Exclusive
20
min

Agnieszka Deja: - Nie oczekuję nagród, kwiatów czy specjalnych podziękowań. Muszę widzieć, że ta pomoc jest ważna

"Ta wojna bardzo zmieniła nasze życie. Dla mnie to jeden z najtrudniejszych okresów. Ale w tych okrutnych i przerażających czasach było dużo dobrego. Ludzie potrafili się zorganizować i pokazać swoją odwagę i troskę"

Oksana Szczyrba

Wolontariuszka Agnieszka Deja. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

W ośrodku pomocy Pod Parasolem, prowadzonym przez Agnieszkę Deję, co miesiąc ponad 800 osób z Ukrainy i innych krajów otrzymuje wsparcie żywnościowe, psychologiczne i informacyjne. Po wybuchu wielkiej wojny zmieniła pracę, by pomagać tym, którzy najbardziej tego potrzebowali. Za swój ogromny wkład w pomoc ukraińskim uchodźcom Agnieszka Deja została nominowana do pierwszej nagrody "Portrety Siostrzeństwa", ustanowionej przez redakcję międzynarodowego magazynu Sestry. W wywiadzie dla nas wolontariuszka opowiedziała o tym, jak zmieniło się jej życie od wybuchu wojny, o swojej miłości do Ukraińców i o tym, czy rządy robią dla nich wystarczająco dużo.

Do centrum pomocy "Pod Parasolem" docieram około 12 w południe. Wita mnie sympatyczna Ukrainka. Agnieszka Deja rozmawia przez telefon, załatwiając jakieś pilne sprawy. Kilka minut później, piękna i uśmiechnięta, podaje mi rękę. Poznajemy się, oprowadza mnie po centrum. Jest ciepło i domowo. Agnieszka parzy aromatyczną zieloną herbatę i częstuje mnie pysznymi ciasteczkami. Zaczyna opowiadać o tym, jak zamieniła spokój i stabilizację na nieprzespane noce.  

Oksana Szczyrba: Jak powstało centrum "Pod Parasolem"?

Agnieszka Deja: Bank Żywności prowadzony jest przez Fundację Kuroniówka we współpracy z Bankiem Żywności SOS w Warszawie. Działa w wyremontowanym lokalu na warszawskiej Woli; w tej dzielnicy mieszkało wielu Ukraińców. Ośrodek został pomyślany jako miejsce pomocy żywnościowej dla potrzebujących. Ukraińcy mogą przyjść raz w miesiącu i otrzymać średnio 5 kg żywności na rodzinę. W sumie 80% osób, które przyszły w zeszłym roku, skorzystało z naszej pomocy.

OSz: Jak udało się zorganizować pomoc dla Ukraińców?

AD: Mam dobre doświadczenie w działalności publicznej, poza tym jestem bardzo aktywną osobą. Mam też dużą sieć kontaktów. Od 20 lat działam w organizacjach pozarządowych i pomagam ludziom. Zaczynałam od wspierania rodzin z dziećmi ze spektrum autyzmu. Pracowałam w jednej z największych fundacji w Polsce działających na rzecz osób z autyzmem. Był to dla mnie chyba jeden z najważniejszych kroków zawodowych. W ostatnich latach pracowałam w dużym projekcie europejskim z urzędnikami - musiałam dyscyplinować swoje myślenie i uczyć ekonomii społecznej. Wszystkie te umiejętności przydały się przy organizacji pomocy dla Ukraińców.

OSz: Co było najtrudniejsze?

AD: Spędziłam dużo czasu na dworcu autobusowym - 10 godzin dziennie, wracałam dopiero o 3 nad ranem, strasznie zmęczona. Przyjaciele bardzo się o mnie martwili, a wspaniali sąsiedzi przynosili mi jedzenie pod drzwi. Nie mogłam już pracować w mojej starej pracy, bo ciągle ktoś do mnie dzwonił, pytał o coś, ktoś potrzebował wsparcia. Byłam tak pochłonięta tym wszystkim, że zaczęłam śledzić dane, statystyki i robić raporty z tego, co widziałam na dworcu autobusowym (Warszawa Zachodnia). Po jakimś czasie otrzymywaliśmy pomoc zewsząd: z Hong Kongu, USA, Holandii, Norwegii itd. Dołączyli do nas nauczyciele jogi, których uczę. Podczas zajęć angażowali swoich uczniów w zbiórki na rzecz pomocy Ukraińcom.

Uchodźcy z Ukrainy na dworcu Warszawa Zachodnia. Zdjęcie: archiwum prywatne

Nieustannie napływały do mnie różne informacje o tym, co dzieje się na Ukrainie. Trudno było myśleć o tym, jak cieszyć się życiem, gdy w sąsiednim kraju giną niewinni ludzie. W takich momentach uczucie wdzięczności za to, że ma się mieszkanie, łóżko i można spać spokojnie, jest szczególnie dojmujące. Kiedy słyszę o kolejnym ataku w Charkowie, od razu piszę do Eleny, której nigdy nie poznałam, ale spotkałam jej 17-letnią córkę w Warszawie: "Jak się masz? Co się z tobą dzieje? Schodzisz do piwnicy?". A ona odpowiada: "Nie, nie mogę, bo nie mam czasu". I wtedy myślę, co mogę zrobić. Mogę po prostu dać jej znać, że jestem z nią myślami, martwię się i mogę od czasu do czasu wysyłać jej paczki.

OSz: Twoja babcia zginęła podczas tragedii wołyńskiej, a dziadek został zmuszony do ucieczki z dzieckiem na ręku. Co wiesz o historii swojej rodziny?

AD: To był temat tabu w naszej rodzinie. Moja mama często płakała, gdy opowiadała mi o niektórych rzeczach. Nie wiem zbyt wiele o historii mojej rodziny. O niektórych faktach dowiedziałam się po śmierci mojej mamy. To było 18 lat temu, zaczęłam szukać informacji. Rodzina ze strony matki pochodziła z Wołynia. Moja babcia Maria zginęła 11 lipca 1943 roku; mama miała wtedy 3,5 roku. Starsza siostra mamy, Monika, wtedy 9-letnia, również została zabita. Nie wiem nawet, jak wyglądała moja babcia, nie zachowało się ani jedno zdjęcie. Nic, nawet akt urodzenia mojej mamy. Wiem, że dziadek uciekł z maleńką  mamą do Polski.

OSz: Mając taką historię, nie szukasz zemsty za to, co spotkało Twoją rodzinę. Wręcz przeciwnie, przyjaźnisz się z Ukraińcami i pomagasz im. Dlaczego?

AD: Bardzo chcę przełamać tę historię, ten polski styl, kiedy wspominamy Wołyń. To były straszne wydarzenia. Ale dziś to samo dzieje się z Ukraińcami - ze strony Rosjan. Nie możemy pozostać obojętni. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się w XXI wieku. Robię to, co muszę. Każdy musi pozostać człowiekiem w tym życiu. Wciąż pamiętam 24 lutego, kiedy zobaczyłam wiadomości. Od razu pomyślałam, że Ukraińcy wkrótce zaczną uciekać. Podobnie jak wielu innych zaniepokojonych Polaków, przyszłam na dworzec autobusowy Warszawa Zachodnia. Mieszkam w pobliżu i wiem, że przyjeżdża tu wiele autobusów z Ukrainy.

Agnieszka i jej przyjaciółka Julia od pierwszych dni włączyły się w pomoc Ukraińcom. Zdjęcie: archiwum prywatne

Z moją przyjaciółką stworzyłyśmy grupę na Facebooku, gdzie pisaliśmy o potrzebie pomagania Ukraińcom. Ludzie natychmiast zaczęli przynosić jedzenie, wodę i ubrania. Zespół młodych Ukraińców mieszkających w Warszawie również dołączył do akcji, sortowali i rozdawali żywność. Na początku uciekali głównie młodzi ludzie, czasem zagraniczni studenci. Poznałam kilku fajnych chłopaków z Algierii, studentów, którzy uciekali przed wojną. Pożyczyłam im kilka powerbanków, potem szukali mnie na dworcu, żeby je zwrócić. Później, gdy dotarli do Francji, napisali do mnie: "Dotarliśmy. Dziękujemy, siostro". To było niesamowite. Później zaczęli przyjeżdżać starsi ludzie, w tym osoby na wózkach inwalidzkich. Wszyscy byli zdezorientowani, przestraszeni i nie wiedzieli, co robić dalej.

Pamiętam Halinę z Mariupola, jej córkę Ksenię i psa. Stały przed rozkładem jazdy autobusów i nie wiedziały, co robić, dokąd jechać. Halina chorowała na stwardnienie rozsiane i planowała wyjechać do Czech lub Niemiec, ponieważ mogła tam uzyskać dobrą opiekę. Większość ludzi podróżowała na oślep i pierwszą rzeczą, jakiej potrzebowali, był sen i odpoczynek. Tak było w przypadku Aliny, która postanowiła zostać w Warszawie. Następnie udała się do Krakowa, gdzie przebywała tylko kilka tygodni, a potem pojechała do Holandii. Nie mogła się tam jednak zaaklimatyzować, więc wróciła do Krakowa. Dzięki Wojciechowi Czuchnowskiemu z "Gazety Wyborczej" pomogłam jej wynająć pokój. Dobrze pamiętam początek marca. Kobiety pokazywały zdjęcia swoich bliskich, których już nie ma, ich domów płonących pod ostrzałem.

Wszyscy ci ludzie szukali pomocy i wsparcia. I po raz kolejny pokazało mi to, że wszyscy w równym stopniu szukamy miłości, pokoju i ciepła

Ta wojna bardzo zmieniła nasze życie. Dla mnie to jeden z najtrudniejszych okresów. Nie przestanę powtarzać, że w tych okrutnych i naprawdę strasznych czasach było wiele dobrych rzeczy. Ludzie potrafili się zorganizować, pokazać swoją odwagę i troskę. A kiedy ktoś mnie pyta, w co wierzę, odpowiadam, że wierzę w ludzką solidarność.

Jedni przynosili żywność na dworzec Warszawa Zachodnia, inni ją sortowali i rozdawali potrzebującym. Zdjęcie: archiwum prywatne

OSz: Wiem, że Ukrainki gotowały dla Ciebie pierogi...

AD: To było niesamowite. W naszej polskiej tradycji pierogi są zazwyczaj nieco większe, bardziej słone i mają więcej pieprzu. Ukraińskie pierogi są o wiele delikatniejsze, ciasto jest trochę słodsze, bez tak dużej ilości soli i pieprzu. Bardzo je lubię. Wciąż mam je w zamrażarce.

Te pierogi, zrobione z duszą, są takie ciepłe i smaczne. Przypominają mi czasy, kiedy robiła je dla mnie moja mama

Często mówiła: "Kto ci je ugotuje, kiedy mnie nie będzie?" Czy mogłam kiedykolwiek pomyśleć, że Ukrainki będą robić dla mnie pierogi? Zadziwia mnie sposób, w jaki Ukraińcy dziękują, sposób, w jaki mówią, sposób, w jaki wyrażają swoje emocje. Nie oczekuję żadnych nagród, kwiatów czy specjalnych podziękowań. Wystarczy, że widzę i wiem, że ta pomoc jest dla nich ważna, potrzebna i przydatna. I to widać. To widać i słychać, bo nawet w punkcie dystrybucji "Pod Parasolem" ludzie bardzo często i głośno nam dziękują.

OSz: Kto i kiedy może uzyskać pomoc?

AD: Pomoc jest dostępna dla mieszkańców warszawskiej Woli w poniedziałki, środy i piątki od godziny 10. Czasami pomagamy osobom z innych dzielnic, jeśli są w bardzo pilnej potrzebie.

Kieruje ich do nas ośrodek pomocy społecznej, z którym współpracujemy. Rejestrują w nim rodziny będące w trudnej sytuacji, następnie przesyłają nam listy osób - i my na nie czekamy. Nie chodzi o to, że mamy długą kolejkę czy tłok, ale o to, że czasem nie dajemy rady. Poczułam to ostatnio, gdy w ciągu trzech godzin spakowałam jedzenie dla 74 osób - ponad 460 kilogramów jedzenia. To bardzo trudne.

Oprócz żywności można u nas otrzymać odzież. Na początku roku zapewniliśmy również pomoc psychologiczną. Początkowo myśleliśmy, że trudno będzie przekonać do niej ludzi, ale okazało się, że potrzebują takiego wsparcia. Ukraińskie kobiety były przygnębione, apatyczne i nie wiedziały, jak rozmawiać z dziećmi o tym, co się dzieje.

OSz: Jak sobie z tym wszystkim radzisz? Tęsknisz za poprzednią pracą?

AD:  Mam wrażenie, że jestem jak człowiek orkiestra. Z jednej strony jestem wiceprezeską fundacji, ale z drugiej kiedy trzeba, zakasuję rękawy i po prostu przygotowuję paczki. Z łatwością wykonuję każdą pracę. W razie potrzeby rozmawiam z wojewodą, ministrami, ambasadorem Ukrainy. Staram się uświadamiać wszystkim znaczenie tego, co robimy, i szukam sojuszników. Robię to wszystko, bo tak trzeba. Trzeba pomagać, trzeba być życzliwym i przyzwoitym. Musimy robić dla ludzi to, co chcemy, aby oni robili dla nas. Obecnie jest wiele potrzeb i nie jesteśmy w stanie zaspokoić wszystkich. Często musimy dokonywać wyborów i podejmować decyzje. Jeszcze trudniej jest prosić darczyńców, sponsorów, a nawet producentów żywności o przekazanie określonej kwoty pomocy. Wielu przedstawicieli firm poklepuje nas po plecach i mówi: "Robicie dobrą robotę, tak trzymać". Ale byśmy mogli kontynuować naszą działalność, potrzebujemy pieniędzy. Bo zatrudniamy ludzi, którym trzeba płacić za ich pracę. Musimy mieć inspekcje sanitarne, specjalne pojazdy do transportu żywności, wynajmujemy magazyn na żywność. Stoimy dziś przed wieloma wyzwaniami. Wierzę, że sobie z nimi poradzimy.

Wierzę, że Ukraińcy będą mogli wrócić do domu i Ukraina będzie wspaniałym krajem. Prawdopodobnie zajmie to trochę czasu, ale ważne jest, że jesteśmy razem
Agnieszka Deja i jej koleżanki wolontariuszki. Zdjęcie: archiwum prywatne

OSz: Co pomaga Ci zachować równowagę między pracą a życiem prywatnym?

AD: Oddzielenie życia zawodowego od prywatnego jest bardzo ważne. Zaczęłam dużo biegać. Praca, która polega na pomaganiu, jest bardzo wymagająca, poświęcam jej dużo energii i czasu. W Polsce wciąż panuje przekonanie, że działacze obywatelscy czy ludzie pracujący w organizacjach pozarządowych powinni robić wszystko za darmo lub za minimalną pensję. Ale nie jest.

Od ponad 10 lat ćwiczę również jogę. To czas, kiedy mogę oczyścić swoją energię, głowę i pozbyć się złości. Joga daje mi świadomość własnego ciała i więcej spokoju. Teraz ćwiczę głównie w domu, przy komputerze, dwa razy w tygodniu. Podróże i mój pies (podróżuje ze mną) dają mi pozytywne emocje.

OSz: Czynominacja do nagrody Portrety Siostrzeństwa była dla Ciebie zaskoczeniem?

AD: Telefon z informacją o nominacji był dla mnie dużym zaskoczeniem. Od razu zapytałam: "Kto to zrobił? Kto mnie lubi? Kto o mnie pamiętał? Czy to, co robię, jest naprawdę takie ważne?". Bo cały czas myślę, że to, co robię, to za mało. Przyłapuję się na myśli: Czy zrobiłam więcej niż inne kobiety? Każda z nas wykonała i wykonuje wspaniałą pracę. Każda z nas jest zwyciężczynią.

Pomimo tej mojej samokrytyki, czuję się bardzo zaszczycona nominacją. Ona daje mi dużo energii, moje skrzydła po prostu rosną. Chociaż ciągle myślę, że to nie wystarczy

OSz: Co chciałbyś powiedzieć Ukrainkom, które opuściły swoją ojczyznę i szukają swojego miejsca za granicą?

AD: Każda z Was musi zbudować swój własny mały świat tutaj, w innym kraju, nawet jeśli jest on tymczasowy. Tworzyć własne małe społeczności i grupy wsparcia, by móc na siebie liczyć. Ale też być otwartą na Polaków. Musicie być silne. Ukraina na pewno wygra!

No items found.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Ukraińcy pomagają Amerykanom z Los Angeles dotkniętym pożarem

Los Angeles płonie. Pożary w stanie Kalifornia są jednymi z największych w historii regionu. Ogień objął obszar 12,5 tysiąca hektarów, zmuszając setki tysięcy ludzi do ewakuacji. Zginęło co najmniej 25 osób, spłonęło ponad 10 tysięcy budynków. Strażacy pracują bez wytchnienia, lecz najpotężniejsze pożary nie zostały jeszcze w pełni opanowane.

Tragedię spowodowało samoczynne zapalenie się lasu po długiej suszy, swoje zrobił też huraganowy wiatr. Zewsząd płynie wsparcie dla osób dotkniętych przez katastrofę, powstają inicjatywy wolontariackie. W pomoc włączają się również Ukraińcy. Sestry rozmawiały z przedstawicielami ukraińskiej społeczności w Kalifornii, którzy pracują w jednym z centrów wolontariackich w pobliżu Los Angeles.

Ołeksandra Chułowa, fotografka z Odesy, przeprowadziła się do Los Angeles rok temu. Mówi, że kiedy wybuchły pożary, wciąż pojawiały się kolejne wiadomości o tym, ile osób straciło swoje domy. Ukraińcy natychmiast zaczęli się organizować:

– Aleks Denisow, ukraiński aktywista z Los Angeles, szukał wolontariuszy do pomocy w dystrybucji ukraińskiej żywności wśród poszkodowanych – mówi. – Posiłki są przygotowywane przez Ukrainki z organizacji House of Ukraine w San Diego. Przygotowały już ponad 300 litrów barszczu ukraińskiego i około 400-500 krymskotatarskich czebureków. Zebraliśmy się z naszymi przyjaciółmi i postanowiliśmy przyłączyć się do tej inicjatywy.

Rozwoziliśmy jedzenie w okolicach tej części miasta, w której doszło do pożarów. Na obóz dla wolontariuszy udostępniono nam duży parking. Było nasze jedzenie, był duży ukraiński food truck z Easy busy meals – serwowano z niego pierogi. Inni rozdawali ubrania, pościel, produkty higieniczne itp. Każdy robił, co mógł. Naszym zadaniem było nakarmienie ludzi. Zaczęliśmy o 10.00 i skończyliśmy o 20.00.

W sumie było nas około 30. Panią, która smażyła chebureki przez 10 godzin bez odpoczynku, w pełnym słońcu, żartobliwie nazwaliśmy „Generałem”. Jak przystało na prawdziwą Ukrainkę, wzięła sprawy w swoje ręce i przydzieliła każdemu z nas zadanie. To silna, lecz zarazem miła kobieta.

Rozdaliśmy około 1000 talerzy barszczu. Obszar, na którym działaliśmy, był dość rozległy, więc chodziliśmy po nowo utworzonym „centrum pomocy” z głośnikiem, przez który informowaliśmy, że mamy pyszne ukraińskie jedzenie – za darmo. Na początku miejscowi trochę obawiali się jeść nieznane im potrawy, ale kiedy spróbowali, nie mogli przestać. Czebureki bardzo im zasmakowały, przypominały im lokalne danie empanadas. Ustawiła się po nie bardzo długa kolejka.

Anna Bubnowa, wolontariuszka, która uczestniczyła w inicjatywie, napisała: „To była przyjemność pomagać i proponować ludziom nasz pyszny barszcz. Wszyscy byli zachwyceni i wracali po więcej”.

Aleks Denisow, aktor i aktywista, jeden z organizatorów pomocy mieszkańcom Los Angeles dotkniętym kataklizmem, mówi, że społeczność ukraińska w południowej Kalifornii jest liczna i aktywna. Dlatego była w stanie szybko skrzyknąć wolontariuszy, przygotować posiłki i przybyć na miejsce.

Na swoim Instagramie Aleks wezwał ludzi do przyłączenia się do inicjatywy: „Przynieście wodę i dobry humor. Pomóżmy amerykańskiej społeczności, która przez te wszystkie lata pomagała społeczności ukraińskiej”.

– Wielu Ukraińców, jak ja, mieszka na obszarach, z których ewakuowano ludzi – lub na granicy z takimi obszarami – mówi Aleks. – Trudno nam było się połapać, co się naprawdę dzieje. To było tak podobne do naszej wojny i tego żalu po stracie, który odczuwamy każdego dnia. To Peter Larr, Amerykanin w trzecim pokoleniu z ukraińskimi korzeniami, wpadł na ten pomysł, a my wdrożyliśmy go w ciągu zaledwie 24 godzin.

Niestety mieliśmy ograniczone możliwości, więc musieliśmy podziękować wielu osobom, które chciały pomagać wraz z nami. Amerykanie byli niesamowicie wdzięczni i wręcz zachwyceni naszym jedzeniem. Rozmawiali, dzielili się swoimi smutkami i pytali o nasze.

Naszego barszczu, pierogów, chebureków i innych potraw spróbowało 1000, a może nawet 1500 osób. Jednak wiele więcej było tych, którzy podchodzili do nas, by po prostu porozmawiać, zapytać o wojnę w Ukrainie, o nasze życie, kulturę.

Lokalni mieszkańcy masowo opuszczają niebezpieczne obszary, powodując ogromne korki na drogach. Pożary ogarnęły już 5 dzielnic miasta, wszystkie szkoły są zamknięte. Już teraz ten pożar został uznany za najbardziej kosztowny w historii. Swoje domy straciło też wiele hollywoodzkich gwiazd, m.in. Anthony Hopkins, Mel Gibson, Paris Hilton i Billy Crystal.

Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości Ołeksandry Chułowej i Aleksa Denisowa

20
хв

Barszcz dla pogorzelców. Jak Ukraińcy pomagają ofiarom katastrofy w Los Angeles

Ksenia Minczuk

Starszy dżentelmen na rowerze zatrzymuje się przy kawiarni „Krajanie” na obrzeżach Tokio. Wchodzi do środka, kłania się, wyjmuje z portfela banknot o największym nominale, 10 tysięcy jenów (2700 hrywien), wkłada go do słoika z ukraińską flagą, ponownie się kłania i w milczeniu wychodzi.

– O mój Boże, on spróbował naszego barszczu wczoraj na festiwalu! – wykrzykuje Natalia Kowalewa, przewodnicząca i założycielka ukraińskiej organizacji non-profit „Krajanie”.

Ukraińska kawiarnia „Krajanie” na obrzeżach Tokio

To właśnie dzięki jedzeniu na wielu festiwalach, które są w Japonii niezwykle popularne, miejscowi nie tylko dowiadują się o Ukrainie od samych Ukraińców, ale także chętnie im pomagają. W ciągu ostatnich 2,5 roku w tej skromnej kawiarni i na imprezach charytatywnych organizowanych przez „Krajan” zebrano prawie 33 miliony hrywien (3,3 mln zł). Pieniądze zostały przeznaczone na odbudowę domów w Buczy i Irpieniu, zakup leków, generatorów prądu, karetek pogotowia i pojazdów ewakuacyjnych do Ukrainy.

Przed inwazją w 127-milionowej Japonii mieszkało zaledwie 1500 Ukraińców. Jednak w 2022 r. ten kraj, tradycyjnie zamknięty dla obcokrajowców, wykonał bezprecedensowy ruch, przyznając zezwolenia na pobyt kolejnym 2600 Ukraińcom. To trzykrotnie więcej niż liczba uchodźców ze wszystkich innych krajów w ciągu ostatnich 40 lat.

Uchodźcom z Ukrainy zapewniono zakwaterowanie, ubezpieczenie zdrowotne i wynagrodzenie wystarczające na utrzymanie. Ponadto ponad stu ukraińskim studentom, którzy uczą się japońskiego lub kontynuują naukę na uniwersytetach, umożliwiono naukę bezpłatną.

Japonia organizuje również rehabilitację fizyczną i psychiczną dla ukraińskich żołnierzy i opłaca zakładanie im protez bionicznych

Dla ukraińskich imigrantów Japończycy byli niezwykle serdeczni . Gdy do Komae, 83-tysięcznego miasta w prefekturze Tokio, przybyła Ukrainka ubiegająca się o azyl, lokalna społeczność zapewniła jej m.in. ogród warzywny – bo Japończycy dowiedzieli się, że Ukraińcy uwielbiają uprawiać warzywa w ogródkach. Stało się tak, mimo że większość japońskich domów ogródków nie ma, ponieważ ziemia tam jest bardzo droga.

– W maju 2022 r. burmistrz Komae zorganizował nawet ukraiński festyn – mówi Natalia Kowalowa. – Wszyscy zostali poczęstowani barszczem, było też pudełko na datki. Za te pieniądze „Krajanie” byli później w stanie uruchomić projekty wolontariackie, także w Ukrainie. Idąc za przykładem Komae, inne japońskie miasta też zaczęły organizować podobne imprezy. Zaczęliśmy prowadzić wykłady, ponieważ wielu Japończyków poprosiło nas o wyjaśnienie, dlaczego wybuchła ta wojna. „Jesteście braterskim narodem” – mówili, a my opowiadaliśmy o głodzie, represjach, historii Krymu. Japończycy są pełni troski, współczują i chcą pomóc.

Rodzina Natalii mieszka w Kraju Kwitnącej Wiśni od ponad 30 lat. Z zawodu jest nauczycielką. Uczyła w japońskiej szkole i wraz z mężem założyła ukraińską szkołę niedzielną „Dżerelce” [Źródło – red.] – oraz „Krajan”. W 2022 roku postanowiła bez reszty poświęcić się działalności społecznej i wolontariackiej.

Japonia to kraj festiwali. „Krajanie” reprezentują swoją ojczyznę na różnych takich wydarzeniach w całym kraju niemal co tydzień, a czasem nawet 5-6 razy w miesiącu. Rozdają ulotki, współpracują z lokalnymi mediami, częstują Japończyków barszczem i gołąbkami

– Droga do japońskiego serca wiedzie przez jedzenie – mówi Natalia. – Bo jedzenie to ich największa rozrywka i ulubione zajęcie. Na festiwalach jesteśmy jedynymi, którzy prezentują coś z zagranicy, reszta to jedzenie japońskie. Na początku myślałam, że nasze dania będą dla miejscowych zbyt ciężkie. W przeciwieństwie do kuchni japońskiej, my gotujemy długo i jemy dość tłuste potrawy. Ale nie – im to smakuje. Zazwyczaj ostrożnie podchodzą do wszystkiego, co nowe, ale kiedy już spróbują, szczerze to doceniają. W zeszłym roku niechętnie próbowali ukraińskiego jedzenia na festiwalach, ale w tym są już kolejki: „Byliście tu w zeszłym roku! Chcemy zamówić jeszcze raz, tak nam zasmakowało”.

Chociaż Japończycy z natury są ostrożni wobec wszystkiego, co nowe, bardzo polubili ukraińską kuchnię

Natalia wspomina, jak niedawno „Krajanie” wzięli udział w festiwalu o trzystuletniej historii w tokijskiej dzielnicy Asakusa. Podeszła do nich japońska rodzina, kobieta dużo wiedziała o Ukrainie. Powiedziała, że ugotowała już barszcz ukraiński według przepisu z Internetu, nawet pokazała zdjęcie. A żegnając się, zakrzyknęła: „Chwała Ukrainie!”.

To właśnie po jednym z takich festiwali pewna 80-letnia Japonka podeszła do Ukraińców i zaproponowała im otwarcie kawiarni w lokalu, którego była właścicielką. Na początku bez czynszu, a potem – w miarę możliwości.

– Oczywiście na początku nic nam nie wychodziło, ale z czasem zaczęliśmy sobie radzić – wspomina Natalia Łysenko, wiceszefowa „Krajan”.

Przyjechała do Japonii 14 lat temu – i wyszła tu za mąż. Szukała ukraińskiej szkoły dla swojej córki i tak poznała Natalię Kowalową, założycielkę szkoły „Dżerelce”. Dziś nadzoruje pracę kawiarni, choć jej głównym zajęciem jest nauczanie angielskiego w japońskiej szkole.

Napływowi Ukraińcy natychmiast zaczęli szukać pracy, choć nie mówili po japońsku. Dlatego kawiarnia od razu ustaliła priorytety: zatrudni osoby ubiegające się o azyl, nawet jeśli nie są profesjonalnymi kucharzami. I tak nawet te Ukrainki, które nigdy wcześniej nie gotowały, po pracy w kawiarni zaczęły uszczęśliwiać swoje rodziny domowym jedzeniem.

W kawiarni Japończycy mogą skosztować tradycyjnych ukraińskich potraw

W menu znajdziesz barszcz, gryczane naleśniki, pierogi z pikantnym i słodkim nadzieniem, a także naleśniki, racuchy, kotlet po kijowsku i zestawy obiadowe. Ciasto z dżemem jagodowym jest niezwykle popularne, szczególnie na festiwalach. Ceny są ukraińskie: pierogi – 700 jenów (160 hrywien), naleśniki – 880 jenów (200 hrywien), barszcz ukraiński – 1100 jenów (260 hrywien).

Buraki kupują od lokalnych rolników, kaszę gryczaną można dostać w sklepie Ukrainki, która importuje ją z Europy. Koperek pochodzi od innej Ukrainki, która uprawia go specjalnie dla tej kawiarni

Robią też własny smalec, a zamiast kwaśnej śmietany używają japońskiego jogurtu bez dodatków. Warto również wspomnieć o doskonałym wyborze ukraińskich win, które nawet w ukraińskich restauracjach nieczęsto są oferowane. Jest więc „Beykush”, jest „Stakhovsky”, „Biologist”, „Fathers Wine”, są miody pitne „Cikera”. Wszystko importowane z drugiego krańca świata przez dwie firmy.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat. Znajduje się daleko od centrum Tokio, nawet nie w pobliżu stacji metra. Ale ludzie przychodzą tu nie tylko z sąsiednich dzielnic – przyjeżdżają także z innych miast i regionów, czasem oddalonych o setki kilometrów. Raz nawet przyjechali w czasie tajfunu! Japończycy chcą spróbować egzotycznej kuchni, ale także wziąć udział w organizowanych tu wydarzeniach.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat

„Krajanie” marzą o ukraińskim centrum w Japonii, założyli już zresztą mały ośrodek kulturalny – właśnie w kawiarni. Co miesiąc odbywają się tu wystawy fotograficzne, warsztaty i wykłady w języku ukraińskim i japońskim: jak malować w stylu petrykiwki [Petrykiwka to osiedle w obwodzie dniepropietrowskim, które słynie z malowideł z motywami roślinnymi i zwierzęcymi – red.], jak robić ukraińską biżuterię i diduch [ukraińska dekoracja świąteczna ze słomy – red.]. Czasami nawet Ukraińcy są zszokowani. Niektórzy mówią, że musieli przyjechać aż do Japonii, by nauczyć się robić symbole ukraińskiego Bożego Narodzenia.

Kuchnia kawiarni przygotowuje również dania do degustacji na festiwalach. By wziąć udział w takich wydarzeniach, musisz najpierw dostarczyć organizatorom plan pomieszczenia, w którym będziesz gotować, a także listę wszystkich produktów – bo na przykład latem gotowanie potraw z mlekiem jest zabronione. Kuchnia „Krajan” uczestniczyła też w przygotowaniu potraw na przyjęcie z okazji Dnia Niepodległości w Ambasadzie Ukrainy w Japonii.

Osobną pracą są kulinarne kursy mistrzowskie dla Japończyków. Cieszą się ogromną popularnością

– Kuchnia w kawiarni jest na to za mała, dlatego tanio wynajmujemy kuchnie miejskie, przygotowane do prowadzenia zajęć kulinarnych – zaznacza Natalia Łysenko. – W tym miesiącu zorganizujemy trzy takie wydarzenia, każde dla 20 osób. Oznacza to, że 60 Japończyków będzie mogło ugotować sobie nasz barszcz we własnym domu. Wybór dań na kursy mistrzowskie jest różnorodny: pierogi, zrazy, naleśniki, kapuśniak, grochówka z grzankami, faszerowana papryka, sałatka z buraków i fasoli. Rozpoczęliśmy również współpracę z kawiarnią „Clare & Garden”. Ten lokal w stylu angielskim został otwarty przez Japonkę na dziedzińcu jej domu i zaprasza Ukraińców na ukraiński lunch dwa razy w miesiącu.

Najnowszą innowacją jest dostarczanie jedzenia przez Uber Eats. Yuki Tagawa, menedżerka ds. obsługi klienta, przyszła do kawiarni, by omówić szczegóły współpracy. Mówi, że zrobiła to z własnej inicjatywy. Chce, by Japończycy nie tylko próbowali nowych potraw, ale też bardziej zainteresowali się Ukrainą – poprzez jedzenie.

– Kuchnia ukraińska ma bardziej wyraziste smaki niż japońska – wyjaśnia Yuki Tagawa. – Czuję w niej smak warzyw, np. pomidorów czy kapusty. Ogólnie rzecz biorąc, te smaki są zupełnie inne, bo podstawą kuchni japońskiej jest bulion rybny dashi, pasta miso lub sosy, które mają specyficzny smak. Wiem, że większość Japończyków, którzy nigdy wcześniej nie próbowali ukraińskich potraw, mówi, że mieli o nich zupełnie inne wyobrażenie. Nie sądzili, że aż tak przypadną im do gustu.

Dla tych, którzy chcą zagłębić się w ukraińską kuchnię, „Krajanie” we współpracy z Instytutem Ukraińskim przetłumaczyli książkę „Ukraina. Jedzenie i historia”. Opowiada o przeszłości i teraźniejszości kuchni ukraińskiej, przedstawia przepisy na dania, które każdy może ugotować, lokalne produkty i specjały Ukrainy

– Praca nad tłumaczeniem była ciekawa, lecz niełatwa – mówi Natalia Kowalowa. – Po pierwsze, chcieliśmy, by nazwy były jak najbardziej zbliżone do ukraińskiego brzmienia. Po drugie, nie wszystkie produkty można kupić w japońskich sklepach. Bo gdzie tu znaleźć rjażenkę [ukraiński napój powstały w wyniku fermentacji mleka – red.]? To była najtrudniejsza część: opisanie niezbędnych produktów, dostosowanie ich do realiów Japonii, zastąpienie ich podobnymi smakami.

Część dochodu ze sprzedaży książki, a także ze wszystkich działań „Krajan” przeznaczana jest na projekty wolontariackie na rzecz Ukrainy.

Natalia Kowalewa (z lewej) i Natalia łysenko
20
хв

Jak Ukraińcy rozkochali Japończyków w barszczu i diduchu

Darka Gorowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Andre Tan: „Już dwa razy byłem bankrutem. Trzeciego nie przeżyję”

Ексклюзив
20
хв

Chiński syndrom, czyli po co Trumpowi Kanada, Grenlandia i Kanał Panamski

Ексклюзив
20
хв

Nie uspokajajcie zła

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress