Exclusive
20
min

Nasza muzyka pokazuje światu dramat wojny

Za granicą gramy dużo ukraińskiej muzyki. Między koncertami publiczność pyta: „Gracie z takim tragizmem, bo słyszeliście wybuchy? Bo jesteście na wojnie?”. Z jednej strony chciałabym odpowiedzieć, że tak, że wojna mnie dotknęła. Ale z drugiej – że przecież taka jest nasza ukraińska muzyka – mówi Chrystyna Beniuk, lwowska pianistka i promotorka ukraińskiej muzyki klasycznej

Jaryna Matwijiw

Chrystyna Beniuk. Zdjęcie: Ewa Kulikowska

No items found.

Na festiwalu muzyki klasycznej w Mielcu, na którym dwoje wybitnych ukraińskich pianistów miało uczestniczyć w koncercie charytatywnym, Chrystyna Beniuk musiała zagrać Schumanna sama. Bo Witalij Dworowyj, jej partner fortepianowy, nie mógł opuścić kraju.

Polacy przyjęli mnie ciepło, z empatią

– Kilka dni przed naszym wrześniowym koncertem zmienił się minister kultury Ukrainy. Nie mieliśmy już czasu na ponowne przygotowanie wniosków o pozwolenie na wyjazd za granicę – mówi Chrystyna Beniuk. – Wydzwanialiśmy, gdzie się dało, wyjaśniając, że musimy wziąć udział w ważnym festiwalu. Ale nasze dokumenty zaginęły w biurach ministerstwa.

To był szok. Za każdym razem, gdy wyjeżdżamy na występy za granicę, mentalnie przygotowujemy się na niespodzianki. Ale tym razem z jakiegoś powodu byliśmy spokojni. Świadomość, że będę musiała sama zagrać utwór skomponowany dla dwóch pianistów, dotarła do mnie dopiero w przeddzień koncertu.

Zdałam sobie sprawę, że muszę naprędce zmienić program występu. Byłam bardzo zestresowana, bo to miał być koncert poświęcony Robertowi Schumannowi: Witalij miał zagrać jego „Etiudy Symfoniczne”, a ja „Kreislerianę”. Mieliśmy też wykonać razem Brahmsowskie „Wariacje na temat Schumana” – utwór na cztery ręce. W jeden wieczór musiałam ułożyć program solowego koncertu, który trwałby co najmniej godzinę. Ostatecznie zagrałam tylko swój program, do którego dodałam Haydna i ukraińskiego kompozytora Walentyna Silwestrowa.

Na szczęście polska publiczność przyjęła mój występ niesamowicie ciepło i z empatią. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam w Polsce czegoś takiego.

Chrystyna Beniuk podczas festiwalu w Mielcu, wrzesień 2024 r.
W każdym z naszych występów za granicą uwzględniamy utwory ukraińskich kompozytorów, od Łysenki do Skoryka

Rok temu na festiwalu Beskidy bez Granic zagraliśmy sonatę Wiktora Kosenki – i wygraliśmy. Później z muzyką Kosenki zdobyliśmy drugą nagrodę na konkursie pianistycznym w Rzymie. Ludziom to się podoba.

Poprzez muzykę Witalij i ja staramy się pokazać dramat wojny w Ukrainie. Chcemy, by świat to usłyszał i poczuł. Teraz gramy dużo ukraińskiej muzyki za granicą. Między koncertami publiczność pyta: „Gracie z takim tragizmem, bo słyszeliście wybuchy? Bo jesteście na wojnie?”. Z jednej strony chciałabym odpowiedzieć, że tak, wojna mnie dotknęła. Ale z drugiej – że przecież taka jest nasza ukraińska muzyka.

Kiedy gramy, wyobrażamy sobie Buczę, Mariupol

Dla polskiej publiczności graliśmy już Kosenkę, Barwińskiego i Silwestrowa. Wiktor Kosenko był romantycznym ukraińskim kompozytorem i pianistą, który spędził dzieciństwo w Warszawie, a większość życia w Żytomierzu. Żył w czasach kiedy najlepszym sposobem na rozwinięcie własnego talentu była przeprowadzka do Moskwy [Moskwa ściągała wtedy do siebie utalentowanych ludzi z Ukrainy, a ich dzieła przedstawiała potem jako rosyjskie. Kiedy powstała Moskiewska Akademia Muzyczna, Rosjanie wywieźli z Ukrainy najbardziej utalentowanych muzyków i zrobili z nich nauczycieli. Dlatego to w ukraińskiej szkole kształciły się kolejne pokolenia muzyków – red.]. Wiktor Kosenko skomponował sonaty, które muzycznie są podobne do dzieł Rachmaninowa. Ale to nie jest Rachmaninow, to współczesna muzyka ukraińska.

Z kolei Wasyl Barwiński studiował i pracował w Pradze, lecz wrócił do Ukrainy i tu rozwijał swą muzykę – dopóki w 1948 roku nie został aresztowany przez władze radzieckie. Zniszczono wszystkie rękopisy jego utworów. Kiedy wrócił z 10-letniego zesłania, resztę życia poświęcił na odtworzenie tych utworów z pamięci.

Jego muzyka jest nowoczesna, chłodna. To galicyjska secesja, początek moderny. We Lwowie gra się ją od dawna, w Kijowie – dopiero się zaczyna.

Zagrałam też, w Polsce po raz pierwszy, Walentina Silwestrowa. Bardzo chciałam to zrobić, ponieważ niewiele osób za granicą go zna. Oczywiście mogę grać dla Polaków Chopina, ale myślę, że ważniejsze jest zapoznanie publiczności z kulturą i muzyką, której nie słyszeli. Muzyką, która kiedyś była uważana za gorszą.

Chrystyna Beniuk i Witalij Dworowyj

Witalij i ja planujemy również zagrać w Europie III Symfonię Borysa Latoszynskiego. Została napisana pod wpływem doświadczeń kompozytora z czasów II wojny światowej. Opatrzył ją mottem: „Pokój zwycięży wojnę”, chcąc zaznaczyć, że przekazuje doświadczenie wojny jako tragedii jednostki i ludzkości.

Symfonia składa się z 4 części: pierwsza to niemiecka ofensywa, druga – bombardowanie Warszawy, trzecia – bitwy, a czwarta to zwycięstwo. Kiedy gramy tę muzykę teraz, wyobrażamy sobie Ukrainę, Buczę, Mariupol...

Gdy wybuchła obecna wojna, kompozytor Hlib Faryniuk uznał, że musi posłuchać tej symfonii i napisać partie dla czterech pianistów na dwa fortepiany. Znalazłam jeszcze dwóch pianistów i rozpoczęliśmy próby. 5 października 2022 roku daliśmy światową premierę na Międzynarodowym Festiwalu „Kontrasty” we Lwowie. Potem, w rocznicę inwazji, zagraliśmy ten utwór w Filharmonii Narodowej Ukrainy w Kijowie. To był ważny moment w historii muzyki ukraińskiej, bo dzięki temu koncertowi pianiści w Austrii zainteresowali się symfonią. Wysłaliśmy im nuty – i też ją wykonali.

Za granicą chcę spać, nie słysząc alarmów

Jaryna Matwijiw: Czy trudno dawać koncerty w Europie po tym, co Pani przeszła w Ukrainie?

Chrystyna Beniuk: Pierwszą rzeczą, o której myślę, kiedy wyjeżdżam za granicę, jest to, że będę mogła spać spokojnie, nie słysząc syren alarmów. Że to będzie dla mnie taka mała oaza równowagi psychicznej. Wtedy nawet to, że pociąg w Niemczech spóźnia się pięć godzin, przez co sypią się terminy moich koncertów – staje się błahostką. Bo to nic w porównaniu z tym, czego mogę doświadczyć we Lwowie.

Z drugiej strony, za granicą moje reakcje na wiadomości docierające z Ukrainy są coraz gorsze. Bo nie będąc w centrum wydarzeń, martwię się o innych.

Po zmasowanym ostrzale bardzo trudno się pozbierać. Wiesz, że to ruletka, że po prostu miałaś dziś szczęście

I musisz jeszcze bardziej skoncentrować się na jakiejś pracy, żeby to się wreszcie skończyło.

Witalij Dworowyj mieszka w pobliżu głównego dworca kolejowego. Ten rejon Lwowa jest uważany za niebezpieczny. Dlatego podczas alarmów zawsze schodzi do schronu. Czasami alarm rozlega się w nocy. Patrzymy wtedy, co leci, a jeśli to MIG, to jeszcze przez chwilę śpimy, a potem budzimy się i idziemy do schronu. W nocy tuż przed zmasowanym atakiem na Lwów Witalijowi śniło się, że matka czeka na niego pod drzwiami. Poczuł, że musi natychmiast wstać i iść do schronu. Jakieś 15 minut później usłyszał potężną eksplozję i wszystko w piwnicy się zatrzęsło. Mieszka po prawej stronie stacji, a rakieta uderzyła z lewej. Matka go ostrzegła.

Jak żyje artystyczny Lwów podczas nalotów?

Podczas alarmów przeciwlotniczych w Operze Lwowskiej koncerty są przerywane i wszyscy schodzą do schronu. Jeśli alarm trwa krócej niż 40 minut, spektakl jest wznawiany. Jeśli dłużej, możesz dostać bilet na inny dzień. W filharmonii i sali organowej [Lwowska Filharmonia Obwodowa i Lwowska Sala Muzyki Organowej – red.] koncerty nie odbywają się tak często. Podczas nalotów ludzie wychodzą z sal koncertowych i czekają na korytarzach.

W Polsce po koncertach często rozmawiam z publicznością po polsku. Czasami ludzie pytają mnie, dlaczego jeszcze nie wyjechałem z Ukrainy. A ja im odpowiadam, że Lwów jest wspaniały i gdy tylko wojna się skończy, a lotnisko zacznie działać, będziemy do siebie latać i się odwiedzać. Zawsze będę wracała do Lwowa, bo to magnetyczne miasto. Nie da się go opuścić na długo.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

No items found.

Ukraińska dziennikarka, prowadząca programy telewizyjne, autorka programów analitycznych, pasjonatka pracy w mediach. Po ślubie w 2021 roku zamieszkała w województwie podkarpackim. We Lwowie pracowała min w gazecie „Postup”, lwowskim oddziale ukraińskiej telewizji państwowej, telewizji NTA, telewizji 5 kanał, telewizji Espreso. Była autorką programu publicystycznego „Informacyjny Wieczór-Lwów” w telewizji „5 kanał”. Z wyróżnieniem ukończyła studia magisterskie z zakresu dziennikarstwa na Lwowskim Uniwersytecie Państwowym im. Iwana Franka. Uczyła się także w szkole językowej Instytutu Dantego w Rzymie. Po zamieszkaniu w Polsce dalej zajmuje się dziennikarstwem. Jej życiowe motto: Rób cos dobrego dla Ukrainy tam gdzie jesteś. Rób dobrze to co umiesz. Kochaj życie i ludzi.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
muzycy, żołnierzy, występ

Czarny van podskakuje na wybojach. Polna droga zaczyna schodzić stromo w dół, a sprzęt muzyczny w bagażniku buja się we wszystkie strony. GPS dawno zgubił drogę, więc kierowca jedzie „na czuja”.

– Dobra, złapałem trochę zasięgu, weź się zatrzymaj!– krzyczy Dmytro z przedniego fotela pasażera. Odwraca się do nas: – Chwilka przerwy!

Wysiadamy w szczerym polu, do moich uszu dociera cykanie koników polnych, a szum ciepłego, jesiennego wiatru przyjemnie otula. Za mną z vana wyskakuje Witalij Kyryczenko, wokalista rockowego zespołu Numer 482. W ręku ma maleńką mandolinę.

– Witamy państwa na dzisiejszym występie! – wykrzykuje i robi ukłon, a potem szeroko się do mnie uśmiecha: – Publika dziś trochę inna niż zwykle.

Witalij wskazuje palcem na pole, na którym pasą się krowy. Niektóre przyglądają się nam z zaciekawieniem. Witalij zaczyna delikatnie szarpać za struny i nucić coś pod nosem. Jest dobrą duszą zespołu, zawsze z uśmiechem, zawsze z naładowanymi na maksa bateriami. Jeszcze niedawno w sieci można było zobaczyć jego zdjęcia z okopów wokół Bachmutu, zmarzniętego i umorusanego w błocie. Służył tam ramię w ramię z żołnierzami 59. Samodzielnej Brygady Piechoty imienia Jakuba Handziuka. Dziś mówi, że gdyby nie poszedł wtedy walczyć, odebrałoby mu to głos jako artyście. Bo i oczym miałby później opowiadać? Jak mógłby mówić o wojnie, gdyby jej nie dotknął, nie przeżył? Ale przekonali go, że sztuka jest tym, co buduje tożsamość narodową przyszłych pokoleń, i artyści muszą żyć, muszą leczyć muzyką i sztuką tych, którym na froncie jest trudno. A potem Witalij z powrotem zamienił karabin na gitarę – i teraz służy w Desancie Kulturowym.

Witalij Kyryczenko. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Terapia sztuką

Desant Kulturowy to projekt niezwykły. Łączy artystów, którzy w poprzednim życiu byli muzykami, aktorami, reżyserami, a nawet lalkarzami. Pracowali na scenie w pięknych kostiumach, które dziś zamienili na mundury w barwach multicam. Szlak bojowy niektórych z nich, jak Witalija, wiódł przez najgorętsze odcinki frontu. 

Dmytro Romanczuk jest diabelsko zdolnym bandurzystą. Kiedy zaczęła się inwazja, od razu dołączył do ochotniczego batalionu broniącego Kijowa. Gdy go pytam o szczegóły, mówi jedynie: „było ciężko” – a jego wzrok ucieka w drugą stronę.

Ale kiedy rozmowa schodzi na bandurę, jego ciemne oczy zaczynają błyszczeć i prostuje się na krześle, gotowy do opowieści. Bo dla Dmytra ukraińska dusza ma dźwięk bandury

– Bandura jest integralną częścią tradycji pieśni epickiej, wyjątkowego zjawiska wędrownych śpiewaków, muzyków, kobziarzy, bandurzystów, liryków, bez których trudno sobie wyobrazić naszą kulturę i przestrzeń historyczną poprzednich pokoleń– mówi z przekonaniem. – To jest sedno, te rzeczy ukształtowały naszą naszą duchową integralność, nasze przekonania. To właśnie te rzeczy dają odpowiedź na pytanie, kim jest Ukrainiec.

Na podwórzu przed domem powoli gromadzą się żołnierze. Siadają na długich ławkach, jak uczniowie przed apelem. Na ich twarzach widzę zmęczenie i kompletny brak zainteresowania tym, co ma się za chwilę wydarzyć. Jakby ktoś kazał im tam usiąść za karę. Mężczyzn jest może ze trzydziestu. To jedna ze szturmowych brygad, które zasłużyły się bojach na wielu odcinkach frontu – często tych najgorętszych. Po ciężkich bojach w okopach trudno im się odnaleźć, a tym bardziej czekać na jakieś występy. Komu to niby potrzebne?

Dmytro Romanczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Do swojego magicznego koncertu Dmytro przygotowuje się w ciszy. Znajduję go w sadzie, pomiędzy drzewami, gdzie w samotności, cichutko stroi bandurę. Przez chwilę obserwuję z oddali, jak w skupieniu skrupulatnie sprawdza każdą ze strun. A są ich dziesiątki, nie jestem w stanie nawet policzyć. W zależności od typu bandury, liczba strun różni się. Niektóre instrumenty mają dwadzieścia, inne ponad sześćdziesiąt. Sam wygląd bandury imponuje, budzi respekt i zadumę. Dlatego kiedy Dmytro staje na przeciwko tej nietypowej publiki, natychmiast zapada milczenie.

– Czy jest tu ktoś, kto nigdy nie słyszał bandury? – Dmytro rozgląda się po widowni. W górę nieśmiało unosi się kilka rąk, a on zaczyna swoje magiczne przedstawienie.

Jest w tym instrumencie coś wyjątkowego,pozaziemskiego. Kojące dźwięki dumki granej kilka kilometrów od miejsca, w którym ci dzielni wojownicy walczą o niepodległość – to przeżycie zostaje w tobie na zawsze. Obserwuję, jak twarze żołnierzy łagodnieją. Niektórzy wyciągają telefony i zaczynają nagrywać, inni skrywają twarze w dłoniach, jakby zawstydzeni, że tak łatwo poddali się tej przedziwnej terapii. Viva l’arte!

 Wciąż jesteśmy ludźmi

W swoim poprzednim życiu Dmytro Melniczuk był nauczycielem aktorstwa, a także reżyserem teatralnym w Teatrze Dramatycznym w Kołomyi. Dziś jest głównodowodzącym kramatorskiego „oddziału” Desantu Kulturowego. Odpowiada za to, by artyści bezpiecznie i na czas dotarli na występ, zresztą na każdym wydarzeniu jest też swego rodzaju wodzirejem. Głęboko wierzy, że to, co robią, ma sens.

– Sztuka leczy, a bez sztuki nie byłoby niczego –twierdzi. – W tym, co my robimy, muzyka ma znaczenie terapeutyczne. Piękna muzyka tworzy wibracje w organizmie, w środku, w duszy. To jak medytacja, która człowiekowi pomaga. Tak jak sztuka wizualna. Gdy człowiek obserwuje jakieś piękne obrazy, może wrócić do pięknych wydarzeń iwspomnień. Naszym zadaniem jest przypomnienie tym dzielnym ludziom, za co walczymy. To nie są puste słowa czy zwykłe piosenki. My budzimy w żołnierzach różne wspomnienia, np. z dzieciństwa, przywołujemy te najdroższe. Pośród tego brudu, który wojna na nich naniosła, wyciągamy to wszystko z piwnicy ich świadomości.

Przypominamy im, kim jestem Ja. Przywracamy im świadomość, że wciąż jesteśmy i pozostaniemy LUDŹMI

Zdaniem Melniczuka najważniejszym zadaniem Desantu Kulturowego jest dbanie o zdrowie psychiczne żołnierzy. Bo wojna pokazała, że nie byliśmy na to wszystko psychicznie gotowi. Choć na froncie żołnierze radzą sobie świetnie, walczą zacięcie i dzielnie, poprawiając swoje umiejętności z każdym tygodniem, to na poziomie psychicznym jest bardzo ciężko. Brakuje motywacji, morale słabnie, czas spędzony w okopach dłuży się tak bardzo, że ludzie często zapominają, po co tam w ogóle są. Wojna to najgorsza rzecz, jaka mogła spotkać ludzkość. Naraża na niebezpieczeństwo i skrajne emocje, po których trudno wrócić do równowagi. Podczas występów przed wojskowymi Dmytro zauważył, że ludzie ci wracają z wojny nie tylko z ranami na ciele, ale też z ranami duszy, ze zrujnowaną psychiką. A występów jest niemało.

Dmytro Melniczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

– Jest ciężko: cztery, pięć, a nawet sześć występów dziennie – przyznaje Dmytro. – Ale my dobrze rozumiemy, że żołnierzom to jest bardziej potrzebne niż nam wypoczynek. Nie mamy prawa okazać słabości, zmęczenia. Wiemy, że tam ludzie są zmęczeni jeszcze bardziej od nas, że na froncie jeszcze ciężej pracują. Na dodatek prawie wszyscy w Desancie Kulturowym mamy doświadczeniasceniczne sprzed wojny; ja sam w teatrze spędziłem trzydzieści lat. Napięcie, stres przed występem, pęd i nieprzespane noce – my jesteśmy przyzwyczajeni do życia w zmęczeniu. A nasi żołnierze są dla nas najważniejsi.

Służba w Desancie Kulturowym nie ma nic wspólnego z gwiazdorskim życiem, choć gwiazdy często do „desantowców” dołączają. Niemal od początku istnienia projektu pojawiają się wśród nichsławy, które na kilka dni porzucają życie w mieście, by przyjechać do przyfrontowych wiosek. Regularnie pojawiają się między innymi Alyona Alyona, Chrystyna Sołowij, Skofka czy Vivienne Mort. Przyjeżdżają, choć bywa niebezpiecznie. Dmytro wspomina, jak kiedyś w pogoń za ich czarnym vanem puścił się rosyjski dron kamikadze. Kilka dni przed naszą rozmową bardzo blisko miejsca, w którym występowaliśmy, spadła kierowana bomba lotnicza FAB. 

Muzyka na wojnie

Sztuka i muzyka towarzyszą żołnierzom, odkąd ludzie toczą wojny. Wielu znanych muzyków brało udział w działaniach zbrojnych jako żołnierze, inni, występując, dbali o morale walczących. Bo muzykazbawiennie wpływa na zdrowie psychiczne i emocjonalne, na przykład redukując stres i lęk. Słuchanie spokojnej muzyki, zwłaszcza klasycznej, może wpłynąć na obniżenie poziomu kortyzolu, nazywanego hormonem stresu. Muzyka może pomóc w tworzeniu chwilowego poczucia bezpieczeństwa i normalności pośrodku chaosu wojennego, co pozwala na chwilę odpocząć. A to ma bezpośrednie przełożenie na morale. 

Jak wspomniał Dmytro, znane i lubiane piosenki mogą przypominać żołnierzom o domu, rodzinie i przyjaciołach, wzmacniając ich poczucie celu i motywację do dalszej walki. Z kolei pieśni patriotyczne czy piosenki wojskowe wzmacniają poczucie jedności i tożsamości narodowej, przypominając, po co i za co walczymy. 

Muzyka jest też doskonałym narzędziem pomagającym w regulacji emocji, a nawet w terapii poważnych traum, jak zespół stresu pourazowego. Regularne słuchanie muzyki może łagodzić jego objawy, jak flashbacki, koszmary senne czy nadpobudliwość.

20
хв

Desant kultury, czyli z bandurą na froncie

Aldona Hartwińska

„Kwiaty Ukrainy”, „Dwie siostry” i „Pod wulkanem” – trzy polskie filmy na jednym festiwalu. Ich obecność na tegorocznej imrezie była potrzebna. We wszystkich tych trzech filmach narodowe niuanse przeplatały się w tak zabawny sposób, że można się tylko zastanawiać, dlaczego polsko-ukraińskich koprodukcji jest tak mało, a jeszcze mniej – dobrych.

Adelina Borets, reżyserka „Kwiatów Ukrainy”, ukończyła wydział reżyserii Warszawskiej Szkoły Filmowej, a następnie kurs scenariopisarstwa w Szkole Wajdy i studia magisterskie w Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego.

Jako że pochodzi z Mariupola, nie mogła pozostać z dala od zbrodni, których od zimy 2022 roku Rosjanie dopuszczają się w jej domu.

Producent filmu Glib Łukianets i reżyserka Adelina Borets

Chociaż jej „Kwiaty Ukrainy” nie są o Mariupolu, to są dla Ukrainy. Dokumentalny charakter tego filmu tylko dodaje mu wartości – „Dwie siostry” były filmem całkowicie fikcyjnym, a „Pod wulkanem” naśladował dokument. Czysty dokument to inny, mocniejszy i jednocześnie trudniejszy sposób mówienia o rzeczywistości.

Kino dokumentalne pozbawione jest możliwości kręcenia według gotowego scenariusza, jak to ma miejsce w filmach fabularnych. Nie da się wymyślić i przewidzieć życia ze wszystkimi jego możliwymi zwrotami akcji. Dlatego jeśli historia wybrana przez reżysera jako godna filmu zaczyna nabierać własnej, niewymyślonej fabuły, możemy już mówić o sukcesie.

A jeśli dodatkowo fabuła zyskuje wartościowe momenty i zwroty narracyjne, gdy pojawiają się postacie z własnymi historiami, pełnymi prawdziwego napięcia i dramatyzmu, to film staje się Filmem. Takich dzieł jest niewiele, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, że reżyserowi musi dopisać szczęście w trzech sprawach: a) znalezieniu odpowiedniej historii; b) posiadaniu w sobie odpowiedniej dozy cierpliwości, by czekać na jej rozwój; c) uzyskaniu pełnoprawnej fabuły ze znaczeniami, uogólnieniami i zakończeniem.

„Kwiaty Ukrainy” to właśnie taki szczęśliwie udany film, zrodzony z nadziei reżyserki na coś wielkiego.

W rzeczywistości na początku pomysł na ten film nie był taki jak ten, który rozwinął się podczas pracy nad nim. Historia 65-letniej Natalii, mieszkanki darnyckich [rejon Kijowa w okolicach stacji metra „Darnycja” – red.] slumsów, miała opowiadać o jej walce o miejsce pod słońcem i sprzeciw wobec przyszłych deweloperów.

Mieszkając w dole dawno temu wykopanym pod jakiś dom, zamieniła go w ogród pełen kwiatów, który latem kwitnie witalnym pięknem i siłą

Oczywiście, wraz z rozwojem Kijowa każdy kawałek ziemi stawał się coraz bardziej interesujący dla lokalnych latyfundystów i budowniczych – a tutaj jest dół, który był już przeznaczony pod budowę, tyle że porzucony i przypadkowo zagospodarowany przez spontaniczny akt samoosiedlenia. Nie mając podstaw prawnych do życia w otoczeniu wieżowców kijowskiej Darnycji, Natalia walczy o swoje prawa jako osoba, która już tu mieszka i już powołała wokół siebie do życia wiele roślin.

Ponadto mieszka tu jej dziwny przyjaciel (mąż?) o imieniu „Kotik”, chory i bezdomny. I jeszcze jeden mężczyzna (pomocnik), który pomaga Natalii w pracach domowych. Przychodzi też tutaj wnuczka Natalii. Wokół róże, ziemniaki i łąki – a obok opuszczone garaże, jakieś ruiny. I w tym wszystkim tkwi jej bajkowy dom w kształcie grzyba. W jednej ze scen Natalia mówi do kierowcy ciągnika wysłanego tu do wyburzenia wszystkiego, co się da: „Poczekaj, przyniosę solarium i spalę ci ten traktor”.

Natalia od razu staje się centralną postacią filmu – w nie tyle ze względu na jej specyficzne miejsce zamieszkania, ile z uwagi na osobistą charyzmę. Nie wygląda na 65-latkę, kopie w ziemi, sadzi kwiaty, bez przerwy gada, śmieje się, jak młoda kobieta, i opowiada o seksie. Jest prawdziwą fontanną emocji i słów – zarówno przy stole, prowadząc z zaangażowaniem rozmowy z mężczyznami czy ze swoją wnuczką, jak też rozmawiając o niepodległości Ukrainy, wolności i prawach.

Ma jakieś niesamowite, naturalne usposobienie, łączące siłę ciała z siłą ducha, z poczuciem humoru jako trzecim elementem w trójcy fundamentów jej życia

Gwałtownym zwrotem akcji i ratunkiem dla filmu przed monotonią jest początek inwazji Rosji na Ukrainę. O ile do tej pory można było sporadycznie reagować na żarty dziwnych ludzi i dziwny śmiech wiecznie pobudzonej Natalii w oczekiwaniu, aż w końcu coś się stanie – to od pierwszych pocisków, które spadły 24 lutego 2022 roku, następuje zmiana.

Natalia włazi do ciasnej i przerażającej piwnicy ze swoimi konserwami, przeznaczonej do ich przechowywania, a nie do ratowania życia podczas bombardowania. To jest początek prawdziwego filmu, a wszystko, co wydarzyło się wcześniej, było tylko lirycznym prologiem w oczekiwaniu na dramatyczne wydarzenia. Bohaterka uaktywnia się: wysyła swojego „Kotika” do Warszawy, odwiedza miejsca, w których zbombardowano domy, zapisuje się do obrony terytorialnej, zaczyna wyplatać siatki maskujące...

Jej życie, podobnie jak tło zdarzeń, wypełniają odgłosy wybuchów i syren, napięcie i telefony od córki i destrukcja otaczającej przestrzeni

Kalejdoskop wydarzeń całkowicie porywa ekran i duszę widza, który już został podbity przez bohaterkę i głęboko zaangażowany przez kompetentny montaż, bez długich ujęć, z krótkimi cięciami, dodatkowo udramatyzowany przez dynamiczną i nerwową muzykę zespołu DachaBracha.

Rok mija, jak w tytule filmu Kim Ki-duka: „Wiosna, lato, jesień, zima... i znowu wiosna”. Rok to prawdziwe życie, wypełnione wirem wydarzeń, wyraźnie ilustrującym wzloty i upadki człowieka. Adelinie Borets i jej zespołowi udało się znaleźć interesującego człowieka, dogadać się z nim i przejść przez to wszystko razem z nim, mimo wojny. A zakończenie filmu jest tak słoneczne – dosłownie – że „Kwiaty Ukrainy” stają się rodzajem nadziei nas wszystkich na radość ze zwycięstwa życia nad śmiercią.

Wszystkie zdjęcia: materiały prasowe

20
хв

Kino życia zwycięża śmierć

Jarosław Pidhora-Gwiazdowski

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Alyona Alyona: - Na front przynoszę miłośc i uwagę

Ексклюзив
20
хв

Wielka wojna zawsze wywołuje mikrowojny. W rodzinnych wszechświatach

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress