Exclusive
20
min

Maksym Kolesnikow: "Dla Rosjan wielu Ukraińców w jednym miejscu, nawet jeśli to więźniowie, jest zagrożeniem. Boją się nas"

Prawie rok w rosyjskiej niewoli. Jakie to doświadczenie?

Oksana Szczyrba

Maksym Kolesnikow podczas koncertu ku pamięci ofiar w Kijowie. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Jest biznesmenem pochodzącym z Doniecka. Mieszkał w Kijowie, był restauratorem, a także dyrektorem marketingu w dużej firmie finansowej. Jednocześnie studiował, chciał zostać psychoanalitykiem. Od początku inwazji na pełną skalę został zmobilizowany i poszedł bronić Ukrainy. W marcu 2022 roku został wzięty do niewoli. 4 lutego tego roku został zwolniony. Na zdjęciu z tamtej chwili zmęczony i wyniszczony trzymaa w dłoni czerwone jabłko. Moment, w którym stoi wśród innych uwolnionych więźniów, oszołomiony patrzy na jabłko, stał się symbolem powrotu do życia. zdjęcie to obiegło cały świat. Prawie rok w niewoli - jak to przeżył?

Maksym Kolesnikow przed wojną

Oksana Szczyrba: W 2015 roku pojechałeś bronić swojego rodzinnego Donbasu przed rosyjskimi okupantami. To była trudna decyzja?

Maksym Kolesnikow: Urodziłem się i wychowałem w Doniecku. Wydarzenia na wschodzie Ukrainy wstrząsnęły mną, mimo że od kilku lat mieszkałem w Kijowie. Rozumiałem, że toczy się wojna.

OS: Kiedy Rosja rozpoczęła inwazję na pełną skalę, zaciągnąłeś się do wojska pierwszego dnia, 24 lutego 2022 roku. Jak trafiłeś do niewoli?

MK: Zajmowaliśmy pozycję w regionie Kijowa, w pobliżu małej wioski, między autostradą Żytomierz a Gostomlem. Byliśmy otoczeni od 3 marca. Kilka razy Rosjanie próbowali wejść na teren naszej jednostki wojskowej, za każdym razem ich odpieraliśmy. 20 marca zostało nas mniej niż 80. Wjechali z czterema czołgami. Bitwa trwała ponad 8 godzin. Skończyła się nam broń przeciwczołgowa i nie mieliśmy czym walczyć. Czołgi jeździły po terenie, ostrzeliwując nasze pozycje z bliskiej odległości. Kiedy stało się jasne, że nie ma czym walczyć, a wielu ludzi zginęło, dowódca naszego oddziału zdecydował się poddać.

ОЩ: Коли рідні дізналися, що Ви в полоні?

MK: Z rosyjskiego kanału telewizyjnego Zvezda. Film ze mną został opublikowany w Internecie.

OS: Prawie rok niewoli. Gdzie byłeś przetrzymywany?

MK: Najpierw zabrano nas na Białoruś, do obozu filtracyjnego. Stamtąd przewieziono do miasta Nowozybkow w obwodzie briańskim w Rosji do ośrodka zatrzymań. Byliśmy tam przetrzymywani aż do wymiany.

Максим Колесников, 4 лютого 2023 року, під час звіленення з полону, перші кадри на території України. Фото: Фейсбук-сторінка Міністерства оборони України

OS: Ile osób było z tobą w niewoli?

MK:Naliczyliśmy około 540.

OS: Jak to ustaliłeś??

MK: Jak się prawie nic nie wie, to szuka się sposobów, żeby się czegoś dowiedzieć. Raz lub dwa razy w miesiącu dostawaliśmy mydło i za każdym razem podpisywaliśmy się na wyciągach. Mogliśmy zobaczyć, ilu ludzi też odebrało mydło. Potem stało się to trudniejsze, bo zaczęły się wymiany. Teraz starają się trzymać ludzi w mniejszych grupach. Dla Rosjan wielu Ukraińców w jednym miejscu to duże zagrożenie. Boją się nas.

OS: Jak wyglądał wasz zwykły dzień w niewoli?

MK: Żyliśmy według więziennego grafiku. O 6 rano budzono nas, o 22 szliśmy spać. Raz w tygodniu zabierali nas do łaźni. W październiku niespodziewanie dostaliśmy książki. Potem je zabrali. Kiedy przyjechała kontrola, było lepiej. Doskonale zdają sobie sprawę, że łamią wszelkie możliwe zasady i przepisy. Na przykład mieliśmy surowy zakaz patrzenia na nich, żądali, abyśmy patrzyli w dół. Nawet kiedy się poruszaliśmy, nie wolno nam było podnosić głowy. Nosili kominiarki i nie widzieliśmy ich twarzy.

OS: Podczas przesłuchania odmówiłeś nazwania Ukraińców nazistami, czego domagali się okupanci. Czy nie zostałeś za to ukarany?

MK: Nie. To było przed kamerą. Na zewnątrz Rosjanie starają się pokazać, że przestrzegają zasad. Miałem też szczęście, bo było ze mną kilku innych więźniów, którzy mieli być przesłuchiwani. Nie chcieli tracić na mnie czasu. W pierwszych dniach niewoli wielu Rosjan było zszokowanych tym, co się działo. Pytali mnie: "Czy masz jakichś krewnych w Rosji? Mój wujek mieszkał w Rosji, zmarł w grudniu 2021 roku. Pewien rosyjski policjant powiedział mi, że miał szczęście, że nie widział tego wszystkiego. Oznacza to, że dla wielu z nich (nie dla wszystkich) to, co się działo, było szokiem.

Maksym i jego żona, Bucza, 2018 r.

OS: Co było dla ciebie najbardziej przerażające w niewoli?

MK: To, że nie wiedziałem, co się dzieje z najbliższymi. Kiedyś dano nam możliwość napisania listu z czterema słowami, które podyktowali: "Żywi, zdrowi, wszystko w porządku". Powiedzieli, że jeśli cokolwiek dodamy, nie wyślą listu. To było w maju, a wczesną jesienią list przyszedł na adres mojej mamy. Listy były wysyłane, ponieważ w sierpniu okupanci uznali nas za jeńców wojennych. Często pytano nas, czy chcemy wracać do domu, czy do Rosji. Od naszych krewnych nie było żadnego odzewu. Do 31 maja nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Później dano nam małe telewizory (raz lub dwa razy w tygodniu). Nadawali głównie kłamstwa, ale dowiedzieliśmy się, że Rosjanie opuścili północ Ukrainy, opuścili region Kijowa.

OS: Czy okupanci szydzili z ciebie?

MK: Nie rozmawiamy o tym - to niebezpieczne dla tych, którzy pozostali. Po zwycięstwie będziemy zbierać dowody.

OS: Zbieramy już...

MK: Tak. Niedawno uczestniczyłem w konferencji w Wiedniu na temat jeńców wojennych. Było tam wielu przedstawicieli Ukrainy, w tym byli jeńcy, i daliśmy tam pełne świadectwo. Świat musi wiedzieć, co się dzieje.

OS: Czy zwrócono się do Ciebie w Ukrainie w sprawie składania zeznań?

MK: Tak. Wszyscy jeńcy wojenni zeznają.

W szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy

OS: Nie mogę przestać myśleć o twoim zdjęciu z jabłkiem po uwolnieniu z niewoli. Powiedziałeś wtedy, że boisz się zjeść jabłko...

MK: Trochę żartowałem. Może żart nie wyglądał na żart, byłem w złym stanie fizycznym. Podczas niewoli nie widzieliśmy świeżych owoców i warzyw. Raz mieliśmy świeżą kapustę.

OS: Po niewoli nawet członkowie twojej rodziny cię nie rozpoznali, schudłeś 32 kg. Jak człowiek może to wszystko wytrzymać? Co pomogło ci wytrwać?

MK: Od pierwszych dni byłem zdeterminowany, żeby to wszystko przetrwać i wrócić do domu. Rozumiałem, że wojna potrwa długo. Gdybym poddał się rozpaczy, bardzo szybko straciłbym swoją tożsamość. Zmusiłem się do powrotu do miłych wspomnień, do przeszłości, do moich planów. Przed wojną miałem wspaniałe, pracowite życie. Wspaniałą żonę, dzieci, które bardzo kocham, rodziców. Rodzina stała się dla mnie ważnym oparciem. Stworzyłem sobie model mostu: przeszłość to jeden brzeg, a drugi to przyszłość. I musiałem przekroczyć tę przepaść. Komunikacja i wzajemne wsparcie między braćmi broni to wielka siła. Oczywiście nie jesteśmy święci. 14 dorosłych, ciągle głodnych mężczyzn przebywało w tym samym pomieszczeniu przez długi czas. Pojawiały się konflikty. Ale za każdym razem przypominaliśmy sobie, że wróg jest poza naszą celą i że powinniśmy skierować nasz gniew na tego, który nas maltretuje. Wspieraliśmy się historiami i wspomnieniami.

OS: Nie zabroniono ci się komunikować?

MK: Było kilka prób, kiedy nowa zmiana strażników przybyła z Kaukazu. Wprowadzili własne zasady. Na początku często kazali nam stać cały dzień, nie pozwalali rozmawiać. Ale szeptaliśmy do siebie. Ci z Kaukazu sprawdzali nas kilka razy dziennie, czy jesteśmy cicho. Później ten wymóg zniknął.

TS: Czy inaczej odnosili się do kobiet, a inaczej do mężczyzn?

MK: Na naszym piętrze była cela z kobietami i dość szybko je uwolniono. Na początku były traktowane jak mężczyźni. Ogolono im głowy. Dostały też więzienne ubrania.

Podczas rehabilitacji

OS: Co wam dawali?

MK: Buty, podkoszulki, kalesony, skarpety, gumowe kapcie. To wszystko, nie dali nam zimowych ubrań. Musieliśmy podpisać się pod wieloma rzeczami, których nam nie dano. To małostkowe i śmieszne. Mieli nam dawać nową szczoteczkę i pastę do zębów co miesiąc, ale dawali nam jedną co kilka miesięcy. Czasami nie dawali nam mydła w łaźni, ale kazali nam podpisać, że je dostaliśmy. Kradli wszystko, co się dało.

OS: Jeśli więźniowie mieli problemy zdrowotne, czy dostawali pomoc?

MK: Był taki przypadek, kiedy facet kilka razy skarżył się, że boli go ząb. W końcu zabrano go do lekarza. Wszyscy w celi z nim zostali zmuszeni do siedzenia aż do jego powrotu. Mieliśmy w celi 59-letniego więźnia, który miał wylew na kilka miesięcy przed inwazją na pełną skalę i powiedział o tym. Kiedy zachorował, podano mu lekarstwa. Oczywiście w większości przypadków nie próbowano nic zrobić. Co najmniej 2 osoby zmarły na początku niewoli, Rosjanie o tym nam mówili.

OS: Jak zmienił cię czas spędzony w niewoli?

MK: Trudno jest analizować samego siebie. Niewola odebrała mi sporą część zdrowia. Udało mi się jednak zachować swoją osobowość. To było bardzo trudne doświadczenie. Dużo rozmawiam z psychologami, którzy pracują z wojskiem. Istnieje ogromna potrzeba pracy z żołnierzami podczas rehabilitacji po wojnie, a kwestia zaufania jest bardzo ważna. Mężczyźni i kobiety, którzy walczą, chcą czuć, że psychologowie ich rozumieją.

BHP: Podczas wymiany na dużą skalę 4 lutego wróciło do Ukrainy 115 kolejnych żołnierzy, w tym również ty. Jak przebiegła wymiana?

MK: Po prostu otworzyli drzwi celi. Wywołali nasze imiona, kazali nam się spakować i wyjść. Zabrali nam wszystkie ubrania. Dali nam mundury wojskowe - nie nasze rzeczy, ale wybrane ze stosu. Potem kazali nam siedzieć cicho, że idziemy na wymianę. Okupanci nie mogli przywieźć nikogo z Doniecka, więc wymiana została opóźniona. Strona ukraińska nalegała na wymianę wszystkich z zatwierdzonej listy, podczas gdy Rosjanie próbowali naruszyć umowę. Pojechaliśmy na wymianę dwa razy i dopiero za trzecim razem zostaliśmy wymienieni. Rankiem 4 lutego zostaliśmy przewiezieni na przejście graniczne. Kiedy wjechaliśmy na terytorium Ukrainy, do autobusu wszedł przedstawiciel sztabu organizacyjnego i przywitał nas po ukraińsku. Zrozumieliśmy, że jesteśmy w domu.

Rosjanie stale odmawiają wymiany i zmniejszają liczbę osób. Zostałem zatwierdzony do wymiany znacznie wcześniej. Ale skreślili mnie dwa razy. Niestety, strona ukraińska nie może nikomu dać gwarancji. To rodzaj loterii.

OS: Jak przywitała cię rodzina?

MK: Kiedy moja żona mnie zobaczyła, powiedziała, że jestem chudy jak nastolatek. I pochylony. Chodziłem jak znak zapytania. Miałem poważny zanik mięśni.

OC: Gdzie radzisz zwrócić się tym, których krewni są w niewoli?

MK: Radzę współpracować z Centrum Koordynacyjnym. Komunikować się ze sobą, znaleźć grupy wsparcia psychologicznego, grupy wolontariuszy. Bardzo ważne jest, aby czekać i mieć siłę. Ci, którzy wrócą, będą osłabieni, zmęczeni i będą potrzebować pomocy swoich bliskich. Jeśli jesteś w niewoli, nie zapominaj więc o sobie. Wierz, miej nadzieję i czekaj na swoich bliskich.

Podczas treningu po rehabilitacji

ОЩ: У 2015 році Ви вели онлайн-щоденник у соцмпережі, де описували підготовку українських військовослужбовців, будні ЗСУ і проблеми. Багато українських видань публікували Ваші розповіді під назвою «Щоденник мобілізованого». Плануєте написати книгу про полон?

MK: Zastanawiam się nad tym. Każdy powinien napisać wszystko, co pamięta. Nie forma literacka jest ważna, ale świadectwo. To powinno zostać we wspólnej pamięci narodowej, żeby Ukraina zdała sobie sprawę, z kim mamy do czynienia, bo realia rosyjskiej niewoli są bardzo dalekie od międzynarodowych norm, konwencji i niewoli, w której przetrzymywani są rosyjscy jeńcy wojskowi w Ukrainie. To jest wojna na wyniszczenie Ukraińców. Mam nadzieję, że z czasem z moich wspomnień uda mi się zrobić coś, co będzie o tym świadczyć.

OS: Jak przebiegał proces rehabilitacji? Jak się dzisiaj czujesz?

MK: Rehabilitacja trwała około 3 tygodni: diagnoza, badania lekarskie, testy psychologiczne. Kolejny miesiąc fizjoterapii, ponieważ miałem poważny zanik mięśni i zmiany w kręgosłupie, i stawach. Bolało mnie lewe biodro, a w kolanie stwierdzono uszkodzenie. Przeszedłem operację, a następnie rehabilitację. Teraz mam cotygodniowe sesje z terapeutą rehabilitacyjnym. Może to potrwać kolejne sześć miesięcy. Teraz czuję się znacznie lepiej. Mogę chodzić na siłownie, muszę dużo pracować nad mięśniami.

OS: Jakie są Twoje najbliższe plany?

MK: Po wojnie planuję wrócić na studia. Jest duże zapotrzebowanie na psychologów wojskowych. Chcę studiować, aby pracować z tymi, którzy potrzebują takiej pomocy.

Odpowiedz krótko, proszę:

OS: Twoje idealne śniadanie?

MK: Jajecznica.

OS: Kto jest Twoim najlepszym nauczycielem?

MK: Wykładowca seksuologii w instytucie, w którym studiuję

OS: Czy często gotujesz w domu?

MK: Kilka razy w tygodniu.

OS: Dlaczego Rosjanie są tak okrutni?

MK: Nienawidzą siebie, bo nie mogą być ludźmi.

OS: Czy będziesz w stanie wybaczyć tym, którzy trzymali cię w niewoli?

MK: Nie.

OS:Kto ponosi winę za wojnę?

MK: Rosjanie, Putin.

OS: Kiedy zwyciężymy?

MK: Nie wiem.

TS: Trzy rzeczy, które zawsze ci towarzyszą.

MK: Telefon, nóż, słuchawki.

OS: Jaki jest twoja słabość?

MK: Jedzenie.

OS: Jaka jest najlepsza rada, jaką kiedykolwiek otrzymałeś?

MK: Było wiele rad od moich rodziców.

OS: Czego żałujesz?

MK: Że w marcu 2022 nie miałem broni przeciwpancernej.

OS: Trzy rzeczy, które cię przygnębiają?

MK: Nie ma takich rzeczy.

OS: Jaka jest Twoja ulubiona książka?

MK: "Sto lat samotności".

OS: Co wpajasz swoim dzieciom?

MK: Niezależność od innych.

OS: Najlepszy przyjaciel?

MK: Nazywa się Dmytro, został zmobilizowany i jest teraz majorem Gwardii Narodowej.

OS: Co może doprowadzić cię do łez?

MK: Wiele rzeczy. Stałem się dość sentymentalny. Ale to głównie coś miłego.

OS: Proszę, dokończ zdania:

- Z czasem zdałem sobie sprawę, że... czas ucieka.

- Nigdy nie zapomnę... jak urodziły się moje dzieci.

- Moje największe zwycięstwo ... jeszcze nie nadeszło.

- Tęsknię za czasami, kiedy... nie było wojny.

- Jeśli zobaczę diabła, powiem mu... czy istniejesz?

- Na moje 70. urodziny podaruj mi... opony, jak sądzę.

- Życie jest zbyt krótkie, by marnować je na... ludzi, którymi nie jesteś zainteresowany.

- Chcę przeprosić... Przeprosiłem wszystkich, wobec których byłem winny. Więc teraz nie mam tego problemu.

- Nigdy nie mogę zostać potępiony za... coś, w czym się mylę.

- Film o mnie nazywałby się... "80 tysięcy kilometrów dookoła świata".

OS: Dziękuję za rozmowę.

Zdjęcia z archiwum bohatera

No items found.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Rościsław Osipenko

Rostysław  urodził się w Kijowie. Studiował informatykę, ale rzucił uniwersytet na drugim roku i najął się za kelnera. Od najmłodszych lat pracował w branży restauracyjnej.

- Przed wojną miałem własną kawiarnię, ale później musiałem ją zamknąć - przyznaje.

Na front wzięli go, bo się uparł. Był jedynym z oddziału, który przeżył atak w najtrudniejszym sektorze walki o Bachmut. Prztrwał, chociaż jego towarzysze w myślach już go pochowali.

Spotykam go w przytulnej kawiarni na kijowskim Chreszczatyku. Uśmiecha się ciepło, ma mocny uścisk dłoni. Godziny rozmowy mijają niepostrzeżenie. Widzę kątem oka, jak goście przy sąsiednim stoliku zerkają na nas ukradkiem, podsłuchując z zapartym tchem jego opowieści.

Nigdy nie byłem tchórzem

Kiedy zaczęła się wojna, nie miałem pracy przez dwa miesiące. Było mi ciężko, jak wielu Ukraińcom. Potem się trochę poprawiło, znów zacząłem pracować jako kelner. W tym czasie mój przyjaciel, barman, był już na wojnie. Często powtarzał: "Nikt nie chce cię tu zabić, chodź". Nigdy nie byłem tchórzem. Postanowiłem iść i bronić Ukrainy. Miesiąc błagałem, aby mnie wzięli. Ciągle mi odmawiali, bo brakowało mi wyszkolenia bojowego. Ale w końcu mnie przyjęli i 2 grudnia zostałem wysłany wraz z innymi chłopakami do wioski Desna w obwodzie czernihowskim. Tam przeszliśmy szkolenie ogólne, a potem miesięczne szkolenie na sanitariusza. Powiedzieli mi, że mogę zostać tylko sanitariuszem.

Rostysław (z lewej) z kolegami na szkoleniu, grudzień 2022

Chciałem walczyć z bronią w ręku, ale co zrobić. Często słyszałem: „Na wszystko przyjdzie czas...”. Przydzielili mnie do 92. brygady w rejonie Charkowa i tam wiele się nauczyłem. Na początku koledzy nie lubili mnie, bo byłem z Kijowa. Chcieli przypisać mi znak wywoławczy „Stolica”, a jeden nazwał mnie nawet „doktorkiem”. Ale ja reagowałem tylko na „Rostik”. Po jakimś czasie mówili do mnie: "Jesteś normalnym facetem. Nie możesz być z Kijowa”.

Umrzeć można, ale nie tak

Była Wielkanoc, 16 kwietnia 2023 roku. Kierunek Chrowowe, blisko Bachmutu.

Wracałem z pozycji, Rosjanie tego dnia mocno nas szturmowali. Generalnie Moskale bardzo lubią atakować w święta. Niestety nasza grupa była słaba. Kiedy mieliśmy iść na pozycje, dowódca odmówił pójścia z nami. Przysłano innego dowódcę, też bez większego doświadczenia. Wyobraź tylko sobie: trzęsły mu się ręce, bał się wszystkiego. Jak tylko zeszliśmy do okopów, zaczęli do nas strzelać. Dwóch naszych od razu uciekło. Nie przeżyli, nadziali się na miny.

Reszta szła dalej, nieustraszona. Stąpaliśmy po zakrwawionych ciałach. Wtedy nasze mózgi nas chroniły, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że depczemy ciała naszych.

Mieliśmy zabić wroga i nie było w nas strachu. Tylko nienawiść i chęć obrony naszego kraju. Żadnych innych emocji. To wszystko odbywało się jakoś automatycznie

Niektórzy pili. Oczywiście to pomagało im się zrelaksować, ale szkodziło całej grupie. Alkohol wywoływał dużo agresji. Na wojnie w ogóle nie piłem... Jestem medykiem bojowym i szedłem jako drugi, tuż za dowódcą. Chciałem go wyprzedzić, bo widziałem jego strach. Ale nie zrobiłem tego, ponieważ był starszy wiekiem i do tego jeszcze oficer, taki poważny i odpowiedzialny. Nagle usłyszałem strzał i zobaczyłem, jak mój towarzysz ginie - od miny, która trafiła go w pachę. Ułożyłem go na ziemi i zamknąłem mu oczy. W grupie zostało pięć osób, trzy zginęły.

Bitwa o Bachmut, 2023. Zdjęcie: Libkos/Associated Press/Eastern News

Ostrzał wroga był tak silny, że musieliśmy ukryć się w ziemiance. Nie dało się atakować. Zobaczyłem na ziemi chłopaka z pianą na ustach. Uklęknąłem i zacząłem udzielać mu pierwszej pomocy. Cała moja uwaga była skupiona na nim. Przybiegli do nas inni chłopcy i nagle nastąpiło bardzo silne uderzenie. Nie zdążyłem się połapać, co się stało, wjednej sekundzie byłem pod ziemią. Mój karabin szturmowy leżał w taki sposób, że utworzyła się maleńka poduszka powietrzna. Mogłem oddychać. Byłem całkowicie unieruchomiony, hełm uciskał mi głowę, nie mogłem się ruszyć. Słyszałem okrzyki z góry. Zacząłem się denerwować i też krzyczeć.

Jestem tu pogrzebany

Ktoś powiedział mi, że mnie słyszy i po mnie wróci. To znaczy, że ktoś przeżył, pomyślałem. Nagle zdałem sobie sprawę, że jestem pod stertą trupów. Czułem się, jakbym leżał pod kocem, i robiło się coraz goręcej. Niby było powietrze, ale jednocześnie go brakowało. Próbowałem się uspokoić.

Najgorsze było to, że nie wiedziałem, jak długo potrwa moja śmierć. Co innego umrzeć od razu od rany, a co innego tak. Kiedy usłyszałem kroki w pobliżu, zacząłem krzyczeć z całych sił. Nie obchodziło mnie, kto do mnie biegnie - nasi czy Moskale. Byle tylko tak nie umierać. Krzyczałem: „Hej!” I nagle usłyszałem czyjś głos (po akcencie poznałem, że to Gruzin):

- Kto tam?

- To ja - odpowiedziałem, nie chcąc się od razu identyfikować.

- Gdzie jesteś?

- Tutaj, pod ziemią...

- Co ty tam robisz? - przesłuchiwał mnie Gruzin.

- Jestem tu pogrzebany!

- Czekaj, ktoś po ciebie wróci.

Nie wykopał mnie, nie miał czasu - biegł na pomoc innym. Obiecał, że przekaże informacje o mnie. I jak się później okazało, dotrzymał słowa. Chłopaki, którzy przeżyli ostrzał, mogli przekazać informacje o mnie przez radio, tyle że tego nie zrobili. Później okazało się, że zginęli. Ale nawet kiedy informacja o mnie została przekazana, nikt nie mógł mnie od razu zacząć szukać, bo wszystko było pod ostrzałem. Po jakichś 5-6 godzinach zacząłem zdawać sobie sprawę, że nikt nie może mnie teraz uratować.

Chyba że stanie się cud.

Moje ciało walczyło

Na początku byłem zły na Boga, a potem modliłem się i prosiłem o ratunek. Pamiętam, że byłem spragniony do szaleństwa i było strasznie gorąco, dusiło mnie.

Wydawało się, że umieram minuta po minucie, że to ostatnie chwile

Ale moje ciało walczyło. Przez jakiś czas oddychałem szarpnięciami, nie straciłem jednak przytomności. Próbowałem nawet przegryźć sobie żyły, żeby się wykrwawić i uwolnić od tego wszystkiego. Ale w ciemności to nie działało - nie udało mi się.

W pewnym momencie postanowiłem spróbować wydostać się na własną rękę, podnosząc wszystkie ciała, które były nade mną, ciężkie jak drewniane kłody. W rezultacie złamałem sześć żeber i przebiłem sobie nimi płuca. Nie wiem, ile czasu minęło. Myślałem, że osiem godzin - w rzeczywistości to było piętnaście. Potem znowu modliłem się i krzyczałem. Na początku byłem zły na Boga, że pozwolił mi umrzeć w ten sposób. Potem modliłem się i prosiłem Go, by mnie ocalił. I wtedy znów usłyszałem kroki. Zacząłem jeszcze głośniej krzyczeć.

Bachmut 2023. Zdjęcie: Libkos/Associated Press/Eastern News

To byli nasi. Przypadkowo wracali tą drogą, bo wszystkie inne były zaminowane. W ogóle nie mieli tamtędy iść. Długo mnie odkopywali, na szczęście mieli saperki (nazywamy je „bobrami”). Najpierw odkopali moje pośladki, potem zaczęli szukać głowy. Kiedy poczułem uderzenie w hełm, byłem przeszczęśliwy. Kilka minut później mogłem już normalnie oddychać. Radość nieziemska, gdy zobaczyłem ich wyczerpane twarze. Nigdy więcej nie widziałem tych czterech odważnych ludzi. Bardzo chciałbym ich spotkać i podziękować; wtedy nie miałem sił, nie mogłem nawet chodzić. Wsadzili mnie do samochodu. Bardzo chciałem spać, ale mi nie pozwalali, rozmawiali ze mną. Zawieźli mnie do pierwszego punktu ewakuacyjnego. Tam spotkałem się z głównym oficerem medycznym, który powiedział:

- Pochowaliśmy cię 15 godzin temu, a ty przeżyłeś! Masz pojęcie, jaki to cud?!

To rzeczywiście musiał być cud. Ostrożnie pocięli wszystkie moje ubrania. Żal mi było tych ubrań, bo kupiłem je dzień wcześniej. Chciałem im powiedzieć: „Może po prostu zdejmijcie to ostrożnie, nie tnijcie moich ubrań, to takie drogie", ale nie miałem siły . Potem zaczęli różne procedury medyczne. W końcu karetka zabrała mnie do szpitala w Dnieprze, na oddział intensywnej terapii. Dostałem morfinę i zasnąłem.

Ocalony

W szpitalu spędziłem tydzień. Traktowano mnie bardzo dobrze, opieka na najwyższym poziomie. Potem wysłali mnie do Kijowa. Przez jakiś czas prawie nie spałem, ciągle bolała mnie noga, jakby coś w niej strzelało. W nocy ciągle krzyczałem, rzeczywistość mieszała się ze snem. Po dwóch tygodniach mój stan się ustabilizował. Wiem, że to Bóg mnie uratował. Zawsze w Niego wierzyłem.

Jak mój ukochany może zabijać?

Podczas pobytu na froncie nie miałem zbyt wiele wsparcia. Niestety nie mam kontaktu z rodziną - matką, bratem i siostrą. Ojciec zmarł, gdy miałem trzy lata. W wieku 15 lat wyprowadziłem się z domu - najpierw do wujostwa, potem sam zacząłem wynajmować mieszkanie. Moja rodzina i ja bardzo się różnimy; nie mogłem żyć z nimi pod jednym dachem. Nie byliśmy na tej samej ścieżce. Uważam, że winę za to ponosi matka, która podzieliła nas wszystkich.

Będąc na froncie, komunikowałem się tylko z moją dziewczyną. Wysoka, brunetka, duże zielone oczy, miła, sympatyczna - nie sposób było jej nie kochać. Mieszkaliśmy razem przez siedem lat. Switłana była osobą kreatywną - pisała książki i ilustrował je. Wojna była dla niej koszmarem, więc wysłałem ją za granicę. Tak było lepiej dla nas obojga. Dzwoniliśmy do siebie, kiedy tylko się dało. Oczywiście, nie mówiłem ukochanej zbyt wiele, po co ją martwić. Opowiedziałem wszystko dopiero wtedy, gdy leżałem w szpitalu.

Chciała przyjechać, ale się nie zgodziłem. Po wypisaniu ze szpitala dostałem 30 dni urlopu. Przyjechała. Kiedy dowiedziała się, że zabijałem, nie mogła się z tym pogodzić. Ale przecież nigdy nie zachowywałem się niemoralnie - zachowywałem się, jak zwykły żołnierz. Ale moja ukochana nie mogła zaakceptować, że zabijałem wrogów - dla niej każdy był człowiekiem. Sam fakt zabijania był dla niej nie do przyjęcia.

Nie kłóciliśmy się. Usiedliśmy, spokojnie porozmawialiśmy i postanowiliśmy się rozstać. Switłana od samego początku była przeciwna mojemu wyjazdowi na front. Najbardziej bała się, że zostanę kaleką. I tak się stało.

Bachmut w 2022 roku. Zdjęcie: Libkos/Associated Press/Eastern News

Wojenna kreskówka z bliznami

Wojna mnie zmieniła. Chyba stałem się zamknięty w sobie i zacząłem doceniać życie. Jako żołnierz jestem całkowicie spisany na straty, nie nadaję się do wojny, chociaż nadal chciałbym walczyć. Ale lewa stopa jest poważnie uszkodzona, prawie nie mogę nią poruszać. Tam, pod ziemią, nerw kulszowy został całkowicie zmiażdżony. Orzeczenia o niepełnosprawności jeszcze mi nie wydano.

Zamiast tego ścigają mnie różne instytucje. Miałem pecha do lekarki. Dała mi listę dokumentów, które mam przynieść do rejestracji niepełnosprawności. Zebrałem wszystko, oprócz zaświadczenia o służbie. Przecież nikt nie mógł mi go dać, chociaż okresy, w których walczyłem, były wskazane w innych dokumentach. Jednak lekarka - służbistka uparła się. A kiedy miałem już dostać orzeczenie o niepełnosprawności, powiedziała:

- Skoro jesteś z Obołonu, to dlaczego jesteś tutaj, w Hołosijewie?

Odpowiedziałem, że teraz tu mieszkam. I znowu zaczęła mnie ścigać o zaświadczenia. Prawdopodobnie nie dostanę tego orzeczenia. Przeszedłem długą rehabilitację. Nie chodziłem do psychoterapeutów, jakoś sam sobie radziłem. Po rehabilitacji wróciłem do branży restauracyjnej. Przyglądali mi się, czy wszystko w porządku (doskonale ich rozumiem). A potem zostałem mianowany administratorem. Pracuję w restauracjach od 18. roku życia.

Robię to, na czym się znam i co kocham.

Dziś wojna jest dla mnie czymś w rodzaju kreskówki o bohaterach wojennych, bohaterach z bliznami. Pamiętam, że wśród chłopaków panowały różne nastroje. Potworne zmęczenie psychiczne. Mówili:

- To będzie długa wojna. Nie przeżyjemy tutaj.

Dowództwo nie pozwalało nikomu wrócić do domu, mimo wielokrotnych obietnic. Był też gniew wobec tych, którzy nie walczyli. Tak wielu ginęło, nie da się obliczyć. Bachmut to najgorsza rzecz, jaką widziałem. Całe pola zasłane ciałami, nawet ich nie zebrano. Marzę o zwycięstwie Ukrainy.

Marzę też, że kupię motocykl. I bardzo chcę założyć rodzinę

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohatera

20
хв

Moskale lubią uderzać w święta

Oksana Szczyrba

Przed rosyjską inwazją Agnieszka Zach pracowała jako przewodniczka w Biebrzańskim Parku Narodowym, wychowywała czwórkę dzieci i budowała dom. Po 24 lutego 2022 r. jej życie zmieniło się diametralnie. Najpierw udzielała w swoim domu schronienia kobietom i dzieciom uciekającym przed wojną. Później zaczęła jeździć na front jako wolontariuszka.

Natalia Żukowska: Jako wolontariuszka jeździsz na front od początku inwazji. Jak zmieniły się potrzeby wojska w ciągu ostatnich dwóch lat?

Agnieszka Zach: Przez ten czas nie zmieniło się tylko jedno: ukraińskie wojsko nieustannie potrzebuje broni, pojazdów i dronów. Oczywiście, my nie możemy dostarczyć broni, ale dostarczamy samochody i drony, kiedy tylko to możliwe. Jest też ciągłe zapotrzebowanie na taktyczne zestawy medyczne. Ostatnio przywozimy też jednak maski przeciwgazowe, bo Rosjanie zaczęli używać broni chemicznej. Kiedy wracam do domu, zauważam, że mam trudności z oddychaniem, kaszlę przez tydzień. To mija, lecz gdy znowu trafiam w gorące rejony frontu, na powrót zaczynam kaszleć.

Trudno teraz zdobyć samochody i drony? Gdzie je zdobywasz?

Bardzo trudno o samochody. Czasami Polacy sami wysyłają własne pojazdy na front. Oczywiście nienowe, ale na front się nadają. Na początku wojny na pełną skalę były samochody, jakie chciałaś: SUV-y, pick-upy – lecz teraz jest ich coraz mniej. My, ochotnicy, musimy ich ciągle szukać, i to nie tylko w Polsce. Są też problemy z dronami. One są jak amunicja: potrzebujesz ich w każdej ilości. Tę wojnę można wygrać tylko przy pomocy dronów, więc musimy pomóc je wojsku zdobyć.

Kto wam pomaga finansowo?

Nasze dwie główne potrzeby to paliwo i naprawa pojazdów. Z paliwem pomaga nam Fundacja Jana Zamoyskiego. Czasami ludzie sami przynoszą pełne kanistry lub po prostu dają pieniądze. A czasami musimy „wykrzyczeć” gdzieś w Internecie, że nasz samochód się zepsuł i potrzebujemy pieniędzy na naprawę. I ludzie – zarówno w Ukrainie, jak w Polsce – zawsze pomagają, choć z każdym miesiącem jest z tym coraz trudniej, bo ceny rosną, ale dochody ludzi nie.

Czasami widzę, jak niektórzy ludzie w Ukrainie zarabiają na wojsku. Na przykład kupują rękawice taktyczne za 300 hrywien i sprzedają je żołnierzom na froncie za 800 – 1200. To bardzo smutne.

W tym miejscu chciałabym przypomnieć dobrze znane powiedzenie: „Komu wojna, a komu matka rodzona”. Gdy jedni giną na wojnie, inni na nich zarabiają
Agnieszka Zach: Wojsko nieustannie potrzebuje broni, samochodów i dronów. Zdjęcie: prywatne archiwum

Jak wyglądało Twoje życie przed wojną?

Żyłam spokojnie, organizując wydarzenia kulturalne i etnograficzne. To był piękny czas, absolutna sielanka we wszystkim. Pieniędzy mi nie brakowało, bo byłam dość popularną przewodniczką. Ale potem przyszła wojna i musiałam zacząć pomagać ludziom. Wszystkie swoje zasoby i całą energię skierowałam na front w Ukrainie. Moja córka szepcze mi teraz: „Mamy teraz tylko 30 złotych”. Mam w domu siedem osób. Czworo z nich to moje dzieci i wszystkie muszą być nakarmione. Tak właśnie żyjemy. Nawiasem mówiąc, moje dzieci nieustannie starają się mi pomagać. W szczególności moja najstarsza córka, która sortuje pomoc humanitarną.

A skąd u Ciebie ten wolontariat?

Kiedy rozpoczęła się inwazja, od razu ogłosiłam, że mam dom, w którym mogłabym udzielać schronienia ludziom. Pierwsze dziewczyny przyjechały z Mariupola i Charkowa, przywiózł je mój przyjaciel Paweł. Wysiadając z samochodu, filmowały wszystko i pytały: „Gdzie jesteśmy?”. Oczywiście przedstawiłam się, pokazałam dokumenty i zaproponowałam, że wyślę wiadomość do ich rodzin, by wiedziały, gdzie się znajdują. Dziewczyny były przerażone, bo przyjechały z miejsca, w którym szalała wojna. Po jakiejś godzinie nerwy zaczęły im odpuszczać – i po prostu zalały się łzami. Wśród nich było dziecko, które chowało się pod stołem i krzyczało: „Okupant!”. Były kobiety ze schizofrenią, z demencją starczą.

Pewnego dnia zauważyłam, że Paweł jest bardzo zmęczony, bo jeździł non stop do Ukrainy i z powrotem. Zaproponowałam mu pomoc – wspólny wyjazd do Ukrainy. Do dziś razem tam jeździmy. Jesteśmy wdzięczni wojskowym, którzy nam zaufali. Staramy się przekazywać pomoc z rąk do rąk, ponieważ wiele razy słyszeliśmy o ludziach bez skrupułów kradnących pomoc humanitarną. Na początku miałam pomagać Ukrainie, potem wojsku. A dziś po prostu jadę odwiedzić znajomych.

Ukraińscy żołnierze nazywają Cię „bosą” i „wiedźmą”. Dlaczego?

Bosą, bo chodzę boso. A wiedźmą – bo zaglądam im do serc. Lubię chodzić boso, to takie wygodne. Poza tym w ten sposób pokazuję innym: „Hej, ludzie, nie musicie być tacy, jak wszyscy!”.

„Hej, ludzie, nie musicie być tacy, jak wszyscy!”. Zdjęcie: prywatne archiwum

Jak Twoja rodzina zareagowała na decyzję o wyjeździe w tak niebezpieczne miejsce?

Było odrzucenie, strach, niepokój. Aż pewnego dnia moja córka spojrzała na mnie i powiedziała: „Dobrze, mamo, zakończmy tę wojnę”. I zaczęła mi pomagać.

Z kim są Twoje dzieci, gdy jesteś poza domem?

Moja najstarsza córka ma 26 lat, najmłodsze dziecko, syn, 5 lat. Gdy mnie nie ma, dzieci radzą sobie same. Oczywiście wszyscy za sobą tęsknimy. Kiedy więc mam chwilę wytchnienia, staram się spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Gdy jestem w domu, to są nasze wakacje.

Co motywuje Cię do wolontariatu i wyjazdów front?

Motywacja jest prosta: ludzie potrzebują pomocy. Co dziwne, motywuje mnie też poczucie spokoju. Jestem matką.

Dopóki wasi chłopcy będą walczyć i trzymać ten front, dopóty my, w Polsce, będziemy mieli spokój. Naprawdę w to wierzę

Dlatego moim obowiązkiem jest pomagać Ukraińcom. Chcę, żeby moje dzieci jak najdłużej żyły tym beztroskim dziecięcym życiem, w pokoju, bez rakiet, nalotów, bez tego, co działo się w Irpieniu i Buczy. Pomagając ukraińskiemu wojsku, chronię moje dzieci.

Jeśli chodzi o strach, to czułam go, ale na początku. Wiele nauczyłam się od wojska. Co ma się stać, to się stanie. Jeśli mam umrzeć, to widać tak musiało być; cegła może spaść mi na głowę w dowolnym miejscu i czasie. Dlatego dopóki żyję, będę jeździła i pomagała. Nie chcę, żeby Rosjanie przyszli do mojego domu.

Prawie zawsze jesteś w drodze, w ciągłym ruchu. Jak radzisz sobie z tak szalonym tempem życia?

Pomagają mi uśmiechy żołnierzy i moich dzieci. I życzliwość ludzi, których spotykam na swej drodze.

Byłaś w Ukrainie przed inwazją?

Tak, raz, z grupą turystyczną, dla której byłam przewodniczką. Jedyne, co pamiętam z tamtego czasu, to wyboje na drogach i mnóstwo samochodów. W ogóle nie znałam Ukrainy. Przed inwazją nie znałam też nawet pół słowa po ukraińsku. A teraz chłopaki na froncie myślą, że jestem ze Lwowa. Żartują, że dobrze znam przekleństwa. Ale w rzeczywistości, by się zrozumieć, czasami muszę komunikować się we wszystkich możliwych językach, w tym po angielsku. Czasem pomaga mi też język migowy. Na wojnie bardzo szybko się zaprzyjaźniasz, bo nie ma czasu na rozmowy o niczym.

Po prostu patrzysz komuś w oczy i wiesz, że jest twoim bratem lub siostrą

Czujesz się zmęczona wojną?

Czasami czuję się zmęczona ludzką głupotą albo nienawiścią. Oczywiście bywa, że jestem wykończona fizycznie; ostatnio były trasy, na których jeździłam przez prawie dwa dni bez przerwy. Staram się też pracować, żeby mieć jakiś grosz dla dzieci czy na paliwo. Czasem dopada mnie coś w rodzaju wyczerpania drogowego. Kiedy przyjeżdżam do moich chłopaków na froncie, oni już o tym wiedzą, mogą dać mi śpiwór do spania na co najmniej 4 godziny, a na stole zawsze jest kawa lub obiad. Wiedzą, że prawie nigdy nie jem w drodze i rzadko zatrzymuję się w hotelach, bo się spieszę. Bez względu na to, jak jest ciężko, nie mamy prawa być zmęczeni.

Co zrobiło na Tobie największe podczas tych wyjazdów?

Byłam pod wrażeniem, gdy widziałam ludzi kłaniających się do ziemi, gdy otrzymywali pomoc humanitarną. Nie da się zapomnieć oczu przerażonych dzieci, które nie wychodziły z piwnicy przez osiem miesięcy.

To straszne, gdy ktoś chce popełnić samobójstwo z powodu zmęczenia – wiele razy musiałam odbierać chłopakom broń

Nie potrafię zapomnieć tych chwil, gdy ranni żołnierze są przywożeni do ośrodka stabilizacji. To nie krew tobą wstrząsa, ale ich twarze, ich cierpienie, ich dezorientacja. To nie okrucieństwo samej wojny ani eksplozje, ani wrogie myśliwce. To ludzkie losy na linii frontu, kiedy rozgrywają się dramaty. Czasami faceci dowiadują się o niewierności swoich kobiet i rozstają się z nimi. Bo kiedy on był długo na wojnie, jego dziewczyna lub żona znalazła sobie kogoś innego. To smutne.

Czego nauczyła Cię wojna?

Być szczęśliwą. To dziwne, ale pokazała mi, jak wiele mamy, w jakim szczęśliwym kraju żyję. Kiedy dziecko się do ciebie uśmiecha – to największe szczęście. Tak samo jak to, że ma ręce, nogi, że żyje, że jest lato, że masz czas je zobaczyć, że żyjesz w spokojnym kraju, że, przepraszam, włosy na moich nogach są fajne – bo mam te nogi. Tego właśnie nauczyła mnie wojna. Zmieniła moje priorytety. Kiedy przyjeżdżam do Polski, śmieję się trochę z różnych kłótni, które mamy w kraju. Nauczyłam się też dawać dużo ciepła ludziom, których spotykam na swojej drodze. Ta wojna zabrała mi wielu przyjaciół żołnierzy, fantastycznych ludzi, których poznałam na froncie. Wojna nauczyła mnie też żyć szybko. Świat i życie są piękne.

I nauczyła mnie tego, że musisz szanować każdego, niezależnie od tego, jak wygląda i co o nim myślisz – bo jutro może go już nie być

Co jest najtrudniejsze dla Ciebie jako wolontariuszki?

Najtrudniej jest przyjechać z ładunkiem do kogoś, a potem więcej go już nie spotkać. To trudne. Trudno jest też walczyć z różnymi zasadami, czasem bardzo głupimi, których musisz przestrzegać. Czasami muszę robić zdjęcia wojska z pomocą humanitarną lub inną, którą przywiozłam, ale bywa, że połowa żołnierzy nie wraca z misji, a pozostałe chłopaki są w okropnym stanie psychicznym. Wtedy nie mam serca robić im zdjęć. Poza tym niektórzy ludzie, którzy przekazują darowizny, narzekają na mnie, bo robię zdjęcia żołnierzy bez ich twarzy. Po prostu nie rozumieją, że ci żołnierze mogą mieć rodziny pod okupacją lub po prostu nie mogą pokazywać swoich twarzy w mediach społecznościowych. Trzeba zrozumieć, że czasami pokazanie domu, w którym mieszkają, lub samochodu oznacza narażenie ich na niebezpieczeństwo. Zawsze powinieneś brać to pod uwagę. Wolontariusze postępują zgodnie z zasadą lekarzy: nie szkodzić.

Agnieszka pomaga ukraińskiemu wojsku od początku wojny. Zdjęcie: prywatne archiwum

Żałowałaś kiedykolwiek swojego wyboru?

Trzy razy myślałam, że wrócę do domu i koniec, już nigdy nie pojadę na front. To były momenty, kiedy widziałam ludzi próbujących zarobić na wojsku – albo kiedy spotykałam prorosyjskich Ukraińców. Ale potem wojskowi dzwonili do mnie i mówili: „Wiedźmo, siostro, pomóż nam, potrzebujemy cię”. I znowu jechałam.

Myślę, że III wojna światowa już się rozpoczęła. I to już nie jest wojna, ale ludobójstwo

Powiem jedno: jeśli Ukraina nie przetrwa, tutaj będzie ciężko. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że w XXI wieku może dojść do tak krwawej wojny. Musimy się więc teraz zjednoczyć, by pomóc Ukrainie ją wygrać.

Jaka jest pierwsza rzecz, którą zrobisz po zwycięstwie?

Nie piję, ale obiecałam sobie, że pierwszym, co zrobię, będzie wypicie za zwycięstwo. Choć pewnie będę płakać, a potem pójdę na spacer z dziećmi. Wiesz, to będzie trudne, bolesne zwycięstwo. Ludzie, którzy kochają Ukrainę, umierają na froncie. Moim marzeniem jest zobaczyć Ukrainę turystyczną, te niesamowicie piękne miasta i wsie. Znam Ukrainę pobitą i zranioną, bo teraz nie jeżdżę tam, gdzie jest pięknie. Jadę tam, gdzie Ukraina cierpi. Moim marzeniem jest zobaczyć to, co najlepsze w tym niesamowitym kraju.

20
хв

Wiedźmo, siostro, pomóż, potrzebujemy cię

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

25-letnia Ukrainka i jej nienarodzone dziecko zmarli w polskim szpitalu

Ексклюзив
20
хв

Pokusa Tuska

Ексклюзив
20
хв

Za naszą i waszą obronę powietrzną: jak znaleźć wspólny język z Polską

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress