Kiedy po narodzinach córki zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę ze Lwowa do Polski, był to już siódmy miesiąc pełnoskalowej wojny. Znalezienie mieszkania dla naszej rodziny w Warszawie było sporym wyzwaniem. Wszystkie mniej lub bardziej przyzwoite miejsca były już zajęte przez tymczasowych migrantów wojennych z Ukrainy, którzy uciekając ze swoich rodzinnych miast z powodu wojny, chcieli być w mieście, które znali, o którym słyszeli i które odwiedzali.
Warszawa była takim miastem dla Ukraińców, którzy swobodnie podróżowali po świecie przez cały okres ruchu bezwizowego między Ukrainą a UE. I bardzo szybko, po rozpoczęciu pełnowymiarowej inwazji, stolica Polski stała się dla nas centrum, Mekką, miejscem, do którego prowadzą wszystkie drogi i gdzie zaczynają się wszystkie wielkie podróże, a dla znacznej liczby migrantów — nowym domem.
Wynająć mieszkanie w Warszawie graniczyło z cudem
Mój polski mąż szybko porzucił pomysł osiedlenia się w Warszawie. Tygodniami bezskutecznie oglądał mieszkania z ogłoszeń na przedmieściach stolicy. Z czasem Paweł zaczął przychodzić na spotkania z właścicielami mieszkań nie w luźnych sportowych dresach, jak to robił na początku, ale w najlepszym garniturze, jakby brał udział w castingu lub rozmowie kwalifikacyjnej do dużej korporacji. Podczas jednego z takich spotkań, mój mąż wpadł na pomysł, by zapłacić sto dolarów z góry — i voila! — wynajęliśmy dwupokojowe mieszkanie z tarasem, ale bez mebli, w podwarszawskiej miejscowości.
Przeprowadzając się do Warszawy z dziećmi, z dala od spadających rakiet, byłam zdeterminowana, aby cieszyć się ofertą kulturalną stolicy pomimo odległości. W pierwszym tygodniu wybraliśmy się z dziećmi na wystawę sztuki do muzeum w Warszawie. Do przystanku autobusowego było około 25 minut spacerem, a potem kolejna godzina z dwiema przesiadkami autobusem i metrem do centrum. Wzięłam jedno dziecko w chustę, drugie za rękę, spakowałam plecak z pieluchami, ubraniami na zmianę i jedzeniem, i nasza załoga wyruszyła w długą podróż. Po 15 minutach "podróży" byłam tak zmęczona, że zaczęłam żałować tego pomysłu.
Bez samochodu w Polsce jest bardzo ciężko
Przez następne sześć miesięcy opuszczałam naszą miejscowość tylko w święta, do cerkwi i na specjalne okazje. Jednak nawet poruszanie się po niej, nie było dla osób o słabych nerwach. Dwa kilometry do szkoły i z powrotem z wózkiem każdego dnia, a także zakupy spożywcze, odwiedzanie przychodni dla dzieci i wielu innych miejsc. Kiedy po 6 miesiącach od przeprowadzki dostałam jedną, a potem dwie prace, zaczęłam jeździć na rowerze, a potem na elektrycznej hulajnodze. Pewnego razu, o zmierzchu, po tym jak wjechałam przednim kołem w dziurę na drodze, upadłam na asfalt. "O k**wa", pomyślałam wstając, "długo tak nie wytrzymam, potrzebuję samochodu!".
Kiedy w styczniu kupiłam swój wymarzony pojazd — starego Forda na wyprzedaży samochodów w pobliżu mojego domu — moja radość nie znała granic. Ale z jakiegoś powodu ukraińskie przysłowie wciąż krążyło mi po głowie — "Kup kozę — sprzedaj kozę". Ciężko sobie wyobrazić, jak bliska prawdy była moja intuicja.
Rejestracja samochodu w Polsce
Zgodnie z polskim prawem, nowy samochód musi zostać zarejestrowany, a używany przerejestrowany w ciągu miesiąca od zakupu.
Na stronie internetowej Starostwa Powiatowego, czyli prościej, administracji powiatu, do którego należy moja miejscowość — znalazłam listę, która zawierała wszystko, co miałam. Z wyjątkiem pozwolenia na pobyt.
Biurokracja w polskich urzędach
Zadzwoniłam do administracji, aby dowiedzieć się, czy zezwolenie na pobyt, które nie jest obowiązkowe dla ukraińskich migrantów czasowych, można zastąpić na przykład dokumentem potwierdzającym, że płacę podatki w powiecie jako przedsiębiorca.
— Świetnie, że pani zadzwoniła — wyjaśniła pani z administracji słodkim głosem profesorki Umbridge z Harry'ego Pottera. — Gdyby pani do nas przyszła, to byłaby niemile zaskoczona. Nie, potwierdzenie zapłaty podatków nie jest wystarczające. Dla rejestracji potrzebuje pani meldunku.
Meldunek. Nie ma łatwo, ale w końcu nie jest to takie trudne, gdy ma się cały miesiąc na przerejestrowanie samochodu, pomyślałam i wybrałam numer administracji centralnej miasta obok mojej miejscowości.
— Bardzo nam przykro — usłyszałam. — Nie może się pani zarejestrować w mieszkaniu, w którym pani mieszka.
— Dlaczego? — zapytałam zniecierpliwiona.
— Ponieważ Sejm nie przedłużył jeszcze specjalnej ustawy o udzielaniu wsparcia uchodźcom z Ukrainy, a poprzednie przepisy wygasają 4 marca. Dzisiaj jest 5 lutego, co oznacza, że został niecały miesiąc do wygaśnięcia pomocy, a w tym okresie nie rejestrujemy już osób z ukraińskim peselem, takich jak u Pani.
— Co mam zrobić, muszę szybko zarejestrować samochód?
— Złożyć dokumenty na pobyt czasowy w Polsce i wtedy przyjść do nas z potwierdzeniem — usłyszałam w odpowiedzi.
Dla matki dwójki dzieci pracującej na dwa etaty nie ma nic bardziej radosnego niż chodzenie po urzędach, administracjach i wydziałach ze stosem wniosków wielkości „Ulissesa” Jamesa Joyce'a i plecakiem pełnym dokumentów. Aby ubiegać się o zezwolenie na pobyt czasowy, potrzebowałam również nowego oryginalnego aktu małżeństwa (w Polsce jest on ważny tylko przez trzy miesiące), który również musiałam uzyskać w urzędzie miasta (30 minut autobusem z mojej wioski).
Tydzień później, z niezbędnymi dokumentami, namówiłam właściciela wynajmowanego przez nas mieszkania, dość zapracowanego biznesmena, aby poszedł ze mną złożyć dokumenty (umowa najmu mieszkania była podpisana z moim mężem, a nie ze mną, więc nie mogła być podstawą do rejestracji). Pani w okienku dokładnie obejrzała nasze dokumenty i powiedziała:
— Pani kochana, w paszporcie brakuje pieczątki o pobieraniu odcisków palców przy składaniu wniosku o pobyt czasowy w Polsce.
— Zgadza się - wyjaśniłam - Odciski palców są pobierane do dwóch miesięcy po złożeniu dokumentów, a ja muszę zarejestrować samochód w ciągu miesiąca. Oto więc kopia mojego wniosku o pobyt czasowy z pieczątką z wydziału ds. cudzoziemców, który przyjął dokumenty.
— Nie, to nie wystarczy! — pani w okienku kategorycznie zakończyła rozmowę.
Chwilę później wściekły właściciel mieszkania i ja siedzieliśmy w gabinecie naczelnika wydziału.
— Jestem obywatelem polskim — powiedział właściciel, który nagle wcielił się w rolę obrońcy wszystkich uciśnionych i dobrze mu to wychodziło. — Chcę zameldować tę panią natychmiast i nie zamierzam drugi raz tracić na to mojego cennego czasu!
— To niemożliwe, kochanie - powiedziała uprzejma kobieta. — Mamy tu dziesięć takich osób na godzinę. Idźcie do domu i czekajcie na decyzję Sejmu w sprawie dalszej pomocy uchodźcom.
Wyszliśmy więc z niczym. Wieczorem tego samego dnia Sejm zagłosował za przedłużeniem specjalnej ustawy. Ucieszyłam się i następnego dnia zadzwoniłam do działu rejestracji.
— Czy mogę się już zarejestrować, panie Grzegorzu? — zapytałam pracownika urzędu, który już mnie rozpoznał.
— Och, nie, Mario, nie tak szybko! — odpowiedział pan Grzegorz ojcowskim tonem.
— O mój Boże, co się stało? - wykrzyknęłam do słuchawki.
— Uchwała wejdzie w życie po podpisaniu przez Prezydenta i opublikowaniu w Dzienniku Ustaw.
— A kiedy to będzie?
— Nikt nie wie — tajemniczo zakończył rozmowę urzędnik.
Do końca terminu przerejestrowania samochodu pozostało mi 10 dni. Prezydent Duda skomentował śmierć Nawalnego, spotkał się z premierem Szwecji i wręczył Order Orła Białego. Ani słowa o uchodźcach. A kiedy prezydent w końcu podpisał przedłużenie obowiązywania specustawy na tydzień przed końcem mojego terminu, nieoczekiwanie zrobił coś jeszcze. Skierował podpisany dokument do Trybunału Konstytucyjnego, by ten orzekł, czy ustawa podpisana przez parlament bez PiS-owskich ambasadorów Wąsika i Kamińskiego, którym nowy rząd odebrał mandaty, jest ważna. Nikt nie wyjaśnił, czy w takiej sytuacji Dziennik Ustaw w ogóle opublikuje decyzję prezydenta.
Sprzedaj samochód
Codziennie budziłam się i kładłam się spać sprawdzając Dziennik Ustaw, ale nic tam nie było. Myśląc o karach nakładanych na sprawców, którzy nie zarejestrowali samochodu na czas (najpierw 500, potem 1000 zł itd.), zadzwoniłam do wydziału rejestracji samochodów z prośbą o poradę:
— Chciałabym przyjść do was i napisać podanie z prośbą o odroczenie możliwości rejestracji samochodu, biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację.
— Nie sądzę, by było to możliwe — odpowiedziała w zamyśleniu kobieta po drugiej stronie. — Nigdy wcześniej nie mieliśmy z tym do czynienia.
— Ale zdaje pani sobie sprawę, że ta sytuacja nie jest moją winą, prawda? Jeśli chcecie kogoś obwiniać, to nie mnie, tylko szanownych ambasadorów Wąsika i Kamińskiego.
— „Chwileczkę. Skonsultuję się z szefem departamentu”. — (po około 10 minutach oczekiwania) — „Nie możemy zmienić terminu rejestracji pani samochodu. Powtarzam, to pierwsza taka sytuacja”.
— Świetnie, ale ja już jestem! I chcę zarejestrować swój samochód.
— Możemy doradzić tylko jedną rzecz: sprzedać ten samochód.
— Co to znaczy?
— Sprzedać samochód komuś, kto ma pozwolenie na pobyt w Polsce” — poleciła mi pani z urzędu.
— Ale ja nie chcę go sprzedawać, dopiero co go kupiłam — byłam pogubiona sytuacją.
— Współczujemy — usłyszałam w odpowiedzi.
Zdążyłam w ostatniej chwili
Decyzja Sejmu podpisana przez Prezydenta została opublikowana w Dzienniku Ustaw na dwa dni przed końcem terminu przyznanego mi na przerejestrowanie samochodu. Następnego dnia, czyli ostatniego możliwego dnia, zarejestrowałam samochód w dwóch różnych urzędach w innych końcach miasta, niedaleko mojej miejscowości. Udało mi się to nawet nie dlatego, że szybko biegam, ale dlatego, że przez ostatnie dwa tygodnie z wyprzedzeniem rezerwowałam online terminy na każdy poranek w każdej z tych dwóch instytucji. I nie mówię już o tym, że w przeddzień rejestracji, której nie mogłam przełożyć, nie spałam całą noc, bo moje dzieci były chore. Zamiast zawieźć córkę z okropnym kaszlem i gorączką do przychodni, pojechałam zmienić tablice rejestracyjne samochodu.
Ile ukraińskich matek jest w podobnej sytuacji, nie mając niani, która mogłaby przyjść i zmierzyć dzieciom temperaturę, podczas gdy oni biegają po urzędach i załatwiają sprawy? Ile z nich nie zna języka na tyle dobrze, aby omówić sytuację z urzędnikami w ich biurach? Ile nie będzie mogło i nie będzie wiedziało jak to zrobić, nie będzie miało czasu na wcześniejszą rezerwację wizyt w instytucjach przez internet i po prostu tam nie dotrze z powodu wielogodzinnych kolejek?
Wisienką na torcie jest to, że w mieszkaniu, w którym mieszkam, jestem zameldowana na podstawie umowy najmu na czas nieokreślony (za niemałe pieniądze) dopiero od pół roku
Obecnie jest to możliwe tylko do 30 czerwca 2024 r., kiedy to wygaśnie kolejna wersja specjalnej ustawy. Oznacza to, że jeśli w czerwcu niezameldowana Ukrainka zdecyduje się np. zapisać dziecko do przedszkola, zaciągnąć kredyt czy zarejestrować samochód, znajdzie się w takiej samej sytuacji jak ja. Czy będzie walić do drzwi administracji i wydziałów z chorymi dziećmi w domu, czy będzie śledzić stronę prezydenta Dudy w internecie jak jego największa fanka, czy będzie chodzić spać z Dziennikiem Ustaw i analizami o Wąsiku i Kamińskim? Czy raczej zrobi to, co radzili polscy urzędnicy — sprzeda dopiero co kupiony samochód, zabierze dzieci, zwierzęta i wróci do domu, do Charkowa, Chersonia czy Mykołajewa?
Nie rozumiem, dlaczego polski rząd co pół roku dokonuje przeglądu pomocy dla Ukraińców. Nie rozumiem, czy ja, uchodźczyni z Ukrainy, mogę oczekiwać, że będę czuła się w Polsce jak w domu, podczas gdy mój kraj mierzy się z wrogiem i broni całej Europy. Mieć samochód, zawieźć dziecko do przedszkola, zaplanować choć w najmniejszym stopniu swoje życie? Nie, bo nie wiemy nawet, kto i na jakich zasadach będzie mógł zachować swój Pesel UKR po rewizji programu pomocy migrantom (czy będą go mieli np. studenci z Ukrainy, którzy studiują za darmo na polskich uczelniach). Czy matki z Ukrainy, z których wiele jest wdowami po weteranach, otrzymają wsparcie dla swoich małych dzieci i czy nadal będą miały ubezpieczenie zdrowotne?
Wygląda na to, że wciąż żyjemy na beczce prochu i nikt z nami o tym nie rozmawia. Politycy i urzędnicy zamknęli się w swoich gabinetach i milczą. A my liczymy przynajmniej na jedno — na szczerą rozmowę. I prośba o taką rozmowę jest moją osobistą prośbą do nowego polskiego rządu.
Redaktorka naczelna magazynu internetowego Sestry. Medioznawczyni, prezenterka telewizyjna, menedżerka kultury. Ukraińska dziennikarka, dyrektorka programowa kanału Espresso TV, organizatorka wielu międzynarodowych wydarzeń kulturalnych ważnych dla dialogu polsko-ukraińskiego. w szczególności projektów Vincento w Ukrainie. Od 2013 roku jest dziennikarką kanału telewizyjnego „Espresso”: prezenterką programów „Tydzień z Marią Górską” i „Sobotni klub polityczny” z Witalijem Portnikowem. Od 24 lutego 2022 roku jest gospodarzem telemaratonu wojennego na Espresso. Tymczasowo w Warszawie, gdzie aktywnie uczestniczyła w inicjatywach promocji ukraińskich migrantów tymczasowych w UE — wraz z zespołem polskich i ukraińskich dziennikarzy uruchomiła edycję Sestry.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!