Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими
"Na pożegnanie przytuliłam się do drzewa. Obiecałam, że wrócę"
Od ośmiu lat nagrywam historie ludzi, których życie zostało zniszczone przez wojnę rosyjsko-ukraińską jako dziennikarka National Public Broadcasting Company w Mikołajowie. Od 2014 roku, kiedy to miała miejsce okupacja Krymu i rozpoczęły się walki na wschodzie Ukrainy, bohaterami i bohaterkami moich programów telewizyjnych, i radiowych, opowiadań, reportaży, artykułów i esejów byli ukraińscy żołnierze, wolontariusze, osoby wewnętrznie przesiedlone i uchodźcy.
Nowy etap wielkiej wojny przyniósł jeszcze więcej śmierci i całkowitego zniszczenia w moim życiu. W wieku 39 lat zostałam wdową po poległym żołnierzu i uchodźczynią. Wraz z dwójką dzieci - sześciomiesięczną córką i jedenastoletnim synem - znalazłam się sama w obcym kraju, bez krewnych, przyjaciół i znajomych. Teraz jestem zmuszona do napisania własnej historii uchodźczyni, aby opowiedzieć o rosyjskich zbrodniach wojennych.
Bitwy o Południe
24 lutego 2022 roku pierwsze rosyjskie rakiety spadły półtora kilometra od mojego domu - na duże lotnisko wojskowe. 299 Brygada zdołała wzbić w powietrze wszystkie swoje samoloty przed rozpoczęciem ataku powietrznego i uratować je. Po atakach rakietowych i bombowych lotnisko było kilkakrotnie szturmowane przez kolumny wojsk okupacyjnych. Wieczorem 25 lutego Rosjanie przybyli z Chersonia do naszej wioski, która znajduje się 4 kilometry od Mikołajowa. Nie mogliśmy uwierzyć, że to nasza nowa rzeczywistość. Ale po deszczu czołgi wroga ugrzęzły na polu między moim domem a lotniskiem. Sześciu pojazdom udało się przedrzeć w stronę jednostki wojskowej. Zostały ostrzelane przez żołnierzy Brygady Lotnictwa Taktycznego generała porucznika Wasyla Nikiforowa pod dowództwem pułkownika Serhija Samojłowa. Pomagali im żołnierze Gwardii Narodowej. Po napotkaniu oporu Rosjanie uciekli. Część z nich nie znała drogi powrotnej i ukryła się w lesie, gdzie zbieraliśmy grzyby.
4 marca wrócili. Około południa nad lotniskiem zaczął latać wrogi dron, a rosyjskie transportery opancerzone ponownie przejechały ulicami naszej wioski. Około 400 Rosjan weszło na lotnisko. Rozpoczęły się walki. Nasi żołnierze pozwolili im podejść bliżej, ponieważ mieli tylko broń krótką. Rosjanie byli 200 metrów od kwatery głównej. Wtedy obrońcy lotniska zaczęli ich ostrzeliwać z artylerii. Rosjanie wycofali się.
Rok po bitwie dowódca Brygady Lotnictwa Taktycznego generała lejtnanta Wasyla Nikiforowa, Serhij Samojłow, powiedział w wywiadzie, że było to fatalne zwycięstwo. Broniąc lotniska, nasi żołnierze otwarli dla Rosjan Mikołajów.
Ewakuacja. Przytuliłam drzewa na pożegnanie
Wszystkim mieszkańcom Szewczenkowa, naszej wioski, zalecono ewakuację, ponieważ obszar ten stał się jednym z epicentrów walk o Mikołajów. Ludzie, którzy z różnych powodów musieli tu pozostać, żyli w ogniu krzyżowym. Nie mieli wody, elektryczności, gazu ani lekarstw. Sami gasili pożary po ostrzałach, karmili i leczyli koty, i psy sąsiadów.
Jakże nie do zniesienia było dla mnie pożegnanie ze wszystkim, co kocham... Ale nie miałam wyboru.
Przytuliłam nasze drzewa: wiśnie i czereśnie, jabłonie i grusze, śliwy i morele, które zasadziliśmy z mężem wiosną 2014 roku, kiedy zaczęła się wojna, a on został po raz pierwszy zmobilizowany. Powiedziałam do naszego domu, który sami zbudowaliśmy w 2013 roku: "Bardzo Cię kochamy, ale musimy wyjechać. Przykro nam. Trzymaj się i do zobaczenia wkrótce!". Pojechałam z dziećmi do wioski położonej 100 kilometrów na północ od Mikołajowa, niedaleko miasta Wozniesieńsk. Podróż zajęła nam dziewięć godzin. Na drodze panował duży ruch. Ludzie uciekali z obwodu chersońskiego.
Mieliśmy nadzieję, że będzie tu bezpieczniej. Ale kilka dni później kolumny wojsk rosyjskich przybyły do Wozniesieńska. Zaczęli ostrzeliwać miasto z ciężkiej artylerii. Doszło do krwawych bitew. Rakiety leciały na jednostkę wojskową, która znajdowała się kilka kilometrów od domu, w którym wtedy byliśmy. Przeczytałam wiadomość: celem wrogich wojsk było zdobycie Południowoukraińskiej Elektrowni Jądrowej, 30 kilometrów od Wozniesieńska. Kiedy na początku marca okupanci zajęli największą elektrownię jądrową w Europie, Zaporoską Elektrownię Jądrową, bardzo się bałam, że takie same walki rozpoczną się o naszą Elektrownię. Zaczęłam więc szukać możliwości przeniesienia się z dziećmi bliżej zachodniej granicy. Ale most w kierunku Mikołajowa został już wysadzony. Niemożliwe było również dotarcie pociągiem do Odessy, ponieważ most kolejowy również został zniszczony. Przypadkowo znalazłam ludzi w grupie na Facebooku, którzy zgodzili się zabrać nas pociągiem ewakuacyjnym do Odessy. Podróż samochodem była niebezpieczna: drogi były ostrzeliwane, a niektóre odcinki zaminowane. Mimo to wyruszyliśmy o świcie. Pojechaliśmy w nieznane.
Pociąg Odessa - Lwów
Odessa przywitała nas zimnym morskim wiatrem i deszczem. Przez 17 godzin staliśmy w kolejce do pociągu ewakuacyjnego do Lwowa. Dworzec był przepełniony. Znalazłam kawałek wolnego miejsca pod ścianą i w końcu mogliśmy usiąść na podłodze. Obok nas siedzieli mężczyźni odprowadzający swoje żony i dzieci. Od czasu do czasu spoglądali w naszą stronę i nerwowo pytali: "Jak możesz jechać gdziekolwiek z tak małym dzieckiem?".
Zdałam sobie sprawę, że jest mało prawdopodobne, aby wszyscy zmieścili się w pociągu. Nie wiedzieliśmy, czy przyjedzie jutro, a nie mieliśmy gdzie spędzić nocy. Nie było też możliwości powrotu. Zadzwoniłam na policję i opowiedziałam o naszej sytuacji. Oddzwonił przedstawiciel służby ochrony dworca kolejowego i powiedział, że może pomóc, ponieważ mój mąż, ojciec dzieci, bronił południowego kierunku jako żołnierz Ukraińskich Sił Zbrojnych. Zaprowadził nas do grupy ludzi, którzy czekali na pociąg nie na zewnątrz, jak my, ale w oddzielnym pomieszczeniu na stacji. Kiedy pociąg przyjechał, powiedziano nam, że nasza grupa może wejść do jednego z czterech pierwszych wagonów. Ale zdenerwowani i zmęczeni ludzie na peronie nie chcieli nas wpuścić. Po raz kolejny ochroniarz pomógł nam, eskortując.
Weszliśmy do wagonu jako ostatni. Konduktor powiedział, że możemy wejść do każdego przedziału, w którym jest mniej niż sześć osób. Ale nie chciano nas wpuścić: nikt nie chciał podróżować z małym dzieckiem.
Musieliśmy zostawić nasze rzeczy na stacji. Zabraliśmy tylko plecak z jedzeniem i lekarstwami. Przede wszystkim było mi przykro zostawić strój do taekwondo mojego syna. Ale on mnie pocieszał: "Nie martw się. Straciliśmy tak wiele, ten dobok to drobiazg". Potem konduktor powiedział, że pociąg nie odjedzie, dopóki nie znajdzie się dla nas miejsce. Około 2 nad ranem w końcu wyruszyliśmy do Lwowa. Mówiąca po rosyjsku kobieta z Mikołajowa z trójką prawie dorosłych dzieci podróżowała z nami w przedziale w ramach programu Czerwonego Krzyża do Niemiec. Jej mąż tam pracuje i mają już darmowe mieszkanie. Wyjaśniła, dlaczego początkowo nie chciała nas wpuścić do przedziału: "Bo Czerwony Krzyż obiecywał komfortową podróż. I zasłużyliśmy na to, jesteśmy z Mikołajowa. Przeżyliśmy tak wiele stresów"
Lwowscy ochotnicy: wszystko dla zwycięstwa
Do Lwowa dotarliśmy w 12 godzin. Dworzec był tak samo zatłoczony jak w Odessie. Nie wiedziałam, co robić dalej. Chciałam kupić bilety autobusowe do polskiej granicy. Ale nie było. Musiałam napisać do Ksenii Klym, dziennikarki, wolontariuszki i matki Marko Klyma, żołnierza. Na początku marca Marko bronił obwodu mikołajowskiego przed rosyjskimi najeźdźcami, w tym miasta Wozniesieńks, z którego wyruszyliśmy do Lwowa. Ksenia natychmiast przyjechała na dworzec kolejowy i zaprosiła nas na noc do siebie, żeby zmęczone długą podróżą dzieci mogły wypocząć.
Następnego dnia wolontariuszka ze Lwowa, Krystyna Brukal, pomogła nam wsiąść do autobusu ewakuacyjnego do Warszawy. Najpierw dotarliśmy do miejsca, w którym Krystyna i jej koledzy zorganizowali schronienie dla osób, które chciały wyjechać do Polski. Christina dała nam ciepłe ubrania, abyśmy nie zamarzli w nocy w kolejce na granicy. Dała nam też pieluchy, jedzenie dla dzieci i nowy plecak. Kiedy autobus przyjechał wieczorem, prawie wszyscy wolontariusze przyszli zobaczyć mnie i dzieci.
To było bardzo wzruszające: w tym krótkim czasie obcy ludzie we Lwowie dali nam tyle miłości, że wydawało się, jakbyśmy mieszkali razem przez całe życie. Byli z nami do ostatniej chwili naszego pobytu na ojczystej ziemi. Wszyscy płakali.
Tego samego wieczoru Ksenia, wraz z innymi mieszkańcami Lwowa, zawiozła pomoc humanitarną żołnierzom w obwodzie mikołajowskim, gdzie toczyły się piekielne walki.
Strata
Mój mąż Rusłan Khoda, poszedł pierwszego dnia do biura rekrutacji wojskowej. Pięć miesięcy później, 4 sierpnia 2022 r., zginął w akcji podczas rosyjskiego ostrzału artyleryjskiego w pobliżu wsi Łozowo w obwodzie chersońskim.
Руслан був командиром відділення розвідувального взводу 36 окремої бригади морської піхоти імені контрадмірала Михайла Білинського (військова частина А2802, місто Миколаїв).
Zwiadowcy zawsze odchodzą pierwsi. 25 lipca Rusłan skończył 37 lat. A 10 dni później dwójka jego dzieci: Mychajło (11 lat) i Myrosława (11 miesięcy) zostali półsierotami.
Ciało Rusłana, podobnie jak wielu jego towarzyszy, którzy również tam zginęli, nie zostało jeszcze zwrócone krewnym. Rosyjskie wojsko nieustannie ostrzeliwało obszar znany obecnie jako Łozowa Mohyła. Dlatego nie było pogrzebu. Jeśli nie ma ciała, rodzina poległego żołnierza nie może otrzymać pomocy finansowej od państwa. Dopiero na Boże Narodzenie 2023 r. nasze dzieci otrzymały prezenty od Czerwonego Krzyża: Myroslava otrzymała lalkę Frozen, a Mychajło - tabliczkę czekolady i butelkę wody.
Jesienią 2022 roku nieznana kobieta zadzwoniła do mnie na Viber i powiedziała: "Mój wnuk też był tam, gdzie teraz jest Łozowa Mohyla. Codziennie oglądał ciało Rusłana przez lornetkę. Przy pierwszej okazji zabrał je i pochował. Poprosił mnie, abym powiedziała, że ciało Rusłana jest w ziemi. Nie gryzą go psy, ani nie rozdziobują ptaki. Ciała wszystkich żołnierzy, którzy tam pozostali, spoczywają w ukraińskiej ziemi, a ich dusze nadal bronią Południa".
W 2014 roku, kiedy rozpoczęła się wojna rosyjsko-ukraińska, Rusłan został zmobilizowany po raz pierwszy. Nasz syn miał trzy lata. Mieszkaliśmy w naszym domu od sześciu miesięcy. W tym czasie Rusłan mógł uciec do Polski, tak jak zrobiło wielu jego przyjaciół.
Jego matka, dwie siostry i siostrzeńcy nadal mieszkają na przedmieściach Moskwy. On jednak poszedł na front, ponieważ dla niego była to walka o możliwość wyboru swojej przyszłości, o szansę na życie w sprawiedliwym świecie. Dla niego wojna nie skończyła się w 2015 roku. Kiedy wrócił do domu: był gotów zapłacić najwyższą cenę za zwycięstwo Ukrainy.
Mikołajów: miasto na wybuchowej fali
Tak nazywa się Mikołajów od początku inwazji na pełną skalę. Rosyjskie wojska wielokrotnie szturmowały miasto, regularnie wystrzeliwując pociski manewrujące, pociski kasetowe, artylerię rakietową i pociski przeciwlotnicze S-300. Okupanci zadali najbardziej zmasowany atak na Mikołajów w nocy 31 lipca 2022 roku. Nadleciało wtedy prawie 40 pocisków. Był to najcięższy ostrzał podczas całej wojny.
Następnego dnia Rusłan zadzwonił do mnie po raz ostatni. Chciał się pożegnać, bo wiedział, że nie wróci żywy z tej bitwy: "Dasz radę. Twoim zadaniem jest wychować dzieci na patriotów i porządnych ludzi. Wszystko będzie Ukrainą!"
Ciągle myślałam o tym, co ukradła nam wojna: rosyjskie rakiety zniszczyły akademik, w którym poznaliśmy się 18 lat temu (na początku pomarańczowej rewolucji w 2004 roku); Uniwersytet Pedagogiczny, na którym studiowaliśmy przez 5 lat; jedno z przedsiębiorstw, w którym pracował Rusłan; szkoły i szpitale, kościół, w którym chrzczono dzieci; teatr, do którego chodziliśmy na wakacje... Obwód mikołajowski zajmuje trzecie miejsce po obwodach donieckim i ługańskim pod względem skali zniszczeń i liczby ostrzałów
Od kwietnia 2022 r. miasto jest pozbawione wodociągu. Rosjanie zniszczyli rurociąg, z którego Mikołąjów otrzymywał wodę. Według stanu na lipiec 2023 r. łączna kwota szkód w infrastrukturze miasta spowodowanych inwazją Rosji na Ukrainę na pełną skalę wyniosła ponad 860 mln euro. Podczas wojny na pełną skalę w wyniku ostrzału rosyjskiej armii w Mikołajowie zginęło 159 cywilów, w tym dwoje dzieci w mieście i 16 dzieci w regionie.
Życie w Polsce
W kwietniu 2022 roku przyjechałam z dziećmi do Olsztyna, stolicy województwa warmińsko-mazurskiego. Tutaj mój syn Michał mógł kontynuować treningi taekwondo. Dla naszej rodziny to coś więcej niż sport. Hryhorii Khozyainov, trener syna i męża, szef Mikołajewskiej Regionalnej Federacji Taekwondo, starszy trener ukraińskiej kadry narodowej kadetów, brał udział w walkach o Mariupol, w regionach Mikołajów i Chersoń w ramach 36 Oddzielnej Brygady Morskiej imienia kontradmirała Mychajło Bilińskiego. W dniu 7 listopada 2022 r. zaginął podczas walk w pobliżu miasta Bachmut. Miał 50 lat.
Naszemu trenerowi udało się wyszkolić mistrza świata wśród kadetów, mistrzów Europy i wielu międzynarodowych i krajowych zawodów. Mój mąż był jednym z pierwszych uczniów Grigorija Kozjainowa. Rusłan dorastał w wielodzietnej rodzinie. Jego rodzice często nie byli w stanie zapłacić za treningi. Kiedy trener dowiedział się o tym, powiedział, że utalentowane dzieci trenują z nim za darmo. Później Rusłan zaczął trenować dzieci jako wolontariusz w wioskach na przedmieściach Mikołajowa. Być może rozpoznał w nich siebie, ponieważ dla większości wiejskich dzieci wyjazd do miasta jest kosztowny i trudny. Ostatni trening taekwondo, który prowadził mój mąż, zakończył się o 18:00 w środę, 23 lutego 2022 r., we wsi Szewczenkowo w obwodzie mikołajowskim, która najbardziej ucierpiała w wyniku ostrzału wroga w regionie. Prawdopodobnie budynek, w którym Rusłan odbywał szkolenie, już nie istnieje.
Mój mąż chciał być w 36 Brygadzie, ponieważ jego trener służył tam od jesieni 2022 roku. Hryhorij Borysowycz czuł, że wojna jest nieunikniona. Kilka razy proponowano mu pracę trenera w krajach Unii Europejskiej, ale wybrał inną drogę: poszedł bronić kierunku donieckiego. Kiedy Ruslan zgnął, trener bardzo ciężko to przeżył. Rusłan był dla niego jak syn.
Aby pocieszyć Hryhorija Borysowycza, Mychajło, mój syn, obiecał mu, że kiedy wrócimy do Mikołajowa, przejmie po ojcu treningi taekwondo dla wiejskich dzieci. Trener zaczął płakać.
W Olsztynie mój syn znów trenuje taekwondo. Od ponad roku, za darmo. Trener Marcin Chorzelewski udostępnił mu nowy dobok. 20 maja 2023 roku w Bydgoszczy odbyła się Kujawsko-Pomorska Liga Taekwondo. Mychajło zdobył złoty medal.
10 miejsc w Warszawie, które warto odwiedzić z dziećmi
Odkrywanie świata wspólnie z dzieckiem może być interesujące, a w Polsce panuje prawdziwy kult rozrywki dla dzieci. Różnorodne parki, muzea i warsztaty - Polacy wiedzą, jak zainteresować dziecko w taki sposób, by poznawanie świata było ekscytujące i pożyteczne. A więc do dzieła!
Zanurz się w fontannie parku Bajka
27 kilometrów od Warszawy, w miejscowości Błonie znajduje się ogromny park z basenami, fontannami, instrumentami muzycznymi i wieloma placami zabaw. To raj dla dzieci, w którym możesz spędzić cały dzień od rana do wieczora. Park podzielony jest na strefę spokojnego relaksu i aktywnej rozrywki. Znajdziesz tu największy w Polsce obszar fontann deptakowych, gdzie możesz lać wodę i ścigać się między strumieniami. W pobliżu znajdują się płytkie baseny dla dzieci oraz strefa wypoczynkowa z ławkami i krzesłami dla rodziców. Plac zabaw w parku zachwyci dzieci wieloma zjeżdżalniami, huśtawkami i konstrukcjami wspinaczkowymi, ale najbardziej żywe wrażenie pozostawi sektor instrumentów muzycznych. Dzieci mogą tam zagrać na ksylofonie, cymbałach, perkusji lub udawać słynnego trębacza. A kiedy będą miały dość, mogą robić śmieszne miny w sekcji krzywych luster.
ul. Kardynała Stefana Wyszyńskiego 10, 05-870 Błonie
Spacer wśród koron drzew
Nowe doświadczenia czekają na dorosłych i dzieci we wsi Pomiechówek, niedaleko Lotniska Warszawa/Modlin. Ścieżka podwieszana wśród koron drzew to niezwykle piękny i ciekawy sposób na poznanie różnych gatunków ptaków i drzew w tej części województwa mazowieckiego. Ścieżka znajduje się na podwieszanych platformach w głębi lasu, a każda z nich zawiera informacje o lokalnych ptakach i drzewach. Ponadto w miejscowości znajdują się dwa znane rezerwaty przyrody: część objęta programem Natura 2000 oraz obszar wchodzący w skład Warszawskiego Obszaru Chronionego Krajobrazu.Przy okazji możesz odwiedzić Park Doliny Wkry, leśny kompleks rozrywkowy z karuzelami, wieżą widokową i siłownią w samym środku lasu.
Przy okazji możesz odwiedzić Park Doliny Wkry w leśnym kompleksie rozrywkowym z karuzelami, wieżą widokową i siłownią w samym środku lasu.
ul. Nasielska 1B, 05-180 Pomiechówek
Poznaj życie starożytnej wioski
Zrekonstruowana wioska z XIX-XX wieku znajduje się w parku etnograficznym w Maurzycach niedaleko miasta Łowicz. Małe domki w kolorze nieba z białymi wzorami, łąki kwiatowe, ogrody, dekoracje z malowanego papieru na ścianach, piecach i sufitach - idealistyczny obraz życia województwa łódzkiego uzupełniają dobrze utrzymane budynki gospodarcze z tamtych czasów. W skansenie często odbywają się warsztaty wyplatania wianków, pieczenia chleba, haftu, garncarstwa, a latem festyny plenerowe, można więc zwiedzić stodołę, młyn, kuźnię i wejść do każdego domu.
Muzeum w Łowiczu
5/7 Stary Rynek
99-400 Łowicz
Maurzyce, 99-440 Zduny
Naturalny inhalator w Konstancin-Jeziorna
Położona zaledwie 10 kilometrów od Warszawy, malownicza miejscowość Konstancin-Jeziorna otoczona jest sosnowymi lasami i zielenią. Przepełniona atmosferą komfortu i ciepła miejscowość z pewnością pozostanie w pamięci każdego, kto kiedykolwiek ją odwiedził. W ciepłym sezonie regularnie odbywają się tu pokazy filmowe, a w Parku Zdrojowym znajduje się wiele platform dla dzieci i platform widokowych, piękne wille z XIX-XX wieku, XVIII-wieczny budynek papierni, ale co najważniejsze, mieści się tu solna wieża chłodnicza o wysokości 6 metrów i średnicy 40 metrów. Opary roztworu solnego są nasycone jodem, bromem i różnymi mikroelementami, więc przyjemny spacer tutaj można połączyć z poprawą zdrowia.
ul. Henryk Sienkiewicz
05-510 Konstancin-Jeziorna
Największy ogród różany
Ogród Botaniczny i Park Kultury w Powiślu to obowiązkowy punkt dla każdego mieszkańca Warszawy. Dojazd z Wilanowa jest bardzo wygodny, a dla dzieci przygotowano mnóstwo rozrywek. W Parku Kultury znajdują się place zabaw i pola golfowe, a także bezpłatne miejsca z grillami. Zjeżdżalnie, mosty, konstrukcje wspinaczkowe, wieże znajdują się na leśnej polanie, tunele przypominają tu zwalone pnie, a piaskownice ptasie gniazda. Dla starszych dzieci przygotowano park linowy. W ogrodzie botanicznym znajduje się ogród skalny i największy w Polsce ogród różany, szklarnie, strefy roślin egzotycznych i ogrodowych oraz sad jabłoniowy z 500 gatunkami drzew. Dzieci nie przejdą obojętnie obok owadożernych roślin drapieżnych.
ul. Prawdziwka 2, 02-973 Warszawa
ul. Maślaków 1, 02-973 Warszawa
Przejażdżka zabytkowym pociągiem
Muzeum Kolei Wąskotorowej znajduje się 55 kilometrów od Warszawy, w miejscowości Sochaczew, na terenie dawnej stacji kolejowej wybudowanej w 1922 roku. W jego zbiorach znajduje się ponad 150 eksponatów, w tym stare parowozy, wózki, wagony, platformy wojskowe, samochody przystosowane do jazdy po torach, a także bryczka Piłsudskiego - zaprzęg konny, który poruszał się po szynach. W sali wystawowej można uruchomić makietę kolejową wrzucając monetę. W weekendy od kwietnia do października możesz wybrać się do Puszczy Kampinoskiej pociągiem retro.
Ponadto w Sochaczewie znajduje się Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Bitwy nad Bzurą z ogromną kolekcją broni, sprzętu, mundurów i innych pamiątek z kampanii wrześniowej 1939 r. i bitwy nad Bzurą, największej bitwy ofensywnej sił alianckich na początku II wojny światowej. Pozostałości Zamku Mazowieckiego zachowały się na niewielkim wzgórzu w pobliżu muzeum.
Muzeum Kolegium Wąskotorowej w Sochaczewie
ul. Licealna 18, 96-500 Sochaczew
Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pole Bitwy nad Bzurą w Sochaczewie
Plac Tadeusza Kościuszki 12, 96-500 Sochaczew
Dinozaury na Ursynowie
Trafić do Parku Jurajskiego nie jest trudno, ale wrażeń na pewno nie zabraknie. Park Jurajski na Ursynowie z Muzeum Ziemi wprowadzi młodych badaczy w czasy prehistoryczne, opowie o pierwszych grzybach i owadach, dinozaurach, które zamieszkiwały ówczesną planetę. Rodzinny park rozrywki posiada ścieżkę edukacyjną oraz strefę rozrywki z przejażdżkami. Tutaj możesz poczuć się jak archeolog lub po prostu wspiąć się na rzeźbę dinozaura.
ul. Puszczyka 18, 02-781 Warszawa
20/26 Aleja Na Skarpie, 27
00-488 Warszawa
Jazda na łyżwach z całą rodziną
Jeśli naprawdę jesteś gotowy na taki scenariusz, nie ma lepszego miejsca niż Park Zbigniewa Herberta w Bielanach! Na trzyhektarowym terenie znajdują się trasy dla początkujących i zaawansowanych miłośników deskorolki, hulajnogi oraz rolkarzy, z rampami, podjazdami i płaskimi odcinkami toru. Dla tych, którzy wolą spokojny wypoczynek, przygotowano stoliki szachowe i przytulne miejsca do siedzenia z książką.
Park im. Zbigniewa Herberta
ul. Zbigniewa Romaszewskiego, 00-001 Warszawa
"Żywa" Paleontologia
Jeśli akurat szukasz wejścia do zachwalanego muzeum domków dla lalek, możesz przypadkiem trafić na wejście do Muzeum Ewolucji. Znajduje się ono w Pałacu Kultury i Nauki w centrum Warszawy i trudno wyobrazić sobie dziecko, które nie byłoby pod wrażeniem jego eksponatów. Wyewoluowane modele ryb, modele starożytnych zwierząt, naturalnej wielkości prehistoryczny człowiek i inne naukowe artefakty z pewnością zaskoczą młodego badacza.
Muzeum Paleobiologii Ewolucji Instytutu PAN
Pałac Kultury i Nauki
Plac Defilad 1, 00-110 Warszawa
(wejście: od ul. Świętokrzyskiej )
Potrzymać 12,5 kilograma złota w dłoniach
Co wiemy o pieniądzach, obcując z nimi na co dzień? Na przykład banknoty euro przedstawiają mosty, okna i bramy, które nie istnieją w rzeczywistości. Symbolizują one po prostu otwartość i współpracę między krajami europejskimi. Centrum Pieniądza Narodowego Banku Polskiego, czyli Muzeum Pieniądza w Warszawie, to najnowocześniejsze centrum wystawienniczo-edukacyjne w UE. Możesz tu zobaczyć unikatową kolekcję monet, obejrzeć milion złotych w magazynie, potrzymać 12,5-kilogramową sztabkę złota, zobaczyć pierwszy polski banknot wykonany z polimeru, a także poznać cały proces projektowania i produkcji pieniądza. Ponadto, będzie to przydatne dla młodego pokolenia, aby dowiedzieć się o wartości zasobów i interakcji z pieniędzmi.
Centrum Pieniądza NBP im. Sławomira S. Skrzypka
ul. Świętokrzyska 11/21, 00-919 Warszawa
Więcej informacji o wydarzeniach w Warszawie można znaleźć TUTAJ.
"Daj mi dziecko, kiedy mnie już nie będzie". Czym jest kriokonserwacja
Nataliia Kyrkacz-Antonenko poznała swojego przyszłego męża w 2004 roku w Doniecku, gdzie studiowała biochemię, a Witalij biofizykę. Nataliia natychmiast zakochała się w wesołym przystojniaku z kręconymi włosami, a do siebie zbliżyła ich miłość do Ukrainy. Ukończyli studia, wrócili do rodzinnego Słowiańska i pobrali się. W 2014 roku para opuściła miasto, które było okupowane przez Rosjan. Po wyzwoleniu Słowiańska wrócili i zostali wolontariuszami.
Byliśmy bardzo szczęśliwi, cały czas razem - mówi Natalia. - Codziennie chodziliśmy na spacery do lasu, nad jeziora, biegaliśmy, pływaliśmy, uprawialiśmy jogę. Rozmawialiśmy o wszystkim, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi - mówi. Interesowali się wynalazkami w nauce, zwłaszcza w medycynie. Vitalij marzył o długim, zdrowym życiu, aby zobaczyć, jak świat zmienia się na lepsze. Optymista, promieniował światłem. Nawet na froncie, podczas strasznych wydarzeń zawsze wszystkich wspierał.
Marzenia o dużej rodzinie
W przededniu inwazji na pełną skalę Witalij prawie codziennie chodził do komisji wojskowej. Od dawna miał problemy z kręgosłupem i nie kwalifikował się do rekrutacji. Jednak jego wytrwałość przyniosła efekty - wstąpił do Sił Zbrojnych już w pierwszych dniach wojny.
"24 lutego byłam już w ciąży z moim pierwszym dzieckiem. Z powodu stresu i okropności wojny straciłam ciążę. To był straszny cios. Ale pojechałam na wschód Ukrainy do mojego ukochanego męża" - wspomina Natalia.
Ponownie zaszła w ciążę. 10 dni przed śmiercią Vitalii przyjechał na wakacje: po raz pierwszy i ostatni zobaczył swoją córeczkę - w łonie Natalii, na zdjęciu.
Nataliia i jej mąż rozmawiali na temat kriokonserwacji jeszcze przed wojną, planowali mieć pięcioro dzieci.
"Mój mąż, rozumiejąc ryzyko wojny, martwił się, że zostanę sama. Wiedział, jak bardzo go kocham i jak ważne jest dla mnie posiadanie z nim dzieci. Żyliśmy w szczęściu i miłości przez 18 lat, a dzieci to marzenie, którego nigdy nie mieliśmy czasu spełnić. Kriokonserwacja była naszą wspólną decyzją" - mówi Natalia.
Co daje państwo
Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła w pierwszym czytaniu projekt ustawy, która zapewni obrońcom Ukrainy "państwowe gwarancje" biologicznego ojcostwa/macierzyństwa w przypadku urazów wpływających na ich funkcje rozrodcze. Dokument zezwala na zamrożenie i wykorzystanie materiału genetycznego. Kwestia wykorzystania komórek rozrodczych po śmierci jednego z partnerów pozostaje nierozwiązana. Czy kobieta może wykorzystać nasienie zmarłego mężczyzny? A jeśli oboje umrą, jakie prawa mają krewni?
Procedura ta zyskuje popularność wśród żołnierzy, ponieważ wojna zwiększyła wrażliwość na życie i potrzebę zabezpieczenia przyszłości.
"Każdego tygodnia naszą klinikę odwiedza 3-5 żołnierzy. Wszyscy mężczyźni w wieku rozrodczym mogą zamrozić spermę lub jajeczka. Zgodnie z fizjologią, mężczyzna może zostać ojcem w wieku 40 lub 50 lat. W przypadku kobiet optymalny wiek do rutynowej kriokonserwacji komórek jajowych wynosi do 35 lat, ale obecnie wykonujemy kriokonserwację u kobiet w wieku 40 i 41 lat, tłumacząc, że szansa na ciążę jest zmniejszona" - mówi Oksana Onyshchuk, ginekolog i specjalista ds. reprodukcji.
Fundusze i procedura
Dla żołnierzy na linii frontu zamrożenie materiału genetycznego jest sposobem na zapewnienie prokreacji, biorąc pod uwagę wszystkie zagrożenia, wśród których najczęstszymi są urazy i uszkodzenia fizyczne, które mogą wpłynąć na funkcje rozrodcze.
Materiał genetyczny może być przechowywany do 10 lat. Procedura jest prosta, ale różni się w przypadku mężczyzn i kobiet
"Mężczyzna musi powstrzymać się od aktywności seksualnej przez 3-4 dni, nie pić alkoholu, nie odwiedzać sauny, nie brać gorącej kąpieli. Umów się na wizytę w klinice w celu wykonania badania spermy. Embriolodzy oceniają wyniki. Jeśli są dobre, mężczyzna przechodzi badania krwi tego samego dnia, a plemniki są zamrażane" - mówi Oksana Onyszczuk.
Kobiety bada ginekolog, który zaleci stymulację hormonalną jajników w celu uzyskania jak największej liczby komórek jajowych. Zabieg pobrania komórek jajowych wykonywany jest w znieczuleniu dożylnym.
Генетичний матеріал піддається заморожуванню за дуже низьких температур, зазвичай використовують рідкий азот. Далі він зберігається у спеціалізованих кріогенних контейнерах. Тривалість збереження сперматозоїдів — від 5 до 10 років, яйцеклітин — до 10 років.
Вартість заморожування яйцеклітин та сперми може варіювати залежно від регіону, клініки та інших факторів. Кріоконсервація сперми коштує від кількох сотень євро за одне заморожування, включаючи перші місяці зберігання. Вартість кріоконсервації яйцеклітин вища, зважаючи на складність процедури, і може досягати кількох тисяч євро за процедуру.
Koszt przechowywania materiału genetycznego w banku krwi wynosi od 1 000 do 1 500 UAH rocznie.
Kwestie dziedziczenia
Na Ukrainie istnieją ograniczenia prawne dotyczące zamrażania materiału genetycznego. Istnieje wiele luk w prawie spadkowym, standardach etycznych i kontekście medycznym. Projekt ustawy nr 8011, który dotyczy zapewnienia praw weteranów wojennych do biologicznego pourazowego ojcostwa/macierzyństwa, był przedmiotem publicznej dyskusji. Osoba żyjąca może wykorzystać zamrożony materiał, kiedy tylko zechce - na przykład żołnierz ranny na wojnie, który nie może już mieć dzieci. Trudności pojawiają się w przypadku wykorzystania pośmiertnego.
"Nawet jeśli mężczyzna poświadczy notarialnie pełnomocnictwo dla kobiety do wykorzystania jego spermy po jego śmierci, nie będzie ona mogła tego zrobić, ponieważ wygasa ono wraz ze śmiercią danej osoby. Nie jest to uregulowane prawnie. Istnieje jedna metoda, gdy zawiera się umowę z kliniką na wykorzystanie materiału genetycznego, w tym w przypadku śmierci. Ale to wszystko są kompromisy, próby rozwiązania problemu, którego prawo nie rozwiązuje" - mówi prawniczka Olena Babych.
A kiedy kobieta umiera, jej mąż nie może skorzystać z zamrożonej komórki jajowej.
«Припустимо, з яйцеклітин отримають ембріони. Кому їх перенесуть? Для сурогатного материнства в Україні є дві вимоги. Перша — шлюб, друга — прямі показання до сурогатного материнства», — пояснює Бабич.
Jeśli zarówno kobieta, jak i mężczyzna umrą, żaden z krewnych nie może ubiegać się o materiał genetyczny, nie jest on przedmiotem testamentu. Zamrożone plemniki/jajeczka są utylizowane.
Obecnie dużo mówi się o wykorzystywaniu spermy jako dawcy. Na przykład chłopcy idą na wojnę, ale dziewczęta i żony nie. Istnieją opinie, że kwestia ta powinna zostać uregulowana tak, aby mężczyźni mogli oddawać nasienie i wykorzystywać je jako dawców nasienia w przyszłości. Ale ta kwestia również nie została rozwiązana na poziomie legislacyjnym.
Prawo żołnierza, dobro dziecka
Olena Babycz radzi wszystkim, którzy zdecydowali się na kriokonserwację, aby bardzo starannie sporządzili dokumenty.
Lepiej wcześniej zapytać w klinice, jakie dokumenty (umowa, wnioski) zostaną sporządzone i co się stanie w przypadku śmierci męża: czy żona będzie mogła skorzystać ze spermy i na jakich warunkach. W prawie nie ma jednego mechanizmu. Niektóre kliniki pozwalają na wykorzystanie takiej spermy, inne - nie.
Nataliia Kirkacz-Antonenko wypełniła wszystkie niezbędne dokumenty. Z psychologicznego punktu widzenia najtrudniejsze było podpisanie zgody na wykorzystanie materiału genetycznego w przypadku śmierci męża. Chociaż to jest najważniejsze.
Wielu kombatantów może doświadczać fizycznych i psychologicznych konsekwencji po zakończeniu operacji wojskowych, które mogą wpływać na ich zdolność do opieki nad dziećmi. Ustawodawcy muszą znaleźć równowagę między zapewnieniem żołnierzom prawa do rodzicielstwa a ochroną interesów dziecka.
Wyzwania
Procedura kriokonserwacji rodzi wiele pytań natury etycznej. Antonina Kartuszyńska, psycholożka kliniczna i prezeska Stowarzyszenia Psychosomatyki Rozrodu i Psychologii Perinatalnej, twierdzi, że kriokonserwacja może prowadzić do trudnych sytuacji psychologicznych dla społeczeństwa:
"Istnieje reprodukcja pośmiertna, gdy jedno z rodziców nie żyje. I posttraumatyczna, kiedy oboje żyją, ale mężczyzna lub kobieta ma traumę. W przypadku reprodukcji pośmiertnej pojawia się pytanie: czy to nie jest próba zrekompensowania nieobecności ukochanej osoby i zobaczenia jej części w tym dziecku? Od momentu śmierci powinien minąć co najmniej rok, aby kobieta mogła się uspokoić. Z drugiej strony, jaki status będzie miało to dziecko i ta kobieta? Rozumiem, że jest to teraz przedstawiane jako ochrona narodu. Ale dlaczego nikt nie myśli o konsekwencjach?".
Spełnienie marzeń
Natalia Kirkacz-Antonenko mówi, że możliwość posiadania dzieci z Vitalijem jest dla niej niesamowitym wsparciem psychologicznym:
"Walczył o naszą wolność i niepodległość, powstrzymywał wroga, abyśmy mogli żyć. Zginął jak bohater. Chcę spełnić nasze wspólne marzenia i plany. Urodzić i wychować dzieci, które będą kreatywne, wykształcone i opiekuńcze. Tak jak ich ojciec. Kriokonserwacja to szansa na narodziny kolejnego pokolenia. Ojcowie tych dzieci zrobili wszystko, aby zapewnić im przyszłość w wolnym kraju. Teraz nasza kolej, jako kobiet, aby walczyć o przyszłość Ukrainy, wychowując przyzwoitych ludzi".
Pomimo trudności i dyskusji, idea posiadania dziecka po śmierci rodzica poprzez kriokonserwację otwiera nowe możliwości. Daje rodzinom, które straciły bliskich nadzieję na zachowanie potomków. Konieczne jest znalezienie równowagi między możliwościami technologicznymi, aspektami moralnymi i etycznymi oraz zapewnienie odpowiedniego statusu prawnego wszystkim uczestnikom procesu.
Czego nauczyły mnie moje ukraińskie siostry
Myślę o nich za każdym razem, gdy piłuję paznokcie. Kiedy wkładam bukiet do wazonu, kiedy sprawdzam przed rozmową kwalifikacyjną, czy dyktafon w moim telefonie działa, kiedy czekam z dziećmi na zatłoczonym peronie, aby zabrać je do taty. Myślę, kiedy co miesiąc odczytuję licznik energii elektrycznej i kiedy wyrzucam pluszowe misie mojej córki do dużego niebieskiego kosza.
Ukraińskie kobiety stały się częścią mojego życia i nauczyły mnie rzeczy, które pozostaną ze mną na zawsze.
Pociąg
24 lutego 2022 roku zadzwoniła do mnie Anastasia Pugaczewa. Zanim przeprowadziłam się z dziećmi do Warszawy, nasze córki - jej Polina i moja Łucja - chodziły razem do przedszkola w Toruniu. Nastka powiedziała, że wyjeżdża na Ukrainę. Kilka miesięcy temu jej mąż zmarł po ciężkiej chorobie, a ona zostawiła Polinę na jakiś czas u dziadków, żeby doszła do siebie. Teraz miała ją odebrać w chaosie pierwszych dni wojny, kiedy nikt na świecie nie wiedział, czego się spodziewać, a Rosjanie nacierali na Kijów. Podróż, która zwykle zajmowała kilka godzin, trwała dzień w jedną stronę.
Udało się. Przywiozła Polinę bezpiecznie do Torunia. Za każdym razem, gdy czekam z dziećmi na zatłoczonym peronie Dworca Gdańskiego w Warszawie, by zabrać je na weekend do taty, myślę o podróży Nastii. I odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam jej zdjęcie z Poliną w polskim pociągu, po całej tej macierzyńskiej misji
Kolejne miesiące nie przyniosły spokoju. Większość rodziny Anastazji mieszkała w Mariupolu, a ona rzadko się z nimi kontaktowała. Po wyzwoleniu miasta dowiedziała się, że jej ojciec zmarł. Nastia zabrała babcię i innych krewnych do Torunia, ale po jakimś czasie postanowili wrócić do domu. I wtedy... Wtedy nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Pomiędzy leczeniem ran po śmierci męża, opieką nad Poliną, żałobą po ojcu i nieustanną pomocą uchodźcom, Anastasiia pisała bogate w poezję teksty, wściekle grała na gitarze, a za chwilę miał się ukazać album jej zespołu Nastalgia "Coj po polsku"
Nastka pokazała mi, że najgorsze nie musi zabijać wrażliwości. Wręcz przeciwnie: może ją wzmocnić, wydobyć na powierzchnię i pozwolić nam stworzyć na gruzach ogród. Może trochę ponury, dziki, gęsty, taki, w którym nie mamy pewności, czy nie ukłujemy się sięgając po kwiat, ale wciąż piękny i przede wszystkim żywy: odradzający się po najsroższej zimie, wstający po każdej burzy i gradzie, zielony po największej suszy.
Bukiety i dyktafon
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Anastazja wracała z Poliną z Piaticzatek, rozmawiałam z Oksaną Litwinienko, którą znam od wielu lat. W tym czasie nie spała przez kolejny dzień i nadal była w kontakcie ze swoimi krewnymi na Ukrainie. Powiedziałem jej, że nie wiem, gdzie znaleźć spokój w obliczu tego, co się dzieje, i że właśnie kupiłam sobie kwiaty i zamierzam zrobić z nich piękny bukiet. Podobno nawet w okopach podczas bitwy nad Sommą żołnierze hodowali kwiaty: sadzili je w łuskach po pociskach.
Oksana odparła, że Ukrainki w Kijowie też tak robią; słyszała o jednej, która wyszła do ogrodu i zaczęła porządkować grządki zniszczone przez ostrzał. "Wiesz, ja też pójdę i kupię bukiet" - powiedziała na koniec. Nigdy nie zapomnę tej rozmowy i Oksany, która nie mogła zamknąć oczu nawet na kwadrans. Nie spała jeszcze przez wiele dni, a potem pojechała na granicę. Pomagała tam dzień i noc, i była jedną z pierwszych osób, które zmierzyły się z czymś, o czym nikt z nas nie mówił nawet wtedy, na samym początku inwazji na pełną skalę, ponieważ wszyscy się tego baliśmy. Dotarło to do mnie w marcu 2022 roku, kiedy dowiedziałem się od polskiego żołnierza, że do Polski przyjeżdżają zgwałcone przez Rosjan kobiety i dziewczynki. Na granicy przejmowała je Oksana i naprawdę nie mogły mieć większego szczęścia w tym nieszczęściu.
Nie wiem, czy znam kogoś takiego jak ona. Jest odważna i silna w sposób, który rzadko się widuje. Jest też wściekła i nie wstydzi się tego gniewu, nie powstrzymuje go. W końcu przywiodło ją to do Kijowa. Pojechała zobaczyć swoich bliskich, znajome miejsca, zanurzyć się w swoim języku, ale oczywiście ponownie udała się do miejsca, w którym niewielu ludzi chce być
Tu w mojej opowieści pojawia się inna Ukrainka, Iryna Dowhań. Świat usłyszał o niej już w lutym 2022 roku, kiedy amerykański dziennikarz uwolnił ją z niewoli Rosjan w okupowanym Donbasie. Znęcali się nad Iriną, napastowali ją seksualnie, a w końcu, po wielu dniach, sprawcy przywiązali ją do słupa w mieście - owiniętą w ukraińską flagę, z napisem na piersi, że jest dzieciobójczynią. Przechodnie opluwali ją i bili. Odkąd świat dowiedział się o masakrze w Buczy i masowych gwałtach, Iryna podróżuje po wsiach i miasteczkach, i zbiera świadectwa. Włącza dyktafon i słucha. Oksana skontaktowała się z Iryną, która założyła organizację Sema Ukraine i razem podróżowały od wioski do wioski, aby zebrać dowody zbrodni Rosjan
My, Polacy, znamy duszący ciężar wojennych tajemnic rodzinnych, które były utrzymywane przez pokolenia. Świat nigdy nie był łaskawy dla maltretowanych kobiet. Tymczasem Ukrainki mówią, że wiedzą, że to nie one powinny się wstydzić; chcą, aby świat dowiedział się, co zrobili Rosjanie. "Chcieli zrobić z nas ofiary, ale my wolimy być bronią. Tak właśnie mówią" - mówi mi Oksana.
Pokazała mi, jak niesamowitym motorem napędowym może być gniew. Gniew, do którego nam, kobietom, przez wieki odmawiano prawa i który nauczyłyśmy się tłumić. Dziś myślę, że nie ma sprawiedliwości bez gniewu. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób.
Paznokcie
Kiedy rozmawiam z Eleną Apchel przez komunikator w grudniu 2022 roku, w Wigilię, ledwo ją widzę. Jej twarz jest lekko oświetlona tylko przez ekran jej smartfona.
Poznałyśmy się miesiąc wcześniej na Kongresie Kobiet w Brukseli. Olena jest reżyserką teatralną, przez kilka lat pracowała w Polsce, a obecnie mieszka w Berlinie. Ale w chwili, gdy rozmawiamy, jest w Ukrainie. Przyjechała zorganizować zbiórkę ciepłych butów i ubrań dla swoich kolegów żołnierzy. Tak wiele kobiet wstąpiło do ukraińskiej armii, że nie ma wystarczającej ilości mundurów w odpowiednim rozmiarze dla wszystkich. Kobiety stanowią 20 procent armii, około 50 000 osób. 5 000 z nich walczy na froncie
Wśród nich są koledzy Oleny. Jedną z nich jest aktorka teatru lalek, która po szkoleniu stała się jednym z najlepszych strzelców jednostki. Druga jest koleżanką ze studiów: Olena studiowała reżyserię filmową, kulturoznawstwo i dokumentalistykę. Służy w wojsku już od kilku lat - przecież wiemy, że ta wojna zaczęła się na długo przed lutym 2022 roku. Jej mąż i dwójka dzieci zostali w domu. W jej ślady poszli ojciec i brat, którzy również wstąpili do wojska.
Przyjaciółki Oleny są na linii frontu. Oznacza to, że Rosjanie są nie dalej niż 1,3 km od nich. Leżą lub stoją przez cały dzień i noc, często w błocie, deszczu lub zimnie. Podczas swoich podróży na Ukrainę Olenie czasami udaje się z nimi spotkać, jeśli dostaną przepustkę, aby nabrać sił. Mówi, że ich włosy są zawsze czyste i splecione. I pachną jak ognisko. Po tygodniach spędzonych na froncie ten zapach wnika głęboko w skórę i włosy i nie da się go szybko zmyć
Kiedy zacząłam pisać ten tekst, zadzwoniłem do Oleny. Była właśnie w pociągu, znów w podróży z Berlina na Ukrainę. Wkrótce przestanie podróżować tam i z powrotem. Wyjedzie do swojego kraju na zawsze. Postanowiła zostawić wszystko i wstąpić do wojska. "Wiesz, oni walczą już tak długo, że musimy zmienić siostry na linii frontu." - powiedziała mi kiedyś.
Od tamtej pory za każdym razem, gdy piłuję paznokcie, myślę o Olenie. Myślałam, że znam siłę kobiecej solidarności, ale dopiero teraz dostrzegłam jej ogrom. Dlaczego, możesz zapytać, przychodzą mi do głowy te myśli, kiedy robię paznokcie? Z powodu innej historii Oleny, którą ta wspaniała dziewczyna wyryła w moim sercu jak dłuto: "Pewnego dnia patrzyłam i zobaczyłam, że jedna z moich koleżanek żołnierek ma takie dziwnie przycięte paznokcie, zapytałam ją o nie, a ona na to: "No pizda, no pizda": "No, b***h, Olena, siedziałam tam, nie było pilniczka do paznokci, to sobie spiłowałam na kamieniu". I dołączyłam do kobiet, które od wieków piłowały sobie paznokcie, do tych wszystkich Amazonek i Sarmatek, które też walczyły"
Licznik energii elektrycznej i pluszowe misie
Od 24 lutego 2022 roku obsesyjnie zadaję sobie pytanie, jak to jest wziąć dziecko za rękę, zamknąć dom, nie wiedząc, czy kiedykolwiek do niego wrócimy, i iść przed siebie, nie wiedząc, czy uda nam się dotrzeć do jakiegoś lepszego miejsca. I jak to jest wjechać do sąsiedniego kraju, gdzie kule nie latają, a potem jechać nocą z nieznajomymi do miasta o dziwnej nazwie. No i w końcu nadeszła noc. Pierwsza od dawna, kiedy snu na pewno nie przerywa ryk, pod ciepłym i może nawet przyjemnym kocem, ale wciąż tak obca.
Kiedy widziałam morze ukraińskich matek, które przyjechały do Polski, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak trudno jest nagle znaleźć się w obcym miejscu, nie z własnego wyboru. Zabrać dziecko do szkoły i martwić się, jak odnajdzie się w klasie. Szukanie sklepu w nieznanej dzielnicy, by kupić szampon lub podpaski. Próbując rozgryźć nową sieć autobusów i tramwajów, aby dostać się do biura. Wydaje mi się, że jest to nieskończenie trudne doświadczenie, zwłaszcza gdy ma się męża, który walczy na froncie, często starych rodziców i przyjaciół, pozostawionych w kraju.
Przez wiele miesięcy, gdy owijałam moje dzieci w kocyki, w mojej głowie pojawiały się obrazy ukraińskich dzieci śpiących w schroniskach. Do dziś, gdy podnoszę rozrzucone na podłodze pluszaki mojej córki, przypominam sobie schronisko we Lwowie, w którym spędziłam godzinę w czerwcu zeszłego roku
Wraz z parlamentarzystkami z Polski i Belgii zbierałam dowody wojennych gwałtów popełnionych przez Rosjan i odwiedziliśmy w sumie siedem ośrodków w okolicach Rzeszowa i Lwowa. Podczas jednej z tych wizyt usłyszałyśmy alarm. Razem z kierowniczkami ośrodka i kobietami, które przyjechały do względnie bezpiecznego wówczas Lwowa, zeszłyśmy do piwnicy. Było nas około dziesięciu. Najmłodsza z nas miała kilka miesięcy i wierciła się w ramionach matki, najstarsza była po osiemdziesiątce i w wyniku ostrzału prawie całkowicie straciła wzrok, i słuch.
Na stoliku pod ścianą stał obraz Matki Boskiej, a obok butelka ze smoczkiem do mleka dla małego dziecka, które jako jedyne nie rozumiało, co się dzieje. Kobiety prowadzące ośrodek, który przed wojną służył jako schronienie dla ofiar przemocy domowej, wskazały na pokój z materacami wyłożonymi na ścianach na wypadek, gdyby musiały spędzić noc w piwnicy: "Zanim to wszystko się zaczęło, chcieliśmy zrobić tu pokój zabaw dla dzieci, ale niestety zamiast pokoju zabaw mamy schronienie"
Nie potrafię sobie wyobrazić strachu, jaki czuje matka, gdy jej dziecku grożą kule, ale już wiem, jak wiele może zrobić, by chronić swoje dziecko. Pojedzie w nieznane, stworzy dom dla swojego dziecka, nawet jeśli nie będzie to jej własny, podniesie głowę i znajdzie pracę w obcym kraju. Nawet umrze. Znam przypadek ukraińskiej matki, która szła prawie 40 kilometrów do przejścia granicznego z Polską, niosąc na rękach to młodsze i to starsze dziecko. Udało się, przekroczyli granicę. Trafiła do polskiej rodziny. Zjadła, położyła się spać i zmarła. Lekarz stwierdził, że zmarła z wycieńczenia.
Wiem też, że matka, przede wszystkim wtedy, gdy chce chronić, może dać dziecku wolność. Ludmiłę poznałam przez przyjaciółkę i razem szukałyśmy dla niej mieszkania w Polsce. Kilka lat temu opuściła Donbas po tym, jak jej mąż został zabity przez Rosjan na schodach i przeniosła się do Kijowa. Przyjechała do Warszawy po wielu dniach spędzonych w schronisku, większość czasu w ciemności z powodu braku prądu. Kiedy mój przyjaciel zabrał ją na spacer do Parku Łazienkowskiego, Ludmiła była nieustannie zachwycona świeżym powietrzem i słońcem.
Później dowiedziałem się, że miała córkę poetkę na Ukrainie. Zostawiła ją, bo córka nie wyobrażała sobie, że mogłaby przestać walczyć. Słynny polski profesor literatury Stanisław Pigoń powiedział kiedyś, że w Powstaniu Warszawskim walczyli wybitni polscy poeci: "Cóż, należymy do narodu, którego przeznaczeniem jest strzelać do wroga diamentami"
Najwyraźniej Ukraińców czeka ten sam los. Co miesiąc otwieram szafkę na korytarzu i spisuję stan licznika energii elektrycznej. Za każdym razem, gdy to robię, myślę o Ludmile, o jej dniach spędzonych w ciemności. I o najciemniejszym momencie w jej historii, kiedy szanując wolność córki, została zmuszona do pozostawienia swojego największego skarbu na Ukrainie
Chwała bohaterce!
Chociaż jestem feministką, muszę przyznać, że do niedawna myślałam o kobietach, które ucierpiały na wojnie, jak o ofiarach. Ukraińskie kobiety wywróciły moje wyobrażenie o bohaterstwie do góry nogami. Do tej pory to słowo było zarezerwowane dla mężczyzn
Bohaterami byli ci, którzy walczyli, byli ranni i wracali do domu bez ręki czy nogi. Kobiety były co najwyżej postaciami drugoplanowymi. Dziś głęboko nie zgadzam się z tym poglądem. Matka, która bierze swoje dzieci i idzie je ratować, jest bohaterką. Podobnie jak kobieta, która straciwszy męża, z pokorą przyjmuje decyzję córki o pójściu na wojnę, jest bohaterką. Żołnierka w okopach jest bohaterką, podobnie jak jej przyjaciółka, która porusza niebo i ziemię, aby zorganizować ciepłe buty dla niej i jej towarzyszy, a następnie sama decyduje się pójść na front. W końcu to kobiety zgwałcone przez wroga są bohaterkami, bo czym ich rany - nie tylko te widoczne - różnią się od ran weteranów wojennych?
Ukraińskie kobiety - te, które mieszkając w Polsce i innych krajach Europy Zachodniej, są świadkami rosyjskich okrucieństw - zmieniają nasz świat. Podobnie jak ci, którzy zdecydowali się pozostać na Ukrainie, ukraińscy politycy i aktywiści, tacy jak Oksana Litwinienko i Iryna Dowhań: dzień po dniu przez ostatnie półtora roku upewniały świat, że ta wojna nie jest tylko kolejną wojną opowiadaną z męskiej perspektywy. Dbają o to, by dzień po dniu świat dowiadywał się nie tylko o tym, co dzieje się na froncie, ale także o stratach poniesionych przez ludność cywilną. To kopernikański przewrót w narracji o konfliktach zbrojnych. Do tej pory o tym, co działo się z ludnością cywilną, dowiadywaliśmy się po latach, gdy na powojenne terytorium wkraczały międzynarodowe komisje, gdy publikowano książki reporterskie. Ukraińskie kobiety nie pozwalają światu przymykać oczu.
Wszystko to jest możliwe dzięki wielkiej sile, która łączy je wszystkie i która również niesamowicie objęła wiele polskich kobiet, a na pewno objęła mnie.
Tą siłą jest siostrzeństwo