgłoszeniami. Jeśli jakaś jednostka potrzebuje pomocy, wypełnia formularz lub pisze do nas w mediach społecznościowych. Mye dostarczamy instrukcje i przygotowujemy oficjalny wniosek tak szybko, jak to możliwe. Mamy już kilka działów. Pomagamy wszystkim, którzy potrzebują pomocy.
OSz: Batalion umożliwia darowiznę albo samodzielny zakup. Co ludzie kupują? Chętnie przekazują darowizny?
AD: Format samodzielnego zakupu jest częścią akcji "Tajemniczy święty Mikołaj. Podaruj żołnierzom święta" i "8 marca na froncie". Pytamy wojskowych, czego potrzebują - rękawic taktycznych, latarek, leków, bielizny termicznej, mundurów i czy czegoś innego. Na podstawie oficjalnych próśb tworzymy listy i wysyłamy je do wszystkich, którzy chcą wziąć udział w akcji. Ludzie sami decydują, czy wygodniej im kupić przedmiot, czy przekazać darowiznę.
OSz: Na czym polega istota projektu "Głos kobiety"?
AD: To projekt społeczno-psychologiczny, który zapewnia kobietom pomoc psychologiczną i opowiada o wojnie w Ukrainie ich oczyma. Staramy się pokazać światu doświadczenie narodu ukraińskiego, zwłaszcza doświadczenie kobiet, które pokonały wiele wyzwań, by uciec i uratować swoich bliskich. Każda kobieta może podzielić się swoją historią i otrzymać bezpłatną pomoc psychologiczną, wziąć udział w zajęciach arteterapii online.
Mamy całodobową linię pomocy psychologicznej. Linki do historii z projektu "Głos kobiety" można znaleźć tutaj.
OSz: Opowiedz nam o projekcie "Tajemniczy święty Mikołaj".
AD: Już drugi rok z rzędu dostosowujemy znaną na całym świecie noworoczną zabawę w wymianę prezentów "Tajemniczy święty Mikołaj" do wojennych realiów Ukrainy. "Podaruj żołnierzom Boże Narodzenie" to akcja charytatywna, w której każdy, komu zależy, wybiera przedmiot (lub kilka) z listy potrzeb, którą nasi wolontariusze opracowali na prośbę naszych obrońców. Potrzeby obejmują koce, materace, leki, rękawice taktyczne, siatki maskujące itp. Tak dobieramy prezenty, aby koszt każdego mogła pokryć jedna osoba. W tym roku rozpoczęliśmy akcję 20 listopada, paczki docierają do nas niemal codziennie, musieliśmy nawet przedłużyć akcję o kilka dni. Wśród darów były pocztówki od dzieci. Pakowałyśmy te paczki ze łzami w oczach.
OSz: Jaka jest najtrudniejsza część Pani pracy?
AD: Upewnienie się, że spotkanie zakończy się tak szybko, jak to możliwe, a nasi obrońcy otrzymają amunicję, która sprawi, że poczują się choć trochę chronieni. Oczywiście praca organizacji ma swoje ograniczenia, ale mamy zespół, w którym wszystkie kobiety są niesamowicie zmotywowane. No, i mamy wspólne cele, więc razem dajemy radę ze wszystkim.
OSz: Co batalion oznacza dla Ciebie?
AD: Jest miejscem siły. Tutaj każdy ma swoją historię, podobne wartości, łączy nas wspólny cel. Na początku inwazji na pełną skalę, kiedy trudno było zebrać siły i pracować, nie rozpaczałam, ale stworzyłam tę społeczność, która jest teraz dla obrońców niezawodną strażą tylną. Rozwijamy się każdego dnia.
OSz: W jednym z wywiadów powiedziałaś, że w zespole był konflikt językowy. Opowiedz o tym.
AD: Nie mogę powiedzieć, że był to konflikt językowy. Tak czy inaczej dla nas ważne jest, by wszyscy członkowie zespołu mówili po ukraińsku. Razem robimy wiele, aby przekazać ludziom wartość komunikowania się w ojczystym języku. Zaczęliśmy od siebie i zależy nam, by wszyscy obywatele Ukrainy robili to samo.
Niedawno wolontariuszka Ukraińskiego Batalionu Kobiet podzieliła się na swoim Instagramie historią o tym, jak świadomi są nasi młodzi ludzie. W 2014 roku zdali sobie sprawę, że język to miecz!
OSz: Czy nie uważa Pani, że aktywność wolontariuszy spadła od początku inwazji? Jaki jest tego powód?
AD: Nie spadła. Mój kanał jest pełen wolontariuszy, którzy pomagają każdego dnia. Inna sprawa, czy spadła aktywność osób, które chcą tych wolontariuszy wspierać. W tym przypadku - tak.
OSz: Jakie jest największe osiągnięcie Ukraińskiego Batalionu Kobiecego?
AD: Największą wartością są ludzie, którzy robią wszystko 24/7, by przybliżyć nasze zwycięstwo.
OC: Jak zapamiętała Pani 24 lutego? Kiedy mąż szedł na front, próbowała go Pani zatrzymać?
AD: W styczniu i lutym 2022 roku Żenia przygotowywał się do wojny: czyścił broń, chodził na strzelnicę i porządkował swój plecak. 24 stycznia obudził się około 4:30 i przeczytał pierwsze doniesienia o eksplozjach w Charkowie. Obudził mnie słowami: "Alenuszka, wojna się zaczęła. Proszę, uważaj na siebie. Ja wyjeżdżam". Był już ubrany i gotowy. Nie bardzo rozumiałam, dokąd jedzie i na jak długo, a kiedy zdałam sobie z tego sprawę, już żegnaliśmy się w drzwiach. Wyobrażasz sobie? Pozwalasz komuś odejść i nie wiesz, czy jeszcze go zobaczysz... Po prostu nie zdajesz sobie sprawy z tego, co się dzieje.
OSz: Jak wojna zmieniła Pani życie?
AD: Wojna uświadomiła mi, kto jest kim. To bardzo ważne, bo nie można żyć we mgle marzeń i nadziei, że ludzie się zmienią. 24 lutego był jedną nocą, jednym porankiem, jednym dniem, w którym każdy musiał podjąć decyzję za siebie. Stałam się jeszcze bardziej dumna i kochająca mój kraj.
OSz: Pani marzenia?
AD: By wszyscy jak najszybciej wrócili do domu cali i zdrowi. Nie mam innych marzeń. Reszta to rzeczy, które chcę zrealizować. Chcę, żeby każdy miał dokąd wrócić i do kogo wrócić.
Wojna uświadomiła mi, kto jest kim. To bardzo ważne, ponieważ nie można żyć we mgle marzeń i nadziei, że ludzie się zmienią - mówi założycielka Ukraińskiego Batalionu Kobiecego.
"Nazywam się Nastia, mam 25 lat. Do 24 lutego mieszkałam w Charkowie. Wybuchy zaskoczyły mnie w Kijowie, gdzie przyjechałam ze swoją kotką, aby zaopiekować się kotem swoich przyjaciół. Na początku nie myślałam o ewakuacji. Tę noc spędziłam w łazience, trzęsąc się ze strachu przed wybuchami. 25 lutego zaproponowano mi opuszczenie miasta, ale znalazłam się pod ostrzałem artyleryjskim. To było przerażające. Stałam na skrzyżowaniu i usłyszałam straszny ryk po mojej lewej stronie i nad głową. W tym momencie pożegnałam się z życiem. Ale potem przypomniałam sobie o zwierzętach, które trzymałam w ramionach i pobiegłam z powrotem do domu. Po drodze mijałam otwarte schronisko. Weszłam tam, przykryłam transportery dla kotów swoim paltem, aby trochę ogrzać i uspokoić zwierzęta, i spałam na podłodze przez 5 godzin, podczas gdy w górze grzmiały eksplozje, a obok przejeżdżały czołgi z raszystowskimi symbolami Z". To tylko jedno świadectwo z platformy internetowej Svidok, dziennika wojennego Ukraińców. Dokumentuje on prawdę o zbrodniach wojennych popełnionych przez rosyjskie wojsko. Zeznania te służą jako podstawa do dalszych dochodzeń prowadzonych przez organy ścigania. "Svidok"/"Świadek" został stworzony przez obywateli i przyjaciół Ukrainy we współpracy z Fundacją AI for Good. Jak działa platforma i w jaki sposób dane są przekazywane organom ścigania opowiedziała Olena Kuk, dyrektorka ds. treści i komunikacji na "Svidok".
Świat musi zrozumieć, co dzieje się w Ukrainie
Platforma została stworzona przede wszystkim w celu zachowania wszystkich dowodów przerażających wydarzeń, które mają obecnie miejsce w Ukrainie. Po II wojnie światowej było to bardzo trudne, ludzie z czasem zapomnieli o wielu rzeczach, a wiele z nich zostało wymazanych z ich pamięci. Wpadliśmy więc na pomysł platformy, na której zeznania byłyby przechowywane w czasie rzeczywistym - tu i teraz - w formacie dziennika wojennego, tak aby za 50-100 lat ktoś mógł wejść i zobaczyć dokładnie, co działo się danego dnia w różnych miastach Ukrainy. Świadek ma również pomóc organom ścigania w ukaraniu sprawców. Wiele zeznań jest klasyfikowanych jako zbrodnie wojenne, w związku z czym przekazujemy je Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu i Prokuraturze Generalnej. Następnie śledczy kontaktują się z tymi osobami. W tej chwili złożono dziesiątki zeznań i włączono je do dochodzeń przedprocesowych. Innym równie ważnym celem jest rozpowszechnianie prawdy o wojnie w Ukrainie za granicą, aby świat zrozumiał, co się dzieje i nadal nas wspierał, ponieważ Rosja manipuluje i głosi propagandę, żeby zniekształcić fakty. Ponadto na świecie dzieje się wiele, co odwraca uwagę ludzi od Ukrainy. Dlatego ważne jest dla nas, aby utrzymać wojnę na pierwszych stronach gazet - za pośrednictwem zagranicznych dziennikarzy, poprzez różne wystawy, które organizujemy za granicą. Chociaż platforma została zainicjowana przez amerykańską fundację, została stworzona i jest rozwijana przez ukraińskich specjalistów. Mamy dość mały zespół - staramy się zrobić jak najwięcej.
Cyfrowe muzeum wspomnień wojennych
Planujemy stworzyć duże cyfrowe muzeum wspomnień o wojnie Rosji w Ukrainie. Ważne, aby historie były zapisywane w formacie dziennika wojennego od pierwszej osoby. Kiedy zeznania są przechowywane w autentycznej wersji, jest to bardziej zrozumiałe dla czytelnika i osoby, która faktycznie zobaczy te zeznania później. Upewniamy się, że nie ma tam rosyjskiej propagandy. To bardzo ważne. Ale na przykład nie poprawiamy relacji w surzhyk, aby zachować autentyczność i przekazać emocje, których doświadczyła dana osoba. Myślimy również o stworzeniu nagrania audio niektórych wspomnień. Mamy wiele pomysłów, ale naszym głównym celem jest zebranie świadectw od każdego Ukraińca. Bardzo ważne jest, aby wiedzieć, jak czuli się ludzie w Kijowie, Charkowie, Zaporożu, Lwowie. Wojna dotknęła wszystkie regiony. Bardzo ważne, aby każdy Ukrainiec zachował swoje świadectwo. W ten sposób w przyszłości będziemy mieli najlepiej udokumentowaną wojnę w historii, aby nigdy więcej się nie powtórzyła. A co najważniejsze, aby uniemożliwić Rosji manipulowanie i zniekształcanie faktów.
Ludzie zostawiają swoje zeznania anonimowo. Jeśli chcą, mogą podać swoje dane osobowe
Bezpieczeństwo użytkowników, świadków i osób powierzających nam swoje zeznania jest dla nas ważne. Wszystkie zeznania są anonimowe. Podczas składania zeznań organom ścigania i przedstawicielom Międzynarodowego Trybunału Karnego możemy udostępniać dane osobowe do wykorzystania w dochodzeniach i sprawach przedprocesowych. Dane te nie są jednak ujawniane publicznie, przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. W końcu wiele osób pochodzi z terytoriów okupowanych i z miejsc, w których trwają działania wojenne, i ci ludzie boją się. Jeśli dana osoba chce upublicznić swoje nazwisko, może wskazać w tekście, kim jest i skąd pochodzi. I są takie świadectwa.
Ze świadkami mogą kontaktować się funkcjonariusze organów ścigania i dziennikarze
Śledczy, dziennikarze i badacze mogą tworzyć konta na platformie. Są to możliwości dla tych, którzy będą głębiej pracować ze świadectwami lub rozpowszechniać je na całym świecie. Zwykłym użytkownikom ułatwiliśmy rejestrację, aby mogli bez przeszkód zostawiać zeznania. A dla tych, którzy rejestrują specjalne konto, istnieją dodatkowe wymagania: dla nas, jako administratorów platformy, ważne jest, aby zrozumieć, kim jest dana osoba i w jakim celu chce wykorzystać informacje. Dlatego wskazane jest miejsce pracy, załączone jest zdjęcie dowodu osobistego i zdjęcie osoby z dowodem osobistym. Jest to jedyny sposób przekazania identyfikacji. Bardzo szczegółowo sprawdzamy, czy to naprawdę ta osoba. Mając dostęp do specjalnego konta, dziennikarz lub badacz może skontaktować się bezpośrednio ze świadkiem, wysyłając zapytanie. Oczywiście można się z nim skontaktować tylko wtedy, gdy świadek wyrazi na to zgodę.
Wszystkie informacje na platformie są dokładnie sprawdzane
Ponownie czytamy wszystkie historie, które są sprawdzane przez moderatora przed publikacją. Robimy to, aby upewnić się, że nie przedostanie się rosyjska propaganda, abyśmy nie stali się platformą do jej rozpowszechniania. Ktoś może celowo zniekształcić informacje, napisać, że władze wydają wszystkich, że ukraińscy obrońcy robią coś złego. Staramy się weryfikować wszystkie przedstawione fakty, aby uniknąć manipulacji lub niepotwierdzonych informacji. Oczywiście jest to trudne, jeśli chodzi o terytoria znajdujące się w strefie działań wojennych lub pod okupacją. Po prostu nie jesteśmy fizycznie w stanie tego sprawdzić. Ale jeśli widzimy coś podejrzanego, nie publikujemy tego. W przypadku przestępstwa przekazujemy te informacje organom ścigania w celu dalszego dochodzenia. Chcemy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby pomóc, ale bardzo ważne jest również, aby nie zaszkodzić. Jako dziennikarz sprawdzam, porównuję fakty i ciągle czytam od nowa. Wielu zeznaniom towarzyszą zdjęcia lub filmy. I to już jest dowód.
Wszystkie historie są ważne, one pokazują skalę wojny
Platforma ma obecnie około trzech tysięcy użytkowników, z ponad tysiącem zapisanych historii. Ludzie dzielą się wszystkim, na przykład tym, jak po raz pierwszy usłyszeli eksplozje 24 lutego, o zniszczeniach, rakietach uderzających w sąsiednie domy i życiu bez prądu. Jest wiele historii o ewakuacji, jak musieli opuścić swoje domy. Są historie o tych, którzy są teraz pod okupacją, o okropnościach, które się tam dzieją, o życiu w niewoli, o zalaniu południowych regionów z powodu ataku terrorystycznego na Kachowską Elektrownię Wodną, o wolontariacie, o tym, jak żony wysłały swoich mężów na wojnę. To są zupełnie różne tematy. Zachęcamy ludzi do pisania o tym, co czują, o tym, jak zmieniło się ich życie z powodu rosyjskiej wojny w Ukrainie. To jest format dziennika wojennego. Wiele osób nie wie, od czego zacząć. Radzimy zacząć od tego, co najbardziej boli, od najbardziej żywych wspomnień, które przychodzą na myśl. Każda z tych historii jest bardzo ważna, aby pokazać skalę i dynamikę wojny; aby pokazać wszystkie aspekty tego, jak rosyjska agresja zmieniła każdego z nas.
Większość świadectw pochodzi z obwodów charkowskiego i kijowskiego. Jest wiele historii z południowych regionów — obwodów zaporożskiego, chersońskiego, mikołajowskiego, dniepropietrowskiego. Chcemy, aby było ich coraz więcej. Niestety, zetknęliśmy się z tym, że ludziom trudno jest dzielić się własnymi historiami. Bardzo chcemy również zaangażować Ukraińców, którzy są przymusowo przesiedleni i przebywają za granicą, aby zachować pamięć o tym, w jaki zostali ewakuowani i powód ich wyjazdu.
Читайте також: Очима свідків воєнних злочинів
Zeznania dzieci są przejmujące
Mamy wiele porażających historii nieletnich. Większość z nich to nastolatki. Na przykład, było świadectwo dziewczyny, która wciąż jest pod okupacją w regionie Chersonia. Za każdym razem, gdy czytam jej wspomnienia, pęka mi serce. Miałam moment, kiedy nie wiedziałam, jak przekazać dane dziecka organom ścigania, bardzo martwiłam się o jej bezpieczeństwo. Konsultowałam się nawet z Prokuraturą Generalną, jak najlepiej to zrobić, aby nie wyrządzić żadnej szkody. Niestety, takich historii jest wiele. Historii dzieci, które doświadczyły prawdziwych horrorów.
Nie wszystkie historie są zgłaszane organom ścigania. Wymagana jest zgoda świadka
Ludzie nie zawsze wskazują, że ich historia jest zbrodnią wojenną. Jest to prawdopodobnie psychologiczna reakcja obrony. W rzeczywistości gdy słyszymy eksplozje lub widzimy zniszczone domy — to też są zbrodnie wojenne. Ale jesteśmy już do tego tak przyzwyczajeni, że staramy się zdystansować i nie uważamy tego za akt bezprawia. Dlatego ludzie często nie oznaczają tego jako zbrodni wojennej. Kiedy ponownie je czytamy, dodajemy ten tę informację i przekazujemy zeznania organom ścigania. Kontaktujemy się również bezpośrednio z Międzynarodowym Trybunałem Karnym. Nie wiemy, co dzieje się z zeznaniami, które przekazujemy, ponieważ nie mamy prawa tego wiedzieć. Nie mamy też prawa mówić, jak to robimy. Ze względów bezpieczeństwa cały proces musi być maksymalnie anonimowy.
Organy ścigania natychmiast uzyskują dostęp do kontaktów osób, które zeznawały, ale potem muszą to zrobić ponownie. Jeśli dana osoba wskaże podczas pisania swojej historii, że nie chce, aby jej zeznania zostały wykorzystane przez organy ścigania w przyszłości, tak się nie stanie. I odwrotnie, zaznaczają, że nie mają nic przeciwko. Kiedy ludzie nie zaznaczają pola zezwalającego na przekazanie materiału organom ścigania, ale rozumiemy, że jest to bardzo ważne zeznanie, kontaktujemy się z tymi ludźmi, pytamy ich ponownie i wyjaśniamy. I większość z nich, jak się okazuje, po prostu nie zauważyła tego zaznaczenia — i nadal zezwala na przekazywanie swoich danych do dalszego przetwarzania. Nie udostępniamy nikomu ich danych bez ich zgody.
Platforma chroniona przed cyberatakami
Mamy kilka poziomów ochrony przed cyberatakami. Same serwery znajdują się w różnych krajach, na przykład w Niemczech i Stanach Zjednoczonych. Każdego dnia tworzone są kopie zapasowe danych, aby mieć pewność, że żadne materiały nie zostaną utracone lub uszkodzone. Bardzo ważne jest dla nas, aby wszystko to zostało zachowane przez wieki. Aby uzyskać pewne informacje, często zwracamy się do mediów społecznościowych. Ale te ostatnie nie są niezawodnymi platformami do przechowywania dowodów. Na przykład, moi koledzy dziennikarze i ja szukaliśmy pewnych materiałów od 24 lutego (potrzebowaliśmy wideo do artykułu), ale ich nie znaleźliśmy. Mówiąc o 2014 roku, wiele dowodów z tamtego okresu zostało utraconych. Dlatego wzywamy ludzi do opisywania nie tylko tego, co dzieje się podczas wojny na pełną skalę. Prosimy ich, aby powiedzieli nam, co wydarzyło się w 2014 roku, w szczególności na Krymie. Jeśli ktoś zapisuje materiały w mediach społecznościowych lub na innych platformach, to wszystko może przepaść. Dlatego stworzyliśmy niezawodne poziomy bezpieczeństwa na platformie "Svidok" — ważne jest dla nas, aby zachować wszystko przez wieki, aby mogło być przydatne dla naukowców i badaczy w przyszłości.
Oferujemy świadkom wsparcie psychologiczne
Jednym z celów platformy jest pomóc człowiekowi w przetrwaniu tego, czego był świadkiem. Dlatego potrzebujemy wsparcia specjalistów. Po tym, jak dana osoba zostawi swoje zeznanie, wyskakuje okienko z pytaniem, czy potrzebna jest pomoc psychologiczna. A jeśli dana osoba chce porozmawiać ze specjalistą, klika przycisk i zostaje przeniesiona bezpośrednio na stronę z zasobami, z których może korzystać bezpłatnie
Jak zostawić świadectwo na platformie?
Musicie zarejestrować się na stronie "Svidok" i uzyskać dostęp do osobistego konta, na którym możecie zostawić swoje świadectwo. Istnieje również bot w Telegramie (@SvidokNoteBot). Tam jest jeszcze łatwiej — nie jest wymagana dodatkowa rejestracja, można zeznawać bezpośrednio tam.
Najczęściej rozmawiamy o działaniach platformy w mediach społecznościowych, ponieważ jest tam wielu aktywnych użytkowników. Stamtąd można przejść do strony internetowej platformy Svidok. Aby przyciągnąć starszą publiczność, mówimy o projekcie w telewizji. Staramy się angażować organizacje pozarządowe. Kontaktujemy się z różnymi publikacjami, aby powiedzieć Ukraińcom za granicą o platformie. Osobiście dbam o tę platformę i staram się wykorzystać cały swój czas, aby zachować jak najwięcej świadectw.
Platforma Svidok to dziennik wojenny Ukraińców, w którym zbierane są dowody rosyjskich zbrodni wojennych dla Międzynarodowego Trybunału Karnego.
Na początku grudnia wracałam autobusem z Ukrainy do Warszawy przez przejście graniczne Rawa Ruska. Mieszkam w dwóch krajach od półtora roku i znam wszystkie zasady przekraczania granicy. Nie martwiłam się więc, ponieważ byłam na Ukrainie mniej niż 30 dni. Podróżowałam w towarzystwie kobiety z dwójką małych dzieci, kobiety z dorosłą córką i młodej dziewczyny.
Na polskiej granicy straż graniczna zażądała od wszystkich pasażerów zaktualizowania aplikacji Diia.pl (elektroniczny dokument dla obywateli Ukrainy lub innych obcokrajowców, który służy jako zezwolenie na pobyt). Jeden z pozostałych pasażerów zaktualizował aplikację tydzień wcześniej, a ja w lipcu 2023 roku. Mimo tego w moim dokumencie było wyraźnie zaznaczone, że jest wciąż ważny.
Hasło do logowania mam zawsze pod ręką, ale nawet z nim nie mogłem zaktualizować aplikacji. Ciągle pojawiał się komunikat: "Błąd techniczny".
Taka sama sytuacja przydarzyła się dwóm innym kobietom - jedynie matka małych dzieci zaktualizowała aplikację bez żadnych problemów. Po piątej próbie straciłam cierpliwość i poszłam do straży granicznej, by wyjaśnić sprawę. Usłyszałam, że błąd techniczny to mój problem i nie mogę zostać wpuszczona do Polski. Moje wyjaśnienia, że dokument jest ważny i nie przekroczyłam 30-dniowego limitu pobytu w Ukrainie, nie zrobiły na pogranicznikach wrażenia. Wtedy wytoczyłam ciężką artylerię. Powiedziałam jej, że uciekam przed wojną i szukam azylu w Polsce. "Pani nie musi się martwić. Ja panią przepuszczę przez biometrię" - usłyszałam w odpowiedzi.
Dostałam więc kolejną pieczątkę w paszporcie i wjechałam do Polski. Kobieta, która zapomniała swojego hasła do Diia, została przepuszczona po długich błaganiach i płaczu. Można powiedzieć, że miałyśmy szczęście, choć kosztowało nas to sporo nerwów. Dzień później mojej koleżance przytrafiła się podobna sytuacja i też została wpuszczona do Polski.
Już w Warszawie udałam się do urzędu, aby rozwiązać problem wniosku. Jak się okazało, mój status UKR (specjalny status ochrony czasowej przyznawany Ukraińcom, którzy przybyli do Polski po 24 lutego 2022 r. z powodu działań wojennych na Ukrainie) został anulowany 25 września. Zaskoczyło mnie to: w październiku wracałam z Ukrainy do Warszawy i nie było żadnych problemów na przejściu granicznym. Kiedy zapytałam, jak to się mogło stać, urzędniczka wzruszyła ramionami: "Proszę zapytać Straż Graniczną". Mój status został przywrócony w ciągu 10 minut.
W podobnej sytuacji jest moja siostra, która pojechała ze mną do Ukrainy 25 września. Teraz przebywa w ojczyźnie, więc nie może przywrócić swojego statusu UKR, do czego wymagana jest jej osobista obecność w Warszawie. Czy będzie mogła przekroczyć granicę?
W rzeczywistości jedyną podstawą do unieważnienia statusu UKR jest sytuacja opisana w art. 11 ust. 2 ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa: kiedy osoba opuszcza terytorium Rzeczypospolitej Polskiej na okres dłuższy niż miesiąc. Jednak w praktyce, jak widać, bywa różnie. Status UKR tracą nawet osoby, które w ogóle Polski nie opuściły.
Ważna jest właściwa komunikacja ze strażnikami granicznymi
Prawniczka Mariana Iwasiuk specjalizuje się w legalizacji pobytu cudzoziemców w Polsce. Wyjaśniła nam, co należy zrobić w przypadku anulowania statusu UKR.
- Jeśli podczas przekraczania granicy napotkasz trudności z aktualizacją aplikacji i na ekranie smartfona pojawi się komunikat o błędzie technicznym, ważne jest, aby odpowiednio komunikować się ze służbami granicznymi - mówi prawniczka. - Skutecznym krokiem jest podkreślenie, że podróż jest spowodowana konfliktem zbrojnym w Ukrainie i nie ma celów turystycznych. Rozmawiając z funkcjonariuszami Straży Granicznej podkreśl, że musisz przekroczyć granicę z obiektywnych powodów związanych z sytuacją w kraju. Wspomnij, że przyjechałaś w związku z zaostrzeniem sytuacji w Ukrainie, a a nie dla rozrywki czy zwiedzania Polski.
Ponadto możesz wskazać, że jesteś gotowa dołączyć wszelkie dodatkowe dokumenty lub dowody potwierdzające charakter podróży. Zachowaj spokojny i uprzejmy ton i postępuj zgodnie z instrukcjami pograniczników.
Anulowanie statusu UKR: dlaczego tak się dzieje?
Jednym z najczęstszych problemów jest to, że Straż Graniczna rejestruje jedynie datę wyjazdu obywateli Ukrainy z Polski, nie odnotowując daty powrotu. W takim przypadku możliwe jest przywrócenie statusu UKR, jeśli osoba potwierdzi, że jej pobyt za granicą trwał krócej niż 30 dni. Straż Graniczna często jednak nie wbija pieczątek w paszporty obywateli Ukrainy, którzy korzystają z elektronicznego dokumentu diia.pl. Utrudnia to udowodnienie, że nie przebywali oni poza Polską dłużej niż 30 dni (pomocne mogą tu być np. SMS-y wysyłane przez operatorów komórkowych w momencie przekraczania granicy).
Kolejnym problemem jest ponowna rejestracja statusu UKR po jego przywróceniu. Ukrainiec odzyskuje ten status, ale z datą złożenia wniosku. W rezultacie pojawiają się problemy z uzyskaniem świadczeń socjalnych za okres, w którym dana osoba była pozbawiona statusu z powodu błędnego anulowania dokumentu (okres między datą anulowania a datą odnowienia).
Zdarza się również, że polscy strażnicy graniczni opóźniają wprowadzanie do bazy danych informacji o przekroczeniach granicy przez obywateli Ukrainy. Bywa, że data wyjazdu odnotowywana jest kilka miesięcy później. W konsekwencji osoba, która wróciła do Polski przed upływem 30-dniowego terminu, może utracić status UKR, a ZUS może zażądać od niej zwrotu udzielonych świadczeń społecznych.
Jak przywrócić status UKR
Przywrócenie statusu UKR jest możliwe tylko na terytorium Polski. Jeśli Ukrainiec z utraconym statusem musi przekroczyć granicę, kolejnym krokiem jest wysłanie pisma do polskiej Straży Granicznej z prośbą o zmianę statusu w systemie na "Q-ewakuacja" z następującym tekstem: "Proszę sprawdzić rejestr i wprowadzić zmiany do rejestru prowadzonego przez Komendanta Głównego Straży Granicznej na Q-ewakuacja".
Pismo to może być wykorzystane do zwrócenia się do odpowiednich władz, by rozważyły Twoją sytuację i dokonały zmian w Twoim statusie. Podczas składania dokumentów należy postępować zgodnie z instrukcjami. W razie potrzeby skonsultuj się z prawnikiem lub funkcjonariuszem Straży Granicznej w celu uzyskania dodatkowej pomocy i instrukcji.
Czy Straż Graniczna narusza prawo, kiedy anuluje status UKR?
Niestety wobec braku konkretnych przepisów i regulacji, które szczegółowo określałyby procedury pozbawiania Ukraińców statusu uchodźcy podczas przekraczania granicy, trudno jest ustalić, czy straż graniczna łamie prawo. Ustawodawstwo nie reguluje tej kwestii.
Dlatego żaden Ukrainiec nie może być pewien, że nie straci statusu UKR. Możesz zostać go pozbawiony nawet jeśli nie przekroczyłeś 30-dniowego okresu pobytu na Ukrainie. Postaraj się więc sprawdzić swój status przed przekroczeniem granicy. Jeśli dowiesz się, że został anulowany, nie denerwuj się i po prostu spokojnie wyjaśnij, jaki jest cel Twojej podróży.
Ostatnio coraz więcej Ukraińców traci status UKR bez podania przyczyny. Jak mogę przekroczyć granicę z Polską, jeśli mój status został anulowany? Czy możliwe jest przywrócenie statusu podczas pobytu w Ukrainie?
Ludzie, którzy czekają na powrót swoich bliskich z frontu lub którzy opuścili swoje domy z powodu wojny, czują się samotni, zwłaszcza podczas świąt rodzinnych, takich jak Boże Narodzenie i Nowy Rok. Nawet jeśli jesteś daleko od domu bez swoich bliskich, istnieją sposoby, aby uczynić święta pogodnymi.
"Zostałam z kotem i sałatką z oliwek, z uczuciem rozpaczy i smutku".
Natalia ma 37 lat. Znalazła się w Warszawie zaraz po rozpoczęciu przez Rosję inwazji na Ukrainę na pełną skalę. Pierwsze święta noworoczne wspomina ze smutkiem: "Odkąd byłam dzieckiem, moja rodzina zawsze miała tradycję przyjeżdżania do wioski mojej babci w obwodzie tarnopolskim i jedzenia kutii przy dużym, rodzinnym stole. Ta niezapomniana atmosfera przytulności i rodzinnego ciepła, pyszna kutia i wspólne kolędowanie. W zeszłoroczne Boże Narodzenie w moim pokoju stała pięknie udekorowana choinka, w kuchni piekła się szarlotka, ale nastrój miałam kiepski. Sąsiedzi spakowali prezenty, zabrali dzieci i wyjechali do swoich krewnych. Mieszkanie, w którym mieszkałam, wydawało się puste. Zostałam z kotem i sałatką z oliwek, zrozpaczona i smutna. Połączyła się z rodziną na zoomie." Przyznaje, że to znacznie poprawiło to jej nastrój.
Natalia postrzegała okres samotności jako okazję do samorozwoju i relaksu. Kiedy indziej można mieć taką okazję? Oglądała filmy, czytała książki i rozmawiała z przyjaciółmi z Ukrainy. "W pewnym momencie złapałam się na myśli, że nie wszystko jest takie złe, jak się wydaje. To była świetna okazja, by pobyć sam na sam ze swoimi myślami i robić to, na co miałam ochotę. Dobrze się wyspałam i zjadłam dużo czekoladek. Zapisałam się na kurs garncarstwa - własnoręcznie zrobiłam dzbanek i talerz. To było świetne odwrócenie uwagi od myśli o samotności. Ogólnie rzecz biorąc, odpoczęłam od zgiełku" - powiedziała dziewczyna.
W tym roku Natalia planuje pojechać na święta do swojej rodziny w Ukrainie.
Mężczyzna na froncie, samotność w Boże Narodzenie i najlepszy prezent na Nowy Rok
Iryna nie lubi być sama, zwłaszcza podczas świąt. W zeszłym roku spędziła Boże Narodzenie w wynajętym mieszkaniu w Kijowie, oczekując dzwonka do drzwi i pojawienia się ukochanego na progu. Ale cud się nie wydarzył, a jej ukochany zadzwonił do Iry o północy z zimnych okopów. "Z trudem powstrzymywałam łzy. Nie chciałam, żeby Andrii je widział. Jest mu wystarczająco ciężko. Przypomniałam sobie nasze mieszkanie w Charkowie, które zostało zniszczone przez orków, i to, jak spotykaliśmy się z przyjaciółmi na święta. W Kijowie miałam tylko kolegów z pracy i wszyscy świętowali ze swoimi rodzinami. Chciałam, żeby te święta skończyły się jak najszybciej, bo dawno nie czułam takiej rozpaczy. Z okna mojego mieszkania obserwowałam światła w sąsiednich oknach. Gdzieś przytulali się zakochani, śmiały się dzieci i jadły świąteczne potrawy. Ale dobrze wiedziałam, że nie jestem sama. Tysiące kobiet i matek czekało na swoich bliskich z linii frontu. Wydawało się, że jesteśmy zjednoczeni w tej samotności. Ta myśl pomagała mi się nie smucić" - wspomina Iryna. 30 grudnia poszła do apteki, ponieważ od jakiegoś czasu skarżyła się na złe samopoczucie. Później usiadła na łóżku i napisała do męża: "Teraz jest nas troje". Dowiedziała się, że spodziewa się dziecka. "To był najlepszy prezent noworoczny, jaki kiedykolwiek otrzymałam. Nie czułam się już samotna jak w Boże Narodzenie. Miałam w sobie kolejne bijące serce".
Samotność może być różna
W rzeczywistości każdy z nas przynajmniej raz w życiu doświadczył samotności. Czasami okoliczności są takie, że nie możemy zobaczyć naszych bliskich. Niemniej jednak samotność można przekształcić w okazję do zrobienia czegoś pożytecznego dla siebie. Jak radzić sobie ze smutkiem i samotnością podczas świąt? Terapeutka Gestalt Halyna Vilkhova mówi nam:
-Samotność przychodzi wraz z końcem dzieciństwa. Jest to subiektywna emocja, gdy dana osoba czuje, że jej kontakty społeczne nie są wystarczające. Jeśli spojrzeć za kulisy tego stanu emocjonalnego, istnieje różnica między pragnieniem bycia samemu, gdzie masz wybór, a samotnością, gdzie nie ma wyboru (gdy dana osoba cierpi z powodu braku bliskich). Samotność nie jest tak przerażająca, jak uczucia, które ze sobą niesie - niepokój, opuszczenie, izolacja, strach, smutek. Różnica polega więc tak naprawdę na prawie wyboru. Jeśli dana osoba zdecyduje się być sama, nie będzie odczuwać samotności zabarwionej negatywnymi uczuciami. A jeśli jest zmuszony do bycia bez bliskich - przenieśli się do innego miasta lub kraju z powodu wojny - będzie żył w samotności i towarzyszących jej negatywnych uczuciach.
Podczas świąt rodzinnych, które mają łączyć pokolenia i opierają się na tradycji spotkań rodzinnych, samotność jest najbardziej odczuwalna. W końcu jaki jest najlepszy sposób na radzenie sobie z negatywnymi uczuciami? Dziel się, rozmawiaj, znajdź podobnie myślących ludzi, tych, którym na tobie zależy, którzy cię wysłuchają i wesprą. A kiedy te uczucia przychodzą, a osoba zostaje sama, nie mając nikogo, z kim mogłaby się nimi podzielić, niestety tylko się nasilają. Są one również wzmacniane przez masowy rynek świąteczny - reklamy, filmy pokazujące szczęśliwą rodzinę, zabawę, komunikację z przyjaciółmi. Ten obraz, narzucony z zewnątrz, zastępuje nasze własne pragnienia. A ta narzucona luka, idea między tym, jak powinno być, a jak jest, tworzy poczucie nienormalności, nie bycia częścią społeczeństwa. Osoba zamyka się w sobie jeszcze bardziej, nie zdając sobie nawet sprawy, jak wiele osób żyje w ten sam sposób.
Jak nie zwariować w samotności podczas świąt? Porady
Najpierw zadaj sobie pytanie i bądź ze sobą szczera, jak chcesz świętować. Możesz nie czuć się samotna, jeśli wyłączysz wszystkich zewnętrznych doradców, w tym oglądanie emocjonalnych programów telewizyjnych i mediów społecznościowych. Samotność może się nasilić, jeśli postrzegasz święta jako czas straty i porażki. Postaraj się spojrzeć na ten okres jako na okazję do samorozwoju i relaksu.
Czyń dobro dla innych
Bardzo prostą zasadą, która ratuje każde święta, jest robienie dobrych uczynków. Wolontariat, darowizny, pomoc, dawanie prezentów innym, czyli wszystko, w czym możesz pomóc choćby jednej osobie, sprawi, że poczujesz się potrzebny. Zostań św. Mikołajem, pomóż sierotom lub zwierzętom w schronisku. Będziesz mógł doświadczyć świąt jako czasu dobrych uczynków i interakcji z innymi.
Postaw na zdrowy ruch
Ćwiczenia, nawet lekka aktywność fizyczna, pomogą unormować poziom hormonów i poprawić nastrój. Wybierz się na spacer na świeżym powietrzu, poćwicz w domu lub odwiedź siłownię.
Odkryj moc rytuałów
Podaruj sobie prezent - taki, o którym marzysz od dawna. Święta powinny być wypełnione rytuałami i oczekiwaniami. Stwórz tradycje dla siebie lub wspieraj te, które już masz. Da ci to poczucie stabilności.
Łączenie się z innymi
Internet otwiera nieskończone możliwości wirtualnej komunikacji. Dołącz do grup online, wymieniaj pozdrowienia z przyjaciółmi za pośrednictwem połączeń wideo lub wirtualnych platform i zjedz wspólny posiłek z rodziną za pośrednictwem komunikacji online. Pozwoli ci to poczuć się zaangażowanym, nawet na odległość.
Napisz list
Spróbuj napisać list na papierze. List z gratulacjami, list z podziękowaniami, być może list ze smutkiem do samego siebie, jeśli czujesz taką potrzebę. Napisz do tych, z którymi chciałbyś spędzić ten czas.
Jeśli Twoi bliscy są na pierwszej linii frontu, wyślij swoje zdjęcie, napisz, że jesteś bezpieczna i pamiętasz o nich, że jesteś z nimi emocjonalnie, napisz komentarz z wdzięcznością ze bronią kraju, że tęsknisz za nimi i czekasz na nich w domu.
Pójdź między ludzi
Sprawdź, czy są jakieś występy, wystawy, uroczystości. Nie siedź w domu, wyjdź do ludzi, podziel się poczuciem samotności w tłumie. Jeśli smutek jest przytłaczający, zadbaj o siebie - masaż, ciepła kąpiel, spacery.
Znajdź pozytywne strony
Potraktuj samotność jako okazję do odpoczynku dla układu nerwowego, przespania się i zrelaksowania zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Pozwól sobie na zjedzenie czegoś z listy zakazanych produktów. Jeśli naprawdę masz ochotę na coś smacznego, nie odmawiaj sobie. To Ty jesteś gospodynią swoich świąt i nie musisz się do nikogo dostosowywać. Musisz przyznać, że czasami lepiej jest zostać w ulubionej piżamie w łóżku z ciekawą książką, niż spędzać czas w towarzystwie osób, które są dla Ciebie niemiłe lub nieinteresujące.
Spędzaj czas robiąc to, co kochasz
Filmy, filmy, książki. Daj się ponieść dobrej książce lub filmowi. Kreatywność - rysowanie, rękodzieło, haftowanie, szycie, projektowanie, przedstawienia teatralne. Wyrażanie siebie zmniejsza poczucie samotności. Zrób coś, co kochasz, ale na co do tej pory nie miałaś czasu. Przygotuj swój ulubiony posiłek, zrób sobie herbatę, przejdź się po parku słuchając muzyki. Opcji jest mnóstwo.
Nie wstydź się swoich uczuć i pragnień. Każdy doświadczył bolesnego uczucia porzucenia. Każdy doświadczył smutku. Pozwól sobie na przeżywanie tych uczuć, a być może zauważysz, że jest wiele takich osób i nie jesteś w tym sam. I że samotność nie zawsze jest czymś złym, jeśli wiesz, jak sobie z nią radzić.
Wszyscy świętują z rodzinami, ale ja jestem sama. Jak uniknąć depresji podczas świąt?
Які виклики стоять перед Україною у 2024 році? Наскільки реально, що Україна отримає програму підтримки у 50 млрд євро від Європейського Союзу вже найближчим часом? Як довго ще світ буде готовий підтримувати воюючу Україну? На ці та інші запитання відповіла в інтерв'ю виданню Sestry Кіра Рудик, лідерка ліберальної партії «Голос», народна депутатка України, віцепрезидентка європейської транснаціональної політичної партії Альянс лібералів і демократів за Європу (ALDE).
Oksana Szczyrba: Podczas wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Waszyngtonie Joe Biden powiedział, że jego zespół współpracuje z Demokratami i Republikanami w celu znalezienia dwupartyjnego kompromisu w sprawie głosowania nad pomocą dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu. Jak myślicie, jaki będzie wynik tego kompromisu? Czy uda się uzyskać pakiet pomocowy od Unii Europejskiej?
Kira Rudyk: Sytuacja zmienia się bardzo szybko. Ukraina stała się zakładnikiem polityki wewnętrznej USA. Kwestia granicy, która znajduje się w pakiecie z Ukrainą, Tajwanem i pomocą Izraelowi, jest bezpośrednio związana z następnymi wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych (Republikanie nalegają na głosowanie nad kwestią ochrony granicy USA przed nielegalną migracją wraz z pakietem wsparcia dla Ukrainy – red.) To jedna z tych kwestii, które są krytyczne zarówno dla Demokratów, jak i Republikanów. A mimo to żadna ze stron nie jest gotowa do ustąpienia.
Niestety, dla amerykańskich polityków krajowe debaty i wybory w Stanach Zjednoczonych są teraz ważniejsze niż to, co dzieje się na świecie. Prezydent Biden obiecał, że Stany Zjednoczone pozostaną z Ukrainą tak długo, jak będzie to konieczne. Ale jako lider Partii Demokratycznej musi myśleć o przyszłości.
Wszystkie te perypetie mają dla nas kluczowe znaczenie. Pakiet o łącznej wartości 61 miliardów dolarów, o który walczymy, obejmuje środki na pomoc wojskową, a także około 10 miliardów dolarów na bezpośrednie wsparcie budżetowe. I właśnie tych 10 miliardów dolarów potrzebujemy w styczniu, najlepiej na początku stycznia.
Ukraina jest obecnie w dużym stopniu uzależniona od pomocy międzynarodowej. A jeśli nie będzie bezpośrednich zastrzyków finansowych do naszego budżetu, jako państwo nie będziemy w stanie wypełnić naszych zobowiązań wobec emerytów, nauczycieli itp.
Pakiet Unii Europejskiej został zaprojektowany na cztery lata i składa się z pięćdziesięciu miliardów euro, czyli około dwunastu miliardów rocznie. Prosimy UE o przekazanie około dwudziestu miliardów w pierwszym roku, ponieważ nie mamy innego sposobu na znalezienie niezbędnych funduszy.
To, co dzieje się teraz w USA i UE, jest dla nas bardzo bolesne, ale jednocześnie stymuluje nas do jeszcze cięższej pracy.
OSZ: W jednym z wywiadów Paweł Kowal, przewodniczący komisji spraw zagranicznych polskiego Sejmu, powiedział, że "miesiąc miodowy" Zełenskiego się skończył. Teraz musi stawić czoła przeciwnikom, którzy bronią interesów własnych krajów. Jak może to wpłynąć na globalne poparcie dla Ukrainy?
KR: Zgadzam się, że okres “miodowego miesiąca”, jeśli można to tak nazwać, już się dla nas skończył. Pamiętamy rok 2014 i to, jak wojna stała się nową "normalnością" dla świata. Tym razem udało nam się utrzymać maksymalną uwagę znacznie dłużej. Niestety, teraz nasz ból nie porusza już tak bardzo serc naszych sojuszników. To nieprzyjemna rzeczywistość, z którą musimy się pogodzić. Dlatego prezydent powiedział, że jego zadaniem jest upewnienie się, że te emocje (naszych partnerów w walce z rosyjską agresją – red.) staną się ich planami i zostaną wdrożone.
Biorąc pod uwagę zawirowania polityczne na świecie, naszym głównym logicznym argumentem jest to, że Ukraina walczy o bezpieczeństwo całego cywilizowanego świata, a jeśli przegramy, nie daj Boże, Putin się nie zatrzyma. Jest jeszcze jeden argument, nad którym osobiście pracuję od prawie dwóch lat i w którym poczyniliśmy ogromne postępy: konfiskata rosyjskich aktywów. Patrząc z perspektywy, amerykański pakiet pomocowy, o który walczymy, jest wart sześćdziesiąt jeden miliardów dolarów. Unia Europejska zapewniła już Ukrainie pomoc wojskową o wartości około dwudziestu pięciu miliardów euro. A suma wszystkich zamrożonych rosyjskich aktywów wynosi około 500 miliardów dolarów.
OSZ: Jak można odzyskać te wszystkie zamrożone aktywa na rzecz Ukrainy? Jakie są mechanizmy?
KR: Ogromnym problemem jest to, że rosyjskie aktywa nie zostały skonfiskowane, ale zamrożone. Większość tych pieniędzy jest objęta immunitetem suwerennym, co oznacza, że istnieje porozumienie między krajami, że takie pieniądze są nienaruszalne i nie mogą zostać skonfiskowane. Staramy się jednak przekonać naszych sojuszników, że agresor nie powinien mieć prawa do tego suwerennego immunitetu.
Półtora roku temu nikt nie wierzył, że jest to możliwe. A teraz Kanada przyjęła już projekt ustawy o konfiskacie rosyjskich aktywów i pracuje nad kolejną ustawą o suwerennym immunitecie. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania poczyniły postępy w tej dziedzinie. Ale Belgia poszła jeszcze dalej – premier Alexander De Croo postanowił przekazać Ukrainie odsetki, które narosły od tych funduszy. Okazało się, że jest to około dwóch miliardów euro. Są to pieniądze, które można wykorzystać przede wszystkim w Belgii, zamykając programy budżetowe na wsparcie Ukrainy.
Co jest potrzebne, aby skonfiskować wszystkie zamrożone pieniądze agresora? Po pierwsze, mechanizmy prawne. Drugim jest wola polityczna.
Mechanizmy prawne różnią się w zależności od kraju i zależą od wielu czynników, od tego, ile pieniędzy jest przechowywanych w kraju, po ustanowione precedensy. Jeśli chodzi o wolę polityczną, będziemy mieli okazję podczas wyborów w różnych krajach na Zachodzie, aby przekonać naszych sojuszników, że może to być dla nich dobry argument polityczny.
OSZ Przystąpienie Ukrainy do UE jest bardzo aktualną kwestią. Jakie wymagania musi spełnić Ukraina w drodze do UE? Jak może uniknąć narażania własnych interesów, na przykład w odniesieniu do sektora rolnego?
KR: Jako kraj, który spełnił warunki rozpoczęcia negocjacji w sprawie członkostwa w UE, nie mówimy już z punktu widzenia prośby o wsparcie, ponieważ walczymy o europejską przyszłość. Mówimy: mieliśmy warunki, spełniliśmy je i mamy pełne prawo przejść do kolejnego etapu. Jesteśmy już na tej drodze – do wielkiej europejskiej rodziny, gdzie będziemy musieli bronić naszych interesów, także w sektorze rolnym.
OSZ: Czego możemy się spodziewać w stosunkach ukraińsko-polskich po wyborach parlamentarnych w Polsce i zmianie rządu?
KR: Jak powiedziała mi niedawno moja polska koleżanka: przetrwaliśmy wybory w Polsce i mamy nadzieję, że teraz z nowym rządem, z nowym premierem, sytuacja między naszymi krajami ustabilizuje się i poprawi. Otrzymamy strategiczną wizję tego, jak będziemy dalej pracować. To, co Polska i Polacy zrobili dla Ukrainy, to wyczyn, który będzie pamiętany przez pokolenia. Dlatego patrzę na stosunki ukraińsko-polskie z wielką nadzieją i optymizmem.
Znamy pana [premiera Donalda] Tuska i jego zdecydowany styl działania. Jest jednym z naszych najsilniejszych orędowników i jest mało prawdopodobne, aby zrezygnował z wizji, że nasz kraj jest prawdziwą tarczą dla Europy. Szczerze w to wierzę i jestem przekonana, że ta pozycja nie tylko się utrzyma, ale i umocni. Polska jest jednym z krajów najbardziej zainteresowanych zwycięstwem Ukrainy.
OSZ: Skąd powinniśmy wziąć pieniądze na odbudowę Ukrainy i kiedy powinniśmy zacząć poruszać tę kwestię? Według różnych ekspertów, potrzeby Ukrainy w zakresie odbudowy i ożywienia gospodarczego szacowane są na 411 miliardów dolarów amerykańskich.
KR: Jestem przekonana, że czterysta jedenaście miliardów to kwota, którą należy co najmniej pomnożyć przez dwa, ponieważ Rosja nie przestaje ostrzeliwać i bombardować Ukrainy. Zniszczeń jest coraz więcej, a potrzeba odbudowy coraz większa.
Odbudowa Ukrainy powinna być finansowana przede wszystkim ze skonfiskowanych rosyjskich pieniędzy. Później będziemy rozmawiać o ewentualnych reparacjach, o pewnych funduszach ze sprzedaży ropy. Ale priorytetem teraz, a nie kiedyś po wojnie, jest te 500 miliardów. To jedyny sposób, aby Rosja zapłaciła teraz.
OSZ: Jak długo jeszcze świat jest gotów wspierać Ukrainę? Co powinien zrobić Kijów, aby to wsparcie, zwłaszcza finansowe, było kontynuowane?
KR: Musimy jak najbardziej skoncentrować się na pracy międzynarodowej i dyplomatycznej. Nie ma sensu mieć nadziei, że ludzie będą pamiętać o Ukrainie, jeśli nie będzie się im o tym stale przypominać. Jako wiceprzewodnicząca ALDE mogę powiedzieć, że gdyby na wielu spotkaniach nie było przedstawiciela Ukrainy, nie pamiętano by o nas. Zawsze powinien być ktoś, kto powie: "Chcę przypomnieć, że na Ukrainie jest wojna. Chcę przypomnieć, że bezpieczeństwo jest kluczowym zadaniem w czasie wyborów, po wyborach i teraz, kiedy przydzielane są budżety".
Dlatego naszym głównym zadaniem jest kontynuowanie kampanii informacyjnej i praca we wszystkich organizacjach dyplomatycznych i politycznych. Nie możemy wpływać na wybór naszych sojuszników, ale możemy budować więzi ze wszystkimi partiami politycznymi i współpracować z tymi, którzy są gotowi poprawić nasze relacje. To jest coś, co zależy od nas i jest naszą odpowiedzialnością.<br>
OSZ: W przyszłym roku odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. Jak bardzo zmienią one stopień poparcia dla Ukrainy?
KR: Interesuje nas nie tylko wynik wyborów, ale i same wybory. Musimy zrozumieć, że wiele decyzji, zwłaszcza dotyczących wsparcia finansowego, musi zostać podjęty i podpisane przed wyborami i przed aktywną kampanią. Istnieje ryzyko, że Parlament Europejski w 2024 r. będzie spolaryzowany, a dla nas oznacza to, że decyzje dotyczące wsparcia będą coraz trudniejsze do wygrania. Dlatego jako politycy musimy planować nie tylko na następny rok, ale także mieć długoterminową strategię, uwzględniającą różne scenariusze rozwoju wydarzeń.
WSJ: Jak skuteczne są antyrosyjskie sankcje? Co powinniśmy zrobić, jak powinniśmy współpracować z krajami, które pomagają Rosji w obchodzeniu sankcji, na przykład, jeśli mówimy o krajach Globalnego Południa?
KR: Na pytanie: "Jak chcielibyście widzieć następny pakiet sankcji?" odpowiadamy, że następny pakiet sankcji powinien być taki, który przynajmniej sprawi, że wszystkie poprzednie będą skuteczne. Niestety, w sankcjach jest wiele „dziur”, które pozwalają agresorowi obejść ograniczenia. Co więcej, nie ma jasnej odpowiedzialności za nieprzestrzeganie sankcji lub ich obchodzenie. Są fakty, które czasami rozczarowują. Kiedy nasze wojsko demontuje zestrzelone drony, które Rosja co noc wystrzeliwuje na ukraińskie miasta, okazuje się, że zostały one wyprodukowane w 2023 roku i zawierają części z krajów postępowych, które nas wspierają i które powinny zakazać eksportu tych części do Rosji. Jest to bardzo niefortunne i wymaga szczególnej uwagi.
Jeśli chodzi o kraje Globalnego Południa. Sytuacja tutaj jest niezwykle skomplikowana. Przed inwazją Rosji na pełną skalę nie współpracowaliśmy z tymi krajami. Większość z nich nie miała nawet ukraińskich ambasad. I ta luka jest mocno odczuwalna, ponieważ podczas gdy my milczeliśmy, rosyjska propaganda była bardzo aktywna w tych krajach.
Kiedy przyjeżdżamy z Ukrainy i mówimy: "Chcielibyśmy, żebyście nas wspierali, a nie wspierali Chin i Rosji", patrzą na nas z wielkim zdziwieniem: "Kim jesteście?" Dlatego ważne jest, aby zintensyfikować naszą pracę do punktu, w którym będą mogli przynajmniej usłyszeć naszą opinię.
OSZ: W przyszłym roku USA będą gospodarzem szczytu NATO: jakie są oczekiwania Ukrainy? Mieliśmy duże nadzieje związane ze szczytem w Wilnie, ale się nie spełniły. Jak może zmienić się sytuacja w 2024 roku?
KR: Oczywiście, będziemy walczyć o maksimum. Myślę, że Ukraina otrzyma broń i plan, jak będzie wyglądała droga do NATO, ale nie powinniśmy spodziewać się jeszcze żadnych znaczących przełomów.
Wiązaliśmy bardzo duże nadzieje z nadchodzącym szczytem w Waszyngtonie, ale odbędzie się on w środku kampanii wyborczej. Po całym zamieszaniu w Kongresie optymistyczne oczekiwania są nieco mniejsze. Sytuacja może się jednak zmienić w każdej chwili.
OSZ: Czy w UE przeważają nastroje prorosyjskie? W jaki sposób Kreml wpływa na niektóre kraje teraz, podczas wojny?
KR: Rosja nadal intensywnie inwestuje w swoją propagandę na całym świecie. Kreml nie ogranicza wydatków na rosyjskie ambasady, ośrodki nauki języka rosyjskiego i kultury rosyjskiej w Europie itp. To dla nas duże wyzwanie. Musimy zintensyfikować naszą pracę informacyjną. Ważne jest, aby kontynuować naszą walkę. Tak, to jest walka Dawida z Goliatem, ale nie możemy jej zostawić.
tłumaczenie: Natalia Babalyk
Dla Tuska Ukraina jest gwarancją spokoju i bezpieczeństwa Europy
Każdy pamięta sytuacje, w których musiał czegoś odmówić. W większości przypadków to trudne, zwłaszcza jeśli chodzi o odmawianie przyjaciołom i rodzinie. W rezultacie robimy rzeczy, które sprawiają, że czujemy się niekomfortowo i wpływa to negatywnie na nasze zdrowie psychiczne. Jak nauczyć się mówić "nie" i dlaczego jest to tak ważne.
Odrzucenie i poczucie winy
Nauka mówienia "nie" oznacza naukę wyrażania odmowy lub braku zgody w odpowiedzi na pytania lub sugestie. Mogą to być różne sytuacje. Prośby od szefa lub współpracowników, gdy zadanie wymaga więcej czasu i wysiłku, niż jesteś skłonny poświęcić; rodzice często napotykają sytuacje, w których trudno im odmówić swoim dzieciom, zwłaszcza jeśli chodzi o ich pragnienia lub potrzeby. Ludzie mogą prosić cię o poświęcenie czasu lub pieniędzy na cele charytatywne, a ty boisz się odmówić, aby nie czuć się winnym.
Moja przyjaciółka przez długi czas nie była w stanie zbudować poważnego związku, ponieważ nie wiedziała, jak odmawiać mężczyznom. Mój sąsiad nadal jeździ starym samochodem i nie może naprawić dachu swojego domu, ponieważ nigdy nie odmawia, gdy prosi się go o pożyczenie pieniędzy. Wszyscy wiedzą, że ten uprzejmy człowiek nie odmówi, ale nikt nie spieszy się, by mu oddać pożyczkę.
Dlaczego tak trudno jest powiedzieć krótkie słowo "nie"? Psychologowie są przekonani, że najczęściej jest to spowodowane niską samooceną, strachem przed sytuacjami konfliktowymi lub obawą przed utratą czyjejś sympatii lub popularności.
Yurij Nazar, psycholog kliniczny i wykładowca na Wydziale Psychologii Teoretycznej i Praktycznej Politechniki Lwowskiej, mówi, że często jest proszony o naukę mówienia "nie": - Jest to temat obrony osobistych granic, osobistej pozycji. Zawsze staram się wyjaśnić, skąd bierze się ta niezdolność do powiedzenia "nie". Każdy ma swój indywidualny powód. Ale w większości przypadków jest to związane z niepewnością i różnymi obawami. Zaczynamy rozumieć, czego dokładnie dana osoba się boi i co się stanie, jeśli powie "nie"? Kiedy klient udziela odpowiedzi, rozumie, że nic złego się nie stanie. Może być również trudno powiedzieć "nie" z powodu presji społecznej i powszechnie znanego "co ludzie powiedzą?". A przecież nie zawsze ludzie coś powiedzą, może w ogóle nie będą nic mówić. A my wciąż jesteśmy przyzwyczajeni do rozgrywania tego w naszych umysłach.
Kiedy należy powiedzieć "nie"?
Skąd wiedzieć, kiedy powiedzieć "tak", a kiedy "nie"? Rozważając prośbę lub ofertę, zastanów się, czy jest ona zgodna z Twoimi osobistymi wartościami i celami. Jeśli są, to może być powód, żeby powiedzieć "tak".
Zdrowie fizyczne i emocjonalne jest ważnym czynnikiem przy podejmowaniu decyzji. Jeśli żądanie zagraża Twojemu zdrowiu lub dobremu samopoczuciu psychicznemu, nie powinieneś się na nic zgadzać.
Yurij Nazar podkreśla potrzebę mówienia "nie" w związkach: - Zdolność kobiety do powiedzenia mężczyźnie "nie" jest najlepszą prewencją przemocy domowej. Mówisz "nie", jeśli czegoś nie chcesz. Konieczne jest zrozumienie, jaki rodzaj relacji miałaś w swojej rodzinie - z ojcem lub dziadkiem. Czy w dzieciństwie pozwalano ci mówić "nie", wyrażać swoje potrzeby, wyrażać swoją opinię. Ma to ogromny wpływ na relacje z mężem w przyszłości. Warto też mówić "nie" w sytuacjach, które bezpośrednio naruszają Twoje osobiste granice i interesy, nie zaspokajają Twoich własnych potrzeb, zagrażają Twojemu honorowi, reputacji czy życiu.
Psycholog dodaje, że nie ma potrzeby usprawiedliwiania się. Powinieneś wyjaśnić swoją decyzję tylko wtedy, gdy dana osoba jest ci bardzo bliska lub jeśli poprosi cię o uzasadnienie swojego zachowania. Jeśli jest to zupełnie obca osoba, nie musisz niczego wyjaśniać.
Odmowa jako... sztuka zachowania
Nauka mówienia "nie" to ważna umiejętność, którą każdy powinien opanować. Istnieje nawet sztuka asertywnego zachowania - umiejętność obrony swoich praw i granic, wyrażania swoich uczuć i poglądów, szanowania siebie i swojego rozmówcy. Jest to umiejętność mówienia "nie" bez wyrządzania krzywdy sobie lub innym. W ten sposób chronimy nasze osobiste granice. Jest to ważne dla naszego dobrego samopoczucia emocjonalnego i fizycznego, ponieważ mówienie "nie" może chronić nas przed przeciążeniem i stresem. Mówiąc "nie", oszczędzamy czas i zasoby na rzeczy i oferty, które są dla nas naprawdę ważne. Pozwala nam to lepiej zarządzać naszym życiem i osiągać więcej. Umiejętność odmawiania pomaga nam stać się bardziej samoświadomymi i definiować własne cele.
Kilka wskazówek, jak mówić "nie":
Wyrażaj się jasno i pewnie. Mów "nie" w sposób jasny i pewny. Nie używaj sformułowań, które mogą być postrzegane jako niejasne lub wątpliwe, takich jak "może nie" lub "nie jestem pewien, czy mogę".
Mów za siebie i wyrażaj własne uczucia oraz opinie. Na przykład: "Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł".
Skup się na faktach i okolicznościach. Wyraź swoją odmowę, wskazując konkretne fakty i okoliczności, które wpłynęły na Twoją decyzję. Pomoże to innym lepiej zrozumieć twoje stanowisko.
Nie musisz wyjaśniać ani uzasadniać swojej odmowy, jeśli jest ona uzasadniona. Masz prawo odmówić bez podawania zbyt wielu wyjaśnień.
Okaż uznanie i szacunek. Jeśli odmowa może rozczarować lub zdenerwować drugą osobę, wyraź uznanie i szacunek dla jej sugestii lub prośby. Na przykład: "Naprawdę doceniam tę możliwość, ale nie mogę tego teraz zrobić".
Zaproponuj alternatywę. Być może istnieje kompromis, który zadowoli obie strony. Jest to szczególnie ważne w kwestiach związanych z miejscem pracy.
Ćwicz asertywność. Poproś znajomego lub członka rodziny o zagranie w gry, w których musisz odmówić różnym propozycjom. Pomoże ci to nauczyć się odmawiać w praktyce.
Zachowaj spokój i stabilność emocjonalną. Podczas odrzucenia ważne jest, aby zachować spokój i kontrolować swoje emocje. Unikaj agresji w głosie i mowie ciała. Bądź tolerancyjny.
Wreszcie, umiejętność odmawiania jest ważną częścią zdrowego, zrównoważonego życia. Umiejętność ta pomoże ci zachować niezależność osobistą i dobre samopoczucie emocjonalne, zarządzać czasem oraz zasobami oraz osiągnąć większą harmonię, i sukces.
Umiejętność spokojnego, ale stanowczego odmawiania jest bardzo ważna dla naszego zdrowia psychicznego
Największa liczba uchodźców wojennych z Ukrainy przybyła do Polski i jest zmuszona do przystosowania się do nowego środowiska, nauki języka i poszukiwania pracy. Polacy gościnnie przyjęli Ukraińców i wspierali ich od pierwszych dni pełnej inwazji Rosji na Ukrainę. Jednak w polskim społeczeństwie pojawiają się opinie, że Ukraińcy przez długi czas siedzieli na bezrobociu. Ale to nieprawda uchodźcy budują swoje życie od podstaw, pracują i napędzają polską gospodarkę.
Zasada: pomóż sobie sam/a
Anastasia Gorianska miała spokojne i stabilne życie na Ukrainie. Pracowała jako redaktorka w telewizji. Wraz z mężem marzyła o zakończeniu remontu kuchni w swoim mieszkaniu i rozwijała projekt dotyczący zdrowia psychicznego. Wojna wprowadziła duże zmiany w jej życiu. Nastia przeprowadziła się do Warszawy. "Pojechałam w samym szczycie gorączki, wzięłam jeden lub dwa ciepłe kombinezony, laptopa, dużo wody, jedzenia, lekarstw i materac. Miałam tylko 5000 hrywien. Spotkałam tu przyjaciółkę, która pomogła mi znaleźć pracę i zakwaterowanie. Polacy bardzo mi pomogli. Mieszkałam z Agnieszką przez rok, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Przez pierwsze trzy miesiące komunikowałem się wyłącznie z Polakami. Wszyscy byli bardzo opiekuńczy". Nastii udało się nauczyć języka bez dodatkowych kursów. Dostała pracę jako asystentka w polskiej firmie architektonicznej SONITUM. Nie otrzymała żadnej pomocy od państwa. Mówi, że miała w tym swój cel. - Kierowałam się zasadą: pomóż sobie sama. Chociaż wielu moich znajomych powiedziało mi, że złożyli wnioski, a państwo pomogło niektórym osobom, niektórzy mieli trudności. Teraz wynajmuję mieszkanie, nadal pracuję jako asystentka i uczę ludzi wystąpień publicznych. Nastia rozwiodła się z mężem. Przyznaje, że nadal buduje swoje życie, ale jest to bardzo trudne psychicznie: "Uspokajam się, mówiąc: "Nastia, to jest test, który możesz zdać, wszystko jest w porządku, przeszłaś już długą drogę, od tego momentu będzie lepiej".
Utrata domu, męża, dziecka i praca przez 18 godzin dziennie
Natalia ma dwa stopnie naukowe. Na Ukrainie pracowała jako dyrektorka marketingu w prestiżowej firmie. Kiedy została schwytana do niewoli, była w ciąży. Cudem udało jej się uciec z dziesięcioletnim synem. Jej mąż jest zaginiony. Natalia przeprowadziła się do Krakowa, gdzie została przygarnięta przez polską rodzinę. - Dziś z wielkim bólem wspominam tamten czas i nie wszystko pamiętam. Kiedy wydostawałam się z ostrzeliwanego Kijowa, było strasznie. Najbardziej bałam się o swoje dzieci. Przede mną strzelano do ludzi. Najgorsze było to, że mój syn to wszystko widział. Do dziś nie wiem, jak udało nam się przeżyć. To była boża łaska. Naprawdę nie chciałam wyjeżdżać bez mojego męża. Ale on nalegał, żebyśmy wyszli. Obiecał, że pójdzie za mną. Tego samego dnia straciliśmy z nim kontakt. Okupanci zniszczyli nasz dom. Nie było dokąd wracać. Ale trzymałam się z całych sił, bo marzyłam o urodzeniu zdrowego dziecka. Jestem ogromnie wdzięczna wspaniałym Polakom, którzy udzielili mi schronienia i pomocy. Natalia miała trudny poród i niestety jej dziecko urodziło się martwe. Samą kobietę ledwo udało się uratować.
- Wciąż śni mi się nasza zmarła córeczka. Tak bardzo na nią czekaliśmy. Przez długi czas chodziłam do psychoterapeuty, ponieważ nie mogłam poradzić sobie z depresją i myślami samobójczymi. Tylko mój syn trzymał mnie przy życiu. Trochę się opamiętałam i poszłam do pracy, bo siedzenie komuś na karku nie było dla mnie. Pracowałam na 2 etaty: pierwsza zmiana w sklepie, druga jako sprzątaczka. Czasami brałam dodatkowe zlecenia i pracowałam w nocy. Pracowałam tak ciężko i długo - czasem po 18 godzin, że do dziś nie wiem, jak to się stało, że nie padłam z nóg. Dzięki temu udało mi się zaoszczędzić pieniądze i wynająć mieszkanie dla mnie i mojego syna, aby zacząć życie od nowa, niezależna od nikogo. Nigdy nie sądziłam, że będę musiała zamiatać podłogi i wykładać towar na sklepowe półki. Ale dla mnie żadna praca nie jest upokorzeniem, choć oczywiście nie lubiłem tego, co robiłam. Później, po opanowaniu języka polskiego, zacząłem szukać pracy w swojej branży. Szukałam długo i pukałam do wielu drzwi. Niektóre z nich się otworzyły. Dziś mam pracę, którą kocham i więcej czasu, który mogę spędzać z synem. Nadal płaczę w nocy, aby moje dziecko nie słyszało i modlę się do Boga, aby mój Wiktor żył, gdzieś w niewoli. Przeraża mnie myśl, że już nigdy go nie przytulę.
Przetrwałam konkurencję i próbę czasu
Olena Komczenko, graficzka, członkini Narodowego Związku Artystów Ukrainy, ilustratorka, przeniosła się do Warszawy, gdy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę.
Swój pierwszy miesiąc w stolicy Polski wspomina jako kompletny szok i brak planów. - Siedzę na ławce w centrum Warszawy, otoczona architekturą o nieopisanym pięknie, a na środku placu jest duże, dobrze wyposażone lodowisko. Ludzie są weseli, uśmiechnięci, dzieci na łyżwach z zaróżowionymi policzkami... A my właśnie wysiedliśmy z pociągu ewakuacyjnego i patrzyliśmy na to ze łzami w oczach. Nie można było na to patrzeć - wspomina Olena. Zima 2022 roku była długa, lodowisko w centrum miasta było otwarte nawet w marcu.
Dodaje, że widziała wiele przykładów, gdy osoba, która miała określony status społeczny na Ukrainie, nie mogła znaleźć pracy w Polsce w swojej specjalności i podejmowała najcięższą pracę fizyczną: - Ale widziałam też ludzi, którzy dosłownie na moich oczach zaczęli odnosić sukcesy. Od czego to zależy? Moim zdaniem trzeba ciężko pracować, także nad sobą.
Olena jest znaną w Ukrainie artystką. Miała wiele wystaw. Pracuje również jako ilustratorka, wydano wiele książek z jej ilustracjami i okładkami. Ma ogromny dorobek twórczy, lata ciężkiej pracy przyniosły efekty - doświadczenie w pracy, współpracę ze znanymi autorami - pisarzami, których książki ilustrowała. A teraz Olena jest w zupełnie obcym kraju, w stresie, bez znajomości języka i bez planów na przyszłość.
Postanowiła spróbować tego, co robi najlepiej - zaczęła malować. Ponieważ znalazła się w Warszawie z małym plecakiem i bez ołówka, i farb, musiała wszystko kupić. Później Olena oferowała swoje prace warszawskim galeriom sztuki.
Właściciel galerii powiedział: - Pani prace są na wysokim, profesjonalnym poziomie. Ale dla mnie, jako biznesmena, najważniejsze jest to, żeby się sprzedawały. Dlatego warunek jest następujący: jeśli prace nie zostaną kupione, przerywamy współpracę, a jeśli tak, kontynuujemy. Olena nie musiała długo czekać. Bardzo szybko otrzymała odpowiedź "Będziemy kontynuować pracę". - Nie wiem, czy mogę polecić tę metodę absolutnie wszystkim artystom. Może miałam szczęście? Może skończył się okres pandemii i galerie zaczęły stopniowo wychodzić z kryzysu, pojawiła się duża liczba turystów i innych kupujących. A może zadziałało w tym przypadku moje ogromne doświadczenie i nawyk intensywnej pracy. Na szczęście wytrzymałam konkurencję i próbę czasu. Patrząc wstecz, mogę powiedzieć, że nigdy bym tego nie zrobiła, gdybym wcześniej zaplanowała przeprowadzkę, poszukiwanie pracy i mieszkania. Wszystko, co się wydarzyło, było sytuacją ekstremalną.
Dziś Olena czuje się dość pewnie w Warszawie, ponieważ ma pracę, którą kocha i dobrze nauczyła się języka dzięki różnym kursom i komunikacji z Polakami, za co jest bardzo wdzięczna.
Ukraińcy napędzają polską gospodarkę
Ukraińcy stanowili znaczącą siłę roboczą w Polsce jeszcze przed wojną. O ile jednak przed wojną przyjeżdżali głównie zbierać truskawki, sprzątać, pracować w sklepach i opiekować się osobami starszymi, o tyle wojna zmieniła portret Ukraińca poszukującego pracy. Od początku inwazji na pełną skalę do Polski wyjechała głównie klasa średnia, a polscy pracodawcy chętnie ich zatrudniali. Ponadto, według Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE), w tym roku obywatele Ukrainy otworzyli około 14 000 firm w Polsce, prawie tyle samo co w ubiegłym roku. Ukraińcy spieszą się ze znalezieniem pracy, pomimo świadczeń socjalnych od rządu. Badanie przeprowadzone przez ARC Rynek i Opinia wykazało, że nie wszyscy Ukraińcy w Polsce są oficjalnie zatrudnieni, ale 71% utrzymuje się na własny koszt. Swoje oszczędności wydają w kraju, w którym się zatrzymali. Tylko w kwietniu ubiegłego roku Ukraińcy za granicą wydali ponad 2 miliardy dolarów, według Narodowego Banku Ukrainy.
Ukraińcy nie odbierają chleba Polakom. Biznesmen Walerij Kaczan przypomina, że stopa bezrobocia na polskim rynku pracy wynosi zaledwie 5%, co jest jednym z najniższych wskaźników w Unii Europejskiej. Jednocześnie wiele sektorów polskiej gospodarki doświadcza niedoboru pracowników. W szczególności dotkliwy jest niedobór pracowników płci męskiej. Najbardziej dotknięte są branże budowlana i motoryzacyjna, a także przemysł ciężki.
Ukraińcy są bardzo pracowici, w wielu przypadkach pracują po 10-14 godzin dziennie, 300-400 godzin miesięcznie. - Znam przypadki, w których Ukraińcy pracowali po 17 godzin dziennie. 432 godziny miesięcznie. Kiedy ktoś pracował 36 godzin z rzędu w ciągu dwóch dni - mówi Kaczan. Dodaje, że pomimo bariery językowej, Ukraińcy bardzo szybko uczą się języka polskiego i dostosowują się do lokalnego rynku pracy. Ludzie z krajów o niższej gospodarce są przyciągani do krajów o lepszej. W związku z tym niektórzy polscy specjaliści przenieśli się dalej na zachód, pozostawiając wiele wolnych miejsc pracy, które są wypełniane między innymi przez Ukraińców. Wielu ukraińskich młodych ludzi kończy polskie uniwersytety i wielu z nich nie wróci na Ukrainę, co jest bardzo smutne. - Ukraińcy, zwłaszcza młodzi ludzie, są zniesmaczeni ukraińską korupcją, która jest jednym z głównych powodów, dla których nie wracają do ojczyzny. Jest to szczególnie obrzydliwe w czasie tej barbarzyńskiej wojny - mówi Kaczan.
Pod względem wynagrodzenia, nawet płaca minimalna w Polsce jest kilkakrotnie wyższa niż na Ukrainie. Według Kaczana, w samej Polsce nie ma różnicy w wynagrodzeniach między Ukraińcami i Polakami. Zależy ono od kwalifikacji i stanowiska. Większość Ukraińców w Polsce szuka pracy, w której będzie im oferowana maksymalna liczba godzin pracy. Często proszą pracodawców o dodatkowe godziny. Polski kodeks pracy jest taki sam dla wszystkich, a pakiet socjalny dla pracowników nie różni się.
Przed wojną Ukraińcy odgrywali kluczową rolę w rozwoju polskiej gospodarki. Dziś sytuacja nie uległa zmianie. Według Mykoły Kniażyckiego, posła do parlamentu Ukrainy, przewodniczącego grupy Rady Najwyższej ds. stosunków międzyparlamentarnych z Rzeczpospolitą Polską, ukraińscy uchodźcy nadal napędzają polską gospodarkę: - Ukraińcy wpłacają do polskiego budżetu miliardy złotych. Ukraińcy są wykwalifikowaną siłą roboczą, a Polska jest nimi bardzo zainteresowana. Była zainteresowana jeszcze przed inwazją na pełną skalę. Moi polscy przyjaciele przedsiębiorcy regularnie dzwonią do mnie i proszą o znalezienie specjalistów na Ukrainie, których mogą "załatwić", aby mogli tam pracować. I nagle w Polsce pojawiło się tak wiele osób ze specjalnościami i zawodami. Jest to korzystne i potrzebne dla Polski.
Kiedy jesteśmy w konflikcie, wróg zawsze to wykorzystuje
Stosunki ukraińsko-polskie pogorszyły się po wprowadzeniu zakazu transportu ukraińskiego zboża przez Polskę. Dwustronne oskarżenia osiągnęły najwyższy poziom, gdy 19 września ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, że "niektórzy w Europie grają solidarnie w politycznym teatrze", zamieniając dostawy zboża w thriller, w rzeczywistości pomagając "ustawić scenę dla moskiewskiego aktora". Z powodu tej wypowiedzi Polska wezwała ambasadora Ukrainy.
Mykoła Kniażycki skomentował sytuację: - Straciliśmy wiele rynków, możliwości eksportu przez Morze Czarne i Morze Azowskie. Polska pozostała dla nas korytarzem eksportu zboża. Czy część zboża zostałaby sprzedana w Polsce? Tak. Ale muszę powiedzieć, że handel ma dwie strony. Jeśli ktoś sprzedaje zboże, jest ktoś, kto je kupuje. Kupują je firmy, które są w jakiś sposób powiązane z rządem. Być może trzeba było uporządkować sprawy na własnym rynku, z własnymi nabywcami. Jeżeli z punktu widzenia polskiego rządu działo się coś nielegalnego, to trzeba było rozmawiać, a nie doprowadzać do tego, żeby ten dialog stanął w miejscu. Niestety były też ostre wypowiedzi ze strony ukraińskiej. Wydaje mi się, że Zełenski przesadził i nie należało tak eskalować sytuacji, biorąc pod uwagę wsparcie ze strony Polski. Ale sytuacja zaostrzyła się również po polskiej stronie, ponieważ polski prezydent Andrzej Duda porównał Ukraińców do tonących. Stwierdzenie to było niefortunne, nieetyczne, ponieważ Ukraińcy nie uważają się za topielców. Następnie wezwano ambasadorów. Cała ta eskalacja jest niepotrzebna. Wszelkie spory gospodarcze można rozwiązać przy stole negocjacyjnym. Ale my sprowadziliśmy je do negocjacji między najwyższymi urzędnikami państwowymi. Wszystko to nie jest dobre dla stosunków między Ukrainą a Polską, ale nie jest krytyczne. Najważniejszą rzeczą jest teraz komunikacja.
Według Ołeksandra Antoniuka, żołnierza Sił Zbrojnych Ukrainy i konsultanta politycznego, głównym powodem pogorszenia stosunków ukraińsko-polskich były wybory parlamentarne w Polsce 15 października. Jednak zmiana rządu po wyborach w Polsce daje nadzieję na poprawę stosunków: - Sam konflikt jest sztuczny. A teraz, po wyborach, sytuacja się poprawi. Kiedy jesteśmy w konflikcie, Rosja zawsze to wykorzystuje. I to jest nasz wspólny, odległy wróg. Musimy o tym pamiętać. W tym kontekście musimy zdefiniować relacje, biorąc pod uwagę, że są one stabilne i dynamiczne, mogą się poprawiać, i pogarszać. Musimy podchodzić do tego spokojnie i pragmatycznie. Ta konfliktowa sytuacja powinna pozwolić nam na wyznaczenie czerwonych linii, poza które ani Polska, ani Ukraina nie mogą się posunąć. Inaczej nie wygramy tej wojny bez jedności i wsparcia całego cywilizowanego świata.
Jak Ukrainki i Ukraińcy wpływają na polską gospodarkę
Myrosława Keryk jest jedną z najbardziej znanych w Polsce Ukrainek. Z wykształcenia historyczka i socjolożka od wielu lat mieszka w Polsce. Jest przewodniczącą zarządu Fundacji Ukraiński Dom, której celem jest pomoc Ukraińcom w Polsce. Za budowanie dobrych relacji między Polakami i Ukraińcami w Polsce Myrosława otrzymała nagrody Złoty Wachlarz i Pamięć Sprawiedliwych. W 2019 roku kandydowała do Sejmu RP. W 2022 r. została nominowana do nagrody Warszawianka Roku.
Dni Myrosławy są zaplanowane co do godziny. Jak zmieniła się praca Ukraińskiego Domu od początku wojny? Z jakimi problemami borykają się Ukraińcy w Polsce? Jakie wyzwania stoją przed nami?
Oksana Szczyrba: Od kiedy żyjecie w tak szalonym tempie?
Myrosława Keryk: Najtrudniej było na początku wojny na pełną skalę. Kilka dni wcześniej zmarła moja mama. Wszystko wydarzyło się naraz w jednej chwili. Było ciężko.
Od dłuższego czasu żyję w szalonym tempie. Po inwazji na pełną skalę pracy było znacznie więcej: w 2022 roku nigdzie nie podróżowałam, a w tym roku jestem ciągle w drodze, starając się być ukraińskim głosem w międzynarodowych dyskusjach na temat wojny i potrzeby wsparcia ukraińskich uchodźców. Podczas konferencji podkreślam, że osoby, którym przyznano tymczasową ochronę, stale czekają na jej przedłużenie. Normalne zdrowie psychiczne wymaga jasności i długoterminowej perspektywy. Mówimy im, jak ważna jest współpraca z lokalnymi organizacjami, które najlepiej znają swoją społeczność. Musimy dać im dotacje na pomoc uchodźcom.
Wiemy, jaka pomoc jest potrzebna i jak sami możemy sobie pomóc. Nasz głos jest bardzo ważny.
Niedawno uczestniczyłam w Europejskim Forum Diaspory, gdzie również mówiłem o tym: jak nie być na marginesie, jak być włączonym w planowanie polityki w krajach europejskich, jak być częścią społeczeństwa.
W Polsce jest wielu Ukraińców, którzy przybyli wiele lat temu i często nie mają głosu w społeczeństwie, nie mają reprezentacji politycznej, nie mają prawa głosu. Mieszkają tutaj, płacą podatki i są częścią społeczeństwa, dlatego ważne jest, aby byli uwzględniani w planowaniu polityki tych krajów.
OS: Co trzeba zrobić, aby zapewnić Ukraińcom reprezentację polityczną?
MK: Potrzebne są odpowiednie działania zarówno ze strony ukraińskiej, jak i ze strony krajów, w których mieszkają Ukraińcy. Na przykład kwestia podwójnego obywatelstwa nie została w Ukrainie rozwiązana i wciąż toczą się gorące dyskusje. Od początku wielkiej wojny Ukraińcy pukają do wszystkich możliwych drzwi, motywując i organizując pomoc na różnych poziomach. Z podwójnymi obywatelstwami, będą mogli kandydować i stać się pomostem między krajami, ambasadorami Ukrainy za granicą. Mogą być we władzach lokalnych, kandydować do parlamentów niektórych krajów - w ten sposób Ukraińcy będą mieli swoją reprezentację.
Jeśli obywatele Ukrainy otrzymają polskie obywatelstwo, politycy będą musieli zająć się ich problemami.
Zmiany w ukraińskim ustawodawstwie są potrzebne, aby otworzyć Ukraińcom za granicą możliwości aktywności - na poziomie obywatelskim i politycznym.
OS: Pani Myroslawo, z jakimi problemami borykają się teraz Ukraińcy i jak bardzo zmieniły się ich potrzeby od początku inwazji na pełną skalę?
MK: Jako Ukraiński Dom staliśmy się centrum kryzysowym. Udzielaliśmy informacji o tym, gdzie znaleźć nocleg, jak uzyskać pomoc humanitarną, PESEL. Z biegiem czasu liczba zagadnień wzrosła, w tym zatrudnienie, pomoc dla dzieci i jak sporządzać różne dokumenty. Na przykład Ukraińcy zaczęli stawać w obliczu sytuacji, w której ich status UKR i wypłaty dla dzieci 500+ zostały anulowane. Łatwiej jest odzyskać PESEL, ale wypłata 500+ jest znacznie trudniejsza i dłuższa. Dla wielu rodzin z dziećmi jest to bardzo ważna pomoc, gdyż ceny wynajmu i żywności są dość wysokie. To jeden z najczęstszych problemów, z jakimi borykają się dziś Ukraińcy.
Obecnie działamy w dwóch kierunkach. Pierwszy to Centrum Wsparcia, gdzie udzielamy konsultacji (mamy linię informacyjną) i pomagamy w zakwaterowaniu. Drugi to imprezy integracyjne i kulturalne, możliwość komunikowania się i jednoczenia w grupach wsparcia. Wszystko to pomaga utrzymać stabilność psychiczną ludziom. W końcu wydarzenia kulturalne mają pozytywny terapeutyczny wpływ na człowieka.
Kolejną ważną kwestią jest sytuacja z dziećmi, zwłaszcza nastolatkami. Dzieci uczące się online na Ukrainie nie muszą być w polskim systemie edukacji, co ma złe konsekwencje. Dzieci, które są w systemie online czwarty rok z rzędu (nauka online została wprowadzona przed wojną z powodu epidemii COVID - red.) tracą umiejętność pracy w grupie i umiejętności komunikacyjne. I to jest wyzwanie przede wszystkim dla strony ukraińskiej - jak kontrolować ten proces i współpracować ze stroną polską w celu stworzenia oferty szkoleń, które pozwolą uczniom nadrobić zaległości programowe. Albo po prostu zgodzić się, że dzieci powinny być w polskim systemie edukacji.
Dlaczego na przykład rodzice nie chcą posyłać swoich dzieci do polskich szkół? Oprócz bariery językowej i odmiennego programu nauczania istnieją obawy przed konfliktami etnicznymi. Z drugiej strony mamy dzieci, które chodziły do polskich szkół. Pierwszy rok był dla nich trudny, ale teraz zaadaptowały się i znalazły swoje miejsce w klasie.
OS: Dwa lata temu Polacy masowo udzielali pomocy uchodźcom z Ukrainy, dziś chęć pomocy osłabła. Dlaczego?
MK: To normalne. Ludzie są zmęczeni. Każdy ma swoje problemy. Każdy ma swoje życie. Wojna trwa i nie wszyscy do końca rozumieją, jak jest ciężko. Podczas kampanii wyborczej w Polsce dochodziło do podżegania antagonizmów dla korzyści politycznych. Potem był kryzys zbożowy, który niestety źle wpłynął na relacje polsko-ukraińskie.
Polacy uważali, że Ukraina jest niewdzięczna. Ale to bardzo skomplikowana kwestia. Jak sobie z tym poradzić? Jak okazać wdzięczność, gdy ona po prostu istnieje? Jak sprawić, by nie było poczucia, że Ukraińcy nie są wdzięczni za pomoc, którą otrzymali od Polski?
Przed wyborami (wybory parlamentarne odbyły się w Polsce w październiku tego roku - red.) nastawiano ludzi przeciwko uchodźcom.
OS: Skąd bierze się ta niechęć?
MK: To jest absolutna korzyść polityczna. Partia rządząca (prawicowo-konserwatywna partia Prawo i Sprawiedliwość - red.), która obecnie zbliża się do końca swoich rządów, wygrała kampanię wyborczą w 2015 r., podsycając antagonizmy i robiąc wroga z uchodźców z Syrii. Postanowili ponownie wykorzystać tę polityczną praktykę manipulacyjną dla własnych korzyści. Jednak antyukraińskie nastroje nie sprawdziły się w polskich wyborach parlamentarnych jesienią 2023 roku. Politycy niestety nie myślą długofalowo, że jesteśmy sąsiadami i mamy wspólnego wroga, Rosję. I musimy wznieść się ponad takie tymczasowe interesy polityczne. Ale niestety partia rządząca tak nie myśli. A trwa wojna i musimy być zjednoczonym frontem w tej walce.
OS: Ważnym obszarem waszej pracy jest integracja ukraińskiego i polskiego społeczeństwa. Jak sobie z tym radzicie i jakie są główne wyzwania, przed którymi stoicie?
MK: Od samego początku chcieliśmy informować Ukraińców o ich prawach i obowiązkach, aby wiedzieli, że powinni się do nich stosować i z nich korzystać. Kiedy Ukraińcy przyjeżdżają, napotykają wiele problemów prawnych. Na przykład, gdy niektóre dokumenty są napisane w języku polskim przy użyciu skomplikowanej terminologii. Ludzie muszą mieć dostęp do informacji w języku, który rozumieją. Na przykład oficjalny język polski jest niezrozumiały nawet dla samych Polaków, ponieważ jest bardzo skomplikowany. Jeśli chodzi o integrację, ważny jest dostęp do kultury. W Ukraińskim Domu regularnie organizujemy spotkania z pisarzami i artystami oraz wystawy. Angażujemy i informujemy również polskie społeczeństwo. Prowadzimy kursy języka polskiego, które są bardzo popularne wśród Ukraińców: w tym roku mieliśmy prawie 100 grup.
Planujemy rozwijać kursy języka ukraińskiego, mamy też kursy dla urzędników - zgłosili się na ochotnika. Ponadto wspólnie z polską organizacją, Klubem Inteligencji Katolickiej, założyliśmy szkołę ukraińską. Jest to ogólnokształcąca szkoła ukraińska od pierwszej do jedenastej klasy. Porównaliśmy program polski i ukraiński. Nasze dzieci uczą się w podwójnym programie - polskim i ukraińskim. Kiedy ukończą szkołę, będą miały polskie i ukraińskie świadectwa. To bardzo ważne. Jeśli będą chciały wrócić na Ukrainę, będą mogły tam kontynuować naukę. Jeśli zostaną w Polsce, nie będą borykać się z problemem nieznajomości materiału i będą kontynuować naukę. To wszystko jest ważne dla integracji. Od 2016 roku prowadzimy szkołę sobotnią dla dzieci Ukraińców, którzy nie mają polskiego obywatelstwa.
Stworzyliśmy szkołę sobotnią, której celem jest integracja, a jednocześnie zachowanie ukraińskiej tożsamości. Uczymy języka, kultury, historii, geografii. Takie inicjatywy są bardzo ważne, jeśli mówimy o Ukrainie, która chce zachować cały potencjał dzieci i młodzieży. Ważne jest, aby wspierać i rozwijać program szkół sobotnich za granicą. Ukraińskie Kluby Kobiet są ważne w działalności Ukraińskiego Domu. Zaczęliśmy je organizować w 2014 roku, a po inwazji na pełną skalę zdaliśmy sobie sprawę jak jest to bardzo ważny projekt.
Naszym celem jest zapewnienie kobietom wsparcia psychologicznego, komunikacji, możliwości nawiązania przyjaźni i odbycia swego rodzaju terapii poprzez różne zajęcia. W klubach tych uczestniczy ponad tysiąc ukraińskich kobiet. Ważne jest dla nas, aby kobiety powróciły do normalnego stanu psychicznego i mogły kontynuować pracę, rozwijać się i cieszyć życiem.
OS: Jakie są główne źródła finansowania tych projektów?
MK: Większość środków otrzymujemy od organizacji międzynarodowych, które przyjechały do Polski po inwazji na pełną skalę. Częściowo dysponujemy środkami z zeszłorocznej zbiórki i staramy się je wykorzystywać oszczędnie. Wyzwaniem jest znalezienie dalszych funduszy, abyśmy mogli kontynuować nasze programy. Bo jeśli ich nie będziemy mieli, to obawiam się, że ukraińskim kobietom i mężczyznom będzie trudno odnaleźć się w Polsce, poczuć się bezpiecznie - w sensie dostępu do informacji, do organizacji, które wspierają ich w trudnych sytuacjach.
OS: Ukraińcy płacą znacznie więcej podatków niż otrzymują świadczeń socjalnych w Polsce i napędzają lokalną gospodarkę. Czy Polska stara się zatrzymać Ukraińców jak najdłużej?
MK: Im dłużej trwa wojna, tym mniej ludzi wróci. Dzieci poszły do szkoły, niektórzy znaleźli pracę, mieszkanie. Ciężko jest zostawić wszystko za sobą, wyjechać i zacząć wszystko od nowa.
Polska nas nie zasymiluje. Bo asymilacja oznacza, że musimy wyrzec się naszej kultury, tożsamości i być Polakami. Robimy wszystko, by temu przeciwdziałać. Nasza ukraińska szkoła i wydarzenia, które organizujemy, mają na celu zachowanie naszej ukraińskiej tożsamości.
Z drugiej strony pomagamy im się zintegrować, nauczyć języka polskiego, poznać polską kulturę i poczuć się częścią społeczeństwa w Polsce. Obecnie prawie wszyscy uchodźcy z Ukrainy są zatrudnieni, ale niestety najczęściej poniżej swoich kwalifikacji. Oczywiście są osoby, które otrzymują 500+, ale jeśli zsumować to, ile płacą w podatkach i ile pracodawca płaci w podatkach za pracownika, to wpływy do polskiego budżetu są wyższe niż Ukraińcy otrzymują w świadczeniach. Oczywiście Polska jest zainteresowana Ukraińcami mieszkającymi tutaj, jeśli chodzi o rynek pracy. Kraj ma obecnie najniższą stopę bezrobocia w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Ale Ukraina jest również zainteresowana powrotem Ukraińców w celu odbudowy kraju.
OS: Czy Pana zdaniem Polska jest teraz lepiej przygotowana na przyjęcie uchodźców niż rok temu?
MK: Bardzo duża część tej pomocy opierała się na tym, że zmobilizowało się całe społeczeństwo, a wiele pomocy pochodziło od zwykłych obywateli i organizacji pozarządowych.
Polska chwali się, że nie ma obozów dla uchodźców. Ale to dzięki wielkiej mobilizacji społeczeństwa obywatelskiego. I gdyby, nie daj Boże, sytuacja z 24 lutego miała się powtórzyć, prawdopodobnie nie byłoby takiego ruchu i entuzjazmu jak na początku.
Nie jestem pewien, czy rząd ma środki finansowe, aby ponownie pomóc na tym samym poziomie. Być może zaangażowaliby się zwykli ludzie i organizacje pozarządowe. Bardzo ważne jest, aby państwo miało plan na takie sytuacje. Nie wiem, czy tak jest, czy są jakieś wypracowane mechanizmy.
TS: Dziś jesteś przykładem dla wielu osób. W końcu dwadzieścia lat temu przeprowadziłeś się z Ukrainy do Polski i zaczynałeś od zera. Jakie było Twoje doświadczenie migracji?
MK: Przyjechałam do Polski na studia podyplomowe w Polskiej Akademii Nauk. W tym samym czasie otrzymałam zaproszenie na studia w Warszawie. Myślałam nawet o karierze naukowej. I wtedy wydarzyła się Pomarańczowa Rewolucja. Polska bardzo wspierała Ukrainę. To było odkrycie dla wielu ludzi, że Ukraińcy mają takie demokratyczne wartości, że prawo wyboru i wolność wyboru są dla nich ważne.
Byłam w Kijowie na Majdanie, a potem trudno było wrócić do poprzedniego stylu życia. Dla mnie i podobnie myślących ważne było, aby kontynuować działania. Działaliśmy jako inicjatywa publiczna o nazwie Our Choice Ukraine. W ciągu następnych pięciu lat zespół nieznacznie się zmienił. Następnie stworzyliśmy organizację Nasz Wybór, która obecnie nazywa się Fundacja Ukraiński Dom. W rzeczywistości od 2004 roku zdałem sobie sprawę, że to jest moje życie, że będę czuła się źle, jeśli nie będę przydatna społeczeństwu. Mam ważną misję - być ukraińskim głosem. Mój zespół i ja staramy się jak najlepiej pomagać Ukraińcom. Ludzie z innych inicjatyw również mogą do nas przychodzić i organizować wydarzenia. Innymi słowy,Ukraiński Dom (o Fundacji - ukrainskidom.pl ) to dom otwarty na nowe pomysły. Każdy może do nas przyjść, a my pomożemy w każdy możliwy sposób.
OS: W czasie wojny fundacja pomogła tysiącom Ukraińców znaleźć schronienie i otrzymać pomoc w Polsce. Zbieraliście też fundusze dla Sił Zbrojnych i na różne projekty humanitarne...
MK: Tak, za pośrednictwem strony zebraliśmy około pięciu milionów złotych. Wysłaliśmy na Ukrainę leki, respiratory, generatory, apteczki. Nadal regularnie wysyłamy pomoc.
OS: Jak udało Ci się zdobyć miłość zarówno Ukraińców, jak i Polaków?
MK: Nie wiem, czy jestem kochana. Nie zrobiłam nic specjalnego. Jeśli to prawda, to bardzo się cieszę. Moim priorytetem jest być użyteczną i pomagać ludziom. Nie zawsze jest to łatwa praca. Wymaga dużej aktywności, spotykania się z ludźmi, tworzenia sieci wsparcia z różnymi organizacjami i konkretnymi osobami. Jeśli nie ma się wielu przyjaciół i organizacji jako partnerów, trudno jest cokolwiek zrobić. Dlatego ja i mój zespół jesteśmy dość aktywni, jeśli chodzi o komunikację. I to z pewnością pomaga.
OS: Co planujesz na najbliższe sześć miesięcy?
MK: Będziemy nadal działać jako centrum wsparcia i centrum kultury, oferując kursy języka polskiego i ukraińskiego. Planujemy rozwijać wszystko, co robimy teraz. Oczywiście są pewne ograniczenia w finansowaniu, ale wierzę, że sobie poradzimy i znajdziemy wyjście. Jest wiele osób, które potrzebują naszego wsparcia: emeryci, osoby niepełnosprawne, rodziny wielodzietne, którym bardzo trudno jest jednocześnie pracować i opiekować się dziećmi. Ważne jest, aby byli tacy, którzy mogą wyciągnąć pomocną dłoń do tych ludzi.
TS: Czy widzisz siebie w polityce? Jak ważna była dla Ciebie nominacja do tytułu Warszawianki Roku?
MK: Jeśli chodzi o politykę, to później. Może za cztery lata.
Jeśli chodzi o nagrodę, ważne jest, że Warszawa uważa Ukrainki za mieszkanki miasta. W tym sensie ta nominacja jest dla mnie bardzo ważna.
TS: Co Cię motywuje i uszczęśliwia? I odwrotnie, co najbardziej Cię rozczarowuje?
MK: Jestem szczęśliwa przede wszystkim wtedy, gdy moje dziecko jest zdrowe, dobrze się uczy i radzi sobie w trudnych sytuacjach. Po drugie, kiedy dobrze wykonujemy naszą pracę jako Ukraiński Dom. I po trzecie, kiedy widzę, że moja praca ma sens i przynosi dobro.
To demotywuje, kiedy pukasz do drzwi, a one nie otwierają się. I nieuczciwi ludzie, którzy robią cynicznie złe rzeczy dla politycznych lub osobistych korzyści.
Ogólnie rzecz biorąc, wiara, wytrwałość i ciężka praca pomagają. Jeśli popełniasz błędy, wyciągasz wnioski, idziesz dalej i szukasz nowego celu. Ważne jest, aby nie być rozczarowanym każdą rzeczą, która pójdzie nie tak.
Jest ukraińskim głosem w Polsce i jest z tego powodu szczęśliwa. Jej zespół pomaga uchodźcom wojennym z Ukrainy, a ta pomoc jest bardzo ważna
"Wszystkie choroby biorą się z nerwów" - każdy zna to powiedzenie. To naukowo udowodniony fakt, że silne napięcie nerwowe powoduje zaburzenia w organizmie. Strach i podekscytowanie wywołują suchość w ustach, uraza powoduje guzek w gardle, wstyd - rumieniec, a silny stres może wywołać zawał serca. To wszystko to objawy psychosomatyczne.
Sestry rozmawiają z Oksaną Wołoszyną, psycholożką, specjalistką w dziedzinie psychologii kryzysowej, pierwszą somnoterapeutką w Ukrainie, hipnoterapeutką i terapeutką skoncentrowaną na traumie.
Oksana Szczyrba: Czym jest psychosomatyka i na czym ona polega?
Oksana Wołoszyna: To dziedzina medycyny, która bada wpływ czynników psychologicznych na powstawanie chorób. Psychosomatyka - to cierpienie ciała spowodowane stresem, choroby, które nie mają fizjologicznego wytłumaczenia. Nasz mózg nie ma przeszłości ani przyszłości i nie dba o to, czy wyobrażamy sobie rzeczy, czy też te rzeczy faktycznie się zdarzają. To, o czym myślimy, pozostawia odcisk na ciele, tworzy pamięć cielesną i umysłową. Pozytywne emocje mogą pomóc wzmocnić układ odpornościowy i zmniejszyć ryzyko chorób. Długotrwała depresja, lęk i złość zwiększają ryzyko rozwoju różnych chorób przewlekłych.
OS: Skąd wiadomo, czy to psychosomatyka?
OW: Lekarze badają daną osobę i nie stwierdzają żadnych zaburzeń organicznych, ale ta osoba czuje się źle. Wtedy możemy powiedzieć, że to psychosomatyka. Jeśli przez długi czas byliśmy w depresji lub przygnębieniu, żyjąc z poczuciem winy, choroba może objawiać się fizjologicznie. Choroba serca wynika z braku miłości i bezpieczeństwa lub z emocjonalnej izolacji. Osoba zabrania sobie okazywania miłości samej sobie i innym. Nadciśnienie pojawia się, gdy ktoś próbuje wziąć na siebie obciążenia, które są ponad jego siły. Na przykład pracuje bez odpoczynku aż do wyczerpania. Innymi słowy, choroba jest spowodowana stresem.
Problemy z nerkami mogą być spowodowane rozczarowaniem, krytyką, potępieniem. Gdy ktoś nie ma zaufania do świata, wydaje mu się, że zawsze jest oszukiwany i pogardzany. Astma to niechęć do samodzielnego życia. Zaparcia to nadmiar nagromadzonych uczuć, percepcji i doświadczeń. Zgaga dowodzi stłumionej agresji. Problemy ze wzrokiem - niechęci do patrzenia, a bezsenność to ucieczka od życia, niechęć do uznania jego ciemnych stron.
Miałam pacjentkę, która odnosiła sukcesy w życiu zawodowym i osobistym. Przyszła do mnie z problemem zaburzeń snu. Podczas terapii powiedziała mi, że jej wzrok pogarsza się tak bardzo, że ledwo widzi. Okuliści nie mogli znaleźć przyczyny. Okazało się, że każdego dnia szła do pracy i mówiła: "Nie chcę, żeby moje oczy cię widziały". Chodziło o kolegę, którego nie mogła zwolnić, a praca z nim sprawiała jej dyskomfort. Wyrobiła w sobie taką postawę i zaczęła przez to tracić wzrok. Kiedy nad tym popracowałyśmy, stan jej wzroku wrócił do normy.
Oznacza to, że kształtujemy własne postawy. Postawy, które nabyliśmy w ciągu naszego życia, kierują nami, ale można je zmienić. Ludzie często mówią: "Zawsze przeziębiam się jesienią i wiosną" lub: "Jesienią i wiosną zawsze boli mnie głowa". I rzeczywiście chorują, ale nie dlatego, że jest jesień, bo wtedy wszyscy na świecie chorowaliby jesienią. Kiedy stale czegoś oczekujemy i powtarzamy to regularnie, kształtujemy postawę lub pamięć traumatyczną.
OS: W jaki sposób zdrowie psychiczne może mieć pozytywny wpływ na zapobieganie chorobom psychosomatycznym?
OW: Istoty ludzkie są organizmami holistycznymi. Nasz mózg i psychika nie działają oddzielnie od ciała, a organy nie funkcjonują niezależnie od psychiki. Kiedy odczuwam strach lub niepokój, układ nerwowy reaguje pierwszy. Istnieje ogólny układ nerwowy - współczulny i przywspółczulny. Współczulny układ nerwowy jest aktywny w ciągu dnia, gdy nie śpimy, a przywspółczulny jest aktywowany, gdy zasypiamy. Przywspółczulny układ nerwowy jest odpowiedzialny za poziom redukcji stresu. Norma stresu dla danej osoby wynosi 4-5 punktów (w skali do 10). Kiedy żyjemy w stresie, ta wartość rośnie do 7-10 punktów. Dla sportowców i naszych wojskowych to zawsze jest 8-10 punktów. Kiedy żyjemy w ciągłym napięciu lub stresie, mamy wyższy poziom napięcia. Jak to działa? Doświadczyliśmy stresu i musimy zregenerować siły w ciągu jakiegoś czasu (do miesiąca). Jeśli uczucie napięcia lub niepokoju trwa dłużej niż miesiąc, należy coś z tym zrobić. W przeciwnym razie człowiek zacznie chorować. Często występują zaburzenia snu, pocenie się i bóle głowy. Istnieje 5 podstawowych emocji: strach, złość, smutek, zaskoczenie i radość.
Aby czuć się zdrowo, ciało potrzebuje jak najwięcej radości. Zwłaszcza teraz, podczas wojny. Ważne jest, aby robić rzeczy, które przynoszą szczęście: tańczyć, kochać się, malować. A wtedy będziemy w stanie przywrócić harmonię i być zdrowi między strachem a zaskoczeniem.
OS: Czy ważne jest uwzględnianie aspektu psychosomatycznego podczas diagnozowania i leczenia pacjentów?
OW: Zawsze należy brać pod uwagę aspekt psychosomatyczny. Kiedy zachorujemy, musimy zostać zbadani przez lekarzy specjalistów i udać się do psychologa. Jeśli mamy wszystkie wnioski i badania, możemy określić, czy jest to psychosomatyka (w takim przypadku potrzebna jest tylko psychoterapia), czy zaburzenia organiczne (w takim przypadku musimy współpracować z lekarzami i psychologami). Niestety Ukraina, w przeciwieństwie do Europy, dopiero zbliża się do takiego leczenia. W Ukrainie w protokołach leczenia nie ma informacji, że należy szukać pomocy u psychoterapeutów i psychologów. Sytuacja zaczęła się zmieniać na lepsze, a wiele klinik wie i rozumie, jak ważna jest współpraca lekarza i psychologa.
Francuscy psychoterapeuci przeprowadzili interesujące badanie. Wzięli dwie grupy osób, które miały tę samą diagnozę onkologiczną, były mniej więcej w tym samym wieku i przepisano im to samo leczenie. Jednej grupie towarzyszyli psychoterapeuci, drugiej nie. W grupie, z którą pracowali psychoterapeuci i którą uczono, jak prawidłowo spać, pacjenci szybciej wracali do zdrowia, 90% wyzdrowiało. W drugiej grupie wynik był znacznie gorszy. To fakt naukowy, że wsparcie psychologiczne jest ważne i konieczne w każdych okolicznościach i w przypadku wszystkich chorób.
OS: Czy psychosomatyka dotyczy także dzieci?
OW: Tak. Bardzo często zaburzenia psychosomatyczne u dzieci są przyczyną tego, co dzieje się wokół nich: braku porozumienia między rodzicami, przepracowania. Jeśli dziecko często choruje, to jest to odzwierciedlenie problemów rodziców, których dziecko obserwuje. Na przykład dzieci przystosowują się do szkoły. Potrzebują wsparcia, ale rodzice przeciążają je zajęciami w różnych klubach. Kiedy rodzice znęcają się nad dziećmi lub przeciążają je, zdecydowanie nie chodzi o miłość czy bezpieczeństwo. W rezultacie dziecko zaczyna chorować. Rodzice narzekają: moje dziecko tak często choruje, że już nie rozumiem, co się dzieje. Ale ciało wysyła sygnały i chroni dziecko, oszczędzając mu zmartwień. Inny przykład: gdy dziecku brakuje uwagi, jego zdrowie również się pogarsza. Jeśli podczas choroby dostanie herbatę i coś smacznego, a przy tym dużo czułości i miłości, to w przyszłości, gdy tej czułości i miłości zabraknie - zacznie chorować. W ten sposób dziecko otrzymuje uwagę i opiekę.
OS: Kto leczy choroby psychosomatyczne?
OW: Psychoterapeuta specjalizujący się w danym zagadnieniu. Jeśli psycholog nie ma odpowiedniej wiedzy i doświadczenia, nie będzie w stanie pomóc pacjentowi. Trzeba wybrać wysoko wykwalifikowanego specjalistę - psychosomatyka, somnoterapeutę.
Jednak gdy zachorujemy, nie powinniśmy od razu myśleć, że to choroba psychosomatyczna, bo może chodzić o zaburzenia organiczne. Konieczne jest poddanie się odpowiednim badaniom u wykwalifikowanego specjalisty. I w żadnym wypadku nie należy ignorować objawów.
OS: Jak zachować zdrowie psychiczne i fizyczne?
OW: Nie ma jednej recepty, ale są podstawowe potrzeby, które należy zaspokoić.
Dobrze się odżywiaj (zwłaszcza w czasie wojny). Nasz mózg potrzebuje jedzenia. Nie będzie miał energii, by nas uśpić, jeśli nie otrzyma wystarczającej ilości pożywienia. Powinna istnieć rutyna dnia i nocy (dobrze jeść i dobrze spać).
Dawaj sobie dużo radości. Pozwoli to regulować twoją równowagę, pomoże ci nie rozpaść się i pozostać normalnym.
W przypadku poważnych problemów należy skontaktować się ze specjalistą.
Naucz się myśleć pozytywnie. Pozytywne myślenie tworzy dobrą pamięć. Im więcej przyjemnych chwil przeżyjemy, tym łatwiej będzie nam zaakceptować rzeczywistość i zachować zdrowie.
Psychosomatyka uczy nas, jak ważna jest harmonia między umysłem a ciałem. Nasze myśli, uczucia i zachowanie mają silny wpływ na nasze zdrowie fizyczne. Zrozumienie tej interakcji pomoże ci zadbać o siebie i swoje dobre samopoczucie.
Jak psychosomatyka wpływa na stan organizmu. Rozmawiamy z ekspertką
Wita mnie z otwartymi ramionami w pokoju warszawskiego hotelu. Parzy herbatę, częstuje smakołykami i daje pamiątki z Ukrainy. Znana ukraińska aktorka i działaczka społeczna Rimma Zyubina opowiada o zmianach w jej życiu spowodowanych wojną, o tym, kto niszczy ukraińskie kino i jak myje podłogi..
Oksana Szczyrba: Jak wojna zmieniła Pani życie?
Rimma Zyubina: Dla mnie wojna zaczęła się dziewięć lat temu. 16 lutego 2022 r. byłam w domu w Użhorodzie, gdzie z mamą i siostrą rozmawiałyśmy o wojnie. Moja siostra uprawiała wspinaczkę górską i powiedziała mi, jak przetrwać w lesie: określić, gdzie jest wschód i zachód, mieć przy sobie plastikową linijkę (pali się, w przeciwieństwie do liści). W dniach 20-21 lutego występowałam w teatrze. Powiedziałam o tej linijce, a wszyscy się śmiali.
W 2014 roku miałam spakowaną walizkę. W 2022 roku - nie. Nie sądziłam, że dojdzie do inwazji na pełną skalę.
Moje życie bardzo się zmieniło. Każdy dzień zmieniał mnie i moje podejście do życia.
OS: Gdy wybuchła wojna, zostałaś w Kijowie, choć mogłaś wyjechać. Dlaczego? .
RZ: Ktoś musi stawić opór. Zrozumiałam, dlaczego ludzie pozostali na okupowanych terytoriach i walczyli o swoje miasta. Poczułam, że jestem na to gotowa.
W tamtym czasie wydawało mi się, że zawód aktora jest najmniej potrzebny. Wszyscy moi świadomi znajomi aktorzy przekwalifikowali się: niektórzy poszli do obrony terytorialnej, inni zgłosili się na ochotnika. Nie było ludzi obojętnych.
Mogę koncertować za darmo, organizować spotkania, odwiedzać wojsko i uchodźców. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy zarobiłam tyle, ile dostawałam za jeden dzień na planie filmowym.
OS: Z czego Pani żyje?
RZ: Potrafię zacisnąć pasa. Bajeczne pieniądze z filmów mnie rozpieszczają. Kiedyś kupiłam drogą włoską zieloną sofę (śmiech). Kosztowała mnie cztery dni zdjęciowe. A potem nie miałam pracy przez sześć miesięcy, więc podeszłam do sofy i powiedziałam: nienawidzę cię.
OS: Powiedziała Pani, że podczas wojny w pewnym momencie wyszła Pani na scenę z uczuciem pustki. Czy naprawdę trudno było Pani wtedy zagrać?
RZ: Tak, myślałam o całkowitym odejściu z zawodu. Myślałam o przekwalifikowaniu się, podobnie jak wielu moich znajomych. Przez całe życie ważne było dla mnie, by czuć się potrzebnym, zarówno w relacjach osobistych, jak i zawodowych. Aktor to nie jest człowiek, który wchodzi do Studia Filmowego Dowczenko i krzyczy "Zróbcie mi film". Tu się czeka. Jeśli nie ma potrzeby, nie ma prośby o twój typ, wiek, psychofizykę aktorską, nie jesteś zaproszony do pracy I nie pomogą żadne znajomości, nepotyzm, czy "łóżko". Ostrzegam młode dziewczyny, żeby nie robiły sobie nadziei.
Nie mam kontraktów na 5 lat, jak aktorzy z Hollywood. Ukraina jest moim krajem, ale nie jest w pierwszej piątce krajów filmowych. I to jest mój problem, że nie pojechałem do innego kraju i nie nauczyłam się we właściwym czasie języka obcego. Miałem okazję pojechać do Rosji na początku XXI wieku i rozumiem, że wtedy dużo bym kręciła. Ale niczego nie żałuję. Chciałam też być z rodziną, ponieważ praca za granicą zawsze oznacza rozpad rodziny. Chciałam sama być odpowiedzialna za wychowanie mojego dziecka, a nie przekazywać je babciom.
OS: Na jaki zawód chciała Pani zmienić aktorstwo?
RZ: Dobrze myję podłogi. Kiedyś umyłam wszystkie cztery piętra w moim domu. Sąsiedzi byli w szoku, co się stało, że jest tak czysto. Pomyślałam, że znajdę pracę na pół etatu jako sprzątaczka. Wypełniłam również bazę danych Euromajdanu SOS dla uchodźców. Myślałam o pracy na Zakarpaciu jako wolontariuszka.
Jednym z moich niespełnionych marzeń jest psychologia. Mógłabym udzielać pomocy psychologicznej. Wczoraj podszedł do mnie mężczyzna i powiedział: "Uratowałeś mnie swoimi nocnymi audycjami". Od początku wojny nagrywałam audycje, czytałam wiersze....Szczególnie w nocy - wtedy gdy ludzie najbardziej się bali.
TS: Skąd wtedy brała Pani siłę?
RZ: Psychologowie kazali mi robić coś rękami. Myłam więc podłogi i zajęłam się kwiatami.
W Borodiance kręciliśmy film krótkometrażowy, a pod domem rosły kwiaty. Wiedziałem, że domy zostaną zniszczone, a kwiaty zginą. Wykopałam te rośliny i zasadziłam je pod oknami mojego domu.
To rodzaj pamięci, przekazywanie energii energii. Czyszczenie i pielęgnacja kwiatów bardzo mi pomogły.
OS: Jak działał teatr podczas nalotów?
RZ: Od września 2022 roku prowadzę próby sztuki o życiu pod okupacją z Teatrem Kulisz w Chersoniu, kiedy miasto było jeszcze pod okupacją. Otrzymaliśmy grant od Ukraińskiej Fundacji Kultury i pojechaliśmy na tournée po Ukrainie (Czerkasy, Kijów, Mikołajów, Żytomierz, Iwano-Frankowsk, Lwów). Miałam dziesięciostronicowy monolog, bardzo dramatyczny i emocjonalny. Pewnego razu w połowie monologu rozległ się alarm przeciwlotniczy, a wiadomość została ogłoszona w teatrze sześć razy. Zostały jeszcze dwie strony do końca. Ludzie zaczynają ze sobą rozmawiać. Dyrektor teatru mówi mi: gramy. Moi koledzy w Odessie mieli alarm przeciwlotniczy w środku przedstawienia. Przedstawienie zostało przełożone na następny dzień, ponieważ alarm trwał długo, a ludzie musieli wrócić do domu.
OS: Jak to wpływa na widza?
RZ: To ma wpływ na wszystkich. My, aktorzy, żartujemy ze sobą. Na przykład w "Trawiacie" Violetta nie umarła, Otello nie zdążył udusić Desdemony, Romeo i Julia zakochali się, ale nie zdążyli umrzeć. Często, gdy rozlegał się alarm, publiczność nie szła do schronu, ale siedziała i czekała na ciąg dalszy.
OS: Widz teatralny jakoś się zmienia? Czegoś innego oczekuje?
RZ: Każde miasto ma swoją publiczność. W 2021 roku zagraliśmy spektakle "To wszystko ona" we Lwowie, Czernihowie i Siewierodoniecku - w każdym z tych miast publiczność była inna. Sztuka "To wszystko ona" opowiada o luce w relacjach między rodzicami a dziećmi - to jest zawsze aktualne - zwłaszcza dziś, gdy łatwiej jest ukryć doświadczenia przed prawdziwym światem. W końcu nieznanemu kumplowi z internetu można powiedzieć wszystko. Jednak prawdziwe życie zawsze nadrabia zaległości. A prawda o osobie siedzącej po drugiej stronie monitora może być szokiem.
Podczas wojny publiczność zaczęła chętniej odwiedzać teatr. W Kijowie wszystkie spektakle są wyprzedane. Podobnie we Lwowie w Teatrze Zańkowieckim.
OS: A co z kinem ukraińskim? Nawet przed wojną przeżywało ciężkie chwile.
RZ: Kłopoty. Duże kłopoty. Po tym, jak Pylyp Ilyenko zrezygnował ze stanowiska szefa Ukraińskiej Państwowej Agencji Filmowej, zaczęło się najgorsze. Zastąpiła go Maryna Kuderczuk, która nie zna się na kinie i nie jest profesjonalnym dyrektorem agencji. W ogóle nie zna się na kinie. Jeśli nic nie wiesz, to przynajmniej zatrudnij silnych ludzi w zespole. Ona tego nie zrobiła. W latach 2022-2023 na Ukrainie nie powstał ani jeden film fabularny. Filmy dokumentalne są robione przez filmowców, którzy są na froncie lub pracują jako dziennikarze. Osobną kwestią są ludzie, którzy są teraz w Narodowej Radzie Filmowej. Nie wiem, jaką trzeba mieć odwagę, żeby zgodzić się na objęcie takich stanowisk...
OS: Czy te nominacje to celowe niszczenie ukraińskiego kina przez władze?
RZ: Tak. To jest niszczenie kina. W dzisiejszych czasach celowo używa się pojęcia, że to wszystko nie ma znaczenia z powodu wojny. Kino różni się od teatru. Kiedy gasną światła, widzowie w teatrze włączają telefony i kończą przedstawienie. W kinie tak się nie da. Mogę zgodzić się zagrać za darmo, reżyser może pracować za darmo, ale nie dadzą mi światła ani kamery za darmo. Produkcja wymaga pieniędzy.
OS: Czy dziś powstają filmy o wojnie?
RZ: Powstaje wiele filmów dokumentalnych. To coś więcej niż filmy, to dowody zbrodni kraju agresora, Rosji, to dokumenty dla sądu w Hadze. Powstają również filmy fabularne. Niektórzy koledzy uważają, że czas powinien upłynąć, że powinniśmy się zastanowić, a niektórzy nalegają, abyśmy zaczęli filmować już teraz, ponieważ Rosja już filmuje, angażując zagraniczne firmy filmowe i zniekształcając historię.
Co nazywamy "filmami wojennymi" - sceny batalistyczne, samoloty, statki czy kobietę uciekającą do Europy z kotami i psami? Społeczeństwo jest teraz zranione, a jeśli zrobisz serial o miłości, usłyszysz: "Jak możesz to filmować, kiedy jest tyle żalu?". Jeśli zrobisz film o wojnie - to samo.
Zagrałam w filmie "Jurik" i spotkałam się z największą nienawiścią w moim życiu (po premierze filmu pojawiło się wiele negatywnych reakcji: film był pozycjonowany jako oparty na prawdziwych wydarzeniach, ale krytykowano liczne niezgodności z faktami, a później autorzy mówili, że kręcili dzieło fikcyjne - red.) Zgadzam się z całą krytyką pod naszym adresem, a producenci oficjalnie przeprosili i obiecali przerobić film. Napisałem również przeprosiny na mojej stronie na Facebooku i nadal jestem krytykowany: "Dlaczego przepraszasz tak późno?". Przeprosiłam, gdy mogłam już oddychać i nie będę opisywała mojego stanu, stresu, który przeżywałam, ani tego, co czuli moi koledzy, którzy pracowali nad filmem.
Przez ten film ludzie byli gotowi odebrać wszystko, co zrobiłam przez całe życie, moje pryncypialne stanowisko od 2014 roku. Przekleństwa były niczym w porównaniu z faktem, że jedna osoba zażądała ode mnie oddania ukraińskiego paszportu, ponieważ byłam "skorumpowana i obłudna". Ale nie tylko wojna wpłynęła na ludzi. Historia ludzkości pokazuje, że nie masz prawa popełnić błędu. Zawsze mówię o odpowiedzialności artysty. I to jest dokładnie to, co dostałem...
TS: Jak Pani pracuje po takiej kampanii nienawiści?
RZ: Nie wiem. Chciałam napisać oświadczenie, że nie będę już grała w filmach. Od 2016 roku, po filmie "Gniazdo turkawki", nie dostałam żadnej propozycji dużej roli. Teraz mogło być tak samo. Na początku producenci castingów mówili tak: 'Rimma, po tym filmie nie możemy ci nic zaoferować'. Na co odpowiedziałam: może powinniśmy podnieść nasze filmy do tego poziomu? Na szczęście miałam jeszcze serial «Люся Інтерн». Mamy jeszcze jeden problem: wiek aktorki. Nawet hollywoodzkie aktorki mówią, że nie pracują po 50-tce. Do kina chodzą głównie młodzi ludzie. Trzeba przyznać, że nie zrozumieją problemów kobiety 50+, która została porzucona przez męża.
OS: Jeśli zaproponują Pani rolę w filmie o wojnie, przyjmie ją Pani?
RZ: To zależy od rodzaju filmu, roli i scenariusza. Kiedy zaczęła się ta cała historia z nienawiścią, zdałam sobie sprawę, że większość ludzi nie rozumie, że istnieje producent, scenarzysta, cała grupa ludzi, którzy pracują nad stworzeniem filmu. Tylko ja, aktorka, miałam się czuć winna.
OS: W Warszawie ma Pani wiele spotkań.
RZ: Zostałem zaproszony na forum przez Jewhena Klimakina i Natalkę Panczenko. To była ciekawa dyskusja o ukraińskim biznesie w Polsce, znaczeniu kultury i historii wojskowości. Jewhen zaproponował mi moderowanie wydarzenia, a ja powiedziałem: "Z Pavlo Kazarinem? Obawiam się, że nie". Nigdy wcześniej nie moderowałam. Spróbowałem i zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi się to podoba.
Studiowałam odpowiedzialne przywództwo w Aspen Institute i nie jestem obojętna na to, co dzieje się w polityce; wśród moich przyjaciół są pisarze, oficerowie wojskowi i działacze obywatelscy. Przez cztery lata byłam członkiem Komitetu Szewczenki. Praca porannej prezenterki telewizyjnej była dla mnie testem: budziłem się o 3 rano i szłam do pracy, a wcześniej zwykle kładłam się spać o 3 rano. "Nie dam rady" w jednej chwili zamienia się w "Dam radę!".
Teraz odkrywam w sobie rzeczy, które wcześniej gdzieś tłumiłam. Kiedy poczułam, że mogę mówić, że ludzie słuchają mnie nie z grzeczności, ale dlatego, że są zainteresowani, zrozumiałam, że mogę to robić. I sprawia mi to ogromną przyjemność.
OS: Ale czy nadal Pani czuje, że nie robi wystarczająco dużo?
RZ: Tak. Mogłabym robić więcej. Dawać więcej koncertów, częściej spotykać się z ludźmi.
W 2014 roku postanowiłam nie chodzić do kawiarni. Kiedy kogoś spotykałam, robiłam kawę w domu, brałam kubki, a z przyjaciółmi wybieraliśmy ławkę w parku lub trawnik. Wszystko dlatego, że zdałam sobie sprawę, że nawet te drobne 100-200 UAH można przekazać szpitalowi w Kijowie.
To, co się teraz dzieje, jest powszechnym bólem. Jeśli masz siłę, aby wyjść z tego bólu, ważne jest, aby pomóc innej osobie. Ważne jest, aby pomyśleć o tym, co stanie się po zwycięstwie. Zadbaj o swój stan psychiczny.
Obowiązkiem każdej firmy jest znalezienie możliwości zatrudnienia ludzi, którzy umożliwili prowadzenie tej działalności, ludzi, którzy wrócili z pierwszej linii frontu.
OS: Gdzie szukać motywacji?
RZ: Życie mamy tylko jedno. Bardzo lubię traktat Grigorija Skoworody "O radości serca". Możesz przetrwać tylko wtedy, gdy wypełnisz swoje serce radością. I ta radość serca nie trwa 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, ale jest w chwilach. Możesz patrzeć na strumyk, słyszeć śmiech dzieci - a twoje serce się cieszy. Żyjemy i musimy wypełniać nasze życie witalnością. Bardzo łatwo i niebezpiecznie jest popaść w depresję i chodzić po ziemi jak zombie. Ważne jest, aby nie wstrzymywać swoich emocji i życia.
OS: Co jest najtrudniejsze w czasach wojny?
RZ: Zaakceptować śmierć najlepszych.
Mamy tylko jedną szansę w życiu. Nie odkładajmy jej na później - mówi znana ukraińska aktorka i działaczka społeczna
Rosyjscy okupanci zabijają i torturują ukraińskich cywilów i żołnierzy, nielegalnie przetrzymują ludzi oraz niszczą infrastrukturę. Cały świat jest świadkiem tych okrucieństw. Aby postawić Rosję przed wymiarem sprawiedliwości ważne jest udokumentowanie zbrodni. Na Ukrainie robią to organy ścigania. W Polsce jedną z organizacji, która podjęła się tego zadania, jest Fundacja OPORA w Polsce, która została założona latem 2022 roku przez przedstawicieli Sieci Obywatelskiej OPORA.
Spotkaliśmy się z przedstawicielami organizacji.
"Na początku wojny prokuratorzy jeździli na granicę, stali na dworcach, ale ludzie nie chcieli zeznawać".
Olga Kociuruba, starszy doradca w Centrum Promocji Dokumentacji Zbrodni Wojennych OPORA w Polsce:
- Sieć Obywatelska OPORA to organizacja działająca na rzecz wyborów i demokracji na Ukrainie. Po inwazji na pełną skalę część biura przeniosła się do Warszawy. Postanowiliśmy robić to, w czym jesteśmy dobrzy - dokumentować zbrodnie. Od kwietnia do lipca 2022 r. odbywaliśmy konsultacje i szkolenia podczas warsztatów z międzynarodowymi ekspertami PILPG, którzy dokumentują zbrodnie wojenne w zapalnych punktach na całym świecie oraz ukraińskimi organizacjami, które specjalizują się w dokumentowaniu zbrodni od 2014 roku. Ponieważ jesteśmy nową organizacją w Polsce, nie zawsze cieszyliśmy się zaufaniem lokalnych władz i oddziałów. Ambasada Ukrainy w Polsce przekazała nam listy poparcia i kontakty do dużych ośrodków. W ten sposób zaczęliśmy zbierać dowody, początkowo tylko w Warszawie. Wsparła nas Ambasada Brytyjska, a w lipcu rozszerzyliśmy działalność na całą Polskę. Znów szukamy nowych ośrodków poza Warszawą. Wszystkie schroniska poza Warszawą wymagają zgody wojewody. Dlatego najpierw kontaktujemy się z odpowiednim województwem, które zapewnia kontakty, pozwolenie i pomoc oraz informuje ośrodki o nas. Potem my kontaktujemy się z ośrodkami. Musimy dużo podróżować, mówić ludziom, jak ważne są ich świadectwa.
Centrum Dokumentacji Zbrodni Wojennych współpracuje z Biurem Prokuratora Generalnego Ukrainy i Prokuraturą Rzeczypospolitej Polskiej, a także prokuratorami z Międzynarodowego Centrum Ścigania Zbrodni Agresji przeciwko Ukrainie (ICPA).
Planujemy współpracę z międzynarodową koalicją, która będzie wspierać Ukraińców w innych jurysdykcjach.
Być może zaprosimy ludzi na dodatkowe rozmowy i wrócimy do tych, z którymi przeprowadziliśmy wywiady.
Prawnicy i psychologowie z Centrum Pomocy w Dokumentowaniu Zbrodni Wojennych pracują w parach: prawnik przeprowadza wywiady, a psycholog pomaga dzielić się doświadczeniami i w razie potrzeby zapewnia pomoc psychologiczną. Udaje im się przesłuchać około 10 osób dziennie. Zajmuje to średnio 20 minut, a w niektórych przypadkach godzinę lub dłużej.
Olga Kociuruba:
- Dużo czasu i wysiłku poświęcamy na wyjaśnianie ludziom, dlaczego warto zeznawać, czym jest zbrodnia wojenna i ile danych zebraliśmy (w ciągu roku 1200 zeznań). Komunikujemy się po ukraińsku, prawnicy i psychologowie spisują relacje, następnie tłumaczą je na język polski i wysyłają do prokuratury. Następnie świadkowie są wzywani do prokuratury, a dopiero potem dane stają się oficjalnymi zeznaniami.
W pierwszych tygodniach inwazji Rosji na pełną skalę przedstawiciele prokuratury jeździli na granicę, stali na stacjach kolejowych i próbowali przesłuchiwać ludzi. Ale to nie są warunki, w których ludzie chcą rozmawiać. Uchodźca jest już w stresie, a potem musi rozmawiać z prokuratorem w obcym języku. Ludzie są bardzo straumatyzowani, a podejście powinno być indywidualne i w odpowiednich warunkach.
Olena Murzanowska, prawniczka OPOR-y w Polsce:
- Ludzie, którzy przyjechali z terenów okupowanych i zetknęli się z Rosjanami, bardzo się boją, pytają, gdzie i w jaki sposób zostaną przekazane informacje, którymi się dzielą. Mówimy im, że przechowujemy informacje i jesteśmy za nie odpowiedzialni. Kiedy przychodzimy do ośrodków, najpierw opowiadamy im o naszej organizacji, pokazujemy, że pracujemy oficjalnie i można nam zaufać. Następnie zaczynamy rozmawiać twarzą w twarz z każdym. Ludzie mówią nam, co pamiętają. Niektórzy pamiętają daty, nazwy ulic i rozmiar rakiety. Jeśli dana osoba źle się poczuje podczas rozmowy, psycholog uspokaja ją. Naszym zadaniem jest zapewnienie, że przesłuchanie zakończy się w stabilnym stanie psychicznym świadka. Przesłuchujemy dorosłych świadków, ale w dwóch przypadkach obecne były dzieci, które za zgodą rodziców (opiekunów) uzupełniły ich zeznania. Wszystkie relacje utrwalamy na piśmie. Mamy kwestionariusz i formularz zgody. Najpierw dana osoba mówi nam, co powiedziała, a my zapisujemy jej zeznania. Następnie zaznaczamy rodzaje przestępstw w kwestionariuszu. Następnie osoba ponownie czyta wszystko i podpisuje.
Przesłuchania w Hadze zachęcają świadków. Zaufanie rośnie
Odkąd rozpoczęły się przesłuchania w Hadze, praca stała się łatwiejsza. Na początku Ukraińcy pytali: czy coś z tego wyjdzie? Teraz jest coraz mniej przypadków, gdy ludzie odmawiają wymieniania nazwisk i faktów, wręcz przeciwnie, chętnie przychodzą na spotkania. Oznacza to, że poziom zaufania znacznie wzrósł. Niedawno rozmawialiśmy z kobietą ze wsi niedaleko Kijowa. Nikt przed nami nie przeprowadzał z nią wywiadu. Mieszkała w mieszkaniu z dwójką małych dzieci. Pracowaliśmy z nią przez 1,5 godziny chociaż zwykle spędzamy znacznie mniej czasu na wywiadach. Ale jeśli dana osoba musi się wypowiedzieć, mówi tyle, ile potrzebuje. Ta kobieta opowiedziała nam wszystko ze szczegółami: jak opuściła miasto ze znajomymi. Wszyscy ukrywali się w piwnicy sąsiada. Mieli do wyboru: iść do tej piwnicy lub ukryć się w podziemnym parkingu w nowym kompleksie mieszkaniowym, gdzie było najwięcej ludzi. Później dziękowali Bogu, że pozostali w piwnicy przez dwa tygodnie, ponieważ ludzie Kadyrowa wyciągali ludzi z parkingu i strzelali do nich. Kiedy wydostała się z miasta, rozmawiała z amerykańskimi i ukraińskimi dziennikarzami, i była gotowa zeznawać.
Prawie wszyscy rozmówcy zauważyli, że byli świadkami lub słyszeli o kilku rodzajach zbrodni wojennych. Zdecydowana większość z nich wspomniała o zniszczeniu lub uszkodzeniu mienia, zabiciu (zastrzeleniu) lub zranieniu cywilów, nielegalnym zatrzymaniu lub pozbawieniu wolności, arbitralnym skazaniu, torturach lub złym traktowaniu, deportacji lub przymusowym przesiedleniu dorosłych i dzieci; gwałcie lub innej przemocy seksualnej, zabójstwie i zastrzeleniu lekarzy, ratowników i członków misji międzynarodowych. Największa liczba zeznań dotyczy obwodów chersońskiego i charkowskiego. Władze okupacyjne zatrzymywały mieszkańców o proukraińskim nastawieniu. Zatrzymani byli zmuszani do nagrywania filmów z przeprosinami i wdzięcznością wobec Rosji. Ojciec jednej z ofiar doznał udaru mózgu po tygodniu nielegalnego zatrzymania. Świadkowie z Makijiwki i Doniecka doświadczyli ostrzału artyleryjskiego.
Wieczysław Konotopczik, psycholog z Fundacji OPORA w Polsce:
- Ludzie boją się wspominać i płakać. Ale to normalne, że się płacze. Sam często płaczę, ponieważ jest to uwolnienie negatywnych emocji. Istnieje nawet odpowiednia technika płaczu. Kiedy ludzie płaczą i nie mogą mówić, działam jak psycholog. Kiedy widzę łzy w oczach danej osoby, zadaję neutralne pytania, które nie są związane z tematem zeznania. Naszym zadaniem jest nazwanie wspomnienia, ale nie zagłębianie się w nie. Ludzie boją się też o swoich bliskich: "Czy to, co mówię, zaszkodzi mojej rodzinie?", "Nie chcę, żeby moje dzieci mnie widziały". W tym roku zaobserwowaliśmy wzrost liczby osób zgłaszających się do psychoterapeutów.
"Żona żołnierza była katowana, ale udało się ją wykupić od Rosjan".Sam proces dokumentacji nie jest trudny technicznie. Jest natomiast trudny psychicznie, ponieważ psychologowie i prawnicy codziennie słyszą przerażające historie.
Olena Murzanowska.
- Najbardziej przerażająca była historia kobiety, która przebywała na okupowanym terytorium. Jej mąż służył w ukraińskich siłach zbrojnych. Przez trzy tygodnie przebywała w rosyjskiej sali tortur. Przesłuchiwali ją, torturowali elektrowstrząsami i wkładali coś pod paznokcie. Rosjanie stosowali wobec niej straszne metody. Potem chcieli ją zagłodzić. Ale jeden z jej krewnych wykupił ją za sprzedane złoto. Później kobieta zabrała swoje dzieci i wyjechała.
Wspomina również rozmowę z młodym mężczyzną, którego matka zginęła podczas ostrzału, a on nie mógł jej pochować. Miał żonę i dwoje dzieci, które trzeba było uratować. Rozmawiał o tym przez dwie godziny. A potem miał potrzebę mówienia więcej, ale o rehabilitacji i życiu po okupacji.
Wiaczesław Konotopczyk
- Odbyłem ponad 5000 spotkań z ludźmi. To historia, która wciąż porusza mnie do głębi. Doszło do potężnej eksplozji, która uszkodziła dom. Rodzice słyszeli krzyki swoich dzieci uwięzionych w gruzach, ale nie mogli im pomóc. I dzieci umarły z odniesionych ran uwięzione w ruinach.
Olena Murzanowska:
- Zanim zaczęliśmy zbierać świadectwa, odbyliśmy szkolenia z ludźmi, którzy pracują od dłuższego czasu. Wiele nas nauczyli. Był to trening wytrzymałości i siły psychiki. Osobiście pracujemy też z naszymi psychologami. Kiedy podczas pracy jest nam bardzo ciężko, robimy sobie przerwę, idziemy na kawę lub herbatę, i rozmawiamy na błahe tematy.
Wiaczesław Konotopczyk
- Musimy umieć odwracać swoją uwagę od tragedii, aby utrzymać się na powierzchni, ponieważ pracujemy w interwencji kryzysowej (pomoc psychospołeczna dla osoby w kryzysie, mająca na celu przezwyciężenie sytuacji, która spowodowała kryzys). Wszyscy jesteśmy prawdziwymi ludźmi, mamy własne problemy, dlatego ważne jest, aby wszystko przepracować z psychologiem.
Kiedy Rosja odczuje konsekwencje dokumentowania przestępstw?Olga Kociuruba:
- Ściganie zbrodni międzynarodowych (zbrodni wojennych, zbrodni przeciwko ludzkości, ludobójstwa i agresji) jest możliwe na trzech poziomach: krajowym (sądy ukraińskie), uniwersalnym (procesy w innych krajach) i jurysdykcji międzynarodowej. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze rozpatruje roszczenia Ukrainy wobec Rosji dotyczące ludobójstwa. Chociaż Ukraina nie ratyfikowała Statutu Rzymskiego, uznała jurysdykcję Międzynarodowego Trybunału Karnego (również z siedzibą w Hadze). Trybunał ten może ścigać zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciwko ludzkości i ludobójstwo popełnione przez Rosjan na Ukrainie od 2014 roku. Istnieje jednak luka dotycząca zbrodni agresji. Jedynym skutecznym mechanizmem prawnym w tej sytuacji jest specjalny trybunał. Od półtora roku trwają negocjacje w sprawie formatu tego trybunału i możliwej procedury jego powołania. My, jako organizacja pozarządowa, również dokładamy starań, aby zintensyfikować ten proces i działamy jako rzecznicy tej idei na różnych platformach. Na przykład Olga Aiwazowska, Przewodnicząca Rady Fundacji OPORA, po raz kolejny broniła idei jak najszybszego powołania trybunału na Warsaw Security Forum. Nie osiągnięto jeszcze konsensusu co do tego, czy można ustanowić międzynarodowy trybunał specjalny ds. zbrodni agresji, czy powinien to być trybunał hybrydowy (z udziałem sędziów międzynarodowych i krajowych), czy też jurysdykcja trybunału może obejmować tak zwaną "trojkę" - prezydenta, premiera i ministra spraw zagranicznych państwa agresora. Niestety nie wiadomo więc jeszcze, kiedy trybunał zostanie ustanowiony i będzie mógł rozpocząć pracę. Śledzimy te negocjacje, nie zatrzymujemy się i codziennie zbieramy zeznania, ponieważ zeznania świadków są ważne w prowadzeniu postępowań sądowych we wszystkich jurysdykcjach.
Jak mogę przedstawić dowody?Osoby gotowe do złożenia zeznań mogą wypełnić formularz online na stronie internetowej(Centrum Dokumentacji Zbrodni Wojennych) lub zadzwonić pod numer +48 690 848 019. Możesz również odwiedzić Centrum Dokumentacji Zbrodni Wojennych w Warszawie przy ulicy Marszałkowskiej 77/79, biuro 16. Na miejscu spotkają się z Tobą pracownicy organizacji.
Najważniejsze to nie bać się i zrozumieć znaczenie przekazywanych informacji. Tylko pracując razem, możemy postawić agresora przed wymiarem sprawiedliwości.
Przydatne linki (do składania zeznań)
Генеральна прокуратура України: https://warcrimes.gov.ua
Służba Bezpieczeństwa Ukrainy: chatbot @russian_war_tribunal_bot; e-mail 2022.02.24@gmail.com; całodobowa infolinia +38 (068) 1289229; +38 (066) 6829937; +38 (063) 0665937 (Signal, WhatsApp, Telegram).
Centrum Dokumentacji Zbrodni Rosyjskich na Ukrainie im. Rafała Lemkina - Instytut Pileckiego
Прокуророві Міжнародного кримінального суду можна надсилати інформацію напряму будь-якою мовою на електронну пошту: otp.informationdesk@icc-cpi.int.
W Polsce dokumentuje się okrucieństwa rosyjskich okupantów. Jak to się dzieje i jak te fakty zostaną wykorzystane?
Rosjanie otoczyli miasto już w pierwszych dniach inwazji na pełną skalę. Mieszkańcy Mariupola nie mieli żadnej szansy na opuszczenie miasta, mówi Kateryna Suchomłynowa
Jest członkinią rady miejskiej, ratowniczką, wolontariuszką i koordynatorką Centrum Lemkina, które dokumentuje rosyjskie zbrodnie wojenne na Ukrainie. Kateryna do dziś żałuje, że nie udało jej się uratować wszystkich z piekła. Jakie to uczucie widzieć ciała zabitych na drogach, zbombardowane domy, ranne dzieci i ich zamordowanych rodziców? Cierpi, gdy o tym mówi, ale robi to, ponieważ osoby odpowiedzialne za morderstwa setek tysięcy cywilów muszą zostać ukarane. Świat musi poznać tragedię Mariupola, miasta nad Morzem Czarnym, w którym przed wojną mieszkało 540 tysięcy ludzi.
Ważne, aby świadkowie nie milczeli.
"Ludzie umierali w męczarniach tygodniami pod gruzami swoich domów - z głodu, zimna i ran".
Oksana Szczyrba: Kateryna, co robiłaś w Mariupolu od 24 lutego 2022 roku?
Kateryna Suchomłynowa: Od pierwszych dni rosyjskiej wojny na pełną skalę codziennie jeździłam po mieście. Razem z córką uczyłyśmy mieszkańców Mariupola pierwszej pomocy. Robiłyśmy to do początku marca. Funkcjonowało wtedy pogotowie.
На 2-3 день війни ми з чоловіком в супроводі поліції почали вивозити сильно постраждалих, немічних і літніх людей, осіб з інвалідністю. Був мороз, вони сиділи у квартирах без вікон. Люди шоковані, потрібно було їх одягнути, знайти документи. Вивозили до поліції, звідти – до родичів, лікарні, чи укриття.
OS: Czy schrony nie były przepełnione?
KS: Bombardowanie lewobrzeżnej części Mariupola rozpoczęło się pod koniec lutego, wszyscy uciekliśmy do piwnic. Nie było nawet gdzie postawić plecaka ratunkowego. Liczba rannych rosła. W ciągu kilku dni Mariupol został otoczony, a cywile nie mieli jak go opuścić. Lokalne władze i dowództwo wojskowe nawoływały do zachowania spokoju, mówiąc, że wszystko jest pod kontrolą. Ludzie im uwierzyli, byli gotowi stawić opór i wielu z nich przystąpiło do obrony terytorialnej. W tamtym czasie nie było nawet wystarczającej ilości broni, aby rozdać ją wszystkim ochotnikom..
Wróg najpierw zniszczył lewy brzeg Mariupola, potem resztę tak, że mieszkańcy nie mogli opuścić miasta.
W pierwszych tygodniach moją dzielnicę opuściła tylko jedna trzecia mieszkańców. Kiedy pocisk spadł na wieżowiec, były dziesiątki zabitych i rannych.
Przez tygodnie ludzie umierali w agonii pod gruzami zniszczonych domów - z głodu, zimna i ran. Idziesz ulicą i widzisz martwe ciała.
Gdy ukrywający się tygodniami w schronach ludzie, wychodzili na ulicę wpadali w panikę i reagowali agresją: - Dlaczego nie usuwacie ciał?! - szarpała mnie za moją pomarańczową kurtkę ratowniczki jakaś kobieta. - Co się dzieje? Powiedziałam, że jeśli zajmę się zmarłymi, to nie pomogę żywym.
"Przed Wielką Wojną władze Mariupola rozwiązywały... kwestie komunalne"
OS: Co robiły lokalne władze?
KS: Byłam pod szoku, jak bardzo nasze władze czują się bezpieczne i że pozwoliły tak wielu ludziom pozostać w mieście. Na ostatniej sesji rady miasta, przed inwazją Rosji na pełną skalę, zapytałam burmistrza, czy zdaje sobie sprawę z ryzyka wybuchu wojny. Ale wtedy rada miasta omawiała wtedy... kwestie komunalne.
16 marca było już ponad 20 tys. zabitych cywilów. Widziałam ciała leżące wzdłuż dróg na lewym brzegu. Moje trasy zmieniały się każdego dnia: tam, gdzie bez przeszkód przejeżdżałam wczoraj, następnego już się nie dało: w drodze był krater po bombie.
Skończyło się ogrzewanie, żywność i woda. Starsi ludzie umierali w swoich mieszkaniach i piwnicach. Przewidywałam, że w takich warunkach będzie ponad 100 000 zaginionych i martwych, i prawdopodobnie jest to prawda.
TS: Czy mógłabyś wyjaśnić, dlaczego uważasz, że może być 100 000 zabitych i zaginionych? Nadal nie ma oficjalnych danych. Od października 2023 r, według burmistrza miasta Wadyma Bojczenki, w Mariupolu pozostało 120 000 osób, kolejne 6% wyjechało do Rosji, a 200 000 zostało ewakuowanych. W mieście wciąż znajdowane są groby z początku wojny.
KS: Łatwo obliczyć, że z półmilionowego miasta gdzieś zginęło 100 tys. ludzi.
Niestety, władze lokalne nadal opierają się na przybliżonej liczbie 22 000 zgonów, w oparciu o dane rozliczeniowe z wiosny 2022 roku. Później pojawiło się jeszcze kilka raportów z liczbami kilkakrotnie wyższymi. To wstyd, że lokalne władze i ukraiński rząd ukrywają prawdziwą liczbę zgonów. Musimy o tym krzyczeć! Jeśli Ukraina nie widzi strasznego ludobójstwa w Mariupolu, jak możemy domagać się sprawiedliwości od świata?
Nikt nie zwalnia Putina ani Rosjan z odpowiedzialności za zbrodnie. Ale część odpowiedzialności spoczywa na władzach. W pierwszych dniach wojny mer Mariupola opuścił miasto, usiadł w Zaporożu i zapewniał mieszkańców Mariupola: wszystko jest w porządku, trzymajcie się, wszystko jest pod kontrolą. Miesiące przed inwazją agencje wywiadowcze na całym świecie mówiły o możliwej inwazji. Ale władze nie mówiły otwarcie: jeśli macie możliwość, jedźcie do swoich krewnych w innych regionach. A ludzie byli uwięzieni, bombardowani, gdy nie było możliwości negocjowania zielonych korytarzy z Rosjanami. Przed wojną w Mariupolu mieszkało 540 000 osób.
"Dziewczynka była ranna. Jej matka leżała w kałuży krwi 8 metrów dalej".
OS: Jaka historia z początku wojny utkwiła Ci najbardziej w pamięci?
KS: Wszystkie dni splatają się w jeden niekończący się piekielny dzień. Najbardziej zapadła mi w pamięć nastolatka, którą uratowałam 15 marca, mojego ostatniego dnia na lewym brzegu miasta. Dzień wcześniej zabrałam kobietę w bliżniaczej ciąży do szpitala położniczego, a jej dwoje dzieci zostało w piwnicy z sąsiadami. Później często zastanawiałam się, czy ta matka spotkała swoje dzieci. Nie wiem nawet, czy ta kobieta była w stanie urodzić po trzech tygodniach spędzonych w piwnicy. Szpital położniczy na lewym brzegu był w strasznym stanie.
W piwnicy znajdowało się około 200 osób: kobiety w ciąży, kobiety rodzące, lekarze, ich rodziny, ludzie z pobliskich domów, którzy ukrywali się przed ostrzałem. Nie było paliwa, jedzenia ani wody. Okupanci strzelali do cywilów, gdy szli z plastikowymi butelkami i puszkami po wodę.
Kiedy przywiozłam tę ciężarną kobietę, powiedziano mi, że będzie miała trudny poród i że mają tylko jeden inkubator, więc drugie dziecko może umrzeć. Nie mogłam pojechać do innego szpitala położniczego, ponieważ musiałabym minąć fabrykę Azowstal, która została już zbombardowana przez Rosjan. Wyjaśniłam lekarzom, że możemy umrzeć podczas tej podróży. A oni powiedzieli: ok.
Następnego dnia zawiozłam jedzenie do szpitala położniczego z centrum wolontariatu Halabuda, które założył Dmytro Chichera. Uratował wiele istnień ludzkich, ale jest uważany za zaginionego. Jego nazwiska nie ma na żadnych listach. Zawiozłam do szpitala położniczego trochę jedzenia, chleb i placki pita. Zostały upieczone przez Dmytro i ludzi ze społeczności ormiańskiej. Po drodze zdałam sobie sprawę, że lewy brzeg jest zablokowany. Zostawiłam samochód w pobliżu zbombardowanego zakładu energetycznego, wzięłam plecak i poszłam.
Zobaczyłam dziewczynkę w wieku 15-16 lat, miała na imię Lera. Siedziała obok rozbitego samochodu, obok leżało ciało jej martwego ojczyma. 8 metrów dalej w kałuży krwi leżała matka Lery. Sama dziewczynka była ranna, jej jedna ręka zwisała bezwładnie. Jej mama żyła, ale wiedziałam, że nie zdołam uratować ich obu. Musiałyśmy iść pieszo. Bombardowanie trwało i trwało.
Matka dziecka poprosiła mnie o zabranie plecaka z dokumentami, mówiąc, że są w nim pieniądze i trochę jedzenia. Prawie siłą zabrałam dziewczynkę za sobą. Gdy dotarłyśmy do pierwszych domów, rozcięłam zakrwawioną bluzę dziewczynki i zabandażowałam jej ramię. Okazało się, że ma ranę na szyi. Straciła dużo krwi. Na szczęście miałam kompres na amputacje. Okryłam nią dziewczynkę, bo było -10. Dziecko było chude, małe i traciło przytomność. Nie wiedziałem, jak dostarczyć ją do szpitala pod ostrzałem. Zdałam sobie sprawę, że nigdy sobie nie wybaczę, jeśli dziecko zamarznie i umrze z powodu utraty krwi. Wzdłuż drogi leżały rozerwane ciała. Bóg dał mi siłę i udało mi się. Kiedy przekazałam Lerę lekarzom, zostawiłam swój numer telefonu i informację o moim profilu w mediach społecznościowych w kieszeni jej bluzy. Tego samego dnia wróciłam do miejsca, z którego zabrałam Lerę. Szukałam jej matki. Ale jej już nie było.
OS: Czy Lera Cię znalazła?
KS: Tak, podziękowała mi za uratowanie. Na szczęście jej matka odnalazła się. Przeżyła.
"Krzyczeli: "Allahu Akbar", a w tym słychać było - potniemy cię, zgwałcimy"
OS: Co najbardziej Cię przeraziło?
KS: Pamiętam Czeczenów na lewym brzegu krzyczących w nocy: "Allahu Akbar". W tym "Allahu Akbar" słychać było: będziemy was zarzynać jak owce, będziemy was gwałcić. Ale przez te krzyki przynajmniej wiedziałam, gdzie jest linia frontu. Wyobraź sobie, jak czuli się ludzie, którzy nie mieli żadnych informacji i od tygodni siedzieli w piwnicach. Krew mrozi się w żyłach z zimna i przerażenia, gdy nie wiadomo, co będzie dalej.
Później usłyszałam historie o torturach, znęcaniu się i gwałtach na kobietach.
OS: Nie da się tego słuchać bez łez. Co dawało Ci siłę?
KS: Jako doświadczona ratowniczka widziałam wiele. Myślałam, że jestem gotowa na uniesienie tego cierpienia, ale okazało się, że nie.
Wyobrażałam sobie, że jestem w wielkiej bańce mydlanej. A ja z tej bańki wyciągam ręce do wojny, która pachnie jak palona guma, pot w piwnicach, mocz; która ma zapach trupa, zapach lepkiej słodkiej krwi
OC: Czy czegoś żałujesz?
KS: Że moja 17-letnia córka musiała to wszystko zobaczyć. Od początku mówiła, że zostanie ze mną.
"Brudni i śmierdzący, oszukaliśmy okupantów na punkcie kontrolnym"
OS: Kiedy opuściłaś Mariupol?
KS: 15 marca lewy brzeg został zajęty. Rano 16 marca pojechałam do centrum ochotniczego... Miałam nadzieję, że dotrze do nas jeszcze kilka brygad wojskowych i utrzymamy obronę Mariupola. Kiedy ostatni raz widziałam się z Dmytro Chycherą , powiedział mi, że na placu Swobody już toczą się walki. Wiedziałam, kim jestem - deputowaną i wolontariuszką, ale była moja córka i to o nią najbardziej się martwiłam.
Zdecydowałam się wyjechać. To był chaotyczny wyjazd - była ze mną moja córka i dwie inne nastoletnie dziewczyny, a także inna rodzina, więc w samochodzie było nas siedmioro. Udało nam się opuścić miasto wąskimi uliczkami i nad morzem. Jechaliśmy przez małe wioski, które są teraz pod okupacją. Jestem bardzo wdzięczna ludziom, którzy pozwolili nam przenocować i umyć się. Nie pozwoliłam dziewczynom umyć włosów ani twarzy. Myły swoje ciała i zakładały brudne ubrania. Ta strategia pomogła, bo brudne i śmierdzące nie przyciągałyśmy uwagi okupantów. Nasze rzeczy były w nieładzie. Ci, którzy mieli dobrze poskładane rzeczy, byli bardzo dokładnie sprawdzani.
"Opowiadam Europejczykom proste, szokujące fakty. Na przykład otym, jak pewnego dnia nie mogłam znaleźć wody i próbowałam zjeść lód".
OS: Obecnie pracujesz w Centrum Rafała Lemkina które zostało założone przez Instytut Pileckiego w Warszawie. Centrum gromadzi i rejestruje dowody rosyjskich zbrodni wojennych na terytorium Ukrainy. Byłaś pierwszą osobą, która otwarcie zeznawała w Centrum. Czy było Ci łatwo podjąć tę decyzję?
KS: Szczerze mówiąc, nie zamierzałam zeznawać. To moi przyjaciele przekonali mnie, żebym nie milczała. Pojechałam do Polski na trzy tygodnie, aby powiedzieć światu, co widziałam. I wtedy zdecydowałam się zeznawać. Na początku dużo płakałam, było mi ciężko. Ludzie z Zakonu Maltańskiego zaprosili mnie i moją córkę do swojego domu. Przedstawili mnie dyrektorowi Instytutu Pileckiego. Instytut zapewniał wsparcie, finansował wyjazdy do innych krajów. Pojawiły się zaproszenia od organizacji pozarządowych i wolontariackich, które znam od 2014 roku. Podróżujemy, rozmawiamy, organizujemy konferencje przy wsparciu Instytutu i zbieramy świadectwa.
Przedstawiam Europejczykom fakty dotyczące naszych schwytanych chłopaków z Ołeniwki, którzy byli torturowani, ćwiartowani, patroszeni i paleni.
Staram się w prostych słowach przekazać ludziom siedzącym w cieple ze szklanką wody, że to prawdziwa wojna. Mówię, że ja też byłem w domu i piłam wodę w ciepłej kuchni. Ale nadszedł dzień, kiedy nie mogłam pić wody. Okna w moim domu były powybijane. Woda w wiadrze była zamarznięta. Siekałam wodę nożem, próbując odessać lód. Takie proste rzeczy ich szokują. Mówię im: dziś pociski spadają na ukraińskie miasta, a jutro mogą spaść na miasta europejskie.
Poczułam siłę, by zwrócić się do ludzi takich jak ja, tych, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów. Jestem przekonana, że trzeba zeznawać o zbrodniach Rosji, aby wróg, który popełnia ludobójstwo na naszym terytorium, został pokonany nie tylko na polu bitwy, ale także prawnie. Sprawiedliwość historyczna musi nadejść. Ukraińcy mogą zeznawać w każdym kraju na świecie.
"Baza dowodów rosyjskich zbrodni jest potrzebna już teraz. Mam nadzieję, że prawnicy, naukowcy i międzynarodowe komisje będą miały do niej dostęp".
OS: Jakie znaczenie ma zbieranie zeznań przez Centrum Lemkina?
KS: Ludzie składają zeznania bez przysięgi. To nie jest biuro prokuratora, gdzie wymagana jest przysięga - zeznania pod przysięgą nie mogą być omawiane do czasu zakończenia procesów sądowych. A procesy mogą ciągnąć się przez dziesięciolecia. Zeznania zebrane przez Centrum Lemkina zostaną udostępnione po przetworzeniu i anonimizacji. Dotyczy to na przykład tworzonych przez nas filmów. Niedawno zaprezentowaliśmy film "Chersoń" o cywilnych więźniach przetrzymywanych przez Rosję - obecnie jest ich około 25 000.
Dowody są dostarczane w formie kwestionariusza. Jeśli dana osoba nie jest w stanie go opisać, istnieje możliwość dostarczenia audio lub wideo. Wszystkie są transkrybowane - tłumaczone na tekst i na kilka języków. Tworzone jest archiwum, elektroniczna baza danych. Myślę, że w przyszłym roku dostęp do tej bazy danych będą mieli naukowcy, prawnicy i komisje międzynarodowe. Za kilka lat każdy będzie mógł zapoznać się z tymi materiałami.
OS: Jak udaje ci się przekonać ludzi do składania zeznań?
kS: Im dalej, tym staje się to trudniejsze. Do tej pory zebraliśmy około 1 500 tysięcy zeznań: około 800 kwestionariuszy, a reszta to nagrania audio i wideo oraz inne dokumenty. Najwięcej zebraliśmy w pierwszym roku, "na gorąco". Wiele osób zeznało, że byli zmuszani do podpisywania różnych dokumentów na rosyjskich punktach kontrolnych, podając fałszywe informacje o ukraińskich żołnierzach. Robili to, by przeżyć. Rozumiem, że gdybym została zidentyfikowana przez Rosjan na jednym z punktów kontrolnych, a moja córka byłaby ze mną, mogłabym różne rzeczy opowiadać.
Rozgłos pomaga, ponieważ jestem znana wielu mieszkańcom Mariupola. Dlatego wiele osób z miasta zgadza się zeznawać. Zaufanie do mnie ułatwia im zaufać organizacji.
Najważniejsze jest zapewnienie ludziom poczucia bezpieczeństwa. Może to być na przykład anonimowość. Jeśli dana osoba może mówić otwarcie, angażujemy media z różnych krajów - jesteśmy wdzięczni Instytutowi Pileckiego za tę pomoc.
Bardzo bolesnym tematem są nasi jeńcy wojenni. Żołnierze nadal znajdują się na niektórych listach, ale historia z cywilami jest bardzo trudna. Rosja wypiera się zbrodni: nielegalnego przetrzymywania, tortur i głodu.
Skala tragedii, gdy nie możemy nawet zidentyfikować ludzi, jest ogromna. Podczas gdy wojskowi są wymieniani dziesiątkami, cywile są wymieniani rzadko. Czasami ludzie składają takie zeznania, że staje się jasne: tam nie ma dna (dla Rosjan - red.). To nie są istoty ludzkie. Jak można zabijać ludzi tylko dlatego, że są Ukraińcami? Każda osoba, która opuszcza okupację mówi, żeby broń Boże nie przyznawać się, że jest się Ukraińcem.
"Będziemy szukać torturowanych ludzi na wyzwolonych terytoriach przez długi czas".
OS. Do czego przydadzą się zebrane materiały?
KS: W sporze sądowym. Świat będzie musiał ocenić skalę tragedii w Ukrainie. Długo potrwa wydobywanie torturowanych ludzi z piwnic na terytoriach okupowanych.
Niestety, wielu z nich nie znajdziemy w Mariupolu: nie-ludzie zacierają ślady swoich zbrodni, a pozostałości zniszczonych domów, wraz ze szczątkami ludzi, są niszczone.
OS: Czy zeznawali ludzie, którzy żyją pod okupacją rosyjską?
KS: Zbieramy również dowody zdalnie, niezależnie od kraju, w którym znajduje się dana osoba. Jeśli istnieje połączenie internetowe, jest to możliwe. Zdarzały się przypadki zeznań z terenów okupowanych, ale musimy być pewni, że nikt tych ludzi nie może usłyszeć ani śledzić.
"Możesz zeznawać o rosyjskich przestępstwach online, z dowolnego kraju"
OS: Jak wygląda procedura?
KS: Istnieje kwestionariusz opracowany przez ekspertów. Świadek może napisać relację w dowolnej formie. Jeśli chodzi o zbrodnie wojenne, interesują nas fakty - daty, lokalizacje, miejsca. Następnie pojawiają się pytania o rodzaje zbrodni (masowe egzekucje, deportacje, przemoc seksualna, grabieże, bombardowania domów i infrastruktury cywilnej). Osoba musi wyrazić zgodę lub nie, aby Instytut wiedział, czy może wykorzystać nazwisko i dane osobowe w przyszłości.
OS: Co da dokumentowanie tych zbrodni?
KS: Jestem pewna, że świat zjednoczy się, by ukarać Rosję. To sprawiedliwość dla torturowanych i zabitych. To jest pamięć historyczna. To odbudowa naszych miast na koszt Rosji, zadośćuczynienie za przemoc, w tym przemoc seksualną. Bardzo mało się o tym mówi, a ofiary rzadko zgadzają się zeznawać. Czasami potrzeba lat, aby ofiara zgodziła się zeznawać. Niedawno usłyszałem historię, która mnie poruszyła. Kobieta ma ponad 70 lat, jest nauczycielką, a Rosjanin włamał się do jej domu, uderzył ją trzy razy w twarz i gwałcił przez całą noc. To nieludzka istota - zeznała kobieta. Takich historii są tysiące. Instytut ma tylko kilka takich świadectw, a w Ukrainie te kobiety utworzyły stowarzyszenie. Jest ich kilkaset - ofiar przemocy seksualnej, które postanowiły nie milczeć. Świat musi zapewnić, że każda rodzina ofiary otrzyma odszkodowanie do końca życia.
Od redakcji magazynu internetowego Sestry: jako wydawnictwo jesteśmy otwarci na rozmowę o zbrodniach wojennych Rosji na Ukrainie i ofiarach tych zbrodni. Mówimy o działalności organizacji, które zbierają świadectwa ludzi, fakty i dokumenty. To bardzo ważna misja nie tylko dla prawników, mediów, obywateli, ale także dla całego społeczeństwa: sprawcy muszą zostać pociągnięci do odpowiedzialności, a to wymaga dowodów. Jeśli masz takie fakty, napisz do redakcji: redakcja@sestry.eu
"Nigdy nie przestanę myśleć, że nie udało mi się uratować wszystkich" - mówi Kateryna Suchomłynowa, która pomagała ludziom w Mariupolu w pierwszych 20 dniach wojny. Dziś współpracuje z Centrum Lemkina i Instytutem Pileckiego, które dokumentują rosyjskie zbrodnie.
"Wojna 2022: Dzienniki, eseje, wiersze" to jedna z pierwszych dużych książek w języku polskim o rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zbiór zawiera fragmenty dzienników, esejów i wierszy ponad 40 współczesnych ukraińskich pisarzy napisanych po 24 lutego. Książka została przygotowana przez 14 tłumaczy, a wcześniej ukazała się w języku ukraińskim.
Autorem koncepcji publikacji jest Jewhen Klimakin, redaktor portalu Nowa Polska: - Chciałem, żeby to nie były tylko jakieś teksty, bo notować każdy może, ale literatura wielkiej jakości. Aby opisać to doświadczenie, pewną refleksję nad tym, co się z nami dzieje, postanowiłem zaangażować najlepszych ukraińskich pisarzy. Oni są w stanie opisać to, czego człowiek doświadcza, ale nie może tego opisać słowami.
Teksty do zbioru wybrał pisarz Wołodymyr Rafajenko, który dwukrotnie przeżył okupację - w 2014 roku w Doniecku, a w marcu 2022 roku w obwodzie kijowskim.
Autorzy opisywali, jak wojna wywróciła ich świat do góry nogami. Niektórzy przyznali, że po inwazji na pełną skalę w ogóle przestali pisać. Wśród nich jest Ołeksandr Irwaniec, ukraiński poeta, prozaik, dramaturg i tłumacz: - Przechodziłem przez bardzo trudny okres. Jewhen zaproponował mi napisanie eseju, ale niestety nie mogłem. Wzięli więc mój napisany wcześniej wiersz. Dopiero pod koniec listopada zacząłem pisać - to była proza o Ukrainie, ale nie o wojnie.
Wśród autorów są żołnierze, którzy teraz walczą na froncie. Nagrali krótkie filmy dla czytelników. Ukraiński pisarz, tłumacz, reporter i żołnierz Sił Zbrojnych Ukrainy Artem Czapajew wyraził wdzięczność Europejczykom, którzy udzielili schronienia ukraińskim uchodźcom: - Moje dzieci i żona są w Europie. To nasza wspólna walka. Nie jesteśmy gotowi na żadne ustępstwa, ponieważ ustępstwa to tylko zamrożenie (wojny). A my musimy wygrać. Pavlo Kazarin, ukraiński dziennikarz i żołnierz, jest przekonany, że to wojna o przyszłość: - W tej wojnie definiujemy zasady, według których kontynent będzie istniał w nadchodzących latach. Ona definiuje to, co uważamy za dobro i zło, gdzie są granice tego, co jest akceptowalne, a wszyscy na Ukrainie walczą o zdefiniowanie tej wersji przyszłości. Rozumiem ludzi w Europie, którzy mówią, że Ukraińcy nie powinni być sami w tej wojnie. Możemy mieć albo wspólne zwycięstwo, albo wspólną porażkę.
Dwoje autorów, których teksty znalazły się w antologii, zostało zabitych przez Rosjan podczas tej wojny. Wiktoria Amelina zginęła w wyniku ataku rakietowego na Kramatorsk. Wołodymyr Wakulenko był torturowany przez okupantów w obwodzie charkowskim.
Hałyna Kruk, ukraińska poetka, krytyk literacki i tłumaczka, zauważyła, że takie antologie pozwalają czytelnikom w Polsce i innych krajach lepiej zrozumieć sytuację związaną z wojną: - Książka podsumowuje całe doświadczenie Ukraińców w ostatnich latach. Literatura pozwala nam rejestrować to, co zmienia się bardzo szybko, bo żyjemy w dynamicznym czasie. Ta książka prezentuje literaturę faktu, czyli pamiętniki, poezję, fragmenty prozy. Takie antologie pozwalają nam wczuć się w pewne doświadczenie, wydarzenie, lepiej zrozumieć to, co się dzieje. Poeta dodał, że wojna jest bardzo ciekawym materiałem na literaturę, ale tylko wtedy, gdy nie jest się w jej środku: W Ukrainie wiele osób ma traumę z powodu rzeczywistości, która się nie poprawia. Ludziom trudno słuchać o wojnie, ale czasami to pomaga przetrwać i uwolnić się od pewnej sytuacji. Nie możemy uciekać od tematu wojny, bez względu na to, jak jest trudny.
Podczas prezentacji czytelnicy dość emocjonalnie reagowali na fragmenty książki czytane przez polską aktorkę, scenarzystkę i reżyserkę filmową Krystynę Jandę oraz ukraińską aktorkę Rimmę Ziubinę.
W komentarzu dla Sestry.eu Krystyna Janda podzieliła się swoimi odczuciami na temat odczytów ze sceny: - Opisano tu cudowne rzeczy. Nie mogę czytać, bo płaczę. Myślałam, że nie przetrwam tego wieczoru. Chcę zwrócić uwagę na doskonałe tłumaczenie każdej historii. Każdy z tłumaczy wykonał świetną robotę. Książka jest bardzo ważna na polskim rynku literackim, szczególnie dla intelektualistów i intelektualistek. Uważam, że to nie jest literatura masowa, powinna trafić przede wszystkim do szkół i młodzieży. Ludzie, którzy doświadczyli okropieństw wojny, mogą wiele o tym opowiedzieć. Ale kiedy takie rzeczy zamienia się w poezję, eseje, szczere historie kobiet, a wszystko jest uporządkowane, to urasta to do nieznanego poziomu znaczenia.
Jacek Podsiadło, polski poeta, prozaik, tłumacz i dziennikarz, też podzielił się swoimi wrażeniami na temat fragmentów książki: - Przez długi czas wojna była dla mnie wojną papierową, ale teraz jest wiele rzeczy, które dotykają mnie osobiście, jak i wielu innych.
Pod koniec prezentacji Jewhen Klimakin podkreślił, że antologia jest bardzo realistyczna: - Jak powiedział jeden z tłumaczy, ta książka zawiera wszystko, co dzieje się w życiu: najgorsze, najlepsze, najtrudniejsze i najważniejsze. Dlatego osoba czytająca tę książkę nie może pozostać obojętna.
Ukraińskie wydanie książki "Wojna 2022: Dzienniki, eseje, poezja" ukazało się w 2022 roku i jest wspólnym projektem Nowej Polski, wydawnictwa Staryj Lew i ukraińskiego PEN Klubu. Polskojęzyczna wersja zbioru została wydana przy wsparciu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego i "Nowej Polski".
Książka o wojnie: najgorszej, najlepszej, najtrudniejszej i najważniejszej została zaprezentowana w Warszawie
Jest na froncie od początku inwazji Rosji na Ukrainę. Podczas otwartego spotkania z Ukraińcami zorganizowanego przez portal Nowa Polska, Pawło Kazarin, ukraiński dziennikarz i publicysta, opowiadał o swojej książce, wojnie i współczesnej armii oraz przemianach zachodzących obecnie w Siłach Zbrojnych.
Kazarin jest autorem książki "The Wild West of Eastern Europe", która w zeszłym roku zdobyła nagrodę BBC Book of the Year w kategorii Essay. Dotyczy ona wydarzeń z lat 2014-2021, opowiada o okupacji i walce z rosyjską propagandą.
"Ta książka jest o tym, jak rodzi się tożsamość - jak wyobrażamy sobie siebie. Łatwo jest być Ukraińcem, gdy ma się ojca ze Lwowa.. Inaczej jest, gdy masz mamę z Saratowa, tatę z Doniecka i dorastałeś w rosyjskojęzycznym środowisku - jak moi przyjaciele. Albo historia moich rodziców: przeprowadzili się z Władywostoku na Krym sześć miesięcy przed moimi narodzinami... 24 lutego był dla Ukraińców impulsem do powrotu do kwestii własnej tożsamości. Niezwykle trudno jest zignorować kontekst wojny, kiedy Rosja może dotrzeć do każdego miasta ze swoimi rakietami" - mówił publicysta.
Opowiadał o tym jak postrzega armię on - jeszcze niedawno cywil: "Podczas moich 20 miesięcy w wojsku poznałem przedsiębiorców, a nawet milionerów. Poznałem dyrektora lwowskiej sieci aptek, który był dowódcą brygady. Jednym z najlepszych sierżantów kompanii, jakiego poznałem, był Kostia, lwowski informatyk o pseudonimie Max, który nauczył nas, jak przetrwać w Bachmucie. Strzelec maszynowy mojej kompanii, Szysz, przed wojną pracował w cyrku. Jednym z najlepszych snajperów, jakich widziałem na froncie, był leśniczy z Iwano-Frankiwska o pseudonimie Jeher. To było bardzo dziwne, kiedy stałeś w kolejce w wojskowym biurze werbunkowym i wszyscy stali z tobą: chłopcy i dziewczęta. Mieliśmy nauczycielkę, dziewczynę o oczach Bambi. Nic bardziej do siebie nie pasowało niż ona i karabin kałasznikow. Ale służyła, tak jak wszyscy. Ukraińska armia to armia, w której na jednego zawodowego żołnierza przypada 7-8 cywilów. Dzisiejsza armia składa się z nauczycieli, informatyków, biznesmenów, baristów, manikiurzystów, dziennikarzy, pisarzy, ludzi bardzo różnych zawodów. To jest teraz armia ludowa".
Wiele osób nie rozumie warunków panujących w ukraińskiej armii. Jako przykład Pawło przytoczył historię, kiedy na front przywieziono papierowe gazety: "Rozumiem, że był jakiś szef z wielkimi gwiazdami na naramiennikach, który powiedział, że żołnierze na linii frontu byli w izolacji informacyjnej i potrzebowali papierowych gazet. Ale my mieliśmy Starlink i wiedzieliśmy wszystko o świecie".
Ukraińców łączy poczucie, że nie robią wystarczająco dużo, powiedział publicysta. Na pytanie, kto z publiczności ma takie poczucie, 80% obecnych podniosło ręce. "Fakt, że ludzie czują się winni, jest wynikiem obojętności. I wszyscy to czują, łącznie z wojskiem. Rozmawiamy z wami teraz w przestrzeni pełnego bezpieczeństwa, podczas gdy walki trwają w wielu miejscach Ukrainy. Czuję się winny, że nie dołączę do nich teraz, ale nieco później. Dlatego to poczucie winy oddziela obojętnych od troskliwych" - uważa Pawło.
Po przemówieniu Kazarina oraz sesji pytań i odpowiedzi, goście wydarzenia ustawili się w kolejce, aby zrobić sobie zdjęcie z żołnierzem, uściskać go i podziękować mu.
Łatwo jest być Ukraińcem, gdy ma się ojca ze Lwowa i spędziłeś dzieciństwo wśród ludzi mówiących po ukraińsku.. Inaczej jest, gdy masz mamę z Saratowa, tatę z Doniecka i dorastałeś w rosyjskojęzycznym środowisku - mówił znany publicysta na spotkaniu w Warszawie
Jest biznesmenem pochodzącym z Doniecka. Mieszkał w Kijowie, był restauratorem, a także dyrektorem marketingu w dużej firmie finansowej. Jednocześnie studiował, chciał zostać psychoanalitykiem. Od początku inwazji na pełną skalę został zmobilizowany i poszedł bronić Ukrainy. W marcu 2022 roku został wzięty do niewoli. 4 lutego tego roku został zwolniony. Na zdjęciu z tamtej chwili zmęczony i wyniszczony trzymaa w dłoni czerwone jabłko. Moment, w którym stoi wśród innych uwolnionych więźniów, oszołomiony patrzy na jabłko, stał się symbolem powrotu do życia. zdjęcie to obiegło cały świat. Prawie rok w niewoli - jak to przeżył?
Oksana Szczyrba: W 2015 roku pojechałeś bronić swojego rodzinnego Donbasu przed rosyjskimi okupantami. To była trudna decyzja?
Maksym Kolesnikow: Urodziłem się i wychowałem w Doniecku. Wydarzenia na wschodzie Ukrainy wstrząsnęły mną, mimo że od kilku lat mieszkałem w Kijowie. Rozumiałem, że toczy się wojna.
OS: Kiedy Rosja rozpoczęła inwazję na pełną skalę, zaciągnąłeś się do wojska pierwszego dnia, 24 lutego 2022 roku. Jak trafiłeś do niewoli?
MK: Zajmowaliśmy pozycję w regionie Kijowa, w pobliżu małej wioski, między autostradą Żytomierz a Gostomlem. Byliśmy otoczeni od 3 marca. Kilka razy Rosjanie próbowali wejść na teren naszej jednostki wojskowej, za każdym razem ich odpieraliśmy. 20 marca zostało nas mniej niż 80. Wjechali z czterema czołgami. Bitwa trwała ponad 8 godzin. Skończyła się nam broń przeciwczołgowa i nie mieliśmy czym walczyć. Czołgi jeździły po terenie, ostrzeliwując nasze pozycje z bliskiej odległości. Kiedy stało się jasne, że nie ma czym walczyć, a wielu ludzi zginęło, dowódca naszego oddziału zdecydował się poddać.
ОЩ: Коли рідні дізналися, що Ви в полоні?
MK: Z rosyjskiego kanału telewizyjnego Zvezda. Film ze mną został opublikowany w Internecie.
OS: Prawie rok niewoli. Gdzie byłeś przetrzymywany?
MK: Najpierw zabrano nas na Białoruś, do obozu filtracyjnego. Stamtąd przewieziono do miasta Nowozybkow w obwodzie briańskim w Rosji do ośrodka zatrzymań. Byliśmy tam przetrzymywani aż do wymiany.
OS: Ile osób było z tobą w niewoli?
MK:Naliczyliśmy około 540.
OS: Jak to ustaliłeś??
MK: Jak się prawie nic nie wie, to szuka się sposobów, żeby się czegoś dowiedzieć. Raz lub dwa razy w miesiącu dostawaliśmy mydło i za każdym razem podpisywaliśmy się na wyciągach. Mogliśmy zobaczyć, ilu ludzi też odebrało mydło. Potem stało się to trudniejsze, bo zaczęły się wymiany. Teraz starają się trzymać ludzi w mniejszych grupach. Dla Rosjan wielu Ukraińców w jednym miejscu to duże zagrożenie. Boją się nas.
OS: Jak wyglądał wasz zwykły dzień w niewoli?
MK: Żyliśmy według więziennego grafiku. O 6 rano budzono nas, o 22 szliśmy spać. Raz w tygodniu zabierali nas do łaźni. W październiku niespodziewanie dostaliśmy książki. Potem je zabrali. Kiedy przyjechała kontrola, było lepiej. Doskonale zdają sobie sprawę, że łamią wszelkie możliwe zasady i przepisy. Na przykład mieliśmy surowy zakaz patrzenia na nich, żądali, abyśmy patrzyli w dół. Nawet kiedy się poruszaliśmy, nie wolno nam było podnosić głowy. Nosili kominiarki i nie widzieliśmy ich twarzy.
OS: Podczas przesłuchania odmówiłeś nazwania Ukraińców nazistami, czego domagali się okupanci. Czy nie zostałeś za to ukarany?
MK: Nie. To było przed kamerą. Na zewnątrz Rosjanie starają się pokazać, że przestrzegają zasad. Miałem też szczęście, bo było ze mną kilku innych więźniów, którzy mieli być przesłuchiwani. Nie chcieli tracić na mnie czasu. W pierwszych dniach niewoli wielu Rosjan było zszokowanych tym, co się działo. Pytali mnie: "Czy masz jakichś krewnych w Rosji? Mój wujek mieszkał w Rosji, zmarł w grudniu 2021 roku. Pewien rosyjski policjant powiedział mi, że miał szczęście, że nie widział tego wszystkiego. Oznacza to, że dla wielu z nich (nie dla wszystkich) to, co się działo, było szokiem.
OS: Co było dla ciebie najbardziej przerażające w niewoli?
MK: To, że nie wiedziałem, co się dzieje z najbliższymi. Kiedyś dano nam możliwość napisania listu z czterema słowami, które podyktowali: "Żywi, zdrowi, wszystko w porządku". Powiedzieli, że jeśli cokolwiek dodamy, nie wyślą listu. To było w maju, a wczesną jesienią list przyszedł na adres mojej mamy. Listy były wysyłane, ponieważ w sierpniu okupanci uznali nas za jeńców wojennych. Często pytano nas, czy chcemy wracać do domu, czy do Rosji. Od naszych krewnych nie było żadnego odzewu. Do 31 maja nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Później dano nam małe telewizory (raz lub dwa razy w tygodniu). Nadawali głównie kłamstwa, ale dowiedzieliśmy się, że Rosjanie opuścili północ Ukrainy, opuścili region Kijowa.
OS: Czy okupanci szydzili z ciebie?
MK: Nie rozmawiamy o tym - to niebezpieczne dla tych, którzy pozostali. Po zwycięstwie będziemy zbierać dowody.
OS: Zbieramy już...
MK: Tak. Niedawno uczestniczyłem w konferencji w Wiedniu na temat jeńców wojennych. Było tam wielu przedstawicieli Ukrainy, w tym byli jeńcy, i daliśmy tam pełne świadectwo. Świat musi wiedzieć, co się dzieje.
OS: Czy zwrócono się do Ciebie w Ukrainie w sprawie składania zeznań?
MK: Tak. Wszyscy jeńcy wojenni zeznają.
OS: Nie mogę przestać myśleć o twoim zdjęciu z jabłkiem po uwolnieniu z niewoli. Powiedziałeś wtedy, że boisz się zjeść jabłko...
MK: Trochę żartowałem. Może żart nie wyglądał na żart, byłem w złym stanie fizycznym. Podczas niewoli nie widzieliśmy świeżych owoców i warzyw. Raz mieliśmy świeżą kapustę.
OS: Po niewoli nawet członkowie twojej rodziny cię nie rozpoznali, schudłeś 32 kg. Jak człowiek może to wszystko wytrzymać? Co pomogło ci wytrwać?
MK: Od pierwszych dni byłem zdeterminowany, żeby to wszystko przetrwać i wrócić do domu. Rozumiałem, że wojna potrwa długo. Gdybym poddał się rozpaczy, bardzo szybko straciłbym swoją tożsamość. Zmusiłem się do powrotu do miłych wspomnień, do przeszłości, do moich planów. Przed wojną miałem wspaniałe, pracowite życie. Wspaniałą żonę, dzieci, które bardzo kocham, rodziców. Rodzina stała się dla mnie ważnym oparciem. Stworzyłem sobie model mostu: przeszłość to jeden brzeg, a drugi to przyszłość. I musiałem przekroczyć tę przepaść. Komunikacja i wzajemne wsparcie między braćmi broni to wielka siła. Oczywiście nie jesteśmy święci. 14 dorosłych, ciągle głodnych mężczyzn przebywało w tym samym pomieszczeniu przez długi czas. Pojawiały się konflikty. Ale za każdym razem przypominaliśmy sobie, że wróg jest poza naszą celą i że powinniśmy skierować nasz gniew na tego, który nas maltretuje. Wspieraliśmy się historiami i wspomnieniami.
OS: Nie zabroniono ci się komunikować?
MK: Było kilka prób, kiedy nowa zmiana strażników przybyła z Kaukazu. Wprowadzili własne zasady. Na początku często kazali nam stać cały dzień, nie pozwalali rozmawiać. Ale szeptaliśmy do siebie. Ci z Kaukazu sprawdzali nas kilka razy dziennie, czy jesteśmy cicho. Później ten wymóg zniknął.
TS: Czy inaczej odnosili się do kobiet, a inaczej do mężczyzn?
MK: Na naszym piętrze była cela z kobietami i dość szybko je uwolniono. Na początku były traktowane jak mężczyźni. Ogolono im głowy. Dostały też więzienne ubrania.
OS: Co wam dawali?
MK: Buty, podkoszulki, kalesony, skarpety, gumowe kapcie. To wszystko, nie dali nam zimowych ubrań. Musieliśmy podpisać się pod wieloma rzeczami, których nam nie dano. To małostkowe i śmieszne. Mieli nam dawać nową szczoteczkę i pastę do zębów co miesiąc, ale dawali nam jedną co kilka miesięcy. Czasami nie dawali nam mydła w łaźni, ale kazali nam podpisać, że je dostaliśmy. Kradli wszystko, co się dało.
OS: Jeśli więźniowie mieli problemy zdrowotne, czy dostawali pomoc?
MK: Był taki przypadek, kiedy facet kilka razy skarżył się, że boli go ząb. W końcu zabrano go do lekarza. Wszyscy w celi z nim zostali zmuszeni do siedzenia aż do jego powrotu. Mieliśmy w celi 59-letniego więźnia, który miał wylew na kilka miesięcy przed inwazją na pełną skalę i powiedział o tym. Kiedy zachorował, podano mu lekarstwa. Oczywiście w większości przypadków nie próbowano nic zrobić. Co najmniej 2 osoby zmarły na początku niewoli, Rosjanie o tym nam mówili.
OS: Jak zmienił cię czas spędzony w niewoli?
MK: Trudno jest analizować samego siebie. Niewola odebrała mi sporą część zdrowia. Udało mi się jednak zachować swoją osobowość. To było bardzo trudne doświadczenie. Dużo rozmawiam z psychologami, którzy pracują z wojskiem. Istnieje ogromna potrzeba pracy z żołnierzami podczas rehabilitacji po wojnie, a kwestia zaufania jest bardzo ważna. Mężczyźni i kobiety, którzy walczą, chcą czuć, że psychologowie ich rozumieją.
BHP: Podczas wymiany na dużą skalę 4 lutego wróciło do Ukrainy 115 kolejnych żołnierzy, w tym również ty. Jak przebiegła wymiana?
MK: Po prostu otworzyli drzwi celi. Wywołali nasze imiona, kazali nam się spakować i wyjść. Zabrali nam wszystkie ubrania. Dali nam mundury wojskowe - nie nasze rzeczy, ale wybrane ze stosu. Potem kazali nam siedzieć cicho, że idziemy na wymianę. Okupanci nie mogli przywieźć nikogo z Doniecka, więc wymiana została opóźniona. Strona ukraińska nalegała na wymianę wszystkich z zatwierdzonej listy, podczas gdy Rosjanie próbowali naruszyć umowę. Pojechaliśmy na wymianę dwa razy i dopiero za trzecim razem zostaliśmy wymienieni. Rankiem 4 lutego zostaliśmy przewiezieni na przejście graniczne. Kiedy wjechaliśmy na terytorium Ukrainy, do autobusu wszedł przedstawiciel sztabu organizacyjnego i przywitał nas po ukraińsku. Zrozumieliśmy, że jesteśmy w domu.
Rosjanie stale odmawiają wymiany i zmniejszają liczbę osób. Zostałem zatwierdzony do wymiany znacznie wcześniej. Ale skreślili mnie dwa razy. Niestety, strona ukraińska nie może nikomu dać gwarancji. To rodzaj loterii.
OS: Jak przywitała cię rodzina?
MK: Kiedy moja żona mnie zobaczyła, powiedziała, że jestem chudy jak nastolatek. I pochylony. Chodziłem jak znak zapytania. Miałem poważny zanik mięśni.
OC: Gdzie radzisz zwrócić się tym, których krewni są w niewoli?
MK: Radzę współpracować z Centrum Koordynacyjnym. Komunikować się ze sobą, znaleźć grupy wsparcia psychologicznego, grupy wolontariuszy. Bardzo ważne jest, aby czekać i mieć siłę. Ci, którzy wrócą, będą osłabieni, zmęczeni i będą potrzebować pomocy swoich bliskich. Jeśli jesteś w niewoli, nie zapominaj więc o sobie. Wierz, miej nadzieję i czekaj na swoich bliskich.
ОЩ: У 2015 році Ви вели онлайн-щоденник у соцмпережі, де описували підготовку українських військовослужбовців, будні ЗСУ і проблеми. Багато українських видань публікували Ваші розповіді під назвою «Щоденник мобілізованого». Плануєте написати книгу про полон?
MK: Zastanawiam się nad tym. Każdy powinien napisać wszystko, co pamięta. Nie forma literacka jest ważna, ale świadectwo. To powinno zostać we wspólnej pamięci narodowej, żeby Ukraina zdała sobie sprawę, z kim mamy do czynienia, bo realia rosyjskiej niewoli są bardzo dalekie od międzynarodowych norm, konwencji i niewoli, w której przetrzymywani są rosyjscy jeńcy wojskowi w Ukrainie. To jest wojna na wyniszczenie Ukraińców. Mam nadzieję, że z czasem z moich wspomnień uda mi się zrobić coś, co będzie o tym świadczyć.
OS: Jak przebiegał proces rehabilitacji? Jak się dzisiaj czujesz?
MK: Rehabilitacja trwała około 3 tygodni: diagnoza, badania lekarskie, testy psychologiczne. Kolejny miesiąc fizjoterapii, ponieważ miałem poważny zanik mięśni i zmiany w kręgosłupie, i stawach. Bolało mnie lewe biodro, a w kolanie stwierdzono uszkodzenie. Przeszedłem operację, a następnie rehabilitację. Teraz mam cotygodniowe sesje z terapeutą rehabilitacyjnym. Może to potrwać kolejne sześć miesięcy. Teraz czuję się znacznie lepiej. Mogę chodzić na siłownie, muszę dużo pracować nad mięśniami.
OS: Jakie są Twoje najbliższe plany?
MK: Po wojnie planuję wrócić na studia. Jest duże zapotrzebowanie na psychologów wojskowych. Chcę studiować, aby pracować z tymi, którzy potrzebują takiej pomocy.
Odpowiedz krótko, proszę:
OS: Twoje idealne śniadanie?
MK: Jajecznica.
OS: Kto jest Twoim najlepszym nauczycielem?
MK: Wykładowca seksuologii w instytucie, w którym studiuję
OS: Czy często gotujesz w domu?
MK: Kilka razy w tygodniu.
OS: Dlaczego Rosjanie są tak okrutni?
MK: Nienawidzą siebie, bo nie mogą być ludźmi.
OS: Czy będziesz w stanie wybaczyć tym, którzy trzymali cię w niewoli?
MK: Nie.
OS:Kto ponosi winę za wojnę?
MK: Rosjanie, Putin.
OS: Kiedy zwyciężymy?
MK: Nie wiem.
TS: Trzy rzeczy, które zawsze ci towarzyszą.
MK: Telefon, nóż, słuchawki.
OS: Jaki jest twoja słabość?
MK: Jedzenie.
OS: Jaka jest najlepsza rada, jaką kiedykolwiek otrzymałeś?
MK: Było wiele rad od moich rodziców.
OS: Czego żałujesz?
MK: Że w marcu 2022 nie miałem broni przeciwpancernej.
OS: Trzy rzeczy, które cię przygnębiają?
MK: Nie ma takich rzeczy.
OS: Jaka jest Twoja ulubiona książka?
MK: "Sto lat samotności".
OS: Co wpajasz swoim dzieciom?
MK: Niezależność od innych.
OS: Najlepszy przyjaciel?
MK: Nazywa się Dmytro, został zmobilizowany i jest teraz majorem Gwardii Narodowej.
OS: Co może doprowadzić cię do łez?
MK: Wiele rzeczy. Stałem się dość sentymentalny. Ale to głównie coś miłego.
OS: Proszę, dokończ zdania:
- Z czasem zdałem sobie sprawę, że... czas ucieka.
- Nigdy nie zapomnę... jak urodziły się moje dzieci.
- Moje największe zwycięstwo ... jeszcze nie nadeszło.
- Tęsknię za czasami, kiedy... nie było wojny.
- Jeśli zobaczę diabła, powiem mu... czy istniejesz?
- Na moje 70. urodziny podaruj mi... opony, jak sądzę.
- Życie jest zbyt krótkie, by marnować je na... ludzi, którymi nie jesteś zainteresowany.
- Chcę przeprosić... Przeprosiłem wszystkich, wobec których byłem winny. Więc teraz nie mam tego problemu.
- Nigdy nie mogę zostać potępiony za... coś, w czym się mylę.
- Film o mnie nazywałby się... "80 tysięcy kilometrów dookoła świata".
OS: Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia z archiwum bohatera
Prawie rok w rosyjskiej niewoli. Jakie to doświadczenie?
Od kwietnia 2023 r. ukraińscy uchodźcy mogą ubiegać się o kartę pobytu. Polska karta pobytu służy również jako wiza. Oznacza to, że posiadając ten dokument, cudzoziemiec jest zwolniony z konieczności uzyskania zezwolenia na wjazd - przy przekraczaniu granicy wystarczy okazać go oraz paszport zagraniczny. Wygląda jak zwykła plastikowa karta, podobna do karty bankowej i zawiera dane osobowe i biometryczne posiadacza, zdjęcie, adres zameldowania, numer PESEL oraz dostęp do rynku pracy. Aby dowiedzieć się więcej na temat specyfiki ubiegania się o kartę pobytu, rozmawialiśmy z Władysławem Jelisiejewem, adwokatem w Atlantis & Co Sp. z o.o.. Oto jego wskazówki i wyjaśnienia.
Karta pobytu to zezwolenie na pobyt. Istnieją dwa rodzaje: tymczasowa i stała. 99% Ukraińców ubiega się obecnie o tymczasową kartę pobytu.
Co musisz spełnić, żeby ubiegać się o kartę pobytu?
Istnieje 14 sytuacji, które pozwalają ci ubiegać się o kartę pobytu. Najpopularniejszą z nich jest zatrudnienie. Drugą - prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce. Trzecią - łączenie rodzin (studenci, małoletnie dzieci, noworodki, dzieci w wieku szkolnym, osoby starsze, które nie pracują). Od 1 kwietnia 2023 r. tylko obywatele Ukrainy, którzy przybyli po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę, mogą ubiegać się o kartę pobytu. Procedura składania wniosków dla nich różni się od procedury dla Ukraińców, którzy przybyli przed wojną. Ukraińscy uchodźcy przechodzą przez proces aplikacyjny szybciej. Wynika to z faktu, że Ukraińcy muszą pobrać odciski palców w momencie otrzymania PESEL. W związku z tym lokalne urzędy w większości przypadków nie wzywają ich do podania danych biometrycznych, co przyspiesza proces składania wniosków o 2-3 tygodnie.
Jak ubiegać się o kartę pobytu
Każde województwo ma swój własny urząd, który przyjmuje wnioski o zezwolenie na pobyt czasowy lub stały - jest to Urząd Wojewódzki.
Na przykład w stolicy Polski, Warszawie, istnieje system in.pol(Portal Cudzoziemca inPOL - Mazowiecki Urząd Wojewódzki w Warszawie - Portal Gov.pl (www.gov.pl)), w którym można wypełnić elektroniczny wniosek, a następnie wydrukować go, podpisać i wysłać do Użędu (administracji lokalnej). We Wrocławiu funkcjonuje elektroniczny system Przybysz(Przybysz: Strona główna (duw.pl), który po rejestracji umożliwia złożenie wniosku i śledzenie jego rozpatrywania. Jeśli mówimy o krakowskim urzędzie, to niestety nie ma tam takiego systemu i trzeba ręcznie wypełnić wniosek, który można uzyskać online (jest on ogólnodostępny). Kilka miesięcy temu wprowadzono ogólnopolski system o nazwieMOS (Moduł Obsługi Spraw (cudzoziemcy.gov.pl)) - system, który pomaga cudzoziemcom uzyskać informacje na temat ich legalnego pobytu, formularze do wypełnienia oraz posiada dodatkowe instrukcje, które pomagają wnioskodawcy wypełnić wnioski bez popełniania błędów. Dlatego najlepiej skorzystać z systemu MOS. Serwis dostępny jest w języku ukraińskim.
Jakie dokumenty muszę złożyć?
- Jeśli dana osoba ubiega się o kartę pobytu na podstawie pracy, należy zgromadzić następujące podstawowe dokumenty:
- -dokument zawierający informacje o stanowisku zajmowanym przez wnioskodawcę (ile zarabia, ile godzin pracuje, na jak długo pracodawca zatrudnia daną osobę). Na przykład, pracodawca informuje, że jest gotowy zatrudnić daną osobę na 3 lata, więc karta pobytu zostanie wydana na trzy lata;
- -wyciąg z rejestru, w zależności od tego, w jaki sposób dana osoba jest zatrudniona (praca w przedsiębiorstwie lub dla indywidualnego przedsiębiorcy). Dokument ten jest wymagany, aby urzędnik, który będzie zajmował się sprawą, mógł zweryfikować, czy osoba upoważniona podpisała wszystkie dokumenty dotyczące miejsca pracy;
- -kopia paszportu;
- -cztery zdjęcia 35/45;
- -potwierdzenie uiszczenia opłaty skarbowej;
- -Umowa najmu;
- -obowiązkowe ubezpieczenie w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych (ZUS), można również wykupić ubezpieczenie PZU;
- -dokument potwierdzający, że pracodawca powiadomił urząd pracy w ciągu 14 dni o rozpoczęciu wykonywania pracy na podstawie umowy.
- Jeśli mówimy o składaniu dokumentów na podstawie prowadzenia działalności gospodarczej, pakiet jest znacznie szerszy, a weryfikacja potrwa dłużej. Oprócz tego, że dana osoba jest sprawdzana jako wnioskodawca, jest również sprawdzana jako indywidualny przedsiębiorca: czy płaci podatki, czy jest zarejestrowana w różnych agencjach rządowych, czy składa deklaracje na czas.
Jakie trudności mogę napotkać podczas ubiegania się o kartę pobytu?
Najważniejsze jest monitorowanie postępów w sprawie i terminowe reagowanie na wezwania urzędnika. W przypadku jakichkolwiek zmian w życiu wnioskodawcy (miejsce zamieszkania lub pracodawcy), należy poinformować o wszystkim urząd, aby uniknąć ewentualnych problemów.
Możesz komunikować się za pośrednictwem linii informacyjnej urzędu (lub za pośrednictwem poczty elektronicznej inspektora (każdy urząd ma swoje własne zasady: niektóre podają dane kontaktowe urzędnika, a inne nie). Zazwyczaj urzędnik skontaktuje się sam, jeśli konieczne będzie dodanie lub aktualizacja dokumentów.
Czy mogę spotkać się z odmową wydania zezwolenia na pobyt?
Jeśli dana osoba nie przedłożyła kompletnego pakietu dokumentów, należy oczekiwać, że urząd zwróci się o brakujący dokument w określonym terminie. W przypadku spraw administracyjnych jest to zazwyczaj 30 dni. Jeśli wnioskodawca nie dostarczy odpowiedniego dokumentu w określonym czasie, wniosek może zostać odrzucony.
Jak długo muszę czekać?
Якщо повний і коректний пакет документів зібрано, то це займає від початку реєстрації заявки 3,5 місяці. Але є випадки, коли доводиться чекати навіть близько року. Чому так довго? Є різні ситуації. Наприклад, працівниця пішла в декрет. Ужонд не зобов’язаний повідомляти заявника про зміну інспектора, це відбувається автоматично через деякий час. Коли інспектор хворіє, то формально вважається, що він працює і тому справа може затягнутися. При цьому в системі зазначається, що він тимчасово не виконує свої обов’язки. Але це не є підставою для заміни інспектора. Коли тривалий час працівник відсутній, заявник за власним бажанням може написати заяву з проханням заміни, але немає гарантії, що це відбудеться. Також є нюанси, коли люди підписують заявки українською мовою, а потрібно латиницею, так як в закордонному паспорті. Особу починають викликати до Уженду з проханням виправити неточності. Це також затягує процес розгляду. Інколи люди змінюють підставу подачі документів. Спершу це могла бути робота, потім роботу людина втратила, або перейшла на господарську діяльність. Відповідно потрібно готувати нові документи. Є випадки, коли людина подає документи, потім переїжджає в інше воєводство і не повідомляє про це Ужонд. При цьому кореспонденція надходить на стару адресу. Тоді особа зауважує довгий час очікування, починає контактувати з Ужендом і виявляється, що було дуже багато запитів. Є багато різних факторів, до кожної справи необхідно підходити індивідуально.
Koszt wydania karty pobytu
Konieczne będzie uiszczenie opłaty skarbowej (440 PLN). Jeśli sprawa wnioskodawcy jest prowadzona przez pełnomocnika, konieczne będzie uwzględnienie opłaty za pełnomocnictwo.
Za wydanie plastikowej karty zapłacisz dodatkowo 100 zł. Jeśli potrzebujesz pomocy prawnika, cena usług zależy od serwisu i regionu. W Warszawie takie usługi kosztują około 2 tys. zł.
Jak długo trwa rozpatrzenie wniosku o pobyt stały?
Istnieją dwa rodzaje zezwolenia na pobyt stały: zezwolenie na pobyt stały i karta pobytu. Karta pobytu wydawana jest w zależności od okresu pobytu w Polsce - na 5 lat. Zezwolenie na pobyt stały wydawane jest na podstawie pochodzenia - gdy przodkowie wnioskodawcy mieli polskie pochodzenie i polskie obywatelstwo. Jeśli jedno z rodziców wnioskodawcy posiada akt urodzenia wskazujący na polskie obywatelstwo, taki wnioskodawca ma prawo złożyć wniosek do Urzędu Wojewódzkiego w pierwszym dniu pobytu w Polsce o zezwolenie na pobyt stały.
Czy można przyspieszyć proces weryfikacji?
W rzeczywistości jest to niemożliwe. Jedynym powodem jest to, że jeśli sprawa trwa rok, wnioskodawca może poprosić o przyspieszenie jej rozpatrzenia. Jeśli trwa kilka miesięcy, jest to standardowy termin. Zaleca się, aby nie traktować legalizacji powierzchownie. Jeśli popełnisz choćby jeden błąd w dokumencie, możesz otrzymać odmowę.
W ostatnim czasie coraz więcej uchodźców z Ukrainy jest zainteresowanych tą procedurą, zwłaszcza po wypowiedziach urzędników w Polsce, że warunki pobytu dla Ukraińców mogą zostać zmienione
Partner sprawdza twój telefon, korespondencję ze znajomymi, monitoruje kartę bankową, prosi o przesłanie zdjęć z miejsca, w którym aktualnie się znajdujesz. Czy to brzmi znajomo?
Zazdrość jest jedną z najsilniejszych i najbardziej bolesnych emocji. Powoduje stres, strach, zaburzenia nerwowe i prowokuje do kłamstw, zemsty i zdrady. Może pojawić się w romantycznych związkach, między przyjaciółmi, w środowisku zawodowym, gdy jeden z kolegów czuje, że drugi otrzymuje więcej uwagi lub szans Jednak większość dotyczy zazdrości w relacjach między mężczyznami i kobietami. Znam pary, które rozwiodły się z powodu zazdrości, a także ludzi, którym... brakuje zazdrości ze strony partnera.
"Uderzył mnie. To była kropla, która przeważyła szalę"
Tatiana, 35 lat, przedsiębiorczyni, pięć lat temu wyszła za mąż za Serhija, właściciela firmy budowlanej. Rok później jej kariera nabrała rozpędu, otworzyła własną firmę, zaczęła podróżować służbowo i przemawiać na konferencjach. Serhij stał się bardzo zazdrosny.
"Nie pozwalał mi odetchnąć. Jeśli wracałam późno w nocy, bo wracałam z imprezy biznesowej lub z biura, podejrzewał mnie o zdradę. Kiedy wyjeżdżałam w podróże służbowe, nieustannie dzwonił do mnie przez wideo i żądał, abym co godzinę wysyłała zdjęcia. Jeśli nie odpowiadałam, wpadał w furię. Doszło do tego, że czekał na mój powrót z pracy przez kilka godzin pod biurem, aby zabrać mnie do domu, mimo że miałam samochód. Jeśli byłam zmęczona i nie miałam ochoty na seks, mówił, że mam kogoś. To było naprawdę szalone! Byłam wierna mężowi, kochałam go, ale moje spełnienie zawodowe też było ważne. Wydaje mi się, że zazdrość mojego męża jest związana z jego doświadczeniami z przeszłości. Jego pierwsza żona go zdradzała. Być może ma pewne obawy, że to się nie powtórzy. Chciałam, żebyśmy poszli do psychologa rodzinnego, ale Serhij był temu absolutnie przeciwny.
Pewnej nocy gdy spałam Serhij potajemnie położył mój palec na moim telefonie, odblokował go i zaczął przeglądać moje wiadomości z mamą, siostrą, przyjaciółmi i kolegami z pracy. Poranek zaczął się od krzyków. Mój mąż znalazł korespondencję z partnerem biznesowym, w której dziękował mi za pomoc (była to sprawa osobista, kiedy zorganizowałam leczenie jego matki przez lekarza, którego znałam) i zapytał, czy podobały mi się kwiaty, które wysłał. Tego ranka Serhii nazwał mnie dziwką i uderzył. Krzyczał i zniszczył mi telefon. Później było mu przykro, przeprosił, ale to była kropla, któa przelała czarę". Tetiana złożyła pozew o rozwód. Serhij przez długi czas próbował naprawić ich relacje. Ale zazdrość znów się pojawiła. Para rozstała się. Tania przyznała, że czuje się szczęśliwa i wolna.
"Zazdrość jest przejawem troski i wielkiej miłości, gdy mężczyzna boi się stracić swoją ukochaną".
Switłana, 24 lata, dziennikarka.
Switłana spotyka się z Antonem od czterech lat. Według niej w ich związku wszystko jest idealne. Anton jest spokojny, zrównoważony, a wokół niego panuje poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Ale Switłana, która jest emocjonalna i ma temperament, czasami wątpi w jego uczucia.
"Nie sądzę, żeby bardzo mnie kochał, bo wcale nie jest zazdrosny. Jego spokój jest irytujący. Zaczęłam go nawet prowokować. Kupowałam kwiaty, przynosiłam je do domu i mówiłam, że to od kolegi z pracy. Mój ukochany uśmiechał się i mówił, że się cieszy. Prowadziłam długie rozmowy telefoniczne ze znajomym. Anton nie pytał, kto to jest. Kiedy zapytałam go, dlaczego nie jest zazdrosny, usłyszałam, że zazdrość jest przejawem niepewności mężczyzn i że mi ufa. Dla mnie zazdrość jest przejawem troski i wielkiej miłości, gdy mężczyzna boi się utraty ukochanej.
Kilka miesięcy temu Anton pojechał na front. Nie komunikujemy się zbyt często. Myślałam, że przynajmniej teraz mój ukochany zacznie być zazdrosny. Ale on pozostaje spokojny. Wiem, że nie jest mu tam łatwo. I bardzo go kocham. Czekam na niego. Ale nie wiem, czy nasz związek się nie wypali... Nie jestem pewna, czy on mnie kocha...".
Konsekwencjami nadmiernej zazdrości mogą być groźby, zakazy, ultimatum, poniżanie, zastraszanie, bicie
Nawet jeśli założymy, że zazdrość jest normalną emocją, jak zrozumieć, gdzie leży granica między zdrową a patologiczną zazdrością? Rozmawiamy z Olgą Wakulenko, psycholożką i psychoanalityczką.
Konsekwencjami nadmiernej zazdrości mogą być groźby, zakazy, ultimatum, poniżanie, zastraszanie, bicie
Oksana Szczyrba: Co wywołuje zazdrość w związku?
Olga Wakulenko: Negatywne doświadczenia w związkach w przeszłości są ważne. Pokazuje to, jak duże było rozczarowanie z poprzednich związków lub rozwód z małżonkiem, który był spowodowany niewiernością. Zazdrość objawia się na różne sposoby. Mogą to być obelgi, oskarżenia o niewierność itp.
OS: Czy zazdrość jest znakiem wielkiej miłości?
OW: Ważne jest zrozumienie stopnia zazdrości, przyczyny jej występowania. Albo mówimy o zazdrości jako elemencie pewnego rodzaju gry między partnerami, bez agresji. Albo o patologicznej zazdrości, w której jeden z partnerów jest stale pod ścisłą kontrolą. W tym przypadku zazdrość nie może być uważana za oznakę miłości, nie mówiąc już o wielkiej miłości.
OS: Jaka jest różnica między zdrową zazdrością a patologiczną?
OW: Kiedy mówimy o zazdrości na przykład wspieranej przez niewierność lub oszustwo jednego z partnerów, mówimy o zazdrości jako świadomości swojej pozycji w stosunku do partnera.
Patologiczna zazdrość odnosi się do sytuacji, w których na przykład kobieta lub mężczyzna są stale pod ścisłą kontrolą, z monitorowaniem rozmów telefonicznych i przeglądaniem komunikatorów włącznie.
Gdy jeden z małżonków nie może spotykać się z przyjaciółmi, nawet krewnymi, chodzić do pracy, na zakupy ani zapraszać gości to niezdrowa, patologiczna zazdrość. Takie związki są opresyjne. Nie ma tu mowy o miłości.
Konsekwencjami nadmiernej zazdrości mogą być niekończące się kłótnie, groźby, separacja od dzieci, różnego rodzaju zakazy, ultimatum, poniżanie, zastraszanie i bicie. Najstraszniejszymi konsekwencjami agresji jest okrutne traktowanie. W przypadku niekontrolowanej agresji podczas scen zazdrości może nawet dojść do tragedii, gdy jeden z partnerów umrze.
OS: A co jeśli mężczyzna lub kobieta w ogóle nie są zazdrośni, czy to normalne?
OW: Zazdrość jako uczucie jest nieodłącznym elementem osobowości każdego z nas. Nawet jeśli mężczyzna lub kobieta są całkowicie pewni siebie. Jeśli dana osoba nie odczuwa zazdrości, może pojawić się pytanie, jakie uczucia blokuje i nie pozwala im ujawnić się w stosunku do siebie, i swojego partnera, lub czy po prostu go nie kocha.
OS: Jak zachować równowagę między zaufaniem a zazdrością?
OW: Możliwe jest zachowanie równowagi między zaufaniem a zazdrością w związku poprzez uświadomienie sobie, że współmałżonek nie jest twoją własnością, ma prawo do prywatności, spotykania się z przyjaciółmi, dokonywania własnych wyborów. Spotykanie się z przyjaciółmi nie oznacza, że współmałżonek przestał cię kochać. Każdy partner powinien szanować uczucia drugiej osoby i brać odpowiedzialność za swoje działania i czyny. Ważne jest również, aby rozmawiać o własnych obawach i doświadczeniach.
OS: Czy zazdrosny partner może się zmienić ?
OW: Jeśli dana osoba zdaje sobie sprawę, że jest zazdrosna i że może to zniszczyć związek, który jest dla niej cenny, wówczas istnieje szansa na przepracowanie zazdrości jako uczucia, które niszczy zaufanie między partnerami z pomocą specjalisty. Może to być terapia rodzinna prowadzona równolegle z terapią indywidualną.
OS: Czy możliwe jest zbudowanie partnerstwa z zazdrosną osobą?
ES: Każdy związek to przede wszystkim interakcja między partnerami. Muszą zrozumieć, co w sobie odnajdują, co czerpią ze związku. Często zdarza się, że jeden z partnerów lubi być zazdrosny. Daje mu to poczucie, że jest cenny dla drugiej osoby i boi się ją stracić. Ta myśl daje poczucie własnej wyjątkowości. Wtedy, być może, taki związek można nazwać partnerskim. Należy tutaj podkreślić słowo "być może".
Zazdrość nie jest "przyjacielem" w związku: to, co zaczyna się jako żart, może przerodzić się w patologiczną zazdrość i trwać latami.
OS: Jakie jest niebezpieczeństwo zazdrości?
OW Zazdrość wywołuje poczucie niepokoju u jednego z partnerów, co wpływa na jakość życia. Kobieta lub mężczyzna, który podlega ciągłej zazdrości żyje na krawędzi. Prześladuje go strach, że w jakiś sposób komunikuje się z innymi ludźmi w niewłaściwy sposób, boi się urazić partnera, ponieważ może zostać za to ukarany. Ciągły stres prowadzi do wyczerpania. Aby uniknąć "niepożądanych" sytuacji, jeden z partnerów zamyka się w sobie, przestaje komunikować się z przyjaciółmi i przestaje prowadzić aktywny tryb życia.
Jeśli zazdrość nie jest systemem wartości w związku, to para na pewno się rozpadnie. Istnieje jednak wiele par, które od lat narzekają na zazdrość, ale nadal żyją razem i budują relacje na wzajemnych pretensjach, i oskarżeniach.
OS: Jak rozwiązać konflikty związane z zazdrością?
OW: Zastanów się, czy twoja zazdrość jest uzasadniona. Nigdy nie spiesz się z obelgami i oskarżeniami. Nie bój się zacząć rozmawiać o tym, co dzieje się w parze, dlaczego pojawia się zazdrość, jakie sytuacje ją wywołały. Przydatny będzie również dialog z samym sobą: co dzieje się z wewnętrznym zaufaniem do siebie i partnera.
Gdy para nie może samodzielnie dojść do porozumienia w sprawie uczucia zazdrości, które pojawiło się w związku, a chce znaleźć zaufanie do siebie nawzajem i nadal być razem, wskazane jest skonsultowanie się ze specjalistą.
Zazdrość może być zdrowa, może być też patologiczna. Jaka jest różnica?
W przytulnej kawiarni delektuję się gorącą herbatą i rogalikiem. Za oknem pada deszcz, ludzie spieszą pod parasolami, niektórzy chowają się pod dachami domów lub wbiegają do środka. Sielankę poranka przerywa kłótnia dwóch dziewczyn przy sąsiednim stoliku. Są tak blisko, że słyszę każde słowo. Jedna mówi mi, jak bardzo jest zmęczona życiem. Ile można żyć z napadami paniki! Druga wyjaśnia wysokim głosem: - "Potrzebujesz pomocy specjalisty". Jej przyjaciółka zalewa się łzami: "Chcesz, żebym poszła do terapeuty? Chcesz mnie tam zaciągnąć siłą? Nie jestem chora psychicznie! Nie pójdę! Jestem zdrowa!" Dziewczyna zaczyna histeryzować. Goście kawiarni odwracają się w stronę dziewczyn i szepczą.
Bardzo często spotykam się z przypadkami, kiedy krewni, znajomi i przyjaciele z problemami psychologicznymi nie chcą odwiedzić specjalisty. Każdy ma swój własny powód: to zbyt drogie, nie jestem szalony, mam z kim porozmawiać, jestem swoim własnym psychologiem. W Ukrainie wciąż nie ma kultury zadbania o zdrowie psychiczne Jeśli boli cię ząb, idziesz do dentysty. Jeśli sprzęt się zepsuje, oddajemy go do naprawy. A kiedy psują się relacje z samym sobą lub ze światem zewnętrznym, błędnie myślimy, że poradzimy sobie sami. Na Zachodzie szukanie pomocy psychologicznej jest tak naturalne, jak pójście do terapeuty z przeziębieniem. Wielu ludzi sukcesu szczerze mówiło mi w wywiadach, że ze swoimi problemami byli u psychologa. Żaden z nich nie powiedział, że mu to zaszkodziło, wręcz przeciwnie, podkreślało, że ich życie zmieniło się na lepsze. A każdy psychoterapeuta ma swojego psychoterapeutę.
Psycholog, psychoterapeuta i psychiatra - czy jest różnica?
Wojna różnie wpływa na ludzi. Ostrzał, naloty, strach o życie własne i rodziny, utrata bliskich, rozłąka - wszystko to pogarsza stan psychiczny. Ukraińców czeka długi proces powrotu do zdrowia psychicznego. I musi się on rozpocząć już teraz.
Przyjrzyjmy się, dlaczego potrzebujemy psychologa, nawet jeśli mamy kanały YouTube, specjalistyczną literaturę i niezawodnych przyjaciół, którzy wysłuchają, i udzielą ci porady. Na początek ważne jest, aby nie mylić pojęć. Psycholog, psychiatra i psychoterapeuta to nie to samo.
Jewhen Pilecki, psycholog, psychoterapeuta CBT (terapii poznawczo-behawioralnej), doktor, profesor nadzwyczajny, wyjaśnia, że psycholog to specjalista, który ukończył wydział psychologii i posiada pełne wykształcenie psychologiczne. "To teoretyk-praktyk, który najczęściej pomaga ludziom w różnych sytuacjach życiowych: konfliktach, kwestiach związanych z pracą, edukacją, życiem osobistym. Psychiatra to lekarz, osoba z wyższym wykształceniem medycznym, która posiada odpowiedni dyplom i licencję. Psychiatrzy najczęściej zajmują się poważnymi zaburzeniami i leczą pacjentów za pomocą leków. Kim jest psychoterapeuta? Może nim być psycholog lub psychiatra, który otrzymał specjalne wykształcenie psychoterapeutyczne w szkole psychoterapii. Psychoterapeuci pracują z ludźmi za pomocą tematów konwersacyjnych. Zarówno psycholodzy, jak i psychoterapeuci mogą dodatkowo przejść szkolenie w odpowiedniej szkole i wykorzystać swoją wiedzę w praktyce" - wyjaśnia Jewhen Pilecki.
Krewni zamiast psychologa - tak czy nie?
Oczywiście rozmowa w cztery oczy ma pewien efekt terapeutyczny np. zyskujemy poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia, ale matka, siostra czy przyjaciółka nie są specjalistami od psychoterapii. Dlatego wsparcie ze strony członków rodziny może być nawet szkodliwe. To tak, jakby iść do kardiologa leczyć ząb.
Psycholog jako profesjonalista zapewni obiektywne spojrzenie na sytuację. Z drugiej strony krewni mogą być subiektywni i zaangażowani emocjonalnie, co utrudnia omówienie problemu.
Kolejnym ważnym argumentem jest poufność. Psychologowie są prawnie zobowiązani do jej zachowania. Możesz swobodnie rozmawiać o swoim życiu osobistym bez obawy o ujawnienie twojego problemu.
Psychologowie zazwyczaj specjalizują się w określonych obszarach i technikach, takich jak psychologia dziecięca, terapia rodzinna, psychoterapia poznawczo-behawioralna, uzależnienia itp. Są przygotowani, by głęboko zrozumieć twój problem.
Dysponują specjalnymi technikami radzenia sobie z różnymi problemami, takimi jak depresja, lęk, konflikty itp. Mogą zaoferować skuteczne strategie i metody pomagające przezwyciężyć trudności. Oczywiście, jeśli nasz przyjaciel ma wyższe wykształcenie i szkolenie z zakresu psychologii, może zapewnić nam profesjonalne wsparcie.
Według Jewhena Pileckiego, , relacje z krewnymi mogą być uciążliwe w kontekście świadczenia profesjonalnej pomocy psychologicznej. Na przykład, w niektórych sytuacjach trudno jest zachować poufność lub zapewnić obiektywne spojrzenie. Dlatego istnieją standardy etyczne, których psychologowie muszą przestrzegać, niezależnie od tego, czy pracują z własnymi krewnymi, czy z innymi klientami.
Kolejna ważna kwestia: widzisz, że ktoś bliski potrzebuje pomocy specjalisty, ale kategorycznie odmawia szukania pomocy - jak dziewczyna w kawiarni narzekająca na ataki paniki. Czy należy nalegać na konsultację ze specjalistą?
Jewhen Pilecki mówi, że nie można nikogo zmusić:
"Spójrzmy na tę sytuację używając metafory. Jeśli ktoś stoi na skraju klifu, pierwszą rzeczą, którą chcesz zrobić, jest pociągnięcie go za ręce, ubranie i odciągnięcie od przepaści. To zły pomysł. Ponieważ osoba ta zacznie stawiać opór. I może być jeszcze gorzej.
Najlepszą rzeczą do zrobienia w tej sytuacji jest usiąść obok tej osoby i dać jej znać, że jesteś obok, że widzisz, że czuje się źle. Daj jasno do zrozumienia, że jesteś gotów pomóc. A kiedy człowiek będzie gotów poprosić o pomoc, pomóż jej".
Skąd mam wiedzieć, czy potrzebuję pomocy psychoterapeuty?
Uświadomienie sobie, że potrzebujesz terapeuty, może być ważnym krokiem w kierunku poprawy samopoczucia psychicznego i emocjonalnego. Oto kilka sygnałów, które mogą wskazywać na potrzebę konsultacji ze specjalistą:
1. Trudności emocjonalne: stale doświadczasz stresu, lęku, depresji, paniki lub innych negatywnych emocji, które wpływają na Twój nastrój i jakość życia.
2. Relacje interpersonalne: masz problemy w relacjach z krewnymi, współmałżonkiem, dziećmi lub współpracownikami.
3. Utrata bliskiej osoby: Po stracie bliskiej osoby możesz potrzebować wsparcia specjalisty, aby uporządkować swoje uczucia i opracować strategie radzenia sobie z nimi.
4. Problemy z poczuciem własnej wartości i szacunkiem do samego siebie: jeśli masz niską samoocenę lub stale czujesz się nieważny.
5. Uzależnienia i złe nawyki: jeśli masz problemy z alkoholem, narkotykami, hazardem lub innymi złymi nawykami.
Jeśli doświadczasz któregokolwiek z tych objawów lub innych trudności psychologicznych, nie wahaj się skontaktować z licencjonowanym psychologiem lub psychoterapeutą. Zapewnią oni wsparcie, zrozumienie i narzędzia potrzebne do poprawy zdrowia psychicznego, i jakości życia.
Czy powinienem spotkać się z psychoterapeutą, gdy nie ma takiej potrzeby?
Znam ludzi, którzy chodzili do psychoterapeutów z ciekawości. Czy psychoterapia może być przydatna w zapobieganiu problemom ze zdrowiem psychicznym?
Jewhen Pilecki wyjaśnia: "To rodzi pytanie dla terapeuty: co powinienem zrobić z tym pacjentem? Zazwyczaj osoba przychodzi do terapeuty z pewną prośbą, problemem. Jeśli dana osoba nie ma żadnej prośby, specjalista powie: "Usiądźmy i porozmawiajmy". Ale co z tego? Jeśli człowiek jest szczęśliwy, ma już metody, sposoby na utrzymanie swojego stanu. Jest to więc większy problem dla terapeuty, ponieważ nie wie, jak pomóc".
Як обрати психотерапевта?
Ostatnio pojawiło się wielu "pseudopsychologów", którzy wezmą pieniądze za wizyty, ale nie poprawią twojego stanu psychicznego. Istnieje kilka ważnych kryteriów wyboru psychoterapeuty. Yevhen Pilecki radzi, na co zwrócić uwagę:
- "Specjalista musi posiadać specjalistyczne wykształcenie - pełne psychologiczne lub medyczne. Warto dowiedzieć się, w jakiej szkole pracuje (jeśli jest psychoterapeutą), jakich metod pracy używa (jeśli jest psychiatrą). Nie wahaj się żądać wyjaśnień kwalifikacji specjalisty. Jeśli okaże się, że psychoterapeuta kłamie na temat swoich dyplomów lub pracuje bez odpowiedniego wykształcenia, uciekaj.
- Powinien to być specjalista, który dobrze zna konkretną metodę psychoterapeutyczną.
-Doświadczenie w rozwiązywaniu konkretnych problemów.
- Dobrze, jeśli psychoterapeuta należy do psychoterapeutycznej (krajowej lub międzynarodowej) społeczności lub organizacji. To potwierdza jego kwalifikacje.
- Jeśli czujesz się niekomfortowo, bo czujesz się manipulowany, obrażany, a terapeuta zachowuje się niezgodnie z zasadami (np. częstuje cię kawą), protestuj, bo to niedopuszczalne.
Zdrowie psychiczne jest tak samo ważne jak zdrowie fizyczne. Ignorowanie problemów psychologicznych może prowadzić do poważnych konsekwencji. Wizyta u psychologa nie jest oznaką słabości. Wręcz przeciwnie, jest to krok w kierunku samopoznania i poprawy jakości życia. Jednocześnie pozostaj w relacjach z rodziną i przyjaciółmi. Oba te aspekty mogą się wzajemnie uzupełniać, tworząc zrównoważone podejście do zdrowia psychicznego i rozwoju osobistego.
Wybór zawsze należy do Ciebie: żyć według utartego scenariusza, odczuwać strach, apatię, ataki paniki, niepokój, agresję lub szukać pomocy u psychologa, uwalniać negatywne emocje i rozwiązywać problemy. Stać się szczęśliwym, zdrowym i odnoszącym sukcesy. Przecież nikt nie może zrobić tego za Ciebie.
Nie jestem chory psychicznie! Nigdzie się nie wybieram - często słyszymy takie argumenty., gdy namawiamy znajomego, by poprosił o radę psychologa. Z oferty nie korzysta i ... cierpi
Рідкісне захворювання легіонельоз виявлено в Польщі, за два місяці зафіксовано вже 23 смертельні випадки. Спалах інфекції почався з польського міста Ряшів (пол. Rzeszów, Же́шув), неподалік українського кордону. У вересні легіонелу знайшли й у Варшаві.
Legionelloza - skąd się bierze i jakie są jej objawy
Jest to choroba zakaźna wywoływana przez bakterię Legionella pneumophila. Wywołuje ona różne choroby, ale najczęstszą z nich jest infekcja płuc. Legionella pneumophila żyje w rzekach i jeziorach. Rozmnaża się w systemach wodociągowych i klimatyzacyjnych.
Objawy legionellozy są podobne do grypy lub zapalenia płuc: wysoka gorączka, kaszel; ból w klatce piersiowej, trudności w oddychaniu, ból głowy, długotrwałe osłabienie.
W ciężkich przypadkach legionelloza powoduje zapalenie płuc, niewydolność nerek i inne poważne powikłania, szczególnie u osób z osłabionym układem odpornościowym.
Od 25% do 50% zarażonych pacjentów cierpi na biegunkę, a około 50% doświadcza dezorientacji lub majaczenia. Choroba rozwija się 5-6 dni po zarażeniu.
Способи зараження – вдихнути можна, випити – ні
Może się zarazić się poprzez wdychanie aerozolu zawierającego bakterię. Na przykład pod prysznicem, w wannie, na basenie, zwłaszcza w dużych kompleksach hotelowych, gdzie jednocześnie działa system klimatyzacji i fontanny - w rezultacie woda staje się źródłem cząstek aerozolu.
Водний шлях. Легіонела може потрапити в систему водопостачання та водоочищення і розмножуватися у воді та трубопроводах, потрапляти в систему водопостачання та кондиціонування повітря в будівлях.
Kontakt z zakażoną wodą przez oczy lub nos.
Legionelloza nie jest przenoszona z człowieka na człowieka i nie rozprzestrzenia się poprzez uścisk dłoni. Główną drogą przenoszenia jest wdychanie aerozoli zawierających bakterie. Nie można zarazić się poprzez picie wody.
"Większość mieszkań i domów ma obecnie klimatyzację. Jeśli człowiek zainstalował klimatyzator i działał on przez 10 lat, różne bakterie, w tym legionella, mogą się tam namnażać" - wyjaśnia dr Jurij Zygarew, specjalista ds. chorób zakaźnych.
Trudno jest wykryć legionellozę na podstawie objawów i wymagane są badania laboratoryjne, w tym śliny i wydzieliny z górnych dróg oddechowych w celu wykrycia bakterii Legionella pneumophila
Według Zygarewa istnieje ryzyko rozprzestrzeniania się legionelli na Ukrainie: "Mamy ku temu odpowiednie warunki. Istnieją duże kompleksy hotelowe, w których w każdej chwili może dojść do wybuchu epidemii".
Kto może zarazić
Istnieją czynniki ryzyka, które zwiększają ryzyko zarażenia. Główne grupy osób, które mogą być narażone na legionellozę:
Старші особи, особливо зі слабким імунітетом або хронічними захворюваннями, більш схильні до розвитку важких форм легіонельозу.
Osoby z osłabionym układem odpornościowym, chore na raka, przyjmujące leki immunosupresyjne lub z niedoborami odporności.
Osoby, które już cierpią na przewlekłe choroby płuc, takie jak przewlekłe obturacyjne zapalenie oskrzeli lub marskość wątroby, mogą być podatne na ciężką legionellozę.
Osoby przebywające lub pracujące w miejscach o wysokim stężeniu aerozoli, takich jak hotele, publiczne baseny, placówki opieki zdrowotnej lub budynki z systemami klimatyzacji, mogą być narażone na ryzyko.
Jurij Zygarew zauważa, że osoby z normalną odpornością nie będą miały żadnych poważnych problemów z legionellozą, choroba objawi się jako łagodna forma ARVI, czyli wirusa.
Диверсія Росії
Rzeszów, w którym odnotowano wybuch, jest ważnym punktem logistycznym dla dostaw broni i pomocy humanitarnej na Ukrainę. Biorąc pod uwagę tranzytową rolę Rzeszowa, polskie władze spekulują o rosyjskim sabotażu. Tymczasem kremlowskie media rozpowszechniły wiadomość, że ukraińskie wojsko zakaziło polskiego żołnierza Legionu Międzynarodowego nieznaną chorobą w obwodzie charkowskim. Następnie żołnierz ten rzekomo rozprzestrzenił wirusa w Polsce, w wyniku czego zginęli ludzie. Stanisław Żaryn, wiceminister-koordynator służb specjalnych i pełnomocnik rządu ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej RP, skomentował wybuch legionellozy w niektórych regionach na Twitterze. Zauważył, że celem Rosjan było wywołanie paniki i chaosu w polskich miastach. "Z drugiej strony widzieliśmy komunikaty, które wpisywały się w typową linię rosyjskiego oddziaływania na Polskę. Próbowano pokazać, że legionella jest wynikiem przyjęcia ukraińskich uchodźców, że jest to choroba przywieziona z Ukrainy do Polski" - powiedział Żaryn.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego bada, czy epidemia legionellozy może pochodzić z Moskwy.
Ołeksandr Antoniuk, żołnierz sił zbrojnych i konsultant polityczny, nie wykluczył możliwości sabotażu.
"Rosja prowadzi wojnę na dużą skalę nie tylko przeciwko Ukrainie. Należy przeprowadzić badanie. Z jakiegoś powodu ta epidemia zanieczyszczenia wody nie miała miejsca w zeszłym roku i rok wcześniej. Zarówno Polacy, jak i my musimy zintensyfikować działania kontrwywiadowcze, a podejrzane osoby powinny być sprawdzane pod kątem współpracy z Rosją".
Zapobieganie jest zadaniem rządu
Władze powinny wdrożyć główne środki zapobiegania legionellozie:
1. Utrzymywanie systemów wodnych w czystości: regularne czyszczenie i dezynfekcja systemów klimatyzacji, systemów wodnych i fontann.
2. Kontrola zużycia wody: zapewnienie odpowiedniej jakości wody w hotelach, budynkach użyteczności publicznej i innych obiektach.
3. Prawidłowe działanie systemów klimatyzacji: regularna kontrola i konserwacja systemów wykorzystywanych do chłodzenia powietrza.
4. Informowanie o objawach legionellozy i sposobach ochrony przed nią
Chociaż legionelloza jest poważną chorobą, nie ma powodu do paniki. Z pewnością nie będzie to drugi koronawirus. Legionella nie jest nową bakterią i jest dobrze znana medycynie, choć występuje dość rzadko.
Dlaczego legionelloza nazywana jest "chorobą legionistów"
Po raz pierwszy chorobę wykryto w lipcu 1976 r. na zjeździe amerykańskich legionistów w Filadelfii (USA), w którym wzięło udział ponad 4000 uczestników. Po zjeździe u wielu osób wystąpiły objawy choroby, którą później zidentyfikowano jako legionellozę. Epizod ten doprowadził do masowych zachorowań i zgonów.
Bakteria Legionella pneumophila, która wywołuje legionellozę, została odkryta w systemie klimatyzacji hotelu, w którym przebywali niektórzy uczestnicy kongresu.
Objawy legionellozy są podobne do grypy lub zapalenia płuc: wysoka gorączka, kaszel; ból w klatce piersiowej, trudności w oddychaniu, ból głowy, długotrwałe osłabienie
Wojna podzieliła życie każdego z nas na przed i po. Zniszczone miasta i wsie, okaleczone losy, rozdarte dusze. Ukraińcy, którzy znaleźli się w bezpiecznym miejscu mają poczucie winy
"Wstydziłem się, że jestem bezpieczny. Pomagałem innym, ale czułem, że nie robię wystarczająco dużo"
Jesteśmy naprawdę zmęczeni wojną, niestabilnością i niepewnością. Wielu Ukraińców zostało zmuszonych do wyjazdu do innych krajów. Według badania przeprowadzonego przez Ukraiński Instytut Przyszłości, 8,6 miliona Ukraińców wyjechało i nigdy nie wróciło od początku pełnej inwazji Rosji na Ukrainę. Wielu z nich miało poczucie winy
Oto kilka takich historii:
Olena, nauczycielka, 38 lat.
Wyjechała z Kijowa do Warszawy pierwszego dnia inwazji na pełną skalę. W Polsce udało jej się dostać pracę na uniwersytecie. Po raz pierwszy poczuła się winna w czerwcu ubiegłego roku, kiedy dowiedziała się, że rakieta uderzyła w dom obok jej rodziców w Siewierodoniecku. Później jej rodzice przeprowadzili się do mieszkania Oleny w Kijowie, ponieważ ich dom został całkowicie zniszczony przez Rosjan podczas jednego z ataków. Olena przyznała, że często czuła się winna, że tak naprawdę nie wiedziała, jak źle było jej rodzicom, przez co musieli przejść. Olena sama poradziła sobie z tym syndromem: po prostu zaczęła bardzo ciężko pracować.
Iryna, 42 lata, nauczycielka.
Irynie i jej siedmioletniej córce cudem udało się wydostać z rodzinnej Buczy, wyjeżdżając pod ostrzałem. Do końca nie chciała wyjeżdżać, ale mąż ją zmusił, bo tak było lepiej dla dziecka. Najpierw pojechali do krewnych na zachodniej Ukrainie, potem do Krakowa, gdzie przygarnęli ich obcy ludzie. Mąż Iryny zginął na froncie wiosną 2022 roku. Kobieta czuła się strasznie winna za jego śmierć, za to, że go zostawiła i udała się w bezpieczne miejsce. Poczucie winy przerodziło się w depresję i apatię
"Przestałam czuć smak życia, prawie nie spałam i nie jadłam. Czas się zatrzymał. Wszystko wokół mnie było czarne. Wydawało się, że będzie to trwać wiecznie, gdyby moja córka nie powiedziała: "Mamo, jeśli nie chcesz się uśmiechać, ja też nie będę"" - mówi Iryna, ledwo powstrzymując łzy
Córka przywróciła ją do życia.
Katia, studentka, 19 lat.
Ze łzami w oczach opuściła rodzinny Charków. W mieście pozostali tylko jej dziadkowie, ale odmówili wyjazdu ze względu na wiek i stan zdrowia. Katia pojechała ze swoim kotem do matki we Włoszech. Dowiedziała się, że jej charkowskie mieszkanie zostało zniszczone. Na szczęście jej krewni przeżyli. Mówi, że ogarnęło ją poczucie winy: dlaczego nie została tam z rodziną? Albo dlaczego nie przekonała ich do wyjazdu?
"Wstydziłam się, że jestem bezpieczna. Pomagałam innym, ale zawsze czułam, że nie robię wystarczająco dużo. Musiałam robić więcej, lepiej" - mówi Katia.
Uczucia te prześladowały dziewczynę przez ponad 3 miesiące. Matka zmusiła ją do wizyty u psychoterapeuty
Віра, журналістка, 28 років
Viera opuściła Kijów dopiero w maju, kiedy zdała sobie sprawę, że jej psychika nie wytrzymuje ciągłych dźwięków ostrzeżeń o nalotach i eksplozjach. Zaczęła mieć ataki paniki. Pojechała do Irlandii do przyjaciół. Poczucie winy po raz pierwszy pojawiło się po rozmowie z przyjaciółkami z Ukrainy, które zarzucały jej, że ona czuje się dobrze i nie wie, jak źle czują się one. Viera nieustannie kłóciła się z dziewczynami, które jej nie rozumiały. Czuła się winna. Często myślała, że na Ukrainie mogłaby zgłosić się na ochotnika i zrobić więcej, aby wygrać, niż tutaj w Irlandii, pracując w sklepie. Mówi, że musiała przestać komunikować się z niektórymi przyjaciółmi z Ukrainy, po czym poczuła się lepiej. Kilka miesięcy temu Katia wróciła na Ukrainę.
Nie ma jednego wytłumaczenia, dlaczego niektórzy ludzie rozwijają w sobie poczucie winy ocalałego w podobnych okolicznościach, a inni nie. Według psycholożki i psychoterapeutki Anny Pawlik ważne jest połączenie cech charakteru i temperamentu, a także światopoglądu. Na przykład, jeśli dziecko zostało wychowane ze zwiększonym poczuciem winy za zachowanie niezgodne z ustalonymi normami i zwykle czuło się winne, to w obecnej sytuacji poczucie winy może być znacznie nasilone.
"Człowiekiem może kierować strach przed potępieniem przez innych, którzy pozostali w krytycznej sytuacji, podczas gdy on sam nie podzielił ich losu. Dokładnie to widzimy u rodaków, którzy mogą otwarcie oskarżać ewakuowanych i tymczasowo przesiedlonych o brak patriotyzmu i zdradę. Takie narracje z pewnością pogłębiają syndrom ocalonego wśród przymusowych migrantów" - mówi Anna Pawlik.
Osoby z PTSD rzadko szukają pomocy u psychoterapeutów. W praktyce Anny Pawlik syndrom ten był wykrywany u klientów dopiero podczas pracy z uczuciem ciągłej tęsknoty, bólem w klatce piersiowej, bezsennością, płaczliwością i apatią. Dopiero chęć poprawy samopoczucia uświadamiała ludziom, że u podstaw leży wstyd, na przykład z powodu ewakuacji za granicę.
Czym jest poczucie winy ocalałego i dlaczego się pojawia
Zespół winy ocalałego to psychologiczna reakcja na traumatyczną sytuację, która może wystąpić u żołnierzy, ofiar przemocy lub osób, które przeżyły klęski żywiołowe. Ukraińcy przeżywający wojnę na własnej ziemi mogą również doświadczyć tego syndromu po przeżyciu niebezpiecznych sytuacji lub utracie bliskich.
Olena Sedelnikowa, psychiatrka, psychoterapeutka psychoanalityczna, trenerka i superwizorka Ukraińskiego Stowarzyszenia Psychoterapii Psychoanalitycznej (UAPP) oraz sekretarz UAPP, ma doświadczenie jako wolontariuszka i psychoterapeutka w Warszawie. Wyjaśnia, że syndrom ocalałego jest częścią zespołu stresu pourazowego.
"Jest to poczucie winy i wstydu jako reakcja na traumatyczne wydarzenia, których dana osoba doświadczyła i zdołała przetrwać oraz znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Na przykład, gdy osoba w strefie walk jest świadkiem śmierci swoich towarzyszy broni. Jest to bardzo traumatyczne doświadczenie, które może wpłynąć na resztę życia. Trzeba się z tym jakoś uporać, ale nie da się o tym zapomnieć. Kiedy mówimy o uchodźcach, którzy uciekli z niebezpiecznych regionów, poczucie winy może być silniejsze, jeśli zostawili swoją rodzinę i przyjaciół w niebezpieczeństwie. Może pojawić się poczucie winy, że w tej strasznej sytuacji mają się znacznie lepiej niż inni: dobrze śpią, mają mieszkanie i wsparcie finansowe. Jeśli mamy łatwiejsze, lepsze życie podczas wojny, może to powodować poczucie winy ocalałego i poczucie wstydu".
Co ciekawe, psychologowie również borykają się z tym syndromem. Julia Onukowa, terapeutka Gestalt, członkini Związku Psychologów i Psychoterapeutów Ukrainy, wolontariuszka, trenerka, nie planowała opuszczać Ukrainy, ale opiekowała się swoją przykutą do łóżka babcią, która złamała biodro i przeprowadziła się do Kijowa trzy lata temu. Kiedy pojawiły się ostrzeżenia o nalotach, starsza pani wstawała z łóżka i natychmiast upadała - to była jej reakcja na stres. Julia i jej babcia przeprowadziły się do Lwowa. Następnie dziennikarze z niemieckiego kanału telewizyjnego przeprowadzili z nią wywiad. Niemiecki lekarz obejrzał wywiad i zaprosił babcię Julii na operację do Hamburga. Siódmego dnia wojny Julia i jej babcia wyjechały do Niemiec. Aby nie czuć się winną, że ocalała, Julia robi wszystko, co w jej mocy: pracuje z ukraińskimi dziećmi w szkole i założyła klub dla kobiet.
"Mogę dowiedzieć się, co czuje moje ciało, moje emocje i myśli oraz co mogę z tym zrobić. To prosta zasada który bardzo pomaga - nie tylko w sytuacji poczucia winy za to, że się wyjechało" - mówi Julia Onukova.
Jakie są objawy syndromu winy ocalałego
Stopień nasilenia objawów zależy od ogólnego stanu psychicznego danej osoby, rodzaju układu nerwowego i okoliczności, w jakich się znajduje
Alesia Biwalkiewicz, psychoterapeutka, mówi, że ważne jest, by podzielić objawy na fizyczne i psychiczne: "Objawy fizyczne obejmują bóle głowy, które przekształcają się w przewlekłe, utratę apetytu (ciało odmawia jedzenia), nudności, bezsenność i kołatanie serca. Objawy psychologiczne: ciągłe myśli i wspomnienia traumatycznej sytuacji, osoba ogląda ją raz po raz jak film; ciągła drażliwość, wahania nastroju, apatia, utrata motywacji, gdy osoba nie rozumie, dlaczego powinna żyć, budzić się, iść do pracy. Poczucie bezradności (nie wiem, co z tym zrobić, nie wiem, jak wpłynąć na sytuację, czuję się zagubiony). Gdy syndrom się przedłuża, mogą pojawić się myśli samobójcze.
Te same objawy pojawiają się, gdy osoba przenosi się do bezpiecznego miasta, przechodzi przez traumatyczną sytuację: wszyscy zginęli, ale ona przeżyła. I nie mają wyjaśnienia, dlaczego ona przeżyła, a inni nie. Objawy występują również u osób, które obserwują określoną sytuację. Ludzie obwiniają się za to, że nie byli w stanie powstrzymać wojny, wpłynąć na jakieś procesy. Wśród moich pacjentów jest wiele takich osób.
Niektórzy ludzie mogą poradzić sobie z syndromem winy ocalałego samodzielnie, podczas gdy inni muszą szukać profesjonalnej pomocy. Nie należy zrzucać odpowiedzialności za swój stan psychiczny na przyjaciół lub rodzinę.
Według Oleny Sedelnikowej, silne poczucie winy i obsesyjne pragnienie powrotu do domu wyróżniają się na tle wszystkich tych objawów. Takich ludzi prześladują myśli, że powinni byli zostać i walczyć do końca, a nawet umrzeć. Co więcej, ludzie mogą zadawać sobie pytanie, czy mają prawo żyć bezpiecznie, czy w ogóle mają prawo dalej żyć, skoro inni zginęli na wojnie.
"Z własnego doświadczenia znam wiele kobiet, których mężowie bronią Ukrainy na froncie. Czują się dumne ze swoich mężów, ale też mają wiele obaw o swoje życie. Te kobiety mogą popaść w apatię, żyć bez radości, nie chcą nic robić. Nawet jeśli idą do pracy, działają mechanicznie. Dzieci bardzo na tym cierpią: obciążamy je naszymi nieuwolnionymi bolesnymi uczuciami. A to może prowadzić do jeszcze większego poczucia winy u matki. Dzieci będą próbowały "ożywić" taką matkę. Inna sytuacja ma miejsce, gdy dana osoba jest przepełniona gniewem. Czasami jest to lepsze niż poczucie winy. Normalne jest na przykład odczuwanie nienawiści do wroga. Jednak agresja może być później skierowana na krewnych, przyjaciół lub na samego siebie" - wyjaśnia Sedelnikova.
Jak niebezpieczny może być ten syndrom
Poczucie winy ocalałego może mieć negatywny wpływ na zdrowie, ponieważ często towarzyszy mu zespół stresu pourazowego, lęk, depresja, niska samoocena i poczucie winy za przeżycie. Osoba może czuć się niegodna dobrego samopoczucia.
Andrij Gerasimenko, psychoterapeuta i psychiatra zapewnia, że alarm powinien zostać podniesiony, gdy objawy są opóźnione: "Jeśli doświadczasz negatywnych emocji i wspomnień w ciągu dnia, jasne jest, że nie jest to normalne. Jeśli trwa to dwa tygodnie lub dłużej, należy udać się do lekarza. Jeśli są to pojedyncze epizody po przeczytaniu postu w mediach społecznościowych, wiadomości lub obejrzeniu filmu, to minie".
To, czy rozwiną się u ciebie objawy zespołu ocalałego, zależy od twoich przeszłych doświadczeń - nieprzepracowanych traum z dzieciństwa
Czy to normalne, że nie doświadcza się syndromu ocalałego
Istnieje opinia, że poczucie winy czyni z nas prawdziwych Ukraińców. Nie możemy siedzieć cicho, gdy ktoś inny walczy na froncie, tka sieci, organizuje pomoc humanitarną. Jeśli więc nie czujemy się winni, to nie jesteśmy patriotami. W rzeczywistości poczucie winy nie ma nic wspólnego z patriotyzmem. Brak poczucia winy jest całkiem normalny.
Julia Onukowa podkreśla: "W dzisiejszych czasach wszystkie reakcje, które mogą wydawać się nienormalne, są całkiem normalne, każdy ma swoją własną reakcję na traumatyczne wydarzenia. Być może osoba, która nie odczuwa wstydu, już coś robi, świadomie lub podświadomie. Osoba mogła też zbudować jakiś rodzaj obrony i w ten sposób straciła wrażliwość na wszystkie wydarzenia. Może się jej wydawać, że w ogóle nic nie czuje".
Co zrobić, gdy zauważysz objawy zespołu ocalałego u swoich bliskich
Ważne jest, aby wspierać bliskich, którzy doświadczają syndromu winy. Wysłuchaj ich, pozwól im się otworzyć i wyrazić swoje myśli i uczucia. Nie oceniaj ani nie próbuj zmieniać ich uczuć
Alesia Biwalkiewicz ostrzega: "Bardzo często widzimy w ludziach to, co tak naprawdę jest w nas. Ważne jest, aby porozmawiać z daną osobą. Jeśli nie je lub nie śpi dobrze, należy zalecić jej wizytę u specjalisty. Możesz pomóc słowami, czynami lub umawiając się na konsultację".
Спробуйте допомогти рідним знайти позитив, зосередитися на приємних аспектах життя і нагадайте, що вони мають право на щастя і благополуччя. Підтримуйте їх у пошуку нових цілей та інтересів, які допоможуть знайти новий сенс життя.
Jak sobie pomóc, gdy czujesz się winny
Według psychologów i psychiatrów, w pierwszych miesiącach wojny było wiele przypadków syndromu ocalałego. Obecnie liczba przypadków zmniejszyła się, a większość ludzi zdołała się przystosować. Każdy może pomóc sobie w stresujących sytuacjach, stosując się do zaleceń psychiatrów i psychoterapeutów. Oto najważniejsze z nich:
Julia Onukowa, terapeutka Gestalt, członkini Związku Psychologów i Psychoterapeutów Ukrainy: "Ważne jest, aby wykonywać pracę z ciałem. Wydychamy więcej niż wdychamy. Wyobraź sobie, że musisz zgasić świeczkę na torcie i dmuchać przez długi czas. To właśnie powinieneś robić, gdy czujesz niepokój. Musisz także poprawić swoją rutynę, pracować ze swoimi myślami (pamiętaj, dlaczego powstały, wyjaśnij sobie, dlaczego żyjesz, stwórz własne znaczenia i określ swoją misję). Pracować ze swoimi emocjami. Jeśli czujesz się smutny i chcesz płakać, powinieneś to zrobić. Rób to, co jest przydatne. Przydatne nie tylko dla ciebie, ale i dla innych".
Andrij Gerasimenko, psychoterapeuta, psychiatra: "Słuchaj rad psychoterapeuty i stosuj się do wszystkich zaleceń. Ustal harmonogram dnia i snu.
Znajdź kontakt z ludźmi w podobnej sytuacji. Dużo rozmawiaj. Społeczność daje pewność siebie
Nie czytaj wiadomości, które nasilają negatywne emocje. Tak, trzeba oglądać i czytać wiadomości, ale w sposób dozowany i najlepiej rano. Przed pójściem spać, 3-4 godziny wcześniej, radzę nie czytać żadnych negatywnych informacji
Przydatna jest zróżnicowana aktywność fizyczna. Napięcie mięśni zawsze wyraża stopień niepokoju. Ćwiczenia pomagają rozluźnić mięśnie i zmniejszyć napięcie emocjonalne
Musisz zadbać o wszystkie trzy obszary: myśli, emocje i ciało. Nad każdym elementem należy pracować, aby mniej energii pozostawało na bezproduktywne działania. Są to filmy, kontakty, wspólne wędrówki z przyjaznymi emocjonalnie ludźmi, czytanie. Rozwijaj się intelektualnie. Wykonuj ćwiczenia pamięciowe, zadania matematyczne, ćwiczenia logiczne. Nie działaj w stanie emocjonalnym, nie kieruj się wnioskami wyciągniętymi na podstawie emocji. Gdy emocje są chłodne i stonowane, wtedy wnioski są zdrowe
Dobrym ćwiczeniem jest usiąść i napisać listę rzeczy, których się nie robi: nie przekazuję pieniędzy na siły zbrojne, nie wyplatam sieci, nie idę na linię frontu. I pisz aż do absurdu - na przykład napisz tysiąc razy "Nie modlę się za siły zbrojne".
Musimy zrozumieć, że wojna jest procesem globalnym, na który nie mamy wpływu.
Anna Pawlik, psycholożka, psychoterapeutka: "Przede wszystkim trzeba zgodzić się z samym sobą, że nie będzie łatwo i dać sobie czas, żeby ten syndrom minął. Powiedzmy tydzień, miesiąc lub sześć miesięcy. Pomoże to psychice dostosować się do powolnego, ale nieuniknionego leczenia. Przez cały ten czas wykonuj ze sobą pracę umysłową:
- Gdy poczucie winy jest przytłaczające, pamiętaj o prawdziwych przyczynach traumatycznej sytuacji. Przeniesienie uwagi na czynnik zewnętrzny osłabia fałszywe poczucie winy
- Pozwól sobie na wyrażanie pojawiających się emocji: bądź smutny lub szczęśliwy. Tłumione emocje pogarszają stan psychiczny
- Znajdowanie podobnie myślących osób, komunikowanie się z ludźmi, którzy mieli podobne doświadczenia
- Zrób coś dla innych. Zrekompensuj poczucie niezasłużonej winy własną użytecznością: zostań wolontariuszem, wyjaśnij sytuację w mediach społecznościowych, przekaż darowiznę na potrzeby ofiar
- Przenieś uwagę z siebie na swoich bliskich: dzieci, rodziców, sąsiadów i życie lokalnej społeczności. Zainteresuj się ich samopoczuciem i popraw relacje. Jeśli wyznaczysz sobie cel, aby stać się przyjacielem, lepszą matką, pokazać swoje umiejętności innym (rysowanie, śpiewanie, robótki ręczne, bieganie w maratonach, jazda na rowerze), twoja samoocena wzrośnie.
Bardzo przydatne jest angażowanie się w kreatywne i fizyczne działania: sadzenie ogrodu, sprzątanie domu, tworzenie domów dla bezpańskich zwierząt itp. Wszystko to pomoże przywrócić wewnętrzną równowagę i odnaleźć wewnętrzną siłę.
Olena Sedelnikowa, psychiatrka, psychoterapeutka psychoanalityczna: "Najważniejszą rzeczą jest rozróżnienie między tym, co straciłeś, a tym, co ci pozostało. Zobaczysz, że zostało coś, czego nikt nie może odebrać: talenty, umiejętności. Jeśli masz krewnych, którzy zostali na Ukrainie, możesz się uspokoić: dostanę pracę, a jeśli sytuacja się pogorszy, moja rodzina będzie mogła do mnie przyjść. Stanę się dla nich wsparciem. Jeśli w rodzinie jest dziecko, moja matka zawsze zadba o jego stabilny stan psychiczny.
Ważne jest również szukanie nowych kontaktów i znajomości. Radzę też chodzić do muzeów, teatrów i odwiedzać nowe ciekawe miejsca
Pogodzić się z tym, zaakceptować cały ten horror. Nie chodzi o zaprzeczanie, czy wypieranie strat, bo to też ma poważne konsekwencje. Trzeba rozmawiać z przyjaciółmi i znajomymi o stratach, rozpaczy, strachu o przyszłość, i o życie bliskich.
Czas trwania syndromu zależy od dostępności osób chętnych do pomocy. Bardzo dziękuję Polakom za przyjście z pomocą Ukraińcom. My, Ukraińcy, musimy zrozumieć, że nie możemy wrócić do poprzedniego życia. Nawet po zwycięstwie wszystko będzie inne. Ale Ukraina będzie istnieć. Bardzo ważne jest, aby nie tracić nadziei.
Alesia Biwalkiewicz, psychoterapeutka: "Pierwszą rzeczą, którą wszyscy Ukraińcy muszą zrozumieć, jest to, że nigdy nie będziemy tacy sami jak wcześniej. Wojna zmieniła wszystkich i każdy z nas nauczy się czegoś z tych traumatycznych wydarzeń. Jeśli masz narzędzia do samopomocy, używaj ich każdego dnia. Jeśli czujesz się dobrze, to świetnie. Możesz jednak poprawić swój stan, powracając do kilku podstawowych punktów.
1. Strach o życie i strach przed utratą ukochanych osób to podstawowe ludzkie reakcje, które zapewniają przetrwanie. Nie można ich w pełni kontrolować, ponieważ jest to poziom biologiczny. To normalne, że się boimy
2. Ratowanie siebie i swojej rodziny jest słuszne. Ukraina i ważni dla ciebie ludzie tego potrzebują. Potrzebują cię żywego
3. Możemy zacząć działać zgodnie z zasadą koła w naszym życiu. Zobowiązujemy się pomagać ludziom słowem lub filiżanką herbaty - do wyboru. Zawsze zaczynamy od naszego wewnętrznego kręgu, a następnie przechodzimy do następnego, do naszych przyjaciół. Można nawet po prostu do siebie pisać - to daje bardzo silne wsparcie. Potem jest krąg sąsiadów, znajomych, kolegów z pracy. Następnie można udać się do centrów wolontariatu. Pomaganie innym podnosi naszą wartość i nadaje życiu sens
4. Zwracaj uwagę na proste radości. Nie zapominaj o życiu, jakie prowadziłeś przed wojną. Tak, wojna zmieniła wszystko, ale nie odebrała ci możliwości uprawiania sportu, znalezienia dobrej pracy, wychodzenia z przyjaciółmi, rozmawiania z rodziną. Wojna zmieniła wszystko, ale nie odebrała możliwości odczuwania radości życia.
5. Wybierz dzień i zdecyduj, że będzie dobry. Poszukaj sposobów, aby tak było.
Życie toczy się dalej i ma ogromne znaczenie
Chociaż poczucie winy ocalałego może być trudne, ważne jest, aby zrozumieć, że życie toczy się dalej i ma wielkie znaczenie. Ważne jest, aby rozwijać samoświadomość i samoakceptację, aby zrozumieć, że poczucie winy ocalałego jest niesprawiedliwe i niepotrzebne. Ważne jest, aby nauczyć się akceptować siebie jako ocalałego i znaleźć pozytywny sens we własnym życiu, być wdzięcznym za każdy dzień i czcić pamięć tych, którzy zginęli
Rezygnacja z odpoczynku i radosnych chwil nie pomoże nam wygrać wojny, a wyczerpanie psychiczne może sprawić, że ją przegramy. Aby pomóc Ukrainie i jej mieszkańcom, trzeba najpierw pomóc sobie. To nie wy rozpoczęliście wojnę, to nie wy niszczycie miasta i zabijacie ludzi. Wszyscy musimy pozostać przy swoich zasobach i pracować w swoich miejscach.
Ważne jest, aby być razem. Kochać, marzyć, snuć plany, cieszyć się każdą minutą życia, które zostało nam dane. Potrzebujemy radości, troski o siebie nawzajem, umiejętności uwolnienia emocji i pójścia dalej.
Jest to ważny fundament naszego zwycięstwa i dalszego życia w zdrowym społeczeństwie
Zdjęcia z prywatnych archiwów ekspertek i ekspertów
Przydatne linki
- Centrum Edukacji i Rozwoju, ul. Towarowa 25A, Warszawa
- Pomoc dla uchodźców z niepełnosprawnościami Stowarzyszenie Mudita, ul. Na Zakolu Wisły 12A, 30-729 Kraków
- Polskie Forum Mig racyjne - Fundacja Polskie Forum Migracyjne, ul. Górczewska 137, III piętro, 01-109 Warszawa; infolinia: +48222552202
- Projekt wsparcia psychologicznego Ministerstwa Edukacji i Nauki Ukrainy RAZEM.
- Bezpłatne konsultacje z psychologami i psychoterapeutami.
- Bezpłatne porady psychologiczne dla rodziców i dzieci "La Strada-Ukraina" (https://www.facebook.com/childhotline.ukraine).
Znani psychologowie i psychiatrzy mówią, jak sobie z tym poradzić
Fedor Szandor, profesor Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego i członek Sił Zbrojnych Ukrainy, został mianowany ambasadorem nadzwyczajnym i pełnomocnym Ukrainy na Węgrzech. Rozmowa z Sestry odbyła się w przeddzień tej przełomowej nominacji. Mogliśmy więc porozmawiać szczerze, bez dyplomatycznych obostrzeń. Postanowiliśmy więc nie zmieniać niczego w tym tekście.
Przed wojną Fedor Szandor prowadził wycieczki, organizował rozgrywki intelektualne i Użhorodzkie Regaty, czyli coroczne spływy rzeką Uż na własnoręcznie zdobionych pływających konstrukcjach. Jest również członkiem rady regionalnej i prezesem Zakarpackiej Organizacji Turystycznej. Gdziekolwiek się udaje, zawsze nosi muszkę na kraciastej koszuli. Dopiero od początku inwazji Rosji na Ukrainę na pełną skalę musiał zmienić swoje ulubione ubrania na mundur wojskowy. Rozmawialiśmy z profesorem Szandorem o tym, jak linia frontu dzieli życie na przed i po, o codziennym życiu żołnierzy, zmieniających się wartościach i instynkcie samozachowawczym.
Oksana Szczyrba: Prawie wszyscy na Ukrainie teraz Pana rozpoznają. Zdjęcie, na którym wygłasza Pan wykłady z linii frontu, stało się wirusowe. Przyzwyczaił się Pan do tej popularności?
Fedor Szandor: Szczerze mówiąc, nie zwracałem na to uwagi, ponieważ mam 27 lat doświadczenia w nauczaniu. Kiedy pół miasta pozdrawia cię na ulicy (jesteśmy małym 100-tysięcznym miastem), nie przywiązujesz wagi do tej popularności. To, co robię, to mój mały wkład w popularyzację Sił Zbrojnych i Ukrainy.
OSZ: Jest Pan profesorem Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego, doktorem filozofii, autorem kilku książek o kuchni i ojcem czwórki dzieci. Nie miał Pan doświadczenia bojowego. A jednak poszedł Pan na linię frontu.
FS: Oczywiście, nie byłem w czynnej służbie, bo poszedłem na studia magisterskie, obroniłem doktorat, a potem zrobiłem habilitację. I całe swoje dorosłe życie, 27 lat, poświęciłem jednej pracy w jednym miejscu - Użhorodzkiem Uniwersytecie Narodowym, gdzie awansowałem ze zwykłego nauczyciela na prorektora i kierownika Katedry Socjologii i Pracy Socjalnej. W mojej rodzinie również nie było wojskowych. Poszedłem na front z jednego powodu: jestem socjologiem, filozofem i na zimno zrozumiałem, że mam dwie możliwości. Pierwszą było zabranie rodziny i opuszczenie Ukrainy, gdzie mogłem zacząć od zera w wieku 48 lat. Drugim wyjściem była próba walki z wrogiem, aby moje kobiety nie zostały zabite lub zgwałcone, jak to miało miejsce w Buczy i Irpinie. Postanowiłem więc bronić swojej ziemi - nie emocjonalnie, ale chłodno i rozsądnie. Dostaliśmy trzydzieści dni na szkolenie i w kwietniu 2022 roku byliśmy już w rejonie Słowiańsk-Izium.
OS: O ile wiem, nie powiedziałeś żonie, że idziesz na wojnę..
FS: W ogóle nie lubię niepokoić mojej żony. Jeśli jadę na konferencję, ona wie, że wrócę, że wszystko będzie dobrze. Raz poleciałem na konferencję do Australii. Zadzwoniłem i powiedziałem jej, ale ona myślała, że jestem w Austrii, która znajduje się około 300 kilometrów od Zakarpacia. Zostałem na miesiąc i wróciłem cały i zdrowy. Jeśli chodzi o mój pobyt na froncie, moi przyjaciele zapytali moją żonę: co twój mąż robi na froncie? Żona odpowiedziała spokojnie. Ona wie, że jeśli już dokonałem wyboru, to będę go realizował do końca, nawet jeśli ktoś w rodzinie jest temu przeciwny.
TS: Czy rozmawiałeś ze studentami o wojnie? Wiedzieli, że jedziesz na front?
FS: Nie, nie powiedziałem im. Dowiedzieli się o tym dopiero dwa i pół miesiąca później, kiedy zaczęły się bombardowania. Oczywiście usłyszeli to na swoich telefonach. Ale studenci są przyzwyczajeni do nauki online podczas pandemii koronawirusa.
TS: Jak wygląda dzień na froncie?
FS: To zależy od zadania bojowego wyznaczonego przez dowódców. Zwykły żołnierz wykonuje określone zadanie punktowe na swoim posterunku obserwacyjnym. Powiedzmy, że idziesz na służbę co 4 godziny. Masz 8-godzinną przerwę, podczas której musisz zjeść, przespać się i ponownie stawić się na służbę.
Oczywiście w sytuacjach kryzysowych wszyscy zostają w okopach i trzymają linię, kontrolują sytuację, słuchając rozkazów dowódcy. Jeśli chodzi o dowódcę, a ja przez jakiś czas pełniłem obowiązki dowódcy kompanii, jest zupełnie inaczej: wszyscy muszą być nakarmieni, ubrani, podłączeni i muszą jasno wykonywać rozkazy przełożonych, oceniać całą sytuację, dostosowywać działania zwiadowcze i obserwować drony. Dlatego dowódca ma 100 żołnierzy i 100 zadań każdego dnia
Teraz zajmuję się współpracą cywilno-wojskową. To praca z personelem nad wsparciem moralnym i psychologicznym. Pracuje się z trudnymi przypadkami - z ludźmi, którzy walczyli na trudnych terenach, wyszli z nich lub z tymi, którzy mają załamania psychiczne po walce.
Miałem kilka nieprzyjemnych momentów, na przykład, kiedy musiałem zadzwonić do rodzin ofiar i poinformować ich, że ich dziecko niestety nie wróci do domu. To nie jest łatwe
Błędem byłoby powiedzieć, że jestem do tego przyzwyczajony. Pracuję społecznie, a to jest element pracy społecznej - komunikowanie się z ludźmi w trudnych sytuacjach
TS: Fiodorze Fiodorowiczu, jakie wspomnienia z frontu najczęściej przychodzi Panu do głowy?
FS: Przede wszystkim pamiętam chłopaków, których trzeba było ratować. Tego się nie zapomina. Zabitych, rannych, tych w szoku pociskowym. Były też specyficzne momenty - nocne wyjścia. Czasem można pomyśleć, że to może się dziać tylko w filmach fabularnych. W rzeczywistości dzieje się to w prawdziwym życiu, a ja byłem w takiej sytuacji dwa razy. Nie wiem jak, ale przeżyliśmy.
OS: Wojna podzieliła życie wszystkich na przed i po, zmieniła nasze uczucia, światopogląd, wyostrzyła strach i instynkt samozachowawczy. Jak wyglądają relacje międzyludzkie w czasie wojny? Co jest w nich lepsze, gorsze, łatwiejsze, trudniejsze?
FS: Mieliśmy dyskusję z psychologami i wyraźnie powiedziałem, że każdy, kto walczył na wojnie, na pewno będzie miał zespół stresu pourazowego i będzie potrzebował rehabilitacji. Psychologowie sprzeciwili mi się, zapewniając, że w niektórych przypadkach można tego uniknąć. Może i tak, ale społeczny zespół pourazowy już istnieje. Społeczeństwo nie wyjdzie z tego z dnia na dzień. To jest moje społeczeństwo. Ja w nim żyję. Jeśli chodzi o zmiany wewnętrzne, stałem się bardziej zdyscyplinowany
TS: Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy lęki, często nawet ukryte. Czy zmysł samozachowawczy jest bardziej wyostrzony podczas wojny?
FS: Absolutnie. Osoba, która nie ma instynktu samozachowawczego, jest największym zagrożeniem dla otoczenia. Bo jeśli nie użala się nad sobą, to co może zrobić dla swoich towarzyszy? "Kto jest tam dla mnie, kto mnie wspiera... Tak, on tam jest". Z jednej strony jest to moment braterstwa, a z drugiej instynkt samozachowawczy. Kiedy wybucha wojna, ten instynkt, z którym się rodzimy, staje się najważniejszy.
TS: Czy zawsze czuł Pan to braterstwo, o którym Pan mówi?
FS: Tak. Każda jednostka wojskowa jest tworzona na zasadzie braterstwa. Jeśli czujesz się niekomfortowo, starasz się jak najszybciej stamtąd wydostać, przenieść w inne miejsce. Zawsze są konflikty. Jesteśmy zmęczeni wewnętrznie, są różne niuanse i tarcia. Ale ufasz ludziom wokół siebie w 99 procentach.
TS: Ludzka psychika ulega dramatycznym zmianom podczas wojny. Jakie zmiany zauważył Pan w sobie lub w towarzyszach?
FS: Zacząłem bardziej doceniać życie i czas, bo na wojnie jest on bardzo krótki. Doceniać też ludzi i środowisko.
TS: Czy na wojnie spotkał Pan ludzie, którzy nie wytrzymali, którzy się poddali?
FS: Tak, oczywiście. To nie jest zwykła wojna. To jest armia ludowa. Walczy tu cała Ukraina i są tu wszyscy: od zmarginalizowanych po elity, od przedsiębiorców po nauczycieli, od burmistrzów po deputowanych, sprzątaczki, ochroniarzy. Pełny przekrój społeczeństwa.
Takiej armii intelektualnej nie ma nigdzie indziej na świecie. Mówię to odpowiedzialnie jako naukowiec, nigdy w całej historii nie było tylu inteligentnych umysłów, co w ukraińskiej armii. Teraz cały naród jest na froncie.
Jeśli chodzi o osoby, które się załamują, ważne, aby dać im czas na odpoczynek. Powinny wrócić do domu, pomyśleć, a następnie zdecydować, czy zostać, czy może przenieść się do innej jednostki.
ОЩ: Як часто їздите додому?
ФШ: Я вже двічі був у відпустці і двічі — у відрядженні за кордоном, де представляв інтереси Збройних Сил України, у зв’язку з річницею російсько-української війни.
TS: O co pytają Pana dzieci, kiedy się spotykacie?
FS: Zawsze spędzamy czas razem: siedzimy i rozmawiamy. Mam wielu przyjaciół. Mam dużo chrześniaków - aż trzydzieścioro. Muszę ich wszystkich odwiedzić, uścisnąć dłoń, napić się zakarpackiej kawy. Zawsze przyjeżdżam na uczelnię, odwiedzam znajomych z branży turystycznej. Muszę wszystko kontrolować, bo wojna toczy się nie tylko na froncie, ale i na tyłach
TS: Każda kobieta martwi się o swojego męża na froncie. Niektóre wyrażają swoje emocje głośno, podczas gdy inne cicho wzdychają. Jak reaguje Pana żona?
FS: Opowiedziała o swoich doświadczeniach podczas pierwszych wakacji. Kiedy wróciłem po raz drugi, porozmawialiśmy. Wyjaśniłem wszystko, a ona się uspokoiła.
TS: Co jej Pan powiedział?
FS: To niech pozostanie tajemnicą(śmiech).
OS: Co świat rozumie z tej wojny?
FS: Gdybyśmy się poddali, po prostu by nam współczuli: cóż, stało się. Przez trzy dni, miesiąc, rok, nie poddaliśmy się. Postawiliśmy cały świat w niewygodnej sytuacji, w której musi wybierać między dobrem a złem. To trudny moment. Jednak ostatnie głosowania, nawet tak dysfunkcyjnej organizacji jak ONZ, pokazują, że większość krajów na świecie zdecydowała się wesprzeć Ukrainę.
OS: Czy wojna jest daleka od Pana wyobrażeń?
FS: Ta wojna jest nielogiczna. To absurd, że dzieje się to w XXI wieku.
W czasach nowych odkryć w medycynie i kosmosie toczy się wojna, która może doprowadzić do tego, o czym pisał Albert Einstein: "Nie wiem, jaka broń zostanie użyta w Trzeciej Wojnie Światowej, ale Czwarta Wojna Światowa będzie toczona kijami i kamieniami"
Więc albo zdecydujemy się używać telefonów komórkowych, albo będziemy pisać na kamieniach.
OS: Walczycie o wykształcony naród. To pańskie zdanie stało się sloganem. Co należy zasadniczo zmienić w podejściu do edukacji, byśmy nigdy nie zgubili się w rosyjskiej sieci?
FS: Musimy po prostu pójść do szkoły i przywrócić przedmioty humanistyczne, które porzuciliśmy na uniwersytetach, w przedszkolach i szkołach. Dyscypliny społeczne, humanitarne to nie tylko konkretna wiedza, ale także człowieczeństwo, osobowość. Człowiek powinien cieszyć się światem, a nie go niszczyć
BHP: Według badań Ukraińskiego Instytutu Przyszłości, 8,6 miliona Ukraińców wyjechało i nie wróciło od początku inwazji Rosji na Ukrainę na pełną skalę. Wielu uchodźców marzy o powrocie do domu, do swoich rodzin, pracy, odbudowie kraju i życiu w znajomym środowisku. Ale młode Ukrainki z dziećmi lub całymi rodzinami mogą łatwo przystosować się za granicą, nauczyć się języka i znaleźć przyzwoitą pracę. W jaki sposób państwo powinno motywować młodych ludzi do powrotu na Ukrainę w celu nauki i pracy?
FS: Państwo powinno stworzyć równe reguły gry dla wszystkich. Jeśli zasady będą takie same dla wszystkich, nie będzie potrzeby wzywania nikogo z powrotem. Każdy wróci na własną rękę i będzie pracował w tym kraju.
TS: Ponad trzy miesiące temu został Pan nominowany na stanowisko ambasadora Ukrainy na Węgrzech, choć Kijów nie otrzymał jeszcze oficjalnej odpowiedzi z Budapesztu. Czy przygotowuje się Pan do nowej pracy?
FS: Jestem teraz na pierwszej linii frontu. Jeśli otrzymam oficjalną odpowiedź, oczywiście ją zaakceptuję
TS: Ale uczy się Pan języka?
FS: Uczę się języka, ponieważ muszę komunikować się z węgierskimi wolontariuszami
TS: Udało się Panu uruchomić kampanię węgierskich darowizn na rzecz ukraińskich sił zbrojnych. I to mimo faktu, że Węgry nie wspierają Ukrainy bronią. Jak to się udało? I czy są przypadki, w których oskarża się Pana o współpracę z Węgrami?
FS: Jak dotąd nikt mnie o nic nie oskarżył. Ponieważ wszyscy wiedzą, że jestem na froncie. Jeśli ktoś ma jakieś zarzuty, zapraszam go tutaj. Zapraszam ich do obrony kraju razem ze mną. Zapraszam ich na front.
Jeśli chodzi o węgierskich wolontariuszy, otrzymaliśmy od nich dużą pomoc, a będzie to już ósma partia: kamery termowizyjne, specjalistyczny sprzęt wojskowy, odzież, żywność i 70 milionów UAH.
Nie dotyczy to jednego batalionu czy jednej brygady, ale wszystkich. Jest to oczywiście ogromna pomoc dla ukraińskich sił zbrojnych w walce z Rosją.
TS: Nazywają Pan ojcem turystyki zakarpackiej. Tęskni Pan za nią teraz?
FS: Oczywiście. Kiedy mam wolny czas po służbie, kontaktuję się z przyjaciółmi. Uruchomiliśmy kilka projektów, ciągle o nich dyskutujemy, planujemy co zrobimy za tydzień, za miesiąc. Niektóre projekty nie są wznawiane, jeśli chodzi o wydarzenia rozrywkowe, ponieważ nie jest to teraz ważne, ale wszystkie grupy turystyczne są aktywne. Ogłosiliśmy rok 2024 rokiem turystyki kwiatowej, ponieważ w przyszłym roku będzie wielkie święto: 100 lat od pojawienia się ogromnych plantacji sakury na Zakarpaciu. Rozpocząłem tę kampanię podczas krótkiego urlopu, a moi przyjaciele będą ją kontynuować.
OS: Czy prezentuje Pan również mini rzeźby?
FS: Ja inicjuję, inni odkrywają. Wszystkie te rzeźby są związane z Zakarpaciem. W samym Użhorodzie jest ich ponad 50, a na całym Zakarpaciu 100
BHP: Pytanie, które interesuje nas wszystkich brzmi: kiedy Ukraina wygra?
FS: Pierwsza wojna światowa trwała cztery lata, a druga - sześć. Nie ma w tym nic zaskakującego. Nasza wojna na pełną skalę trwa tylko półtora roku. To właściwie wojna światowa. Wiesz, aby zakończyć wojnę wcześniej, musisz zrobić coś na własną rękę: zabrać rodzinę w bezpieczne miejsce i samemu udać się na linię frontu. W rzeczywistości Ukraina już wygrała. Trzeba tylko potwierdzić to zwycięstwo. Oznaką zwycięstwa są instytucje edukacyjne, cywilizowane normy, zmiana mentalności, a nie łzy matek i kobiet.
TS: Jaki nastrój panuje dziś Użhorodzie?
FS: Ci, którzy byli aktywnie zaangażowani w wojnę, na początku byli oburzeni: bary i restauracje były pełne ludzi... Powiedziałem: każdy ma swój własny wybór. Ja na przykład dokonałem swojego wyboru. Oni też dokonali swojego. Zostali na terytorium Ukrainy i tu płacą podatki.
W naszej wojnie nie chodzi o obwinianie kogokolwiek, ale o zwycięstwo. Jeśli wygramy, zajmiemy się tym później. Ale najpierw trzeba zwyciężyć.
OS: Co będzie Pan robił po zwycięstwie?
FS: Napiję się zakarpackiej kawy, na pewno pojadę do znajomych na Węgry, posiedzę nad brzegiem Dunaju, pojadę do zakarpackich wód termalnych w Kosynie, a potem do Budapesztu. To mój plan minimum na pierwszy tydzień. I na pewno podziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali
GS: Teraz pytanie błyskawiczne. Kto był Pana najgorszym nauczycielem?
FS: Życie.
TS: Kto był Pana ulubionym nauczycielem?
FS: Życie.
TS: Gdybyś mógł Pan podróżować w czasie, gdzie by się Pan udał?
FS: Zakończyłbym swoją podróż na Ukrainie, a następnie objechałbym całe Węgry
TS: Jaka cecha sprawiła Panu najwięcej kłopotów?
FS: Niechęć do innych i egocentryzm.
GS: Jaka jest najlepsza rada, jaką Pan otrzymał?
FS: Mam wujka, brata mojej mamy, który zawsze daje mi nieszablonowe rady. Jego najlepsza: "Do wniosków dojdziesz później, nie od razu".
GS: Czujesz się liderem, czy naśladowcą?
FS: Na różne sposoby w różnych momentach. Tam, gdzie czegoś nie wiem, jestem zwolennikiem, a tam, gdzie jestem pewien, liderem.
GS: Kiedy ma Pan zły dzień, co Pan robi, aby poczuć się lepiej?
FS: Nie ma czegoś takiego. Żyję, więc to piękny dzień
OC: Jak wygląda Pana idealna sobota?
FS: Odkrywanie czegoś wyjątkowego i turystycznego rano, a potem cieszenie się całym dniem z tego, co się zrobiło
TS: Jakie zakończenie filmu chciałby Pan zobaczyć?
FS: Gdzie główny bohater umiera
TS: Jakie jest Pana ulubione miejsce na Ukrainie?
FF: Zakarpacie
TS: Którą fikcyjną postać chciałby Pan spotkać?
FS: Z Szarkanem. To smok zakarpacki.
GS: Co Pana najbardziej irytuje?
FS: Powolność
GS: Czego się Pan najbardziej boi?
FS: Jestem zdany na siebie. Że zrobię coś złego i zaszkodzę społeczeństwu
TS: Który tytuł filmu najlepiej opisuje Pana życie?
FS: "Szeregowiec Ryan"
TS: Z kim zamieniłby się Pan miejscami na jeden dzień i dlaczego?
FS: Zdecydowanie z nikim. To kwestia zasad. Chcę pozostać sobą.
TS: Gdyby mógł Pan zjeść kolację z kimś z historii, kto by to był?
FS: W czasie wojny być może z Churchillem, a w czasie pokoju z J.K. Rowling
TS: Co by Pan robił, gdyby Pan nie uczył?
FS: Byłbym ratownikiem
TS: Co najbardziej ceni Pan w człowieku?
FS: Chęć tworzenia
GS: Kogo chciałby Pan przeprosić?
FS: Moją rodzinę, której poświęcam niewiele czasu
TS: Za co się Pan krytykuje?
FS: Za spędzanie zbyt mało czasu z rodziną i przyjaciółmi
TS: Co wpaja Pan swoim dzieciom?
FS: Bycie szczerym i niepoddawanie się.
TS: Jaka była najgorsza rzecz, którą zrobił Pan jako dziecko?
FS: Aż strach o tym myśleć(uśmiech). Kradliśmy czereśnie sąsiadowi, wybijaliśmy okna piłką.
OC: Proszę o dokończenie zdania: Wojna to.....
Zło.
Sumienie jest..
To konieczność
Patriotyzm jest..
Naszą przyszłością
TS: Gdyby dżin spełnił teraz Pana trzy życzenia, czego by Pan sobie życzył?
FS: Powiedziałbym mu: dziękuję i do widzenia, sam to zrobię
OC: Czy wierzy Pan w Boga?
FS: Tak
OSH: Jaki jest Pana szczęśliwy amulet?
FS: Nie mam żadnych talizmanów, nie jestem fetyszystą. Myślę, że to moja wiara.
TS: Pana ulubiony cytat?
FS: "Lepiej umrzeć na stojąco, niż żyć na kolanach". Powtarzam to sobie od dzieciństwa
OSH: Jakie jest Pana marzenie?
FS: Chcę, by cały świat dowiedział się o Zakarpaciu. Właśnie nad tym pracuję.
OS: Dziękuję za rozmowę. Życzę zdrowia i Bożej pomocy we wszystkich przedsięwzięciach
Gdybyśmy się poddali, świat by nam współczuł. A my nie poddajemy się. Postawiliśmy cały świat w niewygodnej sytuacji, w której musi wybierać między dobrem a złem. To trudny moment - mówi nowy ambasador Ukrainy na Węgrzec
Rak piersi jest najczęściej występującym nowotworem na świecie. Szybkie, terminowe diagnozowanie i wykrywanie choroby w początkowych stadiach ma ogromne znaczenie. Jakie obowiązkowe coroczne badania powinna przechodzić każda kobieta? Gdzie się badać na Ukrainie i w Polsce i jak dbać o regularne badania?
Kobiety składają wniosek zbyt późno, gdy często nie można uratować im życia
Prawdopodobnie nie poszłabym na badanie piersi, gdyby nie historia mojej rodziny. W 2018 roku wzięłam moją mamę za rękę na USG piersi. W tym czasie pracowałam nad książką o onkologii, rozmawiałam z wybitnymi onkologami, a ich "opowieści grozy" sprawiły, że przemyślałam sprawę i przyszłam z najbliższą mi osobą na badanie profilaktyczne. U mojej mamy zdiagnozowano raka piersi z przerzutami do węzłów chłonnych, choć nie miała wtedy żadnych dolegliwości. Na szczęście poszłyśmy na czas.
Oksana Logoyda, lekarz USG w EUROLAB, przeprowadziła się na Zakarpacie wraz z rodziną na początku wojny. Zotrudniła się u ginekologa. Kobiety przychodziły do niego ze skargami na bolesne, nieregularne miesiączki, ból piersi przed miesiączką (mastopatia), zapalenie sutka, pleśniawki, mięśniaki macicy, adenomiozę, nadżerkę szyjki macicy itp.
Wykonałem USG miednicy, tarczycy i piersi u prawie wszystkich pacjentek. Większość z nich miała USG piersi po raz pierwszy w życiu
Nikt nie powiedział im, aby co roku poddawały się przesiewowym badaniom ultrasonograficznym. Bardzo niewiele z nich miało mammografię. Wyglądało na to, że tylko ja i mammolog z Mariupola, który również pracował w klinice, wiedzieliśmy o smutnych statystykach WHO
Podczas USG stwierdzałem głównie zmiany łagodne, często torbiele lub włókniaki, poszerzone przewody. Zdarzały się też smutne przypadki, najczęściej ze słowami "nic nie boli". Przyszła do mnie kobieta, która chciała sprawdzić, czy rosną jej włókniaki, a w piersi wykryto guza z przerzutami do węzłów chłonnych
Bywały dni, kiedy nie musiałam diagnozować żadnej choroby
Kiedy coś znalazłam, wyjaśniałam znaczenie corocznych badań ultrasonograficznych piersi i potrzebę poddawania się rutynowej mammografii przez wszystkie kobiety po 40. roku życia, ponieważ z wiekiem tkanka gruczołowa, która dominuje u młodych osób, jest zastępowana przez tkankę tłuszczową z tkanką łączną, co jest wyraźnie widoczne na mammografii i, w razie potrzeby, rezonansie magnetycznym.
Pacjentki, u których badanie wykazało zmiany, zaczęły umawiać na USG matki, siostry, przyjaciółki i koleżanki z pracy. Czasami moje wizyty trwały od 9 rano do 9 wieczorem. Tak minął rok wojny. To było dobre i pożyteczne doświadczenie dla wszystkich - mówi Oksana Logojda.
Lekarka zauważyła, że sytuacja pogorszyła się od czasu wybuchu działań wojennych: stres ma negatywny wpływ na zdrowie piersi. Niektóre kobiety wyjechały za granicę i nie zawsze mają możliwość poddania się badaniom. Osoby przesiedlone w kraju również nie wiedzą, gdzie się udać.
Statystyki są wstrząsające: każdego dnia 39 kobiet na Ukrainie dowiaduje się o diagnozie raka piersi, a 18 kobiet umiera z powodu złośliwych guzów piersi. W ciągu kilku lat sytuacja może się znacznie pogorszyć.
Czynniki ryzyka i objawy
Choroba jest bardzo podstępna. Struktura piersi jest inna dla każdego.
Zmiany złośliwe o wielkości kilku milimetrów i znajdujące się głęboko w piersi mogą być trudne do wykrycia za pomocą samego badania palpacyjnego
Istnieje jednak lista czynników ryzyka. Jesteś w grupie ryzyka, jeśli: masz dziedziczne predyspozycje (historia raka piersi u krewnych w pierwszej linii), stosujesz hormonalne środki antykoncepcyjne przez długi czas lub przechodzisz hormonalną terapię zastępczą w okresie menopauzy; nie miałaś ciąży lub porodu, lub miałaś późną ciążę po 30 roku życia; masz złe nawyki
Rak piersi we wczesnych stadiach jest ukryty. Niemniej jednak istnieje szereg objawów, które wskazują na rozwój niebezpiecznej choroby: wyraźna lub krwawa wydzielina z brodawki sutkowej, nadżerki, strupy, łuszczenie, owrzodzenia w obrębie brodawki sutkowej i otoczki, zmiany koloru lub struktury skóry piersi, guzki lub narośla w piersi
W Ukrainie nie ma zwyczaju regularnych badań kontrolnych
Кожна жінка повинна проходити щорічні обовʼязкові обстеження. Утім, за словами Павла Денищука, кандидата медичних наук, хірурга вищої категорії, засновника та президента ГО «Здоровʼя жіночих грудей», в Україні відсутня культура профілактичних обстежень.
Wiele fundacji charytatywnych pomaga w bezpłatnym leczeniu. Fundusze powinny być jednak inwestowane w profilaktykę, ponieważ wykrycie raka we wczesnym stadium może uratować życie. Pawło Deniszuk założył organizację, która zapewnia kobietom możliwość bezpłatnego badania w najlepszych prywatnych klinikach. Mimo to pacjentki wciąż niechętnie zgłaszają się do lekarza.
"Zwyczaj regularnych badań kształtuje się przez lata. Decyzja powinna zapaść na szczeblu państwowym. Ale państwo nie dba o to, zwłaszcza w czasie wojny. Dla kobiet oznacza to: ratuj się jak możesz. Kiedy założyłem organizację Women's Breast Health, miałem wielką nadzieję, że będziemy w stanie szybko coś zrobić i uratować więcej niż jedno życie. Ale w tym kraju nie ma zwyczaju regularnych badań przesiewowych. Kobiety zwlekają z pójściem do lekarza. Przyjeżdżają z zagranicy i od razu szukają lekarzy na Ukrainie. Mówią, że za granicą znacznie trudniej jest się przebadać. Jednak na Ukrainie medycyna działa dobrze" - mówi Pawlo Deniszuk..
Gdzie Ukrainki mogą się przebadać w Polsce?
Rak piersi jest drugą najczęstszą przyczyną zgonów nowotworowych wśród kobiet w Polsce. Polskie ośrodki onkologiczne wyróżniają się wysokimi standardami. Koszt leczenia raka w Polsce jest jednym z najniższych w Unii Europejskiej. Jest o 80 proc. niższy niż w krajach takich jak Niemcy czy Austria
Galina Sawsiuk, 46-letnia była żołnierka, przyjechała do Polski na leczenie w wojskowym instytucie medycznym. Na Ukrainie przeszła operację, a następnie radioterapię i chemioterapię, które nie przyniosły żadnych rezultatów. Halina jest bardzo zadowolona z postawy personelu i profesjonalizmu lekarzy. Wszystkie jej leki są bezpłatne. Kończy chemioterapię i mówi, że czuje się świetnie.
Ukrainka Natalia Skybun twierdzi, że najlepiej jest poddawać się badaniom i leczeniu tylko na Ukrainie. Z powodu wojny nie miała czasu na ukończenie chemioterapii. Pojechała do Białej Cerkwi, ale tam nie było leków, więc udała się do Użhorodu. Później wolontariusze zaproponowali jej rehabilitację we Wrocławiu. Natalia musiała pokryć 30 procent kosztów leków. Nie mogła jednak poddać się rutynowemu badaniu piersi, ponieważ nie było wolnych miejsc. Została skierowana na badanie USG sześć miesięcy później. Natalia wróciła na Ukrainę, gdzie szybko przeszła wszystkie niezbędne badania. "Oczywiście jestem wdzięczna Polakom, ale w domu jest lepiej. A nasza medycyna jest najlepsza" - przyznaje Natalia.
Istnieją ważne niuanse, o których Ukrainki mieszkające w Polsce powinny wiedzieć. Po pierwsze, nie ma tutaj takiego specjalisty jak mammolog. Opiekę nad kobietami i badania piersi w Polsce zapewniają kliniki profilaktyki chorób piersi, kliniki ginekologiczne i laboratoria ultrasonograficzne, które oceniają i badają gruczoł sutkowy. Aby bezpłatnie wykonać USG piersi lub mammografię, należy najpierw udać się do ginekologa lub onkologa i otrzymać skierowanie od polskiego lekarza - skierowanie z Ukrainy nie będzie ważne. Czasami jednak trzeba będzie poczekać ok. roku. Jeśli badanie jest pilne, potrwa od dwóch tygodni do miesiąca, w zależności od dostępności miejsc.
Polska posiada Narodowy Fundusz Zdrowia (NFZ), który jest analogiczny do naszej Narodowej Służby Zdrowia Ukrainy. Podobnie jak w Ukrainie, opieka medyczna jest całkowicie bezpłatna dla pacjentów.
Jeśli nie jesteś gotowa czekać na konkretne badanie, możesz skorzystać z usług prywatnej kliniki. Tutaj można wykonać USG piersi w dogodnym terminie bez skierowania (średnia cena: 250 zł). Na mammografię (150-200 zł) trzeba mieć skierowanie.\
Kobiety po 50 roku życia mają prawo do wykonania badania mammograficznego bez skierowania. Posiadając PESEL ze statusem UCR wystarczy poinformować przychodnię o chęci poddania się badaniu (nawet prywatna przychodnia współpracująca z NFZ wykona takie badanie bezpłatnie). W polskich miastach kursują także specjalne mammobusy, w których mammografia wykonywana jest bezpłatnie, niezależnie od wieku kobiety
Dr Katarzyna Klimek pracuje w Klinice Położnictwa, Ginekologii i Ginekologii Onkologicznej Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie. Katarzyna wielokrotnie odwiedzała Ukrainę w celach humanitarnych i medycznych
"Chociaż był to krótki okres, mogę porównać: kultura regularnych badań wśród kobiet wydaje się być wyższa w Polsce. Kobiety, które przychodzą do mojej kliniki, często same zadają pytania i monitorują regularność badań. W Ukrainie kobiety rzadziej poddają się badaniom przesiewowym, co zwykle tłumaczy się względami finansowymi".
Sugeruje, że może to być spowodowane obecnym stanem psychicznym i trudnymi czasami dla osób dotkniętych wojną - naturalnie w takich czasach motywacja do dbania o siebie jest niższa, a ludzie są pochłonięci problemami życia codziennego. Ponadto ruchy wojsk utrudniają dostęp do opieki medycznej
Kobiety z Ukrainy mieszkające w Polsce, które posiadają numer PESEL, mają prawo do takich samych badań przesiewowych jak Polki. Dotyczy to również leczenia i kompleksowej opieki
Katarzyna Klimek mói również, że do postawienia diagnozy niezbędne jest badanie palpacyjne oraz badania obrazowe (MMG, USG, MRI) - zmiany w badaniach obrazowych oceniane są za pomocą skali BI-RADS (Breast Imaging Reporting and Data System). Jest to sześciostopniowa skala, wynik badania należy omówić z lekarzem, dalsze leczenie zależy od diagnozy, wynik birad 1 i 2 uznaje się za prawidłowy, w przypadku odchyleń od normy konieczna jest dokładna obserwacja i szczegółowa diagnostyka (badanie mikroskopowe, czyli biopsja zmiany, a nawet zabieg chirurgiczny).
Najlepszym sposobem leczenia jest zapobieganie
Mammografia jest "złotym standardem" badań przesiewowych, czyli profilaktycznych badań piersi. W 85-90 procentach przypadków udowodniono wysoką skuteczność tej metody w diagnozowaniu bezobjawowych nowotworów złośliwych. USG piersi jest główną metodą badań przesiewowych dla kobiet poniżej 40 roku życia. Po 40. roku życia wymagane jest wykonanie mammografii
Badanie USG nie wymaga dodatkowego przygotowania i jest dostępne dla każdego. W razie potrzeby lekarz skieruje pacjenta na dalsze badania, biopsję punkcyjną lub mammografię, rezonans magnetyczny lub tomografię komputerową z kontrastem
Rady lekarzy
Katarzyna Klimek: "Nie zapominaj o samobadaniu piersi, unikaj nadwagi/otyłości, bądź aktywna fizycznie, ogranicz spożycie alkoholu, nie pal papierosów i ogranicz stosowanie hormonalnej terapii zastępczej"
Pawlo Deniszuk: "Wybierz odpowiednią bieliznę. Jeśli wieczorem zauważysz ślady po staniku, to katastrofa. Możesz mieć ślady na ramionach, ale nie pod biustem. Obserwuj kształt swoich sutków i piersi. Jeśli zauważysz zaczerwienienie, wydzielinę z sutków lub poczujesz ból, natychmiast udaj się do lekarza. Mężczyźni muszą wziąć odpowiedzialność za swoje kobiety. Sprawcie, by wasze matki, żony, siostry i babcie poddały się badaniom".
Oksana Logojda: "Poddawaj się rutynowemu badaniu USG piersi lub mammografii i śpij dobrze! Prowadź zdrowy tryb życia, badaj się ginekologicznie na czas, sprawdzaj szyjkę macicy i tarczycę, wykonuj badania krwi na poziom cholesterolu i cukru oraz okresowo mierz ciśnienie krwi, nawet jeśli nic Cię nie niepokoi. Jeśli pojawią się jakiekolwiek zmiany, skonsultuj się z lekarzem!"
Piękne piersi to przede wszystkim zdrowe piersi. Poświęć jeden dzień na wizytę u lekarza i badanie profilaktyczne. Wczesna diagnoza to najlepsza profilaktyka raka piersi. To nie jest straszne. Przeraża, gdy jest już za późno. Zadbaj o swoje zdrowie.
Zdjęcie z archiwum autorki
Przydatne linki dotyczące opieki medycznej w Polsce i na Ukrainie
- Alivia Onkofundacja - Fundacja pomaga osobom chorym na raka i ich rodzinom w kwestiach organizacyjnych i formalnych, a też oferuje pomoc w leczeniu: onko_ukraine@alivia.org.pl
Viber lub WhatsApp: +48 789 414 406 (wiadomość tekstowa może być w języku ukraińskim, rosyjskim, polskim lub angielskim)
- Odpowiednią placówkę opieki zdrowotnej można znaleźć dzwoniąc na bezpłatną, całodobową infolinię w Polsce: 800 190 590
- Dla pacjentów z Ukrainy, którzy potrzebują opieki medycznej w nocy, w święta lub w weekendy, Polska ma specjalną teleplatformę pierwszego kontaktu (FCT) pod numerem 800 137 200
- Na Ukrainie można poddać się bezpłatnemu badaniu ultrasonograficznemu w ramach projektu "Sprawdź się - zadbaj o swoje zdrowie" organizacji pozarządowej "Women's Breast Health"
Eksperci mówią o zapobieganiu chorobie na Ukrainie i w Polsce
Nataliia Kyrkacz-Antonenko poznała swojego przyszłego męża w 2004 roku w Doniecku, gdzie studiowała biochemię, a Witalij biofizykę. Nataliia natychmiast zakochała się w wesołym przystojniaku z kręconymi włosami, a do siebie zbliżyła ich miłość do Ukrainy. Ukończyli studia, wrócili do rodzinnego Słowiańska i pobrali się. W 2014 roku para opuściła miasto, które było okupowane przez Rosjan. Po wyzwoleniu Słowiańska wrócili i zostali wolontariuszami.
Byliśmy bardzo szczęśliwi, cały czas razem - mówi Natalia. - Codziennie chodziliśmy na spacery do lasu, nad jeziora, biegaliśmy, pływaliśmy, uprawialiśmy jogę. Rozmawialiśmy o wszystkim, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi - mówi. Interesowali się wynalazkami w nauce, zwłaszcza w medycynie. Vitalij marzył o długim, zdrowym życiu, aby zobaczyć, jak świat zmienia się na lepsze. Optymista, promieniował światłem. Nawet na froncie, podczas strasznych wydarzeń zawsze wszystkich wspierał.
Marzenia o dużej rodzinie
W przededniu inwazji na pełną skalę Witalij prawie codziennie chodził do komisji wojskowej. Od dawna miał problemy z kręgosłupem i nie kwalifikował się do rekrutacji. Jednak jego wytrwałość przyniosła efekty - wstąpił do Sił Zbrojnych już w pierwszych dniach wojny.
"24 lutego byłam już w ciąży z moim pierwszym dzieckiem. Z powodu stresu i okropności wojny straciłam ciążę. To był straszny cios. Ale pojechałam na wschód Ukrainy do mojego ukochanego męża" - wspomina Natalia.
Ponownie zaszła w ciążę. 10 dni przed śmiercią Vitalii przyjechał na wakacje: po raz pierwszy i ostatni zobaczył swoją córeczkę - w łonie Natalii, na zdjęciu.
Nataliia i jej mąż rozmawiali na temat kriokonserwacji jeszcze przed wojną, planowali mieć pięcioro dzieci.
"Mój mąż, rozumiejąc ryzyko wojny, martwił się, że zostanę sama. Wiedział, jak bardzo go kocham i jak ważne jest dla mnie posiadanie z nim dzieci. Żyliśmy w szczęściu i miłości przez 18 lat, a dzieci to marzenie, którego nigdy nie mieliśmy czasu spełnić. Kriokonserwacja była naszą wspólną decyzją" - mówi Natalia.
Co daje państwo
Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła w pierwszym czytaniu projekt ustawy, która zapewni obrońcom Ukrainy "państwowe gwarancje" biologicznego ojcostwa/macierzyństwa w przypadku urazów wpływających na ich funkcje rozrodcze. Dokument zezwala na zamrożenie i wykorzystanie materiału genetycznego. Kwestia wykorzystania komórek rozrodczych po śmierci jednego z partnerów pozostaje nierozwiązana. Czy kobieta może wykorzystać nasienie zmarłego mężczyzny? A jeśli oboje umrą, jakie prawa mają krewni?
Procedura ta zyskuje popularność wśród żołnierzy, ponieważ wojna zwiększyła wrażliwość na życie i potrzebę zabezpieczenia przyszłości.
"Każdego tygodnia naszą klinikę odwiedza 3-5 żołnierzy. Wszyscy mężczyźni w wieku rozrodczym mogą zamrozić spermę lub jajeczka. Zgodnie z fizjologią, mężczyzna może zostać ojcem w wieku 40 lub 50 lat. W przypadku kobiet optymalny wiek do rutynowej kriokonserwacji komórek jajowych wynosi do 35 lat, ale obecnie wykonujemy kriokonserwację u kobiet w wieku 40 i 41 lat, tłumacząc, że szansa na ciążę jest zmniejszona" - mówi Oksana Onyshchuk, ginekolog i specjalista ds. reprodukcji.
Fundusze i procedura
Dla żołnierzy na linii frontu zamrożenie materiału genetycznego jest sposobem na zapewnienie prokreacji, biorąc pod uwagę wszystkie zagrożenia, wśród których najczęstszymi są urazy i uszkodzenia fizyczne, które mogą wpłynąć na funkcje rozrodcze.
Materiał genetyczny może być przechowywany do 10 lat. Procedura jest prosta, ale różni się w przypadku mężczyzn i kobiet
"Mężczyzna musi powstrzymać się od aktywności seksualnej przez 3-4 dni, nie pić alkoholu, nie odwiedzać sauny, nie brać gorącej kąpieli. Umów się na wizytę w klinice w celu wykonania badania spermy. Embriolodzy oceniają wyniki. Jeśli są dobre, mężczyzna przechodzi badania krwi tego samego dnia, a plemniki są zamrażane" - mówi Oksana Onyszczuk.
Kobiety bada ginekolog, który zaleci stymulację hormonalną jajników w celu uzyskania jak największej liczby komórek jajowych. Zabieg pobrania komórek jajowych wykonywany jest w znieczuleniu dożylnym.
Генетичний матеріал піддається заморожуванню за дуже низьких температур, зазвичай використовують рідкий азот. Далі він зберігається у спеціалізованих кріогенних контейнерах. Тривалість збереження сперматозоїдів — від 5 до 10 років, яйцеклітин — до 10 років.
Вартість заморожування яйцеклітин та сперми може варіювати залежно від регіону, клініки та інших факторів. Кріоконсервація сперми коштує від кількох сотень євро за одне заморожування, включаючи перші місяці зберігання. Вартість кріоконсервації яйцеклітин вища, зважаючи на складність процедури, і може досягати кількох тисяч євро за процедуру.
Koszt przechowywania materiału genetycznego w banku krwi wynosi od 1 000 do 1 500 UAH rocznie.
Kwestie dziedziczenia
Na Ukrainie istnieją ograniczenia prawne dotyczące zamrażania materiału genetycznego. Istnieje wiele luk w prawie spadkowym, standardach etycznych i kontekście medycznym. Projekt ustawy nr 8011, który dotyczy zapewnienia praw weteranów wojennych do biologicznego pourazowego ojcostwa/macierzyństwa, był przedmiotem publicznej dyskusji. Osoba żyjąca może wykorzystać zamrożony materiał, kiedy tylko zechce - na przykład żołnierz ranny na wojnie, który nie może już mieć dzieci. Trudności pojawiają się w przypadku wykorzystania pośmiertnego.
"Nawet jeśli mężczyzna poświadczy notarialnie pełnomocnictwo dla kobiety do wykorzystania jego spermy po jego śmierci, nie będzie ona mogła tego zrobić, ponieważ wygasa ono wraz ze śmiercią danej osoby. Nie jest to uregulowane prawnie. Istnieje jedna metoda, gdy zawiera się umowę z kliniką na wykorzystanie materiału genetycznego, w tym w przypadku śmierci. Ale to wszystko są kompromisy, próby rozwiązania problemu, którego prawo nie rozwiązuje" - mówi prawniczka Olena Babych.
A kiedy kobieta umiera, jej mąż nie może skorzystać z zamrożonej komórki jajowej.
«Припустимо, з яйцеклітин отримають ембріони. Кому їх перенесуть? Для сурогатного материнства в Україні є дві вимоги. Перша — шлюб, друга — прямі показання до сурогатного материнства», — пояснює Бабич.
Jeśli zarówno kobieta, jak i mężczyzna umrą, żaden z krewnych nie może ubiegać się o materiał genetyczny, nie jest on przedmiotem testamentu. Zamrożone plemniki/jajeczka są utylizowane.
Obecnie dużo mówi się o wykorzystywaniu spermy jako dawcy. Na przykład chłopcy idą na wojnę, ale dziewczęta i żony nie. Istnieją opinie, że kwestia ta powinna zostać uregulowana tak, aby mężczyźni mogli oddawać nasienie i wykorzystywać je jako dawców nasienia w przyszłości. Ale ta kwestia również nie została rozwiązana na poziomie legislacyjnym.
Prawo żołnierza, dobro dziecka
Olena Babycz radzi wszystkim, którzy zdecydowali się na kriokonserwację, aby bardzo starannie sporządzili dokumenty.
Lepiej wcześniej zapytać w klinice, jakie dokumenty (umowa, wnioski) zostaną sporządzone i co się stanie w przypadku śmierci męża: czy żona będzie mogła skorzystać ze spermy i na jakich warunkach. W prawie nie ma jednego mechanizmu. Niektóre kliniki pozwalają na wykorzystanie takiej spermy, inne - nie.
Nataliia Kirkacz-Antonenko wypełniła wszystkie niezbędne dokumenty. Z psychologicznego punktu widzenia najtrudniejsze było podpisanie zgody na wykorzystanie materiału genetycznego w przypadku śmierci męża. Chociaż to jest najważniejsze.
Wielu kombatantów może doświadczać fizycznych i psychologicznych konsekwencji po zakończeniu operacji wojskowych, które mogą wpływać na ich zdolność do opieki nad dziećmi. Ustawodawcy muszą znaleźć równowagę między zapewnieniem żołnierzom prawa do rodzicielstwa a ochroną interesów dziecka.
Wyzwania
Procedura kriokonserwacji rodzi wiele pytań natury etycznej. Antonina Kartuszyńska, psycholożka kliniczna i prezeska Stowarzyszenia Psychosomatyki Rozrodu i Psychologii Perinatalnej, twierdzi, że kriokonserwacja może prowadzić do trudnych sytuacji psychologicznych dla społeczeństwa:
"Istnieje reprodukcja pośmiertna, gdy jedno z rodziców nie żyje. I posttraumatyczna, kiedy oboje żyją, ale mężczyzna lub kobieta ma traumę. W przypadku reprodukcji pośmiertnej pojawia się pytanie: czy to nie jest próba zrekompensowania nieobecności ukochanej osoby i zobaczenia jej części w tym dziecku? Od momentu śmierci powinien minąć co najmniej rok, aby kobieta mogła się uspokoić. Z drugiej strony, jaki status będzie miało to dziecko i ta kobieta? Rozumiem, że jest to teraz przedstawiane jako ochrona narodu. Ale dlaczego nikt nie myśli o konsekwencjach?".
Spełnienie marzeń
Natalia Kirkacz-Antonenko mówi, że możliwość posiadania dzieci z Vitalijem jest dla niej niesamowitym wsparciem psychologicznym:
"Walczył o naszą wolność i niepodległość, powstrzymywał wroga, abyśmy mogli żyć. Zginął jak bohater. Chcę spełnić nasze wspólne marzenia i plany. Urodzić i wychować dzieci, które będą kreatywne, wykształcone i opiekuńcze. Tak jak ich ojciec. Kriokonserwacja to szansa na narodziny kolejnego pokolenia. Ojcowie tych dzieci zrobili wszystko, aby zapewnić im przyszłość w wolnym kraju. Teraz nasza kolej, jako kobiet, aby walczyć o przyszłość Ukrainy, wychowując przyzwoitych ludzi".
Pomimo trudności i dyskusji, idea posiadania dziecka po śmierci rodzica poprzez kriokonserwację otwiera nowe możliwości. Daje rodzinom, które straciły bliskich nadzieję na zachowanie potomków. Konieczne jest znalezienie równowagi między możliwościami technologicznymi, aspektami moralnymi i etycznymi oraz zapewnienie odpowiedniego statusu prawnego wszystkim uczestnikom procesu.
W Ukrainie przybywa ludzi, którzy chcą mieć dzieci nawet po śmierci swojej lub partnera, często żołnierza. Jakie są konsekwencje decyzji o zamrożeniu spermy albo jajeczek?
Wojna. Jedną z najczęstszych reakcji emocjonalnych na nią, na zagrożenie i niepewność, jest lęk. "Sestry" zapytały psychoterapeutę Romana Melnychenko o wpływ strachu na psychikę i sposoby radzenia sobie z nim.
Oksana Szczyrba: Czym jest lęk i skąd się bierze?
Roman Melniczenko: Istnieje różnica między strachem jako emocją a lękiem jako stanem. Strach zawsze ma konkretną przyczynę. Niepokój - nie zawsze. W stosunkowo bezpiecznym miejscu osoba może odczuwać niepokój, ale nie jest to strach. Niepokój może jednak przerodzić się w intensywny strach, atak paniki. Lęk jest reakcją naszego organizmu na stresujące warunki. Niepewność, zagrożenie życia, możliwość utraty pracy lub bliskich - te czynniki, pojedynczo i razem, mogą powodować niepokój o przyszłość.
Istnieje wiele czynników, które powodują niepokój
Ludzie mogą być niespokojni, umiarkowanie niespokojni i mało niespokojni, co jest zdeterminowane przez strukturę genetyczną i nie zmienia się, podobnie jak kolor oczu. Nie oznacza to jednak, że osoba z wysokim poziomem lęku jest skazana na cierpienie. Każdy może wpływać na swój stan lękowy za pomocą różnych metod
Wychowanie również ma znaczenie. Jeśli dziecko dorasta w niespokojnym, agresywnym środowisku, rozwinie w sobie zachowania lękowe
Ważne jest, w jaki sposób dana osoba tłumaczy sobie to co się dzieje. Niektórzy ludzie dostosowują się do stresujących sytuacji, podczas gdy inni stają się niespokojni. Istnieje nawet ryzyko wystąpienia zaburzeń lękowych
OC: Jakie są różne rodzaje zaburzeń lękowych?
RM: Jest ich wiele. Na przykład istnieje zaburzenie lękowe bliskie panice. Istnieje ogólny niepokój, który nie przekształca się w zaburzenie lękowe. Istnieje stres pourazowy, który jest reakcją osoby na wyjątkowo silny stres. Jest to zaburzenie obsesyjno-kompulsywne
Podczas wojny większość ludzi doświadcza ogólnego niepokoju, który może przekształcić się w zaburzenie lękowe, prowadzące do ataków paniki i depresji.
OC: Jakie mogą być objawy zaburzeń lękowych?
RM:Niepokój, nerwowość, słaby sen, zwiększone tętno, nieuzasadniony strach nawet w sytuacji, gdy jest bezpiecznie, wahania nastroju, utrata pozytywnych emocji, upośledzenie pamięci, agresywność, drażliwość, nasilenie uczucia "przyjaciel czy wróg" (gdy osoba szuka wrogów wszędzie - wśród krewnych, dzieci, przyjaciół).
Jeśli osoba żyje w stanie lęku przez okres do miesiąca (niektórzy eksperci mówią o dwóch lub trzech tygodniach, ja z mojej praktyki terapeutycznej mówię - do miesiąca), ma te stany codziennie i nie ustępują, należy udać się do specjalisty.
Konsekwencją mogą być zaburzenia lękowe i ataki paniki, które będą wymagały poważnego leczenia
Na początkowych etapach nie ma potrzeby wizyty u specjalisty, ale ważne jest, aby osoba wzięła odpowiedzialność za swój stan i nie ignorowała objawów
OC: Co może powodować lęk?
RM: Trzeba zadawać sobie właściwe pytania, spoglądając w głąb siebie i obserwując emocje, które pojawiają się, gdy idziesz do pracy lub zostajesz w domu. W taki sposób możesz określić przyczynę niepokoju. Kiedy wyzwalacz lęku jest znany, zastanów się, jak sobie z nim poradzić.
W niektórych sytuacjach możemy poradzić sobie sami, ale są okoliczności, na które nie mamy wpływu np. alarmy przeciwlotnicze, koniec wojny.
Pracuję z personelem wojskowym. Jeden z moich pacjentów został ranny. Podczas wojny radził sobie z lękiem, ale kiedy wrócił do domu, jego uczucia nasiliły się aż do ataków paniki. W szczególności, gdy mówimy o żołnierzu, miał on do czynienia z okolicznościami siły wyższej. W takich przypadkach konieczna jest wizyta u specjalisty.
TS: Dlaczego niepokój pojawia się u kobiet, które od początku wojny wyjechały za granicę i są bezpieczne?
RM: Istnieje wiele czynników, które prowadzą do niepokoju. Dla niektórych będzie to niepokój unoszący się w powietrzu. Są przypadki, w których nic się nie dzieje, a pojawia się lęk i odwrotnie. U osób, które przeprowadziły się za granicę, pojawia się niepewność przyszłości. Ludzie nie wiedzą, gdzie będą mieszkać, gdzie będą pracować, co stanie się z ich mężami, którzy są na froncie. Nie ma więc znaczenia, gdzie dana osoba się znajduje. Nadal może cierpieć na zaburzenia lękowe.
OC: Jak odróżnić normalną reakcję na stres od patologicznego lęku np. podczas wojny?
RM: Istnieją trzy sposoby reagowania na siłę wyższą. Dwa z nich są złe, a jeden dobry. Pierwszym złym jest wyparcie, kiedy ktoś mówi: "To się wkrótce skończy, wszystko będzie dobrze, nic się nie stanie", albo żyje się tak, jakby wojny nie było. Ale wyparcie jest tymczasowe, w pewnym momencie dopadnie cię i spowoduje zaburzenia lękowe lub depresję. Drugim złym sposobem jest łączenie się. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy dana osoba przebywa za granicą i nigdy nie słyszała ostrzeżeń o nalotach, ale jest tak połączona z wojną, że nie może się uspokoić. Nawet gdy nie ma alarmu, nie może żyć. Po prostu siedzi w Internecie, czyta wiadomości, widzi liczbę ofiar.
I jest jeszcze trzecia droga, zwana adaptacją, pomiędzy fuzją a przemieszczeniem. Jest to akceptacja wojny jako figury, jako personifikacji - każdy ma swoją, Osoba mówi: "Wojna jest z nami, nie wiem, kiedy się skończy, a skoro mówię wojnie "tak", to ją akceptuję".
Kiedy akceptuję wojnę, jak żyję? Robię coś. Musimy mieć plany, gdzie pracować, odpoczywać i jak cieszyć się życiem, ponieważ odkładanie życia na później jest złe. Podczas wojny musi istnieć życie.
Czym jest zły i normalny lęk? Każdy lęk, który jest doświadczany, gdy nie ma ku temu powodu, jest już patologiczny. Ważna jest jego intensywność i czas trwania. Niepokój wpływa na zdrowie i powoduje wiele chorób. Nie ma organu, który nie cierpiałby z powodu stresu. Jeśli nie weźmiesz odpowiedzialności za pozbycie się stresu, możesz wyrządzić sobie wiele krzywdy. Bo stres odbiera życie.
OC: Jak przezwyciężyć niepokój? Jakie praktyki pomagają skupić się na pozytywnych aspektach życia podczas wojny?
RM: Zalecam systematyczne podejście. Istnieje wiele literatury psychologicznej na temat zaburzeń lękowych. Radzę ją przeczytać. Na YouTube psychologowie publikują wiele przydatnych filmów z praktycznymi poradami. Można też znaleźć ćwiczenia i techniki pozwalające przezwyciężyć lęk. To właśnie oznacza wzięcie odpowiedzialności. I nie ma ogólnej porady "wdychaj i wydychaj". Potrzebne jest indywidualne podejście.
Wojna to test dla psychiki. Możesz jednak poradzić sobie z lękiem, jeśli zadziałasz na czas. Nie zapominaj o więziach społecznych: społeczność, przyjaciele i rodzina mogą być twoim wsparciem.
Regularna aktywność fizyczna pomaga zmniejszyć niepokój przez produkcję endorfin, które poprawiają nastrój i ogólny stan zdrowia.
Zdrowe odżywianie i sen pomagają zmniejszyć niepokój. Skuteczne są techniki relaksacyjne - medytacja, głębokie oddychanie i inne.
Ciągły strumień negatywnych informacji przyczynia się do niepokoju. Ograniczenie czasu spędzanego przed ekranem i wybór wiarygodnych źródeł informacji pomoże zmniejszyć efekt przeciążenia informacyjnego. W trudnych sytuacjach ważne jest, aby nie bać się szukać profesjonalnego wsparcia. Psychoterapeuci, psycholodzy i psychiatrzy zapewnią niezbędną pomoc w przezwyciężeniu lęku i opracowaniu psychologicznych strategii skutecznego radzenia sobie (strategie radzenia sobie w stresującej sytuacji - red.).
Radzenie sobie z lękiem podczas wojny wymaga połączenia strategii fizycznych, psychologicznych i społecznych. Ważne, aby zrozumieć, że uczucie niepokoju jest normalne i istnieje wiele sposobów na zapewnienie odporności psychicznej i zdolności radzenia sobie z negatywnymi emocjami. Najważniejsze to szybko reagować.
Boisz się? To normalne podczas wojny. Dasz radę
Jak działa system opieki zdrowotnej w Polsce? Kluczem jest Narodowy Fundusz Zdrowia ( NFZ), odpowiednik ukraińskiej Narodowej Służby Zdrowia.
W Polsce każdy, w tym cudzoziemiec, kto opłaca składki do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych ( ZUS), ma prawo do bezpłatnej opieki zdrowotnej. Jeśli dana osoba pracuje na podstawie umowy o pracę lub umowy cywilnoprawnej, składki opłaca pracodawca. Inny rodzaj umowy cywilnoprawnej, czyli umowa o dzieło, nie obejmuje ubezpieczenia zdrowotnego. Rozwiązaniem może być tutaj ubezpieczenie dobrowolne.
Ukraińcy, którzy przyjechali do Polski po 24 lutego 2022 r., mają prawo do bezpłatnej opieki medycznej na równi z obywatelami polskimi. Prawo to przysługuje każdemu, wystarczy posiadać numer PESEL ze statusem UKR (przeczytaj tutaj jak nie stracić tego statusu). Udając się do przychodni, zostaniesz poproszony o podanie numeru PESEL, podobnie jak przy zakupie leków na receptę
W Polsce można uzyskać bezpłatną opiekę nawet w prywatnej przychodni, jeśli współpracuje ona z Narodowym Funduszem Zdrowia, co zawsze jest oznaczone znakiem NFZ w przychodni. Musisz zaznaczyć, że chcesz skorzystać z opieki "w ramach NFZ", czyli bezpłatnie w ramach ubezpieczenia, a nie jako osoba prywatna
W przypadku pogorszenia stanu zdrowia oraz w celu wykonania badań profilaktycznych, pacjent powinien udać się do lekarza rodzinnego, który wystawia skierowania do specjalistów w celu wykonania dodatkowej diagnostyki i badań laboratoryjnych.
Bądź cierpliwy i czekaj
Wielomiesięczne kolejki do lekarzy to bolesny temat dla Polaków. W Polsce nie można dziś łatwo dostać się do lekarza, zrobić badania USG tylko dlatego, że nagle poczuliśmy się chorzy, czy wykonać badania krwi w celach profilaktycznych.
Alla, kardiolog, mówi, że na konsultację z kardiologiem i echo serca trzeba czekać kilka miesięcy. "Jeśli coś jest pilne, wszystko jest dużo szybciej i za darmo. Miałam wymianę stawu biodrowego w Lublinie w IV Szpitalu Klinicznym, czekałam cztery miesiące, ale wstawili mi najnowszy staw, o którym w Ukrainie tylko słyszeliśmy. Bądź cierpliwy i nie żądaj pilnej konsultacji, jeśli choroba jest przewlekła".
Długie oczekiwanie na wizytę lekarską wynika z niedoboru lekarzy specjalistów w Polsce. Jeśli chcesz dostać się tam szybciej, będziesz musiał umówić się na płatną wizytę.
Czasami te kolejki wyglądają komicznie: Andrzejowi, Polakowi, zaproponowano darmową wizytę u dentysty w... 2025 roku.
Gdzie się udać w przypadku zagrożenia życia
W Polsce nie ma zwyczaju wzywania pogotowia ratunkowego z byle powodu. Przyjeżdżają one tylko w przypadku zagrożenia życia: drgawek, ostrych zaburzeń psychicznych, utraty przytomności, zaburzeń rytmu serca, ostrych bólów brzucha, objawów ostrego zatrucia, obfitego krwawienia.
Vitaliy Ivasenko, lekarz z warszawskiego centrum medycznego Your Doctor, mówi, że Polacy przychodzą do szpitala sami lub dzwonią po taksówkę: "Jeśli to nagły wypadek, nie pozwolą ci umrzeć. Dopóki chodzisz na własnych nogach, lekarze nie będą się martwić".
Karetkę pogotowia można wezwać dzwoniąc pod numer 999 lub 112 (numer alarmowy UE)
Wezwałem karetkę pogotowia w Polsce, gdy moja krewna miała objawy ataku paniki. Sanitariusze dali jej środek uspokajający i poradzili pacjentce, która była półprzytomna, aby udała się do lekarza rodzinnego.
Сімейна лікарка Ольга Новосад пояснює:
"W Polsce, nawet jeśli przyjedzie karetka, nie ma lekarzy, tylko ratownicy medyczni. Nie mogą przepisywać leków. W Polsce nie ma prywatnego pogotowia ratunkowego"
Według niej, jeśli porównamy system podstawowej opieki zdrowotnej w Polsce z tym w Ukrainie, ten ostatni jest lepszy: są zespoły reanimacyjne, karetki pogotowia mają lekarzy. Ale system specjalistycznej opieki zdrowotnej gdy trzeba działać szybko jest lepszy w Polsce: umieszczą cię na specjalistycznym oddziale, wykonają operację szybko i bezpłatnie, podczas gdy na Ukrainie musisz zapłacić np. za użyte materiały.
Olha radzi, aby w przypadku przyjazdu karetki pogotowia poprosić o przewiezienie do najbliższego szpitala. "Moje dziecko zachorowało w nocy - gorączka, silne nudności. Błagałam ratowników, aby zabrali moją córkę do szpitala. Czekaliśmy w recepcji ponad 10 godzin, dziecko leżało na podłodze. Zaczęłam krzyczeć o kroplówkę. Dziecko było już sine. Nie było żadnego sprawdzanie, czy ktoś nie potrzebuje pilnej pomocy. W Ukrainie jest. W Polsce wszystko jest według kolejki. Po 10 godzinach poszłam do pokoju lekarza i powiedziałam, że dziecko jest bardzo chore. Usłyszałam, że jest za dużo ludzi i muszę czekać. Nie wytrzymałam i powiedziałam, że sama jestem lekarzem. Dopiero wtedy dziecko zostało położone do łóżka pod kroplówką, a następnie przewiezione na oddział laryngologii. I dopiero w nocy, 12 godzin po naszym przyjeździe do kliniki, podali mu antybiotyk. Dziecko prawie umarło, przeszło dwie operacje - bezpłatnie, profesjonalnie. Nie mam żadnych zastrzeżeń do pracy oddziału".
Jeśli stan nie jest krytyczny, należy samodzielnie udać się do szpitala na Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR), który jest czynny całą dobę
Przy okazji, nie należy mylić SOR-u ze służbą zdrowia w nocy i święta (Nocna i świąteczna opieka zdrowotna), gdyż jest to pomoc świadczona w weekendy oraz od 18:00 do 6:00 rano. Można się tu udać, jeśli stan zdrowia pogorszy się po godzinie 18:00, tutaj znajduje się lista oddziałów.
Mąż projektantki Kateryny Danilowej doznał urazu kręgosłupa i nie mógł się poruszać. Karetka odmówiła wyjazdu, ale recepcjonistka, która pracuje całą dobę szybko mu pomogła.
Prywatne czy publiczne
Wybierz, gdzie chcesz się leczyć: w przychodni publicznej lub prywatnej. Oferują one szeroki zakres usług medycznych: konsultacje z lekarzami różnych specjalizacji, zabiegi chirurgiczne i rehabilitację. Są wyposażone w nowoczesny sprzęt. W Ukrainie nie ma zwyczaju "dziękowania" lekarzowi. Jeśli zdiagnozowano u Ciebie poważną chorobę, nie musisz zbierać pieniędzy "po całym świecie": otrzymasz bezpłatną pomoc i leki.
Prywatne kliniki oferują bardziej komfortowe warunki niż publiczne, szerszy zakres usług oraz dostęp do najnowszych metod diagnostyki i leczenia. Medycyna prywatna w Polsce jest jednak droga i nie zawsze można uzyskać szczegółową poradę. Miałem kilka konsultacji w prywatnych klinikach. Trwały one nie dłużej niż 3-5 minut. Lekarz odpowiadał na moje pytania: "Wszystko pani zapiszę", "Proszę się nie martwić". Zdążyłam wbiec i wybiec z gabinetu z kartą, i zdziwioną miną.
Vitalii Ivasenko, lekarz z centrum medycznego Twój Lekarz w Warszawie, który pracuje również w publicznej klinice, doradza prywatną medycynę: "System sobie nie radzi. Nie ma wystarczających zasobów. System państwowy ma trzy ogniwa: pogotowie ratunkowe, opiekę ambulatoryjną i szpitalną. Są to niezależne sektory. Musisz zrozumieć, na co możesz liczyć"
Prawdą jest, że można szybko dostać się do lekarza rodzinnego, ale nie do specjalisty. Ukraińscy lekarze pracujący w Polsce zauważają, że jakość sprzętu w polskich klinikach (publicznych i prywatnych) jest znacznie wyższa niż na Ukrainie
15minut na pacjenta to koszmar
Wśród Polaków są zwolennicy zarówno prywatnej, jak i publicznej opieki zdrowotnej. Niektórzy są przekonani, że medycyna prywatna to tylko biznes, więc lepiej wybrać publiczną służbę zdrowia. Polacy ze spokojem przyjmują wizyty u lekarzy za miesiąc, dwa miesiące, pół roku: to dla nich chleb powszedni
Są tacy, którzy jednoznacznie polecają prywatną medycynę, ale narzekają na jej niedoskonałości. Marcin Łuczyński, były bankowiec, twierdzi, że głównymi zaletami polskiej medycyny jest nowoczesny sprzęt.
"Mamy wielu specjalistów, ale wszyscy są przepracowani. 15 minut na pacjenta to koszmar zarówno dla lekarza, jak i pacjenta. Polscy lekarze często podróżują do Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. Polska przyjmuje również lekarzy z Białorusi i Ukrainy"
Marcin mówi, że wydaje około 20% swoich zarobków na prywatne leczenie i nie zawsze jest zadowolony z jego jakości. "Na przykład od 25 lat leczę się u urologów. Przepisują leki na objawy, ale nie leczą przyczyny. I to za duże pieniądze. Psychiatria to dramat. Żeby nie czekać 20 miesięcy, idzie się do prywatnego psychoterapeuty. Tygodniowo na psychoterapeutę wydaję 200 zł, co rocznie daje ok. 10 tys. zł. Inny przykład dotyczy osób po operacjach serca, jak mój tata z rozrusznikiem. Umówiliśmy się z rocznym wyprzedzeniem na konkretną godzinę. Przyszliśmy o 8.30, czekaliśmy 2 godziny, była ogromna kolejka, a lekarza nie było". Marcin zrobił zamieszanie i nagle okazało się, że lekarz cały czas był w gabinecie i rozmawiał przez telefon.
Nie panikujw żaden sposób
Opieka zdrowotna w Polsce oferuje wysoki poziom usług oraz dostęp do pierwszej pomocy i opieki w nagłych wypadkach. Vitalij Iwasenko, lekarz z Centrum Medycznego "Twój Lekarz" w Warszawie, radzi, aby wcześniej odwiedzić lekarza rodzinnego i podpisać deklarację.
Jeśli cierpisz na chorobę przewlekłą, poinformuj o tym lekarza rodzinnego. Dostaniesz skierowanie na rutynowe badania, które mogą potrwać kilka miesięcy. Dla Polaków jest to normalne, podobnie jak konsultacje trwające 2-5 minut.
W sytuacji zagrożenia życia należy skontaktować się z najbliższym szpitalem.
Lekarz rodzinny Olaa Nowosad zaleca korzystanie z portalu Znanylekarz: "Można tam znaleźć różnych specjalistów. W żadnym razie nie panikuj. Jeśli jest naprawdę źle, udaj się do Centrum Opieki Zdrowotnej w nocy i święta (Nocna i świąteczna opieka zdrowotna)".
Wieczorem i w nocy można uzyskać bezpłatną konsultację telefoniczną na platformie First Contact Teleplatform, a w razie potrzeby lekarz może natychmiast wypisać receptę: są one tutaj elektroniczne, kod recepty zostanie wysłany na telefon SMS-em. Usługa ta jest również dostępna w języku ukraińskim pod numerem telefonu: +48 800 137 200
Najważniejsze: nie zapominaj o profilaktyce i zdrowym stylu życia.
Opieka medyczna dla Ukraińców w Polsce. Oto przydatne linki:
1. Numer telefonu w języku ukraińskim, aby pomóc Ci znaleźć swoje miejsce w polskim systemie opieki zdrowotnej: 225662220 (pon.-pt. 7:00-21:00)
2. Bezpłatna doraźna opieka terapeutyczna Centrum Medycznego Damiana
3. Pomoc dla chorych na raka z Ukrainy: Alivia Onkofundacja
4. Pomoc w nagłych wypadkach w LUXMED. Uruchomiono polsko-ukraińską infolinię pod numerem 22 4587007 (czynna codziennie w godz. 9.00-17.00) oraz pod adresem ua.kontakt@luxmed.pl.
5. Oddziały ratunkowe: lista oddziałów
6. Nocna i świąteczna opieka: lista punktów
7. Pogotowie ratunkowe - 999 lub 112 .
8. Sprawdź dostępność wizyt u lekarza -(Informator o Terminach Leczenia)
9. Медичний центр «Твій лікар»: приватна клініка, де працюють україно- та російськомовні лікарі
10. Portal Znanylekarz - porady medyczne
11. Portal Zapytaj-lekarza: bezpłatne konsultacje medyczne, również w języku ukraińskim
12. Portal UAMED. PL informuje o wszystkich placówkach medycznych i lekarzach, u których można uzyskać pomoc
Na niektóre badania trzeba czekać nawet rok. Czasem zamiast karetki lepiej wezwać taksówkę, a operacja będzie darmowa
Skontaktuj się z redakcją
Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.