Opinie
Ważne zjawiska i wydarzenia oczami tych, którym ufamy i których słuchamy

78 Wrogów Putina
14 czerwca, w przeddzień światowego szczytu pokojowego w Szwajcarii, agencje informacyjne opublikowały ciekawą mapę świata. Na niebiesko zaznaczono na niej kraje, które zgodziły się wziąć udział w szczycie. Państwa, które nie wysłały przedstawicieli do Burgenstock, zostały przedstawione na szaro. To m.in. Rosja, Chiny i zdecydowana większość krajów afrykańskich.

Mapa z „podziałem świata”, jak się później okaże, jest jednak niedokładna, a szarości będzie znacznie więcej. I w sumie nie ma się czemu dziwić.
W ciągu ponad dwóch lat wojny, którą Rosja prowadzi przeciwko Ukrainie, świat najwyraźniej dostosował się do „nowych realiów”, którymi karmiła go Moskwa – do przerażających obrazów zbombardowanych ukraińskich miast, do codziennych ataków rakietowych, do zabitych i rannych cywilów, żołnierzy i pełnych emocji historii tych, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów i ratowania dzieci za granicą.
Po krótkotrwałym szoku przez ponad dwa lata świat wciąż nie zdecydował się na odpowiedzi na kilka podstawowych pytań
Po pierwsze: czy kraj agresor musi przegrać?
Po drugie: co należy zrobić, aby kraj agresor zapłacił za zuchwałe wywołanie wojny w centrum Europy – i by była to też nauczka dla innych?
Po trzecie: jak zapewnić powrót do trwałego pokoju i międzynarodowych zasad określonych w Karcie Narodów Zjednoczonych i szeregu różnych konwencji (i jak ostatecznie przywrócić prawo międzynarodowe)?

Oczywiście to właśnie poszukiwanie odpowiedzi na te pytania legło u podstaw pomysłu zorganizowania szczytu pokojowego. Jednak co najmniej miesiąc przed szczytem stało się jasne, że „formuła pokojowa” prezydenta Zełenskiego, która została zaproponowana jako główny temat do dyskusji światowych przywódców, nie jest odpowiednia dla wszystkich. Niektórzy z uczestników nadal prowadzą nieprzerwaną wymianę handlową z Moskwą, inni są wieloletnimi strategicznymi partnerami Federacji Rosyjskiej, a jeszcze inni starają się pomóc „uratować twarz Putina” itd. I choć nie postawiono kropki nad „i” w kwestii tego, kto wygra na linii frontu i kto ma większe szanse na przetrwanie, niektóre kraje postanowiły albo nie jechać do Szwajcarii, albo wstrzymać się od podpisania dokumentów końcowych. W związku z tym „formuła” musiała zostać znacznie skrócona, aby zapewnić, że liczba delegacji będzie co najmniej tak duża jak na szczycie tzw. Platformy Krymskiej przed inwazją Rosji na pełną skalę.

To fakt: Ukraina spodziewała się, że do Szwajcarii przyjedzie znacznie więcej krajów
W marcu 2022 roku za rezolucją ONZ potępiającą inwazję Rosji głosowało 141 krajów. Tym razem Kijów wysłał ponad 160 zaproszeń. Na zmniejszenie liczby uczestników wpłynęło jednak kilka czynników. Po pierwsze, Joe Biden nie wziął udziału w szczycie (oczekiwano, że udział prezydenta USA zwiększy wagę wydarzenia). Po drugie, po wizycie Władimira Putina w Pekinie Chiny również odmówiły wysłania swoich przedstawicieli, nawet na szczeblu ministerialnym. Po trzecie, nie należy lekceważyć działań antyagitacyjnych prowadzonych przez Moskwę na wszystkich szczeblach. W tym „propozycji pokojowych”, a właściwie ultimatum, które Władimir Putin ogłosił w przeddzień szczytu.

Ale nawet to nie zepsuło obrazu sytuacji: szczyt był odpowiedzią na twierdzenie Putina, że Wołodymyr Zełenski jest „bezprawnym prezydentem”. Samo zaprezentowanie uczestników szczytu i uściski dłoni między szefami delegacji a prezydent Szwajcarii Violą Amherd i prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim trwały ponad godzinę.
A przemówienia oskarżające Moskwę o rozpętanie niesprowokowanej agresji trwały kolejne kilka godzin. Szczególnie emocjonalne było wystąpienie premiera Chorwacji Andreja Plenkovicia. Stwierdził on, że świat doskonale rozumie intencje Moskwy, gdy mówi ona o „pokoju w Ukrainie” – i że jest to stosowanie tzw. zasady salami.
Najpierw odcięto Krym, potem obwody doniecki i ługański, a teraz obwody chersoński i zaporoski. I będzie tak dalej, jeśli tego nie powstrzymamy

Dziwnym zbiegiem okoliczności w dniu rozpoczęcia szczytu „The New York Times” opublikował projekt porozumienia przywiezionego przez rosyjską delegację do Stambułu w marcu 2022 roku. Gdyby została podpisana, a Ukraina zrezygnowałaby z armii i zadeklarowała neutralny status, odkrawanie terytoriów ukraińskich plasterek po plasterku, aż do granicy z Polską, byłoby jeszcze szybsze. Nawiasem mówiąc, ten neutralny status faktycznie istniał, gdy Rosja zaanektowała Krym.
Największe zaniepokojenie w kręgach eksperckich budzą jednak wypowiedzi niektórych uczestników szczytu, że na jego kolejny etap powinien przyjechać ktoś z Moskwy
Z jakiegoś powodu opinie te pochodzą z zupełnie różnych obozów – od Saudyjczyków, przez Niemcy – po papieża. Szczerze mówiąc, trudno sobie wyobrazić konferencję w Jałcie czy Poczdamie, na którą alianci zaprosiliby Hitlera. Tymczasem wcześniej wziął on udział w konferencji w Monachium, gdzie obiecał, że nikogo nie zaatakuje. Brzmi znajomo?

Czy szczyt można uznać za sukces?
Jednoznaczna odpowiedź na to pytanie zostanie udzielona już wkrótce – jeśli wydarzenie to rzeczywiście rozpaliło część uczestników i staną się oni bardziej aktywni wokół realizacji lub poparcia nie tylko trzech punktów formuły Zełenskiego, ale także pozostałych siedmiu (w tym działań na rzecz wycofania wojsk rosyjskich z całego terytorium Ukrainy).
Jednak pod koniec szczytu ze 100 delegacji tylko 82 (kraje i organizacje) podpisały komunikat końcowy. Od głosu wstrzymały się Arabia Saudyjska, Tajlandia, Indie, Meksyk, RPA, Brazylia i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Większość z tych krajów, mimo utrzymywania regularnych kontaktów dyplomatycznych z Ukrainą (a nawet osobistych spotkań przedstawicieli niektórych z nich z prezydentem Zełenskim), znajduje się we wspomnianej strefie między niebieskim a szarym. Irak i Jordania, które podpisały deklarację końcową, później wycofały swoje podpisy. Poinformowano o tym na stronie internetowej szwajcarskiego MSZ.

Zrozumieliśmy również, na kim możemy polegać, a z kim tylko handlować
78 krajów, które poparły Rosję, prawdopodobnie zostanie wpisanych na „czarną listę” Moskwy [choć najpewniej wiele z nich było na niej już wcześniej – red.]. Weekend 15-16 czerwca można uznać za czas, w którym uformowała się mniej lub bardziej wyraźna koalicja antyrosyjska. Aby jednak udowodniła ona swoją skuteczność, większość z tych krajów będzie musiało przejść poważne wewnętrzne przemiany światopoglądowe. A jednocześnie będą musiały spojrzeć na historię, w której oddanie Hitlerowi Sudetów nie uratowało świata przed II wojną światową.
Władimir Putin wciąż wierzy, że można powrócić do czasów Układu Warszawskiego, kiedy ZSRR miał wpływ na część Europy i dyktował jej swoją politykę. Putin wciąż żyje w realiach zimnej wojny, wciąż postrzega Zachód jako słaby i gra na jego lękach. Wynik szczytu powinien być demonstracją czegoś przeciwnego: siły, organizacji i zdolności do stawiania dyktatorów na ich miejscu. Wciąż jest na to szansa.


Europa w latach trzydziestych
Zacząłbym od tego, że wyniki tych wyborów można tłumaczyć szczególną logiką – logiką zapomnienia. Jak już pisałem, większość procesów we współczesnej Europie jest podyktowane przede wszystkim znikaniem pokoleń, które miały pamięć i odpowiedzialność związaną z II wojną światową. To właśnie to znikanie – kilka dekad temu widzieliśmy 100-letnich weteranów I wojny światowej, a teraz, podczas uroczystości w Normandii, widzimy 100-letnich weteranów II wojny światowej – zmieniło narracje.

To dlatego rosyjskiemu przywództwu udało się gwałtownie przestawić wajchę w umysłach swoich rodaków z: „żeby tylko nie było wojny” na: „możemy to powtórzyć”
To dlatego demonstracje w wielu miastach Europy i Ameryki Północnej sprzeciwiają się cierpieniu ludności cywilnej Strefy Gazy, ale „nie zauważają” tragedii izraelskich zakładników Hamasu, którzy często są przetrzymywani i zabijani w domach tej właśnie ludności cywilnej. Dzieje się tak dlatego, że odpowiedzialność za zbrodnie Holokaustu w Europie zniknęła wraz z pamięcią o wojnie.
W tej sytuacji rosnąca popularność sił skrajnie prawicowych wydaje się być trendem oczywistym. Wystarczy przypomnieć, że przed wojną zarówno faszyzm, jak nazizm były w Europie popularnymi ideologiami
Wielu przywódców państw europejskich podążało za ideologią Benito Mussoliniego, niektórzy za poglądami Adolfa Hitlera, a tam, gdzie zwolennikom faszystowskich tendencji nie udało się dojść do władzy, wciąż cieszyli się wpływami i popularnością wśród mas. Jednak faszyzm został pokonany siłą, a nie retoryką, i przegrał wojnę.
Komunizm, który wraz z demokracjami wygrał wojnę i zyskał wpływy, okazał się nieskuteczny, a obecnie lewicowi radykałowie zadowalają się niewielką frakcją w Parlamencie Europejskim. Prawicowi radykałowie zostali zatrzymani niemal na początku swojej drogi. A teraz wracają – bo nie mogli nie wrócić. Bo ludzie lubią proste rozwiązania, gdy zapominają o ich konsekwencjach. Na naszych oczach prawicowi radykałowie zmieniają się z marginalizowanych jednostek w szanowanych polityków.
Co więcej, niektórzy ci szanowani politycy, tacy jak Jarosław Kaczyński, Viktor Orban czy Robert Fico, szukają miejsca w obozie skrajnej prawicy, by utrzymać swoje wpływy i władzę
Trend ten jest nieunikniony w kontekście problemów gospodarczych Europy, wyzwań demograficznych, kryzysu migracyjnego, ofensywy Rosji i intryg Chin.
Oczywiście można się zastanawiać, jak można pokonać prawicowych radykałów. Bo istnieje recepta, która istniała przed II wojną światową, ale nie została wykorzystana. W rzeczywistości radykałowie nie stanowią bowiem większości, lecz brak jedności umiarkowanych sił – prawicy, lewicy i centrum – sprzyja ich sukcesowi. Prawicowy radykał nie zostanie pokonany przez jeszcze większego populistę, ani przez kogoś, kto jest gotowy zjednoczyć się z nim i wziąć go w ramiona – ale przez kogoś, kto postrzega swojego partnera politycznego jako zwolennika demokracji i tolerancji, nawet jeśli ma inne poglądy polityczne.
Jeśli nie zrozumiemy tego dzisiaj, jutro, jak dowodzi historia, będzie za późno. A Europa lat 30. XXI wieku powróci do Europy lat 30. XX wieku


Parlament Europejski: na prawo od centrum
Główną sensacją 9 czerwca była decyzja Emmanuela Macrona o rozwiązaniu parlamentu i rozpisaniu przedterminowych wyborów do Zgromadzenia Narodowego. Francuski prezydent, który w ostatnich tygodniach jest bardzo aktywny politycznie, zareagował w ten sposób na sukces Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen, które zdobyło zdobył 30% głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego – ponad dwukrotnie więcej niż Odrodzenie (Renaissance) Macrona.
Na tym tle dymisja belgijskiego premiera Alexandra de Kroo nie wydaje się zbyt spektakularna, choć jest to wydarzenie znaczące. Belgia kończy swoją prezydencję w UE, przekazując ją Węgrom, w których zwycięstwo partii Fidesz było mniejsze, niż się spodziewano, za sprawą działań Petera Magyara – byłego zwolennika, a obecnie nieprzejednanego krytyka Viktora Orbana.

Prawicowo-radykalna partia Alternatywa dla Niemiec (AfD) zajęła drugie miejsce w wyborach w Niemczech, wyprzedzając partie rządzące z koalicji socjaldemokratów (SPD), Zielonych (die Grünen) i liberałów (FDP). CDU/CSU, która również otrzymała około jednej trzeciej głosów, zajęła pierwsze miejsce. Zważywszy na kryzys finansowy i groźbę recesji w niemieckiej gospodarce, wotum nieufności dla rządu Olafa Scholza w Bundestagu wydaje się być kwestią najbliższej przyszłości.
W Polsce zwycięska Koalicja Obywatelska wypadła pewnie, z poparciem ponad 37% wyborców. Głosy oddane na CDU/CSU i Koalicję Obywatelską przyczyniły się do zwycięstwa Europejskiej Partii Ludowej (EPL) i pozwoliły tej grupie politycznej zachować przywództwo w Parlamencie Europejskim.

Ursula von der Leyen nie tylko twierdzi, że zachowa tekę przewodniczącej Komisji Europejskiej, ale także ogłosiła zamiar walki z radykałami i populistami. W tym celu EPL będzie musiała szukać możliwości zjednoczenia się z socjaldemokratami z S&D i liberałami z Renew Europe.
Jednocześnie wygląda na to, że w ciągu najbliższych 5 lat nie zostanie spełniona jedna z najważniejszych obietnic wyborczych EPL. W swoim przemówieniu do eurodeputowanych wygłoszonym jesienią 2023 r. Ursula von der Leyen podkreśliła, że UE może składać się z więcej niż 30 państw. Wyniki głosowania z 6-9 czerwca i nastroje w Starym Kontynencie nie nie dają na to wielkich nadziei.
Ciekawostką jest fakt, że około stu europosłów nie zostało automatycznie przypisanych do grup partyjnych. Oznacza to, że reprezentują oni albo nowe siły polityczne, albo te siły, które nie mają wyraźnej przynależności partyjnej. Istniejące grupy w Parlamencie Europejskim z pewnością będą ubiegać się o tę rezerwę głosów.
Wiele mówi się o niezdolności prawicowych radykałów i eurosceptyków do zjednoczenia się w celu utworzenia większości w PE – nie ma takiej możliwości ani ze względów arytmetycznych, ani politycznych
Co ciekawe, decyzja Emmanuela Macrona o przeprowadzeniu przedterminowych wyborów parlamentarnych może podważyć stanowisko Ursuli von der Leyen: kandydat na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej musi zostać nominowany przez przywódców państw członkowskich UE. Co się stanie, jeśli Jordan Bardella ze Zjednoczenia Narodowego zostanie premierem Francji i spróbuje znaleźć wspólny język z Georgią Meloni z Braci Włoch i innymi prawicowymi politykami?
Podobna sytuacja może mieć miejsce w przypadku komisarzy europejskich, na których kandydaci również będą reprezentować państwa członkowskie UE.

Utworzenie większości w Parlamencie Europejskim i wybór przewodniczącego Komisji Europejskiej nie będzie oznaczać, że Unia Europejska utrzyma swój dotychczasowy kurs. Sformułowanie „proukraińska EPL” brzmi dziś bardziej jak propagandowy frazes, biorąc pod uwagę politykę rządu Tuska, np. blokowanie ruchu na granicy polsko-ukraińskiej pod patronatem Konfederacji.
Ogólnie rzecz biorąc, oficjalny Kijów powinien bliżej przyjrzeć się nowym eurodeputowanym, zwłaszcza tym z krajów przygranicznych, którzy wkrótce będą mieli okazję wypowiedzieć się na temat przebiegu wojny rosyjsko-ukraińskiej i wewnętrznych procesów politycznych w UE. Porażka partii Fico i spadek poparcia dla Orbana nie wydają się być powodami do euforii.
Wybory do Parlamentu Europejskiego mogą mieć podwójny efekt.
Nawet jeśli pozycja Ursuli von der Leyen pozostanie stabilna, wewnętrzne turbulencje w UE znajdą odzwierciedlenie w decyzjach dotyczących wsparcia dla Ukrainy
Rosja raczej nie przegapi okazji do łowienia ryb w mętnych wodach ciągłych kontrowersji politycznych. Wkrótce dojdzie do tego czynnik Trumpa, ponieważ niektórzy aktorzy polityczni na Starym Kontynencie z niecierpliwością czekają na jego zwycięstwo jesienią 2024 roku.


Cel numer jeden. Czy Charków stanie się nowym Aleppo?
Strategia najeźdźców jest prosta: uczynić drugie największe ukraińskie miasto niezdatnym do życia. Bliskość Charkowa do granicy z Rosją (zaledwie 30 kilometrów) bardzo im w tym pomaga. Dlatego uderzają w ukraińskie miasto całym swoim arsenałem: Iskanderami, kierowanymi bombami lotniczymi, pociskami z wyrzutni S-300 i S-400.

Ołeksandr Łytwynienko, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy, tak ocenia plany wroga: - W Aleppo rosyjskie lotnictwo, które wspiera syryjski rząd w wojnie domowej, zniszczyło systemy zaopatrzenia w energię elektryczną i wodę, a także zbombardowało szpitale i szkoły. Po prostu wysiedlili ludzi. To samo chcą zrobić w Charkowie.
Jeśli nie będą w stanie zająć Charkowa, to chcą go zniszczyć. Bo wojna osiągnęła etap, w którym walka toczy się o pozycję przy stole negocjacyjnym
Rosjanie ostrzyli sobie zęby na Charków już wiosną 2014 roku. Ich pierwotnym planem było zdobycie miasta i ogłoszenie go stolicą prorosyjskiego bytu o nazwie Noworosja. Jednak dzięki charkowskiemu Euromajdanowi i oczyszczeniu przez oddział specjalny „Jaguar” siedziby charkowskiej administracji obwodowej z zabarykadowanych w niej prorosyjskich separatystów sprawiło, że Charków pozostał ukraiński. Po przeniesieniu do miasta firm z okupowanej części Donbasu stał się też głównym ośrodkiem przemysłowym.
Sto lat temu Rosjanie zniszczyli ówczesną ukraińską państwowość, zajmując Charków. Przez długi czas niszczyli w tym mieście wszystko, co ukraińskie i twórcze. Lwia część artystów z tzw. rozstrzelanego odrodzenia mieszkała i pracowała właśnie w Charkowie. Wymordowanie tych ludzi w sowieckich łagrach pozwoliło Rosjanom wymazać tożsamość miasta i ukuć ideę dwóch Ukrain, z których tylko jedna, sowiecka, miała przetrwać. W latach 1919-1934 Charków był stolicą Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.
Oczywiste staje się więc, że zajęcie tego miasta miałoby dla Rosjan znaczenie symboliczne
Jeszcze przed ofensywą na Wołczańsk rosyjska propaganda zaczęła zmasowaną akcję urabiania świadomości mieszkańców Charkowa. „Charków jest skazany na zagładę, mieszkańcy masowo uciekają z miasta” – brzmiało przesłanie płynące z głównych mediów wroga. Mieszkańcy miasta byli zastraszeni pogłoskami o ewakuacji i rzekomym zasłanianiu się przez ukraińskich obrońców żywymi tarczami. Rosjanie wykorzystali do tego nagrania wideo z charkowskiego dworca kolejowego i drogi wylotowej z miasta, tyle że zrobione podczas ewakuacji miasta w 2022 r. Z drugiej strony, siłom zbrojnym zalecono zabranie dzieci i kobiet.
Chcąc zmusić mieszkańców Charkowa do opuszczenia domów Rosjanie rozpowszechniali narrację, że warunki życia w mieście są nie do zniesienia, a Charków staje się „miastem – widmem”
Mówili też, że w Charkowie nie ma elektryczności ani wody, w sklepach nie można niczego kupić, a wszyscy lekarze wyjechali do Połtawy. W końcu równolegle z ofensywą na Wołczańsk Rosjanie przeprowadzili serię uderzeń na Charków.

Pięć pocisków trafiło w drukarnię „Faktor-druk” – duże, nowoczesne przedsiębiorstwo, które produkuje około 30% podręczników szkolnych, książek dla dzieci i nowoczesnej literatury faktu w Ukrainie. Wydawanie książek jest jednym z głównych źródeł dochodu Charkowa i tradycją miasta. Dzięki drukarni wielu charkowian, głównie kobiet, miało stabilną i dobrą pracę. Atak Rosjan kosztował życie siedmiorga z nich, zawieszono też produkcję książek.

W Charkowie nie ma zbyt wielu miejsc do spędzania wolnego czasu. Ludzie boją się chodzić do miejsc publicznych, ponieważ Rosjanie w każdej chwili mogą uderzyć w nie rakietami. Atak na supermarket „Epicentrum” w weekend był zaplanowany – okupanci wiedzieli, że mieszkańcy miasta pójdą tam kupować kwiaty i materiały budowlane. Zginęło 18 osób, w tym kobiety i dzieci.
By pozbawić mieszkańców Charkowa możliwości odpoczynku, Rosja niszczy okoliczne ośrodki rekreacyjne
19 maja rosyjskie wojska zaatakowały Iskanderami ośrodek rekreacyjny w Czerkaskiej Łozowej niedaleko Charkowa. Zginęło siedem osób, a 28 zostało rannych. 1 czerwca pocisk Iskander-K uderzył w centrum rekreacyjne w Bałaklii – 13 osób zostało rannych. Natomiast 3 czerwca Rosjanie zbombardowali ośrodek rekreacyjny we wsi Chotomlia. Ostrzał wywołał duży pożar w pobliskim lesie.

Wszystkie te ataki mają na celu zmuszenie mieszkańców Charkowa do opuszczenia miasta, ucieczki za granicę, porzucenia swoich domów i firm. To zemsta za to, że 24 lutego 2022 r. o świcie cywile wyszli na główny plac w mieście i Rosjanom, którzy planowali paradę zwycięstwa, stawili opór.
Rosjanie chcą zamienić Charków w nowe Aleppo, ale nie doceniają siły ducha jego mieszkańców. Kiedy okupanci zniszczyli charkowską drukarnię, ludzie poszli wykupić książki, które wydawała.


Pinokio, nie Don Kichot
Zgadzam się z głównymi wnioskami Witalija Portnikowa, zawartymi w przenikliwej analizie pt. „Samotność Mateusza Morawieckiego”.
<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/664f4b7abb326f9d0775023f_EN_01620629_2013-p-800.jpg">Samotność Mateusza Moraveckiego</span>
Tradycyjna europejska prawica stała się dziś zakładniczką prawicy skrajnej, nacjonalistycznej – przez co w coraz większym stopniu będzie wciągana na orbitę populizmu. Triumf nacjonalistów, dziś w Europie taktycznie zjednoczonych, w razie odniesienia przez nich sukcesu w nadchodzących eurowyborach szybko może pogrzebać ideę europejską.
I trzecia sprawa: owszem, europejska alt-prawica potrzebuje putinowców w rodzaju Orbana, Salviniego czy Marine Le Pen – nawet jeśli Putinem się brzydzi (jak Giorgia Meloni). Bo putinowcy są w tym środowisku po prostu silniejsi niż przeciwnicy kremlowskiego dyktatora.
Moje zastrzeżenia budzi tylko jedna konstatacja Portnikowa. Ta, która dotyczy Mateusza Morawieckiego:
Teraz już widać, w jakim stopniu zjednoczenie skrajnej prawicy może być niepokojące dla przyszłości Europy. Hiszpańscy dziennikarze zauważyli, że Mateusz Morawiecki, ze swoim poparciem dla Ukrainy, pozostał niemal osamotniony wśród innych uczestników spotkania. Z jakiegoś powodu jego współpracownicy w nowej skrajnie prawicowej międzynarodówce nie byli zbytnio zainteresowani tym tematem
Niby racja, tyle że Morawiecki nigdy naprawdę nie reprezentował – i nie reprezentuje – sprawy ukraińskiej na forum europejskim. On reprezentuje tylko własną polityczną sprawę, w której, w zależności od sytuacji, Ukraina może pomagać albo przeszkadzać.
By się o tym przekonać, wystarczy prześledzić to, jak tą sprawą grał. I gra nadal.
Morawiecki i plany Rosji
O tym, że Rosja napadnie na Ukrainę, Mateusz Morawiecki dowiedział się już w listopadzie 2021 r., ponieważ to właśnie wtedy amerykański wywiad przekazał mu na to dowody.
Polski premier został wtajemniczony w rozpoznane przez USA operacyjne plany Rosjan, poznał wielkość sił inwazyjnych, wiedział nawet o przygotowywanych listach proskrypcyjnych z nazwiskami Ukraińców, których po zajęciu ich kraju Rosjanie zamierzali wymordować
A mimo to 3 grudnia 2021 r., na dwa i pół miesiąca przed rosyjską inwazją, z honorami należnymi głowom państw przyjął w Warszawie nie tylko Viktora Orbana i Santiago Abascala, lidera hiszpańskiej partii VOX, lecz także szefującą francuskiemu Zjednoczeniu Narodowemu Marine Le Pen. Tę samą Le Pen, która nie tylko brała pieniądze od Putina (do czego sama się zresztą przyznała), ale też otwarcie głosi, że Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów.

Kaczyński wie swoje - i planuje mur
Trzy tygodnie później, 24 grudnia 2021 r., Jarosław Kaczyński, polityczny szef i mentor Morawieckiego, w wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennie” nie tylko uznał atak Rosji za mało prawdopodobny, ale też stwierdził, że „frakcja prorosyjska ma szanse przejąć władzę na Ukrainie w wyniku wyborów”. Zrobił to, choć jako najważniejszy podówczas polityk w Polsce musiał znać ustalenia Amerykanów.
Co gorsza, Kaczyński nie wykluczył, że zapora na granicy z Białorusią, której budowę wtedy planowano, zostanie przedłużona na południe, na całym przebiegu granicy z Ukrainą. Morawiecki, choć to do niego, jako premiera, formalnie należała decyzja w tej sprawie, nie zaprotestował. Oznacza to, że od końca roku 2021 ani on, ani Kaczyński nie planowali udzielania pomocy Ukrainie. Wręcz przeciwnie: zamierzali odgrodzić się od niej murem.
Z tej perspektywy nie zaskakuje więc kolejne spotkanie Morawieckiego z liderami skrajnej proputinowskiej prawicy, do którego doszło pod koniec stycznia 2022 r., niespełna miesiąc przed rosyjską inwazją. Morawiecki pojechał wtedy do Madrytu na mityng z Le Pen, Orbanem, Abascalem oraz pozostałymi liderami nacjonalistów z Belgii, Austrii, Bułgarii, Estonii, Litwy, Rumunii i Holandii.
Cud przemienienia
„Cud przemienienia” Morawieckiego i PiS w kwestii ukraińskiej, do którego doszło po 24 lutego 2022 r., nie jest efektem politycznej epifanii. To wymuszona reakcja na spontaniczną pomoc dziesiątków tysięcy Polaków, którzy już w pierwszych godzinach wojny rzucili się ku przejściom granicznym z Ukrainą – i na postawę kolejnych setek tysięcy, którzy przyjęli uchodźców z Ukrainy pod swój dach. To nie zarządzane wówczas przez Morawieckiego państwo zdało egzamin z solidarności, lecz polskie społeczeństwo. Programy pomocowe i dostawy broni dla Ukrainy, uruchomione później przez rząd PiS, wynikały przede wszystkim z zimnej kalkulacji: bezczynność władzy, nie mówiąc już o kontynuowaniu przedwojennej polityki kontrolowanego dystansu wobec Ukraińców, oznaczałaby gwałtowny spadek społecznego poparcia, a być może nawet utratę władzy przez PiS. Morawiecki, Kaczyński i reszta ich środowiska stali się sojusznikami Ukrainy mimo woli i bez entuzjazmu.
Kryzys zbożowy
Tego, że tak właśnie było, dowodzi postawa Morawieckiego, Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy w chwili gdy wybuchł w Polsce kryzys zbożowy. Kiedy polskie silosy wypełniły miliony ton ukraińskiego zboża, którego tranzytu do państw afrykańskich rząd PiS nie potrafił zorganizować przez ponad rok, jedynym pomysłem władzy na zażegnanie kryzysu było wypłacenie rolnikom odszkodowań – i zamknięcie granicy dla ukraińskiej żywności. Fasadowa polityka solidarności PiS z Ukrainą legła w gruzach z dnia na dzień.
Interes sojusznika walczącego o przetrwanie okazał się nieistotny wobec groźby spadku poparcia dla rządu na rok przed wyborami
Kilka miesięcy później z dawnej sojuszniczej serdeczności nie zostało nic ani w Dudzie, ani w Morawieckim, o Kaczyńskim już nawet nie wspominając. 20 września 2023 r. zapytany o to, czy Polska wciąż będzie wspierać Ukrainę militarnie, Morawiecki stwierdził: „ (…) nie przekazujemy już żadnego uzbrojenia, bo my sami się teraz zbroimy w najbardziej nowoczesną broń”.
„To dzięki Polsce”
A potem przyszedł październik 2023 r. – i utrata władzy przez PiS, przedłużona dwumiesięczną polityczną pantomimą z kolejnym, tym razem mniejszościowym, rządem Morawieckiego. Następne miesiące, naznaczone głębokim szokiem i wypieraniem przegranej, też nie sprzyjały artykułowaniu przez PiS i Morawieckiego jakiejś spójnej politycznej linii wobec Ukrainy.
Dogodna okazja do wypowiedzenia się w tej kwestii pojawiła się dopiero na konferencji europejskiej alt-prawicy (CPAC Hungary) 25 i 26 kwietnia 2024 w Budapeszcie, której gospodarzem był Viktor Orban. Ten sam Orban, który miesiąc wcześniej jako jedyny unijny przywódca pogratulował Putinowi zwycięstwa w wyborach prezydenckich. Poza Morawieckim w gronie gości znaleźli się wtedy m.in. Geert Wilders z nacjonalistycznej Partii Wolności i premier Gruzji Irakli Kobachidze z partii Gruzińskie Marzenie – która, mimo wielotysięcznych protestów na ulicach gruzińskich miast, przepchnęła właśnie przez parlament napisaną na wzór putinowskiej ustawę o tzw. zagranicznych agentach.
W takim to gronie Morawiecki skrytykował Unię Europejską (bo „zagraża demokracji”), Niemcy (bo „dali Ukrainie tylko hełmy”) i Donalda Tuska, swojego następcę na fotelu premiera (bo rzekomo chce oddać Brukseli całą władzę nad Europą)
Sprawy ukraińskiej Morawiecki ani towarzysząca mu delegacja polityków PiS nie potraktowali zresztą jak osobnego tematu. Wypłynęła jedynie w kontekście wspomnianego ataku na Niemcy – i samochwalstwa. „To dzięki Polsce Ukraina walczy dalej!” – napisał na Twitterze towarzyszący Morawieckiemu poseł Janusz Kowalski, z uwagi na intelektualny kaliber swych publicznych wystąpień będący w Polsce wdzięcznym materiałem dla memów.
Klęska na wesoło
Na kolejny zjazd europejskich nacjonalistów 19 maja w Madrycie były polski premier pojechał już ponoć po to, by uświadamiać rusofilom skalę rosyjskiego zagrożenia i zjednywać Ukrainie sojuszników. Tyle że to nieprawda, a mówiąc precyzyjnie: dość toporne alibi dla kolejnego objawienia się Morawieckiego w towarzystwie przez większość Polaków uznawanym za etycznie, politycznie i ideowo trędowate.
Tym razem występ Morawieckiego miał charakter wirtualny. W Madrycie pojawił się on bowiem jedynie na nagranym wcześniej orędziu, w którym rozprawiał m.in. o bezpieczeństwie Europy w kontekście wojny w Ukrainie i egzystencjalnym zagrożeniu, jakim dla Europy jest Rosja.
Czterej pomniejsi reprezentanci PiS, którzy w Madrycie się stawili, tłumaczyli swoją tam obecność zgodnie z linią Morawieckiego: trzeba przekonywać prawicowych kolegów z innych państw do wspierania Ukrainy. O skuteczności tej perswazji nic jednak nie wiadomo. Ale fakt, że żaden z nacjonalistycznych europejskich liderów nie podjął publicznie kwestii ukraińskiej (a co za tym idzie – także polskiej, bo przecież bezpieczeństwo obu krajów to system naczyń połączonych), optymizmem nie napawa.
Jeżeli więc rzeczywiście PiS-owcy pojechali tam po to, by reprezentować sprawę Ukrainy i odciągać prawicową Europę od Putina – ponieśli sromotną klęskę
Tyle że jeśli nawet mieli świadomość przegranej, najwyraźniej się nią nie przejęli, o czym świadczyły ich zachwycone miny na wspólnych fotografiach.
PiS chce polexitu
Nie przejęli się jednak nie dlatego, że nie mają pojęcia, co się wokół nich dzieje. Ich madryckie selfies były wesołe, bo prawdziwy cel ich misji nie polegał na politycznej kweście na rzecz Ukrainy.
Kluczem do zagadki jest to, że przytłaczany kolejnymi aferami i skandalami PiS od tygodni znajduje się w Polsce w stanie pogłębiającego się politycznego rozedrgania. Osaczany kolejnymi pogrążającymi go medialnymi sensacjami potrzebuje więc czegokolwiek, co w oczach elektoratu świadczyłoby o sprawczości i dawało wrażenie, że to partia poważanych w Europie polityków, a nie aferzystów, kłamców i złodziei.
Promowanie pospołu z resztą nacjonalistycznej międzynarodówki projektu „Europy ojczyzn”, będącego w gruncie rzeczy planem powolnego demontażu Unii Europejskiej od wewnątrz, jest w interesie PiS. W razie sukcesu skrajnej prawicy w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego rozwinięcie tego projektu mogłoby bowiem poskutkować kolejnymi „exitami” – z polexitem włącznie.
A PiS, choć z krzykiem się od tego odżegnuje, potrzebuje polexitu. By wróciwszy do władzy (o ile się uda) – dokończyć demontaż demokratycznej Polski na modłę orbanowskich Węgier
Autorytarna dekonstrukcja systemu politycznego i prawnego w Polsce nie udała się bowiem Kaczyńskiemu i Morawieckiemu głównie z dwóch powodów: oporu prounijnego społeczeństwa obywatelskiego i pryncypialności instytucji UE oraz europejskich sądów, której konsekwencją było zablokowanie rządowi PiS dostępu do setek miliardów złotych z Krajowego Planu Odbudowy.
Mówiąc w uproszczeniu, gdyby 1 października 2023 r. na demonstracji w Warszawie pojawiło się 100 tysięcy, a nie milion zwolenników demokracji, i gdyby rząd PiS dostał od UE te setki miliardów złotych, 19 maja 2024 r. Morawiecki byłby w Madrycie nie outsiderem, lecz głównym rozgrywającym. A gdzieś około 2025 r. mielibyśmy, jak zapowiadał kilka lat temu Kaczyński, „Budapeszt w Warszawie”.
Postać z Collodiego
Morawiecki, podobnie jak Kaczyński i reszta PiS-owców, przywołuje sprawę ukraińską tylko wtedy, gdy może ją zinstrumentalizować, kiedy na heroicznej wojnie toczonej przez Ukrainę może wysmażyć swoją kolejną polityczną jajecznicę. Po 24 lutego Ukraina była dla niego trampoliną, od której mógł się odbić, demonstrując wsparcie w walce z Rosją. Teraz jest dla niego listkiem figowym, który pozwala mu pojawiać się wszędzie tam, gdzie szanujący się europejski polityk pojawić się nie może.

Morawiecki nie reprezentuje sprawy Ukrainy z prostego powodu: jej dążenia biegną w przeciwnym kierunku wobec dążeń PiS. Europa, o której marzy Ukraina, jest Europą, której Morawiecki nienawidzi. Za wejście do Unii Ukraińcy płacą dziś własną krwią na polu bitwy. Za zgodę na wyjście Polski z Unii PiS-owcy przez lata płacili swemu elektoratowi (i mieli zamiar płacić przez kolejne lata) miliardami złotych wyprowadzanymi z polskiego budżetu.
Dla pełnego zrozumienia intencji Morawieckiego wypada przyjąć do wiadomości to, że jedyną sprawą, którą on – polityk pozbawiony ideowych i moralnych właściwości – reprezentuje, jest… Mateusz Morawiecki. Wolty i ewolucje, które w ciągu minionych kilkunastu lat z doradzającego Tuskowi liberała uczyniły go hunwejbinem antyunijnego populizmu, zawsze były funkcją doraźnych korzyści.
W magmie proputinowskiej populistycznej prawicy Mateusz Morawiecki nie jest więc szlachetnym politycznym Don Kichotem, samotnym emisariuszem sprawy ukraińskiej wśród europejskich nacjonalistów. Jeśli już szukać dla niego adekwatnego literackiego odpowiednika, to nie w powieści Cervantesa, lecz u Collodiego.


„Nielegalny Zełenski”. Jak Putin próbuje uniknąć podpisania porozumień pokojowych i przedłużyć wojnę
Putin, który po wątpliwych wyborach ogłosił się zwycięzcą ostatnich wyborów w Rosji, już od dekady jest niezadowolony z tego, kto sprawuje władzę w Ukrainie. Nie podobał mu się prezydent Petro Poroszenko, który wygrał wolne i demokratyczne wybory w 2014 roku. Nie jest również zadowolony z Wołodymyra Zełenskiego, który uczciwie wygrał wybory w 2022 roku.
Kiedy Rosja rozpoczęła wojnę na pełną skalę przeciwko Ukrainie, Kreml miał nadzieję, że do połowy marca 2022 r. lewobrzeżna Ukraina znajdzie się pod pełną kontrolą Rosji. Dlatego Wiktor Janukowycz, którego Rosja początkowo planowała ogłosić jedynym prawowitym przywódcą Ukrainy, czekał już w gotowości w Mińsku.
Oczywiście byłby to jedynie namiestnik, który w pełni realizowałaby wolę Moskwy
W czasie gdy toczyły się walki o Kijów, Janukowycz zaapelował do Ukraińców, by „zaprzestali rozlewu krwi” i usiedli do stołu negocjacyjnego. Chodziło o Stambuł [negocjacje Stambule między przedstawicielami Ukrainy i Rosji 29 marca 2022 r. – red.], gdzie zawczasu napisany [przez Rosję – red.] scenariusz zakładał uznanie aneksji Krymu, tak zwaną niepodległość wschodnich regionów Ukrainy, ograniczenie liczby ukraińskich żołnierzy, dwujęzyczność, zakaz wstępowania do NATO i bezterminową neutralność Ukrainy. Próbowano między innymi zmusić Ukrainę do „denazyfikacji” i wprowadzenia kultu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Co jednak najważniejsze, Rosja przedstawiła listę praw, które Ukraina powinna zmienić, poczynając od konstytucji.
Nic się jednak takiego nie wydarzyło. Po pierwsze, Wołodymyr Zełenski postanowił nie bawić się w rosyjskie gierki.
Po drugie, ukraińskie społeczeństwo, zajęte obroną Kijowa i Odessy, mogło nie zaakceptować takiej opcji, a wtedy spadłyby głowy najwyższych przywódców Ukrainy
Na długo przed piątą rocznicą prezydentury Zełenskiego Rosja zaczęła rozpowszechniać narracje za pośrednictwem Telegramu i TikToka, że prezydent Ukrainy rano 21 maja będzie przeterminowany – więc dobrym pomysłem byłoby pójście na Majdan i zorganizowanie protestu. I że każdy szanujący się patriota powinien pójść i rzucić granat dymny w kierunku ulicy Bankowej [w Kijowie na ul. Bankowej znajduje się siedziba prezydenta – red.].
W rzeczywistości już 20 maja Ukraińcy odnotowali koniec pierwszej kadencji Zełenskiego. Zdali sobie sprawę, że odtąd pracuje on na kredyt
W Ukrainie obowiązuje jednak ważny konsensus: kraj wszedł w tę trudną wojnę z tym prezydentem i wyjdzie z niej razem z nim. Aktywna część ukraińskiego społeczeństwa życzy Zełenskiemu, by przeszedł na emeryturę, kiedy będzie to możliwe, i nigdy nie wracał do polityki. Ważne jest jednak, aby teraz zachować państwowość. A do urn, szkół i szpitali, które przetrwają ataki rakietowe, pójdziemy potem.

Putin próbuje zakłócić szczyt pokojowy w Szwajcarii, gdzie społeczność zachodnia będzie omawiać opcje zakończenia wojny. Celem kremlowskiego przywódcy jest zasianie wątpliwości co do tego, czy możliwe jest porozumienie z Zełenskim i czy jest on upoważniony do podpisania jakichkolwiek porozumień pokojowych. I wreszcie – chodzi o upewnienie się, że Rosja zawsze będzie mogła wrócić do tak zwanej specjalnej operacji wojskowej przeciwko Ukrainie. Rosjanie mówią: po co uznawać ten pokój, skoro podpisał go prezydent, którego kadencja wygasła? Walczmy dalej, ponieważ musimy zdobyć więcej regionów Ukrainy, by dopisać je do Rosji w rosyjskiej konstytucji.
Dlatego całkiem logiczne jest podejrzenie, że Wiktor Janukowycz ponownie był obecny w Mińsku (jego samolot został zauważony w Homlu) na spotkaniu Putina z Łukaszenką 20 maja. Niewykluczone, że przywódca Kremla zażąda później, by porozumienie pokojowe po stronie ukraińskiej zostało podpisane nie przez „nielegalnego” Zełenskiego, ale przez „prawowitego” Janukowycza.
Aby wzmocnić tę narrację, Putin postanowił odnieść się do ukraińskiej konstytucji. Nawiązał do artykułu 111, stwierdzając, że zgodnie z nim po zakończeniu kadencji uprawnienia prezydenta Ukrainy rzekomo przechodzą na przewodniczącego Rady Najwyższej: „Dlatego, według wstępnej oceny, jedyną legalną władzą [w Ukrainie – aut.] jest parlament i przewodniczący Rady [Najwyższej]”.

Tyle że przekazanie uprawnień prezydenckich przewodniczącemu Rady Najwyższej przewiduje art. 112 konstytucji, a nie 111 – i tylko w trzech wyjątkowych przypadkach: jeśli prezydent nagle zachoruje, zrezygnuje lub umrze.
Zełenski zdrowy i nie złożył rezygnacji, więc może pełnić swoje obowiązki do czasu elekcji nowego prezydenta w pierwszych powojennych wyborach
Natomiast przewodniczący Rady Najwyższej Rusłan Stefańczuk odrzucił ideę zastąpienia Zełenskiego i podpisania czegokolwiek z Putinem.
Putin celowo robi zamieszanie, bo nie zrezygnował ze swojego marzenia o prorosyjskim puczu w Ukrainie, który Telegram lubi uparcie nazywać „Majdanem 3”. Są to również próby prężenia muskułów przed wyborami do Parlamentu Europejskiego i parlamentów krajowych u wielu kluczowych partnerów zachodnich. Putin celowo wyrzuca do przestrzeni publicznej wątek o „nielegalności” prezydentury Zełenskiego także po to, by podtrzymać wojnę w Ukrainie, gdy Zachód coraz mocniej go naciska. I nawet jeśli coś zostanie podpisane, chce mieć pretekst do kontynuowania ostrzału ukraińskich miast.
W rachubę wchodzi również próba wyprowadzenia Zełenskiego z równowagi w przededniu szczytu w Szwajcarii, z którym ukraiński prezydent wiąże duże nadzieje
– Z kim powinniśmy negocjować? Zdajemy sobie sprawę, że legitymacja obecnej głowy państwa dobiegła końca. Myślę, że jednym z celów konferencji w Szwajcarii jest potwierdzenie przez społeczność zachodnią legitymacji obecnej lub ustępującej głowy państwa – powiedział w Mińsku Putin.
Każdy ukraiński dziennikarz, aktywista, wolontariusz i wojskowy może wymienić szereg wad prezydenta Zełenskiego. Ale wszyscy podjęli wspólną decyzję o uznawaniu go, dopóki nie będą możliwe wolne i demokratyczne wybory.
A co najważniejsze – dopóki nie będą to bezpieczne wybory, w których nie zostaniesz przy urnie wyborczej rozerwany na strzępy przez rosyjską rakietę
Niektórzy zachodni politycy wielokrotnie pytali Zełenskiego, czy rozważa przeprowadzenie wyborów w czasie wojny. Na szczęście ukraiński prezydent rozumie, że „wybory” w czasie wojny postawiłyby go na równi z Putinem. Właśnie w takim przypadku pojawiłyby się uzasadnione pytania o jego legitymację, ponieważ Ukraińcy nie idą do urn pod przymusem, ale jako wolni ludzie. I to właśnie odróżnia nas od Rosji.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji


„Uda nam się, mamo” – mówi mój syn. A ja mu wierzę
<frame>Tylko 49 proc. ukraińskich dzieci w wieku szkolnym, które z powodu wojny żyją w Polsce, uczęszcza do polskich szkół. A powinne do nich chodzić, żeby nie mieć wyrwy w edukacyjnym życiorysie i integrować się w polskim społeczeństwie. One jednak wolą uczyć się online w ukraińskich szkołach, bo w polskich czują się zagubione. Często są w kiepskiej formie psychicznej, nie znają wystarczająco dobrze polskiego, program szkolny nie jest przystosowany do ich poziomu wiedzy. Bywa, że padają ofiarami rówieśniczej przemocy. Czego potrzebujemy, żeby zachęcić dzieci do nauki w szkołach stacjonarnych? Jakie zmiany wprowadzić w modelu nauczania, jak pracować z dziećmi polskimi i ukraińskimi, żeby się integrowały? W redakcji sestry.eu wiemy, że to jeden z najważniejszych problemów uchodźczych i dlatego stworzyłyśmy cykl Szkoła bez domu. Opisujemy w nim kondycję naszych dzieci, polskie szkoły, współpracę ukraińskiego rządu z polskim. Sięgamy po dobre wzorce, rozmawiamy z nauczycielami, psychologami i urzędnikami. Jeśli masz problem z dzieckiem w szkole, wiesz, jak rozwiązać problem, jesteś rodzicem, nauczycielem, ekspertem – napisz do nas: [email protected] Jesteśmy dla Was. <frame>
24 lutego setki tysięcy ukraińskich matek obudziło się w strachu o życie swoich dzieci. Na początku myśleliśmy, że wojna szybko się skończy. Czekałyśmy. W wilgotnych schronach przeciwbombowych. Przez wiele dni. Zdając sobie sprawę, że niebezpieczeństwo jest zbyt blisko, w końcu zabrałyśmy nasze dzieci z Ukrainy, by je uratować. Pomimo ich łez i niezgody na opuszczenie ojczyzny. Tak też było z moim synem.
Kirył miał 16 lat, gdy wybuchła wielka wojna. On i ja przebywaliśmy w różnych miastach – ja w domu, on u babci. Zadzwonił do mnie i zapytał: „Wszystko w porządku?”. Strach, że mojego dziecka nie ma przy mnie, wyrwał mnie z rzeczywistości jeszcze bardziej niż wybuchy za oknem. Pierwszą rzeczą, jaką musiałam wtedy zrobić, było zabranie go do siebie. W ten sposób mogłabym kontrolować sytuację, chociaż w tamtym czasie nie można było niczego kontrolować. Pojechałam po niego. Przytulając go, zdałam sobie sprawę, że muszę opuścić Ukrainę. Musiałam uratować moje dziecko.
Nie chciał wyjeżdżać. Powiedział, że martwi się o swoją babcię, która była wtedy sama z dwójką małych wnucząt. On był najstarszy, był jedynym mężczyzną. Wtedy zdałam sobie sprawę, że czuł się odpowiedzialny.
Wojna uczyniła go dorosłym o 6:15, kiedy spadła pierwsza bomba. Zmienił się nawet fizycznie. Natychmiast. Jego wyraz twarzy stał się zupełnie inny, z jego spojrzenia biła determinacja, jego mowa stała się ostra i radykalna
Do wyjazdu musiałam go przekonać. Jest dorosły i nie mogę mu rozkazywać, nie mogę podejmować decyzji bez niego. I przekonałam, wyjechaliśmy. Od tamtej pory nie był w Ukrainie.
Czekaliśmy, aż wszystko się skończy, ale to się nie skończyło, więc czekaliśmy dalej. Przez długi czas Kyryło nie mógł pogodzić się z tym, że będzie musiał studiować poza Ukrainą. Tak bardzo marzył o powrocie. Każdego dnia pytał: „Kiedy?”. A ja nie wiedziałam, co powiedzieć. I nadal nie wiem.
Przegapił zakończenie szkoły, tak ważny dzień dla każdego dziecka. Martwiliśmy się, że jeśli pojedziemy do Ukrainy, może nie zostać dopuszczony do matury. Był podminowany – tak bardzo chciał zobaczyć swoją rodzinę i przyjaciół.
Podczas dwóch lat spędzonych w Polsce nie poznał nowych przyjaciół. Zamknął się w sobie, odciął od znajomości, rozmów, nowych doświadczeń. Komunikuje się z przyjaciółmi z Ukrainy. Jest mu łatwiej. To jest ta czerwona nić, która łączy go z Ukrainą i życiem przed wojną.
Teraz jest studentem. Namówiłam go, by został tutaj i studiował. Lecz nawet teraz, zdając sobie sprawę, że jest tu już długo, często pyta, kiedy będziemy mogli wrócić do domu. Czasami mówi, że wstydzi się, że nie jest w Ukrainie. Wstydzi się przed przyjaciółmi, którzy zostali. Pyta: „Dlaczego mnie zabrałaś?”. Czasami słyszę, jak mówią do niego przez telefon: „Cóż, nie żyjesz pod ostrzałem”. Dla niego to niesprawiedliwe.
Po wyjeździe z Ukrainy stracił kontakt z ojcem. Składają sobie tylko życzenia z okazji urodzin – to ich cała komunikacja. Oczywiście bardzo tęskni za męskim autorytetem u swojego boku. Chciałby podzielić się z ojcem swoimi chłopięcymi sprawami, poprosić o radę, nauczyć się czegoś od niego.
Mówi, że tego nie potrzebuje, ale widzę w jego oczach, że to nieprawda.
Lgnie do mężczyzn. Widzę, jak rozjaśniają mu się oczy, gdy dowiaduje się, że będzie miał okazję porozmawiać z innymi mężczyznami – moimi przyjaciółmi
Ale tej swojej radości nie okazuje, zachowuje ją dla siebie. Zupełnie jak dorosły.
Strasznie tęskni za bliskimi. W ciągu minionego roku straciliśmy dwie bardzo ważne osoby z naszej rodziny. Po raz pierwszy usłyszałam, jak mój dorosły syn głośno płacze. Zamknął się w łazience i płakał. Myślałam, że go nie usłyszę, ale słyszałam. I ja też płakałam, bo czułam jego ból. Ból straty i niemożność pożegnania się z rodziną.
Mój syn bardzo wydoroślał przez te dwa lata wielkiej wojny. Zdał sobie sprawę, że jest mężczyzną. Jedynym mężczyzną, na którym mogę polegać. Stał się bardzo silny i niezależny. Kiedy jestem chora, nie pozwala mi wstać. Karmi mnie, leczy, współczuje mi. Wziął odpowiedzialność za rodzinę. Jest nas tu tylko dwoje, a on jest najsilniejszy. Przejął funkcję mężczyzny w naszej rodzinie. Wciąż trudno mu podejmować poważne decyzje samodzielnie. Ale zdecydowanie jest na to gotowy.
.jpg)
Kiedyś Kyryło powiedział, że chce iść na wojnę. „Muszę bronić mojego kraju i mojej rodziny. Dlaczego miałbym się tu ukrywać?”. Słowa dorosłego mężczyzny w ciele mojego syna przeraziły mnie. Zdaję sobie sprawę, że wkrótce przestanę mieć na niego wpływ, a on to zrobi – pójdzie na wojnę. Jestem dumna z jego decyzji i strasznie się boję, bo jak każda matka chcę chronić jego życie.
Czasami zastanawiam się, czy podjęłam słuszną decyzję, wywożąc go z Ukrainy i odcinając od doświadczeń naszego narodu. Czy stanie się godnym Ukraińcem? Te pytania znikają jednak za każdym razem, gdy przeklina swoich przyjaciół, którzy wciąż mówią po rosyjsku. I kiedy mówi, że musi dać pieniądze na jakąś zbiórkę. I kiedy mówi: „Kiedy zwyciężymy?”.
Czy jest coś, co możemy zrobić, by pomóc dorosłym chłopcom, którzy musieli opuścić Ukrainę z powodu wojny? Jak możemy pomóc im nie czuć się winnymi z tego powodu? Myślę, że to jest możliwe tylko poprzez uczciwe, szczere rozmowy i wyjaśnienia
Chcę wierzyć, że pewnego dnia Kyryło wybaczy mi, że zabrałam go z jego rodzinnego kraju. I zrozumie, dlaczego podjęłam taką decyzję. Na razie obserwuję, jak mój mały syn wyrasta na dorosłego i silnego mężczyznę.
Czasami, gdy czuję rozpacz i bezradność, przytula mnie jak małe dziecko i zapewnia, że wszystko będzie dobrze. „Uda nam się, mamo” – mówi. A ja mu wierzę.


Siostry w walce i święta Anna
<frame>Prezentujemy kolejny artykuł z cyklu „Portrety Siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi – lecz także o nieporozumieniach i problemach. Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi czy ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas pod adresem: [email protected] <frame>
Biankę Zalewską poznałam w Espreso TV w Kijowie, gdzie obie pracowałyśmy po zwycięstwie Majdanu. Cały nasz zespół redakcyjny był zakochany w tej kruchej blondynce, wesołej i towarzyskiej, a przy tym nieco egzotycznej, ponieważ była cudzoziemką. Mówiła po ukraińsku z silnym polskim akcentem, a słuchanie jej i rozmawianie z nią po polsku było przyjemnością. Dzięki temu mogłam ćwiczyć mój drugi język ojczysty, którego nauczyłam się jako dziecko podczas wizyt u mojego ojca, dyrektora ukraińskiego teatru w Krakowie.
Zaprzyjaźniłyśmy się i latem czasami zaczynałyśmy dzień od przejażdżki jej kabrioletem po słonecznym Kijowie. Wiatr szumiał mi we włosach, a z głośników dobiegała muzyka:
„Dzień dobry, Ukraino, obudź się już, kochanie!
Przynoszę ci jedyną filiżankę kawy z mlekiem”.

I śpiewałyśmy razem na pół miasta! W tym czasie prowadziłam z Witalijem Portnikowem programy o ukraińskiej polityce i wojnie. Na kanale telewizyjnym Rewolucja Godności każdy, kto miał okazję relacjonować bohaterską i krwawą walkę narodu ukraińskiego o wolność i brać w niej udział, jest bohaterem i gwiazdą. Dziennikarze Espreso byli atakowani przez tituszki [młodzi ludzie opłaceni i przywiezieni na zlecenie ówczesnych władz Wiktora Janukowycza do Kijowa dla wszczynania bójek i starć z działaczami Euromajdanu, organizowania prowokacji, bicia demonstrantów, ochraniania budynków rządowych i organizowania wieców poparcia dla partii rządzącej – red.], bici przez Berkut, a ich samochody były podpalone przez nieznanych sprawców. Wszystko po to, by byśmy ze strachu zamilkli. Mimo to Espreso kontynuowało nadawanie.
Ale nawet tej społeczności zdesperowanych ludzi nasza polska przyjaciółka była wyjątkowa
Pojechała na front, by nakręcić reportaże, które później pokazano w Polsce i w Ukrainie. Rozmawiała z żołnierzami, mieszkała w ziemiankach, ryzykując własnym życiem pokazywała, jak Rosjanie zabijają Ukraińców, ukrywała się przed ostrzałem w piwnicach razem z miejscową ludnością na terenach nieokupowanych i przygranicznych. Jej celem było pokazanie Polsce, że wojna trwa, że Rosja atakuje, chce zająć całą Ukrainę i jest ogromnym zagrożeniem dla Europy. Jakby miała jakiś tajemny instynkt i widziała, co nadchodzi, że czeka nas jeszcze większa wojna, której stawką będzie pokój na świecie.

27 lipca 2016 r., po kolejnym ostrzale, Bianka wracała z ukraińskimi żołnierzami ze strefy operacji antyterrorystycznej. Ich samochód dostał się pod ostrzał Rosjan i przewrócił się. Byłam przerażona, gdy dowiedziałem się o jej obrażeniach: miała złamany kręgosłup, obojczyk i uszkodzone nerki. Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że rdzeń kręgowy nie został uszkodzony, że Bianka będzie żyć i chodzić, choć czeka ją wiele miesięcy rehabilitacji, bólu i cierpienia. Gdy my, dziewczyny z Espreso, zobaczyłyśmy materiał filmowy z jej leczenia w szpitalu, pobiegłyśmy do centrum handlowego i kupiłyśmy jej butelkę perfum Chanel.
Do redakcji Bianka wróciła po pół roku. Pierwszą rzeczą, jaką nam powiedziała, było to, że jedzie na wojnę, aby zrobić kolejny reportaż

Wkrótce zdjęcia z wojny, nakręcone przez Biankę, znów można było zobaczyć w polskiej telewizji. Ale pamiętam też inne obrazy. Na przykład gdy podczas jednej z uroczystości w redakcji Bianka nagle zalała się łzami i wyszła.
Kubek z napojem, który trzymała w ręku, był za ciężki, a zoperowany obojczyk z metalowymi szynami w środku nie wytrzymał obciążenia i pękł. Znowu szpital
Pamiętam, jak Bianka walczyła o swoje zdrowie i jak uparcie odmawiała zaniechania kręcenia filmu w Donbasie, który w tamtym czasie był mało interesujący dla znudzonych wojną Europejczyków. „Widzisz, Mario, kocham Ukrainę, kocham ludzi. Kiedy pokazuję, co dzieje się na froncie, czuję, że jestem tam, gdzie powinnam być. To jest zbrodnicza wojna, a Putin jest mordercą i musi przegrać! Inaczej nigdzie na świecie – a tym bardziej w Polsce – nie będzie pokoju i spokoju”. Wtedy nagle poczułam, że Bianka jest moją rodziną na zawsze, że jest moją polską Siostrą.

Kilka lat później, po setkach reportaży z linii frontu, pracy dla TVN Discovery, nagrodach za odwagę od dwóch ukraińskich i jednego amerykańskiego prezydenta Bianka, która szczęśliwie wyszła za mąż w Polsce, rozpoczęła kolejną walkę: o swoje przyszłe dziecko, o możliwość bycia matką. Rany, których Bianka doznała z rąk terrorystów Putina, tak mocno nadwerężyły jej zdrowie, że ciąża stała się dla niej czymś niemal nieosiągalnym.
Wtedy ja również zapragnęłam mieć dziecko – drugie. Lecz mimo że chodziliśmy na konsultacje lekarskie, czekaliśmy na ciążę niemal rok. Od znajomych usłyszałam o cudzie św. Anny – uzdrawiającym źródle bijącym na terenie klasztoru w obwodzie tarnopolskim. Kobiety, które nie mogły zajść w ciążę, kąpały się w nim i modliły, by spełniło się ich marzenie o macierzyństwie.
Kiedy pojechałam do świętej Anny późną jesienią 2021 roku, modliłam się tam za nas obie – za siebie i za moją polską Siostrę. I stał się cud
Obie urodziłyśmy podczas wojny. Ja jako osoba wewnętrznie przesiedlona w wojennym Lwowie, przy wyciu syren ostrzegających przed rosyjskimi pociskami. Bianka urodziła w Warszawie, stolicy kraju, którego granicę szturmują setki tysięcy migrantów, będących bronią w hybrydowej wojnie Putina i Łukaszenki.

Dziś nasze córki dorastają razem w Warszawie i chciałyby mieć mamy częściej przy sobie. Każda z nas jest aktywna – jako liderka i dziennikarka – by przy każdej okazji uświadamiać ludziom, że przyszłość całej Europy decyduje się w Ukrainie. Dlatego Ukraina potrzebuje broni, Ukraina musi być w NATO – a Rosja musi zostać pokonana, zwrócić nasze terytoria, zapłacić za zabijanie i zniszczenia.
Czy nas usłyszą? Nie wiem, ale to zależy od tego, w jakim świecie będą jutro żyły nasze córki, Amelia i Anna. W spokojnej, bezpiecznej Europie, czy w świecie podziemnych szkół, alarmów i bombardowań.
%20(1).avif)

Parlament Europejski i Ukraina: pożegnanie z empatią
Parlament Europejski jest wybierany raz na 5 lat, w jego skład wejdzie 720 delegatów. Tym razem Wielka Brytania nie weźmie udziału w wyborach, ponieważ po brexicie przestała być członkiem Unii Europejskiej. I duch tego exitu towarzyszy procesowi wyborów do Parlamentu Europejskiego – Węgry i Słowacja nauczyły się szantażować Brukselę perspektywą swojego wystąpienia z UE. Natomiast w krajach „starej” Europy eurosceptycy stali się wyraźnie bardziej aktywni.

Warto zauważyć, że w 5 krajach głosowanie w wyborach do Parlamentu Europejskiego jest dozwolone od 16. roku życia. W 2024 r. trend ten zostanie przejęty przez niektóre kraje związkowe Niemiec. Europa starzeje się, a jej przedstawiciele polityczni szukają możliwości zaangażowania młodych ludzi w kształtowanie władzy.
Należy jednak zrozumieć, że odmłodzenie procesu wyborczego doprowadzi również do pewnej radykalizacji jego wyników
Dziś Parlament Europejski jest zdominowany przez centroprawicową Europejską Partię Ludową, która idzie do urn z hasłem rozszerzenia Unii Europejskiej. Znajduje to odzwierciedlenie w wypowiedziach przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen i innych liderów EPL. Von der Leyen, nawiasem mówiąc, już oświadczyła, że będzie starała się utrzymać na stanowisku, choć nie będzie to łatwe. Polityczny efekt sugestii, że EPL będzie pracować ze zwiększoną liczbą członków – 30 zamiast 27, jak obecnie – może być słabszy niż oczekiwano.

Parlament Europejski można nazwać organem przedstawicielskim, który odzwierciedla krajobraz polityczny UE, określa strategiczne kierunki rozwoju Unii Europejskiej, zatwierdza przewodniczącego Komisji Europejskiej i może odwołać rząd UE (tak się jeszcze nie stało, ale sytuacja może się zmienić). Zwykle Parlament Europejski nie słynie, ogólnie rzecz biorąc, z szybkiego reagowania na wydarzenia, ale w miarę zbliżania się wyborów potrafi działać prężniej. Przykładem jest niedawna głośna decyzja o niezatwierdzeniu sprawozdania finansowego Rady Europejskiej do czasu podjęcia przez kraje członkowskie Unii decyzji w sprawie przekazania Ukrainie systemów obrony powietrznej Patriot.
Eurodeputowani nie różnią się zbytnio od swoich kolegów parlamentach krajowych, jeśli chodzi o dążenie do utrzymania władzy
Warto zauważyć, że Ursula von der Leyen nie jest jedyną potężną kobietą w europarlamencie. Bardzo wpływowe są też Georgia Maloney i Marine Le Pen, reprezentujące europejską prawicę, i Sarah Wagenknecht, reprezentantka nowej lewicy. Europejska polityka często ma twarz nowoczesnej kobiety.
Na przebieg wyborów wpływ będzie miał także los co najmniej jednego człowieka – słowackiego premiera Roberta Ficy, który pozostaje w szpitalu po próbie zamachu.
Zamach na sojusznika głównego europejskiego politycznego łobuza Viktora Orbana był zbyt „na czasie”
Czynnik ukraiński będzie miał wpływ na wybory do Parlamentu Europejskiego, ponieważ nasi współobywatele, którzy uciekli przed wojną, są obecni nie tylko w europejskich stolicach. Nie stali się jeszcze obywatelami Unii Europejskiej, ale liczba Ukraińców w UE i intensywność konfrontacji rosyjsko-ukraińskiej sugerują, że kwestia ta szybko stanie się istotna. W obecnych, 10. już, wyborach do Parlamentu Europejskiego osobisty wpływ Ukraińców nie będzie zbyt duży, ale za 5 lat sytuacja znacznie się zmieni.
Kwestia ukraińska będzie odgrywać katalityczną w wyborach do Parlamentu Europejskiego rolę katalizatora. Podczas gdy EPL mocno podkreśla perspektywy integracji europejskiej naszego kraju, stanowiska prawicy, eurosceptyków i nowej lewicy będą się różnić. Nie tylko z powodu ich braku empatii wobec Ukraińców. Także dlatego, że polityka wymaga maksymalnego odróżnienia się od programu głównego konkurenta. Nawiasem mówiąc, europejscy eksperci sugerują, że frakcja Tożsamość i Demokracja, która jednoczy prawicowe siły polityczne, może stać się trzecią co do wielkości w następnym europarlamencie.
Polaryzacja poglądów politycznych oznacza również wzmocnienie drugiej strony, a niemiecka polityczka Sarah Wagenknecht przygotowuje się, by na tym skorzystać. W polityce krajowej zrobiło się dla niej za ciasno, więc postanowiła działać na poziomie kontynentalnym. Już teraz oferuje wyborcom wybór między wojną a pokojem – a ta słabo zamaskowana kremlowska narracja może znaleźć poparcie wśród wielu z nich.

Co do Rosji i jej ingerencji w wybory: wygląda na to, że Kreml powraca do „aktywnych działań” w krajach, które uważa za nielojalne, pokazując tym samym, że nie warto kłócić się z Putinem. Seria podpaleń w Polsce i krajach bałtyckich ma na celu nie tylko destabilizację sytuacji, ale także zasianie ziarna nieufności w środowisku postsowieckiej emigracji – nie tylko wśród Ukraińców, ale także wśród Rosjan i Białorusinów.
Wśród nich rosyjskie służby specjalne aktywnie rekrutują potencjalnych prowokatorów
Jednak te przestępcze działania to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Rozprzestrzenianie dezinformacji i podżeganie do ksenofobii, możliwe cyberataki i kampanie dyskredytujące wybory jako demokratyczną procedurę stają się coraz bardziej widoczne. Kreml dobrze przestudiował mechanizmy demokratyczne, chcąc podważyć ich działanie. A wybory, które odbędą się w całej UE, są dobrą okazją do destrukcyjnej kampanii.
Ukraina powinna być przygotowana na to, że listy jej przyjaciół i krytyków w Parlamencie Europejskim ulegną pewnym zmianom
I choć oficjalna linia poparcia dla naszego kraju w konfrontacji z Rosją raczej się nie zmieni, sceptyczne, jeśli nie obraźliwe, głosy będą coraz częściej słyszane na biegunach europejskiej polityki. Oznacza to, że Ukraina musi więcej współpracować z europejskimi politykami, dziennikarzami i działaczami społeczeństwa obywatelskiego, by stać się bardziej zrozumiałą i przewidywalną.


Renesans kultury w Ukrainie
Podczas kolacji, po trzech dniach kręcenia filmu, nie mogłam się powstrzymać od zapytania moich polskich kolegów, co zrobiło na nich największe wrażenie w Ukrainie. Żaden nigdy wcześniej tu nie był, a ich pierwszy kontakt z moim krajem nastąpił w czasie wojny – mimo że kręciliśmy w mieście, a nie na linii frontu. Wszyscy trzej odpowiedzieli w ten sam sposób: spodziewali się czegoś innego od kraju będącego w stanie wojny. Owszem, jest strach, nad głowami latają rakiety, ale ludzie dużo czytają i robią to dosłownie wszędzie – w kawiarniach, autobusach, parkach. I cały czas śpiewają. W firmie śpiewają pracownicy, na skwerze gra kwartet muzyczny – prawdziwy profesjonalny koncert! Jest wiele wystaw, teatry są otwarte, a bilety trudno kupić. To jest fenomen ukraińskiego życia w czasie wojny.
Nie wiem, czy zauważają to ci, którzy mieszkali w kraju przez ostatnie dwa lata. Ale ja, która spędziłam większość tego czasu za granicą, jestem zaskoczona za każdym razem, ilekroć wracam do Kijowa i widzę, jak rosną „kulturalne mięśnie” tego miasta
Nawet jeśli masz dużo czasu, wciąż coś ci umyka. Trzeba wybierać: pójdziesz na spektakl Iwana Urywskiego, który zdobył tegoroczną Nagrodę Szewczenki za „Konotopską czarownicę” – to nie pójdziesz na światową premierę opery Romana Hryhorowa i Ilji Razumejki, laureatów nagrody Królewskiego Towarzystwa Filharmonicznego Wielkiej Brytanii.
Tak samo jest z książkami. Czytasz „Przygody z literaturą ukraińską” Rostysława Semkiwa lub tłumaczenie „Pół żółtego słońca” nigeryjskiej pisarki Chimamandy Ngozi Adichie, a w tym czasie na półkach księgarń pojawiają się nowe przekłady powieści, antologii i opracowań ukraińskich autorów.
To, co przez wieki było zakazywane i niszczone przez Rosję, za co w różnych okresach ginęli i nadal giną niezliczeni Ukraińcy, co nawet w czasach niepodległości było wypierane przez rosyjskojęzyczne treści, wreszcie kiełkuje w pełnej krasie
Oczywiście na tyle, na ile to w czasie wojny możliwe – ale tak, jakbyśmy nie mogli się tym nasycić. Wyobraźmy sobie czasy Janukowycza przed Rewolucją Godności. Czy możliwe byłoby wtedy rozpowszechnianie filmu „Dom ‘Słowo’. Niekończąca się powieść”, o represjonowanych ukraińskich pisarzach? Jeszcze w 2013 roku w ukraińskich kinach organizowano rosyjskie premiery: dramaty wojenne z wrogą narracją, biografie rosyjskich legend sportu.
.jpg)
A potem nagle ożyli na ekranie Mykoła Chwyłowyj, Mike Johansen, Mychajło Semenko, Pawło Tyczyna i Ostap Wysznia. To było tak, jakby młotem odkuto warstwę kamienia i cementu przez wiele lat pokrywającą literackich geniuszy, którzy byli daleko od nas i których moje pokolenie prawdopodobnie nadal postrzega jako czarno-białe obrazki z podręczników z bladymi, słabo napisanymi biografiami. W filmie stali się prawdziwymi ludźmi, którzy kochają, zdradzają, rywalizują, żartują, chodzą do solarium, palą, kłócą się i mają własne przyzwyczajenia. I którzy są podstępnie niszczeni przez sowiecki rząd.
Trudno było mi sobie wyobrazić, jak artyści żyli wcześniej w charkowskim Domu „Słowo”. Odtworzona przez twórców codzienność dzieje się na ekranie z dokumentalną wiernością. Scenografia została stworzona na podstawie rzeczywistych rysunków budynku, udało nam się nawet odtworzyć fragment spektaklu teatralnego rewolucyjnego dramaturga Lesa Kurbasa, który został zniszczony przez Sowietów. Do tej pory nie mieliśmy pojęcia, jak to wyglądało. A teraz mamy ten szkic filmowy, moim zdaniem bardzo nieoczekiwany.
Reżyser filmu powiedział w wywiadzie, że kiedy zespół odwiedził prawdziwy Dom „Słowo” w Charkowie, okazało się, że ludzie, którzy tam teraz mieszkają, nie wiedzą nic o tragediach, które rozegrały się w ich mieszkaniach.
Taka jest nasza diagnoza po odzyskaniu terytorium i przestrzeni informacyjnej, zajętych wcześniej przez Rosję: nie wiemy o sobie nic
Ukraiński teatr przeżywa renesans. Spróbuj kupić bilet na spektakl w Teatrze Dramatycznym Iwana Franki. By zdobyć bilet na spektakl Urywskiego, który obecnie pracuje z ukraińskimi klasykami, użyłam specjalnego bota. W ciągu dwóch minut bilety niemal zniknęły mi sprzed oczu – i w ostatniej złapałam ostatni, gdzieś na galerii. Udało mi się kupić jeszcze dwa na „Mistrza Kominkowego” na podstawie dramatu Łesi Ukrainki w Teatrze Podolskim, a wieczorem obejrzałam Wiaczesława Dowżenkę w roli Chwilowego w „Domu ‘Słowo’. Niekończąca się powieść”, a następnego dnia spektakl, w którym był już Don Juanem w wypełnionym po brzegi teatrze.
Najbardziej znanym i najczęściej odwiedzanym projektem Ukraińskiego Domu w ostatnich latach była wystawa „Ałła Horska. Boriwiter”. W czasach sowieckich o tej artystce nie mówiło się nawet w rodzinie

Wszyscy, którzy przemawiali na pogrzebie Horskiej, a także jej przyjaciele byli później represjonowani. Dopiero po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości jej synowi Ołeksijowi udało się zapoznać z odtajnionymi materiałami, dzięki którym mógł udowodnić, że jego matka i dziadek zostali zabici na rozkaz KGB. Ale ile wiedzieliśmy o dysydentce Ałły Horskiej, zarówno jako osobie, jak i artystce? Wystawa w Ukraińskim Domu jest jej pierwszą pełną retrospektywą. To takie dziwne, gdy słyszysz szepty: „Czy wiesz, że Horska robiła scenografię do sztuk teatralnych?” albo: „Po raz pierwszy słyszę o rozbitym witrażu artystów w holu Czerwonego Budynku. A ja tam studiowałam”.

Obserwując ten kulturowy rozkwit i pragnienie ludzi, by poznawać swoją przeszłość, przypominam sobie podróż do Mediolanu półtora roku temu. Wraz z moją ekipą kręciliśmy materiał o twórcy włoskiej powieści kryminalnej Wołodymyrze Szczerbanience, który urodził się w Kijowie – we Włoszech znanym pod imieniem Giorgio. Jego ojciec wykładał na Uniwersytecie Kijowskim i został zabity przez bolszewików podczas obrony Kijowa. Wołodia wyemigrował z matką do Włoch, gdzie po latach stał się prawdziwą gwiazdą. Jego córka Cecylia powiedziała, że ojciec był samoukiem – nie zdobył wykształcenia, ponieważ pracował od najmłodszych lat. Ale bardzo lubił pisać. Udało mu się przeniknąć do kreatywnej społeczności Mediolanu, do ludzi z tymi samymi co on wartościami i poglądami politycznymi. Według Gianniego Canovy, włoskiego badacza twórczości pisarza, po II wojnie światowej Włochy przeżyły boom kulturalny pośród wszechobecnej biedy i zniszczenia. Szczerbanienko był jednym z tych, którzy podkreślali niedoskonałości ówczesnego społeczeństwa i systemu politycznego. I właśnie dlatego odniósł tak wielki sukces.

Końca rosyjskiej agresji jeszcze nie widać, ale my wszyscy, Ukraińcy, w końcu staliśmy się bardziej wrażliwi na naszą przeszłość. W końcu wychodzimy z płaskiego, jednowymiarowego świata, w którym żyliśmy jakby na wyczucie. Nie możemy się pozbierać, nie możemy mieć dość.
To, co Rosjanie tak uporczywie i brutalnie próbowali zniszczyć, staje się widoczne, trzyma nas i inspiruje do dalszych działań
.avif)

„Prawdopodobnie przetrwamy”. Czym kierują się Ukrainki, decydując o powrocie
Każda ma swoje osobiste kryteria powrotu – od: „mam takie poczucie” po: „przestaną strzelać”. A nawet: „wojna trwa od dawna – to co, powinnam porzucić swoje życie?”. Bo dla większości to „życie” jest możliwe tylko w Ukrainie, tyle że zdały sobie z tego sprawę dopiero za granicą.
Kalendarzowa wiosna dobiega końca, mamy początek lata, koniec roku szkolnego w szkołach – a to oznacza, że wiele naszych rodaczek i rodaków z zagranicy wróci do swoich domów w Ukrainie. Albo osiedlą się na zachodzie kraju lub na przedmieściach dużych miast, by poczuć się, jak w domu.

Według badania przeprowadzonego przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii (KIIS) w kwietniu 2024 r. w Polsce, Niemczech i Czechach, w optymistycznym scenariuszu do Ukrainy wróci około 50% uchodźców. To, czego potrzebują, by zdecydować się na powrót, to przede wszystkim bezpieczeństwo (34%), sprawna infrastruktura krytyczna (34%) oraz dostępność niezniszczonych mieszkań (26%). Tylko 26% respondentów jako warunek wymieniło „zakończenie wojny”.
Okazuje się więc, że choć wszyscy uciekliśmy przed wojną, powrót nie zawsze zależy od jej zakończenia. O konieczności ostatecznego zakończenia działań wojennych mówią najczęściej ci, którzy wciąż wahają się z podjęciem decyzji o powrocie
Spotkaliśmy się w Klubie Ukraińskich Kobiet w Warszawie i fantazjowaliśmy podczas „kręgu zaufania” – gry psychologicznej służącej zjednoczeniu i refleksji. Każda z uczestniczek mówiła o powrocie do Ukrainy:
– Widzę to mniej więcej tak: wojna się kończy, wychodzą Zełenski i Kliczko, ściskają się, uśmiechają i mówią: 'A więc wojna się skończyła. Ukrainki, możecie wracać ze swoimi dziećmi, nie ma potrzeby tam zostawać!’. I wszyscy biegniemy do kas kolejowych, na dworcach ogromne kolejki, a ukraińskie koleje w trybie pilnym dodają po cztery dodatkowe wagony do każdego pociągu z Przemyśla i Chełma.
– Nie wyobrażam sobie, żeby nagle, z dnia na dzień, wszystko stanęło i ktoś miał odwagę to powiedzieć. Ale w Warszawie czynsze za mieszkania nagle pójdą w dół, ceny spadną, a mąż po mnie przyjedzie. I tak pakujemy nasze rzeczy do bagażnika, a on się denerwuje, że próbuję zabrać te niezliczone pudła z gliną, wełną i wyrobami z gałązek, które stworzyłam tu przez ostatnie trzy lata.
– Zapytałam o powrót czat GPT. „Jeśli jesteś wesoła i gotowa na przygodę, możesz trochę bardziej cieszyć się czasem spędzanym poza domem” – tak odpowiedziała mi sztuczna inteligencja. Nie mogę powiedzieć, że jestem smutna, ale mam już dość przygód.
– Może być tak, jak z COVID-em. Jest zagrożenie, myjemy ręce, zmieniamy maseczki – a potem nagle nie ma kwarantanny. I wszyscy o tym zapomnieli. Wygląda na to, że to się stanie w ciepłym sezonie.
To, czy wrócić teraz i czy w ogóle wrócić, pozostaje prawem i decyzją osoby ją podejmującej
Ale równie często wywołuje gównoburzę na socialach. Matki wychowujące dzieci w Kijowie i Odessie czują się urażone argumentem, że ktoś nie wraca, bo chce chronić swoje dziecko. „Dlaczego ktoś myśli, że ja nie dbam o swoje dziecko?” – czytamy między wierszami. I wtedy ktoś wyciąga pocztówkę z czasów II wojny światowej: Hitler przekonuje na niej zrozpaczoną Brytyjkę, by odesłała swoje dzieci do zbombardowanego Londynu. I młócka wchodzi na wyższy poziom.

Ci, którzy myślą w kategoriach liczb, podchodzą do kwestii powrotu w jeszcze inny sposób: liczą rakiety, które Rosjanie wciąż mają. A potem nagle pojawiają się wiadomości o pomocy wojskowej dla Rosji ze strony Korei Północnej lub Iranu – i liczenie zaczyna się od nowa.
„Wróciłam z mężem do Kijowa, myśląc, że ryzyko śmierci w wypadku drogowym w stolicy jest większe niż ryzyko śmierci od rakiety – pisze Olena w mediach społecznościowych. – Ktoś obliczył, że w zeszłym roku w ciągu sześciu miesięcy w wypadkach drogowych w Kijowie zginęło 56 osób, a 993 zostały ranne. Natomiast od początku inwazji do tego czasu rannych w wyniku ataków rakietowych zostało 713 osób.
Pragmatycy dochodzą do wniosku, że i tak będzie trzeba wrócić. Więc dlaczego nie teraz?
– W piśmie zezwalającym na wjazd do Wielkiej Brytanii Ukraińcy otrzymali wyjaśnienie: jesteśmy tymczasowymi przesiedleńcami objętymi specjalną ochroną humanitarną, a nie uchodźcami w klasycznym znaczeniu tego słowa. Zasady są więc takie same: aby zostać tu na dłużej, musisz znaleźć zainteresowanego zatrudnieniem ciebie pracodawcę, który zapłaci za twoją wizę. Nie widziałam sensu w pracy tam jako kelnerka, skoro u siebie mogłam spróbować otworzyć kawiarnię – mówi Switłana.
Wróciła do domu w Kijowie sześć miesięcy po zamieszkaniu w Wielkiej Brytanii i planuje własny biznes. Życie za granicą dało jej pewność, że wszystko się ułoży.
Nowe badanie UNHCR [biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców – red.] przeprowadzone na ponad 4000 ukraińskich rodzin uchodźców przebywających w całej Europie, a także 1100 rodzin tych, którzy wrócili do Ukrainy, pokazuje, że odsetek uchodźców, którzy planują powrót do domu lub mają na to nadzieję, nieznacznie spadł z 77% do 65% w porównaniu z rokiem poprzednim. Jednocześnie wzrósł odsetek osób, które jeszcze nie zdecydowały się na powrót – z 18 do 24%.
Za granicą przebywa obecnie 5,9 miliona ukraińskich uchodźców
Jedna z dziennikarek powiedziała, że wróci dopiero wtedy, gdy pierwsze samoloty przylecą do Boryspola. Oznaczałoby to bezpieczne niebo nad Ukrainą. Ale my tylko marzymy o lataniu, a ona jest już w domu w obwodzie kijowskim:
– Wszystko szło dobrze, nauczyłam się polskiego, znalazłam mieszkanie i pracę. Posłałam dzieci do szkoły i zapisałam je do kółek zainteresowań. Mąż napisał do mnie z domu: „Nie spiesz się, radzę sobie”. A potem wysłał mi zdjęcie podwórka: pies goniący kurę, żonkile, tulipany, fiołki rosnące na podwórku. Rozpłakałam się i wróciłam.
– Któregoś dnia zrozumiałam, że wojna może potrwać dłużej – mówi znajoma weteranka. – Nie chcę, żeby za rok, dwa moje dziecko całkowicie zasymilowało się za granicą. Jeśli mam umrzeć, chcę umrzeć szczęśliwa i na swojej ziemi. Ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że przetrwamy. Robimy to od wieków.


Samotność Mateusza Morawieckiego
Festiwal wyborczy skrajnie prawicowej hiszpańskiej partii Vox zamienił się w prawdziwą demonstrację jedności europejskich polityków, którzy do tej pory nie byli zbyt często widywani razem. Obok lidera Vox Sebastiana Abascala można było zobaczyć przywódczynię francuskiego Ruchu Narodowego Marine Le Pen, szefa portugalskiej partii Chega Andre Venturę oraz byłego premiera Polski Mateusza Morawieckiego. Premierka Włoch i szefowa włoskiej partii Bracia Giorgia Meloni oraz premier Węgier i lider Fideszu Viktor Orban przemawiali podczas wydarzenia za pośrednictwem łącza wideo.

Jeszcze wczoraj związek polityków o skrajnie prawicowych poglądach politycznych można było nazwać partią marginalną. Dziś należą do nich byli i obecni szefowie rządów. Bez wsparcia skrajnej prawicy tradycyjna prawica nie może liczyć na dojście do władzy. Co więcej, ci ostatni sami zaczynają zajmować niszę skrajnej prawicy, jak to już miało miejsce w przypadku Fideszu i jak teraz dzieje się z Prawem i Sprawiedliwością w Polsce.
Znaczenie spotkania w Madrycie nie polega jednak na jego randze, lecz na jedności
Skrajna prawica może spodziewać się zdobycia 25 procent mandatów w najbliższych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jej reprezentanci należą jednak do różnych grup politycznych, które ze sobą konkurują. Co się stanie, jeśli się zjednoczą? Jeśli Marine Le Pen i George Maloney znajdą wspólny język nie tylko na wiecu, ale także w praktycznej polityce?

Odpowiedź na to pytanie nie jest skomplikowana: skrajna prawica będzie dosłownie pożerać pozycje tradycyjnych konserwatystów i zmuszać ich do coraz większego populizmu w poszukiwaniu możliwości pozostania w polityce. A to będzie miało oszałamiające skutki dla Europy. Wiele osób zapomniało już, że rywalizacja brytyjskich konserwatystów z Partią Niepodległości Zjednoczonego Królestwa Nigela Farage'a doprowadziła do Brexitu. Nawiasem mówiąc: gdzie był Farage podczas swojej kadencji w Parlamencie Europejskim? Oczywiście wśród skrajnej prawicy, razem z włoską Ligą Północną i Prawdziwymi Finami. I tu pojawia się ważne pytanie: Jeśli skrajna prawica zmieni się z młodszych partnerów tradycyjnych partii prawicowych, które pomagają utrzymać się przy władzy, w główne partie polityczne swoich krajów, to czy w ogóle będzie potrzebowała projektu europejskiego? Czy ci wszyscy pewni swojej przyszłości ludzie, którzy spotkali się w Madrycie na wiecu „skrajnie prawicowej międzynarodówki”, nie staną się prawdziwymi grabarzami Europy?
Kolejną sprawą, która dzieli dziś skrajną prawicę na kontynencie, jest stosunek do Rosji i Putina
Liderzy partii związanych z Marine Le Pen czy liderem Ligi Północnej Matteo Salvinim są znani ze swojej sympatii dla Kremla, nawet jeśli stali się znacznie bardziej ostrożni od czasu inwazji Rosji na Ukrainę. Tymczasem Giorgia Meloni i jej współpracownicy są nieprzejednanymi krytykami Moskwy. Wielu uważa, że włoska premierka może wpływać na stanowisko innych prawicowych polityków, takich jak Viktor Orban. Ale jak znaczący może być jej wpływ, jeśli Salvini i Le Pen stoją w tej kwestii przy węgierskim premierze?
Co więcej, Meloni może stracić stanowisko premierki po następnych wyborach parlamentarnych we Włoszech, a Orban nie musi się martwić o swoją przyszłość. Dlatego to nie tylko on potrzebuje poparcia skrajnie prawicowej międzynarodówki. Także skrajna prawica potrzebuje węgierskiego premiera, nawet jeśli ma on szczególne relacje z Kremlem.
Teraz już widać, w jakim stopniu zjednoczenie skrajnej prawicy może być niepokojące dla przyszłości Europy. Hiszpańscy dziennikarze zauważyli, że Mateusz Morawiecki, ze swoim poparciem dla Ukrainy, pozostał niemal osamotniony wśród innych uczestników spotkania.
Z jakiegoś powodu jego współpracownicy w nowej skrajnie prawicowej międzynarodówce nie byli zbytnio zainteresowani tym tematem


Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Wpłać dotację