Tylko tu jestem u siebie
Ołena mieszka tu z synem Kolą od zawsze, jak sama twierdzi. Wołodymyr, Witalij i ojciec Leonid, mówiący o sobie: "kupiańscy partyzanci" — również. Nie wyjechali i mimo trudnej sytuacji po dwóch latach od początku pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę nigdzie się nie wybierają.
Poznaliśmy się pod koniec 2022 roku, jesteśmy sąsiadami.
— Karolineczka, a dokąd ja mam jechać i po co? Tylko tu jestem u siebie — mówi Ołena, gdy bodaj po raz dwudziesty pytam ją, czy na pewno nie potrzebuje ewakuacji. W rejonie kupiańskim ogłoszono ją już w sierpniu 2023 roku, gdy sytuacja stawała się coraz trudniejsza i wróg zaczął używać coraz więcej KAB-ów, czyli kierowanych bomb lotniczych odpalanych z samolotów mniej więcej na wysokości Starobielska. W wyniku decyzji władz lokalnych z rejonu kupiańskiego udało się ewakuować kilka tysięcy ludzi. Najważniejsze, że wyjechały dzieci.
O synu Ołeny trudno mówić "dziecko", bo to mężczyzna już niemal 23-letni. Cierpi na porażenie mózgowe. Ołena wychowuje go sama, przed wojną pomagała jej jeszcze matka, ale zmarła. Miesięcznie dostaje na syna 7000 hrywien zasiłku i to są wszystkie pieniądze, jakimi dysponuje — chyba że rodzina coś podeśle. Pomagają też sąsiedzi: ten przyniesie mleko, tamta jajka. Czasem pojawia się jakaś humanitarka od wolontariuszy. Ilekroć wyjeżdżam ze wsi, pytam Lenę, czego jej potrzeba, a potem przywożę zakupy i lekarstwa, na które, wiem dobrze, po prostu jej nie stać. Ale i tak nie to jest dla niej największym kłopotem.
— Kola jest nieuleczalnie chory, wiadomo, że nie wyzdrowieje, ale po specjalistyczne leki, które może wypisać tylko psychiatra albo neurolog, muszę z nim jeździć do lekarza osobiście. A jak mam dojechać chociażby do Kupiańska czy — jeszcze gorzej — do Szewczenkowego? — pyta retorycznie.
I tak co miesiąc, a jak dobrze pójdzie, to co dwa. Owszem, komunikacja publiczna w rejonie kupiańskim funkcjonuje, ale bardzo często ze względów bezpieczeństwa i stanu infrastruktury krytycznej trzeba jeździć objazdami. Podróż do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Szewczenkowego może zająć wtedy nawet kilka godzin, co w przypadku wyjazdu z Kolą jest nie lada wyzwaniem. Mimo to Ołena nie chce słyszeć o ewakuacji.
— No, jak już będzie naprawdę źle, to pojadę do siostry, bliżej Charkowa — obiecuje, choć robiliśmy wszystko, by mogła pojechać do Polski i zająć się rehabilitacją syna. Mimo naszych starań, odmówiła.
— Starych drzew się nie przesadza — twierdzi, choć ma tylko nieco ponad 50 lat.
Teraz jest lepiej niż wcześniej, mimo że do nas ruskie strzelają — mówi Ołena
Przeżyli z Kolą rosyjską okupację, która trwała ponad pół roku.
Bo wróg to wróg
No, nie da się ukryć, że strzelają. Pod koniec stycznia po rotacji u wroga nastąpił silny atak na ukraińskie pozycje w rejonie kupiańskim. Agresorowi udało się nieco przesunąć do przodu, ale wiele pozycji Ukraińcom udało się już odbić, a o kolejne trwają walki. Linia frontu na odcinku kupiańskim, jako jednym z nielicznych, od ponad roku trzyma się praktycznie bez zmian.
A to bardzo ważny odcinek. Po pierwsze, samo miasto Kupiańsk, na początku pełnoskalowej wojny oddane Rosjanom przez kolaborujące z Moskwą władze, to symbol wielkiego zwycięstwa Ukraińców podczas fenomenalnej deokupacji obwodu charkowskiego jesienią 2022 r. Po drugie, to bardzo ważny region dający stronie ukraińskiej nadzieję na wyjścia na Swatowe, a dalej potencjalnie na Starobielsk — i odzyskanie kontroli nad obwodem ługańskim. Dlatego wypchnięcie Ukraińców z tego regionu to jeden z rosyjskich celów, pozwalający na późniejsze umacnianie się agresora. Nieprzypadkowo przecież HUR [wywiad wojskowy Ukrainy — red.] już na początku 2023 roku, czyli zaraz po wyzwoleniu obwodu charkowskiego, ostrzegał, że Rosjanie rejonu kupiańskiego tak łatwo nie odpuszczą. Dziś pojawiają się głosy, że po zdobyciu przez nich Awdijiwki to właśnie ten odcinek może być jednym z najgorętszych na froncie (styczniowy atak miał być swoistym testem).
Ołena wzdryga się na samą myśl o zagrożeniu ponowną okupacją.
— Ta, ruskie humanitarkę dawali, z lekami pomogli, no, jak nie weźmiesz, jak nie masz niczego? Ale skąd miałam wiedzieć, co im do głowy przyjdzie? Bałam się, wróg to wróg, bycie przez miesiące sąsiadem tej swołoczy było straszne – przyznaje.
Zostawić wiernych? Jak by to wyglądało?
Wołodymyr zbyt rozmowny nie jest. Widzimy się prawie każdego dnia, gdy stara się mozolnie łatać dziury w czymś, co w naszej okolicy bywa drogą.
— Mój syn jest na froncie, muszę się czymś zająć, ja już niestety nie dam rady wojować — mówi starszy mężczyzna.
Niemal każdego dnia ładuje ją kamienie i łopaty do przyczepki przypiętej do starej łady i jedzie naprawiać kolejne jamy. — Biorę ten tłuczeń z chat rozwalonych przez ruskich, skąd się da, chociaż tak mogę pomóc, chociaż tak jestem do czegoś przydatny. Każdy z nas dokłada swoją cegiełkę do zwycięstwa, każdy ma taki obowiązek, jak tylko może — wyjaśnia.
Witalij i ojciec Leonid w czasie okupacji przy pomocy młodych drukowali ulotki.
— My tacy kupiańscy partyzanci — śmieją się.
Ojciec Leonid jest popem w cerkwi w Kiwszariwce, a teraz także cerkwi w Senkowem, bo przeszła pod patriarchat kijowski. Witalij pomaga w cerkwi i nabożeństwach, obaj rozprowadzają pomoc humanitarną na odcinku kupiańskim. Witalij mieszkał w Kupiańsku, był prawnikiem i społecznikiem. Dawno temu służył w radzieckiej armii, ale gdy zaczęła się pełnoskalowa wojna, wyjechał na swoją daczę. Czasem pokonywał piechotą całe kilometry, by pomagać ojcu Leonidowi, a — delikatnie mówiąc — obaj nie należą już do najmłodszych.
— Nie mogłem zostawić swoich wiernych w okupacji. Jak by to wyglądało — mówi ojciec Leonid.
Witalij mówi, że skoro mieli ryby z Oskiłu, patent na robienie konserw, to musieli przeżyć. Znamy się ponad rok, ale gdy znów rozmawiamy o wyzwoleniu, obaj mają łzy w oczach.
— Bo nas wyzwoliło kilka samochodów i ciężarówka, ruscy się nie zorientowali, że to nie ich malowanie i puścili ich na blokpostach – mówi Witalij.
Po wyzwoleniu obwodu charkowskiego sytuacja w rejonie kupiańskim była dramatyczna. W zasadzie nie było chwili przerwy od ostrzału. "Kupiańscy partyzanci" od patriotycznych ulotek dwa tygodnie siedzieli w piwnicy, a wszystko, co wokół nich, było metodycznie niszczone. Zdecydowali się na chwilę odpoczynku w Charkowie, ale po miesiącu wrócili.
— To był inny świat, ludzie chodzili po ulicy, były otwarte sklepy i kawiarnie. A my nie tylko wyglądaliśmy, jak dzicy, ale tak się też czuliśmy — wspomina ojciec Leonid
Dla jasności: mówimy o Charkowie, mieście oddalonym ok. 40 km od rosyjskiej granicy, w które niemal codziennie uderzają rakiety wroga. Tak wyglądają kontrasty wojennego życia: mieszkańcom rejonu kupiańskiego to właśnie Charków wydaje się być tą oazą bezpieczeństwa.
Bułka z masłem, która będzie koszmarem
Moi sąsiedzi, chociaż sytuacja jest coraz bardziej napięta, nigdzie się nie wybierają. Ja również. Rosjanie coraz głośniej krzyczą o Kupiańsku, ale obrońcy tego rejonu są zdeterminowani, by nie oddać ani kawałka ziemi, do której też już przywykli, choć są z zachodniej Ukrainy. Ziemi, której bez wytchnienia bronią za wszelką cenę od półtora roku.
Rosjanom wydaje się, że wejście do Kupiańska będzie dla nich bułką z masłem. Tyle że tu już nie ma kolaboracyjnych władz, jak na początku pełnoskalowej agresji. Tu są ludzie, których ukraińska świadomość podniosła się o wiele poziomów, nawet gdy chodzi o językow, choć to przecież region rosyjskojęzyczny. Kilka dni temu 14. brygadę walczącą w rejonie kupiańskim odwiedził prezydent Wołodymyr Zełenski. Była to zresztą nie pierwsza jego wizyta w tych okolicach; wcześniej odwiedzał m.in. 103. brygadę. Tym razem jednak Rosjanie odnotowali wizytę ukraińskiej głowy państwa, podsumowując ją memem: skoro tu przyjechał, to stracicie to, jak Awdijiwkę czy Siewierodonieck.
Jednak zdobycie rejonu kupiańskiego powinno pozostać dla agresora w sferze marzeń. Albo stać się dla niego największym koszmarem.
***
Według ukraińskiego dowództwa do ataku na Kupiańsk i okolice Rosjanie do początku lutego zgromadzili 500 czołgów, ponad 600 wozów bojowych, setki haubic i 40 tys. żołnierzy.
Polska dziennikarka, specjalizuje się w zagadnieniach dotyczących przemysłu górniczego i energetycznego. Pracowała w takich publikacjach jak „Dziennik Wschodni”, „Tygodnik Lubelski”, „Rzeczpospolita”, „Dziennik Gazeta Prawna”, „Wprost” itp. Od marca 2022 r. niemal stale przebywa w Ukrainie, organizując pomoc humanitarną i informując o rosyjskiej agresji.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!