Opinie
Ważne zjawiska i wydarzenia oczami tych, którym ufamy i których słuchamy
Śnieżna kula między nami
Gdyby ludzkość nie nauczyła się rozumieć i akceptować doświadczeń innych ludzi, które różnią się od naszych własnych, oraz jednoczyć się niezależnie od doświadczeń innych, nie przetrwalibyśmy i nie rozwinęlibyśmy się. Wydawałoby się, że jest to solidna wiedza i przystępna logika. Jednak ilekroć znajdujemy się w sytuacji zagrożenia lub w stresujących okolicznościach - zapominamy o tym. Jak możemy z tym żyć? Szczerze mówiąc, to ch...we.
Dobra wiadomość jest taka, że mechanizm tego zjawiska został już dawno zbadany i szczegółowo opisany. Zła wiadomość - że z jakiegoś powodu ta wiedza niewiele pomaga. Proces dzielenia ludzi na przyjaciół i wrogów, a następnie poniżania i przypisywania negatywnych cech "innemu", nasila się, gdy ludzie czują się zagrożeni, są pod presją, w napięciu, niepewni i uciskani - i nie mają na to wpływu.
W takich sytuacjach często pojawia się potrzeba potwierdzenia własnej "normalności" i "poprawności", aby wzmocnić przekonanie, że "ja i ludzie tacy jak ja postępujemy właściwie". Jednak bycie innym nigdy nie pomogło nikomu w wywarciu pozytywnego wpływu na cokolwiek i zawsze czyni ludzi bardziej podatnymi na manipulację.
Ale ludzie i tak się na to nabierają, ponieważ to jest łatwe, nie wymaga wysiłku, wiedzy ani analizy i przynosi natychmiastową satysfakcję emocjonalną: oni są źli, my jesteśmy dobrzy, ojej
Klasa, przekonania, pochodzenie etniczne, seksualność, płeć, narodowość lub po prostu różnica doświadczeń (matka - nie matka, walczył - nie walczył, wyjechał - został) służą jako punkt wyjścia do generalizacji, a następnie uruchamiany jest efekt kuli śnieżnej. Wszystkie złe rzeczy przychodzą do "innych", którzy czasami nabywają najbardziej niewiarygodne negatywne cechy. A "my", wręcz przeciwnie, automatycznie otrzymujemy wszystkie dobre cechy.
W 2022 roku ci, którzy pozostali we Ukrainie, zostali przeciwstawieni tym, którzy wyjechali za granicę. Przez długi czas obserwowałam ten proces z przerażeniem, mając nadzieję, że skupienie się na wspólnym celu zwycięży. Ale tak się nie stało. Chociaż każdy kontekst lub narracja, która dzieli społeczeństwo, jest teraz groźna i niebezpieczna dla Ukrainy, kula śnieżna nadal się toczy. W ciągu prawie dwóch lat wojny urosła do imponujących rozmiarów. Urosła tak bardzo, że nie można nie zastanawiać się, czy czasem nie pozostanie już między nami na zawsze.
Podziwiam niezależne, świadome i odpowiedzialne wybory ludzi. Każdy człowiek ma własne możliwości, własną elastyczność, siłę i odpowiedzialność. Dlatego nie ma sensu generalizować i porównywać. Zwłaszcza - porównywać, choćby dlatego, że są tysiące czynników, które wpływają na podejmowanie decyzji przez każdą jednostkę w każdej konkretnej sytuacji. I nie jest możliwe, aby inna osoba wzięła je wszystkie pod uwagę.
Moim zdaniem istnieją tylko dwie miary tego, co jest możliwe i dobre, a co niemożliwe i złe: obecne prawodawstwo i Deklaracja Praw Człowieka. Wszystko, co gwarantują, jest możliwe i dobre, zaś zakres wyborów, a co za tym idzie - doświadczeń życiowych, jest znaczny
Przerażający jest podział "wyjechał - został", jeśli chodzi o tych, którzy wyjechali legalnie - zwłaszcza kobiety z dziećmi (choć nie tylko). Ale jeszcze bardziej przerażające jest obserwowanie tektonicznego pęknięcia, które ten podział wywołuje w społeczeństwie. I nie chodzi tu o dzień, w którym znów będziemy musieli żyć razem w zwycięskim kraju. Przy takim podziale zwycięskiego kraju może w ogóle nie być. Dlatego to jest niebezpieczne tu i teraz. Wszyscy zdają się to rozumieć, ale nie przestają. A może nie wszyscy to rozumieją?
Rzeczywiście, doświadczenie przeżycia wojny w Krakowie, południowych Włoszech, Londynie czy Nowym Jorku bardzo różni się od doświadczenia przeżycia wojny w Kijowie, Charkowie czy nawet we Lwowie i w Użhorodzie (a jeszcze bardziej w miastach frontowych). Sprowadzę jednak z powrotem na ziemię ludzi, którzy ubolewają nad tym, jak różni staliśmy się wszyscy w ciągu tych dwóch lat: zawsze byliśmy różni.
Niektórzy dorastali w Doniecku, niektórzy na Zakarpaciu, niektórzy w nierealnych warunkach, niektórzy na skraju ubóstwa (a niektórzy poza nim), niektórzy w Lipkach, a niektórzy w wiosce w obwodzie ługańskim, bez toalety. Niektórych wychowała Płast [największa organizacja wychowawcza dzieci i młodzieży w Ukrainie], podczas gdy inni dorastali na Krymie bez ukraińskiej szkoły w promieniu dziesiątek kilometrów. Niektórzy doświadczyli przemocy, gdy inni byli wychowywani w miłości i trosce. Niektórzy dorastali w środowisku chrześcijańskim, inni w środowisku proradzieckim, a jeszcze inni w środowisku muzułmańskim. Niektórzy w sierocińcu, a inni w prywatnej szkole w Szwajcarii. Niektórzy mówili po ukraińsku, inni po rosyjsku. Niektórzy nienawidzili Moskali i nauczyli się z mlekiem matki, że będą prowadzić z nami wojnę, podczas gdy inni pojechali do pracy w Moskwie, otworzyli tam firmy i franczyzy. Niektórzy mieli bliskich zabitych na Majdanie, a niektórzy nie. Niektórzy rodzili dzieci, a inni nie, niektórzy uznawali konwencję stambulską, inni nie. Są tysiące podobnych biegunów i doświadczeń, które są od siebie niewiarygodnie odległe.
Przed wojną (która, nawiasem mówiąc, trwa od dziesięciu lat) byli też ludzie, którzy mieli niezwykle traumatyczne lub trudne doświadczenia. I byli tacy, którzy ich nie mieli. Wszyscy jesteśmy nieprawdopodobnie różni, kosmicznie od siebie odlegli pod względem doświadczeń i wyborów.
I nie chodzi o to, że nie było prób rozbicia społeczeństwa wzdłuż tych linii podziału - były, a niektóre były nawet wyraźnie widoczne. Ale zawsze byliśmy wystarczająco mądrzy, by powstrzymać te rozróżnienia w kontrolowanych granicach. Ze smutkiem stwierdzam, że dzieje się tak dlatego, że nigdy nie byliśmy tak mocno naciskani jak teraz.
Przyznaję, że ostatnio przyłapałam samą siebie na robieniu tego samego
Zdałam sobie sprawę, kim są moi "inni". Wszyscy ci, którzy mieszkają teraz w Ukrainie, którzy radzą sobie lub nie radzą sobie najlepiej, są fajnymi i silnymi ludźmi. Wszyscy ci, którzy legalnie opuścili Ukrainę legalnie i robią wszystko, by sobie poradzić, też są OK. Ci, którzy służą w armii, błyszczą gdzieś ponad codziennym zgiełkiem. Wszyscy zawdzięczamy im dosłownie wszystko, co mamy i będziemy mieć. Wszyscy wyżej wymienieni są "moi", jestem dla nich i z nimi, to moja Ukraina. Ale ci, którzy dokonują podziału na warunkowych uchodźców i obywateli - są inni i nie są dla mnie w porządku.
Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego - i daję tym emocjom prawo do istnienia. Tak, chciałbym być ponad tymi procesami (zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystko, co napisałam powyżej). To niezbyt przyjemne dać się tak łatwo przyłapać. Ale za dużo już tego wszystkiego.
На титульному фото — картина Рене Магрітта «Хороші стосунки»
Mykoła Kniażycki: Bardzo trudno wygrać bez strategii zwycięstwa, w którą ludzie by uwierzyli
Mobilizacja. To słowo niepokoi teraz całe ukraińskie społeczeństwo. Generał Załużny mówi wprost, że w ukraińskiej armii brakuje ludzi. Skierował oświadczenie do przywódców politycznych i poprosił ich o przygotowanie projektu ustawy o poborze do wojska.
Rekrutacja do służby wojskowej jest bardzo trudna. Widzimy, że rekruterzy próbują wręczać wezwania na punktach kontrolnych, a straż graniczna ogranicza podróże mężczyzn. Społeczeństwo jest bardzo niezadowolone z tej sytuacji. Jednocześnie ukraińscy żołnierze, którzy zgłosili się na ochotnika lub zostali wcieleni do wojska, nie wiedzą, kiedy zostaną zluzowani. Niektórzy z nich są na froncie od początku inwazji na pełną skalę i oczywiście chcieliby wiedzieć, jak długo będą służyć: 24 czy 36 miesięcy, jak to brzmi w różnych projektach.
Jednak mobilizacja to nie tylko sprawa wojska. Generał Zabrodski, zastępca głównodowodzącego, wyjaśnił przed rozpoczęciem inwazji na pełną skalę: To nie tylko armia walczy - walczy całe społeczeństwo.
Kto początkowo wstąpił do Sił Zbrojnych Ukrainy? Ochotnicy, patrioci, którzy czuli, że bez nich ukraińska armia nie będzie w stanie oprzeć się rosyjskiej inwazji. Istniała również inna kategoria mężczyzn i kobiet, którzy nie chcieli być ochotnikami, ale byli praworządnymi obywatelami i rozumieli, że Ukraina potrzebuje ramienia, na którym mogłaby się wesprzeć. Zgłosili się do TCK [terytorialnych centrów rekrutacji - red.], a kiedy otrzymali zawiadomienia o poborze, nie uchylili się od mobilizacji, lecz wstąpili do sił zbrojnych. Wszyscy ci ludzie bronią teraz naszego kraju i zasługują na wielki szacunek. Tyel że jest ich za mało.
Widzimy, że Federacja Rosyjska oparła swoją gospodarkę na podstawach wojskowych. Dotyczy to również poboru do wojska. Rosyjskim żołnierzom płaci się ogromne sumy pieniędzy. Rosjanie wcielają do armii więźniów, przestępców, kogokolwiek: ich życie jest bezwartościowe i dlatego jest ich znacznie więcej niż ukraińskich żołnierzy.
Nasze siły zbrojne walczą jakością. Straty armii rosyjskiej na niektórych odcinkach frontu są pięciokrotnie wyższe niż armii ukraińskiej. I tylko jeśli utrzymamy tę proporcję, będziemy w stanie wygrać - w końcu Rosja ma pięciokrotnie większą populację, a jej potencjał mobilizacyjny jest znacznie większy niż nasz.
Sprawiedliwość w centrum mobilizacji. Doświadczenia izraelskie
Ale jak skłonić Ukraińców do pójścia na wojnę? I dlaczego nie idą? Jeśli spojrzymy na przykład Izraela, to po ogłoszeniu mobilizacji duża liczba Izraelczyków dobrowolnie wraca z różnych krajów lub samodzielnie gromadzi się w punktach zbiórki. Podczas dużej mobilizacji pojawia się problem z dużą liczbą ludzi, z tym, że każdy z nich jest potrzebny. My mamy inny problem. Ludzi jest za mało. Kto ma rozwiązać ten problem? Oczywiście w normalnym, zdrowym społeczeństwie rządy jedności narodowej są tworzone w tym celu, aby zjednoczyć społeczeństwo.
Podczas przeprowadzania mobilizacji bierze się pod uwagę ogromną liczbę czynników. Jednym z nich, co zaskakujące, jest sprawiedliwość. W Izraelu byli ministrowie, byli posłowie, osoby niezatrudnione w rządzie, dzieci i krewni obecnych ministrów i posłów są jednymi z pierwszych, którzy wstępują do wojska, podobnie jak sławni ludzie, np. aktorzy. Dobrze wiemy, że bohaterowie słynnego izraelskiego serialu telewizyjnego "Fauda" o izraelskich siłach specjalnych, który oglądało wielu Ukraińców, byli jednymi z pierwszych, którzy wstąpili do Sił Obronnych Izraela.
My też mamy wielu aktorów, reżyserów i znanych ludzi, którzy poszli na wojnę w pierwszych dniach. Wystarczy wspomnieć Ołeha Sencowa [znany reżyser filmowy, pisarz, aktywista - red.], są ukraińscy aktorzy, reżyserzy, pracownicy teatru, którzy zginęli na froncie. Ale oczywiste jest, że nie wszyscy tam są. Kolejka osób, które chcą wyjechać z kraju, jest długa. Wszystko dlatego, że w naszym kraju nie ma sprawiedliwości. Nie jest jasne, na jakiej zasadzie zostaniesz powołany do wojska.
Każda mobilizacja to duża strata dla gospodarki, ponieważ ludzie, którzy idą bronić kraju, opuszczają swoje miejsca pracy. Ukraińskie firmy przestają produkować, płaci się mniej podatków, a podatki są potrzebne na opłacenie armii. Dlatego mobilizacja to nie tylko sprawa wojska, to sprawa całego rządu i naczelnego dowódcy. Prezydent musi zwrócić się do ludzi. Musi zorganizować przygotowanie ustawy, która z jednej strony zaspokoi wszystkie interesy ukraińskiej gospodarki, a z drugiej - potrzeby armii.
Co więcej, ta ustawa nie powinna ograniczać praw człowieka. Ukraiński rzecznik praw obywatelskich Dmytro Łubinec, przemawiając podczas dyskusji nad pierwszym projektem ustawy o mobilizacji przedłożonym przez Gabinet Ministrów, ostro ją skrytykował, zauważając, że narusza prawa człowieka, ponieważ jeśli nie zostaniesz znaleziony przez TCK, twoje karty mogą zostać zablokowane, twoje mienie może zostać sprzedane lub zajęte, a twój paszport nie będzie odnowiony, gdy przebywasz za granicą...
W Izraelu nie ma czegoś takiego. Jeśli ludzie są za granicą i tam pracują, nikt nie zmusi ich do wstąpienia do armii. Mimo to wielu ochotników wraca z zagranicy, by walczyć.
Kto jest odpowiedzialny za mobilizację
Na mobilizację składa się więc szereg czynników. Po pierwsze, musi być przywódca, a w kraju ogarniętym wojną jest nim Naczelny Wódz, czyli prezydent Wołodymyr Zełenski. Po drugie, praca wszystkich ministerstw i agencji musi być skoordynowana. W naszym kraju, jak się okazuje, temat mobilizacji jest przerzucany z jednego ministerstwa do drugiego jak gorący kartofel. Mówi się, że wojsko powinno być za to odpowiedzialne, albo że tylko prezydent powinien być za to odpowiedzialny... Wszyscy powinni być za to odpowiedzialni! Zarówno prezydent, jak armia. A żeby wszyscy byli odpowiedzialni, musi istnieć zaufanie między wszystkimi uczestnikami procesu politycznego.
Co zrobić ze społeczeństwem, które nie chce się zmobilizować? Część oczywiście zgłasza się na ochotnika, by spełnić swój obowiązek wobec kraju, ale znaczna część ucieka. Bo nasze społeczeństwo zostało wychowane w nieufności wobec własnego kraju.
Jeśli chcemy naprawdę wygrać (a tak się stanie), musimy znaleźć siłę, by radykalnie zmienić wszystko. Musimy zmienić nasze podejście do rządzenia, co wymaga jedności. Potrzebujemy rządu narodowego zaufania lub, jeśli wolicie, rządu narodowego zbawienia (ponieważ teraz naprawdę musimy porozmawiać o narodowym zbawieniu).
Musimy tworzyć więcej wysokiej jakości patriotycznych filmów i seriali telewizyjnych. Musimy przestać pokazywać programy, które poniżają Ukraińców i język ukraiński. Musimy myśleć o naszej gospodarce, zjednoczyć rząd, który powinien obliczyć, ile kosztuje nas mobilizacja i jaka jest strategia naszego zwycięstwa.
Strategia zwycięstwa
Każdy z nas musi wiedzieć, o co walczy. A prezydent musi to wyartykułować. Bardzo trudno jest wygrać bez strategii zwycięstwa, w którą ludzie wierzą.
...Tak, urzędnicy państwowi często mówili, że Rosji skończyły się już rakiety, że nie ma czym nas bombardować, że wystarczy jej tylko na jedną salwę... Ale to nieprawda. Rosja produkuje rakiety, kupuje je od Korei Północnej i negocjuje umowy zbrojeniowe z Iranem. Czujemy to i widzimy na własne oczy podczas ostrzałów naszych miast i wiosek.
Społeczeństwu trzeba powiedzieć prawdę, a prawda leży w budowaniu właściwej strategii. Strategia ta polega na zjednoczeniu społeczeństwa i sił politycznych. Oczywiście wszystkie siły polityczne muszą być współodpowiedzialne za nasze zwycięstwo. Posłowie muszą zaangażować się w dyplomację parlamentarną i podróżować za granicę. Nie powinno być, jak jest teraz, kiedy de facto im się tego zabrania. Urzędnicy państwowi muszą pracować w sposób skoordynowany, by skutecznie mobilizować i chronić naszą gospodarkę, a nie, jak ma to miejsce obecnie, przenosić całą odpowiedzialność na wojsko. Wojsko musi ściśle współpracować z Naczelnym Dowódcą i rządem. A media i społeczeństwo muszą zrobić wszystko, co możliwe, aby sprawić, że wszystkie prorosyjskie nastroje, wszystkie filmy, seriale i programy, które poniżają Ukraińców, w końcu zniknęły z naszych ekranów na zawsze. Bo jesteśmy silnym narodem, narodem zwycięzców. Musimy tylko sami w to uwierzyć.
Wizerunek jest niczym, pomoc - wszystkim
Kwestia pomocy Zachodu dla Ukrainy, niezbędnej do walki z Rosją, przyciąga uwagę i wymaga praktycznego rozwiązania. Relacje medialne na temat sytuacji na Ukrainie muszą być żywe i aktualne, odwołując się do obaw ludzi. Oto dziesięć prostych wskazówek, jak to zrobić.
1. Inwazja, która wprawiła wszystkich w osłupienie
Dla wielu ludzi na Ukrainie i na świecie 24 lutego 2022 r. stanowił punkt zwrotny, a życie podzieliło się na "przed" i "po" pełnoskalowej inwazji Rosji. Przez kilka miesięcy przed jej rozpoczęciem z Zachodu napływały ostrzeżenia o różnym stopniu apokaliptyczności i wiarygodności, ale pierwsze ostrzały i salwy pokazały, że rozpoczęła się największa wojna we współczesnym świecie. Kreml postawił na blitzkrieg, który polegał na szybkim zdobyciu Kijowa, po czym marionetkowy rząd ukraiński miał nakazać Siłom Zbrojnym Ukrainy zakończenie oporu. Tak się jednak nie stało. Ukraina wytrzymała, a siedem tygodni po rozpoczęciu ataku Zachód zaczął dostarczać Ukrainie haubice 155 mm. Później przyszedł czas na potężniejszą broń.
Zachodnia opinia publiczna w przeważającej większości opowiedziała się po stronie Ukrainy jako ofiary niesprowokowanej agresji. Rosyjskie zbrodnie wojenne na przedmieściach Kijowa tylko wzmocniły to poparcie. Utworzenie formatu "Rammstein" jest wyraźną wskazówką, że Zachód nie pozostawi Ukrainy samej z agresorem. Nie warto jednak karmić się nadzieją, że wojna rosyjsko-ukraińska będzie tematem numer jeden dla zachodniej publiczności przez długi czas. Takie są prawa masowej informacji. Wystarczy wspomnieć reakcję społeczności międzynarodowej na wybuch przemocy na Bliskim Wschodzie, który rozpoczął się 7 października 2023 roku. Niestety, nawet największa wojna we współczesnym świecie jest czymś, do czego ludzie się przyzwyczajają.
2. Pierwsza wojna ukraińska
Po 24 lutego 2022 roku w Ukrainie praktycznie nie było już obywateli, którzy nie zdawaliby sobie sprawy, że wojna Kremla przeciwko naszemu krajowi rozpoczęła się już w 2014 roku, wraz z zajęciem Krymu i wybuchem walk w obwodach donieckim i ługańskim. Jednak nie mniej ważny jest inny fakt: wojna rosyjsko-ukraińska stała się głównym testem dla oficjalnego Kijowa w latach jego niezależnego rozwoju. W rzeczywistości jest to wojna o niepodległość, wojna egzystencjalna, która na zawsze zmieni stosunki rosyjsko-ukraińskie.
Konfrontacja między dwiema największymi republikami postsowieckimi wpływa na sytuację bezpieczeństwa nie tylko w Europie - cały świat odczuwa konsekwencje największej wojny XXI wieku. Ukraina udowodniła z bronią w ręku, że ma prawo do istnienia jako niepodległe państwo, ale walka o przywrócenie jej integralności terytorialnej trwa i trudno przewidzieć, kiedy się zakończy.
3. Bez cenzury?
Zagraniczne media aktywnie relacjonują wojnę rosyjsko-ukraińską od strony ukraińskiej, ale główne media tradycyjnie mają swoich korespondentów w Rosji. Wydaje się, że zatrzymanie Evana Gershkovicha z "The Wall Street Journal" pod zarzutem szpiegostwa nie zmusiło zachodnich mediów do wycofania się z rosyjskiego rynku. Inercja myślenia w działaniu.
Kreml ze swojej strony umiejętnie wykorzystuje chęć zachodnich mediów do przestrzegania zasad dziennikarstwa. Z powodzeniem wrzuca na ich strony kontrowersyjne założenia i sprzeczne oceny. Próby "zachowania równowagi" w relacjonowaniu działań agresora i jego ofiary prowadzą do publikacji, które są negatywnie oceniane w układzie współrzędnych zdrady i zwycięstwa. Chcę jednak przestrzec przed wersją wszechmocy Putina. Chodzi raczej o wykorzystywanie przez Kreml na szeroką skalę fałszerstw i dezinformacji.
4. Nie wszystkie media są równie użyteczne
Duże zainteresowanie zagranicznych mediów wydarzeniami w Ukrainie doprowadziło do tak zwanych "lokalnych ekscesów". Zespół prezydencki, a raczej doradcy prezydenta ds. polityki komunikacyjnej, nie zawsze rozumieją, że nie każde medium o dużej nazwie i dużym nakładzie powinno mieć możliwość przeprowadzenia wywiadu z głową państwa. Dlatego rozmowa Wołodymyra Zełenskiego z "The Sun" stworzyła dwuznaczną sytuację. Rekord w liczbie wywiadów udzielonych różnym mediom ustanowił szef wywiadu obronnego Ukrainy Kyryło Budanow. I nawet jeśli założymy, że w ten sposób umiejętnie umieszcza zasłony dymne, to intensywność jego obecności w mediach jest imponująca.
5. Los człowieka
Przekazywanie wiadomości o okropnościach wojny ludziom żyjącym z dala od niej nie zawsze jest produktywne. Zachodni czytelnicy i widzowie mają duże doświadczenie w oglądaniu dramatów o różnym stopniu intensywności, dziejących się na co najmniej trzech kontynentach, z nieco oderwanej perspektywy. Ich przestrzeń medialna jest mniej lub bardziej spokojna, a instytucjonalna pamięć o ataku terrorystycznym z 11 września 2001 roku nie jest obecna u wszystkich ludzi Zachodu. Uwagę i zainteresowanie europejskich i amerykańskich konsumentów informacji powinny przyciągnąć transmisje różnych wariacji ludzkich losów, bo dramatycznych historii w ciągu 22 miesięcy inwazji na wielką skalę nie brakuje. Trzeba pomóc mieszkańcom cywilizowanego, spokojnego, uporządkowanego Zachodu zrozumieć okropności wojny poprzez to, co przydarzyło się zwykłym Ukraińcom.
6. Mówić jednym głosem
Na początku prezydentury Wołodymyra Zełenskiego system "Jeden głos", stworzony przez rząd Wołodymyra Grojsmana, został zdemontowany. To negatywnie wpłynęło na autorytet władz państwowych podczas pandemii koronawirusa. Nie udało się przywrócić skutecznego dialogu ze społeczeństwem po rozpoczęciu rosyjskiej agresji, a kroki taktyczne zostały podjęte bez strategii. Codzienne przemówienia wideo Zełenskiego stały się osiągnięciem komunikacyjnym, ale ich codzienny format wymaga już jakościowo innej treści. Poleganie na głosach doradców kancelarii prezydenta okazało się błędem, a niezależność wielu urzędników państwowych została ograniczona przez zasady zachowania aparatu. Trudno mówić o skutecznej komunikacji strategicznej ukraińskich władz. Nawet odłączenie trzech opozycyjnych kanałów telewizyjnych od nadawania cyfrowego nie uchroniło telemaratonu "Jedyne wieści" przed degradacją, a sam telemaraton od dawna nie jest w stanie wypełniać swoich funkcji. Zauważalny jest brak rzeczowych mówców, którzy wzbudzaliby zaufanie konsumentów informacji.
7. Droga dwukierunkowa
Błędem byłoby zakładać, że stanowisko Zachodu w sprawie Ukrainy jest kształtowane wyłącznie przez tamtejsze media. W końcu rola wywiadu i dyplomacji we współczesnym świecie jest znacząca. Jednak przepływ informacji może i powinien być twórczo regulowany, angażując liderów opinii w relacjonowanie kwestii ukraińskich. Na przykład dwupartyjna dyplomacja parlamentarna mogła i powinna polegać na zapewnieniu amerykańskiej pomocy finansowej, a blokowanie transportu na granicy polsko-ukraińskiej powinno zostać rozwiązane poprzez wciągnięcie tej kwestii do polskiej przestrzeni informacyjnej. Stworzenie podmiotowości informacyjnej pozostaje priorytetem dla Ukrainy.
8. Globalne Południe - co robić?
Kraje spoza "złotego miliarda" [określenie Putina na mieszkańców Europy, Ameryki Północnej, Japonii, Australii i Nowej Zelandii - red.] znajdują się pod silnym wpływem rosyjskiej propagandy, która wykorzystuje nie tylko sowieckie osiągnięcia, ale także szybko przeorientowała się po przymusowym ograniczeniu swojej działalności w UE i USA. Zasady działania pozostały takie same, z wyjątkiem tego, że nawet rosyjskie państwowe agencje informacyjne promują na Zachodzie jawne fałszerstwa. Wszystko to nie oznacza, że Ukraina nie ma wspólnych tematów z krajami Globalnego Południa. Przede wszystkim musimy mówić o antykolonialnym charakterze wojny z Rosją, co powinno rezonować w krajach Azji i Afryki. Drugim, nie mniej ważnym, tematem jest bezpieczeństwo żywnościowe, w którego zapewnienie Ukraina jest bezpośrednio zaangażowana. Musimy szukać sojuszy i sojuszników, aby "otworzyć" Afrykę i rozwijać się w Azji.
9. Odłóż na bok emocje
Ukraina nie może sobie pozwolić na emocjonalne oceny na najwyższym szczeblu państwowym lub po prostu oficjalnym - nie tylko ze względu na znaczną zależność od pomocy finansowej i wojskowo-technicznej naszych sojuszników. W końcu świat od dawna jest przyzwyczajony do wojen, a eurocentryczny charakter rosyjsko-ukraińskiej konfrontacji jest tylko jednym z czynników konfliktu o konsekwencjach na dużą skalę. Jedyną możliwą i właściwą emocją jest zimna, racjonalna nienawiść do agresora, która powinna być rozpowszechniana wszędzie.
10. Zmień się albo przegrasz
Ukraina potrzebuje szeroko zakrojonych zmian w swojej polityce informacyjnej. Konieczne jest ukształtowanie wizerunku przyszłego Zwycięstwa, rozwiązanie kwestii mobilizacji i jej wsparcia informacyjnego, a także zapobieżenie sytuacji, w której procesy demokratyczne u naszych sojuszników staną się negatywnym czynnikiem w udzielaniu pomocy Ukrainie. Mamy wystarczająco dużo informacji, ale musimy przekazywać je opinii publicznej w sposób rozważny i dokładny, aby uniknąć powstania powiedzenia: "Umiała gotować, ale nie umiała podawać".
Redakcja Sestry nie zawsze podziela opinie autorów blogów
Zdjęcie na okładce: Fabrice COFFRINI / AFP/East News
Moje ukraińskie Boże Narodzenie: jak zachować rodzinne tradycje
Irlandczycy, których znam, pytali mnie, jak obchodzimy Boże Narodzenie w Ukrainie - opowiada moja pasierbica Teresa. Przez rosyjską inwazję wyjechała do Irlandii, trafiła do małego miasteczka. To będzie pierwsze Boże Narodzenie Teresy poza Ukrainą. I po raz pierwszy sama, nieprzymuszona prosi o przepisy na kutię i chudy barszcz z uszkami. Mówi, że chce ugotować przynajmniej dwie potrawy z 12 obowiązkowych, żeby choć trochę poczuć, że to święta.
- W Irlandii święta są całkowicie zamerykanizowane - mówi Teresa. - Irlandczycy nie mają własnych kolęd, w supermarketach grają tylko Jingle Bellsy, dzieci przebierają się za elfy, a w Wigilię Irlandczycy pieką indyka. Wszystko jest tak, jak widzieliśmy w amerykańskich filmach. Kiedy opowiedziałam im o naszych obchodach Bożego Narodzenia, byli zaskoczeni, że w Wigilię mamy postne potrawy, a dania mięsne są dozwolone następnego dnia.
Irlandia i Ukraina są bardzo podobne. Irlandczycy długo walczyli o niepodległość. Przetrwali wielki głód. Prawie zapomnieli swojego języka i dopiero teraz próbują go ożywić. A teraz, z opowieści Teresy, wiem, że całkowicie utracili swoje Boże Narodzenie.
"Namocz suszone grzyby, a następnie je ugotuj. W drugim garnku ugotuj kiszoną kapustę, a w trzecim buraki" - piszę krok po kroku instrukcję przyrządzania chudego barszczu w mailu do Teresy. W rzeczywistości moja babcia nazywała go kwasem chlebowym. Podobno ze względu na lekką kwaskowatość, którą nadawał mu wywar z kiszonej kapusty. Barszcz gotuję tylko raz w roku: na Boże Narodzenie. Wraz z kutią i pampuchami jest w mojej pierwszej trójce ulubionych 12 postnych potraw.
Sekret jego przygotowania przekazała mi moja babcia. A ona poznała go dzięki swojej babci. Ten przepis na świąteczny kwas chlebowy ma zdecydowanie ponad sto lat. Jest niesamowicie odporny, biorąc pod uwagę to, co Ukraina i ukraińskie Boże Narodzenie przeszły w ciągu ostatniego stulecia.
Władze radzieckie, niczym hollywoodzki Grinch, próbowały ukraść je Ukraińcom na wszelkie możliwe sposoby. W Związku nie było Boga, a zatem nie mogło być dnia jego narodzin. A jednocześnie nie mogło być wszystkich świąt Bożego Narodzenia: Wigilii, 12 potraw, Diducha, Wertepu, Kozła, Małanki i Wasyla, kolęd i szczedriwek. W ten sposób z wesołego i głośnego święta zmieniło się w święto za zamkniętymi drzwiami i zasłoniętymi oknami. W przeciwnym razie można było zostać oskarżonym o ukraiński nacjonalizm i, jeśli miało się szczęście, stracić pracę, a jeśli nie, pójść do więzienia lub zostać wysłanym do obozu. Na wsiach było nieco łatwiej zachować świąteczne tradycje, ale w miastach i miasteczkach było to ściśle kontrolowane.
- Podczas świąt Bożego Narodzenia nauczyciele musieli wieczorami patrolować ulice. Nosili specjalne czerwone opaski na rękawach i upewniali się, że żaden z uczniów nagle nie poszedł kolędować - tak moja mama wspomina swoje radzieckie dzieciństwo w małym miasteczku w zachodniej Ukrainie. Jej najbardziej żywe wspomnienie Bożego Narodzenia w Związku Radzieckim nie jest świąteczne, ani radosne. Moja babcia była nauczycielką języka ukraińskiego i literatury, a dziadek był dyrektorem Pałacu Pionierów. Jako nauczyciele musieli nie tylko uczyć swoich uczniów, jak kochać Związek Radziecki, ale także sami dawać właściwy przykład. W Wigilię w Pałacu Pionierów zawsze odbywała się zabawa taneczna dla uczniów szkół średnich. Organizowano ją właśnie tego dnia, aby dzieci nie zostawały w domu i żeby potajemnie nie pomagały rodzicom w przygotowaniu 12 potraw. Jako dyrektor Pałacu Pionierów mój dziadek musiał pilnować, by nikt nie opuścił potańcówki przed wyznaczonym czasem. Gdyby tego nie zrobił, miałby kłopoty, zarówno sam, jak jego uczniowie. Ponieważ "partia" widziała wszystko.
Moi dziadkowie mieszkali bardzo blisko Pałacu Pionierów. W domu w tym czasie babcia przygotowywała Wigilię. Oczywiście w tajemnicy. Dom wypełniały świąteczne zapachy tartego maku, pączków, sosu grzybowego, zupy... Dziadek od czasu do czasu wpadał do domu, aby pomóc w przygotowaniach. Świąteczny stół był już prawie nakryty. Wtedy ktoś zapukał do drzwi.
- Dobry wieczór, Myronie Mychajłowyczu! - słychać pytanie dobiegające z korytarza - Co to za smakowity zapach?
Razem z mamą, która była wtedy uczennicą, babcia chwyciła obrus i wyrzuciła wszystkie świąteczne potrawy do drugiego pokoju. Niespodziewanym gościem był przedstawiciel powiatowego wydziału oświaty. Kilkakrotnie wspominał o smakowitych zapachach. Dziadek próbował udawać, że wcale nie jest podekscytowany wizytą. Wyjaśnił, że właśnie zjedli obiad. Babcia wciąż patrzyła na ekran telewizora, jakby było w nim coś bardzo interesującego, coś, czego nie mogła przestać oglądać. Gościowi zaproponowano herbatę i przekąskę. Nie odmówił. Wciąż pytał, co u nich słychać, co się dzieje. Dopiero gdy dziadek powiedział, że musi wracać do Pałacu Pionierów - "bo dzieci są tam same..." - gość z sąsiedztwa poszedł z nim zobaczyć "jak się tam dzieci bawią...".
Kiedy drzwi zamknęły się za gościem, babcia łyknęłą proszek na uspokojenie. Mama wspomina, że też się trzęsła. Tymczasem świąteczny obrus zamienił się w wielką, wielokolorową plamę, a wszystkie 12 potraw zlało się w jedną. O świętach Bożego Narodzenia w tamtym roku można było zapomnieć...
Dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy Ukraina uzyskała niepodległość, znów można było hucznie obchodzić ukraińskie Boże Narodzenie. Kolędnicy zaczęli pukać do drzwi, a szopki wędrowały od domu do domu. Cała moja rodzina przychodziła do naszego domu na Wigilię. Jednak wiele rzeczy zostało zapomnianych. Więc mój dziadek brał skrzypce, mama siadała przy pianinie i ze śpiewnikami uczyliśmy się kolęd. Kiedy pierwszy raz poszłam do sąsiadów śpiewać kolędy, nie znałam nawet vinszevy, czyli krótkiego wierszyka z życzeniami wesołych świąt i dobrego roku. Więc mój dziadek specjalnie napisał kilka rymowanych wierszyków z życzeniami dla mnie, małej dziewczynki:
- Wesołych Świąt!
Chrystus się rodzi!
Chwała Ukrainie!
Ale Boże Narodzenie nie wróciło do życia na całej Ukrainie. W niektórych miejscach sowiecka machina zdołała zniszczyć to święto.
- Świętujemy Nowy Rok, to nowoczesne. Nie wierzymy w Boga, więc po co nam Boże Narodzenie - odpowiedzieli kiedyś koledzy z klasy Teresy w Kijowie, gdy przeczytała w klasie swoje wypracowanie z angielskiego. Miała opisać swoje ulubione święto. Napisała o Bożym Narodzeniu i o tym, jak systematycznie niszczono je w Ukrainie, zastępując jasełka koncertami noworocznymi, kolędy - noworocznymi porankami, świętego Mikołaja i jego anioły - Dziadkiem Mrozem i Śnieżną Panną, a 12 świątecznych potraw - oliwą, rybą laurową, kanapkami ze szprotkami i szampanem.
- To w zachodniej Ukrainie Boże Narodzenie jest głównym świętem. Nie musicie nam tego narzucać. Tutaj wszystko było inne - mówili koledzy Teresy.
Ale w regionie Kijowa na początku XX wieku było tak samo jak na zachodzie kraju. W zeszłym roku przygotowałam podcast o mojej ulubionej ukraińskiej książce: "Łowcy tygrysów" Ivana Bahrianego. Usiadłam więc, by przeczytać ją ponownie. Po raz trzeci. I muszę przyznać, że podczas inwazji na pełną skalę odczytałam ją na nowo. Opowiada o ukraińskim młodym intelektualiście, Hryhorim Mnohohrishnyim, który zostaje oskarżony o zdradę przez władze radzieckie i zesłany na Kołymę, jak to zrobiono ze wszystkimi "zdrajcami". Mnohosgrishny, którego jedynym grzechem jest to, że kocha Ukrainę i wszystko, co ukraińskie, próbuje dokonać niemożliwego - uciec z obozów. Podczas ucieczki przytrafiają mu się dramatyczne historie. Przypadkowo trafia do rodziny Ukraińców z regionu Kijowa, którzy od lat mieszkają na odległej, wiecznie zimnej Syberii. I tak, ponownie czytając "Łowcę tygrysów", zwróciłam uwagę na epizod, w którym Ivan Bahriany, który sam pochodzi z regionu Sumy, opisuje, jak ta rodzina obchodzi Boże Narodzenie:
- Boże Narodzenie w domu Sirki obchodzono przestrzegając wszystkich odwiecznych obrzędów ludowych. O świcie ktoś zapukał do drzwi i zaproponował zaśpiewanie kolęd. Matka zaprosiła do domu kolędnika. Zaśpiewał dawną kolędę, której Hryhorii nigdy wcześniej nie słyszał. Stary Sirko sam kolędował, ponieważ nie było nikogo innego, kto mógłby to zrobić. Potem złożyli sobie życzenia i zasiedli do jedzenia i picia... W porze obiadowej - znowu. Wieczorem przyszli kolędnicy, Natalka i Hryćko, ubrani w piękne stare stroje. Dołączył do nich Hryhorij. Święta zaczęły się wesoło.
W powieści nie ma ani słowa o obchodach Nowego Roku. Jest za to wiele ciekawych informacji o tych, którzy naprawdę narzucili Ukraińcom sposób obchodzenia tego święta, czyli o władzy radzieckiej. "Łowca tygrysów" to książka niemal autobiograficzna, ponieważ on sam za młodu został wysłany do obozu za swoją miłość do Ukrainy i próbował z niego uciec.
W końcu o ukraińskich świętach Bożego Narodzenia możemy przeczytać u Mikołaja Gogola. Jego opowiadanie "Noc przed Bożym Narodzeniem" zostało opublikowane na początku XIX wieku, sto lat wcześniej niż "Łowca tygrysów". I jest mało prawdopodobne, aby Gogol, który urodził się i wychował w regionie Połtawy, opisał obchody Bożego Narodzenia gdzieś na zachodniej Ukrainie. Ale władzom sowieckim zajęło zaledwie kilka dekad zakazanie wszystkiego, co ukraińskie. Setki tysięcy Ukraińców zostało zesłanych do obozów, a kilka milionów naszych rodaków zmarło z głodu.
Kiedy wyjechałam do pracy w Kijowie, a później zamieszkałam w Buczy, bardzo brakowało mi tego świątecznego ducha. Ze względu na harmonogram pracy nie zawsze mogłam pojechać do domu moich rodziców w Chodorowie. Dlaczego nie stworzyć świątecznego nastroju we własnym domu? Tak więc w Boże Narodzenie nasz dom w Buczy zamienił się w ul; prawosławni, greccy i rzymscy katolicy, poganie, muzułmanie i ateiści przychodzili do nas, aby śpiewać kolędy. Polacy, Żydzi, Rosjanie czy Białorusini. Byli ukraińskojęzyczni, zrusyfikowani i tacy, którzy w dorosłym życiu przeszli na ukraiński. Byli i tacy, którzy próbowali kutii po raz pierwszy w życiu i tacy, którzy nigdy nie kolędowali. Byli z nami ludzie, którzy nagle przypomnieli sobie swoje dzieciństwo, w którym "coś takiego działo się w domu mojej babci na wsi, pamiętam". Zapraszaliśmy wszystkich! Ale był jeden warunek: wpuszczaliśmy dopiero gdy zaśpiewali kolędę. A potem wszyscy razem, zarówno dzieci, jak i dorośli, siadaliśmy przy długim stole, braliśmy do ręki telefony komórkowe, sprawdzaliśmy tekst kolejnej kolędy i zaczynaliśmy śpiewać. To było prawie jak moje dzieciństwo w latach 90-tych. Tylko teraz zamiast śpiewaków były smartfony, a zamiast dziadka akompaniującego na skrzypcach i mamy na pianinie - YouTube. O dziwo, ukraińskie święta fascynowały wszystkich, którzy nas odwiedzali.
- Czy w przyszłym roku też to zrobimy? - pytali nasi goście. A my kiwaliśmy głowami twierdząco.
- Lesiu, jakie święta? Jakie kolędy? Nikogo to nie zainteresuje - tak zareagowała moja Teresa na pomysł, by któregoś roku zaprosić dzieci z sąsiedztwa do naszego domu i nauczyć je śpiewać kolędy. Była wtedy nastolatką. Co dziwne, do zorganizowania kolędowania dla dzieci zainspirowało mnie Halloween. Dzieci z sąsiedztwa przebrane za złe duchy biegały po naszym osiedlu, krzycząc "Cukierek albo psikus".
Dlaczego więc nie zarazić ich miłością do Bożego Narodzenia? - pomyślałam. W końcu to świetna zabawa! Kilka tygodni przed świętami napisaliśmy z mężem na grupie naszego osiedla, że możemy uczyć dzieci kolęd. Nasze osiedle zaczęli budować w 2014 roku, kiedy Rosja rozpoczęła wojnę na Ukrainie. Tak więc jego mieszkańcami były głównie rodziny, które uciekły z Krymu i Donbasu, regionów, w których obchody Bożego Narodzenia nie przetrwały represyjnych metod sowieckich.
- Ale nikt nie przyjdzie. A jeśli już, to może dwoje lub troje dzieci - jak zwykle narzekała Teresa.
- Jak przyjdzie dwójka, czy trójka dzieci nie będzie źle - odpowiedziałam.
Ale ku naszemu zaskoczeniu przyszło więcej dzieci. Dużo więcej! Opowiedziałam im o ukraińskim Bożym Narodzeniu, a one opowiedziały mi o sobie: skąd pochodzą, jak znalazły się w Buczy, co wiedzą o Bożym Narodzeniu. A potem wszyscy razem zaśpiewaliśmy:
- Hej, hej, hej! O Jezusie!
Hej, hej, hej! Bogu chwała!
Za szczęśliwą noc
Wieczna chwała Tobie.
Po kilku próbach chór młodych kolędników brzmiał świetnie! A w Wigilię zapukali do drzwi naszego mieszkania. Dzieci zrobiły świąteczną gwiazdę, niektóre miały ukraińskie szaliki, inne czapki Świętego Mikołaja. A najstarsze z nich trzymało wielki worek.
- Lesia! Lesia! Zobacz, co zrobiliśmy - są cukierki i bułeczki! I są hrywny! - wykrzykiwały jedno przez drugie.
- Czy w przyszłym roku pójdziemy kolędować? - zapytałam.
- Tak!
- I nauczymy się nowej kolędy?
— Таааак!
Wydawało mi się, że te dzieci wyglądały na jeszcze szczęśliwsze niż w Halloween. Ukraińskie Boże Narodzenie konkurowało z najpopularniejszym świętem na świecie! W następnym roku zamierzaliśmy zrobić z nimi prawdziwą ukraińską szopkę: z Herodem i Śmiercią, aniołem i diabłem, pasterzami i królami. Ale wtedy wydarzył się covid. A rok później w powietrzu czuć było napięcie przed rosyjską inwazją. Nie było czasu na kolędy... Nie wiem, jak okupacja Bucza wpłynęła na te dzieci. Nie wiem, gdzie teraz rzuciła je wojna i jak będzie wyglądało ich tegoroczne Boże Narodzenie. Chcę mieć nadzieję, że nasza wspólna kolęda pozostawiła po sobie ciepłe wspomnienie, do którego będą lgnęły, gdy pomyślą o Buczy i buczańskich świętach Bożego Narodzenia. I może kiedyś nauczą swoje dzieci kolęd, których zdążyłam je nauczyć.
Ukraińskie Boże Narodzenie żyje i ma się dobrze. Na początku XXI wieku, kiedy dopiero zaczynałam pracę jako dziennikarka, w obwodzie lwowskim było tylko kilku rzemieślników, którzy robili diduchy. Nasi przodkowie umieszczali tę ukraińską ozdobę wykonaną z kłosów zboża na rogu stołu w Wigilię Bożego Narodzenia, aby zapewnić bogaty rok. Obecnie diduchy nie są czymś egzotycznym, można je kupić w dowolnym rozmiarze i konfiguracji: na targu, w sklepie lub online.
- Byłam we Lwowie, teraz wracam do domu. Oczywiście z diduchem - napisała moja przyjaciółka z Buczy.
- W tym roku, oprócz choinki, postawię na stole diduch - powiedziała moja druga przyjaciólka.
Inwazja Rosji na pełną skalę rozbudziła zainteresowanie Ukraińców ukraińską tożsamością. Między innymi ukraińskimi świętami Bożego Narodzenia. Okazało się, że może być ono modne. Teraz, obok świątecznych obrusów z Mikołajem w czerwonym płaszczu z workiem na ramionach, sprzedawane są obręcze z ukraińskimi kolędnikami w haftowanych płaszczach i gwiazdą bożonarodzeniową. Oprócz naklejek na okna z saniami zaprzężonymi w renifery, można znaleźć naklejki z ukraińską kozą noworoczną, diabłem i aniołami.
W tym roku po raz pierwszy Ukraińcy będą świętować Boże Narodzenie razem z resztą cywilizowanego świata. Czy ukraińskie obchody Bożego Narodzenia, które wciąż konkurują z radzieckim Nowym Rokiem, będą w stanie pokonać tak chwalone "amerykańskie" Boże Narodzenie? Czy dzieci będą teraz przychodzić siać rano 1 stycznia, tak jak robiły to w Stary Nowy Rok? Czy Ukraińcy rozproszeni po świecie przez wojnę zachowają swoje świąteczne tradycje? Pytań jest wiele...
Kiedy Teresa była uczennicą, co roku w Wigilię kłóciła się z nami, nie bardzo chcąc pomóc: "Po co te święta? Po co zadajesz sobie tyle trudu i gotujesz 12 potraw? Dlaczego zapraszacie tylu gości? Kiedy będę dorosła, na pewno nie będę obchodzić świąt tak jak wy!". A teraz Teresa jest studentką. I uchodźczynią. Z irlandzkiego kurortu, w którym znalazła się z powodu rosyjskiej inwazji, do Buczy jest kilka tysięcy kilometrów. W lokalnych supermarketach nie jest łatwo znaleźć produkty potrzebne do przygotowania ukraińskich potraw bożonarodzeniowych. Ale Teresa jest zdeterminowana, aby zrobić przynajmniej kutię i chudy barszcz z uszkami, aby poczuć świąteczną przytulność, której pozbawiła ją wojna. Dyktuję jej więc oba przepisy. W odpowiedzi otrzymuję wiadomość: - Dziękuję, Lesia! Wiesz, próbowałam wytłumaczyć Irlandczykom, czym jest kutia i jak się ją robi. Nie wiedziałam, jak przetłumaczyć słowa "makitra" i "makogin" na angielski. Powiedziałam im też, że do dziś zachowaliśmy nie tylko "Carol of the bells", czyli "Szczedryk", ale i inne kolędy. I że Irlandczycy chyba nam trochę zazdroszczą, że mimo wszystko zachowaliśmy nasze Boże Narodzenie....
Przepis na barszcz babci - świąteczna niespodzianka od Lesi Wakuliuk:
Umyj suszone grzyby (kilka garści) i namocz je w ciepłej wodzie przez kilka godzin. Jeśli weźmiesz mrożone (są również w porządku), nie musisz ich płukać i moczyć. Następnie gotujemy je, wyjmujemy z garnka i zostawiamy bulion, który będzie nam potrzebny.
Ugotuj kiszoną kapustę w innym rondlu. Następnie odcedź ją i wyciśnij kapustę, gdy trochę ostygnie. Przy okazji kapustę tę można następnie dusić z grzybami, dzięki czemu otrzymamy kolejne chude danie na wigilijny stół. Podobnie jak w przypadku grzybów, do barszczu potrzebujemy bulionu.
Ugotuj również dwa buraki. Wlej bulion z grzybów i kapusty do rondla. Zetrzyj ugotowane buraki na grubej tarce i dodaj trochę kaszy gryczanej, którą należy najpierw umyć. Posolić i doprawić do smaku. Ilość kaszy gryczanej zależy od tego, czy barszcz ma być gęsty, czy nie. W mojej rodzinie nie jest zbyt gęsty, ponieważ dodajemy do niego również uszka z grzybami. Wyglądają jak miniaturowe pierożki. Ciasto na nie trzeba zagnieść jak na pierogi. A nadzienie robimy z grzybów, które pozostały po przygotowaniu bulionu. W tym celu należy drobno posiekać grzyby (lub je zmiksować, ale nie do stanu płynnego), podsmażyć drobno posiekaną cebulę na złoty kolor i wszystko razem wymieszać i posolić.
Moja babcia zawsze podawała barszcz w filiżankach. Na dno wrzucała kilka ugotowanych grzybów i zalewała je barszczem. Więc robię tak samo.
Smacznego!
Święta są wszędzie. Moje brytyjskie Boże Narodzenie
Jednym ze znaków rozpoznawczych świąt Bożego Narodzenia jako pop-kultu na całym świecie jest brytyjski film "Love Actually". Pamiętacie nieśmiertelny śpiew Billa Nye'a "Christmas is all around"? Zdecydowanie nie kłamał. W Brytanii Boże Narodzenie jest wszędzie.
A zaczyna się najpóźniej 1 grudnia. W okolicach tej daty radio BBC1 zaczyna nadawać wyłącznie piosenki o tematyce świątecznej. W domach pojawiają się choinki i świecidełka, a w supermarketach rozpoczyna się świąteczna mania polowania na prezenty.
"Zróbmy to po świętach" zaczyna się wraz z nadejściem grudnia. Halloween właśnie się skończyło. Choinki pojawiają się w domach między 1 a 6 grudnia. Jeszcze wcześniej na głównych placach miast pojawiają się jarmarki bożonarodzeniowe.
I chociaż wszystkie billboardy przedstawiają świąteczne aktywności w śnieżnych krajobrazach, jedynymi innymi oznakami ferii zimowych są tu girlandy i czerwono-zielone dekoracje z namalowanymi płatkami śniegu. Śnieg w Wielkiej Brytanii jest uważany za klęskę żywiołową - wystarczy centymetr opadów, aby zamknąć szkoły, a kierowcy albo zostają w domu, albo biorą udział w wypadkach drogowych. Śnieżna bajka jest więc tutaj czysto hipotetyczną rozrywką.
W Londynie, w Hyde Parku, ogromny Wonderland z przejażdżkami, jarmarkiem i lodowymi figurami zarabia w grudniu mnóstwo pieniędzy. Od ponad dekady brytyjska stolica buduje zimą jedno z największych miejsc świętowania na świecie.
Ale Ukraińcy to "rozpieszczone bachory". Pamiętając o zimowych miasteczkach w WDNG [Wystawa Osiągnięć Gospodarstwa Ludowego - kijowskie centrum wystawowe - red.] lub Platformie w Kijowie [w obu miejscach przed wojną tradycyjnie odbywały się wielkie wydarzenia kulturalne - red.] czy noworocznej iluminacji w centrum Charkowa (do 2022 roku), nie jesteśmy pod szczególnym wrażeniem szarych krajobrazów i karuzeli w światowych stolicach. Hektary rozrywki zamykane są 1 stycznia - i jest to jedna z oczywistych różnic między Wielką Brytanią a Ukrainą. Nasi ludzie zazwyczaj wykreślają styczeń ze swojego życia. U nas grudzień można uznać za miesiąc "stracony".
Domowe tradycje świąteczne to już inna sprawa. Dorastaliśmy, oglądając głównie amerykańskie filmy o Bożym Narodzeniu, więc czysto angielskie rytuały były dla mnie całkowitym zaskoczeniem.
Drugi rok z rzędu mój syn i ja świętujemy Boże Narodzenie w krainie lewej i prawej stopy Beckhama, a także Hugh Granta i Jasia Fasoli.
Nasi walijscy przyjaciele co roku mają w domu pięć choinek. I to nie licząc reszty dekoracji, która w skromniejszym otoczeniu mogłaby pełnić rolę głównego drzewka w domu. Tutaj kartki wciąż są obowiązkowym elementem prezentów. Istnieje wiele specjalistycznych sklepów rozsianych po całej Wielkiej Brytanii, które sprzedają wyłącznie pocztówki. Z ukraińskim racjonalnym podejściem, w myśl którego pocztówki to tylko dodatkowa makulatura, dołączyliśmy z synem do tego "wyścigu" dopiero w drugim roku. Można powiedzieć, że się przystosowaliśmy.
W zeszłym roku nasi walijscy przyjaciele zaprosili mojego syna i mnie na lunch 25 grudnia. W pełni doświadczyliśmy retrospekcji z naszego dzieciństwa, kiedy to ludzie w sylwestra byli w stanie upchnąć w sobie tygodniową porcję jedzenia w kilka godzin. Ale jedzenie zaczęło się na długo przed świątecznym posiłkiem - podczas przygotowywania i nakrywania do stołu. Nie ma tu radzieckich oliwek ani futrzanych płaszczy, ale sztuczny mróz 25 grudnia nie byłoby nie na miejscu w walijskiej wiosce.
Indyk to główne danie na świątecznym stole. Ale zanim do niego dotrzesz, twoje ciało już błaga o litość. Zwyczajowo świąteczny posiłek rozpoczyna się od sałatki lub zupy. Nie licząc ginu z tonikiem, który działa pobudzająco na wszystkich uczestników prac kuchennych. Zupa jest tu traktowana podobnie jak sałatka - to głównie zupa przecierowa z warzyw. Jest pyszna, ale lepiej nie najadać się do syta, bo najważniejsze dopiero przed nami.
Nie ma tu tradycji dwunastu dań, lecz wśród Walijczyków panuje wielki entuzjazm. Dlatego liczba odmian jedzenia zbliża się do 12. Punktem kulminacyjnym jest indyk. Bez względu na wszystko trzeba spróbować tego pieczonego olbrzyma. A potem z przerażeniem uświadamiasz sobie, że po nim następuje obowiązkowy deser. To słodki pudding nasączony alkoholem i skropiony jeszcze słodszym syropem. Jeśli lubisz czasem zjeść łyżkę cukru, będziesz zachwycony. Ale nie licz na miejsce w żołądku.
Jedzenie jest opcjonalne i zależy od rodziny, ale rytuały bożonarodzeniowe są święte - chociaż nie mają nic wspólnego ze świętością ani narodzinami Chrystusa. Każdy uczestnik uczty otrzymuje "krakersa", który wygląda jak skrzyżowanie petardy z gigantycznym cukierkiem. Siewdzący przy stole muszą ciągnąć tego krakersa w różnych kierunkach, by podzielić go między siebie. W środku znajduje się korona z kolorowego papieru, drobny upominek i kartka z żartem lub zagadką. Nikt nie wywinie się od założenia na głowę tej wykwintnej korony, która przypomina dzieło grupy gimnazjalistów. Tradycja. Następnie wszyscy na zmianę odczytują swoje krakersowe dowcipy, po czym można rozpocząć rozmaite gry stolikowe - nie zapominając przy tym jednak o przeżuwaniu.
Wszystkie te tradycje, w tym choinka, pojawiły się w Wielkiej Brytanii na przełomie XIX i XX wieku. Zostały przywiezione z Niemiec przez męża królowej Wiktorii. Dlatego mają tu Santa Clausa, a nie Świętego Mikołaja. W przeciwieństwie do Ameryki, Święty Mikołaj został tutaj przemianowany na Ojca Bożego Narodzenia (Father Christmas) dawno temu. Jeszcze raz przypomnę: Boże Narodzenie jest jak urodziny Jezusa. Więc to, kto jest w tym przypadku ojcem - to wielkie pytanie.
26 grudnia jest w Walii również dniem wolnym od pracy. Nazywa się Boxing Day. Szczerze? Myślałam, że to dlatego, że obok papierowych koron, kartonowych cukierków i Ojca Bożego Narodzenia wiąże się to z tradycją organizowania świątecznych walk bokserskich. Ale nic z tych rzeczy. Otóż tego dnia arystokraci dawali swoim służącym pudełka z prezentami, a sami zazwyczaj udawali się na polowanie. I choć we współczesnych czasach mało kto w Walii odważa się zabijać zwierzynę, to w zeszłym roku moi walijscy przyjaciele ostrzegali mnie, żebym nie wypuszczała tego dnia kotów na dwór. Strzelać nie będą, ale zawsze znajdzie się paru chętnych do przejażdżki konnej ze sforą psów alejkami naszej wioski. Dlatego lepiej, żeby futrzaki nie bawiły się w zające czy kaczki i 26 stycznia zostały w domu.
Ogólnie rzecz biorąc, produkcja bożonarodzeniowa w Wielkiej Brytanii jest źródłem dochodów dla wielu firm przez cały rok. Muzycy piszą całe świąteczne albumy świąteczne, które będą emitowane w stacjach radiowych przez miesiąc. Platformy i kanały telewizyjne prześcigają się w liczbie zimowych bajek i komedii romantycznych. Brytyjczycy otrzymują w tym dużą pomoc od Amerykanów. Tylko w 2023 roku kanał Hallmark, który specjalizuje się w przesłodzonych melodramatach, wypuścił na święta 42 (!) filmy o tematyce świątecznej.
Tak więc nawet jeśli w głębi serca jesteś Grinchem, w Wielkiej Brytanii nie będziesz w stanie uniknąć świątecznej zabawy.
Charyzma prezydenta nie wystarczy do zwycięstwa
Niestety, po dwóch godzinach rozmowy z dziennikarzami pozostało pytanie dotyczące Wołodymyra Zełenskiego: "Jaki był cel konferencji prasowej?". Prezydent nie wspomniał o ani jednym "szokującym" fakcie, który mógłby pokazać sukces Ukrainy naszym zachodnim partnerom, w szczególności. Chciałbym przypomnieć, że w zeszłym tygodniu Władimir Putin spotkał się z prasą, rozpoczynając proces reelekcji na nową kadencję prezydencką (obecna zakończy się w marcu 2024 r.). Władca Kremla postawił na zademonstrowanie twardości własnego stanowiska w sprawie Ukrainy i krytykę Zachodu.
Dla czytelników portalu Sestry podzieliłem opublikowane stanowisko Wołodymyra Zełenskiego na priorytetowe bloki tematyczne:
Wojna
Nie wiadomo, czy wojna zakończy się w 2024 roku, podkreślił Wołodymyr Zełenski. Wyraził przekonanie, że Zachód nie pozostawi Ukrainy bez wsparcia. Oczywiście zapowiedź przysłania nowych systemów obrony powietrznej Patriot i NASAMS powinna świadczyć o tym wsparciu.
Zełenski utrzymuje "stosunki robocze" z Walerijem Załużnym, naczelnym dowódcą Sił Zbrojnych Ukrainy, dna tyle bliskie, że pod koniec rozmowy z mediami prezydent pozwolił sobie nazwać go "Walerijem".
W 2024 roku Zełenski obiecał wyprodukować milion dronów na Ukrainie, najwyraźniej głównie dronów FPV, które stanowią substytut pocisków artyleryjskich i są obecnie intensywnie wykorzystywane na linii frontu. Z oczywistych względów nie podano jakichkolwiek innych danych dotyczących dostaw broni. Ogłoszono jednak dane dotyczące pomocy finansowej udzielanej przez różne kraje zachodnie, które nadal wspierają Ukrainę.
Szef państwa podkreślił, że wojsko zaproponowało mobilizację 400-500 tysięcy osób, co może kosztować 50 miliardów hrywien. Zwiększyłoby to liczebność Sił Obronnych Ukrainy o 50%, pozostaje jednak potrzeba zapewnienia potencjalnym nowym jednostkom sprzętu wojskowego i amunicji. Jak powszechnie wiadomo, są z tym poważne problemy. Przypomnę na przykład, że Ukraina otrzymała tylko jedną trzecią z miliona pocisków głośno obiecanych przez Unię Europejską. Zełenski podkreślił, że nie podpisze ustawy o mobilizacji kobiet (temat ten był ostatnio szeroko omawiany przez rosyjskie media), ale nie wykluczył obniżenia wieku mobilizacyjnego do 25 lat.
Rosja
Prezydent Ukrainy nie ma zamiaru iść na żadne ustępstwa wobec Kremla. Szczerze mówiąc, to jedyne możliwe stanowisko w obecnej sytuacji. Zełenski nazwał wypowiedzi swoich rosyjskich odpowiedników "chamstwem" i trudno się z nim nie zgodzić. To Rosja spowalnia dziś proces wymiany więźniów, wykorzystując go do celów politycznych. Zełenski przypomniał, że Katar pomaga sprowadzić ukraińskie dzieci z Rosji do domu. Jego zdaniem Rosjanom nie udało się osiągnąć żadnego sukcesu w działaniach bojowych w 2023 roku, chociaż nie należy zapominać, że wojska agresora kontrolują około 20% uznawanego przez świat terytorium Ukrainy.
Władza
Rząd jedności narodowej, o którym coraz częściej mówi się na Zachodzie, w opinii Wołodymyra Zełenskiego najwyraźniej nie byłby dziś odpowiednim rozwiązaniem. Niestety prezydent Ukrainy i jego współpracownicy nie rozumieją, że jest to format sprawowania władzy w sytuacji, gdy konfrontacja z Rosją potrwa dłużej niż "dwa lub trzy tygodnie". Powstanie takiego oznaczałoby jednak powrót do realiów republiki parlamentarno-prezydenckiej, a na to ulica Bankowa [siedziba prezydenta Ukrainy mieści się w Kijowie przy ul. Bankowej 11 - red.] nie jest gotowa.
Zamiast tego, szukając dodatkowych pieniędzy na potrzeby wojny, Zełenski wezwał do zmniejszenia liczby ministrów. Prezydent nie ukrywał swojego niezadowolenia z korpusu parlamentarnego (potwierdza to przypuszczenia, że partia Sługa Ludu może nie znaleźć się na karcie do głosowania w następnych wyborach), lecz nie zamierza rozwiązywać Rady Najwyższej i inicjować przedterminowych wyborów parlamentarnych. Nie zamierza również zmieniać swojego wewnętrznego kręgu (wg Zełenskiego stanowi go 5-7 osób), ponieważ ludzie ci, jak powiedział, są zaangażowani w dostawy broni, w szczególności systemów obrony powietrznej.
Gospodarka
Prezydent oczekuje wzrostu PKB na poziomie 5%, ale nie ujawnił podstaw tego optymizmu. Obiektywnie rzecz biorąc, jedynym sposobem na osiągnięcie znaczącego wzrostu gospodarczego jest dziś przestawienie gospodarki na tryb wojenny i podporządkowanie działalności gospodarczej pokonaniu Rosji.
Świat
Zełenski przemawiał na tle symboli Unii Europejskiej, pokazując, że decyzja o rozpoczęciu negocjacji w sprawie członkostwa w UE była znaczącym zwycięstwem. Prezydent przyznał, że obawia się możliwej zmiany władzy w USA, ponieważ ma niezbyt przyjemne doświadczenia z Donaldem Trumpem.
W takim przypadku wsparcie europejskich partnerów może nie wystarczyć do kontynuowania konfrontacji z Kremlem. Ukraiński prezydent musiał również przyznać, że wybuch przemocy na Bliskim Wschodzie zorganizowany przez Hamas w październiku spowodował odwrócenie uwagi od problemów Ukrainy.
Zełenski oświadczył też, że Ukraina nie została zaproszona do NATO, chociaż Sojusz pozostaje najlepszą opcją bezpieczeństwa dla Ukrainy.
Prezydent, który uczestniczył w inauguracji Javiera Milea w Argentynie, postrzega prezydenturę tego argentyńskiego polityka jako punkt zwrotny dla Ameryki Południowej.
Sąsiedzi
Odpowiadając na pytanie polskiego dziennikarza Piotra Andrusieczko, Zełenski przedstawił własną wersję stosunków polsko-ukraińskich na obecnym etapie. Podkreślił, że Ukraina chce jedynie eksportować własne zboże, lecz nie może tego robić z powodu blokady. Jego emocjonalna reakcja na tę sprawę nie przybliżyła perspektywy spotkania z Donaldem Tuskiem, o którym ostrożnie mówi się od zeszłego tygodnia.
Ukraiński prezydent podkreślił też, że podczas krótkiego spotkania w Argentyni z Wiktorem Orbanem nie rozmawiał o zawieszeniu broni ani o negocjacjach z Putinem.
Ludzie
Zełenski podkreślił, że jego rodzina przebywa w Ukrainie. Według niego większość ukraińskich uchodźców wróci do domu, gdy powstanie silny system obrony powietrznej. Za swoim szefem sztabu Andrijem Jermakiem powtórzył tezę o tym, że wskazane jest otwarcie lotniska "Boryspol" jako symbolu siły obrony powietrznej. Tyle że, niestety, nawet taki demonstracyjny gest nie zastąpi strategii sprowadzenia obywateli Ukrainy do domu.
Zamiast posłowia
Wołodymyr Zełenski nadal wierzy w swoją zdolność do przekonywania ludzi, którzy podczas spotkań siedzą przed nim na sali. Jednak skala wojny z Rosją, sytuacja na froncie i w relacjach z naszymi sojusznikami pokazują, że to już nie wystarczy.
Redakcja Sestry nie zawsze podziela opinie autorów blogów
Polacy znów blokują granicę
Teraz wszystkie ważne punkty transportu towarów przez granicę między Ukrainą a Polską zostaną zablokowane. Co więcej, organizatorzy blokady podkreślają, że zamierzają ją kontynuować co najmniej do 8 marca przyszłego roku. Witalij Portnikow, ukraiński publicysta i dziennikarz, napisał o tym w swoim felietonie dla Espreso.tv.
Jak powszechnie wiadomo, blokada granicy polsko-ukraińskiej to nie tylko protest ekonomiczny, ale także ważny element walki politycznej w Polsce. Organizator blokady jest związany ze skrajnie prawicowymi siłami politycznymi w Polsce, zjednoczonymi w partii Konfederacja, która do ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce była uważana za prawdopodobnego partnera PiS w nowej koalicji rządzącej - gdyby obie te siły polityczne miały wystarczającą liczbę głosów, by utworzyć nowy rząd. Wybory parlamentarne, jak wiemy, zakończyły się jednak zwycięstwem demokratycznej opozycji, której lider Donald Tusk został wybrany nowym premierem Polski. Jednocześnie ważne jest, aby zdać sobie sprawę, że procesy wyborcze w Polsce nie zakończyły się, ale dopiero się zaczynają - po wyborach parlamentarnych odbędą się wybory samorządowe, a następnie prezydenckie - a walka między dwoma głównymi obozami politycznymi będzie się tylko nasilać, co leży w interesie polskiej prawicy, która straciła władzę. W interesie Konfederacji, której wielu liderów i działaczy podejrzewanych jest o intensywne kontakty polityczne i sympatie z Kremlem, jest pogorszenie stosunków polsko-ukraińskich i osłabienie pozycji nowego rządu.
Chciałbym przypomnieć, że w przededniu swojej dymisji były premier Polski Mateusz Morawiecki opowiedział się za nałożeniem ograniczeń na transport produktów z Ukrainy do Polski i faktycznie poparł strajk przewoźników. Jego rząd nie zrobił praktycznie nic, by powstrzymać ten proces, który już wpłynął na polską gospodarkę. Teraz stanie się dokładnie to, do czego dążyła polska prawica w walce ze swoimi następcami w Radzie Ministrów: powstanie spuścizna, która będzie dość trudna do pokonania. Zwłaszcza jeśli mówimy o nowym rządzie, który składa się z przedstawicieli różnych sił politycznych zjednoczonych głównym celem: pozbawieniem władzy Prawa i Sprawiedliwości, kierowanego przez Jarosława Kaczyńskiego. Przedstawiciele partii, które utworzyły koalicję, mogą mieć bardzo różne stanowiska, jeśli chodzi nie tylko o stosunki polsko-ukraińskie, ale także o to, jak powinna rozwijać się polska gospodarka, jak powinna rozwijać się integracja europejska sąsiednich krajów i jak polska gospodarka powinna radzić sobie z możliwą konkurencją ze strony sąsiadów na wschodzie.
W ten sposób w pierwszych tygodniach urzędowania Donalda Tuska na stanowisku premiera Polski pojawił się nowy poważny kryzys w stosunkach polsko-ukraińskich. Kryzys ten jest spowodowany nie przez obecny polski rząd, ale przez jego poprzedników oraz skrajnie prawicowe i prorosyjskie siły polityczne, które zrobią wszystko, co możliwe i niemożliwe, aby pomóc Władimirowi Putinowi wygrać wojnę z Ukrainą. A do tego, jak rozumiemy, potrzebne jest zablokowanie granicy przez kogoś na Zachodzie i zrobienie czegoś na zachodnich granicach Ukrainy, aby pogorszyć gospodarkę naszego kraju. Jak widać, działacze Konfederacji radzą sobie z tą misją, co jest źródłem szczerego podziwu rosyjskich przywódców politycznych. Pojawia się jednak oczywiście pytanie, jak ten problem zostanie teraz rozwiązany. Przed objęciem stanowiska szefa polskiego rządu Donald Tusk obiecał, że będzie w stanie przezwyciężyć ten kryzys. Jednak do tej pory nowy polski premier nie przedstawił konkretnego planu, w jaki sposób można przezwyciężyć ten kryzys, z kim i kto powinien negocjować. Czy polski rząd jest z organizatorami tego protestu? Musimy przy tym pamiętać, że ci organizatorzy są wrogo nastawieni do polskiego rządu i zrobią wszystko, by ograniczyć jego polityczne możliwości. To jest też ich ważny cel przed wyborami samorządowymi, w których chcieliby się odegrać na rządzie i pokazać, że porażka prawicy w wyborach do Sejmu to przypadkowy epizod w historii politycznej Polski. I że wkrótce siły polityczne, które rządziły krajem przez osiem trudnych lat z rzędu, wrócą i zmienią Polskę w pożądanym przez siebie kierunku: jak najdalej od Europy, jak najdalej od prawdziwego porozumienia polsko-ukraińskiego. Do stołu negocjacyjnego powinni usiaść przedstawiciele rządu ukraińskiego, przedstawiciele rządu polskiego i przedstawiciele organizacji, które organizowały protest przewoźników.
Nawiasem mówiąc, polscy rolnicy również próbują przyłączyć się do tego protestu, ponieważ jako pierwsi działali w sposób, który uczyniłby oczywistym to, że polska gospodarka cierpi z powodu ukraińskiej konkurencji - choć to kłamstwo. Co więcej, organizatorzy protestów sami stwarzają poważne problemy polskiej gospodarce: likwidują miejsca pracy i umożliwiają innym krajom sąsiadującym z Ukrainą czerpanie zysków z transportu. Wszyscy w Polsce zdają sobie z tego sprawę, ale samo zrozumienie nie zakończy kryzysu. Trzeba szukać możliwości oddzielenia skrajnie prawicowych, prorosyjskich, w gruncie rzeczy antypolskich protestujących od tych, którzy naprawdę wierzą, że ukraiński transport czy ukraińskie zboże zagraża polskiej gospodarce. Chodzi o stworzenie odpowiednich mechanizmów ekonomicznych, które powinny pomóc polskim przewoźnikom i polskim rolnikom przynajmniej w czasie wojny rosyjsko-ukraińskiej. Bo nie wiemy, jak będą wyglądały ograniczenia dla produktów ukraińskich, kiedy ta wojna się skończy. O tym też musimy dzisiaj myśleć. Największym problemem jest to, że Ukraina w czasie wojny w zasadzie stała się częścią Unii Europejskiej z gospodarczego punktu widzenia. Wszystkie restrykcje zostały zniesione i wtedy pojawia się prosty, rodzący dość poważny dylemat: albo przywrócić te restrykcje, albo przypomnieć sobie, że kiedy Ukraina stanie się członkiem UE, nie będzie już żadnych restrykcji, bez względu na to, co myślą polscy politycy, rolnicy, przewoźnicy i wszyscy inni. To jest stanowisko, które należy przyjąć przy rozwiązywaniu konfliktu, tak dziś niebezpiecznego dla ukraińskiej gospodarki i stosunków między Kijowem a Warszawą.
Start negocjacji akcesyjnych z UE: nowe odliczanie geopolityczne
Po upadku muru berlińskiego upadły porozumienia jałtańskie i poczdamskie o podziale stref wpływów w Europie. Miliony ludzi miały szansę stać się Europejczykami nie tylko w sensie mentalnym i kulturowym, ale także politycznym - poprzez członkostwo w NATO i UE. W tym czasie Ukraina i Ukraińcy byli postrzegani jako mentalna i gospodarcza część "przestrzeni postsowieckiej" - politycznie niezależna, ale nic więcej.
Łatwiejsze i pewniejsze wydawało się układanie z ZSRR, co Bush próbował wyjaśnić w Kijowie podczas swojego słynnego przemówienia [w Radzie Najwyższej Ukraińskiej SRR w sierpniu 1991 r. amerykański prezydent powiedział, że "prezydent Gorbaczow osiągnął imponujące rzeczy, a jego polityka głasnosti, pierestrojki i demokratyzacji ma na celu przyniesienie wolności, demokracji i niezależności gospodarczej" - red.], lecz po uzyskaniu niepodległości Ukraina była traktowana jak Rosja, tyle że ze znacznie mniejszą uwagą.
Próbowano przekonać Moskwę do celowości rozszerzenia NATO i UE, były ustępstwa i nowe formaty relacji, w tym G8. Ukraina została potraktowana na sposób rosyjski: zawarła podobne umowy, takie jak umowa o partnerstwie i współpracy z UE, ale na innej podstawie. Odpowiadało to wszystkim, w tym ówczesnym ukraińskim przywódcom. W rzeczywistości nastąpił nowy podział stref wpływów, z Ukrainą pozostającą przy Rosji, gdzie nasza niepodległość była uznawana za warunkową, a upadek ZSRR, jak powiedział kiedyś Putin, za największą katastrofę XX wieku. Zachód postrzegał logikę ukraińskiej polityki i biznesu jako chęć eksploatacji własnych i rosyjskich zasobów przy jednoczesnym zachowaniu kontroli politycznej.
W 2003 roku Rosja próbowała ustanowić kontrolę nad ukraińską gospodarką, tworząc tak zwaną wspólną przestrzeń gospodarczą - i nad ukraińskim systemem transportu gazu, tworząc konsorcjum, w którym kontrolę miał przejąć Gazprom. Udało nam się to odeprzeć. A potem była Tuzła [spór polityczny pomiędzy Ukrainą a Rosją o przynależność terytorialną wyspy Tuzła w Cieśninie Kerczeńskiej, rozpoczęty we wrześniu 2003 r. - red.] i próby ustanowienia kontrolowanego reżimu w Ukrainie. Jak dotąd nic się w tej strategii nie zmieniło. Doszła tylko chęć okupowania suwerennych terytoriów ukraińskich pod pretekstem budowania "rosyjskiego świata".
Podstawowym problemem w reakcji Zachodu na zachowanie rosyjskiego reżimu była uporczywa niechęć do uznania, że w Ukrainie nie chodzi o geopolityczną walkę między Zachodem a Rosją, ale o zmianę niepisanego podziału stref wpływów, zgodnie z którym Kijów ma należeć do Zachodu. To jest "czerwona linia" dla reżimu Putina. I nawet umowa stowarzyszeniowa UE-Ukraina była postrzegana w Moskwie jako stopniowe wyprowadzanie nas z "rosyjskiego świata". Stąd ogromna presja na ówczesny ukraiński rząd, by odmówił jej podpisania, co doprowadziło do Majdanu.
Decyzja o rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską zmienia geopolitykę i rozpoczyna nowe geopolityczne odliczanie, skutecznie definiując nowe granice między Europą a Zachodem. Nie wszystkie negocjacje akcesyjne zakończyły się sukcesem, a niektóre znalazły się w ślepym zaułku lub raczej zostały do niego doprowadzone. Jednak w przypadku Ukrainy jest to chwila prawdy dla Unii Europejskiej, ponieważ Ukraińcy utożsamiają integrację europejską ze swoją przyszłością. Pomarańczowa Rewolucja i Majdan odbyły się pod ukraińskimi i europejskimi flagami.
Dla UE "niepowodzenie" integracji europejskiej Ukrainy oznaczałoby zniszczenie jej wiarygodności jako wspólnoty wartości, ponieważ to właśnie czyni ją wyjątkową, a nie liczne zasady i przepisy, które sprawiają, że działa wspólny rynek. Nie czyni to naszych wyzwań łatwiejszymi ani szybszymi do pokonania. UE może podjąć geopolityczną decyzję o przyznaniu statusu kandydata i rozpocząć negocjacje, ale nie może sobie pozwolić na "geopolityczne rabaty i ustępstwa", ponieważ oznaczałoby to zmniejszenie wymagań i fragmentację UE. Należy jednak zmienić podejście do samej metodologii akcesji. Ukraina i Mołdawia powinny mieć do czynienia z zasadniczo innym poziomem zaangażowania ze strony państw członkowskich i instytucji UE, a także otrzymać wspólną strategię przeciwdziałania rosyjskim próbom zepsucia i spowolnienia ich dążenia do UE.
Po podjęciu decyzji o rozpoczęciu negocjacji UE zacznie przygotowywać swoje stanowisko negocjacyjne i opracowywać mechanizmy angażujące państwa członkowskie. Wiele z nich będzie próbowało forsować maksymalne żądania, my zaś musimy nauczyć się budować koalicje sytuacyjne w UE i "pakietować" porozumienia, uzyskując akceptowalne kompromisy. Niestety pojawią się też trudne, a nawet bardzo bolesne kompromisy. Uniknięcie ich będzie prawie niemożliwe. Od tego będzie zależało tempo negocjacji, ponieważ państwa członkowskie i instytucje UE mogą to faktycznie regulować.
Kluczowe dla Ukrainy jest stworzenie skutecznych i otwartych platform dla agencji rządowych do komunikacji z biznesem i społeczeństwem obywatelskim oraz opracowanie mechanizmów komunikacji z mediami. W przeciwnym razie fale "zdrady" będą okresowo zakłócać proces negocjacji i wywoływać nastroje antyunijne. Emocjonalne i polityczne tło negocjacji również ulegnie zmianie, wymagając ciągłego dostosowywania się do nowych realiów.
Wszystko to sprawi, że negocjacje będą niezwykłym przedsięwzięciem. Wyzwaniem numer jeden jest jednak zdecydowanie model bezpieczeństwa dla Ukrainy i Europy. Musi on być europejski, jeśli mamy być częścią Unii. Oczywiście w drodze do NATO mogą istnieć przejściowe ustalenia dotyczące bezpieczeństwa, takie jak dwustronne lub wielostronne gwarancje bezpieczeństwa. Nie chcemy tego, wiele od nas zależy, ale nie wszystko. Udana integracja europejska jest niemożliwa bez odpowiedniej wizji bezpieczeństwa jasnej dla wszystkich, w tym dla rosyjskiego reżimu. Dziś trudno sobie wyobrazić jakikolwiek system bezpieczeństwa w Europie bez Stanów Zjednoczonych; wojna rosyjsko-ukraińska po raz kolejny to udowodniła. Jednocześnie w pewnym momencie Europa może zdecydować, że musi zadbać o własne bezpieczeństwo. Modelowanie tych wciąż hipotetycznych scenariuszy jest niemożliwe bez udziału Ukrainy na wszystkich etapach.
Przed nami o wiele więcej wyzwań niż te, które już pokonaliśmy. UE pokazała, że nie pozwoli sobie na bycie zakładnikiem jednego kraju - Węgier czy jakiegokolwiek innego. Ale UE jest zaprojektowana w taki sposób, że wszystkie kluczowe decyzje dotyczące rozszerzenia są podejmowane w drodze konsensusu. Orban rozgrywa swoją strategię. Dobrze wie, czego chce i jak to osiągnąć. Z niemal wszystkimi krajami UE dyskusja nie będzie łatwa, ponieważ naszą mocną stroną jest rolnictwo, a to kwestia delikatna, przeszkoda dla wszystkich. Nasze postępy będą w dużej mierze zależeć od tego, czy UE utrzyma swoją strategiczną wizję, czy też zacznie bawić się, jak powiedział Freud, "narcystyczną wizją małych różnic". Najprawdopodobniej zrobi jedno i drugie. Nie ma jednak potrzeby się tego obawiać. Jesteśmy teraz w świątecznym nastroju i zasługujemy na to, nawet jeśli ma to wysoką cenę. Dla wielu Ukraińców członkostwo w UE jest synonimem przyszłości i kwintesencją zrozumienia, dokąd zmierzamy i o co walczymy. A teraz razem z UE zrobiliśmy milowy krok w tym kierunku. Będziemy potrzebować ich jeszcze wiele, ale możemy je zrobić.
Białoruskie cierpienie
Kraj, który w swojej najnowszej historii miał tylko jednego prezydenta, jest ostoją autorytaryzmu w Europie. Przeciwnicy samozwańczego prezydenta Aleksandra Łukaszenki są albo więzieni w swojej ojczyźnie, albo przebywają na wygnaniu.
Nie Baćka, ale geopolityczny robotnik na dniówkę
Aleksander Łukaszenka jest europejskim rekordzistą pod względem czasu sprawowania władzy: rządzi Białorusią już od ponad 29 lat. Wybrany w 1994 r. - w tym samym czasie co jego ukraiński odpowiednik Leonid Kuczma (wizerunek "człowieka ludu", działacza antykorupcyjnego i bojownika o odbudowę Związku Radzieckiego był wówczas popularny) - szybko zbudował system osobistej władzy w formacie republiki superprezydenckiej.
Przeciwnicy polityczni nagle zniknęli, znaczenie parlamentu było niwelowane - aż do jego wymuszonego rozwiązania. A mediacja Moskwy w dialogu z przeciwnikami politycznymi białoruskiego prezydenta przerodziła się w poparcie dla Łukaszenki. Ten ostatni w latach 90. marzył o zastąpieniu na Kremlu schorowanego i biernego Borysa Jelcyna, dlatego pod koniec lat 90. promował ideę państwa związkowego. Jednak pojawienie się energicznego podpułkownika FSB Putina zniweczyło te plany. Wpływy Łukaszenki ograniczyły się do Białorusi, gdzie osiągnęły maksimum. Aparat policyjny białoruskich władz działa, lecz od ponad 20 lat Łukaszenka żywi niechęć do Putina, do której boi się przyznać nawet przed samym sobą.
"Baćka" to nie popularny pseudonim Łukaszenki, ale produkt białoruskiej propagandy, a właściwie element wsparcia informacyjnego dla superprezydenckich uprawnień stałego przywódcy Białorusi. Pragnę zauważyć, że kampania prezydencka w 2020 r. okazała się punktem zwrotnym dla kraju, natomiast wyniki głosowania zostały tak rażąco sfałszowane (Łukaszence przypisano 90% poparcia), że wywołały masowy protest Białorusinów. Ludzie wyszli na ulice Mińska i innych miast pod biało-czerwono-białymi flagami narodowymi (oficjalne symbole Białorusi to nieco zmodernizowana wersja symboli BSRR; kraj nie został zdekomunizowany, a językami urzędowymi są białoruski i rosyjski, co doprowadziło do dominacji rosyjskiego w większości dziedzin życia). Władze brutalnie stłumiły protesty, a protestującym nie udało się wykorzystać ukraińskich doświadczeń rewolucyjnych i "omajdanizować" Białorusi.
Jednak nie wszyscy przeciwnicy Łukaszenki opuścili kraj po 2020 roku. Nie więcej niż dziesięć procent obywateli kraju znalazło się poza granicami Białorusi. I nie wszyscy oni są zwolennikami białoruskich sił demokratycznych (przeciwnicy Łukaszenki proszą, aby nie nazywać ich "opozycją").
Po 2020 r. Łukaszenka tylko pozornie wzmocnił swoją pozycję; w rzeczywistości stał się znacznie bardziej zależny od Kremla. Wymuszone lądowanie w Mińsku w maju 2021 r. odrzutowca pasażerskiego RyanAir, na pokładzie którego młody lider opozycji Roman Protasiewicz wracał z Aten do Wilna ze swoją dziewczyną, zniszczyło resztki zaufania do Łukaszenki wśród europejskich polityków i zamknęło białoruską przestrzeń powietrzną dla europejskich linii lotniczych. Jesienią tego samego roku na granicy Białorusi z Polską i Litwą wybuchł kryzys migracyjny. Politycy ze Starego Świata powoli zaczęli postrzegać Putina jako inicjatora tego dramatu granicznego na dużą skalę z udziałem tysięcy ludzi z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu - chociaż kryzys migracyjny, jak się później okazało, był jedynie przykrywką dla rozmieszczenia rosyjskich wojsk na Białorusi w przededniu inwazji na Ukrainę.
Łukaszenka stracił możliwość prowadzenia dialogu z Zachodem.
Jeśli chodzi o Ukrainę, sytuacja jest bardziej interesująca: nieuznanie Łukaszenki za prawowitego prezydenta nie przeszkodziło Białorusi w osiągnięciu nadwyżki handlowej z Ukrainą w wysokości 3 miliardów dolarów w 2021 roku.
Na początku lutego 2022 r. w wywiadzie dla telewizyjnego rosyjskiego propagandysty Władimira Sołowjowa Łukaszenka wyraził przekonanie, że Ukraina szybko się podda i "stanie się nasza". 24 lutego wojska rosyjskie rozpoczęły inwazję z terytorium Białorusi, której celem było zajęcie Kijowa. Chociaż białoruskie wojsko nie było bezpośrednio zaangażowane w inwazję, kraj ten stał się niezawodnym zapleczem agresora - logistycznym, szpitalnym i naprawczym.
Z terytorium Białorusi wystrzelono na Ukrainę kilkaset pocisków rakietowych różnych klas, ale ostrzał ustał jesienią 2022 roku. "Państwowy geopolityk" Łukaszenki został ostrzeżony z Kijowa o konsekwencjach statusu współagresora we współczesnym świecie, a ostrzeżenie poparto listą obiektów, które są atakowane. Nawiasem mówiąc, ambasador Ukrainy na Białorusi Ihor Kyzym został odwołany w lipcu, a jego białoruski odpowiednik Ihor Sokół został zwolniony w listopadzie, chociaż stosunki dyplomatyczne między Białorusią a Ukrainą nie zostały jeszcze zerwane.
Jednak publiczne poparcie Łukaszenki dla Putina nie zniknęło, a samozwańczy prezydent Białorusi przypomina geopolitycznego lokaja Kremla.
Jednak na początku grudnia Łukaszenka szybko pospieszył do Chin, "na dywanik" do Xi Jinpinga, który dość uważnie przygląda się wszystkiemu, co dzieje się w przestrzeni poradzieckiej. Warto również przypomnieć, że Łukaszenka, korzystając ze zmiany władzy w Polsce, próbuje wznowić dialog z Warszawą - tak jakby działacz polonijny i dziennikarz Andrzej Poczobut nie siedział za kratkami na Białorusi pod sfingowanymi zarzutami.
Nieznany sąsiad
Po rozpadzie Związku Radzieckiego, podpisanym przez przywódców Rosji, Ukrainy i Białorusi w Wiskulach w Puszczy Białowieskiej 8 grudnia 1991 r., Kijowowi i Mińskowi nie udało się pozbyć statusu "mniejszych braci" Moskwy, który istniał od XIX wieku.
Postkolonialna mentalność białoruskiego i ukraińskiego establishmentu uniemożliwiała im nawiązanie dialogu bezpośrednio, z pominięciem rosyjskiego "pośrednika". Taka sytuacja trwała do 2014 r., kiedy Rosja zajęła Krym. Ostateczne załamanie nastąpiło po 24 lutego 2022 r., gdy przeciwnicy Łukaszenki zdali sobie sprawę, że w Ukrainie lepiej mówić źle po białorusku niż dobrze po rosyjsku.
Brak informacji o sytuacji na Białorusi doprowadził do zauważalnego zniekształcenia oglądu sytuacji w tym kraju wśród ukraińskich sąsiadów. Podczas gdy współudział Białorusi w rosyjskiej agresji ma zrozumiały wpływ na ukraińską optykę, ukraińska polityka informacyjna państwa w niewielkim stopniu promuje porozumienie z przeciwnikami Łukaszenki.
Przypomnę, że głównym przeciwnikiem Łukaszenki na Zachodzie jest Switłana Cichanouska, jego rywalka w wyborach prezydenckich w 2020 roku. Nazywa siebie prezydentem-elektem (wybraną głową państwa) i jest aktywna w sprawach międzynarodowych. Oprócz Biura Switłany Cichanouskiej, które wspiera jej działalność polityczną, w sierpniu 2021 r. utworzono również wspólny gabinet tymczasowy, prototyp władzy wykonawczej.
Jeszcze podczas masowych protestów w 2020 r. powołano Radę Koordynacyjną ds. Przekazania Władzy, protoparlament sił demokratycznych. Na początku 2023 r. uformował się jej drugi skład, którego przewodniczącym został Andrij Jegorow. Kolejny skład ma zostać wybrany w przyszłym roku.
Dzisiejsza Białoruś przedstawia sobą obraz pełen sprzeczności. Z jednej strony przeciwnicy Łukaszenki (o czym nie należy zapominać) są albo w więzieniu w swojej ojczyźnie (bankier i kandydat na prezydenta Wiktar Babaryka, aktywistka Maryja Kolesnikowa, laureat Nagrody Nobla Aleś Bialacki itp.), albo na wygnaniu (Switłana Cichanouska i dziesiątki innych). Nawiasem mówiąc, siły demokratyczne powielają model republiki superprezydenckiej, który istnieje na Białorusi. Z drugiej strony białoruski kompleks wojskowo-przemysłowy działa wyłącznie w interesie Rosji, która w podzięce hojnie obdarowuje Białoruś pieniędzmi. W rezultacie poziom dobrobytu obywateli Białorusi w 2023 r. był najwyższy we wszystkich latach niepodległości.
25 lutego 2024 r. na Białorusi odbędą się jednodniowe wybory: wyłonionych zostanie 110 członków Izby Reprezentantów Zgromadzenia Narodowego i rad lokalnych. Już teraz możemy powiedzieć, że nie znajdą się wśród nich przedstawiciele sił opozycyjnych, a obywatele Białorusi mieszkający za granicą nie będą mogli głosować. Latem przyszłego roku Łukaszenka może świętować 30 lat u steru Białorusi, zaś w 2025 roku może wystartować (czytaj: zostać ponownie wybrany) w kolejnych wyborach prezydenckich, które nie będą miały nic wspólnego z demokracją.
Jednak nawet hipotetyczna nieobecność Łukaszenki na liście wyborczej nie oznaczałaby, że ludzie Białorusini mogliby wybrać polityka, który wprowadziłby kraj do UE i NATO. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że kraj ten pozostanie rosyjskim satelitą.
"Droga do wolności" poprzez próbę konsolidacji
Pod koniec listopada w Kijowie odbyła się konferencja "Droga do wolności" zorganizowana przez Pułk "Kastusia" Kalinowskiego (PKK). Ta jednostka Sił Zbrojnych Ukrainy (SZU) została sformowana na początku rosyjskiej inwazji na pełną skalę, chociaż białoruska grupa taktyczna była częścią ukraińskich sił zbrojnych od 2015 roku. PKK jest najbardziej znaną medialnie, choć niejedyną białoruską jednostką w SZU. Łączna liczba obywateli Białorusi w szeregach obrońców Ukrainy wynosi kilkaset osób. Podczas konferencji "Droga do wolności" uczczono pamięć czterdziestu białoruskich ochotników, którzy oddali życie za Ukrainę. Kwestia odszkodowań dla rodzin poległych ochotników pozostaje nierozwiązana.
"Kalinowcy" wykonali dobry ruch, organizując konferencję w przeddzień dwóch podróży Switłany Cichanouskiej: do USA, by wziąć udział w pierwszym dialogu strategicznym USA - Białoruś, i do Brukseli, by przemówić do ministrów spraw zagranicznych krajów UE.
W rzeczywistości pod koniec listopada Kijów rozpoczął strategiczny dialog z białoruskimi siłami demokratycznymi. Chociaż "Kalinowcom" nie udało się skonsolidować przeciwników Łukaszenki, zdobyli poparcie niektórych ukraińskich władz. Jednak oficjalny Kijów nie wykazał się jeszcze głębokim zrozumieniem procesów zachodzących w białoruskim społeczeństwie.
Po tym jak nie udało się zebrać podpisów innych przedstawicieli białoruskich sił demokratycznych pod memorandum w sprawie utworzenia platformy konsultacyjnej "Droga do wolności", grupa Kalinowskiego ogłosiła utworzenie tymczasowego komitetu wojskowego, który miał zająć się rozbudową organizacji wojskowej Białorusi. Oczywiście prezentacja nowego umundurowania przyszłej białoruskiej armii, która odbyła się w Kijowie podczas konferencji, również była z tym związana. Musimy jednak zrozumieć, że jeśli proces dialogu między różnymi ośrodkami wpływu białoruskich sił demokratycznych nie rozpocznie się przed świętami Bożego Narodzenia, będzie musiał rozpocząć się od nowa w 2024 roku.
Krótkie sugestie
Tym, którzy nie zrezygnowali z czytania o sytuacji w białoruskich siłach demokratycznych, przedstawię najważniejsze stanowiska z ukraińskiej agendy na temat rozwoju stosunków dwustronnych:
- Mamy przed sobą 1000 kroków podróży, aby lepiej się zrozumieć. Proces zrozumienia już się rozpoczął, ale jego tempo pozostaje powolne;
- Wskazane jest uznanie istnienia trójkąta "oficjalny Kijów - oficjalny Mińsk - białoruskie siły demokratyczne" za rzeczywistość i budowanie relacji w oparciu o tę konstrukcję;
- Kwestia więźniów politycznych pozostaje drażliwa dla białoruskich sił demokratycznych, coraz bardziej przypominając pułapkę na przeciwników Łukaszenki. O wiele bardziej właściwe jest dla nich sformułowanie "wyjątkowej oferty" dla "trybików reżimu", by spróbować podważyć reżim od wewnątrz;
- Siła aparatu policyjnego na Białorusi i lojalność aparatu państwowego wobec Łukaszenki są znaczące, co jest typowe dla reżimów autorytarnych - lecz nie należy tego faktu idealizować;
- Białoruś nie powinna znajdować się poza Trójkątem Lubelskim (Litwa-Polska-Ukraina), ale w centrum skoordynowanej polityki państw, z którymi graniczy.
Portnikow: Konflikty wokół pomocy dla Ukrainy to dopiero początek
5 grudnia prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w trybie pilnym odwołał swoje wystąpienie na briefingu w Senacie USA w celu omówienia kompromisów w sprawie pomocy dla Ukrainy. Prawdziwe powody tego pozostały niejasne, ale pewne jest, że ukraiński prezydent nie uczestniczył w briefingu, bo było pewne, że nie ma szans na dogadanie się dwóch frakcji Kongresu.
Niedługo potem republikańscy senatorowie zaczęli opuszczać briefing - jeszcze przed jego zakończeniem. Oczywiście w tak skandalicznych okolicznościach Zełenski nie odniósłby sukcesu.
Następnego dnia prezydent USA Joe Biden skrytykował kongresmenów za ich niechęć wobec zatwierdzenia pomocy dla Ukrainy. Zachowanie swoich przeciwników nazwał "przerażającym", ale dał jasno do zrozumienia, że nie jest gotów spełnić wszystkich republikańskich żądań dotyczących kontroli granicy z Meksykiem, by tę pomoc zdobyć.
W rzeczywistości stało się dokładnie to, przed czym ostrzegano Ukraińców na początku 2023 r.: okres przedwyborczy znacznie utrudni alokację pomocy dla Ukrainy. Oczywiście Kijów miał nadzieję, że decyzja w sprawie pomocy na 2024 rok zostanie podjęta przed początkiem tego okresu. Tyle że nieoczekiwana rezygnacja Kevina McCarthy'ego ze stanowiska przewodniczącego Izby Reprezentantów, długi "wyścig spikerów" i wybór Michaela Johnsona, zwolennika byłego prezydenta Donalda Trumpa, na nowego przewodniczącego przyspieszyły rozwój wydarzeń. Ameryka jest już w okresie przedwyborczym. A jeśli spojrzymy na sytuację z amerykańskiego punktu widzenia, zobaczymy, że rozwój wydarzeń jest korzystny dla obu obozów. Republikanie chcieliby zmusić prezydenta Bidena do spełnienia wszystkich ich żądań i powrotu do polityki Trumpa. A Demokraci chcieliby, aby Republikanie wyszli na "złych ludzi", którzy nie chcą pomóc Ukrainie i Izraelowi. Na tle tego wzajemnego zainteresowania konfrontacją możemy mieć tylko nadzieję na zdrowy rozsądek amerykańskiego establishmentu i zrozumienie, że odmowa pomocy Ukrainie wzmocni Rosję, tworząc problemy dla samych Stanów Zjednoczonych.
Zarazem trudno nie stwierdzić, że Władimir Putin miał rację, stawiając nie tyle na wojnę, której nie mógł wygrać, ile na demokrację, której nie może przegrać. Tylko na cudzą demokrację, a nie własną.
Wybory prezydenckie w Rosji odbędą się zgodnie z zatwierdzonym scenariuszem i po raz kolejny pokażą monopol Putina - bez względu na to, ile osób zagłosuje. Tymczasem wybory prezydenckie w USA już na rok przed ich rozpoczęciem wywołują poważny kryzys polityczny i blokują normalne funkcjonowanie instytucji. Ale czy to tylko wybory w Ameryce?
Sytuacja z blokadą granicy między Ukrainą a Polską była w zasadzie "powtórką" z ostatnich wyborów parlamentarnych i pokazała dążenie przeciwników zwycięzców tych wyborów do stworzenia poważnych problemów dla przyszłego rządu - także w poprawieniu stosunków z Ukrainą. Z kolei blokada granicy między Ukrainą a Słowacją jest wynikiem zwycięstwa wyborczego nowego-starego premiera Roberta Fico, który już mówi o potrzebie normalizacji stosunków z Moskwą. A to dopiero początek sezonu politycznego w Europie.
Nawet dziś nie możemy odpowiedzieć na pytanie, czy sceptycy - przede wszystkim premier Węgier Viktor Orban - zostaną przekonani i czy Ukraina otrzyma pomoc od UE. A może być tak, że wraz z nowymi wyborami w krajach europejskich podobnych Orbanowi sceptyków będzie więcej.
Demokracja, ze swoją płynnością i zmiennością, pozostaje demokracją, tyle że trudno jest jej opierać się przez długi czas dyktaturze, z charakterystycznymi dla niej szybkimi decyzjami operacyjnymi - zwłaszcza jeśli chodzi o konflikt, w którym walczysz cudzymi rękami. Fundamentalne decyzje dotyczące zagwarantowania bezpieczeństwa Ukrainy, lokalizacji wojny i zwiększenia presji gospodarczej na Moskwę musiały zostać podjęte w 2023 roku, bo w 2024 roku będzie jeszcze trudniej - o ile w ogóle będzie wola ich podejmowania. Jeśli nie będzie, możemy w końcu znaleźć się na wodach długiej wojny i bez perspektyw jej zakończenia.
Na tle tego zagrożenia zaskakujące jest, że ukraińscy politycy wciąż martwią się wirtualnymi problemami. Aby doszło do konfliktu między prezydentem Ukrainy a głównodowodzącym sił zbrojnych, musi istnieć uzbrojona armia zdolna do walki z wrogiem. Aby myśleć o swoich notowaniach i perspektywach wyborczych, trzeba mieć państwo, w którym można ubiegać się o urząd prezydenta. A jeśli nie ma państwa i armii, to o czym tu debatować?
Dlatego z szeroko otwartymi oczami obserwuję, jak jeden z posłów partii rządzącej w Ukrainie sugeruje, by zastanowić się nad kandydatami na nowego Naczelnego Dowódcę Sił Zbrojnych. Albo gdy byłemu prezydentowi uniemożliwia się podróż do Waszyngtonu tylko po to, by "oczyścić drogę" dla wizyty przewodniczącego parlamentu lub szefa kancelarii prezydenta - tyle że kryzys w Kongresie pożądanego sukcesu nie przynosi.
Ta infantylna gra polityczna w kraju ogarniętym wojną pokazuje, że nie wyciągnięto żadnych wniosków z fiaska 24 lutego ubiegłego roku, kiedy państwo i społeczeństwo ewidentnie nie przygotowały się do poważnej wojny, więc teraz mamy cały ten horror. Dowodzi też, że dziecinny brak poczucia zagrożenia zawsze był naszą główną cechą - i tak pozostanie. I że dla wielu na Ukrainie - nawet dla tych, którzy podejmują decyzje - wszystko już się skończyło, więc mogą już myśleć o nowym, mniej popularnym wodzu naczelnym lub o tym, jak będą wyglądać czyjeś szanse wyborcze.
Cóż, mogę tylko powiedzieć, że nic się nie skończyło i nic się nie skończy. W tej chwili, w kontekście problemów na Zachodzie i mniejszego zainteresowania wojną w Ukrainie wszystko dopiero się zaczyna.
Huśtawka integracji
Z jednej strony mamy listopadową decyzję Komisji Europejskiej, która zaleciła rozpoczęcie negocjacji z Mołdawią i Ukrainą w sprawie przystąpienia do UE. Z drugiej strony bez znaczących zmian w polityce wewnętrznej i optymalizacji wysiłków dyplomatycznych Ukraina nie powinna oczekiwać sukcesu w tym przedsięwzięciu.
Arytmetyka przedwyborcza
Zalecenia Komisji Europejskiej dotyczące rozpoczęcia rozmów akcesyjnych z Mołdawią i Ukrainą, przyznania Gruzji statusu kraju kandydującego do UE oraz przypomnienia Bośni i Hercegowinie o perspektywach integracji europejskiej są łatwe do wyjaśnienia. W swoim przemówieniu do posłów do Parlamentu Europejskiego w połowie września przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen podkreśliła potrzebę "odpowiedzi UE na historyczne wyzwania" i wyraziła przekonanie, że Unia Europejska będzie skuteczna nawet z ponad trzydziestoma członkami.
Oczywiste jest, że Europejska Partia Ludowa, która obecnie dominuje w przestrzeni politycznej Starego Świata, musi rozwiać obawy przed nowym brexitem, odpowiedzieć eurosceptykom i zademonstrować własną wizję perspektyw politycznych.
Słowa Ursuli von der Leyen zostały podchwycone i przekazane na różnych platformach przez szefa unijnej dyplomacji Josepa Borrella i przewodniczącą Parlamentu Europejskiego Robertę Metsolę (oboje politycy reprezentują Europejską Partię Ludową (EPL), która zrzesza krajowe partie konserwatywne i liberalne na szczeblu europejskim). Sugeruje to, że EPL będzie nadal demonstrować aktywność Unii nie tylko w ramach stowarzyszenia, ale także w relacjach z partnerami. Nie należy jednak zapominać o krajach bałkańskich, które nie tylko od dawna dążą do członkostwa w UE (wiele będzie zależało od zbliżających się przedterminowych wyborów w Serbii), ale także mają silne lobby w Unii ze strony Austrii i Niemiec (Chorwacja i Słowenia mogą również wspierać byłe republiki jugosłowiańskie w ich aspiracjach integracyjnych).
Geopolityczny galop w Skopje
Coroczne spotkanie ministrów OBWE w Macedonii Północnej pozostawiło skandaliczny posmak, ponieważ uczestniczył w nim rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow. Weteran rosyjskiej dyplomacji kontynuuje linię Andrieja "Pana Nie" Gromyki, szefa radzieckiego MSZ. Jednak w czasach sowieckich Moskwa nie zachowywała się tak podstępnie i bezczelnie. W stolicy Macedonii Północnej Ławrow pozwolił sobie bezpośrednio zagrozić Mołdawii, mówiąc, że kraj ten "stanie się kolejną ofiarą błędnej polityki Zachodu".
Ten leksykalny ślad zimnowojennej polityki ma zrozumiałe wytłumaczenie: jest skierowany do zewnętrznej publiczności. Trudno byłoby sobie wyobrazić, że Ławrow, doświadczony dyplomata, nie wie, iż Mołdawia graniczy tylko z Rumunią i Ukrainą, a potencjał militarny separatystycznego Naddniestrza jest znikomy. Rosyjski minister spraw zagranicznych wspomina o sukcesach rosyjskiej broni na ukraińskim południu, choć są one efemeryczne, i nie wspomina o zniszczeniu krążownika rakietowego Moskwa, okrętu flagowego rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, przez ukraińskie siły zbrojne. Nawiasem mówiąc, bezpośrednie groźby Ławrowa pod adresem Mołdawii mogą odegrać rolę w pozytywnej decyzji Rady Europejskiej o rozpoczęciu negocjacji z Mołdawią w sprawie przystąpienia do UE. Jednak członkowie OBWE nie są w stanie wyrzucić Rosji za drzwi tej organizacji, nawet pod groźbą utraty własnej wiarygodności. OBWE pozostaje zbyt pstrokatą organizacją, która nie ma realnego mechanizmu wywierania presji na agresora, zwłaszcza gdy rolę tę odgrywa mocarstwo nuklearne. Szczerze mówiąc, jest wielu polityków i zakulisowych graczy na Zachodzie, którzy chcieliby powrócić do business as usual z Kremlem.
Czynnik regionalny
Ukraina ma więcej problemów, z których pierwszym jest oczywiście wojna. Chociaż Kreml nigdy formalnie nie sprzeciwiał się członkostwu Ukrainy w Unii Europejskiej, stanowisko UE po 24 lutego 2022 r. raczej nie zadowoli Moskwy. Chociaż UE dostarczyła Ukrainie tylko jedną trzecią z obiecanego miliona pocisków artyleryjskich, pomoc ta była bezprecedensowa z wielu powodów. Putin i jego zwolennicy doskonale zdają sobie sprawę, że projekt integracji europejskiej nie zostanie ukończony bez Ukrainy, więc chcą, aby nasz kraj był największą szarą strefą w Starym Świecie, gdzie mogliby dyktować lub forsować własne zasady postępowania. Tak jak to było przed rokiem 2014.
Jest jeszcze jeden czynnik, który może utrudnić Ukrainie rozpoczęcie negocjacji w sprawie członkostwa w UE. Chodzi o stosunki z najbliższymi sąsiadami z Europy Środkowej, którzy są członkami Grupy Wyszehradzkiej. Pewnym wyjątkiem są Czechy, ale od ponad roku nie ma tam ukraińskiego ambasadora. Węgry od kilku lat znajdują się w czołówce krajów o antyukraińskich nastrojach. Viktor Orban nie ukrywa, że obawia się rywalizacji o fundusze unijne z Ukrainą, więc wciąż wymyśla nowe powody, by ją dyskryminować. Doskonale zdaje sobie sprawę, że Bruksela nie chciałaby "HunExitu", więc demonstracyjnie utrzymuje stały kontakt z Putinem i okazuje eurosceptycyzm w każdy możliwy sposób.
Co zrobią Fico i Tusk
Robert Fico wciąż rozważa, jakie powinny być jego działania wobec Ukrainy. Z jednej strony antyukraińskie hasła były ważną częścią kampanii wyborczej jego partii Smer-SD, ale z drugiej Słowacja musi wypełniać zobowiązania obronne, aby utrzymać swój wizerunek "tygrysa gospodarczego" w Europie Środkowej i poprawić standardy życia swoich obywateli, nie odmówi więc udziału w odbudowie Ukrainy. Fico jest zbyt doświadczonym politykiem, by nie rozumieć potrzeby manewrowania między Rosją, Ukrainą i Zachodem. Dlatego oscylowanie między pragmatyzmem a pragnieniem "przywrócenia stosunków z Rosją" będzie kontynuowane. Nawiasem mówiąc, prawdopodobny premier Polski Donald Tusk może nie zdążyć w pełni rozwiązać problemu wznowienia transportu między Polską a Ukrainą przed posiedzeniem Rady Europejskiej. Ten doświadczony polityk rozumie, że nadmierny entuzjazm w tej sprawie może zagrać przeciwko niemu już w pierwszych 100 dniach premierostwa. Prawo i Sprawiedliwość czeka na błędy Tuska i tego nie ukrywa. Przeciwnicy zarzucają Tuskowi, że jest skłonny tańczyć pod dyktando Brukseli, a potwierdzanie tych publicznych oskarżeń własnymi działaniami byłoby dla niego po prostu politycznie nieopłacalne. W rzeczywistości w przyszłej polskiej koalicji rządzącej nie ma jednolitego stanowiska ani w sprawie ukraińskiego zboża, ani w kwestii blokowania transportu na granicy polsko-ukraińskiej.
Potrzebne są zmiany!
W czasie, który pozostał do posiedzenia Rady Europejskiej, ukraińskie władze powinny podjąć szereg działań, aby odpowiedzieć przynajmniej na pogłoski, że decyzja o rozpoczęciu negocjacji zostanie odroczona do wiosny 2024 roku. Jest bowiem kluczowe, aby Ukraina zademonstrowała swój europejski wybór poprzez działania w obecnej sytuacji:
*Wyciągnięcie ręki do krajów Grupy Wyszehradzkiej i podkreślanie, jak ważne jest ich doświadczenie dla przyszłej integracji europejskiej Ukrainy;
*Oczywiste, ale i szczere przyspieszenie wdrażania "pracy domowej" zaproponowanej przez Komisję Europejską;
*Podkreślenie znaczenia integracji europejskiej i wyrażanie wdzięczności wobec Unii Europejskiej za jej konsekwentne wsparcie;
*Zademonstrowanie elementów jedności narodowej (nie tylko na pokaz, ale w rzeczywistości) w sprawach związanych z integracją europejską;
*Odrzucenie tezy: "Będziemy gotowi do przystąpienia do UE w ciągu dwóch lat", z zamiast jej podtrzymywania wykazanie się realizmem i pragmatyzmem.
Jak jeździć po brytyjskich drogach i nie zbankrutować
Pierwszym pytaniem, jakie zadają mi moi znajomi kierowcy po przeprowadzce do Wielkiej Brytanii, jest, jak szybko nauczyłam się jeździć lewym pasem lub jak to jest jeździć prawym zamiast lewym. Jeśli chodzi o jazdę pasem przeciwległym (czyli lewym), mogę zapewnić, że po prostu się jedzie: mój mózg przestawił się, gdy tylko opuściłam prom w marcu 2022 roku. Poza kilkoma epizodami, kiedy próbowałam jechać w przeciwnym kierunku, przyzwyczajenie się do ruchu lewostronnego było bezbolesne.
Ale ponowne ustawienie kierownicy po prawej stronie było trochę bardziej bolesne. Kiedy pożegnałem się z moim ukraińskim samochodem i zmieniłam go na angielski, przez chwilę trudno było zrozumieć wymiary nowego auta. Zwłaszcza biorąc pod uwagę okolicę, w której teraz mieszkam. Są to w większości wąskie drogi dla ruchu jednokierunkowego, z "kopertami" w celu wyprzedzenia nadjeżdżającego samochodu. Po obu stronach tego dziwnego wynalazku ludzkości rosną solidne dwumetrowe krzaki. Jadąc nimi swoim ukraińskim samochodem, siedząc po lewej stronie, trzymałam się jak najbliżej lewej strony i mogłam skrócić dystans prawie do centymetra, aby nie potrącił mnie inny samochód z drugiej strony. Teraz, mając kierownicę po prawej stronie, muszę intuicyjnie obliczyć tę odległość. Nauczyłam się w trzy miesiące, ale stres trzymał mnie z rok.
Najtrudniejszą częścią było przełączenie mózgu z kilometrów na mile. Nie jestem umysłem matematycznym, więc mnożenie i dzielenie przez 1,6 w trybie samochodowym było dodatkową atrakcją.
Od 1 sierpnia 2023 r. w Walii, gdzie obecnie mieszkam, lokalny parlament nakazał ograniczenie prędkości na obszarach zabudowanych do 20 mil na godzinę. W Wielkiej Brytanii, gdzie populacja jest prawie dwa razy większa niż na Ukrainie, co roku na drogach ginie średnio 1700 osób. Dla porównania, w 2021 roku na Ukrainie zginęło ponad 3000 osób. Tylko 5% wszystkich wypadków ma miejsce na tutejszych autostradach, reszta na obszarach zaludnionych. A więc 20 mil lub 32 kilometry na godzinę - i nie więcej. Kiedy pytałam miejscowych, czy mają te same 20 "bonusowych" kilometrów, o które można bezboleśnie przekroczyć dozwoloną prędkość na Ukrainie, mrugali oczami i nie rozumieli, o co mi chodzi. Warto zaznaczyć, że Walijczycy nie są zbyt zadowoleni z innowacji, ponieważ w większości samochodów z tempomatem tej prędkości nie można nawet ustawić jako limitu. Oznacza to, że w miastach i wsiach musisz patrzeć nie na drogę, a także na pieszych i rowerzystów, którzy łatwo cię wyprzedzają, ale i na prędkościomierz, abyś, nie daj Boże, nie jechał 21 mil na godzinę.
Nietrudno się domyślić, że w pierwszych miesiącach jazdy samochodem z brytyjskimi tablicami rejestracyjnymi otrzymałam od policji "list szczęścia" o przekroczeniu prędkości. W tym momencie uroniłam cichą nostalgiczną łzę za moimi podróżami po ukraińskich drogach, gdzie można było bez wysiadania z kierownicy otrzymać powiadomienie w "Diia", nacisnąć jeden przycisk "zapłać mandat" i jechać dalej.
Na papierze poproszono mnie najpierw o wypełnienie kwestionariusza, w którym musiałam przyznać, że to ja, a nie ktokolwiek inny, prowadził samochód, który dopuścił się wykroczenia. Odpowiedź należy wysłać na podany adres (tutaj warto wyjaśnić, że w Ukrainie wiele usług można załatwić przez Internet: stronę internetową lub aplikację). Aby to zrobić w UK, musisz udać się na pocztę. Potem pojawia się następny list, który oferuje wybór trzech opcji:
— wziąć udział w jednodniowym kursie "Ograniczenie prędkości", płacąc za niego około 90 funtów (ponad 4100 hrywien);
— zapłacić grzywnę (której wysokość ustala się na podstawie moich dochodów), otrzymując jednocześnie trzy punkty (punkty) w brytyjskim prawie jazdy;
- pozwać policję, udowadniając, że nie jestem sprawcą.
Najstraszniejszą rzeczą na tej liście są punkty. Każde prawo jazdy w Wielkiej Brytanii ma "depozyt" w wysokości 12 punktów. Tak więc, jeśli czterokrotnie przekroczysz dozwoloną prędkość, odbierają ci prawo jazdy, a nowe możesz uzyskać tylko gdy ponownie zdasz egzaminy(są one bardzo drogie i takie, że ludzie podchodzą do nich siedem razy). Ale to nie wszystko. Gdy masz punkty, ubezpieczenie - i tak nietanie - szybko staje się droższe. Moje, na przykład, wynosi 50 funtów (około 2300 hrywien) miesięcznie. A to przy doskonałych osiągach, długich wrażeniach z jazdy i braku ubezpieczonych zdarzeń przez wiele lat. Dzięki punktom koszt ubezpieczenia może wzrosnąć czterokrotnie.
Mój wybór jest oczywisty – kursy dla miłośników prędkości. Takie szczęście jest dostępne tylko raz na trzy lata. Jeśli do 2026 roku ponownie przekroczę dozwoloną prędkość, to nie będę miała możliwości odrobienia punktów, tylko zapłacę grzywnę.
Kursy trwały prawie trzy godziny, z czego naprawdę ciekawe i ważne informacje zajęły około 10 minut. Na samym początku powiedziano mi i trzydziestu innym nieposłusznym obywatelom, jak bez znaków określić, co to za droga i jakie jest tu ograniczenie prędkości. Potem musieliśmy, jak w przedszkolu, szczerze, głośno i chórem obiecać, że więcej tego nie zrobimy.
Schemat wygląda mniej więcej tak:
- Powiedzmy wszyscy, dlaczego przekraczamy prędkość?
— Bo się spóźniliśmy!
- Co zrobimy, żeby się nie spóźnić?
- Wyjdź wcześniej!
— Co powstrzymuje nas przed wcześniejszym wyjściem z domu?
— Okoliczności!
– Co zrobimy z tymi okolicznościami?
- Dołożymy wszelkich starań, aby je przezwyciężyć!
Kilka dni później otrzymałem e-mail od policji drogowej z informacją, że znów jestem czysta i nieskazitelna. Punkty są na swoim miejscu. Nikt się nie domyśli, że złamałam zasady.
Nie mogę się powstrzymać od stwierdzenia, że "cierpiałam" z powodu własnej uczciwości i częściowo z powodu nerwicy. Zgodnie z brytyjskim prawem każdy obcokrajowiec, który przyjeżdża do Wielkiej Brytanii na dłużej niż sześć miesięcy, musi ponownie zarejestrować samochód, uzyskując brytyjskie tablice rejestracyjne. A za rok każdy powinien zmienić swoje prawa na lokalne. Samochody z ukraińskimi tablicami rejestracyjnymi nie są rejestrowane przez kamery, a ukraińskie prawa jazdy nie mają punktów. Wszyscy uczymy się zauważać to, co kiedyś naruszaliśmy, a czasami nawet nie zwracaliśmy na to uwagi. Tak więc, w ramach mojego własnego programu "Get Better and Don't Annoy Britain", byłam jednym z pierwszych, którzy zrobili wszystko jak trzeba. Sprzedałam ukraiński samochód, kupiłam brytyjski i wymieniłam prawo jazdy. I... Miesiąc później rząd brytyjski zezwolił Ukraińcom na niezmienianie prawa jazdy ani dowodu rejestracyjnego samochodu w okresie ważności wizy. To znaczy trzy lata. I tego sobie gratuluję.