
Jaryna Matwijiw
Ukraińska dziennikarka, prowadząca programy telewizyjne, autorka programów analitycznych, pasjonatka pracy w mediach. Po ślubie w 2021 roku zamieszkała w województwie podkarpackim. We Lwowie pracowała min w gazecie „Postup”, lwowskim oddziale ukraińskiej telewizji państwowej, telewizji NTA, telewizji 5 kanał, telewizji Espreso. Była autorką programu publicystycznego „Informacyjny Wieczór-Lwów” w telewizji „5 kanał”. Z wyróżnieniem ukończyła studia magisterskie z zakresu dziennikarstwa na Lwowskim Uniwersytecie Państwowym im. Iwana Franka. Uczyła się także w szkole językowej Instytutu Dantego w Rzymie. Po zamieszkaniu w Polsce dalej zajmuje się dziennikarstwem. Jej życiowe motto: Rób cos dobrego dla Ukrainy tam gdzie jesteś. Rób dobrze to co umiesz. Kochaj życie i ludzi.
Publikacje
Ihor Florko jest jednym z pięciu „Aniołów Instytuckiej”. Tak Ukraińcy nazwali pięciu odważnych mężczyzn, którzy 20 lutego 2014 r. ratowali rannych na ulicy Instytuckiej w Kijowie spod ostrzału snajperów. Po wydarzeniach na Majdanie wszyscy poszli na front. Ihor Florko nadal broni Ukrainy w brygadzie „Azow”, wspiera też swoich kolegów weteranów. Wraz z jednym ze swych towarzyszy broni stworzył sieć kawiarni dla weteranów o nazwie „Kawa Militari” we Lwowie. To miejsce spotkań cywilów i weteranów.
Nieśliśmy rannych i zabitych na rękach i tarczach
Jaryna Matwijiw: Podczas straszliwej strzelaniny 20 lutego 2014 r. Ty i Twoi towarzysze wynosiliście rannych w krzyżowym ogniu snajperów...
Ihor Florko: Przed Majdanem byliśmy przyjaciółmi, sąsiadami, studentami lwowskich uczelni. Andrij Sedler, Mykoła Prytuła, Pawło Diokin, Ihor Hałuszka i ja razem poszliśmy na Majdan. Razem poszliśmy na ulicę Instytucką. Razem przetrwaliśmy.

Przyjechaliśmy na Majdan rano 19 lutego, budynek związków zawodowych już płonął. W naszym kierunku oddziały Berkutu rzucały granaty hukowe, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. 20 lutego około 9 rano przybiegli jacyś faceci i powiedzieli, że Berkut wycofuje się z kierunku pałacu Październikowego na Instytuckiej [Międzynarodowe Centrum Kultury i Sztuku – red.]. To było bardzo dziwne.
Ludzie stojący na Majdanie zobaczyli, że droga jest pusta, na barykadzie nie ma już sił bezpieczeństwa, więc zaczęli wchodzić na ten plac. Snajperzy otworzyli ogień z kilku punktów jednocześnie: z Październikowego, z hotelu Ukraina i z ulicy Instytuckiej. My poszliśmy na Instytucką. Mieliśmy śmieszny sprzęt przeciw kulom: nakolanniki hokejowe, kaski sportowe i jedną tarczę. Tylko ja miałem kamizelkę kuloodporną.
Pod ostrzałem na Instytuckiej aktywiści zaczęli grupować się w tzw. żółwia: pięć lub sześć osób, osłoniętych tarczami domowej roboty, stopniowo przesuwało się do przodu. Pierwszego „żółwia” snajperzy rozstrzelali na naszych oczach. Pobiegłem do tych ludzi, na drugą stronę ulicy, i razem z innym chłopakiem odciągnęliśmy pierwszego rannego. To był Serhij Trapezun, nauczyciel chemii, postrzelony w obie nogi. Do dziś jesteśmy przyjaciółmi. Jego żona, Oksana, pomaga mi czasem przypomnieć sobie szczegóły wydarzeń tamtego dnia, których nie pamiętam.

Zanieśliśmy rannych i zabitych do hotelu Ukraina, gdzie znajdował się punkt medyczny. Zabitych kładziono na podłodze i przykrywano białym płótnem. Nie mieliśmy noszy, więc wynosiliśmy rannych na rękach i na tarczach, których ludzie używali do osłaniania się przed kulami.
Podobno uratowaliście wtedy wiele osób. Ile dokładnie?
Nie wiem, nie pamiętam wszystkich szczegółów tamtego dnia. Większość wydarzeń z tych kilku godzin na Instytuckiej i później po prostu zatarło się w mojej pamięci Dwa lata po strzelaninie przypadkowo zobaczyłem zdjęcie, na którym widać, jak pomagam wynosić rannego w nogę Jurija Krawczuka – tego, który dzień wcześniej wyciągał ze mną Serhija Trapezuna. Patrzyłem na to zdjęcie i zdałem sobie sprawę, że nic nie pamiętam!
Pamiętam za to, że po jednej stronie Instytuckiej była barykada, a po drugiej stacja metra Chreszczatyk, jakieś drzewa – i tam szli faceci, do których strzelano. Wydawało ci się, że jeśli jesteś za drzewem, jesteś bezpieczniejszy, a kiedy przebiegasz przez ulicę, trafiasz pod ostrzał. Przejście przez drogę było dla mnie najbardziej stresujące. Powtarzałem sobie: „Nie teraz, nie teraz”. Ale te drzewa nie pomogły wielu ludziom.
Każdego 20 lutego oglądam wideo z tamtych wydarzeń, by przypomnieć sobie, jak bardzo to wszystko boli. To nie są uczucia, o których trzeba zapomnieć, wymazać je z pamięci
W tym przypadku jest odwrotnie: musisz pamiętać, bo tam byłeś. Nie możesz zapomnieć o cenie, jaką chłopaki zapłacili za to, że mamy teraz Ukrainę, możliwość walki o nią.
.jpg)
Czy wszyscy z Was, pięciu „Aniołów z Instytutskiej”, zostali żołnierzami?
Tak. Ihor Hałuszka poszedł na wojnę zaraz po Majdanie, a Mykoła Prytuła i ja dołączyliśmy w 2015 roku. Skończyłem studia, a następnie pojechałem do Kijowa i złożyłem podanie o przyjęcie do pułku „Azow”. Ihor Hałuszka został poważnie ranny w głowę na froncie, nauczył się chodzić, przeszedł wszystkie etapy rehabilitacji, wziął udział w Igrzyskach Niepokonanych, a teraz pracuje jako instruktor.
Przed inwazją tylko Pawło Diokin i Andrij Sedler nie byli na froncie. Dołączyli w 2022 roku. Gdyby wojna na pełną skalę wybuchła w 2014 roku, zaraz po Majdanie, nie mielibyśmy szans na obronienie Ukrainy. Od ATO [Operacja Antyterrorystyczna na wschodzie Ukrainy przeciw wspieranym przez Rosję separatystom z obwodów donieckiego i ługańskiego, prowadzona w latach 2014-2018 – red.] do 2022 roku mieliśmy możliwość przygotowania personelu do działań bojowych. ATO w Donbasie wyszkoliła oficerów, sierżantów i żołnierzy.
Wykorzystaliśmy te lata. Początkowo walczyłem w ramach „Azowa” w sektorze mariupolskim. Po inwazji w 2022 r., kiedy z powodu bombardowań nie można było już dostać się do Mariupola, zostałem artylerzystą w 80. brygadzie desantowo-szturmowej, walczyłem w kontrofensywie. W 2023 roku wróciłem do brygady „Azow”.
Gdzie zrobiono to zdjęcie, na którym stoisz z torbą chipsów na tle wyrzutni rakiet?
Na obrzeżach Sołedaru w 2022 roku, gdy walczyłem w 80. brygadzie. Ale to nie jest zdjęcie, to nie inscenizacja. To kadr z filmu wideo. Filmowaliśmy naszą pracę każdego dnia, o ile było bezpiecznie i wróg nie był w stanie nas namierzyć. Chcieliśmy pokazać, jak fajnie być artylerzystą, żeby inni wstąpili do Sił Zbrojnych Ukrainy. Chcieliśmy pokazać, że nie trzeba litować się nad ukraińską armią. Że ma być szacunek, a nie litość.

Jeszcze w 2019 roku Bachmut był bardzo ładnym miastem, przytulnym, takim trochę nietypowym dla Donbasu. A kiedy byłem tam w 2022 roku, miasto było całkowicie puste, z przygnębiającą atmosferą.
Na tych obszarach Donbasu, gdzie wojna zaczęła się w 2014 r., ludzie byli obojętni i przyzwyczajeni do wojny. W większości nie patrzyli ci w oczy, nie pozdrawiali cię. Ich stosunek do ukraińskiego obrońcy wahał się od wrogiego do obojętnego.
Na terytoriach obwodu charkowskiego, które wyzwoliliśmy, ludzie byli zupełnie inni. Podczas kontrofensywy charkowskiej cieszyli się z wyzwolenia, podchodzili do nas i dziękowali. Dla nich byliśmy prawdziwymi obrońcami.
Jakie jest dla Ciebie najbardziej bolesne wspomnienie z wojny?
Przed inwazją była to śmierć mojego towarzysza, Dmytro Prohły, ze znakiem wywoławczym „Krugłyj”. A potem utrata Jurija Rufa, mojego druha, żołnierza, lwowskiego poety. Dwie straty, z którymi bardzo trudno mi było się pogodzić.
Albo jesteś w armii, albo dla armii
Jesteśmy w kawiarni „Kawa Militari”, którą otworzyłeś, by wspierać weteranów we Lwowie. Na stole stoją malowane wazony wykonane ze zużytych pocisków artyleryjskich...
Pomalowała je Daria, wolontariuszka i artystka z Równego.
Jak wpadliście na pomysł jej otwarcia?
W 2017 roku byliśmy na linii frontu z wolontariuszami z Prawego Sektora, którzy nie mieli żadnego wsparcia finansowego i wszystko robili na własną rękę: pracowali i walczyli w tym samym czasie. Razem z moim towarzyszem Rostysławem Hryćkiwem chcieliśmy spełnić dobry uczynek: zebrać dla nich amunicję, której mieli za mało. Żołnierzom „Azowa” wypłacano żołd, więc zebraliśmy amunicję dla trzech batalionów i zawieźliśmy ją Prawemu Sektorowi.

Lubiliśmy pomagać naszym braciom. Zasugerowałem Rostysławowi, żebyśmy zaoszczędzone pieniądze przeznaczyli na zakup samochodu dla tej jednostki. Rostysław słusznie zauważył, że to nie będzie ostatnia rzecz, jaką moglibyśmy dla nich zrobić. Powiedziałł, że znajdzie sposób, by regularnie im pomagać. Trzeba więc było założyć własny biznes.
Rostyk zwrócił uwagę na „Veterano Coffee”, biznes, który jeszcze w wolnym Mariupolu prowadził Ołeksij Kelt, towarzysz broni z „Azowa”. To było jakieś 10 kawiarni z kawą na wynos. Chcieliśmy kupić od niego franczyzę, ale jej nie miał.
Odbyłem więc staż w różnych kawiarniach w Mariupolu, by się dowiedzieć, jak coś takiego działa.
Potem pojechałem do Kijowa, by odwiedzić Wołodymyra Szewczenkę, człowieka, który stworzył „Veterano Coffee” w Ukrainie. Spotkał się ze mną tylko dlatego, że obaj mamy przeszłość wojskową. Spędził ze mną cały dzień, ucząc mnie i opowiadając, jak to się robi. Teraz ja będę pomagał innym weteranom uczyć się podstaw biznesu, jeśli zechcą założyć własne firmy i serwować kawę. Zamierzałem wyjechać za granicę, żeby zarobić kapitał początkowy na mój biznes, miałem już nawet gotowe dokumenty. Poznałem też kilku chłopaków z Kijowa, którzy byli zainteresowani otwarciem kawiarni we Lwowie. Pierwszą lwowską kawiarnię otworzyliśmy pod franczyzą weteranów wojskowych z Kijowa. Pracowaliśmy razem przez jakiś czas, po czym uścisnęliśmy sobie dłonie i rozeszliśmy się.

Gdy zaczęła się rosyjska inwazja, kawiarnia została zamknięta, bo pracujący w niej weterani poszli na wojnę.
Latem 2022 r. ponownie otworzyliśmy kawiarnię we Lwowie, ale już w innym miejscu. Podczas wielkiego otwarcia „Kawa Militaria” pod nogi naszych gości rzuciliśmy rosyjską flagę. Obecnie w mieście działają trzy nasze kawiarnie.
Jaka filozofia stoi za „Kawa Militaria”? Spotykanie się weteranów i cywilów przy filiżance kawy?
Tak. Chcielibyśmy również dać przykład innym weteranom, którzy po wojnie zamierzają założyć własny biznes. Raz w miesiącu zbieramy fundusze ze sprzedaży kawy i przekazujemy je różnym jednostkom, dołączamy też do innych zbiórek. Sprzedawaliśmy pocztówki artystki Ołenki Liberti, która stworzyła serię obrazów poświęconych wydarzeniom w Azowstali. Dochód z pocztówek poszedł na zakup paczek z pierwszą pomocą dla chłopaków powracających z niewoli. Sponsorowaliśmy również kampanię krwiodawstwa „Twoja krew ratuje życie” – częstowaliśmy krwiodawców kawą i pysznym jedzeniem. Nasze kawiarnie będą sprzedawać książki napisane przez żołnierzy, zwłaszcza zbiory wierszy naszego poległego towarzysza broni i poety Jurija Rufa. Można też u nas odebrać certyfikaty na spotkania z przedstawicielami firm weteranów we Lwowie.
Jak powinny wyglądać spotkania cywilów i weteranami?
Albo jesteś w siłach zbrojnych, albo dla sił zbrojnych. Jeśli jest to spotkanie między weteranem a cywilem, wojskowy powinien widzieć, że robisz coś na rzecz zwycięstwa. To wszystko. Musisz być w kontekście tego, co dzieje się w kraju. Musisz być zaangażowany w wojnę przynajmniej zdalnie. Bo ktoś płaci najwyższą cenę za to, że masz tutaj spokój.
Zdjęcia z prywatnego archiwum
„Każdego 20 lutego oglądam wideo z tamtych wydarzeń, by przypomnieć sobie, jak bardzo to boli”. W Dniu Bohaterów Niebiańskiej Sotni rozmawiamy z Ihorem Florko, który 11 lat temu, jako 17-letni chłopak, wyciągał rannych spod kul na kijowskim Majdanie

Moda przełamuje bariery
— Postanowiliśmy pogłębić naszą współpracę z bohaterami wojny rosyjsko-ukraińskiej i dostosowaliśmy nową kolekcję do potrzeb mężczyzn noszących protezy. Na przykład rękawy kurtki można zdjąć za pomocą niewidocznego zapięcia, a na wewnętrznych szwach bocznych spodni znajdują się również zapięcia, które pomagają weteranowi szybko założyć lub zdjąć protezę" - wyjaśnia Andreas Bilous.
— "Tworząc tę kolekcję, ponownie czerpaliśmy inspirację z kultury ukraińskiej, w szczególności opieraliśmy się na osiągnięciach elity kulturalnej lat 20. i 30. XX wieku ("Rozstrzelane odrodzeniel"). Tradycyjnie, głównym przedmiotem naszych badań czynimy klasyczny garnitur, demonstrując niekonwencjonalne podejście do tego elementu męskiej garderoby.
Przykładowo, asymetryczne ułożenie szwów na przodzie marynarki może sugerować jej zmechacony wygląd. Czarne i czerwone obrazy odnoszą się do czasów cenzury i wojen, podczas gdy jasne kolory przywołują niezależność i wolność.

— Od ponad roku pracujesz z weteranami, którzy mają protezy nóg i rąk. Opowiedz nam o tym doświadczeniu. Jak szukaliście modeli i czego nauczyliście się dzięki tej współpracy?
To dla nas głęboko emocjonalne doświadczenie. Chcieliśmy pokazać, że siła, odwaga i piękno istnieją nawet w najtrudniejszych okolicznościach. Modeli weteranów szukaliśmy za pośrednictwem organizacji pozarządowych, w szczególności Revived Soldiers ("Ożywieni Żołnierze"). Bardzo pomogła nam również ukraińska prezenterka telewizyjna Solomiya Vitvitska, z którą łączy nas wieloletnia przyjaźń i która pomaga wojsku od 2014 roku.
Każdy z żołnierzy, którzy stali się naszymi modelami na wybiegu, ma własną historię i ważne było dla nas, aby opowiedzieć ją za pomocą obrazu. Na przykład Dmytro Tereshchenko zaciągnął się do obrony terytorialnej drugiego dnia wojny, kiedy był 18-letnim studentem.
Został ranny, a z powodu długiej ewakuacji lekarze nie byli w stanie uratować jego nogi. Dmitriy był zawodowym bokserem przez wiele lat i zasłużył na swój przydomek Champion.
Po amputacji nadal uprawia sport. W USA Dmytro zdobył siedem złotych medali na najważniejszych zawodach sił powietrznych. W grudniu 2024 r. został mistrzem świata na Ocean Man International w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
Artem Moroz przebiegł Maraton Bostoński kilka miesięcy po wszczepieniu protezy i nie opuścił służby. Oleksandr Kungurov dodał taniec latynoamerykański do swojego hobby po założeniu protezy. Maksym Yermokhin postanowił pomagać innym weteranom i obecnie pracuje dla organizacji pozarządowej Space of Opportunities. Mykola Levkun został zaproszony jako aktor do Teatru Weteranów, gdzie obecnie występuje w sztuce "Military Mum".
Nie tylko tworzyliśmy ubrania, pracowaliśmy z żołnierzami nad tym, jak się czują.
I widzieliśmy, jak ci ludzie zmieniają się na wybiegu, jak przechodzą od niepewności do dumy z siebie
To dowodzi, że takie projekty powinny być regularne. Umożliwiają żołnierzom odnalezienie się w nowych rolach, a także pomagają zmienić ich postrzeganie w społeczeństwie.
— W zeszłym roku Twój pokaz zaczął się od tego, co przeraża wielu: jedna z modelek przed wszystkimi zdjęła i założyła protezę na oczach wszystkich. Czy moda naprawdę jest w stanie zmienić nastawienie społeczeństwa do takich rzeczy?
— Jak najbardziej. Moda jest potężnym narzędziem wpływu. Taki gest pomaga przełamać bariery w podejściu do osób z niepełnosprawnością. Mówi: "Są tak samo silni i piękni jak każdy inny. Weterani są bohaterami i chcemy, aby tak się czuli nie tylko na polu bitwy, ale także w życiu cywilnym. Dla wielu jest to sygnał, że w dzisiejszym świecie, nawet po stracie, można nadal żyć, być pewnym siebie i pięknym.

Wojna generuje zapotrzebowanie na ascetyczny styl
Jak wojna wpływa na projektowanie mody w ogóle?
— Z jednej strony nacisk został przesunięty na funkcjonalność i praktyczność.
Ludzie szukają ubrań, które są wygodne, wielofunkcyjne i łatwo dostosowują się do różnych warunków - takich jak szybkie poruszanie się lub noszenie przez długi czas. Wpłynęło to na krój: dodajemy więcej kieszeni, wybieramy mocniejsze tkaniny, używamy elementów odzieży wojskowej, ale prezentujemy je w nowoczesnej interpretacji.
Z drugiej strony wojna rodzi również potrzebę symboliki. Więcej szczegółów pojawia się w naszych kolekcjach, które przypominają tożsamość. Na przykład elementy narodowe, zaprojektowane w minimalistycznym stylu.
— Czy zauważasz, że ludzie zaczęli skłaniać się ku bardziej ascetycznemu krojowi, czy wręcz przeciwnie, szukają piękna i jasności, które kontrastują z okropną rzeczywistością?
Widzimy oba trendy i są one bardzo interesujące. Wiele osób skłania się ku najprostszym, najbardziej zwięzłym formom. Jest to nie tylko kwestia wygody, ale także odzwierciedlenie nastroju społeczeństwa.
Asceza staje się sposobem na skupienie się na istocie. Równoległym trendem jest kontrast z rzeczywistością. Ludzie szukają jasności i piękna, aby zrekompensować ciemne strony życia.
Inspirują się odważnymi kolorami, elementami dekoracyjnymi i niekonwencjonalnymi sylwetkami. Takie ubrania są zarówno ucieczką od rzeczywistości, jak i wyrazem nadziei na lepszą przyszłość.
— Męski garnitur kosztuje 10-20 tysięcy hrywien, podobo ze względu na jakość i dodatkowe usługi. Na przykład oferujecie dożywotnią gwarancję - swoją drogą, co to oznacza?
— Oznacza to, że nie tylko sprzedajemy garnitur, ale oferujemy usługę, która towarzyszy klientowi przez cały czas użytkowania produktu. Obejmuje to naprawy, jeśli coś stanie się z tkaniną lub akcesoriami, a także adaptację ubrań w przypadku zmiany sylwetki.

— Jakie wyzwania stoją teraz przed ukraińskimi projektantami?
Przede wszystkim jest to adaptacja do warunków wojennych. Trudności z dostawami materiałów, produkcją i współpracą z kontrahentami, bo wielu specjalistów poszło na front. Kiedy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, zamknęliśmy nasz butik w Charkowie. Kwestia znalezienia klientów na rynku międzynarodowym również stała się istotna.
Drugim wyzwaniem jest utrzymanie unikalnego tonu. Ukraińscy projektanci mają teraz ogromną szansę na zaprezentowanie naszej kultury światu, ale konkurencja jest ogromna i trzeba zaoferować coś naprawdę wyjątkowego.
— Covid, wojna... Jak rozwijac biznes w takich warunkach?
— Dzięki elastyczności. Podczas pandemii skupiliśmy się na wygodnej odzieży, ponieważ zmienił się styl życia ludzi.
W 2018 roku otworzyliśmy nasz pierwszy showroom we Lwowie, a dwa lata później uruchomiliśmy pierwszą produkcję. A wszystko to w środku Covidu, kiedy wydarzenia publiczne zostały ograniczone z powodu koronawirusa. Otworzyliśmy butiki w Kijowie, Charkowie, Odessie, Lwowie i uruchomiliśmy linię casual.
W warunkach wojny skupiliśmy się na ubraniach, które niosą sens i nadzieję: chodzi o elementy patriotyczne, praktyczność i jakość, która inspiruje nawet w trudnych czasach

Podczas wojny prezentowaliście swoje ubrania na tygodniach mody w Londynie, Barcelonie i Mediolanie. Jak Europa postrzegała Ukraińców?
— Z wielkim zainteresowaniem. Dla nich Ukraina to kraj odważnych i utalentowanych ludzi, a nasze kolekcje tylko potwierdziły ten wizerunek.
Nie tylko prezentowaliśmy ubrania, ale podkreślaliśmy naszą bogatą historię i kulturę. Z ukraińskimi motywami, ale w ich dyskretnej, minimalistycznej interpretacji. Jednocześnie jest to nowoczesna odzież męska, która równoważy praktyczność i elegancję.
To wywołało rezonans. W ciągu dwóch lat nasze kolekcje były już dwukrotnie prezentowane na London Fashion Week, uczestniczyliśmy w Barcelona Bridal Fashion Week i Milan Bridal White Fashion Show. Nawiasem mówiąc, na wszystkich tych wydarzeniach jesteśmy pierwszą i jak dotąd jedyną ukraińską marką odzieży męskiej. Wiele osób twierdzi, że nasze ubrania są "o emocjach i charakterze", i to właśnie odróżnia nas od innych.
W przyszłości planujemy wprowadzić kolekcje kapsułowe, które będą specjalnie dostosowane do konkretnych rynków uwzględniając ich cechy kulturowe i styl życia.
— Mówi się, że waszymi klientami są gwiazdy światowego formatu. Czy możesz wymienić którąś z nich? ó
— Na przykład hollywoodzki aktor Tom Holland, znany z roli Spidermana. Jego stylista poprosił go o dwie klasyczne stylizacje i zebrał świetne opinie, zwłaszcza na temat koszuli. Gwiazdy na tym poziomie zazwyczaj nie ujawniają swoich planów, więc czekamy, aby zobaczyć, gdzie i kiedy Tom pojawi się w naszych garniturach.
Współpracujemy również z Samuelem Arnoldem, gwiazdą serialu Emily in Paris. W zeszłym roku pojawił się już w naszej stylizacji na otwarciu Formuły 1 we Francji. Nosił również nasz strój dla francuskiego magazynu. Inne gwiazdy to Daniel Francis, gwiazda trzeciego sezonu serialu
"The Bridgertons". Dwukrotnie wystąpił w stylizacjach Andreasa Moskina - na premierze serialu i na imprezie Vogue. A także Owain Arthur, bohater serialu Władca Pierścieni.

Czym zagraniczny konsument różni się od ukraińskiego?
— Zagraniczni konsumenci są często bardziej konserwatywni w wyborze ubrań, ale jednocześnie są gotowi zainwestować w jakość i wyjątkowość. Ukraiński konsument jest emocjonalny. Szuka nowości, eksperymentuje ze stylami i jest bardziej otwarty na kreatywne rozwiązania.
Obecnie współpracujemy z kilkoma sklepami koncepcyjnymi w Europie, w tym we Francji, Niemczech, na Litwie, w Rumunii, a nawet w Brazylii. Uruchamiamy również własny stoisko w międzynarodowym centrum handlowym, co będzie kolejnym ważnym krokiem dla naszej marki.
Czy planujecie wejść na polski rynek?
— Tak, Polska jest krajem, w którym ukraińska kultura i produkty są już dobrze odbierane, a moda męska z naciskiem na styl i jakość jest bardzo poszukiwana. Od kilku lat aktywnie współpracujemy z salonem odzieży wizytowej Alette Ewelina Dec w Rzeszowie. A na początku wojny na pełną skalę bardzo wspierali nas partnerzy z salonu sukien ślubnych Najna w Łodzi.
W maju weźmiemy udział w BRIDAL FASHION WARSAW 2025. Naszym zadaniem jest nie tylko sprzedawać, ale opowiadać historię poprzez ubrania, a Polska jest do tego ważną platformą.

Wsparcie to nie tylko finanse
— Szyjesz ubrania dla mężczyzn, którzy nie są biedni, a jednocześnie od wielu lat pracujesz jako wolontariusz pomagając bezdomnym we Lwowie.
- Pomaganie bezdomnym pozwoliło mi spojrzeć na świat z innej perspektywy i zrozumieć, że wsparcie to nie tylko finanse. Pomagaliśmy z jedzeniem i ubraniami, ale najważniejsza była komunikacja. Ludzie na ulicach często czują się niewidzialni. Słuchanie ich i traktowanie z szacunkiem zmienia ich życie.
To doświadczenie nauczyło mnie, jak łączyć światy: pracować w haute couture i być blisko spraw społecznych.
To pozwala tworzyć ubrania, które mają nie tylko wartość estetyczną, ale także etyczną.
- Jakie inicjatywy społeczne wspierasz teraz?
- Od 2022 roku Andreas Moskin wspiera również organizację charytatywną Sant'Egidio, przekazując ubrania naszej marki na potrzeby wewnętrznie przesiedlonych obywateli.
W 2023 roku pomogliśmy reżyserowi filmu "The House of Rocks" wybrać garnitur na ceremonię "Oscarów" i zainteresowaliśmy się jego filmem o sierocińcu w Łysyczańsku. Ostatecznie chcieliśmy zaangażować się w pomoc dzieciom i postanowiliśmy nawiązać współpracę z Fundacją Children's Voices i uruchomić projekt charytatywny, aby zwrócić uwagę na tych, którzy najbardziej ucierpieli podczas wojny.

Stworzyliśmy charytatywne chusteczki z oryginalnymi rysunkami, stworzonymi przez dzieci z fundacji. Wykorzystaliśmy 50 procent wpływów ze sprzedaży chust na zakup rzeczy dla dzieci. Jesienią tego samego roku zaczęliśmy również przekazywać 7 proc. z każdej sprzedanej rzeczy na rozminowywanie kraju. Udało nam się zebrać około 200 tysięcy hrywien.
W lipcu 2024 roku uruchomiliśmy charytatywną kolekcję klasycznych garniturów o nazwie Monolit. Każdy garnitur w kolekcji symbolizuje inny region Ukrainy. Jednocześnie kolekcja ma bardzo konkretny cel - zebranie miliona hrywien ze sprzedaży na odbudowę szkół i organizację schronisk za pośrednictwem UNITED24.
Dodaliśmy do tej kolekcji specjalne akcesorium. Jest to broszka w kształcie ukraińskiego trójzębu. Wykonana jest z łusek po pociskach wroga, co jest dla nas symboliczne
Dosłownie i przenośnie przekształcamy artefakty wojny w symbole naszego zwycięstwa
To opowieść o naszej wrodzonej potrzebie pokoju, wolności, niezależności i harmonii.

Zdjęcia: Andreas Moskin
Ich ubrania można zobaczyć nie tylko na prezydencie Wołodymyrze Zełenskim, aktorach z "Emily in Paris", Spider-Manie i innych celebrytach. Projektanci marki Andreas Moskin jako pierwsi w Ukrainie i na świecie stworzyli ubrania dla weteranów wojennych z protezami. W 2024 roku, podczas Ukraińskiego Tygodnia Mody, Andreas Bilous i Andrey Moskin po raz pierwszy w historii wprowadzili na wybieg modelki z protezami.

Iryna Fedorenko – „Semira” jest ukraińską artystką z Mariupola. W ciągu ostatnich trzech lat zorganizowała około 60 wystaw w galeriach i muzeach w Ukrainie, Europie, Stanach Zjednoczonych i Chinach. Jej prace były wystawiane na aukcjach sztuki współczesnej w Londynie i Nowym Jorku, a także w Radzie Najwyższej Ukrainy. Niektóre znajdują się też w prywatnych kolekcjach, w tym dyrektora Muzeum Sztuki Nowoczesnej Andy'ego Warhola i rodziny Warholów.
W grudniu 2019 roku na aukcji charytatywnej „Tabletki” dzieło Iryny, „Skarbonka Rockefellera”, zostało sprzedane za 800 tysięcy hrywien [ok. 80 tys. zł]. Te pieniądze przeznaczyła na sprzęt dla dziecięcego szpitala onkologicznego. W ciągu ostatnich dwóch lat zebrała ponad milion hrywien na cele charytatywne.

Obraz na niemieckim banknocie
– Pomysł namalowania serii obrazów pt. „Dzieci wojny” narodził się zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji, gdy przeprowadziłam się z Ukrainy do Monachium – mówi Iryna. – Pierwsze miesiące były najtrudniejsze. Kiedy uświadomiłam sobie, co się stało, to był mój emocjonalny szczyt. Malowanie stało się sposobem na ucieczkę od stresu, chciałam przenieść swoje myśli i uczucia na płótno. Nie malowałam konkretnych dzieci, każde z nas jest na tych obrazach. To mój sposób komunikowania się ze światem.
Każdy z nas jest w głębi serca dzieckiem i każdy może zobaczyć na tych obrazach emocje, których doświadczał: strach, miłość, zagubienie, nadzieję... Jedna z prac powstała na Wielkanoc. Twarz na niej jest w radosnych kolorach, z nadzieją na świetlaną przyszłość.
Dorośli mogą ukrywać swoje uczucia, zamykać się w sobie. Ale twarze dzieci to otwarte emocje, czystość i bezpośredni przekaz
Jaryna Matwijiw: – Europejczycy poczuli siłę emocji w Pani obrazach. Właśnie zdecydowano, że jeden z nich z ozdobi niemiecki banknot 50 euro. Jak wyglądała selekcja?
Iryna Fedorenko: – Zanim ten obraz został wybrany, miałam już wiele wystaw na świecie. Od marca 2022 r. prezentowałam swoje obrazy w mediach społecznościowych i szybko stały się popularne. Zagraniczni dziennikarze ilustrowali nimi artykuły o wydarzeniach w Ukrainie, a nawet w Ameryce Łacińskiej. Miały ogromną liczbę wyświetleń. W maju odbyły się pierwsze wystawy w Europie, na których pokazano moje „Dzieci wojny” – m.in. w Niemczech, Włoszech (m.in. na biennale w Wenecji) i Belgii. Niektóre z obrazów wciąż podróżują, a ja nie widziałam ich od kilku lat.

Obraz, który znajdzie się na banknocie 50 euro, był pokazywany na co najmniej 30 wystawach. Na jednej z nich, w Niemczech, spotkał się ze szczególną uwagą. Potem dostałam e-mail z informacją: „Twój obraz został wybrany do emisji na banknocie w 2025 r.”.
To nie są ogólnoeuropejskie euro, tylko tzw. regionalne pieniądze. Mogą być używane do dokonywania zakupów na rynku niemieckim, lecz ich wartość jest znacznie wyższa od nominalnej. To będzie emisja limitowana – kolekcjonerzy natychmiast wykupują takie pieniądze.
Ten sam obraz zdobi okładkę książki o Ukrainie, napisanej przez Edoardo Crisafulliego, dyrektora Włoskiego Instytutu Kultury.
Ambasadorka miasta, które zabiła wojna
Czy dramat Mariupola jest Pani osobistym dramatem?
Tak. Mariupol to moje rodzinne miasto. Tam dorastałam, tam ukończyłam szkołę, pierwszy uniwersytet i studia podyplomowe. Wszyscy moi krewni pochodzą z Mariupola, pozostało tam wielu moich przyjaciół, koleżanek i kolegów z klasy. W 2016 roku, po tym jak Mariupol został ostrzelany z wyrzutni Grad, przeprowadziłam się do Kijowa. Ale nigdy nie udawałam, że jestem kijowianinką.
Podtrzymywałam intensywne kontakty z Mariupolem, zwłaszcza że moja mama była bardzo chora COVID-19 i regularnie ją odwiedzałam. Dopiero na tydzień przed wybuchem wojny udało mi się zabrać ją do siebie.
Po zajęciu miasta przez Rosjan zaczęłam dostawać mnóstwo wiadomości od przyjaciół z Mariupola. To były przerażające historie. Do dziś czuję strach, gdy dzwoni telefon. Boję się, że znów te historie usłyszę i nie będę w stanie pomóc
Po wystawach w Europie dziennikarze wypytywali mnie o rodzinne miasto. Ciężko było mi mówić, ale wiedziałam, że to jedyny sposób, by rozpowszechnić informacje o piekle Mariupola. Stałam się ambasadorką mojego miasta, które zostało zabite przez wojnę.

Moja rodzina i ja straciliśmy wszystko, co mieliśmy w Mariupolu. Ale najgorsze jest to, że nie możemy sprowadzić stamtąd wielu osób. Nikt nie podaje teraz oficjalnych danych, ale wiadomo, że liczba ofiar jest tam bardzo wysoka.
Niektórzy po obejrzeniu moich wystaw mówią: „Jestem już zmęczony oglądaniem wiadomości, to tylko wojna”. Są zmęczeni wojną, ale my musimy o niej mówić, i to na różne sposoby – na przykład poprzez sztukę.
Jeszcze nie wiemy, z jakimi mentalnymi i psychologicznymi konsekwencjami będziemy musieli sobie radzić przez wiele lat po wojnie. Wszystko, czego doświadczyliśmy, zapada bardzo głęboko w nasze dusze. Każdy Ukrainiec – w Ukrainie i za granicą – doświadcza nieustannego stresu. Tracimy albo już straciliśmy nasze kręgi przyjaciół, straciliśmy życie, które kochaliśmy, nasze domy. Nie możemy spotkać się z bliskimi, bo są rozproszeni po całym świecie. Wojna przerwała silne więzi między ludźmi, rozerwała relacje. To wielki smutek dla nas wszystkich. Dlatego nie możemy pozwolić, by temat wojny zniknął.
Pani obrazy są sprzedawane na aukcjach w Nowym Jorku i Londynie, trafiają do prywatnych kolekcji. Jest zapotrzebowanie na obrazy o tematyce wojennej?
Większość obrazów z serii „Dzieci wojny” nie jest obecnie na sprzedaż. Rozważam kilka ofert, otrzymałam propozycje zakupu całej serii obrazów. To obcokrajowcy, którzy chcieli kupić także te obrazy, które przekazałam na aukcje charytatywne na rzecz dzieci.
Być może niektóre z tych prac sprzedam, ale większości nie. Chcę, by nadal podróżowały po wystawach – „Dzieci wojny” powstały właśnie w tym celu. To jest to, co mogę teraz zrobić, by informować ludzi na świecie i przyłożyć rękę do naszego zwycięstwa.

Niepotrzebna szklanka i Johhny Depp
Jeden z Pani obrazów znajduje się w prywatnej kolekcji rodziny Andy'ego Warhola. Jak do tego doszło?
W 2018 roku pojechałam na studia do muzeum Warhola. Zaproszenie przyszło od jego siostrzeńca. Jak wiadomo, Warholowie to Rusiny, którzy przeprowadzili się do Ameryki.
To właśnie za sprawą tej podróży zdecydowałam się zostać artystką. Spędziłam dużo czasu z kuratorami, którzy pomagali mi i mnie uczyli.
– Maluję portrety, ale nie potrafię porządnie narysować szklanki wody – żaliłam im się
A oni powiedzieli coś, co bardzo dobrze pamiętam: „A może nie potrzebujesz tej szklanki? Potrafisz rysować portrety w sposób, w jaki inni nie potrafią. To jest to, co musisz rozwijać”.
Ten moment był punktem zwrotnym. Uwolnił mnie od niepewności. Rodzina Andy'ego Warhola odegrała więc ważną rolę w moim życiu.
Kolejnym punktem odniesienia była duża wystawa w Kijowie, w Galerii Mychajła Pożywanowa, byłego burmistrza Mariupola. Jestem mu bardzo wdzięczna, ponieważ to właśnie po tej wystawie zdecydowałam się odejść z biznesu. Bo zdałam sobie sprawę, że to sztuka jest tym, co chcę robić w życiu.
Johnny Depp również ma w domu portret Pani autorstwa.
Wiele lat temu to właśnie dzięki jego portretom nauczyłam się malować. Wtedy było to tylko moje hobby. Wykładałam na uniwersytecie, pracowałam jako bankowiec, dyrektorka różnych firm, a nawet zajmowałam się polityką. Portrety nauczyłam się malować na podstawie twarzy Johnny'ego Deppa, ponieważ w filmach on wygląda zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Starałam się nie tylko oddać jego wygląd, ale także emocje i energię.
Pewnego dnia poszłam na koncert w Monachium, na którym występował. Zobaczyłam go z bliska. Wtedy namalowałam jego kolejny portret. Opublikowałam go, potem został też opublikowany przez amerykańskie wydawnictwo. Później miałam więcej wystaw w Ameryce – aż w końcu przyjaciele Johnny'ego zobaczyli ten obraz i napisali do mnie, że jest świetny, bo udało mi się oddać to, jaki on jest naprawdę, uchwycić jego esencję.
Powiedzieli mi, że to prawdopodobnie jedyny portret, na którym rozpoznali Johnny'ego takim, jakim jest w prawdziwym życiu
Zostaliśmy sobie przedstawieni, potem spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. To skromny, głęboki i interesujący człowiek. Jest poważnie zaangażowany w działalność charytatywną, ale nigdy się z tym nie afiszuje. Lubi też malować, grać na gitarze i śpiewać. Od mojego czasu namalowania przeze mnie pierwszego portretu Johnny'ego do naszego spotkania minęło 20 lat.

Wzuj moje buty
Jak udało się Pani osiągnąć taki sukces?
To jak w powiedzeniu: „Wzuj moje buty i spróbuj chodzić w nich tak, jak ja chodziłam”. Miałam pewne zaplecze, wiedzę z różnych dziedzin – a to, że zostałam artystką, ukształtowało mnie jako osobę.
Czasami patrzę na ścieżkę, którą przebyłam, i zdaję sobie sprawę, że muszę po prostu pracować, pracować, pracować. Wszystko inne powstaje wokół tego procesu. Pracujesz, a życie stawia cię w kontakcie z ludźmi, którzy pomagają ci iść dalej. Jeśli mogę komuś pomóc, robię to.
W Mariupolu zniknęło wiele moich obrazów, zwłaszcza wczesnych. Były w prywatnych kolekcjach. Jeden wisiał w biurze burmistrza. Teraz tego wszystkiego już nie ma
W Ukrainie odbywały się wystawy, na które przyjeżdżali różni uczestnicy rynku sztuki i proponowali wspólne tworzenie projektów. W ten sposób pojechałam do Hiszpanii, USA i innych karajów. Niektóre obrazy pozostały w Ameryce. Dziś bardzo się z tego cieszę, bo dzięki temu ocalały.
W zeszłym roku pojechałam na Światowe Forum Ekonomiczne do Davos. Reprezentując organizacje charytatywne spotkałam ludzi, którzy zaproponowali mi zorganizowanie wystawy w Cannes. Miesiąc później miałam wystawę w Cannes.
I tak, krok po kroku, opowiadam światu o Ukrainie.

Zdjęcia: archiwum prywatne
Iryna Fedorenko: - Wykładałam na uniwersytecie, pracowałam jako bankowiec, dyrektorka różnych firm, a nawet zajmowałam się polityką. Portrety nauczyłam się malować na podstawie twarzy Johnny'ego Deppa

<frame>Bohdana Peniak pracuje w Regionalnym Centrum Onkologii Szpitala Uniwersyteckiego w Rzeszowie. W Polsce ukończyła studia magisterskie z pielęgniarstwa i jest wolontariuszką. Wcześniej była pielęgniarką wojskową w batalionie medycznym „Szpitalników”, instruktorką medycyny taktycznej w jednostce medycznej sił specjalnych „Białe Berety” i w 8. Samoddzielnym Batalionie Prawego Sektora „Aratta”. Jest też współzałożycielką ukraińskiej organizacji pozarządowej „Legion Ludowy”. <frame>
– Moja droga zaczęła się od Rewolucji Godności, w centrum medycznym „Helen Marlene” na Majdanie Niepodległości w Kijowie – wspomina Bohdana. – Pracowałam tam jako pielęgniarka i na własne oczy widziałam, co się działo 20 lutego. Te tragiczne wydarzenia podzieliły moje życie na „przed” i „po”. Wtedy udało nam się uratować wszystkich pacjentów naszego centrum medycznego jeszcze na etapie przedszpitalnym.
Pamiętam młodego mężczyznę, Władysława z Charkowa, który miał na sobie rycerską zbroję. Wraz Ulianą Suprun, lekarką, a później ministrą zdrowia, uratowałyśmy mu wtedy życie
Niestety jego obrażenia były poważne i tydzień później zmarł w szpitalu z powodu niewydolności wielonarządowej.
Długo nie mogłam pogodzić się z jego śmiercią. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by uratować jak najwięcej istnień ludzkich. Po Majdanie zaczął się dynamiczny rozwój medycyny taktycznej w Ukrainie, a ja i moi koledzy natychmiast do tego przyłączyliśmy. Dużo uczyliśmy się od ukraińskich specjalistów i instruktorów z NATO, ćwiczyliśmy i wkrótce zaczęliśmy wyjeżdżać do wschodniej Ukrainy, by pracować w prawdziwych warunkach wojennych. To było trudne i ekscytujące zarazem. Medycyna taktyczna na froncie w Ukrainie była wówczas na początkowym etapie rozwoju, ale połączyła różnych ludzi wspólnym pragnieniem ratowania życia i uczenia innych, jak to robić.

Mariupol – miasto bez sowieckiej szarości
Podczas ATO [operacja antyterrorystyczna we wschodniej Ukrainie przeciw prorosyjskim separatystom – red.] pracowałam w spokojnym jeszcze wtedy Mariupolu. Dołączyłam do batalionu ochotniczego, by nie zostawiać mojej córeczki samej na długo. Moi koledzy i ja prowadziliśmy również pracę edukacyjną z uczniami i nauczycielami, przeszkoliliśmy też policjantów.
Mariupol był bardzo pięknym miastem. Byłam świadkiem, jak z miasta nieprzyjaznego, a nawet wrogiego, zmienił się w miasto otwarte i przyjazne [po wyzwoleniu Mariupola z rąk separatystów w 2014 r. Ukraina zainwestowała dużo pieniędzy w jego rozwój – aut.]. Prawie nic nie pozostało z dawnej sowieckiej szarości.
Mariupol zawsze był ukraiński, ale dopiero wtedy ludzie zaczęli zdawać sobie sprawę, co to naprawdę znaczy. Mieszkańcy zobaczyli prawdziwych ukraińskich żołnierzy i zaczęli ich wspierać i szanować.

Większość wojskowych i wolontariuszy zrozumiała, że Rosja zastosuje taktykę spalonej ziemi. Rosjanie nie mają empatii ani współczucia, nie przestrzegają prawa międzynarodowego i zasad wojny, działają podstępnie i okrutnie. Wiedząc o sile wojsk, które Rosja zgromadziła na granicach, rozumieliśmy, że oni nie są tam, by spacerować, więc się przygotowywaliśmy. Moi towarzysze i przyjaciele robili wszystko, by utrzymać obronę, ratować i ewakuować mieszkańców miasta. Wielu moich towarzyszy już nie żyje, wielu dostało się do niewoli, niektórzy wrócili – ale większość wciąż tam jest. Ich los jest nieznany. To cena, jaką płacimy za niepodległy kraj.
W „punkcie zero”: nigdy tego nie zapomnisz
– W „punkcie zero” nie ma pielęgniarek ani lekarzy. Na polu bitwy jesteś przede wszystkim wojownikiem, który musi wykonać misję bojową. Dlatego w szkoleniu kładzie się nacisk na samopomoc. Bo medyk lub koledzy mogą po prostu nie być w stanie dotrzeć do ciebie, gdy jesteś pod ciężkim ostrzałem. Standardowy czas założenia opaski uciskowej CAT wynosi 30 sekund. Doskonaliliśmy z kursantami tę umiejętność do perfekcji. Ważne, by zrobić to dobrze, bo od tego zależy życie twoje lub innego żołnierza. Kiedy organizacja „Białe Berety. Lwów” we współpracy z batalionem „Aratta” zorganizowała pierwsze, dziesięciodniowe szkolenie z medycyny taktycznej na linii frontu, to doświadczenie okazało się bezcenne. Po tym szkoleniu każdy z grupy został medykiem taktycznym.

Bohdana Peniak: – W 2016 roku pracowaliśmy w „punktach zero” we wszystkich zapalnych miejscach. Nie straciłam ani jednego rannego, wszyscy przeżyli
Jednym z najbardziej żywych wspomnień podczas mojej pracy instruktorki jest pierwsza podróż na wschód Ukrainy, szkolenie wojska w wiosce Ługanśkie – dziś to terytorium okupowane. Kurs prowadziliśmy w zbombardowanym przedszkolu, w którym pozostały dziecięce zabawki i książki, a na wieszakach wisiały jeszcze małe szlafroczki. To był bolesny widok.
Bratnie dusze, wolontariacka rodzina
Do Polski przeprowadziłam się jeszcze przed inwazją, by nostryfikować mój ukraiński dyplom pielęgniarski i zdobyć wyższe wykształcenie medyczne w UE. W Polsce istnieją studia magisterskie z pielęgniarstwa, niedostępne w Ukrainie. Z takim dyplomem możesz zostać badaczem i pisać prace naukowe.
Dużo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do innego kraju, ale studiowanie było dla mnie łatwe, szybko pokonałam barierę językową. Uzyskałam już tytuł magistra pielęgniarstwa na Akademii Tarnowskiej. W Polsce napisałam dwie pierwsze prace naukowe, jednocześnie pracując w szpitalu w Mielcu. Teraz pracuję w szpitalu w Rzeszowie.

Polscy lekarze chętnie dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem. Współpraca pomiędzy pielęgniarkami i lekarzami jest tu doskonała, co znacznie poprawia poziom leczenia i komfort pacjenta. Zawód pielęgniarki daje mi niesamowitą satysfakcję, możliwość pomagania ludziom w ciężkiej chorobie.
Nikt z moich polskich kolegów w szpitalu nie wie, że jestem medyczką wojskową i byłam w „punkcie zero”. Wspominam ten czas z wielkim niepokojem, ale o tym nie rozmawiam.
To bardzo bolesne, bo wielu moich kolegów już nie żyje. To byli niesamowici ludzie, którzy szczerze kochali Ukrainę i udowodnili to swoimi czynami. Nazywamy siebie bratnimi duszami, wolontariacką rodziną. Każda strata pozostawia na sercu bliznę.
Wiadomość o wybuchu wielkiej wojny zaskoczyła mnie tu, w Polsce. Ukraińcy w Mielcu natychmiast się zmobilizowali i zaczęli współpracować z władzami miasta, by przyjmować uchodźców i wysyłać pomoc humanitarną do Ukrainy. Udało nam się zorganizować wiele osób z Polski, które nadal pomagają.
Siedem ciężarówek z pomocą
Jestem członkinią i współzałożycielką organizacji pozarządowej „Legion Ludowy”, która działa w Ukrainie i w Polsce. Koordynuję z Polski pomoc dla Ukraińców. Nasi polscy przyjaciele pomogli nam kupić i wysłać do Ukrainy leki, sprzęt medyczny, materace, ponad 100 łóżek rehabilitacyjnych do szpitali w Dnieprze i Mikołajowie, wiele plecaków medycznych i tony leków do szpitali wojskowych. Później wysłyłaliśmy na linię frontu pojazdy terenowe, radia, power banki i latarki.

W Polsce „Legion Ludowy” ściśle współpracuje z polskimi patronami i Towarzystwem Przyjaciół Francji w Mielcu. Z szacunkiem i wdzięcznością nazywam ich przyjaciółmi, bo wspólnie udało nam się wysłać siedem ciężarówek z pomocą humanitarną do Ukrainy – w szczególności do Dniepru, Mikołajowa i Chersonia. Polacy wspólnie z Francuzami kupili sprzęt dla wojska, kamery termowizyjne, odzież, części zamienne do samochodów na front, a dla nas, medyków, sprzęt taktyczny. Wspieramy wojsko i cywilów już od prawie trzech lat. Teraz pomagamy także dzieciom niepełnosprawnym i tym dzieciom, których rodzice zginęli na froncie albo zaginęli.
Od 2022 roku, co roku w dniu świętego Mikołaja, wysyłamy takim dzieciom prezenty. Na przykład chłopcu, którego ojciec jest oficerem i od trzech lat przebywa w rosyjskiej niewoli, a matka jest wolontariuszką już od czasu Rewolucji Godności.
Czasami pojawiają się prośby o śpiwory i karimaty, by matka i syn mogli przeczekać na nich alarmy przeciwlotnicze w piwnicy i się nie przeziębić
W tym roku w dniu świętego Mikołaja dostarczyliśmy pomoc dla 21 dzieci.
Mieszkam w Polsce z córką w wieku szkolnym. Nadal studiuję, lecz nie przestaję być wolontariuszką. Córka mi pomaga. Staram się wychować ją tak, by była dumna z bycia Ukrainką i wspierała ludzi w trudnych czasach.
Wielu troskliwych Polaków nadal udziela Ukraińcom ogromnego wsparcia, a my wysyłamy je poprzez naszą sieć wolontariuszy. Otrzymujemy również pomoc z Australii, Francji i innych krajów.
Pielgrzymka na cześć bohatera
Na froncie dla swoich towarzyszy nie stajesz się tylko przyjacielem. Stajesz się rodziną, bo twoje życie zależy od tego, kto jest obok ciebie.
Taras Matwijiw, pośmiertnie uznany za Bohatera Ukrainy, porucznik sił zbrojnych, założyciel inicjatywy poszukiwawczej Majdan, był dla mnie niesamowitym przyjacielem i towarzyszem broni. I jest wzorem do naśladowania dla całej naszej społeczności. Ku jego pamięci przeszłam szlak św. Jakuba – jeden z najsłynniejszych szlaków pielgrzymkowych w Europie. Szłam wzdłuż oceanu, w Portugalii, a dotarłam do Hiszpanii.

Taras pozostawił po sobie długą listę marzeń, a mnie udało się spełnić jedno z nich – marzenie o podróżowaniu. Po jego śmierci rodzice wydali dwutomową książkę. Jego matka powiedziała: „On nie umarł, on urodził się dla nieba”. Chciałam, aby to była również jego podróż – jako podziękowanie za jego przyjaźń i wsparcie, jego dobre serce i wszystko, co zrobił dla Ukrainy.
11 dni, 265 kilometrów: droga, niebo i ocean. Czułam obecność Boga, niewidzialną obecność mojego ojca, brata i Tarasa, którzy są teraz w niebie. Czytałam poezję i prozę Tarasa nad brzegiem oceanu, niosąc naszą niebiesko-żółtą flagę. Na stronach książki są pieczątki z każdego miejsca, w którym byłam, tak jak w moim paszporcie pielgrzyma. Pewnego dnia podaruję tę książkę jego rodzicom. Ale pozwólcie jej podróżować jeszcze przez jakiś czas. Nasi bohaterowie, którzy zginęli w tej okrutnej wojnie, żyją tak długo, jak o nich pamiętamy.
Zdjęcia: archiwum prywatne
„W 'punkcie zero' nie ma pielęgniarek ani lekarzy. Na polu bitwy jesteś przede wszystkim wojownikiem, który musi wykonać zadanie. Dlatego w szkoleniu kładzie się nacisk na samopomoc – pod ostrzałem medyk lub koledzy mogą nie być w stanie dotrzeć do ciebie dotrzeć”

Na festiwalu muzyki klasycznej w Mielcu, na którym dwoje wybitnych ukraińskich pianistów miało uczestniczyć w koncercie charytatywnym, Chrystyna Beniuk musiała zagrać Schumanna sama. Bo Witalij Dworowyj, jej partner fortepianowy, nie mógł opuścić kraju.

Polacy przyjęli mnie ciepło, z empatią
– Kilka dni przed naszym wrześniowym koncertem zmienił się minister kultury Ukrainy. Nie mieliśmy już czasu na ponowne przygotowanie wniosków o pozwolenie na wyjazd za granicę – mówi Chrystyna Beniuk. – Wydzwanialiśmy, gdzie się dało, wyjaśniając, że musimy wziąć udział w ważnym festiwalu. Ale nasze dokumenty zaginęły w biurach ministerstwa.
To był szok. Za każdym razem, gdy wyjeżdżamy na występy za granicę, mentalnie przygotowujemy się na niespodzianki. Ale tym razem z jakiegoś powodu byliśmy spokojni. Świadomość, że będę musiała sama zagrać utwór skomponowany dla dwóch pianistów, dotarła do mnie dopiero w przeddzień koncertu.
Zdałam sobie sprawę, że muszę naprędce zmienić program występu. Byłam bardzo zestresowana, bo to miał być koncert poświęcony Robertowi Schumannowi: Witalij miał zagrać jego „Etiudy Symfoniczne”, a ja „Kreislerianę”. Mieliśmy też wykonać razem Brahmsowskie „Wariacje na temat Schumana” – utwór na cztery ręce. W jeden wieczór musiałam ułożyć program solowego koncertu, który trwałby co najmniej godzinę. Ostatecznie zagrałam tylko swój program, do którego dodałam Haydna i ukraińskiego kompozytora Walentyna Silwestrowa.
Na szczęście polska publiczność przyjęła mój występ niesamowicie ciepło i z empatią. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam w Polsce czegoś takiego.

W każdym z naszych występów za granicą uwzględniamy utwory ukraińskich kompozytorów, od Łysenki do Skoryka
Rok temu na festiwalu Beskidy bez Granic zagraliśmy sonatę Wiktora Kosenki – i wygraliśmy. Później z muzyką Kosenki zdobyliśmy drugą nagrodę na konkursie pianistycznym w Rzymie. Ludziom to się podoba.
Poprzez muzykę Witalij i ja staramy się pokazać dramat wojny w Ukrainie. Chcemy, by świat to usłyszał i poczuł. Teraz gramy dużo ukraińskiej muzyki za granicą. Między koncertami publiczność pyta: „Gracie z takim tragizmem, bo słyszeliście wybuchy? Bo jesteście na wojnie?”. Z jednej strony chciałabym odpowiedzieć, że tak, wojna mnie dotknęła. Ale z drugiej – że przecież taka jest nasza ukraińska muzyka.
Kiedy gramy, wyobrażamy sobie Buczę, Mariupol
Dla polskiej publiczności graliśmy już Kosenkę, Barwińskiego i Silwestrowa. Wiktor Kosenko był romantycznym ukraińskim kompozytorem i pianistą, który spędził dzieciństwo w Warszawie, a większość życia w Żytomierzu. Żył w czasach kiedy najlepszym sposobem na rozwinięcie własnego talentu była przeprowadzka do Moskwy [Moskwa ściągała wtedy do siebie utalentowanych ludzi z Ukrainy, a ich dzieła przedstawiała potem jako rosyjskie. Kiedy powstała Moskiewska Akademia Muzyczna, Rosjanie wywieźli z Ukrainy najbardziej utalentowanych muzyków i zrobili z nich nauczycieli. Dlatego to w ukraińskiej szkole kształciły się kolejne pokolenia muzyków – red.]. Wiktor Kosenko skomponował sonaty, które muzycznie są podobne do dzieł Rachmaninowa. Ale to nie jest Rachmaninow, to współczesna muzyka ukraińska.
Z kolei Wasyl Barwiński studiował i pracował w Pradze, lecz wrócił do Ukrainy i tu rozwijał swą muzykę – dopóki w 1948 roku nie został aresztowany przez władze radzieckie. Zniszczono wszystkie rękopisy jego utworów. Kiedy wrócił z 10-letniego zesłania, resztę życia poświęcił na odtworzenie tych utworów z pamięci.
Jego muzyka jest nowoczesna, chłodna. To galicyjska secesja, początek moderny. We Lwowie gra się ją od dawna, w Kijowie – dopiero się zaczyna.
Zagrałam też, w Polsce po raz pierwszy, Walentina Silwestrowa. Bardzo chciałam to zrobić, ponieważ niewiele osób za granicą go zna. Oczywiście mogę grać dla Polaków Chopina, ale myślę, że ważniejsze jest zapoznanie publiczności z kulturą i muzyką, której nie słyszeli. Muzyką, która kiedyś była uważana za gorszą.

Witalij i ja planujemy również zagrać w Europie III Symfonię Borysa Latoszynskiego. Została napisana pod wpływem doświadczeń kompozytora z czasów II wojny światowej. Opatrzył ją mottem: „Pokój zwycięży wojnę”, chcąc zaznaczyć, że przekazuje doświadczenie wojny jako tragedii jednostki i ludzkości.
Symfonia składa się z 4 części: pierwsza to niemiecka ofensywa, druga – bombardowanie Warszawy, trzecia – bitwy, a czwarta to zwycięstwo. Kiedy gramy tę muzykę teraz, wyobrażamy sobie Ukrainę, Buczę, Mariupol...
Gdy wybuchła obecna wojna, kompozytor Hlib Faryniuk uznał, że musi posłuchać tej symfonii i napisać partie dla czterech pianistów na dwa fortepiany. Znalazłam jeszcze dwóch pianistów i rozpoczęliśmy próby. 5 października 2022 roku daliśmy światową premierę na Międzynarodowym Festiwalu „Kontrasty” we Lwowie. Potem, w rocznicę inwazji, zagraliśmy ten utwór w Filharmonii Narodowej Ukrainy w Kijowie. To był ważny moment w historii muzyki ukraińskiej, bo dzięki temu koncertowi pianiści w Austrii zainteresowali się symfonią. Wysłaliśmy im nuty – i też ją wykonali.
Za granicą chcę spać, nie słysząc alarmów
Jaryna Matwijiw: Czy trudno dawać koncerty w Europie po tym, co Pani przeszła w Ukrainie?
Chrystyna Beniuk: Pierwszą rzeczą, o której myślę, kiedy wyjeżdżam za granicę, jest to, że będę mogła spać spokojnie, nie słysząc syren alarmów. Że to będzie dla mnie taka mała oaza równowagi psychicznej. Wtedy nawet to, że pociąg w Niemczech spóźnia się pięć godzin, przez co sypią się terminy moich koncertów – staje się błahostką. Bo to nic w porównaniu z tym, czego mogę doświadczyć we Lwowie.
Z drugiej strony, za granicą moje reakcje na wiadomości docierające z Ukrainy są coraz gorsze. Bo nie będąc w centrum wydarzeń, martwię się o innych.
Po zmasowanym ostrzale bardzo trudno się pozbierać. Wiesz, że to ruletka, że po prostu miałaś dziś szczęście
I musisz jeszcze bardziej skoncentrować się na jakiejś pracy, żeby to się wreszcie skończyło.
Witalij Dworowyj mieszka w pobliżu głównego dworca kolejowego. Ten rejon Lwowa jest uważany za niebezpieczny. Dlatego podczas alarmów zawsze schodzi do schronu. Czasami alarm rozlega się w nocy. Patrzymy wtedy, co leci, a jeśli to MIG, to jeszcze przez chwilę śpimy, a potem budzimy się i idziemy do schronu. W nocy tuż przed zmasowanym atakiem na Lwów Witalijowi śniło się, że matka czeka na niego pod drzwiami. Poczuł, że musi natychmiast wstać i iść do schronu. Jakieś 15 minut później usłyszał potężną eksplozję i wszystko w piwnicy się zatrzęsło. Mieszka po prawej stronie stacji, a rakieta uderzyła z lewej. Matka go ostrzegła.
Jak żyje artystyczny Lwów podczas nalotów?
Podczas alarmów przeciwlotniczych w Operze Lwowskiej koncerty są przerywane i wszyscy schodzą do schronu. Jeśli alarm trwa krócej niż 40 minut, spektakl jest wznawiany. Jeśli dłużej, możesz dostać bilet na inny dzień. W filharmonii i sali organowej [Lwowska Filharmonia Obwodowa i Lwowska Sala Muzyki Organowej – red.] koncerty nie odbywają się tak często. Podczas nalotów ludzie wychodzą z sal koncertowych i czekają na korytarzach.
W Polsce po koncertach często rozmawiam z publicznością po polsku. Czasami ludzie pytają mnie, dlaczego jeszcze nie wyjechałem z Ukrainy. A ja im odpowiadam, że Lwów jest wspaniały i gdy tylko wojna się skończy, a lotnisko zacznie działać, będziemy do siebie latać i się odwiedzać. Zawsze będę wracała do Lwowa, bo to magnetyczne miasto. Nie da się go opuścić na długo.
Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki
Za granicą gramy dużo ukraińskiej muzyki. Między koncertami publiczność pyta: „Gracie z takim tragizmem, bo słyszeliście wybuchy? Bo jesteście na wojnie?”. Z jednej strony chciałabym odpowiedzieć, że tak, że wojna mnie dotknęła. Ale z drugiej – że przecież taka jest nasza ukraińska muzyka – mówi Chrystyna Beniuk, lwowska pianistka i promotorka ukraińskiej muzyki klasycznej

Łączy techniki malarstwa i tradycyjnego ukraińskiego haftu. W marcu 2022 roku Dom Dior zaproponował jej stworzenie dekoracji na okoliczność prezentacji nowej kolekcji. Ale na dekoracjach się nie skończyło. Świat haute couture zapragnął zobaczyć i usłyszeć Ukrainę – nietypową, oryginalną, autentyczną. Motywem przewodnim kolekcji Diora było „Drzewo życia”, główny motyw ukraińskiego haftu z regionu Czernihowa.
„Drzewo życia” jest symbolem zwycięstwa światła nad ciemnością. W pierwszych dniach wystawę Ołesi Trofymenko w Muzeum Rodina w Paryżu odwiedziło ponad 10 tysięcy osób. Według PR-owców Diora to rzadkość.
Rozmawiamy z Ołesią o jej współpracy ze prestiżową światową marką i o pięknym ukraińskim hafcie, który zwrócił uwagę Francuzów na los cierpiącej Ukrainy.

Symbol zwycięstwa życia nad śmiercią
Jaryna Matwijiw: Podobno wiadomość, że chce z Panią współpracować Dom Diora, zastała Panią w ogrodzie.
Ołesia Trofymenko: Tak było. Miałam trochę szczęścia, bo byłam wtedy daleko od Kijowa, na wsi. Mimo to było mi bardzo trudno, ataki paniki nie odpuszczały. Czwartego dnia wojny poszłam sadzić warzywa w ogrodzie – taki mój psychologiczny protest przeciw śmierci i okrucieństwu Rosji. To była moja osobista wojna o prawo do obsadzenia mojej ziemi kwiatami i warzywami wbrew machinie śmierci.
Nawiasem mówiąc, to jest bardzo widoczne w Kijowie: kwietniki, które wcześniej były zarośnięte chwastami, teraz są obsadzone kwiatami. Kiedy rozmawiałam z moimi sąsiadami, kierował nimi ten sam impuls: natychmiast obsadzić całą tę zranioną ziemię pięknem.
Odebrałam telefon od kuratora wystawy, którą zorganizowaliśmy w 2014 roku. W tamtym czasie Benetton organizował coroczną wystawę, na którą zapraszał setkę artystów z całego świata, a oni musieli malować na płótnach o wymiarach 10/15 centymetrów – co nie jest łatwe, choć interesujące. Gdy zaczęła się inwazja, postanowiono powtórzyć tę akcję w Rzymie.
W tym 2014 roku udało mi się wyhaftować fragment w formacie 10 na 15 cm, bo właśnie wymyśliłam technikę haftu malarskiego. Odtąd byłam zainteresowana pracą w tej technice, tyle że na inną skalę. Ta moja praca wpadła w oko Marii Grazii Chiuri, dyrektorce kreatywnej Domu Diora. Poprosiła mnie o zorganizowanie wspólnej wystawy.
Stoję więc w ogrodzie i pytam ją ponownie: „Jaki Dior?”
A Solomia Sawczuk, kuratorka wystawy, dodaje, że będzie dla mnie pracować 200 osób. Myślałam, że chodzi o 200 ukraińskich artystów, którzy pomogą przy dekoracjach. Ale nie. „Będzie dla ciebie pracować 200 hinduskich hafciarek z Bombaju” – mówi Solomiia. W rzeczywistości było ich dwa razy więcej.
Przez trzy tygodnie 470 hafciarek wyhaftowało 32 moje prace na pokaz Diora
Co ciekawe, one były z pierwszej indyjskiej szkoły, w której kobiety mogą haftować i zarabiać pieniądze (wcześniej w Indiach tylko mężczyźni mogli zarabiać na haftowaniu). Pięknie wyhaftowały moje płótna w 3D.
.avif)
Badała Pani hafty kozackie z minionych wieków. Te motywy stały się wizytówką pokazów Diora. Ale dlaczego Dior zwrócił się do ukraińskiej historii i sztuki?
Po pierwsze, kiedy się do nas zwrócili, był koniec marca 2022 roku. Firma Dior została założona po tym jak Christian Dior spotkał swoją siostrę, która przeżyła niemieckie obozy koncentracyjne. Protestując przeciwko katastrofie ludzkości, założył więc luksusowy dom odzieżowy. Takie zwycięstwo estetyki nad zniszczeniem.
Dlatego tak ważne było dla nich zwrócenie się do ukraińskich rzemieślniczek (było już po Buczy i Irpieniu) – to było ich polityczne stanowisko wobec wydarzeń w Ukrainie. Mieli moje pełne poparcie.
Po drugie, używam skomplikowanych haftów.
Staram się pokazać ukraińską kulturę w inny sposób niż Rosja zawsze przedstawiała nas światu – w prymitywnych portkach i koszulinach. Haft kozacki to kosmos! Jego estetyka jest podobna do japońskiej
W szkicach dla Diora wykorzystałam również motyw galicyjskich wieńców ślubnych z początku XX wieku. Przypominają korony. Ale naszym najjaśniejszym punktem przecięcia z Diorem jest symbol „Drzewa życia”. Przywiązali się do tego obrazu. W końcu, jak powiedziała mi Maria Grazia Chiuri, „Drzewo życia” jest zbiorowym obrazem wszystkich narodów. Wszystkie starożytne kultury interpretują je jako symbol zwycięstwa życia nad śmiercią.
W rezultacie Maria Grazia całkowicie zmieniła koncepcję swojej kolekcji, by dopasować ją do mojego obrazu. „Drzewo życia” stało się motywem przewodnim całego pokazu Diora.

Czy po pokazie haftowane płótna pozostały w Muzeum Rodina?
Tak, wisiały tam przez tydzień, by mogli je obejrzeć odwiedzający muzeum. Tylko w ciągu pierwszych 4 dni moje prace zobaczyło 10 tysięcy osób. Wystawa wywołała poruszenie. Rozmawialiśmy o Ukrainie językiem sztuki.
Potem płótna stały się własnością Domu Diora.
Na początku wojny Francja i Włochy tkwiły w narracjach rosyjskiej propagandy. Dom Diora od razu się odnalazł?
Byłam mile zaskoczona. Pierwsze słowa Marii Grazii, kiedy spotkałyśmy się w Paryżu, brzmiały: „Ołesia, chcę ci od razu powiedzieć, że jesteśmy po twojej stronie, nie wierzymy w rosyjską propagandę. Rozumiemy, która strona ma rację”.
To było ważne, ponieważ kiedy jesteś za granicą, nie do końca wiesz, komu ufać. Rosyjska propaganda wydaje mnóstwo pieniędzy na dezinformację dotyczącą wojny w Ukrainie.

Artystów słychać lepiej niż polityków
Rok temu mieliśmy pokaz filmu „Mariupol. Utracona nadzieja”. Opowiem pewną historię. Kiedy robiłam szkice dla Diora, nasz reżyser Maks Litwinow poprosił mnie o narysowanie obrazu do filmu dokumentalnego o Mariupolu. Kręcił ten film zaraz po zdobyciu miasta przez Rosjan. Przeprowadzał wywiady z kobietami, które uciekły. Poruszając się między tymi trudnymi historiami namalowałam miasto przed i po katastrofie.
Film był pokazywany w różnych krajach Europy. Zainteresował się nim Stephane Delma, francuski wolontariusz. Uznał, że we Francji powinno odbyć się więcej pokazów na różnych platformach społecznościowych.
W ten sposób dotarliśmy do Etretat. To maleńka francuska gmina rozsławiona przez impresjonistów. Miejsce jest tak popularne, że europejscy milionerzy zaczęli kupować tam domy. Było dla nas ważne, by pokazać tej publiczności historie naszych kobiet z Mariupola. Jednak burmistrz miasta, który ma już ponad 90 lat, był bardzo niechętny pomysłowi zaprezentowania filmu. Powiedział, że to wszystko polityka, a on uczył się rosyjskiego.
A potem wszystko się zmieniło, jak w filmie...
Na zorganizowania pokazu nalegała społeczność aktywnych kobiet w Etretat. Po emisji u burmistrzem nastąpiła przemiana: stał się nam bardzo przychylny
Na projekcję przyszło wiele osób, po niej dopytywali nas o wydarzenia w Ukrainie. Wcześniej nasza wojna była dla wielu tamtejszych ludzi jak reality show w telewizji. Daliśmy im jednak możliwość dotknięcia rzeczywistości, w której żyją Ukraińcy. A potem opowiedzieliśmy im o atakach rakietowych i o tym, jak kryjemy się przed bombami i dronami.

Kultura ma większy wpływ na ludzi niż media?
Ludzi, którzy tworzą kulturę i sztukę, naprawdę słychać lepiej niż polityków. To działa.
Dlaczego Ukraina jest interesująca dla zagranicznych artystów? I czy udaje się Pani oddzielić świat ukraiński od rosyjskiego?
Z trudem, ale tak. Wielu historyków sztuki wywiera presję na światowe muzea, aby zmieniły opisy obrazów, jeśli ich autorzy pochodzą z Ukrainy, a nie z Rosji. Dla Europy jesteśmy interesujący, ponieważ zachowaliśmy szkołę malarstwa realistycznego, lecz mamy przy tym inny świat wyobraźni i inaczej myślimy.
Żyjemy w epoce obrazów i musimy pokazać, kim jesteśmy i jaka jest nasza kultura. Zbyt długo byliśmy postrzegani jako część kultury rosyjskiej. To także nasza wina, bo w czasie pokoju nie promowaliśmy się.
Jeśli będziemy o sobie milczeć, nadal będziemy pomijani
Eksplozje bomb z haftowanych piwonii
Nad czym Pani dziś pracuje?
Teraz tematem wszystkich moich obrazów jest wojna w Ukrainie. Staram się jednak mówić o niej metaforycznie, by przyciągnąć uwagę możliwie szerszej publiczności.
Słynne obrazy Otto Dixa z czasów II wojny światowej robiły wrażenie na publiczności. Malarze pokazywali wtedy wszystkie okropności wojny – z rozkładającymi się ciałami na ulicach. Od tego czasu obrazy przemocy stały się powszechne i weszły do głównego nurtu kultury.
W moich obrazach staram się estetycznie „maskować” okropne rzeczy. Obecnie pracuję nad serią zatytułowaną „Zastępstwo”. Zakrywam rany żołnierzy kwiatami lilii i tworzę eksplozje z haftowanych piwonii. Używam symboli o niezaprzeczalnym pięknie, by zwykły człowiek zatrzymał się, chciał na to spojrzeć – a potem zdał sobie sprawę, co naprawdę jest przedstawione na płótnie.
.avif)
.avif)
To taka ukraińska umiejętność – radzić sobie z bólem poprzez piękno, estetykę i harmonię. W końcu właśnie to robią moi sąsiedzi, tworząc fantastyczne klomby na swoich podwórkach w przerwach między atakami rakietowymi
Nasze „Drzewo życia” wyrośnie na polach minowych i zapuści głębokie korzenie na ruinach Mariupola...
Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki
– Rany żołnierzy zakrywam kwiatami lilii, eksplozje są z haftowanych piwonii. Piękne symbole istnieją po to, by zwykły człowiek zatrzymał się i im przyjrzał. I zdał sobie sprawę, co naprawdę jest na płótnie – mówi Ołesia Trofymenko, ukraińska artystka, która podbiła Paryż

Jaryna Matwijew: Czym zajmuje się Brave1?
Natalia Kusznierska: Jedną z naszych misji w tej wojnie jest zminimalizowanie zaangażowania ludzi na polu bitwy poprzez wykorzystanie nowoczesnych technologii. Zaletą robotów naziemnych jest to, że mogą przejąć wiele zadań, które obecnie są wykonywane wyłącznie przez ludzi – jak misje bojowe, zwiad, ewakuacja rannych czy transport prowiantu i amunicji. Przykładowo, w ciągu tygodnia walk jeden z ukraińskich robotów ewakuacji medycznej zdołał ewakuować 20 rannych żołnierzy. Wymagałoby to zaangażowania zespołu ewakuacyjnego składającego się z kilku żołnierzy.
Całkowite zastąpienie ludzi robotami jest niemożliwe, ale dokładamy wszelkich starań, by technologia chroniła wojsko w jak największym stopniu
A tam, gdzie to możliwe, zastępowała ich.
Co dokładnie teraz robicie?
Brave1 zapewnia wsparcie organizacyjne, informacyjne i finansowe programistom, którzy zostali zweryfikowani przez służby, by mogli otrzymać kod NATO i zawrzeć kontrakty z państwem tak szybko, jak to możliwe.
Każdy ukraiński deweloper, który chce, by państwo kupiło jego rozwiązania na potrzeby Sił Bezpieczeństwa i Obrony, musi przejść kodyfikację zgodnie ze standardami NATO. W ramach tego procesu deweloperzy muszą przygotować niezbędne dokumenty, przetestować swoje rozwiązania i przejść przegląd obronny prowadzony przez specjalistów ze Sztabu Generalnego, którzy określą, czy wojsko potrzebuje tego, co oferują. Misją Brave1 jest pomóc deweloperom przejść przez ten proces możliwie szybko i przy minimalnych trudnościach.

Firmy uczestniczące w Brave1 działają w 12 pionach technologicznych zdefiniowanych przez Sztab Generalny. Są to: środki zniszczenia, rozpoznanie, nawigacja, roboty, wojna elektroniczna i komunikacja itp. Wszystko to, czego nasze wojsko potrzebuje tu i teraz.
W jaki sposób określacie, które rozwiązania i technologie są potrzebne na linii frontu?
Podstawowe zapotrzebowanie na rozwiązania technologiczne pochodzi od wojska. To jest to, czym ukraińscy deweloperzy i my, w Brave1, kierujemy się w naszej pracy. Ponadto specjaliści ze Sztabu Generalnego przeprowadzają ekspertyzę obronną wszystkich rozwiązań zarejestrowanych na platformie Brave1. To właśnie ta ekspertyza określa, czy dane rozwiązanie jest niezbędne dla wojska.
W tym roku Brave1 ma cztery priorytetowe obszary prac: UAV [bezzałogowe statki powietrzne, czyli drony – red.], wojna elektroniczna (EW), roboty i sztuczna inteligencja.
Współczesna wojna to wojna dronów
Pełnią one funkcje uderzeniowe, prowadzą rozpoznanie i służą do komunikacji. Dlatego nie ma alternatywy dla rozwoju bezzałogowych statków powietrznych. Wróg również rozumie znaczenie dronów, więc naszym kolejnym priorytetem jest opracowanie sprzętu do walki elektronicznej, który może pozbawić drony wroga łączności z operatorem. Szczególnie ważne jest opracowanie tak zwanej „okopowej” walki elektronicznej, która chroni wojsko na jego pozycjach. Równie ważne są naziemne systemy robotyczne. Ich główną wartością jest możliwość zastąpienia ludzi w wielu zadaniach, takich jak szturm, obrona pozycji, rozpoznanie i ewakuacja rannych. Im więcej robotów na linii frontu, tym więcej uratowanych istnień ludzkich.
Dzięki sztucznej inteligencji możemy zwiększyć skuteczność ataków dronów i znacznie lepiej pracować z dużymi ilościami informacji, które gromadzi nasz wywiad
Jakie najnowocześniejsze roboty stworzone podczas inwazji działają dziś na polu bitwy?
To bardzo szeroka gama robotów, a ich liczba stale rośnie. W szczególności są to platformy logistyczne, które mogą być wykorzystywane do dostarczania amunicji i prowiantu na linię frontu. Aktywne są również roboty do ewakuacji medycznej. Na przykład robot Volya-E ukraińskiego producenta ewakuował z pola bitwy ponad 100 rannych i poległych żołnierzy.

Mamy również zdalne moduły uderzeniowe, takie jak wieżyczka SzaBla [zautomatyzowany system karabinów maszynowych – red.], która odpierała rosyjskie ataki w sektorze Awdijiwki.
Ukraina jest najbardziej zaminowanym krajem na świecie. Jak można oczyścić tak rozległe terytorium z min bez strat w ludziach?
Naszą odpowiedzią jest technologia. Na naszej platformie mamy już rozwiązania, które pokazują, że to całkiem realne. Na przykład mamy drona do wykrywania min i innych ładunków wybuchowych, który pomaga przyspieszyć proces skanowania dużych obszarów. I tak obszar, do którego sprawdzenia potrzebowalibyśmy czterech saperów, teraz w tym samym czasie może być zeskanowany przez jednego drona. Takich rozwiązań jest wiele.
Dzięki Brave1 ukraińscy deweloperzy dostają dotacje na projekty, a firmy i partnerzy zagraniczni mogą inwestować w zaawansowane ukraińskie technologie obronne. Na jaką skalę działacie?
Na naszej platformie zarejestrowanych jest ponad 2400 unikalnych rozwiązań technologicznych pochodzących od z górą 1100 ukraińskich deweloperów różnego szczebla. W ubiegłym roku co miesiąc rejestrowano około 100 rozwiązań, a w tym regularnie mamy już ponad 200 rozwiązań miesięcznie. To pokazuje, jak bardzo ukraiński sektor prywatny – inżynierowie, innowatorzy i przedsiębiorstwa – zaangażował się w tworzenie rozwiązań technologicznych dla wojska. W rezultacie mamy już ponad 30 skodyfikowanych produktów, tj. systemów, które zostały lub mogą zostać zakontraktowane przez państwo.

Według wielu ekspertów w czasie wojny Ukraina stała się jednym z czołowych producentów broni na świecie. To prawda?
Podczas wojny na pełną skalę Ukraina zdecydowanie stała się jednym z głównych centrów technologii obronnych na świecie. Ukraińscy deweloperzy tworzą rozwiązania w niemal wszystkich niszach technologicznych: UAV, systemach robotyki naziemnej, wojnie elektronicznej, sztucznej inteligencji, medycynie wojskowej, nawigacji itp. Niektóre rozwiązania są unikalne nie tylko dla Ukrainy, ale także dla całego świata. Wielu naszych zagranicznych partnerów jest pod wrażeniem tego, jak duży postęp poczynił ukraiński przemysł obronny w tak krótkim czasie. A my nabieramy coraz większego rozpędu. Każdego miesiąca odnotowujemy wzrost liczby producentów, a poszczególne rozwiązania są stale ulepszane. Dlatego perspektywy są ogromne.
Czy dzięki waszym rozwiązaniom możliwe jest prowadzenie wojny technologicznej bez strat w ludziach?
Nie powinniśmy oczekiwać, że powstanie jakaś Wunderwaffe. Broń przyszłości to nie jest jakaś jedna rzecz. To zestaw rozwiązań technologicznych, które współpracują ze sobą, by stworzyć przewagę na polu bitwy. Dlatego nie koncentrujemy się na jednym lub dwóch obszarach, ale staramy się objąć wszystkie dziedziny technologii obronnej w jak największym stopniu. Jedynymi wymaganiami, które stawiamy przed wszystkimi rozwiązaniami i które naszym zdaniem definiują kluczowe cechy przyszłej broni, są wydajność i ukierunkowanie na człowieka.
Wszystkie rozwiązania muszą nie tylko zadawać straty wrogowi, ale także chronić życie i zdrowie naszych żołnierzy
Niestety, nie da się prowadzić wojny bez strat. Możemy jednak zminimalizować je tak bardzo, jak to możliwe, by ta wojna była wojną technologii, a Ukraińcy mogli żyć i budować bezpieczne państwo.
W maju 2023 r. kilka ukraińskich ministerstw, Siły Zbrojne Ukrainy i Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony zainicjowały utworzenie Brave1 – platformy, która rozwija technologie wojskowe w Ukrainie. O postępach w produkcji broni przyszłości Sestry rozmawiają z Natalią Kusznierską, kierowniczką projektu

Stali się głosem Ukrainy już w pierwszych godzinach inwazji. Ukraińscy specjaliści od PR pierwsi przekazali światu prawdę o wydarzeniach w kraju i przeciwstawili się rosyjskim kłamstwom i propagandzie. Ich wystąpienia i publikacje docierają do milionów ludzi na całym świecie, a najbardziej szanowane media na świecie przygotowują materiały na podstawie przygotowanych przez nich materiałów. PR Army zwalcza Rosję w wojnie informacyjnej, ale batalia wciąż trwa.
Julia Petryk, współzałożycielka PR Army, jest także szefową działu PR w firmie MacPaw, zajmującej się tworzeniem oprogramowania, jest jedyną Ukrainką, która znalazła się na krótkiej liście kandydatów do nagrody Future is Female, przyznawanej przez Advertising Week i Warner Bros Discovery. To nagroda dla utalentowanych kobiet, które wywierają znaczący wpływ na globalną branżę reklamową.
Julia jest także współzałożycielką Tech PR School, projektu edukacyjnego dla firm produktowych i startupów, który uczy, jak współpracować z zachodnimi mediami. Oto nasza rozmowa z tą niezwykła kobietą.

Jakie wyzwania stanęły przed ukraińskimi PR-owcami na początku wojny?
W tamtym okresie spotykaliśmy się na naszym czacie studyjnym (uczyłam międzynarodowego PR), osobiście rozmawiałam z moimi absolwentami. I nagle wszyscy obudziliśmy się w nowej rzeczywistości. Byliśmy w szoku. W tych pierwszych godzinach musieliśmy dojść do siebie, zdecydować, czy wyjechać, czy zostać – także ja, bo mam dziecko.
Firma, w której pracowałam, nie ukrywała swojego ukraińskiego pochodzenia, ale miała szeroką międzynarodową publiczność. Napisaliśmy aktualizację statusu dla naszych partnerów, że wybuchła wojna. W ciągu zaledwie kilku sekund otrzymaliśmy prośby o skomentowanie tego, co dzieje się w kraju.
Na tym roboczym czacie jedna z moich absolwentek powiedziała: „W takim razie zróbmy coś, by powiedzieć światu prawdę o wojnie!”
To był czas PR-owców. Wszyscy mieliśmy kontakty w zagranicznych mediach. Stworzyliśmy czat, aby rozpocząć pracę. Kiedy przypominam sobie, jak wielki był ładunek informacji w tych pierwszych godzinach, zastanawiam się, jak to przetrwaliśmy. Oprócz strumienia wiadomości z Ukrainy: „Co się dzieje w Hostomlu”, „Jak posuwają się rosyjskie wojska”, „Jak długie są korki na granicach, w których ludzie stoją od wielu dni” – zaczęliśmy też wymieniać się prośbami od międzynarodowych dziennikarzy, którzy nie mogli nigdzie zdobyć informacji od naocznych świadków, tych, którzy byli w epicentrum wojny. A my tam byliśmy.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy było w tamtych czasach zbyt zajęte, by współpracować z tak wieloma zagranicznymi dziennikarzami. Tak narodziła się nasza inicjatywa PR Army. Transmitowaliśmy wojnę na czatach online dla zagranicznych mediów od pierwszych godzin wojny.
I tak staliście się centrum prasowym Ukrainy na świecie?
Szczerze mówiąc, to bardzo trafne określenie, bo to my koordynowaliśmy pracę mediów.
Nie braliśmy odpowiedzialności za komentowanie ważnych spraw, ale znajdowaliśmy ekspertów i naocznych świadków, a ci komentowali je dla zagranicznych dziennikarzy. Z czasem zbudowaliśmy bazę złożoną z setek kontaktów – ludzi, którzy mogli komentować wszystko, co działo się w Ukrainie w najróżniejszych dziedzinach: od zniszczenia ukraińskiego rolnictwa po groźbę katastrofy nuklearnej z powodu rosyjskiej okupacji elektrowni jądrowej w Zaporożu.
Pozwolę sobie przypomnieć kilka zuchwałych rosyjskich kłamstw w pierwszych tygodniach inwazji. Moja przyjaciółka, dziennikarka z włoskiej Associated Press, napisała do mnie na Messengerze: „Czy to prawda, że Zełenski już uciekł z kraju, a rząd opuścił Kijów?” Odpisałam jej: „Oczywiście, że nie!” – i nawet oskarżyłam ją o pracę dla Rosji. Oczywiście, myliłam się.
Była zmieszana i przeprosiła, zapewniając, że nie pracuje dla Rosji.
Wtedy zdałam sobie sprawę z istnienia katastrofalnej próżni informacyjnej, w której znalazł się świat w związku z wydarzeniami w Ukrainie. I z tego, jak bardzo Rosja już wdzierała się w umysły Europejczyków, przygotowując ich na upadek Ukrainy...
Czy i wy musieliście odpowiadać na takie pytania?
Zdaliśmy sobie wtedy sprawę, że z jednej strony jest głód wiadomości z Ukrainy, a z drugiej –potężna rosyjska machina propagandowa, która działa na całym świecie.
Kiedy po zajęciu elektrowni atomowej w Zaporożu przyszedł do nas jeden z dziennikarzy i powiedział, że przygotowuje materiał oparty na komentarzach ekspertów MAEA [Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej – red.] – a wiemy, że MAEA jest hojnie finansowana przez Rosję – postanowiliśmy pokrzyżować mu plany.
Gdy Rosjanie zajęli elektrownię, przyjechał przedstawiciel MAEA i udawał, że nie wie, skąd elektrownię tę ostrzeliwują. Zwołaliśmy więc międzynarodową konferencję prasową: znaleźliśmy inżynierów i energetyków zdolnych skomentować dla światowych mediów to, co dzieje się w elektrowni i jakie mogą być tego konsekwencje. Wiedzieliśmy, że ci pracownicy, którzy pozostali w elektrowni i mogli coś skomentować, zniknęli: Rosjanie wzięli ich do niewoli i przesłuchiwali. Dlatego zaangażowaliśmy ekspertów, których w tym czasie nie było już w Enerhodarze.
Druga taka historia dotyczyła Mariupola. Mieliśmy ogromną liczbę zapytań z mediów o to, co się tam dzieje. Gdy pierwsi ludzie wydostali się z zablokowanego miasta i byli już bezpieczni, zorganizowaliśmy spotkania z zagranicznymi dziennikarzami. Naszą ideą nie było oferowanie gotowych narracji, ale wysłuchanie tego, co mają do powiedzenia ludzie, którzy przeżyli cały ten horror.
A potem świat zaczął mówić o zmęczeniu wojną w Ukrainie i o wojnie w Strefie Gazy.
Jak mimo to udało Ci się codziennie skupiać uwagę na Ukrainie?
Na początku inwazji mieliśmy na naszym czacie setki wolontariuszy: dziennikarzy, projektantów, producentów, pisarzy. Kilkuset wolontariuszy pomagało nam szukać świadków rosyjskich zbrodni w najbardziej oddalonych wioskach, przy froncie.
Teraz widzimy duże zmęczenie wojną: zarówno w zagranicznych mediach, jak wśród Ukraińców. Bo niemożliwe jest tak długo radzić sobie jednocześnie z tak wielkim ludzkim żalem, stresem, codziennymi wyzwaniami i wolontariatem. Dlatego zauważam spadek aktywności. Jest mniej wolontariuszy i to jest dla nas największe wyzwanie.
Europa ma już letnie wakacje, obcokrajowcy nie szukają już informacji o wojnie w Ukrainie. Dlatego sami wysyłamy im codzienne wiadomości z naszego kraju.
Mówi się, że twój wpis w serwisie X o tym, że Scholz blokuje transfer broni do Ukrainy, miał tak wiele udostępnień, że kanclerz zmienił swoje stanowisko i ostatecznie dał Ukrainie broń. Czy to prawda?
To nie były tylko nasze wysiłki, zresztą wiele rzeczy dzieje się poza mediami społecznościowymi. Świetną robotę wykonują nasi dyplomaci. To znakomity przykład pracy zespołowej, kiedy ludzie pracują na różnych poziomach dla wspólnego celu.

Jak wyglądała wasza praca wtedy, a jak wygląda teraz? „W Ukrainie nie ma wojny domowej”, „Zełenski nie uciekł z kraju” , „Bucza to prawda”, „Ukraińcy nie są faszystami”, „to nie jest wojna między NATO a Ameryką”, „Ukraina nie jest sztucznym państwem”. Lista rosyjskich kłamstw i manipulacji, które musieliście zdemaskować w światowych mediach, jest bardzo długa.
Od czasu do czasu zagraniczne media trzeba edukować. Ale Rosja działa nie tylko za pośrednictwem mediów tradycyjnych. Jest też bardzo aktywna w mediach społecznościowych za sprawą farm botów – na przykład tej o nazwie „olgińskie boty”.
Tym, co jest teraz dobre dla Ukraińców, jest siła sztucznej inteligencji. AI jest zdolna natychmiast rozpowszechniać pewne narracje. Mamy projekty takie jak „Osawuł”, który śledzi rosyjskie fałszywki i dostarcza kontrargumenty.
Jednym z rosyjskich fejków, który rozprzestrzenia się w Internecie, jest twierdzenie, że UE zmusza swoich obywateli do jedzenia owadów. „Osawuł” był bardzo dobry w tropieniu takich fejków i obalaniu ich.
Kiedy wysadzono tamę w Kachowce, Rosja próbowała wmówić światowym mediom, że Ukraińcy sami ją wysadzili. Ale my mieliśmy już gotowy zestaw komentatorów, którzy mówili prawdę o tym, co wydarzyło się w Chersoniu, i komentowali sprawę w zagranicznych mediach. Wśród naszych mówców byli wiceministrowie, ekolodzy i naoczni świadkowie. Mieliśmy też pierwszych wolontariuszy, którzy stamtąd wrócili. Oznacza to, że pracujemy proaktywnie, aby móc powiedzieć prawdę tak szybko, jak to możliwe, zanim Rosja rozpowszechni na świecie swoje kolejne kłamstwo.Było wiele zapytań, gdy nadeszła pierwsza zima z przerwami w dostawie prądu. Obcokrajowcy pytali, jak Ukraińcy sobie radzą.
Poproszono nas o znalezienie matki, która uczy swoje dziecko zdalnie, lub pary, która pobrała się podczas blackoutu – by przeprowadzić z nią wywiad. Pojawiła się duża fala zapytań, gdy hakerzy włamali się do Kyivstar [ukraińska firma telekomunikacyjna – red.]. Obcokrajowcy postrzegali to jako nowy rodzaj wojny hybrydowej. Europejczycy zdali sobie sprawę, że wojna toczy się nie tylko na terytorium Ukrainy i w pobliżu granic UE, ale że może objąć cały świat w cyberprzestrzeni.Innym tematem, który obecnie bardzo interesuje zagranicznych dziennikarzy, jest niszczenie dziedzictwa kulturowego Ukrainy.
Proszą o listę muzeów i miast z architektonicznymi perełkami, które zostały zniszczone przez rosyjskie rakiety. Mamy listę prelegentów: ukraińskich i zagranicznych ekspertów, którzy komentują to dla światowych mediów.
Jest też fajny projekt na prośbę NATO, w którym zespół historyków obala całą rosyjską fałszywą historiografię o rzekomym wspólnym dziedzictwie Rusi Kijowskiej dla Ukrainy i Rosji. Zespół ten obala również inne rosyjskie fałszerstwa, którymi hojnie karmiono Europejczyków przez dziesięciolecia.
Co uważasz za największy sukces zespołu?
Nasze ostatnie sukcesy obejmują artykuły o ukraińskich naukowczyniach dla „The Independent” oraz artykuł z komentarzami ministra spraw zagranicznych Ołeha Mykołajenki na temat działań Rosji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ dla „Express”.
Mark Sawczuk, jeden ze współzałożycieli PR Army, jest też stałym współpracownikiem kanadyjskiej telewizji i komentuje wydarzenia w Ukrainie. Jego kanał ma prawie milion wyświetleńWojna pokazała mi prawdziwą wartość komunikacji.
Córka charkowskiego aktywisty, który był w rosyjskiej niewoli, napisała do nas, a my stworzyliśmy historię o nim, która została wysłana do światowych mediów. Dzięki międzynarodowemu rozgłosowi udało nam się uwolnić go z niewoli. Inną osobą, którą udało nam się uratować z rosyjskiej niewoli dzięki rozgłosowi, był ukraiński marynarz. To nasz największy sukces.
Wiemy, że wiele mediów we Francji, Włoszech i Niemczech jest sponsorowanych przez Gazprom. Wiemy o dziwnej polityce Watykanu w odniesieniu do wydarzeń w Ukrainie. Papież Franciszek, który nazwał rosyjską propagandystkę Duginę niewinną ofiarą przestępstwa, mówił o tym, jak wielka była Rosja i Katarzyna Wielka, i podziwiał Dostojewskiego: a cała ta dziwna miłość do Rosji i jej tak zwanej „kultury " to także nieuprawiane pole. Wielu Europejczyków, w których rosyjskie zbrodnie nie uderzają bezpośrednio, nadal widzi w Rosji jakąś kulturę. Najnowszym przykładem tej patologicznej miłości jest zwycięstwo prorosyjskiego filmu z rosyjskimi aktorami na festiwalu filmowym w Cannes [„Limonov: The Ballad” Kiriłła Sieriebriennikowa – red.]. Co jeszcze powinna zrobić Ukraina, by świat przejrzał na oczy?
Sama cierpię z powodu tych pytań, bo nie mam na nie odpowiedzi. W światowych mediach panuje obecnie moda na „pozytywne myślenie”. Ale skąd niby mamy czerpać to „pozytywne myślenie”, skoro ostrzeliwują nas rakietami, skoro umierają nasze dzieci i płoną nasze domy?
Musimy rozmawiać o rosyjskim kolonializmie. 42 kraje na świecie są ofiarami Rosji. Kraje te były okupowane przez nią w różnych okresach historii na czterech kontynentach świata: od Afryki i Kaukazu po Europę. Chciałabym podnieść ten informacyjny i historyczny fakt na wyższy poziom dyskusji.
Musimy uświadomić zagranicznym mediom, że Rosja jest zagrożeniem dla świata. Musimy im wytłumaczyć, co stanie się ze światem, jeśli Rosja wygra. Musimy mówić, że Rosja to dyktatura, brak praw i wolności, śmierć, cierpienie, obozy koncentracyjne i tortury. Że świat pogrąży się w całkowitej ciemności, jeśli Rosja wygra.
Musimy mówić, że Putin jest jak Hitler, bo jest.

Gdy tylko świat poczuje, że dotknie go to bezpośrednio, zaczyna myśleć inaczej…
Niestety Ukraina stała się teraz kartą przetargową w amerykańskich i europejskich kampaniach wyborczych. Musimy ich przekonać, że nasza wojna jest tak naprawdę ich wojną. W przeciwnym razie będzie jak z Sudetami, które zostały oddane Hitlerowi w zamian za pokój, a potem przyszła II wojna światowa. Jeśli nie powstrzymamy Putina teraz, może wybuchnąć III wojna światowa.
Porównałaś Putina do Hitlera, ale ja widzę analogie do Stalina. Kiedy ludzie umierali w Ukrainie z powodu Hołodomoru, Walter Duranty pisał w „The New York Times” o tym, jak „wspaniała była polityka Stalina” i że w Ukrainie nie było głodu. Gareth Jones, który powiedział światu o Wielkim Głodzie, był postrzegany jako szaleniec. Nikt nie chciał mu wierzyć. Teraz Putin również jest wybielany, kreowany na „normalnego gracza” na arenie geopolitycznej. Robią to ludzie tacy jak Carlson i wiele prawicowych amerykańskich mediów. PR, który robi rosyjska FSB, jest potężny i przebiegły. Jak możemy przekonać świat, że Rosja Putina jest zła?
To trudne pytanie i nie znam na nie odpowiedzi. Jedyną odpowiedzią jest systematyczna praca kulturowa w przyszłości, ponieważ świadomość zmienia się w dłuższych okresach. Bądźmy szczerzy: od ilu lat, dekad, stuleci Rosja wlewa swoją fałszywą historię w umysły milionów ludzi? Nie da się zmienić umysłów w jeden dzień, nawet tymi przerażającymi zdjęciami z Buczy czy Mariupola. Jest więc wiele wyzwań.
Będę pierwszą kobietą z Ukrainy, która zasiądzie w jury Cannes Lions Festival, festiwalu reklamy i kreatywności w Cannes. Będę musiała oceniać reklamy globalnych marek, które nie pochodzą z Rosji, na przykład Pepsi. To niesamowite, jak świat znormalizował coś, czego znormalizować się nie da. Znormalizował wojnę. Globalne marki już się maskują, tworzą filie pod innymi szyldami i wracają do Rosji. A co się zmieniło? Przecież nadal tracimy terytorium i ludzi.
Dlatego każdy Ukrainiec, który podróżuje za granicę, powinien zadać sobie pytanie: co robię teraz, by promować ukraińską kulturę, ukraińską autentyczność, ukraińskie narracje?
Cóż... widzimy tak wielu ludzi mówiących po rosyjsku za granicą, nie zdając sobie sprawy, że jest to również pewien sygnał.
Zdobyliśmy już Oscara dzięki Mścisławowi Czernowowi, mamy laureatkę Nagrody Nobla, Ołeksandrę Matwijczuk, mamy absolutnego mistrza świata w boksie Ołeksandra Usyka. Ukraina zawdzięcza swój wizerunkowy sukces w dużej mierze tym właśnie ambasadorom. Jednak ten PR jest tragiczny, bo pod spodem są ludzkie dramaty, których nigdy nie chcielibyśmy doświadczyć. Teraz, kiedy wygraliśmy, jak powinien wyglądać PR Ukrainy na świecie?
Musimy otworzyć Ukrainę na obcokrajowców. Powiedzieć im, jaki to wspaniały kraj i że warto o niego walczyć.

Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że PR Army wygrywa z Rosją w wojnie informacyjnej. Na jaką skalę dziś działacie?
Na początku wojny pracowaliśmy przez siedem miesięcy bez legalnej rejestracji. Potem założyliśmy organizację pozarządową. Nie mieliśmy wtedy nazwy ani struktury.
Dziś mamy bardzo dużą bazę, która jest cenna dla społeczności międzynarodowej. Nasz projekt THE UA View działa. Każdy zagraniczny dziennikarz może wejść do naszej bazy danych i przestudiować interesujący go etap wojny rosyjsko-ukraińskiej, przeczytać zeznania świadków rosyjskich zbrodni. Usystematyzowaliśmy to. Śledzimy rosyjskie narracje i przeciwdziałamy fejkom za pomocą naszej ekologii informacyjnej.
Na naszej stronie internetowej wydarzenia związane z wojną są podzielone według tematu i kierunku. Istnieje osobne archiwum na temat tego, jak Rosja zniszczyła ukraińskie zboże, osobne na temat bezpieczeństwa jądrowego i osobne na temat zniszczonych miast pod okupacją.
W ten sposób stworzyliśmy projekt Voices of Freedom. To platforma internetowa, na której można skontaktować dziennikarza z ekspertem w danej dziedzinie.
Osobnym segmentem są międzynarodowi eksperci, którzy również znajdują się na liście ukraińskich spikerów – ambasadorów. Wcześniej sprawdzaliśmy te osoby pod kątem ewentualnych powiązań z Rosją.
Teraz stworzyliśmy osobny kierunek poświęcony zniszczonemu dziedzictwu kulturowemu w Ukrainie i angażujemy międzynarodowych ekspertów, którzy również komentują te kwestie dla światowych mediów.
Inny z naszych projektów, Where Are Our People?, dotyczy deportacji ukraińskich dzieci.
PR Army pierwsza na świecie poruszyła ten temat. Pierwsi powiedzieliśmy, że ukraińskie dzieci są wywożone do Rosji. Teraz mamy zespół adwokatów w USA i Europie, którzy dbają o to, by ten temat nie został zapomniany. Mamy też listy uprowadzonych dzieci. Realizujemy ten projekt wspólnie Inicjatywą „5-ta rano”.
Rosyjscy propagandyści śledzą waszą pracę. FSB, która was obserwuje, w pewnym momencie uznała, że stanowicie zagrożenie dla rosyjskiej machiny propagandowej. Czy Rosja rozpoczęła kampanię przeciwko PR Army?
Mieliśmy dwie takie akcje, pierwsza była na początku wojny. Pewien Amerykanin, który jest wyraźnie na liście płac Kremla, napisał w renomowanym medium, że w Ukrainie jest cała amerykańska farma botów, że pracujemy zgodnie z metodami NATO. Wyśmialiśmy to, lecz przy okazji zdaliśmy sobie sprawę, że robimy dobrą robotę – i poszliśmy dalej.
Później jednak wysłano nam zrzut ekranu z postem na nasz temat, opublikowanym przez rosyjskiego propagandystę Sołowjowa [Władimira Sołowjowa – red.] na jego kanale na Telegramie. Z jednej strony rozumiemy, że jeśli Rosja się nas boi, ale z drugiej strony rozumiemy też, że jest to niebezpieczne.
Ze względów bezpieczeństwa nigdy nie publikuję informacji o tym, gdzie jestem. Kiedyś rozmawiałam z Mścisławem Czernowem, naszym oscarowym reżyserem, i zapytałam go: „Jak u ciebie z bezpieczeństwem?” Odpowiedział, że zagrożenie jest permanentne: zarówno podczas podróży, jak występów.
Musimy zrozumieć, że wróg jest wszędzie, wróg nas śledzi. Ale musimy wygrać tę wojnę, w której nawet słowo stało się bronią. I na pewno wygramy.
Kiedy nasi wrogowie zamówili artykuł o nas w pewnym renomowanym zagranicznym medium, w którym nazywano nas „agentami Stanów Zjednoczonych”, zdaliśmy sobie sprawę, że to mimowolny wyraz uznania i że robimy wszystko dobrze. Jednak FSB nas obserwuje, więc nigdy nie zdradzam miejscu swego pobytu – mówi Julia Petryk, szefowa PR Army

Przed wojną Ola była specjalistką ds. mediów i komunikacji. Pracowała jako koordynatorka projektu BBC Media Action w Europie Wschodniej, wdrażając projekty wspierające rozwój młodzieży i społeczeństwa obywatelskiego.
Teraz pracuje dla międzynarodowej organizacji pozarządowej. Dostarcza też drony kamikadze na linię frontu i kupuje łodzie ewakuacyjne do ratowania rannych żołnierzy. Te pierwsze nazywa „sikadu”, co wiąże się z pewną ciekawą historią…
Jaryna Matwijiw: Skąd wziął się u Ciebie pomysł składania dronów kamikadze?
Ola Grabowska: Zaangażowałam się w wolontariat jeszcze przed rozpoczęciem inwazji na pełną skalę. Za granicą kupowałam opatrunki hemostatyczne, lekarstwa i buty dla żołnierzy. Ale gdy 24 lutego Rosjanie najechali Ukrainę, nie wiedziałam, co dalej robić. Wtedy zwrócili się do mnie zagraniczni wolontariusze: „Ufamy ci, mamy ogromny magazyn w Polsce, przywieziemy ci to, co w nim jest, a ty to posortujesz i wyślesz, gdzie trzeba”. Woziliśmy na front odzież taktyczną, obuwie, noktowizory i żywność dla wojska.
Z czasem wojsko zaczęło nas prosić o drony. Kupowałam je zarówno w Ukrainie, jak za granicą.
Tamtej zimy dowiedziałam się, że jest kurs dla inżynierów dronów, więc się zapisałam. Jestem osobą praktyczną, chcę sama wszystkiego spróbować. Ukończyłam kilka modułów tego kursu, a potem chłopaki z 54 brygady skontaktowali się ze mną i powiedzieli, że potrzebują dronów FVP [dron z goglami, którym pilot steruje tak, jakby w nim siedział - red.]. Mnóstwa dronów...
W tym czasie wielu cywilów na Ukrainie już samodzielnie składało drony.

Komponenty do mojego pierwszego drona zamówiłam w Chinach. Zamawiasz na AliExpress i nie wiesz, jak długo potrwa dostawa – i czy w ogóle towar dotrze. Część ram zamówiłam w Ukrainie, a kiedy już wszystko otrzymałam, zabrałam się do roboty.
Lutowanie pierwszego drona zajęło mi 5 godzin, bo musiałam sobie przypomnieć, czym jest lutowanie. W dzieciństwie naprawiałam lampki choinkowe – lutowałam, gdy coś w nich odpadło
Miałam w tym minimalne doświadczenie. Tata oglądał każde połączenie przez szkło powiększające, aby upewnić się, że jest OK.
Ile trzeba wydać, by samodzielnie zbudować drona?
Koszty dronów są bardzo różne. Wszystko zależy od tego, jakie są zniżki na komponenty w sklepach internetowych. Dron wykonany z komponentów z Chin, bez baterii, kosztował nas 8 tysięcy hrywien [800 złotych – red.]. Jeśli kupisz te same komponenty w Ukrainie, kosztuje to więcej: 18-20 tysięcy hrywien (z baterią), w zależności od wahań kursu dolara.
Ile ich do tej pory wyprodukowałaś?
Dwadzieścia sześć. Dwadzieścia wysłałam na front – i prawdopodobnie już nie istnieją. Niedługo dotrą komponenty do kolejnych dziesięciu. Teraz zbieram pieniądze na budowę kolejnych piętnastu. Robię tę zbiórkę na moje urodziny.
Dlaczego „sikadu”? Nazywasz tak swoje drony kamikadze?
To ciekawa historia. Kiedy mieszkałem w obwodzie lwowskim, a mieszkam w dwóch miastach, zimą przychodziło do mnie mnóstwo sikorek, a ja je dokarmiałam. Moi przyjaciele to zauważyli i dali mi karmnik i pokarm dla papug kakadu. Żartowaliśmy, że gdyby ukraińskie sikorki jadły karmę dla kakadu, stałyby się kakadu. I tak, kiedy zaczęliśmy robić te drony, nazwałam je „sikadu”. Walczące, odważne i silne ptaki, które robią porządek z wrogiem.
Eksperci wojskowi twierdzą, że współczesna wojna to w dużej mierze wojna dronów. Zgadzasz się z tą opinią?
Nie jestem ekspertką. Mogę jedynie oceniać informacje na podstawie własnego doświadczenia. W rzeczywistości to nie tylko wojna dronów, to wojna technologii. Bo tam, gdzie są drony, potrzebne są urządzenia do walki elektronicznej, plecaki antydronowe czy inny sprzęt. Ostatnio chłopaki walczący na froncie poprosili mnie o plecaki antydronowe.
To wojna technologiczna. Trzeba mieć czym walczyć i czym się bronić.
Gdyby każdy Ukrainiec wyprodukował jednego drona, mielibyśmy ich wiele milionów dronów. Czy naprawdę każdy może zrobić drona?
Gdyby każdy Ukrainiec zlutował jednego drona i mielibyśmy miliony dronów, to czemu nie?! Produkcja dronów w Ukrainie powinna być masowa. Ale ze względów bezpieczeństwa powinna też być rozproszona po całym kraju.
A gdyby takie warsztaty do produkcji dronów znajdowały się w mieszkaniach i domach Ukraińców w całym kraju, byłoby to bardzo skuteczne
W Ukrainie istnieje świetna inicjatywa o nazwie SocialDroneUA. Ludzie z doświadczeniem mogą pomóc we wszystkim: powiedzą ci, jak zrobić drona, gdzie kupić komponenty, a na koniec możesz wysłać im swojego drona do testów.

Są dwie siostry. Jedna zostaje w Ukrainie i jest wolontariuszką, druga mieszka w Krakowie. To historia siostrzeństwa bardzo zgodna z filozofią naszego magazynu. Jakie to uczucie dzielić się swoim doświadczeniem życia w Ukrainie z siostrą, która jest w Polsce? Czy dzielicie się wolontariatem? W Kijowie nie ma elektryczności, a w Krakowie jest. My mamy naloty, w Polsce jest spokój. Miałaś chęć opuszczenia Ukrainy?
Jeszcze przed inwazją miałam możliwość wyjazdu i zamieszkania za granicą. Potem otrzymałam wiele ofert od ludzi z różnych krajów. Ale nie chciałam i nie chcę opuszczać Ukrainy. Moja siostra Iryna zadzwoniła do mnie, żebym pojechała do niej do Krakowa, ale my obie jesteśmy bardziej skuteczne, gdy jesteśmy po obu stronach granicy.
Mamy silną synergię. W Polsce siostra może kupić mi rzeczy potrzebne na froncie, których nie można kupić w Ukrainie. Ona jest moją drugą ręką, która ma dostęp do zasobów potrzebnych do ubrania i wyposażenia chłopców i dziewcząt na froncie
W pierwszych miesiącach inwazji znalazła w Polsce tkaniny potrzebne do produkcji kamizelek kuloodpornych, które nie były dostępne w Ukrainie. Przekazaliśmy ten materiał jednej z ukraińskich inicjatyw, która zajmowała się takimi rzeczami. Teraz siostra pomaga mi zbierać fundusze na drony. W Krakowie piecze lwowskie serniki i wystawia je na loterii, byśmy mogli kupić więcej komponentów do dronów.
Odbierasz telefony od żołnierzy, którzy trafili wroga Twoimi dronami?
Odbieram i sama też do nich dzwonię i pytam, czy moje drony działają. Wojsko wysyła mi filmy wideo, na których można zobaczyć, jak nasze drony sprawują się na polu bitwy.
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam nagranie, na którym mój dron leci, a potem wszystko eksploduje, miałam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony mówi się: „Wow, super!”, ale z drugiej strony zdajesz sobie sprawę, że twój dron odebrał komuś życie. Nawet jeśli to życie wroga, to wciąż czyjeś życie.
Mam własne podejście do zabijania. Nie rozumiem, dlaczego ludzie to robią, ale rozumiem, że jeśli jest wojna, trzeba się bronić. Musisz chronić swój dom, swoją rodzinę, siebie przed kimś, kto chce cię zabić. Dlatego główną misją moich dronów jest ochrona. Ochrona życia naszych żołnierzy na froncie i ochrona mojego kraju. Najważniejszą rzeczą dla mnie jest uratowanie jak największej liczby ukraińskich istnień. Bo albo my zniszczymy naszych wrogów, albo oni zniszczą nas.

„Wciąż przegrywamy, a jednocześnie ignorujemy rzeczy, które należy zmienić i za którymi należy się opowiedzieć. Zamykamy oczy, milczymy, nie słyszymy. Czekamy, aż ktoś coś zrobi, coś da, coś naprawi i wszystko będzie dobrze. Wciąż przegrywamy. Tracimy naszych bliskich i tracimy samych siebie” – tymi słowami ktoś zareagował na śmierć Iryny Cybuch, pięknej ukraińskiej sanitariuszki, która zginęła podczas misji bojowej w okolicy Charkowa. Czy naprawdę możemy zrobić więcej, by zapobiec śmierci ludzi takich jak Ira?
Tak, możemy zrobić więcej. Możemy, jeśli uwierzymy w siebie. Nigdy bym nie pomyślała, że będę zaangażowana w budowanie dronów. Teraz zbieram więcej funduszy, nawiązuję komunikację z wojskiem, a drony lutują moi asystenci. Bylibyśmy w stanie zbudować więcej dronów, ale nie mamy pieniędzy; gromadzenie funduszy stało się teraz trudne. Każdy ma swoje powody, dla których nie może lub nie chce przekazać darowizny.
Może żyjesz w pokoju i twoja sytuacja jest podobna do tej sprzed wojny, a może przyzwyczaiłeś się do wojny. Musisz jednak zrozumieć, że sytuacja może się zmienić w każdej chwili
Dlatego musimy robić więcej i wierzyć w siebie, swoje mocne strony i możliwości.
Jaką radę masz dla Ukraińców i Europejczyków, którzy są zmęczeni wojną i wolontariatem?
Ja też jestem zmęczona wojną, ale niektóre zwycięstwa czy sukcesy, które udaje mi się osiągnąć, napędzają mnie. Ciężko mi się zmusić do odpoczynku, ale rozumiem, że z czasem bateria się wyczerpuje i następuje wypalenie. Wiem, że muszę rozładować mój mózg, ponieważ zmęczenie spowalnia jego wydajność. Muszę odpoczywać. Gram więc w koszykówkę, staram się chodzić na spacery, uprawiać sport, spotykać się z przyjaciółmi – i wtedy mogę pracować dalej. Kiedy chłopaki wysłali mi pierwszy film z akcji mojego drona, moja bateria była naładowana w 100 procentach.
Ola Garbowska jest wolontariuszką. Dostarcza ukraińskiej armii wszystko, czego ta potrzebuje. Uruchomiła też produkcję dronów kamikadze, które nazywa „sikadu”

Skontaktuj się z redakcją
Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.