Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Ukraina w sercu Lublina: miasto szykuje się na festiwal
Od siedemnastu lat Lublin jest gospodarzem Festiwalu „Ukraina w centrum Lublina” – tygodnia ukraińskiej kultury i tradycji, w czasie którego Polska poznaje Ukrainę
Festiwal od dawna już wydarzeniem, na które mieszkańcy Lublina czekają z niecierpliwością. Organizatorem od początku jest Fundacja Kultury Duchowej Pogranicza. Program zmienia się co roku – Ukraina przechodzi przecież gwałtowne przemiany, odpowiada na coraz to nowe wyzwania i walczy o swą niepodległość. Wszystko to ma wpływ na życie kulturalne kraju, które warto zaprezentować w Polsce.
W 2023 roku do współorganizatorów imprezy dołączyła ukraińska organizacja pozarządowa „Efekt Dziecka”. Nowe pola zainteresowań obejmują urbanistykę i architekturę oraz dyplomację kulturalną dzieci.
Program tegorocznego festiwalu jest bardzo bogaty
Program XVII festiwalu jest bogaty i pełen nowości. Tradycyjnie w jego pierwszych dniach odbędzie się konkurs wiedzy o Ukrainie „Ukraina terra(in)cognita”, który narodził się 15 lat temu z inicjatywy Iwony Kryczki (nauczycielki geografii w 29. Liceum Ogólnokształcącym w Lublinie) i Nadii Gergało (wykładowczyni Centrum Europy Wschodniej UMCS), by wspierać zainteresowanie nauką języka i poznawanie kultury ukraińskiej przez dzieci w Polsce. Do konkursu przystępują zarówno Polacy, jak Ukraińcy z całej Lubelszczyzny, którzy chcą poznać Ukrainę, jej historię, przeszłość i teraźniejszość. Szczególną uwagę zwraca się na ważne aspekty współpracy polsko-ukraińskiej. W tym roku uczestnicy wydarzenia, uczniowie szkół i liceów z całej Lubelszczyzny, będą nie tylko rywalizować o mistrzostwo w ukrainoznawstwie, ale także podczas specjalnie przygotowanej lekcji mistrzowskiej zdobędą dodatkową wiedzę na temat historii ukraińskiej architektury.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.
9 października goście festiwalu zobaczą wernisaż prac uczestników konkursu fotograficznego „Miasto-DOM”. Format powstał w 2023 roku jako odpowiedź na destrukcyjne działania rosyjskich najeźdźców w ukraińskich miastach – niszczenie infrastruktury i domów Ukraińców. Dla organizatorów ważne jest również podkreślenie roli Lublina jako miasta, które w czasie wojny stało się tymczasowym domem dla dziesiątek tysięcy Ukraińców. Podczas konkursu fotograficznego uczestnicy proszeni są o poszukiwanie miejsc w Lublinie, które mogą przypominać im o ich rodzinnych zakątkach.
Ukraińscy uczniowie biorą udział w każdym kolejnym festiwalu
10 października można nazwać dniem miejskim festiwalu. Odbędą się wtedy warsztaty dla lubelskich uczniów, prowadzone przez Margaritę Didiczenko, architektkę i kierowniczkę projektu w sekcji „Edukacja i budowanie potencjału” koalicji miejskiej Ro3kvit, oraz Annę Łodyginę, dziennikarkę, badaczkę i autorkę projektu „Back to the roots”, poświęconego kulturze ukraińskiej. Organizatorzy wydarzenia zapraszają również do udziału w panelu dyskusyjnym pt. „Na czasie: miasta UA”, który w tym roku poświęcony będzie rozwojowi kultury miejskiej w Ukrainie, a także wyzwaniom stojącym przed mieszkańcami w czasie wojny.
11 października organizatorzy zapraszają na specjalny wieczór muzyczny „VIBEUA: dźwięki Ukrainy”, podczas którego będzie można usłyszeć utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów. Na bandurze zagra Zoriana Bilowus, a śpiewać będzie wokalistka Łesia BoIko. Bo muzyka to kolejny sposób na lepsze zrozumienie ukraińskiej kultury i mentalności. Nie trzeba znać języka, by poczuć ukraińskie emocje i nastrój.
12 października festiwal powita długo oczekiwanego gościa. W ramach trasy charytatywnej żołnierz, dziennikarz i poeta Pawło Wyszebaba da w Lublinie koncert muzyczno-poetycki. Wiersze Pawła zostały przetłumaczone na polski. Podczas koncertu będzie je recytował w języku ukraińskim, a polskie tłumaczenie będzie dostępne na ekranie.
Więcej szczegółowych informacji na temat każdego wydarzenia można znaleźć tutaj.
Zdjęcia pochodzą organizatorów festiwalu
Materiał partnerski przygotowany przez Annę Olchową i Oksanę Basarab
Pięć lat temu muzyk Marian Pyrih (prawdziwe nazwisko Pyrożok) zainicjował we Lwowie projekt Pyrіh i Batih, który powstał, by „zdmuchnąć sowiecki kurz z ukraińskich poetów XX wieku w czasie rosyjskiej okupacji”. Podczas wojny Pyrіg i Batih przekształcił się z niszowej lwowskiej grupy w zespół popularny w całym kraju. Bo Ukraińcom, spragnionym wartościowej rodzimej poezji i muzyki - dawał jedno i drugie. Odkrył mało znane utwory ukraińskich poetów, którzy cierpieli pod sowieckimi rządami w latach 1918-1986, i opatrzył je wysokiej jakości muzyką akademicką. Nawiasem mówiąc, wielu Ukraińców poznało Pawło Tychyna jako autora tekstów właśnie dzięki sekstetowi Pyrih i Batih. A jego program pt. „Zabity przez kacapa” gromadzi teraz pełne sale w całym kraju. Dochód z niego przeznaczony jest na potrzeby Sił Zbrojnych Ukrainy.
Marian Pyrih urodził się i wychował we Lwowie - i tutaj stał się sławny. Jednak kilka miesięcy temu postanowił przenieść się do Charkowa
Zespół "Pyrіh i Batih", foto: Ołeksandr Mały
Teraz jestem mieszkańcem Charkowa
Ksenia Minczuk: Dlaczego przeprowadziłeś się ze Lwowa do Charkowa, gdzie wojna jest odczuwalna każdego dnia?
Marian Pyrih:- Zakochiwałem się w Charkowie stopniowo. I w końcu zakochałem się bez reszty. 25 grudnia 2024 roku, w Boże Narodzenie, wsiadłem do pociągu - i od 26 grudnia jestem tutaj. Ta decyzja jest częściowo spowodowana pracą. Tutaj narodził się nowy projekt. Więc tak, jestem teraz mieszkańcem Charkowa.
Mieszkam w tym mieście od kilku lat. Dużo o nim mówiłem przed przeprowadzką, chciałem je poznać. Niektórzy ludzie potrafią zwiedzać na odległość, ale ja chcę tu być.
Teraz Charków przeżywa swego rodzaju rozkwit. Przypomina Charków z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Wtedy ludzie z zachodniej Ukrainy przeprowadzali się tutaj, by płynnie mówić po ukraińsku. Tak, do Charkowa! Nieważne, jak paradoksalnie może to brzmieć. Zachodnia Ukraina była wtedy pod polską okupacją, a w Charkowie wszystko było luksusowe - aż do okrutnych lat trzydziestych. Naprawdę nie chciałbym, aby lata trzydzieste, które już się wydarzyły w naszej historii, powtórzyły się teraz tutaj.
Dlatego jestem w Charkowie: by obserwować i angażować się w zmiany, które teraz zachodzą. One są fundamentalne i niezbędne dla naszego kraju.
Czym różni się życie w Charkowie od życia we Lwowie?
Z moich obserwacji wynika, że w Charkowie wszystkie procesy zachodzą szybciej. Podoba mi się ten rytm, prawdopodobnie dlatego czuję się tu komfortowo. Charków jest blisko linii frontu, więc doceniasz każdy kolejny dzień życia tutaj. Trzeba robić wiele rzeczy na czas, bo jutra może nie być. We Lwowie czujesz się bezpieczniej. Tam jest nieco inne podejście do wydarzeń, w których bierzemy udział. Nie chcę nikogo urazić, mówiąc, że Lwów jest mniej zaangażowany w wojnę niż Charków. To po prostu inne podejście do życia. Ludzie żyjący na stepach mają inne podejście do życia niż ci, którzy żyją w górach.
Charków ma bardzo pozytywny wpływ na mnie i moją pracę. Czuje to nawet moje ciało. Kiedy przyjechaliśmy tu po raz pierwszy, na Wielkanoc 2023 roku, zostaliśmy zaproszeni do gry w wiosce Staryj Sałtiw. To było rankiem. Zawsze porównuję tutejsze poranne występy do tych we Lwowie, bo tam jest trochę wilgotno, powietrze jest gęstsze, więc trudniej mi śpiewać.
Tutaj jest inaczej, piosenka sama wypływa z moich ust. Niebo jest tu wyżej. Dobrze tu śpiewać
Koncert charytatywny. Fото: Herman Krieger
Jak dotąd, Charkowszczyzna jest moim ulubionym regionem do śpiewania, gęstość powietrza jest tu idealna. W tym powietrzu otwierasz się, twój głos po prostu wylewa się z ciebie, bez dodatkowego wysiłku.
W Charkowie czuję się jeszcze bezpieczniej, ponieważ czuję się połączony i zaangażowany. Tu jest dużo pracy. Jeździmy do opuszczonych miast i miasteczek, do wojska. Kiedy mieszkasz we Lwowie, coś takiego jest znacznie trudniejsze logistycznie.
Ogólnie nasz kraj jest duży i kolorowy. Ludzie na Zakarpaciu różnią się od ludzi ze Lwowa i ludzi z Huculszczyzny. Jesteśmy różni, mamy swoje dialekty, regionalne osobliwości, instrumenty muzyczne. Ale jednocześnie jesteśmy jedną rodziną, ludźmi jednego kraju. Chciałabym, żebyśmy wszyscy tak myśleli i cieszyli się naszą różnorodnością.
Jesteś naszą najlepszą nianią
Dołączyłeś do zespołu Pyrih i Batih w latach 2019-2020. Jak zmieniła się Twoja publiczność podczas wojny?
Stała się znacznie większa. W pierwszych miesiącach inwazji w ogóle nie było czasu na muzykę. Ktoś napisał, że muszę pracować z dziećmi, więc zacząłem z nimi pracować. Współpracowałem z Caritas, gdzie spędzałem czas z dziećmi integracyjnymi, a także z dziećmi z Irpienia, Buczy, Zaporoża, Kramatorska i Horliwki. Kiedyś powiedziały: „Jesteś naszą najlepszą nianią”. Ciekawie było je obserwować, przyglądać się, jak się uczą się ukraińskiego, jak się zachowują. Pomyślałem, że gdyby nie wojna, te dzieci nigdy by się nie spotkały. A teraz widzę dzieci z prawie całej Ukrainy w jednym pokoju. To dzieci przywróciły mnie muzyce - bo zawsze coś śpiewały.
Zdałem sobie sprawę, że chcę wrócić. Przypomniałem sobie słowa Antonycza [Bohdan Ihor Antonycz, pochodzący z Łemkowszczyzny XX-wieczny poeta ukraiński - red.]: „Dla mnie dzień bez pieśni jest jak grób, który zamknęła śmierć”.
Śpiew jest tym, co trzyma mnie w tym życiu, leczy mnie.
Pomyślałem, że skoro piosenka tak dobrze działa na mnie, to może uzdrowi też kogoś innego. Oprócz uzdrawiania, dodałem narrację o ukraińskości. To był mój cel: popularyzacja ukraińskiej poezji. Tak powoli dotarłem do miejsca, w którym jestem dzisiaj.
Kiedy poczułeś, że jesteś popularny?
Zdałem sobie sprawę, że o wiele więcej ludzi zaczęło nas słuchać po „Szumi gaj”. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że spoczywa na mnie większa odpowiedzialność. Mogę przekazać narrację, którą chcę, większej liczbie ludzi. To miłe, kiedy po koncercie w Zaporożu dzieci podchodzą do mnie i mówią, że uczą się ukraińskiego z naszych piosenek i lubią poezję. Myślisz sobie: „O, świetnie!:
Delikatna i czuła ukrainizacja
Czujesz, że Twoja praca zmienia ludzi i ich poglądy?
Nie tylko czuję, ludzie mówią mi o tym wprost: „Bardzo dziękuję za wrażliwość w tej kwestii. Każdy twój występ to mały wykład edukacyjny”.
Poprzez moją pracę przeprowadzam delikatną i czułą ukrainizację. Zaczęliśmy to robić z GICZ Orkiestrą w 2011 roku. I tak, zawsze staram się być delikatny i nikogo nie urazić. Chociaż sami nazywamy naszą praktykę „muzycznym klapsem”. Stąd „bicz” (batih) w nazwie zespołu - bo każda z naszych piosenek jest blizną po ranach zadanych kiedyś naszej ziemi. A jeśli zaczyna się goić, przypominamy, nie pozwalamy zapomnieć.
Dzielę się z publicznością tym, że na przykład pewne rzeczy odkryłem dla siebie dopiero po 24 lutego 2022 roku (na przykład w poezji). Dzielę się tym, abyśmy wszyscy nie czuli się zawstydzeni, że czegoś nie wiedzieliśmy. Teraz musimy się uczyć. Nie wstydź się surżyka [surżyk to odmiana ukraińskiego cechująca się wpływami jęz. rosyjskiego - red.].
Moim zadaniem jest rozkochać ludzi w języku ukraińskim i Ukrainie w ogóle.
Chcę, żebyśmy pielęgnowali ukraińskość i nie wstydzili się jej, ale cieszyli się nią. Moim nieskromnym zdaniem udaje mi się sprawić, że ludzie zakochują się w ukraińskim. Czerpię z tego satysfakcję - chociaż miałem przekonanie, że będę pracował, nawet jeśli nie zobaczę rezultatu.
Ale rezultat jest - z każdego wyjazdu i każdego występu. Porozumiewamy się z ludźmi, przytulamy się. Opowiadają nam swoje historie, na przykład o tym, jak żyli pod okupacją.Jacy ci ludzie są odważni! Potrafią powiedzieć okupantowi prosto w oczy, co o nim myślą. Jedna z kobiet powiedziała mi o swoim mężu: „Nie wiem, jakim cudem nie został zastrzelony, jakim cudem jeszcze żyje”. A on na to: „Dlaczego, przecież byłem w swoim domu. Czy ja muszę się kłaniać okupantowi?”.
Wtedy myślisz: „Wow! O jakich obawach możesz mówić, gdy obok ciebie siedzi osoba, która dyskutowała z wrogiem twarzą w twarz?”Nasi ludzie inspirują mnie, czuję nowy wigor. Może to zabrzmieć nieco samolubnie, ale ja zyskuję coś od ludzi, a oni zyskują coś ode mnie.
«Культура — це живий організм, який постійно еволюціонує. Ми культурно еволюціонували навіть за ці 3 роки дуже сильно. Але боротьба триває. І не тільки у нас»
Wszystko zaczęło się od Tyczyny
Gdy zacząłeś robić to, co robisz teraz, jaki był Twój cel, oprócz tej łagodnej ukrainizacji? Na przykład przedstawić Tyczynę jak największej liczbie osób? Coś w tym stylu?
Dobrze, że wspomniałaś o Tyczynie [Pawło Tyczyna to jeden z najwybitniejszych ukraińskich poetów XX w. - red.]. Bo tak naprawdę wszystko zaczęło się od niego. Wtedy z GICZ Orkiestrą nazywaliśmy to „deklaracją niesłusznie zapomnianych poetów”.
Pracowaliśmy muzycznie zarówno nad Tyczyną, jak nad Sosiurą [Pawło Sosiura, kolejny wybitny ukraiński poeta XX w. - red.], ofiarami sowieckiego terroru, świetnymi autorami, którzy zostali okaleczeni przez system. Potem odszedłem z grupy i postanowiłem zmienić kierunek muzyczny na studia akademickie. Nazwałem to „wielką ucieczką od rock and rolla”. Kiedy w 2016 roku nagrywałem album Tyczyny, zdałem sobie sprawę, że nie chcę być w show-biznesie. Postanowiłem, że to nie będzie komercyjne. Nagrałem ten album na własny koszt i wrzuciłem go na platformy internetowe do darmowego odsłuchu.
Pomyślałem sobie: "Tyczyna napisał tę poezję 100 lat temu, a ja ją teraz śpiewam. Może za 100 lat ktoś posłucha mojej płyty, zainteresuje się i będzie kontynuował to dzieło?" Nie myślałem wtedy o popularności. Byłem po prostu ciekawy.
Kto jest Twoim ulubionym poetą?
Tyczyna. To on otworzył mi drogę. Pozostaje moim głównym źródłem, inspiracją i nauczycielem. Znam jego poezję od ponad 30 lat.
Co 2-3 lata odkrywam jego twórczość w inny sposób.Nawiasem mówiąc, teraz jestem też pod wrażeniem Wasyla Stusa. Zacząłem czytać tego poetę od esejów, a potem przeszedłem do poezji. Kiedyś było to dla mnie trudne i smutne, ale kiedy zanurzyłem się głębiej w historię jego życia, zrozumiałem, dlaczego. Jego poezja jest smutna, prawdziwa, ale bardzo duchowa, zwłaszcza teksty obozowe. Są jak modlitwy, amulety. Kiedy je czytasz, zaczynają na ciebie działać. Stus jest trudny do opracowania muzycznego. To monologowa modlitwa. Fascynujące z punktu widzenia ambicji kompozytora.Pamiętam, że w 1993 roku po raz pierwszy usłyszałem na żywo zespoły Placz Jeremii [Lament Jeremiasza] i Mertwij Piweń [Martwy Kogut]. Śpiewały poezję Jurija Andruchowycza i Wiktora Neboraka [poeci ukraińscy - red.] po ukraińsku. Zrobiło to na mnie duże wrażenie.
Rosyjski był wtedy popularny wszędzie - nie tylko we wschodniej Ukrainie, ale także na zachodzie. „Jeśli chcesz być cool, mów po rosyjsku” - mówiło się.
Pochodzę z ukraińskojęzycznej rodziny, ale mówiłem też po rosyjsku - przyznaję, że nawet śpiewałem po rosyjsku. Aż do 2004 roku. Po pomarańczowej rewolucji moje poglądy zaczęły się zmieniać, choć małymi kroczkami.Każdy kraj ma swój język. I własne granice. Granica regionu kończy się tam, gdzie kończy się język używany w tym regionie
Kadr z teledysku
Po inwazji głęboko zanurzyłem się w poezji. Postanowiłem przypominać nie tylko o poetach zakazanych, ale także o tych, którzy zostali zabici.
Istnieje opinia, że jeśli zdekomunizujemy wszystko, to zostaniemy przez literaturę osieroceni. Bo postacie naszej kultury były w większości komunistami, zwłaszcza jeśli spojrzeć na Charków. Ale bycie komunistą nie oznacza bycia przeciwko Ukrainie. Oni wszyscy pisali po ukraińsku i starali się popularyzować Ukrainę, a nie ZSRR. Byli po prostu jej częścią, byli kosmopolitami. Teraz widzimy konsekwencje istnienia Związku Radzieckiego, ale wtedy wszystko dopiero się zaczynało, była inna optyka. Dla wszystkich to byli ludzie, którzy zabili imperium. Teraz musimy zrozumieć, że jesteśmy zaangażowani w dekolonizację, deimperializację.
Sowieckie niszczenie Ukraińców trwa do dziś. Ta ciągłość się nie przerwała - tylko intensywność i podejście do niszczenia czasami się zmieniały.
Metody się zmieniły, ale drapieżność Rosji wobec nas nie. Nic dziwnego, że Ukraińcy mają pewien wewnętrzny dysonans mentalny wynikający z poczucia niższości. „Mały brat”, "mała Rosja" - wszystkie te rzeczy były narzucane przez lata. Musimy uświadomić to sobie siebie duchowo i mentalnie, fizycznie i geograficznie, by pozbyć się tej niższości. Musimy zrozumieć, jak bardzo się od Rosjan różnimy. Mamy wiele wartościowego materiału w poezji i muzyce. Chciałbym, żeby ludzie zdali sobie z tego sprawę. I warto to zrobić teraz. Jest tyle nazwisk, że czasem myślę: „Kiedy one się skończą?”.
Moje życie nie wystarczy, żeby je wszystkie poznać.
Tylko kultura może zmienić Ukraińców
Sam zrobiłeś swój smyczek. Nie znam innych muzyków w Ukrainie, którzy graliby na gitarze w ten sposób. Do czego on służy.
To są bambusowe pałeczki. Chciałem zagrać coś nowego. Muzyka, która do mnie przychodziła, wymagała jakiegoś rodzaju smyczkowego dźwięku. Skrzypce to skomplikowany instrument, który wymaga lat nauki. Próbowałem grać na wiolonczeli - to było interesujące, ale wymagało długiej nauki. Potem pomyślałem, że mogę uderzać w gitarę czymkolwiek, co mam pod ręką: puszkami, rzutkami itp.
Metodą prób i błędów doszedłem do bambusowych pałeczek. Próbowałem też różnych strun. Moja metoda nie działa na drogich strunach, bo one mają specjalne uzwojenie, dzięki któremu palce się nie pocą. A moje kijki po prostu się po strunach ślizgają. Moja metoda działa najlepiej na zwykłych, metalowych strunach. Ale nie wypróbowałem jeszcze wszystkich, proces trwa. To mój osobisty wynalazek.
Podróżowanie po Ukrainie musi poszerzać horyzonty...
Robię notatki przed koncertami w różnych miastach, przygotowuję się. Kiedy jedziemy do nieokupowanego miasta, czytam o nim, studiuję jego historię. I okazuje się, że gdybyśmy nie pojechali do tego miasta z koncertem, nie dowiedziałbym się o nim niczego nowego. W ten sposób ciągle się czegoś uczymy, wzbogacamy się, poszerzamy słownictwo i pielęgnujemy w sobie Ukraińców.
Nasz słownictwo jest stale aktualizowane. Jakie słowa z charkowszczyzny Cię zaskoczyły?
Wiem na przykład, że jeśli powiesz słowo „trempel” [wieszak na ubrania - red.], wszyscy od razu zrozumieją, że jesteś z Charkowa.
Jak kultura może zmienić Ukraińców i Ukrainę?
Tylko kultura może ich zmienić. Kultura powinna być wszechogarniająca. Ja na przykład zajmuję się niszową działalnością poetycką. Ale jest też teatr, kino, sztuka wizualna, sport itp.
Wszystko to jest kulturą. Tylko ona może całkowicie zmienić Ukrainę.
O czym marzysz?
Marzę o zwycięstwie. Chciałbym je zobaczyć za mojego życia. Marzę o utopijnym kraju. Już zdałem sobie sprawę, że go nie zobaczę, ale chcę, żeby zobaczyły go dzieci. One są naszą przyszłością. Nie możemy ich stracić. I marzę, że zobaczą nasz wolny, stabilny kulturowo kraj. Kraj, w którym Rosja nie jest już częścią twojej kultury, w którym nie pracujesz już z jej narracjami. I w którym dobrze wiesz: to jest ukraińskie, jestem z tego dumny i kocham to.
Jej ulubionym słowem jest „czułość”. Jest w historiach, które opowiada na scenie, w jej stosunku do publiczności i aktorów, w tym, co łączy ją z Charkowem. Uważa, że czułość to źródło jej własnej siły w tych trudnych czasach.
Oksana Dmitriewa jest główną reżyserką Charkowskiego Teatru Lalek im. Wiktora Afanasjewa. Już latem 2022 r. jej lalki pojawiły się na przedstawieniach w schronach i w teatrze. Ludzie tego potrzebowali.
ksana Dmitriewa. Zdjęcie: Ołeksij Jeroszenko/Gwara Media
Kamienie zamiast bomb
Oksana Honczaruk: Pod koniec 2024 r. Twoja „Żyrafa Mons” wygrała Ogólnoukraiński Festiwal Teatralny „GRA” – została uznana za najlepszą sztukę dla dzieci. To jedna z pierwszych sztuk wystawionych w czasie wojny, wzruszająca opowieść o żyrafie, która ukrywa się w Charkowie podczas niemieckiej okupacji w 1941 roku. To bajka?
Oksana Dmitriewa: To legenda miejska z Charkowa, którą dramaturg Ołeh Mychajłow przekształcił w bajkę. Połączył w tej historii dwie wojny: wydarzenia, które miały miejsce 80 lat temu, i teraźniejszość. Bez względu na to, jak smutne to jest, historia się powtarza. Ale jednocześnie ta historia łączy różne pokolenia. Ołeh stworzył przejmującą historię, w której z miejsca się zakochałam.
W tej bajce, która nie do końca jest bajką, jest nieopisana czułość i nadzieja na dobre zakończenie. To okazja do szczerej rozmowy z dziećmi i dorosłymi o tym, co dzieje się w mieście i kraju. „Żyrafa Mons” jest więc próbą prostego mówienia przez teatr o tym, co trudne.
Scenografię do spektaklu stworzył charkowski artysta Kostiantyn Zorkin, który za swoją pracę otrzymał osobną nagrodę „GRA”.
To nie przypadek, ponieważ Kostia jest wyjątkowym artystą. To on stworzył cały spektakl, wszystkie lalki, chociaż zwykle nad spektaklem pracuje cały zespół. Ale w tamtym czasie większość specjalistów opuściła miasto, a wielu z tych, którzy pozostali, nie miało siły, by wrócić do zawodu. Wszyscy byliśmy zagubieni.
Te pierwsze spektakle były dla nas jak terapia, dzięki nim stopniowo wracaliśmy do pracy. Pracowaliśmy bez finansowania. Dopiero później naszą „Żyrafę Mons” wsparł Dom Norymberski w Charkowie. Ale początki były trudne, chociaż miałam wrażenie, że sam Charków pomógł nam znaleźć zarówno rozwiązania artystyczne, jak materiały.
Trudno rozmawiać z dziećmi o wojnie i śmierci, unikając ckliwego języka?
Kiedy pracujesz nad sztuką dla dzieci, starasz się zrozumieć, jak odbierze ją dziecko i jak odbierze ją dorosły, który przychodzi z tym dzieckiem do teatru. Dzieci oglądają sztukę o wojnie odważniej niż dorośli.
Lubię opowiadać historię o przyjaciółce, która przyprowadziła swojego 4-letniego syna na „Żyrafa Mons”. Oglądał uważnie, mama mu wszystko tłumaczyła, a po spektaklu powiedział: „Dobrze, że na koniec żyrafa została nakarmiona. Bo to źle, kiedy dziecko jest głodne”.
Przedstawienie „Żyrafa Mons”
Dla dorosłych to wyraźnie bolesne doświadczenie, ponieważ trudno im patrzeć na ten straszny czas, w którym nasze dzieci są zmuszone dorastać. I to wspaniałe, że nasza „Żyrafa” pozwala dorosłym płakać – w takich momentach publiczność otwiera się, akceptuje swoją sytuację, a potem robi rzeczy, które są ważne dla zwycięstwa.
By nie traumatyzować dzieci, wszystko w spektaklu mówimy ostrożnie i równie ostrożnie pokazujemy. Na przykład w sztuce to nie bomby spadają z nieba, ale kamienie rzucane przez złych ludzi, którzy chcą skrzywdzić innych. To delikatny sposób mówienia o wszystkich trudnych sprawach, w tym o śmierci. Kiedy pracowałam nad tą sztuką, rozmawiałam z psychologami. Teraz trzeba to robić, a także studiować specjalistyczną literaturę – by wiedzieć, jak rozmawiać z publicznością w każdym wieku.
Bo wszyscy mamy traumę wojenną. I nie możemy milczeć
Pewnie masz wiele ciepłych historii związanych z tą sztuką.
Oczywiście. Na przykład nasz teatr ma dobrego przyjaciela, Maxa Rosenfelda, charkowskiego architekta i historyka. Przyszedł zobaczyć „Żyrafę” w dniu, w którym jego córka, mieszkająca teraz w Niemczech, przyjechała do Charkowa. Pierwszą rzeczą, jaką dziewczynka powiedziała swojemu tacie, gdy wysiadła z pociągu, było to, że to noc otwarcia teatru lalek, więc musieli się spieszyć. I Max zabrał ją na przedstawienie.
Później powiedział mi, że kiedy kurtyna się podniosła i zobaczył łóżeczko dziecięce z siedzącą w nim żyrafą, poczuł się rozdarty – przez tę historię i fakt, że jego dziecko, którego nie widział od roku, siedziało obok niego. Wszystko to spowodowało, że Rosenfeld zainicjował publikację stylowej książki artystycznej, bajki Ołeha Michajłowa ze wspaniałymi zdjęciami z przedstawienia zamiast zwykłych ilustracji.
Jedna ze stron książki
24 lutego wyjechałaś z Charkowa do Połtawy. Dlaczego tam pojechałaś?
Do ostatniej chwili nie wierzyłam w inwazję, chociaż moja mama i siostra pochodzą z Kramatorska, więc już od 2014 roku dobrze wiedzą, czym jest wojna. Kilka tygodni przed 24 lutego siostra wymusiła na mnie obietnicę: jeśli wydarzy się najgorsze, na pewno opuszczę Charków. Umówiłam się więc z moją przyjaciółką w Połtawie, że w razie potrzeby wszyscy zatrzymamy się u niej.
Na 24 lutego zaplanowano próbę generalną „Matki Courage” w moim teatrze. To był mistyczny zbieg okoliczności
24 lutego poszłam więc do pracy, jednocześnie próbując zdobyć bilety na pociąg do Połtawy. Moi koledzy i ich rodziny już zbierali się w teatrze. Wielu zostało w nim przez kilka następnych miesięcy, bo w mieście było strasznie. A Charkowski Teatr Lalek to stary budynek, z mocnymi ścianami i bezpieczną piwnicą. Schroniło się tam ponad sto osób. Później, gdy sytuacja na stacjach kolejowych się uspokoiła, ludzie zaczęli opuszczać miasto.
Ale Ty wróciłaś, mimo niebezpieczeństw.
Wróciłam 22 marca, bo moja rodzina i koledzy zostali w Charkowie. I dlatego, że w oddaleniu było straszniej. Poczułam się trochę lepiej. Moja mama i siostra przeniosły się z Połtawy do Dniepru, a teraz są w Iwano-Frankiwsku. Za sprawą wojny studiują geografię kraju (uśmiech).
Lalki w schronie
Myślę, że wiele osób musiało uznać lalkarzy, którzy wrócili do pracy w marcu 2022 r., za kompletnych wariatów.
W tym czasie większość mieszkańców Charkowa mieszkała w metrze, bo miasto było nieustannie ostrzeliwane. Wraz z niewielką grupą aktorów, którzy pozostali w mieście, próbowaliśmy zorganizować tour po stacjach charkowskiego metra. Teraz brzmi to surrealistycznie, ale w tamtej sytuacji to był jedyny sposób na pracę.
Byli tam również studenci z moich zajęć na Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Artystycznym. Zaangażowałam wszystkich, którzy pozostali w mieście. Powiedziałam: „Przyjaciele, bądźmy razem, żeby nie było tak strasznie”. Jestem im bardzo wdzięczna. Bo wiesz, niektórzy aktorzy patrzyli na mnie, jak na wariatkę, a studenci mnie wspierali, bo mi wierzyli. I zagrali swoje przedstawienie dyplomowe w metrze.
Aktorzy w charkowskim metrze
Aktorzy nie wierzyli w sens organizowania spektakli lalkowych pod bombami?
Nie, nie aż tak. Ktoś poświęcił cały swój czas na wolontariat, ktoś inny wstąpił do oddziałów samoobrony, ktoś poszedł do regularnego wojska, ktoś miał kryzys psychiczny… Wszyscy wracaliśmy do kreatywności stopniowo, małymi krokami. Mieszkańcy Charkowa tchnęli w nas przekonanie, że musimy pracować, bo nasza praca to nie jakaś błahostka.
Ożywiliśmy więc ciepłą i liryczną sztukę dla dzieci „Księżniczka Kropka”, opartą na dziele holenderskiej pisarki Annie Schmidt, i zaczęliśmy ją wystawiać w metrze. To była niesamowita terapia zarówno dla aktorów, jak dla publiczności. Bo publiczność uratowała nas, a my uratowaliśmy ją.
To mi dało nadzieję, że my, z naszym dziwnym zawodem, nadal możemy być potrzebni w tym szalonym świecie
Jak wyglądały Twoje występy w metrze?
Występowaliśmy na wszystkich stacjach, na każdej atmosfera była inna. Na przykład na stacji „Sałtowka” żal ludzi był bardziej odczuwalny. A na stacji „Bohaterowie Pracy” w marcu 2022 roku mieszkało około tysiąca osób. Wyobraź sobie tę przestrzeń.
W naszej bajce „Księżniczka Kropka” aktorzy mieli takie wysokie peruki z białego, półprzezroczystego materiału, które wyglądały kosmicznie. No i aktorzy w tych perukach pojawiają się na dworcu, gdzie prawie nie da się przejść. Chodzą między ludźmi i ich dobytkiem, między zwierzętami domowymi – kotami, psami, a nawet legwanami. Patrzę na nich i gdzieś na granicy świadomości pojawia się u mnie myśl, że tak musi wyglądać postapokalipsa.
Na innej stacji rozmawiałam z psycholożką. Powiedziała, że nie wie, co by zrobiła, gdyby nie było tu dzieci. A dzieci były bardzo szczęśliwe w tej postapokalipsie i powiedziały jej, że nie chcą wychodzić na górę, chcą zostać w metrze na zawsze. Wyjaśniła mi to: one czuły, że tam zwraca się na nie uwagę, bo rodzice w końcu zaczęli poświęcać im większość czasu. Czy to nie surrealistyczne?
Dzieciom było łatwiej, bo wszystko, co działo się wokół nich, postrzegały jako grę.
Miałam wrażenie, że w tej sytuacji dzieci były silniejsze od dorosłych. W rzeczywistości to one trzymały dorosłych, były powodem do walki i przetrwania.
Tam, w charkowskim metrze, czuliśmy dużo czułości. Wszystkie te spojrzenia prosto w oczy, dotykanie się, uściski z publicznością. Zwykle teatr jest oddzielony od publiczności, a tam wszystko było bardzo blisko. To było cenne doświadczenie
Teraz wszystko się trochę zmieniło. Oczywiście szkoda Charkowa, bo tu napięcie jest codziennie. Ale o wiele bardziej przerażające jest to, że przyzwyczajamy się do życia w tym napięciu.
Teatr pod ziemią. Zdjęcie: Wikoria Jakymenko
Otello, który wrócił z wojny
Co dziś dzieje się z waszym teatrem? Słyszałam, że aktorzy nie otrzymują wynagrodzenia. To dla was niszczące.
Zaledwie kilka tygodni temu Charkowska Rada Miejska, mimo że teatr podlega regionalnej administracji wojskowej, postanowiła pomóc teatrowi w opłacaniu rachunków za media. To był dla nas duży problem od lat, bo nie mamy pieniędzy na media; jeszcze trochę i teatr przestałby działać. Jestem wdzięczna władzom miasta za tę decyzję.
Nasze pensje są teraz po prostu skromne. Nie możemy grać w swojej siedzibie, a jeśli chcemy grać, musimy płacić czynsz. Nie chcemy podnosić cen biletów, bo to byłby bolesny cios dla mieszkańców Charkowa. Błędne koło.
Dlaczego ludzie chcą teraz chodzić do teatru. Chodzi tylko o odwrócenie uwagi?
Być może chodzi o bycie razem i terapię. Wszyscy wydajemy się odrętwiali, jakby skamieniali od codziennego stresu, żalu, oczekiwań.
Jesteśmy dziś takimi twardymi kamieniami. Potrzebujemy kogoś, kto z nami porozmawia. Potrzebujemy powrócić do naszego naturalnego stanu choćby na chwilę. Musimy coś poczuć, płakać i się śmiać
Pracę w teatrze zaczęłaś w 2007 roku. Mówi się, że w czasach radzieckich repertuaru zazdrościli wam nawet w Moskwie.
Jest taka legenda, że on był znacznie lepszy niż w słynnym Teatrze Obrazcowa w Moskwie i że pomysły naszego teatru pojawiły się tam później. Innymi słowy, twórcze pomysły zostały przeniesione do Moskwy poprzez plagiat. Krążyła również historia, że władze radzieckie chciały stłamsić nasz teatr jako potężnego konkurenta dla teatru moskiewskiego. Podobno przyjechała komisja z Moskwy i stwierdziła, że Charkowski Teatr Lalek to „żywy trup”. A my wciąż żyjemy (uśmiech).
Wierzę, że teatr jest żywym organizmem, więc nie może istnieć w tej samej temperaturze przez cały czas. To, że nasz teatr potrzebuje twórczej odnowy, nowych pomysłów, nowego pokolenia aktorów i reżyserów, było przed inwazją dotkliwie odczuwalne. Napięcie dosłownie rozbrzmiewało w przestrzeni teatru i wszyscy rozumieli, że zespół musi pomyśleć o zmianach, poszukać czegoś nowego. Wojna zmieniła wszystko i wszystkich.
W środowisku teatralnym toczy się dziś wiele sporów o to, jak pokazywać widzom wojnę. A Ty w Teatrze Lewego Brzegu w Kijowie wystawiasz „Otella”, sztukę nie tyle o zazdrości, co o wojnie.
Nie mogę nie mówić o wojnie, ponieważ ona jest obecna w moim życiu i nie mogę myśleć o niczym innym
Za to nie mogę teraz robić komedii. Ważne jest dla mnie, by poprzez teatr przetrawić to, co dzieje się ze mną jako osobą, z moim ciałem, z moimi uczuciami i reakcjami tu i teraz.
Jeśli chodzi o „Otella” w Kijowie, jest to moja druga próba wystawienia tej sztuki Szekspira. Po raz pierwszy zrobiłam to w 2023 roku w Bośni, w wyjątkowym Sarajewskim Teatrze Wojennym SARTR, który koncentruje się na aktualnych kwestiach społecznych. Podczas wojny na Bałkanach [1992-1996 – aut.] aktorzy teatru byli nastolatkami, dla wielu z nich sztuka teatralna jest sposobem na przetrwanie traumy wojennej. Podczas oblężenia Sarajewa nie działało tam nic poza tym teatrem i Akademią Sztuk Pięknych. A ludzie biegli pod ostrzałem oglądać spektakle.
„Otello”. Zdjęcie: Kostiantyn Mochnacz/Teatr na Lewym Brzegu
Ale „Otello” z Sarajewa to inny spektakl. W Kijowie aktorzy grają dramat o spalonym raju, świecie okaleczonym przez wojnę i perspektywach jego odbudowy. Otello i Jago, z którego nie zrobiłam zdrajcy, to ludzie straumatyzowani przez wojnę. Mój „Otello” opowiada o ludzkiej kruchości, o tym, że człowiek wraca z wojny, ale wojna się nie kończy. Wciąż w nas żyje i wciąż zabija. Dlatego nawet tak mała rzecz, jak chusteczka do nosa, może zniszczyć ludzkie szczęście.
Polacy powiedzieli nam: „Jesteście bardzo silni”
Jaka jest różnica między ukraińskim teatrem lalek a na przykład polskim?
Teatry lalkowe w Polsce są potężne, a uczelnie dla lalkarzy doskonałe. Na przykład w Białymstoku jest Akademia Teatralna, do której w czasie wojny na studia pojechało kilkoro moich studentów. Mają tam inne metody nauczania, inny system. Po pierwsze, nauka jest skoncentrowana na studencie, a po drugie, studenci mogą uczyć się od wielu mistrzów. I uczą się pracy z różnymi rodzajami lalek – marionetkami, pacynkami, lalkami naturalnej wielkości. Mają możliwość wyboru własnego teatru. Myślę, że możemy się wiele nauczyć od Polaków, chociaż nasz teatr jest zaskakująco ciekawy. Jednak ta zmienność, wielowektorowość polskiego teatru robią na mnie duże wrażenie.
W 2022 roku przyjechaliśmy do Warszawy na Festiwal dla Dzieci „Korczak Dzisiaj”. Przywieźliśmy nasz pierwszy spektakl o wojnie dla nastolatków – „Nic mi nie jest”, oparty na sztuce Niny Zachożenko [premiera odbyła się w Charkowie w lipcu 2022 roku – red.]. Ten spektakl jest dziennikiem refleksji nastolatków z Buczy, którzy zastanawiają się nad pierwszymi dniami inwazji i okupacji. To nasza pierwsza próba analizy strasznych wydarzeń w Ukrainie i opowiedzenia o wojnie.
Są różne głosy i różne historie, każdy wybrał własną drogę: niektórzy wyjechali, inni zostali, jeszcze inni poszli walczyć. Po spektaklu Polacy mówili: „Jesteście bardzo, bardzo silni”.
„Nic mi nie jest” opowiada o życiu nastolatków pod okupacją
Wystawiłaś to również w Niemczech i we Francji, na festiwalu w Charleville.
Tak. Obserwując reakcję zagranicznej publiczności zdałam sobie sprawę, że to prawdziwa dyplomacja kulturalna.
Zarazem „Nic mi nie jest” był ważniejszy dla Ukraińców, którzy są teraz zmuszeni żyć za granicą. Podczas trasy mieliśmy spotkania. Pamiętam dziewczynę z Bachmutu, która podczas ostrzału zasłoniła brata własnym ciałem. Przeszła operację w Niemczech. Rozmawiała z naszymi aktorami i dziękowała nam za to, że choć na chwilę sprowadziliśmy ją do domu.
- Wiosną Rosja przygotowuje nową ofensywę. Zagrożone są obwody sumski, charkowski i zaporoski - powiedział Wołodymyr Zełenski w Paryżu podczas spotkania z europejskimi przywódcami.
Po spotkaniu „koalicji chętnych” ukraiński prezydent stwierdził, że liczba krajów chętnych do udziału w kontyngencie pokojowym rośnie. Podkreślił, że jakiekolwiek rozmowy pokojowe bez udziału Europy są niemożliwe, i wezwał UE do zaostrzenia sankcji wobec Rosji.Jakie gwarancje bezpieczeństwa może zaoferować Kijowowi Europa? Czy w Ukrainie pojawi się kontyngent pokojowy? Czy możliwe jest tymczasowe zawieszenie broni? I czy kraje europejskie mają potencjał, by pomóc Kijowowi bez wsparcia USA?
Negocjacje pokojowe: Europa poza procesem
Francja i Wielka Brytania starają się odgrywać kluczową rolę w mobilizowaniu europejskich przywódców w kontekście rozmów pokojowych toczących się pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją oraz Stanami Zjednoczonymi i Ukrainą.
Jak dotąd Europa wydaje się być poza tym procesem, ocenia dr Bohdan Ferens, politolog i ekspert międzynarodowy:
- Macron jest naszym przyjacielem i wspiera nas. Jednak dąży również do własnych celów, ponieważ musi rezonować na tle Trumpa i jego administracji, próbujących coś przeforsować, aby osiągnąć przynajmniej swoje pośrednie założenia w kontekście rosyjskiej wojny.
Jeśli chodzi o postęp materialny, to na tym etapie niewiele można powiedzieć. Dużo pozostaje do zrobienia w zakresie konkretnych zobowiązań, ponieważ w grupie nie ma zgody co do tego, czy iść naprzód bez amerykańskiego „ubezpieczenia” lub innego wsparcia.
Tak sytuację widzi Davis Allison, analityk strategiczny w Centrum Studiów Strategicznych w Hadze.- Dobrze byłoby wiedzieć, czy toczą się jakieś dyskusje na temat włączenia do grupy innych krajów, takich jak Turcja - mówi Allison. - Uczestniczyłem w zamkniętej sesji z kilkoma europejskimi ekspertami i urzędnikami, którzy wskazali, że wspieranie Ankary byłoby bardzo przydatne militarnie. Chociaż biorąc pod uwagę obecny kryzys polityczny w tym kraju, może być mniej skuteczne w dłuższej perspektywie.
Macron zebrał przywódców w Paryżu
- Rosja próbuje przedłużyć wojnę i opóźnić negocjacje w sprawie zawieszenia broni - podkreślił Zełenski i wezwał kraje UE nie tylko do utrzymania, ale zwiększenia presji sankcyjnej na Rosję.
W ostatnich dniach kwestia ta stała się szczególnie istotna. Po rozmowach w Arabii Saudyjskiej 23-25 marca Stany Zjednoczone, Rosja i Ukraina zgodziły się zapewnić bezpieczną żeglugę cywilną i zapobiec użyciu siły na Morzu Czarnym.
Jednak zaraz potem Rosja opublikowała listę dodatkowych żądań, w tym złagodzenia szeregu sankcji wobec jej sektora rolnego. Donald Trump powiedział, że USA rozważą rosyjskie żądania warunkujące zawieszenie broni na Morzu Czarnym. Komisja Europejska natychmiast na to odpowiedziała: jednym z kluczowych warunków wstępnych przeglądu sankcji UE jest zakończenie rosyjskiej agresji i wycofanie rosyjskich wojsk z Ukrainy.
Podczas spotkania w Paryżu brytyjski premier Keir Starmer poparł to stanowisko. Stwierdził, że jasne jest, że teraz nie czas na zniesienie sankcji.
Powiedział też, że europejscy przywódcy dyskutowali o tym, jak zwiększyć sankcje, by zmusić Rosję do negocjacji.
Negocjacje, zawieszenie broni i kontyngent pokojowy
Europejczycy są generalnie bardzo negatywnie nastawieni do sposobu, w jaki przebiegają negocjacje między USA a Rosją, uważa Davis Allison:- Często rysuje się tu podobieństwa do negocjacji USA z talibami pięć lat temu. Główna narracja jest taka, że Waszyngton nas zdradził. Jeśli chodzi o perspektywy prawdziwego zawieszenia broni, istnieje pewien optymizm, choć oczywiście nie ma pewności, że Rosjanie będą się trzymać ustaleń. - Potrzebujemy jednego jasnego planu, na który wszyscy się zgodzą i który zaczną wdrażać - podkreślił Wołodymyr Zełenski w swoim przemówieniu do europejskich przywódców w Paryżu.
Z kolei jak poinformował Macron, unijni ministrowie spraw zagranicznych zostali poinstruowani, by rozważyć konkretne kwestie prawne dotyczące sił, które zagwarantowałyby zawieszenie broni, i przedstawili raporty w tej sprawie w ciągu trzech tygodni. Zauważył, że nie ma konsensusu w kwestii wysłania europejskich sił wsparcia - choć nie jest to konieczne, aby plan mógł zostać zrealizowany.
Francusko-brytyjska misja zostanie wysłana do Ukrainy, aby pracować nad wzmocnieniem ukraińskiej armii, powiedział po spotkaniu prezydent Francji Emmanuel Macron.
Keir Starmer i Wołodymyr Zełenski
Rozważane są różne opcje. Jednym ze scenariuszy, na który nalega Francja, jest rozmieszczenie przez członków koalicji znacznych sił w środkowej Ukrainie, być może wzdłuż Dniepru, z dala od linii frontu, powiedział Associated Press francuski prezydent. Według niego inne możliwe opcje obejmują rozmieszczenie sił wsparcia dalej od frontu, szczególnie w zachodniej Ukrainie.
Jednocześnie Macron podkreśla, że siły europejskie nie zostaną rozmieszczone na linii frontu w Ukrainie i nie będą zaangażowane przeciwko siłom rosyjskim. Mają być raczej zabezpieczeniem przed ponownym rosyjskim atakiem.
Emmanuel Macron
Tymczasem premier RP Donald Tusk po szczycie w Paryżu oświadczył, że Polska nie wyśle swoich wojsk do ewentualnego kontyngentu pokojowego w Ukrainie, ponieważ koncentruje się na ochronie swojej wschodniej flanki - granicy z Rosją i Białorusią. Warszawa będzie nadal pomagać Kijowowi, zapewniając wsparcie logistyczne, w tym działanie węzła Rzeszów-Jasionka, przez który 90% całej zachodniej pomocy trafia do Ukrainy - powiedział Tusk. Według niego spotkanie pokazało bardzo pozytywne zmiany w Europie w ciągu ostatnich kilku lat. Wszystkie kraje potępiły rosyjską agresję i podkreśliły potrzebę dalszego wspierania Ukrainy tak długo, jak to konieczne. Niemniej polski premier podkreślił, że należy dołożyć starań, by relacje ze Stanami Zjednoczonymi były jak najlepsze, nawet jeśli okoliczności nie zawsze są sprzyjające.
- Delikatnie mówiąc, Europejczycy nie komunikują się zbyt dobrze z Trumpem - ocenia ekspert międzynarodowy Bogdan Ferens. - Zwłaszcza w kontekście wojen handlowych i taryfowych. A atmosfera będzie się tylko komplikować. Dlatego na takich spotkaniach ma miejsce autorefleksja: co nam to daje? Oznacza to co najmniej konsolidację i koordynację wysiłków w wielu kwestiach - zarówno z Amerykanami, jak w kontekście komunikacji amerykańsko-rosyjskiej. W ten sposób próbujemy wzmocnić się kosztem pozycji krajów europejskich i europejskich przywódców.
Odwrót od Europy i wsparcie Ukrainy
Wołodymyr Zełenski zapowiedział, że w ciągu 7-10 dni Ukraina zaoferuje swoim sojusznikom algorytm rozmieszczenia kontyngentów wojskowych w przyszłości. Zauważył również, że wielu przywódców ma własną wizję tego, jak zagwarantować bezpieczeństwo Ukrainy w przypadku jakiegokolwiek porozumienia pokojowego z Rosją. Podstawą jest jednak silna ukraińska armia i rozmieszczenie zagranicznego kontyngentu.
Zełenski, Macron i Starmer
Ukraiński prezydent wezwał również partnerów do kontynuowania wsparcia wojskowego dla Ukrainy zarówno na szczeblu państwowym, jak poprzez wspólne inicjatywy obronne i finansowe UE. Według niego Ukraina potrzebuje inwestycji we wspólną produkcję systemów obrony powietrznej, pocisków artyleryjskich i dronów.
UE ma teraz dobrą okazję, aby wyjaśnić swoim podatnikom, że pomoc dla Ukrainy przynosi korzyści, które wykraczają poza odstraszanie Rosji, ocenia Henrik Larsen, pracownik naukowy Centrum Analiz Polityki Europejskiej:- Na przykład wojna w Ukrainie dostarcza informacji zwrotnych w czasie rzeczywistym na temat innowacji wojskowych, takich jak przekształcanie cywilnych dronów w autonomiczne platformy zwiadowcze i uderzeniowe. W przyszłości może ratować życie Europejczyków.
Stanowi to również okazję do rozszerzenia współpracy w zakresie rozwoju zaawansowanej technologicznie broni i jej masowej produkcji.
Z racji tego, że UE promuje integrację rynku obronnego, powinna również regulować standaryzację produktów. To szczególnie ważne, ponieważ dostawy pocisków artyleryjskich i radiostacji polowych do Ukrainy ujawniły poważne luki w standaryzacji produktów obronnych w Europie. NATO nie ma mechanizmów, które mogłyby to zapewnić, podczas gdy UE może stworzyć wspólne wymagania dla nowych systemów uzbrojenia, w tym współdzielenie algorytmów i zestawów danych w dziedzinie zaawansowanych technologii.
Chociaż świadomość pilnej potrzeby bezpieczeństwa europejskiego osłabia opór wobec wspólnego finansowania obrony, w krajach takich jak Niemcy, Francja i Włochy nadal toczą się trudne debaty na temat alokacji budżetu, podsumowuje Henrik Larsen.
Jeśli chodzi o wsparcie wojskowe dla Ukrainy, Europa wciąż ma przed sobą długą drogę. Jeśli chodzi o wsparcie finansowe i materialne, kraje Europy są bardziej skłonne do dalszej pomocy, chociaż produkcja najważniejszych systemów (drony, artyleria, pociski rakietowe) w tych krajach pozostaje w stagnacji, wyjaśnia Davis Allison.
- Jeśli chodzi o bezpośrednie wsparcie wojskowe, sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana, ponieważ bez USA siły europejskie nie mogą rozmieścić się w dużych grupach, aby wesprzeć ukraińskie siły zbrojne. Nie mają wystarczającej liczby samolotów transportowych ani gotowych oddziałów, ani najważniejszych systemów (drony, artyleria, pociski rakietowe) nadających się do szybkiego rozmieszczenia.
W perspektywie krótkoterminowej możliwym rozwiązaniem może być koalicja kilku państw, które mogą zapewnić wsparcie logistyczne, kontynuuje Davis Ellison:- Uwolniłoby to ukraińskie oddziały do walki, a być może zapewniłoby systemy obrony powietrznej i położyło podwaliny pod przyszłe rozmieszczenie dodatkowych sił.
Wszystko zależy jednak od tego, czy europejskie siły zbrojne uzyskają zgodę swoich rządów na użycie siły w razie potrzeby, a jak dotąd nie widzę zbyt wielu dyskusji politycznych na ten temat.
Wszystkie zdjęcia:Kancelaria Prezydenta Ukrainy
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu Wsparcie Ukrainy realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.
Wiadomość o wycofaniu się USA z Międzynarodowego Centrum Badania Zbrodni Agresji przeciwko Ukrainie, w skład którego wchodzili prokuratorzy zbierający wstępne dowody zbrodni popełnionych przez Rosjan, spadła jak grom z jasnego nieba. Rzeczniczka Białego Domu Caroline Leavitt w nieśmiałym komentarzu stwierdziła, że… nic o tej decyzji nie słyszała.
Tak czy inaczej, wpisuje się to w logikę przedłużającego się miesiąca miodowego administracji Donalda Trumpa z Władimirem Putinem. 47. prezydent USA wręcz pali się do zawarcia umowy z rosyjskim dyktatorem. Tak bardzo, że gotów jest przymknąć oko na fakt, że kwestie Ukrainy, irańskiego programu nuklearnego czy współpracy w zakresie syberyjskich minerałów będzie musiał załatwiać z prawdziwym zbrodniarzem wojennym.
Ciała cywilów na ulicy Jabłońskiej w Buczy. Zdjęcie: RONALDO SCHEMIDT/AFP/East News
Kiedy chodzi o okupantów z Federacji Rosyjskiej, nie wierzę w przyzwoite sądy. Wierzę w likwidację. Przemyślaną i podstępną. W grudniu ubiegłego roku Ukraińcy odczuli pewną satysfakcję po tym jak w Moskwie zlikwidowano Igora Kiryłowa, generała, który wydał rozkaz użycia broni chemicznej przeciwko ukraińskim żołnierzom. Kiedy opuszczał swój dom, w pobliżu wejścia eksplodowała hulajnoga.
„Urzędnik był odpowiedzialny za użycie broni chemicznej na wschodnim i południowym froncie Ukrainy. Z powodu rozkazu Kiriłłowa od początku wojny na pełną skalę odnotowano ponad 4800 przypadków użycia amunicji chemicznej przez wroga” – napisała Służba Bezpieczeństwa Ukrainy w jego nekrologu.
To na jego rozkaz okupanci zrzucali z dronów na punkty obrony Ukraińców amunicję z substancjami toksycznymi. Wielu żołnierzy trafiło do szpitala z poważnymi oparzeniami błon śluzowych i dróg oddechowych.
Likwidacja Kiryłowa była ciosem dla Putina znacznie cięższym niż zaoczne procesy, gdziekolwiek by one się nie odbywały
To po raz kolejny potwierdza, że to Rosjanie powinni bać się Ukraińców, Polaków, Litwinów – i wszystkich innych, w stronę których zwrócą swoje oczy i łapy – wszędzie. Na lądzie, na morzu czy w barach z alkoholem w pięciogwiazdkowych tureckich hotelach.
Polityczny stawka działań prezydenta Trumpa jest jasna. Jeśli zamierza odbywać zwycięskie spotkania z przywódcami Rosji, Iranu i Korei Północnej, z pewnością nie chce, aby zostali uznani za zbrodniarzy wojennych. W przeciwnym razie nie mógłby ściskać ich dłoni.
W otwartych źródłach można znaleźć informacje o tym, za co Stany Zjednoczone były odpowiedzialne w grupie, z której się wycofały: zapewniały pomoc logistyczną i pomagały naszym prokuratorom. Ale większość pracy spoczywa na ukraińskich ekspertach, których jest bardzo niewielu i którzy oprócz zbrodni wojennych badają też sprawy cywilne.
Jaki jest zakres tej pracy? Od początku inwazji na terytorium Ukrainy odnotowano ponad 150 000 rosyjskich zbrodni wojennych
Wszystkie te przypadki muszą zostać przynajmniej wniesione do jakiegoś sądu, by krewni torturowanych i zamordowanych otrzymali odszkodowanie i moralną satysfakcję. Pamiątkowy krzyż i drewniana kapliczka nie powinny być jedynymi śladami po ludobójstwie.
Dodajmy do tego jeszcze kilka nieprzyjemnych decyzji Stanów Zjednoczonych, które mogą tylko utwierdzić dyktatorów w przekonaniu, że „kto silny, ten ma rację”. Zaczęło się w lutym, gdy przedstawiciele USA na spotkaniu Core Group – krajów przygotowujących międzynarodowy trybunał dla Putina za jego zbrodnie wojenne w Ukrainie – odmówili nazwania Rosji „agresorem”. Co więcej, Waszyngton znienacka odmówił podpisania się pod oświadczeniem ONZ wspierającym integralność terytorialną Ukrainy i żądającym od Moskwy wycofania wojsk z okupowanych terytoriów.
Administracja Trumpa odmówiła też podpisania komunikatu G7 nazywającego Rosję „agresorem” w wojnie z Ukrainą z okazji trzeciej rocznicy wojny, przypadającej 24 lutego 2025 r.
„Europejscy urzędnicy obawiają się, że pochlebstwa pana Trumpa dla Putina mogą doprowadzić do tego, że rosyjski dyktator zostanie oszczędzony przed konsekwencjami swojej inwazji w ramach jakiegokolwiek porozumienia pokojowego” – napisała brytyjska gazeta „The Telegraph”.
Ostatnio na światło dzienne wypłynęła też inna sprawa. Otóż 43-letnia prokuratorka Jessica Aber, która prowadziła śledztwo w sprawie rosyjskich zbrodni wojennych, została znaleziona martwa w swoim domu. Przed dojściem Trumpa do władzy była członkinią zespołu Departamentu Sprawiedliwości USA badającego zbrodnie wojenne Rosji w Ukrainie. Prowadziła też przeciwko Rosjanom szereg dochodzeń w sprawie cyberprzestępczości i prania pieniędzy.
Gdy świadkowie zbrodni wojennych umierają, a uprowadzone dzieci są poddawane przez Rosję praniu mózgu, niezwykle trudno zebrać informacje o zbrodniach wojennych. A każdy stracony dzień to szansa dla zbrodniarzy na uniknięcie odpowiedzialności, wygodne życie i zdobywanie nowych doświadczeń dla kolejnych aktów ludobójstwa w przyszłych wojnach.
Ratownicy podczas ekshumacji w rejonie Iziumu. Fot: Evgeniy Maloletka/Associated Press/East News
Może się zdarzyć, że po jakimś czasie, gdy rozmowy pokojowe zakończą się fiaskiem, USA zmienią swoje nastawienie do Putina i Rosji. Jeśli jednak Waszyngton wycofuje się gdzieś z gry, oznacza to tylko jedno: kraje europejskie muszą być bardziej aktywne i twarde. Bo rosyjscy „bohaterowie” tzw. specjalnej operacji wojskowej, którzy dziś publikują filmiki pokazujące zabijanie ukraińskich jeńców na Donbasie, jutro mogą nadawać gdzieś z nadbałtyckich lasów.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
We wspólnym liście dyplomaci z sześciu krajów – Szwecji, Finlandii, Danii, Łotwy, Litwy i Estonii – wezwali Brukselę do przedstawienia konkretnych propozycji, aby przyspieszyć proces przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej. „Ukraina wykazała znaczący postęp w reformach – teraz nadszedł czas na mobilizację wysiłków, aby pomóc Ukrainie w ich przeprowadzeniu” – czytamy w dokumencie.
Kiedy zostaną otwarte pierwsze klastry negocjacyjne? Czy Węgry mogą zablokować integrację europejską Ukrainy? Na jakie akcenty Kijów powinien zwrócić szczególną uwagę? Jakie są realne ramy czasowe przystąpienia Ukrainy do UE?
Droga do integracji: postępy i przeszkody
Jest postęp na drodze do członkostwa w UE, ale to, jak go ocenić, zależy od kryteriów oceny, mówi Dmytro Szulga, dyrektor programu „Europa i Świat” w Fundacji „Odrodzenie”:
– Z tego co widzę, koła się obracają, komunikacja między ukraińskimi władzami a UE idzie dobrze. Strony uzgodniły już zakres „prac domowych” Ukrainy w wielu sekcjach na poziomie technicznym (wszystkie prace mają zostać zakończone jesienią), które będą musiały zostać zrealizowane, by Ukraina mogła przystąpić do UE.
Oznacza to, że można już oficjalnie otworzyć pierwsze rozdziały negocjacyjne – tyle że Węgry zaczęły blokować pierwsze decyzje. Zobaczymy, czy polska prezydencja w UE będzie w stanie rozwiązać tę kwestię
Premier Węgier Viktor Orban sprzeciwia się członkostwu Ukrainy w Unii. 15 marca przedstawił kolejną listę żądań wobec UE, z których jedno brzmi: „Unia, ale bez Ukrainy”. Zapowiedział też przeprowadzenie badania opinii publicznej na temat członkostwa Ukrainy w UE.
Jak stwierdził Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych RP, Polska czuje się szczególnie odpowiedzialna za rozpoczęcie negocjacji w sprawie członkostwa Ukrainy. Według niego Warszawa chciałaby otworzyć jeden lub dwa klastry negocjacyjne podczas swojej prezydencji, ale wszystkie decyzje w tej sprawie są obecnie blokowane przez Węgrów. Jednocześnie Sikorski podkreślił, że podczas ostatniego posiedzenia Rady UE odbyła się twarda dyskusja o tym, że decyzja o rozpoczęciu negocjacji z Kijowem nie powinna zależeć od kwestii dwustronnych, ale wyłącznie od spełnienia kryteriów.
Minister spraw zagranicznych Ukrainy Andrij Sybiha i minister spraw zagranicznych Polski Radosław Sikorski podczas spotkania w Warszawie 12 marca 2025 r. Fot: WOJTEK RADWAŃSKI/AFP/East News
„Presja w Europie jest potrzebna, by można było zagwarantować negocjacje w sprawie przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej” – powiedział ukraiński prezydent w przemówieniu do przywódców UE. Według Wołodymyra Zełenskiego Europa musi znaleźć sposób na uniemożliwienie poszczególnym członkom blokowanie tego, co jest konieczne dla wszystkich.
Mapa drogowa wejścia Ukrainy do UE
Steven Blockmans, starszy specjalista ds. badań w CEPS, think tanku z siedzibą w Brukseli, uczestniczył w przygotowaniu ukraińskich zespołów do kontroli w ramach sekcji „Demokracja”.
– Poziom wiedzy specjalistycznej i entuzjazm, z jakim podjęli się tych zadań, a także jakość prezentacji i dyskusji między różnymi częściami administracji, Radą Najwyższą, mediami i innymi zainteresowanymi stronami, zrobiły na mnie ogromne wrażenie – mówi. – Spotkałem się również z pozytywnymi opiniami ze strony Komisji Europejskiej.
Wszystko to daje mi powody, by wierzyć, że Ukraina dobrze radzi sobie na wczesnych etapach procesu akcesyjnego i pomimo trudnych okoliczności ma zdolność i determinację, by rozpocząć pierwsze negocjacje
Ukraina oficjalnie rozpoczęła negocjacje z Brukselą w czerwcu ubiegłego roku. Ramy negocjacyjne są podzielone na klastry i sekcje, obejmujące obszary wdrażania prawodawstwa i standardów UE. Wymagania są podzielone na 35 rozdziałów negocjacyjnych, które z kolei są przypisane do sześciu klastrów tematycznych:
reformy podstawowe;
rynek wewnętrzny;
konkurencyjność i wzrost sprzyjający inkluzywności;
polityka ekologiczna i zrównoważony rozwój;
zasoby, rolnictwo i spójność;
stosunki zewnętrzne.
Z inicjatywy Fundacji Batorego grupa ekspertów opracowała tzw. mapę drogową negocjacji między Polską a Ukrainą. Opracowanie zawiera kompleksowy plan działań i reform niezbędnych do zbliżenia Ukrainy do standardów UE.
Komunikacja: Ukraina – UE
Polska jest zainteresowana członkostwem Ukrainy w silnej i skutecznej Unii Europejskiej, zaznacza Jan Truszczyński, ambasador Polski przy UE w latach 1996-2001 i negocjator akcesyjny. Według niego członkostwo Ukrainy wzmocni bezpieczeństwo regionu i przyczyni się do rozwoju gospodarczego UE, w tym Polski, ponieważ udział Ukrainy we wspólnym rynku doprowadzi do poprawy warunków handlowych i klimatu inwestycyjnego. Owszem, będzie opór przed przystąpieniem Ukrainy do Unii, ale to proces przewidywalny:
– Na drodze do tego strategicznego celu pojawi się potrzeba wzajemnego dostosowania, a opór ze strony sektorów stojących w obliczu tej potrzeby jest nieunikniony – mówi Truszczyński. – W ciągu ostatnich dwóch lat w Polsce miały miejsce protesty rolników, blokujących drogi i przejścia graniczne z Ukrainą. Zdaniem polskich producentów rolnych i przewoźników liberalizacja warunków handlu i transportu między UE a Ukrainą jest nadmierna i zagraża ich własnej konkurencyjności na rynku europejskim.
Te i inne problemy sektorowe będą wymagały kreatywnych i akceptowalnych rozwiązań, lecz nie powinny blokować ani znacząco opóźniać osiągnięcia strategicznego celu, jakim jest przystąpienie Ukrainy do UE
Wraz z Polską i innymi krajami UE Kijów powinien skupić się na kontaktowaniu się z interesariuszami biznesowymi i rządami w sprawie strategicznych korzyści gospodarczych, wynikających z integracji Ukrainy ze wspólnym rynkiem UE, zgadza się Dmytro Szulga:
– Teraz bardzo głośni są ci interesariusze, którzy widzą swoje straty, zwłaszcza w sektorze rolnym, choć nie chodzi o cały sektor, a jedynie o segment upraw. Musimy pokazać, że korzyści z integracji Ukrainy faktycznie przewyższają koszty związane z różnymi sektorami: IT, obronnym, energetycznym, transportowym, mineralnym, farmaceutycznym. Mamy wiele do zaoferowania UE, aby wzmocnić jej rynek i konkurencyjność. Już teraz wymiana handlowa między UE a Ukrainą jest bardzo korzystna dla UE, a w szczególności dla Polski. W przyszłości korzyści będą jeszcze większe.
Jak podkreśla Steven Blockmans, prawdziwe negocjacje rozpoczną się dopiero po osiągnięciu porozumień zapewniających płynne przejście, które nie spowoduje nadmiernej nierównowagi pod względem społecznym i gospodarczym:
– Przystąpienie dużego kraju, takiego jak Ukraina, który jest globalnym graczem w niektórych sektorach, jak rolno-spożywczy, wywrze presję na podmioty gospodarcze w UE. Rolnicy i firmy, w tym transportowe, będą domagać się długich okresów przejściowych, aby ułatwić wejście ukraińskich konkurentów do systemu.
Według Jana Truszczyńskiego przykład integracji europejskiej Polski może być modelem roboczym dla Ukrainy:
– Polska otrzymała znaczące inwestycje w rolnictwo i infrastrukturę, co pozwoliło jej wzmocnić swoją pozycję na rynku europejskim. Zarazem adaptacja wymagała reform strukturalnych, przezwyciężenia barier biurokratycznych i przeformatowania wielu instytucji państwowych. Ważne jest, aby Ukraina wzięła pod uwagę te lekcje: przygotowanie do członkostwa w UE nie tylko stwarza nowe perspektywy, ale także wymaga zrównoważonej polityki ochrony interesów narodowych, dostosowania gospodarki i zarządzania oczekiwaniami społecznymi.
Kiedy Ukraina może wejść do UE
Steven Blockmans przewiduje, że negocjacje dotyczące technicznych aspektów akcesji mogą potrwać od 2 do 3 lat. Przez cały ten czas Komisja Europejska będzie monitorować zgodność ukraińskich instytucji z „fundamentalnymi zasadami” poszanowania demokracji, praworządności i praw podstawowych:
– Podczas stanu wojennego oczywiście trudno osiągnąć dobre wyniki w niektórych z tych obszarów, więc postęp będzie też zależał od powrotu do normalności.
Zdaniem Blockmansa możliwe jest przyspieszenie integracji w sektorach, w których Ukraina spełnia zasady i warunki UE. UE stara się zachęcać do tego w kilku priorytetowych obszarach jednolitego rynku, a także w sektorze obronnym.
Orban chce zablokować przystąpienie Ukrainy do UE. Zdjęcie: LUDOVIC MARIN/AFP/East News
Powinniśmy skupić się na roku 2030. A to, czy to się uda, zależy od wielu czynników, ocenia Dmytro Szulga:
– Obejmuje to zdolność Ukrainy do odrobienia „pracy domowej”, która jest naprawdę ogromna. Biorąc pod uwagę stan instytucji, zwłaszcza Rady Najwyższej Ukrainy, będzie to wymagało dużo ciężkiej pracy. Na poziomie deklaracji istnieje świadomość tego zadania. Zobaczymy, czy sobie z nim poradzą.
Innym ważnym czynnikiem politycznym jest gotowość państw członkowskich UE do podjęcia dziesiątek decyzji tymczasowych w procesie negocjacji
Obecnie dla każdego z 35 rozdziałów negocjacji wymagane są co najmniej dwie decyzje: o otwarciu i zamknięciu rozdziału, podkreśla Dmytro Szulga. Niektóre rozdziały będą obejmowały również decyzje tymczasowe:
– Dlatego Orban powiedział kiedyś, że będzie miał jeszcze 75 okazji do odwiedzenia Ukrainy. Co zrobić z węgierskim problemem, to pytanie do kluczowych członków UE, którzy rozumieją sytuację i wspierają Ukrainę.