Kultura
Погляд наших колумністок на найважливіші культурні події — вистави, фільми та книги, важливі для нашого майбутнього
Mit o wielkiej rosyjskiej kulturze jest bardzo skutecznym narzędziem manipulacji świadomością
W Teatrze Wielkim w Warszawie odwołano pięć spektakli "Borysa Godunowa", które miały się odbyć w czerwcu. Odwołanie tłumaczone jest tym, że "realizacja premiery uzależniona od sytuacji w Ukrainie". Jednak to raczej wyjątek niż konsekwentna polityka, kiedy instytucja kulturalna zawiesza przedstawienia autorów rosyjskich. Dlaczego tolerowanie sztuki rosyjskiej jest niebezpieczne dla Europy, wyjaśnia Lidia Melnyk - doktor habilitowany nauk o sztuce, profesorka Lwowskiej Narodowej Akademii Muzycznej im. Mykoły Lysenki. Lidia Melnyk od wielu lat mieszka w Austrii, również wykładała na Uniwersytecie Wiedeńskim oraz Ukraińskim Wolnym Uniwersytecie w Monachium.
Popularyzacji rosyjskiej kultury w Europie wzrasta
Olga Pakosz: Jakie niebezpieczeństwo niesie dla współczesnej Europy rosyjska kultura, a zwłaszcza rosyjska muzyka? Wielu Europejczyków nie zdaje sobie sprawy, że Rosjanie to jedno, a ich kultura, wielowiekowa i tak szanowana, to coś innego. I nie chcą ani słyszeć, ani mówić o niebezpieczeństwie popularyzacji tej kultury. „To przecież światowe dziedzictwo! Nie możemy zabronić?!”
Lidia Melnyk: Z napotkałam ten problem już w pierwszym tygodniu pełnoskalowej inwazji. Zauważyliśmy, że to przekonanie jest głębokie i wymaga i pracy i walki. Dlaczego? Może wydawać się, że wielka kultura i wielka wojna nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale jako historyk muzyki mogę stanowczo stwierdzić, że te rzeczy zawsze były ze sobą powiązane. "
"Mit o wielkiej rosyjskiej kulturze jest bardzo skutecznym narzędziem manipulacji świadomością. Jeżeli popatrzymy na drugą wojnę światową, możemy zobaczyć analogię: jak naród, który dał światu Beethovena i Bacha, mógł zrobić coś złego i okrutnego. A jednak zrobił."
"Po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji ten mit zaczął być aktywnie wykorzystywany przez Rosję w Europie i był chętnie akceptowany przez Europejczyków. Może na początku nawet mniej, ale teraz widzę, że tendencja do popularyzacji i akceptacji rosyjskiej kultury rośnie.
Dlaczego? Są dwie przyczyny. Po pierwsze, jest to wewnętrzna inercja Europejczyków, taka strusia polityka. Ludzie myślą, że jeśli nic nie zmienią, jeśli będą nadal kochać, tolerować, zachwycać się rosyjską kulturą, to problem wkrótce zniknie. Mam na myśli problemy związane z wojną, które już ich zmęczyły, problemy ekonomiczne: drogi gaz, drogie paliwo itp. Wszystko, co powoduje dyskomfort.
Po drugie, wojna częściowo jest kompensowana tym zainteresowaniem lub niezmienioną postawą wobec rosyjskiej kultury, którą wypracowali sobie dawno przed rosyjską agresją wojskową wobec Ukrainy. Ale to jest bardzo niebezpieczna pozycja. Miłość do muzyki poważnej charakteryzuje wykształconych osób oraz intelektualistów. Ci ludzie kształtują opinię publiczną, są liderami myśli.
Muzyka klasyczna zawsze była skuteczną bronią propagandy. A w tej sytuacji, to znaczy, że naród, który dał światowi Czajkowskiego, nie może tworzyć zła absolutnego
I kontynuacja tolerowania, akceptacji, zainteresowania, zachwytu dziełami rosyjskich artystów obecnie w Europie ma znaczący wpływ. Jest to udane uzupełnienie wizerunku "dobrego Rosjanina". I z tego, co widzę, patrząc na różne warstwy społeczeństwa w Austrii czy Niemczech, to działa: tak, Ukraińcy są biedni, ale Rosjanie w sumie również ucierpieli.
Dlatego właśnie europejska publiczność nie zamierza rezygnować z tych osiągnięć kultury. Wydaje się, że udział klasyki rosyjskiej w europejskich stacjach radiowych rośnie, że stacje radiowe mają określone limity, zgodnie z którymi co godzinę musi zabrzmieć utwór kompozytora rosyjskiego.
Ale teraz raz dziennie w eterze radiowym słychać również "Melodię" Myrosława Skoryka.
TTrochę przykro, że Myrosław Skoryk trafił do audycji takim kosztem...
Przykro. Ale już w lutym 2022 roku stało zrozumiało, że musimy działać. My, grupa muzykologów z Lwowa i Kijowa, zainicjowaliśmy apel o zawieszenie rosyjskiej kultury i rosyjskiej muzyki. Rozesłaliśmy go do wszystkich instytucji, z którymi współpracowaliśmy w Europie i Ameryce Polnocnej, starając się uzyskać jak największego rozgłosu. Oczywiście nie wszyscy nasi koledzy jego zaakceptowali.
Ale udało nam się wpłynąć na kilka dużych projektów międzynarodowych i nawet radykalnie zmienić ich kierunki
Uspokajający Czajkowski
A jak była odbierana muzyka niemiecką na świecie w czasie drugiej wojny światowej?
Państwo Izrael konsekwentnie, na poziomie polityki kulturalnej państwa, działało w taki sposób, żeby po Drugiej Wojnie Światowej nie grano muzyki Wagnera, aby nie prowokować tych, którzy przeżyli Holokaust.
Jest słynny przypadek, kiedy izraelski dyrygent Zubin Meta próbował wykonać kompozycję Wagnera, a część sali właśnie wyszła, a jeden ze słuchaczy pojawił się na scenie i pokazał swój numer posiekany na dłoni w obozie koncentracyjnym.
Znany jest przypadek, kiedy izraelski dyrygenta Zubin Mehta próbował wykonać kompozycję Wagnera, a część publiczności po prostu wyszła, a jeden ze słuchaczy wstał na scenie i pokazał swój numer obozowy w tatuażu na ręce. Również muzyka Richarda Straussa nie była wykonywana. To nie oznacza, że w Izraelu całkowicie zrezygnowano z muzycznych utworów kompozytorów niemieckich. Wagner jest znany ze swojej postawy antysemickiej. Nawet teraz sytuacja ta jest zrozumiała w Zachodniej Europie. W Operze Narodowej w Wiedniu niedawno miała miejsce nowa produkcja "Parsifala" Wagnera i równoległy wielodniowy sympozjum "Wagner i kwestia antysemityzmu". Więc Europejczycy rozumieją wpływ muzyki na kształtowanie polityki i propagandę.
Ale mówimy o niedopuszczalności obecności muzyki Wagnera w przestrzeni muzycznej tylko Izraela? Reszta krajów nie wyeliminowała go?
Nie wyeliminowała, i przez pewien czas, nawet po Drugiej Wojnie Światowej, nie mówiło się o tym. Ale teraz to pytanie ponownie stało się bardzo ostre i jest to związane ze znanymi wydarzeniami politycznymi.
Czy muzyka może zabijać? A może Ukraińcy przesadzają? Przecież muzyka nobilituje i harmonizuje.
Klasyczna muzyka to kryterium bardzo subtelnego wpływu na ludzką świadomość. Dlaczego reklamom najbardziej modnych marek zawsze towarzyszy muzyka klasyczna? Ponieważ kojarzy się to z czymś podniosłym, elitarnym. Zawsze.
Dlaczego w niektórych sklepach włączana jest muzyka klasyczna? Bo kojarzy się także z czymś stabilnym i pozytywnym. To dobrze wypracowany ruch marketingowy od lat 60.
Podobnie jest z Czajkowskim – stabilny, pozytywny – wspiera stabilny, pozytywny wizerunek swojego kraju.
A propos, jeśli chodzi o jeszcze jeden nieśmiertelny hit Czajkowskiego na europejskich scenach – balet "Dziadek do orzechów" – to tylko miłość Polaków do tego utworu i można zrozumieć.
"Dziadek do orzechów" został napisany przez Ernsta Hoffmanna, gdy mieszkał w Warszawie. Otrzymał inspirację od sąsiadów na ulicy Freta. Ogólnie rzecz biorąc, Hoffman był wielkim zwolennikiem kultury polskiej
Historycznie Polacy mieli dużo więcej powodów, aby nie lubić kulturę rosyjskoj niż Ukraińcy. Ale ten mainstream, który pojawił się po Drugiej Wojnie Światowej — próba pojednania wszystkich przez kulturę dla stabilności gospodarczej — choć sam w sobie nie przewidywał niczego złego, doprowadził do rozmytych konsekwencji. Ukraińców w szczególności wychowywano w taki sposób, że w wielu z nich nadal tkwi świadomość wyższości kultury rosyjskiej nad ukraińską.
Ale to związane z tym, że mało znaliśmy naszą kulturę...
A dlaczego mało ją znaliśmy? Bo takie były programy szkolne. To była akcja splanowana, która rozpoczynała się w szkołach i kończyła się na uczelniach.
W konserwatorium czy w szkole muzycznej też?
Tak! Uczyliśmy się z radzieckich podręczników. Po rosyjsku. I przez 30 lat nie znaleziono sposobu, aby je napisać od nowa. Nigdy nie przeznaczano na to funduszy panstwowe. Kto mógł czytać po polsku, czytał. Albo po niemiecku, albo po angielsku. Niestety nie ułożyliśmy własnego zestawu podręczników z historii muzyki. Latami podążaliśmy za inercją, co również przygotowało grunt pod obserwowane obecnie procesy. Ja na przykład mogę śpiewać wszystkie rosyjskie opery w tempie. Do dziś. Pytanie — po co? Oto żniwa, które zbieramy teraz.
Rozmywanie rzeczywistości
Temat związany z Czajkowskim długo mnie niepokoił (chodzi o przemianowanie Kijowskiej Akademii Muzycznej, noszącej imię Czajkowskiego — przyp. red.), — kontynuuje Lidia Melnyk. — I postanowiłam dla siebie, że teraz będę patrzeć na tego kompozytora nie przez pryzmat jego pochodzenia etnicznego (dziadek i pradziadek Czajkowskiego byli Ukraińcami), ale przez pryzmat jego mentalności — był to człowiek z mentalnością imperium. Musimy nazywać rzeczy po imieniu. Czajkowski jest jednym z symboli "wielkiej rosyjskiej kultury".
Historia zna wiele przykładów znanych muzyków i kompozytorów o nieklarownym pochodzeniu etnicznym. Na przykład ojciec Igora Strawinskiego — ukraińskojęzyczny Fiodor Strawiński — był ściśle związany z Ukrainą. Sam Strawinski był obojętny na etniczne niuanse, był obywatelem świata. Ale w świecie wciąż jest przedstawiany jako kto? Jako rosyjski kompozytor. I będziemy potrzebować dużo czasu, aby zmienić postrzeganie tych momentów na naszą korzyść.
Teraz powinniśmy wrócić do Maksyma Berezowskiego, Dymitra Bortniańskiego, Artemija Wedelja... Mamy z czym pracować, i teraz właśnie powinniśmy to robić. Jednocześnie nie możemy być obojętni na tych rosyjskich kompozytorów, których wykorzystuje się jako symbole ideologiczne.
<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/65c901fef751edf9e5806a4c_Screenshot_20240125_112250_Facebook.jpg">„Przeczytaj także: Ludmiła Monastyrskaya: „Trudno być perfekcjonistą, jeśli zostaniesz zatrzymany na pół arii, wysłany do schronienia”</span>
Wróćmy do kwestii niebezpieczeństwa rosyjskiej muzyki...
a tym polega niebezpieczeństwo, że ta muzyka nadal jest wykonywana! W oczach Europejczyków wygląda to tak: gdzieś tam jest konflikt zbrojny, a jest wielka rosyjska kultura, która pozostaje absolutną wartością. Ale w ten sposób podtrzymuje się pragnienie powrotu do dobrych starych czasów, kiedy nie było konfliktu. Kiedy nie było wszystkich tych problemów gospodarczych i tak dalej...
Czyli to jest możliwość rozmywania rzeczywistości?
Dla mnie tak. I sposób na ucieczkę od wojny w Ukrainie, ponieważ Europa jest zmęczona. Przeciętnemu Europejczykowi zazwyczaj jest już obojętne, kto zwycięży, byleby to wszystko jak najszybciej się skończyło.
To jest taki akompaniament oczekiwania: kiedyś w końcu kłopoty obok zakończą się, wielkie zaś wartości zostaną
Co może zrobić Ukraina w sytuacji, gdy Europa nie chce rezygnować z wielkiej rosyjskiej kultury i muzyki? Jak tłumaczyć, że to po prostu jeden z metod propagandy i zacierania pamięci?
— Choć to teraz bardzo bolesne pytanie, ukraińscy wykonawcy nie powinni brać udziału w rosyjskich produkcjach i występach z udziałem rosyjskich kolegów. Chociażby ten mały krok. W produkcjach dzieł rosyjskich autorów lub tych, gdzie zaangażowani są rosyjscy uczestnicy. Drugim przekazem jest zmniejszenie liczby utworów rosyjskich kompozytorów na scenach europejskich.
Wiadomo, że wiele autorytatywnych instytucji odmówiło rosyjskich dzieł w swoich programach i zaproszeń rosyjskich wykonawców. W krajach skandynawskich przeszło to bardziej konsekwentnie, podobnie jak w państwach bałtyckich. W Polsce przez pewien czas też tak było, ale niestety, dziś "Jezioro Łabędzie" i "Dziadek do orzechów" znowu są pokazywane na scenach polskich teatrów.
Europa bardzo chce pokazać nasze jedność i braterstwo na poziomie kulturowym. Odbyło się wiele koncertów, na których specjalnie zapraszano ukraińskich i rosyjskich wykonawców, aby zademonstrować, że ze strony kultury wszystko jest, jak dawniej. Ale to jest po prostu rozmywanie problemu.
Czy w takiej sytuacji Ukraińcy nie będą wydawać się niezgodnymi, że nie proponują swojego, a odrzucają to, co wielkie?
My proponujemy swoje, a do tego najcenniejsze, ale ten proces na razie rozwija się powoli, ponieważ straciliśmy nie tylko dziesięciolecia, ale całe wieki na propagowanie naszej muzyki.
A co my właściwie proponujemy?
Proponujemy "Szczedryka" Leontowycza, "Tarasa Bulbę" Mykoły Łysenki (przynajmniej uwerturę lub skróconą wersję), symfonie Łatyszynśkiego. Proponujemy to, co jest łatwo przyswajalne dla szerokiej publiczności.
"Kozak za Dunajem" Gulak-Artemowskiego?
"Kozak za Dunajem" dla europejskiej publiczności jest niezrozumiały. Próbowałam go przedstawić w różnych audytoriach austriackiemu słuchaczowi. Oni nie rozumieją tej postaci silnej kobiety, której boi się mężczyzna, bo może go pobić.
Mam na myśli Bortniańskiego, Berezowskiego, Vedela. Brzmią oni na europejskiej scenie, ale często jako rosyjscy kompozytorzy. "Melodia" Myrosława Skoryka również podoba się słuchaczom.
Współczesni ukraińscy kompozytorzy regularnie pojawiają się na europejskich scenach. Krok po kroku. A tym krokom przeciwstawia się ogrom muzyki rosyjskiej, która przez wieki celowo i za ogromne fundusze państwowe korzeniła się tu w kontekstach muzycznych.
Maciej Hamela: Nie możemy wyczerpać swoich rezerw współczucia
W 2013 roku producent i dokumentalista Maciek Hamela pojechał do Ukrainy z zamiarem spędzenia tam tylko 3 dni. Został na 3 miesiące, podczas których nakręcił film dokumentalny o uczestnikach Rewolucji Godności. W 2022 roku, w pierwszych dniach rosyjskiej wojny, kupił vana i zaczął ewakuować ludzi. Bo czuł, że nie może stać z boku.
To był impuls serca i w tamtym czasie nie myślał o kręceniu filmu dokumentalnego. Pomysł przyszedł później, a jego błyskotliwa realizacja, film „Skąd dokąd”, dodała jeszcze większej mocy akcjom pomocowym. I przypomniała światu, że wojna wciąż trwa. Film i jego twórcy otrzymali ogromną liczbę nagród, począwszy od nagrody w kategorii „Najlepszy polski film” na 20. festiwalu Millennium Docs Against Gravity, gdzie odbyła się polska premiera „Skąd dokąd”. Potem film został zaprezentowany na 76. festiwalu w Cannes w sekcji ACID, trafiając do francuskich kin jako pierwszy film o wojnie w Ukrainie z 2022 roku. Jedną z ostatnich była nagroda dla najlepszego filmu na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wilnie.
Ten delikatny, szeptany dokument jest efektem ogromnej pracy. Nie ma tu intensywnej emocjonalności, to cichy, spokojny głos, który – jak wierzysz – zostanie w końcu wysłuchany. Rzadko widzimy w nim reżysera, który zawsze jeździ vanem przypominającym Arkę Noego. Ale kiedy z nim rozmawiamy, czujemy, jak bardzo narracja „Skąd dokąd” rezonuje ze sposobem, w jaki on mówi: spokojnie, cicho, ale przekonująco.
Na uwagę zasługuje również muzyka skomponowana przez Antoniego Komasę-Łazarkiewicza. Motywem przewodnim filmu jest klasyczny utwór „Skrzydła” na kwartet smyczkowy i Chór Artystów Ukraińskich, będący interpretacją wiersza o tym samym tytule autorstwa jednej z najwybitniejszych współczesnych poetek ukraińskich Liny — Kostenko. Cieszymy się, że wkrótce ukaże się płyta CD z nagraniem tego pięknego i wzruszającego utworu.
Anastazja Kanarska: W 2013 roku byłeś na Majdanie w Kijowie i kręciłeś dokument o uczestnikach Rewolucji Godności. Bohater filmu dołączył do batalionu Azow, broniącego Mariupola, i został wzięty do niewoli przez Rosjan w 2014 roku. Bezskutecznie próbowano go odnaleźć przez kilka lat, więc w tym czasie film nie został zaprezentowany. Czy mogło nie być „Skąd dokąd”?
Maciej Hamela: Oczywiście, ponieważ pojechałem tam bez kamery i nie spodziewałem się, że powstanie z tego film. Mogło do tego w ogóle nie dojść. Czasami tak się dzieje, że kiedy naprawdę czegoś chcesz, to ci nie wychodzi — a kiedy robisz coś z zupełnie innych pobudek i potrzeb, to dzieje się coś nieprzewidzianego, trochę mimochodem. I to jest właśnie film, który pojawił się samoistnie.
Czy kiedykolwiek się bałeś? Bałeś się śmierci?
Musisz zaakceptować możliwość śmierci, by tam [do Ukrainy — red.] pojechać.
W filmie oddałeś głos pasażerom — jego bohaterom filmu. I widzom, którzy są z wami na każdym kilometrze tej podróży.
To była świadoma decyzja, by kręcić w ten sposób. A także duża praca montażowa, która trwała rok. Chodziło o to, by w jak największym stopniu usunąć moją obecność z filmu i dać miejsce historiom opowiadanym przez bohaterów, których trzeba słuchać bardzo uważnie. Ważne było, aby nie przeciążać ich dodatkową narracją, niczego nie narzucać. Postanowiliśmy więc usunąć wszystko, co zbędne, chociaż całkowite wycięcie mnie było niemożliwe.
Chodzi o to, że to nie jest film o pracy wolontariuszy. To jest gdzieś w tle, jako bardzo subtelny kontekst, ale sam film po prostu nie jest o tym.
Po jego obejrzeniu nie sposób nie myśleć o krowie Krasuni [jedna z pasażerek ze łzami w oczach opowiada, że ją zostawiła — red.], o tym, czy te dzieci zobaczą morze... Bardzo poruszyła mnie też rozmowa dzieci o tym, co to znaczy „martwić się”.
Dzieci odgrywają w tym filmie ważną rolę. Dzięki temu, że mówią wprost, widać, że wojna odbija się w ich życiu, jak w lustrze, zmieniając ich światopogląd. To właśnie one są głównymi bohaterami filmu. Dzieci: Wala, ta, o której mówisz, Sofijka, Sasza, Sania... Takich historii jest kilka.
Czy możesz opowiedzieć nam trochę o swoim nowym projekcie z The Reckoning Project? Postępowanie karne przed Sądem Federalnym Argentyny w sprawie torturowania ukraińskiego cywila przez Rosjan w jednym z okupowanych przez nich miast jest dziś bardzo ważnym precedensem dla Ukrainy.
Nie mogę jeszcze ujawnić szczegółów. Proszę o cierpliwość.
Twój film o wojnie w Ukrainie miał premierę w sekcji ACID w Cannes. Jak wybrzmiał wśród tych czerwonych dywanów, celebrytów, piękna? Jak został przyjęty?
To zdecydowanie pewien dysonans poznawczy, kiedy przywozi się tam dokument o wojnie i cierpieniu. Ale muszę powiedzieć, że Cannes to także bardzo wielowarstwowe wydarzenie. Na powierzchni jest blichtr, jachty, pieniądze, a ten obraz tworzą ludzie, którzy rzadko chodzą do kina. Są tam w zupełnie innym celu.
Ale Cannes to także festiwal cinefilski i setki tysięcy ludzi z całej Francji przyjeżdżają tam oglądać filmy. Wstają o 7 rano, by być na seansie o ósmej. Mieliśmy bardzo wczesny pierwszy pokaz, na którym było pełno ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego ze światem, o którym mówisz – nauczycieli, historycy, dziennikarzy. Właśnie dla takich ludzi te filmy powinny być pokazywane.
Festiwal daje niesamowity rozgłos, więc te pokazy dały nam możliwość znalezienia francuskiego dystrybutora. Dzięki temu film pojawił się we francuskich kinach jako pierwszy film o wojnie w Ukrainie z 2022 roku
Mieliśmy ogromną liczbę pokazów i współpracowaliśmy z prawie setką organizacji pozarządowych. W rezultacie mieliśmy różne możliwości pozyskiwania funduszy, które nie byłyby możliwe, gdyby film nie został pokazany w Cannes.
Studiowałeś literaturę francuską na Sorbonie. Czy kiedykolwiek miałeś pomysł na sfilmowanie dzieła literackiego? Zgadzasz się z opinią, że adaptacje filmowe często przegrywają z oryginalnym materiałem źródłowym?
Skupiam się przede wszystkim na filmach dokumentalnych; to nie są adaptacje literatury. Dlatego trudno mi mówić o jakiejkolwiek adaptacji literackiej. Literatura francuska była zdecydowanie ważną częścią mojego życia, ale potem poszedłem prosto do szkoły filmowej. Napisałem wtedy wiele scenariuszy do filmów fabularnych, lecz od jakiegoś czasu skupiam się wyłącznie na dokumentach. Proces tworzenia dokumentu to zupełnie inny język filmowy.
Co takiego jest w dokumentach, że czujesz się w nich jak ryba w wodzie?
Lubię z nimi pracować. Istnieje wrażenie — nie zawsze jest prawdziwe — że ze stosunkowo małym zespołem można robić filmy, które mają jakiś wpływ na świat, które mogą coś zmienić. Z pewnością udało nam się to zrobić ze „Skąd dokąd”, a także z poprzednimi filmami, które wyprodukowałem. Byłem producentem polsko-rosyjskiej koprodukcji „Convictions”, w reżyserii Tatiany Czystowej, o młodych mężczyznach, którzy są wcielani do wojska i na komisjach wojskowych mówią, że nie chcą służyć w Ukrainie, odmawiają służby. To był ważny dokument. Wiele osób go obejrzało.
Myślę, że to ma związek z moimi zainteresowaniami i faktem, że lubię pracować w małych zespołach. Nie polegać na 50 osobach, ale tylko na kilku. Wtedy jestem po prostu bardziej produktywny i wydajny.
Co sądzisz o cancelling Russian culture?
Ostatnio często zadawano mi to pytanie. Uważam, że Rosjanie, nawet ci, którzy nie popierają obecnego rządu, powinni uzbroić się w cierpliwość i zrozumieć, że nie chodzi tylko o anulowanie rosyjskiej kultury, ale raczej o europejską solidarność z ukraińskimi artystami. Powtarzam to bardzo często. Rosyjscy aktorzy, dźwiękowcy i kamerzyści nadal otrzymują wynagrodzenia i mogą tworzyć. Ukraińcy muszą walczyć lub szukać innych zawodów, ponieważ ukraiński przemysł filmów fabularnych upadł. Myślę, że to nie czas dla nas, w Europie, by dyskutować o tym, kto z Rosji ma prawo pokazywać swoje filmy na europejskich festiwalach, a kto nie, kto jest w opozycji, a kto nie. Myślę, że nadejdzie czas, kiedy będziemy musieli się otworzyć i poszukać nadziei w tym społeczeństwie.
Uważam, że jeśli chodzi o filmy dokumentalne, pewne głosy powinny być dozwolone. Ale tylko te, które nie unikają tematu wojny, lecz bezpośrednio odnoszą się do niego i sprzeciwiają się polityce dyktatury Putina. Tyle że takie filmy nie powstają obecnie w Rosji.
Ogólnie rzecz biorąc, teraz po prostu nie jest czas na oddawanie głosu kulturze rosyjskiej, która ma pieniądze, podczas gdy kultura ukraińska walczy o przetrwanie. Tu nie chodzi o cancelowanie, ale raczej o solidarność. I nie chodzi tylko o kulturę. Widzimy to również w sporcie. Absolutnie to popieram
Co wiesz o współczesnym kinie ukraińskim?
Obejrzałem film „La Palisiada”. To bardzo dobry, interesujący film. Jest wielu utalentowanych ukraińskich artystów, którzy mają trudności z uzyskaniem finansowania. Musimy się tym zająć, a nie tylko decydować, kogo z Rosji pokazać, a kogo nie.
Na przykład twórcy „Pamfiru” czy Tonia Nojabrowa. Problem polega jednak na tym, że w Ukrainie po prostu nie robi się filmów fabularnych. Na szczęście powstają ważne filmy dokumentalne. „A Picture to Remember” Olgi Czernych to dobry film. Nie wiem, czy go widziałaś. Olga to moja przyjaciółka. Teraz okaże się film Andrija Łytwynenki. To będzie kolejny dobry dokument.
Film „20 dni w Mariupolu” Mścisława Czernowa zdobył Oscara. Czy myślisz, że to pomoże światu dowiedzieć się więcej o tym, co dzieje się w Ukrainie?
Jestem bardzo szczęśliwy. Nie śledziłem odbioru tego filmu w Ukrainie i przegapiłem dyskusję na temat jego skróconej wersji, więc wiem tylko, że wersja dłuższa została przywrócona. Jestem przekonany, że ludzie w Ameryce nie żyją tą wojną. Poza tym świat Oscarów jest tak odległy, a dokumenty tak mało w nim znaczą...
Bardzo kibicowałem Mścisławowi. To wspaniały człowiek, a to, co zrobił, było po prostu niesamowite. Myślę, że bardzo przydatne będzie to, że przynajmniej przez półtorej godziny, oglądając film, widzowie będą przechodzić przez to cierpienie razem z bohaterami
To była bardzo trudna rywalizacja, z tak genialnymi filmami jak „Bobby Wine: prezydent z getta”, „Wieczna pamięć” czy „Cztery córki”. Dlatego to zwycięstwo jest jeszcze ważniejsze i cenniejsze.
Powiedziałeś kiedyś, że wyczerpaliśmy nasze rezerwy współczucia. A to jest wojna o przyszłość całego naszego regionu, więc nadal musimy czerpać z rezerw tego współczucia.
Myślę, że trudno wrócić do tego, co było kiedyś, ponieważ teraz w Ukrainie wszyscy są przyzwyczajeni do tego, co się dzieje. Nie sądzę, by ktokolwiek kiedykolwiek wsiadł tam do samochodu z nieznajomym, nie wiedząc, dokąd jedzie. Teraz jest po prostu trochę inaczej, świat zmienił się po wybuchu wojny. Udajemy coś i nie zdajemy sobie sprawy, że to już nie jest to samo. Wiele rzeczy, które wydawały się niewiarygodne, nagle stało się jasnych i ten film jest bardziej o tym niż o masowym ruchu wsparcia dla Ukraińców w Polsce, który oczywiście w dużej mierze się wyczerpał, choć nie całkowicie. Wiele działań pomocowych odbywa się z dala od kamer i dziennikarzy, a to bardzo ciężka praca. Robię to cały czas i wiem, jakie to męczące. Teraz, wraz z filmem, zbieramy pieniądze na pojazd dla organizacji „Atak” w Zaporożu, którą cały czas wspieram. My mamy akurat teraz zrzutkę na van z windą dla osób niepełnosprawnych.
Mam nadzieję, że ten film pomoże pokazać, co przeszli ci ludzie, którzy przyjechali tutaj, do Polski, jak i do innych krajów europejskich. Ich droga była często bardzo, bardzo trudna, o czym nie mówią tak otwarcie i od razu. Ta droga też zmienia ludzi i czasami trzeba mieć dla nich dodatkowe rezerwy współczucia.
W Polsce kochamy powstania i rewolucje. A wojny z takim krajem jak Rosja nie da się wygrać zrywem. Dowodzi tego również historia. Nasze XIX-wieczne powstania nigdy się nie udawały, bo nie były dobrze przygotowane. Były walką z wiatrakami. A wojna z Rosją wymaga bardzo systematycznej i mozolnej współpracy wszystkich krajów europejskich, które muszą się zjednoczyć. I to się teraz dzieje, choć oczywiście za późno. Niestety, kosztowało to mnóstwo, mnóstwo żyć.
Kosztuje każdego dnia.
Kosztuje każdego dnia. Mam nadzieję, że w końcu zapadnie decyzja o wysłaniu skonfiskowanych rosyjskich aktywów, które są w Europie, na pomoc Ukrainie. To niewiarygodnie długi proces, co niestety pokazuje również słabość europejskiej biurokracji. Odpowiedzialność często spada na obywateli, zwłaszcza w pierwszych tygodniach kryzysów, to oni pierwsi reagują. Dlatego chciałbym, aby teraz państwa przejęły funkcje pomocowe, ponieważ ich rolą jest pomaganie. Wybieramy przedstawicieli i rządy, które mają być odpowiedzialne za bezpieczeństwo kraju i wspólnoty europejskiej. I nikt nie ma wątpliwości, że to jest wojna o bezpieczeństwo całej wspólnoty europejskiej. Elity polityczne niektórych krajów potrzebowały dwóch lat, żeby to sobie uświadomić. Mam nadzieję, że już nie będziemy musieli się w to tak osobiście angażować, że pieniądze z naszych podatków wystarczą, bo to są naprawdę dobrze wydane pieniądze.
Skąd przychodzimy? Dokąd zmierzamy — ten van i my wszyscy?
No, tam i z powrotem. A dokąd jedziemy? Myślę, że czasami dobrze jest nawet o tym nie myśleć, ponieważ wiadomości nie są teraz optymistyczne. Ważne jest, by mieć poczucie, że jest to miejsce, do którego możemy dotrzeć. Bezpieczne miejsce, z którego łatwo wrócić do domu.
Zakończenie Twojego filmu z pustymi fotelami w samochodzie jest bardzo poruszające. Puste miejsca dla tych, których już z nami nie ma. I symbol tego, jak ważna jest każda pomoc... Bo jest tylko 5 miejsc, a tak wiele jest ludzkich losów i żyć!
Dziś chcę przeżyć swoje życie tu i teraz – wypełnione nie tylko lękiem i wojną, ale też sztuką
– We wrześniu przyjechałam do Wielkiej Brytanii z córką, ale przez cały ten czas dużo podróżowałam po Ukrainie – wspomina w rozmowie z serwisem Sestry. – I z powodu tego ruchu nie przeniosłam się do innego wymiaru. Zdecydowanie łatwiej jest pracować w Oksfordzie, ponieważ nic nie odwraca mojej uwagi od pracy.
Miałam pewną liczbę zamówień na teksty, a jednym z powodów, dla których zgodziłam się wyjechać, było zrozumienie, że nie będę w stanie poradzić sobie z taką ilością pracy w Kijowie. Bo w Kijowie zawsze jesteś na emocjonalnej huśtawce: reagujesz na wszystko, nie możesz się skoncentrować – a tutaj to możliwe. Udało mi się napisać kilka sztuk. Jedna z nich została już wystawiona - w zeszłym miesiącu uczestniczyłem w premierze „Nieistniejącego” w Theater und Philharmonie w Essen w Niemczech. Oddałam jeszcze dwie sztuki, ale nie wiem jeszcze, jaki będzie ich los.
Poza tym o wiele łatwiej jest podróżować z Wielkiej Brytanii na wydarzenia w Europie, na które jestem zapraszana. Pobyt w Oksfordzie traktuję więc jak długą podróż służbową. Inną rzeczą jest to, że ta rozłąka z domem jest bardzo trudna emocjonalnie, ponieważ w Kijowie mam męża i matkę, która na wieść o wojnie trafiła do szpitala.
Czy w ciągu tych prawie 800 dni od rozpoczęcia inwazji zrozumiałaś, jak pisać o wojnie?
Nie. To doświadczenie zdecydowanie się nie rozwinęło i wymaga wielu lat przemyśleń. A ja nie jestem jedną z tych, którzy czekają. Myślę o tym tak dużo, jak tylko mogę. Moja pierwsza sztuka, „Zielone korytarze”, została napisana dla Niemców rok po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę. Opowiadała o fali uchodźców, która pojawiła się po 24 lutego. W tym czasie oni byli w stanie histerycznej paniki i uniesienia.
W ciągu roku sytuacja się zmieniła, a Ukraińcy za granicą zaczęli czuć się zdruzgotani, jakby byli zawieszeni gdzieś pomiędzy czasem. To bardzo trudny stan – fizycznie się starzejesz, ale mentalnie wydajesz się być w zawieszeniu i czekasz, aż wszystko się skończy i wrócisz do domu
O takim stanie umysłu opowiada moja sztuka „Nieistniejący”.
A potem ciągle myślisz o tym, jak rozmawiać o wojnie z zagraniczną publicznością. O ile pierwsze teksty miały przerażać, szokować i przyciągać uwagę, to teraz staram się pisać tak, by to doświadczenie wyglądało na bardziej uniwersalnie, dotyczyło każdej rodziny, która boi się utraty domu i bliskich. Aby widz mógł łatwo postawić się na naszym miejscu.
Do tematu uciekinierów podeszłam delikatnie. Bo nie wiem, co czują mężczyźni
Nie można zazdrościć artystom. Teraz bardziej niż kiedykolwiek muszą równoważyć formy i tematy, by złapać „złoty środek", coś, co dotyka wielu ludzi. Kwestia uchylających się od służby jest bolesna. Często zastanawiam się, co kryje się w sercach facetów, którzy uciekli przez granicę w damskich ubraniach.
Uchodźcy to nie tylko ci, którzy uciekają w przebraniu, ale także ci, którzy siedzą cicho, pracują, ale nie wstępują do wojska.
W jakiej formie napisałabyś o uciekinierach?
Napisałam 15-minutowy monolog na zamówienie teatru w Liechtensteinie. To monolog mężczyzny, który budzi się w nocy od wybuchów i zastanawia się nad tą sprawą, bo jeden z jego przyjaciół jest gdzieś na froncie w okopie, a drugi uciekł do Wiednia, jeździ na nartach gdzieś w Alpach i ciągle pisze: „Kijów, co u ciebie?”. Wszyscy trzej studiowali kiedyś razem w konserwatorium. Podeszłam jednak do tego tematu delikatnie, bo nie wiem, co czują mężczyźni.
Unikający służby to ważny temat. Ale jak możemy o tym rozmawiać, skoro z jednej strony wszyscy jesteśmy zależni od tych, którzy idą na wojnę i bronią naszego kraju, a z drugiej strony żadna kobieta, matka czy żona nie może dobrowolnie wysłać swojego syna czy męża na wojnę?
Ale czy obcokrajowcy zrozumieją te subtelności?
To jest główne zadanie: sprawić, by poczuli się w tej skórze.
Nawiasem mówiąc, niedawno byłam na premierze w Göteborgu, gdzie ukraińska reżyserka Tamara Trunowa wystawiła moją sztukę „Złe drogi” [napisaną w 2017 roku na podstawie prawdziwych wydarzeń w Donbasie - red.]. Zrobiła bardzo fajną rzecz: wystawiła tę sztukę, ale o Szwedach. Czyli bez kamuflażu, bez Ukraińców. Znalazła klucz. Nie chodzi o ukraińską egzotykę w Szwecji. Chodzi o to, jak spokojni szwedzcy obywatele mogą nagle znaleźć się na wojnie. Dziś „Złe drogi” są na szczycie szwedzkich rankingów teatralnych, mimo że to pierwsza ukraińska sztuka zrealizowana w Szwecji przez ukraińskiego reżysera.
Moje ostatnie premiery mają bardzo dobre recenzje w Europie, ponieważ trafiają w gusta publiczności. To jedyna rzecz, która naprawdę mnie teraz cieszy
Jakie tematy interesują Europejczyków w związku z Ukrainą w 2024 roku?
Nasza integracja, to, jak się rozumiemy i jak możemy nadal żyć w jednym społeczeństwie.
W 2024 roku uwaga Europejczyków jest znacznie mniej skupiona na nas, a bardziej na wojnie izraelsko-palestyńskiej. Warto więc przypominać im, że tak naprawdę nie są to różne wojny, lecz jedna: trzecia wojna światowa, którą Rosja rozpoczęła w Ukrainie, a która rozprzestrzeniła się na Bliski Wschód. Dlatego zagrożeń dla całego świata jest jeszcze więcej i nikt nie pozostanie w tyle. To jest temat, który obecnie niepokoi Europejczyków.
Hołodomor – temat miarę Szekspira
Nawiasem mówiąc, w ukraińskich teatrach nie ma zbyt wielu przedstawień o wojnie. Wystawiają klasykę, komedie... Czy wynika to z braku materiału, czy z tego, że teatry boją się pogłębiać stres publiczności?
Problem jest poważniejszy: jak rozmawiać z ukraińską publicznością o wojnie. Wpędzać ludzi w jeszcze większą traumę? Po co i jak? Temat wojny poruszają głównie teatry niezależne, które można policzyć na palcach jednej ręki. Reżyserów, którzy tworzą współczesne, przejmujące historie, też jest niewielu.
A z klasyką, komediami, każdy wie, co robić – to wydeptana ścieżka, bilety się sprzedają. Można jednak wziąć klasykę i przemyśleć ją na nowo. Często dostaję propozycje adaptacji klasycznych dzieł. Za każdym razem zadaję sobie pytanie, co sprawia, że ta historia jest tak wyjątkowa. „Rodzina Kajdaszów” [powieść napisana przez Iwana Nieczuja-Lewickiego w 1898 r. – red.] jest tu oczywistym przykładem. Ale są dzieła, których reżyserowania po prostu odmawiam.
Jednak większość przedstawień w naszych teatrach to po prostu kolejna wersja klasyki. A ja siedzę na tych spektaklach i nie rozumiem, dlaczego je oglądam, nawet jeśli są dobrze zrobione. Może to moja deformacja zawodowa, ale mam poczucie zmarnowanego czasu. Potrzebuję, żeby ktoś ze mną porozmawiał o tym, co mnie boli. I myślę, że większość widzów tego potrzebuje, ale nie każdy jest tego świadomy, nie każdy ma doświadczenie takiej rozmowy.
Jedna lub dwie wizyty na znaczących spektaklach naprawdę wyedukowałyby naszych widzów, którzy wciąż mają wyobrażenie o teatrze jako o archaicznej instytucji rozrywkowej, w której można się dobrze poczuć
To szczególnie obraźliwe w porównaniu z tym, jak teatr w większości krajów reaguje na wydarzenia w Ukrainie. W każdym teatrze dzieje się coś związanego z Ukrainą – odczyty, spektakle dokumentalne, produkcje. Rozmowa z publicznością to pierwsza rzecz, jaką teatr powinien robić. Niby mamy budżety i firmy, ale to narzędzie prawie nigdy nie jest wykorzystywane zgodnie z przeznaczeniem.
Oczywiście są wyjątki: Teatr Dramaturgów w Kijowie, Teatr im. Zańkowieckiej we Lwowie, Teatr Dramatu i Komedii na Lewym Brzegu itd.
Wydaje mi się jednak, że publiczność potrzebuje również zabawnych sztuk, nawet jeśli są bezsensowne. Ludzie śmieją się przez dwie godziny i w ten sposób zdrowieją.
Nawet w zabawny sposób można mówić o ważnych rzeczach.
To dobrze, że jest zapotrzebowanie na teatr. Teatr jest jedną z oznak normalnego życia. Jeśli kiedyś myślałam: „Dobra, pójdę kiedy indziej, gdy będę miała czas”, to teraz chcę przeżyć swoje życie tu i teraz. Życie wypełnione nie tylko lękami i wojną, ale też sztuką. Poza tym człowiek w teatrze jest towarzyski – spotyka tam wielu ludzi, którzy nie przyszli do schronu.
Niedawno polska krytyk teatralna Lena Tworkowska entuzjastycznie wspominała spektakl oparty na Twojej sztuce „Spichlerz”. Powiedziała, że w środku wojny w Ukrainie są ludzie, którzy wystawiają takie globalne rzeczy. Jednocześnie ta sztuka nie jest o wojnie.
Jest o warunkach wstępnych wojny. Temat Hołodomoru jest mocno związany z teraźniejszością, a jego zrozumienie pomaga analizować historyczne przyczyny obecnej wojny, którą Rosja prowadzi w Ukrainie.
Królewski Teatr Szekspirowski w Anglii zamówił Twoją sztukę o Hołodomorze w 2009 roku. Dlaczego wtedy zainteresowali się tym tematem?
Chcieli czegoś globalnego, chcieli opowieści o czymś na szekspirowską skalę. Wszyscy dramatopisarze, którzy zostali zaproszeni do udziału w tym projekcie, zaproponowali swoje pomysły. Zaproponowałam Hołodomor jako jeden z tematów i Brytyjczycy byli pod wrażeniem. Trzeba przyznać, że Hołodomor to szekspirowski temat. I co ważne, Brytyjczycy nic o nim nie wiedzieli, a chcieli się dowiedzieć.
Chcę cię zapytać o twój nowy film fabularny „Demony”. Historia opiera się na relacji między Ukrainką i Rosjaninem, którzy się w sobie zakochują. Napisałaś tę sztukę w 2005 roku, a film został w 90% nakręcony przed wielką wojną. Ale teraz ludzie nawet słowa „rosyjski” nie mogą traktować bez nienawiści. Czy zaakceptują więc ten film?
Dręczy mnie to pytanie. Może nie zostanę przeklęta i publicznie spalona gdzieś w centrum Kijowa. Nie jest to łatwe do zaakceptowania nawet dla mnie, ponieważ w dzisiejszych czasach bardzo trudno jest postrzegać Rosjanina jako człowieka.
W tej historii Rosjanin jest złożoną postacią, której czasem chce się współczuć, a czasem ją zabić. Reakcja społeczeństwa na takie rzeczy jest teraz kategoryczna i radykalna. Ludzie nie są teraz w stanie dostrzec półtonów, co jest całkowicie zrozumiałe. Starałam się jednak być szczera w tej historii, która zresztą dzieje się znacznie wcześniej, w latach 90., kiedy takie [ukraińsko-rosyjskie – red.] relacje nie były postrzegane jako tragedia. To satyra na relacje między Ukraińcami i Rosjanami. Chodzi o radziecki mit o Rosjanach, pod którego wpływem byliśmy przez długi czas. Rzecz jest o tym, jak bardzo byliśmy naiwni i jak bardzo pozwoliliśmy im się do nas zbliżyć.
Jak zawsze w moim przypadku, historia wyszła bardzo samokrytycznie, co może być nieprzyjemne dla wielu Ukraińców. Trudno zaakceptować krytykę w czasie, gdy chce się tylko bronić i wygrywać. Ale jak wytłumaczyć, że umiejętność krytycznego mówienia o sobie pomaga w zrozumieniu zagranicznej publiczności? Osoba zdolna do refleksji wzbudza zaufanie.
Główną rolę w filmie „Demony” zagrała nieżyjąca już Rusłana Pysanka, to był jej debiut jako aktorki dramatycznej. Jak udało Ci się ukończyć film bez niej [Rusłana Pysanka zmarła 19 lipca 2022 roku – red.]?
Rusłana jest naprawdę niesamowita w tym filmie. Aby go ukończyć, przepisałam sceny, w których nie zdążyła zagrać. Ale nie wyszło to filmowi na dobre. W scenach, w których bohaterka jest odwrócona plecami do kamery, wykorzystaliśmy dublerkę. Tyle że to, co miała zagrać Rusłana, okazało się niemożliwe do powielenia. Włożyłam więc jej słowa w usta innych postaci.
Po udanym serialu „Pojmanie Kajdasza” piszesz scenariusz do filmu fabularnego opartego na opowiadaniu „W niedzielę wcześnie wykopałam zioła” autorstwa Olhy Kobylianskiej, jednej z pierwszych ukraińskich pisarek feministycznych...
Scenariusz jest gotowy, ale nie wiadomo, kiedy Film.UA nakręci ten film, bo jest wojna. To powinien być drogi film, ponieważ jest złożoną, historyczną opowieścią kostiumową. Bardzo mi się podoba. Ponieważ dzieło Kobylianskiej jest krótkie, wymyśliłam kilka nowych wątków, stworzyłam dodatkowe uniwersum.
I tu jest moment, by zapytać, co sądzisz o nienawiści. Bo gdy tylko okazało się, że Worożbyta przejęła Kobylianską po „Rodzinie Kajdaszów”, pojawiły się doniesienia, że „ta osoba” znowu próbuje naruszyć sacrum...
Cóż, byłam przygotowana na to, że nie wszystkim się to spodoba – „to klasyka, to świętość, nie mamy prawa jej zniesławiać”. Ale mam pewną szczęśliwą cechę: nie siedzę i nie czytam, co kto o mnie wypisuje. I nigdy nie angażuję się w gówno na Facebooku, bo jeśli to zrobię, poczuję się źle. Niektórych to nakręca, mnie nie.
Wszystkie nasze filmy są teraz o wojnie
Dziś nasze państwo ma specyficzne podejście do kwestii produkcji filmowej. Mamy przykład II wojny światowej, kiedy ZSRR zainwestował dużo pieniędzy w kino, a ludzie byli tymi filmami pocieszani. Dlaczego teraz nie robić filmów o wojnie?
To tak, jakbyś wyrażała plany naszej Państwowej Agencji Filmowej, kiedy opisują, jak będą dawać pieniądze na piękne patriotyczne filmy o wojnie.
Ludzie, którzy potrafią robić prawdziwe filmy, są teraz w konfrontacji z Państwową Agencją Filmową. I dopóki ta instytucja nie znajdzie wspólnego języka z filmowcami, których ma wspierać, takiego kina nie będzie. To błędne koło.
Ale wszystkie nasze filmy są teraz o wojnie, wszystkie są głęboko patriotyczne – i różne. I nie dlatego, że takie jest ideologiczne nastawienie do nowego konkursu Państwowej Agencji Filmowej. Dlatego, że inaczej się nie da.
Przypomniałam sobie Twój scenariusz do serialu telewizyjnego „Nasza Galia”, który opisałaś jako opowieść o latach 90. i naszym dorastaniu. Realizacja została wstrzymana, ale piszesz o tym książkę, prawda?
Tak, to mój debiut książkowy. Musisz przyznać: czy jest lepszy czas na pisanie książki niż teraz, jeśli nie masz pieniędzy na film? Nie chcę już nawet myśleć o sztukach teatralnych, napisałam ich tak wiele w ciągu ostatnich dwóch lat. Czuję się, jakbym się powtarzała. A ta historia podoba mi się tak bardzo, że chcę ją napisać.
Dramaturg nieustannie ogranicza się podczas pisania. Limit czasu na opowieść to maksymalnie dwie godziny, w których trzeba zmieścić wszystkie uwagi i dialogi. Sztuka jest koncentratem. A proza daje wolność.
Jaka była Natala Worożbyt w latach 90.?
Byłam trudną nastolatką, ponieważ moja matka miała trudną sytuację rodzinną, rozwód i tak dalej. Wcześnie trafiłam na ulicę i rozumiałam wszystko, co się z tym wiązało. Poza tym dzielnica Darnica, w której mieszkałem, nie należała do najspokojniejszych w Kijowie. W latach 90. w pełni oddychałam więc powietrzem wolności, ze wszystkimi tego okropnościami i całym pięknem. Boże, kiedy o tym myślę, uświadamiam sobie, że byłam taki głupia. Ale jakoś udało mi się przetrwać. Większość moich przyjaciół z tamtych czasów albo nie żyje, albo żyje w półświatku pełnym narkotyków i alkoholu.
Czyli to okoliczności zmusiły cię do bardzo wczesnego dorastania. A przeciwności losu uczyniły cię silną, co jest ważne w Twoim zawodzie.
Wiesz, chciałabym żyć bez tego doświadczenia. Ale fakt: im gorsze dzieciństwo, tym lepszy pisarz. Tak to już jest. Muszę więc popracować nad swoją biografią...
Ołena Czerninka: Pisanie tej książki ratowało mnie i zabijało równocześnie
„Książka jest przede wszystkim o moim synu. Ale w jego wizerunku zawiera się zbiorowy portret młodych ludzi, którzy urodzili się w wolnej Ukrainie i zgłosili się na ochotnika na front, przybywając z całego świata. Pisanie tej książki uratowało mnie – i jednocześnie zabiło. Zabiło, ponieważ ponownie przeżywałam wszystkie wydarzenia z przeszłości. Uratowało, bo książka ma sens – powiedziała portalowi Sestry.eu Ołena Czerninka, pisarka, dziennikarka i fotografka. – Jednym z trzech kierunków metody Viktora Frankla jest znaczenie kreatywności [Viktor Frankl, zmarły w 1997 r. austriacki psychiatra i psychoterapeuta, twórca logoterapii – metody psychoterapeutycznej ukierunkowanej na rozważania nad sensem – red.]. Moja książka rozwija trzy kierunki jednocześnie. Pierwszy to opowieść o żołnierzu ochotniku – w Ukrainie jest takich legion. Opowiada o tym, jaki był jako dziecko i kim się stał. Drugi to moje osobiste doświadczenie od początku wielkiej wojny do teraz. Doświadczenie matki, której syn jest na wojnie, doświadczenie matki, która usłyszała straszną wiadomość. Jak to przetrwać i jak nie wpaść w otchłań. Trzeci to tło historyczne wszystkich wydarzeń, które jest ściśle splecione z życiem współczesnych Ukraińców.
Mam nadzieję, że moje doświadczenia zawarte w książce „Lwów: Mamo, nie płacz” staną się wsparciem dla wielu matek, żon i córek, które znalazły się w podobnej sytuacji
Oczywiście społeczeństwo musi też kultywować empatię. To klucz do szybkiego powrotu do zdrowia psychicznego dla każdego. Tylko pomagając innym, człowiek pozostaje człowiekiem. To złota zasada, która nie pozwoli nam wylecieć z orbity, którą Wszechświat dał każdemu z nas”.
Mychajło, syn Ołeny, poszedł bronić Ukrainy już w pierwszych dniach inwazji na pełną skalę. O jego śmierci została poinformowana 20 maja 2023 roku. „Stres był kolosalny. Potem zaczęłam wyniszczać swój organizm gidazepamem. Trzy tygodnie później nadszedł moment, w którym zdałam sobie sprawę, że uruchomiłam bardzo zły proces, który może doprowadzić tylko do całkowitego zniszczenia mojej psychiki. Wtedy postanowiłam skontaktować się z najlepszym specjalistą i poddać się odpowiedniemu leczeniu w klinice. Mój psychoterapeuta i ja zdecydowaliśmy się na teorię egzystencjalną i logoterapię Viktora Frankla. Zgodnie z jego wskazówkami konsekwentnie poszukuję nowych i starych znaczeń mojego istnienia” – wyznaje Ołena.
Ja to wygląda w praktyce? Zacytujmy dwa fragmenty jej książki.
Chłopcy, którzy nigdy nie płaczą
13 października 1994 roku urodził się Mychajło, chłopiec, który nigdy nie płakał. Czy to naprawdę się zdarza? Sama bym w to nie uwierzyła, gdyby ten chłopiec nie był moim synem. Zasypiał wieczorem, zgodnie z planem. Budził się rano i milczał, patrząc w sufit i o czymś myśląc. Zastanawiam się, o czym myślą noworodki. Milczał sobie, patrzył w sufit, badał go i czekał, aż się mama obudzi. Tak samo było ze spaniem w ciągu dnia. Zasypiał i budził się bez żadnego dźwięku. Uśmiechał się tylko i patrzył na wszystko dookoła. Bo wszystko było dla niego interesujące – małego chłopca, który nigdy nie płakał. Przynajmniej tak mi się wydawało...
O twoich łzach i ich wartości dowiedziałam się przypadkowo. Bardzo lubisz przyrodę i zwierzęta (pozwól, że zawsze będę mówić o tobie w czasie teraźniejszym)
Twoje pragnienie posiadania w domu koszatniczki na początku mnie przeraziło. W końcu wygląda jak mała myszka-szczur. Ale, jak zawsze, udało ci się mnie przekonać. Perswazja to twoja mocna strona. Od tamtej pory zakochałam się w chilijskich wiewiórkach, a wraz z nimi – w myszach i szczurach. Długo nie mogliśmy wymyślić imienia dla tego zwierzątka. Aż pewnego dnia usłyszałam, jak je karmisz, mówiąc: „Ktoś tu jest głodny, ktoś tu chce jeść”. Nie wiedząc o tym, sam nadałeś mu imię. Od tego czasu mieszkał z nami Ktoś.
Koszatniczki nie żyją długo. Nasza od czasu do czasu chorowała. Zawsze zabierałeś ją wtedy do kliniki weterynaryjnej, robiłeś zastrzyki i dobierałeś odpowiednią karmę. Ale pewnego wieczoru Ktoś umarł. To był wypadek. Nic nie zapowiadało takiego końca Ktosia. Rano był wesoły i szybki. A wieczorem, kiedy wróciliśmy, leżał martwy w klatce obok poidła. Zachowałeś się z godnością i powściągliwością. Rozmawialiśmy o tym, jak pochowamy Ktosia w parku Kościuszki pod drzewem, gdzie kiedyś chowaliśmy pisklęta sójki, które wypadły z gniazda. Nikt jeszcze nie wie, że w parku Kościuszki odkryliśmy tajny cmentarz ptaków, a później kolejnych koszatniczek, które będą z tobą do końca życia.
Wróciliśmy z parku do domu, a ty zamknąłeś się w łazience, żeby umyć ręce. Po chwili usłyszałam dziwne odgłosy. Na początku myślałam, że to śmiech. Ale potem zdałam sobie sprawę, że płaczesz po cichu, żebym nie usłyszała. Wtedy zdałam sobie sprawę, że potrafisz płakać.
Pewnego dnia zadzwoniłeś do mnie ze szkoły i zacząłeś ćwierkać do mnie kojącym głosem, że wydaje ci się, że skręciłeś kostkę, i muszę po ciebie przyjechać. Pomyślałam, że to tylko kolejna sztuczka, byś mógł opuścić lekcje. Krzyknęłam do telefonu coś w stylu: „To nic. Idź na zajęcia!”. Ale dodałeś: „Skręciłem albo złamałem”. „Jak to złamałeś?” – rozłączyłam się i zadzwoniłam po taksówkę.
Kiedy poszłam do szkolnego pokoju pielęgniarek, siedziałeś na specjalnym łóżku, a wokół ciebie byli już lekarze i licealiści, którzy cię tam przynieśli. Spojrzałam na swoją nogę i natychmiast się odwróciłam, bo w okolicy kostki była przekręcona na bok dokładnie o 90 stopni. Czułam, że zaraz zemdleję, otworzyłam znajdującą się tam apteczkę i nalałam sobie prawie pół szklanki Corvaldinu. Minutę później spojrzałam na wiszący obok mnie żyrandol i zobaczyłam w nim ciebie. Patrzyłeś na mnie z tyłu, ledwo powstrzymując łzy bólu (w końcu zobaczyłam twoje prawdziwe łzy) i... uśmiechałeś się. Uśmiechałeś się tak szeroko, jak tylko mogłeś. Ten uśmiech zdawał się mówić: „Mamusiu, nie płacz. Spójrz, śmieję się. Wszystko będzie dobrze”. Często będę później słyszeć od ciebie to zdanie. Bo ja jestem szaloną mamą, która zawsze martwiła się o wszystko, nie zdając sobie sprawy, jakiego ma idealnego syna, niepodobnego do żadnego innego. Złamałeś nogę, ponieważ w tym czasie przechodziłeś przez okres parkour i wspinaczki po dachach. Jakiś czas później zostałeś sfilmowany przez policję na dachu kościoła Jezuitów (Piotra i Pawła, choć to już inna historia. Ale wtedy, gdy zmusiłam majora policji do podarcia raportu, obiecując, że więcej tego nie zrobimy, sama zalałam się łzami...
Nie widziałam, kiedy płakałeś po raz trzeci. Ale to czułam. Czułam to jak matka. Byłeś już na wielkiej wojnie. Na południu Ukrainy. Nie pamiętam, czy to był obwód mikołajowski, chersoński czy zaporoski. Byłeś na linii frontu, w okopie lub ziemiance, w punkcie zero. Nieustannie próbowałeś dotrzeć do punktu zero lub nawet dalej. Dlaczego? Rozmawialiśmy przez telefon i jak zawsze beztroskim głosem opowiadałeś mi historie z frontu, dzieliłeś się swoimi planami i emocjami. Często mówiłam ci, że bardzo cię kocham i że powinieneś na siebie uważać i trzymać się z dala od niebezpieczeństw. To ostatnie trochę cię złościło i odpowiadałeś: „Mamusiu, ja wszystko wiem”. Ale nigdy nie powiedziałam ci, że jestem z ciebie dumna! Bałam się powiedzieć ci to głupie słowo „dumna”. Bałem się, że tak jak ja zaczniesz być bohaterem i narazisz się na niebezpieczeństwo, aby sprostać temu zaszczytowi.
Usłyszałam strzały w telefonie. Wszystko wokół terkotało. A ty żartowałeś ze mną przez telefon. I wtedy odważyłam się powiedzieć te słowa: „Jestem z ciebie dumna, synku”
Byłam roztrzęsiona i zdyszana. Każdego dnia, odkąd poszedłeś na wielką wojnę, umierałam i rodziłam się na nowo, gdy tylko zobaczyłem zielone światło przy twoim okienku w komunikatorze, dostałam wiadomość albo nawiązałam połączenie na Signalu. Tym razem umierałam ze strachu, że nie zdążę ci powiedzieć, że jestem dumna. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to dla ciebie ważne.
Na początku była długa cisza zamiast odpowiedzi. Myślałam nawet, że połączenie zostało zerwane. A potem usłyszałem twój głos przez zatkany nos. Spokojny i trochę sztucznie wesoły. Ale wiedziałam na pewno, że właśnie płakałeś...
Pokój zielony
Nasz zielony pokój pachnie jak Bachmut. Jego ziemia. Twoje buty LOWA mają na sobie tyle ziemi... Wyjmując je z celofanowej torby, która przyszła z linii frontu z twoimi rzeczami, wącham tę ziemię, dotykam jej palcami, całuję. W końcu chodziłeś po niej, chroniłeś ją przed rasistowską zarazą, marzłeś dla niej w zimnych piwnicach, wyjeżdżałeś nocą na misje, czy, jak mówisz, do pracy, i wracałeś do niej szarym świtem. To ziemia twoich przodków, twojego dziadka Mykoły. Och, jak on cię kochał, twój dziadek Mykoła. Jak ja go prosiłam, by chronił cię z nieba każdego dnia.
Twoje buty LOWA stoją teraz na środku naszego zielonego pokoju. A ja za każdym razem ostrożnie obchodzę je dookoła, aby ich nie dotknąć, od czasu do czasu podnosząc je i tuląc jak małe dziecko. Te same buty LOWA, których nie można było dostać na początku wielkiej wojny, stoją teraz na środku naszego zielonego pokoju. Brudne buty z ziemią z Bachmutu na czystym, beżowym dywanie w pokoju, z którego jako mały chłopiec pisałeś listy do Świętego Mikołaja. Zachowałam jeden taki list. Napisałeś go, przewiązałeś srebrną świąteczną wstążką i dałeś mi do wysłania: „Do św. Mikołaja od Mychajły, Lwów, adres taki a taki, Zielony Pokój”. Tak podpisałeś list. A w środku narysowałeś udekorowaną choinkę z wiadomością: „Drogi św. Mikołaju, chcę zestaw żołnierzyków, który oglądaliśmy z mamą w „Metrze”. Chcę, żeby było dużo broni, dwóch żołnierzy, a jeśli jest tarcza, to z tarczą, a jeśli jest latarka, to z latarką. Ale najważniejsze jest to, że powinno być dwóch żołnierzy”. Nie otwierałam tego listu od ponad dwudziestu lat. A kiedy go wczoraj otworzyłam, z trudem powstrzymywałam łzy. Przygotowywałeś się do wielkiej wojny od pierwszej klasy, mój drogi Wojowniku, mój Wikingu z czarnymi włosami, rudą brodą i szarymi oczami, które przy bezchmurnej pogodzie robią się niebieskie...”.
Kobieta, która leczy gobeliny
Ukraińska artystka Olha Jarema-Wynar jest specjalistką ds. konserwacji tekstyliów w The Metropolitan Museum of Art, jednym z największych muzeów na świecie. Wyższe wykształcenie zdobyła we Lwowskiej Narodowej Akademii Sztuk Pięknych i wkrótce jej oryginalne tkaniny stały się rozpoznawalne i doceniane. Później wyjechała za ocean, by studiować i pracować w Stanach Zjednoczonych. Doświadczenie Pani Olgy pokazuje, że można zacząć od zera i odnieść sukces, jeśli ma się pasję i jest się wytrwałym.
Obecnie jest odpowiedzialna za kolekcję gobelinów od renesansu do XIX wieku w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Monitoruje ich stan i warunki ekspozycji. Ze swoimi gobelinami lata, niczym bohaterka baśni "Tysiąca i jednej nocy", po całym świecie, od muzeum do muzeum.
Kiedy wybuchła wielka wojna, Olha i jej koledzy nagrali instrukcje wideo dotyczące szybkiego pakowania i przechowywania kolekcji tekstyliów, a potem wysłali je do ukraińskich muzeów. W ten sposób pomogli zachować ukraińskie dziedzictwo kulturowe.
Anastazja Kanarska: Dział Konserwacji Tekstyliów Metropolitan Museum of Art obchodzi 50-lecie istnienia. Pani jest jego częścią od 22 lat. Jak zaczęła się ta zawodowa przygoda?
Olha Jarema-Wynar: Po raz pierwszy przyjechałam do Nowego Jorku ze Lwowa na zaproszenie Muzeum Ukraińskiego w 1990 roku. Moje domowe stroje zostały pokazane na pokazie charytatywnym na rzecz budowy nowej siedziby muzeum. Po raz drugi spotkałam się ze Stanami Zjednoczonymi w Kolorado, gdzie mieszkałam przez osiem lat, uczyłam się angielskiego, a nawet planowałam zostać pielęgniarką. Ale jedna z miejscowych Ukrainek przekonała mnie, bym nie szła w jakąś inną dziedzinę, lecz poszukała czegoś zbliżonego do tego, co robiłam w Ukrainie, żebym doskonaliła się w tym kierunku. Za jej radą dostałam się na Uniwersytet w Denver i uzyskałam tytuł magistra. Moja córka właśnie ukończyła studia licencjackie i zdecydowałyśmy, że będziemy studiować na wschodnim wybrzeżu Ameryki, ponieważ ten region ma najlepszą ofertę edukacyjną.
Początek mojego życia w Nowym Jorku zbiegł się z tragedią z 11 września. Ukończyłam program z dziedziny mediów cyfrowych i szukałam pracy. Nie mogłam jej znaleźć, bo w mieście było wiele szkół z podobnymi programami. Nie miałam żadnych kontaktów, więc pomyślałam, że pójdę i popytam w dużym muzeum. Była tylko praca na pół etatu - trenera dla pracowników sklepu muzealnego. To był początek mojej przygody z Metropolitan Museum.
Dostałam zieloną legitymację, podczas gdy stali pracownicy muzeum mieli żółte. Patrzyłam na nie i marzyłam o tym, by kiedyś taką dostać
Później zaproponowano mi pełnoetatową pracę: byłam odpowiedzialna za przygotowywanie raportów. Okazało się jednak, że to nie moja działka.
Pewnego dnia przeglądałam dwutygodnik muzealny i dowiedziała się, że działem renowacji tkanin kieruje nowa szefowa, która pochodzi z Rumunii i ma takie samo wykształcenie jak ja. Nie zastanawiając się dwa razy, zadzwoniłam i poprosiłam o spotkanie. Zgodziła się. Zabrałam kilka moich prac i zdjęć, które bardzo jej się spodobały. Powiedziała, że szuka takiej osoby, ponieważ ma gobelin, który przygotowuje na wystawę. Potrzebowała kogoś z odpowiednią wiedzą. Musiała jednak poczekać kolejne sześć miesięcy, zanim znalazła pieniądze na ten mój etat.
Pamiętam, że na rozmowę kwalifikacyjną specjalnie kupiłam garsonkę. Tyle że ta rozmowa odbyła się niespodziewanie i nie miałam czasu, by ją założyć (śmiech)
Miałam pracować przez rok, ale ponieważ wiedziałam, jak tkać, miałam wyczucie koloru i byłam w stanie odtworzyć utracony wzór, zaproponowano mi pozostanie - i awansowałam z asystenta konserwatora na konserwatora.
Konserwacja może być bardzo złożonym procesem. Jednak przyjemnie jest towarzyszyć obiektowi od początku do końca renowacji, zwłaszcza gdy po wszystkim można go podziwiać, gdy wisi na ścianie. Jako że jestem odpowiedzialna za kolekcję gobelinów od renesansu do XIX wieku, regularnie kontroluję stan gobelinów na wystawie stałej. Można powiedzieć, że jestem ich lekarzem, który zajmuje się profilaktyką. Nie tylko je odwiedzam, ale też rejestruję ich stan, mierzę poziom oświetlenia, oczyszczam je z owadów i kurzu. W naszych kolekcjach w "The Met" znajdują się niesamowite dzieła. To wielka przyjemność pracować nad tymi dziełami, by zachować je dla przyszłych pokoleń.
AK: Na co radziłaby Pani zwrócić uwagę w pierwszej kolejności tym naszym czytelnikom, którzy odwiedzą Metropolitan po raz pierwszy?
O.J-W: Metropolitan niedawno obchodziło 175. rocznicę powstania. To ogromny kompleks muzeów i jeden dzień nie wystarczy, aby zobaczyć wszystko. Mam wielu gości i zawsze pytam ich: Jaki jest twój ulubiony okres? Często ludzie chcą zobaczyć impresjonistów i postimpresjonistów. Zwłaszcza teraz, gdy etykiety zostały zmienione i artyści tacy jak Archip Kuindży, Ivan Aiwazowsk i Ilia Repin nie są już nazywani rosyjskimi artystami. Goście chcą oglądać ich obrazy, a także "Tancerkę w ukraińskim stroju" Degasa [przez wiele lat obraz był nazywany "Rosyjską tancerką", ale po rosyjskim ataku w 2022 r. i skargach Ukraińców do administracji muzeum ta pomyłkę została skorygowana - red.], przy której Ukraińcy często robią sobie zdjęcia.
Jeśli ktoś interesuje się średniowieczem, jednym z moich ulubionych okresów, zapraszam do działu sztuki średniowiecznej. Zdarzają się tu bardzo interesujące wystawy czasowe.
AK: Wiem, że nie traci Pani kontaktów zawodowych z kolegami z Ukrainy i współpracuje Pani z polskimi muzealnikami.
OJ-W: W ramach programu Fulbrighta prowadziłam wykłady w Ukrainie na temat Metropolitan Museum of Art, renowacji i konserwacji tekstyliów. Utrzymuję kontakt z moimi kolegami. Jerzy Holz, kierownik działu konserwacji tkanin zabytkowych w Muzeum Zamku Królewskiego na Wawelu, odwiedził Metropolitan kilka razy. Odwiedziła nas również Justyna Miecznik, kierownik pracowni konserwacji tkanin w Muzeum Narodowym w Warszawie. Mamy dobre kontakty z kolegami z różnych krajów.
Do moich obowiązków należy między innymi konserwacja dzieł z kolekcji, którą się opiekuję. Gobeliny są czasami wypożyczane przez inne muzea w USA i Europie. Przywożę je z powrotem i jestem obecna przy ich wieszaniu, zdejmowaniu i pakowaniu.
Często podróżuję nawet samolotem towarowym, jeśli eksponat wymaga transportu w dużej skrzyni
Kiedy rozpoczęła się rosyjska inwazja na pełną skalę, przyjaciel z Ukrainy poprosił mnie o dostarczenie instrukcji, jak szybko i unikając uszkodzenia pakować cenne tekstylia. Nagraliśmy film i przekazaliśmy te informacje Centrum Ochrony Dziedzictwa Kulturowego we Lwowie. Zebraliśmy również funduszena zakup materiałów do pakowania i wysłaliśmy je do Polski.
AK: Przyjechała Pani ze Lwowa do Stanów Zjednoczonych w 1992 roku. Jakich rad udzieliłaby Pani kobietom, które są teraz zmuszone zaczynać od zera w nowych krajach?
OJ-W: Bardzo ważne jest, aby wierzyć, że można zacząć od zera. Nawet gdy pracowałam w sklepie podczas wakacji studenckich, szkoliłam pracowników, przygotowywałam raporty, próbowałam poprawić swój angielski, zawsze starałam się dać z siebie wszystko i szukałam rzeczy, które mogłabym zrobić, a których inni zrobić nie mogli, bo nie wiedzieli jak. To zawsze bardzo mi pomagało. Aby znaleźć moją pierwszą pracę, wysłałam 300 e-maili. Otrzymałam dwa lub trzy zaproszenia na rozmowy kwalifikacyjne, które oblałam. Cóż, jeśli jedne drzwi są zamknięte, inne na pewno się otworzą.
AK: Co w nowym środowisku najbardziej się dla Pani sprawdziło?
OJ-W: Doceniłam moje wychowanie. Jestem wdzięczna moim rodzicom za to, czego nauczyłam się w domu. Nauczyli mnie, jak dbać o rodzinę i podtrzymywać tradycje.
AK: Pani córka Jaryna pracuje na Uniwersytecie Columbia, a wnuczka uczy się w szkole podstawowej i podobno jest podekscytowana, gdy jesteście razem i gotujecie. Jakie jest Pani ulubione rodzinne danie?
OJ-W: Każde, które robimy razem.
A.K: Lwów i Nowy Jork. Gdyby miała Pani każde z nich opisać jednym słowem, jakie by to było słowo?
OJ-W: Moje serce należy do Lwowa.
Cieszę się, że Ukraińcy przestają mówić po rosyjsku
Oksana Szczyrba: Netflix wypuścił film „Między nami”, który porusza kwestie pozycji kobiet w społeczeństwie, przemocy domowej i stresu pourazowego (PTSD). Zagrała w nim Pani jedną z głównych ról. Jak trudno było wczuć się w postać bohaterki filmu?
Irma Witowska: Ania jest dla mnie dość odległa. Dzięki Bogu, nie przeszłam tej drogi co ona i nie byłam w sytuacji ciągłego porzucenia. Ale znam to złożone zjawisko, ponieważ w latach 2017-2018 prowadziłam program przeciw przemocy domowej. W tym czasie powstała infolinia Polina, nie było mi więc trudno przyjąć tę rolę. W pewnym momencie wydawało mi się nawet, że ona mnie przyciągnęła z kosmosu, ponieważ bardzo przejmowałam się tym problemem. Organizowaliśmy różne panele dyskusyjne i spotkania. Dla mnie, jako aktorki, ta praca była bardzo interesująca z profesjonalnego punktu widzenia.
Wojna zmieniła ludzi
Podczas gdy wiele kobiet zabierało swoje dzieci z kraju, Pani syn marzył o zostaniu żołnierzem. Jak go Pani wychowuje? Jak patrzy Pani na przyszłość kraju, swoją, swojego syna, nas wszystkich?
Mój syn chce zostać oficerem kontrwywiadu w Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy lub Służbie Wywiadu Ukrainy. Ale ma dopiero trzynaście lat, jutro może chcieć zostać astronautą. Nie mogę tego przewidzieć.
Wojna naprawdę wprowadziła zmiany. Wielu chłopców patrzy na naszych wojskowych – szlachetnych, przystojnych, odważnych – podziwia ich, chce być tacy jak oni
Jeśli chodzi o wychowanie mojego syna, to nic nie robię. Nie mam na to czasu. W czasie, który z nim spędzam, możemy porozmawiać i obejrzeć coś razem. Moją rolą jest włączanie go we wszystko, co ważne i obserwowanie wszystkiego, co się dzieje. Nie jest już dzieckiem. Mamy też rodzinę, która jest odpowiedzialna za mojego syna, kiedy nie ma mnie w domu. Mój syn pływa, bierze udział w zawodach i ma złote medale. Pod koniec maja daje koncert gitarowy. Jest członkiem Płast [największa organizacja wychowawcza dzieci i młodzieży w Ukrainie – red.]. "Plast jest świetnym motywatorem dla dzieci. Jednak mój syn często wagaruje, ponieważ dużo podróżujemy. Jest też zaangażowany w karate, uczy się polskiego i angielskiego, planuje uczyć się francuskiego. To, kim zostanie w przyszłości, zależy od jego osobistych aspiracji. Prowadzimy go, gdzie tylko możemy, i podsuwamy mu sugestie.
Chciał gitarę, więc mu ją kupiliśmy.
Chciał chodzić na karate, więc poszedł. Mogę mu doradzić, żeby coś obejrzał. Na przykład obiecał mi, że obejrzy film „Ty (Romans)” o Rozstrzelanym odrodzeniu i podzieli się wrażeniami. Chodzi na moje przedstawienia i ogląda ukraińskie filmy. Obejrzeliśmy np. film "20 dni w Mariupolu".
Uważam, że nie można ukrywać prawdy przed dziećmi. Przed maluchami tak, ale nie przed nastolatkami. Te ostatnie muszą odważnie stawić czoła strasznej rzeczywistości.
Wojna podzieliła wielu ludzi. Mówiąc o więziach rodzinnych, jak wpłynęła na Pani rodzinę?
U mnie wszystko jest w porządku, mój mąż i ja jesteśmy tutaj, w Ukrainie. On jest szefem firmy, która ma strategiczne znaczenie, ponieważ jest związana z medycyną. Tylko moja siostra i małe dziecko opuściły moją rodzinę. Nawiasem mówiąc, pomogłam wyjechać wielu ludziom. Na początku wojny byłam zaangażowana w szukanie schronienia dla rodzin żołnierzy z okupowanych terytoriów.
Była Pani na froncie od początku inwazji na pełną skalę?
Byliśmy tam kilka razy. Ostatnia podróż była w kierunku Orichowa – dostarczaliśmy chłopakom apteczki pierwszej pomocy. Wojna wstrząsnęła nami wszystkimi. Jako założycielka naszej rodzinnej fundacji staram się przyczynić do zwycięstwa. Oprócz zaspokajania potrzeb wojskowych wysyłamy pomoc do innych obszarów. Na przykład i w zeszłym, i w tym roku przekazaliśmy nasze osobiste fundusze na Akademię Ostroh. Zapewniamy też wsparcie finansowe Ukraińskiemu Uniwersytetowi Katolickiemu. Jeśli chodzi o zbieranie funduszy na potrzeby wojskowe, apelujemy do ludzi, a czasami sami przekazujemy pieniądze. Więc każdy coś robi. Nie rozumiem, jak może żyć osoba, która nic nie robi. To po prostu nie w porządku.
Osz: Co umożliwiło Ukraińcom przetrwanie na początku wojny? Czy mogło być inaczej?
W 2014 roku mogło być inaczej. Wcześniej był inny scenariusz. Ukraińcy byli wtedy dojrzali do oporu. Bóg chronił i chroni Ukrainę. Wydaje mi się, że tak jak się stało, tak miało być – choć nie mogę oceniać, ponieważ nie jestem w wojsku i nie jestem u władzy. Dla mnie najważniejsze jest to, że wielu Ukraińców dojrzało i są siłą napędową walki. W 2014 roku ta siła nie była wystarczająca.
Rewolucja Godności jest konsekwencją Majdanu z 2004 roku
Przemawiała Pani na Majdanie, protestowała przeciwko porozumieniom charkowskim... W jakim stopniu Majdan stał się filarem naszej historii i zmienił Pani światopogląd?
To się stało 27 listopada 2013 roku. Studenci właśnie rozpoczęli strajk głodowy. Wołodymyr Wiatrowycz [ukraiński historyk i polityk, były prezes Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej – red.] poprosił mnie, abym przemówiła do studentów. W tym czasie serial telewizyjny „Łesia plus Roma”, w którym grałam, był bardzo popularny, więc wiele osób chciało mnie posłuchać. 10 grudnia zostałam zaproszona na scenę na Majdanie. Potem odebrałam telefon. Powiedziano mi, że jeśli Majdan przegra, nie będę miała pracy.
Nie mogę powiedzieć, że ta Rewolucja Godności, Euromajdan, nie jest konsekwencją Majdanu z 2004 roku ani nie jest częścią wszystkich procesów, które dojrzewały w Ukrainie. Nie byłam uczestniczką Rewolucji na granicie [studencki protest w Kijowie od 2 do 17 października 1990 r. – red.], ponieważ byłam wtedy w jedenastej klasie. Potem były różne protesty, dużo przemówień. Pomarańczowy Plac, Plac Językowy, porozumienia charkowskie, Euromajdan. Wszystko to kumulowało się i następowało cyklicznie. Widzimy, że Ukraina rozwija się w kierunku europejskich wartości, za którymi się opowiadaliśmy. Jeśli porównasz Pomarańczową Rewolucję i Euromajdan, jest między nimi bardzo duża różnica. Pomarańczowa rewolucja przerodziła się w wojnę i wszyscy zgłosili się na ochotnika na front. A ci, którzy zostali, zajęli się aktywizmem obywatelskim, wolontariatem, staniem, krzyczeniem: „Hej, co robisz!?”, walką o różne sprawy. W moim przypadku była to praca informacyjna. Chciałam swoim przykładem oddzielić się od wszystkiego, co rosyjskojęzyczne. Organizowałam różne spotkania publiczne i grałam w sztukach teatralnych. To było bardzo ważne, żeby ludzie się opamiętali. Jedno wydarzenie dało początek następnemu.
Nie byłoby Euromajdanu, gdyby nie to pokolenie 2004 roku. Wszystko było naturalne, nawet to, że Federacja Rosyjska nie odważyła się zrobić tego, co zrobiła w 2022 roku. Przegrała, ponieważ szybko dorośliśmy, pomimo okupacji i tak zwanych "obserwatorów", pomimo piątej kolumny i pomimo wszystkiego, co zrobiła.
Jakie zmiany spowodowane wojną dostrzega Pani w kraju?
Cieszę się, że ludzie przechodzą na język ukraiński. Mamy wielu rosyjskojęzycznych widzów, którzy przychodzą na nasze projekty na Wschodzie. Nadal mówią po rosyjsku z przyzwyczajenia, więc jest to dla nich trudne. Tak się dzieje, gdy dana osoba nie kontroluje języka, którym się posługuje. To prawdziwy problem, a ty musisz przestawić ten problem w swojej głowie. Widzę to po reakcji publiczności, kiedy mówimy, że język ma znaczenie. Wtedy ludzie krzyczą: „Wow!”. Dzieje się tak w Charkowie czy Odessie, gdzie odsetek rosyjskojęzycznych jest najwyższy. Zmiana języka to kwestia przezwyciężenia własnego lenistwa i nawyku zwlekania: „Zacznę jutro, zacznę jutro”. Najważniejszą rzeczą jest zainicjowanie tego procesu w twojej głowie. Następnie ważne jest, aby stworzyć warunki, w których dana osoba może uczyć się w dowolnym miejscu i za darmo. A jeśli nie nauczy się języka, trudno jej będzie znaleźć pracę i spełnić się.
To logiczne, gdy człowiek nie chce mieć nic wspólnego z Rosją, z tym terrorem, z mordowaniem dzieci, z torturami. Bardzo wiele osób miało krewnych, znajomych lub przyjaciół w Rosji i przestało się komunikować. Jeśli powiesz: „Nie chcę mieć nic wspólnego z Rosjanami”, to zaczynasz się w to zagłębiać i zdajesz sobie sprawę, że coś przeoczyłeś albo czegoś nie wiedziałeś, bo ktoś ci czegoś nie powiedział. Wtedy zaczynasz tego szukać, przemyśliwać.
Nawiasem mówiąc, przed inwazją na pełną skalę zdobyłam nagrodę dla najlepszej aktorki na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Kino i TY. Nadal mam tę rybę i jest to wspomnienie Mariupola. Teraz to najbardziej bolesna nagroda, jaką otrzymałam od lat. To miłe, że ludzie słuchają i oglądają dziś ukraińskie filmy. Nie ma pani pojęcia, jakie to ważne. Społeczność, która nie miała dostępu lub miała niewielki dostęp do przestrzeni informacji kulturalnej, teraz integruje się szybciej, ponieważ może to wszystko zobaczyć. To, że ten proces zachodzi szybko, jest niestety dowodem na to, że rakiety działają. I to jest straszna cena za naukę i otrzeźwienie.
Zachęcam wszystkich do obejrzenia filmu "20 dni w Mariupolu"
Jak zmieniła się ukraińska publiczność w czasie wojny? Jakich filmów teraz potrzebuje?
Publiczność potrzebuje teraz wszystkiego, co wypełni jej luki. Zapotrzebowanie na ukraińską historię znacznie wzrosło. Wystarczy spojrzeć na liczbę wyświetleń na naszych kanałach YouTube o tematyce historycznej i przekonać się, jakie jest zapotrzebowanie na kanały kulturalne. Niedawno zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że bilety na spektakl „Ty (Romans)” rozeszły się w ciągu godziny. Opera była pełna. To wszystko dzieje się w czasach, gdy wiele osób twierdzi, że kultura i rozrywka nie mają znaczenia. Kultura jest tym, co kształtuje ludzi i tworzy z nich naród.
Wyprzedaliśmy również wszystkie bilety na „Rodzinę Kajdaszewów”. Dlatego kiedy pojawia się zespół kulturalny, wokół którego ludzie się jednoczą i tworzą produkt kulturalny, jest to również bardzo ważne. W dzisiejszych czasach teatry prawie nigdy nie narzekają na brak publiczności. Publiczność wróciła do teatru i kina.
Oczywiście chciałbym widzieć więcej ludzi na pokazach w ukraińskich kinach. Niestety zawsze brakuje nam szumu informacyjnego wspierającego nowy film. Bardzo trudno jest dotrzeć do mediów, aby opublikowały informacje o konkretnym filmie. Teraz zachęcam wszystkich do obejrzenia filmu "20 dni w Mariupolu". I nie bójcie się zabrać nastolatków!
Jest duże zainteresowanie sztuką Marii Matios „Słodka Darusia”. Ludzie oglądają wydarzenia z 1939 roku. Teraz mamy te same postacie, znęcanie się, tortury, co wtedy. Jest też zapotrzebowanie na gatunek rozrywkowy, coś lekkiego na odstresowanie. Jeśli chodzi o dziedziny, to są to edukacja, kultura i sztuka. Ale potrzebujemy jeszcze jednego produktu: naiwnego, dość prostego, bezpośredniego i dającego kredyt zaufania. Nie możesz być cały czas zajęty, ale z drugiej strony musisz się uczyć. Jest wiele projektów, które mają zmobilizować społeczeństwo do tego, by się nie poddawało i wstępowało w szeregi sił zbrojnych lub pomagało Ukrainie. Najważniejsze to nie siedzieć bezczynnie.
Współcześni filmowcy często muszą dosłownie dokumentować rzeczywistość w filmach fabularnych (przykład: „Zielona granica” Agnieszki Holland).
Ta praktyka istnieje również w Ukrainie i jest normalna: niezależnie od tego, czy używasz zdjęć, kronik, czy filmujesz online świadków zdarzeń. Mamy wiele filmów dokumentalnych. Ukraina ma naprawdę dobre kino. Zdobyliśmy wiele europejskich nagród. Zrobiliśmy kilka filmów w ciągu dziesięciu lat. Kino rozwinęłoby się jeszcze bardziej, gdyby nie wojna. Jeśli coś gdzieś zwalnia, to tylko z powodu kwestii finansowych. Duży przemysł potrzebuje dużo pieniędzy.
Wszystko zależy od jednego słowa: zwycięstwo
Rozwój ukraińskiego kina po wojnie: jak Pani to widzi?
Najpierw wygrajmy wojnę. Nie mogę wybiegać tak daleko w przyszłość, bo wszystko zależy od jednego słowa: zwycięstwo. I tego, jak długo to potrwa. W Ukrainie jest wielu ludzi cennych dla kina, walczących teraz na froncie. Dlatego nie robię dalekosiężnych prognoz. Po zwycięstwie, oczywiście, ukraińskie kino otrzyma europejskie wsparcie. Ukraina stanie się obszarem badań dla kina i innych branż. Mam pozytywną wizję, ale musimy poczekać, aż wygramy.
Przypomnijmy ostatni film "Smak wolności". Jak duża część Pani gry była tam improwizowana?
Cały czas improwizuję; tylko martwi tego nie robią. Każdy aktor dodaje coś od siebie. Ilość improwizacji zależy od postaci, którą grasz. Nikt nie pracuje jak model: „Stań tutaj, spójrz w prawo lub w lewo”. Przychodzisz i robisz wszystko sama.
W nowej sztuce Serhija Żadana ukraiński Łeś Kurbas nie umiera, ale dostaje Oscara
Spektakl muzyczny "Charków! Charków!" opowiada o losach awangardowego teatru Berezil i jego założyciela, reformatorskiego reżysera Łesia Kurbasa, który pracował w Charkowie w latach 1925-1933. Według strony internetowej teatru, sztuka "opowiada o konfliktach między miastem a teatrem, dyrektorem teatru a reżyserem, reżyserem a publicznością, reżyserem a aktorami... Los Kurbasa staje się metaforą losu każdego artysty - a może i każdego z nas. Każdego, kto walczy o swoje ideały".
To opowieść o tym, jak teatr Kurbasa przeniósł się z Kijowa do Charkowa i co stało się z nim później. Serhiy Żadan odtwarza fakty historyczne, ale zmienia zakończenie opowieści. - Nie chciałam zabijać kolejnego z naszych geniuszy, a ponieważ sami jesteśmy twórcami w naszej sztuce, możemy pozostawić Les Kurbasa przy życiu i dać mu Oscara - przyznaje reżyserka Svitlana Oleshko w rozmowie z Sestry. - Wszystko to idealnie zbiegło się z faktem, że inny charkowski zespół zdobył prawdziwego Oscara za film "20 dni w Mariupolu".
Charków to kolebka ukraińskiej awangardy. W latach 20. XX wieku mieszkali tu i tworzyli wybitni artyści - nie tylko pisarze, ale także malarze, rzeźbiarze i reżyserzy filmowi. Przeszli oni do historii jako "rozstrzelane odrodzenie". Prawie wszyscy z nich zginęli podczas represji stalinowskich w latach trzydziestych, a ich twórczość została wymazana z oficjalnej historii ukraińskiej kultury na dziesięciolecia.
Ukraiński reżyser, dramaturg i aktor Łeś Kurbas stworzył eksperymentalny teatr ukraińskiego modernizmu, łącząc narodowe tradycje teatralne z najnowszymi współczesnymi formami teatru europejskiego. Zreformował ukraiński teatr, przełamał dotychczasowe postrzeganie pracy aktora i zrealizował ideę stworzenia teatru na europejskim poziomie z narodowym rdzeniem. Łeś Kurbas powiedział, że teatr powinien być tym, czym społeczeństwo będzie jutro. Ale rząd radziecki nie docenił tego wszystkiego, a reżyser został skazany i zamordowany.
Serial "Będziemy mieszkać razem". Tu Ukrainki nie są sprzątaczkami
Serial został wyreżyserowany przez Polaków, a w roli głównej wystąpiła Oksana Czerkaszyna, znana z filmu “Klondike”, który został nagrodzony na Sundance Film Festival, głównym festiwalu filmów niezależnych w Stanach Zjednoczonych.
Twórcy 6-odcinkowego serialu postawili w centrum historii dziewczynkę Warię (7-letnia Złata Kardasz) i jej ukochanego pieska Fridę, których z ostrzału dzielnie wyciąga ciotka Anna (Oksana Czerkaszyna). Cała obsada jest znakomita, a w rolę Polki Basi, która - jak od razu wyczuwamy — stanie się bliską przyjaciółką i polską siostrą Anny, wcieliła się Lena Góra, która w ubiegłym roku zdobyła Złotego Anioła dla Obiecującej Aktorki Europejskiej na XXI Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Tofifest w Toruniu oraz nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za rolę w filmie "Imago", do którego napisała również scenariusz.
Jej męża gra Mikołaj Roznerski, znany z "M jak miłość". Aleksandra Konieczna, trzykrotna laureatka Orłów (dorocznej nagrody Polskiej Akademii Filmowej) za role w "Ostatniej rodzinie", "Jak kot z psem" oraz "Bożym Ciele", wcieliła się w najciekawszą emocjonalnie postać matki Tadeusza, teściowej Basi, która przyzwyczajona do kontrolowania wszystkiego, ma ogromne trudności z odseparowaniem syna i zaakceptowaniem obcych w swoim domu. Nie chcę spoilerować, ale wiadomo, że ten lód gdzieś pęknie, a w międzyczasie widzowie będą mogli zobaczyć perypetie, łzy radości i smutku ukraińskich przymusowych migrantów na tle aktualnych problemów polskiego społeczeństwa, w szczególności na przykładzie rodziny Lipińskich z malowniczych Mazur.
Reżyserski tandem Anny Maliszewskiej i Tadeusza Łysiaka jest intrygujący. Krótkometrażowy film „Sukienka” Tadeusza Łysiaka był nominowany do Oscara, a pełnometrażowy debiut Anny Maliszewskiej „Tata” i serial „Infamia” sprawiają, że chce się śledzić to, co robi. Można powiedzieć, że wszystkie te wcześniejsze filmy reżyserów na swój sposób mówią o inności i poszukiwaniu wspólnego języka z drugim człowiekiem. Jeszcze Arthur Rimbaud, francuski poeta symbolista, pisał: "Jestem kimś innym" i wydaje się, że dla tych dwóch reżyserów ważne jest, aby zobaczyć siebie w drugim i odwrotnie.
Moim zdaniem "Tatę" i "Będziemy mieszkać razem" można by połączyć w jakąś trylogię. Podejrzewam i mam nadzieję, że Anna Maliszewska ma już kolejny pomysł. Te dwa dzieła zdają się ze sobą przepływać, a najważniejsze dla nas, dziewczyn z Ukrainy, jest to, że ukraińskie bohaterki nie są tu stereotypowymi sprzątaczkami czy Kopciuszkami
W filmie „Tata”, Switłana (Jewhenija Muc), matka ukraińskiej dziewczyny, Ołenki (Polina Gromowa), jest działaczką feministyczną, a jej rodzice przejęli wychowanie wnuczki, aby ich córka mogła kontynuować naukę na uniwersytecie. Anna (Oksana Czerkaszyna) w "Będziemy mieszkać razem" jest architektką i wykładowczynią, a jej siostra Maria, matka Warii, została w Ukrainie, bo jest lekarką i ratuje życie na wojnie. Nie sposób też nie wspomnieć o zaskakująco silnej roli Marii Swiżińskiej (babci) w „Tacie” i jej kołysance, która przyszła mi na myśl podczas sceny w „Będziemy mieszkać razem”, gdy młoda kobieta, która została matką i wdową jednocześnie, śpiewa przejmująco swojemu nowonarodzonemu dziecku w ośrodku dla uchodźców.
"W samym pomyśle na serial najważniejsze było dla mnie stworzenie i zaprezentowanie nieznanego wcześniej masowej polskiej widowni wizerunku Ukrainki — nie tradycyjnej migrantki zarobkowej, ale przymusowej uchodźczyni, która tak naprawdę jest self-made woman z udaną karierą, dobrym zawodem, znajomością języków i godnym życiem, które odebrała jej wojna. Żeby przełamać stereotypy. Żeby polska bohaterka i ukraińska bohaterka zrozumiały, że tak naprawdę są podobne, jak siostry, równe sobie. A także, żeby starsze pokolenie Polaków, reprezentowane przez teściową Basi, zdało sobie z tego sprawę.
Głównym zadaniem scenariuszowym było więc pozbycie się stereotypów i pokazanie tego, co łączy Polaków i Ukraińców, a nie tego, co ich dzieli. Kiedyś udało mi się to zrobić w popularnym polskim serialu “Anna German” i mam nadzieję, że uda mi się i tym razem.
Cóż, historia opiera się na naszej ucieczce z Buczy z moją siostrą i dziećmi po 24 lutego 2022 roku" — powiedziała Sestry.eu Alina Semeriakowa, ukraińska scenarzystka serialu "Będziemy mieszkać razem"
Obie historie filmowe są bardzo ciepłe i zorientowane na przyszłość pod względem relacji między naszymi dwoma krajami i mają zdrowe poczucie humoru. W obu możesz zobaczyć Oksanę Czerkaszynę i podziwiać grę aktorską dzieci (Polina Gromowa, Klaudia Kurak w “Tacie”, Złata Kardasz w "Będziemy mieszkać razem"), a Maria Peszek pracowała nad ścieżką dźwiękową do obu zwiastunów. Pierwsze ujęcia filmu „Będziemy mieszkać razem” po prostu przenoszą nas na Warszawę Centralną pod koniec lutego 2022 roku: przerażeni ludzie, chaos, który wycisza ludzka serdeczność, współczucie. To intensywne emocje, które z czasem nieco się rozmyły.
Ale już pojawiają się głosy krytyki, że twórcom serialu nie udało się idealnie odtworzyć i przypomnieć tej atmosfery solidarności i wsparcia, kiedy Polacy otworzyli swoje domy dla Ukraińców. Czy jednak 6-odcinkowy serial może ożywić tamte uczucia? Przede wszystkim mamy nadzieję, że sytuacja nie jest aż tak krytyczna i że tamte solidarnościowe emocje są wciąż żywe, a film może być tylko jedną z cegiełek w umacnianiu tego, co już mamy.
Polecamy obejrzeć go samemu, po obu stronach granicy, razem, tam gdzie już mieszkamy i będziemy mieszkać razem, bo ten film ma wszystko, czego chciała Anna Maliszewska, jak podzieliła się z Sestry.eu:
"Interesują mnie ludzie nieuprzywilejowani, borykający się z trudnościami z powodu swojej inności. Ten motyw pojawił się w “Tacie”, “Infamii” i “Będziemy mieszkać razem.” Chciałabym, aby świat był trochę bardziej tolerancyjnym i przyjaznym miejscem. Najważniejsze w serialu jest dla mnie rozważanie, że wspólne życie — czy to w jednym kraju, społeczności, rodzinie, związku jest zawsze trudne, rodzi konflikty i animozje. Rzadko jest tak, że to jedna strona ma jednoznacznie rację. Kompromisy są trudne, a emocje często biorą górę. Czasami nie udaje się po prostu znaleźć wspólnej drogi. Jednak warto szukać tego co łączy i respektować to, co dzieli".
"Będziemy mieszkać razem" jest dostępny na platformie TVP VOD: https://vod.tvp.pl/seriale,18/bedziemy-mieszkac-razem-odcinki,1137613/odcinek-1,S01E01,1137627, oraz w każdy piątek o godzinie 20:35 jest emitowany w TVP1.
Oscar 2024: pierwsza nagroda dla Ukrainy za film "20 dni w Mariupolu
Ciężarna ranna kobieta, która została wyniesiona na noszach ze zbombardowanego szpitala i o której wiemy, że zmarła dwa dni później. Lekarze pochylający się nad półtorarocznym chłopcem walczącym o życie. Ojciec płaczący nad ciałem swojego nastoletniego syna na szpitalnym korytarzu. Ten materiał filmowy z Mariupola został zrobiony w pierwszych dniach wojny na pełną skalę na Ukrainie, kiedy siły Władimira Putina otoczyły Mariupol i zaczęły bombardować cele cywilne, w tym budynki mieszkalne i szpitale. Zdjęcia i filmy z miasta, które najbardziej ucierpiało podczas wojny na Ukrainie, zrobiły trzy osoby.
Reżyser Mscisław Czernow, fotograf Yevhen Malolietka i producentka Vasilisa Stepanenko z Associated Press byli dziennikarzami, którym udało się udokumentować masakrę dokonaną w Mariupolu przez wojska Władimira Putina. Pojechali do miasta, gdy stawało się coraz bardziej jasne, że Rosja dokona inwazji. Kiedy do niej doszło, pozostali w Mariupolu i mogli udokumentować przerażające zbrodnie popełnione przez rosyjską armię. Odważni dziennikarze filmowali i fotografowali, byli w samym środku akcji, mimo, że ich życie było zagrożone w każdej sekundzie. Materiał, który udało im się stworzyć i zaprezentować światowej społeczności w postaci filmu dokumentalnego "20 dni w Mariupolu", zdobył pierwszego ukraińskiego Oscara za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny.
Prawdopodobnie będę pierwszym reżyserem na tej scenie, który chciałby nie robić swojego filmu. Oddałbym tę nagrodę za to, że Rosja nigdy nie zaatakuje Ukrainy, nigdy nie zajmie naszych miast - powiedział Czernow w swoim przemówieniu
Mścisław Czernow zakończył swoje wzruszające przemówienie po otrzymaniu statuetki słowami "Chwała Ukrainie!".
"Oscar nie jest pierwszą prestiżową nagrodą dla "20 dni w Mariupolu". Film został nagrodzony przez Amerykańską Gildię Reżyserów. Film zdobył również nagrodę BAFTA dla najlepszego filmu dokumentalnego podczas rozdania głównych brytyjskich nagród filmowych.
W odpowiedzi na skandaliczne oświadczenie papieża, że Ukraina powinna podnieść "białą flagę" i negocjować z agresorem, komentatorzy sugerują, aby Franciszek obejrzał 20 dni w Mariupolu, aby zrozumieć absurdalność takich wypowiedzi.
Ceremonia wręczenia Oscarów 2024
W nocy z 10 na 11 marca 2024 roku w Dolby Theatre w Los Angeles odbyła się 96. ceremonia wręczenia Oscarów. Galę rozdania Oscarów po raz czwarty poprowadził komik Jimmy Kimmel.
W tym roku o najbardziej prestiżową nagrodę filmową rywalizowały różnorodne filmy, zarówno komediowe, jak i dramatyczne.
"Oppenheimer" zdobył 7 nagród
Największe szanse na zdobycie Oscara przed uroczystą galą miał "Oppenheimer" Christophera Nolana z 13 nominacjami. Film zdobył 7 nagród podczas tegorocznej ceremonii. Odtwórca głównej roli Cillian Murphy zdobył nagrodę dla najlepszego aktora, a Robert Downey Jr. został uznany za najlepszego aktora drugoplanowego. Reżyser filmu Christopher Nolan również zdobył Oscara.
"Biedne istoty" zdobyły 4 nagrody
Po piętach Oppenheimerowi deptały "Biedne istoty" Yorgosa Lanthimosa z 11 nominacjami. Film zdobył 4 statuetki. Emma Stone jako Bella Baxter zdobyła nagrodę dla najlepszej aktorki. Doceniono również kostiumy, scenografię, charakteryzację i stylizację włosów.
Oscar 2024 dla Polski
Wspaniały film Jonathana Glazera "Strefa interesów", brytyjsko-amerykańsko-polska koprodukcja, odniósł wielki sukces. Zdobywca statuetki dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego opowiada historię rodziny komendanta Auschwitz Rudolfa Hessa, który wraz z rodziną mieszka w swoim "raju" - domu położonym tuż przy murze obozu koncentracyjnego. To wspaniały film o banalności zła. Z polskiej strony film wyprodukowała Ewa Pruszczyńska, współpracowniczka m.in. reżysera Pawła Pawlikowskiego. Reżyserem filmu jest Łukasz Żal, scenografią zajęły się Joanna Kus i Katarzyna Sikora, a kostiumami Małgorzata Karpiuk.
Film "20 dni w Mariupolu" zdobył Oscara. Pierwszego w historii Ukrainy
W nocy z 10 na 11 marca w Los Angeles odbyła się 96. ceremonia wręczenia Oscarów. Ukraiński film "20 dni w Mariupolu" zwyciężył w kategorii najlepszy film dokumentalny. Film opowiada o pierwszych dniach rosyjskiego okrążenia miasta Mariupol, o okropnościach, jakie musieli znosić mieszkańcy. Opowiada o bombardowaniu budynków mieszkalnych i szpitala położniczego, ciągłym ostrzale i reakcjach zwykłych mieszkańców Mariupola. Jest to świadectwo rosyjskich zbrodni wojennych.
Mścisław Czernow, reżyser filmu, ukraiński korespondent wojenny i dziennikarz, powiedział:
"To pierwszy Oscar w historii Ukrainy. To dla mnie zaszczyt. Ale jestem prawdopodobnie pierwszym reżyserem na tej scenie, który powie: "Wolałbym w ogóle nie robić tego filmu. Wolałbym wymienić tę nagrodę na to, by Rosja nie atakowała Ukrainy, by nie okupowała naszych miast.
Wolałbym, żeby Rosja nie zabijała dziesiątek tysięcy moich rodaków z Ukrainy. Chciałbym, aby wszyscy zakładnicy zostali uwolnieni, wszyscy żołnierze broniący swojej ziemi, wszyscy cywile, którzy są teraz w więzieniach. Ale nie mogę zmienić historii. Nie mogę zmienić przeszłości.
Ale wy, my, najbardziej utalentowani ludzie na świecie, razem możemy zrobić wszystko, aby historia została opowiedziana, aby prawda zwyciężyła, a mieszkańcy Mariupola i ci, którzy oddali swoje życie, nigdy nie zostali zapomniani. Ponieważ kino kształtuje wspomnienia, a wspomnienia kształtują historię. Dziękuję wam, dziękuję Ukrainie. Chwała Ukrainie!"
Wcześniej film zdobył również nagrodę BAFTA dla najlepszego filmu dokumentalnego oraz nagrodę Amerykańskiej Gildii Reżyserów za wybitne osiągnięcia reżyserskie w filmie dokumentalnym. W sumie "20 dni w Mariupolu" zdobyło ponad 20 nagród i 40 nominacji. Film został wyświetlony przed posiedzeniem Zgromadzenia Ogólnego ONZ we wrześniu 2023 roku.
"Przez około sześć miesięcy zajmowaliśmy się głównym montażem, a potem tyle samo czasu spędziliśmy na postprodukcji" - powiedział Mścisław Czernow o tworzeniu filmu - "To znaczy, każdy kadr, który był już w moim sercu i po prostu utknął w moim mózgu w Mariupolu - zobaczyliśmy to wszystko jeszcze raz i przeżyliśmy to jeszcze raz. Montowaliśmy i płakaliśmy. To nie jest coś, czego doświadczasz raz, a potem czujesz się lepiej. Jest wręcz przeciwnie".
Zapytany, kto jest głównym odbiorcą "20 dni w Mariupolu", reżyser odpowiedział: - Zawsze myślałem o mieszkańcach Mariupola. Ważne było dla mnie, aby czuli, że ich tragedia jest znana, pamiętana i nie zostanie zapomniana. A kiedy ludzie z Mariupola przychodzili na pokazy - zarówno na międzynarodowych festiwalach, jak i w Kijowie - wydawało mi się, że powinni być straumatyzowani. A było wręcz przeciwnie, pomimo tego, że było to dla nich trudne, ważne było dla nich, że wydarzenia w Mariupolu są zapisane w historii Ukrainy, a świat teraz to zobaczy.
Mariupol stał się symbolem zbrodni popełnionych przez rosyjskie wojsko na Ukraińcach. Stał się symbolem oporu i przesłaniem dla całego świata, że Ukraińcy będą walczyć o każdy metr swojej ziemi. Ponadto film został nakręcony dla międzynarodowej publiczności. Aby ci, którzy już zapomnieli, że na Ukrainie toczy się wojna i nie są zainteresowani tymi wydarzeniami, zrozumieli, że horror trwa nadal"..
Nagrody w głównych oscarowych nominacjach zostały w tym roku przyznane:
Najlepszy Film Roku - "Oppenheimer" (o stworzeniu bomby atomowej)
Reżyser Roku - Christopher Nolan za film "Oppenheimer"
Najlepszy film nieanglojęzyczny - "Strefa interesów" (o obozie koncentracyjnym Auschwitz)
Najlepszy film animowany - "Chłopiec i czapla" Hayao Miyazakiego
Najlepszy aktor - Cillian Murphy, "Oppenheimer"
Najlepsza aktorka - Emma Stone, "Biedne istoty"
Dziesięć najlepszych ukraińskich piosenek lutego według Marii Burmaki
Luty to szczególny miesiąc dla Ukraińców. Początek inwazji na pełną skalę podzielił życie każdego z nas na przed i po. Ktoś poszedł bronić Ukrainy z bronią w rękach, ktoś zapisał się do metra, wiele kobiet, ratując swoje dzieci, wyjechało w bezpieczniejsze miejsca. A ławki Niebiańskiej Setki stają się coraz dłuższe. — Bohaterowie nie umierają — mówimy. Ale giną, broniąc swojej ojczyzny. Nasze życie nigdy nie będzie takie samo jak wcześniej.
W dniu rozpoczęcia inwazji na pełną skalę ukraińscy artyści zaprezentowali kilka kultowych premier.
1. Ocean Elzy, Odpowiedź
Od początku wojny Ocean Elzy, podobnie jak wielu innych wykonawców, daje koncerty charytatywne. Światosław Vakarchuk wielokrotnie odwiedzał z gitarą żołnierzy na froncie. Żołnierze oczekiwali od niego nowych piosenek, ponieważ niewielu jest artystów, których słowo jest tak ważne i znaczące. Piosenka "Odpowiedź" OE jest właśnie taka. I te słowa rezonowały w sercach wielu ludzi.
Moja odpowiedź jest utkana
Zmarszczkami na moim czole,
Warta tysiąca słów.
Jest wyhaftowana w pamięci
Białymi malwami,
Wykutymi z matczynych łez.
2. Donczenko, Przejdziemy to wszystko razem z Tobą
24 lutego Julia Donchenko, pseudonim Maxima, zaprezentowała swoją nową piosenkę. Julia rozpoczęła karierę muzyczną we Lwowie jako gitarzystka i wokalistka żeńskiego zespołu rockowego Lady. Następnie przeniosła się do legendarnych „Braci Hadyukin”. Wraz z gitarzystą Andrijem Partyką założyli zespół ”Gitary hawajskie”.
Jej muzyka jest trudna do gatunkowego zdefiniowania. Jej piosenki są mieszanką rock and rolla, bluesa, country i współczesnej muzyki pop-rockowej. Jedno można powiedzieć na pewno: nowoczesne ukraińskie piosenki tej piosenkarki są wyjątkowe, niepodobne do innych, trudno je zapomnieć. Ciągle do nich wracam.
W 2023 roku Julia Donchenko wydała kilka singli — „Soldier”, „Little Wine”. Jej solowy koncert we Lwowie był zatytułowany „Vorozhka” od nazwy pieśni ludowej, która stała się jedną z wizytówek Julii.
A teraz mamy premierową piosenkę „Słuchaj, przejdziemy przez to wszystko razem z Tobą...”
— Słowa piosenki napisał człowiek, który zgłosił się na ochotnika do wojska. Jest to bardzo utalentowany pianista jazzowy, poeta, szalony twórca i psychoanalityk Maksym Lan ze Lwowa. Chcę pomóc nam wszystkim zachować wiarę, że najmniejsza ilość światła pokonuje ciemność, że jesteśmy po jasnej stronie - i że wzajemne wspieranie się pomoże nam pokonać wszystkie wyzwania - mówi Julia.
3. Yurkesh, Tylko nie dzisiaj
Yurkesh zaprezentował piosenkę „Just Not Today”. Z tej okazji muzyk napisał: „ "Ostatnia, najbardziej dramatyczna faza wojny wyzwoleńczej narodu ukraińskiego o jego Niepodległość i wreszcie, jak teraz jest jasne, o triumf wartości definiujących Ludzkość. Wielu Ukraińców od dawna walczy zamiast wykonywać swoje zwykłe cywilne zawody. Każdy na swój sposób, niektórzy na prawdziwej linii frontu, niektórzy jako wolontariusze, niektórzy dostosowując swoje umiejętności zawodowe do osiągnięcia wspólnego celu. Jednocześnie wszyscy są świadomi nie tylko pragnienia wolności i zwycięstwa, ale także wartości każdego ludzkiego życia. Każdego dnia tracimy nasze najcenniejsze życia i losy w tej zaciekłej walce".
Na początku inwazji na pełną skalę Yuriy Yurchenko (Jurkesh) zgłosił się na ochotnika do 49. oddzielnego batalionu strzeleckiego "Karpacka Sicz" imienia Olega Kutsyna, który działa w ramach Sił Zbrojnych Ukrainy od 2014 roku. Nie rezygnując ze swojej działalności artystycznej skierował ją na osiągnięcie wspólnego celu - Yura często przebywa na linii frontu, gdzie swoją muzyką podnosi na duchu swoich towarzyszy, a także angażuje się w działalność wolontariacką, zbierając datki i dostarczając niezbędne zaopatrzenie do swojej jednostki. W rzeczywistości nie jest to rzadkością w dzisiejszych czasach, wielu ukraińskich artystów jest również zaangażowanych w takie procesy.
Nowa piosenka "Tylko nie dzisiaj" opowiada o tych dwóch latach, mówi piosenkarz:
- Opowiada o emocjach i doświadczeniach, które gromadziły się we mnie podczas wojny na pełną skalę. Jesteś "mężczyzną", ojcem, wojownikiem - i powinieneś być silny. Ale utrata towarzyszy broni, którzy stali ci się bliżsi niż własna rodzina, jest ciężarem nie do zniesienia. Ale nie możesz nic z tym zrobić... To wojna. I musisz wykonywać swoją pracę. Potem błagasz Boga, aby ich ocalił i zapewnił im bezpieczeństwo.
4. KOLA, Milimetr
KOLA jest jedną z najpopularniejszych ukraińskich piosenkarek współczesnych. Jej najbardziej znane utwory to "By the Heart", "Or Together", "Porichka" (duet z muzykiem YakTak). Piosenkarka jest obecna na dużej scenie zaledwie od kilku lat, ale jej piosenki już podbiły serca milionów słuchaczy swoją szczerością. Jej twórczość inspiruje i wspiera wielu Ukraińców.
Wiele osób pamięta Nastię Prudius z jej udziału w programie The Voice. Tysiące widzów oglądało ją podczas programu i nadal doceniają fakt, że szczerość, którą widzieli, nie zniknęła.
Pierwszą premierą w 2024 roku była wzruszająca piosenka "Milimetr". To opowieść o silnej miłości. "Nie oddalaj się ode mnie nawet na milimetr" - w naszych realiach niemal każda kobieta ma w głowie to zdanie. Jest ono skierowane do ukochanej osoby. To pragnienie - by nieustannie czuć obok siebie drugą osobę - wypływa z serca. Aby każdy słuchacz zobaczył w piosence swoją własną historię.
W okresie szalonej miłości wydaje się, że bez ukochanej osoby u boku brakuje Ci powietrza i czujesz się zagubiony. To właśnie te szczere i silne uczucia są opisane w nowej piosence KOLA:
- Czekanie na ukochaną osobę nawet w ciągu dnia może wydawać się uczuciem nie do zniesienia, a jeśli to czekanie jest wymuszone, ponieważ ukochana osoba nie może być tam z powodu okoliczności, każda kobieta czuje się bezradna. I wszystko, co może zrobić, to czekać.
5 Yaktak, Była niższa ode mnie
Jedną z najpopularniejszych piosenek 2023 roku była piosenka „Porichka”, nagrana przez KOLA wraz z młodym artystą YakTak. Ma on na swoim koncie wiele piosenek, które już stały się bardzo popularne. Sama byłam na koncercie pół roku temu i słyszałam, jak cała sala śpiewa "W nocy", "Porichka" i "Złapię ostatni wóz". To bardzo duże osiągnięcie jak na artystę, który rozpoczął karierę muzyczną dopiero na początku 2022 roku.
Dwa lata temu Yaroslav Karpuk wymyślił pseudonim, nagrał kilka piosenek, opublikował je na Youtube i znalazł swoją publiczność. Prawie każda z jego piosenek stała się hitem. W rzeczywistości są to utwory, które pojawiły się na jego debiutanckim albumie, który został wydany niedawno. Jakiś czas temu zapytałam Yaroslava, gdzie znajduje czas i jak udaje mu się pisać nowe utwory. YakTak był wtedy w trasie i miał za sobą 60 koncertów.
- Wszędzie - odpowiedział. - Najczęściej na tylnym siedzeniu samochodu, między koncertami.
Piosenka "Dance" nie wzbudziła takiego entuzjazmu wśród słuchaczy. Może spodoba się na koncertach. Nowy album jest właśnie programem koncertowym, z którym artysta występuje. I sukcesywnie dodawane są do niego nowe utwory. Ostatnia piosenka - "Była niższa ode mnie" - jest jedną z nich.
6. Antitila, Jesteś jedyną
„Antitila” po dość długiej przerwie powróciły z premierowym „Jesteś jedyną". To, według Tarasa Topolya, jest to apel zarówno do ukochanej kobiety, jak i ojczyzny. W rzeczywistości jest bardzo ukochana.
Piosenka została napisana rok temu i długo czekała na swój moment.
— Maxim Sivolap dawno temu wpadł na pomysł piosenki. Rok temu wróciliśmy do niej — i zacząłem tworzyć melodię i teksty — mówi Taras Topola. — Wszystko to wydarzyło się w trudnym okresie życia. Zespół „Antitila” opuścił linię frontu - i nadal prowadziliśmy naszą działalność jako wolontariusze i muzycy, robiąc wszystko, co w naszej mocy, żeby wygrać. Jednocześnie byliśmy daleko od naszych rodzin, dzieci i bliskich, których tęskniliśmy, dlatego te słowa, harmonia i melodia okazały się tak dramatyczne.
W komunikacie prasowym zespół dorzucił trochę filozofii:
— Opowiadamy o tym, jak mały człowiek w bezmiarze zimnej przestrzeni i wszechświata jest w stanie rozpalić ogień swoją miłością i dać ciepło miliardom innych.
Chcę wierzyć, że miłość naprawdę wygrywa.
7. O.Torvald, Chervoni kolgotki
Następna jest również premiera, ale nieoczekiwana. Legendarna piosenka „Chervoni kolgotki” zespołu „Skryabin” i Kuźma, która stała się ścieżką dźwiękową do filmu „Ja, pobieda i Berlin”, została ponownie zaśpiewana przez Jewgienija Galicha i zespołu O.Torvald. Producenci filmu „Ja, pobieda i Berlin" postanowili zaangażować wykonawców, którzy osobiście znali Skryabina i podziwiali jego pracę od lat 90., aby nagrać ścieżkę dźwiękową filmu. Wybór padł na zespół O.Torvald.
Muzycy mają już trzy covery piosenki Kuźmy, w szczególności „Chervoni kolgotki”.
„Ja, pobieda i Berlin” to film oparty na autobiograficznej książce Andrija Kuźmenki. To historia zwykłego faceta, początkującego muzyka. Trzy dni przed zaplanowanym koncertem jedzie ze swoim przyjacielem Bardem (w życiu — Witaliy Bardetsky) do Berlina starym samochodem pobieda. Chłopaki usłyszeli, że gdzieś w Niemczech jest kolekcjoner gotowy wymienić żółtą „bestię” na mercedesa 600. Kuźma obiecuje swojej dziewczynie Barbarze, że wróci do domu nowym samochodem, a chłopakom z zespołu, że zdążą na koncert. Od pierwszych minut podróży oczywiście wszystko idzie nie tak. Niemniej jednak jedno jest pewne: przygoda pomoże bohaterom znaleźć ich prawdziwe miejsce w życiu.
Premiera film jest 9 marca i nie mogę się go doczekać. Książka jest już dostępna od dłuższego czasu i zdecydowanie radzę Ci ją przeczytać! I oczywiście posłuchajcie ścieżki dźwiękowej „Chervoni kolgotki”.
8. Gelya Zozuly, Zabawna piosenka
Nowy utwór prezentuje rudowłosa piękność Gelya Zozulya. Wydaje piosenkę za piosenką - i, co ciekawe, piosenkarce udaje się uniknąć powtarzania się. Chcesz słuchać tej muzyki i śpiewać razem z nią, zwłaszcza jeśli jesteś kobietą. "Lubisz uciekać, a ja lubię się do ciebie skradać". Teraz stanie się to viralem.
Utwór nosi tytuł "Zabawna piosenka". Ale, jak mówi Gelya, "piosenka jest zabawna, ale nie każdemu się spodoba, ponieważ jest to satyryczna opowieść o dziewczynie biorącej sytuację w swoje ręce. Historia rozwija się bardzo nieoczekiwanie, ponieważ w życiu wszystko się zdarza".
Wraz z piosenką dostaliśmy teledysk. Główną rolę zagrał w nim popularny bloger Taras Nesterenko. Zdjęcia do teledysku odbyły się w samym centrum Kijowa. Gelya Zozulya ma nadzieję, że humorystyczny utwór i teledysk odwrócą uwagę słuchaczy od trudnej codzienności i sprawi, że się uśmiechną.
Gelya napisała piosenkę w nocy, podobnie jak wszystkie swoje poprzednie utwory:
- Od dzieciństwa, zamiast kłaść się spać, komponowałam wiersze i piosenki lub głośno grałam improwizacje na pianinie przed zaśnięciem. Od tego czasu wiele utworów narodziło się w nocy.
Oto jak sama przedstawiła piosenkę: "Ta piosenka opowiada satyryczną historię dziewczyny, która w pewnym momencie chciała przejąć kontrolę nad wszystkim i zrobiła to na swój sposób".
Widzowie teledysku na YouTube są zachwyceni: "Wreszcie utwór, w którym kobieta pokazuje swoją miękką siłę. Nie płacze, nie jest ofiarą. Pewna siebie, kobieca, odurzająca....". Przy okazji, artystka zapowiada swój pierwszy solowy koncert w Imagination Creative Centre w Kijowie.
9. Klavdia Petrivna, Okłamałam cię
Premiera nowej piosenki zbiegła się w czasie z aferą wokół piosenkarki, która ukrywa swoją tożsamość. Gdy inna artystka Masza Kondratenko przyszła odebrać nagrodę w kategorii "Debiut roku" magazynu Lirum, ktoś rzucił podejrzenie, że skoro głosy Maszy i Klavdii są łudząco podobne, to pewnie to jedna i ta sama osoba.
Na początku wszyscy w to uwierzyli, ale potem, mimo że głosy artystek są naprawdę podobne, przestali wierzyć. Tak więc zagadka pozostaje.
Piosenka "Okłamałam cię" pokazuje Klavdię Petrivną jako silną i niezależną kobietę.
10 Jamala, Mój brat
Jamala zaprezentowała nową piosenkę „Mój brat”, którą zadedykowała przyjacielowi, który zginął na wojnie. Artystka przyznała, że w piosence zawarła swoje miłe wspomnienia o nim, dedykując ją jednocześnie wszystkim poległym obrońcom Ukrainy.
— Czy autor może płakać nad tym, co stworzył, siedząc przed klawiaturą i komputerem, jeśli to czuje? Tak, może! Mnie się to znowu przytrafiło. Rok temu, w styczniu, straciłam bardzo bliskiego przyjaciela, mojego brata, ale wspomnienia o nim były tak jasne, że jakoś nie mogłem płakać, dopóki nie napisałem tej piosenki - powiedziała piosenkarka.
- To, co możemy zrobić dla ludzi, których kochaliśmy, którzy nas chronili i których straciliśmy, to pamiętać, wspominać, nie bać się ich kochać, kochać wspomnienia o nich, przypominać sobie ich żarty, ich gusta muzyczne, cytować ich. Mnie to pomogło. Może tobie też pomoże? Napisz do nich list - dodała Jamala.
Nową piosenkę zaśpiewała w finale krajowych eliminacji do Eurowizji. I wszyscy widzieli, że Jamala była w ciąży. Spodziewa się trzeciego dziecka. I to było takie wzruszające. Zobaczyć, że życie wygrywa. Posłuchaj piosenki Jamali "Mój brat". Oby wszyscy bracia, ojcowie, synowie i siostry wrócili żywi z tej wojny.
Dziesięć najlepszych ukraińskich filmów na Netfliksie
Do 2022 r. o Ukrainie na Netfliksie jedynie wspominano. Tak było na przykład w amerykańskim filmie „W strefie wojny” oraz w serialach dokumentalnych „Arsenał szpiega” i „Iwan Groźny z Treblinki”. Po raz pierwszy serwis streamingowy zainwestował w stworzenie profesjonalnego dźwięku do ukraińskiego filmu dokumentalnego „Winter on Fire:Ukraine’s Fight for Freedom”, a następnie sfinansował nakręcenie francuskiego filmu „Ostatni najemnik” w Kijowie. W 2021 r. Netflix przeznaczył 820 tys. dolarów na konkurs dla ukraińskich filmowców.
Wszystko zmieniło się po rozpoczęciu przez Rosję inwazji na pełną skalę — i nieoczekiwanej reakcji Ukrainy na tę napaść. W ciągu ostatnich dwóch lat Netflix kupił dziesiątki ukraińskich filmów i seriali telewizyjnych, które wygenerowały 4 miliony godzin oglądania w pierwszej połowie 2023 roku, wchodząc tym samym na szczyt światowych rankingów.
1. Pamfir
2. Luksemburg, Luksemburg
3. Zima w ogniu
4. Klondike
5. Seks, insta i ZNO
6. Snajper. Biały kruk
7. Moje myśli są ciche
8. Nosorożec
9. Pracuję na cmentarzu
10. Swingersi
Pamfir (2022). Reżyser: Dmytro Sukholitkyi-Sobchuk
Gdybym miał wybrać film, który powinien reprezentować Ukrainę, prawdopodobnie byłby to ten film. To rzadki przykład kina gatunkowego w Ukrainie i godny przykład kina gatunkowego dla świata: rewizjonistyczny dramat kryminalny o naszej teraźniejszości, który ujawnia korupcję w urzędzie celnym, tuszowanie przez rząd przemytu papierosów i powiązania policji z gangami. Jednocześnie film łączy wątki społeczne z artystycznymi — i to właśnie czyni „Pamfir” tak wyjątkowym. Biedne i pełne napięć życie przygranicznych wiosek, w których ludzie zmuszeni są łamać prawo, by przeżyć, nie przeszkadza im namiętnie kochać, być szaleńczo odważnymi i celebrować swoje święta z mistycznym pięknem i uniwersalnym rozmachem. Aby widz mógł w pełni skonsumować to danie, delektować się nim, reżyser wymyślił oryginalny sposób jego podania. Kamera nieustannie podąża za głównym bohaterem, Pamfirem, zatrzymując go w kadrze, obracając się wokół niego, biegnąc za nim przez las. Ten ruch jest swego rodzaju obrazem egzystencji bohatera. Tylko bieg, dokończenie tego, co zacząłeś, może cię uratować. I w końcu tak się dzieje.
Luksemburg, Luksemburg (2022). Reżyser: Antonio Lukić
Komedia inteligentna. A gdy jest inteligentna, to koniecznie musi być czarna, ponieważ nie da się śmiać inteligentnie bez sarkazmu czy ironii. W "Luksemburgu...” Lukić wykorzystuje cały arsenał śmiechu do stworzenia dramatycznej komedii i bardzo potrzebnej samokrytyki, którą Polacy, już dawno opanowali. Ukraiński dramat jest unikalny we wszystkim. W dowcipie, który bawi się surżykami głównych bohaterów, ich niechlujstwem i niezdarnością. I w wyjątkowości głównych aktorów, braci bliźniaków Ramila i Amila Nasirowych, którzy nigdy nie byli aktorami, lecz muzykami, a mimo to reżyser był w stanie sprawić, że na ekranie wypadają bardzo naturalnie. I w samej historii, która jest głęboka w czasie i rozległa w przestrzeni, poczynając od lat 90., przeskakując do 2010 roku, a następnie przenosząc się z Ukrainy do kraju ogłoszonego w napisach. Pomysłowy, homerycznie zabawny, bardzo słodki i chwytający za serce, "Luksemburg, Luksemburg" jest jednym z najlepszych ukraińskich filmów ery po uzyskaniu niepodległości.
Zima w ogniu (2015). Reżyser: Jewgienij Afineevsky
Pierwszy ukraiński film dokumentalny nominowany do Oscara — i jeden z pierwszych, który wziął udział w wyścigu na Netfliksie o Oscara. Netflix pomógł Ukrainie opowiedzieć lepszym i donośniejszym głosem historię Majdanu i oporu narodu ukraińskiego wobec samowoli autokratycznego prezydenta na usługach Rosji. Materiał filmowy, nakręcony przez wielu kamerzystów, gdy zaangażowanie Netflixa stało się możliwe, został zmontowany zgodnie ze wszystkimi standardami profesjonalnego kina. Właśnie dlatego "Zima w ogniu" jest tak potężna. W imponujący sposób pokazuje prawdę, siłę i dumę, z jaką zorganizowano Majdan, wyjątkową i przełomową rewolucję w historii świata, wymownie nazywaną Rewolucją Godności. Wyczuwając, że Ukraina wymyka mu się z rąk, Putin natychmiast po zwycięstwie Ukraińców na Majdanie rozpoczął wojnę przeciwko Ukrainie, anektując Krym i okupując część wschodniej Ukrainy. "Zima w ogniu" opowiada o pierwszym etapie tej wojny, o pokonaniu zła, które potem, w 2014 roku, znów zaczęło podnosić głowę.
Klondike (2022). Reżyser: Marina Er-Gorbach
Nic dziwnego, że ten film również opowiada o wojnie. A raczej jest o wojnie. Fabuła, sprowokowana zbrodniczym i tragicznym zestrzeleniem Boeinga 737 malezyjskich linii lotniczych, opowiada historię małej wioski w Donbasie, przez którą przechodzi broń, której użyto do tego zestrzelenia — rosyjski przeciwlotniczy system rakietowy Buk. W wiosce mężczyzna stara się uniknąć wstąpienia do armii separatystów. Jego bratu się to nie udało, a jego żona wkrótce urodzi. Ten koszmar udziela się także widzowi, który wiedziony sprawną ręką reżysera ogląda wszystko "tu i teraz". Cały dramat rozgrywa się niemal w teatralnej scenerii: kamera nie porusza się zbyt często, a każda scena dzieje się w jednym kadrze. Przygnębienie i groza są odczuwalne od początku do końca.
Seks, Instagram i ZNO (2020). Reżyser: Antonio Lukic
Jeden z niewielu ukraińskich seriali, który w ogóle da się oglądać. A głównie dlatego, że zaproponowano go Lukiciowi, autorowi jeszcze wtedy nienakręconego "Luksemburga…", ale już nakręconego filmu "Moje myśli są ciche". Specyficzny humor, odwaga pracy w pustej niszy kina i dobry efekt. 12-odcinkowy serial zawdzięcza swoją jakość Pawłowi Ostrikowi, znanemu z dwóch wyjątkowych filmów krótkometrażowych: "Problem'97" i "Mia Donna". Napisał on scenariusz serialu w języku ukraińskim, co było rewolucyjną rzeczą w zrusyfikowanym świecie seriali telewizyjnych w Ukrainie. A sam scenariusz Ostrikowa daje "efekt wow". Opowiadając historię współczesnej szkoły, serial nie unika zakazanego wcześniej na ekranie obscenicznego słownictwa. Starsi uczniowie używają slangowych słów z lekkimi przekleństwami w języku ukraińskim — czyli mówią tak, jak mówią ich odpowiednicy w rzeczywistości. Pierwotnie serial był emitowany na platformie "1+1 Video".
Snajper. Biały kruk (2022). Reżyser: Marian Bushan
Pomimo dość druzgocącej i czasami słusznej krytyki, film ten jest nadal dobrym świadectwem zarówno rozwoju kina ukraińskiego, jak trwającej wojny. Nakręcony przed inwazją, a pokazany sześć miesięcy po jej rozpoczęciu "Snajper. Biały kruk”, znalazł się w trudnej sytuacji, gdy uchodźcy masowo uciekali z Ukrainy. Publiczność i ci, którzy pozostali, nie byli zbytnio gotowi na oglądanie filmu o wojnie, która działa się w rzeczywistości, więc nie było jeszcze czasu na refleksję. Twórcy postawili jednak na swoim, dzieląc swój film na część dramatyczną i heroiczną, minimalnie wzbogacając obie o patos, co jest uzasadnione, biorąc pod uwagę temat, czas i miejsce projekcji. Bo w czasie wojny Ukraińcy, jak każdy naród w sytuacji ataku agresora, potrzebują wsparcia, zastrzyku pozytywnych emocji, zapewnień o zwycięstwie i odwecie na wrogu. O tym właśnie jest "Snajper. Biały kruk", w którym bohater, zwykły nauczyciel, zmuszony jest chwycić za broń, by pomścić zabitą przez separatystów żonę i rozpocząć walkę o odzyskanie ojczyzny. Film zasługuje na określenie "jeden z najlepszych ukraińskich filmów na Netfliksie".
Moje myśli są ciche (2019). Reżyser: Antonio Lukić
"Ukraińska inteligentna komedia" zaczęła się od filmu "Moje myśli są ciche". Jeszcze przed "Luksemburg, Luksemburg” Lukić nakręcił spokojną komedię arthouse'ową, która zyskała duży rozgłos, stając się jednym z najbardziej dochodowych filmów roku (zarabił 10 milionów hrywien). Dramatyczno-komediowy film o facecie, który nagrywa śpiew ptaków, jego matce, która rozmawia z nim jak z dzieckiem, i ich podróży do zachodniej Ukrainy jest przełomem społecznym i gatunkowym. I chodzi tu nie tyle o dramaturgię relację mężczyzny z matką, ile o sposób ich komunikowania się, dzięki któremu komedia zyskuje posmak absurdu. Duet Andrija Ligadowskiego i Irmy Witowskiej-Wanc jest zabawny i smutny zarazem. Stworzył nowy typ postaci ekranowych, rozwinięty przez "Luksemburg...”. Humor bez śmiechu, mistrzostwo aktorskie, świetna ścieżka dźwiękowa, zdjęcia i fantastyczna praca kolorysty-scenografa — wszystko to sprawiło, że film stał się topowym w ukraińskim kinie, przykładem do naśladowania i źródłem profesjonalnej dumy, co zostało dowiedzione pokazami w wielu krajach i zakupem filmu przez HBO Europe.
Nosorożec (2022). Reżyser: Oleg Sentsov
Przełomowy film dla wszystkich Ukraińców i dla samego reżysera-amatora, który wcześniej nakręcił tylko jeden film, "Hamer" — dość zauważalny i interesujący, pomimo braku profesjonalizmu. Drugi film, "Nosorożec", który powstał na początku 2010 roku, został odłożony na jakiś czas, aż w 2014 roku wybuchła wojna rosyjsko-ukraińska. Potem został odłożony na jeszcze dłuższy czas, bo Oleg Sencow został zatrzymany na Krymie przez FSB, skazany w Rosji i uwięziony w kolonii o zaostrzonym rygorze. Zwolniono go dopiero po 5 latach, po wymianie na rosyjskich przestępców. Sencowowi udało się „Nosorożca” — twardy i szczery film o burzliwych latach 80. i 90. XX wieku, o rozkwicie przestępczości, wśród której bohater rodzi się, rośnie i staje się bossem. Jednym z głównych sukcesów filmu jest szczegółowe odtworzenie materialnego świata tamtych czasów. Kolejnym sukcesem jest odtwórca głównej roli, Serhij Filimonow, który podobnie jak Sencow jest amatorem. Jego osobiste doświadczenie bojowe jako aktywisty i weterana ATO pomogło mu wejść w rolę. Film miał premierę 17 lutego 2022 r. 24 lutego, kiedy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, zarówno Sencow, jak Filimonov poszli na wojnę — i nadal walczą.
Pracuję na cmentarzu (2022). Reżyser: Alexey Taranenko
Kolejny dramat kryminalny, ale oparty na częściowo autobiograficznej i niezwykle popularnej książce Pawła Belianskiego, ma kilka przyjemnych gatunkowych inkluzji — mistycznych i komediowych. Główny bohater, pracownik cmentarza Ołeksandr (Witalij Salij), zaczyna widzieć zmarłych. A jego praca, polegająca na zarabianiu pieniędzy przez zawyżanie cen nagrobków i działek cmentarnych, stopniowo staje się czymś raczej przerażającym niż dochodowym. Do tego dochodzi problem z jego owładniętej obsesjami córką i… duchem syna. Niezbyt nowatorski fabularnie — filmy o duchach kręci się na świecie od stu lat — „Pracuję na cmentarzu” okazał się aktualny i oryginalny, z mnóstwem dowcipów.
Swingersi (2018). Reżyser: Anreise Ekis
Bezpretensjonalna fabuła tego niezwykłego filmu opowiada o tym, jak dwie rodziny decydują się na wymianę partnerów. Ukraińcy, być może najwięksi hipokryci w Europie, pokazują wszystkie swoje kompleksy, ujawniając to, co boli, czyli to, czego chcą, ale czego nie mają. "Swingers", film zabawny do łez, stał się ważnym projektem kreatywnym i biznesowym. Połączenie fabuły, przetestowanej już na Litwie, z dobrymi aktorami (Ołeksij Wertyński, Mychajło Kukujuk, Wiaczesław Dowżenko) i gwiazdami show-biznesu (Dasza Astafjewa, Olga Poliakowa), przy minimalnym budżecie i prostym filmowaniu dało oszałamiający wynik.
Film nie tylko zarobił w tamtym czasie dużo pieniędzy, ale także zasłużył na sequel.