Exclusive
20
min

Sasza Kolcowa: Żyję, jak wszyscy – na krawędzi

Nasz album w końcu się ukazał. Ludzie podchodzą do mnie na ulicy i dziękują. Dawno nie czułam takiego szczęścia – mówi Sasza Kolcowa, wokalistka zespołu Krykitka, o swoim pierwszym od 15 lat albumie „Megaliubow”. Sasza opowiedziała nam o tym, dlaczego ukraińskie zespoły mają teraz szansę zostać usłyszane, o braku ukraińskojęzycznych piosenek dla dzieci i o źródłach swojej witalności

Oksana Gonczaruk

Sasza Kolcowa. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

<frame>Urodzona w Rosji Sasza Kolcowa przeprowadziła się do Ukrainy z rodzicami w wieku siedmiu lat. Zakochała się w ukraińskim języku, kulturze i muzyce. Założyła zespół Krykitka Caches i wkrótce cały kraj śpiewał „Jesteś na pierwszym miejscu” i „Gdzie znajdziesz takiego anioła jak ja”. Po śmierci gitarzysty zespół zmienił nazwę na Krykitka. Sasha zawsze śpiewała po ukraińsku, uczestniczyła w Pomarańczowej Rewolucji i Majdanie, wprowadziła na rynek designerską linię toreb ekologicznych i kieruje Fundacją Daryny Żołdak, organizacją charytatywną promującą czytelnictwo. Zainicjowała program środowiskowy na rzecz zmniejszenia zużycia plastiku. <frame>

„Zawsze miałam wrażenie, że robię coś wbrew przeciwnościom losu”. Fot: Ola Zakrzewska

Teraz każdy jest swoim własnym medium

Oksana Gonczaruk: Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że Krykitka robi sobie przerwę na kilka lat. Czy wydałaś album teraz, ponieważ czujesz, że publiczność Cię potrzebuje?

Sasza Kolcowa: Kwestia dyplomacji kulturalnej jest teraz ważna nie tylko na zewnątrz, ale także wewnątrz kraju. Całe pokolenie przegapiło naszą muzykę, ponieważ skupiono się na muzyce rosyjskiej. Znają niektóre z naszych hitów, takich jak „Bez nazwy”, wydany przed 2015 rokiem, lub starą muzykę, której słuchali w 2005 roku. A na przykład album „Przepis” z 2009 roku pozostał przez wielu niezauważony.

To był czas, kiedy większość mediów miała rosyjskich właścicieli, a ich polityka informacyjna pozwalała promować tylko 5-6 nazwisk ukraińskich muzyków o dużym znaczeniu medialnym

Pozostali to byli artyści zachodni i rosyjscy. Teraz istnieje ogólne zainteresowanie ukraińskimi treściami. Dziś widzimy setki nowych nazwisk, ponieważ publiczność powiększyła się i stała się bardziej lojalna.

Być może teraz nasza muzyka dotrze do tych, do których nie dotarła dziesięć lat temu z powodu dominacji muzyki rosyjskiej. Zdecydowaliśmy się spopularyzować naszą twórczość i wydać nową muzykę właśnie dlatego, że mieliśmy możliwość zaistnienia w mediach społecznościowych.

Zdjęcie: Oli Zitch

Obserwujemy przełom w nowej ukraińskiej muzyce. Coś podobnego wydarzyło się na początku lat 90., kiedy Ukraina uzyskała niepodległość. Na Festiwalu „Czerwona Ruta” pojawiło się setki ukraińskich nazwisk. Jak to wyjaśnić?

Festiwal „Czerwona Ruta” miał ogromny budżet od sponsorów, co pozwoliło mu stworzyć piękny produkt na dużą skalę. To żywy przykład tego, że zawsze można było pozyskać dobrych artystów, postawić na dobry dźwięk i zrobić wysokiej jakości produkcję – trzeba było tylko stale utrzymywać odpowiedni dopływ pieniędzy.

Wydaje mi się, że obecnie wymagania co do treści i jakości wideoklipów są niższe – potrzeba tylko świeżych pomysłów, wysokiego tempa i odpowiedniej komunikacji ze słuchaczem. Teraz każdy jest swoim własnym medium – media społecznościowe oferują ogromne możliwości.

A propos dyplomacji kulturowej: czy Krykitka planuje trasę koncertową po Europie?

Nie możemy jechać, bo moi chłopcy nie podróżują. Nie możemy nawet koncertować w Ukrainie. Czas jest świetny, jeśli chodzi o zainteresowanie ukraińską muzyką, ale mam związane ręce.

Państwo nie ma polityki kulturalnej, jak np. tymczasowe odroczenie dla tych, którzy wydali nowe albumy, lub zielone światło dla tych, którzy chcą występować dla wojska. I tak z jednej strony mamy nowy album, ale z drugiej większość ludzi nie usłyszy go na żywo, bo nie ma ku temu warunków. Duże zgromadzenia są niebezpieczne, mobilizacja, niepokój, sytuacja ekonomiczna...

Każdego ranka wstaję i myślę: co powinnam zrobić, aby robić to, co kocham w obecnych okolicznościach? Może powinnam założyć zespół złożony z kobiet albo z tych, którzy już służyli?

Zawsze miałam wrażenie, że robię coś na przekór przeciwnościom losu. Ale nie narzekam, wymyślę coś nowego.

Mój były gitarzysta mieszka w Niemczech. Zeszłej jesieni odbyliśmy z nim trasę koncertową, a w tym roku rozmawiamy o możliwości organizacji koncertów w kilku krajach europejskich – najprawdopodobniej w Polsce, na Węgrzech i w Niemczech w sierpniu lub wrześniu 2024 roku.

Zespół Krykitka. Zdjęcie: Daria Mangubi

Oczywiście chcę zaśpiewać z pełnym zespołem, dokładnie tak, jak został pomyślany album. Z aranżacją, mocą, skalą i dużym brzmieniem. Ale jeśli Ministerstwo Kultury nie przeniesie naszych muzyków do rezerwy, będziemy pracować w takich warunkach, jakie mamy.

A co z tymi zespołami, które ciągle jeżdżą za granicę i koncertują? Czy każdy negocjuje osobno?

Tak. Ktoś przechodzi przez jakieś organizacje, ktoś dostał zielone światło dawno temu, ktoś wraca z wojska na przepustkę i jedzie w trasę, choć dużo zależy od dobrej woli dowództwa. Mogę mówić tylko o naszej sytuacji – moi muzycy nie są jeszcze w rezerwie.

A takich muzyków są dziesiątki. Terminy występów są odwoływane, publiczność nie przychodzi, bo boi się mobilizacji. Albo po prostu tych muzyków nie ma już w kraju. Na przykład w Polsce nasza słuchalność wzrosła wielokrotnie, ponieważ są tam teraz nasze ukraińskie dziewczyny, studenci.

Czujemy się potrzebni – i niepotrzebni jednocześnie. To bardzo nieprzyjemne musieć wybierać między tymi dwiema prawdami. Winę za to ponosi Rosja i tylko Rosja, ale naprawdę chcę, by zasady gry dla muzyków były przejrzyste

Państwo zaczyna rozumieć znaczenie kultury, ale nadal nie potrafi wyjaśnić sobie, co jest kulturą, a co nie. Przykład: czy biennale architektoniczne jest kulturą, czy nie? Czy piosenki dla dzieci lub zespoły rockowe są kulturą? Nie ma jasnego zrozumienia, czy zespoły metalowe powinny jeździć na duże festiwale i propagować kulturę ukraińską za granicą.

Zdjęcie: Olya Zakrevska

Z drugiej strony niektóre zespoły nie mają potężnej słuchalności, ale mają wysokiej jakości utwory. Na przykład zespół Pyr?g i Batig, który do niedawna nie był zauważany, stał się wiralowy na Tiktoku i teraz nawet politycy o nim mówią. To daje więcej niż dziesiątki transmisji i występów.

Dźwięk na Tiktoku może zrobić z całym pokoleniem w ciągu tygodnia to, czego „artyści narodowi” z państwowym wsparciem finansowym nie byli w stanie osiągnąć przez długie lata

Latem 2023 roku wydałaś dwie książki dla dzieci – „Zębowa policja” i „Maluch czuje dźwięk”. Czy to twoje kiełkowanie w innej dziedzinie kultury?

To kartonowe książeczki dla najmłodszych, moje pierwsze kroki w literaturze dziecięcej.

Niedawno miałam twórcze spotkanie z rodzicami i dziećmi, rodzaj zabawy, podczas której pokazałam im, że książkę można nie tylko przeczytać, ale też zrobić na jej podstawie wiele ciekawych i pożytecznych rzeczy. Na przykład „Zębowa policja” to opowieść o chłopcu, któremu wyrasta nowy ząb. Dzięki tej książce można nauczyć się czytać, poznać nowe słowa czy zaśpiewać piosenkę. Każdej książce, którą posiadam, towarzyszy piosenka dla dzieci. W „Zębowej policji” trwa ona dwie minuty – to optymalny czas na mycie zębów. Podoba mi się to, więc myślę, że będę nadal zajmować się literaturą dziecięcą.

„Dobrze radzimy sobie z ukraińskojęzycznymi książkami dla dzieci, ale już nie tak dobrze z muzyką dla dzieci”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Masz wykształcenie pedagogiczne.

Uczyłam języka obcego, kiedy byłam studentką. A potem spędziłam kilka lat w Fundacji Daryny Żołdak, w której opracowywaliśmy gry dla dzieci, które poprawić umiejętność czytania. Lubię uczyć dzieci i wymyślać różne edukacyjne rzeczy. Kartonowe książki to dopiero początek.

Czy zauważyłaś, że młodzi ludzie są dziś bardziej zorientowani na Ukrainę niż moje, a nawet Twoje pokolenie?

I to jest naprawdę super. Kiedy rozmawiam z dwudziestolatkami, zdaję sobie sprawę, jakie mają szczęście, że w sposób naturalny funkcjonują już w ukraińskim kontekście. My wydobywaliśmy ukraiński z mediów i przestrzeni informacyjnej w sposób niemal sztuczny. A teraz idziesz do księgarni i są tam tylko ukraińskie książki, nie musisz już niczego szukać.

Z drugiej strony, wojna trwa już od dziesięciu lat, więc ci młodzi ludzie czują się inaczej w tych okolicznościach niż my.

Sasza Kolcowa z Serhijem Żadanem i Światosławem Wakarczukiem, 2022 r. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Inna tożsamość. Są bardziej zanurzeni w kontekście kulturowym, znacznie lepiej znają historię Ukrainy i język. To, co robiliśmy, robiliśmy, by stawić opór rosyjskiemu lobby kulturalnemu na Ukrainie, a oni robią to sami z siebie – i wspólnie. Tysiące filmów o historii, kulturze, musicali, wzrost zainteresowania poezją, zupełnie inna atmosfera. Osoba wykształcona to już nie ktoś, kto czytał Dostojewskiego i Bułhakowa, ale Wasyla Stusa. Jednak nasz język i literatura nadal potrzebują ochrony: autorzy są w stanie wojny, drukarnie są bombardowane, na okupowanych terenach Rosjanie palą ukraińskie książki, a popularność ukraińskiej kultury jest nadal dość krucha. Jest też bardzo mało ukraińskojęzycznych treści dla dzieci.

Dlaczego mało? Wszędzie w księgarniach są wspaniałe półki z literaturą dziecięcą.

Tak, z książkami wszystko jest w porządku. Ale nie z muzyką dla dzieci.

Jeśli poproszę cię o zaśpiewanie pięciu ukraińskojęzycznych piosenek dla dzieci, nie sądzę, że będziesz w stanie. Ale z łatwością zaśpiewasz tuzin rosyjskojęzycznych. Nieprawdaż?

Bo rosyjska animacja i promocja były potężne, a z ukraińskojęzycznymi treściami tak się jeszcze nie stało. Dlatego powoli, ale zdecydowanie tworzę album z piosenkami dla dzieci. Spotykam się z ciepłymi i szybkimi reakcjami na te treści ze strony rodziców i dyrektorów muzycznych.

Potrzebuję więcej siły, by przeżyć to życie

W waszej nowej piosence „W wiosennym deszczu” są słowa: „będzie wiosenna powódź, która zatrzyma nasze straty i zmyje ten ból". Jak znosisz ból wojny?

To bardzo trafny tekst Ołeny Gerasymiuk, który rezonuje we mnie każdego dnia. Żyję, jak wszyscy – na krawędzi. Wszyscy tutaj źle śpimy, poziom kortyzolu mamy wysoki. Po raz pierwszy w życiu poczułam, że mogę „zasnąć”. Zawsze byłam dość energiczna, odporna i silna, ale ostatnio muszę dokładać więcej starań, by być w dobrej kondycji. Bo muszę stale przetwarzać stres związany z wojną.

Ołena Gerasymiuk, Sasza Kolcowa i Dmytro Odnorożenko. Zdjęcie: Aliona Percewa

Jak rozwiązać ten problem?

W moim przypadku dobrze sprawdza się aktywność fizyczna, psychoterapia i spanie przez co najmniej sześć godzin. Zdobyłam też drugie wyższe wykształcenie. Zdałam sobie sprawę, że stres czyni większość ludzi głupszymi, ponieważ tak działa fizjologia: wszyscy zaczynamy myśleć mniej jasno, jako że  radzenie sobie z ciągłym stresem pochłania dużo wewnętrznych zasobów.

Wiele osób z mojego otoczenia jest na froncie, niektórzy zginęli, niektórzy walczą, niektórzy wyjechali. Tkanka społeczna, która jest dla mnie ważna, została rozdarta. Dlatego staję się bardziej pomysłowa, dlatego wkładam wysiłek w moją muzykę, moje książki i wszystko inne. Po prostu zdaję sobie sprawę, że potrzebuję więcej siły do życia. I nowych recept na to, jak zdobyć tę dodatkową siłę – w rozmowach, w dzieleniu się doświadczeniami, dowiadywaniu się, jak inni przeżywają, w nowych znaczeniach w literaturze, nowych podejściach do życia.

Czuję też, że zbliża się moment, w którym armia i społeczeństwo staną się jednością. Wszyscy musimy pomóc armii. Każdy określa własną miarę, ale społeczeństwo musi być przesiąknięte tą wspólną walką.

W naszej sytuacji same datki już nie wystarczą.

Ludzie, którzy myślą, że wojna może ich ominąć i nie pracują na rzecz zwycięstwa, muszą wyjść ze swoich pudełek i zacząć pomagać armii – by proces odzyskiwania naszych terytoriów stał się nową ideą narodową

Jeśli twój patriotyzm objawia się przez wsparcie ekonomiczne, to świetnie. Ale to nie wystarczy. Może potrzebujesz iść na kurs pierwszej pomocy, by być przydatnym, gdy w pobliżu wybuchnie pocisk? Jeśli możesz pomóc ludziom w swoim otoczeniu, to już dużo. Myślę, że wkrótce pomocy medycznej będzie się uczyć w ostatnich klasach szkoły, to normalne w kraju ogarniętym wojną.

Sasza stworzyła markę God.Glass.You. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Wielu moich znajomych, którzy mają już dorosłe dzieci, poważnie myśli o wstąpieniu do wojska. Być może państwo w końcu zaoferuje roczne lub dwuletnie kontrakty dla kobiet w zawodach cywilnych, logistyce, zarządzaniu, księgowości itp. – na rzecz wojska. Jestem pewna, że wiele osób będzie zainteresowanych. Słyszę te intencje w moim otoczeniu i odbieram to jako nową rzeczywistość.

Stworzyłaś markę God.Glass.You i zaczęłaś produkować biżuterię ze szkła z rozbitych podczas wojny okien w muzeach. Część zysków ze sprzedaży tej biżuterii idzie na wsparcie ukraińskich muzeów w czasie wojny.

By wesprzeć Siły Zbrojne Ukrainy, sprzedajemy też tę biżuterię na aukcjach. Obecnie przygotowuję kolekcję, która zostanie zlicytowana podczas zagranicznych koncertów akustycznych. Możliwość regularnego przekazywania darowizn jest dla mnie bardzo ważna. A ponieważ nie wykonuję dużo pracy muzycznej, staram się wspierać armię w ten sposób.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Pięć lat temu muzyk Marian Pyrih (prawdziwe nazwisko Pyrożok) zainicjował we Lwowie projekt Pyrіh i Batih, który powstał, by „zdmuchnąć sowiecki kurz z ukraińskich poetów XX wieku w czasie rosyjskiej okupacji”. Podczas wojny Pyrіg i Batih przekształcił się z niszowej lwowskiej grupy w zespół popularny w całym kraju. Bo Ukraińcom, spragnionym wartościowej rodzimej poezji i muzyki - dawał jedno i drugie. Odkrył mało znane utwory ukraińskich poetów, którzy cierpieli pod sowieckimi rządami w latach 1918-1986, i opatrzył je wysokiej jakości muzyką akademicką. Nawiasem mówiąc, wielu Ukraińców poznało Pawło Tychyna jako autora tekstów właśnie dzięki sekstetowi Pyrih i Batih. A jego program pt. „Zabity przez kacapa” gromadzi teraz pełne sale w całym kraju. Dochód z niego przeznaczony jest na potrzeby Sił Zbrojnych Ukrainy.  

Marian Pyrih urodził się i wychował we Lwowie - i tutaj stał się sławny. Jednak kilka miesięcy temu postanowił przenieść się do Charkowa

Zespół "Pyrіh i Batih", foto: Ołeksandr Mały

Teraz jestem mieszkańcem Charkowa

Ksenia Minczuk: Dlaczego przeprowadziłeś się ze Lwowa do Charkowa, gdzie wojna jest odczuwalna każdego dnia?

Marian Pyrih:- Zakochiwałem się w Charkowie stopniowo. I w końcu zakochałem się bez reszty. 25 grudnia 2024 roku, w Boże Narodzenie, wsiadłem do pociągu - i od 26 grudnia jestem tutaj. Ta decyzja jest częściowo spowodowana pracą. Tutaj narodził się nowy projekt. Więc tak, jestem teraz mieszkańcem Charkowa.

Mieszkam w tym mieście od kilku lat. Dużo o nim mówiłem przed przeprowadzką, chciałem je poznać. Niektórzy ludzie potrafią zwiedzać na odległość, ale ja chcę tu być.

Teraz Charków przeżywa swego rodzaju rozkwit. Przypomina Charków z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Wtedy ludzie z zachodniej Ukrainy przeprowadzali się tutaj, by płynnie mówić po ukraińsku. Tak, do Charkowa! Nieważne, jak paradoksalnie może to brzmieć. Zachodnia Ukraina była wtedy pod polską okupacją, a w Charkowie wszystko było luksusowe - aż do okrutnych lat trzydziestych. Naprawdę nie chciałbym, aby lata trzydzieste, które już się wydarzyły w naszej historii, powtórzyły się teraz tutaj.

Dlatego jestem w Charkowie: by obserwować i angażować się w zmiany, które teraz zachodzą. One są fundamentalne i niezbędne dla naszego kraju.

Czym różni się życie w Charkowie od życia we Lwowie?

Z moich obserwacji wynika, że w Charkowie wszystkie procesy zachodzą szybciej. Podoba mi się ten rytm, prawdopodobnie dlatego czuję się tu komfortowo. Charków jest blisko linii frontu, więc doceniasz każdy kolejny dzień życia tutaj. Trzeba robić wiele rzeczy na czas, bo jutra może nie być. We Lwowie czujesz się bezpieczniej. Tam jest nieco inne podejście do wydarzeń, w których bierzemy udział. Nie chcę nikogo urazić, mówiąc, że Lwów jest mniej zaangażowany w wojnę niż Charków. To po prostu inne podejście do życia. Ludzie żyjący na stepach mają inne podejście do życia niż ci, którzy żyją w górach.

Charków ma bardzo pozytywny wpływ na mnie i moją pracę. Czuje to nawet moje ciało. Kiedy przyjechaliśmy tu po raz pierwszy, na Wielkanoc 2023 roku, zostaliśmy zaproszeni do gry w wiosce Staryj Sałtiw. To było rankiem. Zawsze porównuję tutejsze poranne występy do tych we Lwowie, bo tam jest trochę wilgotno, powietrze jest gęstsze, więc trudniej mi śpiewać.

Tutaj jest inaczej, piosenka sama wypływa z moich ust. Niebo jest tu wyżej. Dobrze tu śpiewać
Koncert charytatywny. Fото: Herman Krieger

Jak dotąd, Charkowszczyzna jest moim ulubionym regionem do śpiewania, gęstość powietrza jest tu idealna. W tym powietrzu otwierasz się, twój głos po prostu wylewa się z ciebie, bez dodatkowego wysiłku.

W Charkowie czuję się jeszcze bezpieczniej, ponieważ czuję się połączony i zaangażowany. Tu jest dużo pracy. Jeździmy do opuszczonych miast i miasteczek, do wojska. Kiedy mieszkasz we Lwowie, coś takiego jest znacznie trudniejsze logistycznie.

Ogólnie nasz kraj jest duży i kolorowy. Ludzie na Zakarpaciu różnią się od ludzi ze Lwowa i ludzi z Huculszczyzny. Jesteśmy różni, mamy swoje dialekty, regionalne osobliwości, instrumenty muzyczne. Ale jednocześnie jesteśmy jedną rodziną, ludźmi jednego kraju. Chciałabym, żebyśmy wszyscy tak myśleli i cieszyli się naszą różnorodnością.

Jesteś naszą najlepszą nianią

Dołączyłeś do zespołu Pyrih i Batih w latach 2019-2020. Jak zmieniła się Twoja publiczność podczas wojny?

Stała się znacznie większa. W pierwszych miesiącach inwazji w ogóle nie było czasu na muzykę. Ktoś napisał, że muszę pracować z dziećmi, więc zacząłem z nimi pracować. Współpracowałem z Caritas, gdzie spędzałem czas z dziećmi integracyjnymi, a także z dziećmi z Irpienia, Buczy, Zaporoża, Kramatorska i Horliwki. Kiedyś powiedziały: „Jesteś naszą najlepszą nianią”. Ciekawie było je obserwować, przyglądać się, jak się uczą się ukraińskiego, jak się zachowują. Pomyślałem, że gdyby nie wojna, te dzieci nigdy by się nie spotkały. A teraz widzę dzieci z prawie całej Ukrainy w jednym pokoju. To dzieci przywróciły mnie muzyce - bo zawsze coś śpiewały.

Zdałem sobie sprawę, że chcę wrócić. Przypomniałem sobie słowa Antonycza [Bohdan Ihor Antonycz, pochodzący z Łemkowszczyzny XX-wieczny poeta ukraiński - red.]: „Dla mnie dzień bez pieśni jest jak grób, który zamknęła śmierć”.

Śpiew jest tym, co trzyma mnie w tym życiu, leczy mnie.

Pomyślałem, że skoro piosenka tak dobrze działa na mnie, to może uzdrowi też kogoś innego. Oprócz uzdrawiania, dodałem narrację o ukraińskości. To był mój cel: popularyzacja ukraińskiej poezji. Tak powoli dotarłem do miejsca, w którym jestem dzisiaj.

Kiedy poczułeś, że jesteś popularny?

Zdałem sobie sprawę, że o wiele więcej ludzi zaczęło nas słuchać po „Szumi gaj”. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że spoczywa na mnie większa odpowiedzialność. Mogę przekazać narrację, którą chcę, większej liczbie ludzi. To miłe, kiedy po koncercie w Zaporożu dzieci podchodzą do mnie i mówią, że uczą się ukraińskiego z naszych piosenek i lubią poezję. Myślisz sobie: „O, świetnie!:

Delikatna i czuła ukrainizacja

Czujesz, że Twoja praca zmienia ludzi i ich poglądy?

Nie tylko czuję, ludzie mówią mi o tym wprost: „Bardzo dziękuję za wrażliwość w tej kwestii. Każdy twój występ to mały wykład edukacyjny”.

Poprzez moją pracę przeprowadzam delikatną i czułą ukrainizację. Zaczęliśmy to robić z GICZ Orkiestrą w 2011 roku. I tak, zawsze staram się być delikatny i nikogo nie urazić. Chociaż sami nazywamy naszą praktykę „muzycznym klapsem”. Stąd „bicz” (batih) w nazwie zespołu - bo każda z naszych piosenek jest blizną po ranach zadanych kiedyś naszej ziemi. A jeśli zaczyna się goić, przypominamy, nie pozwalamy zapomnieć.

Dzielę się z publicznością tym, że na przykład pewne rzeczy odkryłem dla siebie dopiero po 24 lutego 2022 roku (na przykład w poezji). Dzielę się tym, abyśmy wszyscy nie czuli się zawstydzeni, że czegoś nie wiedzieliśmy. Teraz musimy się uczyć. Nie wstydź się surżyka [surżyk to odmiana ukraińskiego cechująca się wpływami jęz. rosyjskiego - red.].

Moim zadaniem jest rozkochać ludzi w języku ukraińskim i Ukrainie w ogóle.

Chcę, żebyśmy pielęgnowali ukraińskość i nie wstydzili się jej, ale cieszyli się nią. Moim nieskromnym zdaniem udaje mi się sprawić, że ludzie zakochują się w ukraińskim. Czerpię z tego satysfakcję - chociaż miałem przekonanie, że będę pracował, nawet jeśli nie zobaczę rezultatu.

Ale rezultat jest - z każdego wyjazdu i każdego występu. Porozumiewamy się z ludźmi, przytulamy się. Opowiadają nam swoje historie, na przykład o tym, jak żyli pod okupacją.Jacy ci ludzie są odważni! Potrafią powiedzieć okupantowi prosto w oczy, co o nim myślą. Jedna z kobiet powiedziała mi o swoim mężu: „Nie wiem, jakim cudem nie został zastrzelony, jakim cudem jeszcze żyje”. A on na to: „Dlaczego, przecież byłem w swoim domu. Czy ja muszę się kłaniać okupantowi?”.

Wtedy myślisz: „Wow! O jakich obawach możesz mówić, gdy obok ciebie siedzi osoba, która dyskutowała z wrogiem twarzą w twarz?”Nasi ludzie inspirują mnie, czuję nowy wigor. Może to zabrzmieć nieco samolubnie, ale ja zyskuję coś od ludzi, a oni zyskują coś ode mnie.

«Культура — це живий організм, який постійно еволюціонує. Ми культурно еволюціонували навіть за ці 3 роки дуже сильно. Але боротьба триває. І не тільки у нас»

Wszystko zaczęło się od Tyczyny

Gdy zacząłeś robić to, co robisz teraz, jaki był Twój cel, oprócz tej łagodnej ukrainizacji? Na przykład przedstawić Tyczynę jak największej liczbie osób? Coś w tym stylu?

Dobrze, że wspomniałaś o Tyczynie [Pawło Tyczyna to jeden z najwybitniejszych ukraińskich poetów XX w. - red.]. Bo tak naprawdę wszystko zaczęło się od niego. Wtedy z GICZ Orkiestrą nazywaliśmy to „deklaracją niesłusznie zapomnianych poetów”.

Pracowaliśmy muzycznie zarówno nad Tyczyną, jak nad Sosiurą [Pawło Sosiura, kolejny wybitny ukraiński poeta XX w. - red.], ofiarami sowieckiego terroru, świetnymi autorami, którzy zostali okaleczeni przez system. Potem odszedłem z grupy i postanowiłem zmienić kierunek muzyczny na studia akademickie. Nazwałem to „wielką ucieczką od rock and rolla”. Kiedy w 2016 roku nagrywałem album Tyczyny, zdałem sobie sprawę, że nie chcę być w show-biznesie. Postanowiłem, że to nie będzie komercyjne. Nagrałem ten album na własny koszt i wrzuciłem go na platformy internetowe do darmowego odsłuchu.

Pomyślałem sobie: "Tyczyna napisał tę poezję 100 lat temu, a ja ją teraz śpiewam. Może za 100 lat ktoś posłucha mojej płyty, zainteresuje się i będzie kontynuował to dzieło?" Nie myślałem wtedy o popularności. Byłem po prostu ciekawy.

Kto jest Twoim ulubionym poetą?

Tyczyna. To on otworzył mi drogę. Pozostaje moim głównym źródłem, inspiracją i nauczycielem. Znam jego poezję od ponad 30 lat.

Co 2-3 lata odkrywam jego twórczość w inny sposób.Nawiasem mówiąc, teraz jestem też pod wrażeniem Wasyla Stusa. Zacząłem czytać tego poetę od esejów, a potem przeszedłem do poezji. Kiedyś było to dla mnie trudne i smutne, ale kiedy zanurzyłem się głębiej w historię jego życia, zrozumiałem, dlaczego. Jego poezja jest smutna, prawdziwa, ale bardzo duchowa, zwłaszcza teksty obozowe. Są jak modlitwy, amulety. Kiedy je czytasz, zaczynają na ciebie działać. Stus jest trudny do opracowania muzycznego. To monologowa modlitwa. Fascynujące z punktu widzenia ambicji kompozytora.Pamiętam, że w 1993 roku po raz pierwszy usłyszałem na żywo zespoły Placz Jeremii [Lament Jeremiasza] i Mertwij Piweń [Martwy Kogut]. Śpiewały poezję Jurija Andruchowycza i Wiktora Neboraka [poeci ukraińscy - red.] po ukraińsku. Zrobiło to na mnie duże wrażenie.

Rosyjski był wtedy popularny wszędzie - nie tylko we wschodniej Ukrainie, ale także na zachodzie. „Jeśli chcesz być cool, mów po rosyjsku” - mówiło się.

Pochodzę z ukraińskojęzycznej rodziny, ale mówiłem też po rosyjsku - przyznaję, że nawet śpiewałem po rosyjsku. Aż do 2004 roku. Po pomarańczowej rewolucji moje poglądy zaczęły się zmieniać, choć małymi kroczkami.Każdy kraj ma swój język. I własne granice. Granica regionu kończy się tam, gdzie kończy się język używany w tym regionie

Kadr z teledysku

Po inwazji głęboko zanurzyłem się w poezji. Postanowiłem przypominać nie tylko o poetach zakazanych, ale także o tych, którzy zostali zabici.

Istnieje opinia, że jeśli zdekomunizujemy wszystko, to zostaniemy przez literaturę osieroceni. Bo postacie naszej kultury były w większości komunistami, zwłaszcza jeśli spojrzeć na Charków. Ale bycie komunistą nie oznacza bycia przeciwko Ukrainie. Oni wszyscy pisali po ukraińsku i starali się popularyzować Ukrainę, a nie ZSRR. Byli po prostu jej częścią, byli kosmopolitami. Teraz widzimy konsekwencje istnienia Związku Radzieckiego, ale wtedy wszystko dopiero się zaczynało, była inna optyka. Dla wszystkich to byli ludzie, którzy zabili imperium. Teraz musimy zrozumieć, że jesteśmy zaangażowani w dekolonizację, deimperializację.

Sowieckie niszczenie Ukraińców trwa do dziś. Ta ciągłość się nie przerwała - tylko intensywność i podejście do niszczenia czasami się zmieniały.

Metody się zmieniły, ale drapieżność Rosji wobec nas nie. Nic dziwnego, że Ukraińcy mają pewien wewnętrzny dysonans mentalny wynikający z poczucia niższości. „Mały brat”, "mała Rosja" - wszystkie te rzeczy były narzucane przez lata. Musimy uświadomić to sobie siebie duchowo i mentalnie, fizycznie i geograficznie, by pozbyć się tej niższości. Musimy zrozumieć, jak bardzo się od Rosjan różnimy. Mamy wiele wartościowego materiału w poezji i muzyce. Chciałbym, żeby ludzie zdali sobie z tego sprawę. I warto to zrobić teraz. Jest tyle nazwisk, że czasem myślę: „Kiedy one się skończą?”.

Moje życie nie wystarczy, żeby je wszystkie poznać.

Tylko kultura może zmienić Ukraińców

Sam zrobiłeś swój smyczek. Nie znam innych muzyków w Ukrainie, którzy graliby na gitarze w ten sposób. Do czego on służy.

To są bambusowe pałeczki. Chciałem zagrać coś nowego. Muzyka, która do mnie przychodziła, wymagała jakiegoś rodzaju smyczkowego dźwięku. Skrzypce to skomplikowany instrument, który wymaga lat nauki. Próbowałem grać na wiolonczeli - to było interesujące, ale wymagało długiej nauki. Potem pomyślałem, że mogę uderzać w gitarę czymkolwiek, co mam pod ręką: puszkami, rzutkami itp.

Metodą prób i błędów doszedłem do bambusowych pałeczek. Próbowałem też różnych strun. Moja metoda nie działa na drogich strunach, bo one mają specjalne uzwojenie, dzięki któremu palce się nie pocą. A moje kijki po prostu się po strunach ślizgają. Moja metoda działa najlepiej na zwykłych, metalowych strunach. Ale nie wypróbowałem jeszcze wszystkich, proces trwa. To mój osobisty wynalazek.

Podróżowanie po Ukrainie musi poszerzać horyzonty...

Robię notatki przed koncertami w różnych miastach, przygotowuję się. Kiedy jedziemy do nieokupowanego miasta, czytam o nim, studiuję jego historię. I okazuje się, że gdybyśmy nie pojechali do tego miasta z koncertem, nie dowiedziałbym się o nim niczego nowego. W ten sposób ciągle się czegoś uczymy, wzbogacamy się, poszerzamy słownictwo i pielęgnujemy w sobie Ukraińców.

Nasz słownictwo jest stale aktualizowane. Jakie słowa z charkowszczyzny Cię zaskoczyły?

Wiem na przykład, że jeśli powiesz słowo „trempel” [wieszak na ubrania - red.], wszyscy od razu zrozumieją, że jesteś z Charkowa.

Jak kultura może zmienić Ukraińców i Ukrainę?

Tylko kultura może ich zmienić. Kultura powinna być wszechogarniająca. Ja na przykład zajmuję się niszową działalnością poetycką. Ale jest też teatr, kino, sztuka wizualna, sport itp.

Wszystko to jest kulturą. Tylko ona może całkowicie zmienić Ukrainę.

O czym marzysz?

Marzę o zwycięstwie. Chciałbym je zobaczyć za mojego życia. Marzę o utopijnym kraju. Już zdałem sobie sprawę, że go nie zobaczę, ale chcę, żeby zobaczyły go dzieci. One są naszą przyszłością. Nie możemy ich stracić. I marzę, że zobaczą nasz wolny, stabilny kulturowo kraj. Kraj, w którym Rosja nie jest już częścią twojej kultury, w którym nie pracujesz już z jej narracjami. I w którym dobrze wiesz: to jest ukraińskie, jestem z tego dumny i kocham to.

20
хв

Marian Pyrih: - Każda nasza pieśń jest blizną po ranach zadanych naszej ziemi

Ksenia Minczuk
teatr lalek charków

Jej ulubionym słowem jest „czułość”. Jest w historiach, które opowiada na scenie, w jej stosunku do publiczności i aktorów, w tym, co łączy ją z Charkowem. Uważa, że czułość to źródło jej własnej siły w tych trudnych czasach.

Oksana Dmitriewa jest główną reżyserką Charkowskiego Teatru Lalek im. Wiktora Afanasjewa. Już latem 2022 r. jej lalki pojawiły się na przedstawieniach w schronach i w teatrze. Ludzie tego potrzebowali.

ksana Dmitriewa. Zdjęcie: Ołeksij Jeroszenko/Gwara Media

Kamienie zamiast bomb

Oksana Honczaruk: Pod koniec 2024 r. Twoja „Żyrafa Mons” wygrała Ogólnoukraiński Festiwal Teatralny „GRA” – została uznana za najlepszą sztukę dla dzieci. To jedna z pierwszych sztuk wystawionych w czasie wojny, wzruszająca opowieść o żyrafie, która ukrywa się w Charkowie podczas niemieckiej okupacji w 1941 roku. To bajka?

Oksana Dmitriewa: To legenda miejska z Charkowa, którą dramaturg Ołeh Mychajłow przekształcił w bajkę. Połączył w tej historii dwie wojny: wydarzenia, które miały miejsce 80 lat temu, i teraźniejszość. Bez względu na to, jak smutne to jest, historia się powtarza. Ale jednocześnie ta historia łączy różne pokolenia. Ołeh stworzył przejmującą historię, w której z miejsca się zakochałam.

W tej bajce, która nie do końca jest bajką, jest nieopisana czułość i nadzieja na dobre zakończenie. To okazja do szczerej rozmowy z dziećmi i dorosłymi o tym, co dzieje się w mieście i kraju. „Żyrafa Mons” jest więc próbą prostego mówienia przez teatr o tym, co trudne.

Scenografię do spektaklu stworzył charkowski artysta Kostiantyn Zorkin, który za swoją pracę otrzymał osobną nagrodę „GRA”.

To nie przypadek, ponieważ Kostia jest wyjątkowym artystą. To on stworzył cały spektakl, wszystkie lalki, chociaż zwykle nad spektaklem pracuje cały zespół. Ale w tamtym czasie większość specjalistów opuściła miasto, a wielu z tych, którzy pozostali, nie miało siły, by wrócić do zawodu. Wszyscy byliśmy zagubieni.

Te pierwsze spektakle były dla nas jak terapia, dzięki nim stopniowo wracaliśmy do pracy. Pracowaliśmy bez finansowania. Dopiero później naszą „Żyrafę Mons” wsparł Dom Norymberski w Charkowie. Ale początki były trudne, chociaż miałam wrażenie, że sam Charków pomógł nam znaleźć zarówno rozwiązania artystyczne, jak materiały.

Trudno rozmawiać z dziećmi o wojnie i śmierci, unikając ckliwego języka?

Kiedy pracujesz nad sztuką dla dzieci, starasz się zrozumieć, jak odbierze ją dziecko i jak odbierze ją dorosły, który przychodzi z tym dzieckiem do teatru. Dzieci oglądają sztukę o wojnie odważniej niż dorośli.

Lubię opowiadać historię o przyjaciółce, która przyprowadziła swojego 4-letniego syna na „Żyrafa Mons”. Oglądał uważnie, mama mu wszystko tłumaczyła, a po spektaklu powiedział: „Dobrze, że na koniec żyrafa została nakarmiona. Bo to źle, kiedy dziecko jest głodne”.

Przedstawienie „Żyrafa Mons”

Dla dorosłych to wyraźnie bolesne doświadczenie, ponieważ trudno im patrzeć na ten straszny czas, w którym nasze dzieci są zmuszone dorastać. I to wspaniałe, że nasza „Żyrafa” pozwala dorosłym płakać – w takich momentach publiczność otwiera się, akceptuje swoją sytuację, a potem robi rzeczy, które są ważne dla zwycięstwa.

By nie traumatyzować dzieci, wszystko w spektaklu mówimy ostrożnie i równie ostrożnie pokazujemy. Na przykład w sztuce to nie bomby spadają z nieba, ale kamienie rzucane przez złych ludzi, którzy chcą skrzywdzić innych. To delikatny sposób mówienia o wszystkich trudnych sprawach, w tym o śmierci. Kiedy pracowałam nad tą sztuką, rozmawiałam z psychologami. Teraz trzeba to robić, a także studiować specjalistyczną literaturę – by wiedzieć, jak rozmawiać z publicznością w każdym wieku.

Bo wszyscy mamy traumę wojenną. I nie możemy milczeć

Pewnie masz wiele ciepłych historii związanych z tą sztuką.

Oczywiście. Na przykład nasz teatr ma dobrego przyjaciela, Maxa Rosenfelda, charkowskiego architekta i historyka. Przyszedł zobaczyć „Żyrafę” w dniu, w którym jego córka, mieszkająca teraz w Niemczech, przyjechała do Charkowa. Pierwszą rzeczą, jaką dziewczynka powiedziała swojemu tacie, gdy wysiadła z pociągu, było to, że to noc otwarcia teatru lalek, więc musieli się spieszyć. I Max zabrał ją na przedstawienie.

Później powiedział mi, że kiedy kurtyna się podniosła i zobaczył łóżeczko dziecięce z siedzącą w nim żyrafą, poczuł się rozdarty – przez tę historię i fakt, że jego dziecko, którego nie widział od roku, siedziało obok niego. Wszystko to spowodowało, że Rosenfeld zainicjował publikację stylowej książki artystycznej, bajki Ołeha Michajłowa ze wspaniałymi zdjęciami z przedstawienia zamiast zwykłych ilustracji.

Jedna ze stron książki

24 lutego wyjechałaś z Charkowa do Połtawy. Dlaczego tam pojechałaś?

Do ostatniej chwili nie wierzyłam w inwazję, chociaż moja mama i siostra pochodzą z Kramatorska, więc już od 2014 roku dobrze wiedzą, czym jest wojna. Kilka tygodni przed 24 lutego siostra wymusiła na mnie obietnicę: jeśli wydarzy się najgorsze, na pewno opuszczę Charków. Umówiłam się więc z moją przyjaciółką w Połtawie, że w razie potrzeby wszyscy zatrzymamy się u niej.

Na 24 lutego zaplanowano próbę generalną „Matki Courage” w moim teatrze. To był mistyczny zbieg okoliczności

24 lutego poszłam więc do pracy, jednocześnie próbując zdobyć bilety na pociąg do Połtawy. Moi koledzy i ich rodziny już zbierali się w teatrze. Wielu zostało w nim przez kilka następnych miesięcy, bo w mieście było strasznie. A Charkowski Teatr Lalek to stary budynek, z mocnymi ścianami i bezpieczną piwnicą. Schroniło się tam ponad sto osób. Później, gdy sytuacja na stacjach kolejowych się uspokoiła, ludzie zaczęli opuszczać miasto.

Ale Ty wróciłaś, mimo niebezpieczeństw.

Wróciłam 22 marca, bo moja rodzina i koledzy zostali w Charkowie. I dlatego, że w oddaleniu było straszniej. Poczułam się trochę lepiej. Moja mama i siostra przeniosły się z Połtawy do Dniepru, a teraz są w Iwano-Frankiwsku. Za sprawą wojny studiują geografię kraju (uśmiech).

Lalki w schronie

Myślę, że wiele osób musiało uznać lalkarzy, którzy wrócili do pracy w marcu 2022 r., za kompletnych wariatów.

W tym czasie większość mieszkańców Charkowa mieszkała w metrze, bo miasto było nieustannie ostrzeliwane. Wraz z niewielką grupą aktorów, którzy pozostali w mieście, próbowaliśmy zorganizować tour po stacjach charkowskiego metra. Teraz brzmi to surrealistycznie, ale w tamtej sytuacji to był jedyny sposób na pracę.

Byli tam również studenci z moich zajęć na Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Artystycznym. Zaangażowałam wszystkich, którzy pozostali w mieście. Powiedziałam: „Przyjaciele, bądźmy razem, żeby nie było tak strasznie”. Jestem im bardzo wdzięczna. Bo wiesz, niektórzy aktorzy patrzyli na mnie, jak na wariatkę, a studenci mnie wspierali, bo mi wierzyli. I zagrali swoje przedstawienie dyplomowe w metrze.

Aktorzy w charkowskim metrze

Aktorzy nie wierzyli w sens organizowania spektakli lalkowych pod bombami?

Nie, nie aż tak. Ktoś poświęcił cały swój czas na wolontariat, ktoś inny wstąpił do oddziałów samoobrony, ktoś poszedł do regularnego wojska, ktoś miał kryzys psychiczny… Wszyscy wracaliśmy do kreatywności stopniowo, małymi krokami. Mieszkańcy Charkowa tchnęli w nas przekonanie, że musimy pracować, bo nasza praca to nie jakaś błahostka.

Ożywiliśmy więc ciepłą i liryczną sztukę dla dzieci „Księżniczka Kropka”, opartą na dziele holenderskiej pisarki Annie Schmidt, i zaczęliśmy ją wystawiać w metrze. To była niesamowita terapia zarówno dla aktorów, jak dla publiczności. Bo publiczność uratowała nas, a my uratowaliśmy ją.

To mi dało nadzieję, że my, z naszym dziwnym zawodem, nadal możemy być potrzebni w tym szalonym świecie

Jak wyglądały Twoje występy w metrze?

Występowaliśmy na wszystkich stacjach, na każdej atmosfera była inna. Na przykład na stacji „Sałtowka” żal ludzi był bardziej odczuwalny. A na stacji „Bohaterowie Pracy” w marcu 2022 roku mieszkało około tysiąca osób. Wyobraź sobie tę przestrzeń.

W naszej bajce „Księżniczka Kropka” aktorzy mieli takie wysokie peruki z białego, półprzezroczystego materiału, które wyglądały kosmicznie. No i aktorzy w tych perukach pojawiają się na dworcu, gdzie prawie nie da się przejść. Chodzą między ludźmi i ich dobytkiem, między zwierzętami domowymi – kotami, psami, a nawet legwanami. Patrzę na nich i gdzieś na granicy świadomości pojawia się u mnie myśl, że tak musi wyglądać postapokalipsa.

Na innej stacji rozmawiałam z psycholożką. Powiedziała, że nie wie, co by zrobiła, gdyby nie było tu dzieci. A dzieci były bardzo szczęśliwe w tej postapokalipsie i powiedziały jej, że nie chcą wychodzić na górę, chcą zostać w metrze na zawsze. Wyjaśniła mi to: one czuły, że tam zwraca się na nie uwagę, bo rodzice w końcu zaczęli poświęcać im większość czasu. Czy to nie surrealistyczne?

Dzieciom było łatwiej, bo wszystko, co działo się wokół nich, postrzegały jako grę.

Miałam wrażenie, że w tej sytuacji dzieci były silniejsze od dorosłych. W rzeczywistości to one trzymały dorosłych, były powodem do walki i przetrwania.

Tam, w charkowskim metrze, czuliśmy dużo czułości. Wszystkie te spojrzenia prosto w oczy, dotykanie się, uściski z publicznością. Zwykle teatr jest oddzielony od publiczności, a tam wszystko było bardzo blisko. To było cenne doświadczenie

Teraz wszystko się trochę zmieniło. Oczywiście szkoda Charkowa, bo tu napięcie jest codziennie. Ale o wiele bardziej przerażające jest to, że przyzwyczajamy się do życia w tym napięciu.

Teatr pod ziemią. Zdjęcie: Wikoria Jakymenko

Otello, który wrócił z wojny

Co dziś dzieje się z waszym teatrem? Słyszałam, że aktorzy nie otrzymują wynagrodzenia. To dla was niszczące.

Zaledwie kilka tygodni temu Charkowska Rada Miejska, mimo że teatr podlega regionalnej administracji wojskowej, postanowiła pomóc teatrowi w opłacaniu rachunków za media. To był dla nas duży problem od lat, bo nie mamy pieniędzy na media; jeszcze trochę i teatr przestałby działać. Jestem wdzięczna władzom miasta za tę decyzję.

Nasze pensje są teraz po prostu skromne. Nie możemy grać w swojej siedzibie, a jeśli chcemy grać, musimy płacić czynsz. Nie chcemy podnosić cen biletów, bo to byłby bolesny cios dla mieszkańców Charkowa. Błędne koło.

Dlaczego ludzie chcą teraz chodzić do teatru. Chodzi tylko o odwrócenie uwagi?

Być może chodzi o bycie razem i terapię. Wszyscy wydajemy się odrętwiali, jakby skamieniali od codziennego stresu, żalu, oczekiwań.

Jesteśmy dziś takimi twardymi kamieniami. Potrzebujemy kogoś, kto z nami porozmawia. Potrzebujemy powrócić do naszego naturalnego stanu choćby na chwilę. Musimy coś poczuć, płakać i się śmiać

Pracę w teatrze zaczęłaś w 2007 roku. Mówi się, że w czasach radzieckich repertuaru zazdrościli wam nawet w Moskwie.

Jest taka legenda, że on był znacznie lepszy niż w słynnym Teatrze Obrazcowa w Moskwie i że pomysły naszego teatru pojawiły się tam później. Innymi słowy, twórcze pomysły zostały przeniesione do Moskwy poprzez plagiat. Krążyła również historia, że władze radzieckie chciały stłamsić nasz teatr jako potężnego konkurenta dla teatru moskiewskiego. Podobno przyjechała komisja z Moskwy i stwierdziła, że Charkowski Teatr Lalek to „żywy trup”. A my wciąż żyjemy (uśmiech).

Wierzę, że teatr jest żywym organizmem, więc nie może istnieć w tej samej temperaturze przez cały czas. To, że nasz teatr potrzebuje twórczej odnowy, nowych pomysłów, nowego pokolenia aktorów i reżyserów, było przed inwazją dotkliwie odczuwalne. Napięcie dosłownie rozbrzmiewało w przestrzeni teatru i wszyscy rozumieli, że zespół musi pomyśleć o zmianach, poszukać czegoś nowego. Wojna zmieniła wszystko i wszystkich.

W środowisku teatralnym toczy się dziś wiele sporów o to, jak pokazywać widzom wojnę. A Ty w Teatrze Lewego Brzegu w Kijowie wystawiasz „Otella”, sztukę nie tyle o zazdrości, co o wojnie.

Nie mogę nie mówić o wojnie, ponieważ ona jest obecna w moim życiu i nie mogę myśleć o niczym innym

Za to nie mogę teraz robić komedii. Ważne jest dla mnie, by poprzez teatr przetrawić to, co dzieje się ze mną jako osobą, z moim ciałem, z moimi uczuciami i reakcjami tu i teraz.

Jeśli chodzi o „Otella” w Kijowie, jest to moja druga próba wystawienia tej sztuki Szekspira. Po raz pierwszy zrobiłam to w 2023 roku w Bośni, w wyjątkowym Sarajewskim Teatrze Wojennym SARTR, który koncentruje się na aktualnych kwestiach społecznych. Podczas wojny na Bałkanach [1992-1996 – aut.] aktorzy teatru byli nastolatkami, dla wielu z nich sztuka teatralna jest sposobem na przetrwanie traumy wojennej. Podczas oblężenia Sarajewa nie działało tam nic poza tym teatrem i Akademią Sztuk Pięknych. A ludzie biegli pod ostrzałem oglądać spektakle.

„Otello”. Zdjęcie: Kostiantyn Mochnacz/Teatr na Lewym Brzegu

Ale „Otello” z Sarajewa to inny spektakl. W Kijowie aktorzy grają dramat o spalonym raju, świecie okaleczonym przez wojnę i perspektywach jego odbudowy. Otello i Jago, z którego nie zrobiłam zdrajcy, to ludzie straumatyzowani przez wojnę. Mój „Otello” opowiada o ludzkiej kruchości, o tym, że człowiek wraca z wojny, ale wojna się nie kończy. Wciąż w nas żyje i wciąż zabija. Dlatego nawet tak mała rzecz, jak chusteczka do nosa, może zniszczyć ludzkie szczęście.

Polacy powiedzieli nam: „Jesteście bardzo silni”

Jaka jest różnica między ukraińskim teatrem lalek a na przykład polskim?

Teatry lalkowe w Polsce są potężne, a uczelnie dla lalkarzy doskonałe. Na przykład w Białymstoku jest Akademia Teatralna, do której w czasie wojny na studia pojechało kilkoro moich studentów. Mają tam inne metody nauczania, inny system. Po pierwsze, nauka jest skoncentrowana na studencie, a po drugie, studenci mogą uczyć się od wielu mistrzów. I uczą się pracy z różnymi rodzajami lalek – marionetkami, pacynkami, lalkami naturalnej wielkości. Mają możliwość wyboru własnego teatru. Myślę, że możemy się wiele nauczyć od Polaków, chociaż nasz teatr jest zaskakująco ciekawy. Jednak ta zmienność, wielowektorowość polskiego teatru robią na mnie duże wrażenie.

W 2022 roku przyjechaliśmy do Warszawy na Festiwal dla Dzieci „Korczak Dzisiaj”. Przywieźliśmy nasz pierwszy spektakl o wojnie dla nastolatków – „Nic mi nie jest”, oparty na sztuce Niny Zachożenko [premiera odbyła się w Charkowie w lipcu 2022 roku – red.]. Ten spektakl jest dziennikiem refleksji nastolatków z Buczy, którzy zastanawiają się nad pierwszymi dniami inwazji i okupacji. To nasza pierwsza próba analizy strasznych wydarzeń w Ukrainie i opowiedzenia o wojnie.

Są różne głosy i różne historie, każdy wybrał własną drogę: niektórzy wyjechali, inni zostali, jeszcze inni poszli walczyć. Po spektaklu Polacy mówili: „Jesteście bardzo, bardzo silni”.

„Nic mi nie jest” opowiada o życiu nastolatków pod okupacją

Wystawiłaś to również w Niemczech i we Francji, na festiwalu w Charleville.

Tak. Obserwując reakcję zagranicznej publiczności zdałam sobie sprawę, że to prawdziwa dyplomacja kulturalna.

Zarazem „Nic mi nie jest” był ważniejszy dla Ukraińców, którzy są teraz zmuszeni żyć za granicą. Podczas trasy mieliśmy spotkania. Pamiętam dziewczynę z Bachmutu, która podczas ostrzału zasłoniła brata własnym ciałem. Przeszła operację w Niemczech. Rozmawiała z naszymi aktorami i dziękowała nam za to, że choć na chwilę sprowadziliśmy ją do domu.

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Dzieci oglądają sztukę o wojnie odważniej niż dorośli

Oksana Gonczaruk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Twarze dzieci wojny to twarze nas wszystkich

Ексклюзив
20
хв

„Musimy nauczyć się sztuki tłumaczenia samych siebie”. Esej Wołodymyra Jermolenki

Ексклюзив
20
хв

Julia Iliucha: Moje kobiety nie mają imion

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress