Edukacja
Szkoła bez opresji: jak ukraińskie dzieci w Polsce zmieniają się z zastraszonych sierotek w pewnych siebie zdolniachów
Różnice kulturowe, inna religia, bariery językowe, a nawet zastraszanie. Z czym muszą zmierzyć się ukraińskie matki, które chcą chronić prawo swoich dzieci do edukacji w nowym kraju? A co najważniejsze – jak chronią zdrowie psychiczne swoich dzieci?
Wystarczy porozmawiać z nauczycielem
Konflikty te mogą być związane z barierą językową lub różnicami kulturowymi i religijnymi – ale też także rywalizacją o przywództwo lub uwagę nauczyciela.
– Pewnego razu, podczas ferii wiosennych, kolega podszedł na placu zabaw do mojej córki, która chodzi do trzeciej klasy – opowiada Switłana Łapko [imiona naszych rozmówców zostały zmienione – red.] – Zaczął zachowywać się niegrzecznie, przeganiać ją, a w końcu złapał ją za włosy i odciągnął na bok. Córka przybiegła do domu zapłakana, a ja oczywiście napisałam do matki chłopaka. Początkowo zareagowała ze zrozumieniem, ale potem powiedziała, że to wina mojej córki. Zwróciłam uwagę, że na placu zabaw są kamery, i zaproponowałam, że poproszę o obejrzenie nagrania. Ale to tylko jeszcze bardziej ją oburzyło.
Kiedy zaczęła się szkoła, zwróciłam się do naszej nauczycielki, pokazałam jej korespondencję i poprosiłam o pomoc w rozwiązaniu problemu. I rzeczywiście pomogła. Porozmawiała z dziećmi, a ten chłopiec przeprosił moją córkę.
Ołena Mamczur przywołuje inny przykład zastraszania. To przydarzyło się jej córce podczas letniego obozu. – Dziewczyny zaczęły tworzyć grupy zainteresowań i z jakiegoś powodu liderka jednej grupy nie lubiła liderki drugiej grupy. Zaczęła nastawiać wszystkich przeciwko mojej córce. Ja też nie zachowałam się zbyt mądrze, bo kupiłam słodycze i poczęstowałam wszystkie dziewczyny – z wyjątkiem wrogiej liderki, co tylko zaogniło sytuację.
Z pomocą przyszła pani, która organizuje zajęcia. Porozmawiała z matką tej wrogiej liderki i się poprawiło. Moje dziecko zostało przyjęte do grupy, inni zaczęli z nią rozmawiać. Tyle że to wszystko wydarzyło się na ostatnich zajęciach, a cały obóz to była dla mojego dziecka walka o przetrwanie.
W języku prawa
Kiedy rozmowa z nauczycielem nie pomaga, musisz udać się do dyrektora – uważa Maria Roszko. Ona również ma doświadczenie w radzeniu sobie z zastraszaniem córki – tyle że ze strony ukraińskich kolegów z klasy.
– Przez pierwszy miesiąc po ewakuacji mieszkałyśmy wSzczecinie – wspomina kobieta. – Tam była bardzo dobraszkoła, ale musiałyśmy przenieść się do Tychów. W miejscowej szkolespotykałyśmy się z prześladowaniami. Nie ze strony Polaków, ale Ukraińców.
Polscy nauczyciele nie od razu rozwiązali ten problem. Koledzy z klasy zwracali się do córki w wulgarny sposób, z brutalnymi aluzjami na tle seksualnym. Upokarzali ją, pokazywali jej filmy pornograficzne. I mówili, że dziewczyna nie rozumie ich żartów.
– Już wcześniej były z nimi problemy, ale przez ponad sześć miesięcy, dopóki nie zgłosiłam sprawy do dyrektora, nikt nie zwracał uwagi na skargi mojego dziecka. Niestety udało nam się powstrzymać nękanie tylko dzięki rozmowie „poza protokołem”. Po tej rozmowie rodzice chłopców podpisali dokument stwierdzający, że zostali ostrzeżeni w związku z zachowaniem swoich dzieci i są świadomi swojej odpowiedzialności. I że jeśli ich chłopcy ponownie dotkną mojej córki, a ja znów złożę skargę, zostaną ukarani grzywną za nienależyte wykonywanie obowiązków rodzicielskich i dostaną kuratora.
Nieoczekiwana reakcja dyrektora
Natalia Juszkiewicz miała nietypową sytuację: jej syn w pierwszej klasie został dziwnie potraktowany przez nauczycielkę.
– Przywiązała rękę syna do swojego ramienia sznurowadłem i tak chodziła z nim po klasie. Wszyscy się z niego śmiali. On też się śmiał, choć powiedział mi później, że bardzo się wstydził. Co ciekawe, nauczycielka sama opowiedziała mi o tym incydencie :„Muszę mieć go ciągle pod ręką”; „Zresztą w ogóle nie był zainteresowany lekcją”.
To było jeszcze przed inwazją, gdy w Polsce nie było tak wielu Ukraińców. Syn Juszkiewicz był jedynym Ukraińcem w klasie.
– Staram się zawsze być po stronie nauczyciela, uczę swoje dziecko słuchać starszych w domu – mówi Natalia. – Ale kiedy zrozumiałam, że to nie on jest problemem, spisałam wszystkie dziwne zdarzenia z całego roku na kartce, nauczyłam się tego wszystkiego po polsku, poszłam do dyrektorki i wszystko jej opowiedziałam. To było bardzo trudne, bo nie znałam dobrze polskiego, czytałam niektóre rzeczy z kartki, siedziałam przed nią, jak na egzaminie.
Dyrektorka stanęła po mojej stronie i przeprosiła, prosząc, żebym nie przenosiła dziecka do innej szkoły. Bo to byłby ich porażka, że nie radzą sobie z pierwszoklasistą...
I tak przenieśliśmy syna – i teraz wszystko jest w porządku, nowa nauczycielka znalazła właściwe podejście do syna. On jednak chodzi do psychologa z powodu niskiej samooceny. Ma traumę i dobrze pamięta swoją nieudaną pierwszą klasę.
Czy zmiana szkoły to dobre wyjście?
– Mój syn był też jedynym Ukraińcem w klasie. Dochodziło do nieporozumień między nim a kolegami – mówi Weronika Zarucka. – Rozmawiałam z wychowawczynią, poszłam do dyrektora, żeby zmienili mu klasę. Odmówili, bo inne klasy sportowe i dzieci musiały zdać egzamin, żeby się do nich dostać.
Problem rozwiązała dopiero zmiana szkoły. Kiedy wzięli nasze dokumenty, nie namawiali nas do pozostania. Ale my szybko wszystko podpisaliśmy – mimo że mój syn dobrze mówi po polsku, dobrze radził sobie z programem szkolnym i w momencie przeniesienia miał tylko dwie czwórki, a resztę szóstek. Zresztą żaden nauczyciel nie miał zastrzeżeń do jego zachowania.
Nie tak jak wszyscy
Olga Bałaban uważa, że to nieprzyjazna atmosfera w szkole wpłynęła na decyzję jej rodziny o zmianie. Nie tylko szkoły.
Olga ma wykształcenie pedagogiczne, mówi po angielsku i po polsku. Pracowała jako tłumaczka w tej samej szkole, w której uczyła się jej córka. – Moja Ewa rozpoczęła naukę w polskiej szkole w polskiejszkole3 marca 2022 roku–mówi.–Wtedy nikt nie miał pojęcia, co zrobić z naszymi dziećmi. Administracja, nauczyciele, uczniowie i rodzice przyjęli nas bardzo ciepło, co miało ogromny wpływ na nasze dzieci. Niemal natychmiast zaczęłam pracować w tej szkole jako tłumaczka. Moja córka jest grzeczną dziewczynką, a nauczyciele i rówieśnicy uwielbiają ją.
Kryzys zaczął się w tym roku.
Na początku nie zwracałam uwagi na skargi córki, ale później zdałam sobie sprawę, że to poważna sprawa. W klasie jest 11 chłopców i 5 dziewcząt. Wszystko zaczęło się od oskarżeń, że Ewa nie jest taka jak wszyscy. Nie poszła z nimi do Pierwszej Komunii, bo jest prawosławna i w ogóle jest jakaś dziwna...
Potem zaczęła się agresja w szatni. Ewie wytykano, że mówi po ukraińsku, choć jej polski jest prawie idealny.
W tym roku poszłam na urlop macierzyński, więc nie rozmawiałam z nauczycielami i nie wiedziałam wszystkiego. W międzyczasie moja córka przestała interesować się szkołą, światem, po prostu się wyłączyła.
Poszłam do nauczycielki, by rozwiązać problem. Zrobiła, co mogła: sprowadziła psychologa, nauczycieli i zorganizowała spotkanie rodziców z dyrektorem. Na spotkaniu stało się dla mnie jasne, skąd bierze się agresja dzieci: z domu, od rodziców.
Po tych wszystkich działaniach agresja ustała. Za to koledzy z klasy zaczęli Ewę traktować, jak powietrze. Na podwórku, podczas popołudniowych zajęć, wszystko jest w porządku. Ale atmosfera w klasie sprawiała, że Ewa była ciągle przygnębiona. Postanowiliśmy spróbować nowego życia w Norwegii. Będzie trudniej, bo inny język i odległa kultura, ale może będzie łatwiej w relacjach z ludźmi.
Nauczycielka była niezadowolona
Co zrobić, jeśli w pobliżu nie ma innej szkoły i nie masz gdzie przenieść dziecka? Władysława Szepel postanowiła się nie poddawać. Jej walka o edukację syna wiązała się również z walką z jego lękami i kompleksami.
– Mykoła bardzo dobrze radził sobie w polskiej szkole średniej –wspomina. – W ciągu trzech miesięcy w szkole poprawił swoje umiejętności językowe na tyle, że z powodzeniem zdał egzamin ósmoklasisty i dostał się do polskiej szkoły o profilu informatycznym. Nie spodziewaliśmy się żadnych problemów.
Mykoła od razu wziął się do nauki. Z niektórymi nauczycielami nie mógł jednak znaleźć wspólnego języka i widziałam, jak zaczyna tracić zainteresowanie nauką i wiarę w siebie.
W pierwszej klasie technikum grożono mu wyrzuceniem ze szkoły z powodu oceny z matematyki, w drugiej klasie poprawiliśmy matematykę– także dlatego, że przyszedł nowy nauczyciel.
Zdarzyło się, że Mykoła miał konflikt z nauczycielką angielskiego. Uczyli się frazeologii i nauczycielka poprosiła go o zapisanie w zeszycie wyrażeń, których dzieci nie znały. Zapisał kilka, ale nauczycielce nie spodobało się, że jest ich tak mało. Wyjaśnił, że uczył się angielskiego w Ukrainie, i znał większość tych wyrażeń. Nauczycielka poprosiła go więc o przetłumaczenie ich na polski. Wtedy Mykoła zdał sobie sprawę, że zna te zwroty w języku angielskim i ukraińskim, ale nie w polskim.
Nauczycielka była niezadowolona. Wezwano mnie do szkoły.
Kiedy indziej zrobił zdjęcie tablicy z zadaniem – z nauczycielką w kadrze. To się jej nie spodobało.
– Jestem nieudacznikiem. Nic nie umiem i nic mi się nie uda –wciąż słyszałam to w domu.
Z pomocą przyszła mi pani Gosia, szkolna psycholożka. Po kilku rozmowach w jej przytulnym gabinecie przy filiżance herbaty mój syn nabrał chęci do odrabiania lekcji i zaczął szukać na YouTube odpowiedzi na pytania, na które nie znał odpowiedzi.
Pani Gosia przekonała Mykołę, że nie jest głupi – tylko profil informatyczny jest trudny. A jemu jest trudniej niż innym, bo jest z innego kraju i dopiero uczy się języka. Więc to normalne, że na początku jest w tyle. Ale już niedługo będzie mu łatwiej i nie powinien się poddawać.
Poradziła mi, bym angażowała syna w zajęcia integracyjne, które odbywają się w szkole: wycieczki, imprezy szkolne itp. Zaczęłam pozwalać mu jeździć na wszystkie wycieczki szkolne, po których dzieci zwykle się zaprzyjaźniają i stają się bardziej otwarte.
I w drugim semestrze nagle zaczął dostawać piątki i szóstki. Żartowałam nawet, że może w trzeciej klasie będzie świetnym uczniem. Najważniejsze, żeby nie chorował i nie opuszczał zajęć.
– I muszę przestać się bać – dodał mój syn.
Dziecko może odmówić wyjścia spod biurka. Szczególnie gdy tęskni za ojcem żołnierzem
Maria Górska: 9 lipca spotkałyśmy się na wiecu w Warszawie, zorganizowanym przez aktywistów Euromajdanu przed szpitalem dla dzieci przy ul. Kopernika. Ludzie przyszli protestować przeciw brutalnemu ostrzałowi Kijowa, podczas którego rosyjska rakieta trafiła w szpital dziecięcy „Ochmatdit”. Dlaczego to dla Pani ważne?
Dorota Łoboda: Od początku inwazji na Ukrainę, czyli od lutego 2022 roku, kiedy do Polski zaczęli napływać uchodźcy z Ukrainy, uczestniczę w większości demonstracji przeciwko agresji Putina. Ten atak uderzył mnie szczególnie mocno, bo trudno wyobrazić sobie większe barbarzyństwo niż atak na szpital dziecięcy. Rodzice zawożą swoje dzieci do szpitala, bo mają nadzieję, że tam zostaną uratowane. Tymczasem terrorysta Putin każe te dzieci zabijać. Przyszłam na tę demonstrację również po to, żeby pokazać Polakom, że ta wojna dzieje się obok nas i to wszystko może spotkać także nas. Nie mówię tylko o tym, że Polska jest zagrożona, ale po prostu o tym, że żaden przyzwoity człowiek nie może godzić się z tym, że takie rzeczy dzieją się w Europie.
Dzieci i ich matki z ostrzeliwanych miast Ukrainy przyjeżdżają do Polski od pierwszych dni wojny, wiele z nich jest tu od niemal trzech lat. O problemach tych dzieci pisze Pani na swoich mediach społecznościowych od początku rosyjskiej inwazji. Co udało się Pani osiągnąć przez ten czas – najpierw jako radnej Warszawy, a teraz jako posłance na Sejm?
Od pierwszych dni uruchomiliśmy centra pomocy, w których dostarczaliśmy uchodźcom z Ukrainy żywność, środki higieniczne, pościel, ubrania i inne niezbędne rzeczy. Ale nawet częściej niż o rzeczy ukraińskie matki w tamtych czasach prosiły nas o pomoc w znalezieniu szkoły lub przedszkola dla swoich dzieci. Tak zrodził się pomysł stworzenia przewodnika po Warszawie dla rodziców i uczniów z Ukrainy, w którym wszystkie niezbędne, praktyczne informacje o tym, jak zapisać dziecko do szkoły lub przedszkola, gdzie uzyskać poradę i pomoc, zostały zebrane i przedstawione w języku ukraińskim.
Sama zaczęłam udzielać konsultacji jako wolontariuszka. W centrum edukacyjnym w Śródmieściu organizowałam spotkania dla ukraińskich nastolatków, którzy chcieli pójść na uniwersytet. Wyjaśniałam, jak działa nasz system, jak ubiegać się o przyjęcie, na jakich stronach internetowych szukać informacji i jaki poziom znajomości języka polskiego jest wymagany. W tym samym czasie organizowałam kursy polskiego dla ukraińskich kobiet, bo jego nauczenie się było kluczowe, by sobie tutaj poradzić i znaleźć pracę.
Ale najważniejsze jest to, że zaczęłam doradzać ukraińskim matkom i szukać w Warszawie placówek dla dzieci, do których mogłyby zapisać dzieci. Mówiłam im, gdzie mają iść, a kiedy było trzeba, jeździłam z ukraińską rodziną, by znaleźć i załatwić dla dziecka miejsce w szkole czy przedszkolu.
Nikt w szkołach nie był przygotowany na to, że nagle pojawi się tak wiele dzieci, które nie mówią po polsku i potrzebują wsparcia
Nie tylko wsparcia w nauce języka, ale też wsparcia psychologicznego, bo w Ukrainie doświadczyły strasznych rzeczy.
Pamięta Pani jakąś konkretną historię?
To był jeden z pierwszych miesięcy wojny. Pomogłam matce znaleźć miejsce w warszawskiej szkole dla jej syna. Tyle że już podczas nauki dziecko zaczęło mieć problemy z nauczycielką. Denerwowało ją, że kopie tornister, chowa się pod biurko, nie chce z nią rozmawiać. Oczekiwała, że chłopiec będzie wdzięczny za to, że dostał nowy tornister, że ma dobrą szkołę – bo to była piękna, nowa szkoła, dobrze wyposażona.
Wyglądało na to, że nauczycielce zabrakło empatii i zrozumienia. Musiałam wytłumaczyć jej, że chłopiec nie chce nowej szkoły i nowego tornistra, ale chce być ze swoim tatą w Ukrainie. Nie potrzebuje nowego piórnika i nowych kolorowych kredek, bo tęskni za tatą i martwi się o niego. Okazało się, że to, co dla mnie było oczywiste, nie było takie dla niej. Zasugerowała, by matka przekonała ojca chłopca do przeprowadzenia z nim telefonicznie rozmowy wychowawczej. Wyjaśniłam, że nie można wymagać od matki, aby jedyną rozmowę, jaką odbywa z mężem i ojcem chłopca w Ukrainie wciągu tygodnia, poświęciła na krzyczenie na dziecko za złe zachowanie w szkole.
Nie zdawaliśmy sobie sprawy, czym jest wojna. Żyliśmy w bezpiecznym kraju i trudno nam było sobie wyobrazić, że za granicą giną ludzie, a ojciec tego dziecka może umrzeć każdego dnia. Dlatego rozmowa między ojcem i synem naprawdę nie powinna dotyczyć tornistra.
Jak się zakończyła ta historia?
Dobrze. Udało mi się uświadomić nauczycielce, że chłopiec nie odpowiadał, bo nie rozumiał polskiego. Po prostu trzeba było dać mu czas. To nic, że dziecko siedzi chwilę pod biurkiem. Bardzo wielu polskich 7-latków też kopie tornistry i siedzi pod biurkiem, bo dzieci są takie same na całym świecie. Ale ukraińskie dzieci potrzebują dodatkowego wsparcia. Bo oprócz tego, że są tylko dziećmi, małymi chłopcami i dziewczynkami, które mogą sprawiać problemy w szkole, mają za sobą wiele doświadczeń, przez które polskie dzieci nigdy nie musiały przechodzić.
1 września wszystkie ukraińskie dzieci w wieku szkolnym, mieszkające w Polsce, muszą pójść do szkoły – niezależnie od tego, czy uczą się zdalnie w systemie ukraińskim. Co Pani o tym sądzi?
Myślę, że to dobra decyzja. Martwiłam się, co się stanie z dziećmi, które nigdzie się nie uczą, ponieważ ukraiński rząd nie wie, co się z nimi dzieje, i nie jest zapewnić im edukacji. Te dzieci są teraz w Polsce. Jeśli nie uczą się w polskich szkołach, polski system edukacji również nie wie, co się z nimi dzieje. To trwa już od niemal trzech lat.
Oczywiście, można by przyjąć, że dzieci mogą nadal uczyć się zdalnie. Pamiętajmy jednak, że one już od pięciu lat uczą się zdalnie, bo wcześniej była pandemia i część z nich od wielu lat nie była w normalnej szkole, gdzie na żywo miałyby kontakt z innymi dziećmi i nauczycielem, a nie z komputerem.
Myślę więc, że tak jak polskie dzieci muszą chodzić do szkoły, tak i ukraińskie dzieci, które są tu na stałe, muszą chodzić do szkoły
Mogą tu zostać na zawsze, a nawet jeśli nie zostaną, to i tak potrzebują kontaktu z innymi dziećmi, potrzebują wsparcia. Być może szkoła zauważy, że dziecko przechodzi kryzys psychiczny i potrzebuje wsparcia – albo że matka tego potrzebuje. Jeśli ona jest stale w pracy lub w domu z dzieckiem i nie ma kontaktu z innymi ludźmi, nie będzie w stanie uzyskać pomocy na czas. Myślę więc, że to dobre rozwiązanie, choć oczywiście będzie ono dużym wyzwaniem, ponieważwedług Ministerstwa Edukacji Narodowej mówimy o około 60 tysiącach dzieci z Ukrainy, które są obecnie w Polsce i nie chodzą do szkoły.
Czy polskie szkoły są gotowe na przyjęcie wszystkich ukraińskich dzieci? Wystarczy dla nich miejsca? Co zmieni się od września i jakie nowe programy zostaną uruchomione?
W Polsce rodzi się coraz mniej dzieci, a co za tym idzie – jest coraz mniej dzieci w szkołach. O ile w dużych miastach nie jest to aż tak zauważalne, o tyle w małych miejscowościach szkoły są niewielkie i miejsca jest aż nadto. Mamy za sobą dwa lata doświadczeń funkcjonowania polskiego systemu oświaty w kontekście wojny w Ukrainie. Na początku nauczyciele z dnia na dzień znaleźli się w sytuacji, w której w klasie pojawiły się obcojęzyczne dzieci i nikt nie wiedział, co robić. Obecnie wielu nauczycieli przeszło już szkolenia i wiedzą, jak pracować z dziećmi innych krajów. Psycholodzy szkolni są gotowi do pracy z dziećmi, które miały traumatyczne doświadczenia. W szkołach będą też zatrudniani asystenci międzykulturowi. Pomogą w integracji nie tylko uczniom, ale też ich matkom, babciom i wszystkim, którzy są z dziećmi w Polsce.
Czym zajmuje się asystent kulturowy?
Pomysł z asystentami to innowacja, która pozwoli każdej potrzebującej szkole zarudnić nauczyciela do pomocy ukraińskim dzieciom. Środki na zatrudnienie nowych pracowników będą pochodzić z dotacji samorządowych i państwowych.
Asystent będzie pomagał w zapisaniu się do szkoły, adaptacji w pierwszych dniach, będzie cały czas obecny w klasie i będzie ułatwiał integrację ukraińskich dzieci z dziećmi polskimi – choć nie tylko z nimi, bo w polskich szkołach są też dzieci z innych krajów. Asystenci będą też pracować z rodzicami. Będą im wyjaśniać, kiedy trzeba wnieść szkolne opłaty, co trzeba kupić dziecku do szkoły, jakie są zwyczaje w Polsce – bo choć większość rzeczy w naszych szkołach jest podobnych, różnice istnieją. Na przykład dziennik elektroniczny. Ukraińskie matki mówiły mi, że w Ukrainie nie jest narzędziem szczególnie popularnym,tymczasem u nas wszystko opiera się na nim.
Asystenci ułatwiają bezpieczne wejście ukraińskich dzieci do polskich szkół. Na początku będzie to trudne dla wszystkich i będzie potrzebnych więcej asystentów międzykulturowych. Mam jednak nadzieję, że z miesiąca na miesiąc będzie coraz lepiej.
Jakie jest Pani podejście do kwestii narodowości asystentów?
Mogą być Polakami czy Polkami, ale muszą mówić po ukraińsku, bo będą pracować z ukraińskimi dziećmi. Niemniej mam szczerą nadzieję, że znaczna część asystentów będzie pochodzić z Ukrainy.
W Polsce jest wiele wykwalifikowanych ukraińskich nauczycielek, które szukają pracy, więc może to dla nich jest szansa
Widzę wiele Ukrainek w Warszawie pracujących na różnych stanowiskach, które nie odpowiadają ich kwalifikacjom. Sprzątają nasze domy, robią nam paznokcie, obcinają włosy w zakładach fryzjerskich, opiekują się naszymi dziećmi. Byłoby wspaniale, gdyby znów mogły pracować jako prawniczki, lekarki i nauczycielki, wykonywać te zawody, które kiedyś wykonywały w Ukrainie! To, że muszą przechodzić przez tak wiele biurokratycznych procedur, utrudnia życienie tylko im, ale także nam!
To bardzo dobrze, że utworzenie stanowiska asystenta międzykulturowego ułatwi zatrudnianie wykwalifikowanych Ukrainek. Mam nadzieję, że uda nam się nieco złagodzić przepisy, by ułatwić specjalistkom z Ukrainy funkcjonowanie w nowym środowisku.
A co z problemem mobbingu w szkołach? To zjawisko jest szczególnie bolesne dla ukraińskich dzieci w Polsce.
Rozmawiałam o tym z wiceminister edukacji Joanną Muchą: ministerstwo jest świadome problemu. Będzie cały pakiet seminariów i szkoleń dla nauczycieli poświęcony sposobom radzenia sobie z tym zjawiskiem. To ważna część roli asystentów międzykulturowych, ponieważ dodatkowa osoba wspierająca ukraińskie dziecko w szkole będzie musiała również stale reagować na przejawy prześladowań czy przemocy wobec ukraińskich dzieci.
Kolejną ważną kwestią jest zachowanie tożsamości narodowej ukraińskich dzieci w polskich szkołach. Obecnie toczy się debata o tym, czy polskie szkoły będą to wspierać, czy wręcz przeciwnie: przyczyniać się do polonizacji młodych Ukraińców. Politycy twierdzą, że nie ma ryzyka, ale dostajemy listy od matek dzieci z różnych szkół, zwłaszcza w Warszawie, opowiadające o np. o tym, że dzieciom zabrania się mówić po ukraińsku na przerwach.
To niedopuszczalne.
Integracja nie oznacza przekształcania dzieci z Ukrainy czy jakiegokolwiek innego kraju w Polaków
Te dzieci uczą się w polskiej szkole, ale mają prawo do własnego języka, własnej tożsamości, własnej historii. Wszelkie działania zmierzające do wynarodowienia dzieci, jakkolwiek by to nie brzmiało, są nielegalne. Szkoła nie ma prawa zabraniać dzieciom mówienia w ich ojczystym języku.
Uważam też jednak, że dzieci, które mają ukraińskie rodziny i stale mówią po ukraińsku w domu, nie zapomną swojego języka. Tak jak polskie dzieci, które są rozsiane po całym świecie. Rodzina też wspiera tradycję, kulturę i znajomość języka.
Jednocześnie nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy rozmawiali z ministerstwem o uczynieniu ukraińskiego dodatkowym językiem nauczania w szkołach. Dzisiaj mieliśmy spotkanie z ustępującym ambasadorem Ukrainy, który podkreślał, że dla państwa ukraińskiego ważne jest, by dzieci w polskich szkołach mogły uczyć się ukraińskiego jako języka dodatkowego. Myślę, że ministerstwo rozważa taką możliwość.
Jaką radę dałaby Pani matce, której dziecko przychodzi do domu i skarży się, że nauczyciel zabrania mu rozmawiać po ukraińsku z kolegami podczas przerwy?
Powiedziałabym jej: napisz skargę do dyrektora, a jeśli to nie pomoże, złóż skargę do kuratorium. Bo tak nie może być. Kurator Oświarty jest w każdym województwie i nadzoruje szkoły. Można do niego zgłaszać wszelkie skargi związane z problemami w szkole.
Jakie jest dziś główne zadanie polskich szkół w stosunku do młodych Ukraińców?
Zapewnienie miejsca do nauki, asystenta kulturowego, wsparcia psychologicznego i dobrej integracji z polskimi dziećmi.
Według oficjalnych danych, od początku inwazji Rosja uprowadziła około 20 tysięcy dzieci z tymczasowo okupowanych terytoriów Ukrainy. Do tej pory tylko 736 z nich mogło wrócić do domu. Do czego Putin potrzebuje ukraińskich dzieci? Jak można powstrzymać zbrodnię ich uprowadzania?
Przyszłość narodu to jego dzieci, a celem tej wojny jest zniszczenie przyszłości narodu. Rosja chce zabrać ukraińskie dzieci i uczynić z nich Rosjan – ukraść najcenniejszy skarb Ukrainy. Niemcy robili to samo podczas II wojny światowej, kiedy chcieli uczynić polskie dzieci Niemcami. To obrzydliwa, barbarzyńska strategia wojenna. Dlatego istnieją organizacje międzynarodowe takie jak ONZ, UNICEF i inne. Muszą one sprawić, że ukraińskie dzieci wrócą do Ukrainy, a Rosja przestanie działać wbrew prawu międzynarodowemu.
Eurostat podaje, że 4,3 miliona uchodźców wojennych z Ukrainy przebywa w Europie z powodu wojny. 950 tys. z nich znajduje się w Polsce. Jak Pani sądzi, kiedy wszyscy ukraińscy uchodźcy będą mogli wrócić do domu?
Nie sądzę, by wszyscy wrócili do domu. Znam kilka kobiet ze wschodniej Ukrainy, których domy zostały zniszczone. Planują zostać w Polsce.
Jednak szczerze życzę, aby każdy, kto chce wrócić do Ukrainy, wrócił i pomógł odbudować ten wspaniały kraj! By tak się stało, musimy dać Ukrainie więcej broni
Jaki wpływ na polsko-ukraińskie sąsiedztwo będzie miał ten epizod w naszej wspólnej historii – to, czego teraz doświadczamy jako sąsiedzi, jako siostry?
Mam nadzieję, że trudna historia, którą mieliśmy wcześniej, zamieni się w przykład dobrego sąsiedztwa, a Polska stanie się krajem, który pomoże Ukrainie wejść do NATO i UE. Gdy tylko Ukraina stanie się częścią Unii Europejskiej, nie będzie już między nami granicy. Już teraz słyszę od wielu Polaków i Polek, że nawiązali tak bliskie relacje i przyjaźnie z kobietami, a nawet z całymi rodzinami z Ukrainy, że kiedy wojna się skończy i Ukraińcy wrócą do domu, ci Polacy pojadą ich odwiedzić, bo dostali zaproszenia. Po zwycięstwie wielu Polaków pojedzie do Ukrainy, aby odwiedzić ludzi, których tu poznali i z którymi się zaprzyjaźnili. By ich wesprzeć– i po prostu pojechać na wakacje. Nagle Ukraina stała się miejscem, o którym dużo myślimy. Wcześniej Polska była bardzo zorientowana na Zachód. Teraz okazało się, że mamy bardzo drogiego sąsiada na wschodzie.
Wszystkie dzieci są równe. I wszystkie chcemy nauczyć, jak sięgać po pomoc
<frame>Tylko 49 proc. ukraińskich dzieci w wieku szkolnym, które z powodu wojny żyją w Polsce, uczęszcza do polskich szkół. A powinne do nich chodzić, żeby nie mieć wyrwy w edukacyjnym życiorysie i integrować się w polskim społeczeństwie. One jednak wolą uczyć się online w ukraińskich szkołach, bo w polskich czują się zagubione. Często są w kiepskiej formie psychicznej, nie znają wystarczająco dobrze polskiego, program szkolny nie jest przystosowany do ich poziomu wiedzy. Bywa, że padają ofiarami rówieśniczej przemocy. Czego potrzebujemy, żeby zachęcić dzieci do nauki w szkołach stacjonarnych? Jakie zmiany wprowadzić w modelu nauczania, jak pracować z dziećmi polskimi i ukraińskimi, żeby się integrowały? W redakcji sestry.eu wiemy, że to jeden z najważniejszych problemów uchodźczych i dlatego stworzyłyśmy cykl Szkoła bez domu. Opisujemy w nim kondycję naszych dzieci, polskie szkoły, współpracę ukraińskiego rządu z polskim. Sięgamy po dobre wzorce, rozmawiamy z nauczycielami, psychologami i urzędnikami. Jeśli masz problem z dzieckiem w szkole, wiesz, jak rozwiązać problem, jesteś rodzicem, nauczycielem, ekspertem – napisz do nas: redakcja@sestry.eu Jesteśmy dla Was. <frame>
Kiedy ponad dwa lata temu, w lutym 2022 roku, do Polski zaczęły przyjeżdżać ukraińskie kobiety z dziećmi, sytuacja - także ta związana z edukacją dzieci - była nagła. Awaryjna. Po dwóch latach już awaryjna nie jest, nie jest też tymczasowa. A jednak mimo to brakuje rozwiązań, procedur i narzędzi, które pozwoliłyby dobrze opiekować się dziećmi i młodzieżą z Ukrainy. Z systemy edukacji zniknęło ponad 100 tysięcy dzieci. To, delikatnie mówiąc, alarmujące.
Rzeczywiście, wiele dzieci - tysiące dzieci - wypadło z systemu, i to trzeba naprawić. Ale też nie jest tak, że one zupełnie zniknęły, bo ich sytuację monitorują rozmaite organizacje pozarządowe oraz powinny monitorować Ośrodki Pomocy Społecznej. Natomiast już na początku wybuchu wojny uważałam i mówiłam to wielokrotnie, że w tej sytuacji, w której do nas dzieci z Ukrainy przyjechały, edukacja nie była priorytetem.
Dlaczego?
Dlatego, że przede wszystkim to nie była jedna, homogeniczna grupa. Nie, przyjechały i dzieci, które mieszkały w zachodniej Ukrainie, blisko granicy z Polską, które owszem, wyjechały z powodu wojny, ale jednak w ich przypadku była to nieco inna zmiana miejsca zamieszkania, i te, które przyjechały z frontu. Które dosłownie uciekły przed bombami. Były inne, ważniejsze potrzeby - zaadresowanie tego kryzysu, a nie posyłanie na lekcje geografii czy matematyki. Teraz nie tylko mamy dzieci, których brakuje w systemie, ale i ludzi, którzy są zmęczeni pomocą. Oraz osamotnionych nauczycieli.
Z ostatniego sondażu wynika, że o ile większość Polaków i Polek wciąż popiera wspieranie Ukrainy, to prawie połowa uważa, że ta pomoc powinna odbywać się poza granicami Polski. To ogromna zmiana, która przekłada się w oczywisty sposób, także na dzieci.
Początkowo społeczeństwo bardzo angażowało się w pomoc, z czasem ta gotowość wygasa - to naturalne, zbadane, opisane zjawisko faz reakcji społecznej na katastrofę. Pierwszym etapem jest faza heroiczna, zwiększa się solidarność, aż dochodzimy do tzw. miesiąca miodowego, gdzie wsparcie i pomoc płynie strumieniami. Potem stopniowo pojawia się zmęczenie, wypalenie, obawa, wycofanie wsparcia- to faza tzw. utraty złudzeń.
To się dzieje w każdym kraju, w każdej społeczności, której dotyka kataklizm, przyjmowanie uchodźców czy klęska żywiołowa. Moje pytanie brzmi natomiast: skoro wiemy, że tak to wygląda z punktu nauki, to dlaczego nie mamy na to gotowych rozwiązań?
Była mobilizacja, teraz jest pewna normalizacja i stagnacja - i tu nam brakuje narzędzi, aby przejść do fazy rekonstrukcji, czyli sytuacji, w której życie obywateli i osób dotkniętych kryzysem się normalizuje. Społeczeństwo, wyczerpane pomocą, mam tu na myśli także, a może przede wszystkim, organizacje pozarządowe, nie dostało oprócz braw żadnego wsparcia. Żadnego. Łatwo się wypalić w roli osoby, która niesie pomoc, która codziennie obserwuje ludzkie dramaty, widzi matki oddzielone od rodziny, osamotnione dzieci, tragedie całych rodzin. A jednak nikt o tych ludziach nie pomyślał.
Koszty pomocy ponosili sami?
Psychologowie i inni specjaliści zobligowani są do superwizji (często finansowanej z własnej kieszeni), ale ludzie dobrej woli nie mają dostępu do superwizji i wsparcia dla siebie. I specjaliści działający na rzecz wsparcia Ukraińców i pracownicy NGO i pozostali obywatele, jeśli chcieli pomocy, musieli i wciąż muszą szukać jej na własną rękę. A to też kosztowne. Koszta są duże, wojna trwa, ludzie są zmęczeni. Część pomagających cierpi na traumę zastępczą w wyniku niesienia pomocy lub wyczerpanie empatią, nie mają już siły pomagać.
Kampanie wyborcze nie pomogły.
Przeciwnie, żerowały na uprzedzeniach, resentymentach i obawach, a ponieważ jako społeczeństwo jesteśmy niedoinformowani, te nasiona padały na podatny grunt, co powodowało, że pojawiały się wątpliwości, czy to nasze zaangażowanie ma sens i czy w ogóle jest konieczność wymyślania jakichkolwiek dodatkowych programów dla uchodźców. Jeśli przeanalizujemy badania naukowe robione na przykład w Niemczech czy Francji, krajach, które bardzo dużo przyjmowały do siebie obcokrajowców, to zobaczymy, że najistotniejsze to mieć sprawdzone programy, które umożliwiają nie tylko zaspokojenie podstawowych potrzeb osób w kryzysie, ale także asymilację i integrację społeczną.
Co wydarzyło się w Polsce?
Na samym początku wojny za główny cel przyjęliśmy integrowanie środowisk. Pamiętam, jak alarmowałam wtedy, żeby tego nie robić. Oni ledwo do nas przybyli, a my tu organizujemy jakieś integracyjne spotkania. To nie był czas na to, wtedy był czas na zaspokojenie potrzeb bezpieczeństwa, dachu nad głową, pożywienia i środków na życie. Dostarczenie wsparcia specjalistycznego, jeśli uchodzący by tego potrzebowali. Natomiast po czasie zaspakajania tych podstawowych potrzeb nadchodzi czas na działania asymilacyjne i integracyjne, na włączanie dzieci do systemu edukacji, a dorosłych do programów aktywizacji zawodowo-społecznej.
Czyli jakich dokładnie?
Powinny powstać programy, które budują integrację społeczną z osobami uchodzącymi przed wojną, a które chcą u nas pozostać i nie mogą wrócić jeszcze do swojego kraju. Powinniśmy stworzyć kampanię informującą, kim jest uchodźca, a kim emigrant, co to jest ochrona międzynarodowa, jakie są nasze zobowiązania wynikające z bycia członkiem Unii Europejskiej czy ONZ. Chodzi o to, żebyśmy nie nadawali złych intencji, potrafili utrzymać pewien poziom życzliwości do siebie, sympatii, empatii. A to niełatwe w sytuacji, w której większość z nas odczuwa frustracje związaną z kosztami życia, inflacją, niedostatkiem, koniecznością wiązania końca z końcem. Pojawiają się więc myśli, podsycane umiejętnie przez niektórych polityków, że Ukraińcy dostają 800 plus, mieszkania, jakieś zasiłki, a ty, Polaku, musisz się na to wszystko napracować.
Przy czym jest to, oczywiście, fałszywa narracja, bo obecność Ukraińców w kraju Polsce się opłaca. Ale te wiadomości nie przebijają się do mainstreamu
Za to czytamy o tym, że zabierają oni miejsca pracy i miejsca w przedszkolach. To też nieprawda, ale prawdą jest, że nie umiemy w pełni wykorzystać potencjału tych ludzi. W dodatku jeśli mam być szczera, to jesteśmy jako społeczeństwo trochę hipokrytami, bo z jednej strony narzekamy na Ukraińców, ale panią do gotowania i sprzątania chętnie zatrudnimy, bo jej usługi są tańsze, a w dodatku - zbyt często - nieopodatkowane.
No dobrze, ale wróćmy do szkoły.
Nigdy od tego tematu nie odeszłyśmy, już tłumaczę, dlaczego. W takich domach, w takim systemie, są nasze dzieci, które potem w szkole czy przedszkolu powtarzają to, co słyszą w domu, obserwują, sprawdzają czy tak faktycznie jest, jak mówi mama i tata. Bo dzieci uczą się, obserwując dorosłych. Często z tego powodu nie chcą lub nie potrafią nawiązać relacji, przyjąć dzieci z Ukrainy do grup rówieśniczych. Tolerują je, akceptują, ale często trudno mówić o pełnej przynależności czy przyjaźni. W dodatku nie wiedzą, jak długo te dzieci zostaną - czy zaraz wyjadą, czy pobędą jeszcze miesiąc, czy wrócą po wakacjach. To powoduje, że nie chcą/nie potrafią, nawet nieświadomie, inwestować w taką przyjaźń, dlatego trudno o głębsze więzi. Oczywiście są też takie miejsca (szkoły), w których o te relacje z należytą starannością zadbali dyrektorzy, nauczyciele czy rodzice i chylę im za to czoła, ale nadal są one wyjątkiem.
Co więc zrobić?
Są takie czynniki zewnętrzne, na które dużego wpływu nie mamy np. na to jak długa ta wojna będzie trwać. Są też takie, na które wpływ mamy. Chodzi tu o stworzenie takich strategii, takich programów, szczególnie tych profilaktycznych na terenie szkół, które będą dbały przede wszystkim o pierwszą pomoc psychologiczną. I my jako Fundacja Unaweza, myśląc o tym, jak moglibyśmy wesprzeć szkoły, chcieliśmy stworzyć taki program, który będzie przede wszystkim prosty w obsłudze dla nauczyciela, a zarazem skuteczny i interesujący dla ucznia. Taki program, który krok po kroku poprowadzi nauczyciela w realizacji danej lekcji, da mu konkretną wiedzą poprzez eksperckie szkolenia, a także bieżące wsparcie koordynatorek wojewódzkich, aby nauczyciel nie pozostawał z tym programem sam. Program, który po prostu mówi co robić, czego nie robić, jak to robić.
Co robić, czego nie robić, jak robić?
Przede wszystkim wzmacniać wszystkie potrzeby dzieciaków, niezależnie od ich płci, pochodzenia, religii, orientacji psychoseksualnej. Dlatego nasz program jest bardzo neutralny kulturowo.
Przygotowując program braliście pod uwagę te setki tysięcy ukraińskich dzieci?
Braliśmy pod uwagę wszystkie dzieci. To program realizujący założenia profilaktyki uniwersalnej, nie selektywnej, zatem skierowany jest też do dzieci i młodzieży z różnymi doświadczeniami. Jeśli program i zajęcia w jego ramach są po prostu dla wszystkich dzieci, daje to możliwość skuteczniejszej integracji. Pokazujemy, że wszystkie dzieci są na równi ze sobą, nikogo nie wyróżniamy. Każdy powinien nauczyć się, jak komunikować swoje potrzeby emocjonalne, jak prosić o pomoc, jak korzystać z tej pierwszej pomocy psychologicznej. Jednocześnie szkolimy nauczycieli prowadzących zajęcia, jak tej pierwszej pomocy psychologicznej udzielać. Mamy taką wizję, że chcielibyśmy całą Polskę przeszkolić w pierwszej pomocy psychologicznej.
Dlaczego to takie ważne?
Dlatego, że pozwala zauważyć problem u dziecka zanim dziecko będzie wymagało specjalistycznej pomocy, a jeśli taka będzie potrzebna, organizuje wsparcie dziecku adekwatnie do potrzeb. Pamiętajmy, że nie każdy kryzys dziecka od razu trzeba zabezpieczać interwencyjnie. Czasami dziecko potrzebuje zwyczajnie powiedzieć, że się boi, ma jakiś kłopot, czuje niepokój. Potrzebuje pogadać z kimś, może niekoniecznie z rodzicem czy opiekunem.
Nasz program przygotowuje do takiej roli nauczycieli, a dzieci uczy jak właściwie rozpoznawać swoje emocje, jak je odczytywać w swoim ciele, co one komunikują
Czym one są? O potrzebach uczymy tak, by dzieci i nauczyciele wiedzieli, jak rozróżniać potrzeby od strategii zaspokajania potrzeb lub zachcianek. Następnym krokiem jest uczenie czym są granice. Wszelakie granice, czyli emocjonalne, fizyczne, duchowe czy intelektualne oraz jak komunikować te granice i co robić, kiedy te granice są przekraczane. Następnie przygotowujemy dzieci do tego jak komunikować swój problem, gdzie szukać wsparcia, jak poprosić o pomoc. Wszystko to dzieje się w pierwszym półroczu. Cel jest taki, że po tym czasie dziecko już rozumie, co się z nim dzieje, do kogo pójść, jakiego komunikatu użyć, żeby dać znać dorosłym, że coś jest nie tak, że potrzebne jest zaspokojenie konkretnej potrzeby, albo, że ktoś je krzywdzi, rani. Konkretnie, praktycznie, bo często tego typu programy pełne są frazesów. A frazesy nie działają. Ten program jest mówieniem wprost co mówić, czego nie mówić. Tak samo dla nauczyciela, tak samo dla dziecka i jego rodzica.
Na przykład?
Na przykład w lekcji 4 dla klas 4-6; 7-8 i ponadpodstawowych zamieściliśmy instrukcję jak komunikować potrzebę pomocy opracowaną przez Nastoletni Azyl zatytułowaną "POMOC":
P – POSZUKAJ ZAUFANEJ OSOBY
Znajdź zaufaną osobę, taką jak: rodzic, babcia, ciocia, przyjaciel, ulubiony nauczyciel, pedagog szkolny, psycholog szkolny lub wychowawca, do której możesz się zwrócić. Może to być ktoś, kto wydaje ci się wyrozumiały i gotowy do wysłuchania.
O – ODWAGA TO PIERWSZY KROK
Wykorzystaj sprzyjający moment, by porozmawiać z kimś o swoim problemie lub umówić się na rozmowę. Uznaj niepokój, który czujesz w związku z planowaną rozmową. Pozwól go sobie mocno poczuć, a następnie skup się na pragnieniu zainicjowania rozmowy. Pozwól, aby te dwa uczucia przenikały się i rozbudziły Twoja odwagę.
M – MÓW TO, CO CZUJESZ
Jeśli nie jesteś pewien/pewna, jak rozpocząć rozmowę, możesz powiedzieć: „Chciałbym/-łabym porozmawiać z tobą o czymś ważnym. Czuję się ostatnio bardzo przygnębiony/-na, przeżywam trudności i potrzebuję wsparcia”. Możesz tę rozmowę zacząć metodą karteczki, tzn. zapisać powyższe przykładowe komunikaty na karteczce i podać ją zaufanej osobie. Ta metoda jest przydatna dla osób, którym trudno zacząć rozmowę. Opowiedz osobie, z którą rozmawiasz, o swoich uczuciach i o tym, co cię niepokoi. Możesz powiedzieć: „Czuję się smutny/-na, niepokoję się o swoje zdrowie psychiczne i potrzebuję pomocy, aby z tym sobie poradzić”.
O – OTWARCIE I SZCZERZE
Pamiętaj, że ważne jest, aby być szczerym i otwartym w trakcie rozmowy. Jeśli Twoje uczucia podpowiadają Ci w trakcie rozmowy, że jednak nie czujesz się bezpiecznie, to zawsze możesz ją przerwać, wycofać się i poszukać pomocy gdzie indziej.
C – CZAS NA WSPARCIE
Powiedz osobie, z którą rozmawiasz, że potrzebujesz wsparcia i pomocy w znalezieniu odpowiednich rozwiązań. Możesz zapytać: „Czy możesz mi pomóc w znalezieniu profesjonalnej pomocy?”, „Nie potrafię powiedzieć o tym rodzicom. Czy mógłby Pan/mogłaby Pani to zrobić?”, „Czy pomożesz mi się umówić na wizytę?”.
Co jeszcze znalazło się w programie?
Następne półrocze poświęcone jest higienie cyfrowej i bezpieczeństwu w sieci, ale podane kompletnie inaczej niż zazwyczaj. My dzieci nie straszymy, nie mówimy: "Nie wolno ci tyle korzystać", "zabiorę ci telefon", "szlaban na gry". My mówimy: Internet jest częścią naszego świata, środowiskiem, w którym się poruszamy. Zwiększamy pewną świadomość tego, że dzieci mogą same uznać i ustalić, czego jest u nich za dużo, czego powinno być więcej, czego mniej. Zachęcamy w ramach tego programu do wspólnych projektów i zadań, w których dzieciaki trenują nowe kompetencje - takie, które wybiorą, a nie te, które my im chcemy narzucić, bo dzieci świetnie umieją robić research i pewne zjawiska diagnozować. Trzeba im zaufać. Całość jest holistyczną opowieścią o tym, że nasze emocje, nasza emocjonalność, nasza równowaga psychiczna zależy od wielu obszarów: jak sen, zdrowy styl odżywiania, ruch, wspierające relacje społeczne czy też dobra wiedza. Bo to wszystko ma wpływ na nasz dobrostan.
Kluczem jest to, że nauczyciel nie przemawia ex katedra, ale jest bardziej moderatorem i partnerem, który czuwa, a nie instruuje
Czy rodzice również są włączeni w program?
Przygotowaliśmy program wsparcia dla rodziców, który zawiera cykl filmów i webinarów przygotowanych przez ekspertów z dziedziny psychologii, psychiatrii, a także przez samych Młodych.
W tworzeniu programów wsparcia kierowanych do osób uchodzących przed wojną pamiętać należy, że mają one dodawać im mocy i sprawczości, a nie ją odbierać. Osoby, które straciły dach nad głową, nie mogą latami czuć się zależne od pomocy innych. Naszym zadaniem jest przywracanie im samodzielności, niezależności i wolności. Bardzo łatwo jest w takiej sytuacji pomylić pomoc systemową z systemową przemocą. Moim zdaniem nie chodzi o to, aby wstrzymywać dzielenie się posiadanymi zasobami, a o to, aby rozdzielać je i dostarczać adekwatnie do potrzeb. Jesteśmy ojcami i matkami praw dziecka na świecie, to wywołuje w nas odpowiedzialność za wszystkie dzieci, które mieszkają w naszym kraju lub które do nas uciekają. Nie może być tak, że tak wiele dzieci nie korzysta z prawa do nauki, nie może skorzystać z tworzenia relacji rówieśniczych czy właściwej opieki medycznej, że tak wiele dzieci nadal doświadcza przemocy czy umiera na wschodniej granicy naszego kraju. To nasz społeczny obowiązek, aby dać tym dzieciom wszystko czego potrzebują bez żadnych kompromisów i wymówek.
Justyna Żukowska-Gołębiewska - psycholożka, psychotraumatolożoka, absolwentka Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, na kierunku psychologia kliniczna. Absolwentka studiów podyplomowych min. z psychotraumatologii, zarządzania oświatą i przygotowania pedagogicznego oraz wielu szkoleń z zakresu psychologii i psychoterapii w tym Studium Integracyjnej Terapii osób po traumie oraz całościowego szkolenia certyfikującego I i II stopnia Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach. Ukończyła także Studium Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie w Niebieskiej Linii oraz Studium Interwencji Kryzysowej i Studium Terapii Uzależnień. Mediatorka w sprawach rodzinnych, terapeutka rodzin i dzieci.
Główna koordynatorka programu profilaktycznego „Godzina dla MŁODYCH GŁÓW” realizowanego w ramach projektu „MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym” fundacji UNAWEZA. Koordynatorka koalicji na rzecz MŁODYCH GŁÓW przy fundacji UNAWEZA.
Wspiera dzieci i młodzież zagrożone wykluczeniem społecznym szczególnie w obszarze kryzysu w rodzinie: stresu mniejszościowego, traumy prostej i złożonej, rozstania rodziców, przemocy poseparacyjnej, przemocy wobec dziecka (w tym rówieśniczej), przemocy wobec osoby z niepełnosprawnością i chorobą przewlekłą oraz kryzysu psychicznego. Prowadzi szkolenia w zakresie Umiejętności i Kompetencji Rodzicielskich oraz szkolenia specjalistyczne nt. interwencji kryzysowej w sytuacji przemocy czy zagrożenia suicydalnego, pomocy psychologicznej osób po doświadczeniu traumy. Zaangażowana społeczniczka na rzecz poprawy jakości życia dzieci w sytuacji szeroko pojętego kryzysu rodziny, zaangażowana w promowanie odpowiedzialnego rodzicielstwa.
Polscy nauczyciele są pod wrażeniem mądrości ukraińskich dzieci – mówi Lilia Andrejewa, psycholożka
Olga Pakosz: Dwa lata wojny to dwa lata adaptacji ukraińskich dzieci w polskim środowisku edukacyjnym. Jak sobie radzą?
Lilia Andrejewa: W fundacji „Zustricz” nie pracuję z dziećmi jako klientami. Pracuję tam jako superwizorka psychologów pracujących z dziećmi. Miałam tu do czynienia z różnymi potrzebami ukraińskich dzieci i ich rodziców dotyczącymi polskich szkół. Ogólnie nasze dzieci całkiem nieźle się adaptują, ale wciąż jest wiele problematycznych kwestii, które potrzebują rozwiązania.
Łatwiej adaptują się młodsze dzieci, trudniej nastolatki – dzieci ze starszych klas, licealiści i studenci
Dlaczego tak jest?
Główny problem to język. Znajomość i poziom opanowania języka najbardziej wpływa na komunikację, a co za tym idzie – na adaptację. Młodsze dzieci są elastyczne i szybko uczą się nowych języków. Moja córka poszła do pierwszej klasy w Polsce i mówi bez akcentu, a nauka nie sprawia jej trudności. Starsze dzieci mają problemy nawet z terminologią: fizyka, matematyka, chemia, historia, geografia – tego wszystkiego w zasadzie trzeba uczyć się od nowa. A jeśli są egzaminy – 8 klasa lub liceum – to już jest duży problem.
Nastolatki trudniej się adaptują także dlatego, że w większości przypadków wyjechali nie z własnej woli. Jeżeli dorośli świadomie wybrali bycie uchodźcami lub migrację (bądźmy szczerzy: nie wszyscy uciekli przed wojną), to dzieci nikt o to nie pytał. Dzieciom się mówi: „Wyjeżdżamy”. Dlatego często bunt nastolatków wynika z tego, że opuszczają nie tylko swoją szkołę, swój kraj, ale także swoich przyjaciół.
A w okresie dojrzewania trudno znaleźć przyjaciół...
Niektórym łatwiej, niektórym trudniej, ale tych drugich jest więcej. Duży wpływ ma na to światopogląd rodziców. Jeśli rodzice łatwo się adaptują, jeśli udaje im się tutaj zorganizować swoje życie, nawiązać nowe znajomości, znaleźć pracę, to dzieciom też jest łatwiej.
Jeżeli rodzice lub opiekunowie tęsknią za domem, chcą wrócić, często mówią o nienawiści, a nawet złości, to oczywiście przenosi się to na dzieci. Ale i dzieci również mogą mieć wpływ na dorosłych.
Zdarza się, że tak łatwo adaptują się w polskich szkołach, że rodzice zaczynają adaptować się do nowego środowiska w ślad za nimi
Wszyscy boją się buntu nastolatków. Jakie są jego objawy?
Kiedyś w internatach Krakowa prowadziliśmy treningi dla nastolatków i dawaliśmy im zadanie, aby przedstawili siebie w społeczeństwie w technice kolażu lub rysunku. Jedna grupa namalowała kaktusy, które kwitną. Zapytałam, co to oznacza. Dzieci odpowiedziały: „Jesteśmy kwiatami, ale jesteśmy kolczaste”.
Objawy buntu nastolatków to stały rollercoaster: szybkie zmiany nastroju nawet sto razy dziennie. „Teraz czuję się dobrze, za sekundę mogę być zły”. „Uczucie, że nie jestem wolna i jednocześnie nie mogę się oddzielić”. Podczas buntu wielu nastolatków (lub ich rodziców) zwraca się do nas z problemem samookaleczania. Chłopcy i dziewczęta celowo uszkadzają swoje ciała, tną skórę, ponieważ czują się bardzo źle psychicznie.
Podobną naturę ma adaptacja: „Nie chcę być tutaj, chcę wrócić”.
Jeśli chodzi o powrót do Ukrainy, to czy dzieci zdają sobie sprawę z niebezpieczeństw, które tam panują?
Nie zawsze. Często czują niebezpieczeństwo tutaj, w Polsce. Jest im tu tak trudno, że chcą wrócić tam, gdzie było im dobrze. Na początku wojny, kiedy rodzice je zabrali, wszystko działo się tak szybko, że nie każde z nich zrozumiało, dlaczego zostało wywiezione. Dlatego pojawia się pragnienie, aby trzymać się czegoś znajomego – przyjaciół czy krewnych, którzy zostali w Ukrainie.
Bunt nastolatków to chęć zrobienia czegoś bez świadomości, że to może być niebezpieczne
Innym objawem jest totalne nieakceptowanie swojego wyglądu. To, jak również problemy z wagą, częściej zdarzają się u dziewczyn. Chodzi o bulimię lub anoreksję, które są odzwierciedleniem braku akceptacji otoczenia i siebie w tym otoczeniu.
Czy wiele ukraińskich dzieci szuka pomocy?
Bardzo wiele. Zazwyczaj młodsze dzieci są przyprowadzane przez rodziców, natomiast nastolatki – i to mnie zaskakuje – przychodzą same. Mieszkam w Krakowie od 8 lat i przed wojną nastolatków trzeba było wyciągać na takie konsultacje. Teraz sami proszą rodziców, by zapisali ich na terapię. Albo przychodzą sami, a potem przyprowadzają jeszcze rodziców...
Ostatnio mieliśmy sytuację, kiedy 10-letni chłopiec przyprowadził sąsiadkę, 14-letnią dziewczynkę, do psychologa w fundacji, ponieważ tę dziewczynkę bił ojciec. Przyprowadził ją za rękę i powiedział: „pomóżcie”.
Świadomość nastolatków jest na wysokim poziomie. To pozytywny sygnał, że rozumieją, że coś jest nie tak. Są bardziej świadomi niż my byliśmy. I kiedy coś im nie odpowiada, chcą to naprawić. Mają wiele pytań do siebie, do swojego wieku, do teraźniejszości, do przyszłości.
Jest kategoria nastolatków, którzy przyjechali do Polski i mieszkają tu sami, podczas gdy ich rodzice zostali w Ukrainie. Często można usłyszeć od ich krewnych, że te dzieci cierpią z powodu niechęci do dorastania: „Dlaczego to mi się przytrafiło? Nie chcę być dorosłym i wszystko załatwiać”.
Tak, to bolesny temat. Ci nastolatkowie nie przeszli przez wszystkie etapy dojrzewania i separacji. Na szczęście przez te dwa lata nie spotkałam się z przypadkami samobójstw wśród nastolatków ani o takich przypadkach nie słyszałam. Ale przed wojną takie się zdarzały.
Jeśli udało się zainterweniować, kończyło się tym, że dziecko zaczynało normalnie się uczyć, chodzić na różne zajęcia i odnajdywać swoje miejsce. Czasem rodzice przyjeżdżali do takich dzieci, mieszkali z nimi, ponieważ separacja okazała się nie do zniesienia lub niemożliwa.
Innym bolesnym tematem wśród nastolatków jest wybór: „kim się widzę”. Czy podobają mi się dziewczyny, czy chłopcy. Dziś to modny trend – określanie swojej seksualności.
Jak pomóc dzieciom?
Dzieci trzeba słuchać. I słyszeć je. Trzeba mieć dla nich zasoby. Nie można ich wysyłać do terapeuty ze słowami: „Zróbcie coś z moim dzieckiem” – a takie przypadki niestety stanowią 80 na 100. Chociaż znacznie skuteczniejsze jest, gdy rodzice przychodzą z dziećmi i najpierw zajmują się sobą – tym co się dzieje w rodzinie, jak sami się komunikują i jak odnoszą się do swoich dzieci.
Zdjęcia: Shutterstock. Zdjęcie w zajawce: Tomasz Pietrzyk/Agencja Wyborcza.pl
„Mój dyplom spłonął wraz z domem w Mariupolu”. Jak ukraińskie nauczycielki odbudowują swe kariery w Polsce
Zaświadczenie to za mało
– Mieliśmy szczęście, że opuściliśmy Mariupol pierwszym korytarzem 16 marca 2022 roku. To była ruletka, w której stawką było przetrwanie – mówi Olga Jefremowa, pedagog, która uciekła do Polski ze swoim trzyletnim synem i dziś mieszka we Wrocławiu. – Wcześniej byliśmy całkowicie odcięci od informacji, bez prądu, wody i jedzenia. Nie wiedzieliśmy, czy poza naszym domem jest jeszcze Ukraina. Patrzyłam, jak samochody z białymi szmatami odjeżdżają, niektóre potem wracają – i podjęłam decyzję. Wyszliśmy z domu w tym, co mieliśmy na sobie. Wzięłam paszport, ale nie myślałam wtedy o dokumentach potwierdzających moje wykształcenie. Miałam nadzieję, że wrócimy. Jednak w dniu, w którym zbombardowano teatr dramatyczny w Mariupolu, pięciopiętrowy budynek naszej szkoły również został trafiony. Wszystko spłonęło.
Olga Jefremowa jest filolożką, absolwentką Państwowego Uniwersytetu w Mariupolu. Ma dwie specjalizacje: grecką i angielską. Osobie z jej wiedzą dzięki dużej greckiej diasporze, konsulatowi i międzynarodowym projektom biznesowym w spokojnym do niedawna Mariupolu łatwo było znaleźć pracę. Swego czasu pracowała również w Grecji.
– Nasza placówka edukacyjna przeniosła się do Kijowa – mówi. – Problem w tym, że nie było żadnych dokumentów potwierdzających kwalifikacje na nośnikach elektronicznych; cała baza danych pozostała w okupowanym mieście. Wysłali mi więc tylko zaświadczenie, że studiowałam, ale to nie wystarczyło.
Teraz uczy dzieci angielskiego, pracuje też dla Czerwonego Krzyża, który oferuje bezpłatne kursy dla dzieci i dorosłych:
– W Polsce znalezienie wymagającej wysokich kwalifikacji pracy w oświacie jest dla Ukrainki prawie niemożliwe.
Z dyplomem filolożki można dostać pracę tylko w fabryce lub na innym stanowisku wymagającym niskich kwalifikacji
Zapełnić lukę
Aby poprawić swoją pozycję na rynku pracy, Olga, jak wiele innych ukraińskich nauczycielek, wzięła udział w projekcie „Pracuj zgodnie z wykształceniem, pracuj w edukacji”, zorganizowanym przez Fundację „Niezłomna Ukraina”.
Dzięki tej inicjatywie nauczyciele, pedagodzy, psycholodzy szkolni z ukraińskim wykształceniem, pielęgniarki szkolne i pracownicy szkolnej gastronomii mogą nostryfikować swoje dyplomy, wziąć udział w kursie języka polskiego, doskonalić umiejętności, poznać specyfikę polskiego systemu edukacji i program nauczania. A potem – znaleźć zatrudnienie w polskich placówkach oświatowych.
– Polskie instytucje edukacyjne od dawna cierpią na niedobór kadry – mówi Maryna Jusyn, kierowniczka działu komunikacji w fundacji „Niezłomna Ukraina”. – Ukraińscy specjaliści byliby w stanie tę lukę zapełnić, ale nie mogą, bo ukraińskie dokumenty edukacyjne nie są w Polsce uznawane.
Procedura potwierdzania dyplomów jest skomplikowana i kosztowna, więc ukraińskim nauczycielom trudno sobie z tym poradzić
W programie zarejestrowało się ponad 1800 ukraińskich nauczycieli. Najwięcej wniosków o nostryfikację dyplomu dotyczy nauczycieli języków obcych – 339, psychologii – 121 i matematyki – 104. Dzięki finansowaniu przez CARE Polska i Mosakowski Family Foundation udział w programie jest dla ukraińskich nauczycieli bezpłatny.
Zostań, jesteś obiecująca
Maria Switłyk-Braiłko z Zaporoża również wzięła udział w projekcie „Pracuj zgodnie z wykształceniem, pracuj w edukacji”. Od dwóch lat pracuje jako asystentka nauczyciela dla ukraińskich uczniów w szkole w Ciechocinku. Też ma nadzieję, że uda się jej nostryfikować swój dyplom.
– Jestem asystentką nauczyciela, ale otrzymuję najniższe wynagrodzenie, bo zatrudniono mnie jako konserwatora – przyznaje. – Dyrektor szkoły jest zainteresowany zatrudnieniem mnie jako asystentki dziecka ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, ale nie mogę objąć tego stanowiska bez uznania mojego dyplomu.
Kiedy zaczęła się inwazja, Maria zamierzała wyjechać do rodziców mieszkających w rejonie połohowskim, lecz jej rodzinny dom znalazł się pod okupacją. Rodzice nalegali, by wyjechała za granicę. W Polsce przez ponad sześć miesięcy pracowała jako kelnerka w sanatorium.
– Na początku wszyscy obiecywali mi pracę, bo nauczyciele o specjalności „edukacja inkluzywna” są bardzo poszukiwani – wspomina. – Ale kiedy już zaczynałam się tym interesować, zmieniali zdanie. Niepotwierdzony dyplom – raz, niewystarczające umiejętności językowe – dwa. I tak dalej.
Pod koniec sierpnia rada Ciechocinka i burmistrz zdecydują o dodatkowym finansowaniu szkół i faktycznym podziale pieniędzy na asystentów nauczycieli:
– W naszym mieście są dwie szkoły, więc ja i mój partner musimy czekać na decyzję i martwimy się. Nasza praca zależy od liczby dzieci z Ukrainy
Jak tylko zrobi się bezpiecznie, Maria planuje wrócić do Ukrainy:
– Mówią, że powinnam zostać – że jestem młoda, obiecująca, że tu jest więcej możliwości. Ale dla mnie ważne jest to, by uczestniczyć w rozwoju naszego społeczeństwa. Dużo pracowałem z dziećmi i brakuje mi tej komunikacji na żywo. Tęsknię za tym, widzę siebie w Ukrainie, chcę rozwijać się jako nauczycielka i naukowczyni.
By nie liczyć każdego grosza
Inna Łomakina jest nauczycielką fizyki, pochodzi z Równego. Wraz z trójką dzieci osiedliła się w Świebodzicach. Udało jej się również pracować jako wolontariuszka:
– Żeby nie liczyć każdego grosza, zaczęłam szukać takiej pracy, która pozwoliłby mi zawozić dzieci do szkoły i przedszkola, a potem je odbierać. Uczęszczałam na kursy języka polskiego, lecz poziom mojej wiedzy nie pozwalał na podjęcie pracy w zawodzie. Zgodziłam się więc pracować jako sprzątaczka w piekarni.
Kobieta mówi, że to był wymuszony krok, i ma nadzieję na powrót do nauczania.
– Poszłam do pośredniaka, ale tam był wakat tylko na dwie godziny pracy w moim zawodzie – nauczyciela fizyki i informatyki. To bardzo mało. Zarobiłabym tylko tyle, by pokryć koszty dojazdu do pracy – mówi Inna Łomakina. – Poza tym żeby pracować jako nauczycielka w Polsce, trzeba mieć nostryfikowany dyplom, odpowiednią liczbę godzin i dobrze znać język polski, ze słownictwe wymaganym na lekcjach. Uczę się więc polskiego każdego dnia.
1500 złotych w trzech szkołach
Ołena Safronowa jest praktykującą psycholożką. Przed inwazją mieszkała w Buczy. Ewakuowała się tuż przed tym jak Rosjanie dokonali tam masakry. Do dziś, gdy wspomina tę podróż, nie może powstrzymać łez. W Polsce pierwszą pracę dostała w lokalu gastronomicznym. Obierała ziemniaki.
– Pracowałam jako psycholożka w miasteczku pod Wrocławiem, a potem w miejskim ośrodku pomocy społecznej. Ale nie trwało to długo długo, ledwie dwa tygodnie, bo mieli podpisać ze mną umowę o dzieło, ale tego nie zrobili. Odeszłam więc – i nic mi nie zapłacili.
Jako psycholożka na początku wojny pomagała wielu ludziom za darmo. Później została zatrudniona na sześć miesięcy ośrodku pomocy społecznej. A potem powiedziano jej, że nie ma już potrzeby udzielania porad psychologicznych Ukraińcom – i że nie ma na to pieniędzy. I tak praca się skończyła.
– Pracowałam w trzech szkołach jako pomoc nauczyciela, zarabiając w sumie około 1500 zł na miesiąc – mówi. – Potem przez pół roku pracowałam w Fundacji „Ukraina”. Kiedy projekt się zakończył, powiedziano mi, że muszę mieć nostryfikację dyplomu, bo tylko w ten sposób ukraiński psycholog może być oficjalnie zatrudniony w Polsce.
Już wtopiłam się w system
Anastazja Panina ze Stryja w Ukrainie udzielała korepetycji z angielskiego, hiszpańskiego i literatury obcej. Przez rok pracowała jako asystentka nauczyciela pracującego z ukraińskimi dziećmi w klasie integracyjnej w Jelczu-Laskowicach. W ubiegłym roku starała się o pracę w polskim przedszkolu.
– Bardzo długo szukali specjalisty i byli nawet gotowi mnie zatrudnić. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, że w Polsce brakuje nauczycieli angielskiego – przyznaje.
Jednak nie miałam nostryfikowanego dyplomu, więc zostałam odrzucona
To doświadczenie pomogło jej lepiej zrozumieć polski system edukacji. Obecnie Anastazja prowadzi prywatne zajęcia indywidualne i grupowe z angielskiego dla dzieci i dorosłych. Jej najmłodszy uczeń ma cztery lata:
– Chciałabym pracować w polskiej szkole publicznej, ponieważ warunki wyglądają całkiem nieźle: płatne wakacje, ferie, weekendy i plan zajęć krótszy niż osiem godzin dziennie. To bardzo wygodne i zostawia nawet czas na korepetycje. Już wtopiłam się w system i chciałabym w nim funkcjonować.
Jednak Anastazji także trudno jest zaplanować swoje życie i karierę choćby na najbliższe pięć lat. Niemal wszyscy ukraińscy uchodźcy za granicą żyją w stanie niepewności i niepokoju. Nauczyciele nie są tu wyjątkiem.
„Pracuj zgodnie z wykształceniem, pracuj w edukacji”: najważniejsze informacje
Grupą docelową projektu są zatrudnione lub bezrobotne Ukrainki z wyższym wykształceniem, dyplomem nauczyciela lub psychologa (z doświadczeniem pedagogicznym), które chcą i mogą pracować w polskich instytucjach edukacyjnych.
Aby przystąpić do projektu, należy wypełnić formularz. Następnie zostanie opracowany indywidualny plan rozwoju, by można było wybrać optymalną ścieżkę dla danej kandydatki. Z każdą z nich zostanie podpisana umowa – jako gwarancja, że ukraińska nauczycielka jest odpowiedzialna i zmotywowana do ukończenia projektu.
Kolejnym krokiem jest przygotowanie dokumentów, nostryfikacja dyplomu itp. Potem są kursy i szkolenia zawodowe, kursy języka polskiego oraz praca z psychologiem. Ostatnim etapem jest zatrudnienie.
Program będzie realizowany przez cały 2024 rok.
Wszystkie zdjęcia zostały udostępnione przez bohaterki artykułu
Zastępca Rzecznika Praw Dziecka: Odbieramy w Polsce lekcję z bycia społecznością wielokulturową
<frame>Tylko 49 proc. ukraińskich dzieci w wieku szkolnym, które z powodu wojny żyją w Polsce, uczęszcza do polskich szkół. A powinne do nich chodzić, żeby nie mieć wyrwy w edukacyjnym życiorysie i integrować się w polskim społeczeństwie. One jednak wolą uczyć się online w ukraińskich szkołach, bo w polskich czują się zagubione. Często są w kiepskiej formie psychicznej, nie znają wystarczająco dobrze polskiego, program szkolny nie jest przystosowany do ich poziomu wiedzy. Bywa, że padają ofiarami rówieśniczej przemocy. Czego potrzebujemy, żeby zachęcić dzieci do nauki w szkołach stacjonarnych? Jakie zmiany wprowadzić w modelu nauczania, jak pracować z dziećmi polskimi i ukraińskimi, żeby się integrowały? W redakcji sestry.eu wiemy, że to jeden z najważniejszych problemów uchodźczych i dlatego stworzyłyśmy cykl Szkoła bez domu. Opisujemy w nim kondycję naszych dzieci, polskie szkoły, współpracę ukraińskiego rządu z polskim. Sięgamy po dobre wzorce, rozmawiamy z nauczycielami, psychologami i urzędnikami. Jeśli masz problem z dzieckiem w szkole, wiesz, jak rozwiązać problem, jesteś rodzicem, nauczycielem, ekspertem – napisz do nas: redakcja@sestry.eu Jesteśmy dla Was. <frame>
150 tys. przebywających w Polsce dzieci z Ukrainy jest poza polskim systemem edukacji. To połowa z grupy 300 tys. dzieci. Nie wiadomo, czy uczą się online, czy w szkołach ukraińskich - jakby zniknęły z systemu. A jeśli ich nie widać, to nie wiadomo, jakie są ich potrzeby i jak je wspierać. Jakie działanie podejmuje biuro RPD w tej kwestii? Co, z perspektywy RPD, jest najistotniejsze?
RPD stoi na stanowisku, że dzieci z Ukrainy, które znalazły się w Polsce po wybuchu pełnoskalowej wojny, należy włączać do krajowego systemu edukacji. Rzeczniczka jeszcze w marcu 2024 r., apelowała w tej sprawie do Ministry Edukacji Narodowej.
O ile bowiem przeszło dwa lata temu rozwiązania tymczasowe były oczywistym wymogiem chwili, o tyle teraz, gdy wciąż nie widać, niestety, końca wojny, naszym zdaniem, nie zdają już egzaminu
Przypomnę, że zgodnie z rozporządzeniem Ministra Edukacji i Nauki z 21 marca 2022 r., dzieci i uczniowie będący obywatelami Ukrainy, przybyli do Polski w związku z działaniami wojennymi, którzy pobierają naukę w przedszkolu lub szkole funkcjonujących w ukraińskim systemie oświaty z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość, nie podlegają obowiązkowemu rocznemu przygotowaniu przedszkolnemu, obowiązkowi szkolnemu albo nauki, o których mówi prawo oświatowe. Rodzic lub osoba sprawująca opiekę nad dzieckiem składa do gminy właściwej ze względu na miejsce pobytu oświadczenie o kontynuacji kształcenia w ukraińskim systemie oświaty.
I właśnie te przepisy, z upływem czasu, przestały być adekwatne do sytuacji. A efekt? Uczennice i uczniowie z Ukrainy, którzy nie weszli do polskiego systemu oświaty są „niewidoczni”
Nie mamy żadnych efektywnych narzędzi weryfikacji, czy w ogóle łączą się zdalnie z ukraińskimi placówkami. Nie wiemy, jaką część tej grupy stanowią np. osoby ze specjalnymi potrzebami, z niepełnosprawnościami, wymagające diagnozy oraz działań wspierających. Tymczasem zaniedbania tych dzieci mogą mieć poważne skutki, zwłaszcza w kontekście ich społecznego funkcjonowania.
Ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy została znowelizowana. Znalazły się w niej lepsze rozwiązania, bardziej adekwatne do sytuacji?
Cieszy, że przy ostatniej nowelizacji ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy wzięto pod uwagę te aspekty. Sprzężono dostęp do świadczenia 800 plus i programu Dobry Start z obecnością młodych uchodźców z Ukrainy w polskim systemie edukacji. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej podkreśla, że celem tych świadczeń jest pomoc w wychowywaniu dzieci i m.in. ich przygotowaniu do nauki w szkole. Konsekwencją tego jest wprowadzana zasada, że dostęp do tych form pomocy będzie zapewniany wówczas, gdy dziecko realizuje obowiązek rocznego przygotowania przedszkolnego, obowiązek szkolny, obowiązek nauki w przedszkolu lub szkole należącej do polskiego systemu edukacji. Nowe zasady wejdą w życie z początkiem okresu świadczeniowego od 1 czerwca 2025 r. (800 plus) oraz roku szkolnego 2025/2026 (Dobry start).
Prawie połowa respondentów (starszych, ukraińskich nastolatków) w raporcie z badania przeprowadzonego organizację CARE, IRC oraz Save the Children potwierdziła trudności z dostępem do systemu edukacji. Można zrozumieć początkowe trudności w organizacji, ale minęły już dwa lata i coraz więcej słychać o osamotnieniu i bezradności nauczycieli oraz niewydolności systemu. A dla dzieci to bardzo ważne lata, zarówno w kwestii edukacji, jak i ogólnego rozwoju.
W polskim prawie oświatowym jest szereg rozwiązań, po które warto mądrze sięgać. Istniały także przed 24 lutego 2022 r. i korzystano z nich w przypadku innych dzieci z doświadczeniem uchodźczym – małoletnich obywateli Gruzji, dzieci z Czeczenii. Mówimy m.in. o oddziałach przygotowawczych, dodatkowych godzinach zajęć z języka polskiego, innych przedmiotów, z którymi dziecko ma trudności. Istnieją asystenci międzykulturowi, choć z pomocy tych ostatnich korzysta się stanowczo zbyt rzadko.
Szeroko pojęty system edukacji mógłby również częściej sięgać do olbrzymiego potencjału organizacji pozarządowych, które mają w ofercie choćby szkolenia dla nauczycieli przygotowujące ich do pracy z dziećmi z różnych kultur, dzieci z doświadczeniem wojny, traumy
Ale potrzebne są także zajęcia antydyskryminacyjne dedykowane dzieciom polskim, tak by do tematu integracji podchodzić wielowymiarowo.
Dla 72 proc. z nich największym wyzwaniem są trudności językowe, tymczasem słychać głosy, że w niektórych szkołach dzieciom (nieformalnie) zakazuje się używania ukraińskiego między sobą. W rozmowie z Sestry.eu dr Małgorzata Pilecka, pedagożka i językoznawczyni, określiła takie działania jako przemoc. Jak powinno wyglądać wzorcowe działanie i dlaczego brakuje skutecznych rozwiązań?
Do Biura RPD takie zgłoszenia dotąd, na szczęście, nie docierały. Wyraźnie chcę podkreślić, że uczniowie z Ukrainy powinni móc zachowywać swoją tożsamość kulturową – to nasz obowiązek wobec tej grupy dzieci. Nie mylmy integracji z asymilacją. Integracja to poznanie polskiego języka, tradycji, zwyczajów, szacunek dla nich, ale z zachowaniem pamięci o tym, kim jestem, skąd się wywodzę, z zachowaniem własnej tradycji, historii, korzeni. Dlatego odbieranie możliwości mówienia po ukraińsku, jeżeli takie sytuacje miałyby miejsce, byłoby ze wszech miar niewłaściwe. Szczególnie w kontekście tego, co robi Rosja na terenach Ukrainy tymczasowo okupowanych - trzeba dbać o godność ukraińskich dzieci i ich poczucie więzi z ojczyzną.
Co jest najpilniejsze? Wiemy, że to dzieci i młodzież często borykające się poczuciem straty, traumy, ale też niezrozumienia, odrzucenia, dyskryminacji. Wiemy także, że w Polsce brakuje psychologów i psychiatrów. Co powinno być priorytetem MEN i innych organizacji w zakresie edukacji i wsparcia młodych Ukrainek i Ukraińców w Polsce?
Doceniamy np. wszystkie działania, które otwierają, choćby warunkowo, ukraińskim psychologom możliwość wykonywania zawodu w Polsce. Te osoby, ze swoim doświadczeniem, są przygotowane do pomocy uczniom i uczennicom z Ukrainy. Wrócę jednak do wspomnianych asystentów międzykulturowych, którzy mogą wspierać dziecko w szkole.
Priorytetem powinno być również takie budowanie roli szkoły, by nie zapominając o tym, że trwa wojna, była dla dzieci i młodzieży miejscem bezpiecznym. Takim, w którym czeka pomoc lub informacja, gdzie jej szukać
Istnieją telefony zaufania dedykowane młodym osobom. Choćby 800 12 12 12, działający przy Biurze Rzeczniczki Praw Dziecka. Wiem, że dzwonią tu również młode osoby z Ukrainy.
Jakie rozwiązania funkcjonujące w krajach, które prowadzą skuteczną politykę migracyjną i integracyjną, można przeszczepić na polski grunt?
Z całą pewnością to, o którym rozmawiamy – czyli pełne włączenie ukraińskich dzieci do polskiego systemu oświaty. Obecne rozwiązania zmierzają w tym kierunku, choć wciąż nieco okrężną drogą. Dotąd pozbawialiśmy się ważnego źródła wiedzy o sytuacji wielu młodych osób z Ukrainy. Tymczasem im z większej liczby instytucji dziecko korzysta, tym więcej ścieżek pomocy, którymi może pójść w przeróżnych trudnych sytuacjach.
Czy w podstawach programowych, szczególnie w zakresie historii, powinny się pojawić zmiany? Przykładowo, dla uczniów z Ukrainy, którzy znaleźli się w 7 czy 8 klasie, historia (Polski) będzie zwyczajnie bardzo trudnym przedmiotem. Nie uczyli się jej wcześniej. Dodatkowo, polscy uczniowie nie znają historii Ukrainy, mamy więc sytuację, w której uczące się w jednej klasie dzieci nie wiedzą wiele o historii swoich krajów, za to zapewne słyszały przepełnione resentymentem historie/opowieści. Czy szkoła powinna także w ten sposób reagować na sytuację, która - choć długo myślano, że jest tymczasowa - nosi obecnie znamiona stałości?
Osobiście, dość trudno mi sobie wyobrazić dwie osobne podstawy programowe czy odrębne egzaminy dla młodzieży stawającej do matury czy testu ósmoklasisty. Różnice w nauczaniu historii czy geografii istnieją, bo taka jest specyfika tych przedmiotów. Z drugiej strony, od tego są także oddziały przygotowawcze, dodatkowe godziny języka polskiego by mówić o różnicach. Ważne, by robić to w duchu, o którym już wspomniałem: poszanowania dla odrębności kulturowej i narodowej. Myślę, że wszyscy przechodzimy przyspieszoną lekcję bycia wielokulturową społecznością.
Dlaczego w Polsce tak długo trwa wdrażanie międzynarodowych rekomendacji/standardów?
Kluczowy jest tu czynnik skali zjawiska, z którym przyszło nam się mierzyć. Polska od początku pełnoskalowej wojny była krajem, przez który przetoczyła się największa fala uchodźców. Dla części była tylko krajem transferowym, inni zdecydowali się w niej zostać na dłużej. A i w tym drugim przypadku ta grupa zmienia się tak, jak zmieniają się decyzje i losy ludzkie. Polska w bezprecedensowy sposób zaangażowała się w pomoc ludziom doświadczonym przez wojnę. Na takie działania trudno być w pełni przygotowanym. Wnioski z podejmowanych wówczas działań lokalnych, społecznych, ale i systemowych wyciągamy teraz. Stąd m.in. działania w kierunku włączenia dzieci z Ukrainy do polskiego systemu edukacji.
Kilkadziesiąt tysięcy dzieci z Ukrainy jest poza systemem. Potrzebny jest plan
<frame>Tylko 49 proc. ukraińskich dzieci w wieku szkolnym, które z powodu wojny żyją w Polsce, uczęszcza do polskich szkół. A powinne do nich chodzić, żeby nie mieć wyrwy w edukacyjnym życiorysie i integrować się w polskim społeczeństwie. One jednak wolą uczyć się online w ukraińskich szkołach, bo w polskich czują się zagubione. Często są w kiepskiej formie psychicznej, nie znają wystarczająco dobrze polskiego, program szkolny nie jest przystosowany do ich poziomu wiedzy. Bywa, że padają ofiarami rówieśniczej przemocy. Czego potrzebujemy, żeby zachęcić dzieci do nauki w szkołach stacjonarnych? Jakie zmiany wprowadzić w modelu nauczania, jak pracować z dziećmi polskimi i ukraińskimi, żeby się integrowały? W redakcji sestry.eu wiemy, że to jeden z najważniejszych problemów uchodźczych i dlatego stworzyłyśmy cykl Szkoła bez domu. Opisujemy w nim kondycję naszych dzieci, polskie szkoły, współpracę ukraińskiego rządu z polskim. Sięgamy po dobre wzorce, rozmawiamy z nauczycielami, psychologami i urzędnikami. Jeśli masz problem z dzieckiem w szkole, wiesz, jak rozwiązać problem, jesteś rodzicem, nauczycielem, ekspertem – napisz do nas: redakcja@sestry.eu Jesteśmy dla Was. <frame>
Dzisiaj ukraińskie dzieci nie muszą chodzić do polskich szkół, mogą uczyć się u siebie, online. W nowym roku szkolnym to się zmieni. To dobre rozwiązanie?
Przede wszystkim, to na razie tylko projekt, nie został do dziś podpisany. Czy to dobre rozwiązanie? Jest i dobre, i złe. Dzieci, które uczą się tylko online w ukraińskich szkołach, od kilku lat nie mają realnego kontaktu z rówieśnikami, bo wcześniej przecież była pandemia, a więc nauka zdalna. Są odizolowane, mają kontakty tylko z rodzeństwem, o ile takie posiadają, i z rodzicami, a najczęściej tylko ze swoimi mamami, bo to głównie one tutaj przyjechały. Z wielu powodów powinny pójść do stacjonarnej polskiej szkoły, a już na pewno ze względu na swój rozwój społeczny.
To będzie jednak gigantyczne wyzwanie. Mamy projekt siatki zajęć już od końca kwietnia, robię wszystko, by dzieci nie uczył się u nas na dwie zmiany, tak jak to jest w tym roku szkolnym. Tymczasem nie mam nawet pojęcia, ilu dodatkowych uczniów musiałbym przyjąć do szkoły, gdyby weszło rozporządzenie.
Z szacunków wynika, że w całej Polsce może być około 60 tys. uczniów z Ukrainy, którzy nie uczą się stacjonarnie w naszych szkołach
Moja szkoła przyjmuje uczniów z trzech dużych osiedli, na których mieszka wiele rodzin z Ukrainy. Nasze możliwości ograniczają liczba nauczycieli, pojemność klas, ilość miejsc na stołówce czy liczba pracujących u nas pań sprzątaczek. Nie mogę np. poprosić o pomoc i zrobić zbiórki biurek i krzeseł, muszę mieć meble z atestem, dostosowane do wieku i wzrostu dziecka.
Kolejna sprawa to stan psychiczny tych dzieci. Na pewno przynajmniej część z nich będzie potrzebowała wsparcia psychologa czy pedagoga. Będzie im bardzo trudno nagle, po latach izolacji, odnaleźć się w takiej dużej szkole, jak nasza. Od września będziemy mieć prawdopodobnie panią psycholog z Ukrainy, udało jej się nostryfikować wszystkie dyplomy, w międzyczasie imała się różnych zajęć, by zapłacić rachunki. Bardzo się z tego cieszę. Bariera językowa to jednak duża przeszkoda w uzyskaniu przez dziecko pomocy.
Co poszło nie tak? Może od razu powinniśmy byli zmusić rodziców z Ukrainy, by zapisywali dzieci do polskich szkół?
Na początku nikt nie wiedział, ile potrwa wojna. Nikt się nie spodziewał, że miną dwa lata, a nadal nie widać jej końca. Widzę, że nadal wiele rodzin żyje w takim przeświadczeniu, że są tutaj tylko tymczasowo, że zaraz wrócą do siebie, albo pojadą dalej, na Zachód. To na pewno jeden z powodów niezapisywania dzieci do polskich szkół.
Systemy edukacji, polski i ukraiński, różnią się, dzieci, które uczą się np. w siódmej klasie szkoły podstawowej w Ukrainie, my zapisujemy do szóstej. Część rodziców nie chciała, by dzieci traciły rok, dlatego decydowała się tylko na naukę online w szkole w Ukrainie. Kolejny powód to bariera językowa.
Czy to faktycznie powód, by nie posłać dziecka do polskiej szkoły?
Proszę sobie wyobrazić, że przyjeżdża pani do kraju, którego języka pani nie zna. Jest pani dzieckiem, trafia pani do szkoły, i nie rozumie ani słowa z tego, co mówią do pani nauczyciele. A musi się pani zorientować, gdzie są szatnie, gdzie są poszczególne sale lekcyjne, czy trzeba przebierać buty, gdzie idzie się na obiad. Takie organizacyjne sprawy sprawiają mnóstwo problemów, nie mówiąc już o nauce. Dzieci, które trafiły do starszych klas, musiały się np. zacząć uczyć historii Polski, której wcześniej w ogóle nie znały. To wszystko było dla nich bardzo trudne.
Na początku nie dostaliśmy żadnego wsparcia. Korzystaliśmy z translatorów w telefonach komórkowych, pomagaliśmy sobie resztkami rosyjskiego, którego uczyli się jeszcze niektórzy z nas w szkole.
Gdy rozpoczęła się wojna, uczyłam w liceum, nauczyciele organizowali lekcje nauki języka polskiego, nie biorąc za to żadnego wynagrodzenia, a jednocześnie organizowali zbiórki odzieży i artykułów chemicznych, bo byli ludzie, którzy przyjechali do Polski tak, jak stali, mieli ze sobą tylko dokumenty. Pamiętam historię, która mi opowiedziała dyrektorka jednej z bielskich szkół, że przyjęła dzieci, które miały tylko po jednej parze majtek.
Z raportów m.in. organizacji pozarządowych wynika, że część uczniów z Ukrainy spotkała w szkole przemoc, czy to ze strony rówieśników, czy nauczycieli.
Różne problemy na pewno się zdarzają, ale nie powiedziałabym, że to jest jakieś powszechne zjawisko. Oczywiście, zdarza się, że np. polskie dzieci nie chcą grać z ukraińskimi w piłkę, ale to samo dotyczy relacji polsko-polskich czy ukraińsko-ukraińskich. Tak jest w każdej szkole, zwłaszcza większej
Na początku były dwa modele przyjmowania uczniów do ukraińskich szkół. Były klasy całe ukraińskie, ale były też takie, gdzie w klasie było po 2-3 uczniów z Ukrainy. Co się lepiej sprawdziło?
Wydaje mi się, przynajmniej tak wynika z moich obserwacji, że dzieci, które trafiły do polskich klas, szybciej nauczyły się języka, zintegrowały się także z rówieśnikami z Polski. Ale jeśli mamy przyjąć teraz do szkoły nagle 60 tys. uczniów z Ukrainy, to nie wyobrażam sobie zrobienia tego bez powrotu do klas przygotowawczych, gdzie uczą się tylko języka. Na to muszą znaleźć się pieniądze.
Asystentki i asystenci międzykulturowi - warto ich zatrudniać?
Trzeba ich zatrudniać, na to także muszą znaleźć się pieniądze. Mamy asystentkę i nie wyobrażam sobie pracy szkoły bez jej wsparcia. W ukraińskich szkołach jest bardzo wysoki poziom nauczania przedmiotów ścisłych, uczniowie, których mamy u siebie są świetni np. z matematyki. Problemem, zwłaszcza na początku, była bariera językowa. Oni nie rozumieli poleceń. Jak im asystentka przetłumaczyła, co należy zrobić, zwykle bardzo szybko poprawnie rozwiązywali zadania. Mamy w szkole asystentkę międzykulturową oraz osobę po szkole asystentek, która pracuje na świetlicy. Ich pomoc jest bezcenna. Są tłumaczkami, mediatorkami w sytuacjach spornych, pośredniczą także w kontaktach między szkołą i rodzicami.
Zdarzyło się, że asystentka jechała z dzieckiem do szpitala, by tłumaczyć i pomóc w ten sposób mamie, która nic nie rozumiała z tego, co mówią do niej lekarze
Obecność asystentek w szkołach wymaga uregulowania. To ciężka praca, tymczasem nie są zatrudnione z karty nauczyciela, mają zwykłe umowy o pracę i, zgodnie z przepisami, tylko minimalną krajową. Poza tym ich zatrudnienie kończy się wraz z rokiem szkolnym, nie pracują w czasie wakacji.
Trudno mi znaleźć przykład jakiegoś innego kraju, który nagle musiał przyjąć do szkół tyle uchodźczych dzieci.
Mam koleżankę, która pracuje jako nauczycielka w Niemczech. Tam także w pewnym momencie przyjęto wielu uchodźców, z Syrii. Niemcy to bogaty kraj, ale tam także nie obyło się bez problemów takich samych, jak u nas, wywołanych barierą kulturową i językową.
Wydawać by się mogło, że jednak te bariery pomiędzy Polakami i Ukraińcami są mniejsze, niż między Niemcami i Syryjczykami.
Ale jednak istnieją. Języki tylko pozornie są podobne. Obchodzimy w innych terminach święta, Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Uogólniam teraz trochę, ale dzieci ukraińskie są jednak inne, niż dzieci polskie. Bardziej zamknięte w sobie, nie pokazują emocji, są za to bardzo honorowe.
Mam też wrażenie, że nie mają tak do końca zaufania do nas. Podczas egzaminu ósmoklasisty mieliśmy naklejki z błędnym kodem arkusza. Zadzwoniłam do OKE, ustaliliśmy, że uczniowie przekreślą błędy kod i na arkuszach napiszą prawidłowy. Uczniowie z Ukrainy obawiali się tego zrobić. Błędne naklejki z kodem arkusza. Polscy uczniowie nie mają z tym problemu, wiedzą, że zdarzają się błędy w drukarni, ale jak nauczyciel czy dyrektor mówi, aby to poprawić, nie wzbudza to nieufności.
Dzieci ukraińskich uchodźców będą musiały się uczyć w polskich szkołach
Dzieci poza szkołą
Od 1 września 2025 r. ukraińskie dzieci przebywające w Polsce będą miały obowiązek podjęcia nauki w polskim systemie edukacji. Decyzję tę ogłosiła wiceminister edukacji Joanna Mucha. Pod koniec kwietnia projekt stosownej ustawy był jeszcze na końcowym etapie przygotowań w Ministerstwie Edukacji. Oczekuje się, że ukraińskie dzieci w polskich szkołach będą miały również możliwość nauki języka ojczystego. Polskie placówki oświatowe zamierzają też zatrudniać ukraińskich nauczycieli.
Decyzja o wprowadzeniu zmian w edukacji została poprzedzona badaniami społecznymi dotyczącymi zaangażowania ukraińskich dzieci uchodźców w proces edukacyjny. Przykładowo, zgodnie z raportem „POZA SZKOŁĄ: Analiza barier systemowych dla nastolatków z Ukrainy przebywających w Polsce”, przeprowadzonym na zlecenie CARE International w Polsce, Międzynarodowego Komitetu Ratunkowego i Save the Children Polska, do szkoły uczęszcza tylko 49% z 300 tysięcy ukraińskich dzieci w wieku szkolnym, które znalazły się w Polsce z powodu wojny.
Jednak według wiceministry edukacji Joanny Muchy liczba ta może być zawyżona.
Po konsultacjach z ukraińskimi kolegami Ministerstwo Edukacji ustaliło, że ukraińskich uczniów w Polsce, którzy nie są zapisani do szkoły, jest 50-60 tysięcy
Minus 800+
30 kwietnia rząd przyjął projekt nowelizacji specustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z działaniami wojennymi. Przewiduje on przedłużenie tymczasowej ochrony dla ukraińskich uchodźców do 30 września 2025 roku. Wśród zmian jest też ograniczenie pomocy w ramach programu 800+. Będzie ona dostępna tylko dla tych dzieci uchodźców, które uczęszczają do polskich przedszkoli i szkół. W ten sposób rząd chce uchronić się przed „turystyką pomocy społecznej” – gdy ukraińska rodzina, która wróciła już do Ukrainy, raz w miesiącu odwiedza Polskę, aby otrzymać świadczenia.
To samo dotyczy programu Dobry Start: na pomoc finansową mogą liczyć ci obywatele Ukrainy, którzy legalnie przebywają w Polsce i mają dziecko zapisane do polskiej szkoły lub przedszkola.
Poprawki do specustawy zostały przyjęte przez Sejm i Senat. Teraz do prezydenta Andrzeja Dudy należy ich podpisanie. Zmiany wejdą w życie dopiero 1 lipca 2024 r. Ukraińcy mieszkający w Polsce, których dzieci nie uczęszczają do polskich szkół, mają powody do niepokoju. I nie chodzi tylko o pomoc finansową 800+.
Komponent ukraiński
Podczas prezentacji wspomnianego badania stwierdzono, że 72% ukraińskich dzieci w polskich szkołach wymienia barierę językową jako jeden z głównych problemów, z którymi się borykają, i główny powód, dla którego nie chcą uczęszczać do polskich szkół. 24% respondentów nie rozumiało polskiego systemu edukacji, 46% miało trudności z przyzwyczajeniem się do nauki, a 10% uznało to za bardzo trudne.
W rozwiązaniu tych problemów mogliby pomóc międzynarodowi asystenci międzykulturowi, najlepiej – inni uchodźcy.
– Jeszcze przed inwazją na pełną skalę nasza fundacja miała doświadczenie w pracy z międzynarodowymi asystentami międzykulturowymi – mówi Anna Kowalczuk, lider zespołu asystentów międzykulturowych w Fundacji „Ukraina” działającej we Wrocławiu. – Mieliśmy kilku asystentów wspierających dzieci we wrocławskich szkołach, dziś ich liczba na Dolnym Śląsku wzrosła do 41. Praca asystentów międzykulturowych w szkołach zmienia się w zależności od wyzwań. Kiedyś mówiliśmy więcej o barierze językowej, teraz więcej mówimy o integracji. Ukraińskie dzieci nie chcą chodzić do polskich szkół, nie integrują się.
Oprócz towarzyszenia uczniowi, asystenci międzykulturowi, a także ukraińscy nauczyciele, których planuje się zaangażować w proces edukacyjny w Polsce, będą mogli wprowadzić ważny „ukraiński komponent” do procesu uczenia się. Mowa o nauce takich przedmiotów jak język ukraiński, literatura czy historia Ukrainy.
Znaczenie „komponentu ukraińskiego” zostało określone we wspólnym oświadczeniu polskich ministrów edukacji i nauki oraz ministra edukacji i nauki Ukrainy. Do ich spotkania doszło 28 marca 2024 roku
Co na to ukraińskie szkoły?
Ukraińskie szkoły w Polsce, które realizują ukraińskie programy, już zareagowały na projekt zmian w specjalnej ustawie o pomocy obywatelom Ukrainy.
Pierwsza ukraińska szkoła Fundacji „Niezniszczalna Ukraina” rozpoczęła równoległą rekrutację uczniów do polskich szkół partnerskich. Do początku roku szkolnego wszyscy uczniowie uczący się w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu zostaną zapisani do polskich szkół.
– Dzieci będą uczyć się w ramach zintegrowanego programu, który łączy polski i ukraiński system edukacji, a obciążenie nauką zostanie częściowo zwiększone – wyjaśnia Maryna Jusyn, kierowniczka ds. komunikacji w Fundacji „Niezniszczalna Ukraina”. – Uczniowie otrzymają zarówno polskie, jak ukraińskie państwowe dokumenty edukacyjne. Od następnego roku szkolnego dzieci w naszych szkołach będą dodatkowo przygotowywane do egzaminu ósmoklasisty i matury. Ponadto rodzice będą mieli podstawy prawne do pozostania w Polsce i otrzymania pomocy finansowej z programów Dobry Start i 800+.
Warszawska Szkoła Ukraińska SzkoUA – projekt edukacyjny stworzony przez Klub Inteligencji Katolickiej i Ukraiński Dom w WarszawiE – znana jest z tego, że jej uczniowie od samego początku są oficjalnie zapisywani do dwóch systemów edukacyjnych: ukraińskiego i polskiego. Szkoła współpracuje z prywatną lwowską szkołą „MrijDij” oraz polską szkołą Montessori im. św. Urszuli Ledóchowskiej. Za innowacyjne podejście do edukacji dzieci uchodźców szkoła otrzymała prestiżową nagrodę CEB Award for Social Cohesion 2024.
– Dzięki temu, że nasze dzieci są już w dwóch systemach edukacyjnych, możemy kontynuować ich edukację. Czekamy jednak na zmiany w uchwale dotyczącej uchodźców i zmiany w prawie oświatowym, aby dokładnie zaplanować wektor nasze działania – mówi Oksana Kołesnyk, dyrektorka szkoły.
W szkole „Materynka” im. Dmytro Pawłyczki, która rozpoczęła pracę w Warszawie z ukraińskim programem nauczania na długo przed inwazją na pełną skalę, nowe przepisy też nie wywołały entuzjazmu.
– „Materynka” jest częścią ukraińskiego systemu edukacji i minister edukacji Ukrainy zapewnił nas, że zmiany w specjalnej ustawie nie wpłyną na naszą szkołę – mówi Natalia Krawiec, dyrektorka szkoły. – Szkoła działa w Polsce już od dłuższego czasu, a nasi uczniowie wyrabiają sobie karty pobytu – zezwolenia na pobyt czasowy lub stały – na podstawie dokumentów potwierdzających ich naukę. Współpracujemy z innymi międzynarodowymi szkołami i mamy lekcje polskiego. Pracujemy ze świadomością, że nasze dzieci najlepiej będą się socjalizować w ukraińskiej szkole.
Język w szkole. Nie "powiedz to poprawnie", a "powiedz to skutecznie"
<frame>Tylko 49 proc. ukraińskich dzieci w wieku szkolnym, które z powodu wojny żyją w Polsce, uczęszcza do polskich szkół. A powinne do nich chodzić, żeby nie mieć wyrwy w edukacyjnym życiorysie i integrować się w polskim społeczeństwie. One jednak wolą uczyć się online w ukraińskich szkołach, bo w polskich czują się zagubione. Często są w kiepskiej formie psychicznej, nie znają wystarczająco dobrze polskiego, program szkolny nie jest przystosowany do ich poziomu wiedzy. Bywa, że padają ofiarami rówieśniczej przemocy. Czego potrzebujemy, żeby zachęcić dzieci do nauki w szkołach stacjonarnych? Jakie zmiany wprowadzić w modelu nauczania, jak pracować z dziećmi polskimi i ukraińskimi, żeby się integrowały? W redakcji sestry.eu wiemy, że to jeden z najważniejszych problemów uchodźczych i dlatego stworzyłyśmy cykl Szkoła bez domu. Opisujemy w nim kondycję naszych dzieci, polskie szkoły, współpracę ukraińskiego rządu z polskim. Sięgamy po dobre wzorce, rozmawiamy z nauczycielami, psychologami i urzędnikami. Jeśli masz problem z dzieckiem w szkole, wiesz, jak rozwiązać problem, jesteś rodzicem, nauczycielem, ekspertem – napisz do nas: redakcja@sestry.eu Jesteśmy dla Was. <frame>
Dr Małgorzata Pilecka – dr pedagogiki, nauczycielka akademicka, prof. Akademii ATENEUM w Gdańsku, edukatorka nauczycieli. W pracy naukowej zajmuje się pedagogiką wczesnoszkolną, przedszkolną wczesną edukacja polonistyczną, literaturą dla dzieci, dydaktyką ogólną.
W pracy naukowej zajmuje się pani językiem. W kontekście dzieci z Ukrainy to wydaje mi się w tej sytuacji, w której znalazły się w Polsce, szczególnie istotne. Czym ten język dla nich jest? Dlaczego tak ważne jest, żeby one mogły swojego ojczystego języka używać swobodnie?
Język jest podstawowym narzędziem komunikowania się ze światem, wyrażania siebie, budowania relacji z drugim człowiekiem. Zwłaszcza ten pierwszy język, ojczysty jest najbezpieczniejszym narzędziem do rozwoju, wchodzenia w ogóle w strukturę świata, w rzeczywistość. Zwróćmy uwagę, że dziecko języka ojczystego uczy się latami, najpierw prostej komunikacji, wyrażania siebie, a potem gramatyki, ortografii. To jest długi proces. O pełnym opanowaniu polszczyzny przez dziecko - jeśli mówimy o języku polskim, którego uczą się te ukraińskie dzieci, które tu przyjechały z powodu wojny - przez polskie dzieci następuje w wieku nastoletnim, nie można więc wymagać od dzieci, które dopiero się go uczą, by posługiwały się wyłącznie nim.
Zdarzają się jednak przypadki w szkołach, wcale nieodosobnione, w których ukraińskie dzieci mają zakaz używania języka ukraińskiego między sobą. Co się dzieje z dzieckiem w takiej sytuacji?
Dzieci, które tu przyjechały, doświadczyły wojennej rzeczywistości. Zostawiły swoje domy, przyjaciół, szkoły, rodzinę. Język jest ich domem, w którym czują się bezpiecznie, więc zakazywanie im - oczywiście nieoficjalnie - rozmów w ojczystym języku jest czystą przemocą i naruszeniem praw dziecka. Z jakiegoś powodu niektórym ludziom się wydaje, że bezpieczeństwo jest tylko wtedy, kiedy nie spadają bomby. Możemy mówić o różnych stopniach tego poczucia bezpieczeństwa; jest to też świadomość, że jestem akceptowany, taki/taka, jaki jestem, a otoczenie ma do mnie życzliwy stosunek.
Odebranie dziecku możliwości porozumiewania się w ojczystym języku z rówieśnikami jednocześnie pozbawia je możliwości wyrażania siebie, komunikowania się
Zastanówmy się: oczywiste jest, że dziecko, które trafia w obce miejsce, będzie szukało osoby, która jest jakoś do niego podobna. Wspólny język jest oczywistym wyborem, bo łatwiej im nawiązać kontakt. W budowaniu poczucia bezpieczeństwa bardzo ważna jest swoboda komunikowania się. Jeżeli dziecko czuje się w jakiejś sytuacji bezpiecznie i ma zaufanie do osób z zewnątrz, ma też takie poczucie własnej wartości, pewności siebie, to będzie podejmowało te próby komunikacji. Tutaj trzeba być bardzo wrażliwym.
No właśnie, zdaje się, że tej wrażliwości trochę brakuje, bo polska szkoła stawia się poprawność.
To jest bardzo ważny wątek, bo rzeczywiście w szkole, w polskiej edukacji w ogóle, bardzo mocny nacisk kładzie się na prymat poprawności językowej. I bardzo często słyszy się takie komunikaty ze strony pedagogów, ze strony nauczycieli: „powiedz to pełnym zdaniem”, „powiedz to jeszcze raz”, „powiedz to poprawnie”. Należałoby to przeformułować: nie "powiedz to poprawnie", a "powiedz to skutecznie". To szczególnie istotne w przypadku dzieci, dla których język polski nie jest pierwszym językiem. Nakłanianie ich do mówienia poprawnie albo wcale jest deprymujące i przeciwskuteczne. Chciejmy po prostu, żeby dzieci mówiły, ogólnie: komunikowały się tak, żebyśmy mogli je zrozumieć, dowiedzieć się, o co im chodzi, jakie mają potrzeby.
Komunikować można się nie tylko werbalnie.
No właśnie! Dlatego mówię o potrzebie wrażliwości na dzieci, bo one mówią też gestem rysunkiem, dotykiem, ruchem, mimiką twarzy. Sądzę, że odpowiedzią jest przeniesienie akcentu komunikacji w edukacji z poprawności językowej, posługiwania się językiem polskim, który jest dla tych dzieci obcym, na uruchomienie różnego rodzaju komunikacji, wspomagającej, wielomodalnej, wielozmysłowej. To sprawiłoby, że dzieci ukraińskie, które przychodzą do nas, nie będą miały żadnych problemów z językiem polskim, poczują się pewnie, bo przecież znają te sam „język”, co inne dzieci, potrafią to samo, co one.
Rysować, tańczyć, klaskać, śmiać się. I będą czuły się pewnie, bezpiecznie, kiedy będą mogły się tak wyrażać
Alternatywą jest budowanie atmosfery strachu: albo wypowiadasz się poprawnie, albo siedź cicho. Tym samym spychamy te dzieci w kulturę ciszy. A pamiętajmy, że im większy przymus, tym większy opór.
Nie zmuszać, tylko zachęcać?
Absolutnie tak. Pobudzać dzieci do wypowiadania się, do czego mamy mnóstwo różnych narzędzi.
Na przykład?
Mamy różnego rodzaju takie działania ukierunkowane na polisensoryczność, na dotyk, na smak, na zapach. Mamy wspaniałe książki dziecięce, zresztą jednym z przedmiotów, które wykładam, jest literatura dziecięca. Są wspaniałe książki, które umożliwiają dotknięcie, otworzenie czegoś, poruszenie, zapraszają do ruchu, zapraszają do śpiewu, zapraszają do recytacji, klaskania. To jest pierwszy krok w kierunku uczenia się siebie. A nie reguły gramatyczne, a nie jakieś od razu skomplikowane, trudne teksty.
Wyobrażam sobie jednak, że dla takiego nauczyciela czy nauczycielki z niewielkiej miejscowości, w małej szkole, do której zaczęły chodzić po inwazji dzieci z Ukrainy, prawdopodobnie przytłoczonego sytuacją, nieprzygotowanego, bez wsparcia instytucjonalnego, to może nie być takie oczywiste. On czy ona z jednej strony musi realizować podstawę programową, gnać z programem, zadbać o to, by dzieci szły w edukacji dalej. Wszystkie dzieci. To trudne zadanie.
Nauczyciele zostali osamotnieni. Znaleźli się w sytuacji, do której nikt ich nie przygotował - z jednej strony mają swoją klasę, którą muszę prowadzić i przygotować, z drugiej nowych uczniów, z innego kraju, w potwornie trudnej sytuacji. Chce, żeby wszyscy czuli się dobrze, bezpiecznie, ale nie bardzo wie, jak to zrobić. A rozliczany jest z wyników.
Jak wesprzeć tych nauczycieli?
Zanim opowiem o możliwych rozwiązaniach, przytoczę anegdotę. Otóż do grupy przedszkolnej trafiło czteroletnie dziecko, właściwie z frontu. Przyjechało z bombardowanego miasta do przedszkola w Polsce. Nauczycielka chciała je zaprosić do uczestnictwa w zajęciach sportowych, pomóc mu się przebrać. Powiedziała do niego: ręce do góry.
Dla dziecka to było tak traumatyczne przeżycie, że nie można było go uspokoić przez wiele godzin. Straszne, prawda? A przecież ta nauczycielka nie miała nic złego na myśli, po prostu nie przemyślała swoich, zupełnie neutralnych w innej sytuacji, słów. Poczucie osamotnienia nauczyciela, to jest coś, z czym my, pedagodzy, się zmagamy od lat, to nie zaczęło się wraz z przyjazdem z Ukrainy, tylko trwa od lat. Obecność uchodźczych dzieci tylko ten problem uwypukliła.
Jakie zatem rozwiązania pani proponuje?
Jestem wielką taką entuzjastką pomysłów prowadzenia superwizji nauczycielskich w miejsce ich ewaluacji, oceny i kontroli. Superwizji, która jest tak naprawdę standardem we wszystkich zawodach, w których ludzie pracują z drugim człowiekiem: psychologów, terapeutów, trenerów. U nas dominuje myślenie: „Jeżeli sobie nie radzisz, to zmień pracę. Widocznie się do tego nie nadajesz”. Musimy to zmienić. Chciałabym jasno i wyraźnie powiedzieć, że podstawa programowa i program edukacyjny to są dwie różne sprawy. Nauczyciele myślą, że muszą zrealizować program edukacyjny, który ktoś im narzuca, że to jest podstawa programowa. Tymczasem podstawa programowa jest czymś zdecydowanie bardziej ogólnym, jest tylko jakby pewnym zarysem treści, jakie mają być zrealizowane w danym roku, w danej grupie.
Natomiast program może i powinien nosić znamiona programów autorskich. To znaczy to, w jaki sposób my zrealizujemy wymagania zawarte w podstawie programowej, o jest w dużej mierze po stronie nauczyciela
W szkołach można pracować metodą projektu edukacyjnego, która siłą rzeczy jest właśnie taką metodą, w której dziecko jest aktywne. Korzystajmy z takich metod aktywizujących, bo nie jest prawdą, że wszyscy nauczyciele muszą pracować dokładnie tymi samymi metodami, żeby osiągnąć dokładnie ten sam cel.
Mogę prosić o przykłady?
To na przykład organizowanie spotkań z ekspertami, wyjść, wizyt w instytucjach kultury, warsztatów nie jako relaksu, tylko właśnie możliwości edukacyjnych, podczas których uczniowie często przejmują inicjatywę, mają możliwość samodzielnego korzystania z dostępnych im źródeł. To wykorzystywanie książek dziecięcych, źródeł internetowych, bazowania na filmach edukacyjnych. Bardzo ważne jest, by dziecko nie było "uczone", tylko się uczyło, by aktywnie zdobywało umiejętności i wiedzę, ma wówczas możliwość aktywnie ją konstruować. Nie jest tylko odbiorcą, którego zadaniem jest przetworzyć i odtworzyć, tylko współtwórcą. I najważniejsza rzecz: edukacja to nie doraźne rozwiązania, tylko długofalowy projekt. Musimy zacząć o niej tak myśleć.
To się przekłada na sytuację dzieci z Ukrainy, które są w polskich szkołach?
Oczywiście. Myślę, że nie podejmujemy różnych działań na rzecz dzieci ukraińskich, ponieważ wydaje nam się, że ich obecność tutaj to jest sytuacja tymczasowa. Wiele osób może więc myśleć: „nie pójdę na kurs”, „nie będę się uczyć”, „doskonalić umiejętności, nabywać nowych”, |nie będę nic zmieniać”, bo przecież te dzieci za chwilę wyjadą. Przecież wojna się skończy. To myślenie prowadzi donikąd także dlatego, że Polska nigdy nie była, nie jest i
nie będzie jednolita kulturowo i językowo. Sytuacja na świecie jest napięta i bardzo realne jest, że przez długie lata będzie do nas napływać ludność z innych krajów. I na to musimy być gotowi. I dlatego musimy myśleć o edukacji jako o projekcie na długie lata, a nie doraźnie, z doskoku.
Dziecku z Ukrainy zabroniono mówić po ukraińsku w polskiej szkole: list do redakcji
<frame>Tylko 49 proc. ukraińskich dzieci w wieku szkolnym, które z powodu wojny żyją w Polsce, uczęszcza do polskich szkół. A powinne do nich chodzić, żeby nie mieć wyrwy w edukacyjnym życiorysie i integrować się w polskim społeczeństwie. One jednak wolą uczyć się online w ukraińskich szkołach, bo w polskich czują się zagubione. Często są w kiepskiej formie psychicznej, nie znają wystarczająco dobrze polskiego, program szkolny nie jest przystosowany do ich poziomu wiedzy. Bywa, że padają ofiarami rówieśniczej przemocy. Czego potrzebujemy, żeby zachęcić dzieci do nauki w szkołach stacjonarnych? Jakie zmiany wprowadzić w modelu nauczania, jak pracować z dziećmi polskimi i ukraińskimi, żeby się integrowały? W redakcji sestry.eu wiemy, że to jeden z najważniejszych problemów uchodźczych i dlatego stworzyłyśmy cykl Szkoła bez domu. Opisujemy w nim kondycję naszych dzieci, polskie szkoły, współpracę ukraińskiego rządu z polskim. Sięgamy po dobre wzorce, rozmawiamy z nauczycielami, psychologami i urzędnikami. Jeśli masz problem z dzieckiem w szkole, wiesz, jak rozwiązać problem, jesteś rodzicem, nauczycielem, ekspertem – napisz do nas: redakcja@sestry.eu Jesteśmy dla Was. <frame>
Witam Was, droga redakcjo magazynu Sestry!
Zauważyłam, że pojawił się nowy dział poświęcony edukacji ukraińskich dzieci w Polsce.
Chciałabym opowiedzieć o problemie, z którym spotkaliśmy się w polskiej szkole. I szczerze mówiąc, nie wiemy, jak na niego zareagować. Może Wasi eksperci podpowiedzą nam, co robić.
Jesteśmy w Polsce od końca 2022 roku. Mieliśmy tu krewnych i często ich odwiedzaliśmy przed wojną, więc polski nie był dla mojego dziecka nowym i nieznanym językiem. Moja córka od razu poszła do drugiej klasy i z łatwością dogadywała się z polskimi rówieśnikami. Ale mimo tego, że szybko weszła w rytm nowej szkoły, pod koniec pierwszego roku nadal czuła się osamotniona. Wszyscy w klasie znali się od dwóch lat, więc pary najlepszych przyjaciół, podobnie jak grupy, już dawno się uformowały.
Mojej córce zawsze brakowało koleżanki, z którą mogłaby spędzać czas na szkolnych wycieczkach lub wyjściach na basen.
Siedziała sama przy biurku, nie była zapraszana na urodziny i zajęcia pozalekcyjne
„Ale – jakie szczęście!” – w drugim roku do jej klasy trafiła nowa dziewczyna z Białorusi. Natychmiast się zaprzyjaźniły i problem samotności został rozwiązany.
Na początku martwiłam się, że nowa koleżanka mojej córki mówi po rosyjsku. Pewnego dnia nawet rozmawiałyśmy o tym z jej mamą, kiedy czekałyśmy na powrót dzieci z zajęć plastycznych. Ta kobieta zaczęła mnie pytać, jak to jest, że my mówimy po ukraińsku, a oni po rosyjsku. Wyjaśniłem, że to nasz język ojczysty i że z powodu działań rosyjskiego okupanta my, Ukraińcy, nie chcemy już znać ani słyszeć rosyjskiego.
Moja rozmówczyni przyznała, że ona i jej mąż niestety nie znają swojego języka ojczystego – białoruskiego uczyli się dopiero w gimnazjum. Mimo to ta rodzina była świadoma, brała udział w protestach ulicznych, chciała żyć w wolnej Białorusi i opuściła Mińsk ze względu na politykę Łukaszenki i ryzyko represji ze strony jego reżimu.
Mam szczerą nadzieję, że Białorusini przypomną sobie swój język i tym samym zrobią duży krok w kierunku swojej wolności
W międzyczasie uzgodniłyśmy z córką, że skoro dziewczynki tak się zaprzyjaźniły, to niech każda mówi w swoim języku. Tak też zrobiłyśmy – i szczerze mówiąc zaczęłyśmy bardzo cieszyć się tą przyjaźnią. Przyjaciółka córki znacznie lepiej radzi sobie w szkole, uprawia sport, daje dobry przykład, a co najważniejsze – dziewczynki stały się bliskimi przyjaciółkami!
Ale rozwiązanie, na które wpadłyśmy, zostało zaatakowane z nieoczekiwanego kierunku. Pewnego dnia moja córka wróciła ze szkoły zdenerwowana. Okazało się, że na przerwie nauczycielka podeszła do niej i jej koleżanki i zabroniła im porozumiewać się w obcych językach. Nalegała, by przeszły na polski.
Nie potraktowałam tego poważnie, myślałam, że to tylko przypadkowa historia, więc uspokoiłam dziecko i poprosiłam, żeby o tym zapomniało. Wkrótce jednak incydent się powtórzył z inną nauczycielką na zajęciach pozalekcyjnych.
Oto jak opisało to moje dziecko: „Kazano nam narysować wiosnę. O. i ja siedziałyśmy przy tym samym biurku, rysowałyśmy i cicho rozmawiałyśmy. Nauczycielka podeszła do mnie i powiedziała: ‘Nie mów po ukraińsku!’. Odpowiedziałam: ‘Ale my rozmawiamy o naszych sprawach!”. Nauczycielka: ‘Może mówisz o mnie, a mnie się to nie podoba! Nie mówię o tobie po hiszpańsku!’. Odpowiedziałyśmy: ‘Ale my nie mówimy o pani’. Powiedziała jednak bardzo surowo: ‘Mówcie po polsku! Kiedy mówię wam, że macie mówić po polsku, róbcie to!’.
Po chwili znów powiedziałam coś po ukraińsku do ucha koleżanki – bardzo cicho.
Nauczycielka to usłyszała i zaczęła na nas krzyczeć. To było nie do zniesienia
Niektóre dzieci zaczęły wspierać nauczycielkę i krzyczeć, że zawsze rozmawiamy ze sobą w naszych językach i że im też się to nie podoba. Kilkoro dzieci nas poparło. Ale to niesprawiedliwe! Nie mogą nam zabronić mówić w naszym języku!’”.
Muszę przyznać, że byłam zszokowana. Po pierwsze, to była prywatna komunikacja między dziećmi. Po drugie, język ojczysty jest wsparciem dla każdego człowieka, zwłaszcza dla dziecka, które przyjechało z Ukrainy, gdzie toczy się wojna. Kto może zabronić mojemu dziecku mówić po ukraińsku? Jaki to ma sens? Nie rozumiem i nie wiem, jak poruszyć tę kwestię, by nie zaszkodzić dziecku.
Nie chciałybyśmy zmieniać szkoły, tym bardziej że słyszałam od znajomych, że tak się dzieje także w innych placówkach oświatowych w Polsce. Może publikacja tego listu pomoże coś zmienić lub chociaż rozpocząć dyskusję w społeczeństwie.
Z góry dziękuję,
N.L., Lwów-Warszawa.
Polscy nauczyciele uczą się jak pracować z ukraińskimi dziećmi w traumie
Po ponad dwóch latach od rozpoczęcia inwazji Rosji na Ukrainę wojna nadal wywiera niszczycielskie wpływ dla ukraińskich dzieci. Ostrzały i bombardowania zagrażają dzieciom i ich rodzinom, zwłaszcza żyjącym w pobliżu frontu. W Ukrainie przesiedlonych wewnętrznie jest 3,7 mln osób, a dzieci nadal są narażone na zwiększone ryzyko związane z rozdzieleniem rodzin, przemocą czy niewybuchami.
Gdy tak doświadczone dzieci te trafiają do innych krajów, tamtejsi nauczyciele przedszkolni i szkolni muszą być w stanie z nimi pracować.
Do polskich szkół publicznych i przedszkoli uczęszcza dziś 180 tys. ukraińskich dzieci. Tej jesieni, ze względu na zmiany w prawie, dołączą do nich te, które wcześniej uczyły się w ukraińskich szkołach tylko online. Aby wesprzeć tych uczniów, UNICEF wprowadził platformę internetową Learning Passport. Nauczyciele mogą tu uzyskać dostęp do zasobów i szkoleń zaprojektowanych specjalnie w celu rozwijania ich umiejętności w zakresie poprawy komunikacji międzykulturowej i wspierania uczniów – zwłaszcza tych, którzy doświadczyli traumy, stresu i trudnych sytuacji związanych z wojną w Ukrainie.
Polska stała się pierwszym krajem na świecie, który uruchomił własną wersję Paszportu Edukacyjnego, przeznaczoną specjalnie dla nauczycieli
– W Polsce w co trzeciej klasie jest co najmniej jeden uchodźca z Ukrainy – mówi Francesco Calcagno, dyrektor ds. edukacji w Biurze UNICEF w Polsce. – Dlatego nauczyciele muszą doskonalić swoje umiejętności komunikacji wielokulturowej. Muszą także być w stanie diagnozować złożone emocje i reagować na nie, rozpoznawać sytuacje, które mogą wymagać specjalistycznej interwencji. Learning Passport oferuje kursy dostosowane specjalnie do tych potrzeb.
Większość polskich nauczycieli przyznaje, że nie wiedzą, jak pracować z dziećmi z traumą wojenną. To dla nich nowe doświadczenie. Chcą jednak pomóc ukraińskim dzieciom, które muszą się zintegrować, szukają przyjaciół i cierpią, jeśli nie zostaną zaakceptowane przez polskich rówieśników. Wiele z tych dzieci jest wycofanych i bardzo wrażliwych, tym bardziej więc należy chronić je przed zastraszaniem, pomóc im w nauce technik relaksacyjnych i radzenia sobie ze stresem. I sprawić, by polskie dzieci je zaakceptowały.
– Nauczyciele w Polsce potrzebują nie tylko profesjonalnego wsparcia, pomagającego im właściwie zachowywać się w określonych sytuacjach z ukraińskimi dziećmi. Potrzebują także wsparcia emocjonalnego. W końcu stabilne emocjonalnie dzieci będą dorastać m.in. dzięki stabilności emocjonalnej swoich nauczycieli – mówi Aurelia Szokal, trenerka Learning Passport.
Platforma Learning Passport jest dostępna w 40 krajach. Dostęp do niej – w wersjach ukraińskiej, polskiej i angielskiej – jest bezpłatny. Po ukończeniu kursów nauczyciel otrzymuje certyfikat zatwierdzony przez polskie ministerstwo edukacji.
Learning Passport przeszkolił już ponad 9,5 tys. nauczycieli w Polsce w zakresie ważnych umiejętności i wiedzy potrzebnych do przezwyciężenia traumy i stresu. Korzystając z tych szkoleń, nauczyciele w Polsce byli już w stanie wesprzeć 200 tys. dzieci i młodzieży.
Asystentki i asystenci kulturowi łączą światy. Jak zdobyć ten zawód?
"Skąd przyjechałaś? Z kim? Kiedy? Czym się interesujesz? Jaki przedmiot w szkole lubisz najbardziej?".
Dziewczyna, której zadano te pytania, siedziała z opuszczoną głową, zobojętniała. Trochę zainteresowania pojawiło się w jej oczach przy pytaniu o zwierzęta. - Lubię koty, tylko koty, psów nie lubię - wzruszyła ramionami. Potem znowu opuściła głowę. Na kolejne pytania nie odpowiedziała. Pracownicy szkoły, która próbowała nawiązać z nią kontakt, nie udało się tego zrobić. Widać było, że bardzo się stara, ale nie wie, jak to zrobić. Dziewczyna dopiero co przyjechała z matką i młodszym bratem z Ukrainy, uciekli przed wojną, po drodze spotkało ich wiele strasznych rzeczy.
To ćwiczenie było jednym z najtrudniejszych, z jakim musiały się zmierzyć uczestniczki drugiej edycji Szkoły Asystentów Międzykulturowych w Bielsku-Białej. W rolę uczennic i pracownic szkoły wcieliły się słuchaczki. Zadanie to uświadomiło wszystkim, jak trudne może być nawiązanie kontaktu z dzieckiem w traumie, które w dodatku niedawno przyjechało do Polski i jeszcze nie porozumiewa się dobrze w naszym języku. To naprawdę wymaga wiedzy i szczególnych umiejętności.
Łącznik między kulturami
Asystent międzykulturowy lub asystentka międzykulturowa to osoba rozumiejąca zarówno obcokrajowców, ale też mająca wiedzę, „jak działa” Polska, znająca nasze przepisy prawne, kulturę, zwyczaje, system edukacji. To "łącznik" pomiędzy dwoma światami, czasem bardzo różnymi.
Asystenci przydatni są m.in. w zakładach pracy zatrudniających obcokrajowców, przedszkolach, ale przede wszystkim pracują w szkołach.
Ich zadaniem jest wspieranie dzieci cudzoziemskich oraz społeczności szkolnych - nauczycieli, pedagogów i psychologów, rodziców. Formalnie asystent międzykulturowy to osoba zatrudniona przez dyrekcję szkoły na stanowisku pomocy nauczyciela ze środków przekazanych przez organ prowadzący, może to być także osoba zatrudniona w szkołach przez organizacje pozarządowe.
Sytuacja dzieci z doświadczeniem migracji jest często bardzo trudna, zwłaszcza, jeśli decyzja o wyjeździe została podjęta przez rodzinę nagle, pod przymusem, tak jak to dzieje się choćby w przypadku Ukraińców uciekających przed wojną w swoim kraju.
- Dla nas to jest także gigantyczne wyzwanie. Nagle mamy do czynienia z dziećmi, które widziały, jak Rosjanie strzelali do ludzi albo tygodniami ukrywały się zimnych i ciemnych piwnicach domów. Nie bardzo wiemy, jak do nich dotrzeć, jak z nimi rozmawiać. Nie byliśmy do tego przygotowani - przyznaje nauczyciel z jednej ze śląskich szkół.
W wrześniu 2023 roku w polskich szkołach uczyło się około 150 tys. tys. uczniów i uczennic z Ukrainy. Z badań organizacji International Rescue Committee wynika, że aż 44 proc. badanych ukraińskich rodziców zauważyło negatywne zmiany w zachowaniu swoich dzieci po przybyciu do Polski.
Niektóre dzieci w Polsce zaczynają chorować, trafiają nawet do szpitali np. z kłopotami z oddychaniem, bólami żołądka, zaburzeniami pracy serca, zdarzają się także samookaleczenia, próby samobójcze. Dochodzi do nieporozumień pomiędzy uczniami z Polski i tymi z innych krajów. Są także bariery kulturowe. Nauczyciele opowiadają, że miewają problemy z rodzicami, którzy wymierzają swoim dzieciom cielesne kary. W niektórych krajach to nadal spotykane. – Musimy tłumaczyć takim rodzicom, że w Polsce, jeśli dziecko powie, że zbił je tata, szkoła musi wezwać policję – opowiadają nauczyciele.
Ogromnym problemem utrudniającym skuteczną pomoc w szkole jest bariera językowa. Nauczyciele z dłuższym stażem znają co prawda język rosyjski, ale nie wszystkie ukraińskie dzieci, nawet jeśli się nim świetnie posługują chcą w tym języku rozmawiać, to dla nich język wroga.
Wiele dzieci na szczęście szybko nauczyła się języka polskiego, są jednak takie, które mają z tym kłopot. To oznacza kolejne problemy, np. izolację w klasie. Nauczyciele zgłaszają także kłopoty w komunikowaniu się z rodzicami uczniów. Język ukraiński i polski są niby podobne, ale jednak jest wiele różnic, co może wywoływać nieporozumienia, np. polskie "zaraz" po ukraińsku znaczy "teraz".
- Uczę w szkole, w której jest spora grupa uczniów z Ukrainy. Jeśli to jest dla nich akurat wygodne, udają, że nie rozumieją polskiego. Wiem, w jak trudnym są położeniu, nie wiedzą czy zostaną, czy będą mogli wrócić do domów, dlatego przymykam na to oko. Łatwiej by mi było, gdybym miała do pomocy osobę rozmawiającą w ich języku - opowiada jeden ze śląskich nauczycieli. – Chciałem w ramach integracji z uczniami z Polski przygotować lekcję na temat Ukrainy, świątecznych zwyczajów w tym kraju, ale z tym także sobie nie dam rady bez wsparcia – dodaje.
Widać, że wsparcie potrzebne jest wszystkim. - Dotychczasowe doświadczenia szkół i organizacji pozarządowych pokazują, że zatrudnienie asystentów i asystentek międzykulturowych w szkołach, do których uczęszczają dzieci cudzoziemskie to rozwiązanie w szczególnie korzystny sposób wpływające na sytuację uczniów i uczennic cudzoziemskich, komfort pracy nauczycielek i nauczycieli, zaangażowanie rodziców oraz całą społeczność szkolną - podkreśla Fundacja na rzecz Różnorodności Społecznej, jedna z organizacji wspierająca asystentów międzykulturowych.
Jak wygląda szkolenie asystentów?
Dyplomy drugiej edycji wspomnianej już drugiej edycji Szkoły Asystentów Międzykulturowych rozdano latem. To był projekt realizowany przez Towarzystwo Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia, a finansowany przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię z Funduszy EOG w ramach Programu Aktywni Obywatele – Fundusz Regionalny. Zajęcia w pierwszej edycji zaczęły się jeszcze przed tym, jak 24 lutego 2022 roku Rosja zaatakowała całe terytorium Ukrainy i do Polski ruszyły miliony uchodźców. Nikt się wtedy nie spodziewał, jak bardzo potrzebny stanie się taki projekt. Dwie edycje szkoły ukończyło kilkadziesiąt osób, same kobiety, Polki i Ukrainki. To nauczycielki pracujące w szkołach w Bielsku-Białej i okolicach, Ukrainki już od kilku lat mieszkające w Polsce ale także uchodźczynie uciekające przed rosyjską inwazją. - Część tych dziewczyn dostała pracę w szkołach i to uważam za nasz ogromny sukces - mówi Sylwia Deryło, dyrektorka Szkoły Asystentów Międzykulturowych.
Druga edycja szkoły trwała od listopada 2022 roku do czerwca 2023 roku. Weekendowe spotkania odbywały się raz w miesiącu. Zajęcia poświęcone były m.in. szokowi kulturowemu, efektywnej komunikacji i jej barierom, podstawom psychologii rozwojowej, stereotypom czy funkcjonowaniu systemu oświaty w Polsce. Prowadzili je specjaliści z całej Polski, jak dr Rafał Cekiera z Uniwersytetu Śląskiego, naukowiec zajmujący się tematyką migracji. Bardzo wiele czasu poświęcono na praktyczne ćwiczenia, nie tylko związane z psychologią czy traumą, ale także np. wykorzystywaniem nowych technologii takich jak sztuczna inteligencja w codziennej pracy. Dla chętnych Polek zorganizowano także kurs języka ukraińskiego.
Absolwentką szkoły jest Anastazja. Od września rozpoczęła pracę w jednej z bielskich szkół. Ma wykształcenie pedagogiczne, ale w Ukrainie pracowała jako urzędniczka. Opowiada, że w szkole, w której pracuje, nie zdarzyły jej się na szczęście poważniejsze nieporozumienia na tle kulturowym. Są za to inne problemy. Nie wszyscy uczniowie Ukrainy znają nasz język na tyle, by dawać sobie radę np. na lekcjach polskiego. To bardzo trudne lekcje dla nich lekcje, zwłaszcza, gdy omawiane są na przykład lektury. - Tłumaczę uczniom na ucho, co mówi nauczyciel. Na całą szkołę tylko kilku nauczycieli uznało, że nie potrzebują mojej pomocy - opowiada Anastazja. Pomaga także w kontaktach pomiędzy szkoła i rodzicami ukraińskich uczniów.
Maria Rosa, także absolwentka bielskiej szkoły, przyjechała do Polski ponad pięć lat temu, z zachodniej Ukrainy, z miasteczka Iwano-Frankowe. W Ukrainie pracowała w szkole, uczyła geografii. - Przyjechałam do Polski z powodów ekonomicznych - mówi Maria. W Bielsku-Białej podjęła pracę w fabryce, kontynuowała także naukę w Polsce, zapisała się do szkoły policealnej na kierunek technik BHP. Maria ma już w Polsce status rezydenta. Po tym, jak Rosja zaatakowała 24 lutego 2023 roku całe terytorium Ukrainy do Bielska-Białej zaczęły przyjeżdżać tysiące uchodźców. Na szybko trzeba było przyjąć setki dzieci do tutejszych szkół, zorganizować im wsparcie. - Znalazłam w internecie ogłoszenie, że robią listę osób z wykształceniem pedagogicznym, swobodnie posługujących się językiem polskim, chętnych do pomocy nauczycielom w szkołach. Zgłosiłam się zastrzegając, że mogę poświęcić tylko kilka godzin dziennie, bo pracuję w fabryce - opowiada Maria.
Równocześnie została poproszona przez nauczycieli jednej ze szkół o to, by zrobić prezentację dla dzieci z klas 1-3 o swoim kraju, tak by nie kojarzył im się on tylko z wojna, ale także z kulturą, zabytkami, przyrodą, ciekawymi zwyczajami. Dyrektorka kolejnej szkoły zwróciła się do Marii, oferując stanowisko pomocy nauczyciela, chciała lepszej komunikacji zarówno z uczniami z Ukrainy, jak i z ich uczniami. Maria przez kilka miesięcy godziła zajęcia w szkole z etatem w fabryce. Od września 2022 roku pracuje już tylko w szkole. To duża szkoła w części Bielska-Białej, w której jest wiele zakładów pracy zatrudniających Ukraińców. Utworzono w niej dodatkową klasę siódmą tylko dla dzieci z Ukrainy. Maria opowiada, że w Ukrainie w większości szkół nadal, tak jak kiedyś w Polsce, oceny są zapisywane do tradycyjnego, papierowego dziennika, a o postępach swoich dzieci rodzice dowiadują się, gdy przychodzą na zebrania, o ile oczywiście nie dzieje się nic bardzo złego. Korzystanie z elektronicznego dziennika sprawiało niektórym rodzicom problemy, zwłaszcza jeśli pracuje się na dwunastogodzinnych zmianach w fabryce, a myślami jest się cały czas w Ukrainie, trudno znaleźć czas i siły. Jeśli chodzi o młodzież, to np. nie wszystkim łatwo było przyjąć statut szkoły, a w nim m in. zakaz korzystania z telefonu czy wytyczne dotyczące wyglądu - Na lekcjach siedziałam z tyłu klasy. Nauczyciele starali się prowadzić zajęcia tak, by były zrozumiałe dla wszystkich uczniów z Ukrainy. Mówili powoli, nie używali trudnych słów. Jeśli uczniowie jakiegoś słowa nie rozumieli, wtedy im je tłumaczyłam - opowiada Maria.
Mówi, że dużym wyzwaniem było zintegrowanie uczniów z Ukrainy. - Nasz kraj jest ogromny, wschód Ukrainy bardzo różni się od zachodu, mówi się różnymi językami, bo na wschodzie wiele osób używa rosyjskiego - opowiada Maria. Mówi, że dla uczniów najgorsze momenty to te, kiedy na Ukrainie trwa intensywny ostrzał rakietami. Na ich telefony komórkowe przychodzą wtedy ostrzeżenia przed atakami, zamiast się uczyć, sprawdzają wtedy cały czas, jaka jest sytuacja . - Trudno się im dziwić, bo tam zostali ich ojcowie, dziadkowie, czasem starsi bracia, niektórzy walczą. Gdy na Ukrainę spadają rakiety, od razu widać to po ocenach - opowiada.
Maria mówi, że ogromne znaczenie ma nastawienie szkoły. Nikt o klasie z uczniami z Ukrainy nie mówił "ukraińska klasa", tylko była to po prostu jedna z siódmych klas, traktowana tak samo jak polscy uczniowie - opowiada Maria.
Mariana Peleshchuk pracuje jako asystentka nauczyciela w szkole podstawowej nr 33 im Kornela Makuszyńskiego w Bielsku-Białej. Przyjechała do Polski jeszcze przed wojną, ma wykształcenie pedagogiczne, uczyła w Ukrainie języka angielskiego. - Obserwowałam na Instagramie dziewczynę z Krakowa, która jest asystentką międzykulturową w Krakowie. Widziała, że takie osoby pracują w szkołach w dużych miastach, w Krakowie czy Warszawie - opowiada Mariana. - Pewnego dnia mój syn przyszedł ze szkoły i powiedział mi, że jest coraz więcej uczniów z Ukrainy, dlatego pomaga tłumaczyć - wspomina.
Mariana wysłała do dyrektorki szkoły, w której uczy się jej syn, wiadomość za pomocy mobiDziennika. Napisała w niej, że zna języki ukraiński, rosyjski, angielski i polski, więc może się jej umiejętności teraz przydadzą. - Pracuję w szkole już drugi rok - opowiada Mariana. W szkole, w której pracuje, jest około 80-100 uczniów z Ukrainy. Liczba ta się zmienia, niektórzy wracają do kraju, inni przyjeżdżają. - Poczucie tymczasowości to jest jeden z dużych problemów uczniów. Są rodzice, którzy powtarzają, że zaraz będą wracać do domu. Ich dzieci nie chcą się uczyć języka polskiego, mówią, że po co im ten język, skoro niedługo będę w domu. Przekonuję, że znajomość każdego kolejnego języka to potem w dorosłym życiu ogromny atut - mówi Mariana.
Tłumaczy, jest łącznikiem między szkoła i rodzicami, umawia uczniów do pedagoga czy psychologa. - Lubię swoją pracę, uczniowie są dla mnie jak dzieci - mówi Mariana. Śmieje się, że jeśli chodzi o integrację językową, to uczniowie z obu krajów najszybciej nauczyli się polskich i ukraińskich przekleństw.
Mariana mówi, że jeśli jej czego pracy brakuje, to grupy wsparcia dla osób wykonujących taką pracę. - Słuchasz historii dzieci, niektóre są tragiczne, czujesz się potem wyciśnięta jak cytryna - opowiada Mariana.
Gdzie się uczyć?
Pomoc asystentki lub asystenta potrzebna jest nie tylko uczniom z Ukrainy. W polskich szkołach uczą się także uczniowie m.in. z Białorusi, Rosji, Wietnamu, Gruzji czy Kazachstanu. - Szkoła staje się wielokulturowa, niezależnie od agresji Rosji na Ukrainę. Migracja do kraju rośnie, zmienia się jej charakter. Coraz więcej rodzin traktuje Polskę jako miejsce pobytu na dłużej, a na świat przychodzą nowe pokolenia – mówił w rozmowie z "Dziennikiem Gazeta Prawna" prof. Mikołaj Pawlak, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Są w Polsce szkoły, w których już to piąty uczeń to dziecko lub nastolatek z doświadczeniem migracji.
Organizacje pozarządowe zajmujące się edukacją i prawami człowieka alarmują, że choć asystentów międzykulturowych w szkołach szybko przybywa, to ciągle jest ich zbyt mało.
Uniwersytet Warszawski otworzył pierwsze w Polsce studia podyplomowe na tym kierunku, to szansa dla tych, którzy chcą kontynuować naukę na uczelni wyższej.
Asystentka lub asystent nie muszą jednak posiadać wykształcenia pedagogicznego, a nawet w ogóle wyższego. Studium Prawa Europejskiego organizuje kurs dla asystentów i asystentek, warunkiem udziału w nim jest posiadanie wykształcenia co najmniej średniego. Fundacja Polskie Forum Migracyjne organizuje kurs online dla chętnych do pracy w tym zawodzie, gdzie także nie jest wymagane wykształcenie wyższe. Niestety, to nie jest praca, w której można liczyć na wysokie zarobki. Stanowisko pomocy nauczyciela znajduje się w VI grupie zaszeregowania płacowego. Oznacza to, że minimalny poziom wynagrodzenia zasadniczego wynosi obecnie (do 31 grudnia 2023 roku) 3.550 zł. Asystent jest zatrudniany przez dyrektora szkoły w oparciu o umowę cywilno-prawną, tak jak w przypadku innych pracowników niedydaktycznych, np. administracji.
O problemach asystentów i propozycjach rozwiązań opowiada raport Fundacji Teach for Poland. Problemy to przede wszystkim bariera językowa, nierozumienie przez szkołę ich roli, trudne przeżycia dzieci i mowa nienawiści.
– Zawód asystenta międzykulturowego pilnie wymaga szeregu normalizacji: od zakresu obowiązków, przez ścieżkę kariery, po zasady zatrudnienia i wynagrodzeń. Na chwilę obecną zawód ten tworzy się w boju. Wiele aspektów wymagających systemowego wsparcia ujawnia się dopiero w codziennej praktyce wykonujących go osób – mówi cytowana przez portal Ngo.pl Katarzyna Nabrdalik, Prezeska Fundacji Teach for Poland.
Jeśli jesteś zainteresowany międzykulturowym kursem asystenta i asystenta, zapraszamy na stronę: https://szkola-roznorodnosci.org/