Kultura
Погляд наших колумністок на найважливіші культурні події — вистави, фільми та книги, важливі для нашого майбутнього
„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy
Gdy oglądam na ekranie parę kochanków – dwoje ludzi sukcesu, którym udało się przemyśleć swoje życie na wiele lat do przodu, a potem rzucających wszystkie swoje plany w kąt, tracących orientację i przyszłość, zmieniających poglądy – jako widza ogarnia mnie złość. Ale ten gniew ma działanie terapeutyczne, bo sprawia, że sama chcę działać.
Dla mnie to nie było tak
Oksana Honczaruk: Na „Miesiąc miodowy” otrzymała Pani grant od organizatorów Festiwalu Filmowego w Wenecji i programu Biennale College Cinema, który finansuje produkcje niskobudżetowe. Miał powstać od zera w dokładnie rok – przy założeniu, że przyznana kwota będzie jedynym źródłem finansowania projektu. O jakiej kwocie mówimy? I jak trudno było zdobyć ten grant?
Żanna Ozirna: Mówimy o 200 tysiącach euro, rywalizowaliśmy o ten grant z filmowcami z całego świata. W 2023 roku wygrały cztery projekty: z Włoch, Węgier, Ghany i Ukrainy. To pierwszy ukraiński film, który wygrał i otrzymał dofinansowanie.
Jako reżyserka z radością przyjmuję zwycięstwa, które podsycają moje ambicje – ale do tych zwycięstw, które dają mi możliwość pójścia dalej, jestem nastawiona wręcz entuzjastycznie. Kiedy w Wenecji dostaliśmy pieniądze na realizację „Miesiąca miodowego”, było to dla mnie prawdziwe zwycięstwo, bo dało mi możliwość pracowania.
Ten film bardzo mi pomógł, ponieważ, pochłonięta pracą, nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie o okropnych rzeczach wokół mnie. Po prostu wpadłam w wir pracy na rok.
Kręciliście w Ukrainie?
Tak. Nakręcenie filmu w Ukrainie było dla nas ważne, postrzegaliśmy to jako wybór moralny i etyczny, bo wojna trwa, a wielu Ukraińców wciąż żyje pod okupacją. Ale był to także wybór praktyczny, ponieważ wielu ukraińskich filmowców straciło pracę z powodu wojny lub zostało zmobilizowanych do wojska. „Miesiąc miodowy” stał się więc naszym małym wkładem we wsparcie branży.
Jak europejska publiczność odebrała film?
Myślę, że on dobrze wypełnia swoją misję. Postrzegam ten projekt jako dyplomację kulturową, co dla mnie oznacza, że to film wyjaśniający obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy, którą nie do końca rozumieją.
Czy istnieje różnica w postrzeganiu filmów przez Ukraińców i obcokrajowców?
Ukraińcy patrzą na filmy o wojnie jak na świadectwa i oceniają je z punktu widzenia tego, czy przekazują te świadectwa, czy nie. Porównują je z własnymi doświadczeniami. Obcokrajowcy nie mają takich doświadczeń, więc patrzą na film jak na produkt artystyczny. Oceniają, jak dobrze poradziłam sobie ze scenariuszem, reżyserią, grą aktorów, dźwiękiem i kamerą. Moje rozmowy o „Miesiącu miodowym” z obcokrajowcami wyglądają jak rozmowy o sztuce. Natomiast dla Ukraińców wszystko zaczyna się od zdania: „Dla mnie to nie było tak...” Chociaż to nie jest film dokumentalny, a fabularny.
Nikt nie tęsknił za dawnym życiem
Na początku filmu, po eksplozjach, kiedy bohaterowie zaczynają wszystko rozbierać na części pierwsze, Ola cytuje wiersz Oksany Zabużko: „A co tam się naprawdę stało, kogo to obchodzi, Panie? Liczy się to, jak będzie, a będzie tak, jak napiszę”. Wstawiłam ten fragment, by z góry odpowiedzieć wszystkim komentatorom, którzy powiedzą, że im się to nie przydarzyło.
Ponoć włoscy krytycy narzekali, że film nie zawierał wystarczającej ilości codziennych szczegółów. Jak odebrali go europejscy filmowcy?
Nie narzekali, odnotowali to jako świadomy ruch z mojej strony. Niedawno w Ukrainie ukazała się recenzja Igora Kromfa, w której on wyjaśnia, że nie zwracam uwagi na codzienne szczegóły, bo to nie jest robinsonada, opowieść o przetrwaniu, ale film o wewnętrznej przemianie. Celowo nie pokazuję, jak bohaterowie chodzą do toalety, jak jedzą i ile mają jedzenia. Nie interesuje mnie to.
Był taki moment, kiedy powiedziałam moim zagranicznym kolegom, że ten film jest o utknięciu w nieznanym – lecz oni nie do końca to zrozumieli. Natomiast podoba im się określenie: „film o ludziach, którzy stracili wszystko i tęsknią za dawnym życiem”. Tyle że w pierwszych dniach wojny nikt tutaj nie tęsknił za dawnym życiem. Próbowaliśmy przetrwać, zastanawialiśmy się, co się z nami stanie, byliśmy kompletnie zdezorientowani. Nie wszyscy to rozumieją.
Zauważyłam też, że kiedy zaczynasz mówić o miłości, dzieciach, karierze, sztuce, ludzie w każdym kraju to rozumieją. Ale kiedy mówisz o tożsamości, niezależności, odpowiedzialności za kraj, nawet w trzecim roku wojny, wielu obcokrajowców nie rozumie, nie akceptuje tego, a nawet są zirytowani. Tymczasem Ukraińcy są teraz bardzo skupieni na udowadnianiu innym, że to nasza ziemia, że jesteśmy Ukraińcami i że nie należy nas mylić z nikim innym.
Mieszkanie: gniazdko, schron, pułapka
Ten film bardzo mnie poruszył, bo okazuje się, że zupełnie zapomniałam, jak to było 24 lutego 2022 roku i w kolejnych dniach. To tak jakby mój mózg ukrył te wspomnienia, a podczas filmu pozwolił im się wydobyć.
Na premierę zaprosiłam kilka osób z Buczy, które przeżyły okupację. To one były punktem odniesienia dla tego filmu – ich historie stały się podstawą scenariusza. Moja przyjaciółka, która też jest z Buczy i była pod okupacją z rodzicami, płakała przez połowę seansu. Niektórzy widzą w tym siebie, inni nie. Nie chciałam nikogo wzruszać, komukolwiek imponować, przemieniać czyjąś duszę za pomocą kina. Nie chciałam manipulować, ale porozmawiać o moich wewnętrznych wątpliwościach i lękach.
Chciałam opowiedzieć nie tylko o wojnie i okupacji, ale także o tym, że ludzie z pokolenia 30+, do którego należę, są teraz zmuszeni do radzenia sobie z globalnymi problemami: jak mamy rodzić dzieci, jak planujemy przyszłość i czy to, co robimy, ma sens
Dla wielu ludzi pierwsze dni wojny w Ukrainie to panika i ucieczka. Pani przedstawiła inną wersję wydarzeń: bohaterowie pozostali w swoim mieszkaniu, jak w schronie, i dosłownie utknęli w nieznanym. Jak widzowie odebrali takie zachowanie ludzi żyjących pod okupacją?
Rzeczywiście, wiele osób uważa, że chaos był najtrafniejszym opisem sytuacji. Niedawno znajomy krytyk filmowy powiedział, że moi bohaterowie są zbyt, z grubsza mówiąc, emocjonalnie zamrożeni. Chociaż nie ma uniwersalnego doświadczenia, istnieje wiele zupełnie różnych doświadczeń.
Ludzie, którzy upierają się, by powiedzieć, co było z nimi nie tak, zapominają o trzech podstawowych psychologicznych reakcjach na stres: walka, ucieczka, zamrożenie. Niektórzy przestraszyli się i uciekli, podczas gdy inni, jak Pani bohaterowie, „zamarli”.
Rozmawiałam z wieloma osobami, które były w podobnej sytuacji, które ukrywały się w mieszkaniu. Wszyscy oni byli zdezorientowani i nie rozumieli, dokąd uciekać i jak się zachować. Na dodatek na początku ich mieszkania wyglądały jak kryjówki. Dopiero później zamieniało się w pułapkę, a ta transformacja nastąpiła bardzo szybko. To ciekawe, jak zmienia się ta sama przestrzeń: przytulne rodzinne gniazdko, potem kryjówka, potem pułapka, a wreszcie miejsce, z którego trzeba natychmiast uciekać.
Sama miałam podobny poranek: obudziłam się przed szóstą i zaczęłam... sprzątać. To nie wybuchy mnie obudziły
Z jakiegoś powodu ich nie słyszałam, mimo że mieszkam na małym osiedlu pod Kijowem, na Zazymie. Sprzątałam i obserwowałam przez okno sąsiadkę, której tego ranka dostarczono meble. Rozładowywano je przy wejściu, a sąsiad stał tam w szoku, palił i patrzył na te meble, nie wiedząc, co z nimi zrobić.
Rozegrać uczucia pod mikroskopem
Co było później?
Zadzwoniła moja przyjaciółka i poprosiła, żebym przyjechała do niej, do dzielnicy Obołoń. Nie miałam wtedy samochodu. Jakimś cudem udało mi się zadzwonić po taksówkę, a ta zawiozła mnie z jednej strony Dniepru na drugą. Potem ja, moja przyjaciółka i jej rodzice pojechaliśmy do Żytomierza, a stamtąd do zachodniej Ukrainy. Kiedy byliśmy już względnie bezpieczni, odebrałam telefon z Polskiej Akademii Filmowej, z którą współpracowaliśmy. Polacy zaproponowali mi pokój w pensjonacie dla weteranów sceny i filmu pod Warszawą. W tamtych czasach wszystkie pokoje w tym pensjonacie były zarezerwowane dla ukraińskich artystów. Zgodziłam się przyjechać, bo w zachodniej Ukrainie nie było już miejsc – przyjeżdżali ludzie z Irpienia i Charkowa. Ale gdy tylko Kijowszczyzna została wyzwolona, natychmiast wróciłam do domu. Kolumna najeźdźców zatrzymała się o jedną wieś od naszej gromady [odpowiednik polskiej gminy – red.]. Nie dotarli do nas, ale byli bardzo blisko.
Jedną z mocnych stron filmu jest duet aktorski: Roman Łucki i Iryna Nirsza. Udało im się zbudować chemię między postaciami na ekranie, odczuwalną pomimo horroru okoliczności. Co było dla Pani ważne w pracy z tymi aktorami?
To, by nie przeszkadzali sobie nawzajem. Roma jest bardzo energiczną osobą, zna swoją wartość, ma już na koncie kilka dobrych ról filmowych. A dla Iry to pierwsza duża praca, na dodatek bardzo trudna psychologicznie, ciążyła więc na niej większa presja. Ich interakcję zbudowaliśmy częściowo na miłości, a częściowo na rywalizacji. Mieli normalną relację, ale czuło się, że nie zamierzają sobie nawzajem ustępować.
Dlaczego wybrała Pani akurat ich?
Wielu aktorów służy obecnie w wojsku. Ałła Samojlenko, dyrektorka castingu, kiedy zaczęłyśmy rozmawiać o aktorach do filmu, powiedziała: „Wiesz, jest jeden facet, o którym po przeczytaniu scenariusza od razu pomyślałam, ale zginął kilka dni temu na froncie”. Potem rozpoczął się casting. Odpowiednich chłopaków bardzo trudno było znaleźć, ponieważ są tacy, którzy mają naturalną wewnętrzną pewność siebie, ale są i tacy, którzy jej nie mają. I w filmie możesz to poczuć – że dana osoba zbudowała tę pewność siebie. Ja potrzebowałam dwojga pewnych siebie ludzi. Może nawet trochę zbyt pewnych siebie.
Myślę, że zagranie roli Tarasa było dla Romy wyzwaniem, ale bogaty wachlarz jego doświadczeń dał mu możliwość uwolnienia się i pokazania – niektórzy powiedzieliby – słabości, choć ja bym powiedziała: ludzkiej wrażliwości i kruchości. Nie jest łatwo człowiekowi podjąć takie wyzwanie. Ira to ambitna osoba, która uwielbia wysokie stawki. Jestem pewna, że od początku była zainteresowana rozgrywaniem tych uczuć jakby pod mikroskopem.
Zdjęcia: FB „Miesiąc miodowy”
Desant kultury, czyli z bandurą na froncie
Czarny van podskakuje na wybojach. Polna droga zaczyna schodzić stromo w dół, a sprzęt muzyczny w bagażniku buja się we wszystkie strony. GPS dawno zgubił drogę, więc kierowca jedzie „na czuja”.
– Dobra, złapałem trochę zasięgu, weź się zatrzymaj!– krzyczy Dmytro z przedniego fotela pasażera. Odwraca się do nas: – Chwilka przerwy!
Wysiadamy w szczerym polu, do moich uszu dociera cykanie koników polnych, a szum ciepłego, jesiennego wiatru przyjemnie otula. Za mną z vana wyskakuje Witalij Kyryczenko, wokalista rockowego zespołu Numer 482. W ręku ma maleńką mandolinę.
– Witamy państwa na dzisiejszym występie! – wykrzykuje i robi ukłon, a potem szeroko się do mnie uśmiecha: – Publika dziś trochę inna niż zwykle.
Witalij wskazuje palcem na pole, na którym pasą się krowy. Niektóre przyglądają się nam z zaciekawieniem. Witalij zaczyna delikatnie szarpać za struny i nucić coś pod nosem. Jest dobrą duszą zespołu, zawsze z uśmiechem, zawsze z naładowanymi na maksa bateriami. Jeszcze niedawno w sieci można było zobaczyć jego zdjęcia z okopów wokół Bachmutu, zmarzniętego i umorusanego w błocie. Służył tam ramię w ramię z żołnierzami 59. Samodzielnej Brygady Piechoty imienia Jakuba Handziuka. Dziś mówi, że gdyby nie poszedł wtedy walczyć, odebrałoby mu to głos jako artyście. Bo i oczym miałby później opowiadać? Jak mógłby mówić o wojnie, gdyby jej nie dotknął, nie przeżył? Ale przekonali go, że sztuka jest tym, co buduje tożsamość narodową przyszłych pokoleń, i artyści muszą żyć, muszą leczyć muzyką i sztuką tych, którym na froncie jest trudno. A potem Witalij z powrotem zamienił karabin na gitarę – i teraz służy w Desancie Kulturowym.
Terapia sztuką
Desant Kulturowy to projekt niezwykły. Łączy artystów, którzy w poprzednim życiu byli muzykami, aktorami, reżyserami, a nawet lalkarzami. Pracowali na scenie w pięknych kostiumach, które dziś zamienili na mundury w barwach multicam. Szlak bojowy niektórych z nich, jak Witalija, wiódł przez najgorętsze odcinki frontu.
Dmytro Romanczuk jest diabelsko zdolnym bandurzystą. Kiedy zaczęła się inwazja, od razu dołączył do ochotniczego batalionu broniącego Kijowa. Gdy go pytam o szczegóły, mówi jedynie: „było ciężko” – a jego wzrok ucieka w drugą stronę.
Ale kiedy rozmowa schodzi na bandurę, jego ciemne oczy zaczynają błyszczeć i prostuje się na krześle, gotowy do opowieści. Bo dla Dmytra ukraińska dusza ma dźwięk bandury
– Bandura jest integralną częścią tradycji pieśni epickiej, wyjątkowego zjawiska wędrownych śpiewaków, muzyków, kobziarzy, bandurzystów, liryków, bez których trudno sobie wyobrazić naszą kulturę i przestrzeń historyczną poprzednich pokoleń– mówi z przekonaniem. – To jest sedno, te rzeczy ukształtowały naszą naszą duchową integralność, nasze przekonania. To właśnie te rzeczy dają odpowiedź na pytanie, kim jest Ukrainiec.
Na podwórzu przed domem powoli gromadzą się żołnierze. Siadają na długich ławkach, jak uczniowie przed apelem. Na ich twarzach widzę zmęczenie i kompletny brak zainteresowania tym, co ma się za chwilę wydarzyć. Jakby ktoś kazał im tam usiąść za karę. Mężczyzn jest może ze trzydziestu. To jedna ze szturmowych brygad, które zasłużyły się bojach na wielu odcinkach frontu – często tych najgorętszych. Po ciężkich bojach w okopach trudno im się odnaleźć, a tym bardziej czekać na jakieś występy. Komu to niby potrzebne?
Do swojego magicznego koncertu Dmytro przygotowuje się w ciszy. Znajduję go w sadzie, pomiędzy drzewami, gdzie w samotności, cichutko stroi bandurę. Przez chwilę obserwuję z oddali, jak w skupieniu skrupulatnie sprawdza każdą ze strun. A są ich dziesiątki, nie jestem w stanie nawet policzyć. W zależności od typu bandury, liczba strun różni się. Niektóre instrumenty mają dwadzieścia, inne ponad sześćdziesiąt. Sam wygląd bandury imponuje, budzi respekt i zadumę. Dlatego kiedy Dmytro staje na przeciwko tej nietypowej publiki, natychmiast zapada milczenie.
– Czy jest tu ktoś, kto nigdy nie słyszał bandury? – Dmytro rozgląda się po widowni. W górę nieśmiało unosi się kilka rąk, a on zaczyna swoje magiczne przedstawienie.
Jest w tym instrumencie coś wyjątkowego,pozaziemskiego. Kojące dźwięki dumki granej kilka kilometrów od miejsca, w którym ci dzielni wojownicy walczą o niepodległość – to przeżycie zostaje w tobie na zawsze. Obserwuję, jak twarze żołnierzy łagodnieją. Niektórzy wyciągają telefony i zaczynają nagrywać, inni skrywają twarze w dłoniach, jakby zawstydzeni, że tak łatwo poddali się tej przedziwnej terapii. Viva l’arte!
Wciąż jesteśmy ludźmi
W swoim poprzednim życiu Dmytro Melniczuk był nauczycielem aktorstwa, a także reżyserem teatralnym w Teatrze Dramatycznym w Kołomyi. Dziś jest głównodowodzącym kramatorskiego „oddziału” Desantu Kulturowego. Odpowiada za to, by artyści bezpiecznie i na czas dotarli na występ, zresztą na każdym wydarzeniu jest też swego rodzaju wodzirejem. Głęboko wierzy, że to, co robią, ma sens.
– Sztuka leczy, a bez sztuki nie byłoby niczego –twierdzi. – W tym, co my robimy, muzyka ma znaczenie terapeutyczne. Piękna muzyka tworzy wibracje w organizmie, w środku, w duszy. To jak medytacja, która człowiekowi pomaga. Tak jak sztuka wizualna. Gdy człowiek obserwuje jakieś piękne obrazy, może wrócić do pięknych wydarzeń iwspomnień. Naszym zadaniem jest przypomnienie tym dzielnym ludziom, za co walczymy. To nie są puste słowa czy zwykłe piosenki. My budzimy w żołnierzach różne wspomnienia, np. z dzieciństwa, przywołujemy te najdroższe. Pośród tego brudu, który wojna na nich naniosła, wyciągamy to wszystko z piwnicy ich świadomości.
Przypominamy im, kim jestem Ja. Przywracamy im świadomość, że wciąż jesteśmy i pozostaniemy LUDŹMI
Zdaniem Melniczuka najważniejszym zadaniem Desantu Kulturowego jest dbanie o zdrowie psychiczne żołnierzy. Bo wojna pokazała, że nie byliśmy na to wszystko psychicznie gotowi. Choć na froncie żołnierze radzą sobie świetnie, walczą zacięcie i dzielnie, poprawiając swoje umiejętności z każdym tygodniem, to na poziomie psychicznym jest bardzo ciężko. Brakuje motywacji, morale słabnie, czas spędzony w okopach dłuży się tak bardzo, że ludzie często zapominają, po co tam w ogóle są. Wojna to najgorsza rzecz, jaka mogła spotkać ludzkość. Naraża na niebezpieczeństwo i skrajne emocje, po których trudno wrócić do równowagi. Podczas występów przed wojskowymi Dmytro zauważył, że ludzie ci wracają z wojny nie tylko z ranami na ciele, ale też z ranami duszy, ze zrujnowaną psychiką. A występów jest niemało.
– Jest ciężko: cztery, pięć, a nawet sześć występów dziennie – przyznaje Dmytro. – Ale my dobrze rozumiemy, że żołnierzom to jest bardziej potrzebne niż nam wypoczynek. Nie mamy prawa okazać słabości, zmęczenia. Wiemy, że tam ludzie są zmęczeni jeszcze bardziej od nas, że na froncie jeszcze ciężej pracują. Na dodatek prawie wszyscy w Desancie Kulturowym mamy doświadczeniasceniczne sprzed wojny; ja sam w teatrze spędziłem trzydzieści lat. Napięcie, stres przed występem, pęd i nieprzespane noce – my jesteśmy przyzwyczajeni do życia w zmęczeniu. A nasi żołnierze są dla nas najważniejsi.
Służba w Desancie Kulturowym nie ma nic wspólnego z gwiazdorskim życiem, choć gwiazdy często do „desantowców” dołączają. Niemal od początku istnienia projektu pojawiają się wśród nichsławy, które na kilka dni porzucają życie w mieście, by przyjechać do przyfrontowych wiosek. Regularnie pojawiają się między innymi Alyona Alyona, Chrystyna Sołowij, Skofka czy Vivienne Mort. Przyjeżdżają, choć bywa niebezpiecznie. Dmytro wspomina, jak kiedyś w pogoń za ich czarnym vanem puścił się rosyjski dron kamikadze. Kilka dni przed naszą rozmową bardzo blisko miejsca, w którym występowaliśmy, spadła kierowana bomba lotnicza FAB.
Muzyka na wojnie
Sztuka i muzyka towarzyszą żołnierzom, odkąd ludzie toczą wojny. Wielu znanych muzyków brało udział w działaniach zbrojnych jako żołnierze, inni, występując, dbali o morale walczących. Bo muzykazbawiennie wpływa na zdrowie psychiczne i emocjonalne, na przykład redukując stres i lęk. Słuchanie spokojnej muzyki, zwłaszcza klasycznej, może wpłynąć na obniżenie poziomu kortyzolu, nazywanego hormonem stresu. Muzyka może pomóc w tworzeniu chwilowego poczucia bezpieczeństwa i normalności pośrodku chaosu wojennego, co pozwala na chwilę odpocząć. A to ma bezpośrednie przełożenie na morale.
Jak wspomniał Dmytro, znane i lubiane piosenki mogą przypominać żołnierzom o domu, rodzinie i przyjaciołach, wzmacniając ich poczucie celu i motywację do dalszej walki. Z kolei pieśni patriotyczne czy piosenki wojskowe wzmacniają poczucie jedności i tożsamości narodowej, przypominając, po co i za co walczymy.
Muzyka jest też doskonałym narzędziem pomagającym w regulacji emocji, a nawet w terapii poważnych traum, jak zespół stresu pourazowego. Regularne słuchanie muzyki może łagodzić jego objawy, jak flashbacki, koszmary senne czy nadpobudliwość.
Kino życia zwycięża śmierć
„Kwiaty Ukrainy”, „Dwie siostry” i „Pod wulkanem” – trzy polskie filmy na jednym festiwalu. Ich obecność na tegorocznej imrezie była potrzebna. We wszystkich tych trzech filmach narodowe niuanse przeplatały się w tak zabawny sposób, że można się tylko zastanawiać, dlaczego polsko-ukraińskich koprodukcji jest tak mało, a jeszcze mniej – dobrych.
Adelina Borets, reżyserka „Kwiatów Ukrainy”, ukończyła wydział reżyserii Warszawskiej Szkoły Filmowej, a następnie kurs scenariopisarstwa w Szkole Wajdy i studia magisterskie w Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego.
Jako że pochodzi z Mariupola, nie mogła pozostać z dala od zbrodni, których od zimy 2022 roku Rosjanie dopuszczają się w jej domu.
Chociaż jej „Kwiaty Ukrainy” nie są o Mariupolu, to są dla Ukrainy. Dokumentalny charakter tego filmu tylko dodaje mu wartości – „Dwie siostry” były filmem całkowicie fikcyjnym, a „Pod wulkanem” naśladował dokument. Czysty dokument to inny, mocniejszy i jednocześnie trudniejszy sposób mówienia o rzeczywistości.
Kino dokumentalne pozbawione jest możliwości kręcenia według gotowego scenariusza, jak to ma miejsce w filmach fabularnych. Nie da się wymyślić i przewidzieć życia ze wszystkimi jego możliwymi zwrotami akcji. Dlatego jeśli historia wybrana przez reżysera jako godna filmu zaczyna nabierać własnej, niewymyślonej fabuły, możemy już mówić o sukcesie.
A jeśli dodatkowo fabuła zyskuje wartościowe momenty i zwroty narracyjne, gdy pojawiają się postacie z własnymi historiami, pełnymi prawdziwego napięcia i dramatyzmu, to film staje się Filmem. Takich dzieł jest niewiele, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, że reżyserowi musi dopisać szczęście w trzech sprawach: a) znalezieniu odpowiedniej historii; b) posiadaniu w sobie odpowiedniej dozy cierpliwości, by czekać na jej rozwój; c) uzyskaniu pełnoprawnej fabuły ze znaczeniami, uogólnieniami i zakończeniem.
„Kwiaty Ukrainy” to właśnie taki szczęśliwie udany film, zrodzony z nadziei reżyserki na coś wielkiego.
W rzeczywistości na początku pomysł na ten film nie był taki jak ten, który rozwinął się podczas pracy nad nim. Historia 65-letniej Natalii, mieszkanki darnyckich [rejon Kijowa w okolicach stacji metra „Darnycja” – red.] slumsów, miała opowiadać o jej walce o miejsce pod słońcem i sprzeciw wobec przyszłych deweloperów.
Mieszkając w dole dawno temu wykopanym pod jakiś dom, zamieniła go w ogród pełen kwiatów, który latem kwitnie witalnym pięknem i siłą
Oczywiście, wraz z rozwojem Kijowa każdy kawałek ziemi stawał się coraz bardziej interesujący dla lokalnych latyfundystów i budowniczych – a tutaj jest dół, który był już przeznaczony pod budowę, tyle że porzucony i przypadkowo zagospodarowany przez spontaniczny akt samoosiedlenia. Nie mając podstaw prawnych do życia w otoczeniu wieżowców kijowskiej Darnycji, Natalia walczy o swoje prawa jako osoba, która już tu mieszka i już powołała wokół siebie do życia wiele roślin.
Ponadto mieszka tu jej dziwny przyjaciel (mąż?) o imieniu „Kotik”, chory i bezdomny. I jeszcze jeden mężczyzna (pomocnik), który pomaga Natalii w pracach domowych. Przychodzi też tutaj wnuczka Natalii. Wokół róże, ziemniaki i łąki – a obok opuszczone garaże, jakieś ruiny. I w tym wszystkim tkwi jej bajkowy dom w kształcie grzyba. W jednej ze scen Natalia mówi do kierowcy ciągnika wysłanego tu do wyburzenia wszystkiego, co się da: „Poczekaj, przyniosę solarium i spalę ci ten traktor”.
Natalia od razu staje się centralną postacią filmu – w nie tyle ze względu na jej specyficzne miejsce zamieszkania, ile z uwagi na osobistą charyzmę. Nie wygląda na 65-latkę, kopie w ziemi, sadzi kwiaty, bez przerwy gada, śmieje się, jak młoda kobieta, i opowiada o seksie. Jest prawdziwą fontanną emocji i słów – zarówno przy stole, prowadząc z zaangażowaniem rozmowy z mężczyznami czy ze swoją wnuczką, jak też rozmawiając o niepodległości Ukrainy, wolności i prawach.
Ma jakieś niesamowite, naturalne usposobienie, łączące siłę ciała z siłą ducha, z poczuciem humoru jako trzecim elementem w trójcy fundamentów jej życia
Gwałtownym zwrotem akcji i ratunkiem dla filmu przed monotonią jest początek inwazji Rosji na Ukrainę. O ile do tej pory można było sporadycznie reagować na żarty dziwnych ludzi i dziwny śmiech wiecznie pobudzonej Natalii w oczekiwaniu, aż w końcu coś się stanie – to od pierwszych pocisków, które spadły 24 lutego 2022 roku, następuje zmiana.
Natalia włazi do ciasnej i przerażającej piwnicy ze swoimi konserwami, przeznaczonej do ich przechowywania, a nie do ratowania życia podczas bombardowania. To jest początek prawdziwego filmu, a wszystko, co wydarzyło się wcześniej, było tylko lirycznym prologiem w oczekiwaniu na dramatyczne wydarzenia. Bohaterka uaktywnia się: wysyła swojego „Kotika” do Warszawy, odwiedza miejsca, w których zbombardowano domy, zapisuje się do obrony terytorialnej, zaczyna wyplatać siatki maskujące...
Jej życie, podobnie jak tło zdarzeń, wypełniają odgłosy wybuchów i syren, napięcie i telefony od córki i destrukcja otaczającej przestrzeni
Kalejdoskop wydarzeń całkowicie porywa ekran i duszę widza, który już został podbity przez bohaterkę i głęboko zaangażowany przez kompetentny montaż, bez długich ujęć, z krótkimi cięciami, dodatkowo udramatyzowany przez dynamiczną i nerwową muzykę zespołu DachaBracha.
Rok mija, jak w tytule filmu Kim Ki-duka: „Wiosna, lato, jesień, zima... i znowu wiosna”. Rok to prawdziwe życie, wypełnione wirem wydarzeń, wyraźnie ilustrującym wzloty i upadki człowieka. Adelinie Borets i jej zespołowi udało się znaleźć interesującego człowieka, dogadać się z nim i przejść przez to wszystko razem z nim, mimo wojny. A zakończenie filmu jest tak słoneczne – dosłownie – że „Kwiaty Ukrainy” stają się rodzajem nadziei nas wszystkich na radość ze zwycięstwa życia nad śmiercią.
Wszystkie zdjęcia: materiały prasowe
Piękno po ukraińsku. O czym mówi nam biżuteria tworzona przez Ukraińców podczas wojny
Biżuteria jako manifest przeciwko wojnie
Wojna przeciwko Ukrainie zachęciła artystów do wykorzystywania swoich prac jako przesłania – na przykład by wyrazić swoje uczucia lub wezwać świat do wsparcia Ukrainy. Wpłynęło to również na jubilerów. Nawet ci rzemieślnicy, którzy nigdy wcześniej nie zajmowali się biżuterią polityczną, zaczęli tworzyć prace nawiązujące do wojny.
Do reprezentantów nowego trendu w sztuce tworzenia biżuterii, w którym jest ona manifestacją określonych treści, należy kijowski projektant i jubiler Denis Music.
Jego kolekcja „Opór”, nawiązująca do oporu Ukrainy wobec rosyjskiej inwazji, była już prezentowana na wielu europejskich forach branżowych. Została wykonana z ultralekkiego, supermocnego i superwytrzymałego tytanu – co mówi samo za siebie.
– Jedyną rzeczą, o której moim zdaniem należy teraz mówić za pomocą sztuki, jest wojna przeciwko Ukrainie. Kształt i materiały, z których tworzę biżuterię, podkreślają, że wściekłość daje Ukraińcom siłę do codziennej walki. Jej kolory reprezentują piękno i szczerość naszego kraju. Ta kolekcja opowiada o sile narodu ukraińskiego, a jednocześnie o jego życzliwości – wyjaśnia Denis Music.
Niedawno ukraińscy artyści założyli organizację LANKA, aby wzmocnić swój głos na świecie. Ukrainian Jewellery Community jest pierwszą organizacją pozarządową promującą współczesną ukraińską sztukę jubilerską na platformach międzynarodowych i w kraju.
Głównymi priorytetami LANKA jest stworzenie warunków do wymiany doświadczeń i ekspresji artystycznej między uczestnikami branży, wspieranie rozwoju artystów jubilerów i wzmocnienie ich konkurencyjności na rynku lokalnym i międzynarodowym.
Pierwszym przedsięwzięciem zorganizowanym przez LANKA był tegoroczny udział ukraińskich twórców w międzynarodowych targach rzemiosła i designu HANDWERK & DESIGN w Monachium. Po raz drugi, w 2024 roku, społeczność LANKA zaprezentowała wystawę „Odważ się żyć” – w ramach oficjalnego równoległego programu Lisbon Jewellery Biennial, poświęconego biżuterii politycznej.
Na wystawi 11 ukraińskich jubilerów – Anna Awic, Tetiana Czorna, Asia Gułak, Inesa Kowalewa, Julia Kleom, Olga Komisarowa, Wadim Logwinenko, Denis Music, Lisa Portnowa, Olga Radionowa i Olga Winogradowa – zaprezentowało swoje osobiste historie i doświadczenia.
Wystawa gromadzi artystyczne wypowiedzi odnoszące się do horroru i cierpienia, które przynosi wojna, do nienarodzonych żyć i skradzionego dzieciństwa, do siły ukraińskiego oporu. Autorzy dzielą się swoimi utraconymi marzeniami i przedstawiają warstwy narzuconych doświadczeń, które już na zawsze pozostaną w ich pamięci.
Biżuteria Tetiany Czornej wykonana jest z kawałków ogrodzeń zniszczonych przez rosyjską broń. Praca Olgi Komisarowej „Miasto, które już nie istnieje” przedstawia horror wojny, która niszczy całe miasta. Pośród tych doświadczeń kiełkuje nadzieja w postaci fantastycznych roślin i nowych form życia. Broszki „Seeds” Komisarowej są demonstracją tego kiełkującego z ruin życia.
Asia Gułak tworzy glinianą biżuterię i rzeźby przedstawiające spekulatywne formy życia, które mogą pojawić się nawet w czasach wojny.
Dekoracje architektoniczne Inesy Kowalewej przypominają z kolei futurystyczne piękno przemysłowych krajobrazów Donbasu, skąd pochodzi artystka. W jej tytanowych konstrukcjach, rozświetlonych przez kamienie, można rozpoznać eleganckie budynki zakładów metalurgicznych, takich jak Azowstal. Kowalewa tworzy swoje biżuteryjne pomniki, marząc o przyszłej odbudowie ukraińskich miast.
– Poprzez ten wspólny projekt, składający się z biżuterii-manifestu, chcemy uświadomić światu nie tylko straszne konsekwencje wojny, ale także odwagę Ukraińców, by żyć i tworzyć coś nowego. Wierzymy, że to właśnie ta odwaga i potrzeba tworzenia pomaga nam bronić naszej ziemi – mówi Kateryna Muzyka, kuratorka projektu.
Płacz migranta
Lustrzane odbicia z początku i końca festiwalu nie są zaskakujące. To raczej przewidywalny, zrozumiały i pełen szacunku akt wdzięczności narodu ukraińskiego dla narodu polskiego, który na początku rosyjskiej inwazji masowo i bezwarunkowo pomógł milionom uchodźców z Ukrainy. Ta napaść mocno poruszyła również Polaków, dlatego na temat ukraińskiej imigracji nakręcili dwa filmy fabularne z rzędu (nie licząc dziesiątek dokumentów). Co więcej, jeden z nich, „Pod wulkanem” Damiana Kocura, został oficjalnie zgłoszony przez Polskę do Oscara.
I nic w tym dziwnego, bo migracja zmienia nie tylko migrantów, ale i tych, do których się udają, przez których ziemie przechodzą
Podobnie jak „Dwie siostry”, „Pod wulkanem” ma charakter metaforyczny, mimo swojej dosłowności. Oto rodzina Ukraińców, przebywająca na wakacjach na hiszpańskiej Teneryfie, pod zastygłym wulkanem, żyje w cieniu znacznie potężniejszego wulkanu: wulkanu wielkiej wojny, który eksplodował w Ukrainie. Ten wulkan zmienia wszystko, niosąc śmierć i zniszczenie.
Wygląda na to, że reżyser Damian Kocur chciał nakręcić dokument, lecz stworzył paradokumentalną fikcję. Bohaterowie w rzeczywistości nie grają (w ścisłym tego słowa znaczeniu), a kiedy już grają, lepiej byłoby, gdyby tego nie robili. W pewnym momencie łapiesz się na tym, że myślisz o sztuczności wszystkiego, co widzisz, i nie jest to zbyt przyjemne. Bo artysta wcielający się w rolę ojca rodziny, Romy (Roman Łucki), wygląda jak kiepski aktor, jego żona Nastia (Anastazja Karpenko), nie gra w sposób znaczący. Ich młodszy syn Fiodor (Fiodor Pugaczow) to po prostu dziecko, a córka Sofia (Sofia Berezowska) w ogóle nie jest aktorką – ani grającą, ani umiejącą grać.
I tu przydaje się zmiana optyki: spojrzenie na film nie jak na film fabularny. Ten sposób filmowania, nawiązujący do dawnych filmów Jean-Luc Godarda, z jego „Do utraty tchu”, pozwala na inne spjrzenie, zamieniając to, co minimalnie fikcyjne, w to, co maksymalnie dokumentalne.
Bohaterowie tak naprawdę nie powinni być bohaterami, ale ludźmi, którzy muszą być sobą, a nie grać – zwłaszcza że zadanie postawione przez reżysera i scenarzystę umiejscawia aktorów w prokrustowym łóżku życia, gdzie mają własne imiona, a sytuacja dotyczy ich bezpośrednio jako Ukraińców
Prawdopodobnie większość dialogów to improwizacje na zadany temat. Dzięki temu pojawienie się Sofii jest przemyślanym posunięciem mającym na celu pokazanie jej autentyczności. W końcu Sofia zachowuje się jak typowa współczesna ukraińska nastolatka, z nieprzeniknioną pokerową twarzą, całkowitą obojętnością na innych, skupiająca się na smartfonie, Insta i koleżankach. Jest świadoma swojej nieatrakcyjności. Pociąga ją piękno, filmuje ocean, skaczących do niego chłopców i dziewczyny tańczące na rurze. Bez wyrazu, bez emocji, nie kłóci się z nikim, bo jest ukryta za swoim milczeniem i tylko rzuca piorunujące spojrzenia. To ona jest w centrum filmu, mimo że w rolach głównych występują Karpenko i Łucki. To właśnie Berezowska ujawnia sens wszystkiego. W jednym z epizodów, gdy sparaliżowana sytuacją rodzina w milczeniu skubie jedzenie w restauracji, Sofia pyta: „Dlaczego cały czas milczycie?”. I to jest manifestacja nastolatki, a nie logiki. Wiadomo, dlaczego milczą: bo są sparaliżowani. Ale przecież od tego są rodzice, starsi, doświadczeni ludzie, żeby wszystko poukładać.
Kocur celowo przesunął punkt ciężkości filmu na Sofię, której wiek, 16 czy 17 lat, jest punktem zwrotnym, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji, zrobienie kroku naprzód
Jej ojciec, choć decyduje się wywieźć rodzinę do Polski, a samemu wyjechać do Kijowa, by dołączyć do obrony terytorialnej, nie jest wsparciem dla pozostałych. Łatwo wpada w złość, kłóci się z krewnymi i przypadkowymi Hiszpanami, płacze w wannie i pije samotnie piwo w pubie. To jego córka niesie równowagę. Na początku jej naturalnym uczuciem jest ukryta nienawiść do Rosjan, a ciche prześladowanie przez nią jednego z Rosjan w hotelu wywołuje silne emocje wśród publiczności. Ale później uspokaja się, koncentrując własne uczucia w sobie. Dopiero czarnoskóry chłopak, który zaczyna ją podrywać, tworzy nowe akcenty, ujawniając jej ciekawość świata. Jego opowieść o niedawnej przeprowadzce z Afryki do Hiszpanii w poszukiwaniu lepszego życia i o obecnej tułaczce w tym życiu, która jest daleka od idylli, uwydatnia uczucia Sofii i główną ideę filmu: samotność, kiedy twoja ojczyzna jest gdzieś daleko, a ty jesteś tutaj, w miejscu, w którym tak naprawdę nie wiesz, gdzie jesteś, i nie wiesz, jak żyjesz.
Poprzedzające finał fajerwerki wyraźnie to podkreślają: dla niektórych ludzi, turystów lub miejscowych to jest święto. Ale dla migrantów to ból w uszach, oczach i sercach
„Pod wulkanem” opowiada o życiu po erupcji – ale gdy skały, popiół i lawa jeszcze do ciebie nie dotarły, a ty trwasz w bolesnym oczekiwaniu na to, co ma nadejść. Mała historia ukraińskiej rodziny, skurczonej przez wiadomości z ojczyzny, którą niszczy wojna, jest jedną z niezliczonych podobnych historii, historii przymusowych migrantów i przypadkowych ofiar, ludzi, którzy stracili swoją przeszłość i uporządkowane życie.
Jedyne, co mogą zrobić, to śpiewać piękne, tęskne pieśni, w czym Ukraińcy są dość podobni do Afrykanów. Tak właśnie robi czarnoskóry chłopiec, gdy przez telefon wyśpiewuje matce swój płacz migranta.
Wszystkie zdjęcia: Lizart Film Press
Emocje wojny w metalu i kamieniu. Jak artyści reagują na wydarzenia w Ukrainie
Ołeksij Saj (Ukraina): instalacja I'M FINE
Od prawie czterdziestu lat na pustyni Black Rock w Nevadzie, w zachodnich Stanach Zjednoczonych, w ostatnich dniach lata i częściowo we wrześniu odbywa się jedno z największych na świecie wydarzeń artystycznych: festiwal Burning Man. Dziesiątki artystów przyjeżdżają do tego dzikiego miejsca, by zaprezentować swoją sztukę.
W 2024 roku odnieśli na nim sukces Ołeksij Saj i jego zespół. Gigantyczna – 7 metrów wysokości i 32 metry długości – metalowa instalacja I'M FINE zrobiła furorę. Widzowie, którzy rzucili się w kierunku jaskrawego napisu, kiedy się do niego zbliżyli, zdali sobie sprawę, że to nie jest beztroskie: „I'm fine” – lecz dziesięciotonowa, żelazna twarz wojny.
I'M FINE to instalacja ze znaków drogowych, tablic z nazwami miast i drzwi samochodów podziurawionych przez pociski. Wszystkie zostały przywiezione ze strefy frontowej – z miejsc, z których Ukraińcy zostali już ewakuowani. Jedną z liter napisu współtworzy przestrzelona tablica do koszykówki. Zabrano ją z boiska w pobliżu szkoły, z której pozostało tylko półtorej ściany. Dzięki pomocy ukraińskiego wojska i policji do Nevady dotarła również karuzela dla dzieci, zniszczona wskutek bombardowania.
– Dyżurowaliśmy w pobliżu tej rzeźby przez całą dobę, bo ludzie wciąż przychodzili i przychodzili, by ją oglądać – mówi Ołeksij Saj. – Reagowali na nią bardzo emocjonalnie: wpatrywali się, zadawali pytania i niemal wszyscy płakali. Na koniec mówili nam: „Dziękujemy, że przywieźliście to tutaj, naprawdę tego potrzebujemy”.
Współautorem projektu jest Witalij Dejneha, założyciel i szef fundacji charytatywnej „Wróć żywy”. To on wpadł na pomysł promowania Ukrainy na festiwalu Burning Man.
– Chcieliśmy, żeby ludzie poczuli doświadczenie wojny, gdy zetkną się z projektem I'M FINE: nie wiadomości, nie informacji, ale emocji – wyjaśnia Saj. – Żeby to było coś, co mogliby zobaczyć – i dotknąć tego.
Wiedzieliśmy, że nie chcemy pokazać się światu jako ofiara, której należy współczuć. Najważniejszą rzeczą jest wzbudzenie w ludziach zrozumienia i empatii
Przyjaciel Witalija wysłał mi kiedyś mema z psem siedzącym wewnątrz płonącego domu, pijącym piwo – i z podpisem: „Jest w porządku”. Właśnie z tego podpisu zaczerpnąłem wątek do frazy „I’m fine”. I zdałem sobie sprawę, że właśnie to możemy powiedzieć. Już w Ameryce, na festiwalu, tłumaczyłem ludziom, że w naszym kontekście „I'm fine” oznacza: „Nic mi nie jest, nie umarłem. Niedoczekanie wasze”.
– Nasz zespół nazywaliśmy nie „artystami”, ale „budowniczymi”. Na pustyni praca jest tak ciężka, jak na Marsie: w ciągu dnia jest strasznie gorąco, w nocy bardzo zimno. Burza piaskowa towarzyszyła nam zarówno podczas montażu, jak demontażu instalacji. Kiedy jest wietrznie, nie nawet nosisz maski, ale respirator i gogle. A jeśli ta burza złapie cię gdzieś samego rowerze, możesz jeździć cały dzień i nigdzie nie dotrzeć. Bo nic nie widzisz.
Teraz instalację I'M FINE czeka nowa podróż. Jej twórca jest pewien, że gdyby została ustawiona w Nowym Jorku lub Waszyngtonie na co najmniej tydzień, oddźwięk byłby jeszcze większy.
Mykyta Zigura (Ukraina): spokojne niebo i atak dronów
83-metrowy cień naszej „Mrii”, największego na świecie samolotu – An-225, który został zniszczony przez rosyjskich okupantów w pierwszych dniach wojny, oraz inny, naturalnej wielkości, cień rosyjskiego myśliwca SU-27, pojawiły się 24 sierpnia 2022 r. na polu żyta na wyspie Fionia w Danii. Cienie, które można zobaczyć nawet z kosmosu, były dziełem ukraińskiego rzeźbiarza Mykyty Zigury.
„Mrija” jest symbolem zwycięstwa życia i marzeń nad śmiercią, która wisi nad Europą niczym cień. Tyle że to zagrożenie jest widoczne tylko w wiadomościach i często nie jest traktowane poważnie przez ludzi w innych krajach.
Mykyta Zigura, rzeźbiarz z Dniepru, poświęcił swój projekt rocznicy niepodległości Ukrainy, która została uwikłana w wojnę. Według Zigury Dania ma odpowiedni, płaski, teren, gdzie pola są starannie koszone, a zarazem wszystko jest naturalne. Artysta uzgodnił z właścicielem jednego z takich pól, że namaluje na nim dwa obiekty. I tak ściernisko stało się płótnem artysty.
Realizacja pomysłu pochłonęła 300 litrów farby i 10 dni pracy
– Pracowałem tak zwaną „metodą egipską” – wyjaśnia Mykyta Zigura w rozmowie z serwisem Sestry. – Mały szkic jest dzielony na kwadraty, następnie te kwadraty są powiększane dziesięciokrotnie, odciskam je na ziemi i rysuję kontury płaszczyzny. Nawiasem mówiąc, kiedy to zrobiłem, pomyślałem, że być może te geoglify na pustyni Nazca wcale nie zostały wykonane przez kosmitów. Bo, technicznie rzecz biorąc, osoba, która stosuje tę metodę, jest w stanie zrobić coś takiego. Ludzie w Danii zwracają uwagę na wszystko, co się dzieje w Ukrainie. Chociaż Rosja nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla Danii, obywatele tego kraju rozumieją, że ryzyko wojny istnieje, więc nam pomagają. Dania była jednym z pierwszych krajów NATO, które dostarczyły Ukrainie myśliwce F-16. A mój projekt „Spokojne niebo” spotkał się z dużym zainteresowaniem lokalnej prasy, a potem prasy międzynarodowej, co pomogło mu zyskać rozgłos na całym świecie. Duńczycy widzieli naszą „Mriję” kilka razy: po raz ostatni samolot przyleciał do Danii w lutym 2022 roku, tuż przed wybuchem wojny. To było poważne wydarzenie dla ich kraju, które dobrze pamiętają.
W tym roku cienie dronów pojawiły się na luksusowej promenadzie w Nicei, po której ludzie spacerują lub biegają. To nowe dzieło Zigury.
Francuscy i zagraniczni turyści nie reagowali, po prostu przechodzili obok. A Ukraińcy natychmiast to zauważali, rozumieli, że to „Szachidy” – i się zatrzymywali
W Nicei spotkałem ludzi z Mariupola. Rozmawiałem z nimi i zdałem sobie sprawę, że ich rany nigdy się nie zagoją, nawet jeśli pójdą na krańce ziemi, by uciec przed wojną. Chcę przełamać dystans Europejczyków. Chcę, by wiedzieli, że dla Ukraińców te cienie „Szachidów” są codzienną rzeczywistością i zagrożeniem. Po to, by nadal pomagali Ukrainie bronią – podsumowuje artysta.
Kolejny projekt Zigury, poświęcony bohaterskiej obronie Kijowa w 2022 roku, będzie zlokalizowany w pobliżu stacji metra „Bohaterów Dniepru”. Został już zatwierdzony przez miasto i jego premierę zaplanowano na trzecią rocznicę inwazji.
James Colomina (Francja): czerwone rzeźby
Od 22 sierpnia 2024 r. na ulicach Kijowa zaczęły pojawiać się czerwone rzeźby, których autorem jest pochodzący z Tuluzy artysta James Colomina, nazywany „Banksym rzeźby” – ponieważ potajemnie umieszcza swoje prace na ulicach całego świata. Charakterystyczną cechą jego stylu jest intensywny czerwony kolor, nazwany na jego cześć „Rouge Colomina”.
Jego pierwsza praca – głowa i ręka dziecka rysującego ukraiński trójząb – pojawiła się na budynku Poczty Głównej w Kijowie. Kolejna instalacja to postać dziewczynki przystrojonej w słoneczniki na bulwarze Szewczenki. Na budynku stacji metra „Uniwersytet” rzeźbiarz umieścił dziewczynkę z sercem w dłoniach, a obok niej pluszowego misia. Czwarta rzeźba to dziewczynka na huśtawce pod mostem nad aleją Bohaterów. Na głowie ma za duży hełm wojskowy.
Piąta, gołąbek pokoju, znalazła swoje miejsce na okrągłej latarni Majdanu Niepodległości, obok pola żółtych i niebieskich flag powiewających na cześć poległych żołnierzy. Autor mówi, że ten czerwony gołąb jest „hołdem dla ukraińskich bohaterów”.
– Każdą rzeźbę instalowałem w nocy, podczas godziny policyjnej – mówi James Colomina w rozmowie z serwisem Sestry. – Kiedyś prace musiały zostać przerwane, bo pod mostem pojawiła się policja. Ale taka przerwa jest elementem rzeczywistości i nie może mnie powstrzymać. Pomimo przeszkód, robię swoje, bo uważam, że te rzeźby powinny tam być i demonstrować artystyczny opór wobec wyzwań, przez które przechodzi kraj. Sztuka jest bronią. Swoimi pracami chcę pokazać, że ta niesprawiedliwa wojna to nie tylko nie jest odległy konflikt, ale ludzka tragedia, która dotyka niewinnych ludzi. Stworzyłem na przykład rzeźby dzieci w sytuacjach, które akcentują niewinność – by przypomnieć ludziom o kruchości życia i emocjonalnym wpływie wojny.
Tworzenie każdej rzeźby jest złożonym procesem, szczególnie w realiach Kijowa, gdzie nie jest bezpiecznie. Zaprojektowanie, uformowanie, przetransportowanie i zainstalowanie rzeźb w odpowiednich miejscach wymaga czasu, co oznacza kilka dni lub tygodni przygotowań.
Jako że te rzeźby są moją inicjatywą, chciałem umieścić je tak, aby mogło je zobaczyć jak najwięcej osób, zanim zostaną usunięte przez oficjalne władze. Wybrałem symboliczne miejsca, w których moje prace miałyby maksymalny wpływ
Stworzyłem również prace na temat wojny w Ukrainie w innych miejscach na świecie. W szczególności „Władimir” – rzeźba, która podróżuje po całym świecie, potępiając przerażające czyny Putina i lekceważenie przez niego ludzkiego życia. Jest też rzeźba „To dziecko ma różę”, która przedstawia dziecko trzymające pistolet z różą w lufie. Za każdym razem staram się uchwycić uniwersalny aspekt wpływu wojny, mając nadzieję na podniesienie świadomości i zmobilizowanie opinii publicznej.
Dan Barton (Wielka Brytania): ukraińscy uchodźcy, czyli „Chcę żyć”
W marcu 2022 r. na jednej z ulic w Oxfordzie pojawiła się duża stalowa rzeźba wspierająca Ukrainę. Została wykonana przez Dana Bartona, znanego ze stworzenia wielkoformatowej instalacji złożonej z 1475 sylwetek brytyjskich żołnierzy, którzy zginęli podczas lądowania w Normandii.
„Ukraińska” rzeźba to 3,5-metrowa postać ukraińskiego żołnierza trzymającego na ręku dziecko i prowadzącego kobietę z drugim dzieckiem w bezpieczne miejsce. Obok – walizka na kółkach, symbol uchodźców, z napisem: „Oxford standing with Ukraine. Razem z gigantami”.
– Usłyszałem o Ukrainie w radiu. Słuchałem i łzy spływały mi po twarzy – mówi Dan Barton. – Pomyślałem: „To nie może się powtórzyć, nie w Europie”. Tej nocy nie mogłem spać, więc poszedłem do kuchni, wziąłem kartkę papieru i zacząłem spisywać swoje pomysły. Często honorujemy ludzi dopiero po ważnych wydarzeniach, kiedy jest to bezpieczne. A ja wierzyłem, że gdybyśmy mogli stworzyć obrazy teraz, to moglibyśmy podzielić się nimi ze światem, wysyłając wiadomość o niezachwianej solidarności z Ukrainą i nadziei dla tych, którzy cierpią.
Jako autor instalacji upamiętniających tych, którzy przez lata oddawali życie za naszą wolność, czułem, że musimy dostrzec ból 14 milionów przesiedleńców dotkniętych niszczycielską agresją Rosji
Wkrótce potem zobaczyłem w wiadomościach obraz, który chciałem stworzyć: żołnierz pomagający chłopcu, jego matce i innym uchodźcom, oddzielonym od niego przydrożnym płotem. Sfotografowałem tę chwilę i z pomocą kolegów zaadaptowałem obraz do instalacji. Po wystawieniu jej w Oksfordzie zacząłem otrzymywać maile od Ukraińców. Niektóre nadeszły z piwnic ukraińskich miast. „Proszę, powiedz światu, co się tutaj dzieje” – prosili.
Inni pytali, dlaczego wydaję pieniądze na instalację artystyczną, a nie przeznaczam ich na bieżące potrzeby Ukraińców. Tyle że moim zamiarem było wykorzystanie instalacji jako sposobu na zbiórkę pieniędzy. Przenosiliśmy ją z miasta do miasta, wzdłuż południowego wybrzeża (w tym Salisbury, Bournemouth, Portsmouth, Southampton, Brighton i Eastbourne) – i w drugą rocznicę inwazji wylądowaliśmy w Brukseli.
Spotkałem ukraińskie kobiety i dzieci, które dziękowały wolontariuszom i mnie za nasze wysiłki. Pewnego razu, po wysłuchaniu kilku ukraińskich historii, poczułem potrzebę ukrycia się, by płakać. To bardzo bolesne widzieć, jak ludzie tracą w tej daremnej wojnie wszystko, czym żyli i na co pracowali.
Niestety instalacja była prezentowana w Brukseli tylko przez jeden dzień. Teraz jest przechowywana na jednym z tamtejszych dziedzińców, bo Unia Europejska odmówiła nam na jej pokazywanie więcej czasu. Powiedzieli, że współpracują tylko z europejskimi partnerami.
W tym roku spotkałem się z królem i królową Wielkiej Brytanii oraz premierem Rishi Sunakiem. Zapytałem Rishiego, czy mógłbym przywieźć swoją instalację na Downing Street – na trzecią rocznicę, a on się zgodził. Niestety w związku z niedawną zmianą rządu nie jestem pewien, czy do tego dojdzie.
„Bohaterowie”: minirzeźba na grobie Askolda w Kijowie
W tym roku na dzwonnicy cerkwi św. Mikołaja Cudotwórcy przy grobie Askolda w Kijowie zainstalowano maleńką, wielkości dłoni, rzeźbę o nazwie „Bohaterowie”. Jest poświęcona żołnierzowi, który ukląkł przed ukraińską flagą.
Zgodnie z koncepcją zespołu autorów, rzeźba znajduje się bardzo nisko i aby ją zobaczyć, trzeba uklęknąć. W ten sposób oglądający czczą pamięć poległych
Rzeźba „Bohaterowie” jest częścią szerszego projektu kulturalno-historycznego „Szukaj!”, stworzonego przez słynną „menedżerkę Kijowa” Julię Bewzenko. Jej projekt opowiada historię Kijowa w minirzeźbach z brązu, których jest już 46.
Wybór grobu Askolda jako miejsca dla „Bohaterów” nie jest przypadkowy. W XIX wieku miejsce to było nekropolią słynnych kijowian, a w XX wieku pochowano tu bohaterów bitwy pod Krutami. Teraz to miejsce dla nowych herosów. W czasie wojny spoczęli tu Bohater Ukrainy Dmytro Kociubajło (dowódca „Wilków Da Vinci”), Pawło Petryczenko i Andrij Pilszczykow (pilot wojskowy ze znakiem wywoławczym „Dżus”)
– Kiedy zobaczyłam, że podczas ceremonii pochówku Bohatera Ukrainy Da Vinci były Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy Walerij Załużny ukląkł przed rodziną zmarłego, zechciałam uwiecznić to w brązie – mówi Julia Bewzenko, autorka projektu „Szukaj!”. – Po raz pierwszy w rzeźbie z brązu użyliśmy koloru, ponieważ w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że gdyby flaga była tylko z brązu, nie byłoby jasne, czyja ona jest. A trudno za każdym razem tłumaczyć obcokrajowcom, że flaga jest żółto-niebieska, ukraińska. Pomalowaliśmy więc tę część rzeźby, by zawsze przypominała zarówno Ukraińcom, jak obcokrajowcom, której flagi bronią nasi bohaterowie w tej wojnie.
1 listopada 2024 r. w ramach projektu „Szukaj!” na kijowskim Dworcu Centralnym zainstalowano nową rzeźbę „Powrót do domu”. Na ten sam peron wjeżdżają dwa pociągi: jeden z Kramatorska, z wojskiem, drugi z zagranicy. Minirzeźba jest dedykowana milionom Ukraińców – by przypomnieć im, jak ważny jest powrót do domu.
Materiał został przygotowany przez Marię Syrczynę i Oksanę Gonczaruk
Dwie siostry – jedna siła
Reżyser Łukasz Karwowski oraz odtwórczyni głównej roli Karolina Rzepa zaprezentowali film w kijowskim „Domu Kina”. Publiczność, nieco pobudzona szampanem wypitym podczas powitalnego drinka, wypełniła salę po brzegi.
Karwowski stworzył film drogi, ale linia przemieszczania się bohaterów z punktu A do punktu B daleka jest od prostej; bardziej przypomina zygzaki przez poligon. Próbując przetrwać, musisz przejść rodzaj inicjacji – zrozumieć to, czego nie rozumiałeś, i zdobyć doświadczenie potrzebne do przetrwania w przyszłości.
Dlatego ruch między punktami A i B to nie tylko ruch pomiędzy miastami i miejscami. To także ruch między ludźmi
Jasmina, grana przez Karolinę Rzepę, po ośmiu latach bez kontaktu przyjeżdża nagle do swojej przyrodniej siostry Małgosi (Diana Zamoyska) i prosi ją, wręcz żąda, by ta natychmiast wyjechała z Warszawy do Charkowa. Została poinformowana, że ich ojciec, ochotnik, został ranny i musi zostać jak najszybciej przewieziony do szpitala. Małgosia uznaje to żądanie za absurdalne, co wynika z jej traumatycznej przeszłości i przekonania o winie ojca wobec niej. A mimo to się zgadza.
W uwierzeniu w powody tej zgody pomaga widzowi świetna gra aktorska Rzepy. Jest jednocześnie ekspresyjna i powściągliwa, emocje ma w oczach, a przekonanie w kurczowo zaciśniętych dłoniach, które chwyciły siostrę. Zapewne podczas próby tej kluczowej sceny reżyser zalecił aktorkom robienie dłuższych pauz, kiedy ważniejsze jest nie to, co aktorki do siebie mówią, ale to, jak w milczeniu mierzą się nawzajem wzrokiem.
Ich komunikacja to radość dla widza, gdy nie ma spięć i aktorskich pomyłek, gdy jest harmonia przeciwieństw
Gra aktorska, psychologiczna i dramaturgiczna jest mocną stroną filmu. Główne bohaterki układają sobie wzajemne relacje, mają skomplikowaną przeszłość, więc ich konflikt jest trudny do rozwiązania, a jego rozwiązanie – ciekawe. Wszystkie kolejne osoby, które siostry spotykają na swojej drodze, są elementami pomocniczymi w przejściu tego wspólnego poligonu, który urządziła im wojna. Pierwszą osobą, którą spotykają, jest podróżująca do Irpienia Sołomija (Marina Koszkina). Dziewczyna jest zmuszona okłamywać swą córkę przez telefon, że ich dom jest cały, choć został całkowicie zbombardowany. I że tata jest z mamą, mimo że już dawno poszedł na front.
Drugim ukraińskim bohaterem jest mężczyzna o imieniu Sasza (Ołeksandr Rudinsky) – wstrząśnięty i zrozpaczony, ale przy tym wesoły i bezpośredni. Właśnie taki, jakiego Małgosia potrzebuje, by wyjść z długoterminowej traumy poprzedniego związku.
Trzecią ukraińską postacią jest Łarysa (Irma Witowska), która niczym Charon zabiera swoje siostry do Ruskiej Łozowej [wieś w Ukrainie – red.], jakby do Hadesu, do ich ojca. A co więcej – sprowadza je z powrotem, pozwalając im spędzić razem bezcenny czas.
Dzięki mistrzowi zdjęć Romualdowi Lewandowskiemu (m.in. „Psy 2”) „Dwie siostry” mają jeszcze jedną zaletę: film został nakręcony kamerą „z ręki”, co jest wyrazem logicznego podejścia do sytuacji trzech bohaterek i drżenia samej przestrzeni, przez którą się przemieszczają – najpierw do Irpienia i Kijowa, a następnie do Ruskiej Łozowej i Charkowa.
Kamera jest tu żywa, a życie w filmie jest napięte i na skraju końca. Tutaj liczy się tylko wsparcie i wiara
I na szczęście wiele osób to rozumie: przewoźnik, który zgadza się zabrać siostry za darmo, bo „wiemy, jak bardzo wy, Polacy, pomagacie nam, Ukraińcom”; pewien wujek w Kijowie, który z tego samego powodu daje pieniądze jednej z sióstr; i nasz wojskowy, który, opuszczając posterunek kontrolny (?), odwozi siostry na dworzec kolejowy. Wsparcie Polaków dla Ukraińców, którzy uciekali do Polski i przez Polskę do Europy przed rosyjską inwazją, jest nie do przecenienia. Bo cóż może być bardziej szlachetnego, bardziej ludzkiego, niż ratowanie ich przed śmiercią? To niemal bezpośredni cytat z biblijnych instrukcji Jezusa. Oto współczesny humanizm wobec uchodźców i emigrantów. A wdzięczność okazywana w filmie przez kilka ukraińskich postaci to w rzeczywistości przywołanie uczuć wszystkich Ukraińców. To wdzięczność za uratowanie dzieci i żon, matek i ojców, podczas gdy inni poszli w przeciwnym kierunku – na spotkanie z wrogiem.
Te momenty wdzięczności w filmie, czasem nieco pretensjonalne, są nie tylko konieczne. To momenty rozdzierającego serce dramatu, znaczące i zmysłowe. Siostry początkowo są tym wszystkim wyraźnie zaskoczone, ale akceptują to. Bo kiedy jesteś na poligonie, każde wsparcie jest warte zachodu. A już szczególnie wtedy, gdy poligonem jest wojna.
Owszem, w filmie jest kilka głupich rzeczy, jak scena z żołnierzem opuszczającym swój posterunek czy nieobecność syren w miastach podczas wojny – w bo w Kijowie słychać je co chwilę, a w Charkowie nie milkną prawie nigdy. Albo przeprawa sióstr do Ruskiej Łozowej przez zaminowany las.
Ale już pomysł, by siostry podróżowały ze spokojnej Polski do ogarniętej wojną Ukrainy bez map, kontaktów, pieniędzy, ubrań czy ekwipunku, wcale nie jest bezsensowny. Reżyser – który wraz z Dmytro Szyrobokowem napisał również scenariusz – zwraca uwagę na wyraźny kontrast między Polską, spokojnym i pokojowym krajem, w którym siostry mieszkają i który opuszczają, a Ukrainą – krajem rozdartym wojną, w którym wszystko może się zdarzyć. Przez cały film reżyser skupia się na specyfice wojny i konieczności odpowiedniego jej traktowania. „Szanujcie ją!” – zdaje się mówić.
„Jeśli zdecydowałeś się stawić jej opór, uratować innych i pomóc im, to przygotuj się, czekaj, obserwuj i bądź szybki, kompetentny, silny, odważny; wiedz, jak ludzie przezwyciężają wojnę, kto i gdzie ją rozpoczął i jak zachować się w sytuacji spotkania z tymi, którzy ją rozpoczęli i prowadzą”
Siostry nie miały pojęcia, że schodzą do Hadesu w pełnym tego słowa znaczeniu, bo Hades brały za mit, a wojnę za obrazki w książce lub materiał filmowy. „Dwie siostry” w najszerszym znaczeniu to nie tylko dwie spokrewnione ze sobą osoby. To zarazem różne osoby. I to nie tylko dwa kraje historycznie bliskie w miłości i wrogości, jak to często bywa w przypadku rodzeństw. To także dwa układy współrzędnych rozdzielone sytuacją. Jak to jest, gdy nie ma wojny, a jak jest, gdy ona trwa. Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się na wojnę. Bez względu na to, co szykuje dla ciebie los, przygotuj się. Bo naiwność nie jest już w modzie, a ten, kto jest przygotowany, jest uzbrojony. A jeśli jest was dwóch, to już jesteście silni.
„Ukraina w centrum Lublina”: ostatnie akordy festiwalu
Pośrodku deski kreślarskiej 17-letni Jan przypina ilustrację przedstawiającą kijowski blok mieszkalny z początku XX wieku. Wokół niej rozmieszcza kilka różowych karteczek samoprzylepnych z wyliczeniami, ile zysku mogłyby przynieść otwarte w nim kino, kawiarnia i mieszkania na wynajem – jeśliby uwzględnić ówczesne ceny. Jan i jego koledzy z lubelskiego liceum grają w zaimprowizowaną grę, w której każdy reprezentuje biuro rachunkowe z początku XX wieku, działające w centrum Kijowa. Każde z tych biur otrzymało zamówienie od jednego z najsłynniejszych architektów tamtych czasów, Lwa Ginzburga, i musi przedstawić biznesplan dla swojego projektu.
Uczniowie dostali to zadanie podczas kursu mistrzowskiego w ramach Festiwalu „Ukraina w centrum Lublina”, który jest organizowany od 17 lat przez Fundację Kultury Duchowej Pogranicza i wprowadza Ukrainę i jej kulturę do Polski.
– Takie wydarzenia są bardzo potrzebne w polskich szkołach, ponieważ pomagają polskim dzieciom wyobrazić sobie, jak piękna jest Ukraina – mówi Jan, przedstawiając swój projekt kolegom z klasy. A ukraińskim dzieciom przypomnieć sobie rodzinne miasta i poczuć się, jak w domu, tysiące kilometrów stąd.
To dopiero drugi rok, w którym organizatorzy dodali do programu festiwalu zajęcia z urbanistyki i architektury dla dzieci i młodzieży
To pomysł ukraińskiej organizacji pozarządowej „Efekt dziecka”. Jej współzałożyciele z chwilą rozpoczęcia inwazji przez Rosję zdali sobie sprawę, że gdy ukraińskie miasta są niszczone, a domy stają się celami dla rosyjskiej armii, warto o tym mówić nie tylko na specjalistycznych forach i konferencjach, ale także przed szerszą publicznością. Mogą to robić w szczególności te dzieci, które zostały zmuszone do życia za granicą.
– Proponowane przez nas działania mają zmotywować dzieci, by dowiedziały się więcej o Ukrainie i nie straciły kontaktu z domem, gdziekolwiek mieszkają. Bo zdobywszy poprzez grę interesującą wiedzę, rozpowszechniają ją wśród swoich przyjaciół – mówi Anna Olchowa, współzałożycielka i szefowa organizacji pozarządowej „Efekt dziecka”.
Innym działaniem, które pokazuje nie tylko piękno Ukrainy, ale także podobieństwo jej architektury do architektury europejskiej, w szczególności polskiej, jest konkurs fotograficzny „Miasto-DOM”. Uczestnicy zostali poproszeni o znalezienie w Lublinie miejsc, które mogłyby przypominać im rodzinne strony w Ukrainie. Według organizatorów pomaga to skupić się na rzeczach, które łączą dwa sąsiednie kraje. Podkreślają także rolę Lublina jako miasta, które stało się tymczasowym domem dla kilkudziesięciu tysięcy Ukraińców.
– Pochodzę z Chersonia i praca jednej z laureatek konkursu, Wiktorii, stała się mi szczególnie bliska – mówi Anna Olchowa. – W alei Solidarności w Lublinie, która biegnie przez centrum miasta, odnalazła ona podobieństwo do drogi prowadzącej do zniszczonego przez Rosjan mostu Antoniwskiego w Chersoniu. Pracę podpisała: „Droga do domu”.
Według organizatorów, takie projekty pomagają budować ukraińsko-polską przyjaźń bez stereotypów i uprzedzeń, opartą na partnerstwie i wzajemnym szacunku. Dla wielu lubelskich studentów pierwszym świadomym krokiem w kierunku poznania Ukrainy jest udział w konkursie w ramach Festiwalu „Ukraina – Terra (in)cognita”. 15 lat temu wymyśliła go Iwona Kryczka, nauczycielka geografii w 29 lubelskim liceum ogólnokształcącym. Wraz z Nadią Gergało, wykładowczynią Centrum Europy Wschodniej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, co roku opracowują nowe zadania, by budzić zainteresowanie dzieci nauką ukraińskiego języka i poznawaniem ukraińskiej kultury w Polsce. Bo według nich, pomimo tysiąca lat sąsiedztwa, Ukraina pozostaje tu mało znana.
Pytania konkursowe dotyczą geografii Ukrainy, jej symboli narodowych i państwowych, tradycji, kluczowych wydarzeń historycznych, a także architektury, muzyki i kuchni.
– Co roku otrzymujemy odpowiedzi, które nas rozbawiają. Na przykład na pytanie, kto jest przedstawiony na banknocie o nominale 5 hrywien, zamiast Bohdana Chmielnickiego uczniowie wpisują „chan krymski” lub opisują ustrój Ukrainy jako monarchię – wspomina Nadia Gergało.
– Uważamy, że warto byłoby dodać do programu szkolnego tematy związane ze wspólnymi, polsko-ukraińskimi zwycięstwami i wysiłkami w walce ze wspólnymi wrogami, ponieważ przeważa wiedza o tragicznych kartach w historii naszych narodów
Kolejna podróż w przeszłość odbyła się podczas koncertu „VibeUA: dźwięki Ukrainy”. Goście mieli okazję zapoznać się ze słynnymi ukraińskimi pieśniami z różnych epok w historii kraju: od klasycznych utworów, takich jak „Hucułka Ksenia” Jarosława Barnycza, po popularne hity lat 90. W ten sposób organizatorzy chcieli pokazać, jak ukraińska muzyka odzwierciedla ważne etapy tożsamości narodowej, rozwoju kulturowego i zmian społecznych.
– Utwory klasyczne, takie jak „Szczedryk” Mykoły Leontowycza, wykroczyły poza kontekst narodowy i stały się częścią światowego dziedzictwa muzycznego, pełniąc również rolę dyplomacji kulturalnej – mówi Oksana Basaraba, koordynatorka Festiwalu „Ukraina w centrum Lublina” i przedstawicielka Fundacji Kultury Duchowej Kresów. – W tym samym czasie pieśni Wołodymyra Iwasiuka stały się głosem pokolenia, które marzyło o niepodległości i wolnej Ukrainie.
Nie tylko ukazywały piękno ukraińskiej przyrody i duszy, ale stały się symbolem walki z sowieckim systemem
Festiwal zakończył się koncertem muzyczno-poetyckim Pawła Wyszebaby, żołnierza 68. Samodzielnej Brygady Strzeleckiej, pisarza i aktywisty. Goście mieli okazję zapoznać się ze współczesną poezją ukraińską przy akompaniamencie fortepianu, na którym grał Ołeksandr Ogniwec.
Festiwal zgromadził tysiące ludzi, którzy mogli poznać Ukrainę z perspektywy, której zazwyczaj nie pokazuje się w wiadomościach: ciekawą, niepowtarzalną, atrakcyjną muzycznie i architektonicznie, bogatą w osiągnięcia i wybitnych ludzi, którzy wnieśli wkład w kulturę światową. To kolejne przypomnienie, że Ukraińcy za granicą, którzy tworzą ciekawe projekty i inicjatywy promujące wiedzę o Ukrainie, są na wagę złota.
Zdjęcia: Bartek Żurawski
Ukraińskie filmy to kino europejskie ze wschodnią duszą
9. edycja festiwalu to nie tylko przegląd ukraińskich produkcji, ale również przestrzeń na refleksję o wspólnych wartościach, trudnych momentach i przyszłości w czasach wojny.
W trakcie poprzednich edycji pokazano 300 filmów: najlepsze współczesne ukraińskie fabuły, dokumenty, filmy krótkometrażowe i animowane; produkcje nagradzane na międzynarodowych festiwalach, ukraińskich kandydatów na Oscara.
UKRAINA! gościła ponad 90 twórców filmowych. Zorganizowano 70 wydarzeń towarzyszących: wystawy, warsztaty, debaty oraz koncerty. Jakie emocje i historie kryją się za tym festiwalem, który z roku na rok zyskuje coraz większe znaczenie na polskiej mapie kulturalnej?
Dlaczego Ukraina?
Nie jestem Ukrainką, nie mam korzeni ukraińskich, ani rodziny w Ukrainie, ale z roku na rok przybywa mi ukraińskich przyjaciół. Zainteresowałam się tym tematem po Majdanie i aneksji Krymu.
Pracowałam wtedy w kinie „Luna” i organizowałam festiwale różnych krajów, szczególnie tych, które są mało znane. Robiłam festiwal filmów afrykańskich, rumuńskich, afgańskich.
Była u nas np. Diana Saqeb, która pokazywała swój film dokumentalny “25 procent” o 6 kobietach w parlamencie afgańskim. Tytułowe 25 procent wymuszał parytet miejsc dla kobiet. Dziś brzmi jak bajka, bo sytuacja kobiet w Afganistanie jest dramatyczna i praktycznie nie mogą już nic robić, nawet wyjść na ulicę bez męża, ojca, czy brata. A niedawno zasiadały w parlamencie i mogły decydować o rozwoju swojego kraju.
Więc zawsze mnie interesowały tematy, nie chcę powiedzieć trudne, ale mało znane, które mogą być ciekawe dla nas, dla Europejczyków
W Polsce kompletnie nie znaliśmy kina ukraińskiego. Mocno promowano kino rosyjskie. Kiedy zaczynaliśmy, to nie raz słyszałam pytania również od dziennikarzy: „Czy coś jest ciekawego w kinie ukraińskim? Przecież to kino postradzieckie.” A przecież tak nie było i nie jest.
Kino ukraińskie, szczególnie po Majdanie, poszło w kierunku kina europejskiego. Filmowcy kształcą się w szkołach europejskich, w łódzkiej Filmówce, w szkole Wajdy, w Warszawskiej Szkole Filmowej. Filmy, które powstają, są ukraińskie, czerpią z ukraińskiej tożsamości, tradycji, pamięci i są zdecydowanie na poziomie europejskim.
To kino europejskie ze wschodnią duszą.
Jak poznawałaś to kino?
Razem z widzami i twórcami. W tym roku Taras Droń będzie pokazywać swój drugi film „Szklany dom”, a ja mam w pamięci jego pierwszy obraz. To jest bardzo ciekawe obserwować to, co się dzieje w kinie ukraińskim, bo rzadko który twórca ma tak dużo materiału do zrobienia filmów, jak filmowcy z Ukrainy. Przecież ostatnie 10 lat Ukraina przeżyła: Majdan, aneksję Krymu, wojnę w Donbasie, a teraz pełnoskalowa wojna w Ukrainie. To są duże wyzwania, ale też dużo ciekawego materiału oraz inspiracji do kręcenia filmów.
2022 rok spowodował, że ja też zupełnie inaczej spojrzałam na Ukrainę, na filmowców, którzy w listopadzie 2021 roku jeszcze byli na czerwonym dywanie naszego Festiwalu, rozmawialiśmy o planach i mieliśmy dyskusję o przyszłości kina ukraińskiego. I pamiętam, że właśnie Taras Droń mówił, że marzy, by robić kino uniwersalne, już nie pokazywać wojny w Ukrainie, bo zależy mu, żeby to kino miało szerszy rezonans, że temat wojny w Ukrainie już zmęczył widzów na świecie.
Tak samo mówił Oleg Sencow, któremu zadano pytanie: „Film „Nosorożec” jest okrutny. Tyle lat spędziłeś w łagrze, napatrzyłeś się na okrucieństwa i teraz chcesz je pokazywać na ekranie?”
A Sencow odpowiedział: „Absolutnie nie, ja chcę kolejny film zrobić dla dzieci, pokazywać piękno na ekranie, szczęście, miłość.”
Rzeczywistość zweryfikowała plany. Oleg jest na froncie, a Taras jest wolontariuszem, organizuje zbiórki dla wojska i ciągle jest w podróży. Zbiera datki, dary i przewozi je do Ukrainy.
My, jako festiwal, też mocno włączyliśmy się w pomoc Ukrainie. W 2022 roku zorganizowaliśmy około 200 pokazów charytatywnych filmów ukraińskich w całej Polsce. Weszliśmy we współpracę z kinami, które bardzo chętnie się włączyły w akcję. Na co nie można było liczyć wcześniej, ponieważ nie były zainteresowane kinem ukraińskim.
Od dwóch lat przypominamy o tym, że w Ukrainie jest pełnoskalowa wojna. Po to też jest nasz festiwal
W zeszłym roku przygotowaliśmy panel poświęcony aktorom, którzy przyjechali do Polski i próbują się odnaleźć w branży. To były bardzo cenne spotkanie. Jak znaleźć pracę w Polsce? Najważniejsze to nauczyć się języka i szczerze mówić o tym, co się potrafi.
W tym roku bardzo się cieszę na panel dla producentów, gdzie spotkają się producenci z Polski i z Ukrainy, i będziemy mogli porozmawiać o konkretach, o współpracy i możliwości wsparcia kina ukraińskiego oraz producentów ukraińskich. Mam nadzieję, że będzie przedstawiciel Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, ponieważ do tej pory większość krajów europejskich dofinansowuje produkcje ukraińskie, natomiast Polski Instytut Filmowy wspiera polskie produkcje o Ukrainie. No, chociażby „Pod wulkanem” Damiana Kocura, w którym nie pada ani jedno polskie słowo. Ja się bardzo cieszę, że taki film jest polskim kandydatem do Oscara. Ale jestem też za tym, żeby Ukraińcy sami mogli kręcić filmy o sobie, bo oni zrobią to najlepiej.
Ukraińscy filmowcy rozmawiają też o tym, czy jest dobry czas na filmy fabularne o wojnie. Czy nie jest na to za wcześnie?
A jaki jest Twój ulubiony ukraiński film?
Moim ulubionym filmem od lat są „Zapomniani” Darii Onyszczenko z Maryną Koszkiną w roli głównej. To jest film z 2019 roku, ale akcja dzieje się w okupowanym przez rosyjskich separatystów Ługańsku. O nauczycielce języka ukraińskiego, która nie może uczyć już ukraińskiego i ma się przestawić na język rosyjski. Zderza się z brutalną rzeczywistością w której jej przyjaciele i znajomi z pracy, nagle podporządkowują się nowemu reżimowi. Natomiast ona absolutnie nie jest w stanie tego zaakceptować i czuje się bardzo osamotniona. Finał jest taki, że bohaterka wyjeżdża z rodziną do Kijowa, bo nie ma innego wyjścia i tam chce rozpocząć nowe życie. Ale w Kijowie też się czuje osamotniona. To jest bardzo ciekawa opowieść. Ja zresztą bardzo lubię Marynę. Ona zagrała też w filmie Tarasa Dronia „Z zawiązanymi oczami”. Delikatna, ale mocna w swoich rolach. Ten film też można uznać za jeden z moich ulubionych.
Lubię małe kobiece historie, kobiety, które muszą się odnaleźć w trudnych warunkach, gdzie nie są akceptowane albo zmuszane do życia wbrew sobie, a mimo tego podejmują walkę, żeby żyć inaczej, nie poddawać się presji, która jest dookoła
A była kiedyś taka sekcja programu?
Tak, od lat mamy „Kobiece historie”. Ale wiesz, to też wynika z tego, że teraz kobiety w Ukrainie doszły do głosu i one tworzą filmy. Bardzo dobrymi reżyserkami, które tworzą kino autorskie są Tonia Noyabrova (“Czy mnie kochasz?”), Iryna Tsilyk (“Feliks i Ja”), Maryna er Gorbach (“Klondike”), Czy znakomita też jako dramaturżka Natalia Worożbyt, która zrobiła znakomity film „Złe drogi”. Mieliśmy przyjemność pokazywać ich filmy i gościć je na naszym festiwalu. Z mężczyznami jest różnie, bo musieli zostać w Ukrainie albo są w wojsku i kręcą materiały na froncie. W tym roku będziemy pokazywać dokument „Real” Olega Sencowa, w którym została udokumentowana akcja wojskowa. Po prostu włączył kamerę w okopie i nakręcił na żywo. To może być bardzo ciekawe.
Jaki opisałabyś widza/widzkę Festiwalu Filmowego UKRAINA!?
Naszą widzką jest kobieta od mniej więcej 25 do 55 roku życia. To jest ten nasz główny widz, widzka dominująca. I niezależnie tutaj od kraju, więc mamy po połowie. Polki i Ukrainki. Ale wiesz, to co teraz mówię, to nie jest nic odkrywczego, bo taki jest profil każdej osoby, która korzysta z kultury czy chodzi do teatru, czy na koncerty. Głównym odbiorcą kultury jest kobieta.
I słowo „kultura” też kobieta.
Tak, tak, mówi się, że światem rządzą mężczyźni, ale w kulturze dominują kobiety, w zarządzaniu również. Mamy ministrę kultury i szefową Polskiego instytutu Sztuki Filmowej, kobiety tworzą kulturę. Szczególnie teraz.
Początek był taki, że z Martyną Lach chciałyśmy pokazywać polskiemu widzowi kino ukraińskie. Ale właściwie już od pierwszej edycji na naszym festiwalu byli i Polacy, i Ukraińcy. Polacy na początku uczyli się kina ukraińskiego. Padały pytania: „Dlaczego te filmy są w języku rosyjskim?” To też było związane z tym, żeby film miał szerszy rezonans, dostać się na większe rynki, miał większą oglądalność, to producenci kręcili filmy w języku rosyjskim. Wiadomo, że później ustawa spowodowała, że filmów w języku ukraińskim było coraz więcej. Teraz, po 2022 roku jest zupełnie inna sytuacja. Nawet Ukraińcy, którzy nie przywiązywali wagi do tego, że mówią po rosyjsku, bo to był ich język domu, teraz zaczynają mówić po ukraińsku. Rodzice mówią w domu po rosyjsku, a oni odpowiadają im po ukraińsku.
Co polecasz w tegorocznej edycji UKRAINA! Festiwal Filmowy?
Bardzo ważna będzie debata poświęcona dezinformacji i manipulacji w mediach. Bo nie ukrywam, że wciąż musimy zmagać się z negatywnymi komentarzami pod naszymi postami na Facebooku. Teraz działa sztuczna inteligencja, która tworzy tak oryginalne komentarze i profile, że nie jesteśmy w stanie już rozpoznać, czy to jest rzeczywiście osoba, która tak rzeczywiście myśli, czy to robota na zlecenie. Zależy mi, żeby na tej debacie poruszyć te tematy i usłyszeć praktyczne uwagi, jak rozpoznać manipulację i radzić sobie z hejtem.
Na debacie gościnią będzie m.in. Ania Tatar, ze stowarzyszenia „Nigdy więcej”, które walczy z hejtem w Polsce nie tylko wobec Ukraińców, ale też wobec społeczności LGBT, uchodźców z różnych krajów.
Czy potrafi nas łączyć ta kobieta-kultura?
Zdecydowanie tak. Kultura ukraińska i polska tak naprawdę nie różnią się bardzo od siebie.
No i wspaniały był ten polski zryw, żeby pomagać Ukrainkom i Ukraińcom! Oczywiście mamy trudne punkty naszej historii. Na pewno jest nim Wołyń i my tego tematu nie rozwiążemy. Myślę, że prędzej czy później będziemy musieli się rozliczyć z tą historią, bo unikanie tematu też do niczego nie prowadzi. Ale na pewno teraz nie jest to dobry moment na jego rozważanie.
Teraz, kiedy w Ukrainie toczy się wojna i Ukraińcy walczą przede wszystkim o to, żeby zachować swój kraj
Ale są też punkty historii, które nas łączą. Wiemy, co to znaczy być pod wpływami Rosji czy być zdominowanym przez Rosję, bo przez 50 lat przecież Polska też była krajem pod dużym wpływem Związku Radzieckiego i my rozumiemy, na czym polega dominacja i manipulacja Rosji. Natomiast kraje zachodnie nie potrafią tego zrozumieć.
Ukraina! 9. Festiwal Filmowy – co warto zobaczyć
„Kinoteka”, kino „Atlantic” i Centrum Kultury Filmowej Andrzeja Wajdy zaprezentują filmy fabularne, dokumentalne, krótkometrażowe, dla dzieci – i o Tatarach krymskich. Jeszcze nigdy w ramach jednej imprezy nie pokazano tak wiele ukraińskich filmów. Poniżej prezentujemy trzy najbardziej reprezentatywne spośród tych, które zostaną wyświetlone na tegorocznym festiwalu, pokazujące rzeczywistość Ukrainy: wojnę z Rosją. Czynią to na różne sposoby: fabularnie, przedstawiając życie ludzi w szarej strefie, oraz dokumentalnie, poprzez relacje z okopów i zbombardowanego Charkowa.
„Szare pszczoły” (2024), reż. Dmytro Mojsejew
Oparty na książce Andrija Kurkowa o tym samym tytule (wydanej nie tylko w Ukrainie, ale także w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych) film przenosi nas w dramatyczne realia z czasu ATO [Antyterrorystycznej Operacji na wschodzie Ukrainy przeciw rosyjskim separatystom z obwodów donieckiego i Ługańskiego, prowadzonej w latach 2014-2018 – red.]. Bohaterami są dwaj samotni mężczyźni po pięćdziesiątce. To ostatni ludzie w wiosce, „przyjaciele z przypadku”, których dzieli barykada poglądów i charakterów. Jeden jest ponury, nieufny i otwarcie proukraiński, a drugi, choć otwarty i wesoły, potajemnie wspiera prorosyjskich separatystów. Ich wspólne życie to wymuszone sąsiedztwo o złożonym, psychologicznym i politycznym, wydźwięku. Oglądamy historię podstępnych działań Rosji mających podzielić ukraińskie społeczeństwo, które finalnie doprowadziły do obecnej wojny – której celem jest zniszczenie Ukrainy. Niezwykła książka Kurkowa, doskonale zaadaptowana przez Mojsiejewa na scenariusz, przybliża temat różnic ludzkich charakterów i preferencji politycznych, odwołując się przy tym do zdrowego rozsądku i elementarnego człowieczeństwa.
Ten, kto podnosi broń przeciwko człowiekowi, umiera. Ci, którzy potrafią mówić, przeżywają.
„Real” (2024), reż. Ołeh Sencow
To film dla tych, którzy chcą zrozumieć obecną wojnę w Ukrainie – i tych, którzy są na tyle odważni, by spojrzeć jej w oczy bez strachu. I bezpośrednio – bo kamera nie jest w rękach operatora, ale na piersi żołnierza, a materiał nie przechodzi przez etap montażu: oglądamy 1,5-godzinny fragment bitwy. Ten żołnierz to Ołeh Sencow, w cywilu filmowiec i scenarzysta, aktywista i były więzień rosyjskiego obozu koncentracyjnego – a od dwóch lat obrońca z 47 Oddzielnej Brygady Zmechanizowanej „Magura”, która latem 2023 roku rozpoczęła kontrofensywę w sektorze Zaporoża. Oddział Sencowa zmierzał na pomoc ukraińskiej jednostce osaczonej przez kacapów, ale ich Bradley został trafiony. Obyło się bez ofiar, lecz zostali uwięzieni w okopie, pod nieustannym ostrzałem. Widz patrzy na na świat z perspektywy tego okopu, słyszy wciąż nadlatujące pociski moździerzowe i przeciwpancerne, słucha rozmów Ołeha z otoczoną jednostką i tyłami. Dokument szybko nabiera cech thrillerowego napięcia i dramatyzmu, którego nie znajdziecie w fabularnym thrillerze ani w dramacie.
„Porcelanowa wojna” (2024), reż. Brendan Bellomo i Sława Leontiew
Świetny dokument dla zachodniej publiczności, prezentujący współczesną wojnę poprzez życie artystów z Charkowa. Sława rzeźbił i wypalał porcelanowe figurki, Ania malowała je w dziwaczny sposób, a Andrij filmował tych dwoje i ich prace. Aż rozpoczęła się inwazja, a Sława, który od dawna przeczuwał jej nadejście i przygotowywał się do niej od lat, złapał za karabin szturmowy. Najpierw szkolił mniej doświadczonych, potem walczył ramię w ramię z żołnierzami sił specjalnych.
Osobliwość tego filmu polega na połączeniu udokumentowanej rzeczywistości wojskowej ze sztuką – gdy nagrania z drona pokazujące, jak rosyjskie pociski i rakiety niszczą charkowskie domy, przeplatają się ze scenami rzeźbienia porcelanowych figurek. Albo gdy szkoleniu młodych mężczyzn na strzelnicy towarzyszy muzyka kijowskiego zespołu etnicznego DahaBraha.
Życie bohaterów podzielone jest na dwie części: przed i w trakcie wojny. „Przed” mieszkali i bawili się na Krymie, filmując go i badając życie flory i fauny półwyspu. „W trakcie” – to Charków, w którym filmują śmierć rosyjskich „wyzwolicieli”.
„Album rodzinny”: między Hołodomorem a ludobójstwem Putina
„Album rodzinny” oparty jest na historii brytyjskiej fotografki Samary Pierce i jej pradziadka, austriackiego inżyniera Alexandra Wienerbergera, który w 1933 r. pracował w fabryce w Charkowie i stał się przypadkowym świadkiem Hołodomoru. Samara znajduje stary album rodzinny, a w nim przerażające zdjęcia...
Ryzykując śmierć z rąk sowieckich siepaczy, pradziadek wychodził na ulice miasta i fotografował oblicza ludobójstwa – śmierć, która rozlewała się na całą Ukrainę. Potem, korzystając z dyplomatycznych kanałów pocztowych, wysłał te fotografie do Austrii. Poznawszy tę historię, Samara, w poczuciu więzi z pradziadkiem, jedzie do Charkowa, by udokumentować współczesne ludobójstwo.
Ten sam region, ten sam cel: zniszczenie Ukraińców – i to samo źródło zła: Rosja. Historia się powtarza, tylko metody są inne. Dziś znacznie trudniej ukryć zbrodnie. Podczas wielkiego głodu, sztucznie wywołanego w Ukrainie przez Stalina, tylko obcokrajowcy mogli przekazać prawdę światu.
Diabelska machina śmierci, uruchomiona przed wiekami przez rosyjskich carów, wciąż działa. Dlatego warto otworzyć oczy i zajrzeć w karty prawdziwej historii. Albo pojechać do Ukrainy i samemu się przekonać, jak się tam dziś żyje.
„Album rodzinny” skłonił mnie do wspomnień o moim dziadku, który zawsze obdarowywał mnie książkami. Jedną z nich był „Głód 33”. Jako 9-letnia dziewczynka wertowałam jej strony, czytałam podpisy pod zdjęciami, patrzyłam na ciała dzieci z opuchniętymi brzuchami, nie rozumiejąc jeszcze, jak to się mogło stać, że ludziom odebrano jedzenie.
W dalekich od beztroski latach dziewięćdziesiątych, kiedy moi rodzice uwijali się, jak w ukropie, by zapewnić mi dobrobyt, zawsze byłam syta. Dlatego opowieści mojej babci i prababci o chlebie z mielonej trawy, o jedzeniu gołębi i jeży – i o sąsiadach, którzy zjedli kogoś z rodziny, brzmiały jak upiorna bajka. Ale taka właśnie była ich rzeczywistość. Podzielili się nią ze mną, bym mogła zrozumieć przeszłość i pochodzenie mojej rodziny.
Dzięki dziadkom i rodzicom od dzieciństwa mówiłam po ukraińsku – i z tego powodu czasami ludzie w Kijowie wołali na mnie: „wieśniaczka”
Nauczyłam się więc w szkole rosyjskiego i na przerwach, w zależności od sytuacji, mówiłam po rosyjsku albo po ukraińsku – chociaż nie rozumiałam, jak rosyjski może zmienić cię w mieszkańca miasta, skoro twoim ojczystym językiem jest ukraiński.
Takie były czasy – rosyjski rozbrzmiewał wszędzie. Jak większość ludzi, oglądałam rosyjskie filmy, słuchałam rosyjskiej muzyki, w mediach społecznościowych pisałam nie tylko po ukraińsku. Propagandowa narracja o jednym narodzie i „mniejszych braciach” nie ominęła i mnie.
Jednak kiedy urodziłam syna, pierwszym i najważniejszym zadaniem dla mnie było przekazanie mu języka, kultury i świadomości tego, kim jest, gdzie jest jego ziemia, gdzie jest jego dom i co może napotkać w tym domu.
Inwazja skłoniła mnie do bardziej jednoznacznych wyjaśnień: to jest czarne, a to białe, to wróg, który nigdy nie śpi, więc musisz być zawsze gotowy. Kiedy wiosną 2022 roku wyjechałam do Polski, siła tych aspiracji tylko wzrosła: nie stracić tego, co mam, ale to wzbogacić. I zyskać coś nowego.
Wyszłam z kina i zatrzymałam się w holu, aby oddać głos na film. I wtedy zauważyłam młodą dziewczynę obok mnie, która podarła swoją kartę do głosowania. Czego doświadczyłam dzięki temu filmowi – a czego ona? Gdzie nasze światy się przecinają, a gdzie rozchodzą?
Na ulicy zanurzyłam się w nurt szarej, jesiennej Warszawy – i wspomnień. I kiedy szłam tak przez park, nagle pojawiło się słońce. Dotknęłam dłońmi wysokiej trawy i poczułam życie płynące z ziemi i nieba jednocześnie... Ten moment, kiedy oddychasz pełną piersią, jest najważniejszy. Daje ci siłę, by przetrwać i ozdrowieć, nawet w najczarniejszych okolicznościach. I o to warto walczyć. I dlatego warto trzymać się swoich zasad.
Alyona Alyona: - Na front przynoszę miłośc i uwagę
Jest jedną z najjaśniejszych przedstawicielek współczesnej ukraińskiej sceny muzycznej. Jej żywiołowy talent i unikalny styl podbiły nie tylko Ukrainę. Znana z mocnych tekstów i szczerych opowieści o życiu zwykłych ludzi raperka Alyona Alyona stała się głosem nowego pokolenia. Ale interesuje się nie tylko muzyką. Jest też zaangażowana w wolontariat i pomoc osobom dotkniętym tym, czego Rosja dopuszcza się w Ukrainie.
Oksana Szczyrba: Jesteś ambasadorką ukraińskiej kultury. Po Eurowizji cały świat śpiewał Twoje piosenki po ukraińsku. Co to dla Ciebie oznacza? Jak w czasie wojny postrzegasz swoją rolę jako piosenkarki?
Alyona Alyona: Kiedy cały świat śpiewa piosenki w twoim języku, oznacza to, że ten świat zrobił kolejny krok w stronę poznania tego języka i tej kultury – i twojego narodu w ogóle. To ważne i naprawdę uważam, że ludzie powinni słuchać piosenek niezależnie od języka, bo każdy język jest na swój sposób piękny, każdy ma własne brzmienie. To bardzo ważne, by odkrywać coś nowego – w ten sposób odkryjesz nową kulturę muzyczną. Każdy piosenkarz czy muzyk jest nośnikiem swojej kultury, kraju i miłości, bo to właśnie miłość niesiemy poprzez muzykę.
Ja niosę ją najlepiej, jak potrafię, i cieszę się, że świat to widzi, że ludzie to czują i akceptują, nawet nie znając ukraińskiego
Co oznacza dla Ciebie bycie ukraińską artystką za granicą? Jak reprezentujesz Ukrainę w Polsce przez swoją muzykę?
Oznacza przede wszystkim możliwość podziękowania wszystkim przyjaznym krajom za pomoc Ukrainie. W każdym wywiadzie to dla mnie temat numer jeden. Mam też możliwość wspierania tych Ukraińców, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów i zamieszkania za granicą – inspirowania ich do nauki języków krajów, w których mieszkają, do posyłania dzieci do zagranicznych szkół, do pracy, do pomocy Ukrainie w walce.
Jednego dnia przemawiasz w europejskiej stolicy, a następnego jesteś na linii frontu. Jak łączysz te dwa światy?
Koncerty dla cywilów w Ukrainie i Europie bardzo się różnią od tych dla ukraińskich żołnierzy. Artysta jest nicią, która łączy te dwa różne światy. Na front przynoszę miłość i uwagę. Sprawiam, że żołnierze rozumieją, że my tutaj, w cywilu, nie zapomnieliśmy o wojnie, że każdego dnia robimy wszystko, co w naszej mocy, by przyspieszyć zwycięstwo. I że każdego żołnierza traktujemy z szacunkiem. Nasza kreatywność ma również na celu przywrócenie ich do kręgu rodziny, do poprzedniego życia – przynajmniej na chwilę – i sprawienie, by poczuli się lepiej. Nie chodzi o taniec, chodzi o atmosferę.
Kiedy później występuję dla cywilów, przynoszę im coś od żołnierzy – jakieś emocje, prośby, słowa – i dzięki temu rozumiem, że to jest właśnie nić łącząca te dwa światy
Jak zmieniło się postrzeganie Ukrainy i Ukraińców?
Kiedy podróżuję po Europie, najbardziej imponuje mi nieoceniający stosunek ludzi do siebie nawzajem. W większości krajów europejskich istnieje poczucie wolności wyboru i wyrażania siebie. Miło jest widzieć, jak różni ludzie wyrażają siebie tak, jak chcą – i szanują siebie nawzajem. To jest chyba to, co robi na mnie największe wrażenie. Stosunek do Ukraińców zmienił się w 100 procentach. Po pierwsze, ludzie o nas wiedzą. Wiele osób dowiedziało się, że Ukraina jest niezależna, że mamy odrębny język, historię i tradycje. Po drugie, to ujmujące widzieć współczucie i zrozumienie w oczach wielu ludzi. To właśnie daje mi nadzieję, że nawet nie rozumiejąc siebie nawzajem, ludzie mogą współczuć komuś w rozpaczy i wyciągnąć pomocną dłoń.
Przez jakiś czas mieszkałaś w Polsce. Co było dla Ciebie wyzwaniem?
Lubię język polski. Niesie ze sobą szacunek do drugiego człowieka. Ukraince bardzo łatwo się go nauczyć. Rozumiesz lub możesz zrozumieć około 40% tego, co się w Polsce mówi, a to jest bardzo ważne. Wyzwaniem były dla mnie codzienne rzeczy, których nie rozumiesz od razu. Na przykład kupowanie biletów. Wchodzisz do metra, a tam są automaty. Na początku nic tego wszystkiego nie pojmujesz, bo to ich, Polaków, system transportu, do którego są przyzwyczajeni. I nie zawsze znajdzie się ktoś, kto może pomóc. Często się spieszę i przez takie przeszkody mogę się spóźnić. Ale zawsze mogę wziąć hulajnogę i pojechać ścieżkami rowerowymi.
„Moje życie to ciągła podróż, czasami nawet zapominam, jaki jest dzień, i nie wiem, która godzina. Jednak coraz lepiej rozumiem, czego chcę, i każdego dnia zachodzą we mnie zmiany” - napisałaś o sobie. Jakie są zmiany zaszły w Tobie od początku inwazji?
Największą są przewartościowania. Rzeczy, zwłaszcza materialne, które wczoraj odgrywały dużą rolę, dziś straciły na wartości. Teraz każdy dzień jest twoim dniem. Daj z siebie wszystko, nie miej zbyt wielu rzeczy, po prostu noś to, co masz, zużywaj to i kupuj nowe. Nie ma czasu na odkładanie na później dobrego uczynku lub dobrego słowa – musisz żyć tu i teraz. Mów, działaj i naucz się słuchać siebie, poświęcać sobie czas. Bo przez pierwsze dwa lata inwazji nikt nie myślał o sobie. Wiele osób przybrało na wadze, bardzo postarzało się na twarzy, bo każdy myślał o innych, a ciało zaczęło się poddawać.
Wielu moich znajomych bierze teraz leki antydepresyjne, ponieważ układ nerwowy nie wytrzymuje takiego obciążenia, a ciało prosi, by pomyśleli o sobie. A to jest najtrudniejsza rzecz do zrobienia
Jak ukraińskie społeczeństwo radzi sobie z wyzwaniami?
Ludzie mogą poradzić sobie ze wszystkimi wyzwaniami tylko wtedy, gdy są zjednoczeni. O tym właśnie była moja i Jerry’ego Heila piosenka na Eurowizji. Chcieliśmy przypomnieć ludziom o jedności. Kiedy jesteś sam, jesteś wojownikiem w polu, ale będzie ci bardzo trudno. Kiedy ludzie są zjednoczeni, jest siła synergii. Coś, co pomaga ludziom sobie radzić.
Wszystkie zdjęcia: materiały prasowe