Exclusive
20
min

Fedor Szandor: "Nie znam drugiej tak intelektualnej armii w historii jak nasza"

Gdybyśmy się poddali, świat by nam współczuł. A my nie poddajemy się. Postawiliśmy cały świat w niewygodnej sytuacji, w której musi wybierać między dobrem a złem. To trudny moment - mówi nowy ambasador Ukrainy na Węgrzec

Oksana Szczyrba

Fedor Szandor na pierwszej linii frontu. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Fedor Szandor, profesor Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego i członek Sił Zbrojnych Ukrainy, został mianowany ambasadorem nadzwyczajnym i pełnomocnym Ukrainy na Węgrzech. Rozmowa z Sestry odbyła się w przeddzień tej przełomowej nominacji. Mogliśmy więc porozmawiać szczerze, bez dyplomatycznych obostrzeń. Postanowiliśmy więc nie zmieniać niczego w tym tekście.

Przed wojną Fedor Szandor prowadził wycieczki, organizował rozgrywki intelektualne i Użhorodzkie Regaty, czyli coroczne spływy rzeką Uż na własnoręcznie zdobionych pływających konstrukcjach. Jest również członkiem rady regionalnej i prezesem Zakarpackiej Organizacji Turystycznej. Gdziekolwiek się udaje, zawsze nosi muszkę na kraciastej koszuli. Dopiero od początku inwazji Rosji na Ukrainę na pełną skalę musiał zmienić swoje ulubione ubrania na mundur wojskowy. Rozmawialiśmy z profesorem Szandorem o tym, jak linia frontu dzieli życie na przed i po, o codziennym życiu żołnierzy, zmieniających się wartościach i instynkcie samozachowawczym.

Oksana Szczyrba: Prawie wszyscy na Ukrainie teraz Pana rozpoznają. Zdjęcie, na którym wygłasza Pan wykłady z linii frontu, stało się wirusowe. Przyzwyczaił się Pan do tej popularności?

Fedor Szandor: Szczerze mówiąc, nie zwracałem na to uwagi, ponieważ mam 27 lat doświadczenia w nauczaniu. Kiedy pół miasta pozdrawia cię na ulicy (jesteśmy małym 100-tysięcznym miastem), nie przywiązujesz wagi do tej popularności. To, co robię, to mój mały wkład w popularyzację Sił Zbrojnych i Ukrainy.

OSZ: Jest Pan profesorem Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego, doktorem filozofii, autorem kilku książek o kuchni i ojcem czwórki dzieci. Nie miał Pan doświadczenia bojowego. A jednak poszedł Pan na linię frontu.

FS: Oczywiście, nie byłem w czynnej służbie, bo poszedłem na studia magisterskie, obroniłem doktorat, a potem zrobiłem habilitację. I całe swoje dorosłe życie, 27 lat, poświęciłem jednej pracy w jednym miejscu - Użhorodzkiem Uniwersytecie Narodowym, gdzie awansowałem ze zwykłego nauczyciela na prorektora i kierownika Katedry Socjologii i Pracy Socjalnej. W mojej rodzinie również nie było wojskowych. Poszedłem na front z jednego powodu: jestem socjologiem, filozofem i na zimno zrozumiałem, że mam dwie możliwości. Pierwszą było zabranie rodziny i opuszczenie Ukrainy, gdzie mogłem zacząć od zera w wieku 48 lat. Drugim wyjściem była próba walki z wrogiem, aby moje kobiety nie zostały zabite lub zgwałcone, jak to miało miejsce w Buczy i Irpinie. Postanowiłem więc bronić swojej ziemi - nie emocjonalnie, ale chłodno i rozsądnie. Dostaliśmy trzydzieści dni na szkolenie i w kwietniu 2022 roku byliśmy już w rejonie Słowiańsk-Izium.

Fedor Shandor w cywilu i jako żołnierz. Zdjęcie: Archiwum prywatne


OS: O ile wiem, nie powiedziałeś żonie, że idziesz na wojnę..

FS: W ogóle nie lubię niepokoić mojej żony. Jeśli jadę na konferencję, ona wie, że wrócę, że wszystko będzie dobrze. Raz poleciałem na konferencję do Australii. Zadzwoniłem i powiedziałem jej, ale ona myślała, że jestem w Austrii, która znajduje się około 300 kilometrów od Zakarpacia. Zostałem na miesiąc i wróciłem cały i zdrowy. Jeśli chodzi o mój pobyt na froncie, moi przyjaciele zapytali moją żonę: co twój mąż robi na froncie? Żona odpowiedziała spokojnie. Ona wie, że jeśli już dokonałem wyboru, to będę go realizował do końca, nawet jeśli ktoś w rodzinie jest temu przeciwny.

TS: Czy rozmawiałeś ze studentami o wojnie? Wiedzieli, że jedziesz na front?

FS: Nie, nie powiedziałem im. Dowiedzieli się o tym dopiero dwa i pół miesiąca później, kiedy zaczęły się bombardowania. Oczywiście usłyszeli to na swoich telefonach. Ale studenci są przyzwyczajeni do nauki online podczas pandemii koronawirusa.

TS: Jak wygląda dzień na froncie?

FS: To zależy od zadania bojowego wyznaczonego przez dowódców. Zwykły żołnierz wykonuje określone zadanie punktowe na swoim posterunku obserwacyjnym. Powiedzmy, że idziesz na służbę co 4 godziny. Masz 8-godzinną przerwę, podczas której musisz zjeść, przespać się i ponownie stawić się na służbę.

Oczywiście w sytuacjach kryzysowych wszyscy zostają w okopach i trzymają linię, kontrolują sytuację, słuchając rozkazów dowódcy. Jeśli chodzi o dowódcę, a ja przez jakiś czas pełniłem obowiązki dowódcy kompanii, jest zupełnie inaczej: wszyscy muszą być nakarmieni, ubrani, podłączeni i muszą jasno wykonywać rozkazy przełożonych, oceniać całą sytuację, dostosowywać działania zwiadowcze i obserwować drony. Dlatego dowódca ma 100 żołnierzy i 100 zadań każdego dnia

Teraz zajmuję się współpracą cywilno-wojskową. To praca z personelem nad wsparciem moralnym i psychologicznym. Pracuje się z trudnymi przypadkami - z ludźmi, którzy walczyli na trudnych terenach, wyszli z nich lub z tymi, którzy mają załamania psychiczne po walce.

Miałem kilka nieprzyjemnych momentów, na przykład, kiedy musiałem zadzwonić do rodzin ofiar i poinformować ich, że ich dziecko niestety nie wróci do domu. To nie jest łatwe

Błędem byłoby powiedzieć, że jestem do tego przyzwyczajony. Pracuję społecznie, a to jest element pracy społecznej - komunikowanie się z ludźmi w trudnych sytuacjach

TS: Fiodorze Fiodorowiczu, jakie wspomnienia z frontu najczęściej przychodzi Panu do głowy?

FS: Przede wszystkim pamiętam chłopaków, których trzeba było ratować. Tego się nie zapomina. Zabitych, rannych, tych w szoku pociskowym. Były też specyficzne momenty - nocne wyjścia. Czasem można pomyśleć, że to może się dziać tylko w filmach fabularnych. W rzeczywistości dzieje się to w prawdziwym życiu, a ja byłem w takiej sytuacji dwa razy. Nie wiem jak, ale przeżyliśmy.

OS: Wojna podzieliła życie wszystkich na przed i po, zmieniła nasze uczucia, światopogląd, wyostrzyła strach i instynkt samozachowawczy. Jak wyglądają relacje międzyludzkie w czasie wojny? Co jest w nich lepsze, gorsze, łatwiejsze, trudniejsze?

FS: Mieliśmy dyskusję z psychologami i wyraźnie powiedziałem, że każdy, kto walczył na wojnie, na pewno będzie miał zespół stresu pourazowego i będzie potrzebował rehabilitacji. Psychologowie sprzeciwili mi się, zapewniając, że w niektórych przypadkach można tego uniknąć. Może i tak, ale społeczny zespół pourazowy już istnieje. Społeczeństwo nie wyjdzie z tego z dnia na dzień. To jest moje społeczeństwo. Ja w nim żyję. Jeśli chodzi o zmiany wewnętrzne, stałem się bardziej zdyscyplinowany

TS: Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy lęki, często nawet ukryte. Czy zmysł samozachowawczy jest bardziej wyostrzony podczas wojny?

FS: Absolutnie. Osoba, która nie ma instynktu samozachowawczego, jest największym zagrożeniem dla otoczenia. Bo jeśli nie użala się nad sobą, to co może zrobić dla swoich towarzyszy? "Kto jest tam dla mnie, kto mnie wspiera... Tak, on tam jest". Z jednej strony jest to moment braterstwa, a z drugiej instynkt samozachowawczy. Kiedy wybucha wojna, ten instynkt, z którym się rodzimy, staje się najważniejszy.

TS: Czy zawsze czuł Pan to braterstwo, o którym Pan mówi?

FS: Tak. Każda jednostka wojskowa jest tworzona na zasadzie braterstwa. Jeśli czujesz się niekomfortowo, starasz się jak najszybciej stamtąd wydostać, przenieść w inne miejsce. Zawsze są konflikty. Jesteśmy zmęczeni wewnętrznie, są różne niuanse i tarcia. Ale ufasz ludziom wokół siebie w 99 procentach.

TS: Ludzka psychika ulega dramatycznym zmianom podczas wojny. Jakie zmiany zauważył Pan w sobie lub w towarzyszach?

FS: Zacząłem bardziej doceniać życie i czas, bo na wojnie jest on bardzo krótki. Doceniać też ludzi i środowisko.

TS: Czy na wojnie spotkał Pan ludzie, którzy nie wytrzymali, którzy się poddali?

FS: Tak, oczywiście. To nie jest zwykła wojna. To jest armia ludowa. Walczy tu cała Ukraina i są tu wszyscy: od zmarginalizowanych po elity, od przedsiębiorców po nauczycieli, od burmistrzów po deputowanych, sprzątaczki, ochroniarzy. Pełny przekrój społeczeństwa.

Takiej armii intelektualnej nie ma nigdzie indziej na świecie. Mówię to odpowiedzialnie jako naukowiec, nigdy w całej historii nie było tylu inteligentnych umysłów, co w ukraińskiej armii. Teraz cały naród jest na froncie.

Jeśli chodzi o osoby, które się załamują, ważne, aby dać im czas na odpoczynek. Powinny wrócić do domu, pomyśleć, a następnie zdecydować, czy zostać, czy może przenieść się do innej jednostki.

ОЩ: Як часто їздите додому?

ФШ: Я вже двічі був у відпустці і двічі — у відрядженні за кордоном, де представляв інтереси Збройних Сил України, у зв’язку з річницею російсько-української війни.

TS: O co pytają Pana dzieci, kiedy się spotykacie?

FS: Zawsze spędzamy czas razem: siedzimy i rozmawiamy. Mam wielu przyjaciół. Mam dużo chrześniaków - aż trzydzieścioro. Muszę ich wszystkich odwiedzić, uścisnąć dłoń, napić się zakarpackiej kawy. Zawsze przyjeżdżam na uczelnię, odwiedzam znajomych z branży turystycznej. Muszę wszystko kontrolować, bo wojna toczy się nie tylko na froncie, ale i na tyłach

TS: Każda kobieta martwi się o swojego męża na froncie. Niektóre wyrażają swoje emocje głośno, podczas gdy inne cicho wzdychają. Jak reaguje Pana żona?

FS: Opowiedziała o swoich doświadczeniach podczas pierwszych wakacji. Kiedy wróciłem po raz drugi, porozmawialiśmy. Wyjaśniłem wszystko, a ona się uspokoiła.

TS: Co jej Pan powiedział?

FS: To niech pozostanie tajemnicą(śmiech).

OS: Co świat rozumie z tej wojny?

FS: Gdybyśmy się poddali, po prostu by nam współczuli: cóż, stało się. Przez trzy dni, miesiąc, rok, nie poddaliśmy się. Postawiliśmy cały świat w niewygodnej sytuacji, w której musi wybierać między dobrem a złem. To trudny moment. Jednak ostatnie głosowania, nawet tak dysfunkcyjnej organizacji jak ONZ, pokazują, że większość krajów na świecie zdecydowała się wesprzeć Ukrainę.

OS: Czy wojna jest daleka od Pana wyobrażeń?

FS: Ta wojna jest nielogiczna. To absurd, że dzieje się to w XXI wieku.

W czasach nowych odkryć w medycynie i kosmosie toczy się wojna, która może doprowadzić do tego, o czym pisał Albert Einstein: "Nie wiem, jaka broń zostanie użyta w Trzeciej Wojnie Światowej, ale Czwarta Wojna Światowa będzie toczona kijami i kamieniami"

Więc albo zdecydujemy się używać telefonów komórkowych, albo będziemy pisać na kamieniach.

OS: Walczycie o wykształcony naród. To pańskie zdanie stało się sloganem. Co należy zasadniczo zmienić w podejściu do edukacji, byśmy nigdy nie zgubili się w rosyjskiej sieci?

FS: Musimy po prostu pójść do szkoły i przywrócić przedmioty humanistyczne, które porzuciliśmy na uniwersytetach, w przedszkolach i szkołach. Dyscypliny społeczne, humanitarne to nie tylko konkretna wiedza, ale także człowieczeństwo, osobowość. Człowiek powinien cieszyć się światem, a nie go niszczyć

BHP: Według badań Ukraińskiego Instytutu Przyszłości, 8,6 miliona Ukraińców wyjechało i nie wróciło od początku inwazji Rosji na Ukrainę na pełną skalę. Wielu uchodźców marzy o powrocie do domu, do swoich rodzin, pracy, odbudowie kraju i życiu w znajomym środowisku. Ale młode Ukrainki z dziećmi lub całymi rodzinami mogą łatwo przystosować się za granicą, nauczyć się języka i znaleźć przyzwoitą pracę. W jaki sposób państwo powinno motywować młodych ludzi do powrotu na Ukrainę w celu nauki i pracy?

FS: Państwo powinno stworzyć równe reguły gry dla wszystkich. Jeśli zasady będą takie same dla wszystkich, nie będzie potrzeby wzywania nikogo z powrotem. Każdy wróci na własną rękę i będzie pracował w tym kraju.

TS: Ponad trzy miesiące temu został Pan nominowany na stanowisko ambasadora Ukrainy na Węgrzech, choć Kijów nie otrzymał jeszcze oficjalnej odpowiedzi z Budapesztu. Czy przygotowuje się Pan do nowej pracy?

FS: Jestem teraz na pierwszej linii frontu. Jeśli otrzymam oficjalną odpowiedź, oczywiście ją zaakceptuję

TS: Ale uczy się Pan języka?

FS: Uczę się języka, ponieważ muszę komunikować się z węgierskimi wolontariuszami

TS: Udało się Panu uruchomić kampanię węgierskich darowizn na rzecz ukraińskich sił zbrojnych. I to mimo faktu, że Węgry nie wspierają Ukrainy bronią. Jak to się udało? I czy są przypadki, w których oskarża się Pana o współpracę z Węgrami?

FS: Jak dotąd nikt mnie o nic nie oskarżył. Ponieważ wszyscy wiedzą, że jestem na froncie. Jeśli ktoś ma jakieś zarzuty, zapraszam go tutaj. Zapraszam ich do obrony kraju razem ze mną. Zapraszam ich na front.

Jeśli chodzi o węgierskich wolontariuszy, otrzymaliśmy od nich dużą pomoc, a będzie to już ósma partia: kamery termowizyjne, specjalistyczny sprzęt wojskowy, odzież, żywność i 70 milionów UAH.

Nie dotyczy to jednego batalionu czy jednej brygady, ale wszystkich. Jest to oczywiście ogromna pomoc dla ukraińskich sił zbrojnych w walce z Rosją.

TS: Nazywają Pan ojcem turystyki zakarpackiej. Tęskni Pan za nią teraz?

FS: Oczywiście. Kiedy mam wolny czas po służbie, kontaktuję się z przyjaciółmi. Uruchomiliśmy kilka projektów, ciągle o nich dyskutujemy, planujemy co zrobimy za tydzień, za miesiąc. Niektóre projekty nie są wznawiane, jeśli chodzi o wydarzenia rozrywkowe, ponieważ nie jest to teraz ważne, ale wszystkie grupy turystyczne są aktywne. Ogłosiliśmy rok 2024 rokiem turystyki kwiatowej, ponieważ w przyszłym roku będzie wielkie święto: 100 lat od pojawienia się ogromnych plantacji sakury na Zakarpaciu. Rozpocząłem tę kampanię podczas krótkiego urlopu, a moi przyjaciele będą ją kontynuować.

OS: Czy prezentuje Pan również mini rzeźby?

FS: Ja inicjuję, inni odkrywają. Wszystkie te rzeźby są związane z Zakarpaciem. W samym Użhorodzie jest ich ponad 50, a na całym Zakarpaciu 100

BHP: Pytanie, które interesuje nas wszystkich brzmi: kiedy Ukraina wygra?

FS: Pierwsza wojna światowa trwała cztery lata, a druga - sześć. Nie ma w tym nic zaskakującego. Nasza wojna na pełną skalę trwa tylko półtora roku. To właściwie wojna światowa. Wiesz, aby zakończyć wojnę wcześniej, musisz zrobić coś na własną rękę: zabrać rodzinę w bezpieczne miejsce i samemu udać się na linię frontu. W rzeczywistości Ukraina już wygrała. Trzeba tylko potwierdzić to zwycięstwo. Oznaką zwycięstwa są instytucje edukacyjne, cywilizowane normy, zmiana mentalności, a nie łzy matek i kobiet.

Fedor Szandor, profesor, ukraiński żołnierz i niedawno mianowany ambasador Ukrainy na Węgrzech podczas wywiadu dla AFP w Kijowie, 21 sierpnia 2023 r., Zdjęcie: Roman Pilipey/AFP/East News

TS: Jaki nastrój panuje dziś Użhorodzie?

FS: Ci, którzy byli aktywnie zaangażowani w wojnę, na początku byli oburzeni: bary i restauracje były pełne ludzi... Powiedziałem: każdy ma swój własny wybór. Ja na przykład dokonałem swojego wyboru. Oni też dokonali swojego. Zostali na terytorium Ukrainy i tu płacą podatki.

W naszej wojnie nie chodzi o obwinianie kogokolwiek, ale o zwycięstwo. Jeśli wygramy, zajmiemy się tym później. Ale najpierw trzeba zwyciężyć.

OS: Co będzie Pan robił po zwycięstwie?

FS: Napiję się zakarpackiej kawy, na pewno pojadę do znajomych na Węgry, posiedzę nad brzegiem Dunaju, pojadę do zakarpackich wód termalnych w Kosynie, a potem do Budapesztu. To mój plan minimum na pierwszy tydzień. I na pewno podziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali

GS: Teraz pytanie błyskawiczne. Kto był Pana najgorszym nauczycielem?

FS: Życie.

TS: Kto był Pana ulubionym nauczycielem?

FS: Życie.

TS: Gdybyś mógł Pan podróżować w czasie, gdzie by się Pan udał?

FS: Zakończyłbym swoją podróż na Ukrainie, a następnie objechałbym całe Węgry

TS: Jaka cecha sprawiła Panu najwięcej kłopotów?

FS: Niechęć do innych i egocentryzm.

GS: Jaka jest najlepsza rada, jaką Pan otrzymał?

FS: Mam wujka, brata mojej mamy, który zawsze daje mi nieszablonowe rady. Jego najlepsza: "Do wniosków dojdziesz później, nie od razu".

GS: Czujesz się liderem, czy naśladowcą?

FS: Na różne sposoby w różnych momentach. Tam, gdzie czegoś nie wiem, jestem zwolennikiem, a tam, gdzie jestem pewien, liderem.

GS: Kiedy ma Pan zły dzień, co Pan robi, aby poczuć się lepiej?

FS: Nie ma czegoś takiego. Żyję, więc to piękny dzień

OC: Jak wygląda Pana idealna sobota?

FS: Odkrywanie czegoś wyjątkowego i turystycznego rano, a potem cieszenie się całym dniem z tego, co się zrobiło

TS: Jakie zakończenie filmu chciałby Pan zobaczyć?

FS: Gdzie główny bohater umiera

TS: Jakie jest Pana ulubione miejsce na Ukrainie?

FF: Zakarpacie

TS: Którą fikcyjną postać chciałby Pan spotkać?

FS: Z Szarkanem. To smok zakarpacki.

GS: Co Pana najbardziej irytuje?

FS: Powolność

GS: Czego się Pan najbardziej boi?

FS: Jestem zdany na siebie. Że zrobię coś złego i zaszkodzę społeczeństwu

TS: Który tytuł filmu najlepiej opisuje Pana życie?

FS: "Szeregowiec Ryan"

TS: Z kim zamieniłby się Pan miejscami na jeden dzień i dlaczego?

FS: Zdecydowanie z nikim. To kwestia zasad. Chcę pozostać sobą.

TS: Gdyby mógł Pan zjeść kolację z kimś z historii, kto by to był?

FS: W czasie wojny być może z Churchillem, a w czasie pokoju z J.K. Rowling

TS: Co by Pan robił, gdyby Pan nie uczył?

FS: Byłbym ratownikiem

TS: Co najbardziej ceni Pan w człowieku?

FS: Chęć tworzenia

GS: Kogo chciałby Pan przeprosić?

FS: Moją rodzinę, której poświęcam niewiele czasu

TS: Za co się Pan krytykuje?

FS: Za spędzanie zbyt mało czasu z rodziną i przyjaciółmi

TS: Co wpaja Pan swoim dzieciom?

FS: Bycie szczerym i niepoddawanie się.

TS: Jaka była najgorsza rzecz, którą zrobił Pan jako dziecko?

FS: Aż strach o tym myśleć(uśmiech). Kradliśmy czereśnie sąsiadowi, wybijaliśmy okna piłką.

OC: Proszę o dokończenie zdania: Wojna to.....

Zło.

Sumienie jest..

To konieczność

Patriotyzm jest..

Naszą przyszłością

TS: Gdyby dżin spełnił teraz Pana trzy życzenia, czego by Pan sobie życzył?

FS: Powiedziałbym mu: dziękuję i do widzenia, sam to zrobię

OC: Czy wierzy Pan w Boga?

FS: Tak

OSH: Jaki jest Pana szczęśliwy amulet?

FS: Nie mam żadnych talizmanów, nie jestem fetyszystą. Myślę, że to moja wiara.

TS: Pana ulubiony cytat?

FS: "Lepiej umrzeć na stojąco, niż żyć na kolanach". Powtarzam to sobie od dzieciństwa

OSH: Jakie jest Pana marzenie?

FS: Chcę, by cały świat dowiedział się o Zakarpaciu. Właśnie nad tym pracuję.

OS: Dziękuję za rozmowę. Życzę zdrowia i Bożej pomocy we wszystkich przedsięwzięciach

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
Dziennik okupacyjny Bucza 2022 świadek ludobójstwa

31 marca przypada rocznica wyzwolenia Buczy spod rosyjskiej okupacji. Przez 33 dni Rosjanie znęcali się nad ludnością cywilną przedmieść Kijowa: torturowali, zabijali, gwałcili i rabowali. W samej tylko Buczy zginęło 582 Ukraińców. Anhelina Bartosz miała szczęście, że przeżyła. Jej rodzina stała się zakładnikami rosyjskiego wojska we własnym domu. Podczas okupacji Anhelina prowadziła pamiętnik, którego fragmenty publikujemy za jej zgodą.

27 lutego 2022

 „Ten dzień okazał się dla mnie straszniejszy niż 24 lutego. Wtedy spędziliśmy noc w naszym domu, mimo że w pobliżu, w Hostomlu, toczyły się walki i wszystko wokół wybuchało.

O poranku 27 lutego ojciec kazał nam zbiec do piwnicy, bo strzelanina byłą coraz bliżej. Wzięliśmy zabawki córki, trochę jedzenia, psy i poszliśmy się ukryć”.

Angelina otrzymała wiadomość od swoich przyjaciół w Hostomlu, że kolumna wojsk rosyjskich ruszyła w kierunku Buczy ulicą Wokzalną. Rosjanie szli w kierunku domu Anheliny. Rodzina ukrywała się w piwnicy i usłyszała, jak kolumna Rosjan zatrzymuje się w pobliżu ich domu. Wywiązała się bitwa między siłami ukraińskimi a armią rosyjską:

 „Były straszne eksplozje: puszki z konserwami w piwnicy dzwoniły, wszystko się trzęsło. Słyszeliśmy, jak pękają okna. Bitwa toczyła się tuż nad nami.

Rosjanie na ulicach Buczy. Zdjęcie zrobione przez jednego z mieszkańców

Wpadłam w panikę. Złapałam ojca za rękę i krzyczałam. Nie pamiętam, jak długo trwała bitwa, prawdopodobnie pięć godzin. Kiedy wszystko się uspokoiło, przez jakiś czas słyszeliśmy jeszcze ostrzał z karabinów maszynowych. Odczekaliśmy jeszcze trochę i postanowiliśmy wyjść z piwnicy. Nie było sąsiedniego domu, nie było też domu po drugiej stronie drogi, brama była rozwalona, odłamek pocisku wybił szybę.

Wyszłam na podwórko. Mąż powiedział, żebym nie wypuszczała dziecka na zewnątrz, bo na podwórku leży ciało. To był Rosjanin: tylko górna połowa ciała do pasa, bez części głowy. Okno w naszym garażu zostało rozbite przez dużą ludzką kość z resztkami mięsa - być może jego udo.

Nie było ulicy... Żadnej drogi, żadnych drzew, żadnych domów. Był za to ogromny stos, świeży i wciąż płonący. Zobaczyliśmy sąsiada, który sprzątał gruz na swoim podwórku i był zaskakująco radosny. Zapytałam tatę: „Dlaczego on się śmieje?”. Odpowiedział: „Bo żyje”.

5 marca 2022

„Tego dnia mieliśmy wizytę. W poprzednich mieszkaliśmy na pierwszym piętrze domu: do piwnicy schodziliśmy tylko wtedy, gdy było silne bombardowanie. Wiedzieliśmy, że Rosjanie są już w Buczy i wchodzą do naszej dzielnicy z drugiej strony, bo pędzą do Irpienia”.

Dzień przed okupacją Anhelina i jej trzyletnia córka próbowały opuścić miasto, ale mosty były już zniszczone. Ojciec Anheliny poszedł sprawdzić, co się dzieje, i zobaczył rosyjskie oddziały strzelające do samochodów z cywilami próbującymi uciec przed czołgami. Rodzina wróciła do swojego domu. Czekali na najgorsze...

 „Wciąż mieliśmy prąd: gotowaliśmy w podwójnym bojlerze, ogrzewaliśmy się grzejnikiem w piwnicy i wychodziliśmy na zewnątrz, żeby zaczerpnąć powietrza.

5 marca wieczorem było zaskakująco cicho.

Wieczorem usłyszeliśmy dziwny hałas, strzelaninę i krzyki bardzo blisko nas. To było dziwne, biorąc pod uwagę, że w tych dniach prawie nikt nie chodził po ulicach. Światła zgasły.

 Straszna świadomość nie przyszła od razu.

 Zobaczyliśmy, że rosyjscy żołnierze byli już w domu naszych sąsiadów. Cudem ominęli nasz dom. To byli ludzie Kadyrowa (jak powiedział później dowódca rosyjskiej grupy wywiadowczej). Szukali tych, którzy zaatakowali ich konwój 27 lutego.

Okupacja Buczy przez wojska rosyjskie. Zdjęcie potajemnie zrobione przez jednego z mieszkańców, opublikowane na stronie internetowej Buczy

Mój ojciec spokojnie powiedział: „Przyjdą do nas, musimy być gotowi. Spokojni, nie kłócić się, nie krzyczeć”. Byłam tak przerażona, że nawet nie słyszałam i nie widziałam dobrze.

Rozległ się głośny hałas. Słyszeliśmy ludzi chodzących po podwórku: dom był otoczony. Słyszeliśmy rosyjską mowę z silnym akcentem. Chwyciłam córkę na kolana i zakryłam jej usta dłonią - nawet się nie poruszyła. Siedzieliśmy w kompletnej ciemności.

Okupanci zaczęli wybijać okna i krzyczeć: „Otwierać!”.

Byli już w domu. To była elitarna jednostka rosyjskiego wywiadu. Krzyczeli na mojego ojca: „Ręce do góry! Na ziemię! Czy jest tu dziecko? Gdzie jest dziecko?”

To sąsiedzi powiedzieli im, że mamy dziecko. Byłam zdesperowana. Słyszałam, że Rosjanie stosowani praktykę wykorzystywania dzieci i kobiet jako żywych tarcz. Okupanci pytali, ile osób jest w piwnicy, i kazali oddać telefony. Pamiętam zdanie: „Zełenski już uciekł. Uratujemy cię. Jesteś teraz pod ochroną”.

Zaraz po tym jak powiedzieli nam, że przyszli nas chronić, zastrzelili kobietę idącą ulicą

Оkupacja

W domu Anheliny urządzili sobie posterunek: rodzinie zabroniono wychodzić na zewnątrz, używać latarek i rozpalać ognia. Żyli bez prądu, gazu, jedzenia i wody:

 „W nocy prawie nikt nie spał. Niepewność nas przerażała, ciężko było oddychać, było bardzo zimno - na zewnątrz panował mróz. Przede wszystkim baliśmy się o informacje w naszych telefonach - czaty na Telegramie, bo wcześniej zadzwoniliśmy do obrony terytorialnej i zapytaliśmy, czy możemy wyjść.

Następnego dnia rano znowu do nas przyszli. Zresztą od tej chwili przychodzili, kiedy chcieli, tyle że pukali. Najpierw zabrali mojego ojca: zajrzał do naszej piwnicy i krzyknął: „Córeczko, wychodzę!”. I wyszedł. Siedzieliśmy z mężem i córką w piwnicy. Po chwili przyszli i zaczęli wołać „drugiego”, chodziło im o mojego Dimę. Szybko wstał, powiedział: „Kocham cię” i wyszedł.

Zostałam sama z córką Ołeksandrą. Cała się trzęsłam, więc wzięłam ją na ręce i kołysałam. Zapytała, gdzie poszedł jej tata, a ja tylko spojrzałam na ścianę i powtarzałam: „Boże, pomóż nam”.

Na zewnątrz cały czas była strzelanina: słyszałam krzyki ludzi, ostatnie krzyki... Nie można ich pomylić ze zwykłym krzykiem. Myślałam, że to moi chłopcy zostali zabici. Zaczęłam się przygotowywać na to samo i chyba w tym momencie trochę oszalałam.

Usłyszałam, jak ktoś schodzi do piwnicy. Uzbrojeni żołnierze, trzech. Odważyłam się zapytać, gdzie mój ojciec i mąż. „Robią złe rzeczy, zajmą się nimi” - odpowiedzieli

Gdy wychodzili błagałam, żeby mi ich oddali”.

Potem okupanci zaczęli przyprowadzać do domu Anheliny innych zakładników.

„Dom był bardzo zatłoczony: rodzina z małą córeczką, Nastią, w piwnicy. Dziewczynki zaczęły się bawić. Przyprowadzili do nas małego chłopca i kazali go pilnować, żeby nie uciekł. Zagrozili, że gdyby uciekł, zabiją wszystkich.

Późnym popołudniem usłyszałam słowa: „Mamo, poznaj swojego syna” - do mojej teściowej. Do piwnicy wszedł mój mąż. Próbowałam się uśmiechnąć i trochę pożartować, ale nie potrafiłam. Zaczęłam płakać. Wrócił też mój ojciec. Bałam się marzyć o takim szczęściu.

Tej nocy mój Dima usiadł obok nas w piwnicy i po prostu patrzył w jeden punkt. Powiedział: „Zabiją nas wszystkich”. Zapytałam go, dlaczego tak mówi. „Bo widziałem, do czego są zdolni” - odpowiedział. W tamtym czasie nie miałam odwagi zapytać, co im robili w ciągu tych godzin przetrzymywania. Przytuliłam śpiące dziecko i płakałam cicho w ciemności... z bezsilności”.

Ciała Ukraińców zabitych przez Rosjan na ulicach Buczy. 4.04.2022. Fot: RONALDO SCHEMIDT/AFP/East News

To był trzeci dzień okupacji.

W domu było jakieś 15 osób; siedzieliśmy z dzieckiem w piwnicy. Sasza miał kaszel i bolały go nogi. Ale choć w piwnicy był mróz, to i tak było cieplej niż w domu.

Nie mieliśmy kontaktu ze światem zewnętrznym. Za każdym razem gdy pukali do drzwi, serce mi pękało. Nigdy nie było wiadomo, po co przyszli: może po to, by znów zabrać nas na przesłuchanie, może po to, by przypomnieć nam o zasadach, a może nie byliśmy wystarczająco cicho, bo mamy dwójkę trzyletnich dzieci.

Mimo wszystko, tego dnia byłam w dobrym nastroju: tata i mąż byli ze mną. Wrócili z miejsca, z którego się nie wraca.

Zostali oskarżeni o podłożenie ognia, zabrani do „piwnicy”, gdzie byli przesłuchiwani. Wrócili inni. Byli poddawani pozorowanym egzekucjom, musieli patrzeć na ludzkie zwłoki...".

Ewakuacja

Któregoś ranka Anhelina i jej mąż znaleźli w piwnicy radio. Włożyli do niego baterie z dziecięcych zabawek i po raz pierwszy usłyszeli, że okupanci zgodzili się na zielony korytarz i ewakuację. Rosjanie zabronili rodzinie wyjazdu samochodem. Pozwolili im iść pieszo do Irpienia. „Droga życia” była usłana ciałami zabitych Ukraińców.

„Zebraliśmy się, owinęliśmy w białe szmaty i do wózka dziecięcego przymocowaliśmy kij z dużym kawałkiem prześcieradła. Wzięłam psa na smycz w nadziei, że podbiegnie obok wózka. Ale przestraszył się i nie mógł iść. Położyłam go więc na dnie wózka i wiozłam razem z dzieckiem.

Cała się trzęsłam. Dawno nie byliśmy na zewnątrz, a ja nie poznawałam swojego domu. Najpierw dotarliśmy do szkoły. Byli tam ludzie. Nikt nigdzie nie szedł, byli zaskoczeni, że gdzieś idziemy. A my szliśmy dalej.

Mieszkańcy Irpienia i Buczy uciekają przed rosyjskimi wojskami 10 marca 2022 r. Fot: Heidi Levine/SIPA/SIPA/East News

Na ulicy przed nami leżało trzech martwych młodych mężczyzn ze związanymi rękami. Skręciliśmy w ulicę Jabłońską. W tym momencie włączył mi się tryb „życie w obrazie”. Patrzyłam na świat, jakbym w nim nie była. Psycholog mi wyjaśnił, że to moja psychika przełączyła się na taki tryb, żebym przerwała.

Na ulicy leżeli martwi ludzie, było ich wielu. Cali we krwi, zginęli niedawno. To byli nasi sąsiedzi. Mąż powiedział, żebym zamknęła dziecku oczy. Ale nie mogłam tego zrobić, bo właśnie podbiegli do nas rosyjscy żołnierze, krzycząc: "Stać, kto wam pozwolił wyjść!?"

Byli inni od tych, którzy przychodzili do naszego domu. Byli agresywni, nie dało się z nimi rozmawiać. Mówimy, że się ewakuujemy, oni się kłócą, ale nas przepuszczają. Za chwilę to samo. Podnosimy ręce i czekamy, aż nas przepuszczą.

Moja córka pyta, dlaczego wujkowie leżą i leci im krew z głowy. Nic nie mówię. Jak mam to wytłumaczyć trzylatce, która cichutko siedzi w wózku i podnosi ręce do góry, kiedy my je podnosimy?

Dojechaliśmy do skrzyżowania Jabłońskiej i Wokzalnej. Kolejny okrzyk: „Stój!”. Staliśmy wśród martwych ludzi: wydawało mi się, że to wszystko jest nierealne i że teraz nas na pewno zastrzelą. Agresywny żołnierz krzyczy: „Nie możecie! Korytarz jest zamknięty od 15:00! Wracajcie!”.

Każe nam się cofnąć, a mojemu ojcu podejść do siebie z rękami w górze. Czuję ukłucie, zatrzymuję się i uświadamiam sobie, że nie mogę iść bez ojca.

Okazało się, że okupanci szukali papierosów, które na szczęście ojciec miał. Wypuścili go”.

Ukraińcy pod zniszczonym mostem próbują uciec przed Rosjanami. Na początku marca 2022 r. most na rzece Irpień w Romaniwce uratował 40 000 mieszkańców Hostomla, Buczy i Irpienia. Zdjęcie: Emilio Morenatti/Associated Press/East News

Rodzina Anheliny wraz z innymi zakładnikami czekała na ewakuację, która miała rozpocząć się o trzeciej po południu w miejscowej szkole.

 "Skręciliśmy do Irpienia. Most życia był przed nami. Nie mogliśmy się rozglądać, bo od razu by nas zastrzelili. Zza małego skrzyżowania wyjechal samochód i prawie natychmiast zamienił się w słup ognia, a sekundę później nastąpiła straszna eksplozja. Most jest zaminowany. Nic nie słyszę, więc schylam się do dziecka w wózku, żeby sprawdzić, czy nic mu nie jest.

Tata idzie przede mną. Mijamy wysadzony w powietrze samochód: po prostu płonie, oczywiście nikt w nim nie żyje

Zatrzymuje nas ukraińskie wojsko. To znaczy, że przez cały ten czas nie żyliśmy tylko pod okupacją. Żyliśmy na linii frontu.

Byłam pewna, że nasze wojsko wycofało się znacznie dalej, i nie wierzyłam, że powstrzymanie tej inwazji jest możliwe.

Tymczasem tuż za wzgórzem, które pokonujemy w błocie, przejmują nas ludzie z Państwowej Służby Ratowniczej, wsiadamy do autobusów i jedziemy... do rosyjskiego punktu kontrolnego.

Irpień jest częściowo zajęty, a jedynym wyjściem jest dobrze znany zniszczony most, tyle że pieszo.

Przed punktem kontrolnym ogromna kolejka, wiele samochodów i nasz konwój autobusów. Stoimy już od czterech godzin. Dzisiaj też nas nie przepuszczą. Wkrótce będzie nalot i bombardowanie. Kierowca przychodzi i mówi, że spędzimy noc w autobusie tuż przy drodze. Na zewnątrz jest dziesięć stopni poniżej zera.

Jeśli na ziemi są jakieś anioły, to na pewno są nimi ratownicy. Znaleźli opuszczony dom i przenieśli tam wszystkich. Tymczasem na zewnątrz działo się coś strasznego: niebo płonęło, Irpień był bombardowany”.

 11 marca. Ewakuacja miasta. Koniec.

 „W piwnicy w Irpieniu było około 45 osób. Niektórzy mieli wysoką gorączkę, to była straszna noc. Nie mieliśmy wody ani jedzenia.

O 5:00 przyszli nasi ludzie z Państwowej Służby Ratowniczej i kazali wszystkim wsiadać do autobusów, bo Rosja zgodziła się na przedłużenie korytarza. Było nam tak zimno, że nie czuliśmy palców u nóg. Bardzo martwiłam się o dzieci. Za oknem autobusu widzieliśmy apokalipsę: rozbite, poszatkowane pociskami samochody, a prawie na każdym widniał napis: „Dzieci”. Ta część Irpienia wygląda jak martwa, tylko mnóstwo porzuconych zwierząt biega dookoła.

Dojeżdżamy do rosyjskiego punktu kontrolnego. Każdy samochód jest bardzo dokładnie sprawdzany, posiadanie telefonów jest zabronione, konfiskują je. Rosyjski żołnierz wchodzi do autobusu, a ja i moja córka siedzimy na pierwszych siedzeniach, więc jest tuż przed nami.

Wszyscy mężczyźni są wyprowadzani z autobusu. Nie możemy wyglądać przez okna. Minutę później w pobliżu autobusu zaczyna się strzelanina: dzieci zaczynają panikować i płakać. My, kobiety, też. Wszyscy myśleli, że nasi mężowie zostali zastrzeleni. Ale znaleźli telefony, położyli je na ziemi i strzelali do nich. Mężczyźni wrócili. Przyszedł Rosjanin i powiedział, że jeśli przejedziemy przez las, będziemy mieli szczęście. Las był pełen Rosjan.

Ewakuacja ludności cywilnej z Buczy, 13 marca 2022 r. Fot: AA/ABACA/Abaca/East News

Więc jedziemy. W autobusie panuje kompletna cisza. Wszyscy się modlą. Nie widzimy, dokąd jedziemy. Po półgodzinie zatrzymujemy się. Do autobusu wchodzi żołnierz i mówi: „Chwała Ukrainie!”.

Płaczę nawet teraz, gdy przypominam sobie ten moment. Przytulałam wtedy Saszę i nie wierzyłam, że mimo wszystko jesteśmy bezpieczni. Przeżyliśmy, choć nie powinniśmy.

Moja ukochana Bucza została w tyle, sama ze swoim smutkiem. Pomyślałam o tych ludziach na Jabłońskiej. Świat nie wie, świat żyje dalej... a oni tam leżą. Wydawało mi się, że uciekliśmy z piekła

Przyjechaliśmy do Kijowa prawie bez niczego: czarni, brudni, śmierdzieliśmy. W Kijowie można swobodnie chodzić, nie trzeba cały czas patrzeć w podłogę, sklepy i apteki są otwarte, nikt nie strzela. A przecież Bucza nie jest daleko od Kijowa.

Nie wiedziałam, gdzie jest moja mama. Jechałam autobusem i płakałam, że ją zostawiłam. Mieszkamy przy tej samej ulicy, ale nie mogłam się z nią skontaktować. Kilka razy chciałam do niej pojechać, ale mi nie pozwolili.

Rodzice mojego męża również zostali w Buczy. Nie mogli odbyć podróży po raz drugi i postanowili zostać w szkole. Kilka dni później przyszli tam Rosjanie, przenieśli ich do przedszkola, obrzucając budynek granatami, a potem trzymali ich tam przez miesiąc! Nie mieliśmy z nimi żadnego kontaktu, doprowadzało mnie to do szału. Modliłam się godzinami każdej nocy, aby Bóg ich ocalił...

W pobliżu masowego grobu w Buczy, 3 kwietnia 2022 r. Po zajęciu miasta znaleziono 403 ciała ukraińskich cywilów. Fot: SERGEI SUPINSKY/AFP/East News

I ocalił. Później dowiedziałam się, że moja mama i babcia ewakuowały się prawie w tym samym czasie co my, ale inną drogą. Pierwszy raz usłyszałam głos mamy, gdy byłam już w obwodzie lwowskim. Ten telefon zapamiętam do końca życia.

Trzy tygodnie po naszej ucieczce Bucza zostanie wyzwolone. Znajdą zamordowanych ludzi, dzieci... Mogliśmy być wśród nich. Ta myśl będzie mnie prześladować przez długi czas. Nie wiedziałam, co rosyjskie wojsko robiło z kobietami i dziećmi, kiedy siedziałam w piwnicy i bezczelnie domagałam się powrotu męża z przesłuchania. Mogłam zapłacić straszną cenę za taką śmiałość.

 Ale mieliśmy szczęście. Udało nam się uciec. Zniszczonym od środka i przemienionym na zawsze

Wciąż boję się, gdy ktoś obok mnie mówi porosyjsku. A moje dziecko boi się ludzi w wojskowych mundurach”.

Anhelina Bartosz. Fot: archiwum prywatne

Rozstanie z rodziną byłoby dla mnie najgorszą decyzją po tym, co przeszłam

Słynne zdjęcie setek Ukraińców uciekających przed okupacją przez zniszczony most w Irpieniu stało się symbolem. Rodzina Anheliny Bartosz również była w tym tłumie. Po wyzwoleniu Buczy, Irpienia, Worzela, Hostomla, Borodianki i Moszczun Angelina i jej rodzina wrócili do swojego domu w Buczy. Mieszkają tam do dziś.

- Moja córka i ja wróciłyśmy do Buczy w czerwcu 2022 r. Było ciężko, ale to jest nasz dom - mówi nam Anhelina Bartosz. - Mój mąż wrócił natychmiast po wysiedleniu, by przygotować dom na nasz przyjazd. Zdecydowaliśmy się wrócić, a nie wyjeżdżać za granicę, bo rozłąka z rodziną byłaby dla mnie najgorszą decyzją po tym, co przeszłam.

Zdaliśmy sobie sprawę, jak krótkie i nieprzewidywalne jest życie. I że nie chcemy żyć z dala od siebie. Poza tym nasze miasto i kraj potrzebują nas w tak trudnym czasie. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to mamy dobry schron w naszym domu. W czasie nalotów możemy się w nim ukryć”.

Anhelina Bartosz jest piosenkarką. Napisała piosenkę o swoich doświadczeniach i wzięła udział w projekcie "Ukraina niesamowitych ludzi". Jej piosenka „Irpień” jest hołdem dla mieszkańców Buczy, Hostomla i Irpienia, którzy zostali zabici przez rosyjskich najeźdźców na początku inwazji.

20
хв

Ostatniego krzyku człowieka nie da się pomylić z niczym. Pamiętnik uratowanej z Buczy

Jaryna Matwijiw
serhij żadan chartija arabeski

W małej sali w podziemiach charkowskiego centrum teatralno-koncertowego gromadzi się kolejka widzów. Wszystkie bilety na występ Serhija Żadana zostały wyprzedane. Mimo wojny ludzie chcą obcować z kulturą i sztuką – a Żadan znalazł sposób, by pogodzić wojenną rzeczywistość z życiem cywilnym.

Aldona Hartwińska: – Wkrótce minie rok, odkąd dołączył Pan do Gwardii Narodowej Ukrainy. W tym czasie zorganizował Pan wiele różnych wydarzeń, by pomóc swojej 13 brygadzie. Jednym z nich było spotkanie poświęcone Pana książce „Arabeski”. Proszę nam o tym opowiedzieć.

Serhij Żadan: – Choć „Arabeski” zostały opublikowane w zeszłym roku, zdecydowaliśmy się zaprezentować je ponownie. Ta książka składa się z dwunastu opowiadań, które powstały po 2022 roku. Dotyczą Charkowa i wschodniej Ukrainy w czasie inwazji, obecnie są tłumaczone na inne języki. Jestem ciekaw, jak zareagują na nie czytelnicy za granicą.

Obecnie odbywamy „Chartia Tour” [od „Chartii”, nazwy brygady, w której służy Żadan – red.]. To edukacyjna i informacyjna inicjatywa naszej brygady. Podróżujemy od miasta do miasta, spotykamy się z ich społecznościami, liderami, władzami lokalnymi, studentami i młodzieżą. Zbieramy datki. Opowiadamy o brygadzie, o jej historii, wartościach i filozofii. Wcześniej mieliśmy kilka spotkań muzycznych, a teraz postanowiliśmy zorganizować kilka czysto literackich.

Bardzo ważne jest dla nas utrzymywanie kontaktu ze wszystkimi, którzy wspierają siły zbrojne, ze wszystkimi, którzy przekazują darowizny na rzecz ukraińskiej armii, którzy wierzą w naszą „Chartię”

Jesteśmy bardzo szczęśliwi, gdy widzimy pełną salę. Wszystko, co zbieramy, przekazujemy na potrzeby naszej brygady. To małe, ale znaczące wsparcie – ważne jest, by poczuć je też emocjonalnie. To wsparcie ludzi, których bronią nasi żołnierze.

Spotkanie z Żadanem, Charków 10.03.2025. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

„Arabeski” to książka o ludziach, którzy z czasem się zmieniają. Jak Pan się zmienił jako artysta przez te trzy lata?

Od początku inwazji opublikowałem dwie książki, wcześniej wydałem zbiór wierszy „Skrypnykiwka”. Oczywiście stałem się mniej produktywny, bo jestem teraz w służbie, zmobilizowany. I chociaż nie jestem na pozycji bojowej, pracy jest dużo. Ale to jest służba, która przynosi korzyści naszej brygadzie, a dla mnie to jest teraz najważniejsze.

100 procent dochodu ze wszystkich wydarzeń, które Pan organizuje, idzie na potrzeby brygady. Na co konkretnie?

Zawsze przychodzi wielu ludzi, policzymy ich kiedyś... Myślę, że podczas tej trasy zebraliśmy już około dwóch milionów hrywien. Te pieniądze przekazujemy głównie do służby patronackiej brygady, która wspiera naszych rannych żołnierzy i ich rodziny. Pomagamy też jednak batalionowi wsparcia. Myślę, że „Chartia” jest jedną z najlepiej zaopatrzonych i zorganizowanych brygad, chociaż są pewne rzeczy, które trzeba jeszcze domknąć – coś trzeba kupić, coś przywieźć, coś naprawić. Dobrze jest więc mieć tę poduszkę finansową, na którą zbieramy.

Każdy robi jakąś zbiórkę pieniędzy, każdy zbiera datki. Bo ta wojna dotyczy teraz wszystkich. To jasne, że wszyscy jesteśmy teraz po tej samej stronie

Jak to wyglądało trzy lata temu? Jak zmienił się Pana oddział?

„Chartija” powstała jako jednostka ochotnicza, DFTG [ochotnicza formacja wspólnoty terytorialnej – red.]. Kilkudziesięciu ochotników, zarówno zawodowych wojskowych, jak cywilów, którzy wstąpili do armii, chwyciło za broń. Oczywiście ta nowo utworzona jednostka nie miała na początku nic. Zapewniliśmy jej więc wszystko: kupiliśmy buty, sprzęt, kamizelki kuloodporne, hełmy, pierwsze samochody, pierwszego drona... Od tego czasu minęły trzy lata, oddział rozrósł się do rozmiarów batalionu, a potem przekształcił się w pełnoprawną brygadę. I choć sama nazwa [„Chartia”] została wymyślona tak, by kojarzyła się z Charkowem jako miastem, w którym powstała ta jednostka, to teraz jest to już kilka tysięcy bojowników, chłopców i dziewcząt, z różnych miast. Nie tylko z Charkowa, ale także z Dniepru, Krzywego Rogu, Zaporoża, Połtawy, Sum, miast zachodniej Ukrainy, obwodów ługańskiego i donieckiego. Ale te charkowskie korzenie są dla nas bardzo ważne, a fakt, że dziś „Chartija” jest w okopach pod Charkowem i broni miasta, jest wielką motywacją do jeszcze większego jej wspierania.

Oczywiste jest, że to już zupełnie inna skala, zupełnie inne zadania, inny poziom komunikacji wewnątrz brygady – i z brygadą z zewnątrz.

Dlatego ciekawe jest to, że dowództwo, założyciele oddziału, którzy stworzyli „Chartię” jako nowy rodzaj jednostki, model nowej armii ukraińskiej, nie odchodzą od tej idei. Nadal opieramy się na standardach NATO, które polegają na ochronie żołnierza

Profesjonalnie i precyzyjnie planujemy każdą operację, dbamy o żołnierza, jego szkolenie i motywację.

Jednak czasami stajemy w obliczu wyczerpania psychicznego. Żołnierze często mówią o istnieniu dwóch równoległych rzeczywistości: tej cywilnej i tej w okopach. Często przyznają, że czują się bardziej komfortowo w okopach niż w hałaśliwych miastach Ukrainy. Czy da się to pogodzić? Czy możemy jakoś sprawić, by żołnierze poczuli się u nas komfortowo?

Rzeczywistość okopów i rzeczywistość hali targowej to naprawdę różne rzeczywistości. Nie zamierzam potępiać cywilnych kobiet, dzieci i osób starszych, które pozostają za liniami frontu, nie dołączają do sił obronnych i żyją w spokojnych miastach. Wręcz przeciwnie: uważam za bardzo ważne, by nie popadli w strach, rozpacz i niepokój, ale żyli normalnie – pamiętając, że trwa wojna, a ich krewni i przyjaciele są teraz w siłach obronnych, pamiętając o nich i ich wspierając. To zrozumiałe z psychologicznego punktu widzenia, że żołnierze, którzy opuszczają swoje pozycje, na tyłach czują się dość nieswojo.

Sierhij Żadan i dziennikarka serwisu Sestry Aldona Hartwińska. Archiwum prywatne

Ale kraj musi żyć, żyć uczciwie, zgodnie ze swym sumieniem. Sklepy, biura i usługi muszą działać, by było z czego płacić podatki i utrzymywać gospodarkę. Wojsko organizuje obozy szkoleniowe i myślę, że większość Ukraińców wie, jak mu pomóc.

Jasne jest też jednak, że to trudny moment dla żołnierzy powracających z frontu. To również trudne dla tych, którzy są na tyłach i nigdy nie byli w polu. To jest wojna – przerażająca, dramatyczna, krwawa, bardzo zła, nie ma w niej nic dobrego. I jasne jest, że już zmierzyliśmy się z tym problemem, że on będzie przed nami i będziemy musieli go rozwiązać.

Bardzo ważne jest, by nie dzielić naszego świata na świat wojny i świat na tyłach, ale zrozumieć, że kluczem do naszego możliwego zwycięstwa, możliwego sukcesu, jest tylko połączenie tych dwóch rzeczywistości – krwawej rzeczywistości wojny i rzeczywistości tyłów, gdzie ludzie są zmotywowani, świadomi, gotowi do dalszej pracy i pomagania naszej armii

Mam przyjaciela, który w cywilu pracował jako reżyser filmowy. Powiedział mi, że gdyby nie wstąpił do sił zbrojnych, straciłby głos jako artysta. Zgadza się Pan z nim?

Być może. Ja i moi przyjaciele, którzy są artystami ze świata muzyki, kiedy dowiedzieliśmy się, że ma zostać przyjęta ustawa o mobilizacji, od razu zaczęliśmy myśleć o tym, co możemy zrobić, by być jak najbardziej skuteczni i przydatni dla naszego kraju. Jesteśmy w „Chartii” od prawie roku i nigdy nie żałowałem, że do niej dołączyłem. Z drugiej strony – jak można było nie dołączyć? Jeśli jesteś mężczyzną w wieku poborowym, musisz się zmobilizować. Jeśli jesteś świadomym, uczciwym obywatelem, to jedyna słuszna droga.

20
хв

Serhij Żadan: – Jak mógłbym nie dołączyć do wojska? To jedyna słuszna droga

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Bilet do pułapki. John Bolton o negocjacjach z Rosją i ich konsekwencjach dla Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Agresor i zaatakowany to nie są takie same ofiary wojny

Ексклюзив
20
хв

O czym rozmawiała "koalicja chętnych" w Paryżu. Najważniejsze wnioski

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress