Exclusive
20
min

Chirurg plastyczny: - Z urazami, z którymi mamy tutaj do czynienia w ciągu tygodnia, nie spotykamy się w USA, Kanadzie, czy zachodniej Europie całe życia

Nie chodzi tylko o estetykę - mówi lekarz. - Często obrażenia są tak poważne, że ludzie nie mogą jeść, pić, mówić, oddychać ani otwierać oczu. To mężczyźni i kobiety "bez twarzy"

Halyna Halymonyk

Profesor chirurgii plastycznej Ołeh Antoniszyn przywraca Ukraińcom możliwość pełnego życia po ciężkich urazach. Zdjęcie: Sunnybrook Health Sciences Centre

No items found.

W murach szpitala w Czeladzi na Śląsku dzieją się cuda. Lekarze z Kanady, w ramach kanadyjsko-ukraińskiego programu, przywracają twarze Ukraińcom dotkniętym wojną i stawiają na nogi tych, którzy stracili już nadzieję. Większość z nich to wojskowi, chociaż są też cywile.

Ukraińcy mieszkający za granicą, nawet w drugim lub trzecim pokoleniu emigrantów, pozostają częścią swojego narodu i pracują na rzecz naszego zwycięstwa.

Szpital w Czeladzi, gdzie Ukraińcy leczą swoje twarze i życie. Zdjęcie autorki

Zarezerwuj czwartek

"Ten dzień jest mój, ugotuję barszcz, tłuczone ziemniaki, naleśniki z sosem mięsnym, jeśli jest ktoś z Sosnowca, chętnie przekażę paczkę od ciebie" - pisze Ukrainka na lokalnej grupie.

Kilkadziesiąt Ukrainek mieszkających w województwie śląskim zjednoczyło się, by wesprzeć wojskowych i cywilów, którzy przyjeżdżają na leczenie do szpitala w Czeladzi. Przygotowują domowe posiłki, przynoszą wodę pitną, słodycze, gry planszowe, obrazki do kolorowania, ale przede wszystkim ciepłe słowo i wsparcie.

Dowiedziałam się o tej inicjatywie przypadkiem, kiedy na początku wojny na pełną skalę zobaczyłam ogłoszenie na lokalnej grupie: "Dziewczyny, Ukrainki, może ktoś odwiedzi naszych żołnierzy, którzy są w trakcie leczenia?".

Na ogłoszenie odpowiedziało tak wiele Ukrainek, że musieliśmy się zorganizować i stworzyć arkusz kalkulacyjny Excel z ogólnym dostępem dla wszystkich. Wpisywaliśmy w nim liczbę pacjentów poddawanych leczeniu, dietę przepisaną każdemu z nich, ścisłe ograniczenia żywieniowe, potrzeby i zaległości z poprzednich dni.

Korzystając z tej tabeli, każda kobieta może wybrać dzień, w którym zaopiekuje się pacjentami. Ukrainki uzgadniają również codzienne menu. Udostępniane przez nie fotorelacje pokazują starannie zapakowane śniadania, obiady i kolacje. Setki kotletów, porcjowane zupy i sałatki, dziesiątki butelek z wodą, soki, pakiety higieniczne, karty telefoniczne z dostępem do Internetu i skarpetki.

Nie ma rzeczy, której nie mogłyby zdobyć, jeśli ich podopieczni o to poproszą. Są szczęśliwe, gdy mogą pomóc. Martwią się, gdy wszystkie dni tygodnia są już zajęte. Wtedy czekają na pojawienie się nowego pacjenta.

Nie krewna, ale rodzina

Ukrainki mieszkające na Śląsku starają się być rodziną dla rannych żołnierzy i cywilów, nawet jeśli to nie ich krewni. To bardzo ważne, by przed operacją ktoś był przy rannym, powiedział mu miłe słowo, przyniósł ciepłą zupę, zrobił kanapkę lub po prostu potrzymał go za rękę, przytulił i porozmawiał.

Ta inicjatywa jest dziełem Ksenii Naumowej, Ukrainki pracującej jako lekarka w  Czeladzi. To właśnie ona zorganizowała system wsparcia dla ukraińskich pacjentów, który z powodzeniem działa od dwóch lat. Ksenia nazwała swoją grupę: "Siła w jedności".

Jej członkinie są szczęśliwe, gdy Ksenia pisze: "Naleśniki poszły szturmem, placki zjedzone, mówili, że pyszne!".

Dba o porządek na stole, o to, by odwiedzający nie zakłócali pracy szpitala i by potrzeby pacjentów były szybko zaspokajane. Niedawno podzieliła się z pielęgniarkami taką wieścią:

- Dzisiaj dostałam od wojskowego pamiątkową monetę "Dla Wsparcia Sił Zbrojnych". Powiedział, że wyemitowano ograniczoną liczbę takich monet, a wojskowi wręczają je tym, którzy im pomagają i ich wspierają. Myślę, że ta moneta jest dla nas wszystkich. Gdyby nie wy, tej pomocy by nie było. Dziękuję wszystkim! Ukraina będzie zawsze!

"Chcę podziękować, ale boli mnie tak bardzo, że nie mogę mówić...".

W Czeladzi leczą rany postrzałowe od strzałów snajperów czy wybuchów min, które deformują twarze żołnierzy lub uniemożliwiają prawidłowe funkcjonowanie różnych części ich ciał.

Na rozmowę z Jurijem umawiałam się przez miesiąc, ale wciąż odwoływał spotkania. Pisze: "Chcę podziękować za wsparcie i leczenie, ale odczuwam tak silny ból, że nie mogę rozmawiać. Jutro mam operację. Proszę, módlcie się za mnie".

Для Володимира з Луганської області це вже четверта операція. Фото авторки

50-річний Володимир – переніс вже чотири операції. Отримав поранення  в районі Попасної. Він був одним з тих чоловіків, які «штурмували» польсько-українські кордони 24 лютого 2022 року — тільки в напрямку України.

- Przed wojną, nie uwierzysz - uśmiecha się - byłem cukiernikiem. Pracowałem w Polsce przez cztery lata, niedaleko stąd, w Zakopanem. 24 lutego odpaliłem samochód i pojechałem do domu. Mam doświadczenie wojskowe, opuściłem armię w stopniu starszego sierżanta. Rozumiałem, że ludzie w moim wieku, ze stopniem, będą potrzebni na froncie. Nie było w tym żadnego bohaterstwa. Po prostu jeśli ktoś przychodzi podeptać twoje łóżko, twój dom, musisz wstać i walczyć.

Kiedy odzyskał przytomność po postrzale, zobaczył swoją twarz i był przerażony. Ale żona powiedziała mu, że będzie go kochać w każdych okolicznościach, nawet z bliznami, dopóki będzie żył. Ale Wołodymyr i tak się cieszy, że pozbył się blizn.

Wszyscy mężczyźni, z którymi rozmawiam, dziękują wolontariuszom. Żołnierze są tu sami, bez swoich rodzin, więc cieszą się z każdej wizyty i pysznych domowych posiłków.

Kobiet z poważnymi obrażeniami jest coraz więcej

Ksenia Todorowa z Odessy i Oksana Wereszczak z obwodu kijowskiego próbują żartować, ale ich słowa sprawiają, że serce pęka: - Bardzo do siebie pasujemy. Ksenia nie ma lewego oka, a Oksana prawego. Teraz trzymamy się razem.

Ksenia Todorowa z Odessy i Oksana Wereszczak, mieszkanka obwodu kijowskiego. Zdjęcie autorki

Ksenia jest kapitanem policji, została ranna podczas misji. Nie ujawnia żadnych szczegółów. Mówi tylko: - Nastąpiła eksplozja, a ja byłam w jej środku.

Bardzo bała się wyjazdu do Polski, to była jej pierwsza podróż za granicę. Co tam zastanie? Miała różne głupie myśli. - Myślałam: a co jeśli sprzedadzą mnie na organy? Kto zrobiłby tak kosztowną operację za darmo? - mówi półżartem. Wskazuje na swój policzek. Jest spuchnięty i posiniaczony, ale wyjaśnia, że to jej najlepszy wygląd od sześciu miesięcy. Marzy nie tylko o odzyskaniu urody, ale także o powrocie do pracy, bo ma po co żyć: mąż i dwoje dzieci czekają na nią w Odessie.

W wybuchu rosyjskiego pocisku Oksana Wereszczak straciła znacznie więcej niż oko.

- To było 2 marca - wspomina - byliśmy we trójkę w pokoju. Ja, moja 9-letnia córka Aneczka i mój 14-letni syn Serhij. Wszystko stało się w ciągu sekundy: eksplozja, utrata przytomności, ocknęłam się, a wokół mnie były ruiny. Nie było nic. Żadnego domu, podwórka, ogrodzenia, tylko otwarte pole z gruzem budowlanym i słupami pyłu. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, była zakrwawiona twarz mojej córki... Ale ona oddychała. A Serhij siedział pochylony nad kawałkiem stołu, nie miał ani jednego zadrapania, tylko cienka strużka krwi spływała mu po skroni. Podeszłam do niego: "Synku, synu, Serhij, moje dziecko...".

Oksana zakrywa twarz dłońmi, ociera łzy. Po autopsji usłyszała, że syn nie miał szans na przeżycie. Siedział w miejscu, przez które przetoczyła się fala uderzeniowa - jego naczynia krwionośne eksplodowały od ciśnienia. Córka przeszła kilka operacji. Mąż poszedł na front, aby pomścić morderstwo swojego dziecka i został ranny.

Pacjentką szpitala jest też Ołena Mozgunowa z obwodu donieckiego. Jej spojrzenie jest ciepłe i życzliwe. Bardzo chce znowu chodzić. Wolontariusze przynieśli jej obrazek, który zamalowuje liczbami w jasnych kolorach.

Ołena Mozgunowa: "Rosjanie zamienili mój raj w piekło". Zdjęcie autorki

- Jestem z Raju - mówi - i naprawdę chcę wrócić do domu na własnych nogach. To małe miasteczko Rajhorodok w obwodzie donieckim, niedaleko Słowiańska. Z piękną przyrodą, dobrymi i życzliwymi ludźmi. Rosjanie zamienili ten raj w piekło, zasypując go pociskami z wyrzutni Grad.

Podczas jednego z ostrzałów dom Ołeny legł w gruzach, a ona została ranna. Była już trzykrotnie leczona w Polsce w ramach misji kanadyjsko-ukraińskiej. Od roku mieszka w szpitalu we Lwowie.

- Kiedy przywieziono mnie tu po raz pierwszy - wspomina - moje nogi były w takim stanie, że nawet pielęgniarka bała się na nie spojrzeć, dotknąć ich czy wykonywać jakiekolwiek zabiegi.

Iryna Predkiewycz, koordynator kanadyjsko-ukraińskiego programu, potwierdza: konsultacja medyczna nie dała żadnych gwarancji na uratowanie nóg Ołeny. Pojawiła się kwestia amputacji - powrocie do chodzenia nie było mowy. Dziś Ołena stawia pierwsze kroki z pomocą chodzika. To prawdziwy cud.

"Pomaganie jest obowiązkiem nie tylko Ukraińców, ale każdego, kto podziela wartości wolnego świata"

Cuda zdarzają się dzięki medykom z kanadyjsko-ukraińskiej misji. Na jej czele stoi Ołeh Antoniszyn. To Ukrainiec urodzony w Kanadzie wśród imigrantów, którym udało się opuścić region lwowski po II wojnie światowej, przed zamknięciem żelaznej kurtyny.

Iryna Predkiewycz mówi, że w skład zespołu wchodzą najlepsi specjaliści w Kanadzie: anestezjolodzy, ortopedzi, chirurdzy naczyniowi, specjaliści od chirurgii głowy, szyi i twarzoczaszki, neurochirurdzy, chirurdzy plastyczni i chirurdzy oparzeń. Wielu z nich to Ukraińcy w drugim lub trzecim pokoleniu. Pomagają im ukraińskie i kanadyjskie pielęgniarki, farmaceuci i specjaliści IT.

Kanadyjscy lekarze przywrócą twarze rannym Ukraińcom. Nic nie przywróci twarzy rosyjskim agresorom. Zdjęcie: Shutterstock

Zespół medyczny przybył na Ukrainę jeszcze przed wybuchem wojny na pełną skalę. Jednak teraz nie można ryzykować życia medyków - ochotników, tym bardziej że tak skomplikowane operacje powinny być przeprowadzane w spokojnym otoczeniu. Wybrali Polskę, która jest najbardziej przyjazna i najbliższa Ukrainie. Zwrócili się do polskiego Ministerstwa Zdrowia o zapewnienie dostępu do sal operacyjnych i sprzętu.

Przyjeżdżają dwa lub trzy razy w roku. Podczas jednej wizyty pomagają nawet 30-35 ukraińskim żołnierzom i cywilom z poważnymi obrażeniami. To misja humanitarna; opieka medyczna i leki dla pacjentów są bezpłatne. Członkowie misji utrzymują kontakt z Ministerstwem Obrony Ukrainy i Ministerstwem Zdrowia, które kierują do nich pacjentów.

Ołeh Antoniszyn, inicjator misji, szef programu urazów mózgu w Sunnybrook Health Sciences Centre w Toronto i profesor chirurgii plastycznej na tamtejszym uniwersytecie, przywraca ludzi po poważnych urazach do pełnego życia:

- Nie chodzi tylko o estetykę - zastrzega. - Często obrażenia te są tak poważne, że ludzie nie mogą jeść, pić, mówić, oddychać, otwierać ani zamykać oczu. To mężczyźni i kobiety "bez twarzy" lub ze zniszczoną częścią twarzy (gdy pozostają tylko mięśnie bez skóry). Obrażenia i rany, które możemy tu zobaczyć w ciągu tygodnia, nie są spotykane w praktyce medyka w USA, Kanadzie i Europie przez całe jego życie. W Ukrainie lekarze ratowali tym ludziom życie na pierwszej linii frontu. Musimy dać pacjentom możliwość wykorzystania go w pełni.

Ołeh Antoniszyn, profesor chirurgii plastycznej na Uniwersytecie w Toronto. Zdjęcie autorki

Profesor Antoniszyn dobrze mówi po ukraińsku. Zapewnia, że nigdy nie przestał być Ukraińcem, mimo że jest migrantem w drugim pokoleniu. Długo czuł smutek, patrząc jak Ukraina miota się między Wschodem a Zachodem. Swoje nastawienie zmienił radykalnie po Rewolucji Godności. Ukraińcy byli gotowi walczyć o możliwość bycia częścią zachodniej cywilizacji, co sprawiło, że poczuł się dumny i chętny do pomocy.

- Wszyscy jesteśmy częścią tego samego narodu, bez względu na to, gdzie mieszkamy - mówi. - Naszym obowiązkiem jest wspieranie naszego kraju. Jestem tutaj, ponieważ jestem Ukraińcem, muszę przyjechać i pomóc. To obowiązek nie tylko Ukraińców, ale każdej osoby, która podziela wartości wolnego świata. Musimy chronić te wartości. Musimy wspierać Ukrainę tak długo, jak to będzie konieczne.

Niedawno zakończyła się kolejna misja, lecz Ukrainki już czekają na następną wizytę. Planują, czym będą karmić swoich podopiecznych, marzą, by każdy z nich odzyskał zdrowie i wrócił do pełni życia. Nie są zmęczone pomaganiem. Chcą to robić aż do zwycięstwa.

No items found.

Redaktorka i dziennikarka. W 2006 roku stworzyła miejską gazetę „Visti Bilyayivka”. Publikacja z powodzeniem przeszła nacjonalizację w 2017 roku, przekształcając się w agencję informacyjną z dwiema witrynami Bilyayevka.City i Open.Dnister, dużą liczbą projektów offline i kampanii społecznych. Witryna Bilyayevka.City pisze o społeczności liczącej 20 tysięcy mieszkańców, ale ma miliony wyświetleń i około 200 tysięcy czytelników miesięcznie. Pracowała w projektach UNICEF, NSJU, Internews Ukraine, Internews.Network, Wołyńskiego Klubu Prasowego, Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych, Fundacji Rozwoju Mediów, Deutsche Welle Akademie, była trenerem zarządzania mediami przy projektach Lwowskiego Forum Mediów. Od początku wojny na pełną skalę mieszka i pracuje w Katowicach, w wydaniu Gazety Wyborczej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
liderki w Ukrainie

Tetiana Wyhowska: Czym jest Women Leaders for Ukraine?

Olga Łuc: To międzynarodowa społeczność, stowarzyszenie kobiet z biznesu, polityki i tych, które pracują w sferze społecznej, tj. w organizacjach pozarządowych i fundacjach charytatywnych. Prezeską jest Iryna Papusza, a członkiniami kobiety z całego świata. Jesteśmy obecne w 32 miastach w 19 krajach, w szczególności w Japonii, USA, Hiszpanii, Austrii, Czechach, Polsce i oczywiście w Ukrainie. Jest to więc sieć kobiet. Opiera się ona nie tylko na wymianie informacji, kontaktów i mentoringu, ale także na rozwoju przywództwa z możliwością wpływania na sprawy społeczne i polityczne. Obejmuje również reprezentację kobiet na różnych forach i konferencjach, w tym np. na konferencji w Davos.

Organizujemy spotkania – formalne i nieformalne – w krajach, z których pochodzą nasze członkinie. Pracujemy nad rozwojem kobiet, dając im siłę i umiejętności, by wiedziały, jak i co robić, jeśli chcą osiągnąć swoje cele.

Na październikowym forum Women Leaders for U Ołeksandra Matwijczuk, szefowa Wolności Obywatelskich i laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, podkreśliła, że kobiety powinny się wzajemnie wspierać, by ich przyszłe pokolenia nie musiały udowadniać swojego prawa do równości

Oczywiście mężczyźni też są ważni. Są częścią tej społeczności, wsparciem lub, jak to się pięknie nazywa po angielsku, „allies”. Ale główny nacisk kładziemy na kobiety i umożliwianie im wyrażania siebie, rozwoju i nawiązywania ważnych kontaktów, by budować w ten sposób przyszłość swoją – i Ukrainy. Ich wkład jest ważny nie tylko teraz. Będzie też bardzo ważny dla odbudowy kraju, ponieważ sporo niosą na swoich barkach.

Dziś wiele kobiet żyje z dziećmi w innych krajach, gdzie opiekują się swoimi rodzinami, a także muszą zdecydować, gdzie pracować i co robić – być może założyć własną firmę albo poszukać nowej ścieżki rozwoju. Te umiejętności będą nieocenione w przyszłości.

Te kobiety, które chcą wrócić do Ukrainy i wziąć udział w jej odbudowie, muszą wiedzieć, jak to zrobić

Jakie ciekawe i ważne pomysły udało się już zrealizować Women Leaders for Ukraine?

Zacznę od dwóch projektów, które są mi szczególnie bliskie ze względu na ich ogromny wpływ. Pierwszy był realizowany wspólnie z The Kids of Ukraine Foundation. To organizacja z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, która wspiera inicjatywy pomagające dzieciom i ich rodzinom przezwyciężyć traumę wojny. Jesteśmy partnerem fundacji i wspieramy jej działania humanitarne oraz wyjazdy SviTY [program rehabilitacji psychologicznej i adaptacji dla wewnętrznie przesiedlonych nastolatków i rodzin wojskowych z dziećmi w wieku od 12 do 16 lat – red.].

Skupiamy się na wsparciu psychologicznym dzieci poprzez sport, zabawę i aktywność. Zorganizowaliśmy wiele letnich obozów w Karpatach i innych miejscach, gdzie dzieci mogą nie tylko spędzić czas na świeżym powietrzu i uciec od trudnej rzeczywistości, ale także otrzymać wsparcie psychologiczne.

Women Leaders for Ukraine m.in. wspiera dzieci w przezwyciężaniu traumy wojny

Drugi projekt realizowany jest cyklicznie wspólnie z International Coaching Federation. To znana organizacja zrzeszająca certyfikowanych trenerów samorozwoju z całego świata. Tworzy przestrzeń do głębokich i szczerych rozmów, możliwość spojrzenia na siebie i swoje umiejętności z innej perspektywy. To świetna okazja nie tylko do poznania kogoś z innego regionu lub kraju, ale także odkrycia nowych sposobów na osiągnięcie własnych celów. Pomagamy kobietom iść naprzód, głębiej zrozumieć swoje potrzeby i odkryć własny potencjał.

Nasze działania są zróżnicowane. Na przykład mamy nagrodę Ukrainian Award of Inclusivity, która honoruje liderki wprowadzające zmiany w Ukrainie. Wpływamy również na procesy legislacyjne. Ukraina jest na drodze do Unii Europejskiej i wszyscy wierzymy, że kiedyś do niej wejdzie – ale potrzeba presji z różnych stron. Z naszej perspektywy bardzo ważne jest, by kobiety były zaangażowane, żeby negocjacje akcesyjne nie były negocjacjami bez kobiet.

Nasza społeczność jest otwarta, więc jeśli któraś z czytelniczek ma jakiś ciekawy pomysł, chce coś zasugerować lub się zaangażować – zapraszamy w nasze szeregi

Udział w waszych projektach i wydarzeniach jest bezpłatny?

Tak, wszystkie koszty są pokrywane przez naszą organizację, sponsorów i partnerów. Do projektów Women Leaders for Ukraine można dołączyć po wypełnieniu formularza zgłoszeniowego i paru innych dokumentów.

Wzięła też Pani udział w projekcie coachingowym. Dlaczego coaching jest ważny dla liderki?

Coaching jest kluczem do rozwoju przywództwa. Pomaga nam dostrzec własny potencjał, otwierając dostęp do tych aspektów naszej osobowości, których zwykle nie zauważamy lub boimy się do nich przyznać. To okazja do zrozumienia własnych lęków, talentów, mocnych stron i przyznania się do ograniczeń. Ten proces jest ważny, ponieważ tylko wtedy, gdy akceptujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy, możemy stać się prawdziwymi liderkami. Tymi, które inspirują innych, budują zaufanie i tworzą przestrzeń do rozwoju zespołu.

Sergiej Fursa, Ełena Borisowa, Jekateryna Rożkowa, Nadieżda Omełczenko i Oksana Wojciechowska na forum Women Leaders for U w Kijowie, październik 2024

Coaching daje nam również odwagę do bycia wrażliwymi, do nieukrywania naszych słabości pod maskami i rolami. To przestrzeń, w której możemy pozwolić sobie na bycie sobą, bo tylko tak możemy znaleźć siłę, której potrzebujemy, by przewodzić.

Prawdziwa liderka to nie ktoś, kto zna wszystkie odpowiedzi, ale ktoś, kto może być otwarty na naukę, rozwój, a co najważniejsze – przyznanie się do własnych słabości

Tylko wtedy liderka czy lider może stworzyć środowisko, w którym inni czują się wspierani i mogą być najlepszymi wersjami samych siebie.

Sesja z coachem pozwoliła mi uporządkować mocne strony, o których istnieniu wcześniej nie wiedziałem. Teraz patrzę na coaching w inny sposób. Nie chodzi tylko o odkrycie swoich kompetencji czy tego, co trzeba poprawić, ale też o znalezienie odpowiedzi na pytanie, dlaczego robię to, co robię, i jaka jest moja motywacja – bo to ona daje mi energię do realizacji planów.

Realizuje Pani fajne projekty, ale to wolontariat, prawda? Czym się Pani zajmuje poza Women Leaders for Ukraine? Jakiś własny biznes?

Pracuję w filii amerykańskiego banku Bank of New York Mellon we Wrocławiu jako dyrektorka ds. usług i zajmuję się relacjami z menedżerami inwestycyjnymi. Nie mam własnego biznesu, ale jestem otwarta na kwestię wzmocnienia pozycji kobiet i ich przywództwa. Byłoby wspaniale stworzyć coś własnego, a Women Leaders for Ukraine daje mi wiedzę, jak to zrobić.

Jeśli chodzi o bankowość, to jest to również interesująca przestrzeń dla kobiet. Obecnie to branża zdominowana przez mężczyzn: im wyższe stanowiska, tym więcej mężczyzn. Zadaję więc sobie pytanie: „Dlaczego tak jest? Co można zrobić, by to zmienić, by umożliwić kobietom osiągnięcie kolejnych szczytów kariery, jeśli tego chcą?”

Na waszej stronie internetowej znalazłam kwestionariusz, który należy wypełnić, aby zgłosić swój projekt do wsparcia. Jest przeznaczony tylko dla waszych członkiń czy dla wszystkich?

Dla wszystkich. Jeśli masz pomysł na własny projekt i jego realizację, chętnie cię wysłuchamy i rozważymy sprawę. Następnym krokiem będzie rozmowa, która pozwoli nam lepiej zrozumieć twoją koncepcję i jej potencjał.

To powinien być projekt społeczny czy biznesowy? Jakie ciekawe pomysły już wsparliście?

Jesteśmy gotowi rozważyć każdy pomysł. Oceniamy, jak taki pomysł wpłynie na Ukrainę i jak mógłby poprawić sytuację kobiet. Projekty nie muszą koncentrować się na Ukrainie – mogą dotyczyć kobiet na całym świecie. Zachęcamy do zgłaszania pomysłów związanych z rozwojem kobiet, równością itp. Mogą to być projekty społeczne lub biznesowe, inicjatywy mające na celu zmianę ustawodawstwa – wszystko, co będzie miało pozytywny wpływ i stanie się motorem zmian.

Członkowie społeczności Women Leaders for Ukraine

Wspieraliśmy np. projekt Kids of Ukraine Charity Found! – przeznaczony dla dzieci, które na wojnie są najbardziej bezbronne. Warto również wspomnieć o start-upach technologicznych i nowych produktach, a także o różnych konferencjach i inicjatywach lokalnych. Niedawno zorganizowaliśmy forum w Kijowie, by zgromadzić liderki na dyskusje o rozwoju kobiet i ich wpływie na politykę, społeczeństwo i biznes.

Jako kraj spoza UE Ukraina otrzymuje mniej środków z Europy. Dlatego ważne jest, by myśleć kreatywnie i wykorzystywać potencjał, szczególnie w Polsce i innych krajach z dużą ukraińską diasporą.

A co z projektami kulturalnymi? Na przykład ja stworzyłam ukraińską bibliotekę w Katowicach i zebrałam około 1000 książek. Mam też wydawnictwo w Ukrainie i wiele pomysłów na wydawanie dzieł ukraińskich pisarzy po polsku i promowanie ukraińskiej literatury...

To wspaniały projekt. Kultura jest naprawdę ważna w naszej walce. Wojna sprawiła, że ukraińska kultura stała się bardziej widoczna za granicą, a to jest okazja, by zapraszać innych np. do poznania naszych utalentowanych pisarzy, takich jak Lina Kostenko.

Spalone dzieła sztuki, splądrowane kościoły i zniszczone zabytki to konsekwencja barbarzyńskich aktów, których rosyjskie wojska wciąż dopuszczają się w Ukrainie.

Celowe niszczenie dóbr kultury jest uważane za zbrodnię wojenną i jest szkodą dla dziedzictwa nie tylko jednego narodu, ale całego świata

Co planujecie na przyszłość?

Głównym celem jest rozszerzenie naszej społeczności z naciskiem na głębszą współpracę. Następnie skupimy się na projektach politycznych i społecznych, wspieraniu prawodawstwa, równości płci i różnorodności oraz uczestniczeniu w dyskusjach politycznych i konferencjach, na których głos kobiet jest ważny.

Teraz podsumowujemy wyniki mijającego roku, by zrozumieć, które projekty spotkały się z największym odzewem, które przyniosły rzeczywistą różnicę, miały pozytywny wpływ i powinny być kontynuowane. Zdecydowanie będziemy nadal prowadzić fundację charytatywną Kids of Ukraine i projekt coachingowy, bo mają one dużą skalę i znaczenie. Tak jak projekt Resilience Ship, który ma na celu promowanie ukraińskiego zrównoważonego przywództwa na świecie.

Mamy nadzieję, że wiele osób ma ciekawe pomysły i chce działać. Ważne jest, aby utrzymać zainteresowanie Ukrainą, ponieważ ostatnio nieco osłabło. To będzie nasza misja.

Zdjęcia: FB Women Leaders for Ukraine

20
хв

To, czego Ukrainki uczą się za granicą, przyda się w odbudowie kraju

Tetiana Wygowska
dron, operator, żołnierz

Aldona Hartwińska: Dlaczego tam jesteś. Czemu wyjechałaś ze spokojnej Polski na wojnę? 

"Gypsy": Przed wojną miałam stabilną pracę w banku, zajmowałam się śledztwami finansowymi. W Ukrainie byłam dwukrotnie, ale turystycznie i nie zapuszczałam się w głąb kraju. Byłam we Lwowie, skąd pojechałam autostopem do Rumunii. Kiedy pojechałam do Ukrainy po raz drugi, już własnym samochodem, podróżowałam południową częścią kraju do Mołdawii. Nigdy nie było w moich planach, by zostać tu dłużej. I nigdy nie sądziłam, że wrócę do Ukrainy jako żołnierka.

Kiedy zaczęła się inwazja, pojechałam na przejście graniczne w Medyce i przez kilka miesięcy byłam tam wolontariuszką. Pod wpływem tych wszystkich ludzi, tych wszystkich historii, postanowiłam ruszyć na wschód. W okolicach wakacji pojechałam do Charkowa. Miałam tam zostać na dwa tygodnie, lecz zostałam na sześć. Rozwoziłam pomoc humanitarną potrzebującym i wojsku. Zajmowałam się też ewakuacją ludności cywilnej z terenów okupowanych.

Masz na myśli tereny, na których były już rosyjskie wojska?

Tak, tereny okupowane. To było jakoś w wakacje 2022 roku. Przez jakiś czas w każdy poniedziałek otwierano korytarze humanitarne. My podjeżdżaliśmy vanami na samo nabrzeże rzeki, do tak zwanej szarej strefy, czyli ziemi, na ziemie, na które nie zapuszczali się już nawet ukraińscy żołnierze. Tam był most, „szlak do życia”, jak na niego mówili ukraińscy wolontariusze. Jedna połowa mostu była rosyjska, druga ukraińska. Ci ludzie – z bagażami, dziećmi na rękach, z psami – przechodzili przez most pieszo, a my ich mogliśmy przechwytywać już po stronie ukraińskiej, gdzie powiewała niebiesko-żółta flaga. Pakowaliśmy ich do samochodów i wywoziliśmy w bezpieczne miejsce, gdzie czekał transport do kolejnych miejsc, do innych miast, w których były ich rodziny. Bywało, że robiłam sześć takich kursów jednego dnia. Normalnie do tego vana wchodzi dziewięć osób, ja brałam po siedemnaście. I każda z tych osób miała jeden nieduży bagaż.

Okoliczni mieszkańcy przechodzą przez zniszczony most w Bachmucie, 7 października 2022 r. Zdjęcie: Yasuyoshi CHIBA/AFP

Po tych sześciu tygodniach zjawiłaś się w Polsce.

Po powrocie wcale nie planowałam znowu jechać do Ukrainy. Ale przez to, że byłam w kraju tak długo nieobecna, musiałam przejść w pracy przez tak zwany „restart systemu”: zmiana haseł, loginów, kart. Trochę to trwało – i przez ten czas ciągle myślałam o ludziach, którzy zostali w Ukrainie, o tym, jak mogłabym jeszcze pomóc. Pewnego dnia rozmawiałam z kolegą, który służył w ukraińskim wojsku. Powiedziałam mu, że rozważam rzucenie wszystkiego i wyjazd do Ukrainy na stałe, że chciałabym tam znaleźć pracę i być wolontariuszką w weekendy i w każdy wolny dzień. „Zaczekaj chwilę, zaraz do ciebie oddzwonię” – rzekł. Kiedy zadzwonił znowu, powiedział, że opowiedział o wszystkim dowódcy, a ten stwierdził, że moja pomoc się bardzo by przydała ich jednostce. Wiedzieli, że ja wjadę wszędzie, że mam dobry kontakt z wolontariuszami i potrafię wiele rzeczy załatwić, zorganizować. Zaproponowali mi pracę, żebym to wszystko robiła dla ich grupy – nie dla całego batalionu, ale dla ich oddziału. Długo się nie zastanawiałam. Wyjechałam do Ukrainy, poszłam do sztabu i podpisałam kontrakt. Tak znalazłam się w wojsku.

Ale nie trafiłaś tam jako zwykły żołnierz? Na początku nie miałaś misji bojowych?

Na samym początku, po wstąpieniu do wojska, zajmowałam się logistyką, kontaktami z wolontariuszami, organizowałam rzeczy dla mojego oddziału. Niedługo później trafiłam do innego batalionu, lecz miałam tam zajmować się tym samym: opiekować się swoim oddziałem i zapewniać mu wszystko, co na dany moment potrzebne. Mieszkałam z żołnierzami w przyfrontowej wiosce, więc byłam ze wszystkim na bieżąco. Jednak szybko zaczęłam się zajmować absolutnie wszystkim, poczynając od dokumentów czy kontraktów (pomagałam rekrutom przechodzić przez proces podpisywania kontraktu, a nawet zrywania go). 

Dowódca obdarzał mnie coraz większym zaufaniem, aż w końcu uczynił ze mnie swego rodzaju asystentkę. Cedował na mnie różne mniej ważne zadania, by móc skoncentrować się na rzeczach ważniejszych, jak np. planowanie misji. Często zdarzało się, że dowoziłam chłopaków do punktów odbioru, zabierałam ich z tych punktów, bywało też, że pracowałam medevacu [ewakuacja medyczna – red.]. Na co dzień pilnowałam, by moja grupa szła na zadanie bojowe przygotowana: by mieli naładowane radia czy dodatkowe baterie do noktowizji.

Ale później przerzucili nas pod Bachmut i mój oddział przestał istnieć.

Rekruci 3. Brygady Powietrznodesantowej na szkoleniu w obwodzie kijowskim, wtorek, kwietnia 2024 r. Zdjęcie: AP Photo/Vadim Ghirda

Straciliście wszystkich?

Nie, choć na jednej z misji zginął mój kolega. Nasz dowódca kompanii nie chciał, byśmy dalej siedzieli w Bachmucie, chciał nam tego wszystkiego oszczędzić, bo tam była rzeź. Wszędzie były rozczłonkowane ciała, nasi chłopcy wręcz po tych ciałach chodzili, wiele ich było i nie miał ich kto ich zbierać – albo to po prostu było zbyt niebezpieczne. Dowódca próbował za wszelką cenę rozwiązać naszą grupę: oprócz mnie i jednego kolegi, całej reszcie nakazano rozwiązać kontrakty. Chcieli się nas pozbyć, ale w dobrej wierze. Dowódca nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za to, że wyśle ludzi na śmierć.

Rzucił przed nas worek na zwłoki i powiedział, że jeśli chcemy zostać w Bachmucie, to mamy do tego worka teraz wejść, bo tylko tak stamtąd wrócimy

Po tym wszystkim nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Ale wiedziałam na pewno, że nie chcę siedzieć w sztabie i zajmować się rzeczami, które oni chcieli mi zlecać. Miałam poczucie, że muszę być bardziej pożyteczna, że chcę robić coś serio. Wiedziałam, że nie puszczą mnie na szturmy, bo nie byłam do tego przygotowana – chociaż bardzo dużo ćwiczyłam, brałam udział prawie we wszystkich szkoleniach. Można powiedzieć, że w tej grupie przeszłam przeszkolenie wojskowe od podstaw w bardzo skróconym czasie, więc jakieś pojęcie miałam. Tyle że na pewno za małe, by iść z grupą do szturmu. Zaczęłam myśleć, co w tej chwili jest najbardziej potrzebne na froncie... Operator drona! 

W ciągu tego krótkiego czasu, kiedy byłam uziemiona w sztabie, znalazłam kurs operatora drona, odbywał się w innym mieście. Poszłam do sztabu, powiedziałam, że znalazłam sobie taki kurs i bardzo proszę o przygotowanie mi dokumentów, bym mogła zrobić to szkolenie. Zgodzili się. Pojechałam, zrobiłam, wróciłam i… nie miałam już swojej grupy. Ale dali mi szansę – przydzielili mnie do oddziału droniarzy. Usłyszałam, że jeśli się sprawdzę i zostanę zaakceptowana, to będę mogła zostać z nimi na stałe. Zaczęłam z nimi latać, trenować, uczyć się. I zostałam. Myślę, że przez całą tę moją drogę sporo pomogło mi to, że w miarę szybko zaczęłam sprawnie komunikować się po ukraińsku. 

Pamiętasz swoje pierwsze zadanie bojowe? 

Pracowałam na różnych odcinkach frontu, głównie w okolicach Kupiańska i Bachmutu. Na Donbasie spędziłam półtora roku, w okolicach Kupiańska rok. Moja pierwsza misja bojowa była właśnie tam; pamiętam, że była spokojna. Kiedy zaczynałam pracować jako pilot drona, wojna dronów nie wyglądała jeszcze tak jak obecnie. W pewnym sensie to były dopiero początki, bo nie było tylu anten, pilotom nie zagłuszano sygnału z każdej strony i nie było tylu dronów kamikadze. Na pewno było łatwiej. Dziś wszystkim jest ciężej, pilotom dronów też. Technologia poszła do przodu, pojawia się coraz nowszy sprzęt, a Rosjanie używają innych częstotliwości, przez co coraz łatwiej zagłuszają sygnał. My musimy za tym wszystkim nadążać, musimy też cały czas nabywać nowy sprzęt, uczyć się nowych rzeczy. Na pierwszej misji dowódca wskazał nam miejsce, w które zrzucaliśmy ładunki wybuchowe. Siedzieliśmy w okopie, wszystko spokojnie sobie przygotowaliśmy, nie było żadnych problemów.

A później?

Im dłużej pracujemy w tym samym miejscu, tym więcej Rosjanie o nim wiedzą. Na trzeciej czy czwartej misji w pobliżu pozycji bojowych padł nam samochód. Nie mogliśmy go odpalić, musieliśmy go więc tam zostawić, a nas trzeba było ewakuować. Podczas kolejnej misji naszą pozycję Rosjanie zasypali pociskami. Najpierw był jeden wybuch, daleko. Potem drugi – już bliżej. Trzeci pocisk eksplodował przy naszym okopie i fala uderzeniowa nasypała nam ziemię na głowy. To był w sumie pierwszy raz, kiedy miałam bezpośrednie zetknięcie z artylerią. Nikt z nas nie spanikował, mimo że te pociski spadały coraz bliżej. Jakoś udało nam się wydostać.

Kiedy wróciliśmy, wszyscy już wiedzieli, co się stało.

Przyjechał dowódca batalionu. Powiedział mi, że właśnie dlatego nie chciał puszczać mnie na misje bojowe. Oni bardzo chronią kobiety, starają się je trzymać na tyłach. Boją się o nas

A ja byłam wtedy chyba jedyną kobietą, która jeździła na pozycje bojowe. Dowódca zasugerował mi, że może już dość tego, może powinnam wrócić do spraw administracyjnych. Odpowiedziałam, że przecież jesteśmy zespołem, więc nie może być tak, że oni idą, a ja nie.

Jak się żyje na co dzień w męskim świecie? Bycie kobietą na wojnie jest trudne? Jak to wygląda w kontekście np. „spraw kobiecych”?

Na wojnie wszystkie granice się zacierają. Tak do siebie przywykliśmy, że płeć nie ma już dla nas znaczenia, wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi. Czasem mieszkamy w jednym pokoju w pięć czy nawet sześć osób. Każde z nas ma swoje rozkładane łóżko, pod łóżkiem cały swój dobytek – prywatne rzeczy, jakiś sprzęt – i tak mieszkamy wszyscy „na kupie”. Na początku zawsze jest tak, że faceci chcą mnie absolutnie we wszystkim wyręczać, a to coś przenieść, a to jakoś pomóc. A ja od razu wyznaczam granicę: to, że jestem kobietą, nie znaczy, że jestem inwalidką. Mam dwie ręce i dwie nogi, więc nie trzeba mi we wszystkim pomagać. Bo kto później będzie za mnie nosił rzeczy na pozycjach? Tam każdy musi sobie radzić sam, ja też. 

Im dłużej jesteśmy w grupie, tym mniej zwraca się uwagę na płeć. A przez to, że jesteśmy ciągle razem, widzimy się non stop, mężczyźni zrozumieli, że miewam „te dni”. Czasami one wypadają w momencie, kiedy jestem na misji. Może trudno sobie wyobrazić zmianę tampona w okopie podczas ostrzału, ale bywa i tak. Gdybym nie była tak blisko z tymi ludźmi, byłoby mi ciężko. I kiedy jest taki moment, że muszę zadbać o tego rodzaju higienę intymną, ale nie mogę wyjść z okopu, to im mówię prosto z mostu: „Muszę iść zmienić tampon”. Bywa i tak, że na pozycjach siedzimy długo i pojawia się potrzeba umycia się. Wiadomo: tam nie ma prysznica. Ale chcę chociaż skorzystać z mokrych chusteczek, zmienić bieliznę. Wtedy nie ma śmiechów, żartów, nie ma żenującej atmosfery. Odwracają się i robię swoje. Ja się generalnie bardzo szybko adaptuję, nie wiem, czy inne kobiety też tak mają.

Dla mnie ta swoboda i komfort są bardzo ważne i cieszę się, że w mojej grupie te „kobiece sprawy” to zupełnie naturalna rzecz, która nikogo nie emocjonuje
Ćwiczenia na jednym z poligonów pod Kijowem, 18 czerwca 2024 r. Zdjęcie: Anatolii STEPANOV/AFP

W armii jest coraz więcej kobiet, także na pierwszej linii frontu – są czołgistkami, snajperkami. Co myślisz o kobiecej mobilizacji, o której coraz częściej mówi się w Ukrainie?

Trzeba zaznaczyć, że mobilizacja jest przymusowa. Uważam, że mężczyzna nie będzie dobrym żołnierzem, jeśli jest do czegoś przymuszany. Myślę, że jeśli kobieta sama się zgłosi do wojska i będzie chciała iść na pozycje bojowe, to będzie to z korzyścią dla armii, gdy zastąpi kogoś, kto tam być nie chce. Nie ma co się oszukiwać: my, kobiety, jesteśmy nieco słabsze fizycznie. Jednak to nie znaczy, że siły fizycznej nie można wytrenować. W ogóle rola kobiety na przestrzeni wieków zmieniła się. Nie jesteśmy już tylko żonami i gosposiami. Są kobiety, które chciałby służyć w wojsku. Tym bardziej powinny mieć równe prawa. 

Kobieta ma trochę trudniej na tej wojnie. Nie dlatego, że jest jakoś szczególnie dyskryminowana, ale dlatego, że w pewnym sensie otacza nas patriarchat. Będąc kobietą, muszę ciągle udowadniać, że jestem w czymś dobra. Bo nawet jeśli jestem w lataniu na tym samym poziomie co facet albo nawet lepsza, to zawsze muszę pokazać, co umiem. A mam wrażenie, że kiedy facet deklaruje, że jest w czymś dobry, to mu po prostu wierzą. Co do żołnierskich umiejętności kobiet – jest niedowierzanie, taki dystans. On nie wynika z dyskryminacji, tylko z tego, że mężczyźni wciąż nie przywykli do obecności kobiet na wojnie.

Nigdy nic przykrego mnie nie spotkało ze strony kolegów żołnierzy, ale mam wrażenie, że na zadaniach bojowych zawsze musiałam pokazać się z najlepszej strony i udowodnić swoją wartość jako żołnierza

Bo to wciąż jest jeszcze trochę taki męski świat.

Wracając do pytania o mobilizację kobiet: Ukraina jest w stanie wojny. Uważam (ale to moja subiektywna opinia), że kobieca pomoc, kobiece wsparcie nie byłoby niczym gorszym od męskiego. A jeśli chodzi o argument, że kobiety powinny skupić się na rodzeniu następnych pokoleń – to skomplikowana sprawa. Wiadomo: mężczyzna dziecka nie urodzi. Jednak to nie znaczy, że kobieta nie może służyć, zajść w ciążę – i wtedy wziąć urlop. Wojsko nie przekreśla możliwości macierzyństwa, chociaż może opcje są nieco ograniczone. Ale to nie jest niemożliwe, bo żołnierki rodzą dzieci na tej wojnie. Ja się nawet trochę śmieję z tego, że przymusowa mobilizacja może wyjść demografii Ukrainy na dobre, bo kobiety, by uniknąć służby albo uchronić przed nią swoich mężczyzn, zaczną rodzić dzieci (w końcu mężczyzna, który ma trójkę dzieci, może być zwolniony ze służby). Myślę jednak, że zdecydowana większość kobiet nie chciałaby iść na wojnę. Tyle że to nie zmienia faktu, że powinniśmy odejść od stereotypowego myślenia.

20
хв

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

To, czego Ukrainki uczą się za granicą, przyda się w odbudowie kraju

Ексклюзив
20
хв

Co będzie jutro?

Ексклюзив
20
хв

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress