Opinie
Ważne zjawiska i wydarzenia oczami tych, którym ufamy i których słuchamy
Huśtaj się, huśtaj, huśtaweczko… Życie między otchłanią rozpaczy i uniesienia
Kiedy byłam dzieckiem, uwielbiałam bujać się na huśtawce. Siadasz i "huśtasz się" - lecisz do nieba, "huśtasz się" - wracasz na ziemię. Moja przyjaciółka wiedziała, jak "zakręcić słońcem" na huśtawce, czyli tak ją rozbujać, żeby wykonała pełny obrót. Larysa mogła to robić dziesiątki razy z rzędu. Próbowałam powtórzyć tę sztuczkę, ale nie wychodziło, bo byłam ostrożna.
A teraz mam 43 lata. Cześć, jestem Tatusia, mam 43 lata. Mieszkam w Kijowie. To stolica kraju, który jest w stanie wojny od 10 lat. I codziennie obracam to pieprzone słońce. Czasami nawet sto razy dziennie. Niestety, nie dosłownie.
Mówię teraz o moim stanie emocjonalnym. Tak, tak... Mówię o huśtawce emocjonalnej. Kiedyś czytałam o tej koncepcji i brzmiała ona mniej więcej tak: "dzisiaj jest dobrze, jesteś wniebowzięta, a jutro lecisz w otchłań przygnębienia". KŁAMSTWO.
Nie dzisiaj! Nie jutro! Słońce czasami udaje się obrócić w ciągu godziny.
Na przykład budzisz się po eksplozji. Tak, niestety, powszechną praktyką jest przesypianie alarmu przeciwlotniczego. Bo minuty i godziny snu są bezcenne, a rano po alarmie nikt nie odwołuje pracy, szkoły, przedszkola. Więc telefon mówi: "Uwaga, alarm przeciwlotniczy" około 5 rano, a ty go wyłączasz nawet nie wstając i wracasz do snu. A potem "BABABAH". Budzisz się już z dziećmi w łazience (mamy tam schron, a raczej iluzję schronu, jak ikonki na zatyczkach pasów bezpieczeństwa, jak dziecięce "cyk-cyk, jestem w domku"). I tak liczysz eksplozje, próbujesz ze słuchu zrozumieć, gdzie dokładnie wybuchło i jak daleko od ciebie (czasem nawet udaje ci się zgadnąć), przekazujesz pomoc wszystkim, kogo znasz, mimo że sama jej potrzebujesz, i patrzysz, jak oni przekazują ci pomoc z takim samym przerażeniem. I w tym momencie czujesz się, jakbyś leciała na huśtawce w górę przez przypływ adrenaliny, z grającym w twojej głowie "We're Gonna Kill You All" Surface Tension. A potem pojawiają się pierwsze wiadomości. Bez adresów. "Odłamki pocisku spadły na wieżowiec mieszkalny w dzielnicy Szewczenkiwska, pracują ratownicy" - i twoja huśtawka leci w dół z niesamowitą prędkością. Tak szybko, że zapiera ci dech w piersiach, tak szybko, że zapominasz oddychać. Mózg wyrzuca ci wszystkich przyjaciół i znajomych z dzielnicy Szewczenkiwska, ich dzieci, koty, psy, papużki. I boisz się do nich napisać, bo wydaje się, że w tym momencie emocjonalnego dna czyjeś zrujnowane mieszkanie, czyjeś obrażenia, czyjeś zagubione koty, czyjaś nieodczytana wiadomość - urwą twoją huśtawkę do diabła.
Oddychasz. Znowu oddychasz. Nie możesz płakać. Matka, która płacze podczas alarmów i eksplozji, przeraża dzieci bardziej niż "Kindżał" [rodzaj rosyjskiej rakiety - red.] lecący w kierunku Kijowa.
"Cześć. Jak się masz? Wszystko w porządku?" - piszą chłopaki z frontu, a emocjonalna huśtawka znów cię unosi.
"Wszystko w porządku - odpowiadam - obrona powietrzna zadziałała bosko. Trochę się baliśmy, ale wszystko jest w porządku. Martwicie się, że pocisk trafi w wolontariuszkę i nikt nie wyśle wam czekoladki?"
Wrzucają ci filmik z trafionym czołgiem i twoja huśtawka unosi cię ku słońcu. "Na materiałach wybuchowych dla następnego czołgu napiszcie ode mnie: 'dzień dobry, suki'”. I na tym szczycie słońca jestem pełna zimnej wściekłości i pełnego determinacji gniewu, gotowa uratować świat. Jestem wszechmocna. Jestem cool. Jestem potężną kobietą. Mogę zrobić wszystko.
"Znaleźli ciało dziewczynki... 8 lat..."
Patrzysz na swoje dzieci w wannie, pod kołdrą, jedzące ciastka. W wieku 8 lat Nadia prosiła mnie: "Mamo, pocałuj mój smutek" i kładła tył głowy, który miał tak wyjątkowy, tak pożądany, najlepszy zapach na świecie. Kiedy miała 8 lat, uczyłyśmy się w domu matematyki, bo był COVID, a ja z jakiegoś powodu się kłóciłam. Dlaczego się wtedy kłóciłam, głupia? Czy ta pieprzona matematyka była tego warta?
- Nadieńka, kocham cię. Zapamiętaj to na zawsze.
- Mamo, płaczesz?
- Nie, ziewam tylko.
I miotasz się już tam na dole, w kierunku przeciwnym do słońca, żeby dać radę.
"Odwołanie alarmu przeciwlotniczego".
Wiadomości. Zdjęcie. Odłamek pocisku spadł w Dnieprze.... Znajomy dom... W Krzywym Rogu przyleciał pocisk... Trafienie w Charkowie... Żołnierz zginął na froncie... Kobieta szuka dwóch kotów, które przybiegają na "kici, kici". Pies nie żyje. Szukają ludzi, ciał ludzi, fragmentów ludzi, fragmentów domów, z których zwisają fragmenty losów i czyjegoś nigdy więcej. I ludzi, których imion nie wymienia się w wiadomościach, bo to obciąża nagłówki i leady. Ludzi, których imiona powinny być słyszane na świecie, nigdy więcej. I z tej otchłani można mentalnie porozmawiać z polskim rolnikiem, politykiem z Teksasu, niemieckim urzędnikiem, włoską gwiazdą filmową o tym, że ta wojna ma imiona, setki tysięcy imion. Setki tysięcy zrujnowanych światów. Miliony głosów. W pewnym momencie ta wojna reaguje na "kici kici", płacze, patrzy jak dom, komfort, osobiste schronienie, ze wszystkimi porysowanymi ulubionymi kubkami, zdjęciami dziadków, jak skalpelem, zostaje przecięte na pół. A świat patrzy ze zdumieniem na wnętrze ich życia. I myśli... o czymś swoim…
"Drony przyjechały. Zaczną pracować jutro. Dziękujemy. Witalijowi urodziło się dziecko, więc zdecydowaliśmy, że drony będą prezentem dla jego synka". A huśtawka nie wie, czy lecieć w górę, czy jeszcze bardziej w dół.
Nasza emocjonalna huśtawka nie ma dna. Tak jak nie ma szczytu. Kiedy wydaje się, że nie ma już dokąd w górę, że nie ma już dokąd w dół, zawsze znajdzie się coś, co wzniesie cię jeszcze wyżej i zrzuci cię jeszcze głębiej.
To nieprofesjonalny tekst z milionem wielokropków. Ale tak właśnie żyjemy pomiędzy wielokropkami. To nasza huśtawka między emocjami. Dobro jest wielokropkiem, zło jest wielokropkiem. Walczyć i kropka! Bo kiedy walczysz, kiedy bujasz tę pieprzoną huśtawkę własnych emocji, żyjesz.
Jak myśliwy został snajperem
Kiedy kładzie się na śniegu w białym maskującym kombinezonie, widać go tylko dzięki czarnej kominiarce. Ale to tylko na potrzeby naszego materiału. „Na robocie” musi zlewać się z tłem: w zimie z białym, gdy nie ma śniegu - z zielono-brązowym (wtedy biały kombinezon zastępuje specjalna siatka maskująca, w której wygląda trochę jak człowiek - drzewo). – Słowami ciężko jest opisać, jak wygląda nasza praca. Czasem tak leżysz dwie doby w tym śniegu i po prostu czekasz. No, ale ktoś to musi robić – tłumaczy Bumer, gdy ładuje specjalnymi nabojami swoje wysłużone SWD (samopowtarzalny karabin wyborowy). – A ten celownik pamiętasz? Ty mi go przywiozłaś. O, jeszcze ma dwa ślady po odłamkach, ale na szczęście wciąż działa.
Wiosną ubiegłego roku część jego jednostki dostała oddelegowanie z rejonu kupiańskiego, gdzie od października 2022 roku stacjonują bez rotacji, na Donbas. Bumer znalazł się w tej grupie. Szybko stało się jasne, że „delegacja” potrwa jakieś trzy miesiące. Ale, jak to na wojnie, trzeba być elastycznym. W maju przyjechał z narady dowódca z komunikatem: "Zbierajcie się, wyjeżdżamy". – Myśleliśmy, że na pozycje, a on mówi, że pod Kupiańsk. Tylko nie na nasz odcinek, a nieco dalej, więc nie do „swoich” – wspomina Bumer.
W nocy pojawili się w nowej bazie, kolejnego dnia wyszli na pozycje. Do wroga mieli 50-100 metrów. W nocy nastąpił zmasowany ostrzał rosyjski. - Używali wszystkiego, lotnictwa, artylerii, broni ręcznej – opowiada Bumer. Wtedy cała killkunastoosobowa „delegacja” była na zmianie, ale nie mieli żadnych szans. Komunikat przyszedł w nocy. Do bazy wpadł Rudik, dowódca macierzystej jednostki Bumera. – Lepiej usiądź, Karolina – wiedział dobrze, że się przyjaźnimy, a w całej „delegacji” nie ma choćby jednej obcej mi osoby. Wszyscy zostali lżej lub ciężej ranni, do dziś dwóch kolegów Bumera uznaje się za zaginionych bez wieści.
Podczas walk jeden z odłamków trafił Bumera w rękę. Konieczna była hospitalizacja. Ale już po kilku dniach nie mógł wytrzymać w szpitalu i wręcz chodził po ścianach; nie mógł wytrzymać tej bezczynności. Tyle że ręka puchła, a to utrudniałby strzelanie. – Mam jeszcze drugą, a wtedy, w nocy, okazało się, że nią też umiem strzelać – żartuje snajper. To niejedyny jego wypadek na wojnie. Ma na koncie kilka poważnych kontuzji akustycznych, co skutkuje sporym ubytkiem słuchu. Ale dla niego ważniejsze jest to, że wciąż dobrze widzi.
Dlaczego w ogóle został snajperem? Do wojska wstąpił jako ochotnik. – 24 grudnia miałem urodziny i przyjechałem do domu ze Szwajcarii, gdzie pracowałem już długo jako budowlaniec. Szef dał mi trochę wolnego, bilet powrotny miałem na 1 marca 2022 roku. No, to już mi się on nie przydał – wspomina. Do obrony terytorialnej wstąpił od razu, gdy zaczęła się pełnoskalowa wojna. Przyznaje jednak, że nie miał pojęcia, że ochotnicy bez wojskowego doświadczenia wylądują docelowo na wschodzie kraju, gdzie toczą się jedne z najcięższych walk. Zarówno on, jak jego koledzy z Czerwonohradu - bo z tego miasta w obwodzie lwowskim wywodzi się jego rota - nie wyobrażali sobie nawet, że zamiast stać na blokpostach, będą walczyć na „zerówkach”. – Najpierw byłem kierowcą, ale potem dowództwo, znając moje myśliwskie doświadczenie, zaproponowało, bym został snajperem, bo snajperów ciągle brakuje. I tak już zostało – opowiada Bumer.
Poznaliśmy się nieco ponad rok temu, w prawosławne Boże Narodzenie, gdy przyjechałam robić materiał do książki o czerwonohradzkiej jednostce służącej ponad 1000 km od domu. Bumer natychmiast przeszedł na polski. – Pracowałem wcześniej dość długo w Polsce, m.in. w Warszawie, ale od tego czasu nie miałem z kim gadać po polsku, a nie chcę zapomnieć języka – wyjaśnił. Okazało się też, że zna nie tylko język, ale i polskie kolędy.
Nigdy nie chciał o nic prosić. Celownik snajperski, który kosztuje tyle co samochód, trzeba mu było dać wręcz siłą. Ale gdy padł jego prywatny jeep, którego używał na froncie, jeżdżąc na pozycje, nie protestował, gdy przywieźliśmy inne auto. – Najbardziej lubię BMW, ale zdaje się, że przez wojnę zmienię preferencje – śmieje się.
Gdy jedziemy na poligon, tłumaczy, jaka jest różnica w pracy z kałasznikowem, jaki mają wszyscy, a SWD ze specjalnym celownikiem. – Musisz się nauczyć patrzeć w tę lunetę zupełnie inaczej niż w przypadku zwykłego celownika. Odrzut jest tak potężny, że za pierwszym razem rozwaliłem sobie łuk brwiowy – tłumaczy. A potem już tylko strzela. 7 na 10. Nie jest z siebie zadowolony, ale przy niskiej temperaturze i dużym wietrze praca snajpera jest jeszcze trudniejsza. Wiosną, gdy na donbaski poligon zabraliśmy zaprzyjaźnionych dziennikarzy z telewizji, zafundował im nie lada atrakcje – m.in. granaty czy strzelanie z RPG (ręczny granatnik przeciwpancerny). – Ja nie chcę, by ta wojna została zapomniana – mówi.
Czy na „zerówce” liczy trafienia do celu?
– Kiedyś tak, teraz mi się już nie chce. Ja po prostu chcę, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło.
Nie pozwolimy Rosji zniszczyć dialogu polsko-ukraińskiego
Symboliczną ilustracją zamiaru zatrzymania tranzytu ukraińskich produktów przez terytorium Polski jest wysypywanie ukraińskiego zboża w drodze na Litwę.
Akcja ma pełne poparcie rządu, wszystkich sił politycznych i mediów. Oficjalnym celem protestów jest zatrzymanie eksportu ukraińskiego zboża do Polski i wszystkich produktów rolnych. W rzeczywistości jest to próba osłabienia naszej gospodarki, zdolności obronnych i morale. To wzmacnia Rosję i jej plany uszczuplenia naszych sił w obliczu brutalnej agresji.
Ukraińskie zboże nie było eksportowane do Polski od kwietnia ubiegłego roku, ponieważ jest ono przewożone przez ukraiński korytarz zbożowy. "Guardian" zauważył, że dzięki wznowieniu transportu eksport zboża powrócił do poziomu sprzed inwazji.
Eksportujemy wszystkie nasze produkty rolne, w wyniku czego dochody budżetowe wzrosną o 5-6%, a PKB o 10%.
Brytyjski minister spraw zagranicznych David Cameron przyjedzie do Polski za kilka dni, by rozmawiać o potrzebie zwiększenia wsparcia dla Ukrainy.
Dlatego proszę go, aby wyjaśnił swoim polskim kolegom, że blokowanie ukraińskiej granicy i tranzytu bezpośrednio wpływa na Ukrainę, osłabiając nasz opór wobec agresora. Najpierw musimy więc powstrzymać tych Polaków przed pracą dla wroga, a potem możemy zacząć robić wielkie plany.
Nasiona konfrontacji: jak Rosja przygotowuje grunt pod "nieagresję"
Polska będzie kolejną ofiarą Putina, jeśli Ukraina upadnie. Skandaliczny wywiad Władimira Putina z propagandystą Tuckerem Carlsonem ujawnił prawdziwe intencje Rosji. Putin chce przywrócić oba kraje imperium rosyjskiemu. Czasy, w których rosyjscy carowie tłamsili i rusyfikowali oba narody, uważa za punkt odniesienia.
Dlaczego Putin musiał być akurat teraz nagłośniony przed amerykańską publicznością? Bo, po pierwsze, 17 marca w Rosji odbędą się wybory. A raczej ich pozory, w których Putin da sobie kolejną kadencję u władzy.
Donald Trump, szef Tuckera Carlsona, potrzebował tej rozmowy z dyktatorem. On również, jesienią, będzie startował w wyborach i jest zdeterminowany, by zemścić się na Demokratach. Poza skandalem i obelgami ma jednak niewiele do sprzedania amerykańskim wyborcom.
Dlatego doradcy polityczni Trumpa postanowili zagrać kartą Ukrainy i obiecać zwolennikom Partii Republikańskiej iluzję dialogu z Putinem. Mówią, że rosyjski prezydent jest autorytarny, cały we krwi - ale jest jeden przywódca, którego na pewno wysłucha
Dlatego weź kartę do głosowania i zagłosuj na Donalda Trumpa. Kontrowersyjny gospodarz Tucker Carlson został wykorzystany do uproszczonego wyjaśnienia historii agresji Putina na sąsiadów konserwatywnemu - wyborcy, który prawie nie zna historii nawet swojego rodzinnego stanu Alabama. Ten biały mężczyzna lub ta biała kobieta, którzy co niedzielę chodzą do kościoła i pracują na ranczu z pięciorgiem dzieci, raczej nie wiedzą, kto i kiedy rozpoczął II wojnę światową. Nie wiedzą też, gdzie dokładnie na kuli ziemskiej znajdują się Ukraina i Polska.
Przywódca Kremla wykorzystał tę samą technikę, którą stosował prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski na początku inwazji na pełną skalę. Jej istotą jest emocjonalne dotarcie do obywateli Zachodu z pominięciem oficjalnych władz.
W ten sposób Putin i Carlson zrobili wielkie halo na temat sztucznego państwa Ukraina, niewdzięcznego NATO i zapowiedzi nowych rosyjskich zdobyczy terytorialnych.
Ukraina ma być "sztucznie stworzonym krajem, który zawsze należał do Rosji". Ukraińcy rzekomo nigdy nie istnieli - zostali wymyśleni przez Polaków. Jednak w 2014 r. zorganizowali zamach stanu i zechcieli być niepodlegli, więc teraz Rosja musi ich pilnie zdenacjonalizować.
Polska została wymieniona w negatywnym kontekście 36 razy. Powodem ataku było to, że ten niewdzięczny wraz z Ukrainą i krajami bałtyckimi prowokował Rosję
Potem kraje, które oderwały się od obozu sowieckiego, dołączyły do NATO, UE i stały się wielkim zagrożeniem dla Rosji. Putin mówi, że nie zgadzał się na to już wcześniej i dlatego jest zdeterminowany, by zemścić się na Zachodzie.
Fan Trumpa usłyszał ciekawą interpretację najnowszej historii. Zgodnie z tezą Putina, Ukraina rozpoczęła wojnę w 2014 roku. Grzeczna i uprzejma Rosja po prostu wzięła Krym pod swoją ochronę, w przeciwnym razie naziści i tam by przybyliby. W 2022 r. Putin zaatakował Ukrainę po raz drugi w 2022 roku. "Rosja po prostu próbowała powstrzymać wojnę" - kłamał rosyjski dyktator.
Co ciekawe, Putin, który uważa się za bardzo zdolnego historyka, znalazł bardzo interesującą analogię, aby się usprawiedliwić: Adolfa Hitlera.
Według kremlowskiego dyktatora miły i uprzejmy Führer poprosił kiedyś Polskę o oddanie Gdańska. Ale Polacy powiedzieli: "nie"
"Bawili się i zmusili Hitlera do rozpoczęcia z nimi II wojny światowej. Dlaczego wojna rozpoczęła się 1 września 1939 r. od Polski? Bo była niechętna do współpracy. Hitler nie miał innego wyboru, jak tylko zacząć od Polski, by zrealizować swoje plany" - powiedział przeciętnemu Amerykaninowi rosyjski fan Führera.
Oczywiście zachodnie media szybko napisały krótki kurs historii II wojny światowej dla czytelników, którzy są bardziej zainteresowani rozrywką w mediach społecznościowych. Oświadczenie Putina zostało złożone celowo, by podzielić dzisiejsze Niemcy, Polskę i ostatecznie Ukrainę - tak by te trzy kraje pamiętały o swoich historycznych bólach. Moskwa naprawdę chce, by dzisiejsi Polacy i Niemcy wskazywali na siebie kijami i obwiniali się nawzajem za zniszczenia i ofiary II wojny światowej. Niezgoda jest kluczem do podboju. Nie bez powodu kilka pokoleń współczesnych Rosjan dorastało z ideą "powrotu do Berlina na czołgu". Trzeba zrozumieć, że ta trasa biegnie przez Ukrainę i Polskę.
Kolejny fragment wywiadu jest intensywnie udostępniany w społecznościach fanów Tuckera Carlsona i Donalda Trumpa. Putin mówi w nim, że nie zamierza atakować Polski i Łotwy, bo dlaczego niby Rosja miałaby je w ogóle atakować? Komentatorzy piszą: "Patrzcie, Putin mówi wprost, że nikogo nie zaatakuje! Przestań nas straszyć wojną między Rosją a NATO!". Sformułowanie Putina jest jednak bardzo interesujące. Mówi on bowiem, że może wysłać wojska, jeśli "Polska zaatakuje Rosję".
Ukraińcy słyszeli podobne tezy przez dwa miesiące z rzędu przed inwazją na pełną skalę w 2022 roku. Wówczas główni propagandyści Kremla, Władimir Sołowjow, Olga Skabejewa i Margarita Simonian, zapewniali nas, że Rosjanie są najbardziej pokojowym narodem na świecie i nie są zainteresowani żadnym konfliktem z sąsiadami. Tak więc jeśli Putin kłamie tu i teraz na temat od dawna udokumentowanych faktów dotyczących tego, co naprawdę wydarzyło się w Gdańsku [w 1939 r.], nie będzie mu trudno wymyślić nową historię, by zaatakować Polskę.
Typowy trumpista może być szczęśliwy, słysząc porównania do Hitlera. On nigdy nie widział zdjęć zniszczonej Warszawy. Nie sądzę, by tacy ludzie kiedykolwiek wybrali się na wycieczkę do Auschwitz.
Ma to jednak bezpośrednio wpływ na Polskę i Ukrainę. Po torturach i przesłuchaniach w rosyjskich więzieniach wielu ukraińskim więźniom powiedziano: "Bijemy was, wycinamy wam tatuaże z ciał, bo odmówiliście poddania się. Nie chcecie zabrać z nami Warszawy".
Rosja zaatakowała Ukrainę, by podbić ją w ciągu trzech dni, a następnie wykorzystać ukraińskie zasoby do podboju sąsiednich państw. Zgodnie z planem Putina Ukraińcy, ze ich talentem jako wojowników i doświadczeniem w wojnie, mieli stać się rosyjskim mięsem armatnim. Najpierw mieli zostać siłą zapędzeni do Warszawy. Kiedy ta by upadła, zniewoleni Polacy i Ukraińcy mieliby wspólnie zająć Berlin. Pilnowałby ich rosyjski nadzorca z karabinem maszynowym. Dla wszystkich, którzy by się na to nie zgodzili, mobilne krematoria i piece dawnych obozów koncentracyjnych pracowałyby przez całą dobę.
Dziś przyjazne stosunki między Polską a Ukrainą są testowane przez spory handlowe na granicy. Niepotrzebne emocje rozrywają cienkie nici szacunku i wdzięczności, które zawsze były między nami. Kiedy wielu Ukraińców pisze emocjonalne posty o ciężarówkach z rozsypanym zbożem, naprawdę bardzo nas to boli. Przecież w czasach wojny to nie jest zwykłe zboże, ale zboże przesiąknięte naszą krwią. Zbieranie go teraz to walka o przetrwanie między minami, ostrzałem i cienką granicą między życiem cywilnym a linią frontu.
Wielu rolników nie przeżyło okupacji - byli torturowani, zabijani i zmuszani do samobójstw. Jeszcze więcej jest takich, którzy na linii frontu przesiadają się z traktora na czołg
Chciałabym więc wyjaśnić, że Ukraina i Polska płyną w tej samej łodzi. Rosja nienawidzi ich obu w równym stopniu i ma jeden agresywny zamiar wobec obu krajów. Musimy teraz trzymać się za ręce, by później nie stać w kolejce do komory gazowej. Bo już teraz Rosjanie mogą wprowadzić się do naszych domów, jeść naszą żywność i kraść zboże, zabijając rodziny lokalnych rolników.
Rosja nigdy nie ukrywała, że chce założyć maskę chrześcijańskiego państwa słowiańskiego. Dwa sąsiednie państwa, które łączy wspólny kod kulturowy, będą jej celem numer jeden.
Ціллю на знищення. Тому полякам і українцям є про що поговорити предметно, поки не стало пізно для обох
Żegnaj, "żelazny generale". Dlaczego Załużny został zastąpiony przez Syrskiego?
Zgodnie z ukraińską konstytucją Zełenski ma prawo odwoływać i mianować dowódcę ukraińskiej armii. Jednak oprócz prawa do dokonywania zmian personalnych ma on obowiązki wobec narodu ukraińskiego. Prezydent jest zobowiązany do komunikowania się, uwzględniania nastrojów społecznych i stanu ludzi, którzy od dwóch lat żyją w realiach inwazji na pełną skalę. Warto od razu powiedzieć, że zaufanie do Załużnego jest bezprecedensowe - wynosi 88%. W grudniu 2023 roku 72% Ukraińców sprzeciwiało się jego dymisji [dane z sondażu przeprowadzonego przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii (KIIS) - red.]
W swoim komunikacie na temat Załużnego Zełenski bał się użyć słowa "dymisja". Zamiast tego użył niejasnego sformułowania "odnowa, której potrzebują Siły Zbrojne Ukrainy". Wielu odebrało to jako osobistą zniewagę. W końcu Walerij Załużny był spoiwem, które jednoczyło ludzi o różnych poglądach partyjnych, religiach i światopoglądach w ukraińskim ruchu oporu. Był terapeutycznym środkiem uspokajającym, który dał Ukraińcom nowy mit w mrocznych czasach. I wiarę, że na pewno wygramy i zbudujemy nową, silną Ukrainę z silną armią. Tysiące ukraińskich dzieci otrzymało imię Walerij na cześć słynnego żołnierza.
Ołeksandr Syrskij, nowy głównodowodzący ukraińskich sił zbrojnych, jest zawodowym oficerem. W ciągu 10 lat wojny z Federacją Rosyjską on i Załużny wielokrotnie współpracowali ze sobą na polu bitwy. To właśnie ich sojusz pozwolił Ukrainie wyzwolić obwód charkowski i prawobrzeżną część obwodu chersońskiego w 2022 roku. Ale Bankowa [ul. Bankowa w Kijowie, gdzie mieści się Biuro Prezydenta Ukrainy - red.] zawsze była bardziej lojalna wobec cichego Syrskiego. Szef Kancelarii Prezydenta Andrij Jermak i prezydent Wołodymyr Zełenski lubili robić sobie zdjęcia obok dowódcy Wojsk Lądowych. Na tle chudego, zatroskanego generała, umazanego sadzą i błotem, wydawali się bardziej fotogeniczni i bohaterscy.
Dlaczego Załużny stał się problemem dla Zełenskiego? Najwyższy rangą generał i jego zespół byli niemal jedynymi, którzy przygotowywali się do rosyjskiej inwazji na pełną skalę 24 lutego 2022 r. w ramach swoich uprawnień i zasobów. Decyzja o pozostawieniu oddzielnej zmechanizowanej 72. brygady pod Kijowem pozwoliła uratować stolicę przed zdobyciem jej w trzy dni, jak chcieli Rosjanie. Pierwsze sukcesy militarne i powszechny opór na chwilę zjednoczyły prezydenta i generała. Załużny przeprowadził genialne operacje na polu bitwy, podczas gdy Zełenski pukał do wszystkich drzwi w poszukiwaniu broni. Ale gdy potem światowe media zaczęły pisać o geniuszu ukraińskiej armii, wrażliwemu na aplauz i pochwały Zełenskiemu przestało się to podobać.
Kiedy rozpoczęły się pierwsze badania notowań generała, Gazeta Wyborcza opublikowała na okładce zdjęcie Załużnego z podpisem: "Pierwszy ataman". Autor artykułu, Paweł Smoleński, napisał, że gdyby "Michał Anioł miał wyrzeźbić generała Załużnego, a nie widział oryginału, połączyłby Dawida z Mojżeszem, najpiękniejszego i najmądrzejszego człowieka na świecie". Nie spodobało się to Kancelarii Prezydenta, która uważa, że ukraińskie zwycięstwo powinno mieć tylko jedno oblicze.
Sprzeczności tylko narastały, ponieważ Zełenski chciał szybkich zwycięstw, a Załużny chciał zachować rezerwę kadrową armii. Dlatego na pewnym etapie kierownictwo polityczne zaczęło sobie robić więcej zdjęć z Ołeksandrem Syrskim i częściowo planować z nim operacje wojskowe.
To podzielenie ukraińskiej armii nie przyczyniło się do skuteczności bojowej, wzajemnego zaufania ani sukcesu podczas letniej kontrofensywy. Bankowa zaczęła się więc skłaniać się ku pomysłowi zastąpienia Załużnego. Kampanię nękania byłego głównodowodzącego Sił Zbrojnych Ukrainy w Internecie rozpoczęła Mariana Bezuhla, członkini prorządowej partii Sługa Narodu, a także różni wewnętrzni analitycy polityczni oraz prorosyjska sieć na kanale społecznościowym Telegram. W praktyce w ciągu ostatnich kilku miesięcy Załużny został pozbawiony możliwości planowania operacji, dowodzenia wojskiem i ustalania priorytetów na froncie. Procesy na polu bitwy były upolityczniane tak, by odpowiadały życzeniom prezydenta Zełenskiego. Punktem kulminacyjnym była publikacja artykułu Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy w The Economist, w którym Załużny szczerze opisał stan frontu i to, co było potrzebne do zwycięstwa. Prezydent potraktował to jako wyzwanie i zagrożenie dla siebie.
Syrski, następca Załużnego, nie jest najgorszym wyborem w czasach wojny na pełną skalę. To nie gabinetowy generał, ale doświadczony praktyk. Jednak na tle ukraińskiego mitu zdecydowanego oporu, zwycięstwa i ducha ukraińskiego żołnierza, którego marką jest Załużny, talent i umiejętności Syrskiego pozostaną w cieniu. Fakt, że jego starzy rodzice i brat mieszkają w Rosji, nie zwiększa jego wiarygodności - tym bardziej że w mediach społecznościowych lajkują zdjęcia Putina i uczestniczą w marszach "Nieśmiertelnego Pułku" [coroczna akcja patriotyczna organizowana w Rosji w Dzień Zwycięstwa 9 maja - red.]. I choć sam Syrski nie kontaktował się z rodziną od wielu lat, wielu to irytuje.
Na polu bitwy generał ma reputację człowieka gotowego do walki bez względu na straty w ludziach. Był głównym dowódcą wyczerpującej operacji obrony Bachmutu. Wywołało to głośne kontrowersje wśród oficerów, którzy pod nim służą. Syrsky jest bardziej niż Załużny lojalny wobec władz politycznych i istnieją obawy, że z tego powodu nie zawsze będzie słyszał głosy piechoty gdzieś na skraju linii frontu.
Jednak bez względu na to, jak usilnie Zełenski przedstawia tę personalną roszadę jako poważną modernizację, zastąpienie Załużnego Syrskim nie jest magicznym sposobem na szybkie i piękne zwycięstwo. Aby nowy generał odniósł sukces, politycy powinni przestać ingerować w planowanie operacji wojskowych. Ani Zełenski, ani Jermak nie mają do tego odpowiedniej wiedzy, doświadczenia i umiejętności.
Przywódcy polityczni muszą wziąć odpowiedzialność za prawo mobilizacyjne, ponieważ armia potrzebuje świeżej krwi. Społeczeństwo musi zrozumieć, że ratowanie Ukrainy to sprawa wszystkich, a nie garstki ochotników, którzy tkwią w okopach od dwóch lat. Zełenski i jego zespół międzynarodowych ekspertów muszą zrobić wszystko, by na Ukrainę dotarła broń i pieniądze. I byśmy byli na pierwszych stronach z wiadomościami o reformach, a nie o inwigilacji dziennikarzy, szykanowaniu Załużnego i niechęci do zwolnienia ze stanowiska Olega Tatarowa, współwinnego rozstrzelania uczestników Rewolucji Godności.
Społeczeństwo ukraińskie będzie nadal walczyć o niepodległość i swoją przyszłość - bez względu na to, jak będzie się nazywał najważniejszy generał. W swoim pożegnalnym artykule dla CNN Załużny bardzo dobrze opisał receptę na zwycięstwo: lepsza obrona powietrzna i artyleria. Oznacza to również samodzielną produkcję wystarczającej liczby dronów, bez uzależniania się od tego, czy Republikanie w Kongresie wydadzą zgodę na duży pakiet pomocowy.
Syrski i Zełenski powinni wyjaśnić ludziom i naszym najbliższym partnerom, jakie są nasze cele i plany, czego potrzebujemy, aby wygrać, co możemy zrobić razem, aby pokonać Putina. Bo chodzi nie tylko o interes Ukrainy, ale także o pokój w całej Europie, na którą Kreml dybie od czasów sowieckich.
Po ostatnim wywiadzie kremlowskiego przywódcy z trumpowskim propagandystą Tuckerem Carlsonem jasne jest, że Rosja nie poprzestanie na Ukrainie.
"Nie jesteśmy zainteresowani Polską, Łotwą czy kimkolwiek innym. Dlaczego mielibyśmy być? Po prostu nie mamy żadnego interesu... To absolutnie nie wchodzi w rachubę" - powiedział Putin.
Jego słowa są bardzo podobne do tych, które wypowiedział w przeddzień ataku na Ukrainę. Wtedy Rosja również twierdziła, że nie jest zainteresowana Ukrainą ani wojną.
Kwestia zaufania
Decyzja o rezygnacji Walerija Załużnego ze stanowiska Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy ciężko nazwać trudną do przewidzenia. O trudnych relacjach między prezydentem a głównodowodzącym mówiło się od miesięcy, a sam Wołodymyr Zełenski nie krył emocji na ostatniej konferencji prasowej pod koniec grudnia. Problemem jest tu najprawdopodobniej komunikacja. Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego otoczenie prezydenta - biurokratyczne i propagandowe, które teraz zapewniają o mądrości i aktualności prezydenckiej decyzji - było tak wytrwałe w udowadnianiu rodakom, że nie ma konfliktu i prezydent nie jest niezadowolony. Krytykując Walerija Załużnego, deputowana Mariana Bezuhla mówi we własnym imieniu, podczas gdy ci, którzy mówią o decyzji prezydenta, dezorientują kraj i działają niemal w interesie Rosjan. Więc kto tu kogo dezorientuje, chciałbym wiedzieć?
Wydawać by się mogło, że ludzie, którzy ponieśli największe fiasko w najnowszej historii politycznej, kiedy przekonywali swoich współobywateli, że nie będzie żadnego rosyjskiego ataku i że zachodnie media chcą po prostu zniszczyć ukraińską gospodarkę, powinni wyciągnąć wnioski ze swojej komunikacyjnej katastrofy. Ale nie, nie wyciągnęli, ponieważ nie wiedzą, jak je wyciągać. A to chodzenie po katastrofach jest niebezpieczne dla nas wszystkich. Podważa zaufanie do państwa w najtrudniejszym dla Ukrainy momencie.
I ta kwestia - kwestia zaufania - jest dla mnie najważniejsza w historii dymisji Walerija Załużnego. Wielokrotnie powtarzałem, że nie zamierzam oceniać skuteczności wojskowej generała, bo to nie moja sprawa. Ale wiem, że w obliczu oporu wobec państwa, którego potencjał mobilizacyjny jest kilkakrotnie większy od ukraińskiego, kwestia zaufania odgrywa kluczową rolę i to zaufanie trzeba wykorzystać, a nie zaniedbać.
Z historii wiem, że wojny wygrywają generałowie, którzy mają zaufanie armii, a nie genialni dowódcy ze znajomością teorii. Tym, którzy uczyli się w szkołach radzieckich lub postsowieckich, chciałbym przypomnieć znany przykład zwycięzcy Napoleona, Michaiła Kutuzowa. W przeciwieństwie do swojego faktycznego poprzednika, Michaiła Barclaya de Tolly, nie był on najbardziej błyskotliwym dowódcą wojskowym. Miał jednak zaufanie swoich żołnierzy i dlatego był w stanie zrealizować plan Barclaya, który był tragiczny dla Bonapartego i jego armii. Dziwne, że takie podręcznikowe rzeczy trzeba w ogóle wyjaśniać. Dziwne, że musimy przypominać, że żaden dowódca wojskowy nie jest magikiem i działa w oparciu o rzeczywiste możliwości i okoliczności. Dlatego właśnie zaufanie jest kluczowe dla wyniku każdej wojny.
Jeśli to zrozumiemy, możemy przeanalizować decyzję Wołodymyra Zełenskiego pod tym kątem. Nie pod kątem konkretnych roszczeń wobec głównodowodzącego - które, nawiasem mówiąc, nigdy nie zostały wyrażone. Nie pod kątem potrzeby pozbycia się postaci "bardziej popularnej" niż sama głowa państwa. Ale pod kątem odpowiedzi na proste pytanie: Czy dymisja Walerija Załużnego zwiększy zaufanie ukraińskiego społeczeństwa do rządu, instytucji państwowych, prezydenta i nowego naczelnego dowódcy sił zbrojnych? Czy zwiększy nadzieję na szczęśliwe zakończenie brutalnego dramatu, w którym wszyscy żyjemy?
Відповідь на ці питання знає кожний.
Wielki wstyd SBU. Jak służby specjalne szukały haków na dziennikarzy, którzy pisali o Jermaku i Tatarowie
Wiadomo już na pewno, że ci mili młodzi ludzie, którzy przez trzy dni filmowali prywatne rozrywki Denysa Bihusa i jego ekipy, byli pracownikami Departamentu SBU ds. ochrony państwowości narodowej. To struktura, której zadaniem jest ciągłe tropienie oznak separatyzmu, obywateli i organizacji, które gloryfikują wojnę Rosji przeciwko Ukrainie, a także pilnowanie, by nikt nie przejął władzy z pominięciem konstytucji i demokratycznych wyborów.
Jeśli jednak uważnie przeczytać wywiady z najwyższymi urzędnikami z sensacyjnej książki "Showman" amerykańskiego dziennikarza Simona Shustera, to właśnie przedstawiciele tego departamentu najczęściej wyłączali telefony komórkowe i jako pierwsi przenosili swoje walizki na granicę z Polską. W końcu, według sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony (RBNiO) Ołeksija Daniłowa, wierzyli, że "opór jest daremny. Rosjanie nas pokonają"...
Чисто по-людськи, прикро, що нинішній очільник СБУ Василь Малюк — професіонал спецслужб, а не політичний призначенець — має пояснювати західним партнерам, чому його підопічні витрачали шалені бюджети, аби зняти сплячих журналісток у трусах у готельних номерах [16 січня 2024 року один з ютуб-каналів опубліковав відеоролик із фрагментами телефонних розмов ніби працівників Bihus.Info, які обговорювали можливість придбання наркотиків, а також відео із прихованих камер з моментом нібито вживання наркотиків журналістською командою під час новорічного корпоративу. — Ред.].
Byłoby znacznie lepiej, gdyby obecny szef SBU mógł opowiedzieć Niemcom, Francuzom czy Włochom, dlaczego moskiewska Cerkiew to nic innego jak FSB i GRU w sutannach, jak drony morskie uderzyły w pylony mostu krymskiego, a SeaBaby - w okręty desantowe i rakietowe.
Byłoby miło, gdyby w innych okolicznościach nasz najwyższy funkcjonariusz SBU wyjaśnił ambasadorom G7, jak wyeliminowano zdrajców i propagandystów okupacji - Ilję Kiwę i Władlena Tatarskiego.
Zamiast tego Maliuk musi bronić swoich pomysłów, które przypominają kreatywność Mychajło Podoliaka [doradcy szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy - red.] i technologie Ołeha Tatarowa [zastępcy szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy - red.] z czasów Majdanu. I szczerze obiecać, że SBU nie będzie wywierać presji na niezależne media.
Jednak ziarno wątpliwości zostało zasiane. I każda ambasada widziała, że przy braku piechoty na froncie, wyczerpaniu ludzi w okopach i powolnym postępie ustawy mobilizacyjnej ukraiński rząd ma własne priorytety. I nie jest to chęć wygrania wojny o przetrwanie z Federacją Rosyjską. Jest nimi pragnienie utrzymania ratingów, ponownego wygrania wyborów i uciszenia dziennikarzy, którzy tylko w ciągu ostatniego roku opublikowali szereg głośnych historii o korupcji w najwyższych kręgach ulicy Bankowej [przy ul. Bankowej w Kijowie znajduje się m.in. Biuro Prezydenta Ukrainy - red.].
Presja na dziennikarzy i obrzydliwy film o misji specjalnej departamentu SBU pojawiają się w czasie, gdy Unia Europejska wyraźnie stwierdza, że 50 miliardów euro zostanie wydanych wyłącznie na demokrację, a nie na autokratyzm. A zachowanie wolności słowa jest ważnym punktem.
Denys Bihus, założyciel Bihus.Info, jest nie tylko dziennikarzem śledczym. Już w pierwszych dniach inwazji zgłosił się na ochotnika na front, broniąc stolicy i walcząc w pobliżu Mikołajowa i Chersonia. To oznacza, że atak na jego medium był to też ciosem w niego samego - weterana.
Próby uciszenia prasy - pozostałości zdrowego dziennikarstwa, które nie stały się propagandą w stylu telemaratonu [chodzi o słynne coroczne telekonferencje, podczas których Putin "rozmawia" z Rosjanami, odpowiadając na wyselekcjonowane pytania - red.], nie są tym, czego Ukraina potrzebuje w obliczu starć w Kongresie USA o pomoc dla niej. To absolutna czerwona flaga, gdy Tucker Carlson, główny propagandysta Trumpa, jedzie na wywiad z Putinem. Republikanie mogą sprzedawać wojnę w Ukrainie jako próbę zachowania przez przywódcę Kremla konserwatywnego, prawosławnego świata bez NATO, osób LGBT i innych niuansów.
Inwigilacja dziennikarzy śledczych to luksusowy podarek dla populisty Trumpa, który nagłośni sprawę na pół świata. Tak by jego hasło wyborcze: "Rozwiążę kwestię Ukrainy z Putinem w jeden dzień! Po prostu wybierzcie mnie na prezydenta" brzmiało przekonująco dla milionów potencjalnych wyborców.
Operacje specjalne SBU w kompleksach hotelowych pod Kijowem nie są tym, czego potrzebuje nasze bezpieczeństwo i obrona. Niedawno prezydent Wołodymyr Zełenski kręcił propagandowy film o Robotyne. Film pokazywał wyczerpanych wojskowych, którzy chętnie przyjęliby zastrzyk świeżej krwi w postaci młodych kapitanów i majorów z SBU.
Oficjalne wyjaśnienie Służby Bezpieczeństwa, że była to część historii o poszukiwaniu gangu handlarzy narkotyków, jest również sprzeczne z twardymi faktami [SBU twierdziło, że szpiegowało dziennikarzy w ramach "przeciwdziałania zorganizowanej przestępczości narkotykowej" - red.]. Swego czasu kolumbijski lord narkotykowy i terrorysta, który wysadzał w powietrze kandydatów na prezydenta, sędziów i samoloty pasażerskie, został zatrzymany przez grupę 17 osób.
Najsilniejszym jednak bodźcem dla Ukraińców oglądających to reality show jest to, że inwigilacja dziennikarzy odbywa się w czasie gdy Bankowa dąży do dekapitacji sił zbrojnych i zwalnia dwóch najwyższych oficerów wojskowych: Walerija Załużnego i Serhija Szaptały.
Trzydziestu dorosłych mężczyzn powinno teraz zastanawiać się, kto uzurpuje sobie władzę w kraju w czasie wojny i próbuje narzucić nam czysto kremlowskie wzorce. Ale nie.
W tej historii jest wiele negatywnych aspektów, co doprowadzi do ostatecznej utraty zaufania publicznego do rządu. I nieufności ludzi wobec SBU, mimo że istnieją uczciwe i profesjonalne jednostki pracujące bezpośrednio na linii frontu. Doprowadzi to też do jeszcze większego strachu przed utratą niezależności i przekształceniem się Ukrainy w coś w rodzaju Rosji, gdzie nie można kichnąć bez zgody władz.
Inwigilacja dziennikarzy odbywa się w momencie, gdy komandosi "Alfa" SBU wycinają okupantów w najgorętszych miejscach linii frontu. I proszą o pomoc w postaci drona lub samochodu. Nasi przywódcy polityczni nie dają im jednak pieniędzy na naprawdę ważne rzeczy, są za to potężne budżety na poszukiwanie kompromitujących dowodów przeciwko mediom i przeciwnikom politycznym.
Bardzo często "Alfa" i kontrwywiad proszą niezależne media o pieniądze na obozy szkoleniowe. Oczywiście, po przerażających akcjach ich kolegów z SBU SZND będzie więcej odmów. Prasa zawsze chętnie współpracuje z tymi, którzy naprawdę chronią naszą niezależność, ale zachowanie demokracji jest dziś nie mniej ważne.
Jak zapobiec kolejnej blokadzie granicy polsko-ukraińskiej?
Granica z Polską może zostać ponownie zablokowana. Polscy rolnicy zrzeszeni w stowarzyszeniu rolników zapowiedzieli, że zablokują nie tylko granicę drogową, ale także kolejową. Wygląda to na kolejną katastrofę, która przynosi korzyści tylko jednemu krajowi - Rosji.
Paradoks polega na tym, że były premier Morawiecki niedawno złożył oświadczenie, że obecny premier Donald Tusk rzekomo uzgodnił w Brukseli decyzje, które pozwolą na zalanie wszystkich polskich rynków ukraińskim zbożem.
Tyle że Ukraina nie dostarcza zboża do Polski! Dostawy ukraińskiego zboża do Polski zostały zakazane po zeszłorocznym kryzysie granicznym. Z tego powodu wszystkie manipulacje, że Ukraina jest w jakiś sposób zaangażowana w ograniczanie polskich rolników, odbieranie im rynku, dostarczanie produktów niskiej jakości... Wszystkie te stwierdzenia są absolutnie prorosyjskimi insynuacjami. Ale dlaczego Polacy w to wierzą? Dlaczego Ukraińcy w to wierzą? Gdzie jest nasza skuteczna polityka informacyjna, która wyjaśniłaby, że to wszystko nieprawda?
W ten sposób Rosja próbuje pogorszyć nasze stosunki z wieloma sąsiadami. Przecież apele polskich rolników już zaczynają popierać rolnicy słowaccy. Nie ma ku temu żadnych powodów. A najgorsze jest to, że państwo ukraińskie nie robi nic, aby w jakiś sposób uspokoić polskie społeczeństwo, uświadomić mu, że to nieprawda. Widzimy miliony, miliardy hrywien wydawane na teleturniej, miliardy hrywien wydawane na niejasne potrzeby informacyjne i monitoring, podczas gdy nie robimy nic w krajach, od których zależy nasza przyszłość, przez które przebiega nasz "korytarz życia". Nie robimy nic, by zrozumieć, jak ich politycy manipulują własnymi społeczeństwami.
Ogólnie rzecz biorąc, działania polityków polskiej opozycji, którzy chcą wykorzystać kwestię ukraińską w swoich grach politycznych, są oczywiście niezwykle ważne i niepokoją nie tylko Ukrainę. Ukraina również nic z tym nie robi. Na przykład były premier Polski Morawiecki wprost stwierdza, że Donald Tusk obiecał Europejczykom zalanie Polski ukraińskim zbożem. Ukraińskiego zboża nie ma, jest zakazane w Polsce. Ale Morawiecki mówi o tym z przekonaniem. Kto może z nim polemizować? Gdzie jest praca z politykami? Gdzie jest dyplomacja parlamentarna? Tego nie ma, bo Ukraina tego zakazuje. Ukraina zabrania swoim posłom odwiedzać polskich kolegów i parlamentarzystów w obronie interesów Ukrainy, zabrania im wypowiadać się w polskich mediach. Ukraina nie robi nic, aby obnażać wszystkie prorosyjskie insynuacje, które są wykorzystywane do skłócania narodów ukraińskiego i polskiego.
Niedawno prezydent Polski Andrzej Duda powiedział w wywiadzie, że przyszłość Krymu jest nieznana, ponieważ Krym był dłużej pod panowaniem rosyjskim niż ukraińskim. Oczywiście Andrzej Duda nie zna zbyt dobrze historii, ponieważ Krym jest częścią Chanatu Krymskiego, jest ziemią Tatarów Krymskich, a zatem jest ziemią Ukrainy i terytorium ukraińskim. Później Duda poprawił się, mówiąc, że Ukraina zdecydowanie wygra, a Krym powinien być ukraiński. Jednak Krzysztof Bosak, wicemarszałek polskiego parlamentu z prorosyjskiej Konfederacji, natychmiast zgodził się z pierwszą wypowiedzią Dudy, twierdząc, że to, co tamten powiedział, było właściwe.
Dlaczego powinniśmy bronić Krymu? Dlaczego mamy wspierać Ukrainę, skoro Ukraina nie akceptuje naszych warunków w zakresie dostaw zboża, a nawet w polityce historycznej? Oczywiście Krzysztof Bosak jest politykiem prorosyjskim, marginalnym. Owszem, jest wicemarszałkiem, ale z partii, która zdobyła zaledwie 7% głosów. Ale takie opinie, jeśli nie spotkają się z reakcją ukraińskich polityków, ukraińskich mediów, polskich mediów, z którymi Ukraińcy będą współpracować, będą miały szansę stać się popularne w polskim społeczeństwie - i stać się przykładem dla społeczeństwa słowackiego, rumuńskiego i węgierskiego.
Dokładnie tak działa rosyjski wywiad. Wykorzystuje te zmarginalizowane jednostki, aby wrzucać absurdalne myśli do przestrzeni informacyjnej. A ponieważ nie reagujemy i całkowicie zaniedbaliśmy nasze bezpieczeństwo informacyjne, myśli te rozprzestrzeniają się w społeczeństwach i ostatecznie prowadzą do blokady Ukrainy.
Fakt, że rząd Donalda Tuska wygrał w Polsce, daje nam pewną nadzieję. Będziemy w stanie bronić naszych interesów w UE w taki czy inny sposób. Ale nie możemy polegać tylko na zagranicznych politykach. Nasz rząd musi być bardziej aktywny. Nasz prezydent powinien natychmiast poruszyć tę kwestię na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. Nie powinien dyskutować o tym, kto powinien, a kto nie powinien zostać usunięty ze Sztabu Generalnego - ale działać. Działać niezależnie.
Nasz prezydent powinien zainicjować wspólne posiedzenie Rad Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy i Polski, aby omówić wszystkie trudne kwestie. Ponieważ nasza gospodarka, a zwłaszcza nasza obrona, może nie wytrzymać kolejnej blokady granicy, w tym kolei. Wszystko to dzieje się w czasie gdy strona rosyjska gromadzi wojska na granicy ukraińsko-rosyjskiej. W takim momencie Rosja chce skłócić nas z naszymi najlepszymi zachodnimi sojusznikami i skompromitować tych, którzy wspierają Ukrainę w tych krajach (takich jak obecny rząd Tuska). Aby temu zapobiec, współpraca między prezydentem a rządami Ukrainy i Polski musi być na bardzo wysokim poziomie - przynajmniej powinna mieć charakter ciągły. Tak samo jak musi być zapewnione bezpieczeństwo informacyjne.
Prezydenckie polowanie
Ustawienie sceny
Mariana Bezuhla, posłanka Sługi Narodu i członkini Komisji Bezpieczeństwa Narodowego, Obrony i Wywiadu Rady Najwyższej, pierwsza oddała strzały w kierunku Załużnego. Jej ostatnie posty na Facebooku wyglądają jak modelowa kampania dyskredytacji popularnego dowódcy wojskowego. Nawiasem mówiąc, jest on tak popularny, że notowania Załużnego są wyższe niż Zełenskiego, co oczywiście nie podoba się ukraińskiemu prezydentowi. Ataki Bezuhli nie pozostały niezauważone przez ukraińskie społeczeństwo, które zaczęło mówić o tym, że Zełenski chce się pozbyć Załużnego.
Sił Zbrojnych wydaje się być kluczowe dla Ukrainy, ale dokument w tej sprawie nie został jeszcze przyjęty. Wołodymyr Zełenski (prawo przewiduje, że to prezydent dekretem ogłasza mobilizację) przerzuca odpowiedzialność na wojskowych. Na grudniowym briefingu Zełenski wraz z szefem Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Serhijem Szaptałą dał do zrozumienia, że nie chodzi o liczby, ale jest gotowy do walki z tymi, którzy służą już w szeregach Sił Zbrojnych. Briefing poprzedziła wypowiedź Zełenskiego na konferencji prasowej: zapewnił, że nie podpisze ustawy przewidującej mobilizację kobiet, i zrzucił na wojskowych odpowiedzialność za chęć zmobilizowania 450-500 tys. mężczyzn w szeregi Sił Obronnych Ukrainy. Warto zauważyć, że tezę o mobilizacji kobiet promowała wspomniana Mariana Bezuhla - i kremlowska propaganda.
Konfliktu można było uniknąć w 2023 r., gdyby Zełenski i Załużny wspólnie wypowiedzieli się dla mediów i zapewnili, że będą współpracować aż do pokonania Rosji. Taki format nie tylko pozwoliłby uniknąć spekulacji politycznych, ale także nadałby impuls procesom mobilizacyjnym. Zamiast tego w pokoju, w którym mieli pracować Załużny i jego asystenci, znaleziono pluskwę. To tylko zwiększyło napięcie w stosunkach dwustronnych.
Jest jeszcze jedna ważna kwestia: ukraińskie prawo zezwala prezydentowi na odwołanie naczelnego dowódcy sił zbrojnych na podstawie rekomendacji ministra obrony. Źródła w Ministerstwie Obrony Ukrainy twierdzą, że taki wniosek już jest. Sugeruje to zachowanie ministra obrony Rustema Umerowa, który jest postrzegany jako urzędnik sprzyjający Zełenskiemu.
Żądania bez satysfakcji
Zeszłotygodniowe wydarzenia należy rekonstruować na podstawie doniesień wewnętrznych i publikacji zachodnich mediów, dla których konflikt Zełenskiego z Załużnym szybko stał się głównym tematem. Chciałbym również zwrócić uwagę na nieskrywaną radość Rosjan z powodu możliwego zwolnienia Załużnego. Oni doskonale zdają sobie sprawę, że taki konflikt może mieć negatywny wpływ na zdolności obronne Ukrainy.
29 stycznia Zełenski spotkał się z Załużnym i zaproponował mu napisanie listu rezygnacyjnego - lecz Załużny odmówił. Wszystko to szybko wyszło na jaw, a społeczeństwo zareagowało dość ostro. Perspektywa rezygnacji Załużnego nie budzi powszechnego entuzjazmu.
Pozwolę sobie na ważne osobiste wyjaśnienie: Załużny z pewnością nie należy do kategorii niezbędnych, ale nie można mu zarzucić, że nazbyt skupia się na budowaniu osobisty wizerunku. Jego wystąpienia w mediach były i są rzadkie, czego nie można powiedzieć o działalności informacyjnej szefa wywiadu Ukrainy Kiryła Budanowa. Załużny jest raczej skąpy w obietnicach. Jednak pod presją dymisji opublikował artykuł na CNN.com, który spotkał się ze znaczną sympatią za granicą. Omówił w nim perspektywy kontynuowania wojny i nakreślił priorytety rozwoju Sił Zbrojnych.
Jego nieliczne publikacje to: 1) jesienią 2022 r. wspólny artykuł z generałem Mychajło Zabrodskim na stronie agencji Ukrinform, 2) jesienią 2023 r. podwójna publikacja w The Economist. Obie charakteryzują się realistycznymi ocenami i gotowością wzięcia na siebie pełnej odpowiedzialności. Być może dlatego jednym z głównych zarzutów wobec Załużnego jest to, że obronił swoją rozprawę doktorską na zamkniętej radzie [jej temat i treść są tajemnicą państwową - red.]. Tyle że Załużny ma więcej niż jeden stopień naukowy i nie wygląda na fałszywego naukowca.
Generał Załużny może być sklasyfikowany jako żołnierz, który zdobył doświadczenie bojowe podczas wojny rosyjsko-ukraińskiej. Ta wojna zaczęła się dziesięć lat temu i żołnierze, którzy w niej walczyli, nie zmarnowali tego czasu. Popularność Załużnego w ukraińskim społeczeństwie nie jest sztuczna. Jest odzwierciedleniem wiary Ukraińców w zdolność Sił Zbrojnych do odparcia agresora.
Warto również zauważyć, że strach zespołu Zełenskiego przed możliwym udziałem Załużnego w wyborach jest irracjonalny, ponieważ dowódca wojskowy, znany również jako "Żelazny Generał", może szybko stracić popularność, jeśli dobrowolnie zrezygnuje.
Taktyka kontra strategia
Od rana 5 lutego mamy status quo. Zastępca sekretarza stanu USA Victoria Nuland odwiedziła Kijów, aby spotkać się z tymi, którzy mogli jej opowiedzieć o kryzysie z pierwszej ręki. Następnie z Waszyngtonu nadeszły słowa Jake'a Sullivana o "suwerennym prawie ukraińskich władz" do zmiany przywódców sił zbrojnych. Jest jednak mało prawdopodobne, by doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA mógł wyrazić stanowisko całego zagranicznego establishmentu w tej sprawie.
W wywiadzie dla włoskiego kanału telewizyjnego Rai1, wyemitowanym wieczorem 4 lutego, Zełenski potwierdził, że rozważa dymisję Załużnego. Przed wywiadem było posiedzenie Sztabu Naczelnego Wodza, na którym nie podjęto żadnych ważnych decyzji personalnych. W wywiadzie prezydent Ukrainy wypowiadał się ogólnikowo, mówiąc, że jest zainteresowany transformacjami na dużą skalę, które mogą (prawdopodobnie) wpłynąć na rząd i siły bezpieczeństwa. Sam Zełenski odwiedził ukraińskich wojskowych w regionie Zaporoża, demonstrując swoją gotowość do pełnienia funkcji naczelnego dowódcy.
Jednak dymisja Walerija Załużnego staje się bardzo możliwa. JPowodem może być utrata Awdijiwki, o którą od dawna toczą się zacięte walki. Jeśli zbiegnie się to w czasie z rozpatrzeniem przez Radę Najwyższą projektu ustawy o mobilizacji, cios dla Załużnego będzie potężny. Tyle że przerwa w jego karierze wojskowej może oznaczać wzrost wpływów politycznych.
Święta, o których nikt nie pamięta
W połowie grudnia, kiedy spadł pierwszy śnieg zdolny utrzymać się dłużej niż dzień, nie zamieniając się w błoto, otrzymaliśmy zamówienie z miejsca, w którym teraz jesteśmy: jutro jedziemy po choinkę.
Pomijając fakt, że wokół nas były same lasy, miała to być swego rodzaju namiastka normalnego życia "w domu" (jak nazywamy wiejski dom, w którym mieszkamy). A że z wojskiem się nie dyskutuje, to poszliśmy szukać drzewa. Za duże, za cienkie, za grube, za cienkie - i tak przez dwie godziny. W letniej kuchni znaleźliśmy trochę ozdób i girland, i chociaż nic nie pasowało kolorem ani stylem, na podwórku stała prawdziwa choinka.
Wkopana w starą oponę z zamarzniętą ziemią, wygląda jakby była tam zawsze. Co prawda czasem leży zamiast stać, bo psy i koty nie mogą się powstrzymać przed jej przewróceniem, ale to nasza własna choinka, która przez ostatni miesiąc pomogła nam choć na chwilę poczuć świąteczną atmosferę.
Ale jak można poczuć świąteczną atmosferę dziesięć kilometrów od miejsca, w którym od ponad roku toczą się jedne z najbardziej zaciętych walk na froncie? W którym tuż przed Bożym Narodzeniem zginęło kilku naszych najbliższych braci. I skąd od czasu do czasu słyszymy w radiu, że ktoś jest ranny, że znowu coś się stało? Jak poczuć świąteczną atmosferę w wiosce pod Kupiańskiem, gdzie wielu domów po prostu nie ma, bo dla rosyjskiego agresora nic nie jest święte? Jak możemy myśleć o Bożym Narodzeniu, gdy nie ma dnia, by nad naszymi głowami nie latały 500-kilogramowe bomby KAB (kierowane bomby lotnicze)?
Якби не було цієї ялинки з її тьмяними кульками, якби ми не слухали колядок і пісень на кшталт «Last Christmas», я думаю, ми би з'їхали з глузду. Але найзворушливішим для мене було знову почути по радіо не лише сухі повідомлення, які воно випльовує 24 години на добу з кодами, що будуть нам снитись усе життя. Хлопці в окопах співали колядки та обмінювалися… побажаннями. Важко описати словами емоції, коли замість сухого звіту по рації раптом чуєш «Щедрик».
Різдвяні свята, які я вже другий рік поспіль проводжу на фронті в тому ж селі, з тією ж компанією, цього року були дещо іншими. Минулого року ми святкували двічі, бо одні хотіли по-новому, у грудні, а інші — традиційно, по-старому, у січні. Цього року, як кажуть хлопці, було «по-європейськи».
На пошту прийшли пакуночки, які ми не клали під ялиночку, зате відкривали — з такою ж втіхою, як маленькі діти розпаковують подарунки від Діда Мороза. Пряники, цукерки, кава, чай — це означає, що про нас все ще хтось пам'ятає... Ми плавно перейшли до очікування Нового року, хоча я найбільше чекала, коли наші побратими щасливо повернуться зі зміни. Ми домовилися, що буде трохи по-польськи, трохи по-українськи. Тож був бульйон, сілезькі кнедлики з грибною підливою та біґос, а також шуба та вареники.
Росіяни не відставали і весь час запускали в нас феєрверки. Українці не залишалися в боргу. В ніч з 31 грудня на 1 січня об 11 годині вечора, коли в Москві зустрічають Новий рік, обстріляли позиції противника на нашій ділянці з усього, що було під рукою. Варто зазначити, що до цієї атаки, — до речі, дуже символічної, — готувалися добрячих кілька днів. Дивно радіти цьому, чи не так? Але така наша реальність.
Аби не пасти задніх, солдати також й колядували, змінивши своє привітання на «Христос ся рождає». І саме тоді, коли ми думали, що прийшов час прощатись з Різдвом — в селі з'явилися цивільні колядники з сусіднього села. Бо святкують по-старому. Так само як і наші сусіди, тому що частина цивільних все ж залишилася, попри всю небезпеку. В основному це люди старшого віку, які кажуть, що старі дерева не варто пересаджувати. «Про які свята ми говоримо, Кароліно, що нам святкувати, коли замість дива народження у нас на кожному кроці лише смерть?», — запитала наша сусідка Олена, яка відмовляється від евакуації, хоча живе такм разом з 23-річним сином, хворим на ДЦП.
Січневі свята, які ми вже не відзначали, тому що довелося швидко повертатися до повсякденного життя, росіяни «відсвяткували» дводенним масованим наступом на фронті та атакою всієї території країни: випустили сотні ракет по цивільних об’єктах у всіх регіонах України.
А ми не хочемо навіть думати про те, щоб провести ще одне Різдво на фронті. Тому що серед загаданих бажань найбільш заповітним було одне: мир і повернення додому.
Mówią do mnie: "Wróć". Czy to już czas?
Pamiętam moment, w którym to się stało. Zapłakana, z dzieckiem na ręku i starszą córką u boku siedziałam w małym, starym SEACIE, wypełnionym po brzegi torbami z ubraniami. Drogę ze Lwowa do Warszawy przejechałam już wiele razy, ale nigdy nie odbyłam tak długiej podróży.
Urodziłam dziecko w siódmym miesiącu wojny. Dopóki byłam w Ukrainie, codziennie pracowałam jako dziennikarka dla Espreso TV. W pierwszych dniach inwazji ja i moi koledzy - z Kijowa, Buczy, Hostomla i Irpinia - zamknęliśmy nasze mieszkania i pojechaliśmy do Lwowa, gdzie codziennie relacjonowaliśmy wydarzenia w kraju z naszego lwowskiego studia.
Codziennie rozmawialiśmy na żywo z ludźmi, którzy uciekli przed okupacją, przeżyli bombardowania i tortury w rosyjskiej niewoli. Do dnia porodu mój ogromny brzuch nie był widoczny pod stołem studyjnym. Dlatego fakt, że pojawiłam się na oddziale położniczym przy ulicy Rapoporta [oddział położniczy miejskiego III Miejskiego Szpitala Klinicznego we Lwowie - red.] oszołomił położne - jak się okazało, były gorliwymi widzami naszego programu, który prowadziłam z Witalijem Portnikowem. A potem nie chciałam obciążać kanału telewizyjnego koniecznością wynajmowania dla mnie mieszkania na czas urlopu macierzyńskiego. Opcja powrotu do domu, do Kijowa, nie była brana pod uwagę. Niebezpieczeństwo kolejnego ataku na region kijowski nie minęło, więc powrót nie miał sensu. Jedynym możliwym kierunkiem był więc zachód, do sąsiedniej Polski, gdzie mogłam bezpiecznie przeczekać urlop macierzyński.
Głęboką nocą po długiej podróży weszłam do zimnego, obcego mieszkania, umyłam podłogę, łazienkę i toaletę, pościeliłam czystą pościel przywiezioną z domu i położyłam dzieci spać. Nasze rzeczy były poukładane jak wyspy na środku oceanu. Cóż, pomyślałam z rozpaczą, mogło być gorzej. Na pewno zostanę tu na kilka tygodni.
Od tego czasu minęło 512 dni. Pierwsza zima na podwarszawskiej wsi bez pomocy rodziny nie była łatwa, ale nie narzekałem, bo wszyscy w Ukrainie mają trudniej niż ja. Kiedy mała Amelia skończyła 6 miesięcy, wróciłam do pracy zdalnej dla Espreso, a wkrótce potem połączyłam siły z polskimi dziennikarzami, aby uruchomić magazyn internetowy Sestry.eu, który funkcjonuje na skrzyżowaniu Polski i Ukrainy, między Zachodem a wschodnią bramą Europy. Nasz serwis utrzymuje Ukrainę w centrum uwagi świata - i mówi Ukrainie, co UE mówi o nas. Tworzą go dziennikarki - tymczasowe emigrantki z Ukrainy, w tym ja.
Kiedy wojna się zaczęła, moja najstarsza córka Oliwia miała 6 lat. Teraz ma 8. Amelia ma teraz rok i 5 miesięcy. Co miesiąc nagrywam jej dorastanie, publikuję jej zdjęcie na Facebooku i podpisuję: "Dziewczynka, która nigdy nie była w domu". I za każdym razem dostaję przyjazny komentarz: "Wracaj!". Nie tylko ja słyszę wyrzuty, i to dalekie od tych najcieplejszych. Inne dziewczyny na całym świecie też. Wiele osób obwinia dziś ukraińskie kobiety przebywające z dziećmi w Europie za to, że opuściły swoje domy i oderwały się od ukraińskiej rzeczywistości dla europejskiego komfortu, zachodnich świadczeń i pensji, podczas gdy cały kraj jest w stanie wojny.
Cóż, rozumiem te wyrzuty i ten ból z powodu naszej nieobecności, z powodu mojej nieobecności. Rozumiem gorycz. Ale, uwierzcie mi, boli mnie również to, że nie ma mnie teraz w moim domu, że kwiaty w nim czekają od dwóch lat, aż któryś z moich krewnych podleje je, przechodząc obok. Nie mogę siedzieć latem w weekendy w wiejskim domu mojego ojca w obwodzie żytomierskim, czytając poezję i wdychając zapach polnych kwiatów. Dbając o swoją sylwetkę, chciałabym po pracy wejść na Bulwarno-Kudriawską, przejść Aleją Krajobrazową do Andrijiwskiego zejścia, zrobić długi spacer w dół, po drodze kupić dwie kawy i odwiedzić pracownię mojej przyjaciółki. A potem wjechać kolejką linową na górę i zobaczyć mój Kijów ze Wzgórza Wołodymyrskiego. Nie tylko tęsknię za domem, chciałbym być tam z wami, w epicentrum wydarzeń - i walczyć z Putinem wszystkimi dostępnymi mi środkami! Być w domu podczas ataków rakietowych. Wściekła niczym sto dzikich bestii, siedziałam podczas alarmu w moim korytarzu na placu Halickim (kiedy byłam w domu po raz ostatni, nazywał się jeszcze plac Zwycięstwa). Albo w studiu Espreso na Mickiewicza, gdzie na żywo dzwoniłam do całej Ukrainy, pytając: "Jak się masz?". Na początku rosyjskiej wojny podejmowałam ryzyko i szłam na linię frontu, by kręcić reportaże, tak jak Bianka Zalewska, moja odważna przyjaciółka, dziennikarka Espreso, a obecnie dziennikarka Discovery TVN. W lipcu 2014 roku została ranna w Donbasie, wyzdrowiała i wróciła do filmowania wojny. A ja urodziłam dziecko.
Gdyby nie to, robiłabym teraz relacje z ostrzeliwanych miast. Rozmawiałbym z ratownikami, którzy usuwają gruzy - i sama bym je usuwała. Kręciłbym historie o naszych żołnierzach. Przytulałbym tych, którzy kogoś utracili - i sama bym traciła. Zdjęłabym kamizelkę z napisem "PRESS" i chwyciłbym za broń, tak jak inna moja koleżanka z Espreso, niegdyś dziennikarka, a obecnie oficer prasowy Sił Zbrojnych Ukrainy Anastazja Błyszczyk, której ukochany zginął na wojnie. Jego imię, imę Ołeksandra Machowa, nosi teraz jedna z ulic w Kijowie. Być może pewnego dnia jakaś ulica nosiłaby moje imię. Zamiast tego od ponad 500 dni jestem z dala od domu, żyjąc jak na zaczarowanym rozdrożu, nie wiedząc, gdzie będę jutro i w którą stronę pójść, jak zaplanować swoje życie, gdzie zbudować dom. Przed wojną kupiliśmy mieszkanie w Kijowie. Teraz na początku każdego miesiąca oprócz polskich rachunków za media płacę rachunki za moje wirtualne życie w domu. Za mieszkanie, w którym nie mieszkamy. Za szkołę, do której nie chodzimy. I za Nianię Oliwii, której nie widzieliśmy od pierwszych dni wojny.
Myślałam o tym całą noc. Rano obudziłam się i zobaczyłam Amelię siedzącą tyłem do mnie; bawiła się lalką. Wypowiedziałem jej imię. W ciszy, tak nagle, zabrzmiało zbyt ostro. Dziecko przestraszyło się i rozpłakało. Ona jest taka delikatna! Gdzieś czytaliśmy, że imię Amelia pochodzi od kwiatu. Trzeba było zobaczyć jej uśmiech - jakby rozkwitło tysiąc słońc!
Przytuliłam córkę, uspokoiła się. Ale ja nie, bo w porannych wiadomościach był kolejny atak rakietowy na Ukrainę. Iskander-M, S-300, S-400, X-22. W Charkowie zginęło osiem osób, w tym ośmioletnia dziewczynka, taka jak moja Oliwia. Ratownicy nieśli jej ciało w kocu, mówiąc: "Uważaj na jej nogi, uważaj na jej nogi!". W Kijowie są dziesiątki rannych, w tym trójka dzieci. Patrzę na moje córki i zadaję sobie pytanie, jak zareagowałyby teraz na alarmy rakietowe, gdybyśmy byli w domu? Czy przeżyłyby kolejny atak rakietowy? Czy mam prawo narażać życie moich dziewczynek?
Ulica nie zostanie nazwana moim imieniem. Nie zamienię mojej kamizelki prasowej na karabin. Ale mam broń. Potężniejszą niż technologia wszystkich służb specjalnych razem wziętych. Broń, której Putin i inne potwory bardzo się boją. Muszę zapewnić jej bezpieczeństwo. Odpowiadam za nią własnym życiem. I nie pytajcie mnie, kiedy wrócę. Odpowiedź jest oczywista - kiedy broń będzie bezpieczna. Broń przyszłości. Broń tysiąca słońc. Moja polska przyjaciółka Bianka Zalewska dobrze mnie rozumie. Jest teraz w Warszawie, przygotowuje się do zostania matką.
Ukraina wzięta w polskie dwa ognie
Od szczytu relacji do poziomu problemów
Polska wyciągnęła pomocną dłoń do Ukrainy w przededniu zakrojonej na szeroką skalę inwazji rosyjskiej, znacząco zmieniając politykę ówczesnego rządu w naszym kierunku. Podczas gdy w latach 2016-2021 polski premier nigdy nie był w Kijowie, w 2022 roku ówczesny premier Mateusz Morawiecki kilkakrotnie odwiedził Ukrainę, jakby chcąc nadrobić stracony czas.
W 2022 r. Kijów odwiedził również Jarosław Kaczyński, być może najbardziej wpływowy polityk w Polsce w tamtym czasie. Prezydent Andrzej Duda aktywnie promował interesy Ukrainy w UE i NATO, a polskie władze nie tylko zapewniły Ukrainie pomoc wojskową, ale także ciepło przyjęły setki tysięcy ukraińskich uchodźców. Polska stała się węzłem pomocy wojskowej i technicznej dla Ukrainy oraz wiarygodnym zapleczem dla jej strategicznego partnera.
Jednak nawet bardzo ciepłe stosunki międzypaństwowe mają tendencję do wygasania. Bodźcem do pogorszenia stosunków polsko-ukraińskich była sytuacja wokół ukraińskiego zboża, które zalało polski rynek. Problem ten był omawiany w kwietniu 2023 r. podczas oficjalnej wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie. Zakaz importu ukraińskiego zboża (tranzyt zboża do innych krajów jest dozwolony) został poparty przez inne kraje Europy Środkowej.
Ten problem umiejętnie wykorzystał Rafał Mekler, lider lubelskiego oddziału Konfederacji, który na początku listopada zorganizował blokadę drogowych przejść granicznych. W rzeczywistości blokada transportu drogowego nie tylko zaszkodziła ukraińskiej i polskiej gospodarce, ale również znacząco pogorszyła nastroje w stosunkach polsko-ukraińskich na poziomie zwykłych obywateli. Strona ukraińska nie potrafiła przekazać ważności tego problemu swoim polskim partnerom, przyciągając uwagę polskich mediów. Głosy polskich przyjaciół Ukrainy utonęły w przedsylwestrowym zgiełku.
Przypomnę, że niedawno blokada granicy została zawieszona do 1 marca - protestujący dali czas polskim władzom na spełnienie ich postulatów. Nieco mniej oczywiste jest to, że stworzyli warunki do wizyty Donalda Tuska w Ukrainie.
Czy Tusk przyjedzie przywrócić porządek?
Nowy premier Polski, Donald Tusk, zapowiedział swoją wizytę do Ukrainy dwukrotnie: w przeddzień Sylwestra i w styczniu. To doświadczony menedżer, który raczej nie wyklucza powrotu do wielkiej europejskiej polityki (Tusk był przewodniczącym Rady Europejskiej w latach 2014-2019). W Kijowie przeprowadził praktycznie kurs mistrzowski na temat tego, jak złożyć wizytę w obliczu pogorszenia stosunków między oboma krajami. Jego przyjazd do ukraińskiej stolicy oznaczał przejście od szczytu wzajemnej idylli do płaszczyzny uznania i rozwiązywania problemów.
Chciałbym zauważyć, że Donald Tusk przybył do Kijowa w Dniu Jedności Ukrainy i w rocznicę Powstania Styczniowego. W stolicy Ukrainy podkreślił swoje poparcie w dążeniach Ukrainy do integracji europejskiej, publicznie skrytykował putinizm Viktora Orbána i obiecał wesprzeć Ukrainę, aby zwiększyć jej szanse na zwycięstwo. Po rozmowach z Tuskiem, Wołodymyr Zełenski ogłosił nowy pakiet polskiej pomocy obronnej. A ze swoim ukraińskim odpowiednikiem Denysem Szmyhalem polski premier omówił różne obszary współpracy, od wspólnej produkcji broni do spraw energetycznych.
Tusk był nieco niezadowolony z terminu "reset" (po angielsku RESET), ponieważ był to tytuł zmanipulowanego filmu propagandowego skierowanego przeciwko politykowi, który był promowany przez polską telewizję publiczną TVP. Przypuszczam jednak, że w Polsce są przyzwyczajeni do tego, że ukraińscy partnerzy potrafią wyrywać słowa z kontekstu.
Tusk nie przywiózł do Kijowa żadnych rozwiązań problemów gospodarczych, które psują stosunki polsko-ukraińskie. Nie są one przemilczane, ale nie są też wysuwane na pierwszy plan, padają obietnice ich rozwiązania. Jednocześnie bardzo ciekawa jest jego decyzja personalna: Paweł Kowal, przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, który dobrze zna Ukrainę i podteksty ukraińskiej polityki, został pełnomocnikiem polskiego rządu ds. odbudowy Ukrainy. Przypomnę, że pod koniec grudnia do Kijowa przyjechał także nowy ambasador Polski Jarosław Guzy, ale jeszcze nie przekazał swoich pełnomocnictw Wołodymyrowi Zełenskiemu.
Polskie sprzeczności
Kampania parlamentarna i późniejszy proces zmiany rządu w Polsce znacząco podzielił polskie społeczeństwo. Walka o wpływy w mediach publicznych, nazywana również "czystką pod wpływem PiS", oraz ściganie byłego ministra spraw wewnętrznych Mariusza Kamińskiego i jego zastępcy Macieja Wonsika (obaj zostali zatrzymani przez policję w pałacu prezydenckim, choć Andrzej Duda nie był tam obecny) stworzyły trudną do zrozumienia kakofonię opinii w polskim społeczeństwie.
Polscy politycy i osoby publiczne kłócą się jak szlachta. Prezydent Andrzej Duda i premier Donald Tusk stali się dwoma centrami politycznymi, wokół których jednoczą się ich współpracownicy. Taka sytuacja nie jest niczym nowym w polityce europejskiej (polityczni antagoniści na stanowiskach prezydenta i premiera istnieją w Starym Świecie od dawna), ale może stworzyć szereg problemów dla Ukrainy. Wewnętrzne sprzeczności w Polsce mogą osłabić tamtejsze wsparcie dla Ukrainy na scenie europejskiej.
Co należy zrobić w tej sytuacji? Przede wszystkim Ukraina może zaoferować nową wizję budowania relacji, na przykład poprzez koncepcję nowego prometeizmu (prometeizm to działania Polski pod rządami Piłsudskiego na rzecz wyzwolenia Ukrainy, Białorusi, Kaukazu itp. z wpływu sowieckiego. Nowy prometeizm - współpraca między Polską a Ukrainą jako odpowiedź na rosyjskie zagrożenie i jego rozszerzenie na region Morza Bałtyckiego i Morza Czarnego). Wspólna produkcja broni i sprzętu wojskowego, współpraca w sektorze energetycznym oraz działania neutralizujące rosyjską propagandę mogą być już dziś interesujące. Równie ciekawa jest perspektywa próby zmniejszenia presji ukraińskiego zboża na polski rynek poprzez wspólne działania Warszawy i Kijowa na rzecz jego promocji w krajach globalnego Południa. Przyczynić się do tego mogą zarówno porty bałtyckie, jak i korytarz czarnomorski.
Wszyscy przyzwyczailiśmy się do tego, że w stosunkach polsko-ukraińskich to Warszawa gra pierwsze skrzypce i jest ku temu wiele obiektywnych powodów. Jednak w obecnej sytuacji Kijów jest zmuszony zintensyfikować dwustronne kontakty nie tylko na poziomie państwowym, ale także wzmocnić dialog między władzami lokalnymi i organizacjami pozarządowymi. Partnerstwo strategiczne między Polską a Ukrainą musi być wypełnione praktyczną treścią, osadzoną w haśle "Za naszą i waszą przyszłość!".