Natalia Waloch
Dziennikarka od 19 lat, związana z "Gazetą Wyborczą" i tygodnikiem "Wysokie Obcasy". Zajmuje się tematyką społeczną, prawami kobiet i polityką. Od marca 2022 r. zajmuje się na opisywaniem zbrodni rosyjskich okupantów - zbrodni wojennych gwałtów w Ukrainie. W czerwcu 2023 r. pojechała w Ukrainę z delegacją parlamentarzystów z Belgii i Polski, aby zebrać dowody rosyjskich zbrodni na kobietach. Mama Stanisława i Łucji.
Publikacje
<frame>Nowy artykuł z cyklu „Portrety Siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi – lecz także o nieporozumieniach i problemach. Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi czy ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas pod adresem: redakcja@sestry.eu <frame>
Wojna to nie tylko walki, ruchy wojsk, domy zniszczone przez pociski. Wojna to przede wszystkim chaos, a w dzisiejszych czasach to niewyobrażalny wręcz chaos informacyjny. Jesteśmy zarazem najlepiej poinformowanymi istotami w historii ludzkości, jak i najbardziej zagubionymi w zalewie wiadomości. Dezinformacja, propaganda i fake newsy to oręż, za który nie waha się chwytać Rosja. Świetnie znamy jej wpływ na wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, widzieliśmy, co robiły rosyjskie trolle internetowe w czasie pandemii, wiemy, jak bardzo Rosja skłóca i polaryzuje zachodnie społeczeństwa i próbuje nimi manipulować, by opuściły Ukrainę w jej walce.
Dziennikarstwo jak nigdy wcześniej jest nam potrzebne, by odróżniać ziarno od plew, by tłumaczyć świat i pokazywać prawdę
Wiemy też, że Rosja potrafi kłamać w żywe oczy, a Kreml zrobi absolutnie wszystko, by zbrodniarzy wojennych nigdy nie doścignęła sprawiedliwość i kara. Switłana Aleksijewicz pisała, że wojna nie ma w sobie nic z kobiety, a ja im dłużej trwa wojna w Ukrainie, tym bardziej się z tym nie zgadzam. Wojna dotyka kobiety na tysiąc różnych sposobów. I jestem przekonana, że aby pokazać pełne jej oblicze: uchodźczynie, matki walczące o przetrwanie swoich dzieci, kobiety zgwałcone przez rosyjskich żołdaków, potrzeba dziennikarek. Prawda bowiem jest taka, że obraz wojen przez wieki relacjonowanych tylko przez mężczyzn, nie był pełny. A bez pełnego obrazu nie ma prawdy.
“Sestry”, które opierają się na współpracy ukraińskich i polskich dziennikarek są miejscem, w którym dziennikarki z dwóch tak mocno związanych ze sobą krajów (dziś bardziej niż kiedykolwiek wcześniej) wspólnie starają się poszerzać pole prawdy, pokazywać wojnę taką, jaka naprawdę jest, a nie okrojoną tylko do męskiej perspektywy.
Historia pokrzywdzonej przemocą seksualną ze strony Rosjan Iryny Dovgan swego czasu ukazała się na łamach “Wysokich Obcasów”, gdzie pracuję. Jakiś czas później zrobiłam z nią wywiad dla “Sestr”. W ten sposób o Irynie dowiedziały się i Ukrainki, i Polki. Dwa lata temu pojechałam wraz z parlamentarzystkami z Polski i Belgii do Ukrainy - szukałyśmy dowodów na gwałty wojenne. Efektem tej podróży był tekst, który napisałam dla mojej redakcji, ale jego echo odbiło się w ukraińskiej telewizji Espreso: na antenie mówiła o nim moja wspaniała koleżanka Maria Górska, dziś redaktorka naczelna “Sestr”. Prawda o bestialstwie Rosjan znów wybrzmiała w obu naszych krajach.
Bez pracy Oksany Szczyrby, która w “Sestrach” opublikowała artykuł o kriokonserwacji nasienia, nie napisałabym do “Wysokich Obcasów” tekstu na ten sam temat, a Polki nie dowiedziałyby się, przed jak dramatycznymi wyborami stają Ukrainki, nie przeczytałyby o tym, że ukraińskie pary decydują się na zamrażanie nasienia żołnierzy idących na front, by w razie ich śmierci ich żony lub partnerki mogły urodzić ich dzieci. Ot, jeszcze jeden aspekt wojny z perspektywy kobiet, który zapewne umknąłby męskim kronikarzom jako mniej istotny od ruchów na froncie.
Nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem Aleksijewicz też dlatego, że do ukraińskiej armii wstąpiły tysiące kobiet
Półtora roku temu pisałam o żołnierkach z pierwszej linii frontu. Opowiedziała mi o nich Olena Apczel, reżyserka, dramaturżka i filozofka, bo były to jej przyjaciółki. Teraz Olena, moja ukochana ukraińska siostra, sama idzie na front. Nie mam słów, które oddałyby mój podziw i szacunek dla jej decyzji. Nie mam też słów, by opisać mój lęk o nią. Z chwilą, gdy Olena za kilka tygodni znajdzie się na froncie, wojna w Ukrainie będzie dla mnie przede wszystkim kobietą. Właśnie dlatego nadal będę o niej pisać dla ukraińskich i polskich czytelniczek.
Switłana Aleksijewicz pisała, że wojna nie ma w sobie nic z kobiety, a ja im dłużej trwa wojna w Ukrainie, tym bardziej się z tym nie zgadzam.
Nie pamiętam, kto powiedział mi o Irynie Dowhań, ale było to kilka tygodni po tym, jak Rosja rozpoczęła inwazję na pełną skalę. W tym czasie napisałam swój pierwszy artykuł o gwałtach wojennych, które mają miejsce w Ukrainie. Od tamtej pory spotykamy się z Iryną co kilka miesięcy. Pierwsze spotkanie odbyło się online: ja byłam w Warszawie, pani Iryna w domu w Ukrainie. Rozmawialiśmy o tym, że okrucieństwa Rosjan zaczęły się na długo przed lutym 2022 roku. Trzy miesiące później spotkaliśmy się we Lwowie, gdzie pojechałam z parlamentarzystami z Polski i Belgii. Ich celem było udokumentowanie seksualnych zbrodni wojennych, aby w przyszłości postawić sprawców przed sądami międzynarodowymi. Nasze trzecie spotkanie odbyło się rok temu w Brukseli, kiedy obie uczestniczyłyśmy w Kongresie Kobiet poświęconym ukraińskim kobietom. I wreszcie to spotkanie w Lesznie na międzynarodowej konferencji poświęconej przemocy seksualnej podczas konfliktów zbrojnych, gdzie nagrałyśmy ten wywiad.
Piszę o tym, bo chcę powiedzieć, że gdziekolwiek spotykałyśmy się z Iryną Dowhań, wypełniała swoje zadania zawodowe. Liczba tych spotkań i rozpiętość geograficzna wyraźnie pokazują jej życie w nieustannej podróży, w którą wyruszyła, aby wstrząsnąć światem i opowiedzieć mu o krzywdach wyrządzonych ukraińskim kobietom. Gdziekolwiek Iryna się pojawia, jest taka sama: niestrudzona. Nie ma znaczenia, jak długo trwają panele, ilu dziennikarzy ustawia się w kolejce do wywiadu, ani ile osób chce z nią porozmawiać. Jest zawsze – mimo zmęczenia, które powinno być widoczne w tym stylu życia – gotowa do rozmowy, wyjaśnień i szukania pomocy dla ukraińskich kobiet.
I jest również uparta, silna, niestrudzona w swojej misji.
Iryna Dowhań jest szefową organizacji pozarządowej "SEMA Ukraina", do której należą kobiety, które były przetrzymywane przez Rosjan, przeżyły przemoc seksualną, ale udało im się przekształcić traumatyczne doświadczenia w rozwój potraumatyczny. W 2014 r., podczas wojny na wschodzie Ukrainy, pomagała armii ukraińskiej i została porwana oraz uwięziona przez terrorystów z DRL, i rosyjskie wojsko, torturowana, i wykorzystywana seksualnie. Uwolnienie jej było możliwe dzięki interwencji dziennikarza "The New York Times", który relacjonował wydarzenia w Doniecku, po czym zdjęcie znęcania się nad Iryną obiegło cały świat. Od czasu swego uwolnienia i rehabilitacji ona prowadzi organizację, która pomaga kobietom przetrwać traumatyczne przeżycia i zeznawać przeciwko swoim oprawcom, używając prawdy jako broni. W 2016 roku została uhonorowana nagrodą Bohatera Ludu Ukrainy.
"Prokuratura nie chciała wiedzieć, że ukraińskie kobiety zostały zgwałcone"
Natalia Waloch: W rosyjskiej niewoli jest kilka tysięcy ukraińskich kobiet. Czy Ukraina zajmuje się nimi?
Iryna Dowhań: : Po 2014 roku Ukraina wymieniała więźniów cywilnych co dwa lata. Po raz pierwszy duża wymiana miała miejsce w 2017 roku, kiedy do domu wróciły 124 osoby z Ukrainy. Drugi raz w 2019 r., kiedy udało się doprowadzić do powrotu 70 Ukraińców. Wśród nich była na przykład Ołena Łazareva, która obecnie z nami pracuje. Potem pojawiła się nadzieja, że dojdzie do wymiany i w końcu uda nam się sprowadzić ludzi do domu, ale zamiast tego nastąpiła inwazja na pełną skalę i nowe tysiące więźniów. Ale jeśli wcześniej Ukraina oddawała jeńców wojennych DRL, ŁRL i zabierała cywilów, to teraz Ukraina wymienia wojsko na wojsko. Fakt, że Julia Dworniczenko i Ludmiła Husejnova zostały wymienione, to prawdziwy cud.
Od 2014 roku na terytoriach okupowanych, w Donbasie i na Krymie zawsze byli więźniowie. A duża część z nich to kobiety. Nasza organizacja monitoruje te przypadki i zawsze stara się pomóc kobietom, kontaktując się z przedstawicielami różnych krajów. W szczególności Polski.
Na przykład wielokrotnie rozmawiałam z ambasadorem RP w Ukrainie. Umówiłam się z Janem Piekłem, że pomoże wysłać do Polski na rehabilitację nastolatków w wieku 14 i 18 lat. Kiedy zmienił się konsul, miałam nowe spotkania w polskiej ambasadzie. A także z wicemarszałkinią Sejmu Małgorzatą Gosiejewską w 2021 roku dużo rozmawialiśmy o więźniach cywilnych. Małgorzata powiedziała, że "z całego serca chciałabym pomóc, ale sama Polska wciąż nie może uzyskać tego, czego żąda od Rosji po katastrofie samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim". Szczerze powiedziała, że Polska po prostu nie ma możliwości, aby pomóc.
Wspomniałam wówczas nazwisko Ludmiły Husejnovej, która od 2019 r. przebywała w rosyjskiej niewoli (Ludmiła została zwrócona w ramach "wymiany kobiet" 17 października 2022 r. — red.). I przez wszystkie trzy lata, kiedy Ludmiła była w niewoli, przekazywaliśmy pieniądze jej rodzinie, starałam się wspierać jej męża przez telefon. Zwykli Ukraińcy na swoim poziomie zawsze wspierali się i pomagali sobie nawzajem, podczas gdy państwo nie robiło nic takiego.
NW: Wojna trwa od 2014 roku, ale zaczęto o niej mówić dopiero po 2022 roku...
ID: Tak. Nie było oficjalnej wojny, była operacja antyterrorystyczna i nawet ukraińska prokuratura nie chciała wiedzieć, że kobiety zostały zgwałcone.
Świat nie chciał denerwować Putina. Ludzi cierpiących w procentach było niewielu, więc można było milczeć i ich ignorować. Ale kiedy przymykamy oko na małą skalę zła, to zło bardzo szybko rozrasta się do dużej skali.
NW:Od 2014 roku zajmuje się Pani sprawami więźniów, a także podróżuje na tereny wyzwolone spod okupacji. Czy Pani pracuje tam z kobietami?
ID:Tak. W każdej wyzwolonej wiosce, w każdej małej, społeczności pozbawionej okupacji, zawsze słyszy się o zgwałconych kobietach i cywilnych mężczyznach, którzy zostali wzięci do niewoli przez Rosjan lub zabici na miejscu.
To jest ludobójstwo ludności ukraińskiej i warto o tym mówić kompleksowo, nie wypatrując jednego problemu. To wszystko są części wielkiego ucisku.
"Podczas przesłuchania oficer FSB zmusił dziewczynę do wypicia dwóch kieliszków wódki i zgwałcił ją"...
NW: W jaki sposób Pani pracuje z kobietami, które ucierpiały z powodu rosyjskiej przemocy, aby udokumentować przestępstwa?
ID: Nie zawsze dokumentuję. Ten proces nie następuje natychmiast, ale z czasem. Najpierw przyjeżdżam do wiosek na terenach wyzwolonych i nawiązuję kontakt ze społecznością. Być może z przewodniczącym rady wiejskiej. Jeśli go nie ma, szukam nauczyciela, dyrektora szkoły lub ratownika medycznego i rozmawiam z nimi o potrzebach społeczności.
Moja działalność obejmuje wiele różnych obszarów. Na przykład mogę zdobyć leki z zagranicy i rozprowadzić część z nich do wiosek w Ukrainie, a część zabrać do społeczności. Mam też normalne kontakty i zaufanie z różnymi organizacjami charytatywnymi i mogę im powiedzieć na przykład, że jadę do obwodu chersońskiego i że tamtejsza społeczność czegoś tam potrzebuje. I oni zapewniają część podstawowych potrzeb.
Innym obszarem mojej działalności jest rozmowa z ludźmi. Ktoś mówi: "Ta kobieta ma za sobą ciężkie przeżycia okupacyjne, zraniono jej krowę, zwierzę długo zdychało na jej oczach, a ona już nie śpi po nocach". Zbieram takie przypadki i przekazuję ich dane do ośrodka rehabilitacyjnego, po czym lekarz stamtąd dzwoni i zaprasza zidentyfikowane przeze mnie osoby na rehabilitację. Dopiero wtedy, gdy nawiążę ze społecznością relację opartą na zaufaniu, ludzie zaczynają mówić o zgwałconych kobietach.Kolejnym obszarem mojej działalności jest rozmowa z ludźmi. Ktoś mówi: "Ta kobieta miała ciężki okres okupacji, jej krowa została zraniona, zwierzę długo umierało na jej oczach, teraz nie śpi w nocy". Zbieram takie przypadki i przekazuję ich dane do ośrodka rehabilitacyjnego, po czym lekarz stamtąd dzwoni i zaprasza wskazane przeze mnie osoby na rehabilitację. Dopiero wtedy, gdy nawiążę ze społecznością relację opartą na zaufaniu, ludzie zaczynają mówić o zgwałconych kobietach.
A potem mogę poprosić przewodniczącego rady wioski lub nauczyciela, aby umówił kobietę na spotkanie ze mną. I tylko wtedy, gdy ta kobieta ma już zaufanie, zaczyna mówić i słuchać. Bo jeśli po prostu przyjdziesz i zaczniesz ją wypytywać, to zgwałcona kobieta nie tylko nie będzie mówić, ale nie będzie mnie słuchać!
Podam wam przykład. W jednej z wiosek zgwałcono młodą, 18-letnią dziewczynę. Przed wkroczeniem Rosjan nie miała jeszcze kontaktu z mężczyznami, nawet jeszcze nikogo nie spotkała. I nie rozmawiałam z nią o gwałcie. Powiedziałam jej o naszej organizacji, że na wiosnę wyślemy ją do Szwajcarii. Że są możliwości, aby jej pomóc.
O samym gwałcie rozmawiałam tylko z jej matką. I to przez bardzo długi czas. Jej matka opowiedziała mi, jak to się stało. I bardzo cierpiała, że ta dziewczyna obwinia rodziców za to, że jej nie ewakuowali, nie wywieźli, tylko zostali w okupacji. Mama dużo płakała i usprawiedliwiała się, że to mała wioska, mieli dwie krowy, świnię, gęsi i kury, z których ci ludzie żyli. Jak mogli wszystko zostawić i wyjechać? Później byli gotowi zrezygnować ze wszystkiego, ale Rosja nie pozwoliła im wyjechać.
Jej matka powiedziała, że gwałciciel był oficerem FSB. Trzykrotnie odwiedził córkę. Najpierw zabrał jej telefon, okłamał, że znalazł w jej telefonie dowody na to, że pomagała ukraińskiej armii, podawała współrzędne miejsca, w których stacjonują rosyjskie czołgi. Oskarżał ją, wywierał na nią presję i dwukrotnie zabierał na przesłuchanie. Powiedziała, że w ogóle nie wychodziła z piwnicy, nigdy niczego nie filmowała. Ale on, jak boa dusiciel, ściskał ją i ściskał w kółko, a na następnym przesłuchaniu zmusił do wypicia dwóch kieliszków wódki i zgwałcił.
Ponieważ dziewczynka obwinia ojca, ten jest bardzo chory. Zanika na naszych oczach. I tak w rozmowie z dziewczyną skupiłam się na tym. Powiedziałam jej: "Słuchaj, twój ojciec wygląda tak źle. On tak bardzo kaszle!"
Zgodziła się. To jest jej ojciec, kocha go, mimo że go obwinia. Kontynuowałam: "Pomóż mi, umieścimy go w bardzo dobrym ośrodku rehabilitacyjnym w Kijowie. Ale potrzebuję twojej pomocy". I dzięki temu nawiązał się między nami kontakt. To bardzo dobry przypadek, kiedy obie wysłaliśmy jej ojca na rehabilitację.
"Dokumentacja jest ważna. Ale dla mnie ważniejsze jest to, by nie traumatyzować kobiety"
NW: Co Pani zamierza zrobić z informacjami, które zbiera? Przekazać gdzieś? Czy jest jakaś procedura?
ID: Współpracujemy z organizacją, która zapewnia pomoc psychologiczną i za jej pośrednictwem dziewczynka najprawdopodobniej trafi do Połtawy do ośrodka pomocy dla ocalałych. Ma teraz 19 lat, znajdzie łatwą pracę i będzie pomagać innym ofiarom wojny. Na przykład przesiedleńcom wewnętrznym. Jest to ważne, ponieważ to okazja, aby zabrać ją ze środowiska, w którym cała wioska wie, co się z nią stało. Zmienić środowisko, które przypomina o traumatycznym wydarzeniu.
W imieniu naszej organizacji "SEMA Ukraina" pomożemy jej z ubraniami, pieniędzmi, środkami higienicznymi itp. Być może wyślemy ją do klasztoru we Fryburgu w Szwajcarii. Jednocześnie nie mogę w tej chwili udokumentować jej świadectwa, ponieważ nie jest to świadectwo dziewczynki, ale jej matki. I nie będę dokumentowała jej świadectwa, ponieważ nie pozwala na to etyka. Instytut Pileckiego robi dobrą ważną pracę, historie kobiet zostaną przedstawione w Parlamencie Europejskim, ale najważniejsze dla mnie jest to, żeby nie traumatyzować dziecka.
Dokumentacja to trudny proces. Kiedy stan kobiety jest już stabilny, mówię jej, że to jest organizacja europejska, która działa po to, żeby Europa lepiej wiedziała, co się dzieje w Ukrainie. I że zawsze istnieje możliwość odmowy pokazania swojej twarzy. Zamazujemy twarze wszystkich kobiet, które mówią o przemocy seksualnej na wideo.
W grupie Instytut Pileckiego udokumentował Tanią Vasylenko i Hałynę Tyszczenko. Inni jeszcze tego nie zrobili. Nie mam siły słuchać Ołeny Łazarevej, żeby dokumentować, bo jesteśmy z nią bardzo blisko. Później nie mogę zapomnieć o tym, co mówiła,
Mój mąż pracuje teraz głównie w Instytucie Pileckiego, dokumentuje zbrodnie rosyjskie w rodzinach, w których zginęli cywile lub ktoś został wzięty do niewoli. Na przykład pojechał do kobiety, której mąż i syn zniknęli. Potem mówił, że to było straszne przeżycie: wszedł na podwórze, tam były dwa samochody – jej męża i syna, ale nikt nie mógł ich prowadzić, bo mężczyzn nie było.
NW: Czy kobiety, z którymi rozmawiasz, znają Pani osobistą historię? Czy pomaga to Pani łatwiej nawiązać z nimi kontakt?
ID: Czasami ja im mówię, czasami kobieta dowiaduje się od innych. Czasami jest to konieczne, a czasami nie. Nie używam mojej historii. Mogę szczerze powiedzieć kobiecie, że bardzo ją rozumiem. Ale mówienie o tym cały czas byłoby cyniczne.
NW: Ale kiedy Pani pracuje z kobietami, ciągle wspominacie swoją traumatyczną historię. Jak sobie Pani z tym radzi?
ID: Nie najlepiej. A fakt, że obecnie przechodzę leczenie i jestem w złym stanie fizycznym, jest bezpośrednim wynikiem mojej pracy.
NW: Ale praca Pani ma wpływ. To, co wy, Ukrainki, teraz robicie, ma silny wpływ na Polki. Zaczynają mówić o tym, co stało się z kobietami podczas II wojny światowej, choć milczały na ten temat przez 80 lat. Jedna z nauczycielek przeczytała o tym, co wydarzyło się w Buczy i postanowiła postawić pomnik kobietom, które ucierpiały z rąk rosyjskich gwałcicieli. Oznacza to, że kobiety nie mogą strzelać w okopach, ale mogą pisać i mówić.
ID: Mam nadzieję, że świat nie będzie już tak tolerancyjny wobec Rosji. Przez wiele lat świat widział tylko część Rosji – bogatych, kulturalnych, którzy podróżowali po świecie. Teraz całe to gówno wyszło na jaw. I okazało się, że jest go 90 procent.
O to właśnie chodzi w Instytucie Pileckiego. Krok po kroku. Ukraina i Polska teraz się spierają , ale to wszystko jest niczym wobec faktu, że mamy te same ludzkie wartości. Musimy tylko zrobić coś z Rosją, w przeciwnym razie nie będzie pokoju.
Dziewczyna obwiniała rodziców, że jej nie ewakuowali i pozostali w domu, gdy nadchodziła okupacja. Jej matka płakała, że mają dwie krowy, świnię, gęsi, kury - jak mogli to wszystko zostawić? Później byli gotowi wyjechać, ale Rosjanie ich już nie puścili...
Nie zapomnę chwili, gdy usłyszałam to po raz pierwszy. Odprowadzałam dzieci do szkoły i po drodze spotkaliśmy koleżankę mojej córki Lusi i jej mamę. Zazwyczaj miło się nam gawędziło o tym i owym, teraz rozmowa – jak wszystkie inne - zeszła na wojnę w Ukrainie. To były pierwsze jej tygodnie, gdy do Polski przybywały tysiące Ukrainek z dziećmi. Wśród moich znajomych trwała nieustanna akcja pomocowa, telefony grzały się, gdy szukano mieszkań czy organizowano kolejną zrzutkę a to na mleko i pieluszki dla niemowląt, a to na wyprawkę szkolną. Wszyscy, ale to wszyscy w moim najbliższym otoczeniu byli struchlali z przerażenia, bo nikomu nie brakowało wyobraźni, by wiedzieć, przez co przechodzą uchodźczynie. Każdy rozumiał, że nawet najbardziej przytulny pokój i najpiękniej pachnąca pościel nie dadzą rady zrównoważyć nieszczęścia, jakie stało się udziałem dzielnych ukraińskich kobiet, które porwały się na podróż w nieznane.
Gdzież tam one takie biedne, skoro łażą do fryzjera
I wtedy właśnie, idąc ze Stasiem i Lusią do szkoły, od mamy koleżanki mojej córki usłyszałam te słowa: że te “biedne Ukrainki” są podejrzane, bo ona pracuje w drogerii i widzi, jak one przychodzą i kupują sobie szminki. Zamurowało mnie, zdołałam tylko wykrztusić, że gdybym straciła nagle wszystko i znalazła się w zupełnie obcym kraju, też pierwsze, co bym zrobiła, poszłabym kupić czerwoną szminkę, a następnie pomalowałabym nią usta. Nie ciągnęłam tematu, ale temat mnie ściga, bo co jakiś czas gdzieś słyszę czy czytam takie właśnie rzeczy: jak to te Ukrainki się stroją, jak malują! I co to za ofiary wojny, co mają zawsze zrobione paznokcie i pomalowane usta? I gdzież tam one takie biedne, skoro łażą do fryzjera i po sklepach z ciuchami.
Szczerze mówiąc, ręce mi na to opadają i zastanawiam się, kim trzeba być, żeby wygadywać takie rzeczy. A potem orientuję się, że wiem, kim: człowiekiem, który nigdy nie był w granicznej sytuacji, kimś, kto nie był zmuszony ostatkiem sił łapać się nadziei, by nie polecieć w otchłań. W najlepszym razie po prostu osobą, która nie zna ani kobiet, ani historii, czy raczej herstorii. Jeśli ktoś bowiem ma trochę wiedzy podprawionej wrażliwością, nie dziwi się czerwonym ustom Ukrainek. Na pewno nie dziwię się ja. Czerwona szminka jest moim sposobem na dodawanie sobie pewności od czasów, gdy moja mama śmiertelnie chorowała na guz mózgu, a ja każdego dnia myślałam, że nie dam rady. Jak to działa, trudno mi do końca powiedzieć, ale jakoś działać musi, skoro ten sam sposób przede mną odkryły tysiące kobiet. Najbliższa mi to moja prababka, która dobijając setki, zawsze witała nas na proszonym podwieczorku z koralami na szyki, włosami zakręconymi w lok nad czołem i pomalowanymi ustami.
Od czarownic i kurtyzan po sufrażystki, i patriotki
Czerwone usta od zawsze są symbolem kobiecej siły, która i kiedyś, i dziś nie wszystkim się podoba. Właśnie dlatego jeszcze w XVIII w. głoszono, że karminowe usta mają tylko czarownice. Potem wiedźmy zmieniono na kurtyzany i pospolite ulicznice. A potem, cóż, potem kobiety przestały dawać się aż tak zawstydzać i czerwona pomadka wkroczyła na salony i pod strzechy. Kiedy w 1912 r. ulicami Nowego Jorku maszerowało 15 tysięcy sufrażystek walczących o prawa kobiet, wiele z nich miało krwiście czerwone usta. Pomadki osobiście rozdawała im właścicielka kosmetycznego imperium Elisabeth Arden. Czerwone usta popularne były podczas wielu kryzysów i dodawały kobietom kurażu na różnych frontach. Podczas drugiej wojny światowej na ten przykład były cichym symbolem oporu wobec Hitlera, który nie cierpiał umalowanych kobiet.
Absolutnie rozumiem mechanizm dbania o makijaż, fryzurę, ubiór i paznokcie w najcięższych momentach. Kiedy wszystko wymyka się spod kontroli, ostatnim, nad czym możemy zapanować jest nasz wygląd. Moja wspomniana mama dwa dni po operacji wycięcia guza mózgu, zadzwoniła do mnie o świcie ze szpitala, informując, że właśnie umyła się, uczesała i umalowała i czuje się znakomicie. Wiedząc, w jak katastrofalnym jest położeniu zdrowotnym, tylko tyle mogła zrobić.
To, jak wyglądamy - niezależnie czy lubimy styl naturalny, glamour czy sportowy, czy malujemy się, czy preferujemy twarz no make up – jest też sposobem demonstrowania siebie światu. Zawsze na najbardziej stresujące badania ubierałam się i malowałam szalenie elegancko, czując, że gdybym miała dostać złe wiadomości, zachowam więcej godności, gdy będę dobrze wyglądała. Doskonale rozumiem, że Ukrainki, które uciekały do Polski w chaosie, wśród huku pocisków, w lęku o to, czy ich dzieci przeżyją podróż do granicy, nie chciały wyglądać jak ofiary. Nikt nie chce, by można w nim było rozpoznać ofiarę po pierwszym rzucie oka.
Podczas Powstania Warszawskiego kobiety myły włosy winem i szyły sukienki ze spadochronów
Nawet gdy statusu ofiary okryć się nie da. W swojej pięknej, mądrej, cieplej i wzruszającej książce Alicja Gawlikowska-Świerczyńska, lekarka, która jako młodziutka dziewczyna przeszła obóz koncentracyjny w Ravensbrück, opowiada o tym, że dbanie o siebie było warunkiem koniecznym do przetrwania w obozie. Więźniarki, które przestawały się czesać, myć i szczypać w policzki, by być mniej blade, najczęściej szybko potem umierały. Brak zainteresowania swoim ciałem był bowiem równoznaczny z rezygnacją z życia.
Idę o zakład, że wielu Polaków, którzy krzywią się na zadbane, dobrze ubrane, uczesane i pomalowane Ukrainki żywi jednocześnie wielki szacunek do mitu powstania warszawskiego. W warszawskim muzeum poświęconym temuż powstaniu jest w tej chwili znakomita wystawa reportażystki i badaczki Karoliny Sulej „Podróż bohaterek. Powstanie kobiet”. Pokazuje ona walki o Warszawę i wolność Polaków z kobiecej perspektywy. Jedna jej część poświęcona jest temu, jak walczące warszawianki dbały o wygląd. Mamy tu opowieść o papierowych naszyjnikach i ubraniach szytych ze spadochronów. Jednym z ikonicznych zdjęć z powstania jest to, na którym młodziutka dziewczyna przegląda się w lusterku. W niemal wszystkich relacjach powstanek przewijają się motywy związane z tym, jak podczas walk, biegając przez zrujnowane dzielnice pod gradem kul, dbały o wygląd. Jak jedna drugiej myły włosy, w jednej z opowieści jest historia o tym, jak koleżanka koleżance z braku wody umyła je winem. Na fotografiach widzimy dziewczyny, które co prawda oprószone są pyłem ze zwalonych kamienic, ale mają porządni ułożone loki czy zaplecione warkocze.
Polki nie były w takim podejściu odosobnione. Kilka lat temu w Imperial War Museum zrobiono wystawę poświęconą temu, jak Brytyjki dbały o wygląd w czasie drugiej wojny światowej. Z braku pończoch dziewczyny rysowały sobie szwy na gołych nogach. Zamożniejsze specjalną farbą, którą produkowali m.in. Max Factor i Elisabeth Arden, uboższe mieszanką i zagęstnika do sosów zmieszanego z kakao. Tę dbałość o wygląd, która była tożsama z próbą zachowania wewnętrznej równowagi widać też na zdjęciach legendarnej fotografki Lee Miller, która pokazywała, jak w czasach powszechnego niedostatku londyńskie kobiety próbowały trzymać fason, by nie upaść na duchu.
Nikt nie zaprzecza wizerunkowi ofiary bardziej niż kobieta z czerwonymi ustami
Jak ważny jest wygląd niestety dobrze zawsze wiedzieli różnego rodzaju oprawcy. Dlatego w obozach w czasie wojny więźniarkom odbierano ich ciuchy i wszystkie jednakowo strzyżono. Wspomniana wyżej Karolina Sulej napisała o tym całą znakomitą książkę pt. "Rzeczy osobiste. Opowieść o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady”. Drobiazgowo pokazuje w niej, jak bolesnym narzędziem opresji było pozbawienie ludzi możliwości wyrażania się przez wygląd.
W uwagach pod adresem Ukrainek widzę częste i powszechne zawstydzanie kobiet. Ma ono to do siebie, że zawsze jest narzędziem, mającym pomóc w realizacji większej sprawy. W krytyce przysłowiowej czerwonej szminki u ukraińskich uchodźczyń nie chodzi zatem wcale o umalowane usta. Być może z niektórych ludzi wychodzi lęk przed obcym: każdy, kto “nie nasz”, jest zagrożeniem. Być może dali się zwieść populistom, że za moment Ukraińcy będą zabierać nam miejsca u lekarzy i w szkołach? Być może do głosu doszła zazdrość, że wiele uchodźczyń na początku dostało dach nad głową za darmo? Być może wreszcie po prostu niektórzy ludzie mają naiwne pragnienie, by ofiara wpisywała się w jakiś wyobrażony schemat? Powinna pewnie być cicha, zrozpaczona, zapłakana, w łachamanach i myśląca w kółko o ojczyźnie w kłopotach. Nikt nie przeczy temu obrazkowi bardziej niż kobieta z czerwonymi ustami, które nawet, gdy się nie otwierają, mówią: “Nie dam się, dam radę, przetrwam”.
Ukrainki - jak wszystkie kobiety, które próbuje się zawstydzać i mówić im, jakie powinny być i co im wypada, a co nie - zupełnie nie muszą się tym przejmować.
Титульний малюнок: Магдалена Данай
Kim są te ofiary wojny z manicure i pomalowanymi ustami? Dlaczego ukraińskie kobiety są zawstydzane za swój wygląd
Myślę o nich za każdym razem, gdy piłuję paznokcie. Kiedy wkładam bukiet do wazonu, kiedy sprawdzam przed rozmową kwalifikacyjną, czy dyktafon w moim telefonie działa, kiedy czekam z dziećmi na zatłoczonym peronie, aby zabrać je do taty. Myślę, kiedy co miesiąc odczytuję licznik energii elektrycznej i kiedy wyrzucam pluszowe misie mojej córki do dużego niebieskiego kosza.
Ukraińskie kobiety stały się częścią mojego życia i nauczyły mnie rzeczy, które pozostaną ze mną na zawsze.
Pociąg
24 lutego 2022 roku zadzwoniła do mnie Anastasia Pugaczewa. Zanim przeprowadziłam się z dziećmi do Warszawy, nasze córki - jej Polina i moja Łucja - chodziły razem do przedszkola w Toruniu. Nastka powiedziała, że wyjeżdża na Ukrainę. Kilka miesięcy temu jej mąż zmarł po ciężkiej chorobie, a ona zostawiła Polinę na jakiś czas u dziadków, żeby doszła do siebie. Teraz miała ją odebrać w chaosie pierwszych dni wojny, kiedy nikt na świecie nie wiedział, czego się spodziewać, a Rosjanie nacierali na Kijów. Podróż, która zwykle zajmowała kilka godzin, trwała dzień w jedną stronę.
Udało się. Przywiozła Polinę bezpiecznie do Torunia. Za każdym razem, gdy czekam z dziećmi na zatłoczonym peronie Dworca Gdańskiego w Warszawie, by zabrać je na weekend do taty, myślę o podróży Nastii. I odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam jej zdjęcie z Poliną w polskim pociągu, po całej tej macierzyńskiej misji
Kolejne miesiące nie przyniosły spokoju. Większość rodziny Anastazji mieszkała w Mariupolu, a ona rzadko się z nimi kontaktowała. Po wyzwoleniu miasta dowiedziała się, że jej ojciec zmarł. Nastia zabrała babcię i innych krewnych do Torunia, ale po jakimś czasie postanowili wrócić do domu. I wtedy... Wtedy nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Pomiędzy leczeniem ran po śmierci męża, opieką nad Poliną, żałobą po ojcu i nieustanną pomocą uchodźcom, Anastasiia pisała bogate w poezję teksty, wściekle grała na gitarze, a za chwilę miał się ukazać album jej zespołu Nastalgia "Coj po polsku"
Nastka pokazała mi, że najgorsze nie musi zabijać wrażliwości. Wręcz przeciwnie: może ją wzmocnić, wydobyć na powierzchnię i pozwolić nam stworzyć na gruzach ogród. Może trochę ponury, dziki, gęsty, taki, w którym nie mamy pewności, czy nie ukłujemy się sięgając po kwiat, ale wciąż piękny i przede wszystkim żywy: odradzający się po najsroższej zimie, wstający po każdej burzy i gradzie, zielony po największej suszy.
Bukiety i dyktafon
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Anastazja wracała z Poliną z Piaticzatek, rozmawiałam z Oksaną Litwinienko, którą znam od wielu lat. W tym czasie nie spała przez kolejny dzień i nadal była w kontakcie ze swoimi krewnymi na Ukrainie. Powiedziałem jej, że nie wiem, gdzie znaleźć spokój w obliczu tego, co się dzieje, i że właśnie kupiłam sobie kwiaty i zamierzam zrobić z nich piękny bukiet. Podobno nawet w okopach podczas bitwy nad Sommą żołnierze hodowali kwiaty: sadzili je w łuskach po pociskach.
Oksana odparła, że Ukrainki w Kijowie też tak robią; słyszała o jednej, która wyszła do ogrodu i zaczęła porządkować grządki zniszczone przez ostrzał. "Wiesz, ja też pójdę i kupię bukiet" - powiedziała na koniec. Nigdy nie zapomnę tej rozmowy i Oksany, która nie mogła zamknąć oczu nawet na kwadrans. Nie spała jeszcze przez wiele dni, a potem pojechała na granicę. Pomagała tam dzień i noc, i była jedną z pierwszych osób, które zmierzyły się z czymś, o czym nikt z nas nie mówił nawet wtedy, na samym początku inwazji na pełną skalę, ponieważ wszyscy się tego baliśmy. Dotarło to do mnie w marcu 2022 roku, kiedy dowiedziałem się od polskiego żołnierza, że do Polski przyjeżdżają zgwałcone przez Rosjan kobiety i dziewczynki. Na granicy przejmowała je Oksana i naprawdę nie mogły mieć większego szczęścia w tym nieszczęściu.
Nie wiem, czy znam kogoś takiego jak ona. Jest odważna i silna w sposób, który rzadko się widuje. Jest też wściekła i nie wstydzi się tego gniewu, nie powstrzymuje go. W końcu przywiodło ją to do Kijowa. Pojechała zobaczyć swoich bliskich, znajome miejsca, zanurzyć się w swoim języku, ale oczywiście ponownie udała się do miejsca, w którym niewielu ludzi chce być
Tu w mojej opowieści pojawia się inna Ukrainka, Iryna Dowhań. Świat usłyszał o niej już w lutym 2022 roku, kiedy amerykański dziennikarz uwolnił ją z niewoli Rosjan w okupowanym Donbasie. Znęcali się nad Iriną, napastowali ją seksualnie, a w końcu, po wielu dniach, sprawcy przywiązali ją do słupa w mieście - owiniętą w ukraińską flagę, z napisem na piersi, że jest dzieciobójczynią. Przechodnie opluwali ją i bili. Odkąd świat dowiedział się o masakrze w Buczy i masowych gwałtach, Iryna podróżuje po wsiach i miasteczkach, i zbiera świadectwa. Włącza dyktafon i słucha. Oksana skontaktowała się z Iryną, która założyła organizację Sema Ukraine i razem podróżowały od wioski do wioski, aby zebrać dowody zbrodni Rosjan
My, Polacy, znamy duszący ciężar wojennych tajemnic rodzinnych, które były utrzymywane przez pokolenia. Świat nigdy nie był łaskawy dla maltretowanych kobiet. Tymczasem Ukrainki mówią, że wiedzą, że to nie one powinny się wstydzić; chcą, aby świat dowiedział się, co zrobili Rosjanie. "Chcieli zrobić z nas ofiary, ale my wolimy być bronią. Tak właśnie mówią" - mówi mi Oksana.
Pokazała mi, jak niesamowitym motorem napędowym może być gniew. Gniew, do którego nam, kobietom, przez wieki odmawiano prawa i który nauczyłyśmy się tłumić. Dziś myślę, że nie ma sprawiedliwości bez gniewu. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób.
Paznokcie
Kiedy rozmawiam z Eleną Apchel przez komunikator w grudniu 2022 roku, w Wigilię, ledwo ją widzę. Jej twarz jest lekko oświetlona tylko przez ekran jej smartfona.
Poznałyśmy się miesiąc wcześniej na Kongresie Kobiet w Brukseli. Olena jest reżyserką teatralną, przez kilka lat pracowała w Polsce, a obecnie mieszka w Berlinie. Ale w chwili, gdy rozmawiamy, jest w Ukrainie. Przyjechała zorganizować zbiórkę ciepłych butów i ubrań dla swoich kolegów żołnierzy. Tak wiele kobiet wstąpiło do ukraińskiej armii, że nie ma wystarczającej ilości mundurów w odpowiednim rozmiarze dla wszystkich. Kobiety stanowią 20 procent armii, około 50 000 osób. 5 000 z nich walczy na froncie
Wśród nich są koledzy Oleny. Jedną z nich jest aktorka teatru lalek, która po szkoleniu stała się jednym z najlepszych strzelców jednostki. Druga jest koleżanką ze studiów: Olena studiowała reżyserię filmową, kulturoznawstwo i dokumentalistykę. Służy w wojsku już od kilku lat - przecież wiemy, że ta wojna zaczęła się na długo przed lutym 2022 roku. Jej mąż i dwójka dzieci zostali w domu. W jej ślady poszli ojciec i brat, którzy również wstąpili do wojska.
Przyjaciółki Oleny są na linii frontu. Oznacza to, że Rosjanie są nie dalej niż 1,3 km od nich. Leżą lub stoją przez cały dzień i noc, często w błocie, deszczu lub zimnie. Podczas swoich podróży na Ukrainę Olenie czasami udaje się z nimi spotkać, jeśli dostaną przepustkę, aby nabrać sił. Mówi, że ich włosy są zawsze czyste i splecione. I pachną jak ognisko. Po tygodniach spędzonych na froncie ten zapach wnika głęboko w skórę i włosy i nie da się go szybko zmyć
Kiedy zacząłam pisać ten tekst, zadzwoniłem do Oleny. Była właśnie w pociągu, znów w podróży z Berlina na Ukrainę. Wkrótce przestanie podróżować tam i z powrotem. Wyjedzie do swojego kraju na zawsze. Postanowiła zostawić wszystko i wstąpić do wojska. "Wiesz, oni walczą już tak długo, że musimy zmienić siostry na linii frontu." - powiedziała mi kiedyś.
Od tamtej pory za każdym razem, gdy piłuję paznokcie, myślę o Olenie. Myślałam, że znam siłę kobiecej solidarności, ale dopiero teraz dostrzegłam jej ogrom. Dlaczego, możesz zapytać, przychodzą mi do głowy te myśli, kiedy robię paznokcie? Z powodu innej historii Oleny, którą ta wspaniała dziewczyna wyryła w moim sercu jak dłuto: "Pewnego dnia patrzyłam i zobaczyłam, że jedna z moich koleżanek żołnierek ma takie dziwnie przycięte paznokcie, zapytałam ją o nie, a ona na to: "No pizda, no pizda": "No, b***h, Olena, siedziałam tam, nie było pilniczka do paznokci, to sobie spiłowałam na kamieniu". I dołączyłam do kobiet, które od wieków piłowały sobie paznokcie, do tych wszystkich Amazonek i Sarmatek, które też walczyły"
Licznik energii elektrycznej i pluszowe misie
Od 24 lutego 2022 roku obsesyjnie zadaję sobie pytanie, jak to jest wziąć dziecko za rękę, zamknąć dom, nie wiedząc, czy kiedykolwiek do niego wrócimy, i iść przed siebie, nie wiedząc, czy uda nam się dotrzeć do jakiegoś lepszego miejsca. I jak to jest wjechać do sąsiedniego kraju, gdzie kule nie latają, a potem jechać nocą z nieznajomymi do miasta o dziwnej nazwie. No i w końcu nadeszła noc. Pierwsza od dawna, kiedy snu na pewno nie przerywa ryk, pod ciepłym i może nawet przyjemnym kocem, ale wciąż tak obca.
Kiedy widziałam morze ukraińskich matek, które przyjechały do Polski, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak trudno jest nagle znaleźć się w obcym miejscu, nie z własnego wyboru. Zabrać dziecko do szkoły i martwić się, jak odnajdzie się w klasie. Szukanie sklepu w nieznanej dzielnicy, by kupić szampon lub podpaski. Próbując rozgryźć nową sieć autobusów i tramwajów, aby dostać się do biura. Wydaje mi się, że jest to nieskończenie trudne doświadczenie, zwłaszcza gdy ma się męża, który walczy na froncie, często starych rodziców i przyjaciół, pozostawionych w kraju.
Przez wiele miesięcy, gdy owijałam moje dzieci w kocyki, w mojej głowie pojawiały się obrazy ukraińskich dzieci śpiących w schroniskach. Do dziś, gdy podnoszę rozrzucone na podłodze pluszaki mojej córki, przypominam sobie schronisko we Lwowie, w którym spędziłam godzinę w czerwcu zeszłego roku
Wraz z parlamentarzystkami z Polski i Belgii zbierałam dowody wojennych gwałtów popełnionych przez Rosjan i odwiedziliśmy w sumie siedem ośrodków w okolicach Rzeszowa i Lwowa. Podczas jednej z tych wizyt usłyszałyśmy alarm. Razem z kierowniczkami ośrodka i kobietami, które przyjechały do względnie bezpiecznego wówczas Lwowa, zeszłyśmy do piwnicy. Było nas około dziesięciu. Najmłodsza z nas miała kilka miesięcy i wierciła się w ramionach matki, najstarsza była po osiemdziesiątce i w wyniku ostrzału prawie całkowicie straciła wzrok, i słuch.
Na stoliku pod ścianą stał obraz Matki Boskiej, a obok butelka ze smoczkiem do mleka dla małego dziecka, które jako jedyne nie rozumiało, co się dzieje. Kobiety prowadzące ośrodek, który przed wojną służył jako schronienie dla ofiar przemocy domowej, wskazały na pokój z materacami wyłożonymi na ścianach na wypadek, gdyby musiały spędzić noc w piwnicy: "Zanim to wszystko się zaczęło, chcieliśmy zrobić tu pokój zabaw dla dzieci, ale niestety zamiast pokoju zabaw mamy schronienie"
Nie potrafię sobie wyobrazić strachu, jaki czuje matka, gdy jej dziecku grożą kule, ale już wiem, jak wiele może zrobić, by chronić swoje dziecko. Pojedzie w nieznane, stworzy dom dla swojego dziecka, nawet jeśli nie będzie to jej własny, podniesie głowę i znajdzie pracę w obcym kraju. Nawet umrze. Znam przypadek ukraińskiej matki, która szła prawie 40 kilometrów do przejścia granicznego z Polską, niosąc na rękach to młodsze i to starsze dziecko. Udało się, przekroczyli granicę. Trafiła do polskiej rodziny. Zjadła, położyła się spać i zmarła. Lekarz stwierdził, że zmarła z wycieńczenia.
Wiem też, że matka, przede wszystkim wtedy, gdy chce chronić, może dać dziecku wolność. Ludmiłę poznałam przez przyjaciółkę i razem szukałyśmy dla niej mieszkania w Polsce. Kilka lat temu opuściła Donbas po tym, jak jej mąż został zabity przez Rosjan na schodach i przeniosła się do Kijowa. Przyjechała do Warszawy po wielu dniach spędzonych w schronisku, większość czasu w ciemności z powodu braku prądu. Kiedy mój przyjaciel zabrał ją na spacer do Parku Łazienkowskiego, Ludmiła była nieustannie zachwycona świeżym powietrzem i słońcem.
Później dowiedziałem się, że miała córkę poetkę na Ukrainie. Zostawiła ją, bo córka nie wyobrażała sobie, że mogłaby przestać walczyć. Słynny polski profesor literatury Stanisław Pigoń powiedział kiedyś, że w Powstaniu Warszawskim walczyli wybitni polscy poeci: "Cóż, należymy do narodu, którego przeznaczeniem jest strzelać do wroga diamentami"
Najwyraźniej Ukraińców czeka ten sam los. Co miesiąc otwieram szafkę na korytarzu i spisuję stan licznika energii elektrycznej. Za każdym razem, gdy to robię, myślę o Ludmile, o jej dniach spędzonych w ciemności. I o najciemniejszym momencie w jej historii, kiedy szanując wolność córki, została zmuszona do pozostawienia swojego największego skarbu na Ukrainie
Chwała bohaterce!
Chociaż jestem feministką, muszę przyznać, że do niedawna myślałam o kobietach, które ucierpiały na wojnie, jak o ofiarach. Ukraińskie kobiety wywróciły moje wyobrażenie o bohaterstwie do góry nogami. Do tej pory to słowo było zarezerwowane dla mężczyzn
Bohaterami byli ci, którzy walczyli, byli ranni i wracali do domu bez ręki czy nogi. Kobiety były co najwyżej postaciami drugoplanowymi. Dziś głęboko nie zgadzam się z tym poglądem. Matka, która bierze swoje dzieci i idzie je ratować, jest bohaterką. Podobnie jak kobieta, która straciwszy męża, z pokorą przyjmuje decyzję córki o pójściu na wojnę, jest bohaterką. Żołnierka w okopach jest bohaterką, podobnie jak jej przyjaciółka, która porusza niebo i ziemię, aby zorganizować ciepłe buty dla niej i jej towarzyszy, a następnie sama decyduje się pójść na front. W końcu to kobiety zgwałcone przez wroga są bohaterkami, bo czym ich rany - nie tylko te widoczne - różnią się od ran weteranów wojennych?
Ukraińskie kobiety - te, które mieszkając w Polsce i innych krajach Europy Zachodniej, są świadkami rosyjskich okrucieństw - zmieniają nasz świat. Podobnie jak ci, którzy zdecydowali się pozostać na Ukrainie, ukraińscy politycy i aktywiści, tacy jak Oksana Litwinienko i Iryna Dowhań: dzień po dniu przez ostatnie półtora roku upewniały świat, że ta wojna nie jest tylko kolejną wojną opowiadaną z męskiej perspektywy. Dbają o to, by dzień po dniu świat dowiadywał się nie tylko o tym, co dzieje się na froncie, ale także o stratach poniesionych przez ludność cywilną. To kopernikański przewrót w narracji o konfliktach zbrojnych. Do tej pory o tym, co działo się z ludnością cywilną, dowiadywaliśmy się po latach, gdy na powojenne terytorium wkraczały międzynarodowe komisje, gdy publikowano książki reporterskie. Ukraińskie kobiety nie pozwalają światu przymykać oczu.
Wszystko to jest możliwe dzięki wielkiej sile, która łączy je wszystkie i która również niesamowicie objęła wiele polskich kobiet, a na pewno objęła mnie.
Tą siłą jest siostrzeństwo
Chociaż jestem feministką, muszę przyznać, że do niedawna myślałam o kobietach, które ucierpiały na wojnie, jak o ofiarach. Ukraińskie kobiety wywróciły moje wyobrażenie o bohaterstwie do góry nogami. Do tej pory to słow
Skontaktuj się z redakcją
Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.