Exclusive
20
min

"Ludzie, którzy przyjechali z terenów okupowanych i zetknęli się z Rosjanami, boją się zeznawać"

W Polsce dokumentuje się okrucieństwa rosyjskich okupantów. Jak to się dzieje i jak te fakty zostaną wykorzystane?

Oksana Szczyrba

OPORA współpracuje ze świadkami w terenie. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Rosyjscy okupanci zabijają i torturują ukraińskich cywilów i żołnierzy, nielegalnie przetrzymują ludzi oraz niszczą infrastrukturę. Cały świat jest świadkiem tych okrucieństw. Aby postawić Rosję przed wymiarem sprawiedliwości ważne jest udokumentowanie zbrodni. Na Ukrainie robią to organy ścigania. W Polsce jedną z organizacji, która podjęła się tego zadania, jest Fundacja OPORA w Polsce, która została założona latem 2022 roku przez przedstawicieli Sieci Obywatelskiej OPORA.

Spotkaliśmy się z przedstawicielami organizacji.

"Na początku wojny prokuratorzy jeździli na granicę, stali na dworcach, ale ludzie nie chcieli zeznawać".

Olga Kociuruba, starszy doradca w Centrum Promocji Dokumentacji Zbrodni Wojennych OPORA w Polsce:

- Sieć Obywatelska OPORA to organizacja działająca na rzecz wyborów i demokracji na Ukrainie. Po inwazji na pełną skalę część biura przeniosła się do Warszawy. Postanowiliśmy robić to, w czym jesteśmy dobrzy - dokumentować zbrodnie. Od kwietnia do lipca 2022 r. odbywaliśmy konsultacje i szkolenia podczas warsztatów z międzynarodowymi ekspertami PILPG, którzy dokumentują zbrodnie wojenne w zapalnych punktach na całym świecie oraz ukraińskimi organizacjami, które specjalizują się w dokumentowaniu zbrodni od 2014 roku. Ponieważ jesteśmy nową organizacją w Polsce, nie zawsze cieszyliśmy się zaufaniem lokalnych władz i oddziałów. Ambasada Ukrainy w Polsce przekazała nam listy poparcia i kontakty do dużych ośrodków. W ten sposób zaczęliśmy zbierać dowody, początkowo tylko w Warszawie. Wsparła nas Ambasada Brytyjska, a w lipcu rozszerzyliśmy działalność na całą Polskę. Znów szukamy nowych ośrodków poza Warszawą. Wszystkie schroniska poza Warszawą wymagają zgody wojewody. Dlatego najpierw kontaktujemy się z odpowiednim województwem, które zapewnia kontakty, pozwolenie i pomoc oraz informuje ośrodki o nas. Potem my kontaktujemy się z ośrodkami. Musimy dużo podróżować, mówić ludziom, jak ważne są ich świadectwa.

Centrum Dokumentacji Zbrodni Wojennych współpracuje z Biurem Prokuratora Generalnego Ukrainy i Prokuraturą Rzeczypospolitej Polskiej, a także prokuratorami z Międzynarodowego Centrum Ścigania Zbrodni Agresji przeciwko Ukrainie (ICPA).

Planujemy współpracę z międzynarodową koalicją, która będzie wspierać Ukraińców w innych jurysdykcjach.  

Być może zaprosimy ludzi na dodatkowe rozmowy i wrócimy do tych, z którymi przeprowadziliśmy wywiady.

Olga Kociuruba. Zdjęcie: archiwum prywatne

Prawnicy i psychologowie z Centrum Pomocy w Dokumentowaniu Zbrodni Wojennych pracują w parach: prawnik przeprowadza wywiady, a psycholog pomaga dzielić się doświadczeniami i w razie potrzeby zapewnia pomoc psychologiczną. Udaje im się przesłuchać około 10 osób dziennie. Zajmuje to średnio 20 minut, a w niektórych przypadkach godzinę lub dłużej.

Olga Kociuruba:

- Dużo czasu i wysiłku poświęcamy na wyjaśnianie ludziom, dlaczego warto zeznawać, czym jest zbrodnia wojenna i ile danych zebraliśmy (w ciągu roku 1200 zeznań). Komunikujemy się po ukraińsku, prawnicy i psychologowie spisują relacje, następnie tłumaczą je na język polski i wysyłają do prokuratury. Następnie świadkowie są wzywani do prokuratury, a dopiero potem dane stają się oficjalnymi zeznaniami.

W pierwszych tygodniach inwazji Rosji na pełną skalę przedstawiciele prokuratury jeździli na granicę, stali na stacjach kolejowych i próbowali przesłuchiwać ludzi. Ale to nie są warunki, w których ludzie chcą rozmawiać. Uchodźca jest już w stresie, a potem musi rozmawiać z prokuratorem w obcym języku. Ludzie są bardzo straumatyzowani, a podejście powinno być indywidualne i w odpowiednich warunkach.

Olena Murzanowska, prawniczka OPOR-y w Polsce:

- Ludzie, którzy przyjechali z terenów okupowanych i zetknęli się z Rosjanami, bardzo się boją, pytają, gdzie i w jaki sposób zostaną przekazane informacje, którymi się dzielą. Mówimy im, że przechowujemy informacje i jesteśmy za nie odpowiedzialni. Kiedy przychodzimy do ośrodków, najpierw opowiadamy im o naszej organizacji, pokazujemy, że pracujemy oficjalnie i można nam zaufać. Następnie zaczynamy rozmawiać twarzą w twarz z każdym. Ludzie mówią nam, co pamiętają. Niektórzy pamiętają daty, nazwy ulic i rozmiar rakiety. Jeśli dana osoba źle się poczuje podczas rozmowy, psycholog uspokaja ją. Naszym zadaniem jest zapewnienie, że przesłuchanie zakończy się w stabilnym stanie psychicznym świadka. Przesłuchujemy dorosłych świadków, ale w dwóch przypadkach obecne były dzieci, które za zgodą rodziców (opiekunów) uzupełniły ich zeznania. Wszystkie relacje utrwalamy na piśmie. Mamy kwestionariusz i formularz zgody. Najpierw dana osoba mówi nam, co powiedziała, a my zapisujemy jej zeznania. Następnie zaznaczamy rodzaje przestępstw w kwestionariuszu. Następnie osoba ponownie czyta wszystko i podpisuje.

Olena Murzanowska. Zdjęcie: archiwum prywatne

Przesłuchania w Hadze zachęcają świadków. Zaufanie rośnie

Odkąd rozpoczęły się przesłuchania w Hadze, praca stała się łatwiejsza. Na początku Ukraińcy pytali: czy coś z tego wyjdzie? Teraz jest coraz mniej przypadków, gdy ludzie odmawiają wymieniania nazwisk i faktów, wręcz przeciwnie, chętnie przychodzą na spotkania. Oznacza to, że poziom zaufania znacznie wzrósł. Niedawno rozmawialiśmy z kobietą ze wsi niedaleko Kijowa. Nikt przed nami nie przeprowadzał z nią wywiadu. Mieszkała w mieszkaniu z dwójką małych dzieci. Pracowaliśmy z nią przez 1,5 godziny chociaż zwykle spędzamy znacznie mniej czasu na wywiadach. Ale jeśli dana osoba musi się wypowiedzieć, mówi tyle, ile potrzebuje. Ta kobieta opowiedziała nam wszystko ze szczegółami: jak opuściła miasto ze znajomymi. Wszyscy ukrywali się w piwnicy sąsiada. Mieli do wyboru: iść do tej piwnicy lub ukryć się w podziemnym parkingu w nowym kompleksie mieszkaniowym, gdzie było najwięcej ludzi. Później dziękowali Bogu, że pozostali w piwnicy przez dwa tygodnie, ponieważ ludzie Kadyrowa wyciągali ludzi z parkingu i strzelali do nich. Kiedy wydostała się z miasta, rozmawiała z amerykańskimi i ukraińskimi dziennikarzami, i była gotowa zeznawać.

Prawie wszyscy rozmówcy zauważyli, że byli świadkami lub słyszeli o kilku rodzajach zbrodni wojennych. Zdecydowana większość z nich wspomniała o zniszczeniu lub uszkodzeniu mienia, zabiciu (zastrzeleniu) lub zranieniu cywilów, nielegalnym zatrzymaniu lub pozbawieniu wolności, arbitralnym skazaniu, torturach lub złym traktowaniu, deportacji lub przymusowym przesiedleniu dorosłych i dzieci; gwałcie lub innej przemocy seksualnej, zabójstwie i zastrzeleniu lekarzy, ratowników i członków misji międzynarodowych. Największa liczba zeznań dotyczy obwodów chersońskiego i charkowskiego. Władze okupacyjne zatrzymywały mieszkańców o proukraińskim nastawieniu. Zatrzymani byli zmuszani do nagrywania filmów z przeprosinami i wdzięcznością wobec Rosji. Ojciec jednej z ofiar doznał udaru mózgu po tygodniu nielegalnego zatrzymania. Świadkowie z Makijiwki i Doniecka doświadczyli ostrzału artyleryjskiego.

Wieczysław Konotopczik, psycholog z Fundacji OPORA w Polsce:

- Ludzie boją się wspominać i płakać. Ale to normalne, że się płacze. Sam często płaczę, ponieważ jest to uwolnienie negatywnych emocji. Istnieje nawet odpowiednia technika płaczu. Kiedy ludzie płaczą i nie mogą mówić, działam jak psycholog. Kiedy widzę łzy w oczach danej osoby, zadaję neutralne pytania, które nie są związane z tematem zeznania. Naszym zadaniem jest nazwanie wspomnienia, ale nie zagłębianie się w nie. Ludzie boją się też o swoich bliskich: "Czy to, co mówię, zaszkodzi mojej rodzinie?", "Nie chcę, żeby moje dzieci mnie widziały". W tym roku zaobserwowaliśmy wzrost liczby osób zgłaszających się do psychoterapeutów.

Wiaczesław Konotopczyk. Zdjęcie: archiwum prywatne

"Żona żołnierza była katowana, ale udało się ją wykupić od Rosjan".Sam proces dokumentacji nie jest trudny technicznie. Jest natomiast trudny psychicznie, ponieważ psychologowie i prawnicy codziennie słyszą przerażające historie.

Olena Murzanowska.

  • Najbardziej przerażająca była historia kobiety, która przebywała na okupowanym terytorium. Jej mąż służył w ukraińskich siłach zbrojnych. Przez trzy tygodnie przebywała w rosyjskiej sali tortur. Przesłuchiwali ją, torturowali elektrowstrząsami i wkładali coś pod paznokcie. Rosjanie stosowali wobec niej straszne metody. Potem chcieli ją zagłodzić. Ale jeden z jej krewnych wykupił ją za sprzedane złoto. Później kobieta zabrała swoje dzieci i wyjechała.

Wspomina również rozmowę z młodym mężczyzną, którego matka zginęła podczas ostrzału, a on nie mógł jej pochować. Miał żonę i dwoje dzieci, które trzeba było uratować. Rozmawiał o tym przez dwie godziny. A potem miał potrzebę mówienia więcej, ale o rehabilitacji i życiu po okupacji.

Wiaczesław Konotopczyk

  • Odbyłem ponad 5000 spotkań z ludźmi. To historia, która wciąż porusza mnie do głębi. Doszło do potężnej eksplozji, która uszkodziła dom. Rodzice słyszeli krzyki swoich dzieci uwięzionych w gruzach, ale nie mogli im pomóc. I dzieci umarły z odniesionych ran uwięzione w ruinach.

Olena Murzanowska:

  • Zanim zaczęliśmy zbierać świadectwa, odbyliśmy szkolenia z ludźmi, którzy pracują od dłuższego czasu. Wiele nas nauczyli. Był to trening wytrzymałości i siły psychiki. Osobiście pracujemy też z naszymi psychologami. Kiedy podczas pracy jest nam bardzo ciężko, robimy sobie przerwę, idziemy na kawę lub herbatę, i rozmawiamy na błahe tematy.

Wiaczesław Konotopczyk

  • Musimy umieć odwracać swoją uwagę od tragedii, aby utrzymać się na powierzchni, ponieważ pracujemy w interwencji kryzysowej (pomoc psychospołeczna dla osoby w kryzysie, mająca na celu przezwyciężenie sytuacji, która spowodowała kryzys). Wszyscy jesteśmy prawdziwymi ludźmi, mamy własne problemy, dlatego ważne jest, aby wszystko przepracować z psychologiem.

Kiedy Rosja odczuje konsekwencje dokumentowania przestępstw?Olga Kociuruba:

  • Ściganie zbrodni międzynarodowych (zbrodni wojennych, zbrodni przeciwko ludzkości, ludobójstwa i agresji) jest możliwe na trzech poziomach: krajowym (sądy ukraińskie), uniwersalnym (procesy w innych krajach) i jurysdykcji międzynarodowej. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze rozpatruje roszczenia Ukrainy wobec Rosji dotyczące ludobójstwa. Chociaż Ukraina nie ratyfikowała Statutu Rzymskiego, uznała jurysdykcję Międzynarodowego Trybunału Karnego (również z siedzibą w Hadze). Trybunał ten może ścigać zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciwko ludzkości i ludobójstwo popełnione przez Rosjan na Ukrainie od 2014 roku. Istnieje jednak luka dotycząca zbrodni agresji. Jedynym skutecznym mechanizmem prawnym w tej sytuacji jest specjalny trybunał. Od półtora roku trwają negocjacje w sprawie formatu tego trybunału i możliwej procedury jego powołania. My, jako organizacja pozarządowa, również dokładamy starań, aby zintensyfikować ten proces i działamy jako rzecznicy tej idei na różnych platformach. Na przykład Olga Aiwazowska, Przewodnicząca Rady Fundacji OPORA, po raz kolejny broniła idei jak najszybszego powołania trybunału na Warsaw Security Forum. Nie osiągnięto jeszcze konsensusu co do tego, czy można ustanowić międzynarodowy trybunał specjalny ds. zbrodni agresji, czy powinien to być trybunał hybrydowy (z udziałem sędziów międzynarodowych i krajowych), czy też jurysdykcja trybunału może obejmować tak zwaną "trojkę" - prezydenta, premiera i ministra spraw zagranicznych państwa agresora. Niestety nie wiadomo więc jeszcze, kiedy trybunał zostanie ustanowiony i będzie mógł rozpocząć pracę. Śledzimy te negocjacje, nie zatrzymujemy się i codziennie zbieramy zeznania, ponieważ zeznania świadków są ważne w prowadzeniu postępowań sądowych we wszystkich jurysdykcjach.

Jak mogę przedstawić dowody?Osoby gotowe do złożenia zeznań mogą wypełnić formularz online na stronie internetowej(Centrum Dokumentacji Zbrodni Wojennych) lub zadzwonić pod numer +48 690 848 019. Możesz również odwiedzić Centrum Dokumentacji Zbrodni Wojennych w Warszawie przy ulicy Marszałkowskiej 77/79, biuro 16. Na miejscu spotkają się z Tobą pracownicy organizacji.

Najważniejsze to nie bać się i zrozumieć znaczenie przekazywanych informacji. Tylko pracując razem, możemy postawić agresora przed wymiarem sprawiedliwości.

Przydatne linki (do składania zeznań)

Генеральна прокуратура України: https://warcrimes.gov.ua

Służba Bezpieczeństwa Ukrainy: chatbot @russian_war_tribunal_bot; e-mail [email protected]; całodobowa infolinia +38 (068) 1289229; +38 (066) 6829937; +38 (063) 0665937 (Signal, WhatsApp, Telegram).

Centrum Dokumentacji Zbrodni Rosyjskich na Ukrainie im. Rafała Lemkina - Instytut Pileckiego

Прокуророві Міжнародного кримінального суду можна надсилати інформацію напряму будь-якою мовою на електронну пошту: [email protected].

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
Dziennik okupacyjny Bucza 2022 świadek ludobójstwa

31 marca przypada rocznica wyzwolenia Buczy spod rosyjskiej okupacji. Przez 33 dni Rosjanie znęcali się nad ludnością cywilną przedmieść Kijowa: torturowali, zabijali, gwałcili i rabowali. W samej tylko Buczy zginęło 582 Ukraińców. Anhelina Bartosz miała szczęście, że przeżyła. Jej rodzina stała się zakładnikami rosyjskiego wojska we własnym domu. Podczas okupacji Anhelina prowadziła pamiętnik, którego fragmenty publikujemy za jej zgodą.

27 lutego 2022

 „Ten dzień okazał się dla mnie straszniejszy niż 24 lutego. Wtedy spędziliśmy noc w naszym domu, mimo że w pobliżu, w Hostomlu, toczyły się walki i wszystko wokół wybuchało.

O poranku 27 lutego ojciec kazał nam zbiec do piwnicy, bo strzelanina byłą coraz bliżej. Wzięliśmy zabawki córki, trochę jedzenia, psy i poszliśmy się ukryć”.

Angelina otrzymała wiadomość od swoich przyjaciół w Hostomlu, że kolumna wojsk rosyjskich ruszyła w kierunku Buczy ulicą Wokzalną. Rosjanie szli w kierunku domu Anheliny. Rodzina ukrywała się w piwnicy i usłyszała, jak kolumna Rosjan zatrzymuje się w pobliżu ich domu. Wywiązała się bitwa między siłami ukraińskimi a armią rosyjską:

 „Były straszne eksplozje: puszki z konserwami w piwnicy dzwoniły, wszystko się trzęsło. Słyszeliśmy, jak pękają okna. Bitwa toczyła się tuż nad nami.

Rosjanie na ulicach Buczy. Zdjęcie zrobione przez jednego z mieszkańców

Wpadłam w panikę. Złapałam ojca za rękę i krzyczałam. Nie pamiętam, jak długo trwała bitwa, prawdopodobnie pięć godzin. Kiedy wszystko się uspokoiło, przez jakiś czas słyszeliśmy jeszcze ostrzał z karabinów maszynowych. Odczekaliśmy jeszcze trochę i postanowiliśmy wyjść z piwnicy. Nie było sąsiedniego domu, nie było też domu po drugiej stronie drogi, brama była rozwalona, odłamek pocisku wybił szybę.

Wyszłam na podwórko. Mąż powiedział, żebym nie wypuszczała dziecka na zewnątrz, bo na podwórku leży ciało. To był Rosjanin: tylko górna połowa ciała do pasa, bez części głowy. Okno w naszym garażu zostało rozbite przez dużą ludzką kość z resztkami mięsa - być może jego udo.

Nie było ulicy... Żadnej drogi, żadnych drzew, żadnych domów. Był za to ogromny stos, świeży i wciąż płonący. Zobaczyliśmy sąsiada, który sprzątał gruz na swoim podwórku i był zaskakująco radosny. Zapytałam tatę: „Dlaczego on się śmieje?”. Odpowiedział: „Bo żyje”.

5 marca 2022

„Tego dnia mieliśmy wizytę. W poprzednich mieszkaliśmy na pierwszym piętrze domu: do piwnicy schodziliśmy tylko wtedy, gdy było silne bombardowanie. Wiedzieliśmy, że Rosjanie są już w Buczy i wchodzą do naszej dzielnicy z drugiej strony, bo pędzą do Irpienia”.

Dzień przed okupacją Anhelina i jej trzyletnia córka próbowały opuścić miasto, ale mosty były już zniszczone. Ojciec Anheliny poszedł sprawdzić, co się dzieje, i zobaczył rosyjskie oddziały strzelające do samochodów z cywilami próbującymi uciec przed czołgami. Rodzina wróciła do swojego domu. Czekali na najgorsze...

 „Wciąż mieliśmy prąd: gotowaliśmy w podwójnym bojlerze, ogrzewaliśmy się grzejnikiem w piwnicy i wychodziliśmy na zewnątrz, żeby zaczerpnąć powietrza.

5 marca wieczorem było zaskakująco cicho.

Wieczorem usłyszeliśmy dziwny hałas, strzelaninę i krzyki bardzo blisko nas. To było dziwne, biorąc pod uwagę, że w tych dniach prawie nikt nie chodził po ulicach. Światła zgasły.

 Straszna świadomość nie przyszła od razu.

 Zobaczyliśmy, że rosyjscy żołnierze byli już w domu naszych sąsiadów. Cudem ominęli nasz dom. To byli ludzie Kadyrowa (jak powiedział później dowódca rosyjskiej grupy wywiadowczej). Szukali tych, którzy zaatakowali ich konwój 27 lutego.

Okupacja Buczy przez wojska rosyjskie. Zdjęcie potajemnie zrobione przez jednego z mieszkańców, opublikowane na stronie internetowej Buczy

Mój ojciec spokojnie powiedział: „Przyjdą do nas, musimy być gotowi. Spokojni, nie kłócić się, nie krzyczeć”. Byłam tak przerażona, że nawet nie słyszałam i nie widziałam dobrze.

Rozległ się głośny hałas. Słyszeliśmy ludzi chodzących po podwórku: dom był otoczony. Słyszeliśmy rosyjską mowę z silnym akcentem. Chwyciłam córkę na kolana i zakryłam jej usta dłonią - nawet się nie poruszyła. Siedzieliśmy w kompletnej ciemności.

Okupanci zaczęli wybijać okna i krzyczeć: „Otwierać!”.

Byli już w domu. To była elitarna jednostka rosyjskiego wywiadu. Krzyczeli na mojego ojca: „Ręce do góry! Na ziemię! Czy jest tu dziecko? Gdzie jest dziecko?”

To sąsiedzi powiedzieli im, że mamy dziecko. Byłam zdesperowana. Słyszałam, że Rosjanie stosowani praktykę wykorzystywania dzieci i kobiet jako żywych tarcz. Okupanci pytali, ile osób jest w piwnicy, i kazali oddać telefony. Pamiętam zdanie: „Zełenski już uciekł. Uratujemy cię. Jesteś teraz pod ochroną”.

Zaraz po tym jak powiedzieli nam, że przyszli nas chronić, zastrzelili kobietę idącą ulicą

Оkupacja

W domu Anheliny urządzili sobie posterunek: rodzinie zabroniono wychodzić na zewnątrz, używać latarek i rozpalać ognia. Żyli bez prądu, gazu, jedzenia i wody:

 „W nocy prawie nikt nie spał. Niepewność nas przerażała, ciężko było oddychać, było bardzo zimno - na zewnątrz panował mróz. Przede wszystkim baliśmy się o informacje w naszych telefonach - czaty na Telegramie, bo wcześniej zadzwoniliśmy do obrony terytorialnej i zapytaliśmy, czy możemy wyjść.

Następnego dnia rano znowu do nas przyszli. Zresztą od tej chwili przychodzili, kiedy chcieli, tyle że pukali. Najpierw zabrali mojego ojca: zajrzał do naszej piwnicy i krzyknął: „Córeczko, wychodzę!”. I wyszedł. Siedzieliśmy z mężem i córką w piwnicy. Po chwili przyszli i zaczęli wołać „drugiego”, chodziło im o mojego Dimę. Szybko wstał, powiedział: „Kocham cię” i wyszedł.

Zostałam sama z córką Ołeksandrą. Cała się trzęsłam, więc wzięłam ją na ręce i kołysałam. Zapytała, gdzie poszedł jej tata, a ja tylko spojrzałam na ścianę i powtarzałam: „Boże, pomóż nam”.

Na zewnątrz cały czas była strzelanina: słyszałam krzyki ludzi, ostatnie krzyki... Nie można ich pomylić ze zwykłym krzykiem. Myślałam, że to moi chłopcy zostali zabici. Zaczęłam się przygotowywać na to samo i chyba w tym momencie trochę oszalałam.

Usłyszałam, jak ktoś schodzi do piwnicy. Uzbrojeni żołnierze, trzech. Odważyłam się zapytać, gdzie mój ojciec i mąż. „Robią złe rzeczy, zajmą się nimi” - odpowiedzieli

Gdy wychodzili błagałam, żeby mi ich oddali”.

Potem okupanci zaczęli przyprowadzać do domu Anheliny innych zakładników.

„Dom był bardzo zatłoczony: rodzina z małą córeczką, Nastią, w piwnicy. Dziewczynki zaczęły się bawić. Przyprowadzili do nas małego chłopca i kazali go pilnować, żeby nie uciekł. Zagrozili, że gdyby uciekł, zabiją wszystkich.

Późnym popołudniem usłyszałam słowa: „Mamo, poznaj swojego syna” - do mojej teściowej. Do piwnicy wszedł mój mąż. Próbowałam się uśmiechnąć i trochę pożartować, ale nie potrafiłam. Zaczęłam płakać. Wrócił też mój ojciec. Bałam się marzyć o takim szczęściu.

Tej nocy mój Dima usiadł obok nas w piwnicy i po prostu patrzył w jeden punkt. Powiedział: „Zabiją nas wszystkich”. Zapytałam go, dlaczego tak mówi. „Bo widziałem, do czego są zdolni” - odpowiedział. W tamtym czasie nie miałam odwagi zapytać, co im robili w ciągu tych godzin przetrzymywania. Przytuliłam śpiące dziecko i płakałam cicho w ciemności... z bezsilności”.

Ciała Ukraińców zabitych przez Rosjan na ulicach Buczy. 4.04.2022. Fot: RONALDO SCHEMIDT/AFP/East News

To był trzeci dzień okupacji.

W domu było jakieś 15 osób; siedzieliśmy z dzieckiem w piwnicy. Sasza miał kaszel i bolały go nogi. Ale choć w piwnicy był mróz, to i tak było cieplej niż w domu.

Nie mieliśmy kontaktu ze światem zewnętrznym. Za każdym razem gdy pukali do drzwi, serce mi pękało. Nigdy nie było wiadomo, po co przyszli: może po to, by znów zabrać nas na przesłuchanie, może po to, by przypomnieć nam o zasadach, a może nie byliśmy wystarczająco cicho, bo mamy dwójkę trzyletnich dzieci.

Mimo wszystko, tego dnia byłam w dobrym nastroju: tata i mąż byli ze mną. Wrócili z miejsca, z którego się nie wraca.

Zostali oskarżeni o podłożenie ognia, zabrani do „piwnicy”, gdzie byli przesłuchiwani. Wrócili inni. Byli poddawani pozorowanym egzekucjom, musieli patrzeć na ludzkie zwłoki...".

Ewakuacja

Któregoś ranka Anhelina i jej mąż znaleźli w piwnicy radio. Włożyli do niego baterie z dziecięcych zabawek i po raz pierwszy usłyszeli, że okupanci zgodzili się na zielony korytarz i ewakuację. Rosjanie zabronili rodzinie wyjazdu samochodem. Pozwolili im iść pieszo do Irpienia. „Droga życia” była usłana ciałami zabitych Ukraińców.

„Zebraliśmy się, owinęliśmy w białe szmaty i do wózka dziecięcego przymocowaliśmy kij z dużym kawałkiem prześcieradła. Wzięłam psa na smycz w nadziei, że podbiegnie obok wózka. Ale przestraszył się i nie mógł iść. Położyłam go więc na dnie wózka i wiozłam razem z dzieckiem.

Cała się trzęsłam. Dawno nie byliśmy na zewnątrz, a ja nie poznawałam swojego domu. Najpierw dotarliśmy do szkoły. Byli tam ludzie. Nikt nigdzie nie szedł, byli zaskoczeni, że gdzieś idziemy. A my szliśmy dalej.

Mieszkańcy Irpienia i Buczy uciekają przed rosyjskimi wojskami 10 marca 2022 r. Fot: Heidi Levine/SIPA/SIPA/East News

Na ulicy przed nami leżało trzech martwych młodych mężczyzn ze związanymi rękami. Skręciliśmy w ulicę Jabłońską. W tym momencie włączył mi się tryb „życie w obrazie”. Patrzyłam na świat, jakbym w nim nie była. Psycholog mi wyjaśnił, że to moja psychika przełączyła się na taki tryb, żebym przerwała.

Na ulicy leżeli martwi ludzie, było ich wielu. Cali we krwi, zginęli niedawno. To byli nasi sąsiedzi. Mąż powiedział, żebym zamknęła dziecku oczy. Ale nie mogłam tego zrobić, bo właśnie podbiegli do nas rosyjscy żołnierze, krzycząc: "Stać, kto wam pozwolił wyjść!?"

Byli inni od tych, którzy przychodzili do naszego domu. Byli agresywni, nie dało się z nimi rozmawiać. Mówimy, że się ewakuujemy, oni się kłócą, ale nas przepuszczają. Za chwilę to samo. Podnosimy ręce i czekamy, aż nas przepuszczą.

Moja córka pyta, dlaczego wujkowie leżą i leci im krew z głowy. Nic nie mówię. Jak mam to wytłumaczyć trzylatce, która cichutko siedzi w wózku i podnosi ręce do góry, kiedy my je podnosimy?

Dojechaliśmy do skrzyżowania Jabłońskiej i Wokzalnej. Kolejny okrzyk: „Stój!”. Staliśmy wśród martwych ludzi: wydawało mi się, że to wszystko jest nierealne i że teraz nas na pewno zastrzelą. Agresywny żołnierz krzyczy: „Nie możecie! Korytarz jest zamknięty od 15:00! Wracajcie!”.

Każe nam się cofnąć, a mojemu ojcu podejść do siebie z rękami w górze. Czuję ukłucie, zatrzymuję się i uświadamiam sobie, że nie mogę iść bez ojca.

Okazało się, że okupanci szukali papierosów, które na szczęście ojciec miał. Wypuścili go”.

Ukraińcy pod zniszczonym mostem próbują uciec przed Rosjanami. Na początku marca 2022 r. most na rzece Irpień w Romaniwce uratował 40 000 mieszkańców Hostomla, Buczy i Irpienia. Zdjęcie: Emilio Morenatti/Associated Press/East News

Rodzina Anheliny wraz z innymi zakładnikami czekała na ewakuację, która miała rozpocząć się o trzeciej po południu w miejscowej szkole.

 "Skręciliśmy do Irpienia. Most życia był przed nami. Nie mogliśmy się rozglądać, bo od razu by nas zastrzelili. Zza małego skrzyżowania wyjechal samochód i prawie natychmiast zamienił się w słup ognia, a sekundę później nastąpiła straszna eksplozja. Most jest zaminowany. Nic nie słyszę, więc schylam się do dziecka w wózku, żeby sprawdzić, czy nic mu nie jest.

Tata idzie przede mną. Mijamy wysadzony w powietrze samochód: po prostu płonie, oczywiście nikt w nim nie żyje

Zatrzymuje nas ukraińskie wojsko. To znaczy, że przez cały ten czas nie żyliśmy tylko pod okupacją. Żyliśmy na linii frontu.

Byłam pewna, że nasze wojsko wycofało się znacznie dalej, i nie wierzyłam, że powstrzymanie tej inwazji jest możliwe.

Tymczasem tuż za wzgórzem, które pokonujemy w błocie, przejmują nas ludzie z Państwowej Służby Ratowniczej, wsiadamy do autobusów i jedziemy... do rosyjskiego punktu kontrolnego.

Irpień jest częściowo zajęty, a jedynym wyjściem jest dobrze znany zniszczony most, tyle że pieszo.

Przed punktem kontrolnym ogromna kolejka, wiele samochodów i nasz konwój autobusów. Stoimy już od czterech godzin. Dzisiaj też nas nie przepuszczą. Wkrótce będzie nalot i bombardowanie. Kierowca przychodzi i mówi, że spędzimy noc w autobusie tuż przy drodze. Na zewnątrz jest dziesięć stopni poniżej zera.

Jeśli na ziemi są jakieś anioły, to na pewno są nimi ratownicy. Znaleźli opuszczony dom i przenieśli tam wszystkich. Tymczasem na zewnątrz działo się coś strasznego: niebo płonęło, Irpień był bombardowany”.

 11 marca. Ewakuacja miasta. Koniec.

 „W piwnicy w Irpieniu było około 45 osób. Niektórzy mieli wysoką gorączkę, to była straszna noc. Nie mieliśmy wody ani jedzenia.

O 5:00 przyszli nasi ludzie z Państwowej Służby Ratowniczej i kazali wszystkim wsiadać do autobusów, bo Rosja zgodziła się na przedłużenie korytarza. Było nam tak zimno, że nie czuliśmy palców u nóg. Bardzo martwiłam się o dzieci. Za oknem autobusu widzieliśmy apokalipsę: rozbite, poszatkowane pociskami samochody, a prawie na każdym widniał napis: „Dzieci”. Ta część Irpienia wygląda jak martwa, tylko mnóstwo porzuconych zwierząt biega dookoła.

Dojeżdżamy do rosyjskiego punktu kontrolnego. Każdy samochód jest bardzo dokładnie sprawdzany, posiadanie telefonów jest zabronione, konfiskują je. Rosyjski żołnierz wchodzi do autobusu, a ja i moja córka siedzimy na pierwszych siedzeniach, więc jest tuż przed nami.

Wszyscy mężczyźni są wyprowadzani z autobusu. Nie możemy wyglądać przez okna. Minutę później w pobliżu autobusu zaczyna się strzelanina: dzieci zaczynają panikować i płakać. My, kobiety, też. Wszyscy myśleli, że nasi mężowie zostali zastrzeleni. Ale znaleźli telefony, położyli je na ziemi i strzelali do nich. Mężczyźni wrócili. Przyszedł Rosjanin i powiedział, że jeśli przejedziemy przez las, będziemy mieli szczęście. Las był pełen Rosjan.

Ewakuacja ludności cywilnej z Buczy, 13 marca 2022 r. Fot: AA/ABACA/Abaca/East News

Więc jedziemy. W autobusie panuje kompletna cisza. Wszyscy się modlą. Nie widzimy, dokąd jedziemy. Po półgodzinie zatrzymujemy się. Do autobusu wchodzi żołnierz i mówi: „Chwała Ukrainie!”.

Płaczę nawet teraz, gdy przypominam sobie ten moment. Przytulałam wtedy Saszę i nie wierzyłam, że mimo wszystko jesteśmy bezpieczni. Przeżyliśmy, choć nie powinniśmy.

Moja ukochana Bucza została w tyle, sama ze swoim smutkiem. Pomyślałam o tych ludziach na Jabłońskiej. Świat nie wie, świat żyje dalej... a oni tam leżą. Wydawało mi się, że uciekliśmy z piekła

Przyjechaliśmy do Kijowa prawie bez niczego: czarni, brudni, śmierdzieliśmy. W Kijowie można swobodnie chodzić, nie trzeba cały czas patrzeć w podłogę, sklepy i apteki są otwarte, nikt nie strzela. A przecież Bucza nie jest daleko od Kijowa.

Nie wiedziałam, gdzie jest moja mama. Jechałam autobusem i płakałam, że ją zostawiłam. Mieszkamy przy tej samej ulicy, ale nie mogłam się z nią skontaktować. Kilka razy chciałam do niej pojechać, ale mi nie pozwolili.

Rodzice mojego męża również zostali w Buczy. Nie mogli odbyć podróży po raz drugi i postanowili zostać w szkole. Kilka dni później przyszli tam Rosjanie, przenieśli ich do przedszkola, obrzucając budynek granatami, a potem trzymali ich tam przez miesiąc! Nie mieliśmy z nimi żadnego kontaktu, doprowadzało mnie to do szału. Modliłam się godzinami każdej nocy, aby Bóg ich ocalił...

W pobliżu masowego grobu w Buczy, 3 kwietnia 2022 r. Po zajęciu miasta znaleziono 403 ciała ukraińskich cywilów. Fot: SERGEI SUPINSKY/AFP/East News

I ocalił. Później dowiedziałam się, że moja mama i babcia ewakuowały się prawie w tym samym czasie co my, ale inną drogą. Pierwszy raz usłyszałam głos mamy, gdy byłam już w obwodzie lwowskim. Ten telefon zapamiętam do końca życia.

Trzy tygodnie po naszej ucieczce Bucza zostanie wyzwolone. Znajdą zamordowanych ludzi, dzieci... Mogliśmy być wśród nich. Ta myśl będzie mnie prześladować przez długi czas. Nie wiedziałam, co rosyjskie wojsko robiło z kobietami i dziećmi, kiedy siedziałam w piwnicy i bezczelnie domagałam się powrotu męża z przesłuchania. Mogłam zapłacić straszną cenę za taką śmiałość.

 Ale mieliśmy szczęście. Udało nam się uciec. Zniszczonym od środka i przemienionym na zawsze

Wciąż boję się, gdy ktoś obok mnie mówi porosyjsku. A moje dziecko boi się ludzi w wojskowych mundurach”.

Anhelina Bartosz. Fot: archiwum prywatne

Rozstanie z rodziną byłoby dla mnie najgorszą decyzją po tym, co przeszłam

Słynne zdjęcie setek Ukraińców uciekających przed okupacją przez zniszczony most w Irpieniu stało się symbolem. Rodzina Anheliny Bartosz również była w tym tłumie. Po wyzwoleniu Buczy, Irpienia, Worzela, Hostomla, Borodianki i Moszczun Angelina i jej rodzina wrócili do swojego domu w Buczy. Mieszkają tam do dziś.

- Moja córka i ja wróciłyśmy do Buczy w czerwcu 2022 r. Było ciężko, ale to jest nasz dom - mówi nam Anhelina Bartosz. - Mój mąż wrócił natychmiast po wysiedleniu, by przygotować dom na nasz przyjazd. Zdecydowaliśmy się wrócić, a nie wyjeżdżać za granicę, bo rozłąka z rodziną byłaby dla mnie najgorszą decyzją po tym, co przeszłam.

Zdaliśmy sobie sprawę, jak krótkie i nieprzewidywalne jest życie. I że nie chcemy żyć z dala od siebie. Poza tym nasze miasto i kraj potrzebują nas w tak trudnym czasie. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to mamy dobry schron w naszym domu. W czasie nalotów możemy się w nim ukryć”.

Anhelina Bartosz jest piosenkarką. Napisała piosenkę o swoich doświadczeniach i wzięła udział w projekcie "Ukraina niesamowitych ludzi". Jej piosenka „Irpień” jest hołdem dla mieszkańców Buczy, Hostomla i Irpienia, którzy zostali zabici przez rosyjskich najeźdźców na początku inwazji.

20
хв

Ostatniego krzyku człowieka nie da się pomylić z niczym. Pamiętnik uratowanej z Buczy

Jaryna Matwijiw
serhij żadan chartija arabeski

W małej sali w podziemiach charkowskiego centrum teatralno-koncertowego gromadzi się kolejka widzów. Wszystkie bilety na występ Serhija Żadana zostały wyprzedane. Mimo wojny ludzie chcą obcować z kulturą i sztuką – a Żadan znalazł sposób, by pogodzić wojenną rzeczywistość z życiem cywilnym.

Aldona Hartwińska: – Wkrótce minie rok, odkąd dołączył Pan do Gwardii Narodowej Ukrainy. W tym czasie zorganizował Pan wiele różnych wydarzeń, by pomóc swojej 13 brygadzie. Jednym z nich było spotkanie poświęcone Pana książce „Arabeski”. Proszę nam o tym opowiedzieć.

Serhij Żadan: – Choć „Arabeski” zostały opublikowane w zeszłym roku, zdecydowaliśmy się zaprezentować je ponownie. Ta książka składa się z dwunastu opowiadań, które powstały po 2022 roku. Dotyczą Charkowa i wschodniej Ukrainy w czasie inwazji, obecnie są tłumaczone na inne języki. Jestem ciekaw, jak zareagują na nie czytelnicy za granicą.

Obecnie odbywamy „Chartia Tour” [od „Chartii”, nazwy brygady, w której służy Żadan – red.]. To edukacyjna i informacyjna inicjatywa naszej brygady. Podróżujemy od miasta do miasta, spotykamy się z ich społecznościami, liderami, władzami lokalnymi, studentami i młodzieżą. Zbieramy datki. Opowiadamy o brygadzie, o jej historii, wartościach i filozofii. Wcześniej mieliśmy kilka spotkań muzycznych, a teraz postanowiliśmy zorganizować kilka czysto literackich.

Bardzo ważne jest dla nas utrzymywanie kontaktu ze wszystkimi, którzy wspierają siły zbrojne, ze wszystkimi, którzy przekazują darowizny na rzecz ukraińskiej armii, którzy wierzą w naszą „Chartię”

Jesteśmy bardzo szczęśliwi, gdy widzimy pełną salę. Wszystko, co zbieramy, przekazujemy na potrzeby naszej brygady. To małe, ale znaczące wsparcie – ważne jest, by poczuć je też emocjonalnie. To wsparcie ludzi, których bronią nasi żołnierze.

Spotkanie z Żadanem, Charków 10.03.2025. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

„Arabeski” to książka o ludziach, którzy z czasem się zmieniają. Jak Pan się zmienił jako artysta przez te trzy lata?

Od początku inwazji opublikowałem dwie książki, wcześniej wydałem zbiór wierszy „Skrypnykiwka”. Oczywiście stałem się mniej produktywny, bo jestem teraz w służbie, zmobilizowany. I chociaż nie jestem na pozycji bojowej, pracy jest dużo. Ale to jest służba, która przynosi korzyści naszej brygadzie, a dla mnie to jest teraz najważniejsze.

100 procent dochodu ze wszystkich wydarzeń, które Pan organizuje, idzie na potrzeby brygady. Na co konkretnie?

Zawsze przychodzi wielu ludzi, policzymy ich kiedyś... Myślę, że podczas tej trasy zebraliśmy już około dwóch milionów hrywien. Te pieniądze przekazujemy głównie do służby patronackiej brygady, która wspiera naszych rannych żołnierzy i ich rodziny. Pomagamy też jednak batalionowi wsparcia. Myślę, że „Chartia” jest jedną z najlepiej zaopatrzonych i zorganizowanych brygad, chociaż są pewne rzeczy, które trzeba jeszcze domknąć – coś trzeba kupić, coś przywieźć, coś naprawić. Dobrze jest więc mieć tę poduszkę finansową, na którą zbieramy.

Każdy robi jakąś zbiórkę pieniędzy, każdy zbiera datki. Bo ta wojna dotyczy teraz wszystkich. To jasne, że wszyscy jesteśmy teraz po tej samej stronie

Jak to wyglądało trzy lata temu? Jak zmienił się Pana oddział?

„Chartija” powstała jako jednostka ochotnicza, DFTG [ochotnicza formacja wspólnoty terytorialnej – red.]. Kilkudziesięciu ochotników, zarówno zawodowych wojskowych, jak cywilów, którzy wstąpili do armii, chwyciło za broń. Oczywiście ta nowo utworzona jednostka nie miała na początku nic. Zapewniliśmy jej więc wszystko: kupiliśmy buty, sprzęt, kamizelki kuloodporne, hełmy, pierwsze samochody, pierwszego drona... Od tego czasu minęły trzy lata, oddział rozrósł się do rozmiarów batalionu, a potem przekształcił się w pełnoprawną brygadę. I choć sama nazwa [„Chartia”] została wymyślona tak, by kojarzyła się z Charkowem jako miastem, w którym powstała ta jednostka, to teraz jest to już kilka tysięcy bojowników, chłopców i dziewcząt, z różnych miast. Nie tylko z Charkowa, ale także z Dniepru, Krzywego Rogu, Zaporoża, Połtawy, Sum, miast zachodniej Ukrainy, obwodów ługańskiego i donieckiego. Ale te charkowskie korzenie są dla nas bardzo ważne, a fakt, że dziś „Chartija” jest w okopach pod Charkowem i broni miasta, jest wielką motywacją do jeszcze większego jej wspierania.

Oczywiste jest, że to już zupełnie inna skala, zupełnie inne zadania, inny poziom komunikacji wewnątrz brygady – i z brygadą z zewnątrz.

Dlatego ciekawe jest to, że dowództwo, założyciele oddziału, którzy stworzyli „Chartię” jako nowy rodzaj jednostki, model nowej armii ukraińskiej, nie odchodzą od tej idei. Nadal opieramy się na standardach NATO, które polegają na ochronie żołnierza

Profesjonalnie i precyzyjnie planujemy każdą operację, dbamy o żołnierza, jego szkolenie i motywację.

Jednak czasami stajemy w obliczu wyczerpania psychicznego. Żołnierze często mówią o istnieniu dwóch równoległych rzeczywistości: tej cywilnej i tej w okopach. Często przyznają, że czują się bardziej komfortowo w okopach niż w hałaśliwych miastach Ukrainy. Czy da się to pogodzić? Czy możemy jakoś sprawić, by żołnierze poczuli się u nas komfortowo?

Rzeczywistość okopów i rzeczywistość hali targowej to naprawdę różne rzeczywistości. Nie zamierzam potępiać cywilnych kobiet, dzieci i osób starszych, które pozostają za liniami frontu, nie dołączają do sił obronnych i żyją w spokojnych miastach. Wręcz przeciwnie: uważam za bardzo ważne, by nie popadli w strach, rozpacz i niepokój, ale żyli normalnie – pamiętając, że trwa wojna, a ich krewni i przyjaciele są teraz w siłach obronnych, pamiętając o nich i ich wspierając. To zrozumiałe z psychologicznego punktu widzenia, że żołnierze, którzy opuszczają swoje pozycje, na tyłach czują się dość nieswojo.

Sierhij Żadan i dziennikarka serwisu Sestry Aldona Hartwińska. Archiwum prywatne

Ale kraj musi żyć, żyć uczciwie, zgodnie ze swym sumieniem. Sklepy, biura i usługi muszą działać, by było z czego płacić podatki i utrzymywać gospodarkę. Wojsko organizuje obozy szkoleniowe i myślę, że większość Ukraińców wie, jak mu pomóc.

Jasne jest też jednak, że to trudny moment dla żołnierzy powracających z frontu. To również trudne dla tych, którzy są na tyłach i nigdy nie byli w polu. To jest wojna – przerażająca, dramatyczna, krwawa, bardzo zła, nie ma w niej nic dobrego. I jasne jest, że już zmierzyliśmy się z tym problemem, że on będzie przed nami i będziemy musieli go rozwiązać.

Bardzo ważne jest, by nie dzielić naszego świata na świat wojny i świat na tyłach, ale zrozumieć, że kluczem do naszego możliwego zwycięstwa, możliwego sukcesu, jest tylko połączenie tych dwóch rzeczywistości – krwawej rzeczywistości wojny i rzeczywistości tyłów, gdzie ludzie są zmotywowani, świadomi, gotowi do dalszej pracy i pomagania naszej armii

Mam przyjaciela, który w cywilu pracował jako reżyser filmowy. Powiedział mi, że gdyby nie wstąpił do sił zbrojnych, straciłby głos jako artysta. Zgadza się Pan z nim?

Być może. Ja i moi przyjaciele, którzy są artystami ze świata muzyki, kiedy dowiedzieliśmy się, że ma zostać przyjęta ustawa o mobilizacji, od razu zaczęliśmy myśleć o tym, co możemy zrobić, by być jak najbardziej skuteczni i przydatni dla naszego kraju. Jesteśmy w „Chartii” od prawie roku i nigdy nie żałowałem, że do niej dołączyłem. Z drugiej strony – jak można było nie dołączyć? Jeśli jesteś mężczyzną w wieku poborowym, musisz się zmobilizować. Jeśli jesteś świadomym, uczciwym obywatelem, to jedyna słuszna droga.

20
хв

Serhij Żadan: – Jak mógłbym nie dołączyć do wojska? To jedyna słuszna droga

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Bilet do pułapki. John Bolton o negocjacjach z Rosją i ich konsekwencjach dla Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Agresor i zaatakowany to nie są takie same ofiary wojny

Ексклюзив
20
хв

O czym rozmawiała "koalicja chętnych" w Paryżu. Najważniejsze wnioski

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress