Exclusive
20
min

Nasze drzewo życia wyrośnie na polach minowych

– Rany żołnierzy zakrywam kwiatami lilii, eksplozje są z haftowanych piwonii. Piękne symbole istnieją po to, by zwykły człowiek zatrzymał się i im przyjrzał. I zdał sobie sprawę, co naprawdę jest na płótnie – mówi Ołesia Trofymenko, ukraińska artystka, która podbiła Paryż

Jaryna Matwijiw

Ukraińska artystka Ołesia Trofymenko. Zdjęcie: prywatne archiwum

No items found.

Łączy techniki malarstwa i tradycyjnego ukraińskiego haftu. W marcu 2022 roku Dom Dior zaproponował jej stworzenie dekoracji na okoliczność prezentacji nowej kolekcji. Ale na dekoracjach się nie skończyło. Świat haute couture zapragnął zobaczyć i usłyszeć Ukrainę – nietypową, oryginalną, autentyczną. Motywem przewodnim kolekcji Diora było „Drzewo życia”, główny motyw ukraińskiego haftu z regionu Czernihowa.

„Drzewo życia” jest symbolem zwycięstwa światła nad ciemnością. W pierwszych dniach wystawę Ołesi Trofymenko w Muzeum Rodina w Paryżu odwiedziło ponad 10 tysięcy osób. Według PR-owców Diora to rzadkość.

Rozmawiamy z Ołesią o jej współpracy ze prestiżową światową marką i o pięknym ukraińskim hafcie, który zwrócił uwagę Francuzów na los cierpiącej Ukrainy.

Symbol zwycięstwa życia nad śmiercią

Jaryna Matwijiw: Podobno wiadomość, że chce z Panią współpracować Dom Diora, zastała Panią w ogrodzie.

Ołesia Trofymenko: Tak było. Miałam trochę szczęścia, bo byłam wtedy daleko od Kijowa, na wsi. Mimo to było mi bardzo trudno, ataki paniki nie odpuszczały. Czwartego dnia wojny poszłam sadzić warzywa w ogrodzie – taki mój psychologiczny protest przeciw śmierci i okrucieństwu Rosji. To była moja osobista wojna o prawo do obsadzenia mojej ziemi kwiatami i warzywami wbrew machinie śmierci.

Nawiasem mówiąc, to jest bardzo widoczne w Kijowie: kwietniki, które wcześniej były zarośnięte chwastami, teraz są obsadzone kwiatami. Kiedy rozmawiałam z moimi sąsiadami, kierował nimi ten sam impuls: natychmiast obsadzić całą tę zranioną ziemię pięknem.

Odebrałam telefon od kuratora wystawy, którą zorganizowaliśmy w 2014 roku. W tamtym czasie Benetton organizował coroczną wystawę, na którą zapraszał setkę artystów z całego świata, a oni musieli malować na płótnach o wymiarach 10/15 centymetrów – co nie jest łatwe, choć interesujące. Gdy zaczęła się inwazja, postanowiono powtórzyć tę akcję w Rzymie.

W tym 2014 roku udało mi się wyhaftować fragment w formacie 10 na 15 cm, bo właśnie wymyśliłam technikę haftu malarskiego. Odtąd byłam zainteresowana pracą w tej technice, tyle że na inną skalę. Ta moja praca wpadła w oko Marii Grazii Chiuri, dyrektorce kreatywnej Domu Diora. Poprosiła mnie o zorganizowanie wspólnej wystawy.

Stoję więc w ogrodzie i pytam ją ponownie: „Jaki Dior?”

A Solomia Sawczuk, kuratorka wystawy, dodaje, że będzie dla mnie pracować 200 osób. Myślałam, że chodzi o 200 ukraińskich artystów, którzy pomogą przy dekoracjach. Ale nie. „Będzie dla ciebie pracować 200 hinduskich hafciarek z Bombaju” – mówi Solomiia. W rzeczywistości było ich dwa razy więcej.

Przez trzy tygodnie 470 hafciarek wyhaftowało 32 moje prace na pokaz Diora

Co ciekawe, one były z pierwszej indyjskiej szkoły, w której kobiety mogą haftować i zarabiać pieniądze (wcześniej w Indiach tylko mężczyźni mogli zarabiać na haftowaniu). Pięknie wyhaftowały moje płótna w 3D.

Ukraiński haft dla Domu Diora, który wyszedł spod palców rzemieślniczek z Indii

Badała Pani hafty kozackie z minionych wieków. Te motywy stały się wizytówką pokazów Diora. Ale dlaczego Dior zwrócił się do ukraińskiej historii i sztuki?

Po pierwsze, kiedy się do nas zwrócili, był koniec marca 2022 roku. Firma Dior została założona po tym jak Christian Dior spotkał swoją siostrę, która przeżyła niemieckie obozy koncentracyjne. Protestując przeciwko katastrofie ludzkości, założył więc luksusowy dom odzieżowy. Takie zwycięstwo estetyki nad zniszczeniem.

Dlatego tak ważne było dla nich zwrócenie się do ukraińskich rzemieślniczek (było już po Buczy i Irpieniu) – to było ich polityczne stanowisko wobec wydarzeń w Ukrainie. Mieli moje pełne poparcie.

Po drugie, używam skomplikowanych haftów.

Staram się pokazać ukraińską kulturę w inny sposób niż Rosja zawsze przedstawiała nas światu – w prymitywnych portkach i koszulinach. Haft kozacki to kosmos! Jego estetyka jest podobna do japońskiej

W szkicach dla Diora wykorzystałam również motyw galicyjskich wieńców ślubnych z początku XX wieku. Przypominają korony. Ale naszym najjaśniejszym punktem przecięcia z Diorem jest symbol „Drzewa życia”. Przywiązali się do tego obrazu. W końcu, jak powiedziała mi Maria Grazia Chiuri, „Drzewo życia” jest zbiorowym obrazem wszystkich narodów. Wszystkie starożytne kultury interpretują je jako symbol zwycięstwa życia nad śmiercią.

W rezultacie Maria Grazia całkowicie zmieniła koncepcję swojej kolekcji, by dopasować ją do mojego obrazu. „Drzewo życia” stało się motywem przewodnim całego pokazu Diora.

"Drzewo życia" na ścianie i na ubraniach haute couture. Zdjęcie: Dom Diora

Czy po pokazie haftowane płótna pozostały w Muzeum Rodina?

Tak, wisiały tam przez tydzień, by mogli je obejrzeć odwiedzający muzeum. Tylko w ciągu pierwszych 4 dni moje prace zobaczyło 10 tysięcy osób. Wystawa wywołała poruszenie. Rozmawialiśmy o Ukrainie językiem sztuki.

Potem płótna stały się własnością Domu Diora.

Na początku wojny Francja i Włochy tkwiły w narracjach rosyjskiej propagandy. Dom Diora od razu się odnalazł?

Byłam mile zaskoczona. Pierwsze słowa Marii Grazii, kiedy spotkałyśmy się w Paryżu, brzmiały: „Ołesia, chcę ci od razu powiedzieć, że jesteśmy po twojej stronie, nie wierzymy w rosyjską propagandę. Rozumiemy, która strona ma rację”.

To było ważne, ponieważ kiedy jesteś za granicą, nie do końca wiesz, komu ufać. Rosyjska propaganda wydaje mnóstwo pieniędzy na dezinformację dotyczącą wojny w Ukrainie.

Ołesia Trofymenko i Maria Grazia Chiuri, dyrektorka kreatywna Domu Diora. Zdjęcie: jetsetter.ua

Artystów słychać lepiej niż polityków

Rok temu mieliśmy pokaz filmu „Mariupol. Utracona nadzieja”. Opowiem pewną historię. Kiedy robiłam szkice dla Diora, nasz reżyser Maks Litwinow poprosił mnie o narysowanie obrazu do filmu dokumentalnego o Mariupolu. Kręcił ten film zaraz po zdobyciu miasta przez Rosjan. Przeprowadzał wywiady z kobietami, które uciekły. Poruszając się między tymi trudnymi historiami namalowałam miasto przed i po katastrofie.

Film był pokazywany w różnych krajach Europy. Zainteresował się nim Stephane Delma, francuski wolontariusz. Uznał, że we Francji powinno odbyć się więcej pokazów na różnych platformach społecznościowych.

W ten sposób dotarliśmy do Etretat. To maleńka francuska gmina rozsławiona przez impresjonistów. Miejsce jest tak popularne, że europejscy milionerzy zaczęli kupować tam domy. Było dla nas ważne, by pokazać tej publiczności historie naszych kobiet z Mariupola. Jednak burmistrz miasta, który ma już ponad 90 lat, był bardzo niechętny pomysłowi zaprezentowania filmu. Powiedział, że to wszystko polityka, a on uczył się rosyjskiego.

A potem wszystko się zmieniło, jak w filmie...

Na zorganizowania pokazu nalegała społeczność aktywnych kobiet w Etretat. Po emisji u burmistrzem nastąpiła przemiana: stał się nam bardzo przychylny

Na projekcję przyszło wiele osób, po niej dopytywali nas o wydarzenia w Ukrainie. Wcześniej nasza wojna była dla wielu tamtejszych ludzi jak reality show w telewizji. Daliśmy im jednak możliwość dotknięcia rzeczywistości, w której żyją Ukraińcy. A potem opowiedzieliśmy im o atakach rakietowych i o tym, jak kryjemy się przed bombami i dronami.

Mariupol na obrazie Ołesi Trofymenko, zaprezentowanym na wystawie w Etretat

Kultura ma większy wpływ na ludzi niż media?

Ludzi, którzy tworzą kulturę i sztukę, naprawdę słychać lepiej niż polityków. To działa.

Dlaczego Ukraina jest interesująca dla zagranicznych artystów? I czy udaje się Pani oddzielić świat ukraiński od rosyjskiego?

Z trudem, ale tak. Wielu historyków sztuki wywiera presję na światowe muzea, aby zmieniły opisy obrazów, jeśli ich autorzy pochodzą z Ukrainy, a nie z Rosji. Dla Europy jesteśmy interesujący, ponieważ zachowaliśmy szkołę malarstwa realistycznego, lecz mamy przy tym inny świat wyobraźni i inaczej myślimy.

Żyjemy w epoce obrazów i musimy pokazać, kim jesteśmy i jaka jest nasza kultura. Zbyt długo byliśmy postrzegani jako część kultury rosyjskiej. To także nasza wina, bo w czasie pokoju nie promowaliśmy się.

Jeśli będziemy o sobie milczeć, nadal będziemy pomijani

Eksplozje bomb z haftowanych piwonii

Nad czym Pani dziś pracuje?

Teraz tematem wszystkich moich obrazów jest wojna w Ukrainie. Staram się jednak mówić o niej metaforycznie, by przyciągnąć uwagę możliwie szerszej publiczności.

Słynne obrazy Otto Dixa z czasów II wojny światowej robiły wrażenie na publiczności. Malarze pokazywali wtedy wszystkie okropności wojny – z rozkładającymi się ciałami na ulicach. Od tego czasu obrazy przemocy stały się powszechne i weszły do głównego nurtu kultury.

W moich obrazach staram się estetycznie „maskować” okropne rzeczy. Obecnie pracuję nad serią zatytułowaną „Zastępstwo”. Zakrywam rany żołnierzy kwiatami lilii i tworzę eksplozje z haftowanych piwonii. Używam symboli o niezaprzeczalnym pięknie, by zwykły człowiek zatrzymał się, chciał na to spojrzeć – a potem zdał sobie sprawę, co naprawdę jest przedstawione na płótnie.

Obraz „Sweet Dreams” o Bałakławie (Sewastopol) Ołesia tworzyła przez prawie rok
Obraz „Zasada dwóch ścian”
To taka ukraińska umiejętność – radzić sobie z bólem poprzez piękno, estetykę i harmonię. W końcu właśnie to robią moi sąsiedzi, tworząc fantastyczne klomby na swoich podwórkach w przerwach między atakami rakietowymi

Nasze „Drzewo życia” wyrośnie na polach minowych i zapuści głębokie korzenie na ruinach Mariupola...

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

No items found.

Ukraińska dziennikarka, prowadząca programy telewizyjne, autorka programów analitycznych, pasjonatka pracy w mediach. Po ślubie w 2021 roku zamieszkała w województwie podkarpackim. We Lwowie pracowała min w gazecie „Postup”, lwowskim oddziale ukraińskiej telewizji państwowej, telewizji NTA, telewizji 5 kanał, telewizji Espreso. Była autorką programu publicystycznego „Informacyjny Wieczór-Lwów” w telewizji „5 kanał”. Z wyróżnieniem ukończyła studia magisterskie z zakresu dziennikarstwa na Lwowskim Uniwersytecie Państwowym im. Iwana Franka. Uczyła się także w szkole językowej Instytutu Dantego w Rzymie. Po zamieszkaniu w Polsce dalej zajmuje się dziennikarstwem. Jej życiowe motto: Rób cos dobrego dla Ukrainy tam gdzie jesteś. Rób dobrze to co umiesz. Kochaj życie i ludzi.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Miesiąc miodowy Żanna Ozirina

Gdy oglądam na ekranie parę kochanków – dwoje ludzi sukcesu, którym udało się przemyśleć swoje życie na wiele lat do przodu, a potem rzucających wszystkie swoje plany w kąt, tracących orientację i przyszłość, zmieniających poglądy – jako widza ogarnia mnie złość. Ale ten gniew ma działanie terapeutyczne, bo sprawia, że sama chcę działać.

Reprezentanci „Miesiąca miodowego” w Wenecji: aktorzy Roman Łucki i Iryna Nirsza, reżyserka Żanna Ozirna i producent Dmytro Suchanow

Dla mnie to nie było tak

Oksana Honczaruk: Na „Miesiąc miodowy” otrzymała Pani grant od organizatorów Festiwalu Filmowego w Wenecji i programu Biennale College Cinema, który finansuje produkcje niskobudżetowe. Miał powstać od zera w dokładnie rok – przy założeniu, że przyznana kwota będzie jedynym źródłem finansowania projektu. O jakiej kwocie mówimy? I jak trudno było zdobyć ten grant?

Żanna Ozirna: Mówimy o 200 tysiącach euro, rywalizowaliśmy o ten grant z filmowcami z całego świata. W 2023 roku wygrały cztery projekty: z Włoch, Węgier, Ghany i Ukrainy. To pierwszy ukraiński film, który wygrał i otrzymał dofinansowanie.

Jako reżyserka z radością przyjmuję zwycięstwa, które podsycają moje ambicje – ale do tych zwycięstw, które dają mi możliwość pójścia dalej, jestem nastawiona wręcz entuzjastycznie. Kiedy w Wenecji dostaliśmy pieniądze na realizację „Miesiąca miodowego”, było to dla mnie prawdziwe zwycięstwo, bo dało mi możliwość pracowania.

Ten film bardzo mi pomógł, ponieważ, pochłonięta pracą, nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie o okropnych rzeczach wokół mnie. Po prostu wpadłam w wir pracy na rok.

Żanna Ozirna odbiera Grand Prix na festiwalu „Molodist”. Listopad 2024 r.

Kręciliście w Ukrainie?

Tak. Nakręcenie filmu w Ukrainie było dla nas ważne, postrzegaliśmy to jako wybór moralny i etyczny, bo wojna trwa, a wielu Ukraińców wciąż żyje pod okupacją. Ale był to także wybór praktyczny, ponieważ wielu ukraińskich filmowców straciło pracę z powodu wojny lub zostało zmobilizowanych do wojska. „Miesiąc miodowy” stał się więc naszym małym wkładem we wsparcie branży.

Jak europejska publiczność odebrała film?

Myślę, że on dobrze wypełnia swoją misję. Postrzegam ten projekt jako dyplomację kulturową, co dla mnie oznacza, że to film wyjaśniający obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy, którą nie do końca rozumieją.

Czy istnieje różnica w postrzeganiu filmów przez Ukraińców i obcokrajowców?

Ukraińcy patrzą na filmy o wojnie jak na świadectwa i oceniają je z punktu widzenia tego, czy przekazują te świadectwa, czy nie. Porównują je z własnymi doświadczeniami. Obcokrajowcy nie mają takich doświadczeń, więc patrzą na film jak na produkt artystyczny. Oceniają, jak dobrze poradziłam sobie ze scenariuszem, reżyserią, grą aktorów, dźwiękiem i kamerą. Moje rozmowy o „Miesiącu miodowym” z obcokrajowcami wyglądają jak rozmowy o sztuce. Natomiast dla Ukraińców wszystko zaczyna się od zdania: „Dla mnie to nie było tak...” Chociaż to nie jest film dokumentalny, a fabularny.

Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Nikt nie tęsknił za dawnym życiem

Na początku filmu, po eksplozjach, kiedy bohaterowie zaczynają wszystko rozbierać na części pierwsze, Ola cytuje wiersz Oksany Zabużko: „A co tam się naprawdę stało, kogo to obchodzi, Panie? Liczy się to, jak będzie, a będzie tak, jak napiszę”. Wstawiłam ten fragment, by z góry odpowiedzieć wszystkim komentatorom, którzy powiedzą, że im się to nie przydarzyło.

Ponoć włoscy krytycy narzekali, że film nie zawierał wystarczającej ilości codziennych szczegółów. Jak odebrali go europejscy filmowcy?

Nie narzekali, odnotowali to jako świadomy ruch z mojej strony. Niedawno w Ukrainie ukazała się recenzja Igora Kromfa, w której on wyjaśnia, że nie zwracam uwagi na codzienne szczegóły, bo to nie jest robinsonada, opowieść o przetrwaniu, ale film o wewnętrznej przemianie. Celowo nie pokazuję, jak bohaterowie chodzą do toalety, jak jedzą i ile mają jedzenia. Nie interesuje mnie to.

Był taki moment, kiedy powiedziałam moim zagranicznym kolegom, że ten film jest o utknięciu w nieznanym – lecz oni nie do końca to zrozumieli. Natomiast podoba im się określenie: „film o ludziach, którzy stracili wszystko i tęsknią za dawnym życiem”. Tyle że w pierwszych dniach wojny nikt tutaj nie tęsknił za dawnym życiem. Próbowaliśmy przetrwać, zastanawialiśmy się, co się z nami stanie, byliśmy kompletnie zdezorientowani. Nie wszyscy to rozumieją.

Żanna Ozirna na planie

Zauważyłam też, że kiedy zaczynasz mówić o miłości, dzieciach, karierze, sztuce, ludzie w każdym kraju to rozumieją. Ale kiedy mówisz o tożsamości, niezależności, odpowiedzialności za kraj, nawet w trzecim roku wojny, wielu obcokrajowców nie rozumie, nie akceptuje tego, a nawet są zirytowani. Tymczasem Ukraińcy są teraz bardzo skupieni na udowadnianiu innym, że to nasza ziemia, że jesteśmy Ukraińcami i że nie należy nas mylić z nikim innym.

Mieszkanie: gniazdko, schron, pułapka

Ten film bardzo mnie poruszył, bo okazuje się, że zupełnie zapomniałam, jak to było 24 lutego 2022 roku i w kolejnych dniach. To tak jakby mój mózg ukrył te wspomnienia, a podczas filmu pozwolił im się wydobyć.

Na premierę zaprosiłam kilka osób z Buczy, które przeżyły okupację. To one były punktem odniesienia dla tego filmu – ich historie stały się podstawą scenariusza. Moja przyjaciółka, która też jest z Buczy i była pod okupacją z rodzicami, płakała przez połowę seansu. Niektórzy widzą w tym siebie, inni nie. Nie chciałam nikogo wzruszać, komukolwiek imponować, przemieniać czyjąś duszę za pomocą kina. Nie chciałam manipulować, ale porozmawiać o moich wewnętrznych wątpliwościach i lękach.

Chciałam opowiedzieć nie tylko o wojnie i okupacji, ale także o tym, że ludzie z pokolenia 30+, do którego należę, są teraz zmuszeni do radzenia sobie z globalnymi problemami: jak mamy rodzić dzieci, jak planujemy przyszłość i czy to, co robimy, ma sens
Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Dla wielu ludzi pierwsze dni wojny w Ukrainie to panika i ucieczka. Pani przedstawiła inną wersję wydarzeń: bohaterowie pozostali w swoim mieszkaniu, jak w schronie, i dosłownie utknęli w nieznanym. Jak widzowie odebrali takie zachowanie ludzi żyjących pod okupacją?

Rzeczywiście, wiele osób uważa, że chaos był najtrafniejszym opisem sytuacji. Niedawno znajomy krytyk filmowy powiedział, że moi bohaterowie są zbyt, z grubsza mówiąc, emocjonalnie zamrożeni. Chociaż nie ma uniwersalnego doświadczenia, istnieje wiele zupełnie różnych doświadczeń.

Ludzie, którzy upierają się, by powiedzieć, co było z nimi nie tak, zapominają o trzech podstawowych psychologicznych reakcjach na stres: walka, ucieczka, zamrożenie. Niektórzy przestraszyli się i uciekli, podczas gdy inni, jak Pani bohaterowie, „zamarli”.

Rozmawiałam z wieloma osobami, które były w podobnej sytuacji, które ukrywały się w mieszkaniu. Wszyscy oni byli zdezorientowani i nie rozumieli, dokąd uciekać i jak się zachować. Na dodatek na początku ich mieszkania wyglądały jak kryjówki. Dopiero później zamieniało się w pułapkę, a ta transformacja nastąpiła bardzo szybko. To ciekawe, jak zmienia się ta sama przestrzeń: przytulne rodzinne gniazdko, potem kryjówka, potem pułapka, a wreszcie miejsce, z którego trzeba natychmiast uciekać.

Sama miałam podobny poranek: obudziłam się przed szóstą i zaczęłam... sprzątać. To nie wybuchy mnie obudziły

Z jakiegoś powodu ich nie słyszałam, mimo że mieszkam na małym osiedlu pod Kijowem, na Zazymie. Sprzątałam i obserwowałam przez okno sąsiadkę, której tego ranka dostarczono meble. Rozładowywano je przy wejściu, a sąsiad stał tam w szoku, palił i patrzył na te meble, nie wiedząc, co z nimi zrobić.

Rozegrać uczucia pod mikroskopem

Co było później?

Zadzwoniła moja przyjaciółka i poprosiła, żebym przyjechała do niej, do dzielnicy Obołoń. Nie miałam wtedy samochodu. Jakimś cudem udało mi się zadzwonić po taksówkę, a ta zawiozła mnie z jednej strony Dniepru na drugą. Potem ja, moja przyjaciółka i jej rodzice pojechaliśmy do Żytomierza, a stamtąd do zachodniej Ukrainy. Kiedy byliśmy już względnie bezpieczni, odebrałam telefon z Polskiej Akademii Filmowej, z którą współpracowaliśmy. Polacy zaproponowali mi pokój w pensjonacie dla weteranów sceny i filmu pod Warszawą. W tamtych czasach wszystkie pokoje w tym pensjonacie były zarezerwowane dla ukraińskich artystów. Zgodziłam się przyjechać, bo w zachodniej Ukrainie nie było już miejsc – przyjeżdżali ludzie z Irpienia i Charkowa. Ale gdy tylko Kijowszczyzna została wyzwolona, natychmiast wróciłam do domu. Kolumna najeźdźców zatrzymała się o jedną wieś od naszej gromady [odpowiednik polskiej gminy – red.]. Nie dotarli do nas, ale byli bardzo blisko.

Roman Łucki i Iryna Nirsza w „Miesiącu miodowym”

Jedną z mocnych stron filmu jest duet aktorski: Roman Łucki i Iryna Nirsza. Udało im się zbudować chemię między postaciami na ekranie, odczuwalną pomimo horroru okoliczności. Co było dla Pani ważne w pracy z tymi aktorami?

To, by nie przeszkadzali sobie nawzajem. Roma jest bardzo energiczną osobą, zna swoją wartość, ma już na koncie kilka dobrych ról filmowych. A dla Iry to pierwsza duża praca, na dodatek bardzo trudna psychologicznie, ciążyła więc na niej większa presja. Ich interakcję zbudowaliśmy częściowo na miłości, a częściowo na rywalizacji. Mieli normalną relację, ale czuło się, że nie zamierzają sobie nawzajem ustępować.

Dlaczego wybrała Pani akurat ich?

Wielu aktorów służy obecnie w wojsku. Ałła Samojlenko, dyrektorka castingu, kiedy zaczęłyśmy rozmawiać o aktorach do filmu, powiedziała: „Wiesz, jest jeden facet, o którym po przeczytaniu scenariusza od razu pomyślałam, ale zginął kilka dni temu na froncie”. Potem rozpoczął się casting. Odpowiednich chłopaków bardzo trudno było znaleźć, ponieważ są tacy, którzy mają naturalną wewnętrzną pewność siebie, ale są i tacy, którzy jej nie mają. I w filmie możesz to poczuć – że dana osoba zbudowała tę pewność siebie. Ja potrzebowałam dwojga pewnych siebie ludzi. Może nawet trochę zbyt pewnych siebie.

Myślę, że zagranie roli Tarasa było dla Romy wyzwaniem, ale bogaty wachlarz jego doświadczeń dał mu możliwość uwolnienia się i pokazania – niektórzy powiedzieliby – słabości, choć ja bym powiedziała: ludzkiej wrażliwości i kruchości. Nie jest łatwo człowiekowi podjąć takie wyzwanie. Ira to ambitna osoba, która uwielbia wysokie stawki. Jestem pewna, że od początku była zainteresowana rozgrywaniem tych uczuć jakby pod mikroskopem.

Zdjęcia: FB „Miesiąc miodowy”

20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Oksana Gonczaruk
muzycy, żołnierzy, występ

Czarny van podskakuje na wybojach. Polna droga zaczyna schodzić stromo w dół, a sprzęt muzyczny w bagażniku buja się we wszystkie strony. GPS dawno zgubił drogę, więc kierowca jedzie „na czuja”.

– Dobra, złapałem trochę zasięgu, weź się zatrzymaj!– krzyczy Dmytro z przedniego fotela pasażera. Odwraca się do nas: – Chwilka przerwy!

Wysiadamy w szczerym polu, do moich uszu dociera cykanie koników polnych, a szum ciepłego, jesiennego wiatru przyjemnie otula. Za mną z vana wyskakuje Witalij Kyryczenko, wokalista rockowego zespołu Numer 482. W ręku ma maleńką mandolinę.

– Witamy państwa na dzisiejszym występie! – wykrzykuje i robi ukłon, a potem szeroko się do mnie uśmiecha: – Publika dziś trochę inna niż zwykle.

Witalij wskazuje palcem na pole, na którym pasą się krowy. Niektóre przyglądają się nam z zaciekawieniem. Witalij zaczyna delikatnie szarpać za struny i nucić coś pod nosem. Jest dobrą duszą zespołu, zawsze z uśmiechem, zawsze z naładowanymi na maksa bateriami. Jeszcze niedawno w sieci można było zobaczyć jego zdjęcia z okopów wokół Bachmutu, zmarzniętego i umorusanego w błocie. Służył tam ramię w ramię z żołnierzami 59. Samodzielnej Brygady Piechoty imienia Jakuba Handziuka. Dziś mówi, że gdyby nie poszedł wtedy walczyć, odebrałoby mu to głos jako artyście. Bo i oczym miałby później opowiadać? Jak mógłby mówić o wojnie, gdyby jej nie dotknął, nie przeżył? Ale przekonali go, że sztuka jest tym, co buduje tożsamość narodową przyszłych pokoleń, i artyści muszą żyć, muszą leczyć muzyką i sztuką tych, którym na froncie jest trudno. A potem Witalij z powrotem zamienił karabin na gitarę – i teraz służy w Desancie Kulturowym.

Witalij Kyryczenko. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Terapia sztuką

Desant Kulturowy to projekt niezwykły. Łączy artystów, którzy w poprzednim życiu byli muzykami, aktorami, reżyserami, a nawet lalkarzami. Pracowali na scenie w pięknych kostiumach, które dziś zamienili na mundury w barwach multicam. Szlak bojowy niektórych z nich, jak Witalija, wiódł przez najgorętsze odcinki frontu. 

Dmytro Romanczuk jest diabelsko zdolnym bandurzystą. Kiedy zaczęła się inwazja, od razu dołączył do ochotniczego batalionu broniącego Kijowa. Gdy go pytam o szczegóły, mówi jedynie: „było ciężko” – a jego wzrok ucieka w drugą stronę.

Ale kiedy rozmowa schodzi na bandurę, jego ciemne oczy zaczynają błyszczeć i prostuje się na krześle, gotowy do opowieści. Bo dla Dmytra ukraińska dusza ma dźwięk bandury

– Bandura jest integralną częścią tradycji pieśni epickiej, wyjątkowego zjawiska wędrownych śpiewaków, muzyków, kobziarzy, bandurzystów, liryków, bez których trudno sobie wyobrazić naszą kulturę i przestrzeń historyczną poprzednich pokoleń– mówi z przekonaniem. – To jest sedno, te rzeczy ukształtowały naszą naszą duchową integralność, nasze przekonania. To właśnie te rzeczy dają odpowiedź na pytanie, kim jest Ukrainiec.

Na podwórzu przed domem powoli gromadzą się żołnierze. Siadają na długich ławkach, jak uczniowie przed apelem. Na ich twarzach widzę zmęczenie i kompletny brak zainteresowania tym, co ma się za chwilę wydarzyć. Jakby ktoś kazał im tam usiąść za karę. Mężczyzn jest może ze trzydziestu. To jedna ze szturmowych brygad, które zasłużyły się bojach na wielu odcinkach frontu – często tych najgorętszych. Po ciężkich bojach w okopach trudno im się odnaleźć, a tym bardziej czekać na jakieś występy. Komu to niby potrzebne?

Dmytro Romanczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Do swojego magicznego koncertu Dmytro przygotowuje się w ciszy. Znajduję go w sadzie, pomiędzy drzewami, gdzie w samotności, cichutko stroi bandurę. Przez chwilę obserwuję z oddali, jak w skupieniu skrupulatnie sprawdza każdą ze strun. A są ich dziesiątki, nie jestem w stanie nawet policzyć. W zależności od typu bandury, liczba strun różni się. Niektóre instrumenty mają dwadzieścia, inne ponad sześćdziesiąt. Sam wygląd bandury imponuje, budzi respekt i zadumę. Dlatego kiedy Dmytro staje na przeciwko tej nietypowej publiki, natychmiast zapada milczenie.

– Czy jest tu ktoś, kto nigdy nie słyszał bandury? – Dmytro rozgląda się po widowni. W górę nieśmiało unosi się kilka rąk, a on zaczyna swoje magiczne przedstawienie.

Jest w tym instrumencie coś wyjątkowego,pozaziemskiego. Kojące dźwięki dumki granej kilka kilometrów od miejsca, w którym ci dzielni wojownicy walczą o niepodległość – to przeżycie zostaje w tobie na zawsze. Obserwuję, jak twarze żołnierzy łagodnieją. Niektórzy wyciągają telefony i zaczynają nagrywać, inni skrywają twarze w dłoniach, jakby zawstydzeni, że tak łatwo poddali się tej przedziwnej terapii. Viva l’arte!

 Wciąż jesteśmy ludźmi

W swoim poprzednim życiu Dmytro Melniczuk był nauczycielem aktorstwa, a także reżyserem teatralnym w Teatrze Dramatycznym w Kołomyi. Dziś jest głównodowodzącym kramatorskiego „oddziału” Desantu Kulturowego. Odpowiada za to, by artyści bezpiecznie i na czas dotarli na występ, zresztą na każdym wydarzeniu jest też swego rodzaju wodzirejem. Głęboko wierzy, że to, co robią, ma sens.

– Sztuka leczy, a bez sztuki nie byłoby niczego –twierdzi. – W tym, co my robimy, muzyka ma znaczenie terapeutyczne. Piękna muzyka tworzy wibracje w organizmie, w środku, w duszy. To jak medytacja, która człowiekowi pomaga. Tak jak sztuka wizualna. Gdy człowiek obserwuje jakieś piękne obrazy, może wrócić do pięknych wydarzeń iwspomnień. Naszym zadaniem jest przypomnienie tym dzielnym ludziom, za co walczymy. To nie są puste słowa czy zwykłe piosenki. My budzimy w żołnierzach różne wspomnienia, np. z dzieciństwa, przywołujemy te najdroższe. Pośród tego brudu, który wojna na nich naniosła, wyciągamy to wszystko z piwnicy ich świadomości.

Przypominamy im, kim jestem Ja. Przywracamy im świadomość, że wciąż jesteśmy i pozostaniemy LUDŹMI

Zdaniem Melniczuka najważniejszym zadaniem Desantu Kulturowego jest dbanie o zdrowie psychiczne żołnierzy. Bo wojna pokazała, że nie byliśmy na to wszystko psychicznie gotowi. Choć na froncie żołnierze radzą sobie świetnie, walczą zacięcie i dzielnie, poprawiając swoje umiejętności z każdym tygodniem, to na poziomie psychicznym jest bardzo ciężko. Brakuje motywacji, morale słabnie, czas spędzony w okopach dłuży się tak bardzo, że ludzie często zapominają, po co tam w ogóle są. Wojna to najgorsza rzecz, jaka mogła spotkać ludzkość. Naraża na niebezpieczeństwo i skrajne emocje, po których trudno wrócić do równowagi. Podczas występów przed wojskowymi Dmytro zauważył, że ludzie ci wracają z wojny nie tylko z ranami na ciele, ale też z ranami duszy, ze zrujnowaną psychiką. A występów jest niemało.

Dmytro Melniczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

– Jest ciężko: cztery, pięć, a nawet sześć występów dziennie – przyznaje Dmytro. – Ale my dobrze rozumiemy, że żołnierzom to jest bardziej potrzebne niż nam wypoczynek. Nie mamy prawa okazać słabości, zmęczenia. Wiemy, że tam ludzie są zmęczeni jeszcze bardziej od nas, że na froncie jeszcze ciężej pracują. Na dodatek prawie wszyscy w Desancie Kulturowym mamy doświadczeniasceniczne sprzed wojny; ja sam w teatrze spędziłem trzydzieści lat. Napięcie, stres przed występem, pęd i nieprzespane noce – my jesteśmy przyzwyczajeni do życia w zmęczeniu. A nasi żołnierze są dla nas najważniejsi.

Służba w Desancie Kulturowym nie ma nic wspólnego z gwiazdorskim życiem, choć gwiazdy często do „desantowców” dołączają. Niemal od początku istnienia projektu pojawiają się wśród nichsławy, które na kilka dni porzucają życie w mieście, by przyjechać do przyfrontowych wiosek. Regularnie pojawiają się między innymi Alyona Alyona, Chrystyna Sołowij, Skofka czy Vivienne Mort. Przyjeżdżają, choć bywa niebezpiecznie. Dmytro wspomina, jak kiedyś w pogoń za ich czarnym vanem puścił się rosyjski dron kamikadze. Kilka dni przed naszą rozmową bardzo blisko miejsca, w którym występowaliśmy, spadła kierowana bomba lotnicza FAB. 

Muzyka na wojnie

Sztuka i muzyka towarzyszą żołnierzom, odkąd ludzie toczą wojny. Wielu znanych muzyków brało udział w działaniach zbrojnych jako żołnierze, inni, występując, dbali o morale walczących. Bo muzykazbawiennie wpływa na zdrowie psychiczne i emocjonalne, na przykład redukując stres i lęk. Słuchanie spokojnej muzyki, zwłaszcza klasycznej, może wpłynąć na obniżenie poziomu kortyzolu, nazywanego hormonem stresu. Muzyka może pomóc w tworzeniu chwilowego poczucia bezpieczeństwa i normalności pośrodku chaosu wojennego, co pozwala na chwilę odpocząć. A to ma bezpośrednie przełożenie na morale. 

Jak wspomniał Dmytro, znane i lubiane piosenki mogą przypominać żołnierzom o domu, rodzinie i przyjaciołach, wzmacniając ich poczucie celu i motywację do dalszej walki. Z kolei pieśni patriotyczne czy piosenki wojskowe wzmacniają poczucie jedności i tożsamości narodowej, przypominając, po co i za co walczymy. 

Muzyka jest też doskonałym narzędziem pomagającym w regulacji emocji, a nawet w terapii poważnych traum, jak zespół stresu pourazowego. Regularne słuchanie muzyki może łagodzić jego objawy, jak flashbacki, koszmary senne czy nadpobudliwość.

20
хв

Desant kultury, czyli z bandurą na froncie

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Emocje wojny w metalu i kamieniu. Jak artyści reagują na wydarzenia w Ukrainie

Ексклюзив
20
хв

Alyona Alyona: - Na front przynoszę miłośc i uwagę

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress