<frame>Tylko 49 proc. ukraińskich dzieci w wieku szkolnym, które z powodu wojny żyją w Polsce, uczęszcza do polskich szkół. A powinne do nich chodzić, żeby nie mieć wyrwy w edukacyjnym życiorysie i integrować się w polskim społeczeństwie. One jednak wolą uczyć się online w ukraińskich szkołach, bo w polskich czują się zagubione. Często są w kiepskiej formie psychicznej, nie znają wystarczająco dobrze polskiego, program szkolny nie jest przystosowany do ich poziomu wiedzy. Bywa, że padają ofiarami rówieśniczej przemocy. Czego potrzebujemy, żeby zachęcić dzieci do nauki w szkołach stacjonarnych? Jakie zmiany wprowadzić w modelu nauczania, jak pracować z dziećmi polskimi i ukraińskimi, żeby się integrowały? W redakcji sestry.eu wiemy, że to jeden z najważniejszych problemów uchodźczych i dlatego stworzyłyśmy cykl Szkoła bez domu. Opisujemy w nim kondycję naszych dzieci, polskie szkoły, współpracę ukraińskiego rządu z polskim. Sięgamy po dobre wzorce, rozmawiamy z nauczycielami, psychologami i urzędnikami. Jeśli masz problem z dzieckiem w szkole, wiesz, jak rozwiązać problem, jesteś rodzicem, nauczycielem, ekspertem – napisz do nas: redakcja@sestry.eu Jesteśmy dla Was. <frame>
Dr Małgorzata Pilecka – dr pedagogiki, nauczycielka akademicka, prof. Akademii ATENEUM w Gdańsku, edukatorka nauczycieli. W pracy naukowej zajmuje się pedagogiką wczesnoszkolną, przedszkolną wczesną edukacja polonistyczną, literaturą dla dzieci, dydaktyką ogólną.
W pracy naukowej zajmuje się pani językiem. W kontekście dzieci z Ukrainy to wydaje mi się w tej sytuacji, w której znalazły się w Polsce, szczególnie istotne. Czym ten język dla nich jest? Dlaczego tak ważne jest, żeby one mogły swojego ojczystego języka używać swobodnie?
Język jest podstawowym narzędziem komunikowania się ze światem, wyrażania siebie, budowania relacji z drugim człowiekiem. Zwłaszcza ten pierwszy język, ojczysty jest najbezpieczniejszym narzędziem do rozwoju, wchodzenia w ogóle w strukturę świata, w rzeczywistość. Zwróćmy uwagę, że dziecko języka ojczystego uczy się latami, najpierw prostej komunikacji, wyrażania siebie, a potem gramatyki, ortografii. To jest długi proces. O pełnym opanowaniu polszczyzny przez dziecko - jeśli mówimy o języku polskim, którego uczą się te ukraińskie dzieci, które tu przyjechały z powodu wojny - przez polskie dzieci następuje w wieku nastoletnim, nie można więc wymagać od dzieci, które dopiero się go uczą, by posługiwały się wyłącznie nim.
Zdarzają się jednak przypadki w szkołach, wcale nieodosobnione, w których ukraińskie dzieci mają zakaz używania języka ukraińskiego między sobą. Co się dzieje z dzieckiem w takiej sytuacji?
Dzieci, które tu przyjechały, doświadczyły wojennej rzeczywistości. Zostawiły swoje domy, przyjaciół, szkoły, rodzinę. Język jest ich domem, w którym czują się bezpiecznie, więc zakazywanie im - oczywiście nieoficjalnie - rozmów w ojczystym języku jest czystą przemocą i naruszeniem praw dziecka. Z jakiegoś powodu niektórym ludziom się wydaje, że bezpieczeństwo jest tylko wtedy, kiedy nie spadają bomby. Możemy mówić o różnych stopniach tego poczucia bezpieczeństwa; jest to też świadomość, że jestem akceptowany, taki/taka, jaki jestem, a otoczenie ma do mnie życzliwy stosunek.
Odebranie dziecku możliwości porozumiewania się w ojczystym języku z rówieśnikami jednocześnie pozbawia je możliwości wyrażania siebie, komunikowania się
Zastanówmy się: oczywiste jest, że dziecko, które trafia w obce miejsce, będzie szukało osoby, która jest jakoś do niego podobna. Wspólny język jest oczywistym wyborem, bo łatwiej im nawiązać kontakt. W budowaniu poczucia bezpieczeństwa bardzo ważna jest swoboda komunikowania się. Jeżeli dziecko czuje się w jakiejś sytuacji bezpiecznie i ma zaufanie do osób z zewnątrz, ma też takie poczucie własnej wartości, pewności siebie, to będzie podejmowało te próby komunikacji. Tutaj trzeba być bardzo wrażliwym.
No właśnie, zdaje się, że tej wrażliwości trochę brakuje, bo polska szkoła stawia się poprawność.
To jest bardzo ważny wątek, bo rzeczywiście w szkole, w polskiej edukacji w ogóle, bardzo mocny nacisk kładzie się na prymat poprawności językowej. I bardzo często słyszy się takie komunikaty ze strony pedagogów, ze strony nauczycieli: „powiedz to pełnym zdaniem”, „powiedz to jeszcze raz”, „powiedz to poprawnie”. Należałoby to przeformułować: nie "powiedz to poprawnie", a "powiedz to skutecznie". To szczególnie istotne w przypadku dzieci, dla których język polski nie jest pierwszym językiem. Nakłanianie ich do mówienia poprawnie albo wcale jest deprymujące i przeciwskuteczne. Chciejmy po prostu, żeby dzieci mówiły, ogólnie: komunikowały się tak, żebyśmy mogli je zrozumieć, dowiedzieć się, o co im chodzi, jakie mają potrzeby.
Komunikować można się nie tylko werbalnie.
No właśnie! Dlatego mówię o potrzebie wrażliwości na dzieci, bo one mówią też gestem rysunkiem, dotykiem, ruchem, mimiką twarzy. Sądzę, że odpowiedzią jest przeniesienie akcentu komunikacji w edukacji z poprawności językowej, posługiwania się językiem polskim, który jest dla tych dzieci obcym, na uruchomienie różnego rodzaju komunikacji, wspomagającej, wielomodalnej, wielozmysłowej. To sprawiłoby, że dzieci ukraińskie, które przychodzą do nas, nie będą miały żadnych problemów z językiem polskim, poczują się pewnie, bo przecież znają te sam „język”, co inne dzieci, potrafią to samo, co one.
Rysować, tańczyć, klaskać, śmiać się. I będą czuły się pewnie, bezpiecznie, kiedy będą mogły się tak wyrażać
Alternatywą jest budowanie atmosfery strachu: albo wypowiadasz się poprawnie, albo siedź cicho. Tym samym spychamy te dzieci w kulturę ciszy. A pamiętajmy, że im większy przymus, tym większy opór.
Nie zmuszać, tylko zachęcać?
Absolutnie tak. Pobudzać dzieci do wypowiadania się, do czego mamy mnóstwo różnych narzędzi.
Na przykład?
Mamy różnego rodzaju takie działania ukierunkowane na polisensoryczność, na dotyk, na smak, na zapach. Mamy wspaniałe książki dziecięce, zresztą jednym z przedmiotów, które wykładam, jest literatura dziecięca. Są wspaniałe książki, które umożliwiają dotknięcie, otworzenie czegoś, poruszenie, zapraszają do ruchu, zapraszają do śpiewu, zapraszają do recytacji, klaskania. To jest pierwszy krok w kierunku uczenia się siebie. A nie reguły gramatyczne, a nie jakieś od razu skomplikowane, trudne teksty.
Wyobrażam sobie jednak, że dla takiego nauczyciela czy nauczycielki z niewielkiej miejscowości, w małej szkole, do której zaczęły chodzić po inwazji dzieci z Ukrainy, prawdopodobnie przytłoczonego sytuacją, nieprzygotowanego, bez wsparcia instytucjonalnego, to może nie być takie oczywiste. On czy ona z jednej strony musi realizować podstawę programową, gnać z programem, zadbać o to, by dzieci szły w edukacji dalej. Wszystkie dzieci. To trudne zadanie.
Nauczyciele zostali osamotnieni. Znaleźli się w sytuacji, do której nikt ich nie przygotował - z jednej strony mają swoją klasę, którą muszę prowadzić i przygotować, z drugiej nowych uczniów, z innego kraju, w potwornie trudnej sytuacji. Chce, żeby wszyscy czuli się dobrze, bezpiecznie, ale nie bardzo wie, jak to zrobić. A rozliczany jest z wyników.
Jak wesprzeć tych nauczycieli?
Zanim opowiem o możliwych rozwiązaniach, przytoczę anegdotę. Otóż do grupy przedszkolnej trafiło czteroletnie dziecko, właściwie z frontu. Przyjechało z bombardowanego miasta do przedszkola w Polsce. Nauczycielka chciała je zaprosić do uczestnictwa w zajęciach sportowych, pomóc mu się przebrać. Powiedziała do niego: ręce do góry.
Dla dziecka to było tak traumatyczne przeżycie, że nie można było go uspokoić przez wiele godzin. Straszne, prawda? A przecież ta nauczycielka nie miała nic złego na myśli, po prostu nie przemyślała swoich, zupełnie neutralnych w innej sytuacji, słów. Poczucie osamotnienia nauczyciela, to jest coś, z czym my, pedagodzy, się zmagamy od lat, to nie zaczęło się wraz z przyjazdem z Ukrainy, tylko trwa od lat. Obecność uchodźczych dzieci tylko ten problem uwypukliła.
Jakie zatem rozwiązania pani proponuje?
Jestem wielką taką entuzjastką pomysłów prowadzenia superwizji nauczycielskich w miejsce ich ewaluacji, oceny i kontroli. Superwizji, która jest tak naprawdę standardem we wszystkich zawodach, w których ludzie pracują z drugim człowiekiem: psychologów, terapeutów, trenerów. U nas dominuje myślenie: „Jeżeli sobie nie radzisz, to zmień pracę. Widocznie się do tego nie nadajesz”. Musimy to zmienić. Chciałabym jasno i wyraźnie powiedzieć, że podstawa programowa i program edukacyjny to są dwie różne sprawy. Nauczyciele myślą, że muszą zrealizować program edukacyjny, który ktoś im narzuca, że to jest podstawa programowa. Tymczasem podstawa programowa jest czymś zdecydowanie bardziej ogólnym, jest tylko jakby pewnym zarysem treści, jakie mają być zrealizowane w danym roku, w danej grupie.
Natomiast program może i powinien nosić znamiona programów autorskich. To znaczy to, w jaki sposób my zrealizujemy wymagania zawarte w podstawie programowej, o jest w dużej mierze po stronie nauczyciela
W szkołach można pracować metodą projektu edukacyjnego, która siłą rzeczy jest właśnie taką metodą, w której dziecko jest aktywne. Korzystajmy z takich metod aktywizujących, bo nie jest prawdą, że wszyscy nauczyciele muszą pracować dokładnie tymi samymi metodami, żeby osiągnąć dokładnie ten sam cel.
Mogę prosić o przykłady?
To na przykład organizowanie spotkań z ekspertami, wyjść, wizyt w instytucjach kultury, warsztatów nie jako relaksu, tylko właśnie możliwości edukacyjnych, podczas których uczniowie często przejmują inicjatywę, mają możliwość samodzielnego korzystania z dostępnych im źródeł. To wykorzystywanie książek dziecięcych, źródeł internetowych, bazowania na filmach edukacyjnych. Bardzo ważne jest, by dziecko nie było "uczone", tylko się uczyło, by aktywnie zdobywało umiejętności i wiedzę, ma wówczas możliwość aktywnie ją konstruować. Nie jest tylko odbiorcą, którego zadaniem jest przetworzyć i odtworzyć, tylko współtwórcą. I najważniejsza rzecz: edukacja to nie doraźne rozwiązania, tylko długofalowy projekt. Musimy zacząć o niej tak myśleć.
To się przekłada na sytuację dzieci z Ukrainy, które są w polskich szkołach?
Oczywiście. Myślę, że nie podejmujemy różnych działań na rzecz dzieci ukraińskich, ponieważ wydaje nam się, że ich obecność tutaj to jest sytuacja tymczasowa. Wiele osób może więc myśleć: „nie pójdę na kurs”, „nie będę się uczyć”, „doskonalić umiejętności, nabywać nowych”, |nie będę nic zmieniać”, bo przecież te dzieci za chwilę wyjadą. Przecież wojna się skończy. To myślenie prowadzi donikąd także dlatego, że Polska nigdy nie była, nie jest i
nie będzie jednolita kulturowo i językowo. Sytuacja na świecie jest napięta i bardzo realne jest, że przez długie lata będzie do nas napływać ludność z innych krajów. I na to musimy być gotowi. I dlatego musimy myśleć o edukacji jako o projekcie na długie lata, a nie doraźnie, z doskoku.
Dziennikarka, redaktorka, pisarka. Publikuje w „Wysokich Obcasach”, „Przeglądzie”, OKO.press. W pracy reporterskiej zajmuje się prawami kobiet w kontekście politycznym i społecznym, pisze o systemowym wypychaniu kobiet poza margines. Zrobiła to m.in. w książce „Poddaję się. Reportaże o polskich muzułmankach” oraz ostatnio w „Znikając. Reportaże o polskich matkach”
zdjęcie: Bartek Syta
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!