Exclusive
20
min

Tetiana Hrubeniuk: "Dla mnie ludzie, którzy świadomie poszli na wojnę, są nadludźmi (albo superludźmi). Oni bardzo motywują i inspirują"

"Chciałabym, aby każdy, kogo znam, po zwycięstwie wrócił do domu. Niestety w mojej książce telefonicznej jest wiele numerów, które już nigdy nie zadzwonią" - mówi wolontariuszka

Oksana Szczyrba

Tetiana Hrubeniuk, dyrektorka fundacji charytatywnej Revived Soldiers Ukraine. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Od 2014 roku Tetiana Hrubeniuk pomaga ukraińskiej armii, rodzinom wojskowym, weteranom i ofiarom wojny. Od pierwszego dnia rosyjskiej inwazji wraz z innymi wolontariuszami zbiera i wysyła na linię frontu wszystko, czego potrzebują, od ubrań po drony. Jako dyrektorka fundacji charytatywnej Revived Soldiers Ukraine robi wszystko, by jak najwięcej okaleczonych ukraińskich żołnierzy dostało wysokiej jakości bezpłatne protezy z USA lub trafiło do centrum rehabilitacji NextStep Ukraine. Tetiana została nominowana do pierwszej nagrody Portrety Siostrzeństwa, ustanowionej przez redakcję międzynarodowego magazynu Sestry. Poprzez tę nagrodę chcemy wyróżnić kobiety, które najbardziej wspierają Ukrainę w walce z rosyjską agresją.  

Oksana Szczyrba: Czym zajmuje się fundacja Revived Soldiers Ukraine?

Tetiana Hrubeniuk: Głównie pomocą żołnierzom z ciężkimi obrażeniami i po amputacjach. Szefowa fundacji Iryna Waszczuk zaczęła zabierać żołnierzy do Ameryki na rehabilitację i dopasowanie protez. Jednak z biegiem czasu potrzeby rosły, a takie wyjazdy są bardzo kosztowne. Dlatego w 2018 roku otworzyliśmy centrum rehabilitacji medycznej w Irpieniu dla ciężko rannych żołnierzy. Wybraliśmy sprzęt w Stanach Zjednoczonych, przywieźliśmy go do Ukrainy i rozpoczęliśmy pracę. W naszym centrum rehabilitujemy chłopaków i dziewczyny całkowicie bezpłatnie. Zapewniamy im pełen zakres usług: zakwaterowanie, wyżywienie i odzież. Od naszych obrońców wymagamy jedynie chęci rehabilitacji. Całkowicie odeszliśmy od biurokracji, wystarczy nam zaświadczenie lekarskie, że dana osoba została ranna, broniąc ojczyzny, i książeczka wojskowa.

Nie jesteśmy tylko ośrodkiem rehabilitacyjnym. Jesteśmy otwartą przestrzenią dla naszych obrońców

Jednak nadal zawozimy do Stanów Zjednoczonych chłopaków po bardzo ciężkich amputacjach. Państwowy program protetyki w Ukrainie działa, są jednak szczególnie ciężkie przypadki, z którymi nie spotykałam się do 2022 roku. Dlatego każdy z nich rozpatrujemy osobno, konsultując się najpierw z ukraińskimi lekarzami.

OSz: Ilu żołnierzy przeszło już rehabilitację w ośrodku?

TH: W 2023 r. pełną rehabilitację przeszło 151 żołnierzy.

Ukraińscy żołnierze, którzy przeszli rehabilitację w Stanach Zjednoczonych. Zdjęcie: Facebook / Revived Soldiers Ukraine

OSz: To tylko chłopcy, czy są też dziewczyny?

TH: Głównie chłopcy, choć mieliśmy też dziewczyny. Jednak 99% to mężczyźni o różnym statusie i w różnym wieku.

OSz: Czy planujecie rozszerzyć swoją działalność?

TH: Pod koniec roku pilotażowo uruchomiliśmy ośrodek we Lwowie. Kupiliśmy dla niego najnowszy sprzęt, rehabilitację przechodzi już 10 żołnierzy. Jednak wciąż jest kilka drobiazgów, które muszą zostać sfinalizowane. Oficjalne otwarcie planujemy nieco później.

OSz: Jest Pani wolontariuszką od 2014 roku, kiedy Rosja rozpoczęła wojnę z Ukrainą. Czy była Pani przygotowana na rosyjski atak na pełną skalę?

TH: Pod koniec 2021 roku odwiedziła mnie mama.
W styczniu 2022 r. spakowałyśmy plecak ewakuacyjny i zabrałam ją na kurs pierwszej pomocy. Ciągle mnie pytała: "Naprawdę jest aż tak źle?". Nie mieliśmy wątpliwości, że coś się wydarzy. Powiedziałam jej: "Nieważne na jaką skalę będzie ta wojna. Powinnaś umieć pomóc komuś innemu i sobie".  

Od stycznia miałyśmy na korytarzu walizkę, w której były tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Zabrałam swoje odeznaczenia, dokumenty i apteczkę pierwszej pomocy. Kiedy zaczęła się wojna na pełną skalę, bardzo chciałam wysłać mamę do domu, do zachodniej Ukrainy, ale odmówiła. Mój 21-letni brat był już wtedy na wojnie, a kiedy zaczęła się inwazja na pełną skalę, wiedziałyśmy już, że w okolicy, w której walczył, nastąpił przełom i oni wycofują się do Mariupola. Mama powiedziała: "Będę z wami i pomogę wam, jak tylko będę mogła. Będę miała przynajmniej jakieś informacje o tym, co się tam dzieje". Przeprowadziłyśmy się z lewego brzegu Dniepru na prawy. Wraz z trzema innymi rodzinami zamieszkałyśmy w domu, w którym wcześniej mieszkała pani konsul z ambasady kanadyjskiej - wyjechała z Ukrainy wraz z rodziną. Za dnia przynosiliśmy całą pomoc do tego naszego domu, a w nocy wszystko pakowaliśmy i wysyłaliśmy do brygad na froncie. Osiem lat wolontariatu pozwoliło nam zdobyć wszystkie potrzebne kontakty.
 

Dobrze wiedzieliśmy, gdzie możemy uzyskać pomoc. Fakt, że jestem bikerką bardzo mi pomógł - my, bikerzy, mamy wiele zamkniętych grup. Pierwsi zareagowali bikerzy z Kuwejtu. Prezes tamtejszego klubu napisał do mnie: "Wyjeżdżajcie, jesteśmy gotowi wspierać was w każdym kraju, do którego możecie się udać". Odpisałam, że nie mogę wyjechać, bo muszę pomóc naszym obrońcom. Później skontaktowali się ze mną bikerzy z Polski i Ameryki.  

Ludzie, którzy mogli wyjechać, wspierali wszystkie zbiórki. Na przykład zrzutkę na pickupa wartego piętnaście tysięcy dolarów udało się zamknąć w cztery godziny. Pewien mężczyzna zadeklarował, że przywiezie sto pięćdziesiąt kompletów izraelskich hełmów i kamizelek kuloodpornych - choć nie wiedział, kim jestem. Spotkaliśmy się dopiero wtedy, gdy przyjechała ciężarówka z zestawami wartymi dziesiątki tysięcy dolarów. To było niesamowite, że zupełnie obcy ludzie pomagali naszym chłopcom i dziewczętom. Później ten mężczyzna przysłał również bardzo drogie noktowizory. Jedno takie urządzenie kosztowało 3,5-4 tysiące dolarów.<br>

Z zagranicy nadeszło dużo pomocy. Myślę, że świat nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego.

Zagraniczny dziennikarz powiedział mi w zeszłym roku: "Czy zdajecie sobie w ogóle sprawę z tego, że jesteście wyjątkowi? Nigdy nie było na świecie czegoś takiego"
Tetiana Hrubeniuk: Naprawdę chciałabym, aby każdy świadomy Ukrainiec zadał sobie pytanie: "Co mogę zrobić?" - i zaczął działać. Zdjęcie: Facebook / Revived Soldiers Ukraine

OSz: Jest Pani wolontariuszką od wielu lat. Co to oznacza dla Pani osobiście?

TH: To nie jest ani praca, ani hobby. To normalne pragnienie każdego świadomego Ukraińca, by zrobić wszystko, aby wywalczyć naszą niepodległość. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że ta wojna nie zaczęła się w 2014 roku. Oni próbują nas zniszczyć od wieków. A mimo wszystko żyjemy, stajemy na nogi, wszystko się odradza. Jest mi bardzo przykro, że wciąż są ludzie obojętni na wszystko. Tacy, którzy mówią, że jeśli nie padło na moje miasto, to jest w porządku.

Kiedy po raz pierwszy wchodzisz do szpitala wojskowego lub trafiasz na front, wszystko się w tobie zmienia. Dobrze pamiętam pierwszy raz, kiedy trafiłam do szpitala. Razem z moimi bikerami postanowiliśmy zorganizować piknik. Zwróciliśmy się do dyrekcji szpitala o pozwolenie. Kiedy zaczęli przywozić chłopaków na wózkach inwalidzkich z obrażeniami, zrobiło mi się nieswojo. Chłopaki mieli po 19-20 lat. Wstydziłam się tak bardzo, że przez cały piknik stałam przy stole, krojąc ogórki, pomidory i chleb. Wstydziłam się spojrzeć im w oczy. Po pikniku siedziałam w domu mojej przyjaciółki i płakałam, bo to było straszne. Od tego momentu wszystko się zmieniło. Wielu moich znajomych przestało mnie wtedy obserwować. "Po co ci wolontariat?" - pytali.<br>

Zaniosłam pomoc do szpitala. Jednak tam nie weszłam - przekazałam ją dziewczynom. Aż pewnego dnia wojownik, który był na pikniku, rozpoznał mnie i zapytał, dlaczego nie poszłam na oddział, żeby zobaczyć się z chłopakami.

OSz: Dlaczego nie poszła Pani na oddział?

TH: Nie wiedziałam, o czym rozmawiać z chłopakami... Ale po tej rozmowie poszłam do nich. To była traumatologia, pierwsze piętro, piąty oddział. Kiedy weszłam, jedli obiad. Po cichu wstałam i zaczęłam zmywać naczynia na oddziale. Potem poprosili mnie o zrobienie kanapek i herbaty, a później zaczęliśmy rozmawiać.

OSz: O czym chłopaki rozmawiają?

TH: Niektórzy w ogóle nie chcą rozmawiać, inni ciągle opowiadają o swoich wspaniałych rodzinach. Jeden np. mówi, że ma nieobsadzone dwa hektary ogrodu, a on leży tutaj, bo odcięli mu nogę. Z czasem, gdy przychodzisz regularnie, chłopaki otwierają się i traktują cię jak jednego ze swoich. Czasami opowiadają przerażające rzeczy: o własnych doświadczeniach, męczarniach czy torturach podczas niewoli. Jeden z żołnierzy powiedział: "Nie mogę opowiedzieć o tym mojej żonie i synom, bo nie chcę ich traumatyzować. Ty nie wydajesz się mi kolegą z wojska, ale jesteś mi bliską osobą, mimo że nie łączą nas więzy krwi". Wydaje mi się, że bojownicy najbardziej otwierają się na siebie nawzajem i na wolontariuszy, ponieważ my, wolontariusze, jesteśmy według nich wyjątkowi.

Żołnierz przechodzący rehabilitację w Stanach Zjednoczonych. Zdjęcie: Facebook / Revived Soldiers Ukraine

Wiele osób, które nie zauważają tej wojny, zachowuje się tak, jakby było u nas wszystko dobrze. Jedna kobieta powiedziała mi kiedyś: "Jak długo można zbierać pieniądze na drony?". Odpowiedziałam: "Potrzebujemy ich, ponieważ to są materiały eksploatacyjne". Potrzebujemy setek dronów, zwłaszcza w czasach wojny. Kiedy ludzie zaczynają narzekać, że nie mają nic do przekazania, wierzę w to. Nie mówię, że nie powinieneś świętować. Ale nie zapomnij pomóc tym, którzy chronią nasze niebo.

Kiedyś podczas wywiadu zapytano mnie o to, jak przygotować naszych chłopaków do powrotu do społeczeństwa po wojnie. Najpierw musimy przygotować cywilów do rozmowy z wojskowymi, gdy wrócą. Ogólnie jestem zaskoczona zachowaniem niektórych Ukraińców.

Jestem bardzo emocjonalną osobą, zawsze stoję po stronie sprawiedliwości. Cywile nadal żyją tak, jakby wszystko było normalnie. Ale po zwycięstwie wojsko wróci i nastąpi fala przemocy

Mamy wiele osób niepełnosprawnych. Wszędzie, gdzie jeżdżę po Kijowie, widzę, że wszystkie miejsca dla osób niepełnosprawnych są zajęte. Kiedy zgłaszam uwagi, ludzie często są wobec mnie nieuprzejmi. "Co, miejsca ci brakuje?" - mówią.

OSz: Co możemy zrobić dzisiaj, aby zmienić świadomość ludzi?

TH: Mój brat był w niewoli czternaście miesięcy. Kiedy wrócił, nastąpiła fala euforii, a potem wszystko zaczęło go denerwować. Czasami dzwonił i prosił o podwiezienie samochodem, bo nie mógł korzystać z transportu publicznego, nie mógł patrzeć na ludzi. Pewnego dnia on i jego dziewczyna spacerowali z psem i podeszło do nich kilku pijanych mężczyzn. Zaczęli dosiadać tego psa, to duży owczarek. Mój brat spokojnie poprosił ich, by nie dotykali zwierzęcia, na co oni agresywnie odpowiedzieli:  "Hej, ty, ważniaku, dlaczego siedzisz tutaj, a nie w Bachmucie?". Potem brat powiedział mi: "Zacisnąłem pięści tak mocno, że gdybym miał paznokcie, przebiłbym sobie skórę". Rozumie, że musi nauczyć się nad tym panować, ponieważ jest wielu takich ludzi. Ale ludność cywilna powinna być przygotowana na to, że chłopakom trudno będzie się kontrolować. Bo na wojnie wszystko jest jasne: tu są twoi, a tam obcy. A kiedy żołnierze wracają do cywilnego życia, są zszokowani tym, co się dzieje. Naprawdę chcę, aby każdy świadomy Ukrainiec zadał sobie pytanie: "Co mogę zrobić?" - i zaczął działać.

Pewnego dnia spotkałam żołnierza. Podeszłam do niego i powiedziałam, że chciałabym pomóc - może jego oddział zbiera na coś? Odpowiedział, nie podnosząc wzroku: "Niczego od was nie potrzebuję". Zaczęłam wyjaśniać, że jestem wolontariuszką pomagającą wojsku. Powiedział: "W takim razie wiecie, gdzie to wysłać. Niczego od was, cywilów, nie potrzebujemy". Poczułam się bardzo urażona. Ale rozumiem, dlaczego tak powiedział.

Wyobrażam sobie, jak bardzo ich to boli, kiedy wracają z frontu i spotykają się z niesprawiedliwością. Kiedy widzą bogacących się urzędników, kiedy patrzą, jak cywile głośno świętują. Rozumiem to wszystko...

OSz: Jak bardzo zmęczeni są wolontariusze i ludzie, którzy przekazują datki?

TH: Wielu ludzi jest zmęczonych, wielu straciło wszystko. Z drugiej strony, po masowym ostrzale widzę, jak ludzie znów się jednoczą. Szkoda jednak, że musi wydarzyć się wielka katastrofa, aby ludzie znów zaczęli trzymać się razem. Bo tak powinno być cały czas. W mojej bańce wolontariatu wszystkie dziewczyny i chłopcy nadal pracują i jednoczą się. Jedynym problemem jest to, że trudniej zbierać fundusze.

OSz: Jest Pani często nazywana Rudą lub siostrą. Dlaczego?  

TH: W wojsku każdy ma swój pseudonim. Pamiętam sierpień 2014 roku, kiedy przyjechałam do szpitala. Moje włosy miały wtedy kolor jasno-rudy. Na początku ludzie zaczęli nazywać mnie Ryża, a potem Ruda. Mam listy z podziękowaniami i zaświadczenia o zasługach, gdzie wpisywali Tetiana Rudenka, bo myśleli, że to moje nazwisko.  

Od 2014 roku Tetiana Hrubeniuk - "Rudenka". Zdjęcie: archiwum prywatne

OSz: Skąd wzięła się Pani miłość do motocykli?

TH: Wychowywałam się bez ojca i spędzałam dużo czasu z dziadkiem, który miał motocykl. W Kijowie jeździłam na wyścigi na tor motocyklowy Czajka. Spotkałam facetów, którzy na motocyklach robili różne sztuczki. Byłam zafascynowana. Przyjaciele mówili do mnie: "Boże, nie bądź głupia. Kup sobie samochód, a nie motocykl". Kupiłam motocykl, ale w zeszłym roku go sprzedałam. Był bardzo głośny, wstydziłam się nim jeździć. Zdaję sobie sprawę, że wokół mnie może być wielu ludzi z terenów okupowanych, którzy byli pod ciągłym ostrzałem, siedzieli w piwnicach. Oni są bardzo wrażliwi na głośne dźwięki.

OSz: Co dla Pani oznacza zwycięstwo?

TH: Chciałbym, aby każdy, kogo znam, wrócił po zwycięstwie do domu. Niestety w mojej książce telefonicznej jest wiele numerów, które już nigdy nie zadzwonią. Ale nigdy ich nie skasuję. Dla mnie będą to łzy i ból, bo zbyt wielu moich bliskich zginęło, a wielu z nich nie zostało nawet pochowanych. Chciałabym, aby wszyscy, którzy polegli, zostali odnalezieni, a ich szczątki pochowane z honorami. Po zwycięstwie nie będę miała ochoty na huczną imprezę. Ale wiem, gdzie pójdę na cmentarz w Kijowie i komu przyniosę kwiaty.

OSz: Skąd Pani czerpie siłę i motywację?

TH: To jest moja praca, codziennie komunikuję się z chłopakami. Mam wspaniały zespół. Wspieramy się jak rodzina i dokładnie wiemy, co robimy i dla kogo to robimy. Gdy widzisz efekty swojej pracy, inspiruje cię to do tego, by pracować jeszcze ciężej i iść naprzód. Nasi obrońcy są bardzo wyjątkowi.

Dla mnie ludzie, którzy świadomie poszli na wojnę, są nadludźmi. Oni bardzo motywują i inspirują

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
Dziennik okupacyjny Bucza 2022 świadek ludobójstwa

31 marca przypada rocznica wyzwolenia Buczy spod rosyjskiej okupacji. Przez 33 dni Rosjanie znęcali się nad ludnością cywilną przedmieść Kijowa: torturowali, zabijali, gwałcili i rabowali. W samej tylko Buczy zginęło 582 Ukraińców. Anhelina Bartosz miała szczęście, że przeżyła. Jej rodzina stała się zakładnikami rosyjskiego wojska we własnym domu. Podczas okupacji Anhelina prowadziła pamiętnik, którego fragmenty publikujemy za jej zgodą.

27 lutego 2022

 „Ten dzień okazał się dla mnie straszniejszy niż 24 lutego. Wtedy spędziliśmy noc w naszym domu, mimo że w pobliżu, w Hostomlu, toczyły się walki i wszystko wokół wybuchało.

O poranku 27 lutego ojciec kazał nam zbiec do piwnicy, bo strzelanina byłą coraz bliżej. Wzięliśmy zabawki córki, trochę jedzenia, psy i poszliśmy się ukryć”.

Angelina otrzymała wiadomość od swoich przyjaciół w Hostomlu, że kolumna wojsk rosyjskich ruszyła w kierunku Buczy ulicą Wokzalną. Rosjanie szli w kierunku domu Anheliny. Rodzina ukrywała się w piwnicy i usłyszała, jak kolumna Rosjan zatrzymuje się w pobliżu ich domu. Wywiązała się bitwa między siłami ukraińskimi a armią rosyjską:

 „Były straszne eksplozje: puszki z konserwami w piwnicy dzwoniły, wszystko się trzęsło. Słyszeliśmy, jak pękają okna. Bitwa toczyła się tuż nad nami.

Rosjanie na ulicach Buczy. Zdjęcie zrobione przez jednego z mieszkańców

Wpadłam w panikę. Złapałam ojca za rękę i krzyczałam. Nie pamiętam, jak długo trwała bitwa, prawdopodobnie pięć godzin. Kiedy wszystko się uspokoiło, przez jakiś czas słyszeliśmy jeszcze ostrzał z karabinów maszynowych. Odczekaliśmy jeszcze trochę i postanowiliśmy wyjść z piwnicy. Nie było sąsiedniego domu, nie było też domu po drugiej stronie drogi, brama była rozwalona, odłamek pocisku wybił szybę.

Wyszłam na podwórko. Mąż powiedział, żebym nie wypuszczała dziecka na zewnątrz, bo na podwórku leży ciało. To był Rosjanin: tylko górna połowa ciała do pasa, bez części głowy. Okno w naszym garażu zostało rozbite przez dużą ludzką kość z resztkami mięsa - być może jego udo.

Nie było ulicy... Żadnej drogi, żadnych drzew, żadnych domów. Był za to ogromny stos, świeży i wciąż płonący. Zobaczyliśmy sąsiada, który sprzątał gruz na swoim podwórku i był zaskakująco radosny. Zapytałam tatę: „Dlaczego on się śmieje?”. Odpowiedział: „Bo żyje”.

5 marca 2022

„Tego dnia mieliśmy wizytę. W poprzednich mieszkaliśmy na pierwszym piętrze domu: do piwnicy schodziliśmy tylko wtedy, gdy było silne bombardowanie. Wiedzieliśmy, że Rosjanie są już w Buczy i wchodzą do naszej dzielnicy z drugiej strony, bo pędzą do Irpienia”.

Dzień przed okupacją Anhelina i jej trzyletnia córka próbowały opuścić miasto, ale mosty były już zniszczone. Ojciec Anheliny poszedł sprawdzić, co się dzieje, i zobaczył rosyjskie oddziały strzelające do samochodów z cywilami próbującymi uciec przed czołgami. Rodzina wróciła do swojego domu. Czekali na najgorsze...

 „Wciąż mieliśmy prąd: gotowaliśmy w podwójnym bojlerze, ogrzewaliśmy się grzejnikiem w piwnicy i wychodziliśmy na zewnątrz, żeby zaczerpnąć powietrza.

5 marca wieczorem było zaskakująco cicho.

Wieczorem usłyszeliśmy dziwny hałas, strzelaninę i krzyki bardzo blisko nas. To było dziwne, biorąc pod uwagę, że w tych dniach prawie nikt nie chodził po ulicach. Światła zgasły.

 Straszna świadomość nie przyszła od razu.

 Zobaczyliśmy, że rosyjscy żołnierze byli już w domu naszych sąsiadów. Cudem ominęli nasz dom. To byli ludzie Kadyrowa (jak powiedział później dowódca rosyjskiej grupy wywiadowczej). Szukali tych, którzy zaatakowali ich konwój 27 lutego.

Okupacja Buczy przez wojska rosyjskie. Zdjęcie potajemnie zrobione przez jednego z mieszkańców, opublikowane na stronie internetowej Buczy

Mój ojciec spokojnie powiedział: „Przyjdą do nas, musimy być gotowi. Spokojni, nie kłócić się, nie krzyczeć”. Byłam tak przerażona, że nawet nie słyszałam i nie widziałam dobrze.

Rozległ się głośny hałas. Słyszeliśmy ludzi chodzących po podwórku: dom był otoczony. Słyszeliśmy rosyjską mowę z silnym akcentem. Chwyciłam córkę na kolana i zakryłam jej usta dłonią - nawet się nie poruszyła. Siedzieliśmy w kompletnej ciemności.

Okupanci zaczęli wybijać okna i krzyczeć: „Otwierać!”.

Byli już w domu. To była elitarna jednostka rosyjskiego wywiadu. Krzyczeli na mojego ojca: „Ręce do góry! Na ziemię! Czy jest tu dziecko? Gdzie jest dziecko?”

To sąsiedzi powiedzieli im, że mamy dziecko. Byłam zdesperowana. Słyszałam, że Rosjanie stosowani praktykę wykorzystywania dzieci i kobiet jako żywych tarcz. Okupanci pytali, ile osób jest w piwnicy, i kazali oddać telefony. Pamiętam zdanie: „Zełenski już uciekł. Uratujemy cię. Jesteś teraz pod ochroną”.

Zaraz po tym jak powiedzieli nam, że przyszli nas chronić, zastrzelili kobietę idącą ulicą

Оkupacja

W domu Anheliny urządzili sobie posterunek: rodzinie zabroniono wychodzić na zewnątrz, używać latarek i rozpalać ognia. Żyli bez prądu, gazu, jedzenia i wody:

 „W nocy prawie nikt nie spał. Niepewność nas przerażała, ciężko było oddychać, było bardzo zimno - na zewnątrz panował mróz. Przede wszystkim baliśmy się o informacje w naszych telefonach - czaty na Telegramie, bo wcześniej zadzwoniliśmy do obrony terytorialnej i zapytaliśmy, czy możemy wyjść.

Następnego dnia rano znowu do nas przyszli. Zresztą od tej chwili przychodzili, kiedy chcieli, tyle że pukali. Najpierw zabrali mojego ojca: zajrzał do naszej piwnicy i krzyknął: „Córeczko, wychodzę!”. I wyszedł. Siedzieliśmy z mężem i córką w piwnicy. Po chwili przyszli i zaczęli wołać „drugiego”, chodziło im o mojego Dimę. Szybko wstał, powiedział: „Kocham cię” i wyszedł.

Zostałam sama z córką Ołeksandrą. Cała się trzęsłam, więc wzięłam ją na ręce i kołysałam. Zapytała, gdzie poszedł jej tata, a ja tylko spojrzałam na ścianę i powtarzałam: „Boże, pomóż nam”.

Na zewnątrz cały czas była strzelanina: słyszałam krzyki ludzi, ostatnie krzyki... Nie można ich pomylić ze zwykłym krzykiem. Myślałam, że to moi chłopcy zostali zabici. Zaczęłam się przygotowywać na to samo i chyba w tym momencie trochę oszalałam.

Usłyszałam, jak ktoś schodzi do piwnicy. Uzbrojeni żołnierze, trzech. Odważyłam się zapytać, gdzie mój ojciec i mąż. „Robią złe rzeczy, zajmą się nimi” - odpowiedzieli

Gdy wychodzili błagałam, żeby mi ich oddali”.

Potem okupanci zaczęli przyprowadzać do domu Anheliny innych zakładników.

„Dom był bardzo zatłoczony: rodzina z małą córeczką, Nastią, w piwnicy. Dziewczynki zaczęły się bawić. Przyprowadzili do nas małego chłopca i kazali go pilnować, żeby nie uciekł. Zagrozili, że gdyby uciekł, zabiją wszystkich.

Późnym popołudniem usłyszałam słowa: „Mamo, poznaj swojego syna” - do mojej teściowej. Do piwnicy wszedł mój mąż. Próbowałam się uśmiechnąć i trochę pożartować, ale nie potrafiłam. Zaczęłam płakać. Wrócił też mój ojciec. Bałam się marzyć o takim szczęściu.

Tej nocy mój Dima usiadł obok nas w piwnicy i po prostu patrzył w jeden punkt. Powiedział: „Zabiją nas wszystkich”. Zapytałam go, dlaczego tak mówi. „Bo widziałem, do czego są zdolni” - odpowiedział. W tamtym czasie nie miałam odwagi zapytać, co im robili w ciągu tych godzin przetrzymywania. Przytuliłam śpiące dziecko i płakałam cicho w ciemności... z bezsilności”.

Ciała Ukraińców zabitych przez Rosjan na ulicach Buczy. 4.04.2022. Fot: RONALDO SCHEMIDT/AFP/East News

To był trzeci dzień okupacji.

W domu było jakieś 15 osób; siedzieliśmy z dzieckiem w piwnicy. Sasza miał kaszel i bolały go nogi. Ale choć w piwnicy był mróz, to i tak było cieplej niż w domu.

Nie mieliśmy kontaktu ze światem zewnętrznym. Za każdym razem gdy pukali do drzwi, serce mi pękało. Nigdy nie było wiadomo, po co przyszli: może po to, by znów zabrać nas na przesłuchanie, może po to, by przypomnieć nam o zasadach, a może nie byliśmy wystarczająco cicho, bo mamy dwójkę trzyletnich dzieci.

Mimo wszystko, tego dnia byłam w dobrym nastroju: tata i mąż byli ze mną. Wrócili z miejsca, z którego się nie wraca.

Zostali oskarżeni o podłożenie ognia, zabrani do „piwnicy”, gdzie byli przesłuchiwani. Wrócili inni. Byli poddawani pozorowanym egzekucjom, musieli patrzeć na ludzkie zwłoki...".

Ewakuacja

Któregoś ranka Anhelina i jej mąż znaleźli w piwnicy radio. Włożyli do niego baterie z dziecięcych zabawek i po raz pierwszy usłyszeli, że okupanci zgodzili się na zielony korytarz i ewakuację. Rosjanie zabronili rodzinie wyjazdu samochodem. Pozwolili im iść pieszo do Irpienia. „Droga życia” była usłana ciałami zabitych Ukraińców.

„Zebraliśmy się, owinęliśmy w białe szmaty i do wózka dziecięcego przymocowaliśmy kij z dużym kawałkiem prześcieradła. Wzięłam psa na smycz w nadziei, że podbiegnie obok wózka. Ale przestraszył się i nie mógł iść. Położyłam go więc na dnie wózka i wiozłam razem z dzieckiem.

Cała się trzęsłam. Dawno nie byliśmy na zewnątrz, a ja nie poznawałam swojego domu. Najpierw dotarliśmy do szkoły. Byli tam ludzie. Nikt nigdzie nie szedł, byli zaskoczeni, że gdzieś idziemy. A my szliśmy dalej.

Mieszkańcy Irpienia i Buczy uciekają przed rosyjskimi wojskami 10 marca 2022 r. Fot: Heidi Levine/SIPA/SIPA/East News

Na ulicy przed nami leżało trzech martwych młodych mężczyzn ze związanymi rękami. Skręciliśmy w ulicę Jabłońską. W tym momencie włączył mi się tryb „życie w obrazie”. Patrzyłam na świat, jakbym w nim nie była. Psycholog mi wyjaśnił, że to moja psychika przełączyła się na taki tryb, żebym przerwała.

Na ulicy leżeli martwi ludzie, było ich wielu. Cali we krwi, zginęli niedawno. To byli nasi sąsiedzi. Mąż powiedział, żebym zamknęła dziecku oczy. Ale nie mogłam tego zrobić, bo właśnie podbiegli do nas rosyjscy żołnierze, krzycząc: "Stać, kto wam pozwolił wyjść!?"

Byli inni od tych, którzy przychodzili do naszego domu. Byli agresywni, nie dało się z nimi rozmawiać. Mówimy, że się ewakuujemy, oni się kłócą, ale nas przepuszczają. Za chwilę to samo. Podnosimy ręce i czekamy, aż nas przepuszczą.

Moja córka pyta, dlaczego wujkowie leżą i leci im krew z głowy. Nic nie mówię. Jak mam to wytłumaczyć trzylatce, która cichutko siedzi w wózku i podnosi ręce do góry, kiedy my je podnosimy?

Dojechaliśmy do skrzyżowania Jabłońskiej i Wokzalnej. Kolejny okrzyk: „Stój!”. Staliśmy wśród martwych ludzi: wydawało mi się, że to wszystko jest nierealne i że teraz nas na pewno zastrzelą. Agresywny żołnierz krzyczy: „Nie możecie! Korytarz jest zamknięty od 15:00! Wracajcie!”.

Każe nam się cofnąć, a mojemu ojcu podejść do siebie z rękami w górze. Czuję ukłucie, zatrzymuję się i uświadamiam sobie, że nie mogę iść bez ojca.

Okazało się, że okupanci szukali papierosów, które na szczęście ojciec miał. Wypuścili go”.

Ukraińcy pod zniszczonym mostem próbują uciec przed Rosjanami. Na początku marca 2022 r. most na rzece Irpień w Romaniwce uratował 40 000 mieszkańców Hostomla, Buczy i Irpienia. Zdjęcie: Emilio Morenatti/Associated Press/East News

Rodzina Anheliny wraz z innymi zakładnikami czekała na ewakuację, która miała rozpocząć się o trzeciej po południu w miejscowej szkole.

 "Skręciliśmy do Irpienia. Most życia był przed nami. Nie mogliśmy się rozglądać, bo od razu by nas zastrzelili. Zza małego skrzyżowania wyjechal samochód i prawie natychmiast zamienił się w słup ognia, a sekundę później nastąpiła straszna eksplozja. Most jest zaminowany. Nic nie słyszę, więc schylam się do dziecka w wózku, żeby sprawdzić, czy nic mu nie jest.

Tata idzie przede mną. Mijamy wysadzony w powietrze samochód: po prostu płonie, oczywiście nikt w nim nie żyje

Zatrzymuje nas ukraińskie wojsko. To znaczy, że przez cały ten czas nie żyliśmy tylko pod okupacją. Żyliśmy na linii frontu.

Byłam pewna, że nasze wojsko wycofało się znacznie dalej, i nie wierzyłam, że powstrzymanie tej inwazji jest możliwe.

Tymczasem tuż za wzgórzem, które pokonujemy w błocie, przejmują nas ludzie z Państwowej Służby Ratowniczej, wsiadamy do autobusów i jedziemy... do rosyjskiego punktu kontrolnego.

Irpień jest częściowo zajęty, a jedynym wyjściem jest dobrze znany zniszczony most, tyle że pieszo.

Przed punktem kontrolnym ogromna kolejka, wiele samochodów i nasz konwój autobusów. Stoimy już od czterech godzin. Dzisiaj też nas nie przepuszczą. Wkrótce będzie nalot i bombardowanie. Kierowca przychodzi i mówi, że spędzimy noc w autobusie tuż przy drodze. Na zewnątrz jest dziesięć stopni poniżej zera.

Jeśli na ziemi są jakieś anioły, to na pewno są nimi ratownicy. Znaleźli opuszczony dom i przenieśli tam wszystkich. Tymczasem na zewnątrz działo się coś strasznego: niebo płonęło, Irpień był bombardowany”.

 11 marca. Ewakuacja miasta. Koniec.

 „W piwnicy w Irpieniu było około 45 osób. Niektórzy mieli wysoką gorączkę, to była straszna noc. Nie mieliśmy wody ani jedzenia.

O 5:00 przyszli nasi ludzie z Państwowej Służby Ratowniczej i kazali wszystkim wsiadać do autobusów, bo Rosja zgodziła się na przedłużenie korytarza. Było nam tak zimno, że nie czuliśmy palców u nóg. Bardzo martwiłam się o dzieci. Za oknem autobusu widzieliśmy apokalipsę: rozbite, poszatkowane pociskami samochody, a prawie na każdym widniał napis: „Dzieci”. Ta część Irpienia wygląda jak martwa, tylko mnóstwo porzuconych zwierząt biega dookoła.

Dojeżdżamy do rosyjskiego punktu kontrolnego. Każdy samochód jest bardzo dokładnie sprawdzany, posiadanie telefonów jest zabronione, konfiskują je. Rosyjski żołnierz wchodzi do autobusu, a ja i moja córka siedzimy na pierwszych siedzeniach, więc jest tuż przed nami.

Wszyscy mężczyźni są wyprowadzani z autobusu. Nie możemy wyglądać przez okna. Minutę później w pobliżu autobusu zaczyna się strzelanina: dzieci zaczynają panikować i płakać. My, kobiety, też. Wszyscy myśleli, że nasi mężowie zostali zastrzeleni. Ale znaleźli telefony, położyli je na ziemi i strzelali do nich. Mężczyźni wrócili. Przyszedł Rosjanin i powiedział, że jeśli przejedziemy przez las, będziemy mieli szczęście. Las był pełen Rosjan.

Ewakuacja ludności cywilnej z Buczy, 13 marca 2022 r. Fot: AA/ABACA/Abaca/East News

Więc jedziemy. W autobusie panuje kompletna cisza. Wszyscy się modlą. Nie widzimy, dokąd jedziemy. Po półgodzinie zatrzymujemy się. Do autobusu wchodzi żołnierz i mówi: „Chwała Ukrainie!”.

Płaczę nawet teraz, gdy przypominam sobie ten moment. Przytulałam wtedy Saszę i nie wierzyłam, że mimo wszystko jesteśmy bezpieczni. Przeżyliśmy, choć nie powinniśmy.

Moja ukochana Bucza została w tyle, sama ze swoim smutkiem. Pomyślałam o tych ludziach na Jabłońskiej. Świat nie wie, świat żyje dalej... a oni tam leżą. Wydawało mi się, że uciekliśmy z piekła

Przyjechaliśmy do Kijowa prawie bez niczego: czarni, brudni, śmierdzieliśmy. W Kijowie można swobodnie chodzić, nie trzeba cały czas patrzeć w podłogę, sklepy i apteki są otwarte, nikt nie strzela. A przecież Bucza nie jest daleko od Kijowa.

Nie wiedziałam, gdzie jest moja mama. Jechałam autobusem i płakałam, że ją zostawiłam. Mieszkamy przy tej samej ulicy, ale nie mogłam się z nią skontaktować. Kilka razy chciałam do niej pojechać, ale mi nie pozwolili.

Rodzice mojego męża również zostali w Buczy. Nie mogli odbyć podróży po raz drugi i postanowili zostać w szkole. Kilka dni później przyszli tam Rosjanie, przenieśli ich do przedszkola, obrzucając budynek granatami, a potem trzymali ich tam przez miesiąc! Nie mieliśmy z nimi żadnego kontaktu, doprowadzało mnie to do szału. Modliłam się godzinami każdej nocy, aby Bóg ich ocalił...

W pobliżu masowego grobu w Buczy, 3 kwietnia 2022 r. Po zajęciu miasta znaleziono 403 ciała ukraińskich cywilów. Fot: SERGEI SUPINSKY/AFP/East News

I ocalił. Później dowiedziałam się, że moja mama i babcia ewakuowały się prawie w tym samym czasie co my, ale inną drogą. Pierwszy raz usłyszałam głos mamy, gdy byłam już w obwodzie lwowskim. Ten telefon zapamiętam do końca życia.

Trzy tygodnie po naszej ucieczce Bucza zostanie wyzwolone. Znajdą zamordowanych ludzi, dzieci... Mogliśmy być wśród nich. Ta myśl będzie mnie prześladować przez długi czas. Nie wiedziałam, co rosyjskie wojsko robiło z kobietami i dziećmi, kiedy siedziałam w piwnicy i bezczelnie domagałam się powrotu męża z przesłuchania. Mogłam zapłacić straszną cenę za taką śmiałość.

 Ale mieliśmy szczęście. Udało nam się uciec. Zniszczonym od środka i przemienionym na zawsze

Wciąż boję się, gdy ktoś obok mnie mówi porosyjsku. A moje dziecko boi się ludzi w wojskowych mundurach”.

Anhelina Bartosz. Fot: archiwum prywatne

Rozstanie z rodziną byłoby dla mnie najgorszą decyzją po tym, co przeszłam

Słynne zdjęcie setek Ukraińców uciekających przed okupacją przez zniszczony most w Irpieniu stało się symbolem. Rodzina Anheliny Bartosz również była w tym tłumie. Po wyzwoleniu Buczy, Irpienia, Worzela, Hostomla, Borodianki i Moszczun Angelina i jej rodzina wrócili do swojego domu w Buczy. Mieszkają tam do dziś.

- Moja córka i ja wróciłyśmy do Buczy w czerwcu 2022 r. Było ciężko, ale to jest nasz dom - mówi nam Anhelina Bartosz. - Mój mąż wrócił natychmiast po wysiedleniu, by przygotować dom na nasz przyjazd. Zdecydowaliśmy się wrócić, a nie wyjeżdżać za granicę, bo rozłąka z rodziną byłaby dla mnie najgorszą decyzją po tym, co przeszłam.

Zdaliśmy sobie sprawę, jak krótkie i nieprzewidywalne jest życie. I że nie chcemy żyć z dala od siebie. Poza tym nasze miasto i kraj potrzebują nas w tak trudnym czasie. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to mamy dobry schron w naszym domu. W czasie nalotów możemy się w nim ukryć”.

Anhelina Bartosz jest piosenkarką. Napisała piosenkę o swoich doświadczeniach i wzięła udział w projekcie "Ukraina niesamowitych ludzi". Jej piosenka „Irpień” jest hołdem dla mieszkańców Buczy, Hostomla i Irpienia, którzy zostali zabici przez rosyjskich najeźdźców na początku inwazji.

20
хв

Ostatniego krzyku człowieka nie da się pomylić z niczym. Pamiętnik uratowanej z Buczy

Jaryna Matwijiw
serhij żadan chartija arabeski

W małej sali w podziemiach charkowskiego centrum teatralno-koncertowego gromadzi się kolejka widzów. Wszystkie bilety na występ Serhija Żadana zostały wyprzedane. Mimo wojny ludzie chcą obcować z kulturą i sztuką – a Żadan znalazł sposób, by pogodzić wojenną rzeczywistość z życiem cywilnym.

Aldona Hartwińska: – Wkrótce minie rok, odkąd dołączył Pan do Gwardii Narodowej Ukrainy. W tym czasie zorganizował Pan wiele różnych wydarzeń, by pomóc swojej 13 brygadzie. Jednym z nich było spotkanie poświęcone Pana książce „Arabeski”. Proszę nam o tym opowiedzieć.

Serhij Żadan: – Choć „Arabeski” zostały opublikowane w zeszłym roku, zdecydowaliśmy się zaprezentować je ponownie. Ta książka składa się z dwunastu opowiadań, które powstały po 2022 roku. Dotyczą Charkowa i wschodniej Ukrainy w czasie inwazji, obecnie są tłumaczone na inne języki. Jestem ciekaw, jak zareagują na nie czytelnicy za granicą.

Obecnie odbywamy „Chartia Tour” [od „Chartii”, nazwy brygady, w której służy Żadan – red.]. To edukacyjna i informacyjna inicjatywa naszej brygady. Podróżujemy od miasta do miasta, spotykamy się z ich społecznościami, liderami, władzami lokalnymi, studentami i młodzieżą. Zbieramy datki. Opowiadamy o brygadzie, o jej historii, wartościach i filozofii. Wcześniej mieliśmy kilka spotkań muzycznych, a teraz postanowiliśmy zorganizować kilka czysto literackich.

Bardzo ważne jest dla nas utrzymywanie kontaktu ze wszystkimi, którzy wspierają siły zbrojne, ze wszystkimi, którzy przekazują darowizny na rzecz ukraińskiej armii, którzy wierzą w naszą „Chartię”

Jesteśmy bardzo szczęśliwi, gdy widzimy pełną salę. Wszystko, co zbieramy, przekazujemy na potrzeby naszej brygady. To małe, ale znaczące wsparcie – ważne jest, by poczuć je też emocjonalnie. To wsparcie ludzi, których bronią nasi żołnierze.

Spotkanie z Żadanem, Charków 10.03.2025. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

„Arabeski” to książka o ludziach, którzy z czasem się zmieniają. Jak Pan się zmienił jako artysta przez te trzy lata?

Od początku inwazji opublikowałem dwie książki, wcześniej wydałem zbiór wierszy „Skrypnykiwka”. Oczywiście stałem się mniej produktywny, bo jestem teraz w służbie, zmobilizowany. I chociaż nie jestem na pozycji bojowej, pracy jest dużo. Ale to jest służba, która przynosi korzyści naszej brygadzie, a dla mnie to jest teraz najważniejsze.

100 procent dochodu ze wszystkich wydarzeń, które Pan organizuje, idzie na potrzeby brygady. Na co konkretnie?

Zawsze przychodzi wielu ludzi, policzymy ich kiedyś... Myślę, że podczas tej trasy zebraliśmy już około dwóch milionów hrywien. Te pieniądze przekazujemy głównie do służby patronackiej brygady, która wspiera naszych rannych żołnierzy i ich rodziny. Pomagamy też jednak batalionowi wsparcia. Myślę, że „Chartia” jest jedną z najlepiej zaopatrzonych i zorganizowanych brygad, chociaż są pewne rzeczy, które trzeba jeszcze domknąć – coś trzeba kupić, coś przywieźć, coś naprawić. Dobrze jest więc mieć tę poduszkę finansową, na którą zbieramy.

Każdy robi jakąś zbiórkę pieniędzy, każdy zbiera datki. Bo ta wojna dotyczy teraz wszystkich. To jasne, że wszyscy jesteśmy teraz po tej samej stronie

Jak to wyglądało trzy lata temu? Jak zmienił się Pana oddział?

„Chartija” powstała jako jednostka ochotnicza, DFTG [ochotnicza formacja wspólnoty terytorialnej – red.]. Kilkudziesięciu ochotników, zarówno zawodowych wojskowych, jak cywilów, którzy wstąpili do armii, chwyciło za broń. Oczywiście ta nowo utworzona jednostka nie miała na początku nic. Zapewniliśmy jej więc wszystko: kupiliśmy buty, sprzęt, kamizelki kuloodporne, hełmy, pierwsze samochody, pierwszego drona... Od tego czasu minęły trzy lata, oddział rozrósł się do rozmiarów batalionu, a potem przekształcił się w pełnoprawną brygadę. I choć sama nazwa [„Chartia”] została wymyślona tak, by kojarzyła się z Charkowem jako miastem, w którym powstała ta jednostka, to teraz jest to już kilka tysięcy bojowników, chłopców i dziewcząt, z różnych miast. Nie tylko z Charkowa, ale także z Dniepru, Krzywego Rogu, Zaporoża, Połtawy, Sum, miast zachodniej Ukrainy, obwodów ługańskiego i donieckiego. Ale te charkowskie korzenie są dla nas bardzo ważne, a fakt, że dziś „Chartija” jest w okopach pod Charkowem i broni miasta, jest wielką motywacją do jeszcze większego jej wspierania.

Oczywiste jest, że to już zupełnie inna skala, zupełnie inne zadania, inny poziom komunikacji wewnątrz brygady – i z brygadą z zewnątrz.

Dlatego ciekawe jest to, że dowództwo, założyciele oddziału, którzy stworzyli „Chartię” jako nowy rodzaj jednostki, model nowej armii ukraińskiej, nie odchodzą od tej idei. Nadal opieramy się na standardach NATO, które polegają na ochronie żołnierza

Profesjonalnie i precyzyjnie planujemy każdą operację, dbamy o żołnierza, jego szkolenie i motywację.

Jednak czasami stajemy w obliczu wyczerpania psychicznego. Żołnierze często mówią o istnieniu dwóch równoległych rzeczywistości: tej cywilnej i tej w okopach. Często przyznają, że czują się bardziej komfortowo w okopach niż w hałaśliwych miastach Ukrainy. Czy da się to pogodzić? Czy możemy jakoś sprawić, by żołnierze poczuli się u nas komfortowo?

Rzeczywistość okopów i rzeczywistość hali targowej to naprawdę różne rzeczywistości. Nie zamierzam potępiać cywilnych kobiet, dzieci i osób starszych, które pozostają za liniami frontu, nie dołączają do sił obronnych i żyją w spokojnych miastach. Wręcz przeciwnie: uważam za bardzo ważne, by nie popadli w strach, rozpacz i niepokój, ale żyli normalnie – pamiętając, że trwa wojna, a ich krewni i przyjaciele są teraz w siłach obronnych, pamiętając o nich i ich wspierając. To zrozumiałe z psychologicznego punktu widzenia, że żołnierze, którzy opuszczają swoje pozycje, na tyłach czują się dość nieswojo.

Sierhij Żadan i dziennikarka serwisu Sestry Aldona Hartwińska. Archiwum prywatne

Ale kraj musi żyć, żyć uczciwie, zgodnie ze swym sumieniem. Sklepy, biura i usługi muszą działać, by było z czego płacić podatki i utrzymywać gospodarkę. Wojsko organizuje obozy szkoleniowe i myślę, że większość Ukraińców wie, jak mu pomóc.

Jasne jest też jednak, że to trudny moment dla żołnierzy powracających z frontu. To również trudne dla tych, którzy są na tyłach i nigdy nie byli w polu. To jest wojna – przerażająca, dramatyczna, krwawa, bardzo zła, nie ma w niej nic dobrego. I jasne jest, że już zmierzyliśmy się z tym problemem, że on będzie przed nami i będziemy musieli go rozwiązać.

Bardzo ważne jest, by nie dzielić naszego świata na świat wojny i świat na tyłach, ale zrozumieć, że kluczem do naszego możliwego zwycięstwa, możliwego sukcesu, jest tylko połączenie tych dwóch rzeczywistości – krwawej rzeczywistości wojny i rzeczywistości tyłów, gdzie ludzie są zmotywowani, świadomi, gotowi do dalszej pracy i pomagania naszej armii

Mam przyjaciela, który w cywilu pracował jako reżyser filmowy. Powiedział mi, że gdyby nie wstąpił do sił zbrojnych, straciłby głos jako artysta. Zgadza się Pan z nim?

Być może. Ja i moi przyjaciele, którzy są artystami ze świata muzyki, kiedy dowiedzieliśmy się, że ma zostać przyjęta ustawa o mobilizacji, od razu zaczęliśmy myśleć o tym, co możemy zrobić, by być jak najbardziej skuteczni i przydatni dla naszego kraju. Jesteśmy w „Chartii” od prawie roku i nigdy nie żałowałem, że do niej dołączyłem. Z drugiej strony – jak można było nie dołączyć? Jeśli jesteś mężczyzną w wieku poborowym, musisz się zmobilizować. Jeśli jesteś świadomym, uczciwym obywatelem, to jedyna słuszna droga.

20
хв

Serhij Żadan: – Jak mógłbym nie dołączyć do wojska? To jedyna słuszna droga

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Bilet do pułapki. John Bolton o negocjacjach z Rosją i ich konsekwencjach dla Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

O czym rozmawiała "koalicja chętnych" w Paryżu. Najważniejsze wnioski

Ексклюзив
20
хв

Nie będzie Norymbergi dla rosyjskich zbrodniarzy?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress