Exclusive
20
min

Maksym Kolesnikow: "Dla Rosjan wielu Ukraińców w jednym miejscu, nawet jeśli to więźniowie, jest zagrożeniem. Boją się nas"

Prawie rok w rosyjskiej niewoli. Jakie to doświadczenie?

Oksana Szczyrba

Maksym Kolesnikow podczas koncertu ku pamięci ofiar w Kijowie. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Jest biznesmenem pochodzącym z Doniecka. Mieszkał w Kijowie, był restauratorem, a także dyrektorem marketingu w dużej firmie finansowej. Jednocześnie studiował, chciał zostać psychoanalitykiem. Od początku inwazji na pełną skalę został zmobilizowany i poszedł bronić Ukrainy. W marcu 2022 roku został wzięty do niewoli. 4 lutego tego roku został zwolniony. Na zdjęciu z tamtej chwili zmęczony i wyniszczony trzymaa w dłoni czerwone jabłko. Moment, w którym stoi wśród innych uwolnionych więźniów, oszołomiony patrzy na jabłko, stał się symbolem powrotu do życia. zdjęcie to obiegło cały świat. Prawie rok w niewoli - jak to przeżył?

Maksym Kolesnikow przed wojną

Oksana Szczyrba: W 2015 roku pojechałeś bronić swojego rodzinnego Donbasu przed rosyjskimi okupantami. To była trudna decyzja?

Maksym Kolesnikow: Urodziłem się i wychowałem w Doniecku. Wydarzenia na wschodzie Ukrainy wstrząsnęły mną, mimo że od kilku lat mieszkałem w Kijowie. Rozumiałem, że toczy się wojna.

OS: Kiedy Rosja rozpoczęła inwazję na pełną skalę, zaciągnąłeś się do wojska pierwszego dnia, 24 lutego 2022 roku. Jak trafiłeś do niewoli?

MK: Zajmowaliśmy pozycję w regionie Kijowa, w pobliżu małej wioski, między autostradą Żytomierz a Gostomlem. Byliśmy otoczeni od 3 marca. Kilka razy Rosjanie próbowali wejść na teren naszej jednostki wojskowej, za każdym razem ich odpieraliśmy. 20 marca zostało nas mniej niż 80. Wjechali z czterema czołgami. Bitwa trwała ponad 8 godzin. Skończyła się nam broń przeciwczołgowa i nie mieliśmy czym walczyć. Czołgi jeździły po terenie, ostrzeliwując nasze pozycje z bliskiej odległości. Kiedy stało się jasne, że nie ma czym walczyć, a wielu ludzi zginęło, dowódca naszego oddziału zdecydował się poddać.

ОЩ: Коли рідні дізналися, що Ви в полоні?

MK: Z rosyjskiego kanału telewizyjnego Zvezda. Film ze mną został opublikowany w Internecie.

OS: Prawie rok niewoli. Gdzie byłeś przetrzymywany?

MK: Najpierw zabrano nas na Białoruś, do obozu filtracyjnego. Stamtąd przewieziono do miasta Nowozybkow w obwodzie briańskim w Rosji do ośrodka zatrzymań. Byliśmy tam przetrzymywani aż do wymiany.

Максим Колесников, 4 лютого 2023 року, під час звіленення з полону, перші кадри на території України. Фото: Фейсбук-сторінка Міністерства оборони України

OS: Ile osób było z tobą w niewoli?

MK:Naliczyliśmy około 540.

OS: Jak to ustaliłeś??

MK: Jak się prawie nic nie wie, to szuka się sposobów, żeby się czegoś dowiedzieć. Raz lub dwa razy w miesiącu dostawaliśmy mydło i za każdym razem podpisywaliśmy się na wyciągach. Mogliśmy zobaczyć, ilu ludzi też odebrało mydło. Potem stało się to trudniejsze, bo zaczęły się wymiany. Teraz starają się trzymać ludzi w mniejszych grupach. Dla Rosjan wielu Ukraińców w jednym miejscu to duże zagrożenie. Boją się nas.

OS: Jak wyglądał wasz zwykły dzień w niewoli?

MK: Żyliśmy według więziennego grafiku. O 6 rano budzono nas, o 22 szliśmy spać. Raz w tygodniu zabierali nas do łaźni. W październiku niespodziewanie dostaliśmy książki. Potem je zabrali. Kiedy przyjechała kontrola, było lepiej. Doskonale zdają sobie sprawę, że łamią wszelkie możliwe zasady i przepisy. Na przykład mieliśmy surowy zakaz patrzenia na nich, żądali, abyśmy patrzyli w dół. Nawet kiedy się poruszaliśmy, nie wolno nam było podnosić głowy. Nosili kominiarki i nie widzieliśmy ich twarzy.

OS: Podczas przesłuchania odmówiłeś nazwania Ukraińców nazistami, czego domagali się okupanci. Czy nie zostałeś za to ukarany?

MK: Nie. To było przed kamerą. Na zewnątrz Rosjanie starają się pokazać, że przestrzegają zasad. Miałem też szczęście, bo było ze mną kilku innych więźniów, którzy mieli być przesłuchiwani. Nie chcieli tracić na mnie czasu. W pierwszych dniach niewoli wielu Rosjan było zszokowanych tym, co się działo. Pytali mnie: "Czy masz jakichś krewnych w Rosji? Mój wujek mieszkał w Rosji, zmarł w grudniu 2021 roku. Pewien rosyjski policjant powiedział mi, że miał szczęście, że nie widział tego wszystkiego. Oznacza to, że dla wielu z nich (nie dla wszystkich) to, co się działo, było szokiem.

Maksym i jego żona, Bucza, 2018 r.

OS: Co było dla ciebie najbardziej przerażające w niewoli?

MK: To, że nie wiedziałem, co się dzieje z najbliższymi. Kiedyś dano nam możliwość napisania listu z czterema słowami, które podyktowali: "Żywi, zdrowi, wszystko w porządku". Powiedzieli, że jeśli cokolwiek dodamy, nie wyślą listu. To było w maju, a wczesną jesienią list przyszedł na adres mojej mamy. Listy były wysyłane, ponieważ w sierpniu okupanci uznali nas za jeńców wojennych. Często pytano nas, czy chcemy wracać do domu, czy do Rosji. Od naszych krewnych nie było żadnego odzewu. Do 31 maja nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Później dano nam małe telewizory (raz lub dwa razy w tygodniu). Nadawali głównie kłamstwa, ale dowiedzieliśmy się, że Rosjanie opuścili północ Ukrainy, opuścili region Kijowa.

OS: Czy okupanci szydzili z ciebie?

MK: Nie rozmawiamy o tym - to niebezpieczne dla tych, którzy pozostali. Po zwycięstwie będziemy zbierać dowody.

OS: Zbieramy już...

MK: Tak. Niedawno uczestniczyłem w konferencji w Wiedniu na temat jeńców wojennych. Było tam wielu przedstawicieli Ukrainy, w tym byli jeńcy, i daliśmy tam pełne świadectwo. Świat musi wiedzieć, co się dzieje.

OS: Czy zwrócono się do Ciebie w Ukrainie w sprawie składania zeznań?

MK: Tak. Wszyscy jeńcy wojenni zeznają.

W szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy

OS: Nie mogę przestać myśleć o twoim zdjęciu z jabłkiem po uwolnieniu z niewoli. Powiedziałeś wtedy, że boisz się zjeść jabłko...

MK: Trochę żartowałem. Może żart nie wyglądał na żart, byłem w złym stanie fizycznym. Podczas niewoli nie widzieliśmy świeżych owoców i warzyw. Raz mieliśmy świeżą kapustę.

OS: Po niewoli nawet członkowie twojej rodziny cię nie rozpoznali, schudłeś 32 kg. Jak człowiek może to wszystko wytrzymać? Co pomogło ci wytrwać?

MK: Od pierwszych dni byłem zdeterminowany, żeby to wszystko przetrwać i wrócić do domu. Rozumiałem, że wojna potrwa długo. Gdybym poddał się rozpaczy, bardzo szybko straciłbym swoją tożsamość. Zmusiłem się do powrotu do miłych wspomnień, do przeszłości, do moich planów. Przed wojną miałem wspaniałe, pracowite życie. Wspaniałą żonę, dzieci, które bardzo kocham, rodziców. Rodzina stała się dla mnie ważnym oparciem. Stworzyłem sobie model mostu: przeszłość to jeden brzeg, a drugi to przyszłość. I musiałem przekroczyć tę przepaść. Komunikacja i wzajemne wsparcie między braćmi broni to wielka siła. Oczywiście nie jesteśmy święci. 14 dorosłych, ciągle głodnych mężczyzn przebywało w tym samym pomieszczeniu przez długi czas. Pojawiały się konflikty. Ale za każdym razem przypominaliśmy sobie, że wróg jest poza naszą celą i że powinniśmy skierować nasz gniew na tego, który nas maltretuje. Wspieraliśmy się historiami i wspomnieniami.

OS: Nie zabroniono ci się komunikować?

MK: Było kilka prób, kiedy nowa zmiana strażników przybyła z Kaukazu. Wprowadzili własne zasady. Na początku często kazali nam stać cały dzień, nie pozwalali rozmawiać. Ale szeptaliśmy do siebie. Ci z Kaukazu sprawdzali nas kilka razy dziennie, czy jesteśmy cicho. Później ten wymóg zniknął.

TS: Czy inaczej odnosili się do kobiet, a inaczej do mężczyzn?

MK: Na naszym piętrze była cela z kobietami i dość szybko je uwolniono. Na początku były traktowane jak mężczyźni. Ogolono im głowy. Dostały też więzienne ubrania.

Podczas rehabilitacji

OS: Co wam dawali?

MK: Buty, podkoszulki, kalesony, skarpety, gumowe kapcie. To wszystko, nie dali nam zimowych ubrań. Musieliśmy podpisać się pod wieloma rzeczami, których nam nie dano. To małostkowe i śmieszne. Mieli nam dawać nową szczoteczkę i pastę do zębów co miesiąc, ale dawali nam jedną co kilka miesięcy. Czasami nie dawali nam mydła w łaźni, ale kazali nam podpisać, że je dostaliśmy. Kradli wszystko, co się dało.

OS: Jeśli więźniowie mieli problemy zdrowotne, czy dostawali pomoc?

MK: Był taki przypadek, kiedy facet kilka razy skarżył się, że boli go ząb. W końcu zabrano go do lekarza. Wszyscy w celi z nim zostali zmuszeni do siedzenia aż do jego powrotu. Mieliśmy w celi 59-letniego więźnia, który miał wylew na kilka miesięcy przed inwazją na pełną skalę i powiedział o tym. Kiedy zachorował, podano mu lekarstwa. Oczywiście w większości przypadków nie próbowano nic zrobić. Co najmniej 2 osoby zmarły na początku niewoli, Rosjanie o tym nam mówili.

OS: Jak zmienił cię czas spędzony w niewoli?

MK: Trudno jest analizować samego siebie. Niewola odebrała mi sporą część zdrowia. Udało mi się jednak zachować swoją osobowość. To było bardzo trudne doświadczenie. Dużo rozmawiam z psychologami, którzy pracują z wojskiem. Istnieje ogromna potrzeba pracy z żołnierzami podczas rehabilitacji po wojnie, a kwestia zaufania jest bardzo ważna. Mężczyźni i kobiety, którzy walczą, chcą czuć, że psychologowie ich rozumieją.

BHP: Podczas wymiany na dużą skalę 4 lutego wróciło do Ukrainy 115 kolejnych żołnierzy, w tym również ty. Jak przebiegła wymiana?

MK: Po prostu otworzyli drzwi celi. Wywołali nasze imiona, kazali nam się spakować i wyjść. Zabrali nam wszystkie ubrania. Dali nam mundury wojskowe - nie nasze rzeczy, ale wybrane ze stosu. Potem kazali nam siedzieć cicho, że idziemy na wymianę. Okupanci nie mogli przywieźć nikogo z Doniecka, więc wymiana została opóźniona. Strona ukraińska nalegała na wymianę wszystkich z zatwierdzonej listy, podczas gdy Rosjanie próbowali naruszyć umowę. Pojechaliśmy na wymianę dwa razy i dopiero za trzecim razem zostaliśmy wymienieni. Rankiem 4 lutego zostaliśmy przewiezieni na przejście graniczne. Kiedy wjechaliśmy na terytorium Ukrainy, do autobusu wszedł przedstawiciel sztabu organizacyjnego i przywitał nas po ukraińsku. Zrozumieliśmy, że jesteśmy w domu.

Rosjanie stale odmawiają wymiany i zmniejszają liczbę osób. Zostałem zatwierdzony do wymiany znacznie wcześniej. Ale skreślili mnie dwa razy. Niestety, strona ukraińska nie może nikomu dać gwarancji. To rodzaj loterii.

OS: Jak przywitała cię rodzina?

MK: Kiedy moja żona mnie zobaczyła, powiedziała, że jestem chudy jak nastolatek. I pochylony. Chodziłem jak znak zapytania. Miałem poważny zanik mięśni.

OC: Gdzie radzisz zwrócić się tym, których krewni są w niewoli?

MK: Radzę współpracować z Centrum Koordynacyjnym. Komunikować się ze sobą, znaleźć grupy wsparcia psychologicznego, grupy wolontariuszy. Bardzo ważne jest, aby czekać i mieć siłę. Ci, którzy wrócą, będą osłabieni, zmęczeni i będą potrzebować pomocy swoich bliskich. Jeśli jesteś w niewoli, nie zapominaj więc o sobie. Wierz, miej nadzieję i czekaj na swoich bliskich.

Podczas treningu po rehabilitacji

ОЩ: У 2015 році Ви вели онлайн-щоденник у соцмпережі, де описували підготовку українських військовослужбовців, будні ЗСУ і проблеми. Багато українських видань публікували Ваші розповіді під назвою «Щоденник мобілізованого». Плануєте написати книгу про полон?

MK: Zastanawiam się nad tym. Każdy powinien napisać wszystko, co pamięta. Nie forma literacka jest ważna, ale świadectwo. To powinno zostać we wspólnej pamięci narodowej, żeby Ukraina zdała sobie sprawę, z kim mamy do czynienia, bo realia rosyjskiej niewoli są bardzo dalekie od międzynarodowych norm, konwencji i niewoli, w której przetrzymywani są rosyjscy jeńcy wojskowi w Ukrainie. To jest wojna na wyniszczenie Ukraińców. Mam nadzieję, że z czasem z moich wspomnień uda mi się zrobić coś, co będzie o tym świadczyć.

OS: Jak przebiegał proces rehabilitacji? Jak się dzisiaj czujesz?

MK: Rehabilitacja trwała około 3 tygodni: diagnoza, badania lekarskie, testy psychologiczne. Kolejny miesiąc fizjoterapii, ponieważ miałem poważny zanik mięśni i zmiany w kręgosłupie, i stawach. Bolało mnie lewe biodro, a w kolanie stwierdzono uszkodzenie. Przeszedłem operację, a następnie rehabilitację. Teraz mam cotygodniowe sesje z terapeutą rehabilitacyjnym. Może to potrwać kolejne sześć miesięcy. Teraz czuję się znacznie lepiej. Mogę chodzić na siłownie, muszę dużo pracować nad mięśniami.

OS: Jakie są Twoje najbliższe plany?

MK: Po wojnie planuję wrócić na studia. Jest duże zapotrzebowanie na psychologów wojskowych. Chcę studiować, aby pracować z tymi, którzy potrzebują takiej pomocy.

Odpowiedz krótko, proszę:

OS: Twoje idealne śniadanie?

MK: Jajecznica.

OS: Kto jest Twoim najlepszym nauczycielem?

MK: Wykładowca seksuologii w instytucie, w którym studiuję

OS: Czy często gotujesz w domu?

MK: Kilka razy w tygodniu.

OS: Dlaczego Rosjanie są tak okrutni?

MK: Nienawidzą siebie, bo nie mogą być ludźmi.

OS: Czy będziesz w stanie wybaczyć tym, którzy trzymali cię w niewoli?

MK: Nie.

OS:Kto ponosi winę za wojnę?

MK: Rosjanie, Putin.

OS: Kiedy zwyciężymy?

MK: Nie wiem.

TS: Trzy rzeczy, które zawsze ci towarzyszą.

MK: Telefon, nóż, słuchawki.

OS: Jaki jest twoja słabość?

MK: Jedzenie.

OS: Jaka jest najlepsza rada, jaką kiedykolwiek otrzymałeś?

MK: Było wiele rad od moich rodziców.

OS: Czego żałujesz?

MK: Że w marcu 2022 nie miałem broni przeciwpancernej.

OS: Trzy rzeczy, które cię przygnębiają?

MK: Nie ma takich rzeczy.

OS: Jaka jest Twoja ulubiona książka?

MK: "Sto lat samotności".

OS: Co wpajasz swoim dzieciom?

MK: Niezależność od innych.

OS: Najlepszy przyjaciel?

MK: Nazywa się Dmytro, został zmobilizowany i jest teraz majorem Gwardii Narodowej.

OS: Co może doprowadzić cię do łez?

MK: Wiele rzeczy. Stałem się dość sentymentalny. Ale to głównie coś miłego.

OS: Proszę, dokończ zdania:

- Z czasem zdałem sobie sprawę, że... czas ucieka.

- Nigdy nie zapomnę... jak urodziły się moje dzieci.

- Moje największe zwycięstwo ... jeszcze nie nadeszło.

- Tęsknię za czasami, kiedy... nie było wojny.

- Jeśli zobaczę diabła, powiem mu... czy istniejesz?

- Na moje 70. urodziny podaruj mi... opony, jak sądzę.

- Życie jest zbyt krótkie, by marnować je na... ludzi, którymi nie jesteś zainteresowany.

- Chcę przeprosić... Przeprosiłem wszystkich, wobec których byłem winny. Więc teraz nie mam tego problemu.

- Nigdy nie mogę zostać potępiony za... coś, w czym się mylę.

- Film o mnie nazywałby się... "80 tysięcy kilometrów dookoła świata".

OS: Dziękuję za rozmowę.

Zdjęcia z archiwum bohatera

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
igor florko majdan azov wojskowa kawiarnia

Ihor Florko jest jednym z pięciu „Aniołów Instytuckiej”. Tak Ukraińcy nazwali pięciu odważnych mężczyzn, którzy 20 lutego 2014 r. ratowali rannych na ulicy Instytuckiej w Kijowie spod ostrzału snajperów. Po wydarzeniach na Majdanie wszyscy poszli na front. Ihor Florko nadal broni Ukrainy w brygadzie „Azow”, wspiera też swoich kolegów weteranów. Wraz z jednym ze swych towarzyszy broni stworzył sieć kawiarni dla weteranów o nazwie „Kawa Militari” we Lwowie. To miejsce spotkań cywilów i weteranów.

Nieśliśmy rannych i zabitych na rękach i tarczach

Jaryna Matwijiw: Podczas straszliwej strzelaniny 20 lutego 2014 r. Ty i Twoi towarzysze wynosiliście rannych w krzyżowym ogniu snajperów...

Ihor Florko: Przed Majdanem byliśmy przyjaciółmi, sąsiadami, studentami lwowskich uczelni. Andrij Sedler, Mykoła Prytuła, Pawło Diokin, Ihor Hałuszka i ja razem poszliśmy na Majdan. Razem poszliśmy na ulicę Instytucką. Razem przetrwaliśmy.

„Anioły Instytuckiej”: Ihor Hałuszka (18), Pawło Diokin (19), Mykoła Prytuła(20), Ihor Florko (18), Andrij Sedler (20). Zdjęcie: Serhij Bobra/Gal-info

Przyjechaliśmy na Majdan rano 19 lutego, budynek związków zawodowych już płonął. W naszym kierunku oddziały Berkutu rzucały granaty hukowe, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. 20 lutego około 9 rano przybiegli jacyś faceci i powiedzieli, że Berkut wycofuje się z kierunku pałacu Październikowego na Instytuckiej [Międzynarodowe Centrum Kultury i Sztuku – red.]. To było bardzo dziwne.

Ludzie stojący na Majdanie zobaczyli, że droga jest pusta, na barykadzie nie ma już sił bezpieczeństwa, więc zaczęli wchodzić na ten plac. Snajperzy otworzyli ogień z kilku punktów jednocześnie: z Październikowego, z hotelu Ukraina i z ulicy Instytuckiej. My poszliśmy na Instytucką. Mieliśmy śmieszny sprzęt przeciw kulom: nakolanniki hokejowe, kaski sportowe i jedną tarczę. Tylko ja miałem kamizelkę kuloodporną.

Pod ostrzałem na Instytuckiej aktywiści zaczęli grupować się w tzw. żółwia: pięć lub sześć osób, osłoniętych tarczami domowej roboty, stopniowo przesuwało się do przodu. Pierwszego „żółwia” snajperzy rozstrzelali na naszych oczach. Pobiegłem do tych ludzi, na drugą stronę ulicy, i razem z innym chłopakiem odciągnęliśmy pierwszego rannego. To był Serhij Trapezun, nauczyciel chemii, postrzelony w obie nogi. Do dziś jesteśmy przyjaciółmi. Jego żona, Oksana, pomaga mi czasem przypomnieć sobie szczegóły wydarzeń tamtego dnia, których nie pamiętam.

Ihor Florko (w czarnej kurtce, z prawej) i Jurij Krawczuk ratują rannego SerhijaTrapezuna. 20.02.2014, Kijów. Zrzut ekranu z filmu

Zanieśliśmy rannych i zabitych do hotelu Ukraina, gdzie znajdował się punkt medyczny. Zabitych kładziono na podłodze i przykrywano białym płótnem. Nie mieliśmy noszy, więc wynosiliśmy rannych na rękach i na tarczach, których ludzie używali do osłaniania się przed kulami.

Podobno uratowaliście wtedy wiele osób. Ile dokładnie?

Nie wiem, nie pamiętam wszystkich szczegółów tamtego dnia. Większość wydarzeń z tych kilku godzin na Instytuckiej i później po prostu zatarło się w mojej pamięci Dwa lata po strzelaninie przypadkowo zobaczyłem zdjęcie, na którym widać, jak pomagam wynosić rannego w nogę Jurija Krawczuka – tego, który dzień wcześniej wyciągał ze mną Serhija Trapezuna. Patrzyłem na to zdjęcie i zdałem sobie sprawę, że nic nie pamiętam!

Pamiętam za to, że po jednej stronie Instytuckiej była barykada, a po drugiej stacja metra Chreszczatyk, jakieś drzewa – i tam szli faceci, do których strzelano. Wydawało ci się, że jeśli jesteś za drzewem, jesteś bezpieczniejszy, a kiedy przebiegasz przez ulicę, trafiasz pod ostrzał. Przejście przez drogę było dla mnie najbardziej stresujące. Powtarzałem sobie: „Nie teraz, nie teraz”. Ale te drzewa nie pomogły wielu ludziom.

Każdego 20 lutego oglądam wideo z tamtych wydarzeń, by przypomnieć sobie, jak bardzo to wszystko boli. To nie są uczucia, o których trzeba zapomnieć, wymazać je z pamięci

W tym przypadku jest odwrotnie: musisz pamiętać, bo tam byłeś. Nie możesz zapomnieć o cenie, jaką chłopaki zapłacili za to, że mamy teraz Ukrainę, możliwość walki o nią.

20 lutego 2014, ul. Instytucka w Kijowie, zrzut ekranu

Czy wszyscy z Was, pięciu „Aniołów z Instytutskiej”, zostali żołnierzami?

Tak. Ihor Hałuszka poszedł na wojnę zaraz po Majdanie, a Mykoła Prytuła i ja dołączyliśmy w 2015 roku. Skończyłem studia, a następnie pojechałem do Kijowa i złożyłem podanie o przyjęcie do pułku „Azow”. Ihor Hałuszka został poważnie ranny w głowę na froncie, nauczył się chodzić, przeszedł wszystkie etapy rehabilitacji, wziął udział w Igrzyskach Niepokonanych, a teraz pracuje jako instruktor.

Przed inwazją tylko Pawło Diokin i Andrij Sedler nie byli na froncie. Dołączyli w 2022 roku. Gdyby wojna na pełną skalę wybuchła w 2014 roku, zaraz po Majdanie, nie mielibyśmy szans na obronienie Ukrainy. Od ATO [Operacja Antyterrorystyczna na wschodzie Ukrainy przeciw wspieranym przez Rosję separatystom z obwodów donieckiego i ługańskiego, prowadzona w latach 2014-2018 – red.] do 2022 roku mieliśmy możliwość przygotowania personelu do działań bojowych. ATO w Donbasie wyszkoliła oficerów, sierżantów i żołnierzy.

Wykorzystaliśmy te lata. Początkowo walczyłem w ramach „Azowa” w sektorze mariupolskim. Po inwazji w 2022 r., kiedy z powodu bombardowań nie można było już dostać się do Mariupola, zostałem artylerzystą w 80. brygadzie desantowo-szturmowej, walczyłem w kontrofensywie. W 2023 roku wróciłem do brygady „Azow”.

Gdzie zrobiono to zdjęcie, na którym stoisz z torbą chipsów na tle wyrzutni rakiet?

Na obrzeżach Sołedaru w 2022 roku, gdy walczyłem w 80. brygadzie. Ale to nie jest zdjęcie, to nie inscenizacja. To kadr z filmu wideo. Filmowaliśmy naszą pracę każdego dnia, o ile było bezpiecznie i wróg nie był w stanie nas namierzyć. Chcieliśmy pokazać, jak fajnie być artylerzystą, żeby inni wstąpili do Sił Zbrojnych Ukrainy. Chcieliśmy pokazać, że nie trzeba litować się nad ukraińską armią. Że ma być szacunek, a nie litość.

Ihor Florko: – Jeśli artylerzysta nie widzi wroga na żywo, to wszystko idziezgodnie z planem. Zrzut z filmu

Jeszcze w 2019 roku Bachmut był bardzo ładnym miastem, przytulnym, takim trochę nietypowym dla Donbasu. A kiedy byłem tam w 2022 roku, miasto było całkowicie puste, z przygnębiającą atmosferą.

Na tych obszarach Donbasu, gdzie wojna zaczęła się w 2014 r., ludzie byli obojętni i przyzwyczajeni do wojny. W większości nie patrzyli ci w oczy, nie pozdrawiali cię. Ich stosunek do ukraińskiego obrońcy wahał się od wrogiego do obojętnego.

Na terytoriach obwodu charkowskiego, które wyzwoliliśmy, ludzie byli zupełnie inni. Podczas kontrofensywy charkowskiej cieszyli się z wyzwolenia, podchodzili do nas i dziękowali. Dla nich byliśmy prawdziwymi obrońcami.

Jakie jest dla Ciebie najbardziej bolesne wspomnienie z wojny?

Przed inwazją była to śmierć mojego towarzysza, Dmytro Prohły, ze znakiem wywoławczym „Krugłyj”. A potem utrata Jurija Rufa, mojego druha, żołnierza, lwowskiego poety. Dwie straty, z którymi bardzo trudno mi było się pogodzić.

Albo jesteś w armii, albo dla armii

Jesteśmy w kawiarni „Kawa Militari”, którą otworzyłeś, by wspierać weteranów we Lwowie. Na stole stoją malowane wazony wykonane ze zużytych pocisków artyleryjskich...

Pomalowała je Daria, wolontariuszka i artystka z Równego.

Jak wpadliście na pomysł jej otwarcia?

W 2017 roku byliśmy na linii frontu z wolontariuszami z Prawego Sektora, którzy nie mieli żadnego wsparcia finansowego i wszystko robili na własną rękę: pracowali i walczyli w tym samym czasie. Razem z moim towarzyszem Rostysławem Hryćkiwem chcieliśmy spełnić dobry uczynek: zebrać dla nich amunicję, której mieli za mało. Żołnierzom „Azowa” wypłacano żołd, więc zebraliśmy amunicję dla trzech batalionów i zawieźliśmy ją Prawemu Sektorowi.

"Nie ma co litować się nad ukraińską armią. Ma być szacunek, nie litość"

Lubiliśmy pomagać naszym braciom. Zasugerowałem Rostysławowi, żebyśmy zaoszczędzone pieniądze przeznaczyli na zakup samochodu dla tej jednostki. Rostysław słusznie zauważył, że to nie będzie ostatnia rzecz, jaką moglibyśmy dla nich zrobić. Powiedziałł, że znajdzie sposób, by regularnie im pomagać. Trzeba więc było założyć własny biznes.

Rostyk zwrócił uwagę na „Veterano Coffee”, biznes, który jeszcze w wolnym Mariupolu prowadził Ołeksij Kelt, towarzysz broni z „Azowa”. To było jakieś 10 kawiarni z kawą na wynos. Chcieliśmy kupić od niego franczyzę, ale jej nie miał.

Odbyłem więc staż w różnych kawiarniach w Mariupolu, by się dowiedzieć, jak coś takiego działa.

Potem pojechałem do Kijowa, by odwiedzić Wołodymyra Szewczenkę, człowieka, który stworzył „Veterano Coffee” w Ukrainie. Spotkał się ze mną tylko dlatego, że obaj mamy przeszłość wojskową. Spędził ze mną cały dzień, ucząc mnie i opowiadając, jak to się robi. Teraz ja będę pomagał innym weteranom uczyć się podstaw biznesu, jeśli zechcą założyć własne firmy i serwować kawę. Zamierzałem wyjechać za granicę, żeby zarobić kapitał początkowy na mój biznes, miałem już nawet gotowe dokumenty. Poznałem też kilku chłopaków z Kijowa, którzy byli zainteresowani otwarciem kawiarni we Lwowie. Pierwszą lwowską kawiarnię otworzyliśmy pod franczyzą weteranów wojskowych z Kijowa. Pracowaliśmy razem przez jakiś czas, po czym uścisnęliśmy sobie dłonie i rozeszliśmy się.

Ihor Florko, „Anioł Instytuckiej”, artylerzysta „Azowa” i współzałożyciel kawiarnispołecznej dla weteranów

Gdy zaczęła się rosyjska inwazja, kawiarnia została zamknięta, bo pracujący w niej weterani poszli na wojnę.

Latem 2022 r. ponownie otworzyliśmy kawiarnię we Lwowie, ale już w innym miejscu. Podczas wielkiego otwarcia „Kawa Militaria” pod nogi naszych gości rzuciliśmy rosyjską flagę. Obecnie w mieście działają trzy nasze kawiarnie.

Jaka filozofia stoi za „Kawa Militaria”? Spotykanie się weteranów i cywilów przy filiżance kawy?

Tak. Chcielibyśmy również dać przykład innym weteranom, którzy po wojnie zamierzają założyć własny biznes. Raz w miesiącu zbieramy fundusze ze sprzedaży kawy i przekazujemy je różnym jednostkom, dołączamy też do innych zbiórek. Sprzedawaliśmy pocztówki artystki Ołenki Liberti, która stworzyła serię obrazów poświęconych wydarzeniom w Azowstali. Dochód z pocztówek poszedł na zakup paczek z pierwszą pomocą dla chłopaków powracających z niewoli. Sponsorowaliśmy również kampanię krwiodawstwa „Twoja krew ratuje życie” – częstowaliśmy krwiodawców kawą i pysznym jedzeniem. Nasze kawiarnie będą sprzedawać książki napisane przez żołnierzy, zwłaszcza zbiory wierszy naszego poległego towarzysza broni i poety Jurija Rufa. Można też u nas odebrać certyfikaty na spotkania z przedstawicielami firm weteranów we Lwowie.

Jak powinny wyglądać spotkania cywilów i weteranami?

Albo jesteś w siłach zbrojnych, albo dla sił zbrojnych. Jeśli jest to spotkanie między weteranem a cywilem, wojskowy powinien widzieć, że robisz coś na rzecz zwycięstwa. To wszystko. Musisz być w kontekście tego, co dzieje się w kraju. Musisz być zaangażowany w wojnę przynajmniej zdalnie. Bo ktoś płaci najwyższą cenę za to, że masz tutaj spokój.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

20
хв

Ihor Florko, "Anioł Instytuckiej": - Nie ma co litować się nad ukraińską armią. Ma być szacunek, nie litość

Jaryna Matwijiw
Iryna Razin wolontariuszka z Niemiec Berlin

Cukierki w pudełku

- „Do lutego 2022 roku nigdy nie doświadczyłam wolontariatu”, mówi Irina Razin. „Mieszkam w Berlinie od 8 lat. Przeprowadziłam się tu z byłym mężem, programistą. Kiedy zdecydowaliśmy się spróbować swoich sił w innym kraju, mój mąż odbył wiele rozmów kwalifikacyjnych z firmami na całym świecie, ale Berlin odpowiedział najszybciej. Dołączyłam do niego na podstawie wizy rodzinnej. Byliśmy młodzi, chcieliśmy zobaczyć świat, nauczyć się nowych języków - to była dla nas wielka przygoda.

Jakie były Twoje pierwsze kroki w obcym kraju?

— Jestem muzyczką i artystką, zawodowo pozycjonowałam się jako śpiewaczka operowa, ponieważ mam dyplom z wokalistyki. Jeszcze przed przeprowadzką zaczęłam szukać możliwości: aplikowałam do różnych akademii, znalazłam społeczność śpiewaków operowych, nauczyciela śpiewu i koncertmistrza. Wyjechałam z jasnym planem.

Na scenie

Jak szybko udało Ci się znaleźć pracę w nowym kraju?

— Zajęło mi to dużo czasu. Był nawet moment, kiedy chciałam się już poddać, ponieważ zainwestowałam dużo wysiłku i pieniędzy, ale nie było prawie żadnych rezultatów. Zawód muzyka operowego jest bardzo konkurencyjny. Studiowałam w akademiach, brałam udział w konkursach, pobierałam lekcje od nauczycieli i miałam liczne przesłuchania. Ale nawet utalentowani śpiewacy nie zawsze mają tu szczęście.

Pewnego razu, podczas studiów w Akademii Operowej w Berlinie, powiedziano nam: „Jesteś jak wielkie pudełko czekoladek, każda zrobiona według specjalnej receptury. Ręcznie robione, ekskluzywne. Ale agenci widzą przed sobą wiele takich pudełek. Wybierają je w zależności od nastroju, gustu, czasem na chybił trafił. Więc nie każdy ma szczęście”.

Jak sobie z tym radziłaś?

— Po prostu pracowałam dalej. Z biegiem czasu zapraszano mnie na występy, chociaż były to głównie projekty bezpłatne lub słabo płatne. W tamtym czasie mogłam sobie na to pozwolić dzięki wsparciu finansowemu mojego byłego męża. Później dostałam dobre propozycje od różnych chórów. Odkryłam też drugi zawód - zaczęłam ilustrować książki dla dzieci i uczyć malarstwa, co stało się źródłem dochodu i ważną częścią mojego życia.

Czy miałeś chwile zwątpienia? Co było impulsem do transformacji piosenkarki w ilustratorkę?

— Musiałam nauczyć się niemieckiego, poprawić swój angielski i wziąć udział w przesłuchaniach. Ale po licznych odmowach od agentów, którzy pozytywnie wypowiadali się o mojej technice i występach, ale nigdzie mnie nie zapraszali, miałam kryzys. W końcu po prostu zamknąłam się w domu.

I właśnie w tym czasie odezwał się do mnie przyjaciel, który napisał zbiór wierszy i chciał go opublikować, ale miał tylko 500 dolarów na ilustratora. Niewielu profesjonalnych artystów zgodziłoby się na taką sumę. Zawsze uwielbiałam rysować, ukończyłam szkołę artystyczną, więc zapytała mnie, czy nie chciałabym spróbować. Miałam pod ręką tablet graficzny, prezent, którego prawie nigdy nie używałam. Zgodziłam się i stało się to dla mnie prawdziwą terapią.

Rok później książka została opublikowana, a ja zaczęłam rozwijać swoje konto na Instagramie, gdzie publikowałam ilustracje. Były dalekie od doskonałości, ale ludzie zaczęli zamawiać rysunki.

Kiedy wybuchła pandemia COVID i wszystkie kontrakty muzyczne zostały anulowane, zaczęłam się uczyć, poprawiłam swoją technikę ilustracji i otrzymałam jeszcze więcej zamówień. Od tego czasu zilustrowałam kilka książek, w tym Mama dla Peppy niemieckiej autorki Melanie Langhoff, która jest dla mnie bardzo ważną historią o adopcji. To niezwykle ważny temat, który dla mnie osobiście staje się coraz bardziej istotny. Sama marzę o adopcji.

We wrześniu ubiegłego roku rozstałam się z mężem i była to dla mnie ogromna trauma. Nie jesteśmy razem, ale pragnienie posiadania dzieci pozostało. A w Ukrainie wiele dzieci zostało bez rodziców. Domy dziecka są przepełnione, choć niestety adopcja z zagranicy jest obecnie zamknięta. Więc może pierwszym krokiem jest powrót do domu, a następnie próba spełnienia tego marzenia.

Wojna wywróciła wszystko do góry nogami

— A potem nadszedł luty 2022...

„24 lutego obudziłam się, gdy świat był już w stanie wojny przez kilka godzin.

Uczucie chłodu, które się wtedy pojawiło, nie opuszczało mnie przez wiele miesięcy. Wydawało się, że nigdy się nie rozgrzeję.

Wojna wywróciła wszystko do góry nogami. Mój mąż pojechał odwiedzić swoich rodziców w Ukrainie, mimo że ja odmówiłam. Zapewniał mnie, że wszystko będzie dobrze. Zawsze dawałam mu jak najwięcej swobody, więc tym razem go nie powstrzymałam. Bardzo się o niego martwiłam.

W końcu poszedł na front. Mój były mąż jest wolontariuszem i harcerzem. Był w Soledarze, towarzyszył kontrofensywie na Chersoń, pracował w Dnieprze i Zaporożu. Nasze pierwsze spotkanie podczas wojny miało miejsce 100 kilometrów od frontu. Tam po raz pierwszy usłyszałam alarm. Byliśmy razem przez dziesięć lat i czekałabym na niego bez końca. Ale on wrócił do pół-cywilnego życia i wybrał życie beze mnie.

— Może chciał, żebyś wróciła do Ukrainy?

Rozmawialiśmy o tym, on tego nie chciał. Nie miałam możliwości powrotu do Ukrainy od razu (miałam mieszkanie na kredyt, koty, przyjaciół uchodźców, którzy mieszkali wtedy u mnie w domu, a teraz mieli dziecko), a potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nie dano mi nawet możliwości uratowania naszej rodziny.

Co zrobiłaś, gdy dowiedziałaś się o wojnie w Ukrainie?

„Zareagowałam „biegiem” - nie mogłam usiedzieć w miejscu. Moi przyjaciele napisali: „Bierz ukraińskie symbole i biegnij na demonstracje!”

Pospiesznie spakowałam swoje rzeczy, szukając ładowarek i termosów. W metrze widziałam ludzi prowadzących swoje normalne życie: jadących do pracy, pijących kawę, kłócących się o rowery. Stałam tam i myślałam: „Oni nie wiedzą, że stolica Ukrainy jest teraz bombardowana”.

To rozdwojenie rzeczywistości było strasznie destrukcyjne. Uczucie wstydu stało się ciągłe - ty pijesz kawę i jesz rogalika, a w Ukrainie ludzie śpią w metrze

Kiedy demonstracje ustały, zaczęłam szukać nowych sposobów pomocy Ukrainie. Skontaktowałam się z Andrijem Ilinem, jednym z aktywistów w Berlinie, ponieważ otrzymałam wiele wiadomości od moich znajomych z prośbą o pomoc: ktoś mógł dostarcz lekarstwa, ktoś szukał możliwości wysłania zebranej pomocy humanitarnej... Andrij odpowiedział: „Mam setki takich wiadomości. To, czego naprawdę potrzebuję, to asystent, który je wszystkie przetworzy”.

Na podłodze za zasłonami

Więc zaczęłaś pracować w organizacji wolontariackiej?

— Tak, prawie tam mieszkałam, a moje mieszkanie stało się schronieniem dla uchodźców. Przyjaciel z atakami paniki, ludzie, którzy szukali noclegu w drodze do miejsca stałego schronienia — płakali, szukali wsparcia.

Kiedy uchodźcy zaczęli przybywać do Berlina, zdałam sobie sprawę: musisz być silna nie tylko dla siebie, ale także dla nich

W sztabie wolontariuszy było ciężko - presja psychiczna, łzy, cały czas kryzys, dlatego wielu wolontariuszy nie wytrzymywało. Przychodzili i szybko znikali, tylko nieliczni zostawali.

Kim byli ci wolontariusze? Ukraińcami czy Niemcami?

— 90% stanowili Ukraińcy. Początkowo nasza siedziba mieściła się na uniwersytecie w pobliżu Bramy Brandenburskiej. Dostaliśmy pierwsze piętro i piwnicę do sortowania pomocy humanitarnej. Zbierali się tam wszyscy aktywiści z Berlina. Były tam organizacje, na przykład Ukraine Hilfe Berlin e.V., która działała od 2014 roku. Pomagały one dzieciom we wschodniej Ukrainie, organizowały dla nich kreatywne warsztaty i zbierały pomoc humanitarną.

Po inwazji na pełną skalę wszystko zamieniło się w chaos. Nie było żadnej struktury. Wczoraj ktoś był odpowiedzialny za leki, a dziś leżał w domu rozhisteryzowany, bo nie mógł ich przyjmować. Dali mi tylko laptopa i telefony: „Uporządkuj wiadomości”. Telefony się nie urywały, internet był dostępny tylko przy oknie. Siedziałam na podłodze za zasłonami, w centrali nie było jedzenia.

Pamiętam, jak po 5-6 godzinach takiej pracy zza zasłon wyłoniła się ręka - Andrij po prostu podsunął mi zupę w plastikowym kubku, sprawdził, czy żyję, i zniknął

Początkowo pomagali również Niemcy, ale wielu z nich zostało zmuszonych do powrotu do swoich miejsc pracy - wszyscy mieli nadzieję, że wojna wkrótce się skończy. Ostatecznie niewielka grupa wolontariuszy wydzieliła się w osobny zespół w ramach fundacji kościelnej Ukrainische Orthodoxe Kirchengemeinde e.V.

— Stworzyłaś ją czy do niej dołączyłaś ?

— Jest to fundacja założona przez Ukraiński Kościół Prawosławny w Berlinie. W Niemczech każda organizacja, nawet organizacja wolontariacka, nawet kościół, musi być oficjalnie zarejestrowana, mieć system księgowy i stale składać sprawozdania ze swojej działalności. Założenie oddzielnej fundacji zajęłoby miesiące, więc wolontariusze stali się częścią Ukrainische Orthodoxe Kirchengemeinde e.V. Od tego czasu współpracujemy. Wszyscy w Berlinie znają nas po prostu jako „kościół”.

Ponieważ w fundacji było niewiele osób, musiałam być sekretarką, księgową i projektantką Była to garstka ludzi, ale staliśmy się prawdziwą rodziną. Były momenty, kiedy wydawało się, że się nienawidzimy, odchodziliśmy z fundacji i... wracaliśmy.

Wiele zespołów, które zebrały się wtedy, w lutym 2022 r., przestało istnieć. My przeżyliśmy

Wolontariat powinien przynosic satysfakcję

Opowiedz nam o swoich projektach charytatywnych.

— Uruchomiliśmy projekt gastronomiczny Küche UA Berlin, który sprzedaje ukraińską żywność za darowizny. Działa on od dwóch lat. Niedawno, podczas ukraińskiego festiwalu bożonarodzeniowego w Berlinie, zebraliśmy sześć tysięcy euro na zakup mebli dla schroniska w Dnieprze, które opiekuje się rodzinami ewakuowanymi z regionów frontowych.

„Nie otrzymuję pomocy socjalnej, nie jestem uchodźczynią i co roku muszę udowadniać, co robię w tym kraju. Nie mogę więc cały czas pracować jako wolontariuszka, tak jak kiedyś. Zwłaszcza po rozwodzie.

Ale te straszne zmiany w moim życiu pozwoliły mi się skupić i spełnić moje długoletnie marzenie o otwarciu własnej przestrzeni artystycznej.

W tym samym czasie powstało wiele projektów muzycznych. Jednym z najważniejszych jest Stimmen der Ukraine (Głosy Ukrainy). Założyli go niemieccy aktorzy Jan Uplegger i Mareile Metzner. Czytają oni ukraińskich klasyków w niemieckich tłumaczeniach: Szewczenko, Zabużko, Żadan, Franko. Występ uzupełnia trio ukraińskich wokalistów, którym towarzyszy fortepian lub gitara elektryczna. Początkowo był to projekt charytatywny, ale teraz Jan znalazł dotacje, a na 2025 rok zaplanowano 15 występów.

Czy Niemcy są tym zainteresowani?

— Bardzo. Słuchają nie tylko klasycznych fragmentów i muzyki, ale także naszych wojennych historii. Jedna solistka ewakuowała się pod ostrzałem z małym dzieckiem, inna ze swoim siostrzeńcem. Te historie poruszają serca Niemców.  

Kto jest odpowiedzialny za pisanie wniosków o dotacje?

— W fundacji nie ma takiej osoby, więc postanowiłam spróbować sama. Złożyłam wniosek o grant Durststarten dla grupy dzieci uchodźców, z którymi pracuję. Są niesamowicie utalentowane i chcę dać im więcej - kupić materiały, zorganizować wystawę z ich refleksjami na temat samoidentyfikacji: kim są teraz, kiedy integrują się z niemieckim społeczeństwem? Chcę też porozmawiać o ukraińskiej kulturze - nawet o mało znanych rzeczach, takich jak ikony Czumaka na suszonych rybach. Ważne jest, aby dzieci nie tylko uczyły się niemieckiej historii, ale także komunikowały się po ukraińsku i tworzyły po ukraińsku.

— Jak radzisz sobie z wypaleniem zawodowym?

— Jestem niespokojną osobą, a niespokojni ludzie są zawsze nadaktywni. Czasami ludzie nawet pytają: „Czy jest jakiś sposób, żeby cię wyłączyć?”. Ale w końcu nauczyłam się balansować, delegować zadania i mówić „nie”. Po Ukraińskim Festiwalu Bożonarodzeniowym otrzymałam wiele ofert: „Zorganizujmy coś tu, albo coś tam...”. Wcześniej zgodziłabym się na wszystko i wypaliła. Teraz analizuję: co to przyniesie fundacji? Czy warto poświęcać czas i zasoby?

Wolontariat powinien przynosić zwrot - zbieranie datków, nowe kontakty, opowiadanie ludziom o fundacji. Zdałam sobie sprawę, że trzeba być pragmatycznym i zorganizowanym, aby uniknąć wypalenia i pozostać skutecznym.

— Czy dużo osób przychodzi na wasze festiwale i koncerty?

— Tak, całkiem sporo. Jeśli mówimy o ostatnim wydarzeniu, Ukraińskim Festiwalu Bożonarodzeniowym, byliśmy bardziej skoncentrowani na Ukraińcach. Ale głównym wydarzeniem była wystawa o ukraińskich świętach Bożego Narodzenia w dwóch językach. W Niemczech jest Adventszeit, czas oczekiwania na Boże Narodzenie, który trwa około miesiąca. Tworzą specjalną atmosferę: tydzień po tygodniu zapalają świece w wieńcu, otwierają okna kalendarza adwentowego i odwiedzają jarmarki. To zostało utracone w naszym kraju, chociaż również istniało.

W rzeczywistości, zgodnie z ukraińskimi tradycjami, okres świąt zimowych trwał od 4 grudnia do Trzech Króli, ale władze radzieckie zrobiły wszystko, co w ich mocy, abyśmy o tym zapomnieli

Przeprowadziłam badania, zebrałam materiały i stworzyłam wystawę, która miała wielki cel edukacyjny. Najbardziej zainteresowani byli nią Niemcy, którzy chcieli poznać nasze tradycje, znaleźć podobieństwa i różnice. Chętnie brali udział w warsztatach: robili świąteczne pająki, diduchy, uczyli się malować Petrykiwkę.

— Fajny projekt, a jakie masz pomysły na ten rok?

— Pierwszym projektem, na który złożyłam wniosek o grant był „Roots. Dzieci”. Mam również projekt muzyczny o nazwie Korzenie, w którym badam pieśni ludowe jako odzwierciedlenie historii. Do tego projektu wybrałam 10-14 piosenek z różnych epok, od Rusi Kijowskiej do współczesności. Każdej piosence towarzyszy krótki film o jej kontekście historycznym. Będzie to teatralne przedstawienie muzyczne. Scenografia i kostiumy są gotowe, szukamy funduszy na inżynierię dźwięku i logistykę. Pracujemy nad tym z moim przyjacielem, który wspiera wszystkie moje kreatywne przygody.

Trzeci projekt to książka dla dzieci poświęcona badaniu i ochronie przyrody. „Kiedy zaczęła się pandemia COVID, dużo spacerowałam po berlińskim parku. Obserwowałam dzikie zwierzęta i ustawiłam kamerę pułapkę, aby badać je w nocy. Jest to szczególnie interesujące w Niemczech: w tutejszych parkach żyją sarny, szopy, lisy i wiele ptaków. Ale współczesne dzieci prawie nie zauważają natury, ponieważ są zanurzone w gadżetach. Jednocześnie zwykła wycieczka do parku może być prawdziwą przygodą, jeśli wiesz, czego szukać i jak to zrobić. Można spędzić godziny tropiąc bobry, badając ślady, zbierając i identyfikując pióra...

Piszę też książkę. Opowiadam historię mitycznego strażnika lasu - małej istoty, która prowadzi dziennik, uczy dzieci obserwacji, ochrony zwierząt, nieśmiecenia i właściwego karmienia ptaków. Chcę ją wkrótce skończyć i zaoferować wydawcom.

Po ukraińskim festiwalu bożonarodzeniowym przygotowujemy również ukraiński festiwal wielkanocny. Potem planuję pojechać do Ukrainy uczyć dzieci z domów dziecka. Ciągnie mnie tam...

Zdjęcia z prywatnego archiwum

Data publikacji:

18.2.2025

20
хв

Wolontariuszka Iryna Razin: „Niespokojni ludzie są zawsze nadaktywni. Czasami nawet pytają mnie: „Czy jest jakiś sposób, żeby cię wyłączyć?”

Tetiana Wygowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Agnieszka Holland: Światło jest w nas

Ексклюзив
20
хв

Jeden ukraiński film

Ексклюзив
20
хв

Kto chce nas skłócić?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress