Exclusive
20
min

Aliona Daniłowa: Największą wartością są ludzie, którzy robią wszystko 24/7, aby przybliżyć nasze zwycięstwo

Wojna uświadomiła mi, kto jest kim. To bardzo ważne, ponieważ nie można żyć we mgle marzeń i nadziei, że ludzie się zmienią - mówi założycielka Ukraińskiego Batalionu Kobiecego.

Oksana Szczyrba

Aliona Daniłowa, założycielka Ukraińskiego Batalionu Kobiecego. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ukraiński Batalion Kobiet zjednoczył te, którym zależy na pomocy wojsku, zapewnianiu amunicji wojsku i wsparcia kobietom dotkniętym wojną. Wśród członkiń Batalionu są tylko kobiety odważne i silne. Czekają na swoich mężów, braci i synów walczących na froncie, chcą przybliżyć zwycięstwo. Aliona Daniłowa, założycielka Batalionu, opowiedziała Sestrom o swej pracy wśród wolontariuszek.

Oksana Szczyrba: W Pani rodzinie trzy pokolenia mężczyzn poszły na front jako ochotnicy: Pani ojczym, mąż i brat. Jak Pani to odebrała?

Aliona Daniłowa: W 2014 roku mój ojczym pojechał bronić Ukrainy i wkrótce trafił do niewoli. Po 9 miesiącach wolontariusze pomogli go odbić. Dziś znów broni Ukrainy na polu bitwy. Mój mąż jest żołnierzem od 2014 roku, był ochotnikiem podczas Rewolucji Godności i zaraz po niej pojechał bronić naszego kraju na wschodzie. W 2018 roku został poważnie ranny. Stracił nerkę, śledzionę, część żołądka i wątroby. Mimo to 24 lutego znów wyjechał, by bronić Ukrainy.

Mój brat - ma teraz 20 lat - zdecydował w szkole, że będzie wojskowym, jak mój ojczym. Wstąpił do Liceum Wojskowego w Odessie, a następnie do tamtejszej Akademii Wywiadu, gdzie nadal studiuje. Od razu podpisali z nim kontrakt. Od trzeciego roku studiów studenci są zabierani na misje bojowe. Potem wracają do akademii, nadrabiają teorię i znów zaczynają ćwiczyć. Trzymam się i pomagam, jak mogę. My, Ukraińcy, nie mamy innego wyjścia, jak być rodziną.

OSz: Skąd pomysł stworzenia Ukraińskiego Batalionu Kobiecego?

AD: Przyjechałam do rodziców, nie mogłam znaleźć noclegu i dowiedziałam się, że mój 18-letni brat też bronił Ukrainy. Dużo rozmawiałam z dziewczynami i kobietami, które również przeżywały wydarzenia wojenne. To było bardzo trudne psychicznie. Postanowiłam stworzyć społeczność, w której kobiety byłyby przydatne naszym obrońcom. To tu zaczyna się historia Ukraińskiego Batalionu Kobiecego. Zjednoczyłam dziewczyny, aby razem wspierały siły zbrojne.

OSz: Czym dokładnie zajmuje się wasza organizacja?

AD: Zespół Ukraińskiego Batalionu Kobiecego składa się wyłącznie z kobiet, mamy ponad 50 członkiń. Z zawodu jestem dziennikarką. Są wśród nas piłkarki, dziennikarki, piosenkarki, aktorki, menedżerki, marketingowcy, nauczycielki, ekonomistki, lekarki, historyczki, psycholożki i reprezentantki innych zawodów.

Niektóre mają krewnych na froncie, inne swoich bliskich straciły, ale wszystkie chcą być przydatne dla naszych żołnierzy. Batalion daje im poczucie siły i pocieszenie. W sumie ponad 3000 osób z całego świata jest zaangażowanych w nasze działania - pomagają w przekazywaniu darowizn, w kampaniach informacyjnych albo po prostu rozmawiają o Ukrainie. Pracujemy 24/7 na zasadzie wolontariatu, choć mamy też pełnoetatowe prace, hobby i dzieci.

Od prezydenta Ukrainy otrzymałyśmy nagrodę "Złote serce". Projekt "Nagroda dla wolontariuszy" wyróżnił nasz zespół nagrodą za pomoc dla wojska, ufundowaną przez laureatów Pokojowej Nagrody Nobla za rok 2022 z Centrum Wolności Obywatelskich.

Aliona Daniłowa z Wołodymyrem Zełenskim. Zdjęcie: archiwum prywatne

Pomagamy ukraińskim obrońcom, informując o zapotrzebowaniu na amunicję wojskową. Wspieramy kobiety dotknięte wojną i stajemy się ich głosem w mediach. Promujemy ukraińską kulturę, opowiadając o bieżących wydarzeniach i dziedzictwie historycznym. I pokazujemy światu prawdziwe życie Ukraińców podczas wojny poprzez nasze własne projekty medialne.

Ukraiński Batalion Kobiecy zorganizował wydarzenia online i offline. W miarę możliwości współpracujemy z mediami, by przyciągnąć kobiety do pomocy i wsparcia naszej organizacji, ukraińskiego wojska i naszych sztandarowych projektów, takich jak "Głos kobiety".

OSz: Jak mogę zaangażować się w działania Batalionu?

AD: Wciąż rekrutujemy nowe osoby, które chcą do nas dołączyć. Dziewczyny z wielkim sercem są u nas mile widziane. Wystarczy chęć pracy na rzecz zwycięstwa i napisanie do nas w mediach społecznościowych.

OSz: Jak szybko udało ci się nawiązać współpracę w zespole?

AD: Szybko. Dla nas to ciężka codzienna praca. Wciąż zmieniamy nasze wewnętrzne formaty i podejście do naszych działań.

OSz: Jak wybierasz osoby, którym chcesz pomóc?

AD: Pomagamy zarówno obrońcom, jak oskarżonym. Zespół pracuje wyłącznie nad oficjalnymi zgłoszeniami. Jeśli jakaś jednostka potrzebuje pomocy, wypełnia formularz lub pisze do nas w mediach społecznościowych. Mye dostarczamy instrukcje i przygotowujemy oficjalny wniosek tak szybko, jak to możliwe. Mamy już kilka działów. Pomagamy wszystkim, którzy potrzebują pomocy.

OSz: Batalion umożliwia darowiznę albo samodzielny zakup. Co ludzie kupują? Chętnie przekazują darowizny?

AD: Format samodzielnego zakupu jest częścią akcji "Tajemniczy święty Mikołaj. Podaruj żołnierzom święta" i "8 marca na froncie". Pytamy wojskowych, czego potrzebują - rękawic taktycznych, latarek, leków, bielizny termicznej, mundurów i czy czegoś innego. Na podstawie oficjalnych próśb tworzymy listy i wysyłamy je do wszystkich, którzy chcą wziąć udział w akcji. Ludzie sami decydują, czy wygodniej im kupić przedmiot, czy przekazać darowiznę.

OSz: Na czym polega istota projektu "Głos kobiety"?

AD: To projekt społeczno-psychologiczny, który zapewnia kobietom pomoc psychologiczną i opowiada o wojnie w Ukrainie ich oczyma. Staramy się pokazać światu doświadczenie narodu ukraińskiego, zwłaszcza doświadczenie kobiet, które pokonały wiele wyzwań, by uciec i uratować swoich bliskich. Każda kobieta może podzielić się swoją historią i otrzymać bezpłatną pomoc psychologiczną, wziąć udział w zajęciach arteterapii online.

Mamy całodobową linię pomocy psychologicznej. Linki do historii z projektu "Głos kobiety" można znaleźć tutaj.

OSz: Opowiedz nam o projekcie "Tajemniczy święty Mikołaj".

AD: Już drugi rok z rzędu dostosowujemy znaną na całym świecie noworoczną zabawę w wymianę prezentów "Tajemniczy święty Mikołaj" do wojennych realiów Ukrainy. "Podaruj żołnierzom Boże Narodzenie" to akcja charytatywna, w której każdy, komu zależy, wybiera przedmiot (lub kilka) z listy potrzeb, którą nasi wolontariusze opracowali na prośbę naszych obrońców. Potrzeby obejmują koce, materace, leki, rękawice taktyczne, siatki maskujące itp. Tak dobieramy prezenty, aby koszt każdego mogła pokryć jedna osoba. W tym roku rozpoczęliśmy akcję 20 listopada, paczki docierają do nas niemal codziennie, musieliśmy nawet przedłużyć akcję o kilka dni. Wśród darów były pocztówki od dzieci. Pakowałyśmy te paczki ze łzami w oczach.

OSz: Jaka jest najtrudniejsza część Pani pracy?

AD: Upewnienie się, że spotkanie zakończy się tak szybko, jak to możliwe, a nasi obrońcy otrzymają amunicję, która sprawi, że poczują się choć trochę chronieni. Oczywiście praca organizacji ma swoje ograniczenia, ale mamy zespół, w którym wszystkie kobiety są niesamowicie zmotywowane. No, i mamy wspólne cele, więc razem dajemy radę ze wszystkim.

Podziękowania dla Ukraińskiego Batalionu Kobiecego od wojska. Zdjęcie: archiwum prywatne

OSz: Co batalion oznacza dla Ciebie?

AD: Jest miejscem siły. Tutaj każdy ma swoją historię, podobne wartości, łączy nas wspólny cel. Na początku inwazji na pełną skalę, kiedy trudno było zebrać siły i pracować, nie rozpaczałam, ale stworzyłam tę społeczność, która jest teraz dla obrońców niezawodną strażą tylną. Rozwijamy się każdego dnia.

OSz: W jednym z wywiadów powiedziałaś, że w zespole był konflikt językowy. Opowiedz o tym.

AD: Nie mogę powiedzieć, że był to konflikt językowy. Tak czy inaczej dla nas ważne jest, by wszyscy członkowie zespołu mówili po ukraińsku. Razem robimy wiele, aby przekazać ludziom wartość komunikowania się w ojczystym języku. Zaczęliśmy od siebie i zależy nam, by wszyscy obywatele Ukrainy robili to samo.

Niedawno wolontariuszka Ukraińskiego Batalionu Kobiet podzieliła się na swoim Instagramie historią o tym, jak świadomi są nasi młodzi ludzie. W 2014 roku zdali sobie sprawę, że język to miecz!

OSz: Czy nie uważa Pani, że aktywność wolontariuszy spadła od początku inwazji? Jaki jest tego powód?

AD: Nie spadła. Mój kanał jest pełen wolontariuszy, którzy pomagają każdego dnia. Inna sprawa, czy spadła aktywność osób, które chcą tych wolontariuszy wspierać. W tym przypadku - tak.

OSz: Jakie jest największe osiągnięcie Ukraińskiego Batalionu Kobiecego?

AD: Największą wartością są ludzie, którzy robią wszystko 24/7, by przybliżyć nasze zwycięstwo.

OC: Jak zapamiętała Pani 24 lutego? Kiedy mąż szedł na front, próbowała go Pani zatrzymać?

AD: W styczniu i lutym 2022 roku Żenia przygotowywał się do wojny: czyścił broń, chodził na strzelnicę i porządkował swój plecak. 24 stycznia obudził się około 4:30 i przeczytał pierwsze doniesienia o eksplozjach w Charkowie. Obudził mnie słowami: "Alenuszka, wojna się zaczęła. Proszę, uważaj na siebie. Ja wyjeżdżam". Był już ubrany i gotowy. Nie bardzo rozumiałam, dokąd jedzie i na jak długo, a kiedy zdałam sobie z tego sprawę, już żegnaliśmy się w drzwiach. Wyobrażasz sobie? Pozwalasz komuś odejść i nie wiesz, czy jeszcze go zobaczysz... Po prostu nie zdajesz sobie sprawy z tego, co się dzieje.

OSz: Jak wojna zmieniła Pani życie?

AD: Wojna uświadomiła mi, kto jest kim. To bardzo ważne, bo nie można żyć we mgle marzeń i nadziei, że ludzie się zmienią. 24 lutego był jedną nocą, jednym porankiem, jednym dniem, w którym każdy musiał podjąć decyzję za siebie. Stałam się jeszcze bardziej dumna i kochająca mój kraj.

OSz: Pani marzenia?

AD: By wszyscy jak najszybciej wrócili do domu cali i zdrowi. Nie mam innych marzeń. Reszta to rzeczy, które chcę zrealizować. Chcę, żeby każdy miał dokąd wrócić i do kogo wrócić.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska
ołeksandr kanibołocki wolontariat ukraina

Najtrudniej, gdy konto jest puste

Oksana Szczyrba: Jak się Pan dziś czuje? Wiem, że ostatnie wyprawy znacznie podkopały Pana zdrowie.

Ołeksandr Kanibołocki: Przejechałem na rowerze około 400 kilometrów z otwartym wrzodem. Jechałem z Jaremcza do Użhorodu, a potem przez obwód lwowski. Teraz jestem pod opieką lekarską. Przygotowuję się do kolejnej przejażdżki. Może już w maju, zależy od zdrowia.

Kiedy postanowił Pan zbierać pieniądze na wojsko?

W 2014 roku, gdy zaczęła się rosyjska agresja na Krymie. Rozumiałem, że nie będę w stanie walczyć, bo to już nie te lata, ale chciałem pomóc. W 2019 roku po raz pierwszy zacząłem zbierać pieniądze dla wojska w mojej wsi. Wysłałem dwie przesyłki do batalionu Szejka Mansura.

Ale samo tylko chodzenie i proszenie to nie moja bajka. W 2022 roku postanowiłem więc połączyć pomaganie wojsku z czymś, co mnie uspokaja. A uspokaja mnie jazda na rowerze. Wtedy odbyłem swoją pierwszą przejażdżkę: 500 km na rowerze „Ukraina”, 250 km do Baturyna i z powrotem. Zebrałem 12 000 hrywien, które przeznaczyłem na zakup opon dla samochodów 72 brygady.

Angażował się Pan w politykę?

W 2018 roku byłem zastępcą szefa rady sołeckiej. Chciałem służyć ludziom i kontrolować władze, lecz spotkałem się z presją i groźbami. Na przykład wtedy, kiedy ujawniłem, że podczas kampanii wyborczej w 2018 roku jeden ze sztabów przekupywał wyborców, dając im po 300-400 hrywien, i zamawiał brudne artykuły o przeciwnikach. By ukoić nerwy, jeździłem na rowerze po okolicy. A potem pomyślałem: dlaczego nie połączyć tego z wolontariatem?

Mój rower jest dla mnie niezawodnym pomocnikiem. Jest prosty, bez przerzutek, ale bardzo wytrzymały. Ma ponad 40 lat, mam go bodaj od 1982 roku. Jeśli coś pójdzie nie tak, coś dokręcę, coś nasmaruję – i jadę dalej. Zawsze mam ze sobą części zamienne. Nigdy mnie nie zawiódł.

Podobno chciał Pan wstąpić do wojska, ale Pana odrzucili.

Zadzwoniłem do batalionu ochotniczego „Słoneczko”. Poradzili mi, żebym pozostał na tyłach i robił to, co robiłem wcześniej.

Bliscy nie próbowali Pana odwieść od pomysłu z rowerem?

Próbowali. „Masz wnuki, masz dzieci” – mówili. Ale ja się uparłem.

Pierwsza przejażdżka była testem. Kiedy dotarłem do Romn [miasto w Ukrainie – red.], zacząłem szukać miejsca na nocleg. Dzwoniłem do znajomych, ale nikt nie odbierał, bo był dzień wolny. Postanowiłem więc jechać dalej, do Łypowej Dołyny. Tyle że jakieś 3-4 kilometry przed nią mój organizm przestał funkcjonować, serce zaczęło mi walić. Zatrzymałem się, a potem próbowałem dojść z tym rowerem do jakichś ludzi, ale nie miałem siły.

Stanąłem na poboczu, położyłem rower na ziemi. Było ciemno, padał deszcz, a ja na kolanach, nie wiedząc, co dalej robić

Wtedy zadzwoniła córka. Zapytała, gdzie jestem. Zrazu nie byłem w stanie odpowiedzieć, ale gdy doszedłem do siebie, powiedziałem jej, że wszystko w porządku, że jestem już prawie w Łypowej Dołynie. Tyle że ona zrozumiała, że nie wszystko jest w porządku.

Tak czy inaczej, bez względu na to, jak było ciężko, pedałowałem dalej. Bo nie mogłem strzelać, a chciałem pomóc.

Dotarłem do szpitala w Łypowej Dołynie, wolontariusze załatwili mi przyjęcie. Zbadali mnie. Deszcz nie przestawał padać, więc zostałem na dwa dni. A gdy pogoda się poprawiła, wróciłem na rower i kontynuowałem podróż. Tym razem bez komplikacji.

Planuje Pan swoje trasy?

Tak, ale czasami zmieniam je w zależności od sytuacji. Pytam miejscowych, gdzie jest najlepsza droga, gdzie mogę się zatrzymać. Wolontariusze pomagają mi znaleźć miejsca na nocleg.

Czasami nocowałem na posterunkach policji, w szpitalach albo hotelach opłacanych przez ludzi wspierających moją sprawę. Nawet przez posłów

Która wyprawa była najdłuższa?

Trzecia, 1200 km. Zebrałem wtedy około 1,6 mln hrywien.

Nie spodziewałem się, że uzbieram aż tyle. Przeżyłem nawet pewne rozczarowanie, gdy na początku nie było na koncie niemal nic. Ale wtedy niewiele osób o mnie jeszcze słyszało. Później dziennikarze zrobili o mnie materiał. I zadzwonił jakiś mężczyzna, który powiedział: „Chcę ci pomóc”. Ludzie zaczęli przekazywać darowizny.

Zbieram fundusze na własnych kontach. Nigdy nie daję pieniędzy komuś innemu, bo widziałem już, że czasami dary trafiają w niepowołane ręce. Wszystko sam mam pod kontrolą.

Gdy wolontariusze prosili o jakiś materiał o moich wyprawach, płaciłem za jego produkcję. Mam wszystkie rachunki, paragony, raporty – wszystko upubliczniam, pełna przejrzystość. Za zebrane przeze mnie pieniądze kupowaliśmy opony, drony, a nawet samochody. Ludzie to widzą i ufają.

Ile w sumie kilometrów przejechał Pan na rowerze?

Pierwsza przejażdżka to 500 km, druga 850 km, trzecia 1200 km, a czwarta 1100 km. Łącznie ponad 3600 kilometrów. Zebrałem już ponad 2 mln hrywien. Jedna wyprawa trwa 10-12 dni, w zależności od trasy. Przemierzyłem już wiele dróg.

Co jest najtrudniejsze podróży?

Moment kiedy sprawdzasz konto i nic tam nie ma. To bardzo trudne psychicznie. A fizycznie – podjazdy w Karpatach. Drogi są tam dobre, ale jest dużo zjazdów i podjazdów, a mój rower nie ma przerzutek, więc często muszę go nieść.

Bywa, że spędzam w trasie nawet 12 godzin dziennie. Czasami ludzie mi pomagali i mnie karmili, ale takie przekąski w pośpiechu podkopywały moje zdrowie.

Muszę jeździć w różnych warunkach pogodowych, także w ulewnym deszczu albo w upale. Ale zawsze jadę dalej, bo robię to dla tych, którzy trzymają front

Wyznaczam sobie cel, na przykład: „Dziś muszę dojechać do Sum”. Jak komputer – ustawiasz program i go wykonujesz. Czasami wyjeżdżałem w trasę o 2 nad ranem. Był też taki dzień, kiedy przejechałem 186 km. Wszystko jest możliwe, gdy masz cel.

To jest nasza Ukraina

Co Pan odkrył w czasie tych podróży?

Dużo piękna, wielu dobrych ludzi. To zmieniło mój ogląd spraw. Lecz chociaż podarowali mi rower sportowy, nadal jeżdżę na mojej starej, dobrej „Ukrainie”.

Jak ludzie reagują, gdy dowiadują się o Pana misji?

Bardzo dobrze. Szczególnie dobrze pamiętam okolice Iwano-Frankiwska. Sceneria była niesamowita – piękne domy, zadbane drogi. Zatrzymałem się i zacząłem robić zdjęcia. I wtedy z podwórka wyszedł mężczyzna: „Kim jesteś?”. Potem wyszedł kolejny, z sąsiedniego podwórka. Zanim zdążyłem to wyjaśnić, zaczęli przynosić mi pomidory, smalec, herbatniki. Podziękowałem, ale nalegali: „Bierz, jesteś wolontariuszem”.

Innym razem jechałem z Kijowa do Niżyna. Był ranek, miałem ochotę na coś gorącego. Zobaczyłem kobietę i zapytałem ją, gdzie mogę zjeść śniadanie. Była zaskoczona: „Co się stało?”. Wyjaśniłem, kim jestem, a ona otworzyła swoją torbę i wyjęła kilka kawałków domowego ciasta: „Weź, jeszcze gorące, właśnie upiekłam”. To było bardzo wzruszające. Tacy ludzie są prawdziwi, to jest nasza Ukraina. I to daje mi siłę, by iść dalej.

Jakieś zabawne historie?

Z Boryspola do Żytomierza wyjeżdżałem o 2 nad ranem, chciałem zdążyć przed końcem godziny policyjenj. Jechałem autem, w punkcie kontrolnym zatrzymała mnie policja. „A ty kto, dokąd, dlaczego tak wcześnie?” Wyjaśniam, że jestem wolontariuszem, jadę do Żytomierza. „A ty w ogóle wiesz, gdzie jesteś?”.

Już miałem im pokazać moje dokumenty, strony w Internecie, na których o mnie pisali, ale jeden mnie rozpoznał: „Więc to jest ten wolontariusz, który jeździ po całej Ukrainie!”. Pośmialiśmy się, zrobiliśmy sobie zdjęcie i ruszyłem w dalszą drogę.

Nieraz sprawdzali moje bagaże i pytali, czy nie mam w nich czegoś niebezpiecznego. Zawsze mam tylko ubrania i jedzenie.

Nie myślał Pan o jeżdżeniu w grupie?

Myślałem, ale nie każdy pojedzie na takim rowerze, jak mój. To nie jest rower sportowy. Kiedy jeździsz z kimś, musisz się dostosować, a ja jestem przyzwyczajony do własnego tempa. Gdy poczuję się źle, siadam, odpoczywam, piję wodę, a potem wracam na drogę. Jestem swoim własnym szefem.

Czuje Pan satysfakcję?

Tak. Naprawdę chciałem być przydatny i udało mi się. Zebrałem sporo pieniędzy, więcej niż mogłem sobie wyobrazić. Wolontariusze dzwonili i prosili mnie o pomoc dla różnych jednostek, a ja pomagałem.

Ludzie w Pana wsi są teraz życzliwsi?

Tak. Wiele osób podchodzi do mnie, dziękuje i życzy sukcesów. Są jednak tacy, którzy nadal wspierają lokalne władze, a te, delikatnie mówiąc, nie zawsze działają otwarcie. W mojej wsi sytuacja wciąż jest trudna: dużo polityki, opozycja pod presją, władze mi groziły. Ale ja zawsze mówię ludziom prawdę, dlatego większość mnie popiera.

Kiedyś zapytano mnie, dlaczego pensje w radzie sołeckiej są tak wysokie. Gdy oficjalnie poprosiłem o informacje na ten temat, zaczęła się nagonka. Poszedłem na policję. Jednak odkąd zacząłem działać jako wolontariusz, wszystko się uspokoiło.

Jak wolontariat zmienił Pana życie?

Przywrócił mi godność. Ci, którzy mnie atakowali lub kłamali na mój temat, przestali to robić. Bo poznali moją sprawę.

Ale najbardziej wzruszające jest to, że nawet wojskowi mi dziękują.

Gdy byłem w szpitalu, zadzwonił do mnie pewien żołnierz i powiedział: „Dziękuję za to, co zrobiłeś”. To dla mnie ważniejsze niż jakikolwiek medal

Zdjęcia: prywatne archiwum bohatera

20
хв

Ołeksandr Kanibołocki: – Wolontariat przywrócił mi godność

Oksana Szczyrba

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Stefanie Babst: – USA mogą wyjść z NATO za 5 do 10 miesięcy

Ексклюзив
20
хв

Umowa Trumpa o ukraińskich złożach: szansa czy pułapka

Ексклюзив
20
хв

Słyszę od ukraińskich żołnierzy: przywieźcie nam samoloty F-16

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress