Rosjanie otoczyli miasto już w pierwszych dniach inwazji na pełną skalę. Mieszkańcy Mariupola nie mieli żadnej szansy na opuszczenie miasta, mówi Kateryna Suchomłynowa
Jest członkinią rady miejskiej, ratowniczką, wolontariuszką i koordynatorką Centrum Lemkina, które dokumentuje rosyjskie zbrodnie wojenne na Ukrainie. Kateryna do dziś żałuje, że nie udało jej się uratować wszystkich z piekła. Jakie to uczucie widzieć ciała zabitych na drogach, zbombardowane domy, ranne dzieci i ich zamordowanych rodziców? Cierpi, gdy o tym mówi, ale robi to, ponieważ osoby odpowiedzialne za morderstwa setek tysięcy cywilów muszą zostać ukarane. Świat musi poznać tragedię Mariupola, miasta nad Morzem Czarnym, w którym przed wojną mieszkało 540 tysięcy ludzi.
Ważne, aby świadkowie nie milczeli.
"Ludzie umierali w męczarniach tygodniami pod gruzami swoich domów - z głodu, zimna i ran".
Oksana Szczyrba: Kateryna, co robiłaś w Mariupolu od 24 lutego 2022 roku?
Kateryna Suchomłynowa: Od pierwszych dni rosyjskiej wojny na pełną skalę codziennie jeździłam po mieście. Razem z córką uczyłyśmy mieszkańców Mariupola pierwszej pomocy. Robiłyśmy to do początku marca. Funkcjonowało wtedy pogotowie.
На 2-3 день війни ми з чоловіком в супроводі поліції почали вивозити сильно постраждалих, немічних і літніх людей, осіб з інвалідністю. Був мороз, вони сиділи у квартирах без вікон. Люди шоковані, потрібно було їх одягнути, знайти документи. Вивозили до поліції, звідти – до родичів, лікарні, чи укриття.
OS: Czy schrony nie były przepełnione?
KS: Bombardowanie lewobrzeżnej części Mariupola rozpoczęło się pod koniec lutego, wszyscy uciekliśmy do piwnic. Nie było nawet gdzie postawić plecaka ratunkowego. Liczba rannych rosła. W ciągu kilku dni Mariupol został otoczony, a cywile nie mieli jak go opuścić. Lokalne władze i dowództwo wojskowe nawoływały do zachowania spokoju, mówiąc, że wszystko jest pod kontrolą. Ludzie im uwierzyli, byli gotowi stawić opór i wielu z nich przystąpiło do obrony terytorialnej. W tamtym czasie nie było nawet wystarczającej ilości broni, aby rozdać ją wszystkim ochotnikom..
Wróg najpierw zniszczył lewy brzeg Mariupola, potem resztę tak, że mieszkańcy nie mogli opuścić miasta.
W pierwszych tygodniach moją dzielnicę opuściła tylko jedna trzecia mieszkańców. Kiedy pocisk spadł na wieżowiec, były dziesiątki zabitych i rannych.
Przez tygodnie ludzie umierali w agonii pod gruzami zniszczonych domów - z głodu, zimna i ran. Idziesz ulicą i widzisz martwe ciała.
Gdy ukrywający się tygodniami w schronach ludzie, wychodzili na ulicę wpadali w panikę i reagowali agresją: - Dlaczego nie usuwacie ciał?! - szarpała mnie za moją pomarańczową kurtkę ratowniczki jakaś kobieta. - Co się dzieje? Powiedziałam, że jeśli zajmę się zmarłymi, to nie pomogę żywym.
"Przed Wielką Wojną władze Mariupola rozwiązywały... kwestie komunalne"
OS: Co robiły lokalne władze?
KS: Byłam pod szoku, jak bardzo nasze władze czują się bezpieczne i że pozwoliły tak wielu ludziom pozostać w mieście. Na ostatniej sesji rady miasta, przed inwazją Rosji na pełną skalę, zapytałam burmistrza, czy zdaje sobie sprawę z ryzyka wybuchu wojny. Ale wtedy rada miasta omawiała wtedy... kwestie komunalne.
16 marca było już ponad 20 tys. zabitych cywilów. Widziałam ciała leżące wzdłuż dróg na lewym brzegu. Moje trasy zmieniały się każdego dnia: tam, gdzie bez przeszkód przejeżdżałam wczoraj, następnego już się nie dało: w drodze był krater po bombie.
Skończyło się ogrzewanie, żywność i woda. Starsi ludzie umierali w swoich mieszkaniach i piwnicach. Przewidywałam, że w takich warunkach będzie ponad 100 000 zaginionych i martwych, i prawdopodobnie jest to prawda.
TS: Czy mógłabyś wyjaśnić, dlaczego uważasz, że może być 100 000 zabitych i zaginionych? Nadal nie ma oficjalnych danych. Od października 2023 r, według burmistrza miasta Wadyma Bojczenki, w Mariupolu pozostało 120 000 osób, kolejne 6% wyjechało do Rosji, a 200 000 zostało ewakuowanych. W mieście wciąż znajdowane są groby z początku wojny.
KS: Łatwo obliczyć, że z półmilionowego miasta gdzieś zginęło 100 tys. ludzi.
Niestety, władze lokalne nadal opierają się na przybliżonej liczbie 22 000 zgonów, w oparciu o dane rozliczeniowe z wiosny 2022 roku. Później pojawiło się jeszcze kilka raportów z liczbami kilkakrotnie wyższymi. To wstyd, że lokalne władze i ukraiński rząd ukrywają prawdziwą liczbę zgonów. Musimy o tym krzyczeć! Jeśli Ukraina nie widzi strasznego ludobójstwa w Mariupolu, jak możemy domagać się sprawiedliwości od świata?
Nikt nie zwalnia Putina ani Rosjan z odpowiedzialności za zbrodnie. Ale część odpowiedzialności spoczywa na władzach. W pierwszych dniach wojny mer Mariupola opuścił miasto, usiadł w Zaporożu i zapewniał mieszkańców Mariupola: wszystko jest w porządku, trzymajcie się, wszystko jest pod kontrolą. Miesiące przed inwazją agencje wywiadowcze na całym świecie mówiły o możliwej inwazji. Ale władze nie mówiły otwarcie: jeśli macie możliwość, jedźcie do swoich krewnych w innych regionach. A ludzie byli uwięzieni, bombardowani, gdy nie było możliwości negocjowania zielonych korytarzy z Rosjanami. Przed wojną w Mariupolu mieszkało 540 000 osób.
"Dziewczynka była ranna. Jej matka leżała w kałuży krwi 8 metrów dalej".
OS: Jaka historia z początku wojny utkwiła Ci najbardziej w pamięci?
KS: Wszystkie dni splatają się w jeden niekończący się piekielny dzień. Najbardziej zapadła mi w pamięć nastolatka, którą uratowałam 15 marca, mojego ostatniego dnia na lewym brzegu miasta. Dzień wcześniej zabrałam kobietę w bliżniaczej ciąży do szpitala położniczego, a jej dwoje dzieci zostało w piwnicy z sąsiadami. Później często zastanawiałam się, czy ta matka spotkała swoje dzieci. Nie wiem nawet, czy ta kobieta była w stanie urodzić po trzech tygodniach spędzonych w piwnicy. Szpital położniczy na lewym brzegu był w strasznym stanie.
W piwnicy znajdowało się około 200 osób: kobiety w ciąży, kobiety rodzące, lekarze, ich rodziny, ludzie z pobliskich domów, którzy ukrywali się przed ostrzałem. Nie było paliwa, jedzenia ani wody. Okupanci strzelali do cywilów, gdy szli z plastikowymi butelkami i puszkami po wodę.
Kiedy przywiozłam tę ciężarną kobietę, powiedziano mi, że będzie miała trudny poród i że mają tylko jeden inkubator, więc drugie dziecko może umrzeć. Nie mogłam pojechać do innego szpitala położniczego, ponieważ musiałabym minąć fabrykę Azowstal, która została już zbombardowana przez Rosjan. Wyjaśniłam lekarzom, że możemy umrzeć podczas tej podróży. A oni powiedzieli: ok.
Następnego dnia zawiozłam jedzenie do szpitala położniczego z centrum wolontariatu Halabuda, które założył Dmytro Chichera. Uratował wiele istnień ludzkich, ale jest uważany za zaginionego. Jego nazwiska nie ma na żadnych listach. Zawiozłam do szpitala położniczego trochę jedzenia, chleb i placki pita. Zostały upieczone przez Dmytro i ludzi ze społeczności ormiańskiej. Po drodze zdałam sobie sprawę, że lewy brzeg jest zablokowany. Zostawiłam samochód w pobliżu zbombardowanego zakładu energetycznego, wzięłam plecak i poszłam.
Zobaczyłam dziewczynkę w wieku 15-16 lat, miała na imię Lera. Siedziała obok rozbitego samochodu, obok leżało ciało jej martwego ojczyma. 8 metrów dalej w kałuży krwi leżała matka Lery. Sama dziewczynka była ranna, jej jedna ręka zwisała bezwładnie. Jej mama żyła, ale wiedziałam, że nie zdołam uratować ich obu. Musiałyśmy iść pieszo. Bombardowanie trwało i trwało.
Matka dziecka poprosiła mnie o zabranie plecaka z dokumentami, mówiąc, że są w nim pieniądze i trochę jedzenia. Prawie siłą zabrałam dziewczynkę za sobą. Gdy dotarłyśmy do pierwszych domów, rozcięłam zakrwawioną bluzę dziewczynki i zabandażowałam jej ramię. Okazało się, że ma ranę na szyi. Straciła dużo krwi. Na szczęście miałam kompres na amputacje. Okryłam nią dziewczynkę, bo było -10. Dziecko było chude, małe i traciło przytomność. Nie wiedziałem, jak dostarczyć ją do szpitala pod ostrzałem. Zdałam sobie sprawę, że nigdy sobie nie wybaczę, jeśli dziecko zamarznie i umrze z powodu utraty krwi. Wzdłuż drogi leżały rozerwane ciała. Bóg dał mi siłę i udało mi się. Kiedy przekazałam Lerę lekarzom, zostawiłam swój numer telefonu i informację o moim profilu w mediach społecznościowych w kieszeni jej bluzy. Tego samego dnia wróciłam do miejsca, z którego zabrałam Lerę. Szukałam jej matki. Ale jej już nie było.
OS: Czy Lera Cię znalazła?
KS: Tak, podziękowała mi za uratowanie. Na szczęście jej matka odnalazła się. Przeżyła.
"Krzyczeli: "Allahu Akbar", a w tym słychać było - potniemy cię, zgwałcimy"
OS: Co najbardziej Cię przeraziło?
KS: Pamiętam Czeczenów na lewym brzegu krzyczących w nocy: "Allahu Akbar". W tym "Allahu Akbar" słychać było: będziemy was zarzynać jak owce, będziemy was gwałcić. Ale przez te krzyki przynajmniej wiedziałam, gdzie jest linia frontu. Wyobraź sobie, jak czuli się ludzie, którzy nie mieli żadnych informacji i od tygodni siedzieli w piwnicach. Krew mrozi się w żyłach z zimna i przerażenia, gdy nie wiadomo, co będzie dalej.
Później usłyszałam historie o torturach, znęcaniu się i gwałtach na kobietach.
OS: Nie da się tego słuchać bez łez. Co dawało Ci siłę?
KS: Jako doświadczona ratowniczka widziałam wiele. Myślałam, że jestem gotowa na uniesienie tego cierpienia, ale okazało się, że nie.
Wyobrażałam sobie, że jestem w wielkiej bańce mydlanej. A ja z tej bańki wyciągam ręce do wojny, która pachnie jak palona guma, pot w piwnicach, mocz; która ma zapach trupa, zapach lepkiej słodkiej krwi
OC: Czy czegoś żałujesz?
KS: Że moja 17-letnia córka musiała to wszystko zobaczyć. Od początku mówiła, że zostanie ze mną.
"Brudni i śmierdzący, oszukaliśmy okupantów na punkcie kontrolnym"
OS: Kiedy opuściłaś Mariupol?
KS: 15 marca lewy brzeg został zajęty. Rano 16 marca pojechałam do centrum ochotniczego... Miałam nadzieję, że dotrze do nas jeszcze kilka brygad wojskowych i utrzymamy obronę Mariupola. Kiedy ostatni raz widziałam się z Dmytro Chycherą , powiedział mi, że na placu Swobody już toczą się walki. Wiedziałam, kim jestem - deputowaną i wolontariuszką, ale była moja córka i to o nią najbardziej się martwiłam.
Zdecydowałam się wyjechać. To był chaotyczny wyjazd - była ze mną moja córka i dwie inne nastoletnie dziewczyny, a także inna rodzina, więc w samochodzie było nas siedmioro. Udało nam się opuścić miasto wąskimi uliczkami i nad morzem. Jechaliśmy przez małe wioski, które są teraz pod okupacją. Jestem bardzo wdzięczna ludziom, którzy pozwolili nam przenocować i umyć się. Nie pozwoliłam dziewczynom umyć włosów ani twarzy. Myły swoje ciała i zakładały brudne ubrania. Ta strategia pomogła, bo brudne i śmierdzące nie przyciągałyśmy uwagi okupantów. Nasze rzeczy były w nieładzie. Ci, którzy mieli dobrze poskładane rzeczy, byli bardzo dokładnie sprawdzani.
"Opowiadam Europejczykom proste, szokujące fakty. Na przykład otym, jak pewnego dnia nie mogłam znaleźć wody i próbowałam zjeść lód".
OS: Obecnie pracujesz w Centrum Rafała Lemkina które zostało założone przez Instytut Pileckiego w Warszawie. Centrum gromadzi i rejestruje dowody rosyjskich zbrodni wojennych na terytorium Ukrainy. Byłaś pierwszą osobą, która otwarcie zeznawała w Centrum. Czy było Ci łatwo podjąć tę decyzję?
KS: Szczerze mówiąc, nie zamierzałam zeznawać. To moi przyjaciele przekonali mnie, żebym nie milczała. Pojechałam do Polski na trzy tygodnie, aby powiedzieć światu, co widziałam. I wtedy zdecydowałam się zeznawać. Na początku dużo płakałam, było mi ciężko. Ludzie z Zakonu Maltańskiego zaprosili mnie i moją córkę do swojego domu. Przedstawili mnie dyrektorowi Instytutu Pileckiego. Instytut zapewniał wsparcie, finansował wyjazdy do innych krajów. Pojawiły się zaproszenia od organizacji pozarządowych i wolontariackich, które znam od 2014 roku. Podróżujemy, rozmawiamy, organizujemy konferencje przy wsparciu Instytutu i zbieramy świadectwa.
Przedstawiam Europejczykom fakty dotyczące naszych schwytanych chłopaków z Ołeniwki, którzy byli torturowani, ćwiartowani, patroszeni i paleni.
Staram się w prostych słowach przekazać ludziom siedzącym w cieple ze szklanką wody, że to prawdziwa wojna. Mówię, że ja też byłem w domu i piłam wodę w ciepłej kuchni. Ale nadszedł dzień, kiedy nie mogłam pić wody. Okna w moim domu były powybijane. Woda w wiadrze była zamarznięta. Siekałam wodę nożem, próbując odessać lód. Takie proste rzeczy ich szokują. Mówię im: dziś pociski spadają na ukraińskie miasta, a jutro mogą spaść na miasta europejskie.
Poczułam siłę, by zwrócić się do ludzi takich jak ja, tych, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów. Jestem przekonana, że trzeba zeznawać o zbrodniach Rosji, aby wróg, który popełnia ludobójstwo na naszym terytorium, został pokonany nie tylko na polu bitwy, ale także prawnie. Sprawiedliwość historyczna musi nadejść. Ukraińcy mogą zeznawać w każdym kraju na świecie.
"Baza dowodów rosyjskich zbrodni jest potrzebna już teraz. Mam nadzieję, że prawnicy, naukowcy i międzynarodowe komisje będą miały do niej dostęp".
OS: Jakie znaczenie ma zbieranie zeznań przez Centrum Lemkina?
KS: Ludzie składają zeznania bez przysięgi. To nie jest biuro prokuratora, gdzie wymagana jest przysięga - zeznania pod przysięgą nie mogą być omawiane do czasu zakończenia procesów sądowych. A procesy mogą ciągnąć się przez dziesięciolecia. Zeznania zebrane przez Centrum Lemkina zostaną udostępnione po przetworzeniu i anonimizacji. Dotyczy to na przykład tworzonych przez nas filmów. Niedawno zaprezentowaliśmy film "Chersoń" o cywilnych więźniach przetrzymywanych przez Rosję - obecnie jest ich około 25 000.
Dowody są dostarczane w formie kwestionariusza. Jeśli dana osoba nie jest w stanie go opisać, istnieje możliwość dostarczenia audio lub wideo. Wszystkie są transkrybowane - tłumaczone na tekst i na kilka języków. Tworzone jest archiwum, elektroniczna baza danych. Myślę, że w przyszłym roku dostęp do tej bazy danych będą mieli naukowcy, prawnicy i komisje międzynarodowe. Za kilka lat każdy będzie mógł zapoznać się z tymi materiałami.
OS: Jak udaje ci się przekonać ludzi do składania zeznań?
kS: Im dalej, tym staje się to trudniejsze. Do tej pory zebraliśmy około 1 500 tysięcy zeznań: około 800 kwestionariuszy, a reszta to nagrania audio i wideo oraz inne dokumenty. Najwięcej zebraliśmy w pierwszym roku, "na gorąco". Wiele osób zeznało, że byli zmuszani do podpisywania różnych dokumentów na rosyjskich punktach kontrolnych, podając fałszywe informacje o ukraińskich żołnierzach. Robili to, by przeżyć. Rozumiem, że gdybym została zidentyfikowana przez Rosjan na jednym z punktów kontrolnych, a moja córka byłaby ze mną, mogłabym różne rzeczy opowiadać.
Rozgłos pomaga, ponieważ jestem znana wielu mieszkańcom Mariupola. Dlatego wiele osób z miasta zgadza się zeznawać. Zaufanie do mnie ułatwia im zaufać organizacji.
Najważniejsze jest zapewnienie ludziom poczucia bezpieczeństwa. Może to być na przykład anonimowość. Jeśli dana osoba może mówić otwarcie, angażujemy media z różnych krajów - jesteśmy wdzięczni Instytutowi Pileckiego za tę pomoc.
Bardzo bolesnym tematem są nasi jeńcy wojenni. Żołnierze nadal znajdują się na niektórych listach, ale historia z cywilami jest bardzo trudna. Rosja wypiera się zbrodni: nielegalnego przetrzymywania, tortur i głodu.
Skala tragedii, gdy nie możemy nawet zidentyfikować ludzi, jest ogromna. Podczas gdy wojskowi są wymieniani dziesiątkami, cywile są wymieniani rzadko. Czasami ludzie składają takie zeznania, że staje się jasne: tam nie ma dna (dla Rosjan - red.). To nie są istoty ludzkie. Jak można zabijać ludzi tylko dlatego, że są Ukraińcami? Każda osoba, która opuszcza okupację mówi, żeby broń Boże nie przyznawać się, że jest się Ukraińcem.
"Będziemy szukać torturowanych ludzi na wyzwolonych terytoriach przez długi czas".
OS. Do czego przydadzą się zebrane materiały?
KS: W sporze sądowym. Świat będzie musiał ocenić skalę tragedii w Ukrainie. Długo potrwa wydobywanie torturowanych ludzi z piwnic na terytoriach okupowanych.
Niestety, wielu z nich nie znajdziemy w Mariupolu: nie-ludzie zacierają ślady swoich zbrodni, a pozostałości zniszczonych domów, wraz ze szczątkami ludzi, są niszczone.
OS: Czy zeznawali ludzie, którzy żyją pod okupacją rosyjską?
KS: Zbieramy również dowody zdalnie, niezależnie od kraju, w którym znajduje się dana osoba. Jeśli istnieje połączenie internetowe, jest to możliwe. Zdarzały się przypadki zeznań z terenów okupowanych, ale musimy być pewni, że nikt tych ludzi nie może usłyszeć ani śledzić.
"Możesz zeznawać o rosyjskich przestępstwach online, z dowolnego kraju"
OS: Jak wygląda procedura?
KS: Istnieje kwestionariusz opracowany przez ekspertów. Świadek może napisać relację w dowolnej formie. Jeśli chodzi o zbrodnie wojenne, interesują nas fakty - daty, lokalizacje, miejsca. Następnie pojawiają się pytania o rodzaje zbrodni (masowe egzekucje, deportacje, przemoc seksualna, grabieże, bombardowania domów i infrastruktury cywilnej). Osoba musi wyrazić zgodę lub nie, aby Instytut wiedział, czy może wykorzystać nazwisko i dane osobowe w przyszłości.
OS: Co da dokumentowanie tych zbrodni?
KS: Jestem pewna, że świat zjednoczy się, by ukarać Rosję. To sprawiedliwość dla torturowanych i zabitych. To jest pamięć historyczna. To odbudowa naszych miast na koszt Rosji, zadośćuczynienie za przemoc, w tym przemoc seksualną. Bardzo mało się o tym mówi, a ofiary rzadko zgadzają się zeznawać. Czasami potrzeba lat, aby ofiara zgodziła się zeznawać. Niedawno usłyszałem historię, która mnie poruszyła. Kobieta ma ponad 70 lat, jest nauczycielką, a Rosjanin włamał się do jej domu, uderzył ją trzy razy w twarz i gwałcił przez całą noc. To nieludzka istota - zeznała kobieta. Takich historii są tysiące. Instytut ma tylko kilka takich świadectw, a w Ukrainie te kobiety utworzyły stowarzyszenie. Jest ich kilkaset - ofiar przemocy seksualnej, które postanowiły nie milczeć. Świat musi zapewnić, że każda rodzina ofiary otrzyma odszkodowanie do końca życia.
Od redakcji magazynu internetowego Sestry: jako wydawnictwo jesteśmy otwarci na rozmowę o zbrodniach wojennych Rosji na Ukrainie i ofiarach tych zbrodni. Mówimy o działalności organizacji, które zbierają świadectwa ludzi, fakty i dokumenty. To bardzo ważna misja nie tylko dla prawników, mediów, obywateli, ale także dla całego społeczeństwa: sprawcy muszą zostać pociągnięci do odpowiedzialności, a to wymaga dowodów. Jeśli masz takie fakty, napisz do redakcji: redakcja@sestry.eu
Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!