Kultura
Погляд наших колумністок на найважливіші культурні події — вистави, фільми та книги, важливі для нашого майбутнього
Żeby przyjaciele nie ginęli w drodze do galerii handlowej
„Trzeciego dnia wojny na wielką skalę namalowałem swój pierwszy plakat na serwetce w kolejce po paliwo na stacji benzynowej. Była to butelka z koktajlem Mołotowa z kozackimi wąsami” - wspomina ukraiński artysta Dmytro Dziuba (@dimkarts). W 2020 roku wspólna praca Dmitrija i studia „Aztec Animation” znalazła się w pierwszej dziesiątce najlepszych plakatów z okazji 75. rocznicy ONZ w Nowym Jorku. A od 2022 roku artysta tworzy plakaty wspierające Siły Zbrojne Ukrainy i wystawia je w Ukrainie, i świecie.
„Sztuka przeciw wojnie” to wspólny projekt Ukraińców i Polaków. Organizatorami są Związek Badaczy Sztuki Współczesnej, Projekt Sztuki Współczesnej Biruchiy oraz Centrum Mieroszewskiego przy wsparciu polskiego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
„To świetny przykład współpracy Polaków i Ukraińców w dziedzinie kultury. I potężna broń przeciwko rosyjskiej propagandzie, manifest solidarności z ofiarami rosyjskiego ludobójstwa - wyjaśnia współorganizator wystawy ze strony ukraińskiej Giennadij Kozub. - Prezentujemy głównie prace Nikity Titowa i Aleksandra Grekhova, które znajdują się w książce „Plakaty wojenne”. Prace te odwiedziły już międzynarodowe wystawy i zyskały uznanie na całym świecie. Wszystkie prezentowane tutaj prace są wyraziste, pełne emocji i głębokiego znaczenia.
Polską część ekspozycji reprezentują rzeźby, plakaty, instalacje takich autorów jak Andrzej Milewski, Matylda Damięcka, Marta Frej itp. To nie tylko reakcja na rosyjskie zbrodnie, ale także dowód empatii wobec Ukraińców. Dziś chcemy przypomnieć całemu światu, że krwawa wojna w Ukrainie trwa, giną wojskowi i cywile. A teraz nawet bardziej niż na początku wojny potrzebujemy wsparcia świata”.
Kurator projektu ze strony polskiej Bartłomiej Kiełbowicz jest przekonany, że w drugą rocznicę inwazji na pełną skalę nie możemy pozostać obojętni, musimy jeszcze bardziej mobilizować się i wspierać tych, którzy znajdują się w niezwykle trudnej sytuacji.
„Mam teraz na sobie koszulkę przyjaciółki, która zginęła w Krematorsku dwa lata temu” - mówi Bartłomiej Kiełbowicz. „Szła do galerii handlowej kupić telefon i zginęła od rosyjskiego pocisku. Koszulkę, którą mam dziś na sobie dostałem właśnie od niej. Tutaj, w galerii, znajduje się praca, której nie ma na liście. Mała rakieta jest wklejona w górnej części okna. Trudno to dostrzec, ale istnieje i przypomina nam tutaj, że wojna jest blisko. A jeśli nie chcemy, aby nasi przyjaciele i bliscy umierali w drodze do sklepu, musimy coś robić”.
Do galerii przybyli również ambasador Ukrainy w Polsce Wasilij Zwarycz, zastępczyni Sekretarza Ministerstwa Kultury w Polsce Marta Cienkowska, aby wyrazić wdzięczność artystom i wesprzeć Ukraińców w przeddzień rocznicy wojny.
„Te prace są fantastyczne. Jestem pewna, że każdy znajdzie coś dla siebie, a potem przyprowadzi tutaj swoich przyjaciół lub członków rodziny. Dziękuję wszystkim, którzy pracowali nad tym projektem” - mówiła Cienkowska.
Poprzez sztukę i kulturę można dotrzeć do wszystkich krajów wolnego świata, aby wzmocnić poparcie dla Ukrainy, która dziś walczy o interesy tego świata. W szczególności w interesie Polski. A to, co wy, artyści, robicie na tym „polu bitwy”, jest niesamowite. Jestem Wam za to bardzo wdzięczny. Jestem pewien, że wygramy, jeśli będziemy wszyscy razem” - powiedział Wasilij Zwarycz.
Na pracy „Borodyansky Towel” Katyi Lesovej z serii dzieł „Moc pamięci” poeta Taras Szewczenko patrzy w szczeliny zniszczonego budynku. Każde zdjęcie Katyi Lisovej opowiada o tragediach różnych miast i wsi: Mariupola, Irpinia, Borodianki, Charkowa, Odessy, Kijowa, Czernihowa, Skovorodinówki. Wszystkie prace składają się z fragmentów zdjęć dokumentalnych i starych zdjęć Ukraińców. Wszystkie te fragmenty są „zszyte” obrazami ornamentu ręcznika. I to nie jest przypadkowe, ponieważ w kulturze ukraińskiej jest to ręcznik, który towarzyszy człowiekowi od urodzenia do śmierci, a każdy region ma swój własny styl ręczników. Dekoracja ręcznika ma związek zarówno z historią osobistą, jak i pamięcią kulturową.
Ukraińska część ekspozycji obejmuje prace Nikołaja Gonczarowa, Zakentija Gorobiowa, Aleksandra Grekhova, Olega Hryszczenki, Artema Guseva, Dmitrija Dziuby, Andrija Jermolenko, Katya Lisova, Antona Logova, Maksyma Palenko, Dasha Podoltseva, Aleksieja Reviki, Aleksieja Saya, Dmitrija Simonowa, Michaiła Skopa, Nikity Titova, Nikita Shilimov, Albina Yalozy i uczestnicy projektu grupowego „Sztuka przeciwko wojnie” (Ekaterina Buchatskaya, Misha Zavalny, Nikita Kravtsov). Prace te zawarte są w książce „Plakaty wojenne”, opublikowanej we współpracy z Departamentem Kultury i Turystyki Rady Miejskiej Zaporoże przy wsparciu Ukraińskiej Fundacji Kultury.
Polską część wystawy reprezentują rzeźby, plakaty, instalacje i transperanty. Są to dzieła m.in. Andrzeja Milewskiego, Matyldy Damięckiej, Jakuba Jezierskiego, Pawła Jońcy, Idy Karkoszkiej, Bartłomieja Kiełbowicza, Tomasza Kopcewicza, Aleksandra Małachowskiego, Agaty Nowickiej, Marty Frej.
Plakaty były już wystawiane w Ukrainie na 19 wystawach plenerowych, a także w galeriach w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.
W Warszawie wystawa do 29 lutego od 11:00 do 17:00 w galerii „Okno na Kulturę” przy ul. Krakowskie Przedmieście, 17. Wstęp wolny.
Liudmyła Monastyrska: "Trudno być perfekcjonistką, jeśli w połowie arii przerywają ci i wysyłają do schronu"
Liudmyła Monastyrska to ukraińska marka znana na całym świecie. Jej potężny sopran liryczno-dramatyczny od wielu lat można usłyszeć na najbardziej prestiżowych scenach muzycznych, w tym La Scali w Mediolanie, Royal Covent Garden Theatre w Londynie i Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Po wybuchu wojny głos Liudmyły stał się symbolem Ukrainy dla wielu ludzi na świecie. Jej Aida, Turandot, Lady Makbet, Abigail - wszystkie są dziś ukraińskimi kobietami.
Po inwazji Rosji na Ukrainę Liudmyła Monastyrska zastąpiła w "Turandot" na scenie Metropolitan Opera Annę Netrebko, rosyjską śpiewaczkę, której kontrakt został anulowany za wspieranie reżimu Putina. Zamiana rosyjskiej gwiazdy na ukraińską była symbolicznym gestem. Kiedy Liudmyła wyszła do publiczności pod koniec spektaklu, owinięta w ukraińską flagę, dostała owację na stojąco.
W kraju, jako solistka Opery Narodowej Ukrainy, Pani Liudmyła wychodzi na scenę pomimo nalotów. Za granicą nie tylko śpiewa - także przekonuje, walczy, obserwuje i analizuje. Z magazynem Sestry rozmawiała o tym, jak bardzo obcokrajowcy są zmęczeni wojną w Ukrainie, czy ukraińscy artyści powinni odmawiać pracy na scenach, na których występują Rosjanie, czy świat jest zainteresowany ukraińską muzyką i co ukraińscy dyplomaci mogą zrobić, by promować naszą kulturę.
Ukraińscy artyści otrzymują niższe wynagrodzenie niż rosyjscy
Oksana Honczaruk: W kwietniu 2022 roku Peter Gelb, dyrektor generalny Metropolitan Opera, poprosił Panią o zastąpienie rosyjskiej gwiazdy operowej Anny Netrebko w roli Turandot. Zgodziła się Pani. Od tego czasu wasze nazwiska nieustannie krzyżują się w mediach. Nie irytuje to Pani?
Liudmyła Monastyrska: Wiele osób interesuje się tym, co myślę o Netrebko. Ale co mam myśleć o niej - muszę myśleć o sobie. Ania pracowała i nadal będzie pracować, ponieważ ma nazwisko, które stworzyła 25 lat temu.
OH: Ale Pani też jest znana.
LM: Tak. Ponadto moja kariera rozwijała się szybciej. Nie przechwalam się, po prostu tak ułożyły się gwiazdy, szczęście mi dopisało.
OH: A jednak był to precedens, że Anna Netrebko została pozbawiona ról w Metropolitan Opera. Poza tym wszyscy wiedzą, że była ulubienicą Petera Gelba.
LM: Zawieszenie zostało jej zrekompensowane zapłatą za wszystkie zaplanowane występy - nie spędziło jej to snu z powiek.
OG: Kiedyś powiedziała Pani, że rosyjscy artyści są bardzo wspierani przez rosyjskich urzędników w Stanach Zjednoczonych. Przychodzą na występy całymi delegacjami i przynoszą swojej primadonnie mnóstwo kwiatów. Jak często ukraińscy urzędnicy państwowi przychodzą na Pani występy? Takie wzajemne wsparcie byłoby dobre dla wizerunku Ukrainy.
LM: Wyjaśnię sytuację nie w kategoriach bukietów, ale w kategoriach procentowych.
Jako obywatelce Ukrainy USA odliczają 30% od mojego honorarium, podczas gdy rosyjskim artystom tylko 6%. Jest różnica czy nie?
I dopiero niedawno te procenty zaczęły być odbierane rosyjskim artystom; wcześniej otrzymywali oni swoje pieniądze brutto. Odbywało się to oficjalnie - było porozumienie między Rosją a Stanami Zjednoczonymi.
A my mamy 30% i żadnej alternatywy. Ponadto odsetki są one pobierane nie tylko od honorarium artysty, który wychodzi na scenę, ale także od artystów rezerwowych, od tak zwanych coverów, czyli tych, którzy są za kulisami, gotowi w każdej chwili zastąpić swojego kolegę na scenie.
W jakiś sposób rosyjskim urzędnikom ds. kultury udało się przekonać tamtejsze władze, żeby od zarobków rosyjskich artystów nie pobierały wysokich odsetek. I to jest prawdziwe wsparcie na poziomie państwowym. Marzy mi się, aby nasz sektor publiczny również wspierał w ten sposób ukraińskich artystów za granicą.
Teraz pani rozumie, dlaczego Rosjanom bardzo opłaca się pracować w Ameryce, a ich menadżerowie starają się, jak mogą, aby ich artyści dostali się do jakiegokolwiek teatru w USA.
OH: Czy próby Ukrainy, by w jakiś sposób ograniczyć popularność rosyjskiej opery i baletu na świecie, by usunąć rosyjskich śpiewaków ze sceny, są skuteczne?
LM: Mam co do tego coraz więcej wątpliwości. Robimy w tym celu wszystko: rozmawiamy, przekonujemy, walczymy, czasem nawet wygrywamy. Ale ogólny obraz pozostaje praktycznie niezmieniony. Dzieje się tak dlatego, że Rosja narzuca światu swoją kulturę od dziesięcioleci, a nie od lat. Ogromne sumy pieniędzy były i są inwestowane w artystów, przedstawienia i propagandę. Oczywiste jest, że nie da się natychmiast zmniejszyć wpływu rosyjskiej kultury - zajmie to Ukrainie dziesięciolecia.
Ukraińska opera jest reprezentowana na świecie w minimalnym stopniu
OG: Wszyscy znają rosyjskie opery i balety. Z biznesowego punktu widzenia są to dzieła opłacalne. Niemal każdy teatr na świecie ma w swoim repertuarze "Eugeniusza Oniegina", "Damę pikową" i "Jezioro łabędzie", a dyrektorzy teatrów nie chcą z nich łatwo rezygnować...
LM: Niedawno w Ameryce zapytali mnie, czy jestem gotowa zaśpiewać "Damę pikową" Czajkowskiego. Odpowiedziałam, że jako obywatelka Ukrainy nie zrobię tego, zwłaszcza po tym, jak wyszłam na scenę Metropolitan Opera z ukraińską flagą. Amerykanie wszystko rozumieją, ale chcą wiedzieć, czy jestem gotowa zrobić to za pieniądze. Ja nie zdradzam swojej ojczyzny i wiem, że moja postawa jest tutaj szanowana - obywatele USA są bardzo lojalni wobec swojego kraju, więc rozumieją i cenią czyjś patriotyzm. Ze swojej strony doceniam życie w Ukrainie i dbam o to, co się tutaj dzieje. Dlatego moja rezygnacja ze śpiewania do rosyjskiej muzyki nie jest kaprysem, ale stanowiskiem. Niestety, nie wszyscy moi koledzy mogą pochwalić się taką uczciwością. Poza tym gdy nie ma pracy, człowiek może zmienić swoje zasady. Nie jestem już tutaj sędzią - chociaż dzisiaj, kiedy Ukrainę niszczą rakiety, kiedy nasi chłopcy oddają życie na froncie w imię wolności Ukrainy, nie warto tego robić
OH: Ilu artystów operowych z Ukrainy pracuje obecnie za granicą?
LM: Można wymienić do dziesięciu nazwisk; to bardzo mało. Dlatego wydaje mi się, że nie należy zmuszać dziś ukraińskich artystów do dobrowolnego opuszczania projektów, do których „przypadkowo” dołączył artysta z Federacji Rosyjskiej. Wyjaśnię: opera ukraińska i tak jest na świecie minimalnie reprezentowana. Załóżmy, że odmawiasz udziału w projekcie, z zasady nie chcąc śpiewać na jednej scenie z obywatelem kraju-agresora. I co mamy w wyniku? Projekt nadal istnieje, ale już bez udziału Ukrainy. Co więcej, na nasze miejsce organizatorzy mogą znowu zaprosić Rosjan.
Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie: powinniśmy przy każdej okazji wychodzić na scenę i bronić ukraińskiej szkoły wokalnej, demonstrować swoje znakomite umiejętności i za każdym razem udowadniać, że w Ukrainie są wspaniali śpiewacy operowi.
Jesteśmy Ukraińcami i musimy chodzić z podniesioną głową. Nie możemy przegapić żadnej okazji, aby to robić. Ukraina jest dziś trendy, a każda wartościowa inicjatywa jej obywateli działa na naszą korzyść. To jest zauważane. Łatwo jest odmówić, ale zaproszenie do występu na poważnej scenie jest czasami warte całego życia artysty.
Chciałabym jeszcze raz podkreślić, że nie możemy wpływać na dyrektorów castingów dużych teatrów, którzy zapraszają rosyjskich artystów. Teatry nie wstydzą się dziś zapraszać rosyjskich reżyserów. Nie powinieneś więc martwić się tym, na co nie masz wpływu. Trzeba myśleć o sobie. O tym, gdzie można wywrzeć wpływ. Trudno walczyć z rosyjską machiną na wszystkich frontach.
Hasło: "Kultura to broń" jeszcze na nas nie działa
OH: Czy kiedy była Pani z wizytą w USA ktoś z ukraińskiej ambasady uczestniczył w przedstawieniu "Nabucco"?
LM: Kiedy w 2022 roku uczestniczyłam w projekcie kulturalnym Ukrainian Freedom Orchestra [orkiestra złożona z 74 najlepszych ukraińskich muzyków uchodźców - red.], prowadzonym przez Kanadyjkę Carrie-Lynn Wilson, podróżowaliśmy do wielu krajów. To była duża trasa koncertowa. Projekt rozpoczął się 28 lipca 2022 roku w Operze Narodowej w Warszawie, a finałowy koncert odbył się w Waszyngtonie. Oksana Markarowa [ambasadorka Ukrainy w USA — red.] wzięła udział w tamtym koncercie, a nawet wygłosiła przemówienie. Teraz, na "Nabucco", jej nie było. Szkoda, bo chętnie zobaczyłabym ją podczas występu. A amerykańscy dziennikarze na pewno nie przegapiliby tego momentu.
OH: Ukrainian Freedom Orchestra to świetny projekt, świetni muzycy.
LM: W 2022 roku w projekcie były dwie solistki: ja jako wokalistka i ukraińska pianistka Hanna Fedorowa, która teraz mieszka z rodzicami w Amsterdamie. Na każdym koncercie, a było ich 12, w finale Hanna i ja wychodziłyśmy na scenę z ukraińskimi flagami. W 2023 roku wokaliści nie brali już udziału w tym projekcie. Co będzie w 2024 roku, jeszcze nie wiadomo.
OH: Kiedy w kwietniu 2022 roku pojawiła się Pani w MET z ukraińską flagą, dyrektor generalny teatru Peter Gelb nazwał Panią "silnym wokalnym symbolem ukraińskiego oporu". Czy teraz też się Pani pojawia z naszą flagą?
LM: Gdziekolwiek mogę wyjść z ukraińską flagą, robię to. To nie tylko spontaniczny impuls; trzeba uzyskać pozwolenie od organizatorów wydarzenia. Choćby dlatego, że spektakle w Metropolitan są wielonarodowe, na scenie występują prawie wszystkie narodowości i rasy świata. W tak kultowych teatrach nie patrzą na paszport, a jeśli jesteś utalentowaną osobą, to jesteś mile widziana.
OH: Dziś w Ukrainie odkrywamy wspaniałą muzykę napisaną przez naszych rodaków. Czy jest zainteresowanie inscenizacją ukraińskich oper w Europie?
LM: Przede wszystkim każda muzyka narodowa musi być promowana na poziomie państwowym i trzeba w ten proces zainwestować dużo pieniędzy. Nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Ministerstwo Kultury powinny być zaangażowane w promowanie ukraińskiej kultury. Nasze hasło powinno brzmieć: "Kultura jest bronią". Jednak z jakiegoś powodu ono jeszcze nie działa. Każdy artysta w swoim miejscu pracy próbuje zrobić coś na własną rękę, ale w ogólnym kontekście to nie wystarcza.
OH: Czy uważa Pani, że ludzie na świecie są naprawdę zmęczeni wojną w Ukrainie?
LM: Tak. Byli bardzo zmęczeni, to prawda. A kiedy do naszej wojny dołączyły tragiczne wydarzenia w Izraelu, ludzie byli kompletnie zdezorientowani.
Czasami moi zagraniczni koledzy podchodzą do mnie i mówią wprost: "Po prostu oddajcie te swoje terytoria, jesteśmy zmęczeni waszą wojną, chcielibyśmy, żeby już się skończyła"
Co ich to obchodzi? Na ich podwórka nie lecą rakiety. A człowiek jest takim stworzeniem, że kiedy jemu jest dobrze, nie chce się martwić innymi. Zwykli Amerykanie myślą teraz o tym, jak zarobić dodatkowego dolara i nie interesują ich żadne wojny za granicą. Dlatego nasi politycy nie powinni czuć się zmęczeni zwracaniem uwagi świata na problemy Ukrainy.<br>
Bardzo tęsknię za moim domem
OH: Czy planuje Pani jakieś kreatywne projekty z Polską w najbliższej przyszłości?
LM: Latem zaśpiewam w Polsce "Turandot". Polacy są teraz zainteresowani moją pracą, zwłaszcza po projekcie Ukrainian Freedom Orchestra, w którym aktywnie uczestniczyli. Pierwszy koncert w ramach tego projektu odbył się w Operze Warszawskiej. Teraz omawiamy możliwości współpracy z Warszawą.
OH: Jest Pani w trasie od miesięcy. Czy jest to dla Pani trudne?
LM: Tak, to trudne. Po pierwsze, zawsze bardzo tęsknię za domem. Po drugie, miałam ostatnio dużo na głowie. Wojna, śmierć mojej mamy — niestety jej choroba nie dała nam żadnych szans. Ale mimo wszystkich wyzwań, staram się być nastawiona pozytywnie i szukać miłości we wszystkim, co mnie otacza.
OH: Czytałam w recenzjach "Nabucco", w którym Pani śpiewa, że dekoracje są piękne, ale niebezpieczne i wymagają od wykonawców sprawności fizycznej. Więc teraz nie tylko Pani śpiewa, ale także wykonuje dużo ćwiczeń cardio?
LM: Czasami jest to bardziej niebezpieczna, a nawet ryzykowna akrobacja niż ćwiczenia kardio. W centrum konstrukcji znajdują się bardzo strome i wysokie schody prowadzące do tronu. Na dodatek konstrukcja ma ciemny kolor, a na scenie panuje półmrok. Osoba ze słabym wzrokiem nie miałaby co robić w takich warunkach.
Ale trudno mnie czymś takim przestraszyć. W mojej scenicznej karierze skręcałam już kostki i zrywałam więzadła. Przechodziłam przez różne rzeczy. W pewnym projekcie w Europie aktorki były zmuszane do skakania w szpilkach z wysokości kilku metrów — to ogromne ryzyko dla kostek. Scena zawsze była traumatycznym miejscem: niewygodne pochyłości podłogi, śliskie schody, zwłaszcza jeśli jest to teatr w starym stylu, jakaś stara produkcja z lat 60.
OH: W Ukrainie Pani występy są okresowo przerywane przez alarmy przeciwlotnicze. Niedawno przedstawienie "Turandot" w Operze w Dnieprze, w którym śpiewała Pani główną partię, zostało przerwane na dwie godziny. Ludzie cierpliwie poczekali jednak końca alarmu i wrócili na swoje miejsca. Jak radzi sobie Pani z takimi sytuacjami?
LM: Tak, występ w Dnieprze był bardzo stresujący. Jeszcze pięć minut i orkiestra by poszła. A ludzie przyjechali na ten występ z innych miast. Na szczęście udało nam się wszystko zaśpiewać i zagrać. Nie wiem, jak to wytrzymuję, opieram się na swoim charakterze. Jestem bardzo sumienna w pracy, nie ma dla mnie różnicy, czy to Metropolitan Opera, czy Opera w Dnieprze. Ale trudno być perfekcjonistką, jeśli w połowie arii zatrzymują cię i wysyłają do schronu.
OH: Na początku wojny Pan córka miała duże trudności z wyjazdem pociągiem ewakuacyjnym z Kijowa do Europy. Jak potoczyły się jej losy? I gdzie jest teraz Pani syn?
LM: Kiedy wybuchła wojna, śpiewałam na kontrakcie w Neapolu. 27 lutego pojechałam do Warszawy i tam zostałam. Moja córka Ania została sama w Kijowie, opuszczała miasto ze swoimi licznymi zwierzętami: trzema kotami, psem i dwiema papugami. To była bardzo stresująca ewakuacja. Pojechała do Rumunii, następnie przeniosła się do Hiszpanii. Ale ponad rok temu wróciła do Kijowa.
Sytuacja z moim synem Andrijem była zupełnie inna. Przed wojną wyjechał do Polski i tam zaskoczył go 24 lutego. W kwietniu 2022 r. postanowił wrócić do Kijowa. Przyjechał do mnie, do Warszawy, i powiedział, że jedzie do Ukrainy. Nie było sensu płakać i go powstrzymywać, mogłam go tylko pobłogosławić. Mam bardzo niezależne dzieci, podejmują własne decyzje. W Kijowie mój syn kontynuuje studia psychologiczne i prowadzi własną praktykę psychologiczną. Pracuje głównie z naszymi żołnierzami, daje im wsparcie. Czasami udziela mi profesjonalnych porad. Muszę przyznać, że pomagają.
OH: Co doradził Pani syn?
LM: Żeby słuchać własnego sumienia, emocji i zdrowego rozsądku, a nie rad innych ludzi.
Iryna Dmytryszyn, tłumaczka: Jeśli ludzie chcą mówić o swoim bólu, powinni to robić
Dzięki Irynie Dmytryszyn francuscy czytelnicy odkryli Serhija Żadana, Ołeha Sencowa, Sofię Andruchowycz, Marię Matios, Andrija Kurkowa, Iren Rozdobudko, Andrija Kokotiuchę i innych. Za tłumaczenie "Internatu" Żadana otrzymała nagrodę Drahomán Prize 2022, przyznawaną corocznie najlepszym tłumaczom z ukraińskiego na inne języki.
W 2023 r. we francuskich księgarniach ukazała się książka "Oda Ukrainy", zbiór opowiadań i wierszy napisanych przez czternastu ukraińskich autorów podczas wojny na pełną skalę. Wśród nich są Lubko Deresz, Kateryna Babkina, Borys Chersoński, Artem Czech, Ołeksandr Mihed, Irena Karpa, Taras Prochaśko, Andrij Lubka i inni. Opowiadają o swoich rodzinnych miastach i wsiach, by przybliżyć zagranicznemu czytelnikowi ukraińskie miejsca. Wszystkie ich prace zostały przetłumaczone przez Irynę Dmytryszyn.
Iryna mieszka we Francji od 1993 roku i działa na rzecz promocji Ukrainy i jej literatury. Jest profesorką i autorką licznych publikacji, kieruje ukrainoznawstwem w Institut National des Langues et Civilisations Orientales (INALCO) w Paryżu. To jedyny ośrodek we Francji, w którym studiuje się język i kulturę ukraińską.
Do 2022 roku tylko dziewięciu ukraińskich autorów było sprzedawanych we francuskich księgarniach. Od tego czasu ilość ukraińskiej literatury - zarówno historycznej, jak beletrystycznej - potroiła się. Fakt, że jest publikowana we Francji, wzbudza zainteresowanie, debatę i skłania Francuzów do przemyślenia wydarzeń w Ukrainie. Ale klasyczna literatura naszych autorów dopiero zaczyna być odkrywana przez europejskich czytelników. Odwrotnie jest z literaturą rosyjską. Według Iryny współczesna literatura rosyjska nie wzbudza większego zainteresowania, chociaż klasyka tradycyjnie pozostaje popularna.
Irinę poznajemy w paryskiej kawiarni niedaleko Instytutu Slawistyki, gdzie regularnie musi ustawiać przedstawicieli strony rosyjskiej na właściwym miejscu:
- Na prezentacji z okazji stulecia Instytutu Slawistyki zebrało się kilkunastu przedstawicieli różnych literatur i każdy musiał zaprezentować swoją - mówi Iryna Dmytryszyn. - A oto przedstawicielka literatury rosyjskiej, która uważa Kurkowa za część literatury rosyjskiej. Zabrałam głos po niej i zaprotestowałam: "Wiesz, Andrij Kurkow by się z tobą nie zgodził". Przecież on jest Ukraińcem.
Ogólnie rzecz biorąc, to pytanie o to, co jest uważane za literaturę ukraińską. Czy tylko to, co jest napisane po ukraińsku, czy autor musi urodzić się i wychować w Ukrainie, czy musi to być ukraińska historia... Dlatego bardzo ważna jest samoidentyfikacja pisarzy za życia. Jeśli Andrij Kurkow identyfikuje się jako pisarz ukraiński, to Rosja nie powinna przywłaszczać sobie jego sukcesu. On nie uczestniczy w salonach literackich, a na okładkach jego książek jest napisane, że jest pisarzem ukraińskim.
Z tego, co Rosjanie chcieli sobie przywłaszczyć, przywłaszczyli już wszystko. Pytanie do nas brzmi: Do jakiego stopnia musimy to odzyskać? Wiemy, że Gogol nie potrafił pisać po ukraińsku. Choć był współczesny Szewczence, należał do innej warstwy. Miał inne pragnienia, inne ambicje. I nie mógł ich zaspokoić inaczej niż pisząc po rosyjsku. Dlatego, jak trafnie ujął to Mykoła Riabczuk: "Gogol nie jest dla nas wrogiem, ale też nie został przyjęty do panteonu ukraińskich klasyków". Na tym sprawa się kończy.
Julia Szipunowa: Literatura ukraińska i rosyjska stoją obok siebie na półkach francuskich księgarni. Czy przegrywamy wojnę informacyjną?
Iryna Dmytryszyn: Nie zapominajmy, że literatura rosyjska od lat, jeśli nie od wieków, inwestuje w promocję swojej kultury. Wypracowała wizerunek humanistycznej literatury rosyjskiej, którą powinien czytać wykształcony człowiek. Jeśli nie czytałeś Tołstoja, Dostojewskiego i Czechowa, nie możesz być uważany za osobę wykształconą i wszechstronną. I ta postawa nadal działa - pomimo wszystkich zbrodni popełnianych dziś przez Rosję. Nadszedł jednak czas, aby zastanowić się, dlaczego ta "wielka literatura humanistyczna" nie zapobiegła powstaniu reżimu Putina.
Siłą inercji Europejczycy nadal wierzą, że rosyjscy autorzy są niezwykle utalentowani i ważni. Ale to się skończy, gdy następne pokolenia nie napiszą czegoś wartościowego i interesującego. Już dziś proces ten uległ spowolnieniu, ponieważ wielu francuskich wydawców nie akceptuje finansowania z rosyjskich źródeł
Ostatnim takim wydarzeniem moim zdaniem były Francuskie Targi Książki w 2018 roku, gdzie gościem honorowym była Rosja. Pamiętam, że mieliśmy ładne, małe, schludne stoisko i próbowaliśmy odwołać zaproszenie Zachara Prilepina [rosyjski pisarz i propagandysta - red.]. Trzeba przyznać, że wydawca odmówił przyjęcia kolejnych prac Prilepina. Teraz publikuje go tylko marginalny prokomunistyczny wydawca, skrajny lewicowiec, który publikuje również książki o tym, że Hołodomor to kłamstwo, zaś mord polskich oficerów w Katyniu był dziełem nazistów, a nie rządu sowieckiego.
Dziś pokolenie, które urodziło się, dorastało i stało się świadome w niepodległej Ukrainie, buduje swoje mięśnie. To ludzie, którzy nie znali Związku Radzieckiego i którzy uważają za oczywiste, że Ukraina jest samodzielna i ma własnych pisarzy. Pomarańczowa Rewolucja, Rewolucja Godności i wojna - to szkice do portretu Ukrainy. I ten portret jest atrakcyjny. Jest godny podziwu. W przeciwieństwie do tego stworzonego przez rosyjsko-sowiecką propagandę - kraju na wpół chłopskiego, antysemickiego, pro-nazistowskiego. Zmiana wizerunku jest dobra dla Ukrainy. Ale, niestety, odbywa się to wielkim kosztem. I musimy być tego świadomi. Spoczywa na nas wielka odpowiedzialność, by tej szansy nie zaprzepaścić i nie zhańbić.
JSz: 11 lat temu w jednym z wywiadów powiedziała Pani, że we Francji bardzo mało tłumaczy się literatury ukraińskiej. Co zmieniło się na rynku książki i czy możemy założyć, że po inwazji na pełną skalę ukraińskie książki są w stanie zainteresować francuskiego czytelnika?
ID: Wydawnictwo NOIR sur BLANC, które ma polsko-szwajcarsko-francuskie korzenie, pozostaje liderem na rynku wydawniczym. Nadal jest ono ambasadorem literatury ukraińskiej, publikując trzy pokolenia: od "patriarchy" Jurija Andruchowycza poprzez naszego "wichrzyciela" Żadana po młodsze pokolenie Sofii Andruchowycz.
Jeśli chodzi o sukces literatury... Ukraińska powieść, gdy trafia do francuskiego wydawcy, konkuruje z powieściami australijskimi, algierskimi, brazylijskimi. Przez długi czas literatura ukraińska była nieznana i nierozpoznawalna w tym sensie, że przeciętny Francuz nie potrafił wymienić ani jednego ukraińskiego autora lub znaczącego ukraińskiego dzieła. Znali Andrija Kurkowa, ale on też nie był od razu identyfikowany jako ukraiński pisarz. Dziś okładki są jasne: ukraiński pisarz piszący po rosyjsku. Nie ma żadnych błędnych interpretacji.
JSz: Od początku inwazji na pełną skalę wszyscy francuscy wydawcy zwiększyli liczbę kopii ukraińskich dzieł...
ID: Od prawie dwóch lat o Ukrainie jest głośno. Ukraina pojawia się na mapach mentalnych Francuzów. Zmieniło się postrzeganie Ukrainy i chęć zrozumienia nas. Nasz opór i nasza walka doprowadziły do tego, że Francuzi zastanawiają się, kim są ci Ukraińcy, dlaczego stawiają opór i czego chcą. A literatura jest jednym ze sposobów na zrozumienie kraju.
Ponadto nasi autorzy nie tylko piszą książki. Udzielają także wywiadów i piszą felietony. A to również pomaga w popularyzowaniu ich nazwisk i dzieł. Tak więc ta pierwsza fala zainteresowania przyniosła korzyści literaturze ukraińskiej, a literatura ukraińska będzie promowana na fali tego zainteresowania. Potem powinno pojawić się zainteresowanie samą twórczością.
Francuska publiczność jest niezwykle wymagająca. Do tego ma w czym wybierać zarówno w literaturze krajowej, jak tłumaczonej. Rodzi się więc pytanie: Czy uda nam się wstrzelić z jednym autorem, jedną powieścią, czy pozostaniemy literaturą raczej niszową - czy może staniemy się literaturą rozpoznawalną?
Obecnie francuska społeczność tłumaczy porównuje pracę tłumacza do pracy muzyka. Mozart, Beethoven czy Chopin mogą być wykonywani przez różnych muzyków na różnych instrumentach. A koneserzy wybierają wykonawcę, którego znają i któremu ufają. Tak samo jest z tłumaczeniami
- Tłumaczenie to odpowiedzialność - kontynuuje pani Iryna. - To pozycja moralna i etyczna, bo to nie jest twoje dzieło, to nie twój tekst. Jako tłumacz starasz się stworzyć dzieło, które napisałby sam autor, gdyby pisał po francusku. To kwestia nie tylko umiejętności językowych, ale także wyczucia literatury i stylu pisarza. Zawsze będą autorzy i teksty, które odrzucę. Dziś sytuacja wygląda tak, że tłumaczę autorów, których zaproponowałam wydawcom. Dla mnie jest to więc chęć promowania ukraińskiej literatury i otwarcia jej na francuskiego czytelnika. Dla mnie to wyzwanie. Podejmuję je z wielką odpowiedzialnością i entuzjazmem.
Kwestia stylu, kwestia przekładalności to kwestia talentu tłumacza. Dla mnie Szewczenko jest niemożliwy [do przetłumaczenia - red.], bo rozumiem, że to poeta głęboko narodowy - Francuzowi po prostu brakuje kluczy do zrozumienia Szewczenki. Możemy oczywiście dawać jakieś wyjaśnienia, przypisy... Albo musimy przyznać, że nie będziemy w stanie przetłumaczyć go tak, by Francuzi go zrozumieli. To są ograniczenia, które sobie wyznaczyłam. U Szewczenki każde słowo, każda fraza otwiera cały kosmos. Nie podejmę się tego. Tu chodzi też o pewną sakralizację. Z drugiej strony nie znamy wszystkich języków świata. Jeśli powiemy, że coś jest nieprzetłumaczalne, to nigdy nie będziemy czytać pisarzy, których języków nie znamy. Ale czytamy ich, staramy się ich zrozumieć.
JSz: Jak Pani wybiera teksty do tłumaczenia?
ID: Na początku chodziłam do wydawców, składałam oferty, a przede wszystkim pytałam autorów o zgodę na ich promowanie. Zainicjowałam te spotkania 20 lat temu.
Z tego, co faktycznie udało mi się zrobić, była to jakaś jedna dziesiąta tego, co próbowałam osiągnąć. Czasami były to dziesiątki spotkań, które kończyły się niczym: wydawca decydował się nie przyjmować pracy ukraińskiego autora. 90% porażek dla 10% sukcesu
Ale zdaję sobie również sprawę z tego, że nikt nie jest nam nic winien. Francuski wydawca, oceniając moją propozycję, miał trzy lub pięć innych propozycji książek napisanych w innych językach. I być może inny autor był bardziej interesujący lub lepiej pasował do katalogu. Oczywiście była też kwestia uznania literatury ukraińskiej. Jestem przekonana, że każdy rosyjski promotor książki, przedstawiając francuskiemu wydawcy rosyjskiego autora, opierał się na Dostojewskim i innych. Literatura rosyjska była a priori postrzegana pozytywnie. Wszystko, co rosyjskie, było postrzegane jako genialne. Upraszczam, ale tak właśnie było. Opublikowano nie tylko pierwszą kohortę literatury rosyjskiej, ale także drugą i trzecią...
A nasza pierwsza kohorta nie została jeszcze przetłumaczona na francuski. Ponieważ kiedy poszłam do wydawcy, najpierw musiałam wyjaśnić, czym jest Ukraina, gdzie się znajduje, jaka jest jej literatura, dlaczego taka jest i dlaczego nigdy wcześniej nie słyszeli o żadnym ukraińskim autorze. To bardzo duża praca edukacyjna. Dziś do pewnego stopnia zniknęła z powodu wojny, ponieważ jest tak wiele informacji o Ukrainie. Liczne wywiady, reportaże, pewna liczba przetłumaczonych książek. Ale dziś Ukraina jest identyfikowana geograficznie i mentalnie, a to oczywiście przyczynia się do popytu na literaturę ukraińską. Wielu francuskich wydawców pyta teraz: Dlaczego w naszym katalogu nie ma ukraińskiego autora? Wrócę do pierwszego pytania: na początku musieliśmy zaoferować im odkrycie naszej literatury i pokazać im wartość naszych autorów. Istnienie tłumaczeń na niemiecki czy angielski było bardzo pomocne. To ciekawe zjawisko: jeśli książka została już opublikowana w Niemczech, to dla francuskiego wydawcy jest to znak, że jej autor jest wart uwagi.
JSz: Czy francuski czytelnik jest gotowy na przyjęcie naszej literatury o wojnie?
ID: Pisarz pisze to, co jest dla niego ważne. To, co uważa za konieczne. Jeśli dla ukraińskich pisarzy pisanie o wojnie jest konieczne i ważne, muszą to robić. Nie może być żadnych ograniczeń. Trzeba być przygotowanym na to, że francuski wydawca nie będzie chciał tego przyjąć. Miałam już taką sytuację, że gorąco zarekomendowałam pewną książkę, a wydawca odpowiedział mi: "Wiesz, tam jest chyba za dużo wojny ukraińskiej. Rozmawiałem z księgarniami i powiedzieli mi, że te tematy już się mniej sprzedają. Ta fala już opada i nie powinieneś znowu na nią wskakiwać". Zrobiło mi się bardzo przykro.
Książki o II wojnie światowej są nadal publikowane, podobnie jak książki o Holokauście. Oznacza to, że jeśli ludzie chcą mówić o swoim bólu, powinni to robić. A reszta świata powinnasię z nimi zgodzić - albo jpojawi się pytanie do tego świata: Dlaczego uważacie, że już wystarczy już tego pisania o ukraińskiej wojnie? Czy rozmowy o śmierci dzieci, o rannych, o sytuacji, w jakiej znajduje się Ukraina, zakłócają komfort? Nie sądzę, żeby ukraińscy pisarze musieli się dziś dostosowywać. Nie powiedzieliśmy jeszcze wszystkiego. Dopóki nasze rany się nie zagoją, musimy mówić dalej.
Dziesięć najlepszych ukraińskich piosenek na święta Bożego Narodzenia
To już drugi rok z rzędu Ukraińcy będą obchodzić Boże Narodzenie w czasie wojny. Podobnie jak w zeszłym roku, największym naszym życzeniem jest zwycięstwo, pokój i spokój. O to prosiliśmy św. Mikołaja Cudotwórcę i to jest największy cud Bożego Narodzenia dla nas wszystkich. Siła Bożego Narodzenia polega na tym, że nie może ono nie nadejść. Każdego roku świętujemy cud narodzin Jezusa, modlimy się wspólnie podczas nabożeństw, jemy 12 wigilijnych potraw, składamy sobie życzenia, śpiewamy kolędy i pastorałki. Dziś proponuję Wam 10 świątecznych piosenek stworzonych w różnym czasie przez ukraińskich artystów. Oczywiście są to piosenki, które ja lubię najbardziej. Ale mam nadzieję, że mój wybór spodoba się również Tobie i że te piosenki znajdą się na Twojej świątecznej playliście.
1. Bóg urodził się na saniach. Christina Soloviy
Zaczynamy od piosenki "Bóg urodził się na saniach" autorstwa Krystyny Soloviy. Wiele osób śpiewa tę piosenkę jako piosenkę ludową, ale w rzeczywistości jest to wiersz Bohdana-Ihora Antonycza, a muzyka Wasyla Żdankina
Khrystyna Soloviy śpiewa tę piosenkę od dawna. A nagrana wersja, która jest znana, to występ na żywo w Hromadskie Radio. A teraz jest nagrana wersja studyjna. Wraz z nią Krystyna prezentuje swój nowy mini-album o tematyce świątecznej. Nosi on tytuł "Świąteczne sny". Oto, co mówi o tej płycie:
- Ta płyta miała się nie ukazać z wielu różnych powodów. Ale fakt, że mimo wszystko udało mi się ją nagrać i wydać, jest moim małym świątecznym cudem.
Dzielę się więc moimi świątecznymi marzeniami. Weź je i ogrzej się. Wyślij je swoim bliższym i dalszym znajomym. Obyśmy wszyscy byli świadomi i połączeni z naszymi korzeniami w te Święta.
2. Szczedryk. Wild Brass
W Boże Narodzenie słuchamy nowych kompozycji ukraińskich artystów, które wprawiają nas w świąteczny i pogodny nastrój. Muzyki, którą można otulić się jak ciepłym kocem w przeddzień największego i najwspanialszego chrześcijańskiego święta, które w tym roku Ukraina obchodzi po raz pierwszy wraz z całym chrześcijańskim światem. Ale to nasz stary "Szczedryk" skomponowany przez Mykolę Leontovycza, jest prawdopodobnie najważniejszą piosenką bożonarodzeniową, która jest obecnie grana wszędzie.
Istnieje niesamowita liczba wariacji na temat tego legendarnego utworu. A teraz proponuję posłuchać wersji instrumentalnej w wykonaniu lwowskiego zespołu DikoBrass. Jest to ukraińska orkiestra dęta ze Lwowa, która wielokrotnie wygrywała na międzynarodowych festiwalach jazzowych. Zespół składa się wyłącznie z instrumentów dętych i perkusyjnych, bez wokalu. W październiku 2018 roku DykoBrass był pierwszym ukraińskim zespołem, który wystąpił w polskim konkursie telewizyjnym Mam talent, otrzymał trzy "tak" od polskiego jury i został półfinalistą programu.
3. Dobry wieczór. Malyarevsky
Jedną z najpopularniejszych kolęd jest "Dobry wieczór panu". Zna ją chyba każdy. Miło jest zaśpiewać z rodziną "Raduj się, o raduj się ziemio, narodził się Syn Boży". I ma to wiele sensu. W końcu słowo "radujcie się" jest jednym z najczęściej używanych słów w Piśmie Świętym. "Radujcie się" nie oznacza "bawcie się dobrze", jak powiedział mi kiedyś w rozmowie ojciec Iwan Rybaruk z Kryworiwni. "Raduj się" oznacza "nie trać wiary, nadziei i miłości w swoim sercu, nie trać światła i ciepła swojej duszy, pomnażaj dobro na świecie, bez względu na to, jak jest ciężko".
Chciałbym, abyście posłuchali tej kolędy w wykonaniu Jewhena Maliarewskiego, blogera ze wsi Kamianske, który stał się sławny dzięki swoim występom a cappella. Już w czasach studenckich Jewhen zaczął aranżować kolędy. I po prostu dużo śpiewał, gdy spotykał się z przyjaciółmi.
Gdy wojska rosyjskie najechały Ukrainę zaczął tworzyć kompozycje, które podnoszą na duchu żołnierzy i cywilów w naszym kraju. Malarevsky komponuje muzykę w częściach, a następnie łączy je w jedną piosenkę. A jego kolęda "Dobry wieczór panu" brzmi po prostu niesamowicie.
4. Nowa radość. Eneasz
Kolejny symbol ukraińskich świąt Bożego Narodzenia. "Nowa radość nadeszła" to jedna z najbardziej znanych ukraińskich kolęd, która jest żywym przykładem połączenia religijnych i ludowych tradycji kolędniczych. W szczególności treść religijna jest uzupełniona motywem "gratulacyjnym", który jest typowy dla kolęd ludowych: "Daj szczęśliwe lato właścicielowi tego domu".
Duch kolędy "Nowa radość nastała" jest barokowy i uroczysty. Melodia została nagrana w 1790 roku. Można ją znaleźć w kilku wersjach w zbiorze "Ukrainian Cantos of the 17th and 18th Centuries", opublikowanym w 1990 roku. Jest tam kilka wersji, ale żadna z nich nie ma tekstu. Melodia tej kolędy była znana w XVII wieku i dopiero później uzyskała tonację durową. Melodia kolędy została nam przekazana przez tradycję ustną i XVII-wieczne zbiory rękopiśmienne, a tekst został spisany w XIX wieku bez nut. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności to właśnie dzięki sakralnej funkcji kolędowania tekst i melodia zostały połączone i zachowały się do dziś.
Posłuchamy tej kolędy w wykonaniu niezwykle popularnego polsko-ukraińskiego zespołu Eney, znanego z piosenki "Bila Topoly".
5.Bóg rodzi samego siebie. Trioda
Kolędy to radość i światło. Śpiewa się je na różne sposoby. Kanonicznie i w chórze, dodając własne wersety i znaczenia, nadając im rockowe lub jazzowe brzmienie.
Jedną z najbardziej znanych kolęd, bez której nie wyobrażamy sobie Bożego Narodzenia, jest "Bóg się rodzi". Ludzie zwykle myślą, że jest to kolęda ludowa. Ale w rzeczywistości jest to oryginalny utwór autorstwa księdza Ostapa Nyzhankivskyego z Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, który żył na początku ubiegłego wieku, ukraińskiego kompozytora, dyrygenta. Posłuchajmy wykonania kolędy "Bóg się rodzi" przez zespół Trioda. Męskie trio wokalne w składzie Andrij Gambal, Pawło Czerwiński i Wołodymyr Rybak zyskało sławę po udziale w programie The X Factor, gdzie zostali finalistami. Występy grupy zachwycają pięknym trójgłosowym wokalem, szczerością i prawdziwą ukraińską charyzmą. Kilka lat temu wystąpili w programie "Home for Christmas", a kolęda "Bóg się rodzi" została włączona do tego występu.
6.Jest Boże Narodzenie. Taras Chubay
"Nasze Boże Narodzenie" to tytuł albumu Tarasa Chubaya. Kiedyś nagrał on kolędy razem z Kuźmą, Niczławą i Julią Lord. I moim zdaniem jest to jedno z najlepszych świątecznych wydawnictw, jakie ukazały się w historii ukraińskiej niepodległości. Przynajmniej żadne z moich świąt nie jest pełne bez tych piosenek. W 2017 roku Taras Czubaj wydał album "Nasze Boże Narodzenie. Kontynuacja". Ponownie jest to jego absolutnie fascynujące podejście do kolęd. Znajdziemy tu znane "New Joy", magiczne "Sleep Jesus", zapalające "Now is Christmas" i "God is Born".
Słuchamy jednoczącej, afirmującej życie kolędy "It's Christmas Now".
7. Kolęda. Kalyna
Z okazji świąt noworocznych piosenkarka Kalyna połączyła tysiące lat tradycji z nowoczesnym brzmieniem w swoim nowym singlu "Kolyada", odkrywając wyjątkowy świat dźwięków, w którym tradycje łączą się z nowoczesnością. Na początku utworu można usłyszeć magiczne dźwięki dzwonków z filmu "Kevin sam w domu", które sprawiają, że kompozycja jest wyjątkowa i nostalgiczna.
- To nie tylko piosenka. To droga powrotna do naszych korzeni, do tego, co czyni nas wyjątkowymi. Muzyka to nie tylko rozrywka, ale także sposób na przekazanie naszej historii i duszy!" - mówi emocjonalnie Kalyna.
Utwór "Kolyada" zawiera nasze dziedzictwo kulturowe z różnych regionów Ukrainy.
Czernihowskie kolędy "W ogrodzie na kopcu" i "Radość ziemi kolęda niesie" opowiadają o starożytnych rytuałach regionu Czernihowa.
Rówieńska kolęda "Shchedryi vesper, dobroi vesper" dodaje ciepła i radości, jak wiosenne słońce regionu Równego.
Lwowska kolęda "Dobry wieczór Tobie, Panie, Mistrzu" dodaje arystokratycznego uroku i błogosławieństwa z regionu lwowskiego.
Jak sama wokalistka powiedziała o tym utworze, jest to ścieżka między epokami, dźwiękowy i czasowy portal, muzyczny eksperyment nowoczesności i tradycji.
8. Kolęda. Vitaliia
Bardzo czuła piosenka "Jasna gwiazda na niespokojnym niebie" Vitalii Hrytsak, ukraińskiej wokalistki, skrzypaczki i autorki piosenek.
"Pozwólmy ludziom śpiewać kolędy, aby mogli je usłyszeć wszędzie" - tymi słowami Vitaliia zaprezentowała swoją oryginalną kolędę. "Gwiazdka na niespokojnym niebie" narodziła się w zeszłe Boże Narodzenie - powiedziała piosenkarka - już wtedy stała się popularna, zdobywając ponad milion wyświetleń na TikTok, a wielu Ukraińców w różnych miastach kolędowało razem z nią.
- Pamiętam, że w styczniu tego roku wraz z przyjaciółmi mieliśmy iść kolędować w naszej rodzinnej wiosce, aby zebrać pieniądze dla naszych żołnierzy. I zdałam sobie sprawę, że nie ma kolędy, która mogłaby oddać prawdziwego ducha Bożego Narodzenia. W takich sytuacjach mam prosty schemat: jeśli jej nie ma, to ją tworzę. Był wieczór, na niebie było kilka gwiazd. I wyobraziłam sobie obraz tej świątecznej gwiazdy spoglądającej w okopy na mojego wujka. Właśnie mówił mi, jak bardzo chciałby być w domu na święta. Rezultatem jest kolęda, której głównym symbolem jest jasna gwiazda na niespokojnym ukraińskim niebie - mówi Vitaliia - Moja prababcia śpiewała "Nową radość" całej wiosce w 1940 roku, a teraz ja idę z przyjaciółmi i śpiewam to samo w jej haftowanej koszuli. To jak magia! Chcę, aby ten krąg był kontynuowany. I wszystkich zachęcam do zbierania pieniędzy dla naszych żołnierzy.
9. Szczodra noc. Alyona alyona, KOLA i Jerry Heil
Alyona alyona, KOLA i Jerry Heil prezentują świąteczny utwór dla każdej ukraińskiej rodziny, Generous Night.
- Ukraińskie tradycje mają swoje miejsce w sercach każdego z nas, a Boże Narodzenie jest jednym z najważniejszych świąt, w których tradycje odgrywają ogromną rolę. Wspomnienia chwil, gdy cała rodzina jest razem w ten świąteczny dzień, rozgrzewają nas i dają siłę, by wierzyć w cuda. Wszyscy doświadczamy strachu, bólu, straty każdego dnia, ale wszyscy mamy tylko jedno marzenie: zebrać się jako rodzina przy jednym wigilijnym stole pod spokojnym niebem - powiedziała o kolędzie piosenkarka.
Dziewczyny zachęcają do posłuchania ich wspólnej piosenki, ponieważ opowiada ona o tym, czego tak bardzo brakuje nam w dzisiejszych czasach - ciepłych wspomnieniach i bliskich.
KOLA dzieli się swoimi wspomnieniami i z wiarą w sercu mówi o przyszłości radosnych Świąt Bożego Narodzenia na spokojnej Ukrainie:
- Drugi rok z rzędu Święta Bożego Narodzenia w Ukrainie upłyną pod znakiem złamanego serca i strachu o życie bliskich. Chciałbym, aby w tak jasne święta Ukraińcy poczuli ciepło wspomnień z uśmiechem na myśl o tym, jak było dobrze i wiarą, że wszystko się poprawi, że odzyskamy spokojne życie. Oczywiście nie będzie tak samo, ale dla dobra przyszłości nowego pokolenia Ukraińców musimy pielęgnować dobro w naszych sercach. O tym właśnie jest nasza piosenka - ciepła, czuła i o miłych wspomnieniach wesołych Świąt Bożego Narodzenia.
Raperka Alyona Alyona zaprezentowała wiele lirycznych piosenek w 2023 roku, a teraz tym utworem mówi nam, że rodzina jest największym skarbem, jaki otrzymaliśmy:
- Ta piosenka narodziła się podczas naszej wspólnej trasy koncertowej w Ameryce, ale jej przeznaczeniem było stać się pełnoprawnym utworem dopiero w tym roku. Każdy z nas ma swoje własne tradycje świąteczne. I choć pochodzimy z różnych części Ukrainy, łączy nas miłość do rodziny, ukraińskich tradycji, i Świąt Bożego Narodzenia.
Wokalistka Jerry Heil dzieli się procesem tworzenia piosenki i mówi o tym, jak ważne jest dbanie o naszą rodzimą kulturę:
- Zaczęliśmy pisać tę piosenkę przed Nowym Rokiem, kiedy byliśmy w trasie w Ameryce z Nastyą i Alyoną. To wtedy wymyśliłam refren - słyszysz go teraz dokładnie tak, jak się narodził. Potem pochłonęły nas nasze własne problemy, ale nie zapomniałyśmy o utworze - a Alyona zasugerowała, żebyśmy w końcu dokończyły to, co zaczęłyśmy!
10. Ktoś z dzieckiem razem. Maria Burmaka
Chciałbym dodać świąteczną piosenkę od siebie. Kiedyś napisałam trzy piosenki na podstawie wiersza Iwana Małkowycza. To był rodzaj tryptyku. Razem z piosenkami "Ktoś i dziecko razem", "Z aniołem na ramieniu" i "W Boże Narodzenie".
Jest taka przypowieść o Aniele Stróżu.
Anioł przemówił do człowieka:
- Chcesz, żebym pokazał ci resztę mojego życia?
- Tak - odpowiedział Man.
Anioł uniósł go nad ziemię, a człowiek zobaczył całe swoje życie i dwie pary kroków idące obok siebie
- Kto jest obok mnie?
- To ja, odpowiedział Anioł, towarzyszyłem ci przez całe Twoje życie.
- Dlaczego czasami widoczna jest tylko jedna para śladów?
- Są to najtrudniejsze okresy w życiu...
- Więc opuściłeś mnie w najtrudniejszych chwilach? - oburzył się człowiek.
- Nie, nosiłem cię wtedy na rękach... - odpowiedział cicho Anioł.
Niech Twój Anioł zawsze czuwa nad Tobą.
Życzę wszystkim szczęśliwego okresu świątecznego. Niech gwiazdka bożonarodzeniowa świeci nad każdym z nas. Niech cudem Bożego Narodzenia będzie zwycięstwo, pokój i spokój w Ukrainie. Niech rodzice będą zdrowi, dzieci niech się śmieją i cieszą ze swoich sukcesów. Niech anioł stróż chroni każdego żołnierza na froncie. Niech każde ukraińskie serce na świecie wypełni się ciepłem i światłem. Chrystus się narodził! Chwalmy Go! Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku.
"Dziady" Mickiewicza - najbardziej poruszający spektakl teatralny o agresji Rosji na Ukrainę
Odważna i kontrowersyjna inscenizacja "Dziadów" Iwano-Frankiwskiego Teatru Dramatycznego w reżyserii Mai Kleczewskiej budzi podziw. Wiersze Adama Mickiewicza z ust wojskowych brzmią tak samo aktualnie, jak dwieście lat temu. Co z tego, że ci żołnierze są z Mariupola, z Azowstalu, a nie studenci z Wilna? Mają tego samego wroga...
Audytorium bez widzów
Wszystko zaczyna się od sceny. Siedzą na niej widzowie, a aktorzy grają w zapadni pod sceną. Za aktorami jest pusty teatr. Są zakrwawieni i brudni, wyczerpani, z błądzącymi oczami – więźniowie.
Od pierwszych minut przedstawienia, od pierwszych dźwięków uwertury zmieszanej z dźwiękami syreny, ciało kurczy się, oddech staje się płytki, a gdy pojawia się główny bohater, Konrad (w tej roli Roman Łucki), napięcie i strach są już obecne jako główne emocje oglądania. Wstrzymując oddech, obserwujesz więźniów w celi. Ich rozpacz, żal, żarty i modlitwy. Na zastępujące się nawzajem przejawy agresji i bólu. To nasi chłopcy z Azowstalu i jednocześnie studenci z Wilna – przekonani o swoim prawie do wolności i nie rozumiejący, jak się tu znaleźli i co ich czeka.
Widzowie na scenie oglądają ekran, na którym cała akcja z dołu/zapadni-kamery jest transmitowana pod dwoma kątami. Ta wielowymiarowość daje widzowi poczucie obecności w samym centrum akcji. Każde słowo, każdy ruch jeńców sprawia, że ciało napina się jeszcze bardziej. Oddychanie staje się coraz trudniejsze. Ale w każdej chwili można stamtąd uciec, optycznie: spojrzeć z ekranu na dół pod sceną i zrobić wydech. Myślę, że właśnie na taki efekt liczyła reżyserka Maja Kleczewska, uznana innowatorka polskiego teatru.
Dać widzowi możliwość zanurzyć się w bólu i zdystansować się od niego, gdy staje się nie do zniesienia. Ta żonglerka bólem współczucia towarzyszy całemu spektaklowi. Najpierw zostajesz wciągnięty w wir fizycznej słabości, bez możliwości obrony czy ucieczki, a następnie litościwie rzucony na ziemię, której możesz dotknąć i w ten sposób powstrzymać atak paniki.
Wojna ma wiele twarzy, a niewola jest jedną z najbrzydszych. Dlatego siła ducha pojmanego, ale niepokonanego jest nadludzką siłą, którą powinien podziwiać sam Bóg. Swoją drogą, jego nieobecność w tej wojnie, czyli w przedstawieniu, jest bardzo organiczna i naturalna. Widać to szczególnie w monologu Konrada w drugiej scenie. Widzowie wciąż są na scenie, bohater jest z nimi na scenie, a z nieba zstępuje Duch Konrada (Dmytro Leka, główny choreograf teatru). I podczas gdy Konrad polemizuje z Bogiem, z własną dumą, kibicując swojemu ludowi i jego wierze, Duch tańczy. Wzruszająca i jednocześnie bardzo mocna improwizacja – w poezji, tańcu, muzyce. Widz składa to zmysłowe lego według własnych upodobań. Momentami szczerze irytowała mnie arogancja i ślepota Konrada, i wtedy przeniosiłam wzrok na Ducha, na jego taniec – rozpaczliwy, dojrzały, przepełniony mocą. Równoważył wszystko to, czego brakowało protagoniście. I ukształtował się obraz Bohatera, właśnie tego Bohatera wojny, o którym zapominamy. Nawet jeśli żyjemy w kontekście tej wojny, a nie tylko widzimy ją w wiadomościach czy w telewizji, zapominamy o uczuciach naszych obrońców, o ich ludzkiej naturze: wątpliwościach i bezsilności, ale oczekujemy, że będą gotowi chronić nas bezwarunkowo w każdym momencie swojego życia. Nie wiem, czy ci, których ta wojna nie dotknęła, będą mieli podobne refleksje, ale Maja Kleczewska dała widzowi wystarczająco dużo narzędzi, by nie pozostał obojętny ani na teksty Mickiewicza, ani na wojnę rosyjsko-ukraińską.
Próżność, od której nie można uciec
Kolejnym narzędziem tej wojny jest religia, a reżyserka umiejętnie wykorzystuje kontekst starożytnej konfrontacji religijnej, a właściwie inwazyjnego przymusu wiary poprzez scenę egzorcyzmów diabła. Widz ponownie powraca do strachu bezsilności wobec zła i okrucieństwa. Rytuał egzorcyzmów odprawiany jest na Konradzie przez patriarchę Kiryła. Fanatyczna, małostkowa istota służąca diabłu próbuje "oczyścić" Konrada. Metody "oczyszczania" to tortury, znane od czasów inkwizycji, przez Gestapo, o których wiemy z przerażających zeznań naszych wojskowych i cywilów, którym udało się wrócić do Ukrainy z rosyjskiej niewoli.
Napięcie na sali sięga zenitu, gdy dwóch mnichów, asystentów patriarchy Kiryła, zanurza Konrada głową w wiadrze z wodą. Pojawia się i odrętwienie, i współczucie, i próba dostrzeżenia fresków cerkiewnych, które tworzą tło na ekranie, by odwrócić uwagę widza od cierpienia... Widz patrze na ból, czuje ból, wciąż znajduje się w epicentrum bólu i nie może opuścić sceny. "Przed wojną nie da się uciec". W tym momencie wciąż nie możesz oddychać i skupiasz się tylko na jednej myśli – niech przestaną się nad nim znęcać.
Gdy muzyka cichnie, a ciało Konrada leży nieruchomo na scenie, pojawia się Anioł. Zaprasza publiczność, aby poszła za nim. Nie otrząsnąwszy się po tym, co zobaczyli, ale wreszcie odetchnąwszy, widzowie niemal radośnie przenieśli się do holu teatru. Tam czeka ich kolejny, finałowy już moment sztuki – wizja Senatora i przyjęcie w salonie warszawskim. Sceneria, w której widzowie znalazły się wraz z aktorami, daje do zrozumienia, że jest to impreza na festiwalu w Cannes, i że tutaj wcale nie chcą słyszeć o wojnie, ale są gotowi z rozmachem i błyskotliwością zaakceptować wszystko, co jest rosyjskie, co w rzeczywistości jest spryskane krwią. Kiedy wydaje się, że obawa minęła i nic złego nie wydarzy się na czerwonym dywanie, widz spotyka "dobrych Rosjan". Ukraińską publiczność ogarnia fala obrzydzenia.
Bardzo łatwo wyłapać te spojrzenia w tłumie. Obrzydzenie, jedna z najbardziej archaicznych emocji, która pozwoliła ludziom przetrwać w czasach starożytnych, nagle jednoczy swoich. I w tych momentach spektaklu, gdy polska publiczność uśmiecha się lub z zainteresowaniem przygląda się grze aktorów, Ukraińcy patrzą na siebie, zapominając zetrzeć pogardę z twarzy. To jest ten moment, kiedy chce się wybiec ze spektaklu albo krzyknąć "Stop!". Patrzenie na ból i współczucie, jak się okazuje, było łatwiejsze niż znalezienie się w tłumie klaszczącym rosyjskiemu oligarsze. Nawiasem mówiąc, tłum jest tworzony nie tylko przez publiczność, ale także przez aktorów, którzy są tuż obok, udając celebrytów. Pojawienie się kobiet oblanych czerwoną farbą, symbolizującą krew, nie wywołuje większego wrażenia. Wszyscy są tak pogrążeni we własnych przeżyciach, że przestali śledzić bieg wydarzeń, zapomnieli o Mickiewiczu i dopiero pojawienie się Konrada przywraca ich do fabuły.
Duch zakłada na niego kamizelkę kuloodporną i wychodzi. Konrad mówi coś o wrogu i walce, ale napięcie emocjonalne jest zbyt silne, by powrócić do spektaklu. Oklaski potwierdzają prawdziwe katharsis i wdzięczność za jednoczesną sesję psychoanalizy i test na człowieczeństwo.
Przez pierwsze pięć minut publiczność oklaskuje siebie i jeszcze coś niewidocznego, co przedstawiła im Maja Kleczewska i aktorzy Iwano-Frankiwskiego Teatru Dramatycznego, a kolejne pięć minut oklasków są wdzięczność za teatralny geniusz i umiejętność wplecenia kontekstu wojny rosyjsko-ukraińskiej we współczesne odczytanie Adama Mickiewicza. Mówi się, że krakowska publiczność teatralna jest najbardziej wymagająca. A jej uznanie jest najbardziej pożądane. Jeśli tak, to naszym - ukraińskim - aktorom udało się zdobyć najbardziej pożądane – podziw i sukces.
Хоча вистава «Дзяди» не отримала нагород фестивалю Boska Komedia, адже не брав участі в конкурсі, трупа Івано-Франківського театру єдина в повному складі вийшла на сцену під час вручення нагород. Щоб подякувати полякам за безпрецедентну допомогу українцям від початку повномасштабної війни з Росією. І нагадати, що війна не закінчилась, і театр — теж зброя, яка наближає нашу спільну перемогу.
Książka Roku BBC to opowieść o imigrantach, którym nie udało się być szczęśliwymi w obcym kraju
Najlepsza ukraińskojęzyczna książka 2023 roku została wybrana spośród czterdziestu publikacji. Zwycięzca, Jewhenija Kuzniecowa, otrzyma tysiąc funtów brytyjskich (około 47 tysięcy hrywien). Żenia już zdecydowała, że wyda tę kwotę na pomoc ukraińskiej armii: - Kupię buty dla naszych chłopców.
Opublikowana nakładem Wydawnictwa Starego Lwa powieść "Drabina" to historia o tych, którzy próbowali uciec do obcego kraju, ale im się nie udało, bo wojna utkwiła w ich sercach jak harpun. Głównym bohaterem jest Ukrainiec Tolik, który wyemigrował do Hiszpanii na długo przed wojną, pracuje na prestiżowym stanowisku i spełnia swoje marzenia. Marzy o samotnym życiu w domu urządzonym według jego upodobań, gdzie nikt nie będzie mu mówił, co i jak ma robić. Ale kiedy na Ukrainie wybucha wojna i jego rodzina przyjeżdża go odwiedzić, jego życia zamienia się w przeciwieństwo tych marzeń. Każdy pokój w jego domu jest teraz zajęty, Tolik nie ma już przestrzeni osobistej. A po śmierci krewnego nie może przestać myśleć o wojnie. Widz obserwuje przemianę bohatera pod wpływem życiowych wyzwań. Zmiany te opisane są z humorem bliskim usposobieniu większości Ukraińców.
- To prawdziwie ludowa powieść o wojnie, która nie mogła nie zostać książką roku - powiedziała Marta Shokalo, redaktor naczelna BBC Ukraine.
Dziecięcą książką roku została "Anna Jarosławna: kijowska księżniczka - królowa Francji" autorstwa Iwana Małkowycza. Jak zawsze, wydawnictwo A-BA-BA-GA-LA-MA-GA opublikowało książkę z ilustracjami tak pięknymi, że chce się ją mieć już ze względu na nie.
"Dziękuję wszystkim, którzy zwrócili uwagę na tę książkę. Przede wszystkim dzięki dwóm Katerynom - Katerynie Sztanko, która malowała ją przez pięć lat, i Katerynie Kosianenko, wspaniałej malarce" - napisał autor książki Iwan Małkowycz na swojej stronie na Facebooku.
Nagrodę za esej przyznano książce "Przygody literatury ukraińskiej (od romantyzmu do postmodernizmu)" autorstwa Rostysława Semkiwa.
To podróż w głąb historii literatury ukraińskiej od Skoworody do Żadana, w której autor przedstawia swoje dość nietypowe spojrzenie na style i trendy. Książka jest wolna od nudy akademickiej.
Nagroda Książka roku BBC ma już 19 lat. Tym razem w jury zasiedli profesor Wira Agejewa, pisarka Svitlana Pyrkało, bloger Witalij Czepynoga, profesor Witalij Czernecky i redaktor Marta Szokało.
Aktorka Natalia Mazur: To jedna wibracja, gdy jesteś ze swoimi ludźmi
Siedzimy na ławce w amfiteatrze Łazienek Królewskich, obok nas w wózku śpi 10-miesięczny Jarema. Jego mama, aktorka teatralna i filmowa Natalia Mazur (znana z ról w filmach "Seks i nic osobistego", "Będą z nas ludzie", "Wesele", "Pogrom. 1905") przyjechała do Polski na rezydencję artystyczną w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego. Do 2022 roku wraz z mężem Wasylem Wasyłykiem, odtwórcą roli króla Jagiełły w popularnym polskim serialu telewizyjnym "Korona królów", mieszkali w Warszawie, gdzie po pandemii otrzymali wiele propozycji aktorskich. Teraz są w swoim rodzinnym Lwowie, gdzie urodził się ich syn.
To inna atmosfera, gdy jesteś ze swoimi
Anastazja Kanarska: W zeszłym roku, kiedy tysiące Ukraińców wyjeżdżało za granicę, Ty wróciłaś do Ukrainy. Żałowałaś tej decyzji?
Natalia Mazur: Szczerze czułam, że chcę być w domu. Wróciłam w sierpniu, w październiku zaczęły się ostrzały elektrowni, w grudniu urodziłam dziecko i musiałam dostosować kąpiele dziecka do harmonogramu przerw w dostawach prądu. Na szczęście nie było zbyt zimno. Mimo tych wszystkich trudów nigdy nie żałowałam powrotu.
Chciałam pracować w teatrze i coś powiedzieć. To ta sama wibracja, kiedy jesteś ze swoimi, kiedy jesteś w domu. W sierpniu ubiegłego roku świat nie był tak zmęczony wojną w Ukrainie jak teraz. Czasami wydaje się, że Ukraińcy stali się niewygodni. Kiedyś (zaledwie rok temu) ludzie na świecie byli nam bardziej przychylni i wyrozumiali. Teraz nastrój się zmienił: przestańcie przypominać nam o wojnie, przestańcie publikować te zdjęcia...
AK: Przed powrotem do Ukrainy wzięłaś udział we francuskim projekcie teatralnym. Opowiedz nam o swojej podróży do Paryża.
NM: To po tym wyjeździe zechciałam wrócić do teatru. Bo kiedy zaczęła się inwazja na pełną skalę, przez chwilę myślałam, że mój zawód nie ma sensu, że już nigdy nie będę chciała zajmować się aktorstwem. Wtedy poszłam na kurs medycyny taktycznej w Warszawie. Zaproponowano mi udział w projekcie reżyserowanym przez Rolanda Auzeta "Nous, l'Europe, Banquet des peuples" [My, Europa, uczta narodów - red.] w repertuarze Teatru Atelier. Tematem była heterogeniczność Europy. W czasie gdy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę aktorzy tego teatru odbywali tournée po Francji. Zdecydowali wtedy, że muszą dodać do sztuki coś o Ukrainie. A jak można mówić o Ukrainie bez ukraińskiego głosu na scenie? Zaproponowali mi bycie tym głosem i wysłali mi tekst bardzo skoncentrowany na Putinie. Nie chciałam o nim mówić, więc dali to innemu francuskiemu aktorowi, a ja zaproponowałem własną wersję: o Mariupolu, bo to był kwiecień, maj 2022 roku, kiedy nasi obrońcy bohatersko bronili Azowstali.
Wtedy wszyscy czuliśmy, że musimy krzyczeć o tym, co się dzieje. W Warszawie odbywały się liczne wiece. Pamiętam, jak rzucaliśmy papierowymi samolotami w ambasadę niemiecką, domagając się zamknięcia nieba nad Ukrainą.
Zastanawiam się, jak bym się czuła, gdybym pojechała do Paryża w innych okolicznościach. Pewnie by mi się podobało. Paryż wokół mnie był wiosenny, piękny, a ja byłam złamaną obywatelką Ukrainy, która nie chce podziwiać tego piękna, tylko krzyczeć o wojnie. Jednak udało nam się nawiązać dialog, współpraca była dobra. Chociaż był jeden wywiad, podczas którego inteligentny, uprzejmy dziennikarz uparcie unikał tematu wojny.
Czytanie sztuki "Ja, wojna i plastikowy granat" kojarzy mi się z ciążą
AK: Od ubiegłego sezonu pracujesz w Teatrze Łesi Ukrainki we Lwowie. Co znaczy dla Ciebie aktorstwo w czasie wielkiej wojny?
NM: Teatr powinien reagować na to, co dzieje się wokół niego. Analizować, próbować wyjaśniać, przynajmniej prowokować do dyskusji. Mam jedną sztukę, która nie mówi bezpośrednio o wojnie, ale porusza istotne tematy i rysuje ważną paralelę z wojną. Nie wszystkie tematy dotyczą teraz wojny, ale wszystkie powinny dotyczyć dzisiejszego społeczeństwa, naszych obaw i wizji nas samych, ponieważ, mimo wojny, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, mamy różne obawy i górę nierozwiązanych problemów i nieporozumień. Zdecydowanie nie chciałabym teraz robić niczego rozrywkowego. Nie potrafię zapomnieć o sobie nawet na scenie. W ogóle nie da się zapomnieć.
AK: Aktorka i matka - jak współistnieją te dwie role?
NM: Przyszłam do teatru, gdy byłam w piątym miesiącu ciąży. A czytanie performatywne sztuki Niny Zahożenko "Ja, wojna i plastikowy granat", na które zostałam zaproszona, wiąże się z moją ciążą. Ona ma taki piękny, lekki tekst, chociaż dotyczy strasznego tematu. Mama i tata pakują dzieci, chcą wyjechać za granicę, ale zmieniają zdanie i zostają. Rozmawiają o rogalikach i rakietach... Czytałam tę książkę dwa tygodnie przed porodem, miałam już taki superduży brzuch i dziecko się wierciło. Mówię w niej o moim synku, a mój synek już jest we mnie, ma już nawet pieluszkę z rakietami. Mówię mu: "Tu jest słońce, rakiety, ale to są takie dobre rakiety, którymi leci się w kosmos". Podobne zdanie pada w sztuce. Doświadczenie aktorstwa i macierzyństwa są ze sobą powiązane. To bardzo zmysłowe doświadczenie.
Nie wiem, może to hormony. Ale mimo wojny wokół nas, macierzyństwo pomaga mi odczuwać życie i pragnienie życia bardzo intensywnie, dostrzegać piękno.
Zaczęłam próby 20 dni po narodzinach syna. Naprawdę chciałam dołączyć do projektu i myślę, że moje dziecko wspierało mnie w tej decyzji. I nie chciałam stracić siebie. Macierzyństwo samo w sobie nie jest stratą, po prostu zajmuje dużo czasu. Nie ma czasu na umycie włosów czy pomalowanie ust. Ale to rekompensuje coś innego, coś bezcennego.
Będąc w ciąży dużo czytałam mojemu synowi: Mychajło Semenko, Serhij Żadan, przy łóżku leżały tomiki poezji. Słuchał też muzyki [na te słowa Jarema się budzi - przyp. AK].
Mój ulubiony moment to ten, kiedy się budzi. Staram się nigdy tego nie przegapić.
Jestem pierwszą osobą, która wspiera mojego męża
AK: Nie sposób uniknąć tematu żony króla ekranu. Fani wciąż do Ciebie piszą... Jak to było, gdy mąż był u szczytu aktorskiej sławy?
NM: To ciekawe doświadczenie - być żoną króla ekranu. Wiele osób śledzi cię na Instagramie, niektórzy piszą do dziś. Wiem, że czasami w aktorskich parach dochodzi do rywalizacji. W moim przypadku jest odwrotnie: zawsze czuję się tak, jakby to, co dzieje się z Wasylem, działo się ze mną. My jeszcze nie robiliśmy swoich karier w tym samym czasie, cały czas się huśtamy.
Radością jest patrzeć na człowieka, gdy jest w chwili szczęścia. Wydaje mi się, że obejrzałam z Wasylem wszystkie odcinki "Korony królów". Jestem pierwszą fanką mojego męża. Zawsze powtarzam, że jest osobą, która inspiruje mnie do wielu rzeczy w życiu.
Poznaliśmy się, gdy byliśmy studentami. Moja droga nie zawsze była łatwa, ale dzięki Wasylowi nauczyłam się odpuszczać. Jego sposób bycia jest impulsywny, często intuicyjny. To mi się w nim podoba. Jest pracoholikiem i ciężko przygotowuje się do przesłuchań, prób i kręcenia filmów. Nie znam nikogo, kto przywiązuje tak dużą wagę do przygotowań.
W czasie pandemii nie mogłam przyjechać do Warszawy przez pół roku. Potem obaj zaangażowaliśmy się w projekt Wojciecha Smarzowskiego. To był dobry, inspirujący okres. Teraz, o dziwo, kino na Ukrainie nadal istnieje, a my bierzemy udział w castingach. Wasyl jest wspaniałym ojcem i dzielimy się obowiązkami rodzicielskimi po połowie. Trudno mówić o planach, bo przyszłość to w tej chwili taki urojony luksus. Ale dziecko dorasta i to jest coś pięknego.
- Czy zmienisz ten świat na lepsze? - pyta Natalia swojego syna.
Ukraińska dziesiątka: największe muzyczne hity listopada
Ukraiński muzyczny listopad dał nam wiele ciekawych utworów. Spośród nich wybrałam dziesięć najlepszych - być może chcieliście znaleźć coś podobnego na swoje playlisty. Coś ciekawego, energetycznego i radosnego, co poprawi Wam humor. Albo wręcz przeciwnie: coś delikatnego, wzruszającego i pełnego uczuć, aby utrzymać nastrój tej jesieni, która już ustąpiła miejsca śniegowi, zamieciom i romantyzmowi śnieżnego grudnia. A więc - posłuchajcie!
№1. Marta Lipczej i Serhij Żadan: "Mów"
Ukraińska piosenkarka Marta Lipczej (superfinalistka "Głosu kraju" w 2022 roku) z zespołem Żadan i Psy zaprezentowała piosenkę "Mów" i teledysk do niej.
Muzykę skomponowała Marta, wiersz Serhij Żadan - i słowo mistrza jest wyczuwalne. Idee i znaczenia nie mogą być ukryte pod opakowaniem muzyki popularnej. Tak czy inaczej, Żadan jest zawsze znakiem jakości. Pomimo skandali i niezwykłych wyczynów marketingowych (mówię o jego duecie z Krystyną Solowij "Heart").
Oto, co Marta Lipczej powiedziała o premierze: "Przyjaciele, mamy przyjemność zaprezentować Wam naszą pierwszą wspólną piosenkę 'Mów'. Ten utwór zaczął się od muzyki, którą napisałam razem z moim zespołem. Melodia zainspirowała Serhija do napisania tekstu - o ludziach, którzy się nie boją i mają pewne siebie i silne głosy. Zespół "Żadan i Psy" dodał do aranżacji wyjątkowej energii i mocnych gitarowych riffów.
Według Marty, do napisania tego utworu zainspirowali ich również silni i odważni ludzie, którzy nie boją się kochać, i śpiewać. A takich naprawdę nam nie brakuje. Piosenka "Mów" opowiada o ludziach, którzy nie rezygnują ze swojego głosu, nawet w czasach, gdy cisza wokół nich staje się szczególnie ciężka i całkowita. Ta piosenka jest o tym, jak ważne jest, abyśmy mówili i słyszeli, wierzyli, i trzymali się nawzajem. W końcu tak długo, jak nasze głosy i intonacje pozostają w naszym zaufaniu, możemy rozmawiać o najważniejszej i najbardziej intymnej rzeczy - wolności.
№2. Artem Piwowarow. "Waltornia"
Artem Piwowarow prezentuje utwór "Waltornia" oparty na wierszu Liny Kostenko, nagrany wspólnie z wokalistami zespołu PIVOVAROV i chórem. "Waltornia" to jedna z największych kolaboracji w projekcie kulturalnym nie tylko Artema Piwowarowa, ale także w ukraińskiej kulturze ostatnich czasów. Kompozycja została oparta na wierszu Liny Kostenko "Otwieram świt kluczem skrzypiec...". Trudno określić ten utwór jako piosenkę lub utwór. "Waltornia" trwa 6 minut i łączy w sobie poezję, nowoczesne brzmienie, harmonijne przeplatanie się głosów wokalistów i chóru kościelnego, instrumentów etnicznych oraz elektronicznych oraz spektakularną recytację wiersza w finale. To jasna mieszanka luminarzy muzycznej galaktyki. To wyjątkowe dzieło jest wynikiem synergii artystów i przykładem eklektyzmu, który stał się częścią kultury muzycznej. "Waltornia" zachwyca różnorodnością instrumentów muzycznych: od ukraińskiej bandury i starożytnej liry kołowej po syntezator. Oto, co sam Artem Piwowarow miał do powiedzenia na temat piosenki: "Jestem wdzięczny wszystkim, którzy stali się częścią tej zakrojonej na szeroką skalę współpracy. Specjalne podziękowania dla Liny Kostenko i jej zespołu za zaufanie i umożliwienie mi stworzenia muzyki do wiersza niesamowitego poety. Wiele osób włożyło w tę pracę swoje serca i dusze. Mam nadzieję, że słuchając i oglądając "Waltornię", poczujesz to, będziesz się tym cieszyć i wracać do tej niezwykłej muzycznej historii raz za razem".
№3 Arsen Mirzojan, "Słońce"
Arsen Mirzojan wydał nowy album "Słońce", z którym już aktywnie koncertuje. "Jest pełen prostych, podstawowych znaczeń, obnażonych przez wojnę. To album o życiu w czasie wojny. Wszystkie te metafory i alegorie są inspirowane historiami biograficznymi. Chodzi o pamięć. Nadal kochamy nasze dzieci, szanujemy naszych rodziców, uczymy się kochać na odległość i po prostu uczymy się. Chcemy zachować emocje, aby pamiętać ten poranek, aby pamiętać o tych, którzy sprawili, że staliśmy i pozostaliśmy Ukrainą. My, artyści, nie jesteśmy w stanie pisać piosenek o wszystkich, ale możemy znaleźć odpowiednie słowa. Czy jest lepszy czas na szczerość niż teraz?" - powiedział Arsen Mirzojan, który jest aktywnym wolontariuszem, pomagając obrońcom od 2014 roku i występując dla żołnierzy w najgorętszych miejscach.
Oto jak artysta wyjaśnił znaczenie piosenki "Słońce": "To piosenka o małej dziewczynce, napisałam ją o mojej Ninie, ale tak naprawdę znam wiele przykładów takich relacji ojciec-córka, kiedy córka jest księżniczką, a ojciec rycerzem, a wokół są te wszystkie smoki. I ojciec musi chronić swoją córkę przed tymi smokami".
№4. Jerry Heil. "Trzy paski"
W tym roku ukraińska piosenkarka Jerry Heil spróbuje swoich sił w finale krajowej selekcji do Eurowizji 2024. Jana już przygotowuje się do finału krajowej selekcji i planuje zaprezentować piosenkę, z którą chce wygrać i pojechać do Liverpoolu, aby reprezentować Ukrainę.
A teraz jej premiera - "Trzy paski": "Życie to manifest uporu, wytrwałości, bo tacy jesteśmy". Po premierze utwór stał się niezwykle popularny pod względem liczby pobrań na platformach streamingowych. W niczym nie przypomina jej poprzednich utworów, to zupełnie nowa świadomość świata. W brzmieniu słychać śmiałość i upór. "Ponieważ Ukraińcy są tacy z natury" - kontynuuje piosenkarka - "Może to nasza narodowa osobliwość. Może jest to przekazywane przez geny. Po prostu ciągle się przepychamy". Według Jany, była po prostu zmęczona pisaniem lirycznych piosenek. Chciała mieć trochę emocji i energii.
"Trzy paski" to także zastrzyk motywacji. W końcu tak długo, jak marzymy o czymś wielkim, możemy pokonać wszystko, co rzuca nam życie. Wyobraź sobie, mówi wokalista, że psy szczekające za tobą są tylko odwróceniem uwagi, gdy idziesz naprzód w kierunku swoich marzeń. Utwór przypomina nam, abyśmy pozostali zdeterminowani i nie pozwolili, aby cokolwiek stanęło nam na drodze.
"Ta piosenka jest o silnej wierze w siebie, i swoje marzenia, bez względu na to, ile masz lat. To hymn dla tych, którzy chcą pozostać młodzi duchem i nadal dążyć do swoich celów" - podkreśla Jerry Heil.
№5. Kalush feat. Kozak Syromacha. "Syromacha"
Ukraiński barwny wokalista etnosu Kozak Syromacha i zespół Kalush nagrali piosenkę "Syromacha". Syromacha to samotny wilk, który żyje samotnie w gaju lub na polu. Podobnie artysta i Kozak Syromacha - też lubi być sam. Mieszka w pobliżu Dniepru, w historycznej kozackiej osadzie Taromske.
"Drzwi przeszłości otwierają się i słychać pytanie atamana: 'Gdzie jest twój koń? Gdzie jest twój dom? Syromakha, dlaczego jesteś sam?'" - tyle że w wykonaniu utalentowanych młodych ludzi, którzy grają, śpiewają i beatboxują na flecie. - To magiczne i wzruszające do głębi. Sam Pan inspiruje nas do działania poprzez innych. I miło, że dzieje się to w czasie, gdy Ukraina staje się sobą - piękna, czysta, niezrównana - skomentował nowe wydawnictwo artysta.
Kim więc jest Kozak Syromacha? Naprawdę nazywa się Ołeksandr Ljubbożenko. To ukraiński piosenkarz etniczny, znany ze swojego barwnego stylu ludowego i przywiązania do tradycji kozackich.
W 2022 roku Kozak Syromacha rozpoczął współpracę z ENKO, wytwórnią muzyczną założoną przez piosenkarkę alyonę alyonę i producenta Iwana Kłymenko. Duet z zespołem Kalush jest więc logiczny i oczekiwany.
№6. MOLODI feat. Michelle Andrade. "Skarb"
MOLODI to zespół z Mariupola, wspólny projekt muzyków Kiryła Rogowoja i Iwana Stepaniszczewa, założony w 2022 roku. Zaczynali w swoim rodzinnym mieście jako zespół uliczny. Później przenieśli się do stolicy i kontynuowali współpracę.
W 2022 roku, z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy, zespół wydał utwór "Niepodległość", który natychmiast zaczął rozprzestrzeniać się w mediach społecznościowych. Nawet rok po wydaniu utwór wciąż budził zainteresowanie słuchaczy. W tym czasie chłopcy, po twórczych poszukiwaniach, zmienili swój styl i preferencje muzyczne. Dlatego Iwan i Kyryło postanowili przemyśleć utwór i wydać nową wersję. Aby dodać utworowi "kobiecej duszy", zaprosili do współpracy wokalistkę Michelle Andrade.
Prawdopodobnie znasz tę ukraińską piosenkarkę i prezenterkę telewizyjną pochodzenia ukraińsko-boliwijskiego. Śpiewa po hiszpańsku, ukraińsku, angielsku i portugalsku. Urodziła się w Boliwii. W 2010 roku przeprowadziła się na Ukrainę, wstąpiła do szkoły muzycznej, aby uczyć się gry na pianinie i ćwiczyć głos. W 2013 roku wzięła udział w programie X Factor, po którym o Michelle dowiedział się cały kraj.
A o utworze "Skarb" muzycy mówią tak: - To remake naszej piosenki, którą wydaliśmy w zeszłym roku. Po premierze spotkała się z fantastyczną reakcją, zdecydowaliśmy, że nadal musi mieć bardziej zdefiniowane znaczenie, więc przerobiliśmy tekst i popracowaliśmy nad brzmieniem. Zdefiniowaliśmy nasze rozumienie niezależności i wolności. Potrzebowaliśmy kobiecego głosu, więc zaprosiliśmy Michelle.
№7. Blooms Corda. "Piosenka o wojnie"
Ten ukraiński zespół muzyczny został założony przez Danyło Hałyka w 2014 roku. Jego cechą szczególną jest połączenie oryginalnej muzyki funky, zbliżonej do jazzu, z poetyckimi tekstami w języku ukraińskim. Krytycy wielokrotnie uznawali Corda za jeden z najbardziej oryginalnych i interesujących zespołów na ukraińskiej niezależnej scenie muzycznej w ostatnich latach, a albumy grupy zawsze były wysoko oceniane przez media muzyczne. W ich muzyce jest coś rozedrganego, co odróżnia ich od wszystkich innych muzyków na ukraińskiej scenie.
W czasie rosyjskiej inwazji zespół został uczestnikiem charytatywnej zbiórki muzyki "Dla Ukrainy".
- Nowa piosenka jest jak próba zobrazowania permanentnego stanu, w którym się znajdujemy w każdej minucie, w każdej sekundzie - mówią muzycy. - Ta piosenka to nie widok z daleka, to widok od wewnątrz.
- Jesteśmy pewni - mówi Danyło Halyk- że wszyscy odczuwamy wojnę każdego dnia, żyjemy w niej. Boimy się, płaczemy, cieszymy się i chcemy ratować naszych bliskich. Bo nawet jeśli czasami udaje się przez chwilę poczuć małe radości życia, to i tak zdajemy sobie sprawę z jego ceny. Piosenka została napisana w domu z gitarą w zaledwie kilka minut. Następnie nakręcono prosty teledysk. Jest chwytliwy i poruszający. To "Piosenka o wojnie", a raczej o tym, jak nie stracić czułości i niepokoju w naszych czasach.
№8. GO-A. "Myślałam"
Oto co Katia Pawlenko, główna wokalistka GO-A, ma do powiedzenia na temat premiery tej piosenki:
- Dawno, dawno temu była sobie dziewczynka, która chciała być szczęśliwa. Wtedy istniało przekonanie, że urodzenie się w środę przynosi pecha. A że przydarzyło się to naszej dziewczynie, ludzie próbowali ją przekonać, że nie można być szczęśliwym z powodu pecha. "Aby być szczęśliwą, musisz mieć bogactwo, sławę, zdrowie, duży dom, bogatego męża i nieziemską urodę!" - mówili. Ta lista nie miała końca, ponieważ wszyscy widzieli "szczęście" w dziwnych rzeczach.
"To nie jest prawdziwe szczęście!" - powiedziała dziewczyna, lecz nikt nie chciał jej słuchać. Ludzie wokół uważali ją za nieostrożną i dziwną. Pewnego dnia zauważyła, że ci, którzy uczyli ją o szczęściu, sami byli nieszczęśliwi. Mieli bogactwo, sławę i duże domy, ale ich oczy były smutne i obojętne. Ci ludzie nie dostrzegali piękna otaczającego ich świata, za to zawsze widzieli powody do smutku. Uśmiech dziewczyny tylko ich złościł.
Pewnego dnia rozległ się głośny grzmot, który obudził ludzi i uświadomił im, że nadchodzi coś złego. Byli przerażeni, niektórzy uciekli, próbując zabrać wszystkie cenne rzeczy, które zdobyli w swoim życiu. Inni wpadli w panikę, ponieważ nie mogli wybrać tego, co było dla nich najcenniejsze. Dziewczyna patrzyła, jak niebezpieczeństwo zbliża się coraz bardziej, ale była spokojna. Najcenniejszą rzeczą w jej życiu była miłość do ziemi i domu.
Nagle zauważyła odważnych ludzi próbujących powstrzymać ciemność, zanim będzie za późno. Byli silni duchem, nie mogli pozwolić, by zło podbiło cały świat, więc postanowili walczyć. Dziewczyna postanowiła zostać i świecić dla tych odważnych ludzi, którzy zagłębili się w ciemność. Pomogła im poczuć, że nie są sami i że ktoś czeka na nich w domu.
Tego dnia wszyscy zdali sobie sprawę, że nieszczęście nie pyta, czy jesteś bogaty lub jakiej jesteś rasy. Nieszczęście przychodzi jako wyzwanie, a nasza przyszłość zależy od tego, jak je pokonamy. Tylko wtedy, gdy robi się ciemno, można zobaczyć tych, którzy potrafią świecić.
№9. Marina Krut (KRUT). "Uwierz mi"
Bandura to typowo ukraiński instrument, wszyscy o tym wiedzą. Jednak na współczesnej ukraińskiej scenie jest tylko jedna bandurzystka. Jest jaskrawa, zapadająca w pamięć, liryczna i bardzo poetycka. Marina Krut jest jedyną soulową bandurzystką na świecie. Tak mówi o sobie i swoim instrumencie muzycznym:
- Gram na bandurze już od 18 lat i przez ten czas nie mogłam nie stać się jednością z tym instrumentem. Czasami wydaje się, że skoro ludzie kojarzą ten instrument ze mną, nigdy nie będę w stanie stać się kimś innym, odkryć siebie w nowy sposób. Dla niektórych słuchaczy taka zmiana mogłaby być nie do zaakceptowania. Na razie nie chcę odrywać się od bandury, w końcu stała się ona integralną częścią mojego życia. Nawiasem mówiąc, postrzegam bandurę nie tylko w kontekście tego, jak ją reinterpretuję i otwieram na ludzi w nowy sposób. Dla mnie to instrument, który pomaga odzwierciedlać moją własną esencję i formę. Uzupełniamy się tak, jak mikrofon uzupełnia wokalistę.
Czasami ktoś dotyka mojej bandury bez pytania i czuję się wtedy taką agresję, jakby ktoś naruszył moje osobiste granice. Mówię wtedy sobie: "Nie dotykają mnie, dotykają instrumentu", lecz bandura stała się tak bliska mojemu ciału, że za każdym razem, gdy coś się z nią dzieje, odczuwam fizyczny ból.
Nowy utwór "Uwierz mi" znalazł się w naszym listopadowym zestawieniu. Oto co Marina mówi o piosence: - Od dawna nie piszę piosenek miłosnych, a jeśli już, to ich nie prezentuję, tylko chowam do szuflady. Jednak "Uwierz mi" była tak piękna, że postanowiłam pokazać ją ludziom. Przywołam więc moją ulubioną frazę na temat miłosnych refleksji: Ludzie odchodzą, ale piosenki zostają.
№10. Droga Mleczna (CH.SH) feat. Żywiołak. "Sokół"
Droga Mleczna (CH.SH), progresywno-folkmetalowy zespół z Chmielnickiego, nagrał utwór z polskim zespołem Żywiołak. Singiel nosi tytuł "Sokół". Tym utworem muzycy chcieli podkreślić przyjaźń między narodami ukraińskim i polskim. To także dedykacja dla wszystkich, którzy stanęli w obronie Ukrainy. Piosenka oparta jest na ludowej pieśni "Oj, sokół na górze", która nawiązuje do inwazji osmańskiej na Ukrainę w XVI i XVII wieku:
"Dziś Ukraina po raz kolejny przygotowuje się do walki. Wojna na pełną skalę z Federacją Rosyjską trwa już od ponad roku, cynicznie niszcząc ukraińskie miasta i zabijając tysiące niewinnych ludzi. Po zmianie tylko jednego słowa ("Turcy" na "orkowie") piosenka nabrała nowego znaczenia".
W utworze muzycy połączyli liryczne i ciężkie rockowe brzmienie z folklorystycznymi instrumentami etnicznymi, takimi jak lutnia, lira i flet.
- Piosenkę 'Sokół' usłyszałem ponad dziesięć lat temu od mojej dziewczyny Diany, która była naszą wokalistką. W tamtym czasie stworzyliśmy nawet własną aranżację i wykonaliśmy ją kilka razy na festiwalach, ale nigdy nie nagraliśmy pełnoprawnego utworu. Przez te wszystkie lata piosenka grała w mojej głowie od czasu do czasu, ale po 24 lutego 2022 roku poczułem ją w nowy sposób. Zastąpiłem słowo "Turcy" słowem "orkowie" (jak obecnie Ukraińcy nazywają rosyjskich okupantów), a przez to tekst stał się odzwierciedleniem naszej teraźniejszości i przeszłości. Kiedy zaczęliśmy pracować nad nową aranżacją, od razu zdaliśmy sobie sprawę, że to musi być utwór międzynarodowy. Pokazaliśmy wersję demo naszym polskim przyjaciołom z zespołu Żywiołak, a oni zgodzili się nagrać ją z nami, tłumacząc kilka wersów na język polski - mówi wokalista Serhij Strojan.
Chciałbym również zwrócić uwagę na teledysk, który jest już dostępny na YouTube. Utwór został uzupełniony unikalną animacją z piasku, stworzoną przez Oksanę Mergut, kierowniczkę Centrum Sztuki Animacji, laureatkę międzynarodowych konkursów, posiadaczkę Orderu Prezydenta "Berehynia Ukrainy". Praca przedstawia symboliczne obrazy zaczerpnięte ze słynnych fotografii wykonanych podczas wojny i oryginalnych obrazów artystycznych. Piosenka jest dość surowa w brzmieniu, ale wzrusza. Taki był cel muzyków.
Dla Polaków "Dziady" to historia. Dla Ukraińców rzeczywistość
Wiosną znana polska reżyserka Maja Kleczewska wystawiła w Teatrze Dramatycznym w Iwano-Frankiwsku sztukę "Dziady", opartą na dramacie Adama Mickiewicza pod tym samym tytułem. Nie są to klasyczne "Dziady", których polskie dzieci uczą się w szkole, ale ich współczesna interpretacja, osadzona w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej. To antywojenna sztuka ze scenami niewoli - i festiwalu w Cannes, grana wyłącznie przez ukraińskich aktorów.
Dramat Mickiewicza został opublikowany w 1822 roku, lecz jest mało prawdopodobne, że ktoś go czytał po ukraińsku. Pierwsze ukraińskie tłumaczenie "Dziadów", autorstwa Wiktora Humeniuka, ukazało się dopiero w zeszłym roku. Ciekawym zbiegiem okoliczności, dokładnie dwieście lat po publikacji oryginału - w 2022 roku.
Od 13 do 15 grudnia Dziady są inscenizowane w Krakowie na Międzynarodowym Festiwalu Boska Komedia, uznawanym za jedno z najważniejszych wydarzeń teatralnych w kraju. Następnie spektakl, wystawiany w ramach festiwalu pod patronatem serwisu sestry.eu, zostanie pokazany w Niemczech i Francji. Co ciekawe, został stworzony "na eksport" i apeluje do sumień tych, którzy twierdzą, że są zmęczeni wojną, lub wciąż mówią: "To nie nasza wojna" albo: "Jestem pacyfistą". Ma jednak ogromną szansę na pozyskanie ukraińskiej publiczności, ponieważ tematy poruszane w "Dziadach" są dla nas nie tylko interesujące, lecz także bardzo bolesne i wymagające katharsis.
"Chcę skonfrontować europejską publiczność z jej obojętnością"
Reżyserka Maja Kleczewska zaczerpnęła z "Dziadów" Mickiewicza tylko cztery sceny: więzienie, monolog Konrada, egzorcyzmy oraz sceny salonowe i balowe. Więźniami są wzięci do niewoli żołnierze z Azowstalu, egzorcyzmy odprawia nie ksiądz, lecz moskiewski metropolita Cyryl, natomiast scena salonowa bardzo przypomina zeszłoroczne wydarzenia z festiwalu w Cannes, gdzie do finału dostał się film rosyjskiego reżysera Cyryla Serebrennikowa, a akcja protestacyjna Ukrainki wywołała wśród widzów jedynie znudzenie i irytację.
- Chcę skonfrontować europejską publiczność z tym spektaklem, z tą obojętnością - wyjaśnia Maja Kleczewska, reżyserka "Dziadów". - Moją inspiracją była scena, która miała miejsce w zeszłym roku w Cannes: pięknie ubrani ludzie pijący szampana, parkujący swoje rolls royce'y na Lazurowym Wybrzeżu - a tu nagle wkraczają ukraińscy aktywiści z krwawymi transparentami, walczący o uwagę dla Ukrainy. Z jaką reakcją się spotykają? Po pierwsze, niemal wszystkie europejskie media milczą o tym wydarzeniu. Po drugie, wszyscy ci ludzie są po prostu oburzeni i nie rozumieją, dlaczego zepsuto im tak miły wieczór. Chciałabym rozpocząć rozmowę z publicznością z Europy Zachodniej: "Jak to was to nie dotyczy? Co to w ogóle za kategoria myślenia? Jak możecie odwracać wzrok od tego, co dzieje się tak blisko was?". Chcę zrozumieć, dlaczego ci ludzie dbają tylko o własny komfort i spokój ducha. A co z empatią?
Stary, romantyczny tekst Mickiewicza brzmi w Ukrainie bardziej aktualnie niż kiedykolwiek. Na przykład scena w celi z jeńcami wojennymi jest postrzegana przez Polaków jako historyczna: odnosi się do wydarzeń, które miały miejsce w Polsce w przeszłości. W Ukrainie jest to jednak rzeczywistość, scena z teatru dokumentalnego. Każdy z ukraińskich aktorów biorących w niej udział stracił na wojnie kogoś bliskiego, a aktorzy nie muszą tłumaczyć, co czują grane przez nich postaci.
- W spektaklu poruszam dwa bolesne dla Ukraińców tematy - mówi Maja Kleczewska. - Pierwszy z nich ukraińscy aktorzy nazwali "procesem egzorcyzmowania rosyjskiego języka, kultury i dramatu". Kultura rosyjska była głęboko zakorzeniona również w Polsce, ale w Ukrainie ten wpływ był znacznie silniejszy i głębszy. Do tego dochodzi rosyjska Cerkiew, której wpływy trzeba radykalnie ograniczyć. Drugi temat to zależność Ukrainy od Zachodu i jego pomocy. Ukraina zawsze prosi i zawsze dziękuje. Ten stan proszenia i dziękowania jest dla mnie nie do zniesienia. Wiem, że Ukraińcy nie mogą tego powiedzieć wprost, ale ja mogę. Otóż Ukraina nie powinna prosić i dziękować. Zachód powinien sam pomagać, bez proszenia, bo cena, jaką Ukraina płaci, jest zbyt wysoka. Na froncie zginęło już około 500 tysięcy ludzi. Ukraina broni nie tylko siebie, ale całej Europy przed imperialistycznym potworem. To my powinniśmy dziękować Ukraińcom, a nie odwrotnie. Zamiast tego temat Ukrainy pojawia się coraz rzadziej na TikToku i Twitterze wśród Niemców i Francuzów.
- Ukraina graniczy z siedmioma krajami, ale większość Ukraińców ciągle ceni rosyjską dramaturgię i literaturę, nie znając kultury pozostałych naszych sąsiadów - zastanawia się Roman Łuckij, aktor Teatru Dramatycznego w Iwano-Frankiwsku i odtwórca głównej roli w "Dziadach". - Ja na przykład nie czytałem Mickiewicza przed przedstawieniem, ale kiedy to już zrobiłem, byłem pod wielkim wrażeniem. Dla Polaków Mickiewicz jest symbolem narodowym, tak jak dla nas Szewczenko. Co więcej, Szewczenko i Mickiewicz nawet się spotkali, jak powiedział mi badacz Szewczenki Ołeksandr Denysenko. Pili razem kawę lub coś innego.
"Najważniejsza scena sztuki opowiada o granicach ludzkiej cierpliwości"
Perłą spektaklu jest monolog Konrada, czyli Wielka Improwizacja, w interpretacji aktora Romana Łuckiego. Bohater stoi na scenie i rozmawia z Bogiem.
- To najważniejsza scena, ponieważ dotyczy granic ludzkiej cierpliwości - mówi Maja Kleczewska. - Czy można znieść cierpienie, którego doświadczają ludzie? Co myśli o tym Bóg i co z kosmicznego punktu widzenia może być usprawiedliwieniem dla tego cierpienia? Konrad tego nie rozumie. Chciałby sam mieć Moc i uszczęśliwiać świat. I to jest dla mnie zawsze bardzo wzruszające, bo pokazuje całkowitą bezradność człowieka, ale też jego wielką walkę i troskę, współczucie. Konrad mówi: "Na imię mam Milion", co oznacza, że nie cierpi sam, że są z nim miliony innych. I to też jest dla mnie taki trudny moment. Aktorzy mieszkają na zachodniej Ukrainie, ich ciała są na scenie, ale umysły, emocje i dusze w Awdijiwce.
- Monolog Konrada w polskim dramacie jest jak monolog Hamleta w angielskim - wyjaśnia odtwórca roli Konrada. - To dar dla aktora i wielka odpowiedzialność. Kiedy po raz pierwszy pokazano mi tekst - który w skróconej wersji ma około dziewięciu stron - na początku nie wiedziałem, jak do niego podejść. Stopniowo odkrywałem go dla siebie, linijka po linijce. Robiłem notatki. Dyrektor naszego teatru Rostysław Derżypilski poradził mi, żebym nie traktował tego jak monolog zastraszonego człowieka, ale jak dialog. Powinien być powiedziany nie w sposób zdystansowany, ale tak, jakby to była rozmowa na żywo. I jakby za każdym razem aktor mówił: "Ten monolog jest o mnie!".
Wydarzenie artystyczne i wzór dla innych polskich teatrów
Współpraca polskiej reżyserki z ukraińskim teatrem jest interesująca zarówno pod względem kulturowym, jak politycznym.
- Byłem zdumiony, kiedy dowiedziałem się, że Maja Kleczewska zdecydowała się pojechać do Ukrainy i zrobić tam spektakl - mówi Bartosz Szydłowski, dyrektor festiwalu Boska Komedia - Ta decyzja oznacza, że pomoc Ukrainie wykracza poza sferę socjalną i praktyczną. I przenosi się w sferę idei, interpretacji, wymiany opowieści kulturowych. Udział "Dziadów" w tegorocznym festiwalu jest bardzo ważny nie tylko jako wydarzenie artystyczne, ale także dlatego, że festiwal powinien zachęcać do pewnych działań, przedstawiać je jako wzorcowe.
- Martwiliśmy się, jak będziemy w stanie pracować w środku wojny i nalotów - wspomina reżyser. - Okazało się, że podczas prób nawet wojna nie była w stanie nas powstrzymać. Nie jesteśmy żołnierzami, tylko artystami, a sztuka jest naszą jedyną bronią w walce z Rosją. Czułem się jak na poligonie.
I podsumowuje:
- Ten dialog w ukraińsko-polskiej sztuce jest bardzo twórczy: dwa narody i dwa języki wzajemnie się inspirują i wzbogacają. Mamy sobie coś do przekazania. A zbliżające się spotkanie na festiwalu w Krakowie, we wspólnej przestrzeni artystycznej, daje mi ogromną siłę i nadzieję, że sztuka w końcu zwycięży.
Дивіться також відео про виставу тут: https://fb.watch/oU3Iczcb4N/
-----------------------------------------------
Nie tylko Dziady - ukraińska sekcja Boskiej Komedii
14 grudnia o godz. 15.30 w Teatrze im. Juliusza Słowackiego (scena Dom Machina) odbędzie się pokaz ukraińskiego dramatu "Owad". Następnie widzowie będą mogli wziąć udział w dyskusji na temat tego, jak zmienia się ukraiński teatr pod wpływem rosyjskiej inwazji. Wieczorem tego samego dnia na scenie głównej odbędzie się pierwszy wieczorny spektakl, "Dziady" w reżyserii Mai Kleczewskiej. - To będzie emocjonalny, intensywny spektakl - mówi Bartosz Szydłowski, dyrektor artystyczny festiwalu Boska Komedia. - Być może ta sztuka wejdzie do repertuaru, co byłoby ciekawe jako wizytówka ukraińskich autorów na europejskich scenach teatralnych. A potem porozmawiamy o popularyzacji ukraińskiej dramaturgii za granicą, pracy teatru w realiach wojny i jej konsekwencjach. W dyskusji wezmą udział autorka dramatu Lena Kudajewa i reżyser sztuki Tomas Friesel. W rolę owada wcieli się Nina Batowska, ukraińska aktorka, która przyjechała do Polski po inwazji, a obecnie pracuje w Teatrze Śląskim w Katowicach. Podczas spotkania będzie można kupić przekład dramatu "Owad", dokonane w ramach programu Instytutu Ukraińskiego Transmission.UA: drama on the move.
Bilety na spektakle "Dziadów" i "Owada" dostępne są na stronie festiwalu www.sklep.boskakomedia.pl
BoskaKomedia to międzynarodowy festiwal teatralny, który odbywa się w dniach 8-16 grudnia w Krakowie.
To jest nasze miejsce. Pierwsza ukraińska galeria "Sierpień" otwiera się w Berlinie
Pierwsza ukraińska galeria, "Sierpień", została otwarta w Berlinie. Jest to inicjatywa dziennikarki i producentki Natalki Jakimowicz, która została zmuszona do wyjazdu do Niemiec, gdy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę. Pierwsza wystawa nosi tytuł "Through the Flames" i skupia sześciu artystów - Artema Volokitina, Victorię Pidust, Mykhailo Alekseenko, Volo Bevza, Romana Mykhailova i Oleksiya Zolotara. Co to znaczy mówić językiem ukraińskiej sztuki do zachodniej publiczności? Właścicielka galerii Natalka Yakymovych opowieda w wywiadzie dla Sestry,eu
Natalia Żukowska: Natalia, z zawodu jesteś dziennikarką i producentką. Jak się teraz czujesz jako właścicielka galerii?
Natalka Jakimowycz: Przyjaciółka napisała do mnie wiadomość po otwarciu galerii: "No, jesteś szczęśliwa?". Odpowiedziałam: "Nie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa, ale wreszcie czuję się na swoim miejscu". Jest ku temu kilka powodów. Po pierwsze, kiedy przeprowadziłem się do Niemiec, miałam trochę pecha. Pracowałam w biurze niemiecko-amerykańskiej firmy. Sześć miesięcy później dostałam pracę w redakcji Amal Berlin, mediów dla Ukraińców w Niemczech. Ale to była praca na pół etatu. Pod względem skali i wyzwań nie było to coś, do czego byłem przyzwyczajona. Po drugie, od dawna miałam wewnętrzną potrzebę pracy dla siebie, a nie dla kogoś innego. Wydaje mi się, że w wieku 43 lat już to mogę zrobić.
NZ: Jak wpadłaś na ten pomysł?
NJ: Kiedy przyjechałam do Berlina, pojawiła się pilna potrzeba znalezienia znajomych i podjęcia jakiejś działalności. Ale jak się okazało, nie było tu ukraińskiej przestrzeni. Wpadłam na pomysł stworzenia ukraińskiego centrum kulturalnego. Zaczęłam nawet szukać lokalu, ale potem zdałam sobie sprawę, że taka inicjatywa powinna być prawdopodobnie inicjatywą państwową. Odrzuciłam więc ten pomysł, ale wtedy zdarzył się dziwny zbieg okoliczności. Mój chłopak, rzeźbiarz, pracował z emerytowaną właścicielką galerii. Zaoferowała mi tę przestrzeń. Napisałam koncept i wysłałam go do właścicielki galerii, ale został odrzucony. Byłam zdenerwowana, ale nadal szukałam miejsca. Kiedy znalazłam dobrą opcję w pobliżu, właściciel, który mnie wcześniej odrzucił, zaproponował mi spotkanie. Okazał się bardzo miłym człowiekiem, który pasjonuje się sztuką. Posiadanie galerii w jego lokalu było dla niego kluczowe, więc musiałem przedstawić mu całą koncepcję. Pokazałam mu portfolio artystów, z którymi planowałem współpracować. I tak się złożyło, że znaleźliśmy wspólny język. Nasze pierwsze spotkanie, które trwało pół godziny, zakończyło się podpisaniem umowy. W ten sposób Ukraińcy w końcu mają własną przestrzeń artystyczną w Berlinie.
NŻ: Kto pomógł w finansowaniu? Czy miałaś żadnych obaw ani wątpliwości?
NJ: Wątpliwości są zawsze. Jeśli chodzi o pieniądze, historia jest bardzo prosta: sprzedałam samochód i zainwestowałam wszystko w galerię. Mam nadzieję, że to się opłaci.
NZ: Napisałaś biznesplan?
NJ: Nie. Będzie tam mały sklepik z ukraińskimi pamiątkami. Ponadto lokal znajduje się w bardzo dobrej okolicy. Dlatego są szanse, że można go wynająć na różne wydarzenia. Można też zorganizować coś samemu - z płatnymi biletami. To są trzy główne przychody, które powinny pokryć przynajmniej czynsz.
NŻ: Skąd nazwa "Sierpień"?
NJ: Właściwie wybór nazwy zajął dużo czasu. Konsultowałam się ze wszystkimi. Straciłam już nadzieję i sen. Ale kiedy otrzymałam klucze do lokalu, posprzątałam, wyszłam na zewnątrz, oparłam się o drzwi i zobaczyłam naprzeciwko tabliczkę "Auguststrasse". I w tym momencie to do mnie dotarło - Sierpień! To była nazwa, która spełniała wszystkie moje wymagania. Zależało mi na bardzo prostej pisowni. Aby ludzie mogli znaleźć galerię we wszystkich językach. Chciałam, aby był to wyraźny sygnał dla Ukraińców, że to jest nasze. Chciałem również, aby nazwa była melodyjna i wywoływała przyjemne skojarzenia. A sierpień to najbardziej hojny miesiąc w roku. I jest najcieplejszy - z nutką nostalgii.
NŻ: Kto u Ciebie wystawia?
NJ: Teraz wystawiamy 6 artystów. To wystawa, która została stworzona dla projektu. Nazywa się "Through the Flames" - opowiada nie tyle o wojnie, co o jej konsekwencjach. Główną pracą jest "Chaos i Eidos" Artema Volokitina, która została wykonana w formie ołtarza. To bardzo potężna i optymistyczna praca, w której widzę narodziny nowego świata po tragicznych próbach. Artema i jego żonę Tetianę Malinovską poznaliśmy w Niemczech. To wielodzietna rodzina z Charkowa. Ich mieszkanie zostało zniszczone przez rosyjski pocisk rakietowy. Teraz wraz z piątką dzieci, mieszkają w Poczdamie.
Roman Michajłow jest jednym z moich ulubionych artystów. Znamy się od wielu lat. On również pochodzi z Charkowa, ale od dłuższego czasu pracuje w Kijowie. Jego praca "Reality Burn" pojawiła się po Majdanie - to spalone kawałki papieru. Opowiada o tym, że każde doświadczenie pozostawia na nas ślady - i mogą one wyglądać zarówno przerażająco, jak i pięknie.
Są też z nami Victoria Pidust i Volo Bevza. Są w Berlinie od ośmiu lat. Wiosną byli na Ukrainie i sfilmowali ruiny mostu w Irpinie i zbombardowane centrum handlowe Retroville. Stało się to podstawą pracy Volo. Najpierw przetwarza zdjęcia w edytorach zdjęć, a następnie maluje je olejem. Praca Viki to zdjęcie prętów zbrojeniowych, które mieszkańcy Lwowa wyburzyli, aby stworzyć konstrukcje ochronne.
W galerii znajduje się również instalacja wideo autorstwa Michaiła Aleksiejenki. Jest to niesamowita i potężna praca zatytułowana Dust 2. Przez 2 minuty oglądamy, jak gipsowy dom zamienia się w pył. Zgodnie z koncepcją, wygląda to tak, jakby cały świat patrzył, jak Ukraina się rozpada i nic nie można na to poradzić.
Kolejnym artystą jest Oleksii Zolotar, mój chłopak. Jest rzeźbiarzem. Pierwsza praca nazywa się "Utrwalenie". Składa się z trzech ogromnych dysków o średnicy półtora metra. Ale tylko jeden jest wystawiony w galerii. Wygląda jak kamień młyński, który wydaje się mielić całą historię i ludzi w niej, zamieniając ich w piasek. Jest też praca o ujawnionych snach. Autor namalował okna z cywilnych obiektów, które zostały trafione przez rosyjskie rakiety
Ta wystawa jest jednocześnie przerażająca i piękna.
NZ: Natalia, jaką pracą zainteresował się sam kanclerz Niemiec Olaf Scholz?
NY: Mówimy o Artemie Volokitinie. Scholz przyjechał do ich studia w Poczdamie. Ta praca jest ogromna. Po złożeniu zajmuje ponad 5 metrów. Myślę, że powinna wisieć w budynku rządowym w Reichstagu - jest bardzo potężna. Powinna tam być. Ale nie wiem, jak znaleźć ludzi, którzy kupią sztukę dla władzy.
NŻ: Czy na otwarciu Twojej galerii byli jacyś niemieccy urzędnicy i politycy?
NJ: Berlin jest tak bogatym miastem, jeśli chodzi o kulturę i sztukę, że w dniu naszego wernisażu otwierano jednocześnie sześć innych wystaw. Czy wiesz jaka jest różnica między Niemcami a Ukrainą? Na Ukrainie, jeśli premier odwiedzi wystawę i spodoba mu się obraz, jest duża szansa, że trafi on do jego biura. W Niemczech wszystko działa zupełnie inaczej. Aby obraz został kupiony przez agencję rządową, muszą przyjść ludzie, którzy są w to specjalnie zaangażowani. I myślę, że nawet Olaf Scholz nie wie, kim są ci ludzie. Muszę zaprosić tych kuratorów, ale jeszcze nie wiem jak. Jednak pracuję nad tym.
NŻ: Czy będziesz współpracować z początkującymi artystami?
NJ: Tak, to opłacalne, również ekonomicznie. Jestem też otwarta na międzynarodowe projekty, nie muszę się ograniczać tylko do ukraińskich artystów. Nie ma znaczenia wiek, wykształcenie, płeć.W żaden sposób nie współpracujemy tylko z Rosjanami.
NZ: Ile osób pracuje w galerii?
NJ: Wszystko robię sam. Parzę kawę, sprzątam. Kiedy to się zmieni? Jak tylko obrazy zaczną się sprzedawać. Jeśli pojawią się pierwsi kolekcjonerzy, od razu zatrudnię kogoś, kto będzie dla mnie pracował. Bardzo bym tego chciał, bo w pewnym momencie sam już sobie nie poradzę.
NŻ: Dziś ukraińscy artyści są bardziej widoczni na świecie niż kiedykolwiek wcześniej. Czy Twoim zdaniem zmieniło się ich postrzeganie poza Ukrainą?
NJ: Byłoby przesadą powiedzieć, że zainteresowanie sztuką ukraińską wzrosło. Tak się stało, ale nie znacząco. Fakt, że ludzie są gotowi nam pomóc i sympatyzują z nami, nie oznacza, że są gotowi postrzegać nas jako konkurencję i płacić nam po europejskiej cenie. To też jest duży problem.
NŻ: Jaka była dla ciebie najtrudniejsza decyzja od początku wielkiej wojny?
NJ: Prawdopodobnie zaakceptowanie faktu, że zostaję w Berlinie. W kwietniu 2022 roku wyjechałam na chwilę z powodu problemów zdrowotnych. Byłam pewna, że wrócimy we wrześniu. Nasz przyjaciel wynajął nam mieszkanie i mieszkaliśmy tam za darmo przez sześć miesięcy. Nawet nie uczyłam się niemieckiego. Jednak okoliczności zaczęły się zmieniać. Mosty z Ukrainą zaczęły się palić. Chodziło przede wszystkim o pracę. Pomyślałam więc, że zostanę tymczasowo. Oczywiście, jeśli teraz otworzyłem galerię, to znaczy, że będę tu przez następne 2-3 lata. Z jednej strony ta decyzja była dla mnie trudna. Z drugiej, stała się trochę łatwiejsza. Bo niepewność jest przygnębiająca. Tutaj mam ładne mieszkanie w centrum miasta, ale czuję się jak w hotelu. Zawsze było dla mnie ważne, aby stworzyć przytulny dom. Od czasu wojny na pełną skalę straciłam chęć do zagnieżdżania się. Dopiero niedawno powiesiłam obraz z galerii, aby dodać trochę przytulności. Gdyby dwa lata temu zapytano mnie, gdzie chciałabym mieszkać, ostatnim miejscem na ziemi byłby Berlin. Ale teraz myślę, że to bardzo wygodne i międzynarodowe miasto.
NŻ: Jak się przyzwyczajałaś do nowego życia?
NJ: Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Niemiec, pracowałam w biurze i nie znałam niemieckiego. Dopiero teraz zdecydowałam się na kurs językowy. Ponieważ jeśli prowadzisz galerię i sprzedajesz obrazy, musisz komunikować się z ludźmi, a więc znać język. Dobrze, że mam tutaj normalny krąg społeczny. To właśnie w Berlinie po raz pierwszy poczułam siłę siostrzeństwa. Zawsze miałam wielu przyjaciół, ale dopiero tutaj poczułam tak wiele wsparcia i pomocy od dziewczyn i kobiet, które po prostu znałam. To niesamowite!
NŻ: Natalia, jak postrzegasz misję sztuki podczas wojny?
NJ: Bardzo ważne jest, aby przekazywać więcej informacji, docierać do ludzi, do ich emocji. Musimy otworzyć się na obcokrajowców, aby zobaczyli, że jesteśmy z tej samej krwi i na równych prawach. Na tym polega sztuka. Sprawić, by zrozumieli, że jesteśmy ludźmi takimi jak oni. Mamy ten sam ból. Mamy takie samo dziedzictwo kulturowe jak oni. Potrzebujemy tylko trochę pomocy. Abyśmy mogli ocalić to wszystko przed tą hordą, która wie tylko, jak niszczyć i zabijać.
NZ: Jaka jest misja Natalii Jakimowicz?
NJ: Bardzo boję się pretensjonalnych wypowiedzi na ten temat. Myślę, że moją misją jest pokazanie na własnym przykładzie, jacy są Ukraińcy. Wielu ludziom tutaj to imponuje. Kiedy ludzie z mojej poprzedniej pracy mówią: "Jak się otwiera galerię? Jak długo tam jesteś? Rok?". Nawet Niemcy są zdumieni.. Ale dla mnie to naturalny wynik pracy, którą wykonywałem w telewizji przez lata. Nie chcę więc nazywać tego super misją. Naprawdę nie lubię, gdy ludzie zaczynają manipulować pojęciami "frontu kulturowego" i tak dalej. Mamy tylko jeden front. Walczą na nim prawdziwi bohaterowie, oni mają prawdziwą misję. A ja prawdopodobnie mam za zadanie uzupełnić komercyjnym projektem ogromną pracę nad dyplomacją kulturalną, którą wykonuje wielu fajnych, mądrych i niesamowitych ludzi.
Rimma Zyubina: Wojna zmieniła mnie kompletnie
Wita mnie z otwartymi ramionami w pokoju warszawskiego hotelu. Parzy herbatę, częstuje smakołykami i daje pamiątki z Ukrainy. Znana ukraińska aktorka i działaczka społeczna Rimma Zyubina opowiada o zmianach w jej życiu spowodowanych wojną, o tym, kto niszczy ukraińskie kino i jak myje podłogi..
Oksana Szczyrba: Jak wojna zmieniła Pani życie?
Rimma Zyubina: Dla mnie wojna zaczęła się dziewięć lat temu. 16 lutego 2022 r. byłam w domu w Użhorodzie, gdzie z mamą i siostrą rozmawiałyśmy o wojnie. Moja siostra uprawiała wspinaczkę górską i powiedziała mi, jak przetrwać w lesie: określić, gdzie jest wschód i zachód, mieć przy sobie plastikową linijkę (pali się, w przeciwieństwie do liści). W dniach 20-21 lutego występowałam w teatrze. Powiedziałam o tej linijce, a wszyscy się śmiali.
W 2014 roku miałam spakowaną walizkę. W 2022 roku - nie. Nie sądziłam, że dojdzie do inwazji na pełną skalę.
Moje życie bardzo się zmieniło. Każdy dzień zmieniał mnie i moje podejście do życia.
OS: Gdy wybuchła wojna, zostałaś w Kijowie, choć mogłaś wyjechać. Dlaczego? .
RZ: Ktoś musi stawić opór. Zrozumiałam, dlaczego ludzie pozostali na okupowanych terytoriach i walczyli o swoje miasta. Poczułam, że jestem na to gotowa.
W tamtym czasie wydawało mi się, że zawód aktora jest najmniej potrzebny. Wszyscy moi świadomi znajomi aktorzy przekwalifikowali się: niektórzy poszli do obrony terytorialnej, inni zgłosili się na ochotnika. Nie było ludzi obojętnych.
Mogę koncertować za darmo, organizować spotkania, odwiedzać wojsko i uchodźców. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy zarobiłam tyle, ile dostawałam za jeden dzień na planie filmowym.
OS: Z czego Pani żyje?
RZ: Potrafię zacisnąć pasa. Bajeczne pieniądze z filmów mnie rozpieszczają. Kiedyś kupiłam drogą włoską zieloną sofę (śmiech). Kosztowała mnie cztery dni zdjęciowe. A potem nie miałam pracy przez sześć miesięcy, więc podeszłam do sofy i powiedziałam: nienawidzę cię.
OS: Powiedziała Pani, że podczas wojny w pewnym momencie wyszła Pani na scenę z uczuciem pustki. Czy naprawdę trudno było Pani wtedy zagrać?
RZ: Tak, myślałam o całkowitym odejściu z zawodu. Myślałam o przekwalifikowaniu się, podobnie jak wielu moich znajomych. Przez całe życie ważne było dla mnie, by czuć się potrzebnym, zarówno w relacjach osobistych, jak i zawodowych. Aktor to nie jest człowiek, który wchodzi do Studia Filmowego Dowczenko i krzyczy "Zróbcie mi film". Tu się czeka. Jeśli nie ma potrzeby, nie ma prośby o twój typ, wiek, psychofizykę aktorską, nie jesteś zaproszony do pracy I nie pomogą żadne znajomości, nepotyzm, czy "łóżko". Ostrzegam młode dziewczyny, żeby nie robiły sobie nadziei.
Nie mam kontraktów na 5 lat, jak aktorzy z Hollywood. Ukraina jest moim krajem, ale nie jest w pierwszej piątce krajów filmowych. I to jest mój problem, że nie pojechałem do innego kraju i nie nauczyłam się we właściwym czasie języka obcego. Miałem okazję pojechać do Rosji na początku XXI wieku i rozumiem, że wtedy dużo bym kręciła. Ale niczego nie żałuję. Chciałam też być z rodziną, ponieważ praca za granicą zawsze oznacza rozpad rodziny. Chciałam sama być odpowiedzialna za wychowanie mojego dziecka, a nie przekazywać je babciom.
OS: Na jaki zawód chciała Pani zmienić aktorstwo?
RZ: Dobrze myję podłogi. Kiedyś umyłam wszystkie cztery piętra w moim domu. Sąsiedzi byli w szoku, co się stało, że jest tak czysto. Pomyślałam, że znajdę pracę na pół etatu jako sprzątaczka. Wypełniłam również bazę danych Euromajdanu SOS dla uchodźców. Myślałam o pracy na Zakarpaciu jako wolontariuszka.
Jednym z moich niespełnionych marzeń jest psychologia. Mógłabym udzielać pomocy psychologicznej. Wczoraj podszedł do mnie mężczyzna i powiedział: "Uratowałeś mnie swoimi nocnymi audycjami". Od początku wojny nagrywałam audycje, czytałam wiersze....Szczególnie w nocy - wtedy gdy ludzie najbardziej się bali.
TS: Skąd wtedy brała Pani siłę?
RZ: Psychologowie kazali mi robić coś rękami. Myłam więc podłogi i zajęłam się kwiatami.
W Borodiance kręciliśmy film krótkometrażowy, a pod domem rosły kwiaty. Wiedziałem, że domy zostaną zniszczone, a kwiaty zginą. Wykopałam te rośliny i zasadziłam je pod oknami mojego domu.
To rodzaj pamięci, przekazywanie energii energii. Czyszczenie i pielęgnacja kwiatów bardzo mi pomogły.
OS: Jak działał teatr podczas nalotów?
RZ: Od września 2022 roku prowadzę próby sztuki o życiu pod okupacją z Teatrem Kulisz w Chersoniu, kiedy miasto było jeszcze pod okupacją. Otrzymaliśmy grant od Ukraińskiej Fundacji Kultury i pojechaliśmy na tournée po Ukrainie (Czerkasy, Kijów, Mikołajów, Żytomierz, Iwano-Frankowsk, Lwów). Miałam dziesięciostronicowy monolog, bardzo dramatyczny i emocjonalny. Pewnego razu w połowie monologu rozległ się alarm przeciwlotniczy, a wiadomość została ogłoszona w teatrze sześć razy. Zostały jeszcze dwie strony do końca. Ludzie zaczynają ze sobą rozmawiać. Dyrektor teatru mówi mi: gramy. Moi koledzy w Odessie mieli alarm przeciwlotniczy w środku przedstawienia. Przedstawienie zostało przełożone na następny dzień, ponieważ alarm trwał długo, a ludzie musieli wrócić do domu.
OS: Jak to wpływa na widza?
RZ: To ma wpływ na wszystkich. My, aktorzy, żartujemy ze sobą. Na przykład w "Trawiacie" Violetta nie umarła, Otello nie zdążył udusić Desdemony, Romeo i Julia zakochali się, ale nie zdążyli umrzeć. Często, gdy rozlegał się alarm, publiczność nie szła do schronu, ale siedziała i czekała na ciąg dalszy.
OS: Widz teatralny jakoś się zmienia? Czegoś innego oczekuje?
RZ: Każde miasto ma swoją publiczność. W 2021 roku zagraliśmy spektakle "To wszystko ona" we Lwowie, Czernihowie i Siewierodoniecku - w każdym z tych miast publiczność była inna. Sztuka "To wszystko ona" opowiada o luce w relacjach między rodzicami a dziećmi - to jest zawsze aktualne - zwłaszcza dziś, gdy łatwiej jest ukryć doświadczenia przed prawdziwym światem. W końcu nieznanemu kumplowi z internetu można powiedzieć wszystko. Jednak prawdziwe życie zawsze nadrabia zaległości. A prawda o osobie siedzącej po drugiej stronie monitora może być szokiem.
Podczas wojny publiczność zaczęła chętniej odwiedzać teatr. W Kijowie wszystkie spektakle są wyprzedane. Podobnie we Lwowie w Teatrze Zańkowieckim.
OS: A co z kinem ukraińskim? Nawet przed wojną przeżywało ciężkie chwile.
RZ: Kłopoty. Duże kłopoty. Po tym, jak Pylyp Ilyenko zrezygnował ze stanowiska szefa Ukraińskiej Państwowej Agencji Filmowej, zaczęło się najgorsze. Zastąpiła go Maryna Kuderczuk, która nie zna się na kinie i nie jest profesjonalnym dyrektorem agencji. W ogóle nie zna się na kinie. Jeśli nic nie wiesz, to przynajmniej zatrudnij silnych ludzi w zespole. Ona tego nie zrobiła. W latach 2022-2023 na Ukrainie nie powstał ani jeden film fabularny. Filmy dokumentalne są robione przez filmowców, którzy są na froncie lub pracują jako dziennikarze. Osobną kwestią są ludzie, którzy są teraz w Narodowej Radzie Filmowej. Nie wiem, jaką trzeba mieć odwagę, żeby zgodzić się na objęcie takich stanowisk...
OS: Czy te nominacje to celowe niszczenie ukraińskiego kina przez władze?
RZ: Tak. To jest niszczenie kina. W dzisiejszych czasach celowo używa się pojęcia, że to wszystko nie ma znaczenia z powodu wojny. Kino różni się od teatru. Kiedy gasną światła, widzowie w teatrze włączają telefony i kończą przedstawienie. W kinie tak się nie da. Mogę zgodzić się zagrać za darmo, reżyser może pracować za darmo, ale nie dadzą mi światła ani kamery za darmo. Produkcja wymaga pieniędzy.
OS: Czy dziś powstają filmy o wojnie?
RZ: Powstaje wiele filmów dokumentalnych. To coś więcej niż filmy, to dowody zbrodni kraju agresora, Rosji, to dokumenty dla sądu w Hadze. Powstają również filmy fabularne. Niektórzy koledzy uważają, że czas powinien upłynąć, że powinniśmy się zastanowić, a niektórzy nalegają, abyśmy zaczęli filmować już teraz, ponieważ Rosja już filmuje, angażując zagraniczne firmy filmowe i zniekształcając historię.
Co nazywamy "filmami wojennymi" - sceny batalistyczne, samoloty, statki czy kobietę uciekającą do Europy z kotami i psami? Społeczeństwo jest teraz zranione, a jeśli zrobisz serial o miłości, usłyszysz: "Jak możesz to filmować, kiedy jest tyle żalu?". Jeśli zrobisz film o wojnie - to samo.
Zagrałam w filmie "Jurik" i spotkałam się z największą nienawiścią w moim życiu (po premierze filmu pojawiło się wiele negatywnych reakcji: film był pozycjonowany jako oparty na prawdziwych wydarzeniach, ale krytykowano liczne niezgodności z faktami, a później autorzy mówili, że kręcili dzieło fikcyjne - red.) Zgadzam się z całą krytyką pod naszym adresem, a producenci oficjalnie przeprosili i obiecali przerobić film. Napisałem również przeprosiny na mojej stronie na Facebooku i nadal jestem krytykowany: "Dlaczego przepraszasz tak późno?". Przeprosiłam, gdy mogłam już oddychać i nie będę opisywała mojego stanu, stresu, który przeżywałam, ani tego, co czuli moi koledzy, którzy pracowali nad filmem.
Przez ten film ludzie byli gotowi odebrać wszystko, co zrobiłam przez całe życie, moje pryncypialne stanowisko od 2014 roku. Przekleństwa były niczym w porównaniu z faktem, że jedna osoba zażądała ode mnie oddania ukraińskiego paszportu, ponieważ byłam "skorumpowana i obłudna". Ale nie tylko wojna wpłynęła na ludzi. Historia ludzkości pokazuje, że nie masz prawa popełnić błędu. Zawsze mówię o odpowiedzialności artysty. I to jest dokładnie to, co dostałem...
TS: Jak Pani pracuje po takiej kampanii nienawiści?
RZ: Nie wiem. Chciałam napisać oświadczenie, że nie będę już grała w filmach. Od 2016 roku, po filmie "Gniazdo turkawki", nie dostałam żadnej propozycji dużej roli. Teraz mogło być tak samo. Na początku producenci castingów mówili tak: 'Rimma, po tym filmie nie możemy ci nic zaoferować'. Na co odpowiedziałam: może powinniśmy podnieść nasze filmy do tego poziomu? Na szczęście miałam jeszcze serial «Люся Інтерн». Mamy jeszcze jeden problem: wiek aktorki. Nawet hollywoodzkie aktorki mówią, że nie pracują po 50-tce. Do kina chodzą głównie młodzi ludzie. Trzeba przyznać, że nie zrozumieją problemów kobiety 50+, która została porzucona przez męża.
OS: Jeśli zaproponują Pani rolę w filmie o wojnie, przyjmie ją Pani?
RZ: To zależy od rodzaju filmu, roli i scenariusza. Kiedy zaczęła się ta cała historia z nienawiścią, zdałam sobie sprawę, że większość ludzi nie rozumie, że istnieje producent, scenarzysta, cała grupa ludzi, którzy pracują nad stworzeniem filmu. Tylko ja, aktorka, miałam się czuć winna.
OS: W Warszawie ma Pani wiele spotkań.
RZ: Zostałem zaproszony na forum przez Jewhena Klimakina i Natalkę Panczenko. To była ciekawa dyskusja o ukraińskim biznesie w Polsce, znaczeniu kultury i historii wojskowości. Jewhen zaproponował mi moderowanie wydarzenia, a ja powiedziałem: "Z Pavlo Kazarinem? Obawiam się, że nie". Nigdy wcześniej nie moderowałam. Spróbowałem i zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi się to podoba.
Studiowałam odpowiedzialne przywództwo w Aspen Institute i nie jestem obojętna na to, co dzieje się w polityce; wśród moich przyjaciół są pisarze, oficerowie wojskowi i działacze obywatelscy. Przez cztery lata byłam członkiem Komitetu Szewczenki. Praca porannej prezenterki telewizyjnej była dla mnie testem: budziłem się o 3 rano i szłam do pracy, a wcześniej zwykle kładłam się spać o 3 rano. "Nie dam rady" w jednej chwili zamienia się w "Dam radę!".
Teraz odkrywam w sobie rzeczy, które wcześniej gdzieś tłumiłam. Kiedy poczułam, że mogę mówić, że ludzie słuchają mnie nie z grzeczności, ale dlatego, że są zainteresowani, zrozumiałam, że mogę to robić. I sprawia mi to ogromną przyjemność.
OS: Ale czy nadal Pani czuje, że nie robi wystarczająco dużo?
RZ: Tak. Mogłabym robić więcej. Dawać więcej koncertów, częściej spotykać się z ludźmi.
W 2014 roku postanowiłam nie chodzić do kawiarni. Kiedy kogoś spotykałam, robiłam kawę w domu, brałam kubki, a z przyjaciółmi wybieraliśmy ławkę w parku lub trawnik. Wszystko dlatego, że zdałam sobie sprawę, że nawet te drobne 100-200 UAH można przekazać szpitalowi w Kijowie.
To, co się teraz dzieje, jest powszechnym bólem. Jeśli masz siłę, aby wyjść z tego bólu, ważne jest, aby pomóc innej osobie. Ważne jest, aby pomyśleć o tym, co stanie się po zwycięstwie. Zadbaj o swój stan psychiczny.
Obowiązkiem każdej firmy jest znalezienie możliwości zatrudnienia ludzi, którzy umożliwili prowadzenie tej działalności, ludzi, którzy wrócili z pierwszej linii frontu.
OS: Gdzie szukać motywacji?
RZ: Życie mamy tylko jedno. Bardzo lubię traktat Grigorija Skoworody "O radości serca". Możesz przetrwać tylko wtedy, gdy wypełnisz swoje serce radością. I ta radość serca nie trwa 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, ale jest w chwilach. Możesz patrzeć na strumyk, słyszeć śmiech dzieci - a twoje serce się cieszy. Żyjemy i musimy wypełniać nasze życie witalnością. Bardzo łatwo i niebezpiecznie jest popaść w depresję i chodzić po ziemi jak zombie. Ważne jest, aby nie wstrzymywać swoich emocji i życia.
OS: Co jest najtrudniejsze w czasach wojny?
RZ: Zaakceptować śmierć najlepszych.
Ukraińska dziesiątka: najlepsze hity października
Przedstawię wam nowości, które pojawiają się w ukraińskiej przestrzeni medialnej. I artystów, którzy już gromadzą dużą publiczność, chociaż rozpoczęli swoje kariery całkiem niedawno. Zaproponuję słuchanie tego, co lubię. Być może niektóre z tych utworów zostaną dodane do twoich playlist lub staną się ścieżkami dźwiękowymi osobistych doświadczeń. W każdym razie na pewno odkryjecie nowe nazwiska i nie przegapicie premier muzyków, których kochacie i znacie od dawna.
№1. KAZKA. «Солодкі»
Zaczynamy od gorącej premiery - utworu "Sweet" zespołu KAZKA. Kompozycja stała się swego rodzaju manifestem głównej wokalistki zespołu Alexandry Zarickiej o bezwarunkowej miłości do siebie. Najwyraźniej to nie był przypadek, że wraz z premierą tej piosenki Sasza przyznała w wywiadzie dla pisma "Vogue", że miała problemy z postrzeganiem siebie i zaburzeniami odżywiania, gdy była nastolatką. Wokalistka przyznaje, że od dzieciństwa była "okrągła", choć była też bardzo dzieckiem bardzo energicznym:
- Swego czasu próbowałam wszystkich diet, a także postu. Wielu nastolatków było pod wpływem tych "trendów" i nie zdawało sobie sprawy, że to zabójcze dla ciała. Chcieli po prostu być tacy jak wszyscy. Zaczynałam te wszystkie diety, nie jadłam przez kilka dni, a potem były załamania, psychozy, łzy - i tak to wszystko zamieniało się w nawyk.
W rzeczywistości nowy utwór opowiada o całkowitej samoakceptacji, miłości do siebie i umiejętności dostrzegania piękna we wszystkim. W pracy nad piosenką wziął udział Damien Escobar, amerykański wirtuoz skrzypiec, światowa gwiazda, zdobywca dwóch nagród Emmy. Muzyk aktywnie wspiera Ukrainę od początku rosyjskiej inwazji, dlatego chętnie zgodził się na współpracę z KAZKA. Stworzył partię smyczkową dla ukraińskiego zespołu.
№2. STASYA. "Boso"
Być może widzieliście niezwykłą piosenkarkę o imieniu STASYA w tegorocznym "Głosy kraju" - dotarła do finału. W ubiegłym roku Anastasia Czaban (to jej prawdziwe nazwisko) zdobyła sławę dzięki piosence "Świat łowił", opartej na powiedzeniu Hryhorija Skoworody, która natychmiast przyciągnęła uwagę. STASYA pochodzi z Nowodnistrowska na Bukowinie. Z wykształcenia folklorystka, spędziła dużo czasu na wyprawach etnograficznych, badała tradycje i pieśni ludowe.
— Люблю цю справу, адже таким чином можу донести те, якою багатогранною, цікавою, співочою та талановитою була і залишається наша країна. А чому почала зі Сковороди? Бо Григорій Савич надихав і надихає. Його філософія, життєве кредо і висновок, — наголошує співачка.
№3. Cheev. "Gdzie żyje miłość"
Muzyk Cheev (Władisław Cziżikow) zaprezentował liryczny utwór "Gdzie żyje moja miłość" i teledysk, w którym przeprowadził "eksperyment" ze sztuczną inteligencją. Teledysk skłania do refleksji nad tym, czy nowoczesna technologia może złagodzić ból po tragicznej stracie. Dziś, gdy sztuczna inteligencja staje się częścią naszego codziennego życia, pojawia się pytanie: Czy może wyrazić prawdziwe uczucia, a nawet uszczęśliwić ludzi? Na tym właśnie opiera się nowy teledysk Cheeva. Historia rozgrywa się w przyszłości. Bohaterka traci męża, ale dzięki zaawansowanej technologii może wirtualnie ożywić ukochanego i żyć z nim w symulacji. Jednak w praktyce pomysł nie przynosi pożądanego rezultatu: sztuczna inteligencja nie może zastąpić prawdziwych uczuć, a co najważniejsze, utrzymać miłości przy życiu.
- Ta piosenka opowiada o miłości na odległość. Tekst zawiera zarówno nuty pesymizmu - nasz serial czeka na nowy sezon, ale w tonie noir - jak nadzieję na przetrwanie w tym dystansie, by później można go było łatwo wymazać z pamięci, jakby nigdy się nie pojawił. Chciałem napisać piosenkę, która byłaby poza czasem i przestrzenią.
№4. SHUMEI. «Волосся»
Nowa kompozycja muzyka opowiada o miłości w niestandardowy i subtelny sposób, co czyni ją szczególnie ekscytującą:
- Ta piosenka jest wyjątkowa, ponieważ ukazuje miłość z drugiej strony, z delikatnością.
Piosenkarz nagrał nowy utwór zaraz po powrocie z charytatywnej trasy koncertowej po Ameryce, podczas której zebrał znaczną ilość pieniędzy na potrzeby Sił Zbrojnych Ukrainy. Piosenka "Włosy" stała się singlem z nowego albumu "Kometa". To wzruszająca piosenka. Orkiestracja, instrumenty, fortepian, rytm - to wszystko bardzo różni się od standardowego przepisu na hit, który sprawia, że wiele piosenek jest takich samych. A czym jest przejście do tonacji durowej w połowie utworu? W tym momencie chciałam się uśmiechnąć i mam nadzieję, że Ty też się uśmiechniesz.
№5. Gelia Zozulia. "Źle zrobiłam"
Gelia Zozulia stała się jedną z internetowych sensacji. Odniosła sukces niemal natychmiast po wydaniu utworu "KoliaGalia" we wrześniu 2022 roku. Autoironiczny wizerunek piosenkarki i pogodne postrzeganie świata, zrozumienie tego, czym żyją i oddychają Ukraińcy, z czego się śmieją i dlaczego płaczą, pomogły jej rozwinąć media społecznościowe i znaleźć zagorzałych fanów. Utwór stał się popularny jeszcze przed oficjalną premierą. Jego fragmenty rozprzestrzeniły się po całym Tik Toku, zostały przesłane na YouTube - fani z niecierpliwością czekali na wydanie pełnej wersji utworu. "Źle zrobiłam" to uwodzicielski utwór o naturze kobiecej miłości, który trafi do każdej kobiety, niezależnie od wieku. A mężczyznom być może uchyli rąbka tajemnicy, jak działa kobiece serce i co może czuć zakochana po uszy dziewczyna.
№6. Osty. "Znajdź"
Osty pojawił się na ukraińskiej scenie muzycznej późną wiosną, ale jego kompozycje można usłyszeć już niemal wszędzie. Artysta ma rozpoznawalny głos. Mówi, że odtwarza huculski sposób śpiewania. Jego matka i dziadek śpiewali mu w dzieciństwie, a on czuł w tym magię.
"Znajdź" to pierwszy utwór z trylogii "Znajdź. Przed oczami. Ocean". Utwór opowiada o człowieku podążającym za swoją wymarzoną miłością. Ten ktoś przebywa w dziwnych światach, w których wszystko wydaje się nierealne i fikcyjne, a może jest snem. Odnajduje drogę do siebie poprzez ból, zniszczenie i powrót do zdrowia. Teledysk jest inspirowany rytmem pracy mózgu, gdzie każda jego cząstka jest odpowiedzialna za wahania częstotliwości podczas snu i życia człowieka.
№7. Kławdia Pietrowna. "Imperatorzy"
Wraz z imieniem Osty często wymieniane jest imię żeńskie. Zapewne słyszeliście utwór "Jestem szczęśliwa". Nawet Ołena Zełenska zacytowała pochodzącą z niego frazę: "Lekarze mówią, że to depresja, mama mówi, że jestem leniwa" podczas Trzeciego Szczytu Pierwszych Dam. Ta piosenka weszła do przestrzeni muzycznej z Tik Toka.
Kławdia Pietrowna to pseudonim artystki, zainspirowany postacią z książki "Zapiski garbatego Mefistofelesa" autorstwa Władimira Wynnyczenki. Gdy piosenki Kławdii stały się wiralami na Tik Tok, słuchacze zaczęli dyskutować o tym, ile artystka ma lat, i spekulowali, że teksty mogą być generowane przez sztuczną inteligencję. Kławdia Pietrowna współpracuje z Nebo Music, wytwórnią, która zajmuje się twórczością Osty.
Swoje oficjalne konta Kławdia ma na Tik Toku, Telegramie, a od niedawna także na Instagramie. Nawiasem mówiąc, w tym ostatnim serwisie nie zostaną opublikowane zdjęcia wykonawczyni. Chodzi o zachowanie tajemnicy wizerunku artystki.
№ 8. ROXOLANA. "Nie stój"
"Nie stój" to piosenka "Zaręczona", śpiewana niegdyś przez Rusię, która była pierwszą ukraińskojęzyczną piosenkarką pop na początku lat 90. wyprzedającą bilety na całe stadiony.
"Nie stój pod oknem, nie patrz smutno, nie stój pod oknem, już jestem zaręczona" - w interpretacji Roksolany ta piosenka brzmi niemal nie do poznania. W 1989 roku kompozycję stworzyli Anatolij Matwijczuk (słowa) i Kostiantin Osaulenko (muzyka). Utwór "Nie stój pod oknem" pojawił się na debiutanckim albumie Rusii "Wróżka", który stał się pierwszym ukraińskojęzycznym albumem pop we współczesnej Ukrainie.
Wersja Roksolany została natychmiast przyjęta przez tik-tokerów, a hit z lat 90. stał się już trendem.
- Historia współczesnej ukraińskiej muzyki popularnej rozpoczęła się od tych piosenek. Rusia, Iryna Biłyk, Siostrzyczka Wika - wszyscy ci artyści tworzyli bardzo zróżnicowaną i bardzo fajną muzykę na początku lat 90. To tak, jakby zbudowali fundament, na którym możemy teraz tworzyć - mówi ROXOLANA. - Chcę, aby moi rówieśnicy, którzy przychodzą na moje koncerty, również pamiętali, jak fajna była ukraińska muzyka 30 lat temu. Chcę, aby młodzi ludzie wiedzieli, że w latach 90. nasza muzyka była ukraińskojęzyczna i bardzo progresywna.
№9. Julia Jurina. "Kim jesteś?"
Julia Jurina to ukraińska piosenkarka, wykonawczyni muzyki folkowej i współczesnej, była członkini zespołu YUKO. Wojna na pełną skalę bardzo zmieniła artystkę. Teraz sama mówi, że Julia Jurina składa się z gniewu, urazy, inspiracji i jaskrawych wydarzeń, które mogą być dobre lub złe. Niedawno wróciła z Posad-Pokrowske, wioski w obwodzie chersońskim, która znajduje się w strefie działań wojennych.
- Kiedy pojechaliśmy tam po raz pierwszy, cieszyliśmy się, że jedziemy na terytorium wyzwolone od wojsk rosyjskich. Ale kiedy dotarliśmy na miejsce i zobaczyliśmy, co wróg zrobił z tym miejscem, płakałam cały dzień - wspomina Julia.
Lokalni mieszkańcy ukrywali się w Domu Kultury:
- To było bardzo wymowne, kultura może uratować życie. Cała wieś chowała się przed okupantem w piwnicach domu kultury, a oni go ostrzeliwali. Jesteśmy wciągnięci w jakieś codzienne sprawy, zapominamy, że równolegle z nimi toczą się zacięte boje o naszą wolność, o nasze istnienie jako narodu.
№ 10. Żadan i Psy. "Rohan"
Z wybuchową ekspresją Żadan i Psy śpiewają swoją piosenkę piosenkę "Rohan". To nazwa jednego z przedmieść Charkowa. Teledysk został wyreżyserowany przez Antonia Lukicia, który zasłynął filmami "Moje myśli są ciche" i "Luksemburg, Luksemburg".
- To nasz najlepszy film, mówię to z szacunkiem dla wszystkich reżyserów, z którymi pracowaliśmy. "Rohan" to wyjątkowe dzieło - podkreśla Żadan.
Dla Antonia Lukicia to było pierwsze doświadczenie z tworzeniem teledysku. Według niego praca nad teledyskiem okazała się absolutnie "kinowa", ponieważ pracował nad nim zespół, z którym reżyser nakręcił film "Luksembourg, Luksemburg".
- Dla mnie to było jak kręcenie filmu krótkometrażowego. Chciałbym teraz zobaczyć film pełnometrażowy - komentuje Lukić.
Według Żadana piosenka "Rohan" opowiada o dziecięcych relacjach, przyjaźni i problemach, czasem wcale nie nastoletnich. A Lukić dodaje: - W teledysku mali ludzie pokonują wielkie zło.
- Rohan został zdobyty przez Rosjan. I to właśnie stamtąd rok temu rozpoczęło się wyzwalanie obwodu charkowskiego. W Rohanie zginął mój dobry przyjaciel... To także wschodnia brama miasta, z której roztacza się widok na Donbas. A na dodatek Rohan dobrze się rymuje - zaznacza Żadan.