Exclusive
20
min

Film „My, nasi ulubieńcy i wojna” – ratujmy zwierzęta, by pozostać ludźmi

Wielka zaleta tego filmu: pokazuje wojnę przez pryzmat ludzkich działań. Jak ludzie ratowali własne zwierzęta i zwierzęta innych ludzi, pozostawione w zamkniętych pomieszczeniach czy na łańcuchach. To inspirująca historia o ludziach, którzy mają w sobie światło

Oksana Gonczaruk

Pokaz filmu. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Od dwóch miesięcy świat mówi o filmie dokumentalnym „My, nasi ulubieńcy i wojna”, nakręconym przez popularnego ukraińskiego blogera i podróżnika Antona Ptuszkina. Film stał się najbardziej dochodowym ukraińskim dokumentem.

Co kryje się za tym, że Ukraińcy chętnie i całymi rodzinami poszli do kina na film o wojnie? Być może fakt, że wojna jest tu pokazana przez pryzmat ludzkich działań: jak ludzie ratowali zwierzęta swoje i cudze, pozostawione na pewną śmierć w zamkniętych pomieszczeniach czy na łańcuchach. To inspirująca historia o ludziach, którzy mają w sobie światło.

Obecnie film jest wyświetlany w amerykańskich kinach – i też cieszy się wielkim zainteresowaniem. Kiedy będzie dostępny w Europie?

Sestry rozmawiały o filmie z jego producentkę Zoją Soszenko.

Reżyser Anton Ptuszkin i producentka Zoja Soszenko

To film nie o tragedii, ale o świetle

Oksana Gonczaruk: „My, nasze zwierzęta i wojna” stał się najbardziej dochodowym ukraińskim filmem dokumentalnym. Czy jako producentka możesz wyjaśnić, skąd ten kasowy rekord? W Ukrainie ludzie nie chodzą już zbyt często do kina, nawet na superprodukcje Marvela – a tu dokument i taki sukces.

Zoja Soszenko: Rzeczywiście, teraz ludzie nie chodzą zbyt często do kin. Kina miały szczególnie niską frekwencję W połowie kwietnia [kiedy na ekrany wszedł „My, nasze zwierzaki i wojna” – red.] frekwencja w nich była szczególnie niska. Pierwszym powodem było przyjęcie ustawy o mobilizacji – wiele ukraińskich rodzin zareagowało zmianą sposobu spędzania wolnego czasu. Druga kwestia to ciągłe naloty. Mieliśmy wiele pokazów w Kijowie, Dnieprze, Odessie, a naloty były niemal codziennie. Co oznacza nalot, gdy jesteś widzem w kinie? To, że musisz iść do schronu. A dla kina oznacza to, że ludzie mają prawo do zwrotu pieniędzy za bilety.

Jak długo film był wyświetlany w Ukrainie. Jaki był jego box office?

Pokazywano go około miesiąca. Zaraz po tym nasz film pojawił się na platformie wideo MEGOGO, gdzie w pierwszym tygodniu wszedł do TOP 10 wśród wszystkich treści. Jeśli chodzi o wyniki kasowe, wyniosły one 4 595 081 hrywien (27 316 widzów), co dało mu drugie miejsce wśród ukraińskich filmów (w tym fabularnych) zaprezentowanych w 2024 roku.

Kadr z filmu „My, nasi ulubieńcy i wojna”

Ludzie w Ukrainie chodzą do kina, by na półtorej godziny zapomnieć o rzeczywistości.

A tutaj Ukraińcy byli gotowi zapłacić, aby ponownie przeżyć ból. Jesteśmy zaszczyceni. Ludzie chodzą z rodzinami, z dziećmi, ze zwierzętami, a potem piszą niesamowite recenzje

To ogromna radość dla całego zespołu, który pracował nad tym filmem przez dwa lata.

Stało się tak pomimo faktu, że niektórzy ludzie, obejrzawszy zwiastun, płakali i decydowali się nie iść na film, bo tak już byli wstrząśnięci.

Dotarło do nas wiele komentarzy w rodzaju: „Jestem gotów was wesprzeć i kupić bilet, ale nie pójdę na ten film, bo po zwiastunie nie mogę się pozbierać”. Tak, ludzie płaczą na naszym filmie – ale też się śmieją.  „My, nasi ulubieńcy i wojna” nie jest filmem o tragedii, ale o świetle, człowieczeństwie i jedności Ukraińców. Widzowie opuszczali kino z niesamowitym poczuciem jedności narodowej.

Nawiasem mówiąc, dzieci są głęboko poruszone historią każdego zwierzęcia i uczą się o śmierci poprzez utratę zwierzęcia. Lecz emocje dzieci nie są negatywne; mają pomóc w ich rozwoju. Wielu rodziców po obejrzeniu filmu bez dzieci przychodzi do kina po raz drugi ze swoimi pociechami.

Publiczność podczas seansu w Kijowie

Ten film jest ważny również dlatego, że przypomina nam o jasnych momentach na początku wojny, które wyrosły z tragedii. Na przykład przypomniałeś wszystkim historię Szafy-Glorii, kotki uratowanej w Borodiance.

Historia Szafy jest fenomenem tej wojny. Przeżyła, mimo że przez 60 dni była zamknięta bez wody i jedzenia na siódmym piętrze zbombardowanego wieżowca. Nikt nie mógł uwierzyć, że tam może znajdować się jakieś żywe stworzenie.

Kiedy to nieszczęsne zwierzę pojawiło się w filmie, ludzie pisali, że wyczerpany i okaleczony pyszczek Szafy był jak „twarz każdego Ukraińca, pobitego, ale nie pokonanego, żywego i pełnego wściekłości”. W rezultacie Szafa-Gloria stała się symbolem naszej determinacji w walce z rosyjskimi okupantami. Podobnie jak pies Patron.

Ci, którzy uratowali Szafę, mówią w filmie: „Każde życie ma wartość”. Oznacza to, że nie ma dla nas znaczenia, kto jest w domu – liczy się samo życie. To bardzo fajna historia.

Kotka Szafa-Gloria

Wersja dla Ukraińców i wersja dla obcokrajowców

Istnieją dwie wersje filmu: międzynarodowa i ukraińska. Czym i dlaczego się różnią?

Jak działa koprodukcja w praktyce światowego kina (kiedy dwa kraje chcą stworzyć jeden produkt)? Nakręciliśmy film z kanadyjskimi partnerami (Ukraińcy byli odpowiedzialni za zdjęcia, Kanadyjczycy za postprodukcję) i stworzyliśmy go z myślą o tym, że będzie pokazywany głównie za granicą. Chcemy w tej historii zanurzyć cały świat.

Nasz film został z marszu kupiony przez kanadyjski kanał telewizyjny CBC, a w USA naszym partnerem został największy amerykański nadawca PBS, w Ukrainie znany z filmu „20 dni w Mariupolu”. PBS ma przyrodniczy kanał PBS Nature, więc było dla nich ważne, by nasz film skupiał się na przyrodzie, a nie na ludziach. Na antenie PBS pojawił się 15 maja.

Wersja międzynarodowa dotyczy kwestii ekologicznych, podczas gdy wersja ukraińska opowiada o ludziach i zwierzętach.

W sumie nakręciliśmy ponad 80 godzin materiału na potrzeby tego projektu, a Anton przeprowadził wywiady z około 60 osobami – 60 niesamowitych historii o ludziach i zwierzętach z ponad 10 miast na Ukrainie. Zdjęcia kręciliśmy w Bachmucie na krótko przed okupacją.

Na planie zdjęciowym

Naszym zadaniem było stworzenie z tych 80 godzin materiału i 60 historii filmu trwającego zaledwie godzinę. Potem pomyśleliśmy o naszej własnej, lokalnej, ukraińskiej wersji, która mogłaby zawierać więcej historii naszych bohaterów.

Kto stworzył tę lokalną wersję?

Też Anton. Zmontował 78-minutowy film od podstaw.

Nasza koleżanka, która kierowała firmą dystrybucyjną, poradziła nam, byśmy spróbowali pokazać film w kinach. Argumentowała, że choć nie było jeszcze udanego przypadku dystrybucji filmu dokumentalnego, dobrze byłoby stworzyć precedens.

Podjęliśmy się tego, by wypełnić naszą misję przynajmniej w jednym kraju. Tak właśnie narodziły się dwie wersje tego samego filmu. Międzynarodowa nosi tytuł „Saving the Animals of Ukraine”, a ukraińska „My, nasi ulubieńcy i wojna”.

Czy widzowie za granicą będą mogli zobaczyć ukraińską wersję?

Pracujemy nad tym, chcemy zaprezentować tę wersję na niekomercyjnych pokazach w Nowym Jorku, Waszyngtonie, Toronto i Londynie. Wszystkie pieniądze, które przy okazji zbierzemy, zostaną przekazane na potrzeby ukraińskich sił zbrojnych i fundacji zajmujących się dobrostanem zwierząt.

Rozumiemy potrzebę ludzi, chcących zobaczyć ten film. Anton ma 7 milionów obserwujących w socialach. Trudno sobie nawet wyobrazić, ile próśb otrzymujemy z całego świata z pytaniem, gdzie można obejrzeć ten film.

Anton Ptuszkin i jego pies Patron podczas prezentacji w Kijowie

W zeszłym tygodniu podpisaliśmy umowę o współpracy z jedną z najpotężniejszych firm dystrybucyjnych, która rozprowadza filmy dokumentalne na całym świecie. Wykazali duże zainteresowanie naszymi filmami, więc wierzymy, że wkrótce widzowie będą mogli oglądać je za granicą.

W ukraińskiej wersji zredukowaliście kwestie odczytywane przez anglojęzycznych lektorów z 60% do 30% i zdubbingowaliście ich po ukraińsku. Ale w filmie pojawia się także język rosyjski...

To dlatego, że zaczęliśmy kręcić film na początku wojny. Jedną z naszych pierwszych postaci był Kijowianin, a przed inwazją na pełną skalę wielu Kijowian mówiło po rosyjsku.

Ciekawie jest zobaczyć tego człowieka mówiącego po rosyjsku na początku filmu, a po ukraińsku na końcu

Między pierwszym a ostatnim filmowaniem tej postaci minęło półtora roku. Większość rosyjskojęzycznych postaci w naszym filmie nauczyła się języka ukraińskiego w ciągu dwóch lat wojny.

Kiedy film „My, nasi ulubieńcy i wojna” zostanie pokazany w Polsce?

Polska jest jednym z pierwszych krajów, w których chcielibyśmy go zaprezentować. Ale najpierw ważne jest, by pokazać nasz film na wpływowych międzynarodowych festiwalach filmowych – a by to było możliwe, nie może być wyświetlony publicznie przed festiwalową premierą festiwalową. Udział w takich festiwalach jest ważny, ponieważ zwraca uwagę i na film, i na Ukrainę.

Pokaz filmu w Stanach Zjednoczonych. Zdjęcie: FB Ambasada Ukrainy w Stanach Zjednoczonych

Jedną z 80 historii o ludziach i zwierzętach nakręciłaś w Polsce. Opowiedz nam o niej..

Wyobraźmy sobie osobę niedowidzącą, która ma psa przewodnika. To zwierzę jest oczami, rękami i nogami swojego właściciela. Ale z powodu wybuchów pierwszego dnia wojny pies ucieka, a właściciel pozostaje bezradny.

W Nowomoskowsku znaleźliśmy mężczyznę o imieniu Serhij, którego psa przewodnika wojna zabrała w ten właśnie sposób. W Ukrainie jest wielu takich ludzi, lecz ta konkretna historia miała ciąg dalszy.

Serhij wziął innego szczeniaka i sam zaczął go szkolić. Następnie zwrócił się do ukraińskiego państwa z zapytaniem, w jaki sposób jego pies może uzyskać międzynarodowy certyfikat psa przewodnika, by mógł z nim podróżować. Okazało się, że na Ukrainie nie ma przepisów, które pozwalałyby na uzyskanie takiego dokumentu – ale można go uzyskać w Polsce.

Skontaktowaliśmy się z polską organizacją, która zgodziła się zorganizować szkolenie dla psa i opłacić pobyt jego i Serhija w Polsce. Polska strona była bardzo pomocna w tej historii i w rezultacie pies otrzymał certyfikat.

Boję się zapytać, czy wiesz, co stało się z poprzednim psem Serhija, który uciekł przed wybuchami.

Nie uwierzysz: dwa miesiące temu udało nam się go odnaleźć! Serhij opowiedział nam o tym, a my nawet sfilmowaliśmy jego spotkanie z Pluszą. To było przejmujące. Teraz Serhij ma dwa psy.

Serhij i dwa psy

Niedawno w Dnieprze odbył się pokaz filmu z udziałem Antona, w którym Serhij uczestniczył wraz z żoną. Nawiasem mówiąc, Serhij chce teraz poświęcić swoje życie szkoleniu psów przewodników, bo wiele osób ich potrzebuje.

Ta historia zasługuje na to, by opowiedzieć ją w całości; wydaje nam się niezwykle ważna. Dlatego nie została uwzględniona w filmie. Zastanawiamy się jednak, jak pokazać ją w nowym formacie.

Bo kto skrzywdzi zwierzę…

Rozumiem, że znasz Antona Ptuszkina od wielu lat i to w reakcji na twoją sugestię zajął się tym filmem.

Kiedy wybuchła wojna, aktywność Antona spadła z oczywistych powodów. A on jest jednym z tych ludzi, którzy nie mogą nic nie robić. Otrzymał propozycję z Kanady, by nakręcić film dokumentalny.

Pojawiły się wątpliwości, czy warto zaczynać coś nowego, lecz misja przyświecająca temu projektowi była dla nas ważna. Oczywiste było, że z czasem zainteresowanie świata nami osłabnie, więc by świat nadal nas widział i słyszał, musimy rejestrować działania agresora i robić filmy. Musimy uchwycić historię na taśmie filmowej.

Anton zaczął oglądać wiele filmów i analizować, jak wszystko działa w filmie dokumentalnym. Jest naprawdę bardzo odpowiedzialny, więc podszedł do tego zadania rzetelnie.

Wydaje mi się, że podczas gdy ukraińska Państwowa Agencja Filmowa zastanawia się nad tym, jaki film nakręcić o wojnie, by wszystkim zaimponować, artyści po prostu go robią. Co więcej, dokument to coś, co trzeba robić tu i teraz, bo każdy nowy dzień przynosi nowe wydarzenia.

Niedawno odebraliśmy telefon z ministerstwa spraw zagranicznych z prośbą o pokazanie filmu w Ameryce Łacińskiej. Mają jakieś analizy dotyczące tych krajów, które nie do końca rozumieją sytuację w Ukrainie i wspierają naszego złego sąsiada.

W takich momentach zdajemy sobie sprawę, że wybraliśmy właściwą drogę. Bo ten film to punkt dostępu do wielu ludzi. Dzięki empatii wobec zwierząt będą mogli zrozumieć, co tak naprawdę dzieje się w Ukrainie w ostatnich latach..

Czy Anton ma jakieś zwierzęta?

Po obejrzeniu filmu ludzie często go o to pytali. I wszyscy są bardzo zaskoczeni, że nigdy nie miał żadnych zwierząt. Anton nigdy nie wyobrażał sobie, że zwierzęta odegrają tak poważną rolę w jego życiu. Ale teraz chce adoptować kota z jednego ze schronisk.

Anton Ptuszkin podczas pracy

Jedną z bohaterek naszego filmu jest założycielka schroniska w Hostomlu, 79-letnia Asia Serpińska. Powiedziała nam: „Osoba, która może skrzywdzić zwierzę, może też skrzywdzić dziecko. A pomagać zwierzętom oznacza pozostać człowiekiem”. Dlatego główne przesłanie naszego filmu brzmi: „Ratuj zwierzęta, by pozostać człowiekiem”.

No items found.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Miesiąc miodowy Żanna Ozirina

Gdy oglądam na ekranie parę kochanków – dwoje ludzi sukcesu, którym udało się przemyśleć swoje życie na wiele lat do przodu, a potem rzucających wszystkie swoje plany w kąt, tracących orientację i przyszłość, zmieniających poglądy – jako widza ogarnia mnie złość. Ale ten gniew ma działanie terapeutyczne, bo sprawia, że sama chcę działać.

Reprezentanci „Miesiąca miodowego” w Wenecji: aktorzy Roman Łucki i Iryna Nirsza, reżyserka Żanna Ozirna i producent Dmytro Suchanow

Dla mnie to nie było tak

Oksana Honczaruk: Na „Miesiąc miodowy” otrzymała Pani grant od organizatorów Festiwalu Filmowego w Wenecji i programu Biennale College Cinema, który finansuje produkcje niskobudżetowe. Miał powstać od zera w dokładnie rok – przy założeniu, że przyznana kwota będzie jedynym źródłem finansowania projektu. O jakiej kwocie mówimy? I jak trudno było zdobyć ten grant?

Żanna Ozirna: Mówimy o 200 tysiącach euro, rywalizowaliśmy o ten grant z filmowcami z całego świata. W 2023 roku wygrały cztery projekty: z Włoch, Węgier, Ghany i Ukrainy. To pierwszy ukraiński film, który wygrał i otrzymał dofinansowanie.

Jako reżyserka z radością przyjmuję zwycięstwa, które podsycają moje ambicje – ale do tych zwycięstw, które dają mi możliwość pójścia dalej, jestem nastawiona wręcz entuzjastycznie. Kiedy w Wenecji dostaliśmy pieniądze na realizację „Miesiąca miodowego”, było to dla mnie prawdziwe zwycięstwo, bo dało mi możliwość pracowania.

Ten film bardzo mi pomógł, ponieważ, pochłonięta pracą, nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie o okropnych rzeczach wokół mnie. Po prostu wpadłam w wir pracy na rok.

Żanna Ozirna odbiera Grand Prix na festiwalu „Molodist”. Listopad 2024 r.

Kręciliście w Ukrainie?

Tak. Nakręcenie filmu w Ukrainie było dla nas ważne, postrzegaliśmy to jako wybór moralny i etyczny, bo wojna trwa, a wielu Ukraińców wciąż żyje pod okupacją. Ale był to także wybór praktyczny, ponieważ wielu ukraińskich filmowców straciło pracę z powodu wojny lub zostało zmobilizowanych do wojska. „Miesiąc miodowy” stał się więc naszym małym wkładem we wsparcie branży.

Jak europejska publiczność odebrała film?

Myślę, że on dobrze wypełnia swoją misję. Postrzegam ten projekt jako dyplomację kulturową, co dla mnie oznacza, że to film wyjaśniający obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy, którą nie do końca rozumieją.

Czy istnieje różnica w postrzeganiu filmów przez Ukraińców i obcokrajowców?

Ukraińcy patrzą na filmy o wojnie jak na świadectwa i oceniają je z punktu widzenia tego, czy przekazują te świadectwa, czy nie. Porównują je z własnymi doświadczeniami. Obcokrajowcy nie mają takich doświadczeń, więc patrzą na film jak na produkt artystyczny. Oceniają, jak dobrze poradziłam sobie ze scenariuszem, reżyserią, grą aktorów, dźwiękiem i kamerą. Moje rozmowy o „Miesiącu miodowym” z obcokrajowcami wyglądają jak rozmowy o sztuce. Natomiast dla Ukraińców wszystko zaczyna się od zdania: „Dla mnie to nie było tak...” Chociaż to nie jest film dokumentalny, a fabularny.

Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Nikt nie tęsknił za dawnym życiem

Na początku filmu, po eksplozjach, kiedy bohaterowie zaczynają wszystko rozbierać na części pierwsze, Ola cytuje wiersz Oksany Zabużko: „A co tam się naprawdę stało, kogo to obchodzi, Panie? Liczy się to, jak będzie, a będzie tak, jak napiszę”. Wstawiłam ten fragment, by z góry odpowiedzieć wszystkim komentatorom, którzy powiedzą, że im się to nie przydarzyło.

Ponoć włoscy krytycy narzekali, że film nie zawierał wystarczającej ilości codziennych szczegółów. Jak odebrali go europejscy filmowcy?

Nie narzekali, odnotowali to jako świadomy ruch z mojej strony. Niedawno w Ukrainie ukazała się recenzja Igora Kromfa, w której on wyjaśnia, że nie zwracam uwagi na codzienne szczegóły, bo to nie jest robinsonada, opowieść o przetrwaniu, ale film o wewnętrznej przemianie. Celowo nie pokazuję, jak bohaterowie chodzą do toalety, jak jedzą i ile mają jedzenia. Nie interesuje mnie to.

Był taki moment, kiedy powiedziałam moim zagranicznym kolegom, że ten film jest o utknięciu w nieznanym – lecz oni nie do końca to zrozumieli. Natomiast podoba im się określenie: „film o ludziach, którzy stracili wszystko i tęsknią za dawnym życiem”. Tyle że w pierwszych dniach wojny nikt tutaj nie tęsknił za dawnym życiem. Próbowaliśmy przetrwać, zastanawialiśmy się, co się z nami stanie, byliśmy kompletnie zdezorientowani. Nie wszyscy to rozumieją.

Żanna Ozirna na planie

Zauważyłam też, że kiedy zaczynasz mówić o miłości, dzieciach, karierze, sztuce, ludzie w każdym kraju to rozumieją. Ale kiedy mówisz o tożsamości, niezależności, odpowiedzialności za kraj, nawet w trzecim roku wojny, wielu obcokrajowców nie rozumie, nie akceptuje tego, a nawet są zirytowani. Tymczasem Ukraińcy są teraz bardzo skupieni na udowadnianiu innym, że to nasza ziemia, że jesteśmy Ukraińcami i że nie należy nas mylić z nikim innym.

Mieszkanie: gniazdko, schron, pułapka

Ten film bardzo mnie poruszył, bo okazuje się, że zupełnie zapomniałam, jak to było 24 lutego 2022 roku i w kolejnych dniach. To tak jakby mój mózg ukrył te wspomnienia, a podczas filmu pozwolił im się wydobyć.

Na premierę zaprosiłam kilka osób z Buczy, które przeżyły okupację. To one były punktem odniesienia dla tego filmu – ich historie stały się podstawą scenariusza. Moja przyjaciółka, która też jest z Buczy i była pod okupacją z rodzicami, płakała przez połowę seansu. Niektórzy widzą w tym siebie, inni nie. Nie chciałam nikogo wzruszać, komukolwiek imponować, przemieniać czyjąś duszę za pomocą kina. Nie chciałam manipulować, ale porozmawiać o moich wewnętrznych wątpliwościach i lękach.

Chciałam opowiedzieć nie tylko o wojnie i okupacji, ale także o tym, że ludzie z pokolenia 30+, do którego należę, są teraz zmuszeni do radzenia sobie z globalnymi problemami: jak mamy rodzić dzieci, jak planujemy przyszłość i czy to, co robimy, ma sens
Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Dla wielu ludzi pierwsze dni wojny w Ukrainie to panika i ucieczka. Pani przedstawiła inną wersję wydarzeń: bohaterowie pozostali w swoim mieszkaniu, jak w schronie, i dosłownie utknęli w nieznanym. Jak widzowie odebrali takie zachowanie ludzi żyjących pod okupacją?

Rzeczywiście, wiele osób uważa, że chaos był najtrafniejszym opisem sytuacji. Niedawno znajomy krytyk filmowy powiedział, że moi bohaterowie są zbyt, z grubsza mówiąc, emocjonalnie zamrożeni. Chociaż nie ma uniwersalnego doświadczenia, istnieje wiele zupełnie różnych doświadczeń.

Ludzie, którzy upierają się, by powiedzieć, co było z nimi nie tak, zapominają o trzech podstawowych psychologicznych reakcjach na stres: walka, ucieczka, zamrożenie. Niektórzy przestraszyli się i uciekli, podczas gdy inni, jak Pani bohaterowie, „zamarli”.

Rozmawiałam z wieloma osobami, które były w podobnej sytuacji, które ukrywały się w mieszkaniu. Wszyscy oni byli zdezorientowani i nie rozumieli, dokąd uciekać i jak się zachować. Na dodatek na początku ich mieszkania wyglądały jak kryjówki. Dopiero później zamieniało się w pułapkę, a ta transformacja nastąpiła bardzo szybko. To ciekawe, jak zmienia się ta sama przestrzeń: przytulne rodzinne gniazdko, potem kryjówka, potem pułapka, a wreszcie miejsce, z którego trzeba natychmiast uciekać.

Sama miałam podobny poranek: obudziłam się przed szóstą i zaczęłam... sprzątać. To nie wybuchy mnie obudziły

Z jakiegoś powodu ich nie słyszałam, mimo że mieszkam na małym osiedlu pod Kijowem, na Zazymie. Sprzątałam i obserwowałam przez okno sąsiadkę, której tego ranka dostarczono meble. Rozładowywano je przy wejściu, a sąsiad stał tam w szoku, palił i patrzył na te meble, nie wiedząc, co z nimi zrobić.

Rozegrać uczucia pod mikroskopem

Co było później?

Zadzwoniła moja przyjaciółka i poprosiła, żebym przyjechała do niej, do dzielnicy Obołoń. Nie miałam wtedy samochodu. Jakimś cudem udało mi się zadzwonić po taksówkę, a ta zawiozła mnie z jednej strony Dniepru na drugą. Potem ja, moja przyjaciółka i jej rodzice pojechaliśmy do Żytomierza, a stamtąd do zachodniej Ukrainy. Kiedy byliśmy już względnie bezpieczni, odebrałam telefon z Polskiej Akademii Filmowej, z którą współpracowaliśmy. Polacy zaproponowali mi pokój w pensjonacie dla weteranów sceny i filmu pod Warszawą. W tamtych czasach wszystkie pokoje w tym pensjonacie były zarezerwowane dla ukraińskich artystów. Zgodziłam się przyjechać, bo w zachodniej Ukrainie nie było już miejsc – przyjeżdżali ludzie z Irpienia i Charkowa. Ale gdy tylko Kijowszczyzna została wyzwolona, natychmiast wróciłam do domu. Kolumna najeźdźców zatrzymała się o jedną wieś od naszej gromady [odpowiednik polskiej gminy – red.]. Nie dotarli do nas, ale byli bardzo blisko.

Roman Łucki i Iryna Nirsza w „Miesiącu miodowym”

Jedną z mocnych stron filmu jest duet aktorski: Roman Łucki i Iryna Nirsza. Udało im się zbudować chemię między postaciami na ekranie, odczuwalną pomimo horroru okoliczności. Co było dla Pani ważne w pracy z tymi aktorami?

To, by nie przeszkadzali sobie nawzajem. Roma jest bardzo energiczną osobą, zna swoją wartość, ma już na koncie kilka dobrych ról filmowych. A dla Iry to pierwsza duża praca, na dodatek bardzo trudna psychologicznie, ciążyła więc na niej większa presja. Ich interakcję zbudowaliśmy częściowo na miłości, a częściowo na rywalizacji. Mieli normalną relację, ale czuło się, że nie zamierzają sobie nawzajem ustępować.

Dlaczego wybrała Pani akurat ich?

Wielu aktorów służy obecnie w wojsku. Ałła Samojlenko, dyrektorka castingu, kiedy zaczęłyśmy rozmawiać o aktorach do filmu, powiedziała: „Wiesz, jest jeden facet, o którym po przeczytaniu scenariusza od razu pomyślałam, ale zginął kilka dni temu na froncie”. Potem rozpoczął się casting. Odpowiednich chłopaków bardzo trudno było znaleźć, ponieważ są tacy, którzy mają naturalną wewnętrzną pewność siebie, ale są i tacy, którzy jej nie mają. I w filmie możesz to poczuć – że dana osoba zbudowała tę pewność siebie. Ja potrzebowałam dwojga pewnych siebie ludzi. Może nawet trochę zbyt pewnych siebie.

Myślę, że zagranie roli Tarasa było dla Romy wyzwaniem, ale bogaty wachlarz jego doświadczeń dał mu możliwość uwolnienia się i pokazania – niektórzy powiedzieliby – słabości, choć ja bym powiedziała: ludzkiej wrażliwości i kruchości. Nie jest łatwo człowiekowi podjąć takie wyzwanie. Ira to ambitna osoba, która uwielbia wysokie stawki. Jestem pewna, że od początku była zainteresowana rozgrywaniem tych uczuć jakby pod mikroskopem.

Zdjęcia: FB „Miesiąc miodowy”

20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Oksana Gonczaruk
muzycy, żołnierzy, występ

Czarny van podskakuje na wybojach. Polna droga zaczyna schodzić stromo w dół, a sprzęt muzyczny w bagażniku buja się we wszystkie strony. GPS dawno zgubił drogę, więc kierowca jedzie „na czuja”.

– Dobra, złapałem trochę zasięgu, weź się zatrzymaj!– krzyczy Dmytro z przedniego fotela pasażera. Odwraca się do nas: – Chwilka przerwy!

Wysiadamy w szczerym polu, do moich uszu dociera cykanie koników polnych, a szum ciepłego, jesiennego wiatru przyjemnie otula. Za mną z vana wyskakuje Witalij Kyryczenko, wokalista rockowego zespołu Numer 482. W ręku ma maleńką mandolinę.

– Witamy państwa na dzisiejszym występie! – wykrzykuje i robi ukłon, a potem szeroko się do mnie uśmiecha: – Publika dziś trochę inna niż zwykle.

Witalij wskazuje palcem na pole, na którym pasą się krowy. Niektóre przyglądają się nam z zaciekawieniem. Witalij zaczyna delikatnie szarpać za struny i nucić coś pod nosem. Jest dobrą duszą zespołu, zawsze z uśmiechem, zawsze z naładowanymi na maksa bateriami. Jeszcze niedawno w sieci można było zobaczyć jego zdjęcia z okopów wokół Bachmutu, zmarzniętego i umorusanego w błocie. Służył tam ramię w ramię z żołnierzami 59. Samodzielnej Brygady Piechoty imienia Jakuba Handziuka. Dziś mówi, że gdyby nie poszedł wtedy walczyć, odebrałoby mu to głos jako artyście. Bo i oczym miałby później opowiadać? Jak mógłby mówić o wojnie, gdyby jej nie dotknął, nie przeżył? Ale przekonali go, że sztuka jest tym, co buduje tożsamość narodową przyszłych pokoleń, i artyści muszą żyć, muszą leczyć muzyką i sztuką tych, którym na froncie jest trudno. A potem Witalij z powrotem zamienił karabin na gitarę – i teraz służy w Desancie Kulturowym.

Witalij Kyryczenko. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Terapia sztuką

Desant Kulturowy to projekt niezwykły. Łączy artystów, którzy w poprzednim życiu byli muzykami, aktorami, reżyserami, a nawet lalkarzami. Pracowali na scenie w pięknych kostiumach, które dziś zamienili na mundury w barwach multicam. Szlak bojowy niektórych z nich, jak Witalija, wiódł przez najgorętsze odcinki frontu. 

Dmytro Romanczuk jest diabelsko zdolnym bandurzystą. Kiedy zaczęła się inwazja, od razu dołączył do ochotniczego batalionu broniącego Kijowa. Gdy go pytam o szczegóły, mówi jedynie: „było ciężko” – a jego wzrok ucieka w drugą stronę.

Ale kiedy rozmowa schodzi na bandurę, jego ciemne oczy zaczynają błyszczeć i prostuje się na krześle, gotowy do opowieści. Bo dla Dmytra ukraińska dusza ma dźwięk bandury

– Bandura jest integralną częścią tradycji pieśni epickiej, wyjątkowego zjawiska wędrownych śpiewaków, muzyków, kobziarzy, bandurzystów, liryków, bez których trudno sobie wyobrazić naszą kulturę i przestrzeń historyczną poprzednich pokoleń– mówi z przekonaniem. – To jest sedno, te rzeczy ukształtowały naszą naszą duchową integralność, nasze przekonania. To właśnie te rzeczy dają odpowiedź na pytanie, kim jest Ukrainiec.

Na podwórzu przed domem powoli gromadzą się żołnierze. Siadają na długich ławkach, jak uczniowie przed apelem. Na ich twarzach widzę zmęczenie i kompletny brak zainteresowania tym, co ma się za chwilę wydarzyć. Jakby ktoś kazał im tam usiąść za karę. Mężczyzn jest może ze trzydziestu. To jedna ze szturmowych brygad, które zasłużyły się bojach na wielu odcinkach frontu – często tych najgorętszych. Po ciężkich bojach w okopach trudno im się odnaleźć, a tym bardziej czekać na jakieś występy. Komu to niby potrzebne?

Dmytro Romanczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Do swojego magicznego koncertu Dmytro przygotowuje się w ciszy. Znajduję go w sadzie, pomiędzy drzewami, gdzie w samotności, cichutko stroi bandurę. Przez chwilę obserwuję z oddali, jak w skupieniu skrupulatnie sprawdza każdą ze strun. A są ich dziesiątki, nie jestem w stanie nawet policzyć. W zależności od typu bandury, liczba strun różni się. Niektóre instrumenty mają dwadzieścia, inne ponad sześćdziesiąt. Sam wygląd bandury imponuje, budzi respekt i zadumę. Dlatego kiedy Dmytro staje na przeciwko tej nietypowej publiki, natychmiast zapada milczenie.

– Czy jest tu ktoś, kto nigdy nie słyszał bandury? – Dmytro rozgląda się po widowni. W górę nieśmiało unosi się kilka rąk, a on zaczyna swoje magiczne przedstawienie.

Jest w tym instrumencie coś wyjątkowego,pozaziemskiego. Kojące dźwięki dumki granej kilka kilometrów od miejsca, w którym ci dzielni wojownicy walczą o niepodległość – to przeżycie zostaje w tobie na zawsze. Obserwuję, jak twarze żołnierzy łagodnieją. Niektórzy wyciągają telefony i zaczynają nagrywać, inni skrywają twarze w dłoniach, jakby zawstydzeni, że tak łatwo poddali się tej przedziwnej terapii. Viva l’arte!

 Wciąż jesteśmy ludźmi

W swoim poprzednim życiu Dmytro Melniczuk był nauczycielem aktorstwa, a także reżyserem teatralnym w Teatrze Dramatycznym w Kołomyi. Dziś jest głównodowodzącym kramatorskiego „oddziału” Desantu Kulturowego. Odpowiada za to, by artyści bezpiecznie i na czas dotarli na występ, zresztą na każdym wydarzeniu jest też swego rodzaju wodzirejem. Głęboko wierzy, że to, co robią, ma sens.

– Sztuka leczy, a bez sztuki nie byłoby niczego –twierdzi. – W tym, co my robimy, muzyka ma znaczenie terapeutyczne. Piękna muzyka tworzy wibracje w organizmie, w środku, w duszy. To jak medytacja, która człowiekowi pomaga. Tak jak sztuka wizualna. Gdy człowiek obserwuje jakieś piękne obrazy, może wrócić do pięknych wydarzeń iwspomnień. Naszym zadaniem jest przypomnienie tym dzielnym ludziom, za co walczymy. To nie są puste słowa czy zwykłe piosenki. My budzimy w żołnierzach różne wspomnienia, np. z dzieciństwa, przywołujemy te najdroższe. Pośród tego brudu, który wojna na nich naniosła, wyciągamy to wszystko z piwnicy ich świadomości.

Przypominamy im, kim jestem Ja. Przywracamy im świadomość, że wciąż jesteśmy i pozostaniemy LUDŹMI

Zdaniem Melniczuka najważniejszym zadaniem Desantu Kulturowego jest dbanie o zdrowie psychiczne żołnierzy. Bo wojna pokazała, że nie byliśmy na to wszystko psychicznie gotowi. Choć na froncie żołnierze radzą sobie świetnie, walczą zacięcie i dzielnie, poprawiając swoje umiejętności z każdym tygodniem, to na poziomie psychicznym jest bardzo ciężko. Brakuje motywacji, morale słabnie, czas spędzony w okopach dłuży się tak bardzo, że ludzie często zapominają, po co tam w ogóle są. Wojna to najgorsza rzecz, jaka mogła spotkać ludzkość. Naraża na niebezpieczeństwo i skrajne emocje, po których trudno wrócić do równowagi. Podczas występów przed wojskowymi Dmytro zauważył, że ludzie ci wracają z wojny nie tylko z ranami na ciele, ale też z ranami duszy, ze zrujnowaną psychiką. A występów jest niemało.

Dmytro Melniczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

– Jest ciężko: cztery, pięć, a nawet sześć występów dziennie – przyznaje Dmytro. – Ale my dobrze rozumiemy, że żołnierzom to jest bardziej potrzebne niż nam wypoczynek. Nie mamy prawa okazać słabości, zmęczenia. Wiemy, że tam ludzie są zmęczeni jeszcze bardziej od nas, że na froncie jeszcze ciężej pracują. Na dodatek prawie wszyscy w Desancie Kulturowym mamy doświadczeniasceniczne sprzed wojny; ja sam w teatrze spędziłem trzydzieści lat. Napięcie, stres przed występem, pęd i nieprzespane noce – my jesteśmy przyzwyczajeni do życia w zmęczeniu. A nasi żołnierze są dla nas najważniejsi.

Służba w Desancie Kulturowym nie ma nic wspólnego z gwiazdorskim życiem, choć gwiazdy często do „desantowców” dołączają. Niemal od początku istnienia projektu pojawiają się wśród nichsławy, które na kilka dni porzucają życie w mieście, by przyjechać do przyfrontowych wiosek. Regularnie pojawiają się między innymi Alyona Alyona, Chrystyna Sołowij, Skofka czy Vivienne Mort. Przyjeżdżają, choć bywa niebezpiecznie. Dmytro wspomina, jak kiedyś w pogoń za ich czarnym vanem puścił się rosyjski dron kamikadze. Kilka dni przed naszą rozmową bardzo blisko miejsca, w którym występowaliśmy, spadła kierowana bomba lotnicza FAB. 

Muzyka na wojnie

Sztuka i muzyka towarzyszą żołnierzom, odkąd ludzie toczą wojny. Wielu znanych muzyków brało udział w działaniach zbrojnych jako żołnierze, inni, występując, dbali o morale walczących. Bo muzykazbawiennie wpływa na zdrowie psychiczne i emocjonalne, na przykład redukując stres i lęk. Słuchanie spokojnej muzyki, zwłaszcza klasycznej, może wpłynąć na obniżenie poziomu kortyzolu, nazywanego hormonem stresu. Muzyka może pomóc w tworzeniu chwilowego poczucia bezpieczeństwa i normalności pośrodku chaosu wojennego, co pozwala na chwilę odpocząć. A to ma bezpośrednie przełożenie na morale. 

Jak wspomniał Dmytro, znane i lubiane piosenki mogą przypominać żołnierzom o domu, rodzinie i przyjaciołach, wzmacniając ich poczucie celu i motywację do dalszej walki. Z kolei pieśni patriotyczne czy piosenki wojskowe wzmacniają poczucie jedności i tożsamości narodowej, przypominając, po co i za co walczymy. 

Muzyka jest też doskonałym narzędziem pomagającym w regulacji emocji, a nawet w terapii poważnych traum, jak zespół stresu pourazowego. Regularne słuchanie muzyki może łagodzić jego objawy, jak flashbacki, koszmary senne czy nadpobudliwość.

20
хв

Desant kultury, czyli z bandurą na froncie

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Alyona Alyona: - Na front przynoszę miłośc i uwagę

Ексклюзив
20
хв

Wielka wojna zawsze wywołuje mikrowojny. W rodzinnych wszechświatach

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress