Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Odrzucenie to skutek niewiedzy i niezrozumienia. Zdjęcie autorki
No items found.
Ostatnio na placu zabaw mój Mark przypadkowo popchnął roczne dziecko. Ma 5 lat, ale jest bardzo niezdarny, a dziewczynka dopiero zaczęła chodzić. Zwykle trzymam syna z dala od innych dzieci, bo i jego zachowanie, i zachowanie innych maluchów może być nieprzewidywalne. Ale tego nie przewidziałam. Tata dziewczynki wpatrywał się w swój telefon, a gdy usiadła na pupie w pieluszce i ze strachu głośno zapłakała, podniósł wzrok znad ekranu, podszedł do mojego syna i złapawszy go za skórę, zapytał po ukraińsku: „Dlaczego jej dotykasz? Jesteś już dorosły”. A potem rzucił w moją stronę: „Wyjaśnij mu, żeby nie czepiał się małych dzieci. Trzeba lepiej pilnować, mamo!".
Byłam przerażona, bo nikt wcześniej tak mojego syna nie złapał. Ale wzięłam się w garść i odpowiedziałam: „Przepraszam, nie zwróciłam uwagi. Dziecko ma autyzm i pana nie zrozumie”.
To dlaczego chodzi na plac zabaw dla normalnych dzieci? Mamy być zagrożeni z powodu ludzi takich jak wy?
Wszystko we mnie zaczęło dygotać, ale złapałam oddech i spokojnie zapytałam: „Dlaczego nie jest pan w Bachmucie? Dlaczego pan nas nie chroni, tylko kłóci się ze mną tutaj i mówi mi, gdzie mam chodzić z dzieckiem?”.
Miałam wrażenie, że eksploduje z wściekłości. Ale inni zwrócili już uwagę na naszą kłótnię, więc zabrał córkę i sobie poszedł, życząc mi na odchodnym, bym „sama poszła na front, zamiast rodzić niepełnosprawne dzieci”.
Najbardziej zasmuca mnie to, że takie rzeczy mówią Ukraińcy. Nawet niektórzy moi znajomi potrafią gadać za moimi plecami: „Najstarszy syn jest taki mądry, ale potem urodziła takie dziecko, że teraz będzie ciężarem na całe życie”. Nawiasem mówiąc, nigdy nie słyszałam takich słów od Polaków czy ogólnie – od Europejczyków.
Wręcz przeciwnie, zwracają uwagę na mocne strony Marka i zawsze znajdą coś, za co mogą go pochwalić. Starają się przystosować dzieci ze specjalnymi potrzebami do życia w społeczeństwie. Na przykład w przedszkolu terapeutycznym, do którego uczęszcza mój syn, dzieci są okresowo zabierane do fryzjera, sklepu, na wycieczki i pokazywane światu – żeby nasze szczególne dzieci się go nie bały.
Sprzedawca na warszawskim targu, gdzie kupujemy owoce, za każdym razem częstuje Marka, próbując spojrzeć mu w oczy i nawiązać kontakt (osoby z autyzmem mają z tym trudności), a konsjerż przy wejściu zawsze znajdzie powód, by choć przez chwilę z nim porozmawiać.
Na początku mojego życia w Polsce było to dla mnie niezwykłe, bo w domu w najlepszym wypadku ludzie po prostu nas ignorowali, a w najgorszym nazywali dziecko „kłębkiem problemów” i pytali, czy są szkoły z internatem, gdzie można by zostawić syna i zabrać go na weekend. Bo tak niewygodnie się z nim żyje.
Kiedy jesteś matką wyjątkowego dziecka, wydaje się, że powinnaś być wdzięczna za to, że ono może chodzić do szkoły lub że ktoś bawi się z nim jak ze zwykłym dzieckiem, ignorując jego odmienność. Każdy spacer na plac zabaw jest stresujący i stanowi wymówkę dla czegoś, co nie jest niczyją winą.
Moja historia nie jest wyjątkowa. Każda matka wyjątkowego dziecka może napisać książkę o podobnych sytuacjach. Ta przepaść między normatywnym a zróżnicowanym światem jest czasami przerażająca – aż do poziomu paniki. Ale to odrzucenie wynika z braku wiedzy i niezrozumieniu sytuacji.
Dlatego chcę dać Ci kilka wskazówek, jak radzić sobie z cudzymi dziećmi z autyzmem. Nie uniwersalnych, bo każde z nich jest inne, ale tak skutecznych, jak to tylko możliwe.
Jak radzić sobie z cudzym dzieckiem z autyzmem?
1. Jeśli jesteś w pobliżu osoby z autyzmem, po prostu bądź przyjazny. Staraj się nawiązać kontakt wzrokowy i dopiero go nawiązawszy porozmawiaj z nią lub wytłumacz jej coś. Kiedy dziecko z autyzmem nie patrzy Ci w oczy, to po prostu Cię nie słyszy.
2. Staraj się chwalić swoje dziecko bez skupiania się na jego diagnozie. Jako matka chłopca z autyzmem, naprawdę chciałabym żyć w sposób, w którym nie będziemy obiektem politowania i nie będziemy uważani za chorych. Autyzm nie jest chorobą, ale stanem psychicznym. Dzieci z autyzmem nie są agresywne. Mogą być niezdarne, z nietypowymi reakcjami wobec innych – ale są bardzo szczęśliwe, gdy są chwalone.
Co takiego jest w zachowaniu osób z autyzmem, że szokuje zwykłych ludzi i jest uważane za niebezpieczne?
1. Z powodu nerwowego zmęczenia, nadpobudliwości lub stresu dziecko z autyzmem może mieć załamanie nerwowe. Dla innych wygląda to jak dzika histeria i całkowita utrata samokontroli. W autystycznym mózgu to jak eksplozja nuklearna. Wydaje się, że cały układ nerwowy przegrzał się i reaguje na ten stan wybuchem energii. To tąpnięcie trwa kilka minut, po czym dziecko dochodzi do siebie, nie pamiętając, co się stało. Przypomina to napad padaczkowy. Nie da się przewidzieć załamania nerwowego. Jednak inni powinni wiedzieć, że nie są w niebezpieczeństwie. Dziecko może zrobić krzywdę tylko sobie.
2. Osoby autystyczne lubią powtarzać swoje działania. Nazywa się to stimmingiem. Pomaga to dziecku radzić sobie ze stresem. Skakanie bez przerwy, chodzenie w kółko, kręcenie się, dotykanie przedmiotów, klaskanie w dłonie, machanie rękami. To działa w podobny sposób, jak zgniatanie bąbelków w folii przekładanie w palcach paciorków różańca – uspokaja. Nie trzeba bać się bodźców. Nie mogą wyrządzić żadnej szkody.
3. Wokalizacje i echolalia. Oczywiście osoby „niebędące w temacie” są zaskoczone, przestraszone, a nawet zirytowane zestawem dźwięków o zróżnicowanej intonacji lub niekończącym się powtarzaniem fraz z ulubionych kreskówek. Nawet matki nie zawsze mogą sprawić, by ich dzieci przestały piszczeć lub nucić różne dźwięki. Często powoduje to wyśmiewanie ze strony innych dzieci. Ważne jest, aby wyjaśnić dzieciom, że ludzie bywają inni.
4. Pragnienie wrażeń dotykowych. Nie wszystkie dzieci z autyzmem nie lubią dotykania. Niektóre wymagają przytulania, poklepywania po plecach lub głaskania po głowie. Mogą o to prosić zupełnie obce osoby. Oczywiście możesz się nie zgodzić, ale nie powinieneś niegrzecznie odpychać dziecka. Aby w takim momencie odwrócić uwagę osoby autystycznej, możesz wziąć jej kciuk lub poklepać ją po ramieniu, a potem odejść.
5. Osoby z autyzmem mogą powtarzać słowa rozmówcy dziesiątki razy lub wyrażać emocje w nieoczekiwany sposób. Na przykład płacząc, gdy są chwalone lub otrzymują prezent.
Dziennikarka, specjalistka ds. PR. Jest mamą małego geniusza z autyzmem i założycielką klubu dla mam PAC-Piękne Spotkania w Warszawie. Prowadzi bloga i grupę TG, gdzie wspólnie ze specjalistami pomaga mamom dzieci specjalnych. Pochodzi z Białorusi. Jako studentka przyjechała na staż do Kijowa i została na Ukrainie. Pracowała dla dzienników Gazeta po-kievske, Vechirni Visti i Segodnya. Uwielbia reportaż i komunikację na żywo.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
20 lat temu rozpoczęła się Pomarańczowa Rewolucja. Ostatnie dwie dekady zatarły w zbiorowej pamięci szczegóły tego wydarzenia, które w było najbardziej spektakularnym owocem pierwszych 13 lat niepodległości Ukrainy. Wiele rzeczy związanych z tamtymi wydarzeniami jest dziś postrzeganych w uproszczony sposób.
Faktem pozostaje jednak to, że wydarzenia Pomarańczowego Majdanu były potężnym aktem sprzeciwu ludzi, którzy wyszli bronić swojego wyboru i swoich praw
Wiktor Juszczenko pięknie „poszedł w prezydenty". 4 lipca 2004 r. Rozśpiewany plac, on w białej koszuli, mnóstwo ludzi w haftowanych koszulach. Pomarańczowe flagi, letnie słońce i błękitne niebo. Juszczenko mówi, że my, Ukraińcy, mamy prawo do godnej przyszłości. Każde jego słowo rezonuje – natchnione twarze i uśmiechy, nadzieja w oczach. Gra muzyka, w tym moje „Nadchodzimy” i „Nie bój się żyć”.
Ukraińcy kojarzyli Wiktora Juszczenkę z europejskim wektorem rozwoju – odejściem od imperialnego sąsiada i uzyskaniem prawdziwej niepodległości. Ukraina zaczęła odrywać się od Rosji. Systemy polityczne obu krajów rozwijały się w różny sposób, konieczne więc było zdefiniowanie pomysłów na naszą przyszłość. Wiktor Juszczenko i Wiktor Janukowycz mieli oczywiście różne poglądy w tej sprawie.
Juszczenkę poznałam w 1999 roku. Wcześniej, w 1989 r., w Czerniowcach była „Czerwona Ruta” [piosenka napisana przez Wołodymyra Iwasiuka w 1968 r., jedna z najbardziej popularnych piosenek ukraińskich – red.]. „Ruta” w Zaporożu, której odegranie na stadionie Wiaczesława Czornowiła zbiegło się z początkiem zamachu stanu w 1991 roku. Studencki strajk głodowy, protesty w Charkowie oraz proukraińskie nastawienie ludzi i ukraińska muzyka – wszystko to było ignorowane.
Spotkanie z Wiktorem Juszczenką zainspirowało mnie, dało mi siłę i nadzieję, że ukraiński przywódca może być inny. Nowoczesny, inteligentny, ukraiński i europejski jednocześnie
Przed tym spotkaniem byłam bliska rozpaczy. Panowało lekceważące podejście do wszystkiego, co ukraińskie. Wielu tak zwanych liderów często demonstrowało swoją wiernopoddańczość i upokarzało się przed „starszym bratem”. Nigdy nie skłaniałam się w stronę „ruskiego miru” (jak się okazało, miałam rację). Spotkanie z Juszczenką zrobiło na mnie ogromne wrażenie, wsparło mnie i dało mi siłę, by trwać przy swoim.
Powiedział mi wtedy: „Dziękuję ci za to, co robisz. To ważne dla Ukrainy i narodu ukraińskiego”. Na długo przed wyborami prezydenckimi w 2004 roku byłam po tej samej stronie barykady co on. Był osobą, z którą wyobrażałam sobie przyszłość Ukrainy. Ufano mu. Był szanowany. Lubiłam go za szczerość i autentyczność.
Bardzo dobrze pamiętam wiec na placu Europejskim, kiedy Wiktor Juszczenko, z oszpeconą twarzą, po raz pierwszy po otruciu przemawiał do ludzi. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że zawartość dioksyn w jego krwi tysiąckrotnie przekraczała normę. Nadal nie jest jasne, co wydarzyło się podczas tej kolacji, na której rzekomo doszło do otrucia. Niestety w najnowszej historii Ukrainy jest wiele pytań bez odpowiedzi.
Chcieli zabić, czy tylko oszpecić bądź przestraszyć Juszczenkę? Czegokolwiek chcieli, ostatecznie przyniosło to odwrotny skutek
21 listopada 2024 r. odbyła się druga tura wyborów prezydenckich. Wraz z innymi muzykami głosowałam w lokalu wyborczym w budynku związków zawodowych za Wiktorem Juszczenką. Byliśmy tam, by go wesprzeć. Wieczorem zebraliśmy się w sztabie i już wtedy pojawiły się dowody na liczne fałszerstwa. W nocy 22 listopada ludzie zaczęli budować scenę pod gołym niebem. Gdy obudziłam się nazajutrz rano, natychmiast poszłam na Majdan, gdzie zobaczyłam wielu przyjaciół i podobnie myślących ludzi.
Stałam na Majdanie i widziałam oczy ludzi. Przychodzili z dziećmi, które niosły pomarańczowe zabawki. Tak było każdego kolejnego dnia. Było dużo muzyki i przemówień ze sceny, a na Chreszczatyku pojawiło się miasteczko namiotowe. Ludzie nie wiedzieli, co dzieje się w kuluarach, nie wiedzieli, że wszystko to trzyma się dosłownie na włosku, że wydarzenia mogą potoczyć się nie tak, jak chcą. Postrzegali to wszystko jako festiwal.
Później zdaliśmy sobie sprawę, jak zwodnicze było poczucie euforii, bezpieczeństwa i radości z bycia otoczonym przez podobnie myślących ludzi
Pomarańczowa Rewolucja była bezkrwawa, a to ma swoją cenę. Ceną za nieużywanie siły były konstytucyjne ustępstwa. Ukraina stała się republiką parlamentarno-prezydencką. Z czasem prezydent Juszczenko stracił część swoich uprawnień. Ci, którzy nazywają go „słabym prezydentem”, nie bardzo wiedzą, o czym mówią. On taki nie był. W rzeczywistości to niezwykle mądry, inteligentny, delikatny człowiek, wróg totalitaryzmu. Nie dopuścił do rozlewu krwi.
Ta rewolucja zmieniła mnie i nie tylko mnie – zmieniła kraj. Zmieniła rozumienie przez świat tego, czym jest demokracja i jak o nią walczyć. Ludzie w Ukrainie zdali sobie sprawę, że mogą wygrać, że ich wartości mają znaczenie. I że tych wartości mają wiele.
Pomarańczowa Rewolucja zmieniła bieg historii. Ukraińcy zdali sobie sprawę, że są siłą
Na scenie Majdanu śpiewałam piosenki „Idziemy” i „Nie bój się żyć”, które potem śpiewano podczas Rewolucji Godności. Dziewięć lat po Pomarańczowej Rewolucji Ukraińcom znowu przyjdzie bronić swojego wyboru. Rewolucja Godności będzie tragiczna, ale prawda zwycięży. Wschodni sąsiad nie odpuści, rok 2014 upłynie pod znakiem okupacji Krymu, tzw. ATO [operacja antyterrorystyczna na wschodzie kraju, prowadzona przez ukraińską armię przeciw prorosyjskim separatystom z obwodów donieckiego i ługańskiego – red.] i wybuchu wojny.
A 24 lutego 2022 r. rozpocznie się inwazja Rosji. Od ponad tysiąca dni nasz kraj krwawo walczy o wolność i prawdziwą niepodległość.
Jeszcze niedawno tolerancja wobec różnych kultur i pielęgnowanie różnorodności były na Zachodzie normą. W 2024 r. nastroje antysemickie osiągnęły na świecie, także w krajach zachodnich, punkt krytyczny. I w sumie nic dziwnego, skoro według badań opinii publicznej 20% młodych Amerykanów nie wie, czym był Holokaust.
Ukraina pierwsza padła ofiarą wojny hybrydowej z wykorzystaniem uchodźców z Syrii, Iraku i Afganistanu. Jesienią 2015 roku uwaga świata została jednak przeniesiona z okupowanego Krymu i wojny w Donbasie na Aylana Kurdiego, trzyletniego chłopca z Syrii. Zdjęcie martwego dziecka na tureckiej plaży trafiło na czołówki większości mediów na świecie. Pod wpływem presji moralnej ówczesna kanclerz Niemiec Angela Merkel szeroko otworzyła drzwi Republiki Federalnej dla milionów ludzi o innej kulturze, innym światopoglądzie, a co najważniejsze – dla tych, którzy nie chcą uczyć się języka, akceptować kultury nowego kraju i chcą żyć według swoich praw.
Putin, Łukaszenka i ich chiński przyjaciel Xi Jinping wielokrotnie wykorzystywali nielegalnych imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu do testowania wytrzymałości europejskich granic. Przez całą jesień 2021 r. polscy strażnicy graniczni wyłapywali agresywnych przybyszów z Iraku i Afganistanu, którzy przez Polskę chcieli dostać się do hojnego niemieckiego państwa opiekuńczego. Teraz możemy przypuszczać, że to była przygrywka do okupacji Ukrainy, bo dla osi zła ważne było załamanie polskiej granicy, a w konsekwencji załamanie jakiejkolwiek pomocy dla Kijowa.
W tamtym czasie wielu krytykowało polski rząd za „okrucieństwo” wobec imigrantów. Doświadczenie pokazało, że postąpił właściwie
Nocą 8 listopada tego roku, po meczu piłkarskim Ajax – Maccabi Tel Awiw w Amsterdamie, grupa agresywnych palestyńskich kibiców – migrantów zaatakowała kibiców z Izraela. Żydzi byli bici, ścigani przez samochody, wrzucani do amsterdamskich kanałów i przeszukiwani w barach i hotelach. Stało się to w przeddzień rocznicy Nocy Kryształowej, nazistowskiego pogromu niemieckich Żydów w 1938 roku. Wiele osób zastanawiało się, jakie znaczenie miało to, że do ataku doszło w Holandii – kraju, którego premier Dick Schoof, oficer wywiadu i specjalista ds. zwalczania terroryzmu, wcześniej prowadził dochodzenie w sprawie zestrzelenia przez Rosjan nad Donbasem samolotu linii Malaysia Airlines 17 w lipcu 2014 r.
Należy się spodziewać, że to pierwszy dzwonek i podobnych aktów przemocy i terroryzmu ze strony tych, którzy są zainteresowani zasobami Europejczyków, a nie dostosowaniem się do europejskiego stylu życia, będzie więcej
I wszyscy to czują. Niedawno upadł rząd w Niemczech. Rządząca koalicja rozpadła się, ponieważ kraj od lat tkwił w polityce migracyjnej pani Merkel. A budżet nie może już wspierać tych, którzy chcą bronić Palestyny w centrum Berlina. Co więcej, według badań socjologicznych Niemcy czują się zaniepokojeni i niepewni – więc stare partie, jak SPD czy CDU-CSU, będą musiały zająć się tym problemem, zanim zostanie on rozwiązany na ulicach przez skrajną prawicę.
Rosja i Chiny chcą zniszczyć starą Europę. I dopóki nie uda im się jej zająć, zadaniem numer jeden będzie topienie jej ulic we krwi. Dlatego antysemityzm i hasła, że Europa jest przeciwko różnorodności kultur i religii, są tak intensywnie rozpowszechniane za pośrednictwem mediów społecznościowych i podcastów.
Taka retoryka jest dobrą pożywką dla wojen hybrydowych przeciwko demokracji. Powrót Trumpa do władzy w Stanach Zjednoczonych stał się możliw, ponieważ zwykli Amerykanie czuli, że mniejszość narzuca im własne zasady. I że niszczy Amerykę, o jakiej marzą miliony.
Co zaskakujące, Unia Europejska w końcu uznały, że stanowczy opór Polski wobec masowego wpuszczania na jej terytorium nielegalnych imigrantów ma sens
W październiku 2024 r. przywódcy państw członkowskich UE wyrazili solidarność z Polską w walce z nielegalnymi migrantami, a także „determinację w zapewnieniu skutecznej kontroli zewnętrznych granic UE”. Niedawno polski rząd opracował strategię migracyjną, koncentrując się na obywatelach Afryki, Azji i Bliskiego Wschodu, którzy coraz częściej przyjeżdżają na polskie uczelnie jako studenci.
„Naszym prawem i naszym obowiązkiem jest ochrona polskiej i europejskiej granicy. Jej bezpieczeństwo nie będzie przedmiotem negocjacji. Z nikim. Jest zadaniem do wykonania. I mój rząd to zadanie wykona” – napisał w mediach społecznościowych premier Donald Tusk.
Zgodnie z dokumentem to polski rząd będzie decydował, kogo na granicy zatrzymać, a kogo nie. A ci, którzy chcą zostać Polakami, będą musieli nauczyć się języka i przestrzegać polskiego prawa
W dłuższej perspektywie te doświadczenia są dla Ukrainy interesujące, ponieważ wraz z emigracją milionów Ukraińców z powodu wojny pojawia się kwestia siły roboczej. I tutaj od czasu do czasu zabierają głos eksperci, mówiący, w jaki sposób migranci z Azji Środkowej lub Pakistańczycy mogliby nam pomóc. Twierdzą, że mogliby być taksówkarzami i zastąpić kelnerów.
Tyle że dla kraju, który ma wiele problemów z bezpieczeństwem i chwiejną tożsamością narodową swojej ludności, to może być wyzwanie. Nie jesteśmy przecież zbyt dobrzy w radzeniu sobie z własnymi kolaborantami, którzy przez długi czas przebierali się za potężnych biznesmenów i mówili, że są za pokojem bez polityki. Inną sprawą byłaby konieczność walki z tymi, którzy mówiliby nam, jakie długie spódnice powinny nosić nasze kobiety czy latali do Omanu, by organizować akcje przeciwko żydowskim pielgrzymom.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Quadrobersi to nowa subkultura nastolatków, która zyskuje popularność na całym świecie, w tym w Ukrainie. Młodzi ludzie zakładają maski zwierząt, doczepiają sobie sztuczne ogony i naśladują zachowania zwierząt, czasami poruszając się na czworakach i wydając typowe dla zwierząt odgłosy. Dla niektórych to świetna zabawa, lecz dla innych ucieczka od rzeczywistości, za którą kryją się poważne problemy psychologiczne – ostrzegają eksperci. Czy quadrobing jest zagrożeniem dla psychiki dziecka? Jak rodzice powinni reagować na nowe hobby swoich dzieci – i kiedy powinni włączyć alarm?
Czym jest quadrobing
Po raz pierwszy świat usłyszał o quadrobingu w 2015 roku za sprawą 42-letniego japońskiemu sportowca Kenichi Ito. Ustanowił on rekord Guinnessa w biegu na 100 metrów na czworaka, pokonując ten dystans w 15,71 sekundy. Wyczyn Japończyka poprzedziła ciężka praca. Przez dziewięć lat badał osobliwości układu mięśniowo-szkieletowego małpy i próbował dostosować swoje ciało do ruchów tego zwierzęcia. Pracował jako dozorca i wykonywał swoją codzienną pracę wykonywał na czworaka. Wtedy japoński sportowiec nie podejrzewał, że jego hobby przerodzi się w nowy subkulturowy trend: quadrobing. Jego głównymi elementami jest poruszanie się na czterech kończynach i wykonywanie różnych sztuczek – od przeskakiwania przeszkód po szybkie bieganie, naśladowanie ruchów czy odgłosów różnych zwierząt.
Nowy trend pojawił się już na TikTok-u.
Tego lata na platformie zaczęły mnożyć się krótkie filmy pokazujące nastolatków przebranych za zwierzęta i biegających na czworaka po ulicach
Jak reagują „dwunożni”
W mediach społecznościowych reakcje na nietypowe hobby nastolatków są różne. Niektórzy nie zwracają uwagi, inni potępiają.
„Moja córka zainteresowała się tym – pisze Ołena Hałuszko na Facebooku. – Plusem jest, że skacze, biega, jest jedną z najsprawniejszych w klasie, ma świetne oceny z wychowania fizycznego, nauczyła się stać na rękach, robiła maski na zamówienie dla quadroberów i zarabiała nawet na tym pieniądze, bo cena maski to średnio 800-1000 hrywien [ok. 80-100 złotych – red.]. Poprawiła też swoje umiejętności rysowania i szycia, ponieważ zrobienie takiej maski to nie lada wyzwanie. Ale teraz nie jest już zainteresowana quadrobingiem. To mija, jak wszystkie dziecięce zabawy”.
W komentarzach pod dyskusją o nowej subkulturze Lilia Mozgowa podkreśla, że „to taka sama subkultura jak inne. Jeśli nie utrzymasz tematu przy życiu, za kilka lat wymyślą inny. Mam kilku przyjaciół, których dzieci były gotami [chodzi o członków subkultury gotyckiej, charakteryzującej się wpływami rocka gotyckiego i horrorów – red.] i nic się nie stało. Teraz jest pokolenie asertywnych dzieci – i bardzo fajnie. To sprawia, że bardzo różnią się od nas w ich wieku.
Nie powinieneś niczego zabraniać – powinieneś słuchać i prowadzić dialog z dziećmi dialog
Jednak hejterów jest więcej:
„Biedni ludzie, żadnej inteligencji”.
„Nie mają nic innego do roboty, więc mają czas na bzdury. I co, teraz będą kopulować jak zwierzęta na ulicach?”
Bloger broni quadrobersów
23-letni Iwan Wergun jest początkującym blogerem. O quadrobersach słyszał już dość dawno temu, ale dopiero latem natknął się na ich film w mediach społecznościowych: dziecko biegło po ulicy w masce, nie zachowując się jednak agresywnie; nikogo nawet nie dotknęło.
Komentarze pod postem były dla Iwana szokujące:
– Dorosła kobieta napisała do tego dziecka: „Zdychaj”
Było wiele podobnych komentarzy, życzących śmierci zwolennikom tej subkultury. Bardzo mnie to oburzyło. Przypomniałem sobie swoje lata szkolne, kiedy byłem prześladowany za absolutnie wszystko, za cały mój wygląd, ponieważ miałem problemy z zębami, włosami, ubraniami. Postanowiłem więc stanąć w obronie quadrobersów i wziąć na siebie część nienawiści, która na nich spada.
By chronić zwolenników nowej subkultury, Iwan zaczął udawać quadrobersa na TikToku – chociaż, jak podkreśla, nie jest nim. Nie nosi żadnych masek ani sztucznych ogonów. W filmach robi bardziej absurdalne rzeczy: wydaje odgłosy zwierząt albo je kocią karmę przed kamerą. Jedna z tych historii miała ponad 5,5 miliona wyświetleń i zebrała 17 tysięcy komentarzy. Plan Iwana zadziałał.
– Postanowiłem tworzyć treści, które nie są odpowiednie dla dzieci, i ostrzegam o tym – mówi. – Filmy, które nagrywam, są tworzone, by pokazać innym, czego nie robić, ponieważ są rzeczy niebezpieczne dla ich zdrowia. Przed kamerą tylko udaję, że jem karmę dla kotów, choć tak naprawdę tego nie robię. Po prostu wywołuję zamieszanie i zwracam na siebie uwagę dorosłych. Zwracam im również uwagę, aby byli bardziej czujni wobec swoich dzieci.
Każdego dnia nagrywa 5-7 krótkich filmów. Nakręcenie jednego zajmuje mu nawet godzinę. Jest przekonany, że zainteresowanie quadrobbingiem z czasem zmaleje, ale negatywne komentarze mogą pozostać w głowie dziecka na zawsze.
Quadrobing nie jest chorobą psychiczną
Każda nowa subkultura jest postrzegana przez starsze pokolenie jako wroga i zagrażająca – mówi psycholog Ołena Szersznewa. W rzeczywistości jednak quadrobing nie stanowi żadnego oczywistego zagrożenia dla dzieci. Ten rodzaj zabawy może poprawiać ich rozwój fizyczny. Pozwala im również wyrazić siebie, znaleźć społeczność, w której są akceptowane, co jest niezwykle ważne dla nastolatków.
– Nie widzę tu głębokiego problemu – w zaznacza Szersznewa. – Widzę za to głęboką potrzebę akceptacji przez rówieśników, potrzebę przynależenia do pewnej społeczności, wyrażania siebie, samorealizacji, autoprezentacji
Dzieci wybierają różne kostiumy zwierząt i używają ich do zaakcentowania swojej indywidualności. Dostrzegam w quadrobingu podobieństwa do innych subkultur, które już widzieliśmy, jak emo, rockersi, raperzy – którejkolwiek. Niektórzy ludzie lubią rapować i recytować, a inni, bawiąc się w naśladowanie zwierząt, pokazują, że mogą biegać na czterech nogach. To jest wyrażanie siebie.
Psycholożka ostrzega jednak, że tak jak w przypadku każdej subkultury, i tu istnieje ryzyko. Kiedy dziecko przekracza granicę zdrowego rozsądku, rodziców powinno to zaalarmować:
– Gdzie ta granica? Jeśli dziecko jest całkowicie zanurzone w subkulturze, traci zainteresowanie nauką, niektórymi ze swoich poprzednich hobby, przyjaciółmi, rodziną – to znaczy, że staje się zbyt skoncentrowane na nowym hobby.
Jeśli traci swoją tożsamość i identyfikuje się ze zwierzęciem naprawdę, a nie dla zabawy, rodzice powinni uznać, że coś jest nie tak
W takich okolicznościach ważne jest, by szczerze o tym porozmawiać, a nawet zabrać dziecko do specjalisty, ponieważ w ten sposób może ono przejawiać problemy psychologiczne, a nawet zaburzenia psychiczne.
W tej sytuacji powodem szczególnego zachowania, jak twierdzi psycholożka, nie jest fascynacja nową subkulturą. Quadrobing to tylko pretekst do zamanifestowania głębszych problemów:
– Jeśli dziecko ma problemy psychiczne, to na pewno były one poprzedzone jakimś dyskomfortem lub traumą – na przykład awanturami w domu albo obrażaniem czy wyśmiewaniem dziecka przez rówieśników w szkole. Takie sytuacje, jeśli powtarzają się codziennie, mogą doprowadzić do agresji. Wtedy dziecko może nałożyć sobie na głowę uszy jakiegoś zwierzaka i na przykład kogoś ugryźć.
Dlaczego to robi? Bo ma możliwość wyrażenia nagromadzonej w sobie agresji nie jako ono samo, bezpośrednio, ale jako kot czy pies, którego udaje
I wówczas pojawiają się pytania: dlaczego ma w sobie tę agresję?; skąd się wzięła?; co ją spowodowało? Te pytania powinni sobie zadać rodzice.
Co powinni zrobić rodzice
1. Obserwuj dziecko
Zgodnie z radą psychologa, dorośli powinni obserwować dziecko, aby gra pozostała grą, a subkultura – subkulturą. Najważniejsze jest to, że kiedy dziecko zakłada uszy, maskę czy ogon, nie uznaje, że jest jakimś zwierzęciem:
– Dla dziecka stabilnego psychicznie, szczęśliwego, zadowolonego z życia, akceptowanego w zespole, w swojej rodzinie, quadrobing nie stanowi żadnego zagrożenia. Ale kiedy ktoś kogoś ugryzie, to mamy już zagrożenie i niebezpieczeństwo. W jednej z audycji telewizyjnych na ten temat dziennikarz podał przykład dziewczynki prowadzonej przez chłopca na smyczy w ramach rzekomej zabawy. Jako psycholożka powiedziałabym, że to już jest zagrożenie psychologiczne. Zawiera bowiem elementy upokorzenia i nierówności płci – mówi Ołena Szersznewa.
1. Wspieraj dziecko
Wsparcie rodziców jest najważniejszą rzeczą dla dzieci w każdym przedsięwzięciu, podkreśla psycholożka. Jest przekonana, że udzielając go, dorośli „pieką dwie pieczenie na jednym ogniu”. Z jednej strony pomaga to zwiększyć poczucie własnej wartości dziecka i jego dobrostan psychiczny. Z drugiej buduje zaufanie, dzięki któremu dorośli będą mogli wpływać na sytuację i prowadzić dziecko w zdrowym kierunku.
Szersznewa: – Rodzice muszą uczyć swoje dzieci równowagi od dzieciństwa.
W rzeczywistości quadrobing może mieć efekt terapeutyczny, gdy dziecko otwiera się poprzez swoje alter ego
Czasami dzieciom łatwiej wyrazić siebie nie we własnym imieniu, ale na przykład w imieniu zwierzęcia. A jeśli dzięki temu ujawnią się miłość, światło i radość, to jaka krzywda może wynikać z subkultury? Natomiast jeśli w życiu dziecka są urazy, ból, agresja, to przecież nie wynikają z tego, że ono udaje jakieś zwierzę.
Rodzice nie są zobowiązani do dzielenia hobby swoicho dzieci. Jednak jak radzi psycholożka, najważniejsze jest, by nie oceniać. Bo jeśli hobby nie jest szkodliwe, nie ma potrzeby go zakazywać.
Według ukraińskiego ministerstwa edukacji w kraju zdalnie uczy się pół miliona dzieci, a ponad 723 tysiące – w systemie mieszanym: online i offline. Ten drugi system funkcjonuje głównie w regionach frontowych, w których, mimo ciągłego ostrzału i przerw w dostawach prądu, rok szkolny rozpoczął się we wrześniu. Sestry postanowiły sprawdzić, jak wygląda nauka dzieci w pobliżu frontu i co chce zrobić ministerstwo, by zreformować edukację w realiach wojny.
Boję się iść do szkoły, gdy trwa wojna
– Naloty trwające 4-5 godzin, eksplozje, przerwy w dostawie prądu – tak wygląda nasze życie od ponad dwóch i pół roku – mówi Julia, matka ucznia z Dniepru. – Kiedy zaczęła się inwazja, mój syn był w trzeciej klasie. Teraz jest w piątej. Wcześniej były dwa lata pandemii koronawirusa, więc dziecko miało normalną naukę offline tylko w pierwszej klasie.
W pewnym sensie pandemia pomogła szkołom w regionach frontowych dostosować się do realiów wojny, bo proces nauki online był już wszystkim znany.
– Syn i ja nigdy nie opuściliśmy Dniepru – podkreśla Julia. – Jesteśmy przyzwyczajeni do ostrzałów i braku prądu. Jestem dekoratorką, teraz moje girlandy LED, segmenty LED i wstążki są w całym naszym domu. Podobnie jak power banki. Podłączyliśmy się do dwóch operatorów komórkowych, więc gdy jeden straci dostęp do Internetu, możemy przełączyć się na drugiego. Dlatego dla nas brak prądu nie oznacza, że syn przerywa naukę. Jego urządzenia działają jeszcze przez kilka godzin.
Gdy jest nalot, lekcja online zostaje przerwana. Syn zabiera gadżety i idzie do schronu, gdzie kontynuuje pracę, tyle że samodzielnie. Niektórzy rodzice narzekają, że w takich warunkach ich dzieci nie potrafią się skoncentrować. Mój Andrij nie ma takich problemów, bo nauka online od dawna jest dla niego normą.
Mamy jednak inne problemy. Na przykład mój syn bardzo boi się ostrzału. Jako że pracuję w domu, prawie cały czas jesteśmy razem. Ale jeśli nie ma mnie w pobliżu i dochodzi do ostrzału, Andrij może wpaść w panikę na myśl, że jego mama jest w niebezpieczeństwie. Byliśmy nawet z tym u psychologa. To był jeden z powodów, dla których odmówiłam zapisania syna do klasy offline, która pojawiła się w szkole w zeszłym roku. W związku z tym, że schron w szkole nie może pomieścić większej liczby osób, dzieci w takich klasach uczą się na zmiany: tydzień w klasie, a tydzień zdalnie. Syn powiedział: „Naprawdę chcę chodzić do szkoły. Ale boję się tam iść, gdy trwa wojna”.
W szkole nie ma nawet pielęgniarki, a bomby spadają na miasto 3-4 minuty po ogłoszeniu alarmu. Czy to wystarczająco dużo czasu, by wszyscy zeszli do schronu?
W szkolnej piwnicy zajęcia nie są kontynuowane, bo nie ma do tego warunków. W rezultacie około 150 dzieci po prostu siedzi (czasem godzinami) w wilgotnym, przepełnionym pomieszczeniu i czeka na odwołanie alarmu. A mój syn nadal może się uczyć, bo w naszym bloku jest schron.
Jednak opcję offline wybrało wielu rodziców. Niektórzy z powodu pracy, inni ze względu na socjalizację swoich dzieci. W zeszłym roku mogliśmy kontynuować naukę zdalnie, jednak w tym pojawił się problem: większość rodziców w klasie opowiadała się za nauką offline, więc nie będzie zajęć online.
Musieliśmy znaleźć inną szkołę, która z powodu braku schronu pracuje zdalnie.
Uczą się w Polsce czy w Niemczech, u nas chcą się bawić
W Chersoniu zdecydowana większość szkół działa tylko zdalnie, bo miasto jest pod ciągłym ostrzałem.
– W ciągu ostatnich dwóch miesięcy ataki dronów zrzucających amunicję na przechodniów stawały się coraz częstsze – mówi Andżelika Melnyk, dyrektorka Chersońskiego Liceum Tawrijskiego. – Takie drony już dwukrotnie wleciały na moje podwórko.
Wszystko z lewego brzegu, gdzie okopali się Rosjanie, dociera do nas w ciągu kilku sekund: drony, pociski z armat i moździerzy
Dlatego kwestia edukacji offline nie jest nawet dyskutowana. W naszym liceum uczy się obecnie 412 dzieci. Tylko 76 z nich nie opuściło Chersonia – i faktycznie mieszkają w schronach. Ale liceum działa.
Dzięki sponsorom wielu uczniów ma nowe laptopy z bateriami, które długo utrzymują energię. Routery są podłączone do power banków. Dzięki temu praktycznie nie odwołujemy lekcji.
Jeśli w miejscowości, w której jest nauczyciel, rozlegnie się alarm przeciwlotniczy, przerywa on lekcję, przekłada zajęcia na inny termin i idzie do schronu. Jeśli u nauczyciela alarmu nie ma, ale jest w miejscowości któregoś z uczniów (w klasach offline uczą się dzieci mieszkające w różnych regionach), taki uczeń wyłącza alarm i udaje się do schronu – a lekcja jest kontynuowana przez resztę klasy. Jednak lekcje (zwłaszcza te ich części, w których nauczyciel wyjaśnia nowy materiał) są nagrywane, więc ci, którzy coś przegapili, mogą później obejrzeć nagranie.
Online prowadzimy nie tylko lekcje, ale także zajęcia pozalekcyjne – spotkania dla dzieci, gry, a nawet koncerty
Kreatywność jest wyróżnikiem naszego liceum, dzieci mają zajęcia artystyczne. Choreografowie tańczą, muzycy uczą muzyki, a szkolny teatr wystawia miniprzedstawienia i jednoaktówki. Wszystko to jest teraz dostępne online.
Te zajęcia są prawdziwą terapią zarówno dla uczniów, jak dla nauczycieli. Organizujemy je późnym popołudniem, by mogły do nas dołączyć dzieci przebywające za granicą.
One uczą się w Polsce czy w Niemczech, ale i tak się z nami łączą. W ten sposób staramy się utrzymać naszą szkolną rodzinę razem. A dzieci, które odeszły, ale zechcą później wrócić, będą wiedziały, że zawsze są tu mile widziane.
Staramy się dostosować do każdych warunków. Jednocześnie jednak rozumiemy, że im dłużej trwa wojna, tym mniejsze szanse na przetrwanie mają instytucje edukacyjne w regionach frontowych. Ludzie w Chersoniu codziennie tracą swoje domy. Tylko na mojej ulicy zniszczono już 20, pozostało 6. Coraz więcej rodzin, które wyjechały, nie ma dokąd wrócić. Ludzie decydują się pozostać tam, gdzie akurat są, i posyłają dzieci do lokalnych szkół.
Od września 2025 r. wejdzie w życie nowe rozporządzenie ministerstwa edukacji, które zobowiąże przesiedlone dzieci do uczęszczania do szkół w miejscu zamieszkania. Oznacza to, że setki uczniów opuszczą nasze liceum (a także inne szkoły miejskie). Szkoły zostaną zamknięte, nauczyciele stracą pracę, dzieci stracą łączność ze swoimi macierzystymi szkołami, a w niektórych przypadkach – z krajem (nie każdy, kto przebywa za granicą, będzie chciał szukać nowej ukraińskiej szkoły online dla swojego dziecka; raczej wybierze szkołę za granicą).
Od formatu online do nauki w schronach
Na czym polega istota nowej inicjatywy ministerstwa? To reforma, którą nazwano „Szkoła offline”. Chodzi o „przywrócenie 300 000 uczniów do bezpiecznej edukacji bezpośredniej”. Aby to się udało, władze obiecują zbudować schrony w szkołach znajdujących się w regionach frontowych.
„Większość z tych, którzy obecnie uczą się zdalnie lub w trybie mieszanym, pochodzi z linii frontu i obszarów przygranicznych z Rosją i Białorusią – informuje nas służba prasowa Ministerstwa Edukacji Ukrainy. – To właśnie społeczności z tych obszarów są priorytetem przy budowie schronów. Rząd przeznaczył na nie łącznie 7,5 miliarda hrywien, pozyskiwane są też fundusze od darczyńców, w szczególności od rządu litewskiego, oraz z projektów realizowanych z naszymi partnerami z United 24 [platforma prowadzona przez ukraiński rząd w celu zbierania pieniędzy dla Ukrainy podczas wojny – red].
Wszystkie budowane przez nas schrony to schrony antyradiacyjne, czyli takie, w których uczniowie mogą kontynuować naukę, mieć przerwy i lekcje. To właśnie w tych schronach będzie można wznowić naukę w tradycyjny sposób”.
Kateryna Kopaniewa: Jakie są kryteria określania, czy dzieci mogą bezpiecznie uczęszczać do szkoły w trybie offline?
Ministerstwo: W sierpniu rząd zatwierdził metodologię oceny ryzyka w systemie edukacji. To dokument, który szefowie regionów mogą wykorzystać przy podejmowaniu decyzji o przywróceniu szkół do formatu offline.
Określając poziomy ryzyka, ministerstwo przeanalizowało następujące czynniki: lokalizację instytucji edukacyjnych w poszczególnych społecznościach, liczbę uczniów i pracowników tych instytucji, formy edukacji – a także dodatkowe dane: lokalizację miejsc eksplozji, obiekty infrastruktury, odległość od linii frontu, status każdej społeczności („okupowana”, „aktywna”, „potencjalnie wroga”), bliskość granic państwowych Ukrainy z krajem agresora, Republiką Mołdawii (w regionie Naddniestrza) i Republiką Białorusi.
Jeśli szkoła spełnia kryteria przejścia na edukację offline, a większość rodziców w klasie to przejście popiera, lecz niektórzy są temu przeciwni ze względów bezpieczeństwa – to czy dzieci takich rodziców będą miały możliwość kontynuowania nauki online?
Na prośbę takich rodziców szkoła może otworzyć oddzielne klasy zdalne. Ważne jest jednak, by w takiej klasie było co najmniej 20 dzieci. Dla takich dzieci istnieją inne indywidualne formaty nauki: rodzinny, zewnętrzny lub indywidualny patronat pedagogiczny.
Od września 2025 r. rodzice będą zobowiązani do przeniesienia swoich dzieci do szkół offline w miejscu zamieszkania. Czy to oznacza, że osoby wewnętrznie przesiedlone nie będą już miały możliwości kontynuowania edukacji online w szkole zdalnej?
Dzieci będą mogły kontynuować naukę w swoich placówkach kształcenia na odległość, jeśli w szkole w ich miejscu zamieszkania nie będzie miejsc lub jeśli ze względu na sytuację bezpieczeństwa szkoła ta nie wznowi nauki w pełnym wymiarze godzin.
Minimalna liczba uczniów w klasach zdalnych musi wynosić 20, a w przypadku każdego z roczników musi być co najmniej jedna klasa. W przeciwnym razie szkoła będzie zobowiązana zawiesić swoją działalność na czas trwania stanu wojennego. Szkoła może wznowić działalność w przypadku znalezienia schronu lub zmiany warunków.
Jakie opcje będą miały dzieci przebywające za granicą, jeśli w klasie ukraińskiej szkoły, w której uczą się online, nie będzie 20 uczniów?
Kilka: edukację rodzinną, edukację zewnętrzną i kształcenie na odległość z komponentem ukrainistyki.
Komponent edukacji ukraińskiej to skrócony program, w którym uczniowie mogą uczyć się kilku podstawowych przedmiotów, niedostępnych w szkołach zagranicznych. W szczególności są to: język ukraiński, literatura ukraińska, historia Ukrainy, geografia, podstawy prawa i obrona Ukrainy.
Państwo powinno zacząć słuchać rodziców
– Część inicjatywy ministerstwa, mająca na celu przeniesienie jak największej liczby dzieci do nauki offline, jest już wdrażana. Dlatego coraz więcej szkół w regionach frontowych przechodzi na mieszany format edukacji – mówi Kateryna Zwerewa, założycielka organizacji pozarządowej „Chcę się uczyć!”
– W Zaporożu taki format oznacza, że dzieci chodzą do szkoły jeden lub dwa dni w tygodniu, a przez resztę czasu uczą się online. Dzieci uczą się wyłącznie w schronach, ponieważ miasto jest pod ciągłym ostrzałem.
Ponieważ ataki stały się teraz częstsze, rodzice dzieci, które chodzą do szkoły offline, mogą je w każdej chwili przenieść do nauki na odległość.
Rozporządzenie Ministerstwa Edukacji i Nauki Ukrainy, które od września 2025 r. zobowiązuje dzieci do przejścia na edukację offline w miejscu zamieszkania, zostało już zatwierdzone, więc sieć szkół z pewnością ulegnie zmianie. Przesiedlone dzieci będą chodzić do szkół w miastach, w których obecnie mieszkają, a szkoły w regionach frontowych z mniej niż 20 uczniami w klasach zostaną zamknięte lub połączone z innymi placówkami edukacyjnymi. Dzieci, które fizycznie pozostaną w regionach frontowych, zostaną przeniesione do nauczania mieszanego w szkołach ze schronami lub do nauczania online.
Inicjatywę ministerstwa polegającą na przeniesieniu dzieci w stosunkowo bezpiecznych regionach do edukacji offline Kateryna Zwerewa uważa za logiczną. Zastrzega jednak, że próba narzucenia jednolitych warunków całemu krajowi jest błędem. Choćby dlatego, że sytuacja w regionach frontowych jest inna niż w pozostałych częściach kraju.
– Rozporządzenie ministerstwa nie mówi nic o tym, czy rodzice będą głos w takich kwestiach jak przejście z trybu online do offline i odwrotnie. A to przecież kwestia bezpieczeństwa dzieci – mówi Zwerewa. – Informuje tylko, że decyzję w tej sprawie podejmą Rada Obrony i administracja wojskowa lub rada pedagogiczna.
Ale czym będą się one kierować przy podejmowaniu decyzji? Opinią rodziców czy odgórnymi instrukcjami? Obawiam się, że druga opcja jest bardziej niż prawdopodobna
Zrozumiałe jest mówienie o tym, jak ważna jest socjalizacja dzieci. Jednak w miastach takich jak Zaporoże ludzie myślą przede wszystkim o tym, jak przetrwać. Od kilku tygodni Rosjanie atakują Zaporoże artylerią, to prawdziwy koszmar. Jak w takich warunkach można wymagać od szkół przestrzegania surowych standardów? Jeśli nie zostaną opracowane bardziej elastyczne mechanizmy dla regionów frontowych, obawiam się, że doprowadzi to do wyludnienia i wyjazdu z kraju jeszcze większej liczby osób.
A to jest dokładnie to, czego chce wróg: zdewastować nasze miasta i zamienić je w pustynie. Chcę wierzyć, że zostaniemy wysłuchani, a zdanie rodziców zostanie wzięte pod uwagę.
W 2024 r. Rosja znacznie rozszerzyła sieć „obozów reedukacyjnych”, nasiliła też indoktrynację uprowadzonych ukraińskich dzieci. Po powrocie do domu każde z nich będzie potrzebowało pomocy. O tym, ile ukraińskich dzieci zostało uprowadzonych przez Rosję, czego uczy się je w „obozach reedukacyjnych” i jakie są szanse na ich powrót do domu rozmawiamy z Ołeną Rozwadowską, założycielką i szefową Fundacji Charytatywnej „Głosy dzieci”.
Natalia Żukowska: 2 października siedmioro dzieci w wieku od 3 do 14 lat powróciło na terytorium kontrolowane przez Ukrainę. Pochodziły z Chersonia i Krymu. Poinformował o tym Mykoła Kułeba, szef organizacji „Ratujmy Ukrainę”. Pod koniec września, według rzecznika praw obywatelskich Dmytro Lubineca, dziewięcioro dzieci wróciło do domu. Ile ukraińskich dzieci zostało uprowadzonych przez Rosję?
Ołena Rozwadowska: Według otwartych źródeł Rosja deportowała ponad 700 tysięcy osób. Oficjalne dane ukraińskich władz mówią o około 20 tysiącach dzieci. Opieramy się na tych danych, ale podanie dokładnej liczby jest niemożliwe. Wojna trwa, więc dziś może być inna liczba uprowadzonych dzieci, a jutro inna. Nie mamy też dostępu do terytoriów okupowanych i terytorium Federacji Rosyjskiej.
Co dzieje się z ukraińskimi dziećmi w Rosji?
Niedawno wraz z Ukraińską Siecią Praw Dziecka i Regionalnym Centrum Praw Człowieka przygotowaliśmy raport ze studium przypadku. Nasza część była poświęcona wsparciu psychologicznemu i rehabilitacji dzieci po ich powrocie.
W niektórych przypadkach transfer dzieci jest grupowy, są umieszczanie w obozach na Krymie, w Rosji i na Białorusi. Wiadomo, że na okupowanych terytoriach Ukrainy trwają procesy pozbawiania ukraińskich rodziców praw rodzicielskich na mocy prawa rosyjskiego. Dzieci są im odbierane pod fałszywym pretekstem zagrożenia życia lub zdrowia, bez szczegółowego uzasadnienia. Potem takie dzieci mogą zostać umieszczone w rodzinie zastępczej. Wszystko to jest oczywiście nielegalne i stanowi zbrodnię wojenną. Strona ukraińska rejestruje każdy taki przypadek.
Jak przebiega proces uwalniania ukraińskich dzieci?
Nasza fundacja nie zajmuje się odzyskiwaniem dzieci. W rzeczywistości każdy przypadek jest indywidualny. Nie ma mechanizmu organizującego powrót dzieci, jak w przypadku jeńców wojennych. Poza tym Rosja nie uznaje faktu, że są to dzieci uprowadzone lub deportowane. Zgodnie z rosyjską logiką te dzieci są ratowane przed ostrzałem. Dla Rosjan to „misja humanitarna”. My zaś wiemy, że to uprowadzenie, przymusowe wywiezienie, deportacja i rusyfikacja na terytorium Federacji Rosyjskiej.
Krewni sami szukają uprowadzonych dzieci i jeżdżą po nie do Rosji. Pomagają im wolontariusze współpracujący z Ministerstwem Integracji, Urzędem Prezydenta i urzędem Rzecznika Praw Obywatelskich.
Co jest w tym wszystkim najtrudniejsze?
To, że każda osoba, która jedzie do Rosji po dziecko, jest narażona na ryzyko. Może z nim nie wrócić, jeśli nie zostanie uwolnione. Ponadto przejście przez proces filtracji, ogromna liczba różnych kontroli jest zawsze upokarzającą i trudną procedurą. To wszystko może potrwać od kilku tygodni do kilku miesięcy. W naszym raporcie opisaliśmy przypadek kobiety, która pojechała do Rosji po swoją wnuczkę. To wszystko trwało 14 miesięcy. 18-godzinne przesłuchania na granicy, groźby – Rosjanie uprzykrzali jej życie w każdy możliwy sposób. Chcąc opóźnić wypuszczenie dziecka, uczynili ją stroną postępowania karnego. Dziewczynkę udało się odzyskać dopiero przy drugiej próbie – i dopiero po tym jak jej matka poinformowała Radę Bezpieczeństwa ONZ o poczynaniach Rosjan.
Logistyka też jest wyzwaniem. Z reguły droga do terytoriów okupowanych lub do Rosji prowadzi przez kilka krajów europejskich
Trudno jest zidentyfikować, a potem odszukać te dzieci, to bardzo żmudna i trudna praca. Według oficjalnych statystyk zamieszczonych na stronie „Dzieci wojny” do tej pory udało się odzyskać zaledwie 388 dzieci.
Największym problemem jest czas, który tracimy każdego dnia. Dzieci, które na początku inwazji zostały uprowadzone w wieku 2,5 roku, mają teraz 5,5 roku. Mogą nie pamiętać, co się z nimi stało, poza tym to trauma dla dziecka. Im dłużej przebywają w izolacji i są poddawane praniu mózgu, tym trudniej jest je potem odzyskać.
Gdy są umieszczane w rosyjskich rodzinach, adoptowane, sprawa jeszcze bardziej się komplikuje. Proszę sobie wyobrazić, że jest pani trzyletnią dziewczynką adoptowaną przez jakąś rosyjską rodzinę. Dla dziecka w tym wieku nie ma znaczenia, gdzie mieszka, ponieważ nie rozumie sytuacji, w której się znajduje. Ono po prostu żyje.
W swoim ostatnim raporcie wspomnieliście o ponad 5500 „wojskowo-patriotycznych” klubach edukacyjnych i stu „obozach reedukacyjnych” działających w Rosji i na Białorusi. Jak „reedukuje” się tam ukraińskie dzieci? Jak przebiega indoktrynacja?
Badanie zostało przeprowadzone przez Regionalne Centrum Praw Człowieka. Eksperci opisują „lekcje patriotyzmu”, które są udzielane dzieciom. Program nauczania zatwierdzony przez rosyjskie Ministerstwo Edukacji nie przedstawia Ukrainy jako niepodległego i zjednoczonego państwa. Rosyjskie narracje propagandowe są zawarte nie tylko w podręcznikach. Są również narzucane podczas obowiązkowych zajęć pozalekcyjnych, takich jak „Rozmowy o ważnych sprawach” i „Lekcje odwagi”. W instytucjach edukacyjnych istnieją również „klasy kadetów i Kozaków”, których celem jest przygotowanie uczniów do edukacji wojskowej i służby wojskowej.
Jedną z form indoktrynacji politycznej jest działalność tzw. ruchów patriotycznych i wojskowo-patriotycznych. Na terytorium Rosji istnieją również tzw. obozy reedukacyjne. Rosja nie szczędzi wydatków na ich prowadzenie i jest bardzo profesjonalna w swojej wojnie informacyjnej. To koło zamachowe kręci się na każdym poziomie. Każdy nauczyciel, każdy dyrektor instytucji edukacyjnej i każdy dorosły wie, skąd czerpać właściwe informacje, które należy przekazać dzieciom.
W tych obozach istnieje system tak zwanego wychowania patriotycznego. Przedstawiają dzieciom swoich „bohaterów”, śpiewają rosyjski hymn, wymazują ich tożsamość narodową.
Zadaniem Rosjan jest uświadomienie ukraińskim dzieciom, że są częścią narodu rosyjskiego
Jakich metod Rosja używa przeciwko ukraińskim dzieciom, by zapomniały, że są Ukraińcami?
Przede wszystkim chodzi o presję psychologiczną i moralną. Nasz psycholog, który pracował z chłopcem odesłanym do Ukrainy, powiedział, że to dziecko doświadczyło przemocy fizycznej i tortur. Działacze na rzecz praw człowieka odnotowują straszne przypadki. W Rosji najtrudniej jest tym dzieciom, które otwarcie demonstrują proukraińskie nastawienie. Są nieustannie poddawane presji moralnej i zastraszane. Rosjanie liczą na to, że dzieci się załamią. Nieustannie powtarzają im: „Nikt was nie potrzebuje, nikt po was nie przyjdzie. Zapomnieli o was. Jeśli wrócicie, zostaniecie uznane za kolaborantów i uwięzione”.
Dzieci nie wiedzą, czy to prawda. Niektóre z nich myślą: „Może naprawdę wsadzą mnie do więzienia za to, że byłem w Rosji?”. Taki horror mocno wpływa na psychikę dziecka.
Freedom House we współpracy ze ZMINA. Centrum Praw Człowieka i Regionalnym Centrum Praw Człowieka przedstawił Międzynarodowemu Trybunałowi Sprawiedliwości nowe dowody na bezpośrednie zaangażowanie reżimu Łukaszenki w wysiedlenie, indoktrynację polityczną i militaryzację edukacji ponad 2200 dzieci uprowadzonych z okupowanych terytoriów Ukrainy. W jaki sposób te dowody mogą przyczynić się do powrotu ukraińskich dzieci do ich rodzin?
Po pierwsze, to jest zapis naruszeń. Sprawy w Hadze mogą być rozpatrywane przez dziesięciolecia, ale i tak ktoś musi je rejestrować. Chodzi również o zwiększenie presji międzynarodowej. Jeśli o tym nie mówisz, nie nagrywasz tego, nie zgłaszasz, ktoś może uznać, że wszystko zostało załatwione i nie ma już żadnych problemów. Te sprawy powinny być stale obecne w przestrzeni publicznej i słyszalne na różnych poziomach. Oczywiście wszyscy chcielibyśmy, aby problem został rozwiązany z dnia na dzień, a Rosja wydalona z ONZ. Rozumiemy jednak, że nie da się tego zrobić szybko. Myślę, że jest to absolutnie właściwa droga, gdy zarówno władze państwowe, jak organizacje pozarządowe kontynuują pracę nad rejestrowaniem przypadków naruszeń prawa przez Rosję oraz przekazywaniem ich odpowiednim władzom. W wyniku zarejestrowanych naruszeń wydano nakazy aresztowania Putina i Lwowej-Biełowej [Marija Lwowa-Biełowa, pełnomocniczka przy Prezydencie Federacji Rosyjskiej do spraw Praw Dziecka, główna organizatorka wywózek ukraińskich dzieci – red.]. Jestem przekonana, że sankcje na Rosję będą tylko zaostrzane. Ważne jest, aby nie zmęczyć się tą pracą.
Każdy Ukrainiec musi krzyczeć o tej zbrodni, której dopuszcza się Rosja
Co robi Ukraina, by sprawić, że Rosja zostanie pociągnięta do odpowiedzialności za uprowadzanie i nielegalne adopcje ukraińskich dzieci?
Wszystko, co w jej mocy. Tworzone są międzynarodowe koalicje na rzecz powrotu dzieci. Międzynarodowe grupy prokuratorów i śledczych pracują nad rejestrowaniem informacji o naruszeniach prawa. Ukraina jest regularnie reprezentowana na różnych platformach międzynarodowych. Podejmujemy mnóstwo działań, aby sprawić, że Rosja zostanie pociągnięta do odpowiedzialności za swoje zbrodnie – i to nie tylko przeciwko dzieciom.
Pani fundacja „Głosy dzieci” działa od 2015 roku. Jak zmieniły się te „głosy” od początku inwazji?
Jako wolontariuszka pracuję z dziećmi na wschodzie kraju od 2015 r. W 2019 roku oficjalnie zarejestrowaliśmy się jako fundacja. W ciągu tych prawie 10 lat zaszło wiele zmian. W 2015 roku byłam sama, teraz mamy 220 osób w zespole. W 2015 roku wojna była ograniczona do dwóch regionów, dziś obejmuje cały kraj. W 2019 r. mieliśmy pod opieką od 50 do 100 dzieci w różnych miejsc w pobliżu linii frontu i był tylko jeden program pomocy psychologicznej. Nasza praca miała charakter lokalny. Jeździliśmy do wiosek, do których nie docierały autobusy.
Po 24 lutego 2022r., kiedy nad Ukrainą zaczęły latać drony i rakiety, format naszej pracy zmienił się radykalnie.
Dziś mamy oddziały w największych miastach wzdłuż linii frontu – od Czernihowa po Charków, Zaporoże, Dniepr, Krzywy Róg i Mikołajów. Nie jest łatwo pracować z powodu ciągłego ostrzału. Jednak mieszkające tam dzieci potrzebują socjalizacji. Już teraz uczą się online, nie wychodzą z domu, nasze zajęcia są dla nich pewną odskocznią. Wojna – nieważne jak duża – zawsze wpływa na dzieci.
Dlaczego rodzice wracają z dziećmi w pobliże linii frontu pomimo niebezpieczeństwa?
Trudno to zrozumieć, ale tak jest. Każda osoba ma własną historię. Nie możemy powiedzieć, że wszyscy ludzie którzy wracają do niebezpiecznych miast i wiosek, oszaleli. Wracają tam normalni, zdrowi, myślący ludzie. Powody są różne. Wielu po prostu nie mogło osiedlić się gdzie indziej. Wyjechali, wydali wszystkie pieniądze na czynsz, nie znaleźli pracy – i wrócili. Taka jest rzeczywistość wielu rodzin. Niektórzy ludzie zostają lub wracają do niebezpiecznych regionów, ponieważ ich rodzice są chorzy i nie można ich zostawić. Dlatego nigdy nie potępiam tych ludzi – choć jestem przekonana, że życie pod ostrzałem, zwłaszcza z dziećmi, jest złe.
Jak Pani pracuje z takimi rodzicami?
To niełatwy proces. Jeśli dorośli nie chcą opuścić zagrożonych terenów, po prostu podpisują odmowę ewakuacji. Rodzice są przede wszystkim odpowiedzialni za swoje dzieci. Często odmawiają ze strachu. I tutaj mamy do czynienia z porażką państwa, ponieważ każdy powinien mieć jasny ogląd sytuacji i znać konsekwencje swoich decyzji.
Są też rodzice, którzy po prostu nadużywają swojej pozycji i manipulują dziećmi. Z reguły są to ludzie, którzy nie dbają o swoje dzieci, nie troszczą się o ich psychikę i bezpieczeństwo. Również w takich przypadkach powinny zadziałać mechanizmy państwowe. Zadbanie o takie dzieci powinno być zadaniem służb socjalnych – tyle że nie jest łatwo pracować w pobliżu linii frontu.
Swego czasu przenieśliśmy rodzinę z trójką dzieci z wioski na linii frontu – kupiliśmy jej dom na tyłach. Rok później wrócili do swojej wsi. Nic nie mogliśmy zrobić. Nie mamy prawa odbierać dzieci ich rodzicom
Jaki jest stan psychiczny ukraińskich dzieci?
Wpływają na niego różne czynniki – oczywiście także miejsce zamieszkania. Jest różnica, czy mieszkasz w Użhorodzie, czy w Zaporożu. To dwie zupełnie różne rzeczywistości. Im bardziej niebezpiecznie jest w miejscu zamieszkania, tym większe jest zagrożenie dla zdrowia psychicznego dziecka. Jednak wiele zależy również od rodziny. Dziecko jest bardzo wrażliwe na niepokoje dorosłych, rodzice są dla dzieci oknem na świat zewnętrzny. Dziecko przerażać mogą nie tylko pociski, ale także reakcja matki na nie. Dostępność edukacji, środowisko rówieśników i możliwość komunikacji także mają wpływ na zdrowie psychiczne dziecka. Dzieci w Charkowie i Zaporożu bardzo cierpią. Niedawno zebraliśmy marzenia dzieci z Zaporoża i jedna dziewczynka napisała: „Chcę, żeby to wszystko wreszcie się skończyło”.
Dzieci, zwłaszcza nastolatki, częściej przychodzą do nas z lękiem i depresją. U niektórych pojawia się moczenie nocne, drżenie rąk i utrata snu. U innych występują zaburzenia odżywiania w wyniku stresu lub traumatycznego wydarzenia.
Jak państwo powinno zająć się dziećmi, które obecnie przebywają za granicą?
Rozumiemy, że oprócz zadbania o powrót dzieci uprowadzonych przez Rosję, będziemy musieli również zająć się tymi, które są obecnie przymusowymi migrantami. W interesie Ukrainy jest zapewnienie możliwości powrotu wszystkich osób w wieku produkcyjnym, nie tylko dzieci. Rodzice przebywający za granicą często zwracają się do nas o pomoc psychologiczną online, ponieważ szukają ukraińskojęzycznego specjalisty dla swoich dzieci. Nie jest tajemnicą, że dla niektórych osób życie za granicą było marzeniem, ale dla wielu nie jest to bajka. Bardzo wiele osób marzy o powrocie do kraju. Błędem byłoby jednak namawianie ich do tego teraz, ponieważ wojna wciąż trwa. Aby ludzie mogli wrócić, gospodarka musi działać, muszą być tworzone miejsca pracy, a edukacja musi się rozwijać.
Ale najważniejsze jest, by wojna zakończyła się naszym zwycięstwem. Nawet kraj z najlepszą gospodarką na świecie nie mógłby normalnie egzystować, gdy drony spadają na szkoły. To jest nienormalne i złe. Dziś musimy stworzyć kanały komunikacyjne, by ludzie przebywający za granicą czuli się związani z Ukrainą i odnajdowali się w ukraińskiej przestrzeni informacyjnej. Musimy również skupić uwagę świata na Ukrainie i uświadamiać wszystkim, że sama Ukraina nie jest w stanie oprzeć się rosyjskiej propagandzie i powstrzymać tak potężnego wroga.