Jewhen Magda
Jewhen Magda to ukraiński politolog, historyk, dziennikarz, dyrektor Instytutu Polityki Światowej. Autor książek „Wojna hybrydowa. Przetrwaj i wygraj” oraz „Agresja hybrydowa Rosji: lekcje dla Europy”. Znalazł się w pierwszej dziesiątce ekspertów politycznych i analityków Ukrainy w rankingu edycji „Komentari” w 2020 roku.
Publikacje
<frame>Świadome, jak delikatna jest kwestia tragedii wołyńskiej w stosunkach polsko-ukraińskich, publikujemy wywiady z polskimi i ukraińskimi historykami zainteresowanymi nawiązaniem otwartego dialogu między naszymi krajami. Poniżej odpowiedź ukraińskiego politologa, historyka, dyrektora Instytutu Polityki Światowej Jewhena Magdy na wywiad Sestr z Łukaszem Adamskim „Jeśli Ukraina się obroni i odzyska zajęte tereny, to będzie jej wielkie zwycięstwo”<frame>
Łukasza Adamskiego znam od czasów, gdy był zastępcą dyrektora Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Jestem przekonany, że to nie wina Pana Łukasza, że nie było i nie ma dzisiaj takiej instytucji, która zapewniałaby dialog między Polakami i Ukraińcami. Centrum Mieroszewskiego, w które przekształciło się Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, prowadzi aktywną politykę wschodnią. Możecie powiedzieć, że Katyń i katastrofa smoleńska nie stoją między Polską a Ukrainą. Tak, ale nasze stosunki dwustronne komplikuje problem tragedii wołyńskiej.
Chciałbym zauważyć, że w Polsce działalność wielu wpływowych think tanków jest koordynowana przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, podczas gdy w Ukrainie nie ma takiego algorytmu. Prawda jest taka, że po polskiej stronie naszej 525-kilometrowej wspólnej granicy zaczęto badać Ukrainę wcześniej i robi się to bardziej systematycznie. I nie będę teraz przypisywał błędów ukraińskich władz wyłącznie agresji Rosji. Byłoby to nieuczciwe.
Nie mogę jednak zgodzić się z tezą Pana Adamskiego, że nikt w Polsce nie chce zwycięstwa Rosji. Rzeczywiście, gotowość do dialogu z Kremlem nie jest dziś w Polsce „na stole”, a w latach rządów PiS obecny premier Donald Tusk podczas swojego pierwszego premierostwa był chłostany w mediach za dialog z Putinem. Jednak nienawiść do Ukraińców (z różnych powodów) znajduje liczne echa w polskim społeczeństwie. Sukces Konfederacji w wyborach do Parlamentu Europejskiego, w których partia ta podwoiła swoje poparcie w porównaniu z wyborami do Sejmu, tylko to potwierdza.
Przypomnę, że pomiędzy obiema kampaniami wyborczymi doszło również do blokady granicy polsko-ukraińskiej przez polskich rolników – przynajmniej przy wsparciu jednego z działaczy Konfederacji, Rafała Meklera. Ta blokada pokazała m.in., że polscy politycy, mimo istnienia tezy o „polsko-polskiej wojnie politycznej”, nie będą działać przeciwko swoim rodakom w interesie Ukrainy. Z punktu widzenia Polski to oczywiście dobrze, ale dla Ukrainy, która nadal przeciwstawia się Rosji na froncie, stworzyło to problemy natury moralnej. Nie mam wątpliwości, że dostawy wojskowe szły do Ukrainy bez przeszkód, ale blokowanie tras przez obywateli kraju, z którym stosunki w 2022 roku osiągnęły poziom euforii, było zimnym prysznicem. Co więcej, opinia publiczna w Ukrainie jest świadoma wysiłków Andrzeja Dudy, by przekonać kraje Europy Południowej do rozpoczęcia negocjacji z Ukrainą w sprawie przystąpienia do UE. Ale nie wie nic o wysiłkach Donalda Tuska na rzecz integracji europejskiej w interesie Ukrainy.
Nie zamierzam usprawiedliwiać stanowiska Wołodymyra Zełenskiego po incydencie w Przewodowie. Nie chcę szukać wytłumaczenia tego błędu
Chciałbym zwrócić uwagę, że atak w sprawie rozsypywania polskiego ziarna we wrześniu 2023 r., podczas przemówienia prezydenta Ukrainy na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, był bezosobowy, choć łatwo zidentyfikować jego adresata. Pragnę również przypomnieć, że dziennikarz Zbigniew Parafianowicz w swojej książce „Polska na wojnie”, która jest znana nie tylko w Polsce, wspomina o przeprosinach ówczesnego Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy Walerija Załużnego wobec jego polskiego odpowiednika Rajmunda Andrzejczaka. Nawiasem mówiąc, niedawno rzecznik polskiego MSZ Paweł Wroński wyraził nadzieję, że Polska będzie mogła zestrzeliwać rosyjskie rakiety. Wydanie pozwolenia w tej sprawie oczywiście należy do NATO. Bez niego polscy urzędnicy są zmuszeni do mówienia bzdur, gdy rosyjskie rakiety pojawiają się w przestrzeni powietrznej ich kraju.
Zamiast tego jestem gotów wcielić się w adwokata diabła i przeprosić za oświadczenie o „ludobójstwie zbożowym”, wygłoszone w zeszłym roku przez przedstawiciela handlowego Ukrainy Tarasa Kaczkę. Niestety w relacjach polsko-ukraińskich czasami górę biorą emocje. Jednocześnie muszę zauważyć, że ukraiński prezydent, premier, przewodniczący parlamentu, ministrowie obrony i spraw zagranicznych nie pozwalają sobie na podobne ataki. Jednak naprawdę zaskakujące jest to, że nawet rok po zmianie władzy w Polsce jej organy ścigania nie znalazły beneficjentów oszustwa zbożowego, które zaszkodziło bezpieczeństwu żywnościowemu kraju. Trudno sobie wyobrazić, by choćby jeden wagon lub ciężarówka ze zbożem przekroczyły polsko-ukraińską granicę bez przygotowania zawczasu miejsca na rozładunek.
Niestety Warszawa i Kijów szybko przeszły od szczytu porozumienia na wiosnę 2022 r. do okopów wzajemnych roszczeń. I jak tu nie wspomnieć o innym polskim koledze, Przemysławie Żurawskim vel Grajewskim, który wielokrotnie podkreślał, że kiedy Polska i Ukraina są razem – wygrywają? Nawiasem mówiąc, ten model współpracy w pełni funkcjonuje zarówno w ramach NATO, jak Unii Europejskiej. Ta potencjalna współpraca nie wszystkim się jednak podoba – nie tylko za murami Kremla, ale także w UE.
Bądźmy szczerzy: przystąpienie Ukrainy do NATO i UE nie znajduje się obecnie w agendzie żadnej z tych organizacji. Dlatego szumne zapowiedzi polskich polityków, że nie dopuszczą do akcesji Ukrainy bez rozwiązania problemu wołyńskiego, to czysty populizm. Obecny okres wiąże się z wystawianiem kandydatów na prezydenta przez czołowe siły polityczne w Polsce. Stosunek do Ukrainy, w szczególności w kontekście tragedii wołyńskiej, jest papierkiem lakmusowym dla polskich polityków.
Podobnie jak Łukasz Adamski popieram ekshumację ofiar tragedii wołyńskiej, ale uważam, że konieczne jest podkreślenie kilku szczegółów. Rzeczywiście, rozpoczęcie tego procesu i zapewnienia o nieodwracalności stanowiska Ukrainy jest konieczne. Byłoby dobrze, gdyby zostało to politycznie poparte przez parlamenty obu krajów.
Przydałoby się też ustanowienie nagrody „Sprawiedliwy z Wołynia”, co mogliby zrobić Wołodymyr Zełenski i Andrzej Duda
Wiem, że Polska honoruje tych, którzy ratowali ofiary masakry, ale przeniesienie nagrody na poziom międzynarodowy mogłoby zwiększyć poziom zrozumienia problemu w Ukrainie. Brak społecznego zapotrzebowania w Ukrainie na rozwiązanie tego problemu jest być może głównym powodem bierności ukraińskich władz w tej sprawie.
Należy również zrozumieć, że państwo, które codziennie grzebie dziesiątki obywateli zabitych przez rosyjską agresję, nie może uczynić ekshumacji ofiar tragedii wołyńskiej absolutnym priorytetem do czasu zakończenia wojny z Rosją. Zarazem utworzenie międzynarodowej komisji (z udziałem przedstawicieli państw trzecich) przyczyniłoby się do lepszego i szybszego rozwiązania problemu. Dla mnie to, co oczywiste, jest jasne: problemy w relacjach między Polską a Ukrainą można rozwiązać tylko poprzez dialog. Dlatego nie po raz pierwszy proponuję stworzenie formatu dyskusyjnego PL-UA-525, w którym można by nie tylko omawiać istniejące sprzeczności i opracowywać rozwiązania na przyszłość, ale także rozpowszechniać istotne informacje w Polsce i w Ukrainie. Byłbym szczęśliwy, gdyby Centrum Mieroszewskiego przyłączyło się do tej inicjatywy. Polska i Ukraina powinny nie tyle przerzucać się zarzutami, ile tworzyć wspólne znaczenia pod wspólnym hasłem: „Za naszą i waszą przyszłość”.
P.S. Proponuję obejrzeć naszą ostatnią dyskusję z Łukaszem Adamskim na kanale Ukrlife YouTube z Ludmiłą Nemyrą. Był poświęcony tragedii wołyńskiej:
„Nie mam wątpliwości, że dostawy wojskowe szły do Ukrainy bez przeszkód, ale blokowanie tras przez obywateli kraju, z którym stosunki w 2022 roku osiągnęły poziom euforii, było zimnym prysznicem”. Na marginesie wywiadu z Łukaszem Adamskim
O zrozumieniu i pojednaniu
Zacznę od osobistego doświadczenia. Przyczyny, dla których tragedia wołyńska jest tak ważna dla polskiego społeczeństwa, uświadomiłem sobie kilka lat temu, 1 listopada, w dniu Wszystkich Świętych. Pierwszego dnia listopada prawie wszyscy Polacy oddają cześć swoim zmarłym, a fakt, że wielu z nich wciąż nie zostało pochowanych zgodnie z obrządkiem chrześcijańskim, jest dla polskiego społeczeństwa bardzo bolesny. Do niedawna było to wykorzystywane głównie przez prawicowych polityków i Kresowian – potomków ludności ze wschodnich regionów II Rzeczypospolitej.
Tego lata wszystko się jednak zmieniło – Donald Tusk zaczął grać kartą wołyńską. Ten krok polskiego premiera pokazuje, że w polskim społeczeństwie istnieje konsensus co do potrzeby uhonorowania ofiar tragedii wołyńskiej zgodnie z polskimi zasadami. A polscy politycy – i nie tylko oni – są gotowi przekonywać Ukrainę na różne sposoby.
Dlaczego ten temat nie dotyka Ukraińców tak bardzo jak Polaków? Po pierwsze, bo przez długi czas [my, Ukraińcy – red.] żyliśmy w kraju, w którym zbiorowa pamięć historyczna była podporządkowana interesom innych – najpierw Imperium Rosyjskiego, potem Związku Radzieckiego.
Po drugie, Ukraina ma obiektywne trudności ze spersonalizowanym pomiarem strat osobowych podczas największych tragedii XX wieku, Hołodomoru i II wojny światowej. Brak dokumentów i fakt, że duża część archiwów znajduje się w Rosji, uniemożliwiają ustalenie dokładnej liczby ofiar. W rzeczywistości wymienienie wszystkich ofiar z imienia i nazwiska jest niemożliwe.
Po trzecie, wojna rosyjsko-ukraińska, największa na świecie wojna od 1945 roku, wciąż trwa, codziennie pochłaniając życie Ukraińców. Na tym tle spory historyczne wydają się mieć co najmniej drugorzędne znaczenie.
Ekshumacja ofiar tragedii wołyńskiej jest jednak konieczna z wielu powodów.
Tylko w ten sposób – w oparciu o obiektywne dane – możemy poznać przybliżoną liczbę ofiar, precyzując, czy mówimy o tysiącach, czy o dziesiątkach tysięcy zabitych
Proces ekshumacji nie może być szybki. Jednocześnie procedura ta może napotkać obiektywne trudności, ponieważ polski Instytut Pamięci Narodowej faktycznie pełni funkcje organu ścigania, a jego praca na terytorium państwa będącego partnerem strategicznym powinna być określona przez specjalny dokument. Najlepiej – decyzją obu rządów, którą na poziomie politycznym mogłyby poprzeć polski Sejm i Senat oraz Rada Najwyższa Ukrainy. Ze względu na delikatny charakter sprawy lepiej byłoby, gdyby zespoły poszukiwawcze były międzynarodowe, z przedstawicielami nie tylko Polski i Ukrainy. Tyle że do czasu zakończenia działań wojennych to także wiąże się z obiektywnymi trudnościami. Nie każdy zagraniczny specjalista będzie chciał udać się do kraju, w którym trwają regularne naloty.
Promykiem nadziei na porozumienie wydaje się natomiast gotowość ukraińskiego IPN do wznowienia prac poszukiwawczych po zakończeniu stanu wojennego i – w drodze wyjątku – prowadzenie prac poszukiwawczych na prośbę obywatelki RP Karoliny Romanowskiej-Adamiec. Przydatne będzie określenie obszaru poszukiwań, to jest ustalenie, czy będą one prowadzone na terenie byłego województwa wołyńskiego (obecne obwody wołyński, rówieński i tarnopolski).
Wojna z pomnikami
Ukraińska opinia publiczna przypomina również o sprawie pomnika żołnierzy UPA na górze Monastyr w Polsce. To miejsce pamięci miało trudną historię, było wielokrotnie niszczone przez nieznanych wandali. Wspólna decyzja prezydentów Polski i Ukrainy, aby odpowiednio odrestaurować pomnik, z opatrzeniem go tablicą z nazwiskami ponad 60 poległych żołnierzy UPA (w bitwie z oddziałami NKWD), nie została zrealizowana. Takie wybiórcze działania polskich władz wywołują sprzeciw i opór ich ukraińskich odpowiedników. Oba kraje wpadają w spiralę konfrontacji, w której Polska czuje się pewniej, ponieważ jej narracja historyczna jest ukształtowana i ugruntowana w świadomości społecznej.
Z drugiej strony mamy przykład Huty Pieniackiej, zamieszkiwanej przez Polaków wsi w obwodzie lwowskim, która była bazą partyzantki sowieckiej i Armii Krajowej. Jej mieszkańcy zostali wymordowani przez niemieckich oprawców w lutym 1944 roku. Pomnik mieszkańców Huty Pieniackiej był wielokrotnie atakowany przez nieznanych wandali, ale strona ukraińska odrestaurowywała go tak szybko, jak to było możliwe.
Warto również zwrócić uwagę na wpływy Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej oraz partyzantki sowieckiej, których działania były koordynowane z Moskwy.
Nie należy też zapominać, że tragedia wołyńska wydarzyła się podczas niemieckiej okupacji tych terenów i to władze okupacyjne były odpowiedzialne za to, co się stało. Czystki etniczne (mało kto zaprzeczy, że miały miejsce) dokonywane były zarówno przez Polaków, jak Ukraińców, ale Ukraińcy nie mieli wówczas własnego, niepodległego państwa.
Pamięć z posmakiem politycznym
Jeszcze w lipcu 2024 roku polski wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz mówił, że bez rozwiązania problemu wołyńskiego Ukraina nie będzie mogła stać się członkiem UE. W październiku stanowczo podtrzymał swoje stanowisko, publicznie nie zgadzając się z opinią Andrzeja Dudy tej kwestii. Wydaje się, że to [wyrażanie podobnych opinii – red.] nie do końca leży w zakresie kompetencji ministra obrony. W polskiej polityce istnieją też jednak inne opinie i stanowiska. W otoczeniu Kosiniaka-Kamysza znajduje się poseł PSL Tadeusz Samborski, znany z organizowania akcji „Wołyń” na Dolnym Śląsku.
Główny powód jest jednak inny.
Wiosną przyszłego roku w Polsce odbędą się wybory prezydenckie, które można opisać tytułem starego polskiego serialu: „Stawka większa niż życie”. Jak dotąd tylko Konfederacja zdecydowała się na ogłoszenie swego kandydata na prezydenta – Sławomira Mentzena, który wygłosił szereg ostrych wypowiedzi zgodnych z linią jego partii. Konfederacja od dłuższego czasu bazuje na antyukraińskich oświadczeniach, okresowo wzmacniając je ksenofobicznymi manifestacjami. Inne siły polityczne reprezentowane w parlamencie kontynuują poszukiwania swoich kandydatów. Jeśli wygra Koalicja Obywatelska, premier Donald Tusk będzie mógł skupić w swoich rękach maksymalną władzę. Oczywiście nie wszystkim polskim politykom taka perspektywa się podoba.
Wykorzystanie kwestii Wołynia podczas castingu kandydatów jest logiczne
Dlatego Karol Nawrocki, dyrektor Instytutu Pamięci Narodowej, nazwał Galicję „wschodnią Małopolską”. Tego określenia nie można nazwać konstruktywnym, ale w walce o głosy musimy przygotować się też na takie wypowiedzi.
Przecież wiceminister spraw zagranicznych Władysław Teofil Bartoszewski zapowiedział, że Polska podniesie kwestię tragedii wołyńskiej podczas negocjacji w ramach pierwszego rozdziału negocjacyjnego między Ukrainą a UE. Radosław Sikorski, jego bezpośredni przełożony, którego wrześniowa wizyta w Kijowie wywołała poruszenie w mediach, nazywa proces integracji europejskiej złożonym i także mówi o potrzebie należytego uhonorowania ofiar tragedii wołyńskiej.
Paradoks sytuacji polega na tym, że wykorzystanie tragedii wołyńskiej w wyścigu prezydenckim jest mało prawdopodobne właśnie ze względu na istnienie konsensusu w tej sprawie w polskim społeczeństwie. Podczas wyborów technolodzy polityczni opierają się na tematach, które dzielą społeczeństwo, a upamiętnienie ofiar Wołynia nie może pretendować do takiego wpływu.
Jednak koalicja rządząca pod przywództwem Donalda Tuska może wykorzystać ten temat do odwrócenia uwagi opinii publicznej od niespełnienia własnej obietnicy złagodzenia przepisów aborcyjnych
Błędem byłoby również zakładanie, że w Polsce nie ma innych głosów w sprawie tragedii wołyńskiej. I nie chodzi tu nawet o stanowisko byłego ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza, który porównał obecną politykę polskich władz do działań hieny, co zresztą nie wszyscy w Ukrainie zrozumieli (przypomnę, że Winston Churchill mówił o „polityce hieny” Polski w przededniu II wojny światowej). W 80. rocznicę Powstania Warszawskiego prezydent Andrzej Duda porównał to wydarzenie do obrony Mariupola, choć zostało to zignorowane przez oficjalny Kijów. Polski prezydent zauważył również, że nadmierne nagłaśnianie tragedii wołyńskiej leży w interesie Putina, tyle że ten wątek jego wypowiedzi nie był przejawem współczucia dla Ukrainy, a raczej elementem wewnętrznej walki politycznej. Marszałek Sejmu Szymon Hołownia, który również ma ambicje prezydenckie, wyraził natomiast gotowość odłożenia dyskusji o tragedii wołyńskiej na późniejszy termin.
W ariergardzie zrozumienia
Czy ludzie w Kijowie rozumieją złożoność sytuacji? Jestem pewien, że tak, lecz niemożliwe jest wprowadzenie znaczących zmian tu i teraz. Dmytro Kułeba popełnił błąd w ostatnich tygodniach swojego urzędowania na stanowisku ministra spraw zagranicznych [wypowiadając się na temat Wołynia i Akcji „Wisła” – red.] podczas Campus Polska w Olsztynie. Jego dymisja nie była jednak rytualną ofiarą dla Warszawy, raczej innego rodzaju rezonansem.
Andrij Sybiha, następca Kułeby, wykonał pierwszy telefon jako minister spraw zagranicznych do Radosława Sikorskiego. Na początku października Sybiha odwiedził Warszawę i spotkał się z Andrzejem Dudą, przewodniczącymi obu izb parlamentu, Sikorskim i polskimi ekspertami. Wśród jego rozmówców nie było jednak Donalda Tuska, który jest dziś właścicielem największego kawałka tortu władzy w Polsce.
Co robić?
W obecnej sytuacji nie ma sensu działać w zwykłym formacie, ponieważ stanowisk Polski i Ukrainy nie da się szybko zmienić. Jedynym sposobem na uleczenie „rany pamięci” jest działanie asymetryczne. Ukraina bardzo by skorzystała, gdyby Wołodymyr Zełenski znalazł okazję, powiedzmy, w drodze do Ramstein, pokazać Andrzejowi Dudzie i Donaldowi Tuskowi swój plan zwycięstwa. Tak, tak, obu, bo w marcu politycy ci polecieli razem do Joe Bidena, by uzgodnić wzmocnienie zdolności obronnych Polski.
Przydałoby się też publiczne podpisanie umowy na zakup polskiej broni czy zintensyfikowanie działań polsko-litewsko-ukraińskiej brygady imienia Konstantego Ostrogskiego.
Nie potrzebujemy imitacji energicznych działań, ale kroków potwierdzających realną treścią tezę o strategicznym partnerstwie obu krajów
Kwestia tragedii wołyńskiej po raz kolejny znalazła się na pierwszym planie stosunków polsko-ukraińskich. Ze strony Polski padają zapowiedzi połączenia rozwiązania tej kwestii z przystąpieniem Ukrainy do UE, a w Ukrainie Instytut Pamięci Narodowej wyraził gotowość rozpoczęcia prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych na Wołyniu trzy miesiące po zakończeniu stanu wojennego
Doświadczenie i wytrzymałość
Sam Tusk zapewnił, że nie będzie ubiegał się o prezydenturę. W 2005 roku wziął udział w wyborach prezydenckich, ale przegrał z Lechem Kaczyńskim w drugiej turze. Inne etapy 30-letniej kariery urodzonego w Gdańsku polityka były bardziej udane: był posłem na Sejm i senatorem, premierem Polski i przewodniczącym Rady Europejskiej. Jesienią ubiegłego roku koalicja partii opozycyjnych oparta na Koalicji Obywatelskiej wygrała wybory parlamentarne, kończąc ośmioletnią dominację Prawa i Sprawiedliwości w Polsce.
Donald Tusk nie tylko ogłosił, że nie będzie kandydował na prezydenta, ale także wyraził nadzieję na wyłonienia wspólnego kandydata czterech sił politycznych, które tworzą koalicję rządzącą. Ta nadzieja wygląda jednak na robienie dobrej miny do złej gry, gdyż zeszłorocznych zwycięzców łączyła przede wszystkim chęć odsunięcia od władzy Jarosława Kaczyńskiego i jego współpracowników. Trudno wyobrazić sobie jednego kandydata całej koalicyjnej czwórki. Nawiasem mówiąc, przedstawiciel Konfederacji Sławomir Mencen, znany z kontrowersyjnych wypowiedzi, już ogłosił zamiar ubiegania się o prezydenturę.
Najbardziej prawdopodobnym kandydatem na prezydenta RP z ramienia Koalicji Obywatelskiej jest prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski
Ma on nie tylko klasyczny dla polskiego polityka dorobek – był ministrem, a także posłem na Sejm i do Parlamentu Europejskiego – ale też niezmiennie cieszy się poparciem warszawiaków. W ostatnich wyborach prezydenckich, które odbyły się w 2020 r. w szczycie pandemii COVID-19 i charakteryzowały się wysoką frekwencją wyborczą, Trzaskowski przegrał o włos z urzędującym prezydentem Andrzejem Dudą, uzyskując w drugiej turze prawie 49% głosów.
Tusk jest specjalistą od zawierania sojuszy, więc istnieją szanse na poszerzenie bazy poparcia Trzaskowskiego. Oczywiste jest jednak, że nie będzie łatwo rządzić ze zwycięzcą wyborów prezydenckich. W Polsce ludzie są już przyzwyczajeni do żartów na ten temat w kontekście relacji między Andrzejem Dudą a Jarosławem Kaczyńskim. Nawiasem mówiąc, Duda i Tusk mają za sobą wieloletnią rywalizację polityczną, która często zaognia się z powodu osobistych animozji. Nie przeszkodziło im to jednak w wizycie w Stanach Zjednoczonych w marcu 2024 r., podczas której omawiali wzmocnienie zdolności obronnych Polski. Ich spotkanie w Białym Domu z Joe Bidenem zostało przez polską agencję informacyjną PAP nazwane „historycznym”.
Audyt poprzedników
Porozumienie między Tuskiem i Dudą jest jednak [w ich przypadku – red.] raczej wyjątkiem niż regułą. Polsko-polska wojna polityczna trwa od lat, a zmiana ról między Koalicją Obywatelską i Prawem i Sprawiedliwością tylko potwierdziła dominację zasady „przyjaciołom wszystko, wrogom prawo”. W ciągu niespełna roku sprawowania władzy ekipa Donalda Tuska przeprowadziła poważny audyt działań swoich poprzedników. Warto wspomnieć chociażby o zatrzymaniu w pałacu prezydenckim (choć pod nieobecność głównego rezydenta) byłego ministra spraw wewnętrznych Mariusza Kamińskiego i jego zastępcy Macieja Wąsika. Próby ukarania obu urzędników za nadużycia władzy z czasów, gdy stali na czele Centralnego Biura Antykorupcyjnego, trwają już od kilku lat.
Znamienna jest również sytuacja w sektorze obronnym.
O ile w 2020 r. Polska przekroczyła próg 2% PKB na wydatki obronne, o tyle budżet na 2025 r. przewiduje niemal 5% PKB, co jest rekordem wśród państw NATO
Rząd Mateusza Morawieckiego zakupił znaczną partię ciężkiego uzbrojenia w Korei Południowej (wyprodukowanego zgodnie ze standardami NATO), korzystając z lokalnych kredytów. Skuteczność ich wykorzystania pozostaje wątpliwa ze względu na problemy z tempem dostarczania sprzętu.
Wyraźnie widać, że ekipa Tuska wykorzystuje sytuację do krytyki swoich poprzedników, w szczególności byłego ministra obrony, a obecnie posła PiS Mariusza Błaszczaka. Wybór Błaszczaka nie jest przypadkowy. We wrześniu 2023 r. publicznie oskarżył on Tuska o kapitulanctwo za czasów, gdy [Tusk – red.] był premierem. Z tego powodu latem 2024 r. działania Błaszczaka [z czasów, gdy pełnił funkcję ministra obrony w rządzie PiS – red.] były badane przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego.
Obecnie ministrem Obrony Narodowej jest Władysław Kosiniak-Kamysz, przedstawiciel PSL, który ma własne ambicje polityczne. Mogą się one ujawnić podczas kampanii prezydenckiej.
Warto również przypomnieć, że minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zdecydował się na wymianę polskich ambasadorów na dużą skalę, co nie spodobało się Andrzejowi Dudzie. Przykładem może być sytuacja wokół ambasadora w Ukrainie Jarosława Guzego. Ten doświadczony naukowiec pracował w Kijowie niecały rok [od grudnia 2023 r. – red.] , a 1 września zastąpił go Piotr Łukasiewicz, tyle że w randze chargé d'affaires. Pełnoprawnym ambasadorem Łukasiewicz będzie mógł zostać dopiero po zakończeniu przez Dudę kadencji prezydenckiej.
Kolejnym oczywistym priorytetem ekipy Tuska jest reforma publicznego nadawcy, TVP, który jest finansowany przez państwo. Podczas rządów PiS programy informacyjne TVPInfo mogły konkurować z programami telewizyjnymi produkowanymi w Rosji – tak jadowita była ocena polityków opozycji, w tym Donalda Tuska. Dlatego po objęciu urzędu premiera przez Tuska w państwowej telewizji rozpoczął się „sienkiewiczowski Blitzkrieg” – [odpowiedzialny za reformę mediów publicznych nowy minister kultury – red.] Bartłomiej Sienkiewicz, prawnuk pisarza Henryka Sienkiewicza, który miał doświadczenie w służbach specjalnych, zaczął walczyć o wolność słowa. Wydźwięk wiadomości w TVP zmienił się znacząco, ale jedną z ofiar tej walki był Biełsat, którego redaktor naczelną przez długi czas była Agnieszka Romaszewska-Guzy, żona wspomnianego Jarosława Guzego.
Zmiany nie ominęły również Polskiego Radia, w którym w 2015 r. kierownictwo objął PiS. Obecnie rozpoczął się proces „wyrównywania standardów nadawania”.
Nawiasem mówiąc, Bartłomiej Sienkiewicz został pierwszym ministrem, który opuścił rząd Tuska: został wybrany na posła do Parlamentu Europejskiego.
Tusk i Ukraina
Przewodnictwo Donalda Tuska w Radzie Europejskiej ukształtowało dobre relacje z Petro Poroszenką, który jest raczej sceptycznie nastawiony do PiS. Jednak już jako premier Tusk musiał zetknąć się z Wołodymyrem Zełenskim. Wizyta w Kijowie na początku stycznia 2024 r. była nie tylko jedną z pierwszych podróży zagranicznych nowego polskiego premiera. Była również związana z powołaniem posła Pawła Kowala na stanowisko pełnomocnika polskiego rządu ds. odbudowy Ukrainy. Perspektywa zaangażowania polskiego biznesu w ten proces budzi spore zaniepokojenie jego przedstawicieli.
8 lipca Donald Tusk i Wołodymyr Zełenski podpisali w Warszawie umowę o bezpieczeństwie, która jest jedną z trzech tuzinów takich umów. Umowa między Warszawą a Kijowem ma jednak szczególne aspekty. Chodzi nie tylko o oczywiste perspektywy współpracy wojskowej i technicznej między oboma krajami. W szczególności pojawiła się sugestia, że z ukraińskich imigrantów przebywających w Polsce mógłby zostać utworzony Legion Ukraiński. Nie ma jednak jeszcze żadnych konkretów w tej kwestii.
Natomiast perspektywa zestrzeliwania przez polską obronę powietrzną rosyjskich rakiet i bezzałogowych statków powietrznych wywołała debatę w koalicyjnym rządzie: minister obrony Władysław Kosyniak-Kamysz powiedział, że wymagałoby to decyzji NATO, podczas gdy minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wezwał do aktywnego działania polskiej obrony powietrznej.
To właśnie Kosyniak-Kamysz dość nieoczekiwanie stwierdził w lipcu, że Ukraina nie będzie mogła zostać członkiem UE bez rozwiązania kwestii tragedii wołyńskiej. Oświadczenie to zostało odebrane jako zapowiedź [jego - red.] udziału w wyborach prezydenckich. Po nieudanej próbie Dmytro Kułeby odpowiedzi na pytania o ekshumację ofiar Wołynia opowieścią o operacji „Wisła” Donald Tusk wygłosił podobny [jak Kosiniak-Kamysz – red.] komunikat podczas Campusu Polska Przyszłości. Oznacza to, że temat Wołynia jest systemowo ważny dla polskiego społeczeństwa i będą o nim mówić politycy z różnych obozów. Dla ich ukraińskich odpowiedników ważne jest, aby zdali sobie sprawę, że nie ma polskich polityków, którzy będą działać w interesie Ukrainy przeciwko swoim polskim kolegom.
Wbrew iluzji, która panuje w Polsce, dymisja Dmytro Kułeby nie była spowodowana błędem w Olsztynie
Jej powodem było dążenie Wołodymyra Zełenskiego do wzmocnienia polityki zagranicznej, zwłaszcza w zakresie walki o broń. Jest prawdopodobne, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych pod kierownictwem Andrija Sybigi nie ugnie się pod naciskami Kancelarii Prezydenta [Zełenskiego – red.] , która zablokowała kluczowe kwestie polityki zagranicznej. Jeśli chodzi o rozmowę między Sybigą a Sikorskim, która już się odbyła, i to w języku polskim – jest to dobry gest, który należy wzmocnić, na przykład poprzez stworzenie wspólnej agendy na czas prezydencji Polski w UE, która rozpocznie się 1 stycznia 2025 roku.
Tajemnica sukcesu
Pikanterii sytuacji wokół wyborów prezydenckich w Polsce dodaje fakt, że ogłasza je marszałek Sejmu, obecnie Szymon Hołownia, lider partii Polska 2050. Jest on również potencjalnym kandydatem na prezydenta, który łączy w sobie element pobożnego katolika z doświadczeniem showmana. Jego chęć flirtowania z młodymi ludźmi w mediach nie pozostaje niezauważona.
Można przewidzieć, że kwestia ukraińska będzie wielokrotnie poruszana podczas kampanii prezydenckiej w Polsce
Największym zagrożeniem dla Ukrainy jest perspektywa stania się kozłem ofiarnym dla kandydatów na prezydenta. Kandydat, któremu uda się zbudować strategiczną wizję perspektyw współpracy z Ukrainą, zyska znacznie więcej. Jest to konieczne, biorąc pod uwagę, że Ukraińcy znacząco zmienią obraz wyborczy w Polsce w nadchodzących wyborach samorządowych i parlamentarnych. Ci polscy politycy, którzy odpowiedzą na to wyzwania, będą mogli liczyć na wymierne polityczne bonusy.
Donald Tusk wydaje się realizować klasyczny schemat wyborczego zwycięstwa. Obiecał już znaczącą poprawę sytuacji finansowej samorządów (rozwój samorządności jest znakiem rozpoznawczym Polski) oraz organizację spotkań urzędników państwowych z obywatelami w celu złożenia sprawozdania z całorocznej pracy. Potem rozpocznie się kampania prezydencka, w której partia rządząca będzie starała się wykorzystać sukcesy osiągnięte jesienią 2023 r. i latem 2024 r. – i spróbować zepchnąć rywali z PiS na margines procesu politycznego. Wydaje się, że jest to główne zadanie polityczne Tuska, w imię którego rezygnuje on z prawa do ubiegania się o stanowisko prezydenta Polski.
Premier Donald Tusk, jeden z najbardziej doświadczonych polskich polityków, przygotowuje się do nadchodzących wyborów prezydenckich w 2025 r. Jeśli wygra kandydat Koalicji Obywatelskiej, partia ta będzie w stanie zdominować polską politykę
W kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej trudno mierzyć efektywność stosunków dwustronnych wyłącznie wskaźnikami ekonomicznymi. Polska udzieliła Ukrainie pomocy wojskowej i technicznej w pierwszych, najtrudniejszych miesiącach rosyjskiej inwazji i nie należy o tym zapominać. Oczekiwania polskiego establishmentu nie zostały jednak spełnione, choć w dialogu pojawiła się idea konfederacji Polski i Ukrainy.
W Polsce zakończyła się długa kampania wyborcza, podczas której wybory parlamentarne przeszły w wybory samorządowe, a te – w głosowanie do Parlamentu Europejskiego. Walka była zacięta, jej echa słychać do dziś.
Wybory prezydenckie odbędą się dopiero w przyszłym roku.
Jest więc czas na rozpoczęcie procesu reanimacji dwustronnych relacji, które zostały nadszarpnięte przez wybuchy populizmu, prowokacje wokół ukraińskiego zboża i blokadę polsko-ukraińskiej granicy
Niestety zastąpienie Mateusza Morawieckiego Donaldem Tuskiem na czele administracji państwowej nie stało się jeszcze silnym impulsem do ocieplenia stosunków polsko-ukraińskich. Jednak Tusk raczej nie będzie kandydował na prezydenta, a fakt ten może sprzyjać stabilizacji stosunków, biorąc pod uwagę jego doświadczenie polityczne i znaczenie w polityce europejskiej.
8 lipca Donald Tusk i Wołodymyr Zełenski podpisali w Warszawie umowę o bezpieczeństwie. To nie jest kolejny dokument z serii prób Ukrainy, aby umocować prawnie gwarancje bezpieczeństwa dla siebie. Umowa przewiduje współpracę wojskowo-techniczną oraz utworzenie Legionu Ukraińskiego spośród obywateli Ukrainy przebywających w Polsce. Funkcjonowanie tej jednostki to wciąż bardziej deklaracja intencji, jednak wspólna produkcja amunicji, dronów i poszukiwanie możliwości realizacji programu rakietowego są niezbędne dla strategicznego partnerstwa.
W dwustronnym dialogu jest wiele złożonych kwestii, wśród których kluczową jest tragedia wołyńska
Tegoroczne obchody upamiętniające jej ofiary w Polsce odbyły się bez większego entuzjazmu, ale minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz oświadczył, że Ukraina nie stanie się członkiem UE bez rozwiązania kwestii wołyńskiej. Choć szef polskiego resortu obrony często wypowiada się w kwestiach, które tylko pośrednio wiążą się z jego kompetencjami zawodowymi, nie należy go ignorować. Wręcz przeciwnie, konieczne jest wznowienie dyskusji w oparciu o aktualne realia.
Kilka lat temu podjęto nieudaną próbę stworzenia polsko-ukraińskiej nagrody „Sprawiedliwy z Wołynia”; aktualność tego pomysłu nie zniknęła. Pełne zaufanie relacje między prezydentami Andrzejem Dudą i Wołodymyrem Zełenskim mogłoby pomóc politykom zostać honorowymi patronami tej nagrody.
I jeszcze jedno: dopiero ekshumacja ciał ofiar Wołynia pomoże ustalić skalę tragedii i zminimalizować spekulacje na temat liczby ofiar. Musimy być jednak świadomi tego, jak bardzo politycznie wrażliwa jest ta kwestia dla Kijowa i jakie jest jej tło emocjonalne w Warszawie.
Ogłoszona przez Donalda Tuska 8 lipca inicjatywa produkcji energii elektrycznej dla Ukrainy przy użyciu polskiego węgla może stać się elementem dwustronnej współpracy. Straty w sektorze energetycznym są poważnym problemem dla Ukrainy i należy je rozwiązać w przededniu sezonu grzewczego za pomocą kreatywnych, nieoczekiwanych dla Rosji kroków. A jeśli przy okazji kroki te pomogą polskim górnikom, pomoże to również poprawić stosunki między oboma krajami.
Dla Kremla Polska jest jednym z głównych celów presji informacyjnej i psychologicznej, a rosyjskie służby specjalne próbują podjąć szereg „aktywnych działań”, by zdestabilizować sytuację na jej terytorium
Blokada granicy polsko-ukraińskiej została przeprowadzona pod auspicjami Konfederacji i ostatecznie przyniosła jej polityczne dywidendy w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Tymczasem polskie organy ścigania odnoszą coraz większe sukcesy w zwalczaniu sabotażu i podpaleń na terytorium kraju. Lokalne media wielokrotnie informowały o zatrzymaniach Ukraińców i Białorusinów, którzy szpiegowali na rzecz Rosji. Jednak polska policja i służby wywiadowcze nie były jeszcze w stanie znaleźć tych, którzy napisali „Potrzebujemy wyborów” na ścianie Ukraińskiego Domu w Warszawie.
Szereg decyzji rządu Tuska będzie stymulować odpływ ukraińskich migrantów z Polski do innych krajów UE, przede wszystkim do Niemiec. Niemiecka gospodarka może pomieścić wielu nowych tymczasowych migrantów. Tyle że barbarzyńskie ostrzały ukraińskich osiedli i celowe niszczenie obiektów energetycznych mogą spowodować nową falę migracji w najbliższej przyszłości, a to Polska będzie główną bramą dla obywateli Ukrainy.
Dlatego na porządku dziennym jest wspólne przeciwdziałanie rosyjskiej propagandzie (migranci są bardzo wrażliwą kategorią pod tym względem) i ochrona ukraińskiej tożsamości Ukraińców w Polsce. Dziś w praktyce przywrócili oni etniczny wzorzec międzywojennej II RP, zacierając monoetniczny charakter Polski po II wojnie światowej.
Wracając do tematu ukraińskiego zboża, który był bolesną kwestią dla stosunków dwustronnych, chciałbym zauważyć, że ponowne otwarcie portów Morza Czarnego znacznie zmniejszyło jego wpływ na te stosunki. Ukraińskie zboże znów jest transportowane do Azji i Afryki, a polska dyplomacja może pomóc rozszerzyć obszar jego dostaw – oczywiście na warunkach korzystnych dla obu państw.
Polska może stać się jednym z realizatorów ukraińskich interesów na świecie, chociaż, szczerze mówiąc, oczekiwania polskiego biznesu dotyczące preferencji w kwestii odbudowy Ukrainy nie zostały jeszcze w Kijowie zrozumiane.
Obecnie Węgry sprawują prezydencję w UE i trudno będzie zaklasyfikować tę połowę roku jako korzystny okres dla integracji europejskiej Ukrainy. Jednak w styczniu 2025 roku prezydencję przejmie Polska, więc zadaniem Kijowa i Warszawy jest dziś opracowanie wspólnego, ambitnego planu działania
Przesunięcie granicy UE i NATO dalej na wschód leży w interesie narodowym Polski, dlatego udzieliła ona Ukrainie szerokiego wsparcia w konfrontacji z Rosją.
Polska i Ukraina mają 525 kilometrów wspólnej granicy, na której obecnie krytycznie brakuje przejść granicznych (to osobny, bolesny temat w relacjach dwustronnych). Po osiągnięciu płaskowyżu wspólnych interesów powinniśmy jednak nauczyć się mówić sobie nie tylko prawdę, ale i komplementy.
W ubiegłym roku i w pierwszej połowie 2024 r. stosunki polsko-ukraińskie gwałtownie spadły ze szczytu zrozumienia na płaskowyż możliwości. Oznacza to, że oba kraje i społeczeństwa muszą pracować nad tym, aby współpraca nie zakończyła się w głębokim wąwozie nieporozumień – co drogo kosztowałoby zarówno Warszawę, jak Kijów. Musimy zbudować płaskowyż wspólnych interesów
Główną sensacją 9 czerwca była decyzja Emmanuela Macrona o rozwiązaniu parlamentu i rozpisaniu przedterminowych wyborów do Zgromadzenia Narodowego. Francuski prezydent, który w ostatnich tygodniach jest bardzo aktywny politycznie, zareagował w ten sposób na sukces Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen, które zdobyło zdobył 30% głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego – ponad dwukrotnie więcej niż Odrodzenie (Renaissance) Macrona.
Na tym tle dymisja belgijskiego premiera Alexandra de Kroo nie wydaje się zbyt spektakularna, choć jest to wydarzenie znaczące. Belgia kończy swoją prezydencję w UE, przekazując ją Węgrom, w których zwycięstwo partii Fidesz było mniejsze, niż się spodziewano, za sprawą działań Petera Magyara – byłego zwolennika, a obecnie nieprzejednanego krytyka Viktora Orbana.
Prawicowo-radykalna partia Alternatywa dla Niemiec (AfD) zajęła drugie miejsce w wyborach w Niemczech, wyprzedzając partie rządzące z koalicji socjaldemokratów (SPD), Zielonych (die Grünen) i liberałów (FDP). CDU/CSU, która również otrzymała około jednej trzeciej głosów, zajęła pierwsze miejsce. Zważywszy na kryzys finansowy i groźbę recesji w niemieckiej gospodarce, wotum nieufności dla rządu Olafa Scholza w Bundestagu wydaje się być kwestią najbliższej przyszłości.
W Polsce zwycięska Koalicja Obywatelska wypadła pewnie, z poparciem ponad 37% wyborców. Głosy oddane na CDU/CSU i Koalicję Obywatelską przyczyniły się do zwycięstwa Europejskiej Partii Ludowej (EPL) i pozwoliły tej grupie politycznej zachować przywództwo w Parlamencie Europejskim.
Ursula von der Leyen nie tylko twierdzi, że zachowa tekę przewodniczącej Komisji Europejskiej, ale także ogłosiła zamiar walki z radykałami i populistami. W tym celu EPL będzie musiała szukać możliwości zjednoczenia się z socjaldemokratami z S&D i liberałami z Renew Europe.
Jednocześnie wygląda na to, że w ciągu najbliższych 5 lat nie zostanie spełniona jedna z najważniejszych obietnic wyborczych EPL. W swoim przemówieniu do eurodeputowanych wygłoszonym jesienią 2023 r. Ursula von der Leyen podkreśliła, że UE może składać się z więcej niż 30 państw. Wyniki głosowania z 6-9 czerwca i nastroje w Starym Kontynencie nie nie dają na to wielkich nadziei.
Ciekawostką jest fakt, że około stu europosłów nie zostało automatycznie przypisanych do grup partyjnych. Oznacza to, że reprezentują oni albo nowe siły polityczne, albo te siły, które nie mają wyraźnej przynależności partyjnej. Istniejące grupy w Parlamencie Europejskim z pewnością będą ubiegać się o tę rezerwę głosów.
Wiele mówi się o niezdolności prawicowych radykałów i eurosceptyków do zjednoczenia się w celu utworzenia większości w PE – nie ma takiej możliwości ani ze względów arytmetycznych, ani politycznych
Co ciekawe, decyzja Emmanuela Macrona o przeprowadzeniu przedterminowych wyborów parlamentarnych może podważyć stanowisko Ursuli von der Leyen: kandydat na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej musi zostać nominowany przez przywódców państw członkowskich UE. Co się stanie, jeśli Jordan Bardella ze Zjednoczenia Narodowego zostanie premierem Francji i spróbuje znaleźć wspólny język z Georgią Meloni z Braci Włoch i innymi prawicowymi politykami?
Podobna sytuacja może mieć miejsce w przypadku komisarzy europejskich, na których kandydaci również będą reprezentować państwa członkowskie UE.
Utworzenie większości w Parlamencie Europejskim i wybór przewodniczącego Komisji Europejskiej nie będzie oznaczać, że Unia Europejska utrzyma swój dotychczasowy kurs. Sformułowanie „proukraińska EPL” brzmi dziś bardziej jak propagandowy frazes, biorąc pod uwagę politykę rządu Tuska, np. blokowanie ruchu na granicy polsko-ukraińskiej pod patronatem Konfederacji.
Ogólnie rzecz biorąc, oficjalny Kijów powinien bliżej przyjrzeć się nowym eurodeputowanym, zwłaszcza tym z krajów przygranicznych, którzy wkrótce będą mieli okazję wypowiedzieć się na temat przebiegu wojny rosyjsko-ukraińskiej i wewnętrznych procesów politycznych w UE. Porażka partii Fico i spadek poparcia dla Orbana nie wydają się być powodami do euforii.
Wybory do Parlamentu Europejskiego mogą mieć podwójny efekt.
Nawet jeśli pozycja Ursuli von der Leyen pozostanie stabilna, wewnętrzne turbulencje w UE znajdą odzwierciedlenie w decyzjach dotyczących wsparcia dla Ukrainy
Rosja raczej nie przegapi okazji do łowienia ryb w mętnych wodach ciągłych kontrowersji politycznych. Wkrótce dojdzie do tego czynnik Trumpa, ponieważ niektórzy aktorzy polityczni na Starym Kontynencie z niecierpliwością czekają na jego zwycięstwo jesienią 2024 roku.
Wybory do Parlamentu Europejskiego nie przyniosły sensacji: Europejska Partia Ludowa, dominujące ugrupowanie w europarlamencie, wyszła na prowadzenie i nadal będzie kontrolować około jednej czwartej miejsc. Oczekuje się, że obecna przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen pozostanie na stanowisku. Nie należy jednak zapominać o polaryzacji europejskiej przestrzeni politycznej
Parlament Europejski jest wybierany raz na 5 lat, w jego skład wejdzie 720 delegatów. Tym razem Wielka Brytania nie weźmie udziału w wyborach, ponieważ po brexicie przestała być członkiem Unii Europejskiej. I duch tego exitu towarzyszy procesowi wyborów do Parlamentu Europejskiego – Węgry i Słowacja nauczyły się szantażować Brukselę perspektywą swojego wystąpienia z UE. Natomiast w krajach „starej” Europy eurosceptycy stali się wyraźnie bardziej aktywni.
Warto zauważyć, że w 5 krajach głosowanie w wyborach do Parlamentu Europejskiego jest dozwolone od 16. roku życia. W 2024 r. trend ten zostanie przejęty przez niektóre kraje związkowe Niemiec. Europa starzeje się, a jej przedstawiciele polityczni szukają możliwości zaangażowania młodych ludzi w kształtowanie władzy.
Należy jednak zrozumieć, że odmłodzenie procesu wyborczego doprowadzi również do pewnej radykalizacji jego wyników
Dziś Parlament Europejski jest zdominowany przez centroprawicową Europejską Partię Ludową, która idzie do urn z hasłem rozszerzenia Unii Europejskiej. Znajduje to odzwierciedlenie w wypowiedziach przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen i innych liderów EPL. Von der Leyen, nawiasem mówiąc, już oświadczyła, że będzie starała się utrzymać na stanowisku, choć nie będzie to łatwe. Polityczny efekt sugestii, że EPL będzie pracować ze zwiększoną liczbą członków – 30 zamiast 27, jak obecnie – może być słabszy niż oczekiwano.
Parlament Europejski można nazwać organem przedstawicielskim, który odzwierciedla krajobraz polityczny UE, określa strategiczne kierunki rozwoju Unii Europejskiej, zatwierdza przewodniczącego Komisji Europejskiej i może odwołać rząd UE (tak się jeszcze nie stało, ale sytuacja może się zmienić). Zwykle Parlament Europejski nie słynie, ogólnie rzecz biorąc, z szybkiego reagowania na wydarzenia, ale w miarę zbliżania się wyborów potrafi działać prężniej. Przykładem jest niedawna głośna decyzja o niezatwierdzeniu sprawozdania finansowego Rady Europejskiej do czasu podjęcia przez kraje członkowskie Unii decyzji w sprawie przekazania Ukrainie systemów obrony powietrznej Patriot.
Eurodeputowani nie różnią się zbytnio od swoich kolegów parlamentach krajowych, jeśli chodzi o dążenie do utrzymania władzy
Warto zauważyć, że Ursula von der Leyen nie jest jedyną potężną kobietą w europarlamencie. Bardzo wpływowe są też Georgia Maloney i Marine Le Pen, reprezentujące europejską prawicę, i Sarah Wagenknecht, reprezentantka nowej lewicy. Europejska polityka często ma twarz nowoczesnej kobiety.
Na przebieg wyborów wpływ będzie miał także los co najmniej jednego człowieka – słowackiego premiera Roberta Ficy, który pozostaje w szpitalu po próbie zamachu.
Zamach na sojusznika głównego europejskiego politycznego łobuza Viktora Orbana był zbyt „na czasie”
Czynnik ukraiński będzie miał wpływ na wybory do Parlamentu Europejskiego, ponieważ nasi współobywatele, którzy uciekli przed wojną, są obecni nie tylko w europejskich stolicach. Nie stali się jeszcze obywatelami Unii Europejskiej, ale liczba Ukraińców w UE i intensywność konfrontacji rosyjsko-ukraińskiej sugerują, że kwestia ta szybko stanie się istotna. W obecnych, 10. już, wyborach do Parlamentu Europejskiego osobisty wpływ Ukraińców nie będzie zbyt duży, ale za 5 lat sytuacja znacznie się zmieni.
Kwestia ukraińska będzie odgrywać katalityczną w wyborach do Parlamentu Europejskiego rolę katalizatora. Podczas gdy EPL mocno podkreśla perspektywy integracji europejskiej naszego kraju, stanowiska prawicy, eurosceptyków i nowej lewicy będą się różnić. Nie tylko z powodu ich braku empatii wobec Ukraińców. Także dlatego, że polityka wymaga maksymalnego odróżnienia się od programu głównego konkurenta. Nawiasem mówiąc, europejscy eksperci sugerują, że frakcja Tożsamość i Demokracja, która jednoczy prawicowe siły polityczne, może stać się trzecią co do wielkości w następnym europarlamencie.
Polaryzacja poglądów politycznych oznacza również wzmocnienie drugiej strony, a niemiecka polityczka Sarah Wagenknecht przygotowuje się, by na tym skorzystać. W polityce krajowej zrobiło się dla niej za ciasno, więc postanowiła działać na poziomie kontynentalnym. Już teraz oferuje wyborcom wybór między wojną a pokojem – a ta słabo zamaskowana kremlowska narracja może znaleźć poparcie wśród wielu z nich.
Co do Rosji i jej ingerencji w wybory: wygląda na to, że Kreml powraca do „aktywnych działań” w krajach, które uważa za nielojalne, pokazując tym samym, że nie warto kłócić się z Putinem. Seria podpaleń w Polsce i krajach bałtyckich ma na celu nie tylko destabilizację sytuacji, ale także zasianie ziarna nieufności w środowisku postsowieckiej emigracji – nie tylko wśród Ukraińców, ale także wśród Rosjan i Białorusinów.
Wśród nich rosyjskie służby specjalne aktywnie rekrutują potencjalnych prowokatorów
Jednak te przestępcze działania to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Rozprzestrzenianie dezinformacji i podżeganie do ksenofobii, możliwe cyberataki i kampanie dyskredytujące wybory jako demokratyczną procedurę stają się coraz bardziej widoczne. Kreml dobrze przestudiował mechanizmy demokratyczne, chcąc podważyć ich działanie. A wybory, które odbędą się w całej UE, są dobrą okazją do destrukcyjnej kampanii.
Ukraina powinna być przygotowana na to, że listy jej przyjaciół i krytyków w Parlamencie Europejskim ulegną pewnym zmianom
I choć oficjalna linia poparcia dla naszego kraju w konfrontacji z Rosją raczej się nie zmieni, sceptyczne, jeśli nie obraźliwe, głosy będą coraz częściej słyszane na biegunach europejskiej polityki. Oznacza to, że Ukraina musi więcej współpracować z europejskimi politykami, dziennikarzami i działaczami społeczeństwa obywatelskiego, by stać się bardziej zrozumiałą i przewidywalną.
Na początku czerwca obywatele UE wybiorą Parlament Europejski. Tym razem wybory będą miały zauważalny ukraiński akcent – ale nie ze wszystkim będzie tak, jak chcielibyśmy my, obywatele Ukrainy
Ogólny nastrój Zachodu wobec wydarzeń, które Rosja nazwała "wyborami prezydenckimi", wyraził przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel. Z góry pogratulował Putinowi zwycięstwa w wyborach, w których nie było wyboru ani konkurencji. Rzeczywiście, inni kandydaci na karcie do głosowania o imionach i nazwiskach Vladislav Davankov, Leonid Slutsky i Nikolai Kharitonov (wszyscy trzej są liderami partii politycznych reprezentowanych w Dumie Państwowej, która jest zdominowana przez Jedną Rosję) nie wzbudzili entuzjazmu wśród wyborców. Było to zresztą oczekiwane.
Zespół Kremla przygotował się do wyborów z potężną symboliką. Dokładnie dziesięć lat temu, 17 marca 2014 r., na okupowanym przez Rosję Krymie odbyło się "referendum" w sprawie przystąpienia do Federacji Rosyjskiej. Ponadto, w tym dniu prawosławni chrześcijanie obchodzą Niedzielę Przebaczenia. Dążenie rosyjskich generałów do zdobycia Awdijiwki za wszelką cenę w przeddzień "wyborów" stało się jaśniejsze: nawet tam odbyło się "głosowanie". Tylko Międzynarodowy Trybunał Karny nie poparł "trendu 17 marca": w zeszłym roku tego dnia jego sędziowie wydali nakaz aresztowania Putina, ustanawiając precedens międzynarodowego ścigania karnego przywódcy mocarstwa nuklearnego.
Pseudo-głosowanie w Rosji
Niewątpliwie Putin otrzyma rekordowy procent poparcia w pseudo-głosowaniu, pewnie przekroczy 80 procent głosów (choć tylko według oficjalnych danych rosyjskiej Centralnej Komisji Wyborczej). Jak mogłoby być inaczej, skoro głosowanie przed południem w sobotę przekroczyło 50 procent?
Podawania wczesnych wyników głosowania jest oszustwem, ponieważ nie można sprawdzić, kto i jak głosował, i czy w ogóle głosował
Kremlowski zespół nie szuka oryginalnych rozwiązań, po prostu "dostosował" konstytucję i stworzył warunki dla Putina, aby szybko pokonać stalinowski rekord pozostawania u steru władz kraju. Teraz nowym punktem odniesienia jest rok 2030 i możliwe, że następna w kolejce koronacja Putina. Albo jego beatyfikacja.
Putin intensywnie odgrywa rolę "kolekcjonera ziem rosyjskich", a jego urzędnicy przejęli terytoria ukraińskie niby spełniając wolę narodu. Na 20% okupowanego terytorium Ukrainy otrzymali wiele "martwych dusz" z góry określonym wynikiem i przeglądem kolaborantów różnych szczebli - od gauleitera po policjantów, którzy dołączyli do okupantów. Najazd rosyjskich ochotników na obwody biełgorodzki i kurski pokazał, że nie wszystko jest tak dobrze w systemie rządów Kremla, ale nie mogło to radykalnie wpłynąć na wyniki głosowania (chyba że rosyjski dyktator musiałby mamrotać coś o ataku na Rosję).
Śmierć Aleksieja Nawalnego w trakcie kampanii wyborczej nie skłoniła Putina do złożenia kondolencji, ani do zmiany logiki działań. Kremlowski przywódca wygłosił swoje prezydenckie przemówienie praktycznie stojąc na trumnie z ciałem swojego głównego przeciwnika politycznego. Publiczne pojawienie się "oddziałów" Nawalnego z akcentem terrorystycznym w ostatnim tygodniu przed głosowaniem przynosi na myśl prowokację rosyjskich służb specjalnych. Wiec rosyjskiej opozycji "W samo południe przeciwko Putinowi", który miał zademonstrować niezgodę na metody Kremla, raczej nie utkwił w pamięci zwykłych Rosjan. Podobnie jak próby oblania zielonym kolorem kart do głosowania w urnach w wielu lokalach wyborczych.
Podczas kampanii Putin występował w co najmniej trzech rolach: przywódcy wojskowego, głównego przeciwnika Zachodu i właściciela atrakcji niezwykle hojnego dla rosyjskich obywateli
W pierwszym wcieleniu odwiedzał przedsiębiorstwa przemysłu obronnego, latał bombowcem strategicznym, ale nigdy nie odważył się pojawić na okupowanych terytoriach Ukrainy. W swoim drugim wcieleniu połączył brutalny język przeciwko Zachodowi z demonstracją gotowości do negocjacji - oczywiście z myślą o interesach Rosji. Polityka wewnętrzna Rosji w coraz większym stopniu wykazuje elementy państwa totalitarnego, przypominając nam, że ZSRR, za którego następcę uważa się Rosja, rozpoczął II wojnę światową jako sojusznik nazistowskich Niemiec.
Obecnie istnieją dwie intrygi: krótkoterminowa i średnioterminowa. Krótkoterminowa dotyczy tego, czy Zachód uzna wybór Putina na prezydenta w kontekście wyborów na okupowanych terytoriach Ukrainy. Przypomnę, że Rosja zajęła około 20% terytorium Ukrainy, co jest największym nielegalnie okupowanym terytorium na świecie po II wojnie światowej. Jest to oczywiste wyzwanie dla Emmanuela Macrona i innych zachodnich przywódców.
W perspektywie średnioterminowej - próba uderzenia przez Rosję na jeden z krajów NATO, testująca skuteczność art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego w kontekście obchodów 75. rocznicy powstania Sojuszu oraz zbliżających się wyborów w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Zachodni analitycy uważają, że taki scenariusz jest prawdopodobny, ale nie w tym roku. I to jest główny błąd Zachodu: nadal uważają, że Putinowi bardziej zależy na wizerunku rzekomego partnera niż na imperialnej wielkości. Niestety, mylą się.
Proces ponownego mianowania władcy Kremla na piątą kadencję zakończył się bez niespodzianek. Władimir Putin "otrzymał" oczekiwane rekordowe poparcie rosyjskich obywateli, a wyścig innych kandydatów nawet ich nie zainteresował. Z punktu widzenia Ukrainy najistotniejsze, że tzw. wybory odbyły się na okupowanym terytorium naszego kraju.
Rady od człowieka, który nie jest rolnikiem
Dla zrozumienia sytuacji w stosunkach polsko-ukraińskich, pozwolę sobie na kilka spostrzeżeń osoby, która od dwóch lat zajmuje się tą tematyką:
- Polska niezwykle aktywnie wspiera Ukrainę od chwili rosyjskiej inwazji na dużą skalę;
- Warszawa doskonale zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowi rosyjska armia, więc pomoc dla obywateli Ukrainy była szczera i autentyczna, a dla państwa ukraińskiego - zakrojona na szeroką skalę;
- Oficjalna Warszawa może odczuwać pewne rozczarowanie z powodu własnych niespełnionych marzeń o większym uznaniu ze strony oficjalnego Kijowa. I chodzi tutaj bardziej o psychologię niż o stosunki międzynarodowe;
- Polskiemu establishmentowi nie podoba się sugestia, że rosyjska operacja informacyjna i psychologiczna ma miejsce na granicy z Ukrainą od kilku miesięcy. Jednak czas działań Rafała Meklera [lider Konfederacji na Lubelszczyźnie - red.] i jego współpracowników, opinie, które wyrażają, oraz znaczne ożywienie trolli w mediach społecznościowych w obu krajach sugerują silną interwencję Kremla;
- Logika Putina jest jasna: przerywając dostawy przez Polskę zadaje potężny cios zaopatrzeniu ukraińskich sił zbrojnych, a jednocześnie wewnętrznej odporności ukraińskiego społeczeństwa. Tak jakby Ukraina została wzięta w wyimaginowane imadło, co jest wynikiem manipulowania podświadomą pamięcią historyczną.
- Osłabienie relacji polsko-ukraińskich podważa również pozycję Warszawy w Unii Europejskiej i daje argumenty jej krytykom;
- Nie warto poważnie liczyć na aktywne działania polskiego rządu i organów ścigania w ciągu najbliższych siedmiu tygodni - do wyborów samorządowych w Polsce 7 kwietnia;
- Konieczne jest jednak poszukiwanie sposobów zrozumienia poprzez działanie w niestandardowy sposób.
Dlatego proponuję 10 „ziaren” dla nowej jakości stosunków polsko-ukraińskich:
Ziarno wiedzy. Żyjemy w micie o rozległej wiedzy Polaków o Ukraińcach i Ukraińców o Polakach. Trzeba przyznać, że ludzie w Polsce wiedzą o Ukrainie więcej, ale nie wszystko. A nasza ukraińska wiedza o sąsiadach, z którymi łączy nas 525 kilometrów wspólnej granicy, jest często sporadyczna i fragmentaryczna. Koniecznie trzeba rozmawiać, tworzyć wspólne projekty informacyjne i edukacyjne, wydawać książki i kręcić filmy. Jest wiele osób chętnych do pracy w tym obszarze.
Ziarno oryginalności. Często mówi się, że prawo Polski i Ukrainy jest podobne, a w obu krajach uprawnienia prezydenta nie są imponujące. Oczywiście, zgodnie z Konstytucją. Jednak w Polsce Andrzej Duda nie może zadzwonić do Donalda Tuska, aby zażądać zrobienia porządku na granicy, a instrukcja Wołodymyra Zełenskiego dla Denysa Szmyhala w jego przemówieniu telewizyjnym w zeszłym tygodniu w Warszawie wywołała jedynie uśmiech. Ale mówienie o specyfice rolnictwa i jego strukturze w obu krajach z pewnością nie byłoby zbyteczne.
Ziarno współpracy. Nasze wspólne aktywa wojskowe to nie tylko Kostanty Ostrogski i jego polsko-ukraińsko-litewska armia [Ostrogski, pierwszy hetman litewski, na czele połączonych sił pokonał w I poł. XVI w. najpierw wojska moskiewskie, a potem Tatarów - red,], ale także możliwości efektywnego współdziałania Polski i Ukrainy w dziedzinie współpracy wojskowo-technicznej. Poszukiwanie możliwości stworzenia wspólnego programu rakietowego, współpraca w zakresie produkcji pojazdów opancerzonych oraz transfer doświadczeń w wykorzystaniu dronów będą bardzo w cenie przez co najmniej kolejną dekadę. A jeśli w ukraińskim telemaratonie "Jedyne wiadomości" będą mówić o użyciu polskich haubic "Krab", z pewnością nie pogorszy to stosunków dwustronnych.
Specjalne ziarno. Ten krok nie wydaje się dziś oczywisty, ale warto przypomnieć, że polskie i ukraińskie służby specjalne miały doświadczenie w neutralizacji "falangistów", którzy w lutym 2018 roku podpalili budynek Towarzystwa Kultury Węgierskiej Zakarpacia. Oczywiste jest, że polskie organy ścigania nie będą w najbliższym czasie wywierać bezpośredniej presji na Rafała Meklera, ale taka perspektywa powinna być dla niego i jego współpracowników nieuchronna.
Ziarno dobrej woli. Polacy gościnnie przyjęli wielu Ukraińców, którzy dziś stali się największą mniejszością narodową w Polsce, skutecznie przywracając ich obecność na polskiej ziemi do poziomu z czasów II Rzeczypospolitej. Polscy wolontariusze pomagają Ukrainie, a co najmniej dwóch z nich oddało w naszym kraju życie. Są też polscy obywatele, którzy zginęli z bronią w ręku, pomagając odeprzeć rosyjską agresję. Należy o tym mówić i pamiętać.
Ziarno doświadczenia tranzytowego. Ukraina korzysta z polskiego doświadczenia w zarządzaniu gminami i w procesie decentralizacji władzy. W obecnej sytuacji trzeba głośniej mówić o tym, że reforma samorządu terytorialnego i tworzenie silnych społeczności pomogły odeprzeć rosyjską agresję. I trzeba o tym mówić w przededniu wyborów samorządowych w Polsce, zwracając uwagę na ich przebieg i specyfikę.
Ziarno antykolonializmu. Narody polski i ukraiński (oczywiście każdy na swój sposób) w pełni doświadczyły goryczy rosyjskiego imperializmu. Antykolonialny charakter obecnej konfrontacji między Ukrainą a Rosją powinien być przekazywany polskiemu społeczeństwu, oddając hołd tym, którzy walczyli z moskiewskim carem w mrocznych dla Polaków i Ukraińców czasach.
Ziarno wspólnej historii. Musimy zdać sobie sprawę, że w naszej historii jest nie tylko tragedia wołyńska, ale także wiele chwalebnych kart. W obecnym kontekście informacyjnym musimy skuteczniej mówić o Cudzie nad Wisłą w 1920 roku, przypominając, że w Ukrainie wciąż trwa straszna wojna. Kiedy Polacy i Ukraińcy działali wspólnie, byli nastawieni na zwycięstwo i ochronę własnych interesów.
Zboże dla globalnego Południa. Jednym ze sposobów na złagodzenie problemu zbożowego w relacjach polsko-ukraińskich mogłaby być wspólna promocja ukraińskiego zboża w krajach globalnego Południa. Pozycja polskiej dyplomacji jest tam obiektywnie silniejsza niż ukraińskiej i moglibyśmy dziś skutecznie współpracować.
Ziarno przyszłości. Polakom i Ukraińcom udało się zrealizować hasło "Za wolność naszą i waszą", żyjemy w niepodległych państwach. Teraz musimy przyjąć nowe hasło: "Za naszą i waszą przyszłość" - ponieważ współdziałanie naszych krajów jest kluczem do efektywnego rozwoju i bezpieczeństwa regionu bałtycko-czarnomorskiego. A poczucie wspólnej odpowiedzialności, nawet w obecnej sytuacji, nie będzie czymś zbytecznym.
Trochę soli. Potrzebujemy dziś asymetrycznych rozwiązań i odważnych kroków. Musimy powstrzymać niszczenie stosunków polsko-ukraińskich wspólnym wysiłkiem tych, którzy rozumieją, że bez niepodległej Ukrainy Polska będzie miała problemy. Potrzebujemy "efektu wow", który przerwie systemową, niestety, pracę rosyjskiej propagandy i agentów wpływu w relacjach polsko-ukraińskich.
Stosunki polsko-ukraińskie gwałtownie się pogarszają, nie da się temu zaprzeczyć. Dlatego wszyscy potrzebujemy wspólnej kampanii w celu naprawienia tej sytuacji. Normalny dialog i współpraca między Polską a Ukrainą to nie tylko jeden z kluczy do naszego zwycięstwa, ale także podstawa stabilnego rozwoju regionu bałtycko-czarnomorskiego
Ustawienie sceny
Mariana Bezuhla, posłanka Sługi Narodu i członkini Komisji Bezpieczeństwa Narodowego, Obrony i Wywiadu Rady Najwyższej, pierwsza oddała strzały w kierunku Załużnego. Jej ostatnie posty na Facebooku wyglądają jak modelowa kampania dyskredytacji popularnego dowódcy wojskowego. Nawiasem mówiąc, jest on tak popularny, że notowania Załużnego są wyższe niż Zełenskiego, co oczywiście nie podoba się ukraińskiemu prezydentowi. Ataki Bezuhli nie pozostały niezauważone przez ukraińskie społeczeństwo, które zaczęło mówić o tym, że Zełenski chce się pozbyć Załużnego.
Sił Zbrojnych wydaje się być kluczowe dla Ukrainy, ale dokument w tej sprawie nie został jeszcze przyjęty. Wołodymyr Zełenski (prawo przewiduje, że to prezydent dekretem ogłasza mobilizację) przerzuca odpowiedzialność na wojskowych. Na grudniowym briefingu Zełenski wraz z szefem Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Serhijem Szaptałą dał do zrozumienia, że nie chodzi o liczby, ale jest gotowy do walki z tymi, którzy służą już w szeregach Sił Zbrojnych. Briefing poprzedziła wypowiedź Zełenskiego na konferencji prasowej: zapewnił, że nie podpisze ustawy przewidującej mobilizację kobiet, i zrzucił na wojskowych odpowiedzialność za chęć zmobilizowania 450-500 tys. mężczyzn w szeregi Sił Obronnych Ukrainy. Warto zauważyć, że tezę o mobilizacji kobiet promowała wspomniana Mariana Bezuhla - i kremlowska propaganda.
Konfliktu można było uniknąć w 2023 r., gdyby Zełenski i Załużny wspólnie wypowiedzieli się dla mediów i zapewnili, że będą współpracować aż do pokonania Rosji. Taki format nie tylko pozwoliłby uniknąć spekulacji politycznych, ale także nadałby impuls procesom mobilizacyjnym. Zamiast tego w pokoju, w którym mieli pracować Załużny i jego asystenci, znaleziono pluskwę. To tylko zwiększyło napięcie w stosunkach dwustronnych.
Jest jeszcze jedna ważna kwestia: ukraińskie prawo zezwala prezydentowi na odwołanie naczelnego dowódcy sił zbrojnych na podstawie rekomendacji ministra obrony. Źródła w Ministerstwie Obrony Ukrainy twierdzą, że taki wniosek już jest. Sugeruje to zachowanie ministra obrony Rustema Umerowa, który jest postrzegany jako urzędnik sprzyjający Zełenskiemu.
Żądania bez satysfakcji
Zeszłotygodniowe wydarzenia należy rekonstruować na podstawie doniesień wewnętrznych i publikacji zachodnich mediów, dla których konflikt Zełenskiego z Załużnym szybko stał się głównym tematem. Chciałbym również zwrócić uwagę na nieskrywaną radość Rosjan z powodu możliwego zwolnienia Załużnego. Oni doskonale zdają sobie sprawę, że taki konflikt może mieć negatywny wpływ na zdolności obronne Ukrainy.
29 stycznia Zełenski spotkał się z Załużnym i zaproponował mu napisanie listu rezygnacyjnego - lecz Załużny odmówił. Wszystko to szybko wyszło na jaw, a społeczeństwo zareagowało dość ostro. Perspektywa rezygnacji Załużnego nie budzi powszechnego entuzjazmu.
Pozwolę sobie na ważne osobiste wyjaśnienie: Załużny z pewnością nie należy do kategorii niezbędnych, ale nie można mu zarzucić, że nazbyt skupia się na budowaniu osobisty wizerunku. Jego wystąpienia w mediach były i są rzadkie, czego nie można powiedzieć o działalności informacyjnej szefa wywiadu Ukrainy Kiryła Budanowa. Załużny jest raczej skąpy w obietnicach. Jednak pod presją dymisji opublikował artykuł na CNN.com, który spotkał się ze znaczną sympatią za granicą. Omówił w nim perspektywy kontynuowania wojny i nakreślił priorytety rozwoju Sił Zbrojnych.
Jego nieliczne publikacje to: 1) jesienią 2022 r. wspólny artykuł z generałem Mychajło Zabrodskim na stronie agencji Ukrinform, 2) jesienią 2023 r. podwójna publikacja w The Economist. Obie charakteryzują się realistycznymi ocenami i gotowością wzięcia na siebie pełnej odpowiedzialności. Być może dlatego jednym z głównych zarzutów wobec Załużnego jest to, że obronił swoją rozprawę doktorską na zamkniętej radzie [jej temat i treść są tajemnicą państwową - red.]. Tyle że Załużny ma więcej niż jeden stopień naukowy i nie wygląda na fałszywego naukowca.
Generał Załużny może być sklasyfikowany jako żołnierz, który zdobył doświadczenie bojowe podczas wojny rosyjsko-ukraińskiej. Ta wojna zaczęła się dziesięć lat temu i żołnierze, którzy w niej walczyli, nie zmarnowali tego czasu. Popularność Załużnego w ukraińskim społeczeństwie nie jest sztuczna. Jest odzwierciedleniem wiary Ukraińców w zdolność Sił Zbrojnych do odparcia agresora.
Warto również zauważyć, że strach zespołu Zełenskiego przed możliwym udziałem Załużnego w wyborach jest irracjonalny, ponieważ dowódca wojskowy, znany również jako "Żelazny Generał", może szybko stracić popularność, jeśli dobrowolnie zrezygnuje.
Taktyka kontra strategia
Od rana 5 lutego mamy status quo. Zastępca sekretarza stanu USA Victoria Nuland odwiedziła Kijów, aby spotkać się z tymi, którzy mogli jej opowiedzieć o kryzysie z pierwszej ręki. Następnie z Waszyngtonu nadeszły słowa Jake'a Sullivana o "suwerennym prawie ukraińskich władz" do zmiany przywódców sił zbrojnych. Jest jednak mało prawdopodobne, by doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA mógł wyrazić stanowisko całego zagranicznego establishmentu w tej sprawie.
W wywiadzie dla włoskiego kanału telewizyjnego Rai1, wyemitowanym wieczorem 4 lutego, Zełenski potwierdził, że rozważa dymisję Załużnego. Przed wywiadem było posiedzenie Sztabu Naczelnego Wodza, na którym nie podjęto żadnych ważnych decyzji personalnych. W wywiadzie prezydent Ukrainy wypowiadał się ogólnikowo, mówiąc, że jest zainteresowany transformacjami na dużą skalę, które mogą (prawdopodobnie) wpłynąć na rząd i siły bezpieczeństwa. Sam Zełenski odwiedził ukraińskich wojskowych w regionie Zaporoża, demonstrując swoją gotowość do pełnienia funkcji naczelnego dowódcy.
Jednak dymisja Walerija Załużnego staje się bardzo możliwa. JPowodem może być utrata Awdijiwki, o którą od dawna toczą się zacięte walki. Jeśli zbiegnie się to w czasie z rozpatrzeniem przez Radę Najwyższą projektu ustawy o mobilizacji, cios dla Załużnego będzie potężny. Tyle że przerwa w jego karierze wojskowej może oznaczać wzrost wpływów politycznych.
W ubiegłym tygodniu napięcia między zespołem Wołodymyra Zełenskiego i Walerija Załużnego osiągnęły punkt kulminacyjny. Prezydent Ukrainy i jego otoczenie próbują zdymisjonować Naczelnego Dowódcę Sił Zbrojnych Ukrainy, ale jeszcze im się to nie udało. Kryzys w stosunkach między politycznym i wojskowym przywództwem Ukrainy ma negatywny wpływ na sytuację w społeczeństwie i może wpłynąć na nasze stosunki z zachodnimi partnerami
Od szczytu relacji do poziomu problemów
Polska wyciągnęła pomocną dłoń do Ukrainy w przededniu zakrojonej na szeroką skalę inwazji rosyjskiej, znacząco zmieniając politykę ówczesnego rządu w naszym kierunku. Podczas gdy w latach 2016-2021 polski premier nigdy nie był w Kijowie, w 2022 roku ówczesny premier Mateusz Morawiecki kilkakrotnie odwiedził Ukrainę, jakby chcąc nadrobić stracony czas.
W 2022 r. Kijów odwiedził również Jarosław Kaczyński, być może najbardziej wpływowy polityk w Polsce w tamtym czasie. Prezydent Andrzej Duda aktywnie promował interesy Ukrainy w UE i NATO, a polskie władze nie tylko zapewniły Ukrainie pomoc wojskową, ale także ciepło przyjęły setki tysięcy ukraińskich uchodźców. Polska stała się węzłem pomocy wojskowej i technicznej dla Ukrainy oraz wiarygodnym zapleczem dla jej strategicznego partnera.
Jednak nawet bardzo ciepłe stosunki międzypaństwowe mają tendencję do wygasania. Bodźcem do pogorszenia stosunków polsko-ukraińskich była sytuacja wokół ukraińskiego zboża, które zalało polski rynek. Problem ten był omawiany w kwietniu 2023 r. podczas oficjalnej wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie. Zakaz importu ukraińskiego zboża (tranzyt zboża do innych krajów jest dozwolony) został poparty przez inne kraje Europy Środkowej.
Ten problem umiejętnie wykorzystał Rafał Mekler, lider lubelskiego oddziału Konfederacji, który na początku listopada zorganizował blokadę drogowych przejść granicznych. W rzeczywistości blokada transportu drogowego nie tylko zaszkodziła ukraińskiej i polskiej gospodarce, ale również znacząco pogorszyła nastroje w stosunkach polsko-ukraińskich na poziomie zwykłych obywateli. Strona ukraińska nie potrafiła przekazać ważności tego problemu swoim polskim partnerom, przyciągając uwagę polskich mediów. Głosy polskich przyjaciół Ukrainy utonęły w przedsylwestrowym zgiełku.
Przypomnę, że niedawno blokada granicy została zawieszona do 1 marca - protestujący dali czas polskim władzom na spełnienie ich postulatów. Nieco mniej oczywiste jest to, że stworzyli warunki do wizyty Donalda Tuska w Ukrainie.
Czy Tusk przyjedzie przywrócić porządek?
Nowy premier Polski, Donald Tusk, zapowiedział swoją wizytę do Ukrainy dwukrotnie: w przeddzień Sylwestra i w styczniu. To doświadczony menedżer, który raczej nie wyklucza powrotu do wielkiej europejskiej polityki (Tusk był przewodniczącym Rady Europejskiej w latach 2014-2019). W Kijowie przeprowadził praktycznie kurs mistrzowski na temat tego, jak złożyć wizytę w obliczu pogorszenia stosunków między oboma krajami. Jego przyjazd do ukraińskiej stolicy oznaczał przejście od szczytu wzajemnej idylli do płaszczyzny uznania i rozwiązywania problemów.
Chciałbym zauważyć, że Donald Tusk przybył do Kijowa w Dniu Jedności Ukrainy i w rocznicę Powstania Styczniowego. W stolicy Ukrainy podkreślił swoje poparcie w dążeniach Ukrainy do integracji europejskiej, publicznie skrytykował putinizm Viktora Orbána i obiecał wesprzeć Ukrainę, aby zwiększyć jej szanse na zwycięstwo. Po rozmowach z Tuskiem, Wołodymyr Zełenski ogłosił nowy pakiet polskiej pomocy obronnej. A ze swoim ukraińskim odpowiednikiem Denysem Szmyhalem polski premier omówił różne obszary współpracy, od wspólnej produkcji broni do spraw energetycznych.
Tusk był nieco niezadowolony z terminu "reset" (po angielsku RESET), ponieważ był to tytuł zmanipulowanego filmu propagandowego skierowanego przeciwko politykowi, który był promowany przez polską telewizję publiczną TVP. Przypuszczam jednak, że w Polsce są przyzwyczajeni do tego, że ukraińscy partnerzy potrafią wyrywać słowa z kontekstu.
Tusk nie przywiózł do Kijowa żadnych rozwiązań problemów gospodarczych, które psują stosunki polsko-ukraińskie. Nie są one przemilczane, ale nie są też wysuwane na pierwszy plan, padają obietnice ich rozwiązania. Jednocześnie bardzo ciekawa jest jego decyzja personalna: Paweł Kowal, przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, który dobrze zna Ukrainę i podteksty ukraińskiej polityki, został pełnomocnikiem polskiego rządu ds. odbudowy Ukrainy. Przypomnę, że pod koniec grudnia do Kijowa przyjechał także nowy ambasador Polski Jarosław Guzy, ale jeszcze nie przekazał swoich pełnomocnictw Wołodymyrowi Zełenskiemu.
Polskie sprzeczności
Kampania parlamentarna i późniejszy proces zmiany rządu w Polsce znacząco podzielił polskie społeczeństwo. Walka o wpływy w mediach publicznych, nazywana również "czystką pod wpływem PiS", oraz ściganie byłego ministra spraw wewnętrznych Mariusza Kamińskiego i jego zastępcy Macieja Wonsika (obaj zostali zatrzymani przez policję w pałacu prezydenckim, choć Andrzej Duda nie był tam obecny) stworzyły trudną do zrozumienia kakofonię opinii w polskim społeczeństwie.
Polscy politycy i osoby publiczne kłócą się jak szlachta. Prezydent Andrzej Duda i premier Donald Tusk stali się dwoma centrami politycznymi, wokół których jednoczą się ich współpracownicy. Taka sytuacja nie jest niczym nowym w polityce europejskiej (polityczni antagoniści na stanowiskach prezydenta i premiera istnieją w Starym Świecie od dawna), ale może stworzyć szereg problemów dla Ukrainy. Wewnętrzne sprzeczności w Polsce mogą osłabić tamtejsze wsparcie dla Ukrainy na scenie europejskiej.
Co należy zrobić w tej sytuacji? Przede wszystkim Ukraina może zaoferować nową wizję budowania relacji, na przykład poprzez koncepcję nowego prometeizmu (prometeizm to działania Polski pod rządami Piłsudskiego na rzecz wyzwolenia Ukrainy, Białorusi, Kaukazu itp. z wpływu sowieckiego. Nowy prometeizm - współpraca między Polską a Ukrainą jako odpowiedź na rosyjskie zagrożenie i jego rozszerzenie na region Morza Bałtyckiego i Morza Czarnego). Wspólna produkcja broni i sprzętu wojskowego, współpraca w sektorze energetycznym oraz działania neutralizujące rosyjską propagandę mogą być już dziś interesujące. Równie ciekawa jest perspektywa próby zmniejszenia presji ukraińskiego zboża na polski rynek poprzez wspólne działania Warszawy i Kijowa na rzecz jego promocji w krajach globalnego Południa. Przyczynić się do tego mogą zarówno porty bałtyckie, jak i korytarz czarnomorski.
Wszyscy przyzwyczailiśmy się do tego, że w stosunkach polsko-ukraińskich to Warszawa gra pierwsze skrzypce i jest ku temu wiele obiektywnych powodów. Jednak w obecnej sytuacji Kijów jest zmuszony zintensyfikować dwustronne kontakty nie tylko na poziomie państwowym, ale także wzmocnić dialog między władzami lokalnymi i organizacjami pozarządowymi. Partnerstwo strategiczne między Polską a Ukrainą musi być wypełnione praktyczną treścią, osadzoną w haśle "Za naszą i waszą przyszłość!".
Stosunki polsko-ukraińskie nadal są gorące. Ich temperatura wzrosła jesienią ubiegłego roku, w przededniu wyborów parlamentarnych w Polsce. Po porażce Prawa i Sprawiedliwości i zmianie rządu, u strategicznego partnera Ukrainy pojawiła się nowa rzeczywistość polityczna. Rywalizacja między prezydentem Andrzejem Dudą a premierem Donaldem Tuskiem może osłabić wsparcie Polski dla Ukrainy.
Kwestia pomocy Zachodu dla Ukrainy, niezbędnej do walki z Rosją, przyciąga uwagę i wymaga praktycznego rozwiązania. Relacje medialne na temat sytuacji na Ukrainie muszą być żywe i aktualne, odwołując się do obaw ludzi. Oto dziesięć prostych wskazówek, jak to zrobić.
1. Inwazja, która wprawiła wszystkich w osłupienie
Dla wielu ludzi na Ukrainie i na świecie 24 lutego 2022 r. stanowił punkt zwrotny, a życie podzieliło się na "przed" i "po" pełnoskalowej inwazji Rosji. Przez kilka miesięcy przed jej rozpoczęciem z Zachodu napływały ostrzeżenia o różnym stopniu apokaliptyczności i wiarygodności, ale pierwsze ostrzały i salwy pokazały, że rozpoczęła się największa wojna we współczesnym świecie. Kreml postawił na blitzkrieg, który polegał na szybkim zdobyciu Kijowa, po czym marionetkowy rząd ukraiński miał nakazać Siłom Zbrojnym Ukrainy zakończenie oporu. Tak się jednak nie stało. Ukraina wytrzymała, a siedem tygodni po rozpoczęciu ataku Zachód zaczął dostarczać Ukrainie haubice 155 mm. Później przyszedł czas na potężniejszą broń.
Zachodnia opinia publiczna w przeważającej większości opowiedziała się po stronie Ukrainy jako ofiary niesprowokowanej agresji. Rosyjskie zbrodnie wojenne na przedmieściach Kijowa tylko wzmocniły to poparcie. Utworzenie formatu "Rammstein" jest wyraźną wskazówką, że Zachód nie pozostawi Ukrainy samej z agresorem. Nie warto jednak karmić się nadzieją, że wojna rosyjsko-ukraińska będzie tematem numer jeden dla zachodniej publiczności przez długi czas. Takie są prawa masowej informacji. Wystarczy wspomnieć reakcję społeczności międzynarodowej na wybuch przemocy na Bliskim Wschodzie, który rozpoczął się 7 października 2023 roku. Niestety, nawet największa wojna we współczesnym świecie jest czymś, do czego ludzie się przyzwyczajają.
2. Pierwsza wojna ukraińska
Po 24 lutego 2022 roku w Ukrainie praktycznie nie było już obywateli, którzy nie zdawaliby sobie sprawy, że wojna Kremla przeciwko naszemu krajowi rozpoczęła się już w 2014 roku, wraz z zajęciem Krymu i wybuchem walk w obwodach donieckim i ługańskim. Jednak nie mniej ważny jest inny fakt: wojna rosyjsko-ukraińska stała się głównym testem dla oficjalnego Kijowa w latach jego niezależnego rozwoju. W rzeczywistości jest to wojna o niepodległość, wojna egzystencjalna, która na zawsze zmieni stosunki rosyjsko-ukraińskie.
Konfrontacja między dwiema największymi republikami postsowieckimi wpływa na sytuację bezpieczeństwa nie tylko w Europie - cały świat odczuwa konsekwencje największej wojny XXI wieku. Ukraina udowodniła z bronią w ręku, że ma prawo do istnienia jako niepodległe państwo, ale walka o przywrócenie jej integralności terytorialnej trwa i trudno przewidzieć, kiedy się zakończy.
3. Bez cenzury?
Zagraniczne media aktywnie relacjonują wojnę rosyjsko-ukraińską od strony ukraińskiej, ale główne media tradycyjnie mają swoich korespondentów w Rosji. Wydaje się, że zatrzymanie Evana Gershkovicha z "The Wall Street Journal" pod zarzutem szpiegostwa nie zmusiło zachodnich mediów do wycofania się z rosyjskiego rynku. Inercja myślenia w działaniu.
Kreml ze swojej strony umiejętnie wykorzystuje chęć zachodnich mediów do przestrzegania zasad dziennikarstwa. Z powodzeniem wrzuca na ich strony kontrowersyjne założenia i sprzeczne oceny. Próby "zachowania równowagi" w relacjonowaniu działań agresora i jego ofiary prowadzą do publikacji, które są negatywnie oceniane w układzie współrzędnych zdrady i zwycięstwa. Chcę jednak przestrzec przed wersją wszechmocy Putina. Chodzi raczej o wykorzystywanie przez Kreml na szeroką skalę fałszerstw i dezinformacji.
4. Nie wszystkie media są równie użyteczne
Duże zainteresowanie zagranicznych mediów wydarzeniami w Ukrainie doprowadziło do tak zwanych "lokalnych ekscesów". Zespół prezydencki, a raczej doradcy prezydenta ds. polityki komunikacyjnej, nie zawsze rozumieją, że nie każde medium o dużej nazwie i dużym nakładzie powinno mieć możliwość przeprowadzenia wywiadu z głową państwa. Dlatego rozmowa Wołodymyra Zełenskiego z "The Sun" stworzyła dwuznaczną sytuację. Rekord w liczbie wywiadów udzielonych różnym mediom ustanowił szef wywiadu obronnego Ukrainy Kyryło Budanow. I nawet jeśli założymy, że w ten sposób umiejętnie umieszcza zasłony dymne, to intensywność jego obecności w mediach jest imponująca.
5. Los człowieka
Przekazywanie wiadomości o okropnościach wojny ludziom żyjącym z dala od niej nie zawsze jest produktywne. Zachodni czytelnicy i widzowie mają duże doświadczenie w oglądaniu dramatów o różnym stopniu intensywności, dziejących się na co najmniej trzech kontynentach, z nieco oderwanej perspektywy. Ich przestrzeń medialna jest mniej lub bardziej spokojna, a instytucjonalna pamięć o ataku terrorystycznym z 11 września 2001 roku nie jest obecna u wszystkich ludzi Zachodu. Uwagę i zainteresowanie europejskich i amerykańskich konsumentów informacji powinny przyciągnąć transmisje różnych wariacji ludzkich losów, bo dramatycznych historii w ciągu 22 miesięcy inwazji na wielką skalę nie brakuje. Trzeba pomóc mieszkańcom cywilizowanego, spokojnego, uporządkowanego Zachodu zrozumieć okropności wojny poprzez to, co przydarzyło się zwykłym Ukraińcom.
6. Mówić jednym głosem
Na początku prezydentury Wołodymyra Zełenskiego system "Jeden głos", stworzony przez rząd Wołodymyra Grojsmana, został zdemontowany. To negatywnie wpłynęło na autorytet władz państwowych podczas pandemii koronawirusa. Nie udało się przywrócić skutecznego dialogu ze społeczeństwem po rozpoczęciu rosyjskiej agresji, a kroki taktyczne zostały podjęte bez strategii. Codzienne przemówienia wideo Zełenskiego stały się osiągnięciem komunikacyjnym, ale ich codzienny format wymaga już jakościowo innej treści. Poleganie na głosach doradców kancelarii prezydenta okazało się błędem, a niezależność wielu urzędników państwowych została ograniczona przez zasady zachowania aparatu. Trudno mówić o skutecznej komunikacji strategicznej ukraińskich władz. Nawet odłączenie trzech opozycyjnych kanałów telewizyjnych od nadawania cyfrowego nie uchroniło telemaratonu "Jedyne wieści" przed degradacją, a sam telemaraton od dawna nie jest w stanie wypełniać swoich funkcji. Zauważalny jest brak rzeczowych mówców, którzy wzbudzaliby zaufanie konsumentów informacji.
7. Droga dwukierunkowa
Błędem byłoby zakładać, że stanowisko Zachodu w sprawie Ukrainy jest kształtowane wyłącznie przez tamtejsze media. W końcu rola wywiadu i dyplomacji we współczesnym świecie jest znacząca. Jednak przepływ informacji może i powinien być twórczo regulowany, angażując liderów opinii w relacjonowanie kwestii ukraińskich. Na przykład dwupartyjna dyplomacja parlamentarna mogła i powinna polegać na zapewnieniu amerykańskiej pomocy finansowej, a blokowanie transportu na granicy polsko-ukraińskiej powinno zostać rozwiązane poprzez wciągnięcie tej kwestii do polskiej przestrzeni informacyjnej. Stworzenie podmiotowości informacyjnej pozostaje priorytetem dla Ukrainy.
8. Globalne Południe - co robić?
Kraje spoza "złotego miliarda" [określenie Putina na mieszkańców Europy, Ameryki Północnej, Japonii, Australii i Nowej Zelandii - red.] znajdują się pod silnym wpływem rosyjskiej propagandy, która wykorzystuje nie tylko sowieckie osiągnięcia, ale także szybko przeorientowała się po przymusowym ograniczeniu swojej działalności w UE i USA. Zasady działania pozostały takie same, z wyjątkiem tego, że nawet rosyjskie państwowe agencje informacyjne promują na Zachodzie jawne fałszerstwa. Wszystko to nie oznacza, że Ukraina nie ma wspólnych tematów z krajami Globalnego Południa. Przede wszystkim musimy mówić o antykolonialnym charakterze wojny z Rosją, co powinno rezonować w krajach Azji i Afryki. Drugim, nie mniej ważnym, tematem jest bezpieczeństwo żywnościowe, w którego zapewnienie Ukraina jest bezpośrednio zaangażowana. Musimy szukać sojuszy i sojuszników, aby "otworzyć" Afrykę i rozwijać się w Azji.
9. Odłóż na bok emocje
Ukraina nie może sobie pozwolić na emocjonalne oceny na najwyższym szczeblu państwowym lub po prostu oficjalnym - nie tylko ze względu na znaczną zależność od pomocy finansowej i wojskowo-technicznej naszych sojuszników. W końcu świat od dawna jest przyzwyczajony do wojen, a eurocentryczny charakter rosyjsko-ukraińskiej konfrontacji jest tylko jednym z czynników konfliktu o konsekwencjach na dużą skalę. Jedyną możliwą i właściwą emocją jest zimna, racjonalna nienawiść do agresora, która powinna być rozpowszechniana wszędzie.
10. Zmień się albo przegrasz
Ukraina potrzebuje szeroko zakrojonych zmian w swojej polityce informacyjnej. Konieczne jest ukształtowanie wizerunku przyszłego Zwycięstwa, rozwiązanie kwestii mobilizacji i jej wsparcia informacyjnego, a także zapobieżenie sytuacji, w której procesy demokratyczne u naszych sojuszników staną się negatywnym czynnikiem w udzielaniu pomocy Ukrainie. Mamy wystarczająco dużo informacji, ale musimy przekazywać je opinii publicznej w sposób rozważny i dokładny, aby uniknąć powstania powiedzenia: "Umiała gotować, ale nie umiała podawać".
Redakcja Sestry nie zawsze podziela opinie autorów blogów
Zdjęcie na okładce: Fabrice COFFRINI / AFP/East News
Jaka powinna być strategia medialna Ukrainy i jak powinniśmy mówić o ukraińskich problemach na świecie, aby przekonać ludzi Zachodu do pomocy naszemu krajowi?
Niestety, po dwóch godzinach rozmowy z dziennikarzami pozostało pytanie dotyczące Wołodymyra Zełenskiego: "Jaki był cel konferencji prasowej?". Prezydent nie wspomniał o ani jednym "szokującym" fakcie, który mógłby pokazać sukces Ukrainy naszym zachodnim partnerom, w szczególności. Chciałbym przypomnieć, że w zeszłym tygodniu Władimir Putin spotkał się z prasą, rozpoczynając proces reelekcji na nową kadencję prezydencką (obecna zakończy się w marcu 2024 r.). Władca Kremla postawił na zademonstrowanie twardości własnego stanowiska w sprawie Ukrainy i krytykę Zachodu.
Dla czytelników portalu Sestry podzieliłem opublikowane stanowisko Wołodymyra Zełenskiego na priorytetowe bloki tematyczne:
Wojna
Nie wiadomo, czy wojna zakończy się w 2024 roku, podkreślił Wołodymyr Zełenski. Wyraził przekonanie, że Zachód nie pozostawi Ukrainy bez wsparcia. Oczywiście zapowiedź przysłania nowych systemów obrony powietrznej Patriot i NASAMS powinna świadczyć o tym wsparciu.
Zełenski utrzymuje "stosunki robocze" z Walerijem Załużnym, naczelnym dowódcą Sił Zbrojnych Ukrainy, dna tyle bliskie, że pod koniec rozmowy z mediami prezydent pozwolił sobie nazwać go "Walerijem".
W 2024 roku Zełenski obiecał wyprodukować milion dronów na Ukrainie, najwyraźniej głównie dronów FPV, które stanowią substytut pocisków artyleryjskich i są obecnie intensywnie wykorzystywane na linii frontu. Z oczywistych względów nie podano jakichkolwiek innych danych dotyczących dostaw broni. Ogłoszono jednak dane dotyczące pomocy finansowej udzielanej przez różne kraje zachodnie, które nadal wspierają Ukrainę.
Szef państwa podkreślił, że wojsko zaproponowało mobilizację 400-500 tysięcy osób, co może kosztować 50 miliardów hrywien. Zwiększyłoby to liczebność Sił Obronnych Ukrainy o 50%, pozostaje jednak potrzeba zapewnienia potencjalnym nowym jednostkom sprzętu wojskowego i amunicji. Jak powszechnie wiadomo, są z tym poważne problemy. Przypomnę na przykład, że Ukraina otrzymała tylko jedną trzecią z miliona pocisków głośno obiecanych przez Unię Europejską. Zełenski podkreślił, że nie podpisze ustawy o mobilizacji kobiet (temat ten był ostatnio szeroko omawiany przez rosyjskie media), ale nie wykluczył obniżenia wieku mobilizacyjnego do 25 lat.
Rosja
Prezydent Ukrainy nie ma zamiaru iść na żadne ustępstwa wobec Kremla. Szczerze mówiąc, to jedyne możliwe stanowisko w obecnej sytuacji. Zełenski nazwał wypowiedzi swoich rosyjskich odpowiedników "chamstwem" i trudno się z nim nie zgodzić. To Rosja spowalnia dziś proces wymiany więźniów, wykorzystując go do celów politycznych. Zełenski przypomniał, że Katar pomaga sprowadzić ukraińskie dzieci z Rosji do domu. Jego zdaniem Rosjanom nie udało się osiągnąć żadnego sukcesu w działaniach bojowych w 2023 roku, chociaż nie należy zapominać, że wojska agresora kontrolują około 20% uznawanego przez świat terytorium Ukrainy.
Władza
Rząd jedności narodowej, o którym coraz częściej mówi się na Zachodzie, w opinii Wołodymyra Zełenskiego najwyraźniej nie byłby dziś odpowiednim rozwiązaniem. Niestety prezydent Ukrainy i jego współpracownicy nie rozumieją, że jest to format sprawowania władzy w sytuacji, gdy konfrontacja z Rosją potrwa dłużej niż "dwa lub trzy tygodnie". Powstanie takiego oznaczałoby jednak powrót do realiów republiki parlamentarno-prezydenckiej, a na to ulica Bankowa [siedziba prezydenta Ukrainy mieści się w Kijowie przy ul. Bankowej 11 - red.] nie jest gotowa.
Zamiast tego, szukając dodatkowych pieniędzy na potrzeby wojny, Zełenski wezwał do zmniejszenia liczby ministrów. Prezydent nie ukrywał swojego niezadowolenia z korpusu parlamentarnego (potwierdza to przypuszczenia, że partia Sługa Ludu może nie znaleźć się na karcie do głosowania w następnych wyborach), lecz nie zamierza rozwiązywać Rady Najwyższej i inicjować przedterminowych wyborów parlamentarnych. Nie zamierza również zmieniać swojego wewnętrznego kręgu (wg Zełenskiego stanowi go 5-7 osób), ponieważ ludzie ci, jak powiedział, są zaangażowani w dostawy broni, w szczególności systemów obrony powietrznej.
Gospodarka
Prezydent oczekuje wzrostu PKB na poziomie 5%, ale nie ujawnił podstaw tego optymizmu. Obiektywnie rzecz biorąc, jedynym sposobem na osiągnięcie znaczącego wzrostu gospodarczego jest dziś przestawienie gospodarki na tryb wojenny i podporządkowanie działalności gospodarczej pokonaniu Rosji.
Świat
Zełenski przemawiał na tle symboli Unii Europejskiej, pokazując, że decyzja o rozpoczęciu negocjacji w sprawie członkostwa w UE była znaczącym zwycięstwem. Prezydent przyznał, że obawia się możliwej zmiany władzy w USA, ponieważ ma niezbyt przyjemne doświadczenia z Donaldem Trumpem.
W takim przypadku wsparcie europejskich partnerów może nie wystarczyć do kontynuowania konfrontacji z Kremlem. Ukraiński prezydent musiał również przyznać, że wybuch przemocy na Bliskim Wschodzie zorganizowany przez Hamas w październiku spowodował odwrócenie uwagi od problemów Ukrainy.
Zełenski oświadczył też, że Ukraina nie została zaproszona do NATO, chociaż Sojusz pozostaje najlepszą opcją bezpieczeństwa dla Ukrainy.
Prezydent, który uczestniczył w inauguracji Javiera Milea w Argentynie, postrzega prezydenturę tego argentyńskiego polityka jako punkt zwrotny dla Ameryki Południowej.
Sąsiedzi
Odpowiadając na pytanie polskiego dziennikarza Piotra Andrusieczko, Zełenski przedstawił własną wersję stosunków polsko-ukraińskich na obecnym etapie. Podkreślił, że Ukraina chce jedynie eksportować własne zboże, lecz nie może tego robić z powodu blokady. Jego emocjonalna reakcja na tę sprawę nie przybliżyła perspektywy spotkania z Donaldem Tuskiem, o którym ostrożnie mówi się od zeszłego tygodnia.
Ukraiński prezydent podkreślił też, że podczas krótkiego spotkania w Argentyni z Wiktorem Orbanem nie rozmawiał o zawieszeniu broni ani o negocjacjach z Putinem.
Ludzie
Zełenski podkreślił, że jego rodzina przebywa w Ukrainie. Według niego większość ukraińskich uchodźców wróci do domu, gdy powstanie silny system obrony powietrznej. Za swoim szefem sztabu Andrijem Jermakiem powtórzył tezę o tym, że wskazane jest otwarcie lotniska "Boryspol" jako symbolu siły obrony powietrznej. Tyle że, niestety, nawet taki demonstracyjny gest nie zastąpi strategii sprowadzenia obywateli Ukrainy do domu.
Zamiast posłowia
Wołodymyr Zełenski nadal wierzy w swoją zdolność do przekonywania ludzi, którzy podczas spotkań siedzą przed nim na sali. Jednak skala wojny z Rosją, sytuacja na froncie i w relacjach z naszymi sojusznikami pokazują, że to już nie wystarczy.
Redakcja Sestry nie zawsze podziela opinie autorów blogów
Konferencja prasowa Wołodymyra Zełenskiego pokazała, że głowa państwa była zmęczona, zdenerwowana odpowiadaniem na pytania dziennikarzy i nadal przedkładała kwestie polityki międzynarodowej nad krajową
Kraj, który w swojej najnowszej historii miał tylko jednego prezydenta, jest ostoją autorytaryzmu w Europie. Przeciwnicy samozwańczego prezydenta Aleksandra Łukaszenki są albo więzieni w swojej ojczyźnie, albo przebywają na wygnaniu.
Nie Baćka, ale geopolityczny robotnik na dniówkę
Aleksander Łukaszenka jest europejskim rekordzistą pod względem czasu sprawowania władzy: rządzi Białorusią już od ponad 29 lat. Wybrany w 1994 r. - w tym samym czasie co jego ukraiński odpowiednik Leonid Kuczma (wizerunek "człowieka ludu", działacza antykorupcyjnego i bojownika o odbudowę Związku Radzieckiego był wówczas popularny) - szybko zbudował system osobistej władzy w formacie republiki superprezydenckiej.
Przeciwnicy polityczni nagle zniknęli, znaczenie parlamentu było niwelowane - aż do jego wymuszonego rozwiązania. A mediacja Moskwy w dialogu z przeciwnikami politycznymi białoruskiego prezydenta przerodziła się w poparcie dla Łukaszenki. Ten ostatni w latach 90. marzył o zastąpieniu na Kremlu schorowanego i biernego Borysa Jelcyna, dlatego pod koniec lat 90. promował ideę państwa związkowego. Jednak pojawienie się energicznego podpułkownika FSB Putina zniweczyło te plany. Wpływy Łukaszenki ograniczyły się do Białorusi, gdzie osiągnęły maksimum. Aparat policyjny białoruskich władz działa, lecz od ponad 20 lat Łukaszenka żywi niechęć do Putina, do której boi się przyznać nawet przed samym sobą.
"Baćka" to nie popularny pseudonim Łukaszenki, ale produkt białoruskiej propagandy, a właściwie element wsparcia informacyjnego dla superprezydenckich uprawnień stałego przywódcy Białorusi. Pragnę zauważyć, że kampania prezydencka w 2020 r. okazała się punktem zwrotnym dla kraju, natomiast wyniki głosowania zostały tak rażąco sfałszowane (Łukaszence przypisano 90% poparcia), że wywołały masowy protest Białorusinów. Ludzie wyszli na ulice Mińska i innych miast pod biało-czerwono-białymi flagami narodowymi (oficjalne symbole Białorusi to nieco zmodernizowana wersja symboli BSRR; kraj nie został zdekomunizowany, a językami urzędowymi są białoruski i rosyjski, co doprowadziło do dominacji rosyjskiego w większości dziedzin życia). Władze brutalnie stłumiły protesty, a protestującym nie udało się wykorzystać ukraińskich doświadczeń rewolucyjnych i "omajdanizować" Białorusi.
Jednak nie wszyscy przeciwnicy Łukaszenki opuścili kraj po 2020 roku. Nie więcej niż dziesięć procent obywateli kraju znalazło się poza granicami Białorusi. I nie wszyscy oni są zwolennikami białoruskich sił demokratycznych (przeciwnicy Łukaszenki proszą, aby nie nazywać ich "opozycją").
Po 2020 r. Łukaszenka tylko pozornie wzmocnił swoją pozycję; w rzeczywistości stał się znacznie bardziej zależny od Kremla. Wymuszone lądowanie w Mińsku w maju 2021 r. odrzutowca pasażerskiego RyanAir, na pokładzie którego młody lider opozycji Roman Protasiewicz wracał z Aten do Wilna ze swoją dziewczyną, zniszczyło resztki zaufania do Łukaszenki wśród europejskich polityków i zamknęło białoruską przestrzeń powietrzną dla europejskich linii lotniczych. Jesienią tego samego roku na granicy Białorusi z Polską i Litwą wybuchł kryzys migracyjny. Politycy ze Starego Świata powoli zaczęli postrzegać Putina jako inicjatora tego dramatu granicznego na dużą skalę z udziałem tysięcy ludzi z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu - chociaż kryzys migracyjny, jak się później okazało, był jedynie przykrywką dla rozmieszczenia rosyjskich wojsk na Białorusi w przededniu inwazji na Ukrainę.
Łukaszenka stracił możliwość prowadzenia dialogu z Zachodem.
Jeśli chodzi o Ukrainę, sytuacja jest bardziej interesująca: nieuznanie Łukaszenki za prawowitego prezydenta nie przeszkodziło Białorusi w osiągnięciu nadwyżki handlowej z Ukrainą w wysokości 3 miliardów dolarów w 2021 roku.
Na początku lutego 2022 r. w wywiadzie dla telewizyjnego rosyjskiego propagandysty Władimira Sołowjowa Łukaszenka wyraził przekonanie, że Ukraina szybko się podda i "stanie się nasza". 24 lutego wojska rosyjskie rozpoczęły inwazję z terytorium Białorusi, której celem było zajęcie Kijowa. Chociaż białoruskie wojsko nie było bezpośrednio zaangażowane w inwazję, kraj ten stał się niezawodnym zapleczem agresora - logistycznym, szpitalnym i naprawczym.
Z terytorium Białorusi wystrzelono na Ukrainę kilkaset pocisków rakietowych różnych klas, ale ostrzał ustał jesienią 2022 roku. "Państwowy geopolityk" Łukaszenki został ostrzeżony z Kijowa o konsekwencjach statusu współagresora we współczesnym świecie, a ostrzeżenie poparto listą obiektów, które są atakowane. Nawiasem mówiąc, ambasador Ukrainy na Białorusi Ihor Kyzym został odwołany w lipcu, a jego białoruski odpowiednik Ihor Sokół został zwolniony w listopadzie, chociaż stosunki dyplomatyczne między Białorusią a Ukrainą nie zostały jeszcze zerwane.
Jednak publiczne poparcie Łukaszenki dla Putina nie zniknęło, a samozwańczy prezydent Białorusi przypomina geopolitycznego lokaja Kremla.
Jednak na początku grudnia Łukaszenka szybko pospieszył do Chin, "na dywanik" do Xi Jinpinga, który dość uważnie przygląda się wszystkiemu, co dzieje się w przestrzeni poradzieckiej. Warto również przypomnieć, że Łukaszenka, korzystając ze zmiany władzy w Polsce, próbuje wznowić dialog z Warszawą - tak jakby działacz polonijny i dziennikarz Andrzej Poczobut nie siedział za kratkami na Białorusi pod sfingowanymi zarzutami.
Nieznany sąsiad
Po rozpadzie Związku Radzieckiego, podpisanym przez przywódców Rosji, Ukrainy i Białorusi w Wiskulach w Puszczy Białowieskiej 8 grudnia 1991 r., Kijowowi i Mińskowi nie udało się pozbyć statusu "mniejszych braci" Moskwy, który istniał od XIX wieku.
Postkolonialna mentalność białoruskiego i ukraińskiego establishmentu uniemożliwiała im nawiązanie dialogu bezpośrednio, z pominięciem rosyjskiego "pośrednika". Taka sytuacja trwała do 2014 r., kiedy Rosja zajęła Krym. Ostateczne załamanie nastąpiło po 24 lutego 2022 r., gdy przeciwnicy Łukaszenki zdali sobie sprawę, że w Ukrainie lepiej mówić źle po białorusku niż dobrze po rosyjsku.
Brak informacji o sytuacji na Białorusi doprowadził do zauważalnego zniekształcenia oglądu sytuacji w tym kraju wśród ukraińskich sąsiadów. Podczas gdy współudział Białorusi w rosyjskiej agresji ma zrozumiały wpływ na ukraińską optykę, ukraińska polityka informacyjna państwa w niewielkim stopniu promuje porozumienie z przeciwnikami Łukaszenki.
Przypomnę, że głównym przeciwnikiem Łukaszenki na Zachodzie jest Switłana Cichanouska, jego rywalka w wyborach prezydenckich w 2020 roku. Nazywa siebie prezydentem-elektem (wybraną głową państwa) i jest aktywna w sprawach międzynarodowych. Oprócz Biura Switłany Cichanouskiej, które wspiera jej działalność polityczną, w sierpniu 2021 r. utworzono również wspólny gabinet tymczasowy, prototyp władzy wykonawczej.
Jeszcze podczas masowych protestów w 2020 r. powołano Radę Koordynacyjną ds. Przekazania Władzy, protoparlament sił demokratycznych. Na początku 2023 r. uformował się jej drugi skład, którego przewodniczącym został Andrij Jegorow. Kolejny skład ma zostać wybrany w przyszłym roku.
Dzisiejsza Białoruś przedstawia sobą obraz pełen sprzeczności. Z jednej strony przeciwnicy Łukaszenki (o czym nie należy zapominać) są albo w więzieniu w swojej ojczyźnie (bankier i kandydat na prezydenta Wiktar Babaryka, aktywistka Maryja Kolesnikowa, laureat Nagrody Nobla Aleś Bialacki itp.), albo na wygnaniu (Switłana Cichanouska i dziesiątki innych). Nawiasem mówiąc, siły demokratyczne powielają model republiki superprezydenckiej, który istnieje na Białorusi. Z drugiej strony białoruski kompleks wojskowo-przemysłowy działa wyłącznie w interesie Rosji, która w podzięce hojnie obdarowuje Białoruś pieniędzmi. W rezultacie poziom dobrobytu obywateli Białorusi w 2023 r. był najwyższy we wszystkich latach niepodległości.
25 lutego 2024 r. na Białorusi odbędą się jednodniowe wybory: wyłonionych zostanie 110 członków Izby Reprezentantów Zgromadzenia Narodowego i rad lokalnych. Już teraz możemy powiedzieć, że nie znajdą się wśród nich przedstawiciele sił opozycyjnych, a obywatele Białorusi mieszkający za granicą nie będą mogli głosować. Latem przyszłego roku Łukaszenka może świętować 30 lat u steru Białorusi, zaś w 2025 roku może wystartować (czytaj: zostać ponownie wybrany) w kolejnych wyborach prezydenckich, które nie będą miały nic wspólnego z demokracją.
Jednak nawet hipotetyczna nieobecność Łukaszenki na liście wyborczej nie oznaczałaby, że ludzie Białorusini mogliby wybrać polityka, który wprowadziłby kraj do UE i NATO. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że kraj ten pozostanie rosyjskim satelitą.
"Droga do wolności" poprzez próbę konsolidacji
Pod koniec listopada w Kijowie odbyła się konferencja "Droga do wolności" zorganizowana przez Pułk "Kastusia" Kalinowskiego (PKK). Ta jednostka Sił Zbrojnych Ukrainy (SZU) została sformowana na początku rosyjskiej inwazji na pełną skalę, chociaż białoruska grupa taktyczna była częścią ukraińskich sił zbrojnych od 2015 roku. PKK jest najbardziej znaną medialnie, choć niejedyną białoruską jednostką w SZU. Łączna liczba obywateli Białorusi w szeregach obrońców Ukrainy wynosi kilkaset osób. Podczas konferencji "Droga do wolności" uczczono pamięć czterdziestu białoruskich ochotników, którzy oddali życie za Ukrainę. Kwestia odszkodowań dla rodzin poległych ochotników pozostaje nierozwiązana.
"Kalinowcy" wykonali dobry ruch, organizując konferencję w przeddzień dwóch podróży Switłany Cichanouskiej: do USA, by wziąć udział w pierwszym dialogu strategicznym USA - Białoruś, i do Brukseli, by przemówić do ministrów spraw zagranicznych krajów UE.
W rzeczywistości pod koniec listopada Kijów rozpoczął strategiczny dialog z białoruskimi siłami demokratycznymi. Chociaż "Kalinowcom" nie udało się skonsolidować przeciwników Łukaszenki, zdobyli poparcie niektórych ukraińskich władz. Jednak oficjalny Kijów nie wykazał się jeszcze głębokim zrozumieniem procesów zachodzących w białoruskim społeczeństwie.
Po tym jak nie udało się zebrać podpisów innych przedstawicieli białoruskich sił demokratycznych pod memorandum w sprawie utworzenia platformy konsultacyjnej "Droga do wolności", grupa Kalinowskiego ogłosiła utworzenie tymczasowego komitetu wojskowego, który miał zająć się rozbudową organizacji wojskowej Białorusi. Oczywiście prezentacja nowego umundurowania przyszłej białoruskiej armii, która odbyła się w Kijowie podczas konferencji, również była z tym związana. Musimy jednak zrozumieć, że jeśli proces dialogu między różnymi ośrodkami wpływu białoruskich sił demokratycznych nie rozpocznie się przed świętami Bożego Narodzenia, będzie musiał rozpocząć się od nowa w 2024 roku.
Krótkie sugestie
Tym, którzy nie zrezygnowali z czytania o sytuacji w białoruskich siłach demokratycznych, przedstawię najważniejsze stanowiska z ukraińskiej agendy na temat rozwoju stosunków dwustronnych:
- Mamy przed sobą 1000 kroków podróży, aby lepiej się zrozumieć. Proces zrozumienia już się rozpoczął, ale jego tempo pozostaje powolne;
- Wskazane jest uznanie istnienia trójkąta "oficjalny Kijów - oficjalny Mińsk - białoruskie siły demokratyczne" za rzeczywistość i budowanie relacji w oparciu o tę konstrukcję;
- Kwestia więźniów politycznych pozostaje drażliwa dla białoruskich sił demokratycznych, coraz bardziej przypominając pułapkę na przeciwników Łukaszenki. O wiele bardziej właściwe jest dla nich sformułowanie "wyjątkowej oferty" dla "trybików reżimu", by spróbować podważyć reżim od wewnątrz;
- Siła aparatu policyjnego na Białorusi i lojalność aparatu państwowego wobec Łukaszenki są znaczące, co jest typowe dla reżimów autorytarnych - lecz nie należy tego faktu idealizować;
- Białoruś nie powinna znajdować się poza Trójkątem Lubelskim (Litwa-Polska-Ukraina), ale w centrum skoordynowanej polityki państw, z którymi graniczy.
Białoruś pozostaje jednym z najbardziej problematycznych punktów na politycznej mapie Europy. A oficjalny Kijów nie wykazał się jeszcze głębokim zrozumieniem ważnych procesów
Z jednej strony mamy listopadową decyzję Komisji Europejskiej, która zaleciła rozpoczęcie negocjacji z Mołdawią i Ukrainą w sprawie przystąpienia do UE. Z drugiej strony bez znaczących zmian w polityce wewnętrznej i optymalizacji wysiłków dyplomatycznych Ukraina nie powinna oczekiwać sukcesu w tym przedsięwzięciu.
Arytmetyka przedwyborcza
Zalecenia Komisji Europejskiej dotyczące rozpoczęcia rozmów akcesyjnych z Mołdawią i Ukrainą, przyznania Gruzji statusu kraju kandydującego do UE oraz przypomnienia Bośni i Hercegowinie o perspektywach integracji europejskiej są łatwe do wyjaśnienia. W swoim przemówieniu do posłów do Parlamentu Europejskiego w połowie września przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen podkreśliła potrzebę "odpowiedzi UE na historyczne wyzwania" i wyraziła przekonanie, że Unia Europejska będzie skuteczna nawet z ponad trzydziestoma członkami.
Oczywiste jest, że Europejska Partia Ludowa, która obecnie dominuje w przestrzeni politycznej Starego Świata, musi rozwiać obawy przed nowym brexitem, odpowiedzieć eurosceptykom i zademonstrować własną wizję perspektyw politycznych.
Słowa Ursuli von der Leyen zostały podchwycone i przekazane na różnych platformach przez szefa unijnej dyplomacji Josepa Borrella i przewodniczącą Parlamentu Europejskiego Robertę Metsolę (oboje politycy reprezentują Europejską Partię Ludową (EPL), która zrzesza krajowe partie konserwatywne i liberalne na szczeblu europejskim). Sugeruje to, że EPL będzie nadal demonstrować aktywność Unii nie tylko w ramach stowarzyszenia, ale także w relacjach z partnerami. Nie należy jednak zapominać o krajach bałkańskich, które nie tylko od dawna dążą do członkostwa w UE (wiele będzie zależało od zbliżających się przedterminowych wyborów w Serbii), ale także mają silne lobby w Unii ze strony Austrii i Niemiec (Chorwacja i Słowenia mogą również wspierać byłe republiki jugosłowiańskie w ich aspiracjach integracyjnych).
Geopolityczny galop w Skopje
Coroczne spotkanie ministrów OBWE w Macedonii Północnej pozostawiło skandaliczny posmak, ponieważ uczestniczył w nim rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow. Weteran rosyjskiej dyplomacji kontynuuje linię Andrieja "Pana Nie" Gromyki, szefa radzieckiego MSZ. Jednak w czasach sowieckich Moskwa nie zachowywała się tak podstępnie i bezczelnie. W stolicy Macedonii Północnej Ławrow pozwolił sobie bezpośrednio zagrozić Mołdawii, mówiąc, że kraj ten "stanie się kolejną ofiarą błędnej polityki Zachodu".
Ten leksykalny ślad zimnowojennej polityki ma zrozumiałe wytłumaczenie: jest skierowany do zewnętrznej publiczności. Trudno byłoby sobie wyobrazić, że Ławrow, doświadczony dyplomata, nie wie, iż Mołdawia graniczy tylko z Rumunią i Ukrainą, a potencjał militarny separatystycznego Naddniestrza jest znikomy. Rosyjski minister spraw zagranicznych wspomina o sukcesach rosyjskiej broni na ukraińskim południu, choć są one efemeryczne, i nie wspomina o zniszczeniu krążownika rakietowego Moskwa, okrętu flagowego rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, przez ukraińskie siły zbrojne. Nawiasem mówiąc, bezpośrednie groźby Ławrowa pod adresem Mołdawii mogą odegrać rolę w pozytywnej decyzji Rady Europejskiej o rozpoczęciu negocjacji z Mołdawią w sprawie przystąpienia do UE. Jednak członkowie OBWE nie są w stanie wyrzucić Rosji za drzwi tej organizacji, nawet pod groźbą utraty własnej wiarygodności. OBWE pozostaje zbyt pstrokatą organizacją, która nie ma realnego mechanizmu wywierania presji na agresora, zwłaszcza gdy rolę tę odgrywa mocarstwo nuklearne. Szczerze mówiąc, jest wielu polityków i zakulisowych graczy na Zachodzie, którzy chcieliby powrócić do business as usual z Kremlem.
Czynnik regionalny
Ukraina ma więcej problemów, z których pierwszym jest oczywiście wojna. Chociaż Kreml nigdy formalnie nie sprzeciwiał się członkostwu Ukrainy w Unii Europejskiej, stanowisko UE po 24 lutego 2022 r. raczej nie zadowoli Moskwy. Chociaż UE dostarczyła Ukrainie tylko jedną trzecią z obiecanego miliona pocisków artyleryjskich, pomoc ta była bezprecedensowa z wielu powodów. Putin i jego zwolennicy doskonale zdają sobie sprawę, że projekt integracji europejskiej nie zostanie ukończony bez Ukrainy, więc chcą, aby nasz kraj był największą szarą strefą w Starym Świecie, gdzie mogliby dyktować lub forsować własne zasady postępowania. Tak jak to było przed rokiem 2014.
Jest jeszcze jeden czynnik, który może utrudnić Ukrainie rozpoczęcie negocjacji w sprawie członkostwa w UE. Chodzi o stosunki z najbliższymi sąsiadami z Europy Środkowej, którzy są członkami Grupy Wyszehradzkiej. Pewnym wyjątkiem są Czechy, ale od ponad roku nie ma tam ukraińskiego ambasadora. Węgry od kilku lat znajdują się w czołówce krajów o antyukraińskich nastrojach. Viktor Orban nie ukrywa, że obawia się rywalizacji o fundusze unijne z Ukrainą, więc wciąż wymyśla nowe powody, by ją dyskryminować. Doskonale zdaje sobie sprawę, że Bruksela nie chciałaby "HunExitu", więc demonstracyjnie utrzymuje stały kontakt z Putinem i okazuje eurosceptycyzm w każdy możliwy sposób.
Co zrobią Fico i Tusk
Robert Fico wciąż rozważa, jakie powinny być jego działania wobec Ukrainy. Z jednej strony antyukraińskie hasła były ważną częścią kampanii wyborczej jego partii Smer-SD, ale z drugiej Słowacja musi wypełniać zobowiązania obronne, aby utrzymać swój wizerunek "tygrysa gospodarczego" w Europie Środkowej i poprawić standardy życia swoich obywateli, nie odmówi więc udziału w odbudowie Ukrainy. Fico jest zbyt doświadczonym politykiem, by nie rozumieć potrzeby manewrowania między Rosją, Ukrainą i Zachodem. Dlatego oscylowanie między pragmatyzmem a pragnieniem "przywrócenia stosunków z Rosją" będzie kontynuowane. Nawiasem mówiąc, prawdopodobny premier Polski Donald Tusk może nie zdążyć w pełni rozwiązać problemu wznowienia transportu między Polską a Ukrainą przed posiedzeniem Rady Europejskiej. Ten doświadczony polityk rozumie, że nadmierny entuzjazm w tej sprawie może zagrać przeciwko niemu już w pierwszych 100 dniach premierostwa. Prawo i Sprawiedliwość czeka na błędy Tuska i tego nie ukrywa. Przeciwnicy zarzucają Tuskowi, że jest skłonny tańczyć pod dyktando Brukseli, a potwierdzanie tych publicznych oskarżeń własnymi działaniami byłoby dla niego po prostu politycznie nieopłacalne. W rzeczywistości w przyszłej polskiej koalicji rządzącej nie ma jednolitego stanowiska ani w sprawie ukraińskiego zboża, ani w kwestii blokowania transportu na granicy polsko-ukraińskiej.
Potrzebne są zmiany!
W czasie, który pozostał do posiedzenia Rady Europejskiej, ukraińskie władze powinny podjąć szereg działań, aby odpowiedzieć przynajmniej na pogłoski, że decyzja o rozpoczęciu negocjacji zostanie odroczona do wiosny 2024 roku. Jest bowiem kluczowe, aby Ukraina zademonstrowała swój europejski wybór poprzez działania w obecnej sytuacji:
*Wyciągnięcie ręki do krajów Grupy Wyszehradzkiej i podkreślanie, jak ważne jest ich doświadczenie dla przyszłej integracji europejskiej Ukrainy;
*Oczywiste, ale i szczere przyspieszenie wdrażania "pracy domowej" zaproponowanej przez Komisję Europejską;
*Podkreślenie znaczenia integracji europejskiej i wyrażanie wdzięczności wobec Unii Europejskiej za jej konsekwentne wsparcie;
*Zademonstrowanie elementów jedności narodowej (nie tylko na pokaz, ale w rzeczywistości) w sprawach związanych z integracją europejską;
*Odrzucenie tezy: "Będziemy gotowi do przystąpienia do UE w ciągu dwóch lat", z zamiast jej podtrzymywania wykazanie się realizmem i pragmatyzmem.
Koniec roku dla Ukrainy i jej perspektywy integracji przypominają thriller
Skontaktuj się z redakcją
Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.