Exclusive
20
min

17 godzin dziennie, 432 godziny miesięcznie - tak pracują uchodźczynie i uchodźcy

Jak Ukrainki i Ukraińcy wpływają na polską gospodarkę

Oksana Szczyrba

Ukraińcy są pracowici i przykładają się do pracy. Zdjęcie: pexels

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Największa liczba uchodźców wojennych z Ukrainy przybyła do Polski i jest zmuszona do przystosowania się do nowego środowiska, nauki języka i poszukiwania pracy. Polacy gościnnie przyjęli Ukraińców i wspierali ich od pierwszych dni pełnej inwazji Rosji na Ukrainę. Jednak w polskim społeczeństwie pojawiają się opinie, że Ukraińcy przez długi czas siedzieli na bezrobociu. Ale to nieprawda uchodźcy budują swoje życie od podstaw, pracują i napędzają polską gospodarkę.

Zasada: pomóż sobie sam/a

Anastasia Gorianska miała spokojne i stabilne życie na Ukrainie. Pracowała jako redaktorka w telewizji. Wraz z mężem marzyła o zakończeniu remontu kuchni w swoim mieszkaniu i rozwijała projekt dotyczący zdrowia psychicznego. Wojna wprowadziła duże zmiany w jej życiu. Nastia przeprowadziła się do Warszawy. "Pojechałam w samym szczycie gorączki, wzięłam jeden lub dwa ciepłe kombinezony, laptopa, dużo wody, jedzenia, lekarstw i materac. Miałam tylko 5000 hrywien. Spotkałam tu przyjaciółkę, która pomogła mi znaleźć pracę i zakwaterowanie. Polacy bardzo mi pomogli. Mieszkałam z Agnieszką przez rok, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Przez pierwsze trzy miesiące komunikowałem się wyłącznie z Polakami. Wszyscy byli bardzo opiekuńczy". Nastii udało się nauczyć języka bez dodatkowych kursów. Dostała pracę jako asystentka w polskiej firmie architektonicznej SONITUM. Nie otrzymała żadnej pomocy od państwa. Mówi, że miała w tym swój cel. - Kierowałam się zasadą: pomóż sobie sama. Chociaż wielu moich znajomych powiedziało mi, że złożyli wnioski, a państwo pomogło niektórym osobom, niektórzy mieli trudności. Teraz wynajmuję mieszkanie, nadal pracuję jako asystentka i uczę ludzi wystąpień publicznych. Nastia rozwiodła się z mężem. Przyznaje, że nadal buduje swoje życie, ale jest to bardzo trudne psychicznie: "Uspokajam się, mówiąc: "Nastia, to jest test, który możesz zdać, wszystko jest w porządku, przeszłaś już długą drogę, od tego momentu będzie lepiej".

Utrata domu, męża, dziecka i praca przez 18 godzin dziennie

Natalia ma dwa stopnie naukowe. Na Ukrainie pracowała jako dyrektorka marketingu w prestiżowej firmie. Kiedy została schwytana do niewoli, była w ciąży. Cudem udało jej się uciec z dziesięcioletnim synem. Jej mąż jest zaginiony. Natalia przeprowadziła się do Krakowa, gdzie została przygarnięta przez polską rodzinę. - Dziś z wielkim bólem wspominam tamten czas i nie wszystko pamiętam. Kiedy wydostawałam się z ostrzeliwanego Kijowa, było strasznie. Najbardziej bałam się o swoje dzieci. Przede mną strzelano do ludzi. Najgorsze było to, że mój syn to wszystko widział. Do dziś nie wiem, jak udało nam się przeżyć. To była boża łaska. Naprawdę nie chciałam wyjeżdżać bez mojego męża. Ale on nalegał, żebyśmy wyszli. Obiecał, że pójdzie za mną. Tego samego dnia straciliśmy z nim kontakt. Okupanci zniszczyli nasz dom. Nie było dokąd wracać. Ale trzymałam się z całych sił, bo marzyłam o urodzeniu zdrowego dziecka. Jestem ogromnie wdzięczna wspaniałym Polakom, którzy udzielili mi schronienia i pomocy. Natalia miała trudny poród i niestety jej dziecko urodziło się martwe. Samą kobietę ledwo udało się uratować.

- Wciąż śni mi się nasza zmarła córeczka. Tak bardzo na nią czekaliśmy. Przez długi czas chodziłam do psychoterapeuty, ponieważ nie mogłam poradzić sobie z depresją i myślami samobójczymi. Tylko mój syn trzymał mnie przy życiu. Trochę się opamiętałam i poszłam do pracy, bo siedzenie komuś na karku nie było dla mnie. Pracowałam na 2 etaty: pierwsza zmiana w sklepie, druga jako sprzątaczka. Czasami brałam dodatkowe zlecenia i pracowałam w nocy. Pracowałam tak ciężko i długo - czasem po 18 godzin, że do dziś nie wiem, jak to się stało, że nie padłam z nóg. Dzięki temu udało mi się zaoszczędzić pieniądze i wynająć mieszkanie dla mnie i mojego syna, aby zacząć życie od nowa, niezależna od nikogo. Nigdy nie sądziłam, że będę musiała zamiatać podłogi i wykładać towar na sklepowe półki. Ale dla mnie żadna praca nie jest upokorzeniem, choć oczywiście nie lubiłem tego, co robiłam. Później, po opanowaniu języka polskiego, zacząłem szukać pracy w swojej branży. Szukałam długo i pukałam do wielu drzwi. Niektóre z nich się otworzyły. Dziś mam pracę, którą kocham i więcej czasu, który mogę spędzać z synem. Nadal płaczę w nocy, aby moje dziecko nie słyszało i modlę się do Boga, aby mój Wiktor żył, gdzieś w niewoli. Przeraża mnie myśl, że już nigdy go nie przytulę.

Przetrwałam konkurencję i próbę czasu

Olena Komczenko, graficzka, członkini Narodowego Związku Artystów Ukrainy, ilustratorka, przeniosła się do Warszawy, gdy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę.

Swój pierwszy miesiąc w stolicy Polski wspomina jako kompletny szok i brak planów. - Siedzę na ławce w centrum Warszawy, otoczona architekturą o nieopisanym pięknie, a na środku placu jest duże, dobrze wyposażone lodowisko. Ludzie są weseli, uśmiechnięci, dzieci na łyżwach z zaróżowionymi policzkami... A my właśnie wysiedliśmy z pociągu ewakuacyjnego i patrzyliśmy na to ze łzami w oczach. Nie można było na to patrzeć - wspomina Olena. Zima 2022 roku była długa, lodowisko w centrum miasta było otwarte nawet w marcu.

Dodaje, że widziała wiele przykładów, gdy osoba, która miała określony status społeczny na Ukrainie, nie mogła znaleźć pracy w Polsce w swojej specjalności i podejmowała najcięższą pracę fizyczną: - Ale widziałam też ludzi, którzy dosłownie na moich oczach zaczęli odnosić sukcesy. Od czego to zależy? Moim zdaniem trzeba ciężko pracować, także nad sobą.

Olena jest znaną w Ukrainie artystką. Miała wiele wystaw. Pracuje również jako ilustratorka, wydano wiele książek z jej ilustracjami i okładkami. Ma ogromny dorobek twórczy, lata ciężkiej pracy przyniosły efekty - doświadczenie w pracy, współpracę ze znanymi autorami - pisarzami, których książki ilustrowała. A teraz Olena jest w zupełnie obcym kraju, w stresie, bez znajomości języka i bez planów na przyszłość.

Postanowiła spróbować tego, co robi najlepiej - zaczęła malować. Ponieważ znalazła się w Warszawie z małym plecakiem i bez ołówka, i farb, musiała wszystko kupić. Później Olena oferowała swoje prace warszawskim galeriom sztuki.

Właściciel galerii powiedział: - Pani prace są na wysokim, profesjonalnym poziomie. Ale dla mnie, jako biznesmena, najważniejsze jest to, żeby się sprzedawały. Dlatego warunek jest następujący: jeśli prace nie zostaną kupione, przerywamy współpracę, a jeśli tak, kontynuujemy. Olena nie musiała długo czekać. Bardzo szybko otrzymała odpowiedź "Będziemy kontynuować pracę". - Nie wiem, czy mogę polecić tę metodę absolutnie wszystkim artystom. Może miałam szczęście? Może skończył się okres pandemii i galerie zaczęły stopniowo wychodzić z kryzysu, pojawiła się duża liczba turystów i innych kupujących. A może zadziałało w tym przypadku moje ogromne doświadczenie i nawyk intensywnej pracy. Na szczęście wytrzymałam konkurencję i próbę czasu. Patrząc wstecz, mogę powiedzieć, że nigdy bym tego nie zrobiła, gdybym wcześniej zaplanowała przeprowadzkę, poszukiwanie pracy i mieszkania. Wszystko, co się wydarzyło, było sytuacją ekstremalną.

Dziś Olena czuje się dość pewnie w Warszawie, ponieważ ma pracę, którą kocha i dobrze nauczyła się języka dzięki różnym kursom i komunikacji z Polakami, za co jest bardzo wdzięczna.  

Ukraińcy napędzają polską gospodarkę

Ukraińcy stanowili znaczącą siłę roboczą w Polsce jeszcze przed wojną. O ile jednak przed wojną przyjeżdżali głównie zbierać truskawki, sprzątać, pracować w sklepach i opiekować się osobami starszymi, o tyle wojna zmieniła portret Ukraińca poszukującego pracy. Od początku inwazji na pełną skalę do Polski wyjechała głównie klasa średnia, a polscy pracodawcy chętnie ich zatrudniali. Ponadto, według Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE), w tym roku obywatele Ukrainy otworzyli około 14 000 firm w Polsce, prawie tyle samo co w ubiegłym roku. Ukraińcy spieszą się ze znalezieniem pracy, pomimo świadczeń socjalnych od rządu. Badanie przeprowadzone przez ARC Rynek i Opinia wykazało, że nie wszyscy Ukraińcy w Polsce są oficjalnie zatrudnieni, ale 71% utrzymuje się na własny koszt. Swoje oszczędności wydają w kraju, w którym się zatrzymali. Tylko w kwietniu ubiegłego roku Ukraińcy za granicą wydali ponad 2 miliardy dolarów, według Narodowego Banku Ukrainy.

Ukraińcy nie odbierają chleba Polakom. Biznesmen Walerij Kaczan przypomina, że stopa bezrobocia na polskim rynku pracy wynosi zaledwie 5%, co jest jednym z najniższych wskaźników w Unii Europejskiej. Jednocześnie wiele sektorów polskiej gospodarki doświadcza niedoboru pracowników. W szczególności dotkliwy jest niedobór pracowników płci męskiej. Najbardziej dotknięte są branże budowlana i motoryzacyjna, a także przemysł ciężki.

Ukraińcy są bardzo pracowici, w wielu przypadkach pracują po 10-14 godzin dziennie, 300-400 godzin miesięcznie. - Znam przypadki, w których Ukraińcy pracowali po 17 godzin dziennie. 432 godziny miesięcznie. Kiedy ktoś pracował 36 godzin z rzędu w ciągu dwóch dni - mówi Kaczan. Dodaje, że pomimo bariery językowej, Ukraińcy bardzo szybko uczą się języka polskiego i dostosowują się do lokalnego rynku pracy. Ludzie z krajów o niższej gospodarce są przyciągani do krajów o lepszej. W związku z tym niektórzy polscy specjaliści przenieśli się dalej na zachód, pozostawiając wiele wolnych miejsc pracy, które są wypełniane między innymi przez Ukraińców. Wielu ukraińskich młodych ludzi kończy polskie uniwersytety i wielu z nich nie wróci na Ukrainę, co jest bardzo smutne. - Ukraińcy, zwłaszcza młodzi ludzie, są zniesmaczeni ukraińską korupcją, która jest jednym z głównych powodów, dla których nie wracają do ojczyzny. Jest to szczególnie obrzydliwe w czasie tej barbarzyńskiej wojny - mówi Kaczan.

Pod względem wynagrodzenia, nawet płaca minimalna w Polsce jest kilkakrotnie wyższa niż na Ukrainie. Według Kaczana, w samej Polsce nie ma różnicy w wynagrodzeniach między Ukraińcami i Polakami. Zależy ono od kwalifikacji i stanowiska. Większość Ukraińców w Polsce szuka pracy, w której będzie im oferowana maksymalna liczba godzin pracy. Często proszą pracodawców o dodatkowe godziny. Polski kodeks pracy jest taki sam dla wszystkich, a pakiet socjalny dla pracowników nie różni się.

Przed wojną Ukraińcy odgrywali kluczową rolę w rozwoju polskiej gospodarki. Dziś sytuacja nie uległa zmianie. Według Mykoły Kniażyckiego, posła do parlamentu Ukrainy, przewodniczącego grupy Rady Najwyższej ds. stosunków międzyparlamentarnych z Rzeczpospolitą Polską, ukraińscy uchodźcy nadal napędzają polską gospodarkę: - Ukraińcy wpłacają do polskiego budżetu miliardy złotych. Ukraińcy są wykwalifikowaną siłą roboczą, a Polska jest nimi bardzo zainteresowana. Była zainteresowana jeszcze przed inwazją na pełną skalę. Moi polscy przyjaciele przedsiębiorcy regularnie dzwonią do mnie i proszą o znalezienie specjalistów na Ukrainie, których mogą "załatwić", aby mogli tam pracować. I nagle w Polsce pojawiło się tak wiele osób ze specjalnościami i zawodami. Jest to korzystne i potrzebne dla Polski.

Kiedy jesteśmy w konflikcie, wróg zawsze to wykorzystuje

Stosunki ukraińsko-polskie pogorszyły się po wprowadzeniu zakazu transportu ukraińskiego zboża przez Polskę. Dwustronne oskarżenia osiągnęły najwyższy poziom, gdy 19 września ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, że "niektórzy w Europie grają solidarnie w politycznym teatrze", zamieniając dostawy zboża w thriller, w rzeczywistości pomagając "ustawić scenę dla moskiewskiego aktora". Z powodu tej wypowiedzi Polska wezwała ambasadora Ukrainy.

Mykoła Kniażycki skomentował sytuację: - Straciliśmy wiele rynków, możliwości eksportu przez Morze Czarne i Morze Azowskie. Polska pozostała dla nas korytarzem eksportu zboża. Czy część zboża zostałaby sprzedana w Polsce? Tak. Ale muszę powiedzieć, że handel ma dwie strony. Jeśli ktoś sprzedaje zboże, jest ktoś, kto je kupuje. Kupują je firmy, które są w jakiś sposób powiązane z rządem. Być może trzeba było uporządkować sprawy na własnym rynku, z własnymi nabywcami. Jeżeli z punktu widzenia polskiego rządu działo się coś nielegalnego, to trzeba było rozmawiać, a nie doprowadzać do tego, żeby ten dialog stanął w miejscu. Niestety były też ostre wypowiedzi ze strony ukraińskiej. Wydaje mi się, że Zełenski przesadził i nie należało tak eskalować sytuacji, biorąc pod uwagę wsparcie ze strony Polski. Ale sytuacja zaostrzyła się również po polskiej stronie, ponieważ polski prezydent Andrzej Duda porównał Ukraińców do tonących. Stwierdzenie to było niefortunne, nieetyczne, ponieważ Ukraińcy nie uważają się za topielców. Następnie wezwano ambasadorów. Cała ta eskalacja jest niepotrzebna. Wszelkie spory gospodarcze można rozwiązać przy stole negocjacyjnym. Ale my sprowadziliśmy je do negocjacji między najwyższymi urzędnikami państwowymi. Wszystko to nie jest dobre dla stosunków między Ukrainą a Polską, ale nie jest krytyczne. Najważniejszą rzeczą jest teraz komunikacja.

Według Ołeksandra Antoniuka, żołnierza Sił Zbrojnych Ukrainy i konsultanta politycznego, głównym powodem pogorszenia stosunków ukraińsko-polskich były wybory parlamentarne w Polsce 15 października. Jednak zmiana rządu po wyborach w Polsce daje nadzieję na poprawę stosunków: - Sam konflikt jest sztuczny. A teraz, po wyborach, sytuacja się poprawi. Kiedy jesteśmy w konflikcie, Rosja zawsze to wykorzystuje. I to jest nasz wspólny, odległy wróg. Musimy o tym pamiętać. W tym kontekście musimy zdefiniować relacje, biorąc pod uwagę, że są one stabilne i dynamiczne, mogą się poprawiać, i pogarszać. Musimy podchodzić do tego spokojnie i pragmatycznie. Ta konfliktowa sytuacja powinna pozwolić nam na wyznaczenie czerwonych linii, poza które ani Polska, ani Ukraina nie mogą się posunąć. Inaczej nie wygramy tej wojny bez jedności i wsparcia całego cywilizowanego świata.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Ukraińskie dzieci też wspierają swoją armię

Rozmawiamy z trzema dziewczynkami, które wykorzystały swoje talenty, by zebrać dziesiątki tysięcy hrywien na wsparcie ukraińskiego wojska.

Gdy wygram, pokonany przekazuje datek

– W 2022 roku wiele osób zaczęło pomagać armii – wspomina 13-letnia Waleria Jeżowa, mistrzyni świata w warcabach. – Ja też chciałam się przyłączyć. Zapytałam mamę, jak mogę to zrobić. „Co potrafisz robić najlepiej?” – zapytała. I tak doszłyśmy do wniosku, że mogę zbierać pieniądze dla armii, grając w warcaby.

Siedzę więc na ulicy i gram w warcaby z każdym, kto zechce. Jeśli ktoś mnie pokona, nie musi dawać datku – chociaż takich, którzy nie dali, jeszcze nie było. Jeśli wygrywam, pokonany musi wrzucić do puszki hrywnę.

Waleria Jeżowa gra przed supermarketem w Kijowie

Długo zastanawiałyśmy się, od czego zacząć. Trzeba było znaleźć miejsce, gdzie mogłabym grać, nie przeszkadzając innym. Wybrałyśmy miejsce przy supermarkecie w rejonie darnyckim pod Kijowem. Postawiłyśmy tam krzesełka, usiadłam, a mama poszła na zakupy. Ludzie zaczęli do mnie podchodzić, pytać, interesować się... Kiedy mama wyszła, przed moim stoliczkiem stała już kolejka. Tego dnia zebrałam jakieś 1200 hrywien.

Oczywiście zdarzali się też tacy, którzy wygrywali. W swoim życiu grałam z mistrzami sportu, kandydatami na mistrzów i innymi. Ale w pobliżu supermarketu, gdzie prowadziłam swój wolontariat, przez cały jego czas wygrały ze mną 3, może 4 osoby.

Potem było wiele innych miejsc. Na przykład grałam w parku Szewczenki. Największa kwota, jaką udało mi się zebrać w ciągu jednego dnia, to około 15 tysięcy hrywien.

Przez cały czas mojego wolontariatu zebrałam ponad 220 tysięcy hrywien

Pierwsze 20 tysięcy, które zebrałam, przekazałam fundacji Serhija Prytuli. Bardzo się denerwowałam, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Od dawna podziwiam Prytulę, oglądałam jego programy w telewizji, dużo o nim wiem. Dlatego spotkanie z nim było dla mnie ważne. Kiedy zobaczył, jaką sumę przyniosłam, a miałam tylko dziesięć lat, rozpłakał się i mnie uściskał.

W fundacji Serhija Prytuli

Ksenia Minczuk: – Dlaczego zaczęłaś grać właśnie w warcaby? Jakie masz osiągnięcia?

Waleria Jeżowa: – Zaczęłam, gdy miałam 7 lat. Wtedy właśnie otwarto nowy klub warcabowy i chciałam spróbować. Wciągnęło mnie.

W 2021 roku zostałam mistrzynią świata dziewcząt do 10 lat. Mam też trzy puchary z mistrzostw Europy za pierwsze miejsce. Przez pięć lat z rzędu byłam mistrzynią Kijowa wśród dziewcząt w mojej kategorii wiekowej. Jestem również wielokrotną mistrzynią Ukrainy, mistrzynią Europy dziewcząt w mojej kategorii wiekowej oraz mistrzynią świata 2023-24 juniorek (do lat 19). Obecnie gram w kategorii „Dziewczęta od 13 do 16 lat”.

Opowiesz o swoim największym osiągnięciu?

Było wiele trudnych partii, ale jedna stała się dla mnie wyjątkowa. Arcymistrzyni Ołena Korotka jest najlepszą szachistką Ukrainy. Zagrałam z nią na mistrzostwach Ukrainy dorosłych w 2024 roku – i zremisowałam. Byłam bardzo szczęśliwa, remis z Ołeną to dla mnie wielki zaszczyt.

W jaki sposób szachy pomagają Ci w życiu?

Odciągają uwagę. Bo kiedy grasz, koncentrujesz się, rozważasz każdy ruch. Nie ma miejsca na złe myśli. Ale czasami jest odwrotnie – nerwy. Czasami po grze boli głowa, wzrasta ciśnienie, chociaż ogólnie gra mnie fascynuje.

Przyjaźń z polską szachistką uratowała nasze zwycięstwo

Waleria i Maja spotkały się po raz pierwszy na mistrzostwach świata w 2021 roku – mówi Liubow Jeżowa, mama Walerii. – W ostatniej rundzie Lera grała z Rosjanką, od tej partii zależało złoto mistrzostw świata. W warcabach rozgrywa się dwa mikromecze, a wynik jest łączny. Lera wygrywa pierwszy mikromecz, drugi kończy remisem, więc wzywa sędziego, żeby zapisał łączny wynik. I wtedy Rosjanka mówi sędziemu, że nie pamięta wyniku pierwszego mikromeczu... Sędzia jest zdezorientowany. Kto wygrał? Polka Maja Rydz grała wtedy swoją partię obok i obserwowała grę Walerii – i pomogła udowodnić, że to Lera wygrała. Z wdzięczności moja córka podarowała Mai swój medal z mistrzostw świata.

Kiedy wybuchła wojna, Maja wraz z mamą zwróciły się do polskiej federacji szachowej z prośbą o pomoc w ustaleniu, czy z Lerą wszystko w porządku, czy jesteśmy bezpieczni. Przedstawiciel federacji odnalazł mnie na Facebooku. Mama Mai zaproponowała nam przyjazd do nich, ale zostaliśmy w Ukrainie. Teraz spotykamy się na międzynarodowych zawodach.

Waleria podczas symultany szachowej

Z kim grałaś, Walerio?

Z wieloma graczami. Jeśli chodzi o znane osoby, to z Hectorem Jimenezem Brave, Wołodymyrem Ostapczukiem, Wiktorią Bulitko, Jegorem Krutogołowem. Nie wszystkich jestem w stanie wymienić, ale ci mnie nie pokonali. Dużo grałam z żołnierzami. Często zdarza się, że przekazuję im swoją pomoc.

Jak żołnierze na to reagują?

Dziękują. Często ich żony pokazują filmy z podziękowaniami od mężów z frontu. I często płaczą. Pamiętam spotkanie z żołnierzem Ołeksijem Prytulą, weterynarzem z Odessy. We wrześniu 2022 roku, podczas natarcia na Łymań, został ciężko ranny i stracił obie nogi. Zbierałam pieniądze na protezy dla niego. Gdy mu je założyli, spotkaliśmy się. Podarował mi piękny bukiet kwiatów. Pomimo wszystkich przeżyć jest bardzo pogodnym człowiekiem. Zostałam również odznaczona medalem przez żołnierzy 28 OMB [oddzielna brygada zmechanizowana – red.]. Dowódca, który wręczył mi ten medal, później zginął, próbując ratować swojego towarzysza broni. Dlatego ta nagroda jest dla mnie szczególnie ważna.

Chciałabym wierzyć, że moje pieniądze, choć niewielkie, komuś pomogą

Jakie najjaśniejsze momenty związane z ich zbieraniem zapamiętałaś?

Gdy chłopcy na ulicy zbierali i przynosili drobniaki, żeby ze mną zagrać — po 50 kopiejek, po hrywnie. Każdego dnia przybiegali do tego supermarketu, gdzie grałam. Potem prosili, żebym ich uczyła.

Z Ołeksijem Prytulą, któremu pomogła zebrać pieniądze na protezy

Nadal grasz i zbierasz pieniądze?

Tak! Bardzo często gram w pobliżu supermarketu. Latem codziennie, w innych porach roku w weekendy. Tam już mnie znają – pracownicy, administrator. Przynosili mi nawet gorące obiady. Teraz częściej gram na imprezach charytatywnych. Zapraszają mnie, a ja się zgadzam. Tam jest znacznie więcej ludzi, a to oznacza, że można zebrać więcej pieniędzy dla armii. Moja metoda działa, więc będę grać dalej.

O czym marzysz?

Najważniejsze, żeby jak najszybciej skończyła się wojna. Myślę, że dziś to marzenie każdego Ukraińca. A jeśli chodzi o osobiste marzenia, to chcę się spotkać z Łesią Nikitiuk [ukraińska prezenterka telewizyjna – red.]. I oczywiście chcę zostać mistrzynią świata. Będę trenować, żeby to osiągnąć.

Kartki z kiełkującymi nasionami

Na Instagramie piszesz: „Szanuję przeszłość, nie stronię od teraźniejszości, tworzę przyszłość. Kontynuuję tradycje mojego rodu”. W jaki sposób pomagasz żołnierzom?

Mam 11 lat, pochodzę z miasta Sławuta na Wołyniu. Pomagam wojskowym od początku wojny – odpowiada 11-letnia Sołomia Debopre, etnoblogerka, która tworzy niezwykłe kartki i świeczki, by zbierać datki dla armii. – Na początku w naszym lokalnym Centrum dla Wolontariuszy cała moja rodzina wyplatała siatki maskujące, zbierała ubrania, przygotowywała jedzenie. Kiedy zabrakło tam dla mnie pracy, zaczęłam robić kartki i świeczki.

Sołomia Debopre zaczęła pomagać w wieku 8 lat

Kartki wykonuję własnoręcznie, od papieru po wykończenie. Do produkcji papieru mam specjalne narzędzia. Robię go z przetworzonych zeszytów, opakowań, papierowych śmieci. Formuję go w specjalnym sicie i dodaję nasiona, które potem mogą wykiełkować. Tej techniki nauczyłam się od ukraińskiego mistrza w Estonii, kiedy byłam w Tallinie na festiwalu wraz z zespołem folklorystycznym, w którym śpiewam. Raz w roku wyjeżdżamy za granicę, śpiewamy ukraińskie piosenki, opowiadamy o naszej kulturze, bierzemy udział w jarmarkach, na których sprzedajemy wyroby ukraińskich rzemieślników. Kiedy trafiłam do pracowni papieru, tak mnie wciągnęło, że też zapragnęłam robić coś takiego.

Swoje pierwsze kartki po prostu rozdawałam żołnierzom. Pisałam: „Siejcie na wyzwolonej ziemi”

Jaką największą kwotę udało Ci się zebrać?

18 tysięcy hrywien za jednym razem. Każdego miesiąca zarabiam 5-7 tysięcy hrywien i wszystko przekazuję żołnierzom. Czasami to są przyjaciele rodziców, czasami krewni, czasami moi obserwujący, których dobrze znam. Kiedyś zbierałam pieniądze dla mojego wujka Romana. Pomagałam też naszemu lokalnemu artyście, a on robił dla mnie formy do świec. Kiedy na wojnie zginął jego brat, potrzebny był samochód, by przewieźć ciało. Dołączyłam do zbiórki.

Kartki z nasionami i świeczki Sołomii

Jak żołnierze reagują na Twoją pomoc?

Często nagrywają mi filmy z podziękowaniami. Czasami przysyłają małe upominki: flagi oddziałów, naszywki itp. Kiedyś pewien żołnierz podarował mi duży pocisk. Przywieźli go nam prosto do domu i zostawili na podwórku, ale zapomnieli powiedzieć o tym tacie. Wyszedł na ulicę, zobaczył pocisk i się przestraszył. Pomyślał, że ten pocisk spadł obok naszego domu. Myślę, że go teraz pomaluję i oddam w zamian za datki.

Często organizuję na Instagramie różne konkursy, loterie, biorę udział w loteriach, gdzie za datki można coś wygrać. Mam już swoją publiczność, która wspiera wszystkie moje zbiórki.

O czym marzysz?

Żeby wojna skończyła się jak najszybciej. A kiedy dorosnę, chcę otworzyć kawiarnię i sprzedawać tam swoje świeczki i pocztówki.

Na jarmarku

Obrazy, które skłaniają do płaczu

Moja działalność wolontariacka rozpoczęła się jeszcze w 2014 roku – mówi Alina Stebło, 16-letnia artystka. – Stało się tak dzięki mojemu wychowaniu. Zaszczepiono mi miłość do Ukrainy i nauczono, że zawsze walczyliśmy o wolność i będziemy walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy też pomagać tym, którzy walczą o naszą wolność. Byłam na Majdanie w Chmielnickim, kiedy jeszcze chodziłam do przedszkola. A kiedy w 2014 roku rozpoczęła się wojna, zaczęłam rysować kartki dla rannych.

Najpierw pomagałam w organizacji społecznej „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”, zbieraliśmy paczki dla żołnierzy. Po kilku tygodniach zrozumiałam, że mogę robić coś innego – rysować. To mi wychodzi znacznie lepiej. Od początku inwazji zajmuję się wyłącznie rysowaniem. To mój sposób na wyrażenie emocji i przeżyć.

Po piątym obrazie, który podarowałam znajomym żołnierzom, mama powiedziała: „A czemu my tak po prostu te twoje prace rozdajemy? Daj je na aukcje, niech przynoszą pieniądze”. I tak zrobiliśmy.

Alina Stebło maluje obrazy, które są sprzedawane na aukcjach

Razem z innymi dziećmi robiliśmy również malunki na łuskach po pociskach, które również przekazywaliśmy na aukcje. Namalowałam około 50 prac. Aukcje dla moich obrazów wyszukuje „Ochrona – zrzeszenie wolontariuszy”.

Moja pierwsza wystawa nosi tytuł „Wojna, która nas zmieniła”. W Chmielnickim pokazałam ją już cztery razy. Za każdym razem zbieramy na tych wydarzeniach datki.

Ludzie widzą w moich pracach różne rzeczy: rozpacz, ból, nadzieję. Często mówili, że nie wierzą, że to prace nastolatki.

Zdarzało się, że patrząc na nie, dorośli mężczyźni stali i płakali

Teraz kończę 11 klasę, przygotowuję się do egzaminów, ale nadal maluję. Piszą do mnie wolontariusze z różnych krajów i proszą o prace na aukcje. Moje obrazy trafiły już do Niemiec, Szkocji, Austrii, Stanów Zjednoczonych. Na aukcjach za granicą zebrano już ponad 140 tysięcy hrywien.

Kiedy oddaję swoje prace, nie myślę o tym, ile pieniędzy uda się zebrać. Myślę o tym, co one przyniosą.

Jak wojskowi reagują na Twoją pomoc?

Najlepszym podziękowaniem dla mnie od żołnierzy jest to, że żyją. Nie potrzebuję od nich niczego więcej.

Wystawa obrazów Aliny Stebło

Jakie są Twoje marzenia?

Marzę o końcu wojny. Trochę egoistycznie, bo chcę studiować architekturę w Odessie, a nie mogę tam pojechać, bo jest niebezpiecznie. Ale i tak zostanę architektką, ponieważ po zakończeniu wojny chcę odbudowywać nasz kraj.

Co powiesz tym dzieciom i dorosłym, którzy również chcą pomagać, ale nie wiedzą, od czego zacząć?

Zawsze możecie przyjść do dowolnej fundacji lub organizacji społecznej i powiedzieć: „Chcę pomagać”. Tam szybko zdecydują, w czym możecie być przydatni.

Nie ma wieku, w którym można zacząć być użytecznym. Po prostu róbcie to, co potraficie najlepiej

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Rób to, co potrafisz najlepiej. O ukraińskich dzieciach, które zbierają datki na armię

Ksenia Minczuk

Opuszczając swoje domy w 1986 roku, mieszkańcy strefy Czarnobyla nie zdawali sobie sprawy, że to na zawsze. Włączyli mieszkania na alarm, ukryli przed żonami stragany pod listwami przypodłogowymi. Zostawili zwierzęta. Ludzie ewakuowani rzekomo na trzy dni...

Czarnobylskie „bioroboty” ratują świat

26 kwietnia 1986 roku miała miejsce największa katastrofa spowodowana przez człowieka w historii ludzkości. W nocy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odbył się eksperyment. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i jedna po drugiej miały miejsce dwie eksplozje. Czwarty reaktor został całkowicie zniszczony, w wyniku czego do atmosfery dostała się ogromna chmura pyłu radioaktywnego.

Władze radzieckie przez długi czas uciszały katastrofę, a nawet organizowały tradycyjne parady majowe.

Świat nie wiedział nic o eksplozji przez dwa dni

10 dni — od 26 kwietnia do 6 maja — trwało maksymalne uwalnianie substancji radioaktywnych z uszkodzonego reaktora. 11 ton paliwa jądrowego dostało się do atmosfery. Największa chmura osiadła na terytorium Białorusi. 30 pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu zmarło w wyniku eksplozji lub ostrej choroby popromiennej w ciągu miesiąca.

Szacuje się, że w wyniku katastrofy w Czarnobylu ucierpiało około 5 milionów ludzi. Około 5 tysięcy osad na Białorusi, Ukrainie i Federacji Rosyjskiej zostało skażonych radioaktywnymi nuklidami. Spośród nich na Ukrainie jest 2218 osad i miast o populacji około 2,4 miliona osób.

Likwidacja konsekwencji wypadku kosztowała Związek Radziecki 18 miliardów dolarów. Co najmniej 600 000 osób zostało wrzuconych do walki z „pokojowym atomem” ze wszystkich jego zakątków, a ilu z nich zmarło z powodu choroby popromiennej, nie wiadomo. Według różnych źródeł — od 4 do 40 tysięcy osób.

„Bioroboty” to ludzie, którzy uratowali świat przed rozprzestrzenianiem się substancji radioaktywnych kosztem życia. Zdjęcie: Europejski Instytut Czarnobyla

Unikalne jednostki facetów, którzy zrzucili radioaktywne kawałki grafitu z dachu reaktora, zostały nazwane przez obcokrajowców „biobotami”. W końcu ci ludzie pracowali w tak niebezpiecznych warunkach, że nawet specjalnie stworzone do pracy podczas katastrof zawodowych zepsuły się. Aktywność promieniowania na dachu wynosiła od 600 do 1000 promieni rentgenowskich na godzinę — co jest śmiertelną dawką promieniowania. „Bioroboty” weszli na dach na kilka minut, wrzucili jedną łopatę grafitu do płonącego reaktora i wyszli, ustępując miejsca następnemu. Dla większości z nich to naprawdę heroiczne dzieło kosztowało ich życie.

Dawne miasto marzeń Prypecat jest teraz miastem duchów, nie ma go na współczesnych mapach.

Magnes dla prześladowców i turystów z 75 krajów świata

Pierwsi prześladowcy w Czarnobylu pojawili się na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na początku 2000 roku zaczęli tu przyjeżdżać turyści. A w 2010 roku postanowiono otworzyć Strefę dla wszystkich, którzy chcieli - trzeba było uzyskać na to oficjalne pozwolenie i zapłacić od 500 hrywien do 500 dolarów. Na polecenie Ministra Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy przeprowadzono badania radiologiczne i utworzono trasy dla zwiedzających. Zauważono, że na terenie tych tras w strefie 30-kilometrowej można przebywać do 4-5 dni bez szkody dla zdrowia, aw strefie 10-kilometrowej - 1 dzień.

Strefa wykluczenia. Zdjęcie Maria Syrchyna

Wycieczka do 30-kilometrowej strefy Czarnobyla stała się liderem na światowej liście wyjątkowych miejsc i egzotycznych wycieczek (Antarktyda i Korea Północna są niższe w rankingu). Im więcej czasu minęło od wypadku, tym więcej przyjeżdżało turystów. W sumie z 75 krajów na całym świecie.

Strefa, która jest równa rozmiarom trzem Kijowie lub pięciu Warszawom, była podróżowana z całego świata, aby zobaczyć możliwy model przyszłości ludzkiej cywilizacji

Poczuj atmosferę opuszczonego domu. Zrozum, co się dzieje, gdy ludzkie życie jest cenione mniej niż zysk z taniej energii elektrycznej lub tajemnicy państwowej.

„Kilka lat temu widziałem kobietę opalającą się tutaj” - powiedział Serhiy Chernov, były eskorta turystyczna w Strefie. „W tym samym czasie obok niej przeszli miejscowi pracownicy, ubrani w ochronne, obcisłe garnitury. „Ja” - powiedziała, „przeczytałem w moskiewskiej gazecie, że opalenizna w Czarnobylu jest najbardziej stabilna, rok się nie zmywa!”

Czarnobyl po rosyjskiej okupacji

Już pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę elektrownia jądrowa w Czarnobylu, która była zachowana przez 36 lat i chroniona przed dalszym rozprzestrzenianiem się promieniowania, została zajęta przez wojska rosyjskie. Miejsce, w którym niegdyś gościł się najgorszy cywilny incydent nuklearny na świecie, po raz kolejny stał się obszarem zwiększonego zagrożenia.

Wojska rosyjskie przebywały w Strefie nieco ponad miesiąc — do 2 kwietnia. I chociaż nie było tam większych walk (tylko starcia ze strażą graniczną i ostrzał we wczesnych dniach), okupacja zmieniła te specjalne ziemie na wiele lat.

Imponująca opowieść o Rosjanach w strefie Czarnobylu kopających okopy w Czerwonym Lesie — jednym z najbrudniejszych miejsc w okolicy. Pracownicy stacji, którzy pozostali tam podczas okupacji, wyjaśnili, że kopanie ziemi w Czarnobylu jest bardzo niebezpieczne. Ale nikt ich nie słuchał. Co więcej: Rosjanie wyprowadzili radioaktywny pył poza Strefę na gąsienice swoich czołgów.

Rosyjskie pozycje w najbrudniejszym Czerwonym Lesie. 2022. Zdjęcie: Energoatom Ukrainy

W strefie Czarnobyla nadal obowiązywała zasada, że lepiej nie schodzić z asfaltu. Ale teraz, oprócz niebezpieczeństwa związanego z promieniowaniem, dodano zagrożenie minami i rozstępami. Teraz nie ma mowy o żadnej turystyce ani wędrówkach prześladowców, ponieważ 95-98% terytorium strefy wykluczenia jest uważane za wyminowane (ponieważ nie zostało jeszcze zbadane pod kątem obecności urządzeń wybuchowych).

W wyniku rosyjskiej inwazji na elektrownię jądrową w Czarnobylu uszkodzono i splądrowano sprzęt biurowy i komputerowy o wartości ponad 230 milionów hrywien. Policja Narodowa Ukrainy ogłosiła podejrzenie naruszenia prawa i zwyczajów wojennych zastępcy dyrektora Rosatomu Nikołajowi Mulyukinowi. Według śledztwa Muliukin prowadził napad na elektrownię jądrową podczas rosyjskiej okupacji Czarnobyla wiosną 2022 roku. Okupcy nie wiedzieli, co tam robić i po prostu ukradli własność. Trzymali zakładników pracowników stacji i Gwardii Narodowej, którzy go chronili.

Aby doprowadzić CHNPP do stanu przedwojennego i przywrócić wszystko, co niezbędne, potrzeba 1,6 miliarda hrywien, według Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.

Ale najgorsze jest to, że 103 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni jądrowej w Czarnobylu, wciąż są w niewoli Rosjan. Według żony jednego z schwytanych żołnierzy Natalii Kushnarevy okupanci schwytali ich podczas inwazji 24 lutego 2022 r.

20
хв

Tragedia w Czarnobylu: 39. rocznica wybuchu

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Polska a broń jądrowa: ambicje i rzeczywistość

Ексклюзив
20
хв

Gdzie oddawać używane rzeczy w Polsce?

Ексклюзив
20
хв

AboTak – w Warszawie otwarto pierwszą w Polsce klinikę aborcyjną

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress