Exclusive
20
min

Instagramowy smak wolności

Ukraińska kulinarna komedia romantyczna "Smak wolności" w polskich kinach

Anastazja Kanarska

Ukraińska komedia romantyczna „Smak wolności” w reżyserii Ołeksandra Berezania. Zdjęcie: materiały prasowe

No items found.

„Smak wolności” to nowy ukraiński film, którego tytuł może rodzić nieco inne skojarzenia niż rzeczywista tematyka. Nie powinno to jednak w żaden sposób zniechęcać do obejrzenia. Każdy czasem ma potrzebę na rozrywkowy seans filmowy, a tutaj również są powody, aby chcieć zagłębić się w historię, która stanowiła podstawę napisania scenariusza. Cherchez la femme i... książkę.

Waria, dziewczyna o delikatnej urodzie i silnym charakterze, mieszka w niejakiej prowincjonalnej miejscowości. Robi piękne zdjęcia na Instagramie w stylu foodporn. Sama też gotuje i nie byle co, a jajka poche – w przydrożnej knajpce gdzieś na krańcu świata. Oczywiście zostaje stamtąd zwolniona, ale jak to już bywa w takich historiach, wychodzi jej to na dobre.

Tutaj obok odtwórczyni głównej roli Iryny Kudaszowej warto natychmiast wspomnieć o jej filmowej matce Rimmie Ziubinie, która w swoją w dużej mierze tragikomiczną rolę weszła z lekką wiewną groteską. Kłasyczny generation gap. Jej córka Warwara Rudyk decyduje się podjąć ryzyko w imię przyszłości, a nie według starych schematów.

Iryna Kudaszowa w filmie „Smak wolności”. Zdjęcie: materiały prasowe

Dziewczyna uwielbia gotować i chce uczynić z tego swój zawód. Z prowincjonalnego punktu X na mapie jedzie do restauracyjnej stolicy Ukrainy – Lwowa. Oczywiście nie wszystko od razu się udaje, ale jej niełatwa ścieżka do sukcesu jest przedstawiona w klimacie odpowiednim dla komedii romantycznej, bez głebokiego dramatyzmu. Warwara wynajmuje kąt w starym domu z podwórkiem. Warunki pozostawiają wiele do życzenia, ale wszystko tu oddycha historią, która może inspirować. I to właśnie tutaj na kulinarnego Kopciuszka dosłownie spada książka, a z niej wróżka – autorka.

Nie chcę spoilerować, ale pojawi się też szlachetny książę (informatyk Taras, grany przez Kostiantyna Temlaka – filmowego Pawła Tyczynę z ważnego filmu „Dom ‘Słowo’” (o Rozstrzelanym odrodzeniu) i będzie kłasyczny happy end. Kulinarny Kopciuszek znowu przełamie schemat i nie będzie zachowywać się jak grzeczna dziewczynka, a ustalać priorytetem swoje cele i potrzeby, jakby według poradnika Sherry Argov.

Chciałoby się, żeby szczęśliwym zakończeniem obejrzenia filmu były wpisane do wyszukiwarki imię kulinarnej wróżki ze „Smaku wolności”, Olgi Franko, i tytuł jej książki: „Pierwsza ukraińska powszechna kuchnia praktyczna”

Ta skarbonka smaków zawierała ponad 1500 przepisów, a przedmowę do niej napisał Petro Franko, mąż Olgi i syn Iwana Franki (ukraińskiego poetę i pisarza, który wraz z Tarasem Szewczenką uważany za jednego z najwybitniejszych twórców poezji ukraińskiej). Ciekawym zbiegiem okoliczności jest to, że wcześniej w filmie „Inny Franko” Iryna Kudaszowa zagrała Asię, córkę Petra Franki.

Olga Franko. Zdjęcie: domena publiczna

Książka Olgi Franko staje się dla głównej bohaterki skarbem, a rady jej autorki – nawigacją po pięknym Lwowie z blichtrem filmowym i jego gastro świecie, w którym wykwintną kuchnię tworzy szef Mikołaj (Tomasz Sobczak) i jego sous chef Łesia (Tetiana Malkowa). Obie role charakterystyczne są udanymi kreacjami aktorskimi. Perełką jest niewielka rola kucharza Fila, granego przez Pawła Li, aktora, który zginął w szeregach obrońców Ukrainy. Ciepłą i bajeczną jest Irma Witovska w roli „kulinarnej wróżki”, personifikacji Olgi Franko. Zawsze niewidocznie obecna obok właścicielki swojej książki.

W filmie Ołeksandra Berezania możemy również zobaczyć wiele wyrazistych i ciekawych postaci w rolach epizodycznych i w scenach masowych. W szczególności – granych przez aktorów lwowskiego Teatru "Woskresinnia", których spektakle oglądała już publiczność w Polsce: Wołodymyra Hubanowa, Tetianę Tkaczenko, Petra Mykytiuka. Fanów może również zainteresować pojawienie się na ekranie piosenkarki Jamali, zwyciężczyni Eurowizji w 2016 roku.

Kadr z filmu „Smak wolności”: Vadym Kutsenok, Pasha Li, Viktor Storozhenko

W 2019 roku nakładem wydawnictwa „Folio” ukazało się nowe wydanie książki Olgi Franko „Pierwsza ukraińska powszechna kuchnia praktyczna” z komentarzami znanej lwowskiej blogerki kulinarnej Marianny Duszar, badaczki galicyjskiej tradycji kulinarnej i autorki bloga https://panistefa.com/. Z kolei w ubiegłym roku polscy czytelnicy otrzymali wspaniały prezent od Marianny Duszar i Ihora Lyla w postaci książki „Kuchnia lwowska. Moja kulinarna podróż po Galicji”, wydanej przez Znak. Jest w niej m.in. o barszczu czerwonym z uszkami, daniu powszechnym wśród lwowian i obecnym w menu lwowskich restauracji, którym bohaterka „Smaku wolności” raczyła sąsiadów na podwórku domu, w którym zamieszkała. Przepisy Olgi Franko można również znaleźć na stronie internetowej https://www.praktychnakukhnia.com/ pod tytułem „Praktyczna kuchnia. Zapomniane i nowe. Pyszne wspomnienia potomków Olgi Franko”. Niech jednak Państwo pozwoli sobie miły relaksujący seans filmowy, a po nim przeczyta więcej o bohaterce Irmy Witowskiej.

Kadr z filmu „Smak wolności”: Tetiana Malkova i Tomas Sobczak. Zdjęcie: materiały prasowe

„Smak wolności” można oglądać w Polsce od 31 maja – dzięki Festiwalowi Filmowemu Ukraina! i jego dyrektorce Beacie Bierońskiej-Lach. Skorzystajcie z okazji i wesprzyjcie ukraińskie kino. A potem można wybrać się do Lwowa – na barszcz i nie tylko, ponieważ w rzeczywistości jest to miejsce, w którym szanuje się lokalną kuchnię i chociaż to miasto nie zawsze wygląda takim instagramowym, jak w tej sympatycznej komedii romantycznej, jest nie mniej klimatyczne i piękne.

No items found.

Dziennikarka i fotografka teatralna. Magister dziennikarstwa Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Iwana Franki. Doświadczenie zdobywała w legendarnej lwowskiej gazecie „Postup”, gdzie była odpowiedzialna za strony o kulturze na świecie. Publikowała w licznych mediach w Ukrainie i za granicą. Przez 10 lat była autorką ukraińskiego tygodnika „Nasze Słowo” (Warszawa). Duży wybór jej tekstów można przeczytać w dziale „Sztuka” Zbruc.eu. Współtworzy Sekcję ukraińską Culture.pl. Stypendystka programu Gaude Polonia – 2020 z projektem fotografii teatralnej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Aktorka Tetiana Malkova

W czasie wojny kariera Malkowej nabrała rozpędu nie tylko w Ukrainie, ale także w Polsce, dokąd wyjechała z liczną rodziną na początku inwazji. Sestry zapytały aktorkę o to, jak się żyje w dwóch krajach, jak to jest brać udział w zdjęciach do polskiego serialu telewizyjnego bez znajomości języka polskiego i na czym polega psychoterapia przez film.

Tatiana Malkowa

Teraz mogę wszystko

Oksana Honczaruk: Dlaczego Ty i Twoja rodzina wybraliście Polskę?

Tetiana Malkowa: Wyjechaliśmy z Kijowa 7 marca [2022 r. – red.]. Nie chciałam wyjeżdżać, to był wymuszony krok podyktowany dobrem moich dzieci. Po telefonicznych rozmowach ze swoimi babciami moja najstarsza córka złapała od nich syndrom paniki. Mówiła: „Mamo, nie zostaję, muszę jechać”. Zdecydowałam, że wywiozę dzieci, bo ich zdrowie psychiczne było dla mnie ważniejsze niż cokolwiek innego. Tylko dokąd, skoro w zachodniej Ukrainie nie było miejsca nawet w saunach?

Zadzwoniłam do Tomasza Sobczaka, mojego polskiego kolegi z filmu „Smak wolności”. Niczego nie oczekiwałam, chciałam go tylko zapytać, jak wygląda sytuacja w Polsce. A on zapytał mnie, gdzie i kiedy nas odebrać (uśmiech). Tomasz bardzo nam wtedy pomógł: zorganizował darmowe zakwaterowanie na pierwsze trzy miesiące, dopóki nie znaleźliśmy mieszkania w Warszawie.

„Smak wolności” to ukraiński dramat kulinarny, w którym Sobczak gra szefa kuchni w restauracji.

A ja gram sous chefa [zastępca szefa kuchni – red.] w tej restauracji. Bardzo polecam ten film widzom, którzy nie są fanami horroru: można go oglądać nawet z dziećmi. To świetna, pozytywna bajka w stylu Kopciuszka, bardzo lekka i czysta. Na końcu publiczność płacze ze szczęścia, a ty czujesz się, jak wtedy, gdy wiesz, że twoja rodzina stoi za tobą i cię wspiera. Widziałam ludzi wychodzących z seansu, którzy mówili: „Teraz mogę wszystko”.

Czytałam kilka złych recenzji...

Cóż, uwielbiamy przygnębiające i destrukcyjne filmy. Wiele osób uważa, że w Ukrainie nie powinno się kręcić nic poza dramatami. Myślę, że telewizja bardzo nas zepsuła. Uzależniliśmy się od negatywnych historii i ciągłego doszukiwania się zdrady. A to wpędza ludzi w tak niskie wibracje, że nie wiem, jak można wtedy dążyć do czegokolwiek.

„Smak wolności” jest dla tych, którzy tracą wiarę

Nawiasem mówiąc, ten film był wyświetlany w Polsce w maju 2024 roku i Polacy go pokochali.

W ciągu dwóch lat pobytu w Polsce pojawiłaś się już w ośmiu projektach. Jak dostałaś pierwszą rolę?

Kiedy przyjechaliśmy do Warszawy, od razu zaczęliśmy z mężem szukać produkcji, wypełniając ankiety dotyczące naszego przyjazdu. W tamtym czasie pojawiło się wiele takich kwestionariuszy specjalnie dla Ukraińców, z pomocniczymi stronami, na których mogli wypowiadać się nie tylko aktorzy, ale wszyscy artyści z Ukrainy.

Na moją propozycję odpowiedziała firma producencka, która tworzy popularny serial „Na dobre i na złe”, emitowany już od 25 lat. Na tym serialu wychowało się całe pokolenie Polaków. Myślę, że będzie na antenie przez kolejne 25 lat.

To serial medyczny, a jego specyfika polega na tym, że autorzy dość szybko reagują na bieżące wydarzenia na świecie. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, natychmiast wpisali to do scenariusza i od razu zaczęli szukać aktorki do roli Ukrainki, która kiedyś studiowała w Polsce i trochę zna język. W tamtym czasie w ogóle nie rozumiałam polskiego – nie czytałam i nie mówiłam po polsku, a nawet więcej: nie zamierzałam się go uczyć, bo chciałam wrócić do domu. Ale jakimś cudem nauczyłam się tekstu, a przesłuchania wypadły przyzwoicie. Zostałam przyjęta.

Jak pracowałaś na planie, nie znając polskiego?

Dostosowałam się. Ale jeśli któryś z aktorów zmieniał tekst, to była dla mnie katastrofa. Poprosiłam kolegów, żeby nie wprowadzali żadnych zmian (śmiech), wszędzie chodziłam z tłumaczem Google i uczyłam się, uczyłam, uczyłam... I jakoś, na adrenalinie, dałam radę. Zaplanowano cztery odcinki z moim udziałem, w rezultacie kręciłam przez półtora roku.

Ukraińska gwiazda polskiego kina

Po tym udanym debiucie dostałaś własnego agenta?

Pojawił się od razu, bo aktorzy w Polsce nie pracują bez agentów. Po „Na dobre i na złe” zagrałam w kilku innych serialach telewizyjnych oraz w polskiej komedii „Game over”, która, mam nadzieję, wkrótce wejdzie na ekrany kin. Miałabym znacznie więcej ról w polskich serialach, gdybym zgodziła się grać zmarłych, prostytutki i surogatki. Ale ja takich rzeczy nie gram.

Staram się wybierać ciekawsze historie, gdzie moja postać żyje, nie jest naga i nie jest prostytutką (śmiech)

Zostałam też zaproszona do poważnego, pełnometrażowego polskiego projektu, ale w tym czasie byłam już zaangażowana w kręcenie ukraińskiego serialu kryminalnego „Pies Alf”.

Czy w polskim kinie jest dziś wiele historii, w których pojawia się wojna Rosji z Ukrainą?

Oczywiście. Oprócz „Na dobre i na złe” wątek ukraiński pojawia się w innym kultowym polskim serialu, który również był kręcony przez kilkadziesiąt lat; nasza Lera Guliajewa gra tam ukraińską weterynarz [„Barwy szczęścia”- red.]. Ale bądźmy szczerzy: Ukraińcy nie powinni oczekiwać głównych ról w polskich filmach.

Z Danielem Olbrychskim i Mateuszem Janickim

Widziałam zdjęcie, na którym stoisz obok legendarnego polskiego aktora Daniela Olbrychskiego i z gwiazdy współczesnego polskiego kina Mateusza Janickiego. Czym jest ten projekt?

To serial „Na dobre i na złe”. Mateusz Janicki gra w tej historii mojego ukochanego, któremu urodziłam dziecko. Daniel Olbrychski jest jego dziadkiem. Gra u boku takiej legendy jest dla mnie bardzo ważna, wiele się od niego nauczyłem.

Mateusz Janicki jest współorganizatorem fundacji, która pomaga Ukraińcom. Wspiera nie tylko ukraińskich, ale także syryjskich, białoruskich i innych uchodźców. Mateusz wystąpił w filmie Agnieszki Holland „Zielona granica”, opowiadającym o problemach uchodźców na granicy białorusko-polskiej na początku 2020 roku. Film wywołał w Polsce skandal, ze względu na krytykę ówczesnych polskich władz, które nie traktowały uchodźców właściwie.

W drugą rocznicę inwazji w krakowskim teatrze dramatycznym [teatr Słowackiego – red.] odbył się koncert „Solidarni z Ukrainą 2024”, w którym wzięło udział wiele polskich i ukraińskich gwiazd, w tym ja. Wspólnie z fundacją Stand with Ukraine zbieraliśmy fundusze na pomoc ukraińskim dzieciom z terenów frontowych oraz dzieciom, które straciły rodziców podczas wojny.

Twoja najstarsza córka Alisa niedawno zdała egzaminy do polskiego liceum. Jakie studia wybrała? Jak wyglądała jej adaptacja w nowym kraju?

Nie podam Ci prawidłowo ukraińskiego odpowiednika nazwy tej specjalności, ale jest ona związana z politologią. Moja córka wybrała ją sama, a ja staram się nie ingerować w jej życie osobiste.

Okres adaptacji był dość trudny dla wszystkich moich dzieci. Na początku musiały chodzić do małej, wiejskiej szkoły, która była zupełnie inna od tej, do której chodziły w Kijowie. Alisa była bardzo zestresowana, ponieważ straciła wszystkich przyjaciół. W pewnym momencie po prostu położyła się na kanapie i powiedziała, że niczego nie chce. Ciężko było ją z tego wyciągnąć, musieliśmy z nią dużo rozmawiać. Ale wszystko przezwyciężyliśmy.

Czym zajmuje się teraz Twój mąż, reżyser i aktor Dmytro Malkow?

Dima ma ponad 25 lat doświadczenia filmowego. Współpracował z „Kwartałem 95” [ukraińska grupa twórcza, kabaret i przedsiębiorstwo rozrywkowe założone w 2003 roku przez grupę komików pod kierunkiem Wołodymyra Zełenskiego – red.] i dużo pracował na własną rękę. W Polsce, podobnie jak ja, zaczął robić wszystko naraz. Dużo grał nie tylko w Polsce, ale nawet w Rumunii. Oczywiście proponowano mu role Ukraińców.

Dziś w związku z tym, że nasza wojna pojawia się w wielu europejskich scenariuszach filmowych, jest spore zapotrzebowanie na ukraińskich aktorów

W 2023 roku wyreżyserował dramat wojenny „Czarnobyl 2022. Inwazja” – o przejęciu przez Rosjan elektrowni jądrowej w Czarnobylu na początku wojny. Dlaczego film został nakręcony na Łotwie?

Celowo go tam kręciliśmy, bo ten projekt ma bardzo ważną misję: pokazać sytuację europejskiej publiczności. Film jest oparty na prawdziwych wydarzeniach i jest to przede wszystkim opowieść o linoskoczkach ekstremalnych. 23 lutego 2022 roku udali się do Czarnobyla i przywiązali swoje liny do wieży radiowej. Następnego dnia rozpoczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę.

Film zawiera materiały dokumentalne, ale jest fikcją. Główną bohaterką jest łotewska blogerka, której telefon komórkowy służy do transmitowania wojny dla europejskiej publiczności. Jest bezradna i doświadcza wszystkiego, co ta rosyjska ohyda może zrobić kobiecie. Film przedstawia dość brutalne wydarzenia, a postać tej dziewczyny została wprowadzona do fabuły celowo, by pokazać, że jeśli Europejczycy będą tylko oglądać, ograniczając się do „ochów” i „achów”, to nic się nie zmieni. Na Łotwie obraz odniósł niesamowity sukces: z marszu wskoczył na czwarte miejsce pod względem liczby wyświetleń w historii platformy, na której był emitowany. Widzowie byli zszokowani tym, co zobaczyli.

„Wiedźma z Konotopu”, czyli psychoterapia w kinie

„Wiedźma z Konotopu” to także szokujący i przerażający film...

Zależy dla kogo, bo to tylko lekka wersja tego, co od prawie trzech lat dzieje się w Ukrainie.

Nie lubię się bać, gdy oglądam film, nie jestem fanką horrorów. Ale ta historia to nie jest klasyczny horror. W klasycznym maniak prześladuje dobrego człowieka – w „Wiedźmie” historia jest opowiedziana na odwrót. I co ważne, film ma lekkie, a nawet, powiedziałbym, psychoterapeutyczne zakończenie.

Kiedy przychodzimy do psychoterapeutów, zaczynają mówić, że nasza złość nie jest przepracowana, i sugerują stosowanie różnych technik: krzyk, tłuczenie pięściami w poduszki itp. I tu właśnie pojawia się „Wiedźma” jako prawdziwa filmoterapia. Podążając za bohaterką, robisz wszystko to, o czym od dawna fantazjowałaś – a na końcu widzisz wyjście.

Dla mnie to jak przejście z trybu zemsty do trybu „myślenia o sobie” i przywrócenie sensu życia

Powiedziałaś, że byłaś pod wrażeniem scenariusza filmu napisanego przez Jarosława Wojcieszka. I że to właśnie jakość historii sprawiła, że chciałaś w nim zagrać. Co takiego było w tej historii, że Cię wciągnęła?

To bardzo głęboka historia, która miała szansę stać się filmem kultowym. Ukraińska mitologia jest tu ukazana całkiem dobrze poprzez tragedię kobiety, która kiedyś dobrowolnie zrezygnowała ze swojej ogromnej magicznej mocy w imię miłości. Jednak po stracie wróciła do magii i zaczęła wykorzystywać ją do czynienia zła, co zaczęło ją niszczyć.

Jak wyjść z tej sytuacji? To bardzo ważkie pytanie, ponieważ dziś zdecydowana większość Ukraińców pragnie zemścić się na Rosjanach za zniszczenie ich życia. Jednocześnie pragnienie zemsty niszczy nas od środka. Czytając scenariusz pomyślałam, że ta historia może się przydać wielu ludziom.

Ale scenariusz bardzo różni się od tego, co ostatecznie widzimy w filmie. Jak duża jest ta różnica? Dlaczego tak się stało?

„Wiedźma” jest przede wszystkim filmem producenckim. Wszystkie rzeczy, które są sprzeczne z moimi życzeniami i oczekiwaniami, są wyborem producentów. Mogę w jakiś sposób wpływać na to, jak wygląda wiedźma, jak jest ubrana, jakie ma tatuaże, jakie rytuały odprawia – ale to producenci mają ostatnie słowo. Dlatego to oni są odpowiedzialni za końcowy produkt. Czy mi się to podoba, czy nie.

Czołówka filmu nie ostrzega, że jest w nim pokazana przemoc wobec kobiet. Niektóre z tych, które go obejrzały, były wstrząśnięte sceną gwałtu. Czy była potrzebna aż tak drastyczna scena?

Nie możesz pokazać, że się mścimy, nie pokazując dlaczego. Jeśli jakaś konkretna widzka była aż tak dotknięta sceną gwałtu, to szczerze mi przykro – ale nie mogłam nic poradzić na to, że właśnie ofiara gwałtu kładzie kres opowieści o zemście. Zostało to zrobione na tyle dobrze, że publiczność biła mi brawo.

Dla wielu było to jak katharsis, ludzie poczuli ulgę, satysfakcję – zarówno za pomszczony gwałt, jak za inne zło, którego dopuścili się w filmie okupanci

Jeśli scena gwałtu by się nie pojawiła, nie byłoby przyczyny i skutku. Już widzę ten film pokazywany gdzieś w Rosji i tamtejszych ludzi mówiących: „Jacy oni są krwiożerczy. My, tacy fajni, przyjechaliśmy ich wyzwolić, a oni nas zabili i zrobili o tym film”.

Chodzi o to, by jasno pokazać, po co jest zemsta. I jak siła wrogów, której użyli przeciwko nam, działa przeciw nim.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

20
хв

Tetiana Malkowa: „Wiedźma z Konotopu” to lekka wersja tego, co od niemal trzech lat dzieje się w Ukrainie

Oksana Gonczaruk
Primabalerina Anastazja Szewczenko

Rozmawiałyśmy w ten czarny poniedziałek, kiedy rosyjskie rakiety uderzyły w szpital Ochmatdit i wiele innych miejsc w kraju. – Strach, gniew, rozpacz.... A kiedy dowiedziałam się, co się stało, to był taki ból… – mówi Nastia.

I w tym momencie wyobrażasz sobie jej piękne ręce, którymi z takim wdziękiem macha na scenie, kreśląc obrazy. I myślisz, że ta baletnica, jak dzieło sztuki, powinna być chroniona w bezpiecznym miejscu, bo jest skarbem narodowym. A zamiast tego ukrywa się w łazience swojego domu.

Miałam plany, ale nadleciały rakiety

Oksana Gonczaruk: Myślała Pani o opuszczeniu Ukrainy?

Anastazja Szewczenko: Od dawna nie mieliśmy takiego ostrzału. Trochę się ostatnio uspokoiło, ale dziś znowu drżę. Miałam plany na dziś, ale nadleciały rakiety i życie we mnie zamarło. Jednak nie żałuję, że wróciłam, bo Kijów jest moim domem. Byłam świadoma, że możemy zostać zbombardowani, ale dokonałam wyboru na własne ryzyko.

Na początku wojny wyjechała Pani z kraju. Myślała Pani, że na zawsze?

Wtedy w Kijowie, pod ostrzałem, wariowałam od nieznanego. W strachu spakowałam walizkę i postanowiłam wyjechać. Podróż do Warszawy zajęła mi 35 godzin. W moim życiu było wiele różnych dróg, ale ta była pełna strachu i bólu. Nigdy jej nie zapomnę. Wokół mnie było tylu ludzi i każdy rozpaczał: co dalej?

Nie szukałam pracy w Europie, bo wiedziałam, że wrócę. Starałam się myśleć o wyjeździe z Kijowa jak o przymusowych wakacjach.

 Nie było jednak jasne, czy kijowskie teatry w ogóle się otworzą. Zamarłam w oczekiwaniu.

I wtedy zadzwonili do mnie z Opery Narodowej Ukrainy i powiedzieli, że teatr zostanie ponownie otwarty w maju. Poleciałam do domu, jak na skrzydłach. Trudno sobie wyobrazić, że mogłabym tańczyć gdziekolwiek indziej niż w moim macierzystym teatrze. Czuję się tu bezpiecznie, czuję się chroniona.

Strach przed wojną czy ból po stracie można wyrazić językiem ciała. Ale przed Ołeksijem Ratmańskim żaden choreograf nie podjął kwestii wojny w Ukrainie jako tematu baletu. Stworzył „Elegię na czas wojny”, która była premierą tego sezonu teatralnego w Teatrze Narodowym.  Pani tańczy w tym balecie.

Balet składa się z czterech części. Dwie są osadzone w ukraińskiej muzyce ludowej z lat 30., a ich zadaniem jest pokazanie spokojnego życia Ukraińców, ich charakteru i humoru. Pozostałe dwie części są osadzone w muzyce Walentina Silwestrowa i wyrażają nasz ból po wojnie i naszą wiarę w przyszłość. Kiedy ćwiczyliśmy te części, Ratmański poprosił każdego z artystów, aby włożył w taniec emocje, których doświadcza podczas wojny. Powiedział, że publiczność, która przechodzi przez to samo, też to poczuje.

Czy Ratmański stworzył ten balet specjalnie dla ośmiorga ukraińskich solistów?

Nie do końca. Na początku wojny przygotował choreografię dla zespołu z amerykańskiego teatru Pacific Northwest Ballet.

Podobno podczas premiery w Seattle, gdy Ratmański rozwinął na scenie ukraińską flagę, publiczność zgotowała mu owację na stojąco ze łzami w oczach.

Ołeksij bardzo chciał się wypowiedzieć na temat tej wojny, więc nawet w scenografii wykorzystał prace ukraińskich artystów, Marii Prymaczenko i Matwieja Weisberga. Później zdecydował się zrealizować tę produkcję dla Opery Narodowej Ukrainy. Ośmioro czołowych solistów teatru, w tym ja, przyjechało do Amsterdamu i nauczyło się choreografii w ciągu sześciu dni. Szczegóły zostały dopracowane w Kijowie.

Teraz Ołeksij prowadzi z nami próby przez Skype'a, by przybliżyć spektakl do tego, co ma na myśli. Pracujemy w trudnych warunkach, ale wciąż znajdujemy okazje do stworzenia czegoś nowego. Czegoś, co czujemy zarówno my, jak publiczność.

Jak Ratmański postrzega wojnę?

Wspiera Ukrainę, bo tu zaczęło się jego życie, kariera tancerza ichoreografa. Podarowanie baletu Operze Narodowej jest gestem wsparcia dlaukraińskiej choreografii i naszej tożsamości. Muzyka „Elegii na czas wojny” jest bardzo ukraińska, a jego choreografia to wspaniała współczesna klasyka.

Tu dzieciństwo kończy się wcześnie

W jakim stopniu wojna wpływa na ukraiński balet? Pani koledzy mówili, że tracimy kolejne pokolenia tancerzy baletowych: dzieci opuszczają kraj, Czajkowski został odwołany... Czy szkoła baletu klasycznego naprawdę jest w niebezpieczeństwie?

Oprócz Czajkowskiego istnieją inne klasyczne produkcje, które można wykorzystać do nauczania dzieci tańca. Ta sytuacja daje nam impuls do rozwoju :musimy wystawiać nowe spektakle ze współczesnymi choreografami. Przed wojną mieliśmy bardzo mało okazji do pracy z takimi sławami baletu jak John Neumeierczy Hans van Manen. Teraz w repertuarze Opery Narodowej Ukrainy znajdują się ich produkcje.

Twórczy świat stara się pomóc naszemu baletowi, a fakt, że większość solistów pozostało w Kijowie, stanowi dobry przykład dla dzieci studiujących w kijowskich szkołach tańca. Jesteśmy dla nich żywym przykładem, że balet w Ukrainie nie umiera.

Czy dzieci uczęszczają teraz do szkół tańca?

Niedawno prowadziłam kurs mistrzowski w szkole baletowej i zauważyłam, że są tam utalentowane dzieci. Trwa nabór, powstają nowe produkcje dla dzieci –wystawili na przykład „Coppelię”.

Oczywiście każda młoda baletnica marzyła o roli w „Jeziorze łabędzim”, ale to nie my zaczęliśmy tę wojnę. Odrzucenie dzieł Czajkowskiego jest działaniem wymuszonym, ale koniecznym. My, ludzie kreatywni, nie możemy trzymać się z dala od procesów zachodzących w naszym kraju. Ta sytuacja otwiera przed nami nową drogę i nie sądzę, żeby odtąd miało być gorzej. Teraz wszyscy – tancerze, nauczyciele i dzieci – pracują na przyszłość naszego baletu.

Mówi się, że balet oznacza ból. Jak dziecko jest w stanie zaakceptować ten ból i uznać, że to jego droga?

Są dzieci, które akceptują warunki gry, i są takie, które się załamują. Ale każda mała baletnica przeszła przez ból i łzy. Znam ludzi, którzy chcieliby zapomnieć o czasie spędzonym w balecie.

Kiedy dostajesz się do szkoły baletowej, surowa dyscyplina i ciągła praca nad sobą prowadzą do tego, że dzieciństwo kończy się bardzo wcześnie. Dziecko musi naprawdę lubić tańczyć, taniec musi sprawiać mu radość. A kiedy zdaje sobie sprawę ze swojego poświęcenia w imię tańca i zaczyna dostrzegać swoje perspektywy, wszystko układa się na swoim miejscu. Tak, musisz pracować, by coś osiągnąć.

Każda ścieżka jest inna. Ktoś może „wystrzelić” od razu, ktoś później. Wiele zależy od nauczyciela. No i przeznaczenie w balecie – jest zdecydowanie ważne. Jakiś incydent lub spotkanie na drodze twórczej może nagle dać dziecku coś ważnego i wyjątkowego.

Kiedy zdała sobie Pani sprawę, że dzieciństwo się skończyło?

Kiedy zamiast chodzić na spacery, zaczęłam ciężko pracować fizycznie. Kiedy jesteś mała, nie rozumiesz zasad gry. Ale potem przyzwyczajasz się do niej, a nawet zaczynasz ją lubić.

W balecie nie można być pustym

Jak długo trwają Pani codzienne próby?

Czasami dwie godziny, czasami pięć.

A jeśli opuści Pani dwa dni?

Jest w porządku, lecz jeśli opuścisz 4-5 dni, możesz już poczuć, że twoje ciało nie jest w formie. I potrzebujesz tyle dni na regenerację, ile opuściłaś.

Jak ważna jest głowa, umysł dla baletnicy?

Głowa jest bardzo ważna (śmiech).

W balecie ważne jest, by nie być pustym. Artysta musi być wystarczająco pełny i inteligentny, by mógł utrzymać uwagę publiczności przez dwie godziny.

Chociaż publiczność, podobnie jak artyści, jest zróżnicowana – niektórzy lubią tych, którzy są mniej pochłonięci tym, co tańczą.

Jest Pani nazywana „intelektualną baletnicą”. Jak się Pani z tym czuje?

Tak na mnie mówią. Staram się nadać znaczenie każdemu z moich ruchów.

W Europie tancerze ciężko pracują, aby każdy ruch miał znaczenie. Na przykład Ratmański nie pomija żadnego ruchu. Oznacza to, że każdy szczegół jest ważny.

To znaczy, że każdy balet z Panią powinniśmy oglądać wielokrotnie, tak jak robią to Japończycy.

Myślę, że wielokrotne oglądanie baletu jest bardzo interesujące. Na początku czegoś nie rozumiesz, ale masz ogólne wrażenie. Drugi spektakl ujawni nowe szczegóły i znaczenia.

Nawiasem mówiąc, Japończycy wielokrotnie chodzą na balety wystawiane przez Operę Narodową. Znam fanów baletu, którzy jeżdżą za naszym zespołem po całej Japonii. Na każdy występ w nowym mieście kupują bilety w pierwszym rzędzie. Znają już spektakle na pamięć i śledzą balet jak krytycy. A potem piszą krytyczne analizy spektakli na swoich kontach społecznościowych.

Powiedziała Pani, że życie każdej baletnicy zależy od przypadku. Pani miała szczęście w karierze, bo w młodości poznała Aniko [Aniko Rekhviashvili, choreografka Opery Narodowej Ukrainy w latach 2013-2019 – red.], która ułożyła dla Pani choreografię całych baletów.

Czuła mnie i, jak rozumiem, wierzyła, że poprzez moje ciało i wewnętrzny świat będę w stanie przemówić do publiczności jej językiem.

Za sprawą Aniko zatańczyła Pani główne role w baletach „Dafnis i Chloe” Ravela, „Juliusz Cezar” Respighiego, „Dama kameliowa” i „Królowa Śniegu” (do muzyki kilku kompozytorów). Potem Aniko odeszła. Co z jej spuścizny można dziś zobaczyć w teatrze?

Przykro mi, że obecnie w repertuarze teatru poza „Królową Śniegu” nie ma innych baletów. Chociaż w „Damie kameliowej”, w której tańczyłam od 20. roku życia, do muzyki rosyjskiego kompozytora (mam na myśli Strawińskiego) jest tylko jeden numer. Te występy były bardzo dobre. Cieszę się, że dla Aniki byłam muzą.

Nie mogę nie zapytać o rywalizację w teatrze. Jak przyjęły Panią inneprimabeleriny?

Rywalizacja jest zawsze, bez niej nie da się żyć. Tak, nie było mi łatwo. Ale Anika stanęła w mojej obronie. Jestem pewna, że wiele artystek ubiegało się o główną rolę w „Damie kameliowej”, ale ona chciała, żebym to ja była pierwszą wykonawczynią. Jestem jej wdzięczna za tę szansę.

Teraz ma Pani już doświadczenie i „grubą skórę”?

Każda sytuacja cię hartuje, ale zawsze musisz pozostać człowiekiem. Niestety, wielu ludziom nie zawsze się to udaje.
W balecie klasycznym pointy zużywają się w jednym akcie

Ile par pointów [trzewików baletowych – red.] zmienia Pani w ciągu miesiąca?

Teraz pracuję w amerykańskich pointach. Są bardziej wytrzymałe – sama miseczka jest wykonana z tworzywa sztucznego. W innych modelach miseczka jest z papier-mâché lub gipsu. Czasami podczas jednego występu potrzebujesz nowych pointów do każdego aktu. Wszystko zależy od choreografii. W klasycznych przedstawieniach, gdzie baletnica dużo stoi na pointach, zużywają się szybciej.

Mam nadzieję, że teatr kupuje je dla Pani.

Oczywiście. Wysokiej jakości pointy kosztują około 120 euro za parę. Zwykłe to 60-70 euro, ale szybciej się niszczą. Baleriny są więc drogie dla teatru. Ale kiedy studiowałam, pointy też nie były tanie.

Zeszłej zimy pojechała Pani na tournée do Japonii z „Królową Śniegu”, która do pewnego stopnia zastąpiła w repertuarze teatru „Dziadka do orzechów”. Jak publiczność to przyjęła? 

Podjęliśmy ryzyko, ponieważ nie wiedzieliśmy, jak widzowie odbiorą „Królową Śniegu”. Ale Japończykom balet bardzo się spodobał – choć z drugiej strony jak mogłoby być inaczej, skoro jest tak bajeczny, ma ciekawą opowieść, wyraziste postacie i magię Nowego Roku? Ma też wszystkie elementy klasycznego baletu: wariacje, pas de deux czy duże partie z udziałem wielu tancerzy.

Czy gdy w styczniu 2024 roku, gdy była Pani na tournée po Japonii, widziała tam Pani jakieś plakaty rosyjskiego baletu?

Nie.

Japończycy współpracują teraz tylko z teatrami amerykańskimi i europejskimi. Pod tym względem są pryncypialni.

Gdzie Balet Opery Narodowej Ukrainy odbędzie tournée w nowym sezonie?

Planujemy wyjazdy do Ameryki, Japonii i Francji. Tym razem zabieramy "Giselle” i koncert galowy, podczas którego zaprezentujemy fragmenty ukraińskich baletów. Będzie „Leśna pieśń” i numer baletowy do muzyki Myrosława Skoryka, w choreografii Nikity Suchorukowa.

Bardzo chciałabym pojechać na tournée do Polski, ponieważ jest tam wielu Ukraińców. Zatańczylibyśmy dla nich ze szczególną pasją. Jeśli więc polska strona nas zaprosi, przyjedziemy z przyjemnością.

20
хв

Primabalerina Anastazja Szewczenko: W moim teatrze czuję się bezpiecznie, czuję się chroniona

Oksana Gonczaruk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Liudmyła Waskowska, lekarka z oscarowego filmu: Wiedząc, jak dzieci cierpiały w Mariupolu, nie mogę planować narodzin swojego. Jeszcze nie

Ексклюзив
20
хв

Maciej Hamela: Nie możemy wyczerpać swoich rezerw współczucia

Ексклюзив
20
хв

Role życia: ukraińscy aktorzy na wojnie

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress