Exclusive
20
min

Mojsej Bondarenko – skrzypek na froncie

„Moi bracia przejmują ode mnie pracę i mówią: ‘Jeszcze będziesz miał czas na kopanie. Idź poćwiczyć i zagraj dla nas wieczorem’. A potem, kiedy słuchają moich skrzypiec, płaczą – mówi muzyk, który poszedł na front

Ksenia Minczuk

Mojsej Bondarenko. Kadr z filmiku w internecie

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

24-letni Mojsej Bondarenko służy w armii od początku inwazji. Był sanitariuszem, teraz jest piechurem. W jego życiu jest jedna stała rzecz: gdziekolwiek się pojawi, jego skrzypce są z nim. Gra na nich nawet na linii walk. Pod filmami w mediach społecznościowych, na których odziany w mundur czaruje zmysłową muzyką, ludzie z całego świata zostawiają tysiące polubień i komentarzy. Jego graniem zachwycił się nawet sam Anthony Blinken.

Muzyk kończy właśnie charytatywną trasę koncertową po Europie. Rozmawiamy z nim przed koncertem w Krakowie.

Mojsej Bondarenko w Krakowie. Zdjęcie autorki

Nigdy nie gram dla siebie

– Poszedłem na wojnę drugiego dnia inwazji – mówi Mojsej. – Bardzo się bałem (i szczerze mówiąc, nadal się boję). Miałem 22 lata, wcześniej tylko grałem na skrzypcach, podróżowałem po kraju, dając występy. A tu musiałem zrobić coś prawdziwie męskiego i ustawić całe swoje życie w kierunku, z którego nie ma odwrotu. Jedyną rzeczą, która była w tym przyjemna, było poczucie, że to być może jedno z najbardziej właściwych i fundamentalnych działań w moim życiu jako mężczyzny. W tym sensie czułem się spełniony.

Myślę, że motywowało mnie pragnienie, by poczuć się kimś ważnym. Pomyślałem: czy to naprawdę moment, w którym mogę się wykazać? A potem straszne wydarzenia, które działy się jedno po drugim, stały się dla mnie czynnikiem wzmacniającym. Bucza, Irpień...

To jak 2 plus 2: dzieje się coś strasznego, a ty idziesz to powstrzymać

Ksenia Minczuk: Kiedykolwiek żałowałeś tego wyboru?

Mojsej Bondarenko: Często o tym myślę, zwłaszcza gdy w wojsku robi się jakieś gówno. Mówię sobie: „Gdybym tylko wiedział, jak to możliwe” – a potem zdaję sobie sprawę, że to wszystko jest naturalne. Bo armia to wielka maszyna, która działa podczas wojny, a wojna wymaga wielu zasobów. I jak każda maszyna, armia ma wiele niuansów.

Służyłeś jako medyk przez rok, potem zostałeś przeniesiony do 59 brygady piechoty. Od tego czasu zajmujesz się pomocą moralną i psychologiczną w jednostce „Desant kulturowy”. Czyja to była decyzja?

Nie moja. Czasami nie należysz do siebie. Ale jestem bardzo szczęśliwy, że dołączyłem do 59 brygady i zostałem żołnierzem piechoty. Zwykłym żołnierzem, który wykonuje różne zadania, od czyszczenia latryny po misje specjalne.

Zdjęcie: Kostiantyn Libkos

Mam nadzieję, że w trzecim roku służby jestem już mniej więcej dla armii zrozumiały. Bo ona jest zrozumiała dla mnie. Każdego dnia coś się tutaj zmienia i trudno zrozumieć, co dokładnie, gdy sam jesteś częścią tego mechanizmu. Z zewnątrz słyszysz jedno, wewnątrz widzisz drugie, a ludzie, którzy mają wpływ na zmiany, widzą to ze swojej strony – strategicznie. Ja jestem tylko żołnierzem piechoty.

Kim trudniej być: medykiem pola walki czy piechurem?

Jestem szeregowym żołnierzem piechoty. Fajnie brzmi: „szeregowy piechur” (śmiech).

Nieważne, ile okopów wykopałem, ile ćwiczeń przeszedłem, na ilu trudnych pozycjach byłem – wciąż nie pracowałem tak ciężko, jak powinienem. Z powodu skrzypiec

Jestem wykorzystywany jako działacz kulturowy. Moja służba jest różnorodna – i to jest naprawdę bardzo cenne, ponieważ służba jest długa, monotonna, wymagająca psychicznie i fizycznie. A ja miałem szczęście. Cieszę się, że mogę być przydatny również z moimi skrzypcami.

Czy to prawda, że towarzysze broni proszą Cię, byś grał dla nich wieczorami? Że są nawet gotowi pracować za Ciebie, byś tylko „porozciągał palce”?

Tak naprawdę to dzięki moim braciom gram na skrzypcach. Oni są powodem tego wszystkiego. Rzeczywiście często mówią: „Nie rób tego. Będziesz miał jeszcze czas na kopanie. Idź poćwiczyć i zagraj dla nas wieczorem”. Są moją nową rodziną. W trzecim roku służby moi bracia stali mi się bardzo bliscy.

Jak wyglądają Twoje koncerty na froncie?

Koncert może zdarzyć się wszędzie. Jeśli to lądowisko, przycupują gdzieś na zimnie, a ja zaczynam grać. Dla całego desantu. Gram też w ziemiankach. Gram wszędzie i przez cały czas, bo możliwość słuchania skrzypiec na froncie jest dla chłopaków bardzo cenna.

Nigdy nie zamawiają niczego konkretnego. Na froncie docenia się wszystko, co jest związane z kulturą i kreatywnością, bo to odpoczynek. A ja zawsze gram to, co lubię.

A co lubisz dla nich grać?

Może to zabrzmi dziwnie, ale bardzo lubię grać Billie Eilish. I oczywiście ukraińskie piosenki. Z melodyjnego punktu widzenia Billie Eilish jest bardzo piękna. Uspokaja mnie i inspiruje. Czuję się lepiej.

A kiedy jesteś sam?

Nigdy nie gram dla siebie. W samotności mam tylko próby.

Zdjęcie autorki

Mojsej i Ołeh Skrypka

Trudno leworęcznemu nauczyć się gry na skrzypcach?

Dla mnie nauka gry na skrzypcach nigdy nie była pracą czy czymś trudnym. Granie zawsze sprawiało mi ogromną przyjemność.

Ciągle się uczę. Nie sądzę, że potrafię wystarczająco dużo. Zawsze jest coś, czego nie umiesz

Na przykład ostatnio nauczyłem się „Melodii” Myrosława Skoryka. Jest trudna technicznie, nigdy wcześniej nie grałem niektórych rzeczy na skrzypcach w ten sposób. A Skoryk dał mi możliwość spróbowania tego w inny sposób. Są momenty techniczne, w których bardzo trudno osiągnąć wysokie dźwięki palcami. Ale udało mi się i pomyślałem, że to było fajne!

Wiem, że istnieją instrumenty lustrzane dla leworęcznych. Ale o jakim lustrzanym instrumentcie można było mówić w czasach mojego dzieciństwa? Chwała Bogu, że w ogóle kupiliśmy skrzypce.

Chciałeś studiować muzykę. Do szkoły muzycznej zapisałeś się na własną rękę, nie uprzedzając o tym matki. Skąd się to u Ciebie wzięło?

Moja mama nie miała pieniędzy na szkołę muzyczną, bo w domu było nas czterech chłopców. Do szkoły muzycznej poszedłem więc sam i sam załatwiłem sobie naukę taniej niż inni – za 20 hrywien miesięcznie.

Z mamą. Zdjęcia z prywatnego archiwum

W dzieciństwie nikt w mojej wiosce nie wyjaśnił mi, że bycie piłkarzem czy tancerzem to też zawód. Kiedy chodziłem na mecze piłki nożnej, była to dla mnie tylko rozrywka. Ale nadszedł czas, kiedy chciałem wykonywać własny zawód. Nie chciałem, żeby to było hobby – to miał być zawód. A szkoła muzyczna była w tamtym czasie jedynym miejscem, gdzie mogłem się takiego zawodu nauczyć.

Czy skrzypce spełniły Twoje oczekiwania?

Jak najbardziej.

Zawsze masz je przy sobie. To Twój talizman?

Uwielbiam je. Jeśli mam okazję nosić je ze sobą i grać, robię to. Dzięki Bogu, wojsko daje mi taką możliwość.

Mają jakąś nazwę?

Tak, Ołeh Skrypka [Ołeh Skrypka to współczesny ukraiński muzyk, wokalista, kompozytor i lider grupy punk-rockowej Wopli Widoplasowa – red.]. Wymyśliłem to dawno temu dla żartu. Mam nadzieję, że prawdziwy Ołeh Skrypka się nie obrazi.

Dźwiękowe ścieżki wojny

Co muzyka może zrobić na polu bitwy? Ratuje? A może pełni jakąś inną ważną funkcję?

Muzyka na froncie robi to samo, co robi w zwykłym życiu. Po prostu na wojnie uczucia są bardziej spotęgowane. Bardzo miło jest usiąść gdzieś w ciszy, posłuchać muzyki i pomyśleć o swoich bliskich. Po prostu się zrelaksować. Muzyka na froncie przełącza twój umysł. To wielki kontrast i wielka wartość.

Kiedy ludzie na froncie słuchają moich skrzypiec, cały czas płaczą. Dlatego, że w tym momencie przypominają sobie...

Jaki był najbardziej niebezpieczny występ w Twoim życiu?

Każdy dzień jest niebezpieczny. Moje serce bije ze strachu każdego innego dnia. Jeśli jesteś w strefie walk, ciągle grasz na loterii.

Pamiętam niektóre momenty ze względu na ludzi, którzy byli dla mnie ważni. Kiedyś spotkałem moich towarzyszy kilometr od wroga. To było bardzo niebezpieczne, ale byłem bardzo szczęśliwy, że mogłem dla nich zagrać.

Zdjęcie: Artem Poznański

Byłeś w USA z delegacją weteranów. Twoją grę chwalił sam sekretarz stanu USA Blinken, który sam gra całkiem nieźle, tyle że na gitarze. Jak to na Ciebie wpłynęło?

To po prostu było fajne. To miłe, że docenił moją grę. Zareagował, bo sam jest muzykiem. Ale to nic się nie zmieniło. Gram tam, gdzie jestem zapraszany. Po prostu teraz zapraszają mnie częściej. Jestem z tego powodu szczęśliwy.

Nie uważam się za popularnego. Po prostu teraz jestem na fali. Być może później, gdy obserwowanie wojskowego świata stanie się mniej ważne, ludzie o mnie zapomną. Ale mam nadzieję, że nadal będą doceniali muzykę. Dla mnie jako muzyka to najważniejsze.

Plany na przyszłość?

Nie myślę o przyszłości – teraz jest ciężko, zwłaszcza w służbie.

Myślimy na kilka dni do przodu, a marzymy na kilka miesięcy

Moim celem jest być jak najbardziej skutecznym tu i teraz. Zwycięstwo na pewno kiedyś nadejdzie. Samo słowo „zwycięstwo” oznacza robienie więcej niż możesz. Staram się to robić każdego dnia. Wszystkie nasze cele i marzenia jako narodu na pewno się spełnią. Ale to ogromna praca.

Zwycięstwo to nie pokój. Musimy pracować na wspólny cel, bo nasz cel jest dobry i słuszny: chcemy przetrwać jako naród. Szkoda ludzi. Naprawdę chcę ich ratować tak bardzo, jak to możliwe.

Szedłem z muzyką w ponad 150 pogrzebach – od ganku po cmentarz. W pewnym momencie to się stało powszechne. To jest najstraszniejsze uczucie

O czym marzysz?

Żeby się porządnie wyspać. Ale tak na poważnie, to marzę o domu lub jakimkolwiek miejscu, do którego mógłbym wrócić. To musi być moje miejsce. Chcę też mieć liczną rodzinę. To wszystko.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, pisarka, podcasterka. Uczestniczka projektów społecznych mających na celu rozpowszechnianie informacji na temat przemocy domowej. Prowadziła własne projekty społeczne różnego rodzaju: od rozrywki po film dokumentalny. W Hromadske Radio tworzyła podcasty, fotoreportaże i filmy. Podczas inwazji na pełną skalę rozpoczęła współpracę z zagranicznymi mediami, uczestnicząc w konferencjach i spotkaniach w Europie, aby rozmawiać o wojnie na Ukrainie i dziennikarstwie.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Już dwa miesiące temu gorąco polecaliśmy obejrzenie tego filmu, gdy był wyświetlany w Warszawie w ramach największego ukraińskiego festiwalu filmowego „Ukraina! 9. Festiwal Filmowy”. Teraz dostał oficjalną nominację do Oscara.

Powtórka zeszłorocznego sukcesu filmu „20 dni w Mariupolu” Mścisława Czarnowa, który został nagrodzony przez Amerykańską Akademię Filmową, jest całkiem prawdopodobna. Choćby dlatego, że Oscary to wydarzenie nie tylko filmowe, ale także polityczne i społeczne. Uwaga świata jest Ukrainie nadal bardzo potrzebna, ponieważ pod koniec trzeciego roku wojny jego demokratyczna część nadal nie jest wystarczająco zjednoczona w swoim krytycznym stosunku wobec Rosji.

Zespół twórców „Porcelanowej wojny”

Nominacja „Porcelanowej wojny” wpisuje się w koncepcję politycznej roli Oscarów, podobnie jak politycznym krokiem było nominowanie „Zimy w ogniu” w 2015 r. Film ten opowiadał historię poprzedzającej obecną wojnę rosyjsko-ukraińską konfrontacji obywateli Ukrainy na Majdanie Niepodległości w Kijowie z prorosyjskim reżimem Wiktora Janukowycza zimą 2013-2014 r. Natychmiast po zakończeniu Rewolucji Godności, w lutym 2014 r., Rosja zaatakowała Ukrainę, a już w marcu zaanektowała Krym.

„Zima w ogniu”, „20 dni w Mariupolu” i „Porcelanowa wojna” to mistrzowskie dzieła, które w pełni realizują założenia kina dokumentalnego

Pokazując historię jak dokument, zanurzają widza w problemach naszych czasów, a to zanurzenie staje się ważnym i jednocześnie fascynującym procesem fizycznej obserwacji i duchowego doświadczenia, intelektualnego poznania i emocjonalnego zachwytu nad możliwościami kamery, która może pokazać takie rzeczy, że dusza drży. A także uświadamiać ludziom grozę zniszczenia i budzić pragnienie powstrzymania tej destrukcji. Po to właśnie jest kino, a w szczególności kino dokumentalne. By inspirować nas do lepszego działania.

Nawet jeśli zdamy sobie sprawę, że na krótkiej liście pretendentów do tegorocznych nominacji było więcej ukraińskich filmów, a pozostał tylko jeden, nie będziemy smutni. „Porcelanowa wojna” jest bowiem naprawdę wszechstronnym i bodaj najlepszym możliwym kandydatem z Ukrainy. Właśnie ze względu na dwoistość filmu, który został nakręcony przez Amerykanina i Ukraińca, filmowca i żołnierza, z użyciem ręcznej kamery i dronów, o życiu cywilnym i wojnie. Ten film łączy to, co działo się przed wojną, z samą wojną. I pokazuje przejście człowieka z etapu pokoju i szczęścia do stanu, w którym musisz chwycić za broń i zabijać tych, którzy przyszli zabić ciebie i twoją rodzinę.

Sława Leontiew, reżyser filmu

Ogólnie rzecz biorąc, to film o człowieku i dla ludzi. Łączy historyczne wydarzenia z ludzkim życiem tak by, widz, zwłaszcza nieukraiński, mógł zrozumieć wszystko tak jasno, jak to tylko możliwe: to przyczyna, a to skutek.

Sława Leontiew jest wojskowym, który dawno temu odłożył broń, by zająć się sztuką, rzeźbiąc i malując gliniane figurki ze swoją żoną. Rzeczywistość zmusiła go jednak do porzucenia sztuki i ponownego chwycenia za ten rodzaj broni, której używa z największą wyobraźnią i talentem. Wspierają go w tym doświadczenia ze służby w Siłach Operacji Specjalnych, elitarnego oddziału ukraińskich wojsk.

W rezultacie „Porcelanowa wojna” opowiada o walce kruchego pokoju ze zgiełkiem wojny

Film umiejętnie buduje kontrast sztuki, kreatywności i życia z pustką, jednowymiarowością i chłodem śmierci. Bellamo i Leontiewowi udało się stworzyć kruche, a jednocześnie żywe tło przecięcia się życia i wojny, które symbolizuje porcelana: delikatna struktura powstała pod wpływem obróbki w ogniu.

Sława pochodzi z Charkowa, ukraińskiego miasta położonego w pobliżu rosyjskiej granicy, które Rosjanie wielokrotnie próbowali zdobyć i które codziennie jest ostrzeliwane. Mieszkał i pracował na Krymie, który został przez Rosję skradziony i okaleczony. Rosjanie ukradli jeden z jego domów, a teraz próbują zniszczyć drugi.

Kruchość – kontra brutalna siła, życie przeciw wojnie. Niby banalne, gdy myślimy o historii ludzkości, ale bardzo realne, gdy patrzymy przez okno czy oglądamy „Porcelanową wojnę”.

Zdjęcia: materiały prasowe

20
хв

„Porcelanowa wojna”: ukraiński kandydat do Oscara

Jarosław Pidhora-Gwiazdowski
haft tekstylny anastazji poderwiańskiej

Jej spojrzenie jest skupione i nieco surowe. Obronne. Ale kiedy się uśmiecha, jest jak słońce, które przeziera przez chmury.

Anastazja Poderwianska to osobowość ukształtowana przez kilka pokoleń utalentowanych artystów. Kiedy zagłębisz się w świat jej twórczości, zdasz sobie sprawę, że nie pracowali na próżno. Od dziesięciu lat Nastia eksperymentuje z technikami tekstylnymi. Jej prace są fascynujące, niepodobne do innych. Tworzy je ze skrawków tkanin, starych serwetek i starannego haftu. W rękach artystki te elementy kobiecych robótek ręcznych zamieniają się w obrazy.

Mieszkałam w Sądzie Ostatecznym

Oksana Gonczaruk: Przez wiele lat stosowała Pani w pracy różne techniki malarskie. Jednak w 2015 roku nagle przerzuciła się Pani na tekstylia. Te hafty i kolaże z kawałków tkanin tworzą nową technikę malarską...

Anastazja Poderwianska: Tak, zastąpiłam pędzel igłą i nitką. Zaczęłam eksperymentować z tkaninami dzięki książce „Ukraińcy w swoich legendach, poglądach religijnych i wierzeniach: Kosmogoniczne ukraińskie poglądy i wierzenia ludowe”, napisanej przez historyka i badacza Heorhija Bułaszewa w 1909 roku. Podróżował po Ukrainie, zbierając ludowe mity, legendy i historie biblijne. Tekst Bułaszewa wydał mi się współczesny. Poczułam, że można go odzwierciedlić w tkaninie. W końcu to właśnie tkaniny mogą jednocześnie dawać poczucie nowoczesności i kontynuacji tradycji. Kiedyś nawet zapytano mnie, czy to nie mój ojciec [Łeś Poderwianski – autor sztuk satyrycznych, które stały się już ukraińskimi klasykami – red.] napisał ten tekst, bo jest w nim ironia w podejściu do ludzi.

To stąd wzięły się te wszystkie diabły i anioły, które pojawiły się na Pani panelach. Można je było zobaczyć na wystawie „Szycie” w 2024 roku.

Ta wystawa jest kontynuacją serii „Country-Horror”, której trzecia część oparta jest na tekstach Bułaszewa.

Nowa seria, „Zjawiska ziemskie i niebiańskie”, poświęcona jest zjawiskom naturalnym opisanym w mitach. Na przykład jeden z nich wyjaśnia, skąd bierze się śnieg: złotymi łopatami zrzucają go z nieba anioły. A zamieć pojawia się na ziemi wtedy, gdy diabły mają wesele. Mam wiele różnych diabłów w moich pracach, istnieje dla nich wiele źródeł inspiracji. Na przykład bardzo podobają mi się ikony z XVI i XVII wieku, prezentowane w Muzeum Narodowym im. Szeptyckiego we Lwowie. Ilekroć przyjeżdżam do Lwowa, idę zobaczyć moje ulubione ikony i przestudiować wszystkie diabły, które są tak różne na ukraińskich ikonach.

Jedna z moich prac przedstawia diabła, którego „ukradłam” z ikony „Święty Mykyta z Bisobierców”, ulubionej ikony mojej babci Łady.

Na wystawie „Szycie” została zaprezentowana Pani największa praca tekstylna – „Sąd Ostateczny”. Proszę nam o niej opowiedzieć.

Ten panel tekstylny, o wymiarach 340 na 250 centymetrów, wykonałam na konkretną ścianę w Narodowym Muzeum Sztuki, bo uznałam, że powinien tam wisieć.

Pracowałam nad nim w domu. Praca wypełniła cały pokój, nic innego nie mogło się tam zmieścić. Przez jakiś czas żyłam więc wewnątrz Sądu Ostatecznego.

W tej pracy jest wiele postaci, jak u Boscha. Jak postrzega Pani „Sąd Ostateczny”?

W tej pracy jest wiele alegorii, to gra z widzem w jego skojarzenia. Interesuje mnie, kto i jak to odbiera. Na początku nie widać tej wielowarstwowości, ale ona tam jest.

To tak jak ze sztukami mojego ojca: niektórzy słyszą w nich przekleństwa, inni dostrzegają wielowarstwowość
„Sąd Ostateczny”

Moja paleta to skrawek tkaniny

Wiele osób uważa, że praca z tkaniną to nie sztuka, lecz rzemiosło, zajęcie gospodyni domowej. Jak Pani na to reaguje?

Staram się przełamywać te stereotypy i udowadniać swoją pracą, że tekstylia to nie tylko sztuka dekoracyjna i użytkowa czy kobiece robótki ręczne, ale osobna strona sztuki współczesnej.

Wielu artystów zaczęło pracować z tkaninami, to stało się bardzo popularne zarówno w Ukrainie, jak za granicą. Teraz dostępnych jest więcej informacji, a na wystawach i targach tekstylnych za granicą można zobaczyć wiele przykładów takiej twórczości. To odrębny i bardzo interesujący świat. Kiedy zaczynałam, nie było takiego zainteresowania tekstyliami.

Co powiedzieli Pani krewni – artyści, kiedy zainteresowała się Pani nimi?

Moja mama lubi wszystko, co tworzę. Tato przyszedł kiedyś na jedną z moich pierwszych wystaw tekstyliów, a potem przyznał, że chciał mnie za coś zbesztać, lecz nie mógł znaleźć nic, co dałoby mu powód. Powtarza jednak, że jestem dobrą malarką, więc nie powinnam rezygnować z malarstwa. Tyle że ja nie rezygnuję, po prostu zrobiłam sobie przerwę.

Używa Pani w pracy z tekstyliami nowych technologii?

Niemal w ogóle nie ich nie stosuję, 90% robię własnymi rękami. Wszystkie te zużyte skrawki, stare serwetki, koronki, piękne tkaniny, stare ubrania, dywany z pchlego targu – poluję na to, zbieram, a potem z tego materiału rodzą się nowe prace. Ludzie z mojego otoczenia wiedzą o moich polowaniach i od czasu do czasu przynoszą różne tkaniny.

Z tego wszystkiego składa się moja paleta. Oznacza to, że wszystkie te tkaniny są dla mnie jak pędzle i tubki z farbą.

Tekstylia to mój wyimaginowany świat

Kto nauczył Panią szyć i haftować?

W mojej pracowni na ścianie wisi kawałek haftowanej tkaniny, rodzaj klasycznego jedwabiu, która już zaczęła się rozpadać z powodu „starości”. Została wyhaftowana przez moją prababcię. Znalazłam ten rarytas w szufladzie i patrząc na to, jak jest delikatny, poczułam, że pragnienie haftowania tkwi w moich korzeniach, że coś takiego nie biarze się znikąd.

Nikt mnie nie uczył haftować ani szyć. Jedyne, co robiłam jako dziecko, to lalki i jakieś słodkie zwierzątka, które dawałam bliskim na Nowy Rok. Ale ponieważ moja mama bardzo dobrze szyje, pewnego dnia i ja zaczęłam pracować z nićmi.

Jakie style haftu Pani zna?

Nie jestem profesjonalistką w tej branży, w której wszystko jest zgodne z zasadami i idealne – nitka do nitki. Haftuję na swój własny sposób. Przyszły do mnie rzemieślniczki, spojrzały na moją pracę i uznały, że mam swój własny, „wolny” styl.

W 2021 roku wystawiła Pani serię haftowanych martwych natur. Niektóre były kopiami obrazów znanych mistrzów, w tym Rembrandta, Zurbarana i holenderskiej martwej natury Lichtensteina. Haftuje Pani kwiaty, jedzenie, naczynia. Co jest najtrudniejsze w tej pracy?

To bardzo żmudna praca, ponieważ nici są małe, a powierzchnie duże. To sprawia, że oczy bardzo się męczą. Co jakiś czas trzeba odkładać pracę na bok i odpoczywać. Najtrudniejszą rzeczą było wyhaftowanie martwej natury z jamonem [rodzaj hiszpańskiej szynki – red.], który miał wiele odcieni, a wszystkie musiały zostać wyhaftowane.

Dlaczego właśnie jamon?

Dla mnie jest estetyczny – podoba mi się i chciałam go wyhaftować.

Gdy ktoś zakłada mój płaszcz, staje się obiektem sztuki

Charakterystyczne dla Pani twórczości są też płaszcze artystyczne. W ich tworzeniu stosuje Pani różne techniki, uzupełniając je elementami starożytnego haftu, a także współczesnymi, często kiczowatymi, próbkami tkanin...

Kiedyś wpadłam na pomysł stworzenia serii płaszczy z haftowanymi portretami – kopiami dzieł znanych malarzy: portret infantki Margarity Velázqueza, „Pokojówka” Rubensa itp. Pierwsze płaszcze zostały zaprezentowane na wystawie w 2017 roku, wykonaliśmy je wspólnie z projektantką Lilią Bratus. W tamtym czasie musiałyśmy wyhaftować wiele rzeczy w krótkim czasie i pamiętam, że haftowałam przez całą dobę.

Tworzenie płaszczy bardzo mi się podobało. Nie szyję sama, robię to w tandemie z krawcową. Moja ostatnia wystawa, „Szycie-2” [obecnie prezentowana w Galerii Dymczuk w Kijowie – aut.], składa się z trzech płaszczy. Tworzę nie tylko kawałek ubrania, ale kompletny artystyczny obraz. Kiedy więc ktoś zakłada mój płaszcz, sam staje się obiektem sztuki.

Niektóre ze swoich płaszczy tworzy Pani na zamówienie. Kim są kobiety, które nie boją się nosić dzieł sztuki?

Kobietami, które nie boją się przyciągać uwagi. Kobietami, które są gwiazdami. Niektóre mówią: „Przyciągam uwagę, wszyscy na mnie patrzą”. Trzeba mieć odwagę, by zrobić coś takiego.

Hafty na płaszczach

Gust i wyczucie stylu to u nas rodzinne

Wiosną 2024 roku w Kijowie zaprezentowano operę „Hamlet”, opartą na kultowej sztuce Łesia Poderwianskiego, w której jest Pani wymieniona jako projektantka kostiumów. Często pracuje Pani ze swoim ojcem?

Przed „Hamletem” było kilka przedstawień, m.in. „Pawlik Morozow” i „Sny Wasylisy Jegorowny”. Nawiasem mówiąc, w kwietniu „Hamlet” zostanie wystawiony ponownie.

W jakim stylu ubrała Pani bohaterów „Hamleta”?

To moda lat 30. i 40. ubiegłego wieku, era przedwojennych faszystowskich Włoch, pewna stylizacja. Są wojskowi i pięknie odziane kobiety. Do tego spektaklu zaprojektowałam też kapelusze.

Do „Snów Wasilisy Jegorowny” stworzyłam perukę Malwiny – była zrobiona z pakuł hydraulicznych, ale wyglądała przekonująco.

Pani ojciec jest stylistą. Czy prosi Panią o radę, tworząc swoje stylizacje?

Ma świetny gust, więc nie sądzę, by potrzebował czyjejkolwiek rady. Gust i wyczucie stylu są u nas rodzinne.

Z ojcem Lesiem Poderwiańskim

Co Pani czuła, kiedy jako nastolatka usłyszała literackie prowokacje Łesia Poderwianskiego?

Wtedy wydawało się, że tych utworów na kasetach słucha cały świat. Ja też marzyłam, żeby ich posłuchać, ale rodzina mi nie pozwoliła. Później gdzieś znalazłem kasetę z nimi. W moim życiu nigdy nie było wokół tego jakiegoś szumu. No, może w instytucie koledzy z klasy poprosili mnie, żebym pozwoliła posłuchać tego ich rodzicom, bo wtedy nie można było tego nigdzie dostać.

Miała Pani szansę nie zostać artystką?

Jeśli wszyscy wokół ciebie są artystami, to w którą stronę pójdzie twoje dziecko? Czy w takich okolicznościach może ono zostać na przykład księgowym? Malowałam, odkąd byłam małą dziewczynką. Potem poszłam do szkoły artystycznej, a następnie do instytutu sztuki.

Patrząc na Pani niewzruszony spokój podczas otwarcia wystawy przypomniałam sobie, że ćwiczy Pani także wschodnie sztuki walki. Czego nauczyła Pani filozofia Wschodu?

Na początku uprawiałam aikido, potem ścieżka poznania zaprowadziła mnie do szkoły kung-fu. Ostatecznie pod okiem Wsewołoda Sedukina wzięłam udział w Mistrzostwach Europy Wushu Tradycyjnego 2017 w Tbilisi, gdzie zdobyłam złoty i srebrny medal. To mój ojciec zachęcił mnie do uprawiania sztuk walki.

Treningi kung-fu zdecydowanie zmieniły mój charakter i dały mi determinację. Poza tym kung-fu to dyscyplina. A dyscyplina nie zaszkodzi

Gdyby nie ta wojna, babcia byłaby ze mną

Gdzie zastała Panią inwazja?

Na początku wojny cała rodzina przeniosła się do Lwowa, a mój mąż [rzeźbiarz Ołeksandr Smirnow – aut.] został w Kijowie. Przyjaciele przyjęli nas na dwa miesiące, pod koniec kwietnia wróciliśmy do domu.

Pani babcia, wybitna ukraińska historyczka sztuki Liudmyła Miłajewa, zmarła jesienią 2022 roku, dwa tygodnie przed swoimi 97. urodzinami. Co ona, która przeżyła II wojnę światową, mówiła o tej wojnie?

Wciąż myślę, że gdyby nie ta wojna, moja Łada nadal byłaby ze mną. Na początku wojny miała retrospekcję – opowiadała mi, jak przeżyła bombardowanie w Charkowie w 1941 roku. Dla niej te wspomnienia z przeszłości powtarzały się w teraźniejszości. To było przerażające.

"Irpin", 2022

Jak stres pierwszych dni wojny wpłynął na Pani pracę?

Nie mogłam pracować, było mi ciężko. Ale przed 24 lutego otrzymałam zamówienie na płaszcz i to zobowiązanie sprawiło, że rozpoczęłam proces twórczy. Z czasem, ścieg po ściegu, stawało się to łatwiejsze. Potem zostałam zaproszona na dwumiesięczną rezydencję do Stanów Zjednoczonych, pojechaliśmy tam z synem. Stworzyłam tam serię prac o tematyce militarnej. Do dziś to moja jedyna seria poświęcona wojnie.

Prace z serii wojennej były wystawiane w kilku krajach w 2023 roku, w tym w Polsce. Jedna z nich jest obecnie prezentowana w Narodowym Muzeum Historii Ukrainy podczas II Wojny Światowej w Kijowie.

Widziałam Pani pracę z serii „Country-Horror”, zatytułowaną „Dziewczyna i żmije”. Jest na niej dziewczyna w jasnym kręgu, a węże wypełzają z ciemności ze wszystkich stron. Myślę, że to portret dzisiejszej Ukrainy.

To naprawdę wygląda bardzo aktualnie. Jednak w legendzie o tej dziewczynie wszystko kończy się smutno, więc to nie jest nasza historia.

W wielu swoich pracach, na przykład w rzeźbie w kształcie serca, z którego wypływa krew, porusza Pani temat życia i śmierci.

Ta praca, „Serce”, pojawiła się podczas pandemii COVID-19. Tak się właśnie wtedy czułam. Wszyscy baliśmy się o swoje życie.

Podczas wojny, gdy byłam w Stanach Zjednoczonych, stworzyłam dywan o nazwie „Mapa alarmów przeciwlotniczych Ukrainy”, który wydaje się krwawić. Symbolizuje mapę Ukrainy, która podczas nalotów zmienia kolor na czerwony. W grudniu praca ta została wystawiona na Ogólnoukraińskim Triennale Tkaniny Artystycznej.

Myślała Pani o opuszczeniu Ukrainy?

Czuję, że muszę pracować i organizować wystawy w Ukrainie. Za granicą to też ważne, dlatego jesienią 2025 roku mam indywidualną wystawę w Nowym Jorku – ale w Ukrainie ważniejsze. Najwyraźniej galerzyści to czują, bo teraz mam wiele ofert wystaw w różnych miastach Ukrainy. Wszystkie muzea ukryły swoje kolekcje – a coś wystawiać przecież trzeba. Dlaczego więc nie współczesnych artystów?

Dziś misję artysty rozumiem tak: musisz wykonywać swoją pracę, pomagać siłom zbrojnym i wierzyć w zwycięstwo. Bo jeśli się poddasz i nie będziesz wierzyć, nie będzie nic.

„Mapa alarmów przeciwlotniczych Ukrainy”
20
хв

Anastazja Poderwianska: – Jeśli się poddasz, nie będzie nic

Oksana Gonczaruk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Twarze dzieci wojny to twarze nas wszystkich

Ексклюзив
20
хв

„Musimy nauczyć się sztuki tłumaczenia samych siebie”. Esej Wołodymyra Jermolenki

Ексклюзив
20
хв

Julia Iliucha: Moje kobiety nie mają imion

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress