Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Kijów, Charków i …Londyn - życie codzienne w metrze podczas ataków rakietowych dziś i 80 lat temu
Mieszkańcy Kijowa i Charkowa szukający schronienia przed rosyjskimi rakietami w metrze, jak londyńczycy podczas drugiej wojny światowej. Zobacz zdjęcia
Gdy tuż po ataku Rosji na Ukrainę świat obiegły zdjęcia mieszkańców Kijowa i Charkowa nocujących na stacjach metra, nie wierzyliśmy, że to prawdziwe obrazy. Ludzie spali w metrze w rozstawionych namiotach, gdy dzieci oglądały filmy na telefonach, rodzice szykowali posiłki, jedni pracowali na laptopach, inni opiekowali się zwierzętami, zakochani tulili się do siebie nie zważając na gapiów…Życie codzienne podczas ataków rakietowych zaczęło się toczyć w metrze. Choć sceny przedstawione na zdjęciach wydawały się nieprawdopodobne, jednak sytuacje uwiecznione przez niezależnych fotoreporterów ukraińskich miały miejsce, co więcej, trwają do dziś, dlatego, że Rosja nie przerwała aktów rakietowych na ukraińskie miasta. W Kijowie i Charkowie, gdzie większość stacji metra została zbudowana podczas zimnej wojny (1947–1991), aby pełnić także funkcję schronów przeciwbombowych na wypadek zachodnich ataków, syreny alarmowe słychać czasem przez cały dzień. 'Z czasem mieszkańcy oswoili się z dźwiękiem syren, a władze miast zorganizowały nawet szkołę na stacji metra, by zagospodarować czas dzieciom.
Z czasem mieszkańcy oswoili się z dźwiękiem syren, a władze miast zorganizowały nawet szkołę na stacji metra, by zagospodarować czas dzieciom.
Zdjęcia z ukraińskiego metra wielu przypomniały fotografie z wojennego Londynu. Wiosną w London Transport Museum w Covent Garden otworzono wystawę fotografii: „Echoes of the Blitz: Podziemne schrony na Ukrainie i w Londynie”. Ekspozycja ukazuje, w jaki sposób stacje metra i systemy metra zapewniają schronienie obywatelom w okresach wojny – obecnie i w przeszłości. Na wystawie zaprezentowano 70 zdjęć, w tym historyczne ze zbiorów Muzeum oraz 38współczesnych fotografii autorstwa sześciu znanych, głównie ukraińskich, dokumentalistów.
Wood Green Station, 1940, Photo:LondonTransport Museum Collection
Dorohozhychi Metro Station, Kyiv, 2 March 2022, Photo:MaximDondyuk
Piccadilly Circus Station, London, September 1940, Photo: London Transport Museum Collection
Teatralna Station, Kyiv, 26 Jan 2023, Photo:Viacheslav Ratynskyi
Najbardziej intensywny okres bombardowań w Londynie przypadał na okres od września 1940 r. do maja 1941 r., znany jako Blitz. Podziemie nigdy nie było przeznaczone do takiego wykorzystania i władze początkowo nie mogły sobie z tym poradzić. Rząd Wielkiej Brytanii był przeciwny umożliwieniu ludziom schronienia się na stacjach metra, uważając, że ważniejsze jest utrzymanie ruchu pociągów. Jednak w związku z ogromną liczbą cywilów schodzących pod ziemię oraz protestami prasy i parlamentu władze musiały zmienić decyzję.
Syreny alarmowe w Londynie wyły niemal codziennie przez osiem miesięcy od września 1940 do maja 1941 i ponownie od czerwca 1944 do marca 1945.
Nocne schronienie na stacjach metra stało się rutyną. Były specjalne bilety wstępu, łóżka piętrowe na peronach, poczęstunek, a na niektórych stacjach biblioteki, muzyka i rozrywka na żywo.
W Kijowie na początku rosyjskiej inwazji w lutym 2022 r. liczba schronień w metrze sięgała maksymalnie około 40 000 osób. Niektórzy nocowali, inni całymi dniami lub tygodniami, wracając na powierzchnię tylko po zakupy lub aby się umyć. Ci, którzy stracili domy, miesiącami mieszkali pod ziemią. Charków, położony blisko granicy z Rosją, doświadcza częstszych ostrzałów. Ludzie spędzali tam więcej czasu w metrze, tworząc wygodne, domowe przestrzenie z pościelą, namiotami, dywanami, dekoracjami i zabawkami.
Nieznana stacja metra, London 1943, Photo: London Transport Museum Collection
Metro "Studentskaya", Charków, 16 May 2022, Photo: Pavlo Dorohoi
Nieznana stacja metra, Londyn, 1943, Zdjęcie: Kolekcja Muzeum Transportu w Londynie
Stacja metra „Studentskaya”, Charków, 16 maja 2022 r., Zdjęcie: Pavlo Dorogoy
Stacja metra Piccadilly Circus, Londyn, wrzesień 1940 r., Zdjęcie: London Transport Museum Collection
Stacja metra „Bohaterowie pracy”, Charków, 21 maja 2022 r., Zdjęcie: Sergey Korovaynyi
Dworzec Clapham South, Londyn 1944, Zdjęcie: Kolekcja Muzeum Transportu w Londynie
Stacja metra „Armeyskaya”, Charków, 7 maja 2022 r., Zdjęcie: Pavlo Dorogoy
Piccadilly Circus Station, 1940, Zdjęcie: Kolekcja Muzeum Transportu w Londynie
Stacja metra „Minska”, Kijów, 21 maja 2023 r., Zdjęcie: Wiaczesław Ratynski
Zdjęcia Londynu pochodzą ze zbiorów London Transport Museum i w momencie ich pierwszej publikacji podlegały cenzurze rządowej, miały promować wizerunek londyńczyków zjednoczonych przeciwko Blitzowi. Zdjęcia z Ukrainy wykonali niezależni, głównie ukraińscy fotoreporterzy, m.in. Pavlo Dorohoi, Viacheslav Ratynskyi, Serhii Korovayny, Maxim Dondyuk, Mykhaylo Palinchak, oraz Emile Ducke z Niemiec.
Mimo że fotografie prezentowane na wystawie w London Transport Museum wykonano w odstępie około 80 lat, ukazują niezwykłe podobieństwa ludzkich doświadczeń, odbijające się niemal echem na czarno-białych archiwalnych zdjęciach londyńczyków i kolorowych obrazach z ukraińskiego metra.
Czy losy ludności cywilnej, dotkniętej najbardziej podczas wojen muszą się powtarzać? – zapyta zapewne nie jeden zwiedzający wystawę w London Transport Museum.
Wystawa w London Transport Museum w Covent Garden trwa do marca 2025 roku
Jest fotoedytorką i autorką tekstów o fotografii. Przez 16 lat pracowała w Gazecie Wyborczej, w tym przez 6 lat jako dyrektorka działu fotoedycji Gazety Wyborczej i Agencja Wyborcza.pl. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego oraz Europejskiej Akademii Fotografii.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy..
Joanna Mosiej: Powiedziała Pani, że największym Pani marzeniem jest, żeby świat się obudził i żebyśmy mieli przyszłość. Czy naprawdę jesteśmy już w momencie, w jakim była Republika Weimarska w swoim schyłkowym okresie? Nie ma dla nas nadziei i odwrotu? Historia musi się powtórzyć?
Agnieszka Holland: Boję się, że trudno będzie zawrócić z tej drogi, jeżeli nie ma prawdziwej woli. Oczywiście nadzieja umiera ostatnia, ale to musi być nadzieja zbiorowa, a nie tylko jednostek. A w tym momencie, wśród tych, którzy decydują o naszych losach, nie ma pomysłów, nie ma woli. I nie ma odwagi.
Obecnie wszystkie rządy centrowo liberalno-prawicowe idą zdecydowanie w stronę reaktywności wobec czegoś, co wydaje im się nieuchronne, czyli fali brunatnego populizmu. A kiedy tej fali nie przeciwstawia się nic innego, tylko jeszcze więcej populizmu, to nie można wygrać rozgrywki o losy świata. Przynajmniej nie w najbliższym dziesięcioleciu. A równocześnie nie widzę takiej pracowitości, determinacji, nie widzę charyzmy, która mogłaby ludzi przekonać, że warto się o pewne wartości bić. I to w każdym wymiarze. I w takim, w jakim biją się Ukraińcy i w takim, jakim jest rezygnacja z pewnego komfortu, po to, żeby zapewnić lepszą przyszłość, żeby poszerzyć prawa innych.
Jednocześnie coraz więcej ludzi do tej pory zaangażowanych, z powodu zmęczenia, rozczarowania i utraty nadziei, udaje się na wewnętrzną emigrację.
Tak, odpływają do takiego niebytu i pasywności, dlatego kryzys nadziei wydaje mi się najgłębszym i najbardziej niebezpiecznym kryzysem. I on wyraża się w wielu sprawach, jak chociażby w takiej niechęci do prokreacji, która jest w krajach zamożniejszych i która wynika właśnie z braku nadziei, z braku wiary w to, że przyszłość ma sens. Że jest na tyle dobra, że warto projektować siebie w tę przyszłość. I takie ogromne rozczarowanie, poczucie bezsensu, chęć odcięcia się od polityki młodych ludzi czy ludzi wrażliwych, ideowych, jest zjawiskiem śmiertelnie niebezpiecznym dla jakiejkolwiek próby utrzymania demokracji.
Także jesteśmy w takim smutnym czasie. Zresztą to co się dzieje w Polsce jest jakimś odbiciem tego, co się dzieje w skali światowej. To co wyprawia Donald Trump, jak szybko rosną różne autorytaryzmu i to takie dystopijne. Można na to zareagować jako na fatalizm, poddać się temu i próbować iść z falą, co robi większość klasy politycznej.
To podejście takiego specyficznego, narcystycznego egoizmu, które świetnie wyczuwają politycy pokroju Donalda Trumpa. Oni na tym budują. Dają nadzieję tym, którzy są na tyle bezkrytyczni, że przyjmą każdą błyskotkę za złoto i bardzo łatwo jest ich uwieść. Nie są wyposażeni w narzędzia jakiegoś elementarnego krytycyzmu, żeby się przeciwstawić nowoczesnym środkom komunikacji.
A w czasach rewolucji internetowej, sztucznej inteligencji, social mediów z ich algorytmami, manipulacja opinią publiczną jest banalnie łatwa i piekielnie skuteczna
Więc te potwory mają po swojej stronie jakieś zupełnie niebywałe narzędzia. To jest wielka wina całego systemu edukacji, również mediów, które poddały się presji klikalności tak bardzo, że w gruncie rzeczy przestały być autorytetem dla kogokolwiek.
Reżyserka Agnieszka Holland podczas performancu Joanny Rajkowskiej w Ogrodzie Saskim, dotyczącego granicy polsko-białoruskiej, Warszawa, 14 maja, 2023 roku. Zdjęcie: Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.p
Mam wrażenie,że tragizm Ukrainy polega też na tym, że walczy o przyłączenie do świata, którego już nie ma - do świata demokracji liberalnej, praw człowieka, państwa prawa. Do świata, który się topi jak jakiś cenny kruszec.
Trochę tak właśnie jest. Ostatnie posunięcia Donalda Trumpa, czyli zamrożenie środków z USAD, godzą bezpośrednio w ich byt. Odbierają nadzieje nie tylko na lepszą przyszłość, ale i teraźniejszość. Z tych środków finansowana była praca wielu organizacji pozarządowych oraz konkretna pomoc humanitarna. Trudno będzie zastąpić te środki. Musimy zatem na nowo odbudować na jakichś innych zasadach niezależne organizacje pozarządowe i niezależne media. To będzie ogromny wysiłek. Bo pieniądze są w większości po tamtej stronie, gdzie wszyscy milionerzy i big techy. Trump i jego zastępcy, jak jacyś uczniowie czarnoksiężnika, mogą imponować skutecznością wynikającą z całkowitego braku zahamowań. Do tej pory byliśmy przyzwyczajeni, że są pewne reguły i granice, których nie można przekraczać.
My jesteśmy zdecydowanie w defensywie.
Jak to się skończy?
Myślę, że mniej więcej wiadomo. Skończy się to jakąś apokaliptyczną katastrofą, po której, mam nadzieję, znowu wrócimy do domu. Jeżeli przetrwamy, to wrócimy dojakiegoś sensu, ale jak na razie nie wygląda to dobrze.
To jak dawać nadzieję? Mogę wyrażać tylko swój podziw, bo szczerze mówiąc, dawanie nadziei w sytuacji, kiedy nie wiem skąd ją wziąć, byłoby no takie nieodpowiedzialne.
Jest Pani sumieniem polskiego kina, a kto byłby dla Pani bohaterem dzisiejszych czasów, takim Obywatelem Jonesem?
Obywatel Jones, odważny sygnalista jest zawsze moim bohaterem. Bohaterem są też aktywiści, ci, którzy idą pod prąd, którzy zawsze kierują się najbardziej podstawowymi wartościami. Oni są dla mnie bohaterami naszych czasów. Jest im ciężko, bo to wielka mniejszość. Tak jak była wielka mniejszość demokratycznej opozycji w krajach komunistycznych, czy jak była ogromna mniejszość pierwszych chrześcijan.
No ale wierzę, że ten świat się jednak odbudowuje za każdym razem i za każdym takim zawirowaniem te wolności się poszerzają. Więc mam nadzieję, że teraz też tak nastąpi
W Pani filmie „Europa, Europa”, jest taka surrealistyczna scena, w której Hitler w tańczy w objęciach ze Stalinem. Myślę, że dzisiaj można by pokazać podobną scenę Putina tańczącego z ….
No tak, myślę, że można by zrobić taki krąg, dość duży, tańczących oszalałych autorytarnych narcyzów, którzy nie oglądają się na żadne wartości, poza swoim doraźnym wielkim zwycięstwem.
„Europa, Europa’, która była w pewnym sensie ostrzeżeniem, aktualizuje się, jak wszystkie filmy czy opowieści, w takich momentach, które mówią o tym, co dzieje się z człowiekiem, który jest postawiony wobec najprostszego wyboru, żeby siebie ratować.
I wszystko inne przestaje się liczyć.
Kręciliśmy go w 1989 roku, a do kin wszedł na przełomie 1990 i 91 roku. To był czas wielkiej nadziei, wielkich zmian w naszej części Europy. Często pytano mnie, skąd ten podwójny tytuł. Ja odpowiadałam, że dla mnie ciekawa jest podwójność Europy, swoista dychotomia, która się odbija w losach chłopaka – bohatera filmu.
Europa z jednej strony jest kolebką największych wartości, demokracji, praw człowieka, równości, braterstwa, solidarności, wspaniałej kultury. A z drugiej strony - kolebką największych zbrodni przeciw ludzkości i największego okrucieństwa
To jest właśnie ta podwójność. I teraz ponownie zaczyna przechylać się na tę ciemną stronę. Wchodzimy w mrok i na razie nie widać jeszcze światełka w tunelu. No, ale to nie znaczy, że nie mamy iść w stronę tego światełka.
Trzeba budować koalicję przeciwko temu, co się dzieje. Trzeba wlać ducha otuchy w opornych. Ludzi dobrej woli ciągle jest dużo i na tym ich oporze musimy budować przyszłość.
Reżyserka Agnieszka Holland na planie filmu “Europa Europa”, Łomianki, 10 czerwca, 1989 rok. Zdjęcie: Sławomir Sierzputowski /Agencja Wyborcza.pl
Wreszcie chociaż trochę otuchy.
A moim ukraińskim znajomym, przyjaciółkom i przyjaciołom chciałam powiedzieć, że światło się pojawi. Chwilowo widzimy wokół ciemność i wydaje się nam, że nie ma w ogóle światła. Ale to światło jest. Ono jest w nas. My jesteśmy nosicielami tego światła i ci, którzy walczą w Ukrainie, są bardziej niż ktokolwiek inny jego nosicielami. Jest wokół dużo sił, które chcą to światło zgasić. No musimy je chronić. Jedyne, co mogę wyrazić, to podziw dla ich siły i solidarność.
Bardzo dziękuję. Pięknie to Pani powiedziała. My sobie ostatnio powtarzamy, że nadzieja jest w nas. Bo gdy się wydaje, że nie ma skąd jej brać, to musimy znaleźć ją w sobie.
Dokładnie, ma Pani rację. Właśnie to chciałam powiedzieć, że światło, czyli nadzieja jest w nas.
Jewhen Kłopotenko jest ukraińskim szefem kuchni, kreatywnym przedsiębiorcą, działaczem społecznym, autorem książek i ekspertem kulinarnym. To najbardziej znany promotor kuchni ukraińskiej na świecie.
Urodził się w rodzinie, która nie miała nic wspólnego z prawdziwym gotowaniem. Pracował jako kelner w restauracjach w Niemczech, USA, Ukrainie i z czasem zdał sobie sprawę, że chce gotować. A potem wygrał popularny program „Masterchef”, studiował we francuskiej szkole gotowania Le Cordon Bleu i zaczął realizować ciekawe projekty kulinarne na dużą skalę.
Dzięki inicjatywie Jewhena w 2022 roku barszcz został wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO i uznany za potrawę ukraińską. W rankingu restauracji Michelin przeproszono nawet za to, że wcześniej nazwano barszcz daniem rosyjskim.
Głównym celem Klopotenki jest poprawa kultury jedzenia w Ukrainie, odkrywanie historii kuchni ukraińskiej i jej promowanie. W rozmowie z serwisem Sestry Jewhen mówi m.in. o różnicy między polskimi pierogami a ukraińskimi warenikami, o tym, jakie potrawy i dania jedli Ukraińcy w minionych stuleciach i co może stać się specjalnością kuchni ukraińskiej na świecie.
140 potraw z "Eneidy"
Ksenia Mińczuk: Kim się czujesz: ekspertem, popularyzatorem, biznesmenem czy showmanem?
Jewhen Kłopotenko: Czuję się osobą, która wprowadza zmiany w dziedzinie gastronomii. Jak nazywa się takich ludzi? Kreatorami zmian. Jeśli chcesz być kimś takim, musisz i badać, i promować, i gotować i być biznesmenem.
Jak to się stało, że zająłeś się kuchnią ukraińską?
Po powrocie z Francji w 2016 roku zdałem sobie sprawę, że nie chcę i nie mogę mieszkać nigdzie indziej niż w Ukrainie. Ludzie zaczęli prosić mnie o otwarcie restauracji. Kiedy zacząłem myśleć o tym, jaka to powinna być restauracja, zrozumiałem, że mogę otworzyć tylko coś ukraińskiego.
Ukraińska restauracja to jedyna rzecz, która ma sens, skoro jestem Ukraińcem
Ale czym właściwie jest ukraińska restauracja? Zdałem sobie sprawę, że wiem dużo o kuchni światowej, ale prawie nic o kuchni ukraińskiej. Spotkałem Ołenę Brajczenko, historyczkę i badaczkę kultury gastronomicznej. Powiedziałem jej: „Co ty za dziwną robotę wykonujesz? Jak pracujesz? Budzisz się, otwierasz książkę i czytasz o jedzeniu?”. Ołena wiele mnie nauczyła.
A potem otworzyłem „Eneidę” [chodzi o poemat „Eneida” Iwana Kotlarewskiego, wybitnego poety, opublikowany w Petersburgu w 1798 roku. To trawestacja Wergiliuszowej „Eneidy”, napisana językiem najbardziej zbliżonym do żywej mowy ludu ukraińskiego – red.]. I zdałem sobie sprawę, że jest tam wymienionych 140 potraw, których nazw nie kojarzę. Postanowiłem nauczyć się tych wszystkich potraw.
Odkryłem ogromny, ukryty świat. Kiedy dotykasz takich rzeczy, odzyskujesz kontakt ze swoją przeszłością i możesz wpływać na przyszłość. Teraz za każdym razem, gdy ożywiam jakieś danie, porównuję je z kuchnią światową. Widzę podobieństwa i różnice. Składniki, produkty, techniki...
Na przykład proso najpierw było gotowane, potem zostało zastąpione ziemniakami, a potem dodano buraki... Możesz zobaczyć ciągłość tej historii. Jeśli zapytamy: „Skąd się wziął barszcz?”, „Skąd się wzięły syrniki?” [smażone placki z mąki, sera białego i jajek – red.], „Skąd się wzięła wędzona gruszka?”, zrozumiemy, że na wszystkie te pytania są odpowiedzi. Moją rolą gotować smacznie i w oparciu o tradycję.
„Za każdym razem, gdy ożywiam jakieś danie, porównuję je z kuchnią światową”. Zdjęcie: Dmytro Bakhta
Opowiedz o swoich badaniach nad potrawami Rusi Kijowskiej.
Dopiero je zacząłem, robię to od czterech miesięcy. Ten projekt prawdopodobnie będzie trwał latami. Jest projektem odrodzenia, powrotu do potraw Rusi Kijowskiej – nie do składników, ale do technik gotowania.
Na przykład historycy twierdzą, że buraki trafiły do Ukrainy w XI-XII wieku. Tymczasem istnieją zapiski Światosława z 1073 roku, opisujące niektóre składniki potraw, w tym buraki. I teraz pojawia się pytanie, z którym warto się zmierzyć: „Czy to był burak, czy może coś innego, co Światosław nazwał burakiem?”
W Ukrainie na przykład jedzono wówczas marchew. Ale marchewki były wtedy małe, wielkości palca, i nie żółte, a fioletowe
O kuchni w czasach Rusi Kijowskiej dowiedziałem się choćby tego, że w XIV wieku w Czernihowie w soborze Zbawiciela (zbudowanym przez Światosława) ktoś wydrapał na ścianie w języku staroukraińskim (lub rosyjskim), że 25 kwietnia 1300 roku był tu kapłan o imieniu Iwan, który jadł białe placki. Białe placki są zdecydowanie najstarszą udokumentowaną ukraińską potrawą.
Co jadł Jarosław Mądry
A kiedy badałem tradycję Maslenicy [tłusty tydzień przed Wielkim Postem – red.], dowiedziałem się, że wszystko, co kiedyś gotowano z miękkim serem, nazywano „nabiałem”. Czyli mieliśmy pierogi z nabiałem. A moja teoria jest taka, że białe placki to placki z twarogiem. Tak więc historia twarogu jest starsza niż historia barszczu, o którym po raz pierwszy usłyszeliśmy w XVI wieku.
Ot, taka historyczna luka. Do tego odkrycia doprowadził nas napis na ścianie soboru Spaskiego [lub: Sobór Przemienienia Pańskiego – pochodzący z XI wieku najstarszy budynek w Czernihowie i jeden z niewielu zachowanych budynków Rusi przedmongolskiej – red.], przez wieki niezauważany.
O jedzeniu napisano niewiele, dlatego musimy szukać w nietypowych miejscach
Nie chciałbym wyciągać wniosków z kronik. Bo kronika jest książką, w której ktoś pisze o tym, jak wyobraża sobie rzeczy, które istniały 100 lat przed nim. Ja szukam innych podejść. Poszedłem do Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, Akademii Ostrogskiej, Ławry Kijowsko-Peczerskiej – i tam szukam przepisów i potraw.
I jakie ciekawe rzeczy udało Ci się odkryć?
Na przykład „babę-szarpanynę” [stare ukraińskie danie, zapiekanka rybna – red.]. Nawiasem mówiąc, to dobre danie na Wielkanoc. Kiedyś jedliśmy tarankę [suszona płoć – red.], teraz jemy „babę” z piwem.
Uwielbiam tarankę.
Tak, wszyscy ją uwielbiamy, ale teraz spożywa się ją już w inny sposób. Kiedyś robiono z płoci zupę rybną i nie było takiego słowa jak „taranka”. To po prostu była solona lub suszona (gdy nie było soli) ryba. Tę suszoną płoć wrzucano więc do wody, gotowano, a wywar wyrabiano z ciastem, dzięki czemu stawało się „rybne”. Po upieczeniu powstawało coś w rodzaju zapiekanki albo chleba na bazie bulionu rybnego. Następnie kładło się na nim mięso z ryby i się jadło. Ta receptura została zachowana w Akademii Ostrogskiej i Ławrze Kijowsko-Peczerskiej. I jest też opisana w „Eneidzie”. Wcześniej nie wiedziałem, co to jest, ale zbadałem sprawę i już wiem.
Baba-szarpanyna we współczesnej wersji
A co jadł Jarosław Mądry?
Jestem w trakcie szukania odpowiedzi na to pytanie. Interesujące jest to, że w miejscu, w którym stał pałac Jarosława Mądrego, stoi teraz moja restauracja „Sto lat temu”. Taki chichot historii.
W marcu 2019 roku Jewhen wraz z Inną Popereszniuk otworzyli w Kijowie restaurację „Sto lat temu”, która oferuje nowoczesną kuchnię ukraińską. Jewhen chciał pokazać, jak wyglądałaby kuchnia ukraińska, gdyby nie wpływy Związku Radzieckiego
Gdzie szukasz informacji?
Przede wszystkim powinienem powiedzieć, że to, co robię, jest raczej rekonstrukcją niż wierną reprodukcją. Na przykład ciasta, które wypiekam, nie są dokładnie takie, jak były kiedyś. Bo np. nie wiemy na pewno, jaki rodzaj sera kiedyś był, można tylko spekulować. Co więc robię? Na przykład znajduję jakieś wspomnienie. A potem badam etymologię.
Kiedyś nie było tłuczonych ziemniaków, zup ani sosów. Nazwy naszych potraw brały się z procesu ich przygotowywania. Jeśli coś było gotowane – to „warenucha”, jeśli smażone – „smażenyna”. Na przykład we wspomnieniach Jarosława Mądrego pojawia się słowo „smaga”. Ale smaga jest również znana jako bimber – być może dlatego, że był pędzony na ogniu. Poszukiwania etymologiczne są bardzo ważne przy rekonstrukcji procesu gotowania.
Prowadzę poszukiwania w najstarszych cerkwiach i monastyrach Ukrainy, z XV i XVI wieku. Znajdujące się w nich książki często zawierają informacje, których potrzebuję. Na przykład o życiu mnichów. W „Eneidzie” Kotlarewskiego znalazłem następujące potrawy: „wereszczaka”, „hamuła”, „szpundra” i „cietrzew”.
XIX wiek był wspaniałym okresem. Co ciekawe, nie było wtedy zup
Kiedyś byłem w obwodzie żytomierskim i natknąłem się na słowo „kałatusza” - od „kałataty” [bić red.]. Chodzi o to, że bierzesz bulion rybny i grzybowy, dodajesz mąkę i wszystko ubijasz.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że nasza technologia ubijania jest w istocie odpowiednikiem francuskiej techniki zagęszczania czegoś płynnego mąką, która ma ponad 350 lat. Nasza technologia ma 400 lat. Francuzi po prostu nazwali to inaczej
Jest też danie o nazwie łemiszka: zalewasz mąkę gorącą wodą i jesz. To popularne niegdyś danie, które pozwalało się najeść. Okazuje się, że połączenie gorącego płynu i mąki w różnych proporcjach jest nasze, ukraińskie.
Jewhen zbiera przepisy z południa Ukrainy
Moja teoria jest taka, że barszczem nazywano wszystko, co było ugotowane, a nie zagęszczone. Była zupa grochowa, kapuśniak, a reszta to był barszcz. Teraz muszę poszukać potwierdzenia tej teorii lub czegoś, co ją obali.
Inny temat: nawet w czasach Kozaków, w XV i XVI wieku, istniały specjalne potrawy i dania dla bogatych. Natknąłem się na informacje o szafranie, szparagach itp. Wspominano też o „niedźwiedziach” (często znajdowałem o nich informacje) – mięsie dzikich zwierząt zapiekanym w chlebie.
Kto na świecie smaży twaróg
Jakie potrawy lub tradycje kuchni ukraińskiej Twoim zdaniem zostały niezasłużenie zapomniane? I dlaczego powinny zostać przywrócone do nowoczesnego menu?
Wydaje mi się, że są najbardziej niedoceniane w Ukrainie są syrniki, czyli zapiekanki z twarogu. Świat niewiele o nich wie, moglibyśmy więc opowiedzieć o nich światu. Bo mało kto na świecie smaży twaróg.
Wspomniałbym tu też o wereszczace. To mięso duszone w kwasie chlebowym. I o kaszy kaczanej – to proso zacierane z jajkami i ciastem w krupki. I jest jeszcze kisiel, czyli płatki owsiane fermentowane przez jeden dzień. Ta mieszanina staje się lepka, jak galaretka. Ciekawą rzeczą w tym daniu jest to, że czasami przyrządzano je z mlekiem i podawano na weselach. Ta potrawa była bardzo podobna do włoskiej panacotty.
Chciałbym również wspomnieć o wędzonej gruszce.
Wiele krajów uwielbia wędzoną paprykę, ale nigdzie nie znają wędzonej gruszki. A to nasza specjalność
Jak balansujesz między zachowaniem autentyczności kuchni ukraińskiej a dostosowaniem jej do nowoczesnych trendów?
Kiedy gotujesz coś autentycznego, często nie smakuje to dobrze. W końcu świat jedzenia i smaków się zmienił. Pojawiło się wiele produktów z innych krajów, a we wszystkich potrawach jest więcej cukru. To zasadniczo zmienia nawyki smakowe. Wyobraź sobie, że zalewasz mąkę gorącą wodą i jesz. Teraz trudno to sobie wyobrazić.
Gotuję więc autentyczne danie, próbuję go, a potem zastanawiam się, czy ma szansę przetrwać w takiej postaci. Jeśli nie, ulepszam je. Biorę, powiedzmy, mąkę, zalewam ją gorącą wodą, rozcieram szpatułką na pergaminie i suszę. Otrzymuję coś w rodzaju chrupiących chipsów, cienkiej macy. Kształt jest inny – i to już jest modne i fajne. A wcześniej to po prostu była łemiszka. Gdyby ktoś nad nią popracował, już dawno stałaby się takimi naszymi chipsami.
Nowoczesna wersja łemiszki
Po prostu staram się dopasować to wszystko do jakiejś logiki. Mogę odtworzyć autentyczne smaki, np. kwasu buraczanego czy chlebowego. W dawnych czasach kwas chlebowy robiono z żytniego chleba i wody. Był biały, czasami dodawano do niego suszone jabłka. To był kwaśny, chłodny, gazowany napój, który nie miał nic wspólnego z dzisiejszym sklepowym kwasem chlebowym.
Zachowałbym też autentyczny smak galaretki, tyle że 150-180 lat temu nie zawierała cukru.
Kiedyś w ogóle nie było cukru w żywności. A teraz usuwam cukier z menu w szkołach i ludzie mówią do mnie: „Jak możesz to robić?”
Słowianie lubią zawijać w ciasto
Promujesz kuchnię ukraińską za granicą. Jak sprawić, by stała się bardziej znana na świecie?
Problem z kuchnią ukraińską polega na tym, że nie zdążyła się ukształtować. W czasach Związku Radzieckiego była mocno wymieszana. A kiedy zaczęła się inwazja, wielu ludzi wyjechało za granicę i zabrali ze sobą głównie sowieckość, a nie ukraińskość. Często Ukraińcy, którzy nakrywają do stołu za granicą lub otwierają restauracje, serwują sałatkę Olivier, bo ich wspomnienia z domu są przyklejone do potraw ze Związku Radzieckiego. Jeśli wyrzucisz tę sałatkę z menu, wyrzucisz swoje wspomnienia, a wspomnienia to jest to, co trzyma nas przy życiu. Dlatego rozumiem tych ludzi, chociaż w kontekście promowania kuchni ukraińskiej to nie w porządku.
Trzeba otwierać więcej ukraińskich lokali z tradycyjną kuchnią i promować tę kuchnię na wszystkich platformach. Na tym etapie barszcz nam wystarczy, a potem dodamy coś jeszcze – serniki, krymskotatarskie paszteciki, naleśniki. Jestem pewien, że świat to zje.
Barszcz z wędzoną gruszką, który Jewhen serwował gościom na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu w 2024 r.
Jednym z najpopularniejszych dań w polskich restauracjach są „pierogi ruskie”, czyli pierogi z ziemniakami i serem. Na początku inwazji wielu Polaków zmieniło nazwę tego dania na „perogi ukraińskie”, ale później dawna nazwa wróciła. Tymczasem jest wielu Ukraińców, którzy nie przełknęliby potrawy o tej nazwie...
Wareniki nie są potrawą ukraińską, polską ani rosyjską. Według naszej wiedzy zostały wynalezione gdzieś w Turcji. Ludy słowiańskie generalnie lubią zawijać różne rzeczy w ciasto. Poza tym słowo „ruski” nie pochodzi od „Rosji”, ale od „Rusi”.
Musimy zaakceptować fakt, że polskie pierogi są bardziej popularne na świecie niż wareniki. Nie ma co z tym walczyć. Musimy zwrócić się ku naszej tradycji pierogów. Ukraińcy jedli je z wiśniami, makiem i twarogiem. Takich pierogów nie ma nigdzie indziej
Polska ma też barszcz, ale on nie ma nic wspólnego z barszczem ukraińskim. To są zupełnie inne potrawy i tradycje: barszcz ukraiński jest gęsty, prawie każda gospodyni ma swój przepis, mamy kult tej potrawy, ciągle ją udoskonalamy, to część naszej tożsamości kulturowej. Natomiast polski barszcz to w zasadzie rosół i jest podawany głównie jako świąteczne danie raz w roku.
Na swojej stronie na Facebooku napisałeś: „Żytomierszczyzna to kraina ludzi, lasów, grzybów i oczywiście kałatusza”. Czy możesz sporządzić listę ukraińskich potraw?
To właśnie wtedy, gdy byłem w obwodzie żytomierskim, miałem fantazję o stworzeniu mapy ukraińskich potraw. Na przykład region Żytomierza jest ojczyzną dań ziemniaczanych, mają nawet kiełbasę z ziemniakami. Stworzenie mapy potraw jest bardzo interesujące. Myślę, że zajmie jakieś półtora roku badań.
Jaką rolę odgrywa kultura kulinarna w odbudowie Ukrainy?
Jedzenie jest częścią kultury. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby na naszych stołach było nie tylko radzieckie i zagraniczne jedzenie, ale także potrawy ukraińskie.
Jedzenie nigdy nie jest na pierwszym miejscu, dopóki nie zostanie ci odebrane
Przypomnijmy sobie pierwszy tydzień inwazji. Ludzie w Ukrainie wykupywali żywność, robili zapasy, bo nie wiedzieli, co będzie dostępne następnego dnia.
Jak ukraińska kuchnia może stać się narzędziem dyplomacji kulturalnej?
Ona już jest takim narzędziem. Odkąd barszcz został wpisany na listę UNESCO, wszystko się zintensyfikowało. Teraz każdy na poziomie oficjalnym może powiedzieć, że barszcz jest głównym daniem ukraińskim, i jeszcze bardziej go promować.
Michael Douglas w restauracji Jewhena w Kijowie, 2024 r.
Potrzebujemy ukraińskiego jedzenia na imprezach w naszych ambasadach w każdym kraju. I potrzebujemy, by ludzie, którzy opuścili Ukrainę, promowali ukraińską kulturę, gdziekolwiek się znajdą.
Jakie jest Twoje ulubione danie?
Mam układ z barszczem. Mogę mówić tylko o nim – i o niczym innym.
Wybuchła burza komentarzy po ogłoszeniu tegorocznych zwycięskich fotografii w konkursie World Press Photo. W jednej kategorii bowiem znalazł się oprawca i ofiara. Na pierwszym zdjęciu, autorstwa Floriana Bachmeiera, jest sześcioletnia Anhelina, uchodźczyni z jednej z przyfrontowych wiosek niedaleko Kupiańska. Dziewczynka ma traumę spowodowaną wojną i cierpi na ataki paniki. Autor zdjęcia uwiecznił ją kilka chwil właśnie po takim ataku, który mógł być wywołały kolejnym rosyjskim bombardowaniem.
Ranny rosyjski żołnierz, który odniósł obrażenia w pobliżu miasta Bachmut, leży w szpitalu polowym urządzonym w podziemnej winnicy. Później amputowano mu lewą nogę i rękę. Donbas, Ukraina, 22 stycznia 2024 r. Zdjęcie: Nanna Heitmann/Magnum Photos, dla The New York Times / World Press Photo
Drugie zdjęcie przedstawia rosyjski punkt stabilizacyjny, znajdujący się w podziemnej winiarni niedaleko okupowanego przez Rosję Bachmutu. Żołnierz ze zdjęcia został wcielony do armii wspieranej przez Rosję separatystycznej “Donieckiej Republiki Ludowej” dwa dni przed początkiem pełnowymiarowej inwazji. Gdzieś na polu boju, na terenach okupowanych przez Rosję, mężczyzna stracił rękę i nogę.
Agresor i zaatakowany to nie są takie same ofiary wojny
Z jakiegoś powodu uznano, że oba te zdjęcia można połączyć w jednym konkursie, w jednej, europejskiej kategorii. Że można postawić znak równości pomiędzy ofiarą, a oprawcą. Pokazać małe dziecko ze zniszczoną psychiką i tego, kto tę psychikę niszczy. Poprzez stylizację i symbolikę (nawiązanie do piety, zdjęcia Chrystusa z krzyża) stworzyć wrażenie, że obie osoby są ofiarami tej wojny, i obu stronom należy współczuć. Tymczasem to kolejny przykład normalizacji rosyjskich zbrodni, które, na rozkaz Putina, popełniane są w Ukrainie codziennie - zarówno na żołnierzach, jak i na ludności cywilnej.
Świat powoli daje przyzwolenie na udział rosyjskich artystów w życiu kulturalnym świata. Występy muzyków, rozgrywki sportowe, oscarowe filmy, udział w światowych konferencjach i debatach. A teraz, w prestiżowym konkursie fotografii prasowej, znalazł się rosyjski żołnierz. Leży w winiarni, prawdopodobniej tej, w jakiej produkowano słynne ukraińskie wino, lubiane na całym świecie, a która została zrównana z ziemią przez rosyjską artylerię. Jego cierpienie wzbudza współczucie. I zapominamy, kto jest tu agresorem.
Wiele osób, po wyzwoleniu z okupacji Buczy, mówiło: tego świat przecież Rosji nie wybaczy.
A później były odkryte masowe groby w lesie w Iziumie, żółta kuchnia w przepołowionym rosyjską rakietą bloku mieszkalnym w Dnipro, czy zasypywanie ukraińskich żołnierzy zakazaną przez Konwencję Genewską bronią fosforową. Dziś potężne bomby lotnicze, spadające na centrum Zaporoża, na nikim nie robią już wrażenia. Nocne ataki Szahedów na ukraińskie miasta traktowane są w kategorii kolejnego już “newsa z wojny”, która jest gdzieś daleko i nas przecież nie dotyczy. Tej nocy znowu zginęli niewinni ludzie.
A jurorzy konkursu World Press Photo stawiają znak równości między ofiarami i agresorami, idąc w sukurs rosyjskiej propagandzie.
Zmienia dyskurs społeczny, uczłowiecza działania nieludzi, którzy bezwstydnie i systematycznie, każdego dnia i nocy, mordują takie sześciolatki jak Anhelina, ich matki i ojców.
Beata Łyżwa-Sokół: Pamiętasz pierwsze zdjęcie wojenne, które poruszyło Cię po ataku Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku?
Tomasz Szerszeń: Łapię się na tym, że pamięć zaczyna się zacierać. Oczywiście mam w głowie różne zdjęcia, ale one są coraz mniej wyraźne. To pokazuje, że nawet przy trwaniu w tym co się dzieje, odklejamy się od fotografii. To jest smutne i dużo mówi o patrzeniu na wojnę za pośrednictwem obrazów. Najbardziej uderzające były dla mnie fotografie z samego początku, szybko wykreowane przez media na ikony. Na przykład zdjęcie zakrwawionej twarzy Ołeny Kuryło, które jako ilustracja pierwszej ofiary wojny trafiło na okładki gazet na całym świecie. Czy zdjęcie samochodów wyjeżdżających z Kijowa, widok zniszczonego budynku ratusza w Charkowie, fotografia Dmytra Kozackiego, obrońcy Azowstalu w smudze światła...
Wtedy te obrazy działały na zasadzie szoku: byliśmy wówczas zupełnie do nich nieprzyzwyczajeni. Część z nas myślała, że wojna za chwilę się skończy, stąd te pierwsze obrazy najłatwiej nam weszły. Widziałem później w sieci i w mediach społecznościowych mnóstwo mocnych zdjęć - nie wszystkie przebijały się do głównego nurtu mediów.
Dobrze pamiętam fotografię z Bachmutu, ukazującą czaszkę ukraińskiego żołnierza zatkniętą na kiju. Takich szokujących zdjęć było na tyle dużo, że zaczęły się zacierać w pamięci, tracić swą “ostrość”
W książce “Być gościem w katastrofie” wnikliwie analizujesz odbiór fotografii napływających z Ukrainy. Opisujesz przestrzenie i sytuacje, w których pojawiały się zdjęcia oraz reakcje na nie. Po napisaniu książki dalej to śledzisz?
Podpatruję, co się dzieje w mediach społecznościowych, choć już zdecydowanie mniej. Kończąc książkę zorientowałem się, że przekroczyłem granicę nadmiernego zanurzenia się w temacie. Nie mówię, że to jest złe, ale psychicznie było obciążające. Dziś widzę zmęczenie obrazami wojny nie tylko u siebie, ale też u moich znajomych z Ukrainy, którzy przestali udostępniać pewnego rodzaju fotografie. Ten kryzys jest również widoczny w tak zwanych mainstreamowych mediach. Jesteśmy w momencie, gdy mierzymy się z pytaniem o naszą sprawczość. Czy widząc kolejne obrazy przemocy i okrucieństwa reagujemy na nie, np. wpłacając pieniądze bądź pomagając uchodźcom na miejscu? Coraz więcej osób orientuje się, że ich sprawczość jest ograniczona. To powoduje rodzaj frustracji i wycofania.
Okładka książki "Być gościem w katastrofie". Zdjęcie: Wydawnictwo Czarne
Tymczasem nastąpił powrót do fotoreportażu. W pierwszych miesiącach wojny udostępniano zdjęcia z Mariupola i Buczy, eseje fotograficzne wróciły do papierowych magazynów. “The New York Times” poświęcił 16 stron zrealizowanej przez Lynsey Addario historii jedenastoletniego Jegora z Donbasu, materiał Jewhena Małoletki ze szpitala w Mariupolu nagrodzono na większości konkursów fotografii prasowej…
W mojej książce poszerzam refleksję na ten temat i odwołuję się do wielu działań w obrębie sztuki. Postmodernizm zaproponował odejście od faktów i skoncentrowanie się na interpretacjach. Dziś obserwujemy odwrotny proces.
W obliczu wojny i fake newsów, następuje powrót do początków dziennikarstwa czyli weryfikowanie informacji i źródeł, w tym fotografii.
Zaczynają się pojawiać bardzo ciekawe inicjatywy oparte na pogłębionym, zaangażowanym etycznie dziennikarstwie, wracają formaty śledcze.
Być może faktycznie jest tak, że następuje jakieś odrodzenie, natomiast dostrzegam również inny problem. Zanurzenie w obrazach, nieprzerwane przeglądanie zdjęć w mediach społecznościowych, codzienne funkcjonowanie w świecie obrazkowym, paradoksalnie doprowadziło do takiego momentu, że to nas naprawdę przestało już poruszać.
Obraz działa przez krótki moment, po chwili jednak potrzebujemy kolejnej stymulacji.
Reporterskie zdjęcia zatrzymywały nas na dłużej, trafiały na okładki gazet i wystawy.
Wywołały też dyskusję o etyce w fotoreportażu. Spotkałem się z ciekawą opinią jednego z fotoreporterów ukraińskich Konstiantyna Poliszczuka, który powiedział mi, że nie fotografuje opuszczonego dobytku, nie robi zbliżeń rzeczy osobistych, pozostawionych przez ludzi uciekających ze swoich domów, gdyż ma poczucie, że narusza to ich prywatność i wpisuje się w koncept wojennego trofeum.
Zaskoczyło mnie, że można w ten sposób myśleć w kontekście fotografii wojennej - to jest symptom naprawdę głęboko posuniętego zwrotu etycznego.
Idąc za tym dalej, można zadać pytanie: czy fotografować ciężko rannych, tych którzy nawet nie mogą zaprotestować, unieść ręki w geście sprzeciwu?
Fotografie naruszające intymność ofiar powinny tworzyć archiwum z ograniczonym dostępem? Co z dowodami zbrodni?
To nierozwiązywalny węzeł. Podczas tej wojny dokładnie widzimy, do czego może służyć fotografia. Zdjęcie pozwala określić twoją lokalizację, gdy walczysz na froncie. Umożliwia też rekonstrukcję losów zaginionych - tak rodziny odnajdywały groby swoich bliskich w Mariupolu. Fotografia staje się narzędziem dowodowym, zaczyna odgrywać różne role, zarówno te pozytywne, jak i negatywne.
Wojna w Ukrainie jest tak mocno zwizualizowana, obfotografowana, co powoduje dość fundamentalne zmiany: zmienia się choćby osoba “narratorki/a”, opowiadającej/ego nam jej historię
Kim jest?
Urywa się narracja istniejąca tak naprawdę od wojny domowej w Hiszpanii i trwająca aż do wojny w Iraku: była ona oparta na micie reportera, który gdzieś jedzie i wraca ze swoją, zwykle męską, opowieścią. Ma monopol na wiedzę. To się dziś załamuje, przesuwa się pewien ciężar. Dziś praca z obrazami zaczyna polegać bardziej na weryfikowaniu prawd i na ich etycznym używaniu. Pytanie też, czy dziś narracja nie jest o wiele bardziej rozproszona: zamiast kilku mocnych narratorów/ek mamy cały ich chór. A wtedy, czy ich głosy wzmacniają się, czy raczej znoszą…
Zdjęcie Dmytra Kozackiego z Azowstalu
Jakie cechy powinien mieć fotoreporter/fotoreporterka?
Trudne pytanie. Możemy sobie projektować, ale rzeczywistość to zweryfikuje. Ekstremalna sytuacja zawsze sprawia, że trochę inaczej się zachowujemy. W tym kontekście interesuje mnie kwestia obecności. Np. artystka Magda Szpecht nie jeździ do miejsc wydarzeń, tylko pracuje z materiałami znalezionymi w sieci. Śledzi i weryfikuje działania rosyjskiej propagandy, kontekstualizuje je, pokazuje, jak funkcjonują, jak są używane, skąd pochodzą. Praca wykonywana na późniejszym etapie przez badaczy/czki wizualności, śledczych czy fotoedytorów/ki jest równie ważna jak bezpośrednie relacje. Nie chcę negować konieczności wyjazdów fotoreporterów w tzw. teren, czy obecności innych osób pojawiających się w miejscach konfliktów. Czasem jednak mam wątpliwości, co w rzeczywistości z nich wynika. Pamiętam wywiad z pewnym pisarzem, który dotarł na linię frontu w Ukrainie, żeby opowiedzieć, jak wygląda wojna. Pojechał z pomocą, a potem z tekstu opublikowanego w dużym dzienniku dowiedzieliśmy się, że pozwolono mu strzelić z armaty. Co taka opowieść w ogóle wnosi?
Trzeba trochę zdemitologizować tę “rzeczywistą obecność”. W dawnym fotoreportażu to jednak fotograf był często jedyną osobą, która wnosiła świadectwo wizualne. Teraz tak już nie jest i jest to naprawdę duża zmiana.
Dziś żołnierze kręcą filmy i robią zdjęcia telefonem czy używają do tego dronów. Oczywiście, są różne rodzaje wizualności, jedne mniej, inne bardziej profesjonalne. I też są różne intencje
Co z nami robi przeglądanie dużej ilości zdjęć? Jesteśmy bardziej empatyczni, czy wręcz przeciwnie?
Niestety, jestem w tej kwestii pesymistą, choć rozpatruję to szerzej niż tylko w obszarze obrazów i uczestnictwa w mediach społecznościowych. Mamy do czynienia z efektem charakterystycznym dla późnego kapitalizmu. Jesteśmy przyzwyczajeni do bycia konsumentami, więc gdy granica naszego komfortu zostaje przekroczona, to po prostu “wyłączamy się”, zmieniamy kanał - jak podczas oglądania telewizji. To też bardziej ogólny problem deficytu uwagi i przebodźcowania…
„Oglądaliśmy obrazy naszej empatii” – napisałeś w książce podsumowując reakcje na zdjęcia i filmy przedstawiające uchodźców przekraczających granicę Polski po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Niestety, prawie od razu pojawiło się jeszcze coś innego, co teraz narasta - oceniające spojrzenie na uchodźców, również tych którzy tutaj są od dawna.
I refleksja, że można być “stamtąd” i być zadbanym, jeździć dobrym samochodem, chodzić do kawiarni…
To się może zmienić z czasem, czy tak już zostanie?
To są szersze procesy. Napływ Innych zawsze wzbudza w części społeczeństwa niepewność, strach przed obcością, przed utratą pracy i co może najważniejsze: obawę, że ten świat, w którym żyjemy, zacznie się zmieniać w niekontrolowany sposób. Te procesy są już bardzo dobrze opisane przez socjologów i antropologów. Pozostaje je oswoić ponieważ są elementem naszych kultur. Oczywiście, żyjemy w momencie, kiedy ta płynność jest intensywna i granice narodowe znowu zaczynają być czymś mniej oczywistym niż kiedyś. Natomiast mimo wszystko nie uważam, żeby to oceniające spojrzenie, czy nawet hejt (jak niektórzy wskazują), był głównym nurtem w Polsce. Myślę, że w podobnych okolicznościach tak byłoby wszędzie. Zapewne większe napięcia są tak naprawdę w Ukrainie: między ludźmi, którzy wyjechali, a tymi którzy zostali i jeszcze zdecydowali się walczyć, między bogatymi, którzy mogli wyjechać za granicę a tymi, którzy nie mają tej możliwości... Nie mam poczucia, żeby taki dramatyczny podział przebiegał między Polakami a Ukraińcami.
Oboje z powodów zawodowych oglądamy mnóstwo zdjęć. Przeciętny człowiek, który trafia na nie chcąc nie chcąc np. podczas przeglądania sieci, ma narzędzia do ich krytycznej analizy?
Nie jestem w tej kwestii optymistą, choć by to ocenić potrzeba pogłębionych badań i dystansu czasowego i emocjonalnego. Tymczasem jako społeczeństwo ciągle jeszcze jesteśmy w stanie szoku. Być może jest to szczególnie dojmujące w przypadku naszego pokolenia, które dojrzewało w połowie lat 90. XX wieku.
Wchodziliśmy w dorosłe życie z poczuciem, że zmierzamy ku jakiejś świetlistej przyszłości, że aspirujemy do czegoś niezwykłego, że cały czas się rozwijamy... Nawet wydarzenia z 11 września 2001 roku nie zmieniły tego wrażenia: odebraliśmy je raczej jako pewien eksces. Terroryzm był gdzieś daleko i nas nie dotyczył, pojawił się strach, ale też mocne przekonanie, że wojna jest niemożliwa w tej części świata. Byliśmy o tym przekonani, żyjąc spokojnie w świecie „końca historii”. I teraz jesteśmy ofiarami tego myślenia. Okazało się, że ten świat jest bardzo niebezpieczny.
Ukraińscy pracownicy pogotowia ratunkowego i funkcjonariusze policji ewakuują ranną ciężarną kobietę Irynę Kalininę, lat 32, ze szpitala położniczego, który został uszkodzony w wyniku rosyjskiego nalotu w Mariupolu na Ukrainie, 9 marca 2022 r. „Zabijcie mnie teraz!” - krzyczała, walcząc o uratowanie jej życia w innym szpitalu, jeszcze bliżej linii frontu. Dziecko urodziło się martwe, a pół godziny później zmarła również Iryna. Zdjęcie: Evgeniy Maloletka/ AP/East News
Nie chcemy tego wiedzieć?
Trudno było (i pewnie ciągle jest) połączyć nam obrazy cierpienia z tym, co się dzieje z nami samymi - znaleźć połączenie tego, co odległe z tym, co jest blisko.
W latach 70. XX wieku amerykańska artystka Martha Rosler stworzyła cykl “House Beautiful: Bringing the War Home”. Praca składała się z kolaży łączących lifestylowe zdjęcia mieszczańskich wnętrz publikowane w kolorowych magazynach ze zdjęciami wojennymi z Wietnamu, ukazującymi rannych cywilów i żołnierzy na froncie. Oczywiście to był rodzaj interwencji artystycznej, ale odzwierciedlał tę schizofrenię, w której i teraz funkcjonujemy. Ciężko jest powiązać ze sobą w głowie te rzeczy.
Napisałeś, że przez dostępność do zdjęć wojennych nie tyle jesteśmy zorientowani w tym, co się dzieje, ale jakby w tym uczestniczymy. Ta ogromna ilość obrazów, które oglądamy, oswaja nas z wojną czy raczej z patrzeniem?
Wydaje mi się, że bardziej z patrzeniem. Bez względu na to, ilu obrazów tej wojny byśmy nie zobaczyli, to tylko złudzenie, że jesteśmy jej świadkami.
Kim zatem jesteśmy?
Właściwie trudno to zdefiniować, czy jesteśmy widzami, świadkami, czy może podglądaczami? Jest takie określenie używane w studiach nad zagładą: chodzi o przypadkowego gapia, przechodnia, kogoś kto przechodzi i patrzy. Jest jednocześnie blisko i daleko, zaś jego intencje są niejasne. Ciężko określić, czy patrzy z empatią, czy może z zadowoleniem. A może z całkowitą obojętnością? To jest coś mniej niż świadectwo, prawda?
Jest mnóstwo książek historyczno-geopolitycznych i reporterskich, które dotyczą tej wojny, ale mało jest prac, które problematyzują relację z nią naszego społeczeństwa, również w kontekście migracji poprzez obrazy.
Jesteśmy w sytuacji wojny, która się toczy tuż obok i przy całym tym pomocowym zrywie na początku, przy ogromnym zainteresowaniu i empatii, które teraz topnieją, nie problematyzujemy tego w krytyczny sposób
Myślisz o głębszej refleksji?
Nie zadajemy sobie raczej takiego pytania, które wydaje mi się absolutnie kluczowe: kim my jesteśmy w tym wszystkim, co te obrazy z nami robią, jak na nas działają? Przy ogromnym zaangażowaniu wielu osób, jako społeczeństwo tkwimy w pewnej poznawczej drzemce.
I nie chodzi mi o militarne wzmożenie, ale o refleksję. Brakowało jej już podczas tzw. sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, tyle że to była o wiele mniejsza skala, dla wielu zaledwie lokalny problem. Teraz mamy do czynienia z czymś dużo szerszym, długofalowym. I niestety jest podobnie. Ale gdy docierają do nas zdjęcia pokazujące mieszkańców Kijowa w kawiarniach, pojawiają się komentarze w stylu: „Czemu ja mam się przejmować?”, „Dlaczego mam pomagać, skoro tam ludzie siedzą i się bawią?”. Można zrozumieć frustrację, która w ten sposób się rodzi.
Olena Kurilo ranna podczas ataku rosyjskich rakiet na kompleks apartamentów pod Charkowem w Ukrainie 24 lutego 2022 r. Zdjęcie: Wolfgang Schwan / Anadolu Agency/ABACAPRESS.COM/ East News
Mainstreamowe media rzadko pokazują zdjęcia zwykłego życia w pobliżu frontu i z dala od niego. Wydawało się, że ten temat jest przerobiony, po tym jak widzieliśmy m.in. fotografie z getta czy okupowanej Warszawy.
Z tą różnicą, że oglądaliśmy je po wielu latach. Paradoksalnie czuliśmy się z tym dobrze, dowiadując się, że w tamtej strasznej rzeczywistości istniała jakaś normalność. Dziś obserwujemy rozdźwięk między próbą wytworzenia pewnego obrazu wojny a rzeczywistością, która jest zawsze bardziej złożona i wielowymiarowa. Dziś trudniej coś sfabrykować: kiedyś to było łatwiejsze, mnóstwo materiałów wypływało, gdy nie było już z nami bohaterów fotografii.
Za mało oglądamy zdjęć nie pochodzących z frontu?
Za mało o tym się pisze, za mało pokazuje, choć trudno na tym etapie powiedzieć, czy nie byłoby to demobilizujące.
Z drugiej strony po to są media, żeby tworzyć obraz bardziej realny, wielowymiarowy niż ten oficjalny, czy ten stworzony przez propagandę. Bo jednak trzeba zdać sobie sprawę, że propaganda działa nie tylko po stronie rosyjskiej, ona jest tam silniejsza, ale propagandowe obrazy i przekaz wytwarzane są również przez ukraińskie władze i media.
Pytanie, jak będzie wyglądała polityka historyczna Ukrainy po wojnie? Otworzy dyskusję na to co trudne i mniej jednoznaczne, czy raczej ją zamknie? Może być bardzo różnie. Obserwuję mnóstwo radykalnych postaw, głównie wśród kobiet będących w tranzycie między uniwersytetami zachodnimi i polskimi a Ukrainą, wśród badaczek i artystek, które prowadzą ciekawą refleksję na styku humanistyki i sztuki, piszących o dekolonizacji i zmianach ekologicznych.
One mają zupełnie nowe podejście do pamięci i jej polityk. Pytanie, czy to się w ogóle przebije do oficjalnej lub mainstreamowej narracji…
Piszesz w książce, że im większy dostęp do informacji i obrazów, które mamy na wyciągnięcie ręki, przeglądając je w telefonie, tym większy dystans, znieczulenie. Pamiętam z pierwszych tygodni wojny fascynację zdjęciami z drona, pokazującymi doszczętnie zniszczone miasta, pola podziurawione przez miny…
Susan Sontag w klasycznym już eseju “Widok cudzego cierpienia” nazwała to “pornografią”.
Przywołuję jej słowa, pamiętając jednak, że znajdujemy się w zupełnie innym momencie. Dziś mamy bardziej krytyczny i świadomy stosunek do obrazów przemocy, ale jest ich też więcej.
Ciekawe, że wiele osób scrollując Instagram, gdy widzą ostrzeżenie, że zdjęcie będzie drastyczne, tym bardziej w nie klikają. Jakby chcieli na własnej skórze sprawdzić, czy to ich dotknie. Zastanawiam się, gdzie dziś leży granica wytrzymałości oglądających.
Roger Fenton, "Dolina cienia śmierci. Krym", Zdjęcie: domena publiczna
Fotografie z Buczy poruszyły ludzi na całym świecie, kolejne mocne zdjęcia zdecydowanie mniej.
Media tracą na znaczeniu, szczególnie te papierowe, i w tym kontekście warto przypatrzeć się kwestii uwagi (i jej braku). Ale jest też inna sprawa, o której piszę w książce - dotyczy ona wytwarzania obrazu wojny.
Mamy z tym do czynienia od początku pojawienia się fotografii wojennej. Wystarczy wspomnieć fotoreportaż Rogera Fentona z wojny krymskiej w 1855 roku, ikoniczne zdjęcia z wojny w Hiszpanii, wieszanie flag przez Amerykanów na Okinawie i Rosjan na Reichstagu oraz zainscenizowaną fotografię forsowania szlabanu na granicy w Kolibkach we wrześniu 1939 roku, wykorzystywaną przez niemiecką propagandę.
W tym kontekście widać wyraźnie, że nic nie jest oczywiste.
Tę ostatnią z wymienionych przez ciebie fotografii Zbigniew Libera zdekonstruował w cyklu “Pozytywy” (2002-2003). Wiesz, że w tym roku to propagandowe zdjęcie ukazało się 1 września w jednym z dzienników jako symbol rozpoczęcia II wojny światowej?
Dlatego szalenie ważny jest kontekst, w którym obrazy funkcjonują, jakie są ich znaczenia, jak zostały wytworzone, w jakim celu i przez kogo. Takie pytania mogą wydawać się nadmiernie podejrzliwe, ale trzeba je stawiać.
Pisząc o obrazach wojny odwołujesz się nie tylko do fotografii.
Sztuka bardziej ze mną zostaje. Prace artystów ukraińskich stworzone w ostatnim czasie problematyzują sytuację wojny, odnoszą się do cierpienia, ale również dotykają problemu bycia widzem; pojawiają się też ciekawe wątki np. cierpienia przyrody podczas wojny. Mam wrażenie, że ekspresja artystyczna często dotyka mocniej pewnych spraw niż fotografia.
Zostaje odłożona w czasie.
Fotografia reporterska jest natychmiastowa, sztuka rodzi się z dystansu. Wielu artystów i artystek tworzy bardzo mocne prace wykorzystując fotografie. Jana Kononowa zrobiła wstrząsającą dokumentację ekshumacji masowych zbrodni w lesie koło Iziumu. W cyklu “Radiations of War” pokazuje krajobrazy przechodzące transformację, proponuje ekopoetycką eksplorację stref wojennych okrucieństw i rezygnację z obowiązku bycia świadkiem wydarzeń, śledzenia ich w mediach na żywo.
Kononowa pokazuje zniszczony krajobraz, a także zniszczone przedmioty, które stały się czymś bezforemnym. Radiacja jest tu metaforą radiacji atomowej oddziaływującej w długiej perspektywie czasowej. Rany psychiczne i fizyczne zostaną w ludziach na lata, podobnie jak dewastacja ziemi; proces terapeutyczny będzie równie ważny we wszystkich tych aspektach. Usunięcie min, odkażanie ziemi zajmie dekady.
Powiedziałeś na początku naszej rozmowy o zapominaniu fotografii z Ukrainy. We mnie się one odkładają.
Obrazy zadają ból i przenoszą przemoc - to nowe zjawisko. Obrazów wojny jest bardzo dużo, często są szczególnie brutalne. Znam osoby z Ukrainy, które nie chcą ich więcej oglądać. Wcześniej czy później dopada to wielu osób.
Paradoks polega na tym, że jeszcze nie wiemy, jak ten nadmiar brutalnych obrazów zadziała na nas w dłuższej perspektywie czasowej. Mamy różne wrażliwości
Jedni przeglądają zdjęcia z Ukrainy na siłowni razem ze zdjęciami ubrań i nie robi to na nich wrażenia. Inni jedną czy dwie fotografie przeżywają latami. Granice wrażliwości i empatii są trudne do uchwycenia. To będzie kiedyś temat dla badaczy.
Tomasz Szerszeń (ur. 1981) – eseista, fotograf, antropolog kultury. Autor książek Być gościem w katastrofie (2024), Wszystkie wojny świata (2021), Architektura przetrwania (2017) i Podróżnicy bez mapy i paszportu (2015), redaktor antologii Oświecenie, czyli tu i teraz (2021). Adiunkt w Instytucie Sztuki PAN, od 2024 roku redaktor naczelny kwartalnika „Konteksty”, współtworzył też pismo „Widok. Teorie i praktyki kultury wizualnej”. Był współkuratorem wystaw w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i Galerii Studio, współautorem projektów teatralnych pokazywanych w Teatrze Polskim w Bydgoszczy i Biennale Warszawa. Jego projekty fotograficzne prezentowano na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych i zbiorowych w Polsce i za granicą - ostatnio w Galerii Studio i Domu Spotkań z Historią w Warszawie. Jego książka Wszystkie wojny świata otrzymała Nagrodę Literacką Znaczenia, Nagrodę Główną Academia 2022 i była nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia, a Być gościem w katastrofie otrzymała nominację do Nagrody im. Marcina Króla.
Wybraliśmy zdjęcia, które pokazują wojnę z różnych perspektyw. 2024 był bardzo trudny dla każdego Ukraińca i każdej Ukrainki. Rosja przeprowadzała masowe ataki na ukraińskie miasta, niszczyła domy, szpitale i szkoły oraz zabijała ukraińskie dzieci i dorosłych. Jednak żaden pocisk nie pozbawi nas pragnienia życia i planowania przyszłości - dla Ukrainy i całego świata.
Zdjęcie: Radio Wolna Europa/Radio Wolności/Serhii Nuzhnenko/ Reuters/Forum
Ewakuacja bywa jedynym rozsądnym wyborem. Jak w Pokrowsku, mieście, które stało się linią frontu. Ewakuację ludzi z Pokrowska i pobliskich wiosek utrudniają rosyjskie drony. Mimo to wolontariusze pomagają tym, którzy chcą opuścić miasto. To zdjęcie pokazuje chwilę, w której pociąg odjeżdża z peronu 30 sierpnia 2024 r. Ludzie wysyłają sobie nawzajem serca. Kto wie, czy znów się zobaczą.
Zdjęcie: Danylo Antoniuk/Reuters/Forum
7 lutego 2024 r. Rosjanie zaatakowali budynek mieszkalny w dzielnicy Golosiewo w Kijowie. W wyniku ataku sześć osób zginęło, a kolejne 40 zostało ranne. Tego dnia siły obrony powietrznej zestrzeliły około 20 pocisków nad stolicą. Rosja jak zwykle zaprzecza, że ostrzelała cywilów.
Zdjęcie: Marian Kushnir/47Mech_brigade
Z powodu walk w Ukrainie około 20 proc. gruntów rolnych leży odłogiem. Wrogie pociski zmieniły ukraiński krajobraz. Pola, na których ostatnio rosła pszenica, są teraz pokryte lejami. To zdjęcie zrobione w pobliżu Awdijiwka w obwodzie donieckim, pokazuje, co pozostawiły rosyjskie pociski.
Zdjęcie: Yutiy Dyachyshyn/AFP/Eastern News
4 września 2024 roku dla mieszkańca Lwowa Jarosława Bazilewicza był najczarniejszym dniem w jego życiu. W jednej chwili stracił żonę i trzy córki. Tego dnia, 4 września, Federacja Rosyjska zaatakowała obwód lwowski.
Zdjęcie: Roman Pilipey/AFP/East News
W marcu 2024 roku Rosja zniszczyła około połowy mocy elektrycznej Ukrainy. Poinformowała o tym na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ 16 grudnia przedstawicielka USA przy ONZ Linda Thomas Greenfield. Sytuacja energetyczna Ukrainy tej zimy będzie bardzo trudna. Niedobory prądu i przerwy w dostawie prądu będą zależeć od skali dalszych rosyjskich ataków. Tymczasem Ukraińcy przyzwyczajają się do nowych realiów. Na tym zdjęciu kasjer używa latarki telefonicznej do obsługi klientów w restauracji podczas częściowej przerwy w dostawie prądu w Kijowie 28 listopada 2024 r.
Zdjęcie: Evgeniy Maloletka/AP/Eastern News
8 lipca 2024 roku Rosja wystrzeliła na Ukrainę 38 pocisków Dagger i X-101. Jeden z nich trafił do budynku specjalistycznego szpitala dziecięcego „Okhmatdyt”. W momencie ataku było tam ponad 600 dzieci. W wyniku rosyjskiego ataku na szpital zginęło dwóch dorosłych, a 32 zostało rannych.
Zdjęcie: Anton Shtuka/AP/Eastern News
Po rosyjskim ataku na szpital Okhmatdyt setki ludzi — pracowników miejskich, ratowników, wolontariuszy, zwykłych mieszkańców Kijowa i pracowników służby zdrowia — skrzyknęło się, żeby szukać pod gruzami rannych. Mężczyzna z plamą krwi na plecach to chirurg dziecięcy Oleg Golubchenko. Mimo odniesionych ran ratował ludzi i odgruzowywał budynek.
Zdjęcie: Andrii Marienko /AP/ East News
Charków jest ostrzeliwany codziennie. 30 sierpnia 2024 r. wróg przeprowadził pięć nalotów z terytorium regionu Biełgorod na miasto, używając amunicji UMPB D-30. W wyniku ataku zginęło pięć osób, a kolejne 47 zostało rannych. To zdjęcie przedstawia mężczyznę, który wyskoczył z okna płonącego mieszkania. Niestety nie przeżył.
Zdjęcie: Efrem Łukacki/AP/Eastern News
Alexandri Pascal ma 8 lat. Dziewczyna straciła nogę w wyniku rosyjskiego ostrzału w maju 2022 roku. Jednak mała gimnastyczka nie przestaje ćwiczyć. Dziewczynka nauczyła się chodzić z protezą i wróciła do gimnastyki artystycznej i tańca towarzyskiego.
Zdjęcie: Evgeniy Maloletka/AP/Eastern News
11 listopada w Kijowie odbyła się premiera sztuki „Szewczenko 2.0” Teatru Tarasa Szewczenki w Charkowie. Spektakl oparty na osobistych pamiętnikach Szewczenki, łączy historię i nowoczesność, wydarzenia życiowe i fikcję, teksty i czarny humor. Na zdjęciu — aktor Mykhailo Tershchenko dziękuje publiczności pod koniec spektaklu.
Zdjęcie: Roman Pilipey
Wojna radykalnie zmieniła życie Ukraińców. Tam, gdzie trzy lata temu było głośno i radośnie, teraz panuje tylko cisza, którą przerywają częste rosyjskie pociski. Te morele na spalonej ziemi w pobliżu Pokrowska — jako symbol, że życie tu powróci. Prędzej czy później. Wojna się skończy, a Ukraińcy odbudują swoje domy i wrócą na te opuszczone ziemie.
Zdjęcie: Florent Vergnes/AFP/Wiadomości wschodnie
Za kilka godzin ten żołnierz wyruszy na front w obwodzie donieckim. Na razie cieszy się ostatnimi chwilami w towarzystwie swojego rudego kota.
Zdjęcie: Andrei Isakoviv/AFP/Eastern News
Ukraińska lekkoatletka Jarosława Ołeksijiwna Mahuczich zdobyła złoto w skoku w wysokości na Igrzyskach Olimpijskich 2024 w Paryżu. „Śpiąca Królowa, która zdobyła złoto” - tak światowe media i użytkownicy sieci społecznościowych mówili o Jarosławie. Pomiędzy skokami Ukrainka odpoczywała w śpiworze. Te zdjęcia obiegły świat.
Zdjęcie: Roman Pilipey/AFP/East News
Pociągi codziennie transportują rannych obrońców Ukrainy z miast pierwszej linii do szpitali. Na zdjęciu jeden z ewakuowanych rannych.