Exclusive
20
min

Bruno Schulz, nasz wspólny skarb

Dzieła Brunona Schulza, Żyda, który urodził się w ukraińskim mieście i pisał po polsku, zostały przetłumaczone na 45 języków. Jego nazwisko jest znane na całym świecie. Tymczasem dla większości Ukraińców nazwisko tego genialnego pisarza i artysty pozostaje nieznane. Dlaczego? Rozmawiamy o tym z Wierą Meniok, schulzolożką z Drohobycza

Lesia Wakuliuk

Bruno Schulz, autoportret

No items found.

Dlaczego Ukraińcy nie wiedzą, kim był Bruno Schulz? Z jakiego powodu Ukraina z taką łatwością przekazała Izraelowi jego malowidła ścienne? Czyim on jest pisarzem: żydowskim, polskim czy ukraińskim? Jakich jeszcze znanych światu pisarzy urodzonych na terytorium współczesnej Ukrainy powinni znać Ukraińcy?

Z okazji urodzin Schulza, które przypadają 12 lipca, Sestry rozmawiała z Wierą Meniok, schulzolożką i badaczką polskiej literatury i kultury.

Lesia Wakuliuk: Poza tym, że studiuje Pani i wykłada literaturę polską oraz zajmuje się Schulzem, jest Pani również inicjatorką i dyrektorką Międzynarodowego Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu, który tradycyjnie odbywa się w dniu jego urodzin. Skąd u Pani zainteresowanie tym pisarzem?

Wiera Meniok: Bruno Schulz pojawił się w moim życiu, kiedy zaczęłam prowadzić zajęcia na kierunku filologia ukraińsko-polska na Uniwersytecie w Drohobyczu. Było dla mnie bardzo ważne, że był mieszkańcem Drohobycza. Ale Drohobycz tak naprawdę o nim nie wiedział – i to była moja motywacja! Nie było wątpliwości, że Schulz zasłużył na powrót do swojego miasta – jako tej szczególnej prowincji, jego krainy wybranej. Ale Drohobycz również zasłużył na powrót do niego tego twórcy, pisarza i artysty.

Twórczość literacka Schulza to prawdziwy modernizm. To literatura ponad granicami, literatura dla wszystkich, a nie literatura polska dla Polaków czy ukraińska dla Ukraińców

Dlaczego więc Drohobycz, który jest rodzinnym miastem Schulza, nic nie wiedział o swoim słynnym mieszkańcu?

Ponieważ istniał Związek Radziecki, reżim totalitarny, a to był artysta, którego twórczość i biografia nie pasowały do programowych haseł socrealizmu i wszystkich innych manifestów oraz powinności totalitarnego reżimu. Propagowanie jego twórczości byłoby po prostu karalne, więc nic o Schulzu nie było wiadomo. Wszelkie ślady po jego twórczości zostały metodycznie zniszczone, wymazane. Zresztą Schulz sam doświadczył tego, czym był sowiecki reżim. Kiedy pierwsi Sowieci przyszli do zachodniej Ukrainy, dla niego, Żyda, była to kwestia życia lub śmierci. A co możemy powiedzieć o niemieckich nazistach, którzy go zamordowali?

Dom Brunona Schulza w Drohobyczu

Profesor Mychajło Szałata (dziś już nieżyjący) był ukraińskim literaturoznawcą, badaczem twórczości Iwana Franki, który ukończył ukrainistykę w Drohobyckim Instytucie Pedagogicznym. Chociaż nie mieszkał w Drohobyczu, był człowiekiem o szerokich horyzontach, myśleniu i wizji, dzięki czemu rozumiał ludzi, którzy tu mieszkali i byli, jak mówił, „mostami do świata”. W 1965 roku opublikował dość dobrze skonstruowany artykuł o Brunonie Schulzu w gazecie swego instytutu. Nosił on tytuł „Pedagog radziecki”. I wie pani, co powiedzieli mu jego koledzy z ukrainistyki? „Gdzie ty się pchasz z tym Żydem?!”. To był kolejny powód, dla którego w tamtym czasie ludzie w Drohobyczu nic nie wiedzieli o Schulzu.

Ale teraz już wiedzą. Przede wszystkim dlatego, że festiwal w Drohobyczu ma już 20 lat. I dlatego, że istnieje tłumaczenie zbiorów Schulza autorstwa Jurija Andruchowycza (to też projekt festiwalowy). I dzięki wielu innym rzeczom.

Życie Schulza było dramatyczne. Zwłaszcza teraz, w czasach rosyjskiej inwazji, ten dramat jest bardzo dotkliwie uświadamiany. Bo choć całe swoje życie (50 lat) przeżył w Drohobyczu, mieszkał w pięciu państwach: Cesarstwie Austro-Węgierskim, Zachodnioukraińskiej Republice Ludowej, II Rzeczypospolitej, Ukrainie sowieckiej i III Rzeszy. Oczywiste jest, że dla niego, jako Żyda, życie w nazistowskich Niemczech było śmiertelnie niebezpieczne. Jednak pod rządami Sowietów było niewiele łatwiej. Istnieje historia o tym, jak Schulz został zmuszony do namalowania portretu Stalina, a także obrazu pt. „Wyzwolenie ludu Zachodniej Ukrainy”. Podobno władzom radzieckim ten drugi obraz się nie spodobał z powodu nadmiernego według nich użycia przez artystę kolorów niebieskiego i żółtego. Za to miał zostać oskarżony o ukraiński nacjonalizm i aresztowany.

Nie wiemy, czy była to prawda, ponieważ te historie dotrwały do naszych czasów we wspomnieniach Andrzeja Chciuka, ucznia gimnazjum Brunona Schulza. Z jednej strony nazywa on siebie antysemitą, ale z drugiej mówi: „Och, pamiętam, jaki Schulz był niesamowity!”. A potem pisze o nadmiernym używaniu przez Schulza niebieskich i żółtych kolorów, za co artysta rzekomo ucierpiał, i że Schulz cieszył się, że wrony zapaskudziły namalowany przez niego portret Stalina. Trudno jednak orzec, na ile te świadectwa są prawdziwe. Natalka Rymska przetłumaczyła dylogię Andrzeja Chciuka „Atlantyda” i "Ziemia księżycowa”, a wszystkie zawarte w niej opowieści rozchodzą się jak kręgi na wodzie. To są bardzo kontrowersyjne rzeczy.

Czy Schulz malował dla Sowietów? Tak, przynajmniej dla pierwszych Sowietów. Pracował jako nauczyciel w największym gimnazjum w Drohobyczu, głównej instytucji edukacyjnej miasta. Wiemy to na pewno, ponieważ są na to dowody archiwalne. Jest zapisane, że był nauczycielem rysunku i robót ręcznych w tym krótkim, ale bardzo surowym okresie rządów pierwszych bolszewików w mieście. W gimnazjum Schulz był jedynym odpowiedzialnym za artystyczną oprawę różnych wydarzeń.

W okresie II Rzeczypospolitej namalował Matkę Boską Częstochowską, bo była wtedy patronką gimnazjum

Namalował też króla Władysława Jagiełłę, różne tableau gimnazjalne z ozdobami też były robione przez Schulza, bo w szkole nie było innego nauczyciela rysunku.

Później niemieccy naziści urządzili kasyno w domu naprzeciwko Wydziału Filologii Uniwersytetu w Drohobyczu, w najpiękniejszym secesyjnym budynku w mieście, w którym mieszkał burmistrz Drohobycza. W kilku źródłach jest informacja, że w tym kasynie wisiał duży obraz olejny Schulza. Nie ustalimy już, czy naprawdę tak było.

Nie tworzyłabym jednak na podstawie tego jakiejś szczególnej narracji, która miałaby Schulza jakoś dodatkowo charakteryzować. To nie miałoby sensu, bo on nie potrzebuje więcej światła. To jest Schulz – i tyle.

Zostawił po sobie swoje grafiki, swoje malowidła ścienne i swoją literaturę

Na początku XXI wieku wybuchł straszny skandal wokół malowideł ściennych Brunona Schulza, zwanych również freskami. Z pomocą ówczesnych władz Drohobycza, które nie rozumiały wartości jego twórczości dla miasta, zostały one nielegalnie wywiezione do Izraela. Jak zakończyła się ta historia?

Tak, to było nielegalne. Ale stało się to nie tylko przy pomocy władz miasta. Nieżyjący już Dmytro Pawłyczko, który był wówczas ambasadorem Ukrainy w Polsce, w ogóle nie przywiązywał do tej sprawy wagi. Kiedy polscy dziennikarze poprosili go o komentarz, powiedział, że Schulz jest artystą żydowskim, więc tak musiało się stać. To był maj 2001 roku.

To nie były freski, bo Schulz nie władał taką techniką, to były malowidła ścienne. Ich istnienie odkrył nie niemiecki reżyser Benjamin Geissler [jak wielu uważa – red.], ale polski pisarz Jerzy Ficowski, którego nazywamy archeologiem Schulza. Długo szukał tych malowideł. Kiedyś Geissler przyszedł do Ficowskiego na konsultację, a ten powiedział mu, gdzie szukać. A potem w Drohobyczu zaczęli pracować Wojciech Chmurzyński, kustosz Muzeum Mickiewicza w Warszawie, i zawodowa konserwatorka Agnieszka Kijowska. Fragmenty, które Agnieszka odrestaurowała, zostały zabrane do Muzeum Yad Vashem przez Marka Shrabermana, byłego mieszkańca Lwowa, który został rezydentem Jerozolimy. Najbardziej żal ostatniego autoportretu Schulza.

W momencie gdy polscy dziennikarze zaczęli pisać o odkryciu nowych dzieł Schulza, gdy polscy konserwatorzy zaczęli robić wszystko, co możliwe, aby zachować te znaleziska, Ukraina musiała tylko uznać, że jest to zabytek kultury ukraińskiej. Czy to zależało od władz w Drohobyczu? Absolutnie nie!

Do wywózki doszło wtedy, kiedy Polacy nie byli już w stanie pracować nad tymi malowidłami, bo nie zdecydowano na szczeblu państwowym, jak to odkrycie traktować, a rysunki Schulza okazały się nikomu niepotrzebne

Grupa, która przyjechała z Yad Vashem, była świetnie we wszystkim zorientowana... Potem były protesty i oburzenie. Trudno uwierzyć, że tak szanowana instytucja, jak Yad Vashem, dopuściła się takiego barbarzyństwa – po prostu ukradli malowidła. Przez trzy dni wycinali je aż do cegieł – te fragmenty, które polscy konserwatorzy odkryli i odrestaurowali. Właściciele mieszkania, w którym znajdowały się malowidła, zostali poinformowani przez przedstawicieli Yad Vashem, że wrócą oni po resztę. Nie mogli wrócić, bo skandal, który wybuchł, zrobił się zbyt głośny.

Malowidło ścienne Brunona Schulza, fot: Michał Mutor/Agencja Wyborcza.pl

Szkoda, że Ukraina wtedy Schulza nie doceniła. Dopiero później prezydent Wiktor Juszczenko podpisał akt darowizny, w myśl którego wszystkie oryginały miały numery inwentarzowe Drohobyckiego Muzeum Krajoznawczego, a nasze muzeum przekazywało je do Yad Vashem na poziomie państwowym z możliwością prolongaty – czyli na zawsze.

Czy po 20 latach Yad Vashem ma zwrócić Ukrainie te malowidła?

Nie, chociaż jako renomowana instytucja powinni nam je zwrócić. Co prawda dali nam bardzo wysokiej jakości kopie – ale to kopie. Pozostałe trzy oryginalne fragmenty – przedstawiające kota, babcię i dzieci pod drzewem – których nie zdążyli zabrać, pozostały w Drohobyczu.

Może więcej ludzi zobaczy oryginały w Jerozolimie, niż zobaczyłoby w Drohobyczu, ale dla mnie to wciąż nie jest usprawiedliwienie dla barbarzyństwa i zbrodni. Bo to faktycznie była zbrodnia. Izraelscy muzealnicy bezprawnie zabrali obiekt, który powstał przed 1945 rokiem. Cała ta historia jest bardzo smutna. Była już przekręcana setki razy, ale prawda jest taka, że to kradzież.

Na czym polega geniusz Schulza jako pisarza i artysty?

To inspiracja płynąca z lektury prozy modernistycznej, takiej prozy, która jest metaforyczna na wskroś, takiej literatury, która staje się dla czytelnika zaproszeniem do współtworzenia, otwiera jakieś nowe horyzonty... Jego opowiadania są czytaniem-podróżą

Na przykład topografia Drohobycza jest w utworach Schulza obecna – ale i nieobecna. On nigdy nie wymienia nazwy miasta, które opisuje w dwóch zbiorach swych opowiadań [„Sklepy cynamonowe” i „Sanatorium pod Klepsydrą” – red.]. Niby to Drohobycz, ale jednocześnie miasto bezimienne. I wszystko, co w nim jest – ci wszyscy miejscy szaleńcy, wszystkie te parki, wszystkie te łopiany, wszystkie te czarne ptaki, które zawsze siedzą na dachu kościoła... Jeśli przyjedziesz do Drohobycza, zobaczysz to wszystko także teraz. Nic się nie zmieniło. Tylko geniusz potrafi tak pisać. Możesz zacząć czytać Schulza od dowolnej strony. Na tym polega geniusz jego literatury. Nie ma fabuły. I nie ma takiej potrzeby, bo wtedy to nie byłby modernizm.

Zamiast tego jego plastyczne dziedzictwo (w grafikach i rysunkach) pokazuje materialność życia. On sam twierdził, że materialność, cielesność życia jest opisana w jego rysunkach, w jego grafikach – podczas gdy w literaturze chodzi o istotę, sens, tajemnicę. I dobrze, że Schulz jest świadkiem tego cielesnego świata, bo rysuje siebie wszędzie, wszędzie jest obecny, jego obecność jest nawet zwielokrotniona, bo w jednym dziele pojawia się kilka autoportretów.

Co w Drohobyczu przypomina nam o Schulzu?

Duch Schulza (uśmiech). A jeśli mówimy o rzeczach materialnych, to dom. On i jego rodzina przeprowadzili się do domu siostry na Floriańskiej po bankructwie ojca, gdy utrzymanie domu na Rynku stało się zbyt drogie. Czasami organizujemy projekty artystyczne w pokoju, który kiedyś był pokojem Schulza. Na przykład podczas SchulzFestu w 2022 roku, Nikita Kadan pokazał wspaniały projekt, który był związany zarówno z Hostomlem, jak z opowiadaniem Schulza „Wiosna”.

Drohobycz, 1920

Innymi słowy, Schulz jest wciąż obecny. Kiedy pisał o gwiazdach, które czasami mogą mieć ciepłe światło – to co to oznacza? One płoną, topią się, niosą śmierć. Jak dziś rakiety [spadające na Ukrainę – red.]. Nikita Kadan zebrał w Hostomlu stopione przedmioty ze szkła i przywiózł je do Drohobycza. Podczas festiwalu w zaciemnionym pokoju Schulza na jednym z lightboxów pojawił się tekst z jego opowiadania „Wiosna” – o tym ciepłym świetle gwiazd. I to światło zdawało się padać na kwadratowy stół z tymi stopionymi przedmiotami. To bardzo poruszające... Cały Schulz.

Jest też Muzeum Pokój Brunona Schulza, które mój nieżyjący już mąż Igor i ja stworzyliśmy w 2003 roku. Znajduje się ono w budynku dawnego gimnazjum, w którym Schulz się uczył, a potem pracował. Ten pokój to był jego profesorski gabinet, gabinet nauczyciela rysunku – w tamtych czasach w gimnazjach zwracano się do nauczycieli: „panie profesorze” i „pani profesor”. Zapraszamy do odwiedzenia nas, gdy będziecie w Drohobyczu! Obok tego pokoju, za ścianą, było duże pomieszczenie – warsztat. Schulz uczył w nim chłopców obróbki drewna, szkła, metalu, tektury.

Mało kto wie, że z jednej strony ta praca nauczycielska była dla niego bardzo uciążliwa, bo pochłaniała dużo czasu, nerwów (są na to dowody w listach). A z drugiej strony on to wszystko kochał, miał twórcze podejście

Nazwalibyśmy go innowacyjnym nauczycielem. Nigdy nikomu nie dał z rysunku oceny dostatecznej, tylko dobrą albo bardzo dobrą. Uważał bowiem, że jeśli dziecko nie umie rysować, to nie jest to jego winą – po prostu natura nie obdarzyła go tą umiejętnością. Natomiast tych, którzy rysować potrafili, którzy mieli talent, zapraszał do siebie na filozoficzne rozmowy. Uczył też propedeutyki filozofii i (w zastępstwie) matematyki. Był człowiekiem o szerokiej wiedzy i głębokim, refleksyjnym myśleniu.

Muzeum Pokój Brunona Schulza nie jest tradycyjnym muzeum z tradycyjnymi eksponatami. Mówię, że to muzeum idei i muzeum recepcji. Chodzi o to, że jest to miejsce autentyczne.

Od początku XXI wieku organizujemy „Drugą Jesień” (jesienne spotkania w listopadzie, w rocznicę śmierci Schulza) i duży Festiwal Brunona Schulza, tygodniową imprezę w cyklu dwuletnim.

Co jeszcze? Jeden z budynków lokalnego muzeum historycznego to Pałac Sztuki. Profesor Władysław Panas, dziś już nieżyjący, który studiował Schulza pod bardzo interesującym kątem kabały i symboliki kabalistycznej, odkrył, że Bruno Schulz pisał o tym domu, Willi Bianki, w swojej „Wiośnie”. Tak więc ta willa jest również obiektem Schulza. Są w niej trzy oryginalne fragmenty fresków. I są tu wspomniane kopie z Yad Vashem.

Są także ulice i domy, które widział, miejsca, w których uczył się i uczył.

W Drohobyczu jest dużo Schulza, ale tyle go znajdziesz, ile zechcesz

Jest też miejsce, w którym Schulz się urodził i miejsce, gdzie został zamordowany. Co roku organizujemy w tym drugim spotkanie ekumeniczne, wspólną modlitwę. I jest cmentarz, na którym pochowane są wszystkie ofiary pamiętnego krwawego czwartku 19 listopada 1942 roku – między innymi Bruno Schulz .

Ten geniusz nie ma własnego grobu w Drohobyczu, ale Drohobycz pozostanie jego krainą wybraną.

Bruno Schulz, pisarz i artysta. Zdjęcie: Danuta B. Łomaczewska/East News

A czy jest w Drohobyczu ulica imienia Brunona Schulza?

Tak, jest taka ulica. Mała, ślepa, prowadząca donikąd uliczka. To bardzo schulzowskie. To uliczka biegnąca do gimnazjum im. Bohdana Łepkiego. Działają przy niej jakieś firmy, instytucje, jest nawet restauracja.

A zawdzięczamy to Marii Galas, rodowitej Polce z Drohobycza. Zrobiła wiele, by przywrócić język polski, polską kulturę, odbudować kościół katolicki w Drohobyczu, w 1988 roku zorganizowała tu Towarzystwo Kultury Polskiej. A kiedy przyszła niepodległość, była deputowaną pierwszej kadencji rady miejskiej. Potem, na początku lat 90., to ona stwierdziła, że Schulz jest wizytówką Drohobycza, więc powinien mieć w Drohobyczu ulicę jemu poświęconą. Do Marii Galas należy również inicjatywa zamontowania pierwszej tablicy pamiątkowej na domu przy dawnej ulicy Floriańskiej, domu siostry Schulza, w którym mieszkał do czasu wysiedlenia do getta.

Jest też tablica wmurowana w chodnik w miejscu, w którym zginął. Po konsultacjach z badaczami Schulza uznaliśmy, że na tej tablicy będzie napisane: „Wielki artysta Drohobyczanin Bruno Schulz”.

I niech to będzie jego tożsamością, a nie to, czy był Polakiem, Żydem czy Ukraińcem – to po prostu nie jest konieczne

Był i pozostaje artystą ponad wszelkimi granicami, podziałami.

Często zauważam, jak duży wpływ na Ukraińców ma dekomunizacja ulic. Sama wielokrotnie byłam świadkiem, jak Ukraińcy jadący w transporcie publicznym lub idąc pieszo na widok nowej nazwy ulicy natychmiast zaczynają googlować, kim była ta osoba, czym się zajmowała…

Tak, ma pani rację. Nazwy ulic odgrywają również rolę edukacyjną. Nigdy tak naprawdę nie myślałam, że to, co robię wokół postaci Schulza, ma wymiar edukacyjny. W końcu chcę, żeby więcej Ukraińców wiedziało, że był polski pisarz, który kształtował się jako talent, jako geniusz na ukraińskiej ziemi – w całej jej wielokulturowości, że należał do Drohobycza, a zatem reprezentuje również kulturę ukraińską.

Willa Bianki została opisana w opowiadaniu Brunona Schulza „Wiosna”. Obecnie można w niej obejrzeć niektóre z jego malowideł ściennych. fot: Tomasz Wierzejski/FOTONOVA

Na ile literatury ukraińska i polska są do siebie podobne?

Istnieją pewne toposy, archetypy, na których buduje się i rozwija kultura, a w szczególności literatura, czyli sztuka słowa. Powiedziałabym, że te literatury są bardzo podobne! Bo mamy podobne niebo, podobny klimat, podobne rośliny, podobne zwierzęta. I wszystko zaczyna się od ustnej sztuki ludowej, więc ta sztuka naszych krajów jest podobna. Potem jest trochę inaczej, bo my historycznie od średniowiecza należymy do obrządku wschodniego, a Polacy to Watykan i katolicyzm. Więc tutaj zaczynają się różnice, bo literatura, począwszy od średniowiecza, jest ściśle związana z chrześcijaństwem.

Łączy nas, jak mówię moim studentom, gen wroga. A tym wspólnym wrogiem jest Rosja i Rosjanie

Polski nie było na mapie świata przez 123 lata. Przez kogo? Przez Rosjan. Klęska powstania listopadowego na początku XIX wieku, klęska powstania styczniowego w połowie XIX wieku, niepodległość w 1918 roku. To, że Prusy i Austro-Węgry były wśród kolonizatorów Polski, stało się za namową Rosji. Potem Polska była faktycznie niepodległa przez bardzo krótki czas, od 1918 do 1939 roku. Później wybuchła II wojna światowa, a po wojnie znów nie było Polski, tylko PRL, czyli blok sowiecki. W przeciwieństwie do nas, Polska nie była częścią Związku Radzieckiego, choć tak naprawdę to było to samo: ten sam reżim, to samo KGB, te same prześladowania każdego, kto myśli inaczej, pisze inaczej. Dlatego jesteśmy sobie najbliżsi. Zarówno literatura ukraińska, jak polska, były literaturami oporu: Adam Mickiewicz – Taras Szewczenko, Czesław Miłosz – Jewhen Małaniuk czy Wasyl Stus. To literatura, która przez długi czas starała się być energią wolności.

Wielu wybitnych polskich pisarzy urodziło się na ziemiach, które są obecnie ukraińskie, a zatem są związani z Ukrainą

To Stanisław Vincenz z Kołomyi, Stanisław Lem i Zbigniew Herbert ze Lwowa, Bruno Schulz i Kazimierz Wierzyński z Drohobycza. Jest też Debora Vogel, która pochodziła ze Lwowa i była Żydówką – bardzo ciekawa awangardowa pisarka. Znała zresztą Brunona Schulza i korespondowała z nim; łączyła ich taka wczesna miłość. Być może źródłem niektórych opowiadań Schulza była jego korespondencja z Deborą.

Czy my, Ukraińcy, powinniśmy znać nazwiska tych pisarzy? Czy powinniśmy studiować ich twórczość. Czy powinni się znaleźć w programie nauczania literatury obcej?

Zdecydowanie tak! Na przykład Franz Kafka, który od dawna znajduje się w tym programie, nie może być studiowany bez Brunona Schulza, ponieważ Schulz jest głębszy. Jeśli Joyce jest nauczany w szkole średniej, jeśli Marcel Proust jest nauczany, to Schulz musi być nauczany. Joseph Roth, skoro już jesteśmy przy tym temacie, również powinien być nauczany.

Nie wiem natomiast, co zrobić z rosyjskimi pisarzami, takimi jak Achmatowa i Mandelsztam, którzy również byli związani z Ukrainą. Na razie zostawiłabym wszystkich rosyjskojęzycznych w spokoju. A potem zobaczymy

Jeśli w naszym szkolnym programie nauczania literatury znajdzie się miejsce dla polskich pisarzy, którzy urodzili się na terytorium współczesnej Ukrainy, to czy nie pojawią się oskarżenia o niższość Ukrainy wobec Polski?

Nie, nie, nie. Nie sądzę. Dlaczego? Dlatego, że chcemy pokazywać tych twórców, którzy współtworzą naszą kulturę. Chcemy pokazać Rotha, który pisał i mówił po niemiecku, chcemy pokazać Vincenza i jego „Na wysokiej połoninie”, chcemy pokazać Schulza, czyli tych, którzy należą również do kultury ukraińskiej, niezależnie od tego, w jakim języku pisali. Bo urodzili się na tej ziemi, byli wpisani w kontekst tej kultury. I to jest wręcz misja promowania tych, którzy współtworzyli kulturę ukraińską, kulturę naszego miejsca, naszego terytorium, naszego miasta, naszego regionu, naszego kraju.

Dlatego to nie jest ukłon w stronę Polaków, że „wy nam pomagacie, więc my włączymy do programu szkolnego waszych pisarzy, którzy pochodzą z naszego terytorium”. Przecież Mickiewicz zawsze tam był, Słowacki zawsze tam był. To są polscy klasycy.

No items found.

Prezenterka telewizyjna, dziennikarka, scenarzystka, felietonistka. Studiowała dziennikarstwo na Lwowskim Uniwersytecie Narodowym im. Iwana Franki. Była specjalną korespondentką krajowych kanałów telewizyjnych, w tym korespondentką kanału Inter TV w Warszawie. Pracowała jako prezenterka w kanałach informacyjnych TV Channel 24, Pryamyi i Ukraine 24. Podczas inwazji na pełną skalę dołączyła do zespołu kanału Espresso TV, gdzie prowadziła maraton informacyjny poświęcony wojnie Rosji z Ukrainą. Również w czasie pełnej inwazji zaczęła komentować wydarzenia w Ukrainie w polskich stacjach telewizyjnych i radiowych. Jest współpracowniczką Gazety Wyborczej i Wysokich Obcasów. Jest współautorką scenariusza filmu dokumentalnego "Kvitka Tsysyk Kvitka. Głos w jednym egzemplarzu" (2013), który zdobył kilka nagród, a także scenariusza do projektu dokumentalnego "10 dni niepodległości" (2021). Była głosem programu Ukraine Speaks (ukraiński kanał telewizyjny), a jako wolontariuszka projektu Talking Books czyta książki z programu szkolnego dla dzieci niedowidzących. W ramach projektu żony prezydenta Ukrainy Oleny Zelenskiej, mającego na celu wprowadzenie ukraińskojęzycznych audioprzewodników, jej głos można usłyszeć w audioprzewodniku po zamku w Edynburgu.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Chrystyna Beniuk

Na festiwalu muzyki klasycznej w Mielcu, na którym dwoje wybitnych ukraińskich pianistów miało uczestniczyć w koncercie charytatywnym, Chrystyna Beniuk musiała zagrać Schumanna sama. Bo Witalij Dworowyj, jej partner fortepianowy, nie mógł opuścić kraju.

Polacy przyjęli mnie ciepło, z empatią

– Kilka dni przed naszym wrześniowym koncertem zmienił się minister kultury Ukrainy. Nie mieliśmy już czasu na ponowne przygotowanie wniosków o pozwolenie na wyjazd za granicę – mówi Chrystyna Beniuk. – Wydzwanialiśmy, gdzie się dało, wyjaśniając, że musimy wziąć udział w ważnym festiwalu. Ale nasze dokumenty zaginęły w biurach ministerstwa.

To był szok. Za każdym razem, gdy wyjeżdżamy na występy za granicę, mentalnie przygotowujemy się na niespodzianki. Ale tym razem z jakiegoś powodu byliśmy spokojni. Świadomość, że będę musiała sama zagrać utwór skomponowany dla dwóch pianistów, dotarła do mnie dopiero w przeddzień koncertu.

Zdałam sobie sprawę, że muszę naprędce zmienić program występu. Byłam bardzo zestresowana, bo to miał być koncert poświęcony Robertowi Schumannowi: Witalij miał zagrać jego „Etiudy Symfoniczne”, a ja „Kreislerianę”. Mieliśmy też wykonać razem Brahmsowskie „Wariacje na temat Schumana” – utwór na cztery ręce. W jeden wieczór musiałam ułożyć program solowego koncertu, który trwałby co najmniej godzinę. Ostatecznie zagrałam tylko swój program, do którego dodałam Haydna i ukraińskiego kompozytora Walentyna Silwestrowa.

Na szczęście polska publiczność przyjęła mój występ niesamowicie ciepło i z empatią. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam w Polsce czegoś takiego.

Chrystyna Beniuk podczas festiwalu w Mielcu, wrzesień 2024 r.
W każdym z naszych występów za granicą uwzględniamy utwory ukraińskich kompozytorów, od Łysenki do Skoryka

Rok temu na festiwalu Beskidy bez Granic zagraliśmy sonatę Wiktora Kosenki – i wygraliśmy. Później z muzyką Kosenki zdobyliśmy drugą nagrodę na konkursie pianistycznym w Rzymie. Ludziom to się podoba.

Poprzez muzykę Witalij i ja staramy się pokazać dramat wojny w Ukrainie. Chcemy, by świat to usłyszał i poczuł. Teraz gramy dużo ukraińskiej muzyki za granicą. Między koncertami publiczność pyta: „Gracie z takim tragizmem, bo słyszeliście wybuchy? Bo jesteście na wojnie?”. Z jednej strony chciałabym odpowiedzieć, że tak, wojna mnie dotknęła. Ale z drugiej – że przecież taka jest nasza ukraińska muzyka.

Kiedy gramy, wyobrażamy sobie Buczę, Mariupol

Dla polskiej publiczności graliśmy już Kosenkę, Barwińskiego i Silwestrowa. Wiktor Kosenko był romantycznym ukraińskim kompozytorem i pianistą, który spędził dzieciństwo w Warszawie, a większość życia w Żytomierzu. Żył w czasach kiedy najlepszym sposobem na rozwinięcie własnego talentu była przeprowadzka do Moskwy [Moskwa ściągała wtedy do siebie utalentowanych ludzi z Ukrainy, a ich dzieła przedstawiała potem jako rosyjskie. Kiedy powstała Moskiewska Akademia Muzyczna, Rosjanie wywieźli z Ukrainy najbardziej utalentowanych muzyków i zrobili z nich nauczycieli. Dlatego to w ukraińskiej szkole kształciły się kolejne pokolenia muzyków – red.]. Wiktor Kosenko skomponował sonaty, które muzycznie są podobne do dzieł Rachmaninowa. Ale to nie jest Rachmaninow, to współczesna muzyka ukraińska.

Z kolei Wasyl Barwiński studiował i pracował w Pradze, lecz wrócił do Ukrainy i tu rozwijał swą muzykę – dopóki w 1948 roku nie został aresztowany przez władze radzieckie. Zniszczono wszystkie rękopisy jego utworów. Kiedy wrócił z 10-letniego zesłania, resztę życia poświęcił na odtworzenie tych utworów z pamięci.

Jego muzyka jest nowoczesna, chłodna. To galicyjska secesja, początek moderny. We Lwowie gra się ją od dawna, w Kijowie – dopiero się zaczyna.

Zagrałam też, w Polsce po raz pierwszy, Walentina Silwestrowa. Bardzo chciałam to zrobić, ponieważ niewiele osób za granicą go zna. Oczywiście mogę grać dla Polaków Chopina, ale myślę, że ważniejsze jest zapoznanie publiczności z kulturą i muzyką, której nie słyszeli. Muzyką, która kiedyś była uważana za gorszą.

Chrystyna Beniuk i Witalij Dworowyj

Witalij i ja planujemy również zagrać w Europie III Symfonię Borysa Latoszynskiego. Została napisana pod wpływem doświadczeń kompozytora z czasów II wojny światowej. Opatrzył ją mottem: „Pokój zwycięży wojnę”, chcąc zaznaczyć, że przekazuje doświadczenie wojny jako tragedii jednostki i ludzkości.

Symfonia składa się z 4 części: pierwsza to niemiecka ofensywa, druga – bombardowanie Warszawy, trzecia – bitwy, a czwarta to zwycięstwo. Kiedy gramy tę muzykę teraz, wyobrażamy sobie Ukrainę, Buczę, Mariupol...

Gdy wybuchła obecna wojna, kompozytor Hlib Faryniuk uznał, że musi posłuchać tej symfonii i napisać partie dla czterech pianistów na dwa fortepiany. Znalazłam jeszcze dwóch pianistów i rozpoczęliśmy próby. 5 października 2022 roku daliśmy światową premierę na Międzynarodowym Festiwalu „Kontrasty” we Lwowie. Potem, w rocznicę inwazji, zagraliśmy ten utwór w Filharmonii Narodowej Ukrainy w Kijowie. To był ważny moment w historii muzyki ukraińskiej, bo dzięki temu koncertowi pianiści w Austrii zainteresowali się symfonią. Wysłaliśmy im nuty – i też ją wykonali.

Za granicą chcę spać, nie słysząc alarmów

Jaryna Matwijiw: Czy trudno dawać koncerty w Europie po tym, co Pani przeszła w Ukrainie?

Chrystyna Beniuk: Pierwszą rzeczą, o której myślę, kiedy wyjeżdżam za granicę, jest to, że będę mogła spać spokojnie, nie słysząc syren alarmów. Że to będzie dla mnie taka mała oaza równowagi psychicznej. Wtedy nawet to, że pociąg w Niemczech spóźnia się pięć godzin, przez co sypią się terminy moich koncertów – staje się błahostką. Bo to nic w porównaniu z tym, czego mogę doświadczyć we Lwowie.

Z drugiej strony, za granicą moje reakcje na wiadomości docierające z Ukrainy są coraz gorsze. Bo nie będąc w centrum wydarzeń, martwię się o innych.

Po zmasowanym ostrzale bardzo trudno się pozbierać. Wiesz, że to ruletka, że po prostu miałaś dziś szczęście

I musisz jeszcze bardziej skoncentrować się na jakiejś pracy, żeby to się wreszcie skończyło.

Witalij Dworowyj mieszka w pobliżu głównego dworca kolejowego. Ten rejon Lwowa jest uważany za niebezpieczny. Dlatego podczas alarmów zawsze schodzi do schronu. Czasami alarm rozlega się w nocy. Patrzymy wtedy, co leci, a jeśli to MIG, to jeszcze przez chwilę śpimy, a potem budzimy się i idziemy do schronu. W nocy tuż przed zmasowanym atakiem na Lwów Witalijowi śniło się, że matka czeka na niego pod drzwiami. Poczuł, że musi natychmiast wstać i iść do schronu. Jakieś 15 minut później usłyszał potężną eksplozję i wszystko w piwnicy się zatrzęsło. Mieszka po prawej stronie stacji, a rakieta uderzyła z lewej. Matka go ostrzegła.

Jak żyje artystyczny Lwów podczas nalotów?

Podczas alarmów przeciwlotniczych w Operze Lwowskiej koncerty są przerywane i wszyscy schodzą do schronu. Jeśli alarm trwa krócej niż 40 minut, spektakl jest wznawiany. Jeśli dłużej, możesz dostać bilet na inny dzień. W filharmonii i sali organowej [Lwowska Filharmonia Obwodowa i Lwowska Sala Muzyki Organowej – red.] koncerty nie odbywają się tak często. Podczas nalotów ludzie wychodzą z sal koncertowych i czekają na korytarzach.

W Polsce po koncertach często rozmawiam z publicznością po polsku. Czasami ludzie pytają mnie, dlaczego jeszcze nie wyjechałem z Ukrainy. A ja im odpowiadam, że Lwów jest wspaniały i gdy tylko wojna się skończy, a lotnisko zacznie działać, będziemy do siebie latać i się odwiedzać. Zawsze będę wracała do Lwowa, bo to magnetyczne miasto. Nie da się go opuścić na długo.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

20
хв

Nasza muzyka pokazuje światu dramat wojny

Jaryna Matwijiw

Festiwal od dawna już wydarzeniem, na które mieszkańcy Lublina czekają z niecierpliwością. Organizatorem od początku jest Fundacja Kultury Duchowej Pogranicza. Program zmienia się co roku – Ukraina przechodzi przecież gwałtowne przemiany, odpowiada na coraz to nowe wyzwania i walczy o swą niepodległość. Wszystko to ma wpływ na życie kulturalne kraju, które warto zaprezentować w Polsce.

W 2023 roku do współorganizatorów imprezy dołączyła ukraińska organizacja pozarządowa „Efekt Dziecka”. Nowe pola zainteresowań obejmują urbanistykę i architekturę oraz dyplomację kulturalną dzieci.

Program tegorocznego festiwalu jest bardzo bogaty

Program XVII festiwalu jest bogaty i pełen nowości. Tradycyjnie w jego pierwszych dniach odbędzie się konkurs wiedzy o Ukrainie „Ukraina terra(in)cognita”, który narodził się 15 lat temu z inicjatywy Iwony Kryczki (nauczycielki geografii w 29. Liceum Ogólnokształcącym w Lublinie) i Nadii Gergało (wykładowczyni Centrum Europy Wschodniej UMCS), by wspierać zainteresowanie nauką języka i poznawanie kultury ukraińskiej przez dzieci w Polsce. Do konkursu przystępują zarówno Polacy, jak Ukraińcy z całej Lubelszczyzny, którzy chcą poznać Ukrainę, jej historię, przeszłość i teraźniejszość. Szczególną uwagę zwraca się na ważne aspekty współpracy polsko-ukraińskiej. W tym roku uczestnicy wydarzenia, uczniowie szkół i liceów z całej Lubelszczyzny, będą nie tylko rywalizować o mistrzostwo w ukrainoznawstwie, ale także podczas specjalnie przygotowanej lekcji mistrzowskiej zdobędą dodatkową wiedzę na temat historii ukraińskiej architektury.

9 października goście festiwalu zobaczą wernisaż prac uczestników konkursu fotograficznego „Miasto-DOM”. Format powstał w 2023 roku jako odpowiedź na destrukcyjne działania rosyjskich najeźdźców w ukraińskich miastach – niszczenie infrastruktury i domów Ukraińców. Dla organizatorów ważne jest również podkreślenie roli Lublina jako miasta, które w czasie wojny stało się tymczasowym domem dla dziesiątek tysięcy Ukraińców. Podczas konkursu fotograficznego uczestnicy proszeni są o poszukiwanie miejsc w Lublinie, które mogą przypominać im o ich rodzinnych zakątkach.

Ukraińscy uczniowie biorą udział w każdym kolejnym festiwalu

10 października można nazwać dniem miejskim festiwalu. Odbędą się wtedy warsztaty dla lubelskich uczniów, prowadzone przez Margaritę Didiczenko, architektkę i kierowniczkę projektu w sekcji „Edukacja i budowanie potencjału” koalicji miejskiej Ro3kvit, oraz Annę Łodyginę, dziennikarkę, badaczkę i autorkę projektu „Back to the roots”, poświęconego kulturze ukraińskiej. Organizatorzy wydarzenia zapraszają również do udziału w panelu dyskusyjnym pt. „Na czasie: miasta UA”, który w tym roku poświęcony będzie rozwojowi kultury miejskiej w Ukrainie, a także wyzwaniom stojącym przed mieszkańcami w czasie wojny.

11 października organizatorzy zapraszają na specjalny wieczór muzyczny „VIBEUA: dźwięki Ukrainy”, podczas którego będzie można usłyszeć utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów. Na bandurze zagra Zoriana Bilowus, a śpiewać będzie wokalistka Łesia BoIko. Bo muzyka to kolejny sposób na lepsze zrozumienie ukraińskiej kultury i mentalności. Nie trzeba znać języka, by poczuć ukraińskie emocje i nastrój.

12 października festiwal powita długo oczekiwanego gościa. W ramach trasy charytatywnej żołnierz, dziennikarz i poeta Pawło Wyszebaba da w Lublinie koncert muzyczno-poetycki. Wiersze Pawła zostały przetłumaczone na polski. Podczas koncertu będzie je recytował w języku ukraińskim, a polskie tłumaczenie będzie dostępne na ekranie.

Więcej szczegółowych informacji na temat każdego wydarzenia można znaleźć tutaj.

Zdjęcia pochodzą organizatorów festiwalu

Materiał partnerski przygotowany przez Annę Olchową i Oksanę Basarab

20
хв

Ukraina w sercu Lublina: miasto szykuje się na festiwal

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Malta Festival 2024: kobiety, Ukraina, wojna. For love!

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress