Exclusive
20
min

Tetiana Malkowa: „Wiedźma z Konotopu” to lekka wersja tego, co od niemal trzech lat dzieje się w Ukrainie

W ciągu pierwszych dwóch tygodni emisji ukraiński horror „Wiedźma z Konotopu” zarobił ponad 25 milionów hrywien. Opowiada historię Ukrainki z Konotopu, która mści się na rosyjskich okupantach, gwałcicielach i zabójcach swego ukochanego. Tetiana Malkowa, odtwórczyni głównej roli, dostrzega w tej brutalnej historii wartość terapeutyczną

Oksana Gonczaruk

Tetiana Malkowa w „Czarownicy z Konotopu”. Zdjęcie: Film.ua

No items found.

W czasie wojny kariera Malkowej nabrała rozpędu nie tylko w Ukrainie, ale także w Polsce, dokąd wyjechała z liczną rodziną na początku inwazji. Sestry zapytały aktorkę o to, jak się żyje w dwóch krajach, jak to jest brać udział w zdjęciach do polskiego serialu telewizyjnego bez znajomości języka polskiego i na czym polega psychoterapia przez film.

Tatiana Malkowa

Teraz mogę wszystko

Oksana Honczaruk: Dlaczego Ty i Twoja rodzina wybraliście Polskę?

Tetiana Malkowa: Wyjechaliśmy z Kijowa 7 marca [2022 r. – red.]. Nie chciałam wyjeżdżać, to był wymuszony krok podyktowany dobrem moich dzieci. Po telefonicznych rozmowach ze swoimi babciami moja najstarsza córka złapała od nich syndrom paniki. Mówiła: „Mamo, nie zostaję, muszę jechać”. Zdecydowałam, że wywiozę dzieci, bo ich zdrowie psychiczne było dla mnie ważniejsze niż cokolwiek innego. Tylko dokąd, skoro w zachodniej Ukrainie nie było miejsca nawet w saunach?

Zadzwoniłam do Tomasza Sobczaka, mojego polskiego kolegi z filmu „Smak wolności”. Niczego nie oczekiwałam, chciałam go tylko zapytać, jak wygląda sytuacja w Polsce. A on zapytał mnie, gdzie i kiedy nas odebrać (uśmiech). Tomasz bardzo nam wtedy pomógł: zorganizował darmowe zakwaterowanie na pierwsze trzy miesiące, dopóki nie znaleźliśmy mieszkania w Warszawie.

„Smak wolności” to ukraiński dramat kulinarny, w którym Sobczak gra szefa kuchni w restauracji.

A ja gram sous chefa [zastępca szefa kuchni – red.] w tej restauracji. Bardzo polecam ten film widzom, którzy nie są fanami horroru: można go oglądać nawet z dziećmi. To świetna, pozytywna bajka w stylu Kopciuszka, bardzo lekka i czysta. Na końcu publiczność płacze ze szczęścia, a ty czujesz się, jak wtedy, gdy wiesz, że twoja rodzina stoi za tobą i cię wspiera. Widziałam ludzi wychodzących z seansu, którzy mówili: „Teraz mogę wszystko”.

Czytałam kilka złych recenzji...

Cóż, uwielbiamy przygnębiające i destrukcyjne filmy. Wiele osób uważa, że w Ukrainie nie powinno się kręcić nic poza dramatami. Myślę, że telewizja bardzo nas zepsuła. Uzależniliśmy się od negatywnych historii i ciągłego doszukiwania się zdrady. A to wpędza ludzi w tak niskie wibracje, że nie wiem, jak można wtedy dążyć do czegokolwiek.

„Smak wolności” jest dla tych, którzy tracą wiarę

Nawiasem mówiąc, ten film był wyświetlany w Polsce w maju 2024 roku i Polacy go pokochali.

W ciągu dwóch lat pobytu w Polsce pojawiłaś się już w ośmiu projektach. Jak dostałaś pierwszą rolę?

Kiedy przyjechaliśmy do Warszawy, od razu zaczęliśmy z mężem szukać produkcji, wypełniając ankiety dotyczące naszego przyjazdu. W tamtym czasie pojawiło się wiele takich kwestionariuszy specjalnie dla Ukraińców, z pomocniczymi stronami, na których mogli wypowiadać się nie tylko aktorzy, ale wszyscy artyści z Ukrainy.

Na moją propozycję odpowiedziała firma producencka, która tworzy popularny serial „Na dobre i na złe”, emitowany już od 25 lat. Na tym serialu wychowało się całe pokolenie Polaków. Myślę, że będzie na antenie przez kolejne 25 lat.

To serial medyczny, a jego specyfika polega na tym, że autorzy dość szybko reagują na bieżące wydarzenia na świecie. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, natychmiast wpisali to do scenariusza i od razu zaczęli szukać aktorki do roli Ukrainki, która kiedyś studiowała w Polsce i trochę zna język. W tamtym czasie w ogóle nie rozumiałam polskiego – nie czytałam i nie mówiłam po polsku, a nawet więcej: nie zamierzałam się go uczyć, bo chciałam wrócić do domu. Ale jakimś cudem nauczyłam się tekstu, a przesłuchania wypadły przyzwoicie. Zostałam przyjęta.

Jak pracowałaś na planie, nie znając polskiego?

Dostosowałam się. Ale jeśli któryś z aktorów zmieniał tekst, to była dla mnie katastrofa. Poprosiłam kolegów, żeby nie wprowadzali żadnych zmian (śmiech), wszędzie chodziłam z tłumaczem Google i uczyłam się, uczyłam, uczyłam... I jakoś, na adrenalinie, dałam radę. Zaplanowano cztery odcinki z moim udziałem, w rezultacie kręciłam przez półtora roku.

Ukraińska gwiazda polskiego kina

Po tym udanym debiucie dostałaś własnego agenta?

Pojawił się od razu, bo aktorzy w Polsce nie pracują bez agentów. Po „Na dobre i na złe” zagrałam w kilku innych serialach telewizyjnych oraz w polskiej komedii „Game over”, która, mam nadzieję, wkrótce wejdzie na ekrany kin. Miałabym znacznie więcej ról w polskich serialach, gdybym zgodziła się grać zmarłych, prostytutki i surogatki. Ale ja takich rzeczy nie gram.

Staram się wybierać ciekawsze historie, gdzie moja postać żyje, nie jest naga i nie jest prostytutką (śmiech)

Zostałam też zaproszona do poważnego, pełnometrażowego polskiego projektu, ale w tym czasie byłam już zaangażowana w kręcenie ukraińskiego serialu kryminalnego „Pies Alf”.

Czy w polskim kinie jest dziś wiele historii, w których pojawia się wojna Rosji z Ukrainą?

Oczywiście. Oprócz „Na dobre i na złe” wątek ukraiński pojawia się w innym kultowym polskim serialu, który również był kręcony przez kilkadziesiąt lat; nasza Lera Guliajewa gra tam ukraińską weterynarz [„Barwy szczęścia”- red.]. Ale bądźmy szczerzy: Ukraińcy nie powinni oczekiwać głównych ról w polskich filmach.

Z Danielem Olbrychskim i Mateuszem Janickim

Widziałam zdjęcie, na którym stoisz obok legendarnego polskiego aktora Daniela Olbrychskiego i z gwiazdy współczesnego polskiego kina Mateusza Janickiego. Czym jest ten projekt?

To serial „Na dobre i na złe”. Mateusz Janicki gra w tej historii mojego ukochanego, któremu urodziłam dziecko. Daniel Olbrychski jest jego dziadkiem. Gra u boku takiej legendy jest dla mnie bardzo ważna, wiele się od niego nauczyłem.

Mateusz Janicki jest współorganizatorem fundacji, która pomaga Ukraińcom. Wspiera nie tylko ukraińskich, ale także syryjskich, białoruskich i innych uchodźców. Mateusz wystąpił w filmie Agnieszki Holland „Zielona granica”, opowiadającym o problemach uchodźców na granicy białorusko-polskiej na początku 2020 roku. Film wywołał w Polsce skandal, ze względu na krytykę ówczesnych polskich władz, które nie traktowały uchodźców właściwie.

W drugą rocznicę inwazji w krakowskim teatrze dramatycznym [teatr Słowackiego – red.] odbył się koncert „Solidarni z Ukrainą 2024”, w którym wzięło udział wiele polskich i ukraińskich gwiazd, w tym ja. Wspólnie z fundacją Stand with Ukraine zbieraliśmy fundusze na pomoc ukraińskim dzieciom z terenów frontowych oraz dzieciom, które straciły rodziców podczas wojny.

Twoja najstarsza córka Alisa niedawno zdała egzaminy do polskiego liceum. Jakie studia wybrała? Jak wyglądała jej adaptacja w nowym kraju?

Nie podam Ci prawidłowo ukraińskiego odpowiednika nazwy tej specjalności, ale jest ona związana z politologią. Moja córka wybrała ją sama, a ja staram się nie ingerować w jej życie osobiste.

Okres adaptacji był dość trudny dla wszystkich moich dzieci. Na początku musiały chodzić do małej, wiejskiej szkoły, która była zupełnie inna od tej, do której chodziły w Kijowie. Alisa była bardzo zestresowana, ponieważ straciła wszystkich przyjaciół. W pewnym momencie po prostu położyła się na kanapie i powiedziała, że niczego nie chce. Ciężko było ją z tego wyciągnąć, musieliśmy z nią dużo rozmawiać. Ale wszystko przezwyciężyliśmy.

Czym zajmuje się teraz Twój mąż, reżyser i aktor Dmytro Malkow?

Dima ma ponad 25 lat doświadczenia filmowego. Współpracował z „Kwartałem 95” [ukraińska grupa twórcza, kabaret i przedsiębiorstwo rozrywkowe założone w 2003 roku przez grupę komików pod kierunkiem Wołodymyra Zełenskiego – red.] i dużo pracował na własną rękę. W Polsce, podobnie jak ja, zaczął robić wszystko naraz. Dużo grał nie tylko w Polsce, ale nawet w Rumunii. Oczywiście proponowano mu role Ukraińców.

Dziś w związku z tym, że nasza wojna pojawia się w wielu europejskich scenariuszach filmowych, jest spore zapotrzebowanie na ukraińskich aktorów

W 2023 roku wyreżyserował dramat wojenny „Czarnobyl 2022. Inwazja” – o przejęciu przez Rosjan elektrowni jądrowej w Czarnobylu na początku wojny. Dlaczego film został nakręcony na Łotwie?

Celowo go tam kręciliśmy, bo ten projekt ma bardzo ważną misję: pokazać sytuację europejskiej publiczności. Film jest oparty na prawdziwych wydarzeniach i jest to przede wszystkim opowieść o linoskoczkach ekstremalnych. 23 lutego 2022 roku udali się do Czarnobyla i przywiązali swoje liny do wieży radiowej. Następnego dnia rozpoczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę.

Film zawiera materiały dokumentalne, ale jest fikcją. Główną bohaterką jest łotewska blogerka, której telefon komórkowy służy do transmitowania wojny dla europejskiej publiczności. Jest bezradna i doświadcza wszystkiego, co ta rosyjska ohyda może zrobić kobiecie. Film przedstawia dość brutalne wydarzenia, a postać tej dziewczyny została wprowadzona do fabuły celowo, by pokazać, że jeśli Europejczycy będą tylko oglądać, ograniczając się do „ochów” i „achów”, to nic się nie zmieni. Na Łotwie obraz odniósł niesamowity sukces: z marszu wskoczył na czwarte miejsce pod względem liczby wyświetleń w historii platformy, na której był emitowany. Widzowie byli zszokowani tym, co zobaczyli.

„Wiedźma z Konotopu”, czyli psychoterapia w kinie

„Wiedźma z Konotopu” to także szokujący i przerażający film...

Zależy dla kogo, bo to tylko lekka wersja tego, co od prawie trzech lat dzieje się w Ukrainie.

Nie lubię się bać, gdy oglądam film, nie jestem fanką horrorów. Ale ta historia to nie jest klasyczny horror. W klasycznym maniak prześladuje dobrego człowieka – w „Wiedźmie” historia jest opowiedziana na odwrót. I co ważne, film ma lekkie, a nawet, powiedziałbym, psychoterapeutyczne zakończenie.

Kiedy przychodzimy do psychoterapeutów, zaczynają mówić, że nasza złość nie jest przepracowana, i sugerują stosowanie różnych technik: krzyk, tłuczenie pięściami w poduszki itp. I tu właśnie pojawia się „Wiedźma” jako prawdziwa filmoterapia. Podążając za bohaterką, robisz wszystko to, o czym od dawna fantazjowałaś – a na końcu widzisz wyjście.

Dla mnie to jak przejście z trybu zemsty do trybu „myślenia o sobie” i przywrócenie sensu życia

Powiedziałaś, że byłaś pod wrażeniem scenariusza filmu napisanego przez Jarosława Wojcieszka. I że to właśnie jakość historii sprawiła, że chciałaś w nim zagrać. Co takiego było w tej historii, że Cię wciągnęła?

To bardzo głęboka historia, która miała szansę stać się filmem kultowym. Ukraińska mitologia jest tu ukazana całkiem dobrze poprzez tragedię kobiety, która kiedyś dobrowolnie zrezygnowała ze swojej ogromnej magicznej mocy w imię miłości. Jednak po stracie wróciła do magii i zaczęła wykorzystywać ją do czynienia zła, co zaczęło ją niszczyć.

Jak wyjść z tej sytuacji? To bardzo ważkie pytanie, ponieważ dziś zdecydowana większość Ukraińców pragnie zemścić się na Rosjanach za zniszczenie ich życia. Jednocześnie pragnienie zemsty niszczy nas od środka. Czytając scenariusz pomyślałam, że ta historia może się przydać wielu ludziom.

Ale scenariusz bardzo różni się od tego, co ostatecznie widzimy w filmie. Jak duża jest ta różnica? Dlaczego tak się stało?

„Wiedźma” jest przede wszystkim filmem producenckim. Wszystkie rzeczy, które są sprzeczne z moimi życzeniami i oczekiwaniami, są wyborem producentów. Mogę w jakiś sposób wpływać na to, jak wygląda wiedźma, jak jest ubrana, jakie ma tatuaże, jakie rytuały odprawia – ale to producenci mają ostatnie słowo. Dlatego to oni są odpowiedzialni za końcowy produkt. Czy mi się to podoba, czy nie.

Czołówka filmu nie ostrzega, że jest w nim pokazana przemoc wobec kobiet. Niektóre z tych, które go obejrzały, były wstrząśnięte sceną gwałtu. Czy była potrzebna aż tak drastyczna scena?

Nie możesz pokazać, że się mścimy, nie pokazując dlaczego. Jeśli jakaś konkretna widzka była aż tak dotknięta sceną gwałtu, to szczerze mi przykro – ale nie mogłam nic poradzić na to, że właśnie ofiara gwałtu kładzie kres opowieści o zemście. Zostało to zrobione na tyle dobrze, że publiczność biła mi brawo.

Dla wielu było to jak katharsis, ludzie poczuli ulgę, satysfakcję – zarówno za pomszczony gwałt, jak za inne zło, którego dopuścili się w filmie okupanci

Jeśli scena gwałtu by się nie pojawiła, nie byłoby przyczyny i skutku. Już widzę ten film pokazywany gdzieś w Rosji i tamtejszych ludzi mówiących: „Jacy oni są krwiożerczy. My, tacy fajni, przyjechaliśmy ich wyzwolić, a oni nas zabili i zrobili o tym film”.

Chodzi o to, by jasno pokazać, po co jest zemsta. I jak siła wrogów, której użyli przeciwko nam, działa przeciw nim.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Ołeksandr Irwaniec, książka, prezentacja

Switłana Oleszko: Co by się stało, gdyby Ukraina wygrała wojnę z bolszewicką Rosją w 1920 roku?

Ołeksandr Irwaniec: „Charków 1938” to powieść o Ukrainie, której się udało. I jest to dystopia. Patrząc na ten karnawał, który odbywa się na kartach książki, masz przeczucie katastrofy tuż przed wielkim wydarzeniem, tym wielkim wybuchem wojny w 1939 roku. Bohaterowie książki wiedzą, że bawią się na Titanicu, nazywają to ucztą w środku zarazy. I tak było w tamtych czasach, zarówno w Związku Radzieckim, jak w Niemczech.

Okładka polskiego tłumaczenia książki "Charków 1938" Ołeksandra Irwancia. Zdjęcie: materialy prasowe

Pytanie do tłumacza: Moim zdaniem to najgorsza książka do tłumaczenia. Co sprawiło, że się tego podjąłeś?

Andrij Sawenec: Potraktowałem to jak wyzwanie. To złożony, ambiwalentny, wielowymiarowy tekst, który trzyma tłumacza w napięciu.

Czy mógłbyś nam opowiedzieć o konkretnych trudnościach związanych z tłumaczeniem?

Przedstawiciele narodu ukraińskiego przyjeżdżają do Charkowa na karnawał z różnych części Ukrainy i spoza niej, w tym zza wschodniej i zachodniej granicy. I tu przypominamy duet kabareciarzy Jurko i Stefko, którzy istnieli naprawdę. Mówimy o znanych postaciach: Juriju Wynnyczuku, znanym dziś przede wszystkim jako pisarz, i Stefce Orobcu. Byli bardzo popularni w latach dziewięćdziesiątych. W Charkowie ci mieszkańcy Lwowaposługują się dialektem galicyjskim, bardzo różniącym się od wschodnioukraińskiego standardu literackiego. Po prostu stoją sobie gdzieś na ulicy, opowiadając sobie dowcipy – a inniśmieją się, choć nie rozumieją wszystkiego. Śmieją się, ponieważ ten język jest dla nich dziwny i zabawny.

Oczywiście, w oryginale możesz przytoczyć pewne elementydialektu zachodniego, czyli lwowskiego – ale pozostaje pytanie, jak to przetłumaczyć na polski.

Decyzja była dla mnie oczywista, nie znalazłem dla niejalternatywy: wyłowiłem z zakamarków pamięci inny słynny lwowski duet kabaretowy okresu międzywojennego, Szczepcia i Tońcia, czyli Kazimierza Wajdę i Henryka Vogelfängera

Po raz pierwszy mówię o tym publicznie i nie wiem, czy ktoś w ogóle zauważy, ale wy będziecie o tym wiedzieć. Odnalazłem transkrypcję tych dialogów radiowych, pobrałem jeden fragment, który jest funkcjonalnie podobny – czyli pytanie, odpowiedź i potem kolejne pytanie – tak żeby dokładnie pasował do tej matrycy. To autentyczny fragment, dialog między znanymi kabareciarzami. Uznałem, że tłumacząc postmodernistyczne dzieło, mam do tego prawo.

O.I.: Zgadzam się.

Ołeksandr Irwaniec. Zdjęcie: Tymofii Klubenko

Piszesz: „Dedykuję Ukrainie i Ukraińcom, których kocham”. Czy ta książka jest tylko dla Ukraińców? Czy pisząc ją myślałaś, że nie zostanie przetłumaczona na żaden język obcy?

O.I.: Myślałem, że ten tekst nigdy nie zostanie przetłumaczony. A jeśli zostałby przetłumaczony, to Polska miała być ostatnim krajem, w którym to tłumaczenie by się pojawiło. Nie ze względu na tekst, ale ze względu na część ideologiczną i filozoficzną.

Jewhen Konowalec, prezydent Twojej wymyślonej Ukrainy, i kanclerz Niemiec, komunistyczny lider Telman, spotykają się w 1938 roku w Charkowie. Niemiec pyta: „Jak podzielimy Polskę?”, a prezydent Ukrainy odpowiada mu po niemiecku: „Mam na ten temat kilka przemyśleń”.

O.I.: Tym bardziej jestem wdzięczny Andrijowi Sawencowi i Fundacji Eastern Express za to, że to tłumaczenie się ukazało. Niuansów i aluzji jest tam tak wiele, że po prostu kłaniam się Andrijowi za przetłumaczenie tego wszystkiego.

А.S.: Jest tu kilka warstw do rozróżnienia. Jedną z nich jest warstwa czysto językowa.  Druga  to warstwa kulturowa – to horyzont wiedzy czytelnika. Nazwiska, mniej lub bardziej ukryte cytaty, fakty z biografii ukraińskich pisarzy (ale nie tylko) mogą liczyć na wdzięczne przyjęcie u przygotowanego czytelnika. Jednak stosowna wiedza na temat przeszłości Ukrainy niekoniecznie będzie dostępna dla czytelnika spoza kraju. Z tego powodu przygotowałem więc również krótki zestaw komentarzy od tłumacza. On nie wyjaśnia wszystkiego, ale daje pewne wskazówki, które pozwalają dostrzec, jak głęboki może być ten tekst.

Co do publikowania tej książki w innych krajach, przede wszystkim w Polsce: to już jest warstwa, którą można nazwać ideologiczną – choć tak naprawdę wszystko w tym tekście jest ujęte w cudzysłów. To jest taki bardzo szeroki, ironiczny i autoironiczny gest pisarza, który mówi o stanie społeczeństwa, kultury, literatury i świadomości społecznej.  

Ten obraz ukraińskiego społeczeństwa przedstawiony w powieści może nie być zbyt atrakcyjny dla samych Ukraińców i dla naszych sąsiadów. Wszystko zależy od wyznawanych wartości i hierarchii tych wartości

Te relacje międzynarodowe, umowy zawierane w tym wyimaginowanym świecie, dla którego punktem wyjścia jest wojna bolszewicka i zwycięstwo armii Ukraińskiej Republiki Ludowej – wszystko to prowadzi do ukształtowania się utopijnego społeczeństwa ukraińskiego. To bardzo osobista sprawa, kto jak będzie postrzegał ten obraz – czy z uśmiechem, czy z przerażeniem, czy z dezaprobatą.

Switłana Oleszko i Ołeksandr Irwaniec. Zdjęcie: Tymofii Klubenko

Dlaczego Charków?

O.I.: Jestem pisarzem miasta. A jeśli mówimy o Charkowie, to moja matka pochodzi z Bohoduchowa, który znajduje się w obwodzie charkowskim. Dla mnie Charków był pierwszym dużym miastem, pierwszą metropolią, którą zobaczyłem. Miałem może cztery lata, mieszkaliśmy już na zachodzie Ukrainy. Pewnego dnia mama przywiozła mnie do Charkowa. W tamtejszym ZOO zobaczyłem niedźwiedzia polarnego, to było dla mnie odkrycie. Charków – miasto niedźwiedzia polarnego.

Po drugie, to była stolica, powiedzmy, socjalistycznej Ukrainy – ale urok stolicy jakoś pozostał. Zawsze go czułem.

Napisanie powieści zajęło mi około 2 lat, a myślałem o niej chyba przez 15 lat. Nasz przyjaciel, pisarz Jurko Pozajak, powiedział jakieś 15-20 lat temu: „Wyobraź sobie tylko: gdyby Ukraińska Republika Ludowa przetrwała”. I zacząłem to sobie wyobrażać. Ale co innego coś sobie wyobrażać, a co innego stworzyć cały świat, który mógł istnieć, gdy Ukraina stała się silnym państwem autorytarnym – jak większość krajów Europy Wschodniej w tamtym czasie. W Ukrainie zapytano mnie, dlaczego „Charków 1938”. Odpowiedziałem, że dlatego, że był to ostatni rok przed 1939. A wszyscy rozumieją, co wydarzyło się w 1939 roku.

Ale to było rok po 1937 i kilka lat po 1933. Wiemy, co się wtedy wydarzyło. Czytając tę książkę zastanawiałam się, czy chciałabym urodzić się w Charkowie, który opisałeś. I czy w tym Charkowie i w tym autorytarnym kraju byłoby miejsce dla Ciebie i dla mnie.

O.I.: Pisałbym dla nich patriotyczne sztuki, Andrij by je tłumaczył, a wy wystawialibyście je na deskach teatru. Dlaczego nie? To ironia, oczywiście.

Dajesz Charkowowi drugą szansę i czynisz go stolicą Ukrainy. Charków rzeczywiście był stolicą – i to w najgorszym moim zdaniem czasie. To był antyukraiński, bolszewicki gest. Jestem z Charkowa, bardzo kocham moje miasto i moją rodzinę, ale uważam, że dopóki istnieje Kijów, nie może być innej stolicy Ukrainy.

O.I.: Całkowicie się zgadzam, ale powinnaś również pamiętać, że Charków, niezależnie od tego, czy jest stolicą, czy nie, jest drugim miastem Ukrainy. Przed wojną mieszkało tu ponad 2 miliony ludzi. To prawdziwa metropolia. Oczywiście, to musiał być Charków. Dla mnie cała Ukraińska SRR, którą opisałem, to Rzym w stanie upadku – i rozkwitu zarazem. Upadek i rozkwit w jednym mieście, w jednym kraju.

Zbliża się rok 1939, a Ukraina utrzymuje kontakty z Niemcami, które również są krajem autorytarnym, ale w rządzie nie ma Hitlera, jest Telman, komunistyczny przywódca totalitarny

Lubię mieszać fakty z fikcją. Telman przybywa do Charkowa na sterowcu „Hindeburg”, który jest na okładce polskiego wydania. Prawdziwy „Hindeburg” został zbudowany w Niemczech i rozbił się w Stanach Zjednoczonych. U mnie on leci na Wschód, a nie na Zachód. Takich detali jest wiele. Na przykład do Charkowa przylatują dwaj Amerykanie, Ernest Hemingway i Henry Miller, którzy byli wtedy w Europie, tyle że w Paryżu. Jest też dziewczynka o imieniu Lina, która ma 8 lat. Ukraińcy rozumieją o kim mówię, Polacy może nie muszą tego rozumieć[zapewne chodzi o Linę Wasyliwnę Kostenko, urodzoną w 1930 r. ukraińską poetkę, tłumaczkę i dysydentkę, główną przedstawicielkę grupy szistdesiatnyków (poetów lat 60.) w kulrurze ukraińskiej – red.].

Po spotkaniu wokół książki "Charków 1938" Ołeksandra Irwancia. Zdjęcie: materialy prasowe

Polskie wydanie zawiera komentarze tłumacza. To tylko kilka stron. Moim zdaniem mogłoby być ich znacznie więcej.

A.S.: Wolę zakładać, że czytelnik jest inteligentny. Kiedy piszę komentarze, staram się robić to delikatnie, zwracać uwagę na drobne szczegóły, jakby zakładając, że czytelnik się połapie. Dałem tylko kilka wskazówek. Uznałem na przykład, że naszym czytelnikom nie trzeba mówić, kto kryje się za postacią Alessandra Boiczescu z Czerniowiec, który w powieści jest sekretarzem noblistki Olgi Kobylińskiej. To jeden z komentarzy, które nie znalazły się w książce, ponieważ były zbyt oczywiste.

Jak wyglądałaby współczesna Ukraina w Twojej powieści?

O.I.: Trudno powiedzieć. 24 lutego zmienił wszystko w moim życiu. I myślę, że wszystko zmieniło się dla większości Ukraińców. Gdybym miał teraz napisać coś podobnego, byłby to zupełnie inny tekst. Pisałem tę powieść jakieś 2 lata. Myślałem o niej, rysowałem jakieś schematy: co się wydarzy, kto jest obecny w jakim miejscu. Nietrudno wymyślić ogólną fabułę, ale stworzenie całego świata to dużo pracy. To przedsięwzięcie na całe życie – mogę powiedzieć, że spędziłem nad tym 15 lat.

Książka ma dwie warstwy. Jedna jest bardziej uniwersalna, bardziej globalna, bo pojawiają się takie postaci jak Hemingway czy Ewa Braun – czyli aluzje, które będą rozpoznawalne na całym świecie. Z drugiej strony postacie ukraińskie, które się pojawiają, to pierwszorzędni pisarze, z których większość w 1938 roku niestety już nie żyła. I to może być postrzegane jako swego rodzaju przypowieść o tym, jak pięknie mogła rozwinąć się ukraińska literatura. Jednak czytelnik może nadal postrzegać tę opowieść jako uniwersalne przesłanie, ponieważ porusza ona kwestię istnienia artysty w kraju z autorytarnym reżimem. A także kwestię ukraińskiej i polskiej tożsamości. Te kwestie są uniwersalne i ważne dla nas wszystkich.

Skąd przyjechałeś do Lublina?

O.I.: Z Równego.

Prezentacja polskiego tłumaczenia "Charków 1938" (Andrija Sawenecia) Ołeksandra Irwancia. Zdjęcie: Tymofii Klubenko

Ale 24 lutego nadal mieszkałeś w Irpieniu?

O.I.: Tak. Przez dwa tygodnie byliśmy, że tak powiem, pod okupacją, chociaż nie było walk. Widziałem tylko wojskaobrony terytorialnej z kałasznikowami. Ale 8 marca, kiedy wyjeżdżaliśmy, na naszej ulicy była już bitwa. Przed mostem stały setki samochodów z powybijanymi szybami. Niektóre były rozbite, ze śladami krwi. Byłem z żoną i jej 92-letnią matką; karetka czekała na drugim moście. Zadzwoniła aktorka Rimma Ziubina i powiedziała, że ma mieszkanie w Kijowie. Zatrzymaliśmy się tam na kolejny miesiąc, balkon wychodził na Dniepr. Ogólnie Kijów w czasie wojny był ciekawym miastem. Przez kilka dni nie było żywności, potem pojawił się chleb i wszystko. Kupiłem papierosy, a potem dałem połowę z nich chłopakom na punktach kontrolnych.

Potem były Niemcy. Jak długo tam przebywałeś?

O.I.: No, prawie dwa lata. Byłem w Berlinie przez pięć miesięcy, a ostatnie pięć miesięcy mieszkałem w Bambergu, w Bawarii. Potem wróciłem do Równego. Tydzień po powrocieodebrałem telefon z Warszawy. Zaproponowali mi kolejny miesiąc pobytu w Krasnogrudzie. To nawet nie wieś, to chatka w lesie. Mieszkałem tam przez miesiąc i skończyłem swoją powieść. Naprawdę to doceniam i pamiętam, będę wdzięczny do końca życia. Wiele słyszałem o Krasnogrudzie, ale nigdy nie myślałem, że tam pojadę. To naprawdę bardzo piękne miejsce, także w kontekście Czesława Miłosza [W Krasnogrudzie, gdzie Miłosz często bywał, w Dworze Miłosza znajduje się Międzynarodowe Centrum Dialogu – red.]. Tam po jednej stronie masz Białoruś z rosyjskimi czołgami, a po drugiej granicę polsko-litewską. Uwielbiam takie ekstremalne miejsca.

Z Krasnogrudy wróciłem już do Równego. Przed wojną mieszkało w tym mieście około 220 tysięcy ludzi, teraz jest ich około 300 tysięcy. Wiele osób przyjechało ze wschodu Ukrainy – z Chersonia, Mariupola, Charkowa…

Wyobrażałeś kiedyś sobie, że wrócisz z Irpienia do Równego?

O.I.: Mógłbym to sobie wyobrazić. Ale tego, że wrócę tam przez Berlin, Bamberg i Krasnogrudę – nie mógłbym. Nikt bynie mógł.

20
хв

Wyobraź sobie, że Ukraina jest potężnym krajem

Switłana Oleszko

Przedstawiamy krótką listę najbardziej interesujących polskich filmów i seriali w globalnych serwisach streamingowych.

1. Śniegu już nigdy nie będzie (2020)

Apple TV+

Doskonały film z samokrytyką i zabawnym sarkazmem prezentujący współczesną Polskę, o przejrzystej historii i wysokiej jakości prezentacji. Piękny, filozoficzny i nieco mistyczny „Śniegu już nigdy nie będzie” pokazuje – i to jest szczególnie godne uwagi – Ukraińca z Czarnobyla, który pracuje w Polsce jako masażysta zamożnych mieszkańców warszawskiego przedmieścia. Przywozi do Warszawy własną leżankę – i udziela porad każdemu leżącemu na niej klientowi, przynosząc ulgę nie tylko jego ciału. Cichy, łagodny i skryty bohater intryguje zarówno pozostałych bohaterów, jak widzów, nasuwając pytanie, kim tak naprawdę jest. I to właśnie sprawia, że film jest tak wciągający. Nic dziwnego, że został zgłoszony przez Polskę jako kandydat do Oscara. Bo wbrew temu, co napisała Małgorzata Szumowska, „Śniegu już nigdy nie będzie” to nie jest film skandalizujący, ale po prostu piękny.

2. Najmro: Kocha, kradnie, szanuje (2024)

Netflix

„Najmro…” opowiada o Zdzisławie Najmrodzkim, który był legendą Warszawy końca głodnych i bosych lat 80., kiedy zdobycie nawet papieru toaletowego wydawało się czystym szczęściem (ale Najmro potrafił zdobyć wszystko). Debiutancki film Mateusza Rakowicza z powodzeniem pokazuje wszystko to, co kino pokazywać powinno. Realia wydarzeń, o których mowa, odtworzono z dbałością o najdrobniejsze szczegóły, a wszystko tonie w beżowej poświacie, sugerującej powrót do przeszłości. Fabuła tej komedii kryminalnej napędzana jest działaniami sprytnego oszusta – i cechami jego charakteru. Zresztą to właśnie temperament bohatera skłonił twórców do sięgnięcia po tę historyczną postać: Najmrodzki aż 29 razy wywodził w pole policję i wymiar sprawiedliwości, a to wyskakując przez okno podczas procesu, a to uciekając przed całym tłumem policjantów na giełdzie samochodowej, a to tajemniczo znikając z więzienia... Dobrze nakręcony film – i dobra rozrywka.

3. Wataha (2014)

HBO Polska/MAX/MEGOGO*

Pierwszy serial nakręcony przez polski oddział amerykańskiego serwisu streamingowego HBO. 3 sezony „Watahy” to także po części opowieść o Ukrainie – bo traktuje o polskich funkcjonariuszach straży granicznej i policji, zajmujących się zapobieganiem przemytowi i walczących z mafią. Pilnują ukraińsko-polskiej granicy z jej nielegalnym przemytem alkoholu i papierosów, handlem narkotykami i ludźmi. Ukraińcy są obecni i w fabule (dobre role Jakiwa Tkaczenki, Roba Feldmana, Dmytro Sowy), i w ścieżce dźwiękowej (Maria Jurczyszyn-Kulyk z zespołu Tołhaje). W ten czy inny sposób w intrygę wplątują się też Rosjanie (szefem mafii jest Rosjanin), a jeden z Polaków wspomina, mówiąc o Ukraińcach: „Oni walczą z małymi zielonymi ludzikami, a wy ich atakujecie”. To coś więcej niż zbrodnia. To polityka.

*Amerykański kanał kablowy HBO i usługa streamingowa HBO Max oficjalnie nie działają w Ukrainie, więc ukraińskie usługi OTT współpracują z licencjobiorcami, którzy mają prawa do ich treści. W ramach umowy ukraiński serwis Megogo ma dostęp do pełnej biblioteki HBO.

4. Ślepnąc od świateł (2018)

HBO Europa/HBO Polska

Głęboki wgląd w przestępczy świat dilerów narkotykowych w Polsce. Dzięki reżyserowi Krzysztofowi Skonecznemu oglądamy żywy, barwny i krwawy obraz świata nocnych klubów i gangsterskich porachunków, w którego centrum jest Kuba, pochodzący z ukraińskiej Prypeci młody diler narkotykowy (Kamil Nożyński). Kiedyś był całkiem normalnym chłopakiem, miał dziewczynę i dużo podróżował. Teraz miota się w świecie brutalnej przemocy bez większej nadziei na oswobodzenie. Balansując między szumowinami i mordercami, marzy o wyjeździe do Argentyny. Czy mu się uda?

5. Znachor (2023)

Netflix

Dramat zbudowany na z pietyzmem dopracowanym tle historycznym. To już trzecia ekranizacja klasycznej polskiej powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza pod tym samym tytułem. Druga, wyreżyserowana przez Jerzego Hoffmana w 1981 roku, była prawdziwym hitem kasowym – tylko w Polsce obejrzało ją prawie 6 milionów widzów.

W nowej wersji aktorzy są bardziej wyluzowani, a historia profesora chirurgii Rafała Wilczura pokazana jest bardziej dynamicznie i sprawnie. Fabularnie niewiele się nie zmieniło: najpierw od profesora odchodzi żona, rozczarowana tym, że postanowił więcej czasu spędzać w pracy niż z rodziną, potem napaść ulicznych bandziorów odbiera lekarzowi pamięć – i całe dotychczasowe życie.

Zdjęcia: materiały prasowe

20
хв

Gdzie i jakie polskie filmy i seriale warto obejrzeć: Top 5

Jarosław Pidhora

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Nasze drzewo życia wyrośnie na polach minowych

Ексклюзив
20
хв

Malta Festival 2024: kobiety, Ukraina, wojna. For love!

Ексклюзив
20
хв

Primabalerina Anastazja Szewczenko: W moim teatrze czuję się bezpiecznie, czuję się chroniona

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress