Opinie
Ważne zjawiska i wydarzenia oczami tych, którym ufamy i których słuchamy
Gołąb, chłopiec, dziewczynka i kriomateriał
Podczas izraelskiej wojny o niepodległość w 1948 r. specjalnie wyszkolone gołębie były wykorzystywane do przekazywania wiadomości z pola bitwy. Armia miała specjalnie wyszkolonych żołnierzy, którzy oprócz broni nosili dużą skrzynkę z gołębiami pochodzącymi z różnych miejsc, które wysyłali z odpowiednimi wiadomościami w odpowiednim czasie, ponieważ gołąb jest inteligentnym ptakiem i nie dostarcza nikomu żadnej poczty, po prostu leci do domu.
Śmiertelnie ranny bardzo młody żołnierz o pseudonimie Baby, wyjmuje ze swojej skrzynki nie gołębia wojskowego, ale gołębia podarowanego mu przez ukochaną.
Drugą drżącą ręką Baby próbuje dostać się do małej tubki przymocowanej do nogi gołębia. Ostatnią rzeczą, jaką widzi w życiu jest widok gołębia odlatującego w krzyżowym ogniu, szybko i pewnie w niebo, niosąc prezent jego ukochanej.
Dziewczyna, młoda wolontariuszka w zoo, która podobnie jak Baby kocha gołębie i woli ich towarzystwo od towarzystwa ludzi, odbiera ptaka, dobrze rozumie przesłanie: w przeddzień wyjazdu Baby na wojnę zaproponowała mu pierwszy dla nich obojga seks. Ale odmówił mówiąc, że wszystko trzeba odłożyć na lepszy czas, który na pewno nadejdzie. Wtedy będą mieli wiele dzieci i oczywiście gołębie. Z pomocą łyżki i strzykawki dziewczyna wykorzystuje pośmiertny prezent zgodnie z jego przeznaczeniem i rodzi syna z Baby.
A dalej dzieje się wszystko to, co Meir Shalev wykorzystał w swojej powieści „Chłopiec i gołąb”: jak w końcu wychodzi za mąż, rodzi kolejnego syna, jak ten syn Baby dorasta, jak żeni się i rozwodzi, i jak dzięki pośmiertnemu prezentowi matki (wcale nie tak egzotycznemu, po prostu dostaje dużo pieniędzy) znajduje swój własny dom, do którego zawsze będzie chciał wracać, tak jak gołąb...
Czytałam tę książkę dawno temu, jeszcze przed wojną, i ciągle wracałam do epizodu wysłania tego ostatniego gołębia, myśląc - mój Boże, to musi być prawdziwa historia, bo jak można w ogóle coś takiego wymyślić?
A teraz nie wydaje mi się to już historią (z wyjątkiem szczegółów: jak długo leciał ten gołąb lub jak długo plemniki mogą zachować zdolność do zapłodnienia w izraelskich temperaturach - ale wierzę, że Meir Shalev lub jego redaktorzy konsultowali się z kimś w tej sprawie).
W zeszłym roku czytałam w mediach społecznościowych historię kobiety, która próbowała rozwiązać konflikt prawny z wykorzystaniem kriomateriałów po zmarłym na froncie mężu. Zgodnie z prawem taki materiał musiał zostać zutylizowany. Z biegiem czasu pojawiało się coraz więcej historii o wykorzystaniu zamrożonej spermy lub zarodków poległych żołnierzy. A dla mnie wszystkie te historie to straszne tragedie.
Tempo przyjmowania ustaw i legalizacji procedur zawsze pozostaje daleko w tyle za rozwojem świata i możliwościami nauki i technologii, a bardzo często kryje się za tym wiele osobistych tragedii i złamanych istnień. Są sytuacje, których po prostu nie da się jednoznacznie rozwiązać i myślę, że historia pośmiertnego wykorzystania kriomateriału jest jedną z nich.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski podpisał niedawno ustawę, która zezwala klinikom na przechowywanie zamrożonych komórek rozrodczych poległych żołnierzy przez 3 lata w celu zachowania puli genowej Ukrainy i zapewnienia im prawa do biologicznego rodzicielstwa. Jest to nierealistycznie fajne i postępowe - i wiąże się z nierealistycznymi zmianami w wielu procedurach i podejściach.
Z jednej strony jest to opowieść o prawie kobiety do własnego ciała - kogo, od kogo, kiedy i jak urodzić. I tu jestem całym sercem za tą kobietą, czyli za każdą kobietą i każdą jej decyzją. Ale z drugiej strony obawiam się o interpretację i realizację tego, co jest zapisane w prawie, o poprawność dokumentów, o świadomość i profesjonalizm (a także takt/empatię) specjalistów zaangażowanych w procesy na różnych etapach.
A najbardziej przerażające jest to, że ludzie się zmieniają, zwłaszcza pod wpływem tragicznych wydarzeń, i zmieniają się nieprzewidywalnie. Оkoliczności naszego życia również nieustannie się zmieniają, zwłaszcza w czasach wojny.
Tutaj w grę wchodzi każda dowolna liczba czynników, które przynosi nam los. Na przykład, czy zmarły nadal chciał mieć dziecko z tą kobietą/przez tego mężczyznę i w tym świecie, co się z nim działo na wojnie i między nimi w przerwie między dostarczeniem biomateriału i podpisaniem dokumentów a śmiercią?
Czy ta kobieta jest nadal w stanie (fizycznie, emocjonalnie, finansowo) urodzić i wychować zdrowe, pełnoprawne dziecko po tak emocjonalnej stracie? Czy brane są pod uwagę prawa i interesy dziecka urodzonego w niewątpliwie trudnej i dramatycznej sytuacji, bo to tak naprawdę to będzie żywy, mały, drżący człowieczek, a nie materiał genetyczny?
A także, jak dokładnie będzie realizowane prawo takich dzieci do statusu, świadczeń i dziedziczenia majątku? Czy takie dzieci nie będą rodzone w celu odnalezienia w nich części osoby, którą utracili, po prostu jako rodzaj lekarstwa na ból serca (a to tak nie działa i może być bardzo niebezpieczne dla osobowości dziecka). Takich pytań, na które nie ma i nie może być jednoznacznych odpowiedzi, jest jeszcze około pięciuset. Zarówno ogólnie, jak i w naszych realiach w szczególności.
No bo… Wyobraźcie sobie kobietę w naszej obecnej rzeczywistości, gdzie komisja lekarska i społeczna nie zawsze uznaje prawo do dożywotniej niepełnosprawności osób, które straciły kończyny (true story, znam osoby, które co roku od nowa zbierają wszystkie dokumenty i badania, poświęcają mnóstwo czasu i wysiłku, żeby komisja była przekonana, że noga nie odrosła albo nie wykształciły się nowe nerki), gdzie wciąż istnieje przemoc położnicza, gdzie nadal istnieje wiele mizoginii i tradycyjnych toksycznych poglądów na temat miejsca, praw i funkcji kobiet, i gdzie standardy medyczne są dalekie od opartych na dowodach - w skrócie, obecnie na Ukrainie trzeba przejść przez pewną komisję, która musi zaświadczyć, że kobieta jest przytomna, przeszła okres żałoby i jest w stanie urodzić i wychować dziecko poległego żołnierza bez szkody dla siebie, innych lub samego dziecka.
A to dopiero początek.
Następnie trzeba będzie ustalić status i prawa takiej kobiety i takiego dziecka, szczegóły uznania ojcostwa (głowa mi pęka od prób odgadnięcia, czy będzie ona uznana za samotną matką, czy nie. Bo w Ukrainie, jeśli w akcie urodzenia dziecka wpisany ojciec, kobieta nie ma prawa do świadczeń, wsparcia i statusu samotnej matki, nawet jeśli ten mężczyzna nie mieszka z nią i dzieckiem i nie uczestniczy w życiu i utrzymaniu dziecka
Dzieje się tak dlatego, że urzędy przyznające ten status po prostu nie mają mechanizmów przyjmowania dowodów na faktyczne zaangażowanie danej osoby w życie dziecka. Sprawdziłam to wszystko na sobie i jest to gąszcz nie do pokonania. Jedynym wyjściem jest pozbawienie praw rodzicielskich, ale to trwa latami, a poza tym jest prawie niemożliwe do przeprowadzenia bez sądu.
A potem jest kolejny poziom - co jeśli kobieta zginie na wojnie, a jej mąż będzie chciał wykorzystać wspólny kriomateriał? Czyje to będzie dziecko, jeśli regulacje macierzyństwa zastępczego w Ukrainie i tak jest dość chwiejna, a co w sytuacji jeśli jedno z rodziców zostanie zabite?
Wydaje mi się, że jeśli jako społeczeństwo znajdziemy - nie powiem, że proste, ale wciąż wykonalne - rozwiązanie tej sytuacji, a prawo zostanie wdrożone nie tylko w praktyce, ale także w życiu, będzie to precedens w globalnym podejściu do praw człowieka, praw dziecka i prawdziwie nowoczesnego podejścia do rodzicielstwa i reprodukcji, zgodnego z obiektywną rzeczywistością.
Będzie to niezwykłe osiągnięcie, także odważne i niepokojące, ale konieczne wyzwanie dla norm społecznych, i etycznych.
Piąty Putin: między koronacją a beatyfikacją
Ogólny nastrój Zachodu wobec wydarzeń, które Rosja nazwała "wyborami prezydenckimi", wyraził przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel. Z góry pogratulował Putinowi zwycięstwa w wyborach, w których nie było wyboru ani konkurencji. Rzeczywiście, inni kandydaci na karcie do głosowania o imionach i nazwiskach Vladislav Davankov, Leonid Slutsky i Nikolai Kharitonov (wszyscy trzej są liderami partii politycznych reprezentowanych w Dumie Państwowej, która jest zdominowana przez Jedną Rosję) nie wzbudzili entuzjazmu wśród wyborców. Było to zresztą oczekiwane.
Zespół Kremla przygotował się do wyborów z potężną symboliką. Dokładnie dziesięć lat temu, 17 marca 2014 r., na okupowanym przez Rosję Krymie odbyło się "referendum" w sprawie przystąpienia do Federacji Rosyjskiej. Ponadto, w tym dniu prawosławni chrześcijanie obchodzą Niedzielę Przebaczenia. Dążenie rosyjskich generałów do zdobycia Awdijiwki za wszelką cenę w przeddzień "wyborów" stało się jaśniejsze: nawet tam odbyło się "głosowanie". Tylko Międzynarodowy Trybunał Karny nie poparł "trendu 17 marca": w zeszłym roku tego dnia jego sędziowie wydali nakaz aresztowania Putina, ustanawiając precedens międzynarodowego ścigania karnego przywódcy mocarstwa nuklearnego.
Pseudo-głosowanie w Rosji
Niewątpliwie Putin otrzyma rekordowy procent poparcia w pseudo-głosowaniu, pewnie przekroczy 80 procent głosów (choć tylko według oficjalnych danych rosyjskiej Centralnej Komisji Wyborczej). Jak mogłoby być inaczej, skoro głosowanie przed południem w sobotę przekroczyło 50 procent?
Podawania wczesnych wyników głosowania jest oszustwem, ponieważ nie można sprawdzić, kto i jak głosował, i czy w ogóle głosował
Kremlowski zespół nie szuka oryginalnych rozwiązań, po prostu "dostosował" konstytucję i stworzył warunki dla Putina, aby szybko pokonać stalinowski rekord pozostawania u steru władz kraju. Teraz nowym punktem odniesienia jest rok 2030 i możliwe, że następna w kolejce koronacja Putina. Albo jego beatyfikacja.
Putin intensywnie odgrywa rolę "kolekcjonera ziem rosyjskich", a jego urzędnicy przejęli terytoria ukraińskie niby spełniając wolę narodu. Na 20% okupowanego terytorium Ukrainy otrzymali wiele "martwych dusz" z góry określonym wynikiem i przeglądem kolaborantów różnych szczebli - od gauleitera po policjantów, którzy dołączyli do okupantów. Najazd rosyjskich ochotników na obwody biełgorodzki i kurski pokazał, że nie wszystko jest tak dobrze w systemie rządów Kremla, ale nie mogło to radykalnie wpłynąć na wyniki głosowania (chyba że rosyjski dyktator musiałby mamrotać coś o ataku na Rosję).
Śmierć Aleksieja Nawalnego w trakcie kampanii wyborczej nie skłoniła Putina do złożenia kondolencji, ani do zmiany logiki działań. Kremlowski przywódca wygłosił swoje prezydenckie przemówienie praktycznie stojąc na trumnie z ciałem swojego głównego przeciwnika politycznego. Publiczne pojawienie się "oddziałów" Nawalnego z akcentem terrorystycznym w ostatnim tygodniu przed głosowaniem przynosi na myśl prowokację rosyjskich służb specjalnych. Wiec rosyjskiej opozycji "W samo południe przeciwko Putinowi", który miał zademonstrować niezgodę na metody Kremla, raczej nie utkwił w pamięci zwykłych Rosjan. Podobnie jak próby oblania zielonym kolorem kart do głosowania w urnach w wielu lokalach wyborczych.
Podczas kampanii Putin występował w co najmniej trzech rolach: przywódcy wojskowego, głównego przeciwnika Zachodu i właściciela atrakcji niezwykle hojnego dla rosyjskich obywateli
W pierwszym wcieleniu odwiedzał przedsiębiorstwa przemysłu obronnego, latał bombowcem strategicznym, ale nigdy nie odważył się pojawić na okupowanych terytoriach Ukrainy. W swoim drugim wcieleniu połączył brutalny język przeciwko Zachodowi z demonstracją gotowości do negocjacji - oczywiście z myślą o interesach Rosji. Polityka wewnętrzna Rosji w coraz większym stopniu wykazuje elementy państwa totalitarnego, przypominając nam, że ZSRR, za którego następcę uważa się Rosja, rozpoczął II wojnę światową jako sojusznik nazistowskich Niemiec.
Obecnie istnieją dwie intrygi: krótkoterminowa i średnioterminowa. Krótkoterminowa dotyczy tego, czy Zachód uzna wybór Putina na prezydenta w kontekście wyborów na okupowanych terytoriach Ukrainy. Przypomnę, że Rosja zajęła około 20% terytorium Ukrainy, co jest największym nielegalnie okupowanym terytorium na świecie po II wojnie światowej. Jest to oczywiste wyzwanie dla Emmanuela Macrona i innych zachodnich przywódców.
W perspektywie średnioterminowej - próba uderzenia przez Rosję na jeden z krajów NATO, testująca skuteczność art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego w kontekście obchodów 75. rocznicy powstania Sojuszu oraz zbliżających się wyborów w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Zachodni analitycy uważają, że taki scenariusz jest prawdopodobny, ale nie w tym roku. I to jest główny błąd Zachodu: nadal uważają, że Putinowi bardziej zależy na wizerunku rzekomego partnera niż na imperialnej wielkości. Niestety, mylą się.
Dlaczego Telegram stanowi zagrożenie nie mniejsze niż linia frontu?
Kto z obywateli Ukrainy nie szukał świetlówek w oknach swoich sąsiadów, nie wypatrywał śladów farby na dachach lub nie "nabrał się" na dezinformację o walkach z Rosjanami na ulicach Kijowa? Gratulacje, to były bardzo udane fałszywe demoralizujące wiadomości rodem z Rosji.
Nikt nie przygotował Ukraińców na to, jak zachowywać się podczas wojny. Jak odróżnić sprzęt własnej armii od sprzętu wroga. Nic więc dziwnego, że w pierwszych dniach wojny ludzie zabijali swoich, a atmosfera nieufności wobec przyjaciół i sąsiadów była ogromna.
Ukraińcy po raz pierwszy pobrali Telegram na swoje telefony podczas prezydenckiej kampanii wyborczej w 2019 roku. Wtedy śmieszne filmy wydawały się bezprecedensową innowacją. A nowe twarze z zespołu prezydenta Wołodymyra Zełenskiego obiecały komunikować się z obywatelami bez pośredników niewygodnej prasy.
Potem popularność tej aplikacji stopniowo zanikała. Aż do czasu, gdy po inwazji na pełną skalę doświadczyła bezprecedensowego wzrostu popularności
Było ku temu kilka powodów. Pierwszym był brak jakiejkolwiek cenzury, więc ukraińscy obywatele cieszyli się nagraniami zabitych okupantów, smażonych czołgów i filmami takimi jak "małe psy jedzące zwłoki oficera dywizji Kantemyr w nieokupowanej wiosce w obwodzie sumskim".
Drugim powodem wzrostu jest decyzja rządu o zmuszeniu głównych kanałów telewizyjnych do jednej narracji. Z biegiem czasu narracja ta stawała się coraz mniej interesująca, a gorące raporty operacyjne zostały zastąpione nudnymi studiami członków rządzącej partii Sługa Ludu.
Sama Kancelaria Prezydenta zaczęła zapraszać zaprzyjaźnione kanały Telegramu na konferencje prasowe. Ciekawym zbiegiem okoliczności bardzo często nie było miejsca dla poważnych mediów.
Trzecim powodem jest to, że oficjalne władze i służby krytyczne zaczęły tworzyć własne profile na Telegramie. Tak więc wiele osób zostało zmuszonych do pobrania aplikacji, aby np. dowiedzieć się o alarmie lotniczym w odpowiednim czasie.
Dlatego nie dziwi fakt, że według Jarosława Jurczyszyna, posła i szefa Komisji Wolności Słowa, "Ukraina jest drugim krajem pod względem rozpowszechnienia Telegramu i czwartym krajem pod względem liczby subskrybentów Telegramu". Kraje UE, które do niedawna nie korzystały z tej sieci społecznościowej, stopniowo zaczynają instalować komunikator.
Problem z Telegramem jest na tyle poważny, że warto przypomnieć, że wielu parlamentarzystów i mediów poważnie przekazywały wiadomości z Legitimate, Resident, Cartel itp [te kanały Telegramu zostały stworzone, według Służby Bezpieczeństwa, przez rosyjskie służby specjalne w celu destabilizacji sytuacji na Ukrainie - red.]
Jeszcze w marcu 2022 roku SBU informowało, że były one koordynowane przez 85. Główne Centrum Służb Specjalnych Głównego Zarządu Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Rosji.
Jednak do dziś można je znaleźć w domenie publicznej i można z łatwością przeczytać ]wysokiej jakości demoralizującą dezinformację, a nie to, w co się powszechnie wierzy.
Jarosław Jurczyszyn powiedział, że ukraińskie władze zwróciły się już do administracji Telegramu - Pawła Durowa - o ograniczenie kanałów rozpowszechniania rosyjskiej dezinformacji. Wtedy, jak powiedział, nie byłoby pytań o Telegram. Jednak "pan Durow faktycznie zignorował ten apel, nie odpowiedział na niego odpowiednio i nie wykonano żadnych prac w tym kierunku".
Rzecznik Głównego Zarządu Wywiadu. Rzecznik wywiadu obronnego Ukrainy, Andrij Jusow, również zauważył (więcej niż raz), że Telegram jest wykorzystywany przez rosyjskie służby specjalne do rozpowszechniania fałszywek na Ukrainie. Co więcej, społeczność wywiadowcza wie, że Rosja masowo wykupuje kanały Telegramu i konta w mediach społecznościowych, aby sterować sytuacją polityczną. W samą porę na trudne miesiące marca i kwietnia, kiedy Rosja agresywnie przejmuje zniszczone wioski w Donbasie.
Ostatnio Telegram był aktywnie wykorzystywany do dyskredytowania i odwoływania głównodowodzącego ukraińskich sił zbrojnych, Walerija Załużnego.
To też właśnie na anonimowych kanałach, bez szemrania, przez długi czas publikowano wyniki uderzeń na obiekty energetyczne i wojskowe. Pozwoliło to siłom wroga uderzyć w cel następnym razem. Niedawno, w szczytowym momencie trudnych stosunków na granicy polsko-ukraińskiej, wiele kanałów telegramów opublikowało wiadomość, że Polak zgwałcił Ukrainkę w Warszawie. Wszystko to było powielane bez weryfikacji, a to tylko zaogniło atmosferę między dwoma bliskimi sąsiadami. Niewiele kanałów telegramowych skorygowało błąd, że ofiarą była Białorusinka. I nie zauważono, że sprawca po prostu chciał popełnić to przestępstwo, a nie szukał dziewczyny o określonym pochodzeniu etnicznym.
Czy Telegram jest naprawdę zależny od Rosji? Niestety, jest to sprytny plan i trudno jest to jednoznacznie stwierdzić. Jednak gdy w Baszkortostanie rozpoczęły się protesty w związku z zatrzymaniem działacza na rzecz ochrony środowiska i jego uwięzieniem, kanały opozycyjne zostały zablokowane jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dlatego wymówki Durowa, że nie ma takiej funkcjonalności jak blokada, nie są prawdziwe.
Wojna z Rosją wchodzi w ostatnią fazę. A Kreml wykorzystuje wszystkie swoje zasoby, aby zniszczyć i zdezorientować Ukrainę, UE i potencjalne ofiary agresji
Obecnie obywatele nadal korzystają z kanałów Telegramu, aby dowiedzieć się, skąd nadlatuje pocisk i dokąd zmierza. Anonimowe kanały zyskują publiczność, mając carte blanche do uczestniczenia w wydarzeniach z udziałem prezydenta i wyższych urzędników. Nie są one jednak w ogóle mediami. Nie rejestrują się jako media i nie uczestniczą w żadnych profesjonalnych inicjatywach. A jeśli jakiś Telegram opublikuje fałszywe wiadomości, na pewno nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności przed sądem. To to samo, co pisanie obrzydliwych rzeczy o kimś na płocie.
Co więcej, kanały Telegrama stały się metodą nękania niezależnych dziennikarzy. Autorka tego tekstu była wielokrotnie wysyłana do gotowania barszczu, życzono jej śmierci w okopie i stosowano wobec body shimming.
W najbardziej ekstremalnych przypadkach nazywano ją wrogiem i rękami Kremla
W rzeczywistości takie ataki nie są niczym nowym dla dziennikarza klasycznych mediów. Jednak gdy z takimi rzeczami musi sobie radzić społeczeństwo w wojennym stresie, mogą one działać na rzecz wroga, są jego bronią.
Kareta dla uchodźczyni. Absurdalna historia rejestracji samochodu w Polsce
Kiedy po narodzinach córki zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę ze Lwowa do Polski, był to już siódmy miesiąc pełnoskalowej wojny. Znalezienie mieszkania dla naszej rodziny w Warszawie było sporym wyzwaniem. Wszystkie mniej lub bardziej przyzwoite miejsca były już zajęte przez tymczasowych migrantów wojennych z Ukrainy, którzy uciekając ze swoich rodzinnych miast z powodu wojny, chcieli być w mieście, które znali, o którym słyszeli i które odwiedzali.
Warszawa była takim miastem dla Ukraińców, którzy swobodnie podróżowali po świecie przez cały okres ruchu bezwizowego między Ukrainą a UE. I bardzo szybko, po rozpoczęciu pełnowymiarowej inwazji, stolica Polski stała się dla nas centrum, Mekką, miejscem, do którego prowadzą wszystkie drogi i gdzie zaczynają się wszystkie wielkie podróże, a dla znacznej liczby migrantów — nowym domem.
Wynająć mieszkanie w Warszawie graniczyło z cudem
Mój polski mąż szybko porzucił pomysł osiedlenia się w Warszawie. Tygodniami bezskutecznie oglądał mieszkania z ogłoszeń na przedmieściach stolicy. Z czasem Paweł zaczął przychodzić na spotkania z właścicielami mieszkań nie w luźnych sportowych dresach, jak to robił na początku, ale w najlepszym garniturze, jakby brał udział w castingu lub rozmowie kwalifikacyjnej do dużej korporacji. Podczas jednego z takich spotkań, mój mąż wpadł na pomysł, by zapłacić sto dolarów z góry — i voila! — wynajęliśmy dwupokojowe mieszkanie z tarasem, ale bez mebli, w podwarszawskiej miejscowości.
Przeprowadzając się do Warszawy z dziećmi, z dala od spadających rakiet, byłam zdeterminowana, aby cieszyć się ofertą kulturalną stolicy pomimo odległości. W pierwszym tygodniu wybraliśmy się z dziećmi na wystawę sztuki do muzeum w Warszawie. Do przystanku autobusowego było około 25 minut spacerem, a potem kolejna godzina z dwiema przesiadkami autobusem i metrem do centrum. Wzięłam jedno dziecko w chustę, drugie za rękę, spakowałam plecak z pieluchami, ubraniami na zmianę i jedzeniem, i nasza załoga wyruszyła w długą podróż. Po 15 minutach "podróży" byłam tak zmęczona, że zaczęłam żałować tego pomysłu.
Bez samochodu w Polsce jest bardzo ciężko
Przez następne sześć miesięcy opuszczałam naszą miejscowość tylko w święta, do cerkwi i na specjalne okazje. Jednak nawet poruszanie się po niej, nie było dla osób o słabych nerwach. Dwa kilometry do szkoły i z powrotem z wózkiem każdego dnia, a także zakupy spożywcze, odwiedzanie przychodni dla dzieci i wielu innych miejsc. Kiedy po 6 miesiącach od przeprowadzki dostałam jedną, a potem dwie prace, zaczęłam jeździć na rowerze, a potem na elektrycznej hulajnodze. Pewnego razu, o zmierzchu, po tym jak wjechałam przednim kołem w dziurę na drodze, upadłam na asfalt. "O k**wa", pomyślałam wstając, "długo tak nie wytrzymam, potrzebuję samochodu!".
Kiedy w styczniu kupiłam swój wymarzony pojazd — starego Forda na wyprzedaży samochodów w pobliżu mojego domu — moja radość nie znała granic. Ale z jakiegoś powodu ukraińskie przysłowie wciąż krążyło mi po głowie — "Kup kozę — sprzedaj kozę". Ciężko sobie wyobrazić, jak bliska prawdy była moja intuicja.
Rejestracja samochodu w Polsce
Zgodnie z polskim prawem, nowy samochód musi zostać zarejestrowany, a używany przerejestrowany w ciągu miesiąca od zakupu.
Na stronie internetowej Starostwa Powiatowego, czyli prościej, administracji powiatu, do którego należy moja miejscowość — znalazłam listę, która zawierała wszystko, co miałam. Z wyjątkiem pozwolenia na pobyt.
Biurokracja w polskich urzędach
Zadzwoniłam do administracji, aby dowiedzieć się, czy zezwolenie na pobyt, które nie jest obowiązkowe dla ukraińskich migrantów czasowych, można zastąpić na przykład dokumentem potwierdzającym, że płacę podatki w powiecie jako przedsiębiorca.
— Świetnie, że pani zadzwoniła — wyjaśniła pani z administracji słodkim głosem profesorki Umbridge z Harry'ego Pottera. — Gdyby pani do nas przyszła, to byłaby niemile zaskoczona. Nie, potwierdzenie zapłaty podatków nie jest wystarczające. Dla rejestracji potrzebuje pani meldunku.
Meldunek. Nie ma łatwo, ale w końcu nie jest to takie trudne, gdy ma się cały miesiąc na przerejestrowanie samochodu, pomyślałam i wybrałam numer administracji centralnej miasta obok mojej miejscowości.
— Bardzo nam przykro — usłyszałam. — Nie może się pani zarejestrować w mieszkaniu, w którym pani mieszka.
— Dlaczego? — zapytałam zniecierpliwiona.
— Ponieważ Sejm nie przedłużył jeszcze specjalnej ustawy o udzielaniu wsparcia uchodźcom z Ukrainy, a poprzednie przepisy wygasają 4 marca. Dzisiaj jest 5 lutego, co oznacza, że został niecały miesiąc do wygaśnięcia pomocy, a w tym okresie nie rejestrujemy już osób z ukraińskim peselem, takich jak u Pani.
— Co mam zrobić, muszę szybko zarejestrować samochód?
— Złożyć dokumenty na pobyt czasowy w Polsce i wtedy przyjść do nas z potwierdzeniem — usłyszałam w odpowiedzi.
Dla matki dwójki dzieci pracującej na dwa etaty nie ma nic bardziej radosnego niż chodzenie po urzędach, administracjach i wydziałach ze stosem wniosków wielkości „Ulissesa” Jamesa Joyce'a i plecakiem pełnym dokumentów. Aby ubiegać się o zezwolenie na pobyt czasowy, potrzebowałam również nowego oryginalnego aktu małżeństwa (w Polsce jest on ważny tylko przez trzy miesiące), który również musiałam uzyskać w urzędzie miasta (30 minut autobusem z mojej wioski).
Tydzień później, z niezbędnymi dokumentami, namówiłam właściciela wynajmowanego przez nas mieszkania, dość zapracowanego biznesmena, aby poszedł ze mną złożyć dokumenty (umowa najmu mieszkania była podpisana z moim mężem, a nie ze mną, więc nie mogła być podstawą do rejestracji). Pani w okienku dokładnie obejrzała nasze dokumenty i powiedziała:
— Pani kochana, w paszporcie brakuje pieczątki o pobieraniu odcisków palców przy składaniu wniosku o pobyt czasowy w Polsce.
— Zgadza się - wyjaśniłam - Odciski palców są pobierane do dwóch miesięcy po złożeniu dokumentów, a ja muszę zarejestrować samochód w ciągu miesiąca. Oto więc kopia mojego wniosku o pobyt czasowy z pieczątką z wydziału ds. cudzoziemców, który przyjął dokumenty.
— Nie, to nie wystarczy! — pani w okienku kategorycznie zakończyła rozmowę.
Chwilę później wściekły właściciel mieszkania i ja siedzieliśmy w gabinecie naczelnika wydziału.
— Jestem obywatelem polskim — powiedział właściciel, który nagle wcielił się w rolę obrońcy wszystkich uciśnionych i dobrze mu to wychodziło. — Chcę zameldować tę panią natychmiast i nie zamierzam drugi raz tracić na to mojego cennego czasu!
— To niemożliwe, kochanie - powiedziała uprzejma kobieta. — Mamy tu dziesięć takich osób na godzinę. Idźcie do domu i czekajcie na decyzję Sejmu w sprawie dalszej pomocy uchodźcom.
Wyszliśmy więc z niczym. Wieczorem tego samego dnia Sejm zagłosował za przedłużeniem specjalnej ustawy. Ucieszyłam się i następnego dnia zadzwoniłam do działu rejestracji.
— Czy mogę się już zarejestrować, panie Grzegorzu? — zapytałam pracownika urzędu, który już mnie rozpoznał.
— Och, nie, Mario, nie tak szybko! — odpowiedział pan Grzegorz ojcowskim tonem.
— O mój Boże, co się stało? - wykrzyknęłam do słuchawki.
— Uchwała wejdzie w życie po podpisaniu przez Prezydenta i opublikowaniu w Dzienniku Ustaw.
— A kiedy to będzie?
— Nikt nie wie — tajemniczo zakończył rozmowę urzędnik.
Do końca terminu przerejestrowania samochodu pozostało mi 10 dni. Prezydent Duda skomentował śmierć Nawalnego, spotkał się z premierem Szwecji i wręczył Order Orła Białego. Ani słowa o uchodźcach. A kiedy prezydent w końcu podpisał przedłużenie obowiązywania specustawy na tydzień przed końcem mojego terminu, nieoczekiwanie zrobił coś jeszcze. Skierował podpisany dokument do Trybunału Konstytucyjnego, by ten orzekł, czy ustawa podpisana przez parlament bez PiS-owskich ambasadorów Wąsika i Kamińskiego, którym nowy rząd odebrał mandaty, jest ważna. Nikt nie wyjaśnił, czy w takiej sytuacji Dziennik Ustaw w ogóle opublikuje decyzję prezydenta.
Sprzedaj samochód
Codziennie budziłam się i kładłam się spać sprawdzając Dziennik Ustaw, ale nic tam nie było. Myśląc o karach nakładanych na sprawców, którzy nie zarejestrowali samochodu na czas (najpierw 500, potem 1000 zł itd.), zadzwoniłam do wydziału rejestracji samochodów z prośbą o poradę:
— Chciałabym przyjść do was i napisać podanie z prośbą o odroczenie możliwości rejestracji samochodu, biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację.
— Nie sądzę, by było to możliwe — odpowiedziała w zamyśleniu kobieta po drugiej stronie. — Nigdy wcześniej nie mieliśmy z tym do czynienia.
— Ale zdaje pani sobie sprawę, że ta sytuacja nie jest moją winą, prawda? Jeśli chcecie kogoś obwiniać, to nie mnie, tylko szanownych ambasadorów Wąsika i Kamińskiego.
— „Chwileczkę. Skonsultuję się z szefem departamentu”. — (po około 10 minutach oczekiwania) — „Nie możemy zmienić terminu rejestracji pani samochodu. Powtarzam, to pierwsza taka sytuacja”.
— Świetnie, ale ja już jestem! I chcę zarejestrować swój samochód.
— Możemy doradzić tylko jedną rzecz: sprzedać ten samochód.
— Co to znaczy?
— Sprzedać samochód komuś, kto ma pozwolenie na pobyt w Polsce” — poleciła mi pani z urzędu.
— Ale ja nie chcę go sprzedawać, dopiero co go kupiłam — byłam pogubiona sytuacją.
— Współczujemy — usłyszałam w odpowiedzi.
Zdążyłam w ostatniej chwili
Decyzja Sejmu podpisana przez Prezydenta została opublikowana w Dzienniku Ustaw na dwa dni przed końcem terminu przyznanego mi na przerejestrowanie samochodu. Następnego dnia, czyli ostatniego możliwego dnia, zarejestrowałam samochód w dwóch różnych urzędach w innych końcach miasta, niedaleko mojej miejscowości. Udało mi się to nawet nie dlatego, że szybko biegam, ale dlatego, że przez ostatnie dwa tygodnie z wyprzedzeniem rezerwowałam online terminy na każdy poranek w każdej z tych dwóch instytucji. I nie mówię już o tym, że w przeddzień rejestracji, której nie mogłam przełożyć, nie spałam całą noc, bo moje dzieci były chore. Zamiast zawieźć córkę z okropnym kaszlem i gorączką do przychodni, pojechałam zmienić tablice rejestracyjne samochodu.
Ile ukraińskich matek jest w podobnej sytuacji, nie mając niani, która mogłaby przyjść i zmierzyć dzieciom temperaturę, podczas gdy oni biegają po urzędach i załatwiają sprawy? Ile z nich nie zna języka na tyle dobrze, aby omówić sytuację z urzędnikami w ich biurach? Ile nie będzie mogło i nie będzie wiedziało jak to zrobić, nie będzie miało czasu na wcześniejszą rezerwację wizyt w instytucjach przez internet i po prostu tam nie dotrze z powodu wielogodzinnych kolejek?
Wisienką na torcie jest to, że w mieszkaniu, w którym mieszkam, jestem zameldowana na podstawie umowy najmu na czas nieokreślony (za niemałe pieniądze) dopiero od pół roku
Obecnie jest to możliwe tylko do 30 czerwca 2024 r., kiedy to wygaśnie kolejna wersja specjalnej ustawy. Oznacza to, że jeśli w czerwcu niezameldowana Ukrainka zdecyduje się np. zapisać dziecko do przedszkola, zaciągnąć kredyt czy zarejestrować samochód, znajdzie się w takiej samej sytuacji jak ja. Czy będzie walić do drzwi administracji i wydziałów z chorymi dziećmi w domu, czy będzie śledzić stronę prezydenta Dudy w internecie jak jego największa fanka, czy będzie chodzić spać z Dziennikiem Ustaw i analizami o Wąsiku i Kamińskim? Czy raczej zrobi to, co radzili polscy urzędnicy — sprzeda dopiero co kupiony samochód, zabierze dzieci, zwierzęta i wróci do domu, do Charkowa, Chersonia czy Mykołajewa?
Nie rozumiem, dlaczego polski rząd co pół roku dokonuje przeglądu pomocy dla Ukraińców. Nie rozumiem, czy ja, uchodźczyni z Ukrainy, mogę oczekiwać, że będę czuła się w Polsce jak w domu, podczas gdy mój kraj mierzy się z wrogiem i broni całej Europy. Mieć samochód, zawieźć dziecko do przedszkola, zaplanować choć w najmniejszym stopniu swoje życie? Nie, bo nie wiemy nawet, kto i na jakich zasadach będzie mógł zachować swój Pesel UKR po rewizji programu pomocy migrantom (czy będą go mieli np. studenci z Ukrainy, którzy studiują za darmo na polskich uczelniach). Czy matki z Ukrainy, z których wiele jest wdowami po weteranach, otrzymają wsparcie dla swoich małych dzieci i czy nadal będą miały ubezpieczenie zdrowotne?
Wygląda na to, że wciąż żyjemy na beczce prochu i nikt z nami o tym nie rozmawia. Politycy i urzędnicy zamknęli się w swoich gabinetach i milczą. A my liczymy przynajmniej na jedno — na szczerą rozmowę. I prośba o taką rozmowę jest moją osobistą prośbą do nowego polskiego rządu.
Moje pytania do polskich polityków
Przejścia graniczne między Ukrainą a Polską są szczelnie blokowane przez protestujących. Wydaje się, że to nie koniec, a dopiero początek konfliktu, bo wkrótce do rolników znów dołączą kierowcy ciężarówek.
Chcę jednak mówić nie tyle o politycznych i ekonomicznych przyczynach protestu, ile o tym, jak jest on postrzegany w polskim społeczeństwie. Ponieważ w podejściu do niego nieoczekiwanie zobaczyłem odbicie tego, jak do niedawna postrzegano rzeczywistość w Ukrainie. Zobaczyłem to samo lekceważenie związków przyczynowo-skutkowych, które było jedną z przyczyn ukraińskiej tragedii.
Przytłaczająca większość Polaków szczerze wspiera Ukrainę w jej walce z Federacją Rosyjską i ma świadomość, że przegrana Ukrainy będzie przegraną Polski. Jednocześnie przytłaczająca większość Polaków szczerze wspiera rolników i uważa, że dostawy ukraińskich produktów na rynki Unii Europejskiej są szkodliwe dla polskiej gospodarki.
Nie chcę nawet dyskutować o tym, jak bardzo szkodzi - rzeczywiste statystyki obecności Ukrainy na tych rynkach pokazują raczej coś przeciwnego. Nie będę poruszał mojego ulubionego tematu konfrontacji ukraińskich gospodarstw rolnych z polskimi drobnymi rolnikami - oba kraje mają duże gospodarstwa rolne, ale ukraińskie są znacznie mniejsze od polskich, a są drobni rolnicy, którzy ponoszą konsekwencje wojny i kryzysów.
Chciałbym zapytać Polaków o coś jeszcze: jeśli chcecie, żebyśmy wygrali, to jak waszym zdaniem powinniśmy to zrobić?
Wojna to nie tylko dostawy broni, choć jak wszyscy widzimy, są z tym oczywiste problemy: Kongres USA nie spieszy się z zatwierdzeniem pomocy dla Ukrainy, a Europejczycy zmuszeni są szukać obiecanej naszej armii broni po całym świecie. Wojna to także gospodarka. Przede wszystkim.
Nasi sojusznicy pomagają nam przetrwać, ale Siły Zbrojne Ukrainy są finansowane z budżetu państwa Ukrainy, czyli przez ukraińskich podatników. Ukraińskich, a nie polskich czy niemieckich. Każda ciężarówka zablokowana na granicy, każdy kilogram niesprzedanych produktów oznacza brak podatków w budżecie i brak pieniędzy dla Sił Zbrojnych.
W Polsce powiedzą mi, że polski rolnik też nie płaci podatków do budżetu swojego kraju. Jednak podatki polskiego obywatela są wykorzystywane do funkcjonowania państwa. A podatki obywatela Ukrainy są przeznaczane na jej przetrwanie i obronę. Na armię.
Tu chodzi nie tyle o ukraińskiego rolnika, co o ukraińskiego żołnierza. W rezultacie - o nieuratowane życia cywilów, którzy staną się ofiarami kolejnego etapu rosyjskiej okupacji
To, czego wszyscy musimy się pozbyć, to polityczna schizofrenia. Jeśli popierasz protest rolników i blokadę granicy, to nie udawaj, że jednocześnie wspierasz Ukrainę. Nie, przyczyniacie się do klęski Ukrainy, ponieważ w rzeczywistości przyczyniacie się, wraz z Rosją, do zniszczenia tego, co pozostało z ukraińskiej gospodarki i do problemów ukraińskiej armii. To nie jest wsparcie. A nasi polscy przyjaciele muszą nauczyć się - choć nie jest to łatwe - nie okłamywać przynajmniej samych siebie.
I powiedzieć sobie: dla nas ważne jest, żeby nie było konkurencji gospodarczej. A jeśli Rosjanie wygrają i zamienią Ukrainę w drugą Białoruś, będzie nam tylko lepiej, będzie mniej konkurencji.
Ale nawet jeśli zwykły człowiek myśli w ten sposób, polityk nie może sobie pozwolić na takie myślenie. Ani jeden odpowiedzialny polityk z rządu czy opozycji.
Bo jeśli Ukraina przegra, to Polska nie będzie miała problemów z ukraińskim zbożem, ale będzie miała problemy z ukraińskimi uchodźcami. Polskę i kraje ościenne czeka katastrofa humanitarna na skalę niespotykaną od czasów II wojny światowej. Jest też strach. Strach polskiego społeczeństwa, sparaliżowanego triumfem Rosji i upadkiem sąsiedniego państwa
Ta katastrofa humanitarna i ten strach będą ostatnim dniem współczesnych polskich elit politycznych i początkiem rządów tych, którzy obiecają wyborcom rozwiązanie problemów z nowymi milionami uchodźców i porozumienie z Moskwą, która znów stanie się "prawdziwym" sąsiadem Polski. Gdzie w tym czasie będą Donald Tusk, Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Andrzej Duda, Radosław Sikorski?
W domu, przed telewizorem, na politycznej emeryturze. Będą po prostu patrzeć, jak nowe i niebezpieczne siły polityczne budują "alternatywną" Polskę, której projekt zaprzeczy całemu ich dziedzictwu. Tak widzę polską przyszłość w wyniku ukraińskiej porażki - i nie jest to najgorszy scenariusz, bo najgorszy może być banalny atak na Polskę ze strony krwiożerczej Rosji. Ale o konsekwencjach takiego obrotu spraw nie chcę nawet myśleć.
Nie chcę, bo wierzę, że tym wszystkim wydarzeniom można jeszcze zapobiec, jeśli pomożemy Ukrainie się bronić. Ale pomoc nie oznacza słów, lecz czyny. Nie slogany, ale praktyczną solidarność. I oczywiście trzeźwe zrozumienie konsekwencji porażki, która z pewnością będzie naszą wspólną porażką.
Tak jak zwycięstwo będzie naszym wspólnym zwycięstwem.
Gwałcił ją na oczach ludzi, którzy nie reagowali. Jak to możliwe?
Miała 25 lat. Pochodziła z Białorusi, a do Polski przyjechała szukać lepszego życia. Miała chłopaka. Tego wieczoru wyszła z koleżankami na karaoke. Wracała w nocy. Chciała się przejść. Droga prowadziła przez centrum Warszawy. To tutaj zaatakował ją Dorian S. Przystawił jej do szyi nóż, dusił. Zgwałcił. I zostawił na śmierć.
Z publikowanych w mediach relacji świadków wynika, że widzieli, że coś się dzieje w bramie. Nie reagowali. Sądzili, że jakąś parę "poniosło". Mówili, że nie zdawali sobie sprawy, że może dziać się coś złego, bo nie było słychać krzyków. Przyspieszali więc kroku i odwracali wzrok.
Skatowaną, nagą Lizawietę znalazł dozorca kamienicy. Wezwał pomoc. Liza trafiła do szpitala, w którym po kilku dniach zmarła w wyniku odniesionych obrażeń.
Sprawa wstrząsnęła opinią publiczną. Podobnie jak inne, równie potworne. O zamordowanej matce trojga dzieci. O zakatowanym Kamilku. O dziewczynce, którą zgwałcił kuzyn, ale sąd uznał, że gwałtu nie było, bo ofiara nie krzyczała. Opinia publiczna będzie wstrząśnięta przez kilka dni, a potem jej przejdzie. Wróci do swoich spraw, odwracania wzroku, przyspieszania kroku. Milczenia. A potem znowu się ocknie, kiedy zginie kolejne dziecko. Albo młoda kobieta.
Za późno.
Empatia to nie wpłacanie stówy za zrzutce. Empatia to reagowanie. Nawet na zapas. Tego nam, jako społeczeństwu, brakuje. Sąsiedzi nie reagują, kiedy słyszą krzyki. Przechodnie nie zwracają uwagi, kiedy rodzic krzyczy na dziecko lub je szarpie. Uważają, że to nie ich sprawa.
Dlatego nie żyje Kamilek zakatowany przez ojca - choć wielu widziało rany na jego ciele. Dlatego nie żyje Lizawieta. Dlatego nie żyje nastolatka, którą nikt się nie zainteresował, kiedy siedziała kilka godzin na mrozie.
I dlatego znowu za jakiś czas przeczytamy, że kogoś nie udało się uratować. Bo ktoś odwrócił wzrok. Przyspieszył kroku. Pospiesznie oddalił się do swoich spraw. Bo przecież nie słyszał żadnych krzyków.
Ten niedosłuch kosztował Lizę życie.
Rozciąga się na cały, głęboko wadliwy system, który wciąż chroni nie ofiarę, ale kata. Przykładów są setki. W Polsce, jak szacują organizacje zajmujące się pomocom osobom, które doświadczają przemocy, ofiar jest kilkaset tysięcy. Szacunki różnią się w zależności od źródła. Ze statystyk policji wynika, a dane gromadzone są na podstawie liczby Niebieskich Kart, że kobiet doświadczających przemocy jest około stu tysięcy. To liczba niedoszacowana o jakieś 700 tysięcy. To kobiety, które doświadczają przemocy psychicznej, fizycznej, seksualnej, ekonomicznej. System nie traktuje ich poważnie, a organizacje powołane do ich ochrony, zawodzą na całej linii. Siedem spraw na dziesięć jest umarzana, jeśli w ogóle dojdzie do procesu. To zdarza się rzadko, bo prokuratura chętnie umarza postępowania, za to niechętnie jest wszczyna.
Jak wynika ze statystyk Amnesty Internationa, w Polsce co dwudziesta kobieta w Polsce doświadczyła gwałtu, a co najmniej co trzecia doświadczyła niechcianych zachowań seksualnych
Tylko 10 proc. z nich zwróciło się z tym na policję. Są nie tylko straumatyzowane tym, co jest spotkało. Wstydzą się. Nie wierzą w sprawiedliwość, wiedzą za to, że droga do ewentualnego skazania sprawcy jest długa. Boją się tego, jak zostaną potraktowane przez służby, Wtórnej wiktymizacji, która zdarza się nagminnie. Wiedzą, że będą pytane, czy stawiały opór, bo polskie archaiczne prawo zakłada konieczność stawiania oporu przez ofiarę. A potem czytam w absurdalnych uzasadnieniach umorzeń, że gwałtu nie było, bo "nie krzyczała". Nie broniła się. Dlatego konieczna jest zmiana definicji gwałtu.
Są jednak miejsca, w których można uzyskać pomoc. Pierwszy numer, który warto znać, to 112. Ogólny numer interwencyjny. Pomoc można też uzyskać w wielu fundacjach, między innymi Feminotece. Aktywistki uruchomiły specjalne numery. Dzwoniąc, można uzyskać pomoc prawną i psychologiczną. Te telefony prowadzone są w języku ukraińskim:
Kupiańscy partyzanci nie ruszą się na krok
Tylko tu jestem u siebie
Ołena mieszka tu z synem Kolą od zawsze, jak sama twierdzi. Wołodymyr, Witalij i ojciec Leonid, mówiący o sobie: "kupiańscy partyzanci" — również. Nie wyjechali i mimo trudnej sytuacji po dwóch latach od początku pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę nigdzie się nie wybierają.
Poznaliśmy się pod koniec 2022 roku, jesteśmy sąsiadami.
— Karolineczka, a dokąd ja mam jechać i po co? Tylko tu jestem u siebie — mówi Ołena, gdy bodaj po raz dwudziesty pytam ją, czy na pewno nie potrzebuje ewakuacji. W rejonie kupiańskim ogłoszono ją już w sierpniu 2023 roku, gdy sytuacja stawała się coraz trudniejsza i wróg zaczął używać coraz więcej KAB-ów, czyli kierowanych bomb lotniczych odpalanych z samolotów mniej więcej na wysokości Starobielska. W wyniku decyzji władz lokalnych z rejonu kupiańskiego udało się ewakuować kilka tysięcy ludzi. Najważniejsze, że wyjechały dzieci.
O synu Ołeny trudno mówić "dziecko", bo to mężczyzna już niemal 23-letni. Cierpi na porażenie mózgowe. Ołena wychowuje go sama, przed wojną pomagała jej jeszcze matka, ale zmarła. Miesięcznie dostaje na syna 7000 hrywien zasiłku i to są wszystkie pieniądze, jakimi dysponuje — chyba że rodzina coś podeśle. Pomagają też sąsiedzi: ten przyniesie mleko, tamta jajka. Czasem pojawia się jakaś humanitarka od wolontariuszy. Ilekroć wyjeżdżam ze wsi, pytam Lenę, czego jej potrzeba, a potem przywożę zakupy i lekarstwa, na które, wiem dobrze, po prostu jej nie stać. Ale i tak nie to jest dla niej największym kłopotem.
— Kola jest nieuleczalnie chory, wiadomo, że nie wyzdrowieje, ale po specjalistyczne leki, które może wypisać tylko psychiatra albo neurolog, muszę z nim jeździć do lekarza osobiście. A jak mam dojechać chociażby do Kupiańska czy — jeszcze gorzej — do Szewczenkowego? — pyta retorycznie.
I tak co miesiąc, a jak dobrze pójdzie, to co dwa. Owszem, komunikacja publiczna w rejonie kupiańskim funkcjonuje, ale bardzo często ze względów bezpieczeństwa i stanu infrastruktury krytycznej trzeba jeździć objazdami. Podróż do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Szewczenkowego może zająć wtedy nawet kilka godzin, co w przypadku wyjazdu z Kolą jest nie lada wyzwaniem. Mimo to Ołena nie chce słyszeć o ewakuacji.
— No, jak już będzie naprawdę źle, to pojadę do siostry, bliżej Charkowa — obiecuje, choć robiliśmy wszystko, by mogła pojechać do Polski i zająć się rehabilitacją syna. Mimo naszych starań, odmówiła.
— Starych drzew się nie przesadza — twierdzi, choć ma tylko nieco ponad 50 lat.
Teraz jest lepiej niż wcześniej, mimo że do nas ruskie strzelają — mówi Ołena
Przeżyli z Kolą rosyjską okupację, która trwała ponad pół roku.
Bo wróg to wróg
No, nie da się ukryć, że strzelają. Pod koniec stycznia po rotacji u wroga nastąpił silny atak na ukraińskie pozycje w rejonie kupiańskim. Agresorowi udało się nieco przesunąć do przodu, ale wiele pozycji Ukraińcom udało się już odbić, a o kolejne trwają walki. Linia frontu na odcinku kupiańskim, jako jednym z nielicznych, od ponad roku trzyma się praktycznie bez zmian.
A to bardzo ważny odcinek. Po pierwsze, samo miasto Kupiańsk, na początku pełnoskalowej wojny oddane Rosjanom przez kolaborujące z Moskwą władze, to symbol wielkiego zwycięstwa Ukraińców podczas fenomenalnej deokupacji obwodu charkowskiego jesienią 2022 r. Po drugie, to bardzo ważny region dający stronie ukraińskiej nadzieję na wyjścia na Swatowe, a dalej potencjalnie na Starobielsk — i odzyskanie kontroli nad obwodem ługańskim. Dlatego wypchnięcie Ukraińców z tego regionu to jeden z rosyjskich celów, pozwalający na późniejsze umacnianie się agresora. Nieprzypadkowo przecież HUR [wywiad wojskowy Ukrainy — red.] już na początku 2023 roku, czyli zaraz po wyzwoleniu obwodu charkowskiego, ostrzegał, że Rosjanie rejonu kupiańskiego tak łatwo nie odpuszczą. Dziś pojawiają się głosy, że po zdobyciu przez nich Awdijiwki to właśnie ten odcinek może być jednym z najgorętszych na froncie (styczniowy atak miał być swoistym testem).
Ołena wzdryga się na samą myśl o zagrożeniu ponowną okupacją.
— Ta, ruskie humanitarkę dawali, z lekami pomogli, no, jak nie weźmiesz, jak nie masz niczego? Ale skąd miałam wiedzieć, co im do głowy przyjdzie? Bałam się, wróg to wróg, bycie przez miesiące sąsiadem tej swołoczy było straszne – przyznaje.
Zostawić wiernych? Jak by to wyglądało?
Wołodymyr zbyt rozmowny nie jest. Widzimy się prawie każdego dnia, gdy stara się mozolnie łatać dziury w czymś, co w naszej okolicy bywa drogą.
— Mój syn jest na froncie, muszę się czymś zająć, ja już niestety nie dam rady wojować — mówi starszy mężczyzna.
Niemal każdego dnia ładuje ją kamienie i łopaty do przyczepki przypiętej do starej łady i jedzie naprawiać kolejne jamy. — Biorę ten tłuczeń z chat rozwalonych przez ruskich, skąd się da, chociaż tak mogę pomóc, chociaż tak jestem do czegoś przydatny. Każdy z nas dokłada swoją cegiełkę do zwycięstwa, każdy ma taki obowiązek, jak tylko może — wyjaśnia.
Witalij i ojciec Leonid w czasie okupacji przy pomocy młodych drukowali ulotki.
— My tacy kupiańscy partyzanci — śmieją się.
Ojciec Leonid jest popem w cerkwi w Kiwszariwce, a teraz także cerkwi w Senkowem, bo przeszła pod patriarchat kijowski. Witalij pomaga w cerkwi i nabożeństwach, obaj rozprowadzają pomoc humanitarną na odcinku kupiańskim. Witalij mieszkał w Kupiańsku, był prawnikiem i społecznikiem. Dawno temu służył w radzieckiej armii, ale gdy zaczęła się pełnoskalowa wojna, wyjechał na swoją daczę. Czasem pokonywał piechotą całe kilometry, by pomagać ojcu Leonidowi, a — delikatnie mówiąc — obaj nie należą już do najmłodszych.
— Nie mogłem zostawić swoich wiernych w okupacji. Jak by to wyglądało — mówi ojciec Leonid.
Witalij mówi, że skoro mieli ryby z Oskiłu, patent na robienie konserw, to musieli przeżyć. Znamy się ponad rok, ale gdy znów rozmawiamy o wyzwoleniu, obaj mają łzy w oczach.
— Bo nas wyzwoliło kilka samochodów i ciężarówka, ruscy się nie zorientowali, że to nie ich malowanie i puścili ich na blokpostach – mówi Witalij.
Po wyzwoleniu obwodu charkowskiego sytuacja w rejonie kupiańskim była dramatyczna. W zasadzie nie było chwili przerwy od ostrzału. "Kupiańscy partyzanci" od patriotycznych ulotek dwa tygodnie siedzieli w piwnicy, a wszystko, co wokół nich, było metodycznie niszczone. Zdecydowali się na chwilę odpoczynku w Charkowie, ale po miesiącu wrócili.
— To był inny świat, ludzie chodzili po ulicy, były otwarte sklepy i kawiarnie. A my nie tylko wyglądaliśmy, jak dzicy, ale tak się też czuliśmy — wspomina ojciec Leonid
Dla jasności: mówimy o Charkowie, mieście oddalonym ok. 40 km od rosyjskiej granicy, w które niemal codziennie uderzają rakiety wroga. Tak wyglądają kontrasty wojennego życia: mieszkańcom rejonu kupiańskiego to właśnie Charków wydaje się być tą oazą bezpieczeństwa.
Bułka z masłem, która będzie koszmarem
Moi sąsiedzi, chociaż sytuacja jest coraz bardziej napięta, nigdzie się nie wybierają. Ja również. Rosjanie coraz głośniej krzyczą o Kupiańsku, ale obrońcy tego rejonu są zdeterminowani, by nie oddać ani kawałka ziemi, do której też już przywykli, choć są z zachodniej Ukrainy. Ziemi, której bez wytchnienia bronią za wszelką cenę od półtora roku.
Rosjanom wydaje się, że wejście do Kupiańska będzie dla nich bułką z masłem. Tyle że tu już nie ma kolaboracyjnych władz, jak na początku pełnoskalowej agresji. Tu są ludzie, których ukraińska świadomość podniosła się o wiele poziomów, nawet gdy chodzi o językow, choć to przecież region rosyjskojęzyczny. Kilka dni temu 14. brygadę walczącą w rejonie kupiańskim odwiedził prezydent Wołodymyr Zełenski. Była to zresztą nie pierwsza jego wizyta w tych okolicach; wcześniej odwiedzał m.in. 103. brygadę. Tym razem jednak Rosjanie odnotowali wizytę ukraińskiej głowy państwa, podsumowując ją memem: skoro tu przyjechał, to stracicie to, jak Awdijiwkę czy Siewierodonieck.
Jednak zdobycie rejonu kupiańskiego powinno pozostać dla agresora w sferze marzeń. Albo stać się dla niego największym koszmarem.
***
Według ukraińskiego dowództwa do ataku na Kupiańsk i okolice Rosjanie do początku lutego zgromadzili 500 czołgów, ponad 600 wozów bojowych, setki haubic i 40 tys. żołnierzy.
Gdzie byłeś podczas wojny?
Nie powinniśmy się od razu obrażać i szukać winnych. Powinniśmy szanować tych, którzy chcą wrócić z zagranicy, ale boją się o swoje dzieci, są przerażeni niepewną przyszłością w Ukrainie i po prostu nie mogą wrócić do domu, ponieważ ich rodzinne miasto jest albo zniszczone, albo znajduje się pod głęboką okupacją.
Dyskusja na ten temat została po raz pierwszy poruszona w Sylwestra przez prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Życzył tym, którzy się wahają, aby dokonali wyboru: "Ponieważ wiem, że pewnego dnia będę musiał zadać sobie pytanie: kim jestem? Dokonaj wyboru: kim chcę być? Ofiarą czy zwycięzcą? Uchodźcą czy obywatelem?".
Wielu osobom nie podobało się to stwierdzenie, ponieważ czuli, że władze opowiadają się za koniecznością wyboru między statusem uchodźcy a obywatelstwem. Oczywiście ta kwestia jest bardziej złożona, ale wszyscy rozumieją, co głowa państwa miała na myśli.
Według ONZ, 65% uchodźców planuje powrót na Ukrainę z zagranicy. Wcześniej liczba ta wynosiła 77%. W 2024 roku 11% uchodźców nie zamierza wracać do domu
Są to dość oczekiwane statystyki — pokrywają się z analizą strat zasobów ludzkich od początku Wielkiej Wojny. Jedyne, co je nieco skoryguje, to czas trwania konfliktu i skala zniszczeń.
Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje, że ponad 2 miliony osób pozostanie za granicą na zawsze.
Mimo, że od tego roku wiele krajów UE ogranicza bezpłatne mieszkania i programy pomocy pieniężnej i coraz częściej wzywa Ukraińców do znalezienia pracy. A w ośrodkach pomocy społecznej obywatelom Ukrainy coraz częściej mówi się, że "szanujemy was, ale życzymy wam udanego powrotu po zakończeniu stanu wojennego".
W kraju ludzie chcą stabilnej pracy, potrzebują mieszkania, potrzebują minimalnych gwarancji bezpieczeństwa dla swoich dzieci — przynajmniej lokalu bez pleśni i z dobrą wentylacją
Zatrudnienie w fabryce wojskowej lub firmie produkującej mundury może częściowo rozwiązać problem bezrobocia. Jednocześnie Ukraińcy, którzy przeżyli najgorsze dni wojny na różne sposoby, mieliby wspólny cel.
Warto już teraz narysować nową mapę ośrodków gospodarczych. Jest już jasne, że w Charkowie nie da się stworzyć strategicznego kompleksu wojskowo-przemysłowego.
Mitologia górników i hutników może zostać zapomniana na zawsze. Warto więc pomyśleć o tym, czy nie przenieść środek ciężkości gospodarczej na zachodnie granice. Wielu uchodźców nie miałoby nic przeciwko osiedleniu się w Tarnopolu, Lwowie czy na Zakarpaciu, ale te regiony nie są przygotowane na przyjęcie milionów nowych ludzi.
"Gdzie byłeś podczas wojny?"
Jest już jasne, że najbardziej zapalnym pytaniem podczas rozmów Ukraińców będzie: "Gdzie byłeś podczas wojny?".
Kiedy otwierasz statystyki najbardziej pożądanego kraju dla ukraińskiego uchodźcy i widzisz, że jest tam 458 tys. mężczyzn, rodzi to wiele pytań. Zwłaszcza jeśli nie jest to uczeń lub starszy mężczyzna, ale kwitnąca męska, brodata piękność.
Pewnego dnia mężczyźni z różnymi doświadczeniami spotkają się i porozmawiają ze sobą o tym, dlaczego ktoś zamarzł w okopie niedaleko Bachmutu, a ktoś filmował swoją żonę rozpakowującą norweską paczkę żywnościową. I jadł czerwoną rybę przed kamerą
Wielu Ukraińców za granicą w końcu zintegruje się z ich społeczeństwami i powinniśmy pomyśleć o tym, jak wykorzystamy ten nowy zasób naszych rodaków za granicę. Nie jest tajemnicą, że przez długi czas przed inwazją na pełną skalę polityka międzynarodowa wobec tych kategorii była prosta jak drzwi i nie zawsze skuteczna. Ludziom można było powiedzieć prosto w twarz, że "wyjechaliście z Ukrainy, więc się zamknijcie". Obecnie jest to całkowicie nieskuteczne — a Ukraińcy za granicą powinni pomóc Ukrainie i jej aspiracjom.
Każdy zdolny do refleksji i samoanalizy, zarówno na Ukrainie, jak i za granicą, powinien teraz zadać sobie pytanie: co robię, aby mój kraj nadal istniał? Jeśli coś robisz, zostaniesz zaakceptowany gdziekolwiek jesteś. Wolontariat, darowizny, wspieranie ukraińskich interesów, wiece poparcia dla naszych wojskowych i cywilnych więźniów, akcje poparcia dla Ukrainy w europejskich stolicach — nikt inny tego nie zrobi, tylko my. A nasi zagraniczni obywatele mogą być tutaj siłą uderzeniową.
Wszyscy Ukraińcy, którzy pozostają w domu i którzy odwiedzają swoich sąsiadów, powinni wreszcie zrozumieć, że zwycięstwo nie jest prezentem ani przywilejem. To wkład każdego z nas
Nie trzymajcie linii frontu tutaj — jutro Rosjanie przyjdą zniszczyć wasz nowy dom w Warszawie, Berlinie i Pradze. Rosja nie ukrywa, że chce ludobójstwa i chaosu. A celem każdego Ukraińca, gdziekolwiek się znajduje, jest powstrzymanie tego raz na zawsze, aby nigdy się to nie powtórzyło.
Polska-Ukraina: gra na granicy
Druga rocznica inwazji na pełną skalę. Wojna trwa już 10 lat. Dwa lata temu sąsiedni kraj-agresor miał nadzieję, że Kijów "upadnie w trzy dni". Wielu na Ukrainie również tak myślało, ale tak się nie stało. Naród ukraiński i siły zbrojne zrobiły wszystko, co w ich mocy, aby nie tylko wyprzeć agresora z Kijowa, Charkowa i wielu innych ważnych miast, ale także pokazać światu, że Ukraińcy są w stanie się bronić i są w stanie bronić Europy. Ta wyjątkowa obrona trwa nadal. Jest rzeczywiście wyjątkowa, ponieważ nawet podczas II wojny światowej wiele narodów walczących z Hitlerem otrzymało pomoc i zjednoczyło się. Rosyjscy propagandyści próbowali przekonać cały świat, że tylko oni pokonali Hitlera, ale my pamiętamy przywódców Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, ruchy oporu w wielu krajach i to, jak walczyli z tym złem razem, jako wielka koalicja. Zło, które odrodziło się dzisiaj i w rzeczywistości robi to samo, co Hitler, używając tych samych haseł. I tylko naród ukraiński walczy dziś z tym złem.
Oczywiście jesteśmy wdzięczni naszym sojusznikom, którzy wspierają nas bronią i finansowo. Jesteśmy wdzięczni tym, którzy zapraszają nas dziś do Unii Europejskiej. To właśnie nasze dążenie do członkostwa w UE i NATO zapoczątkowało rosyjską agresję dziesięć lat temu, po Majdanie.
Poprzeczka europejskich polityków dla ukraińskich władz
W rocznicę inwazji na Kijów Ursula von der Leyen, fantastyczna kobieta, jedna z liderek nie tylko UE, ale współczesnego demokratycznego świata, z którym walczy agresor i świat totalitarny.
Ursula von der Leyen rozwiązuje najtrudniejsze konfrontacje w Unii Europejskiej. Jest kandydatką na kolejną kadencję Komisji Europejskiej. Oczywiście Ukraina powinna zrobić wszystko, aby wesprzeć tę kandydatkę: Ursula von der Leyen robi tak wiele dla naszego zwycięstwa i integracji europejskiej, demonstrując przykład świadomości politycznej, prawdziwej służby, przykład polityka, który myśli o przyszłości. Premier Kanady Justin Trudeau, premier Belgii Alexander de Kroo i premier Włoch Giorgia Meloni również przybyli do Kijowa 24 lutego. Wszyscy oni są wybitnymi postaciami politycznymi naszych czasów. Czy ukraiński rząd dorównuje poziomem i przykładem europejskim przywódcom? Niestety nie. Ukraiński rząd bardzo często nie dorównuje poziomowi ukraińskiego społeczeństwa, a przede wszystkim ukraińskiej armii, która nie tylko w sposób zorganizowany broni Ukrainy przed wrogiem, ale także chroni cały świat.
Ukraiński rząd twierdzi, że pokonał korupcję. Oczywiście tak nie jest. Pamiętamy drobne zwolnienia i nominacje ukraińskich urzędników. Pamiętamy ograniczenia wolności słowa. Pamiętamy ograniczanie demokracji, które jest usprawiedliwiane wojną. Wszystko to nie jest w żaden sposób wspierane ani przez społeczeństwo ukraińskie, ani europejskie. Będziemy mogli stać się członkami europejskiej rodziny, dołączyć do wspólnego pragnienia wybitnych przywódców naszych czasów, takich jak Ursula von der Leyen, aby uwolnić nie tylko Ukrainę, ale całą Europę od Putina, tylko wtedy, gdy ukraiński rząd spełni ten wysoki standard wyznaczony nam przez europejskich przywódców. Mamy nadzieję, że tak się stanie. Jednak jak dotąd tak się nie dzieje.
Przedstawienie na granicy
Widzieliśmy zdjęcia ukraińskiego rządu ustawionego w kolejce na polskiej granicy, rzekomo czekającego na rozmowy z polskim rządem. Oczywiście to tanie przedstawienie w żaden sposób nie pomogło stosunkom ukraińsko-polskim. Paradoks polega na tym, że żądania ukraińskiego rządu są uczciwe. Paradoks polega na tym, że tylko Rosja jest zainteresowana tym, aby Ukraińcy i Polacy kłócili się ze sobą. I widzimy, jak skutecznie Rosja to robi. Żądania polskich rolników wobec Ukrainy nie mają sprawiedliwych podstaw. Nie sprzedajemy niczego w Polsce: całe nasze zboże i inne produkty rolne są przewożone przez Polskę do innych krajów. Oskarżenia, że ukraińskie produkty są rzekomo złej jakości, są fałszywe: nie ma takiego faktu. Polskie służby sanitarne działają na granicy Ukrainy i Polski, a inspektorzy UE pracują na Ukrainie w celu monitorowania jakości ukraińskiego zboża i innych produktów rolnych. Ukraińskie produkty rolne spełniają najlepsze standardy w Europie. Dlatego oskarżenia polskich rolników, że zboże jest złej jakości, są nie tylko nieprawdziwe, ale wręcz kłamliwe. Podobnie jak twierdzenie, że ukraińskie zboże zalało Polskę. Rzepak, który wysypał się z ukraińskich wagonów, był przeznaczony do Niemiec i nie ma żadnych ograniczeń w UE, więc nie konkuruje z polskimi producentami.
Ale polscy rolnicy protestują i blokują granicę. Za wszystko obwiniają Ukrainę. Właśnie wróciłem z Polski, gdzie rozmawiałem z naukowcami, którzy badają próby Rosjan wpływania na opinię publiczną na Ukrainie i w Polsce za pośrednictwem mediów społecznościowych oraz ich aktywne próby podzielenia ukraińskiego i polskiego społeczeństwa. Niestety, udaje im się to. Niestety, ani polscy, ani ukraińscy politycy nie są wystarczająco mądrzy, aby powstrzymać tę histerię, która nie ma podstaw w faktach.
Polska rywalizacja: kto jest większym obrońcą chłopów
W Polsce temat ukraińskiego zboża i ukraińskich produktów rolnych jest wykorzystywany politycznie. Tak było przed wyborami parlamentarnymi. Teraz, w kwietniu, odbędą się wybory samorządowe. Polska struktura polityczna jest niezwykle złożona. Jedna z największych frakcji opozycyjnych, Prawo i Sprawiedliwość, prorosyjska partia Konfederacja oraz koalicja różnych partii, które są obecnie u władzy, walczą między sobą. Partie te będą również startować oddzielnie w wyborach samorządowych. Jest więc między nimi wewnętrzna rywalizacja. Istnieje konkurencja między polskim ministrem rolnictwa z jednej partii a jego zastępcą z innej: każdy z nich próbuje pokazać się jako większy obrońca chłopów. Chłopi wykorzystują to, aby uzyskać więcej dotacji dla siebie. W końcu otrzymują je teraz i będą nadal otrzymywać z UE. A Ukraina, niestety, staje się tutaj kartą przetargową z powodu rosyjskich prowokacji.
Co powinien zrobić ukraiński rząd? Poważnie o tym porozmawiać. Odbywają się poważne rozmowy: Ursula von der Leyen prowadziła rozmowy, a teraz będzie je prowadzić w Ukrainie. Widzimy, że UE daje dopłaty polskim rolnikom i wspiera Ukrainę, otwierając dla niej rynki zbytu. Bo jeśli w UE rynki dla naszych produktów rolnych są zamknięte, to jaki jest sens naszego bycia w UE? Żądania ukraińskiego rządu, które podpisał Szmyhal, są absolutnie uczciwe i sprawiedliwe. I tutaj mogliśmy pokazać naszą dojrzałość, nasze zaangażowanie w ukraińsko-polski dialog i współpracę... Bez tego będzie nam niezwykle trudno w Unii Europejskiej. Trudno nam będzie porozumiewać się z innymi krajami bez naszego największego sojusznika - Polski. Nasze członkostwo w UE leży w interesie zarówno Polski, jak i Ukrainy. Tylko Rosja jest zainteresowana zablokowaniem naszej zachodniej granicy i wschodniej granicy Polski. Tylko Rosja jest zainteresowana konfliktem między naszymi narodami. I żeby nie igrać z Rosją, nie powinniśmy robić z siebie widowiska na granicy, jak to zrobił rząd ukraiński, tylko w sposób przyzwoity w dialogu z Polakami głosić te uczciwe postulaty rządowe.
Polacy powinni zrobić to samo. Polacy, którzy twierdzą, że sprzedajemy złe ukraińskie zboże i zalewamy polski rynek, kłamią i wykorzystują to w swojej polityce wewnętrznej.
Naprawdę chcę, aby ten populizm w polityce wewnętrznej zarówno Ukrainy, jak i Polski zniknął tak szybko, jak to możliwe. Chcę, abyśmy stali się prawdziwymi strategicznymi sojusznikami i pokazali całemu światu przykład prawdziwej demokracji. I chcę, abyśmy wygrali tak szybko, jak to możliwe.
Scholz kontra Taurus: Dlaczego kanclerz nie da Ukrainie rakiet dalekiego zasięgu?
Epopeja Taurusa coraz bardziej przypomina historię, którą można było zaobserwować prawie rok temu przy okazji transferu niemieckich czołgów Leopard 2 na Ukrainę. Najpierw Ukraina prosi o nową broń, ale natychmiast zostaje odrzucona. Następnie wszyscy rozsądni eksperci i dziennikarze zaczynają mówić o tym, że prośba Kijowa jest właściwa, podczas gdy wyjaśnienie Berlina nie jest. Proukraińscy politycy wywierają presję na rząd, podczas gdy prorosyjscy politycy mówią o tym, że taki krok z pewnością wciągnąłby Niemcy w III wojnę światową.
Mimo przewagi tych pierwszych nad drugimi, kanclerz Olaf Scholz uparcie mówi "nie" i za każdym razem podaje nowy powód, dla którego jest to niemożliwe: szkolenie Ukraińców zajęłoby dużo czasu, Bundeswehra sama potrzebuje czołgów lub nie powinniśmy zapominać, jak okropnie wyglądałyby niemieckie czołgi w bitwie z rosyjskimi czołgami — już to przerabialiśmy i nie chcemy tego powtarzać. Każda taka wymówka jest szybko zbijana argumentami zwolenników dostaw — i równie szybko zastępowana nowym powodem ze strony niemieckiego kanclerza, dlaczego nie można dać Ukrainie tej konkretnej broni.
W końcu inni ukraińscy partnerzy zaczynają dostarczać czołgi, a Scholz chwyta się ostatniej deski ratunku - Leopardy nie trafią na Ukrainę, dopóki Stany Zjednoczone nie dostarczą Abramsów
Nie ma żadnej logiki w tym wyjaśnieniu, ale niemieckie media i eksperci dyskutują o tym - niektórzy z jawną drwiną, ale są też tacy, którzy uważają to podejście za zrozumiałe. Jednak nawet ten ostatni bastion nie przetrwał długo, ponieważ Waszyngton nie mógł tego znieść i zgodził się podjąć symboliczny krok w celu usunięcia ostatniego sprzeciwu Scholza [w październiku 2023 r. Stany Zjednoczone przekazały Ukrainie 31 obiecanych czołgów Abrams - red.]
"Ukraina ostatecznie otrzymała zielone światło dla Leopardów, Siły Zbrojne opanowały nową broń tak szybko, jak to możliwe, i nikt nie zaatakował Niemiec, wykorzystując ich chwilową słabość, a III wojna światowa szaleje tylko w głowie Dmitrija Miedwiediewa podczas kolejnych zaostrzeń typowych dla jego delikatnej organizacji psychicznej. Jednak mimo wszystkich podobieństw do czołgowej epopei, kwestia dostarczenia Ukrainie niemieckich rakiet dalekiego zasięgu wciąż pozostaje otwarta.
Rozstrzygnięcie bez Taurusów
Może się wydawać, że jesteśmy teraz na przedostatnim odcinku remake'u serialu, który tak dobrze znamy. Wielka Brytania i Francja dostarczyły już podobne, choć nieco gorsze, pociski manewrujące. Stany Zjednoczone mogą wkrótce dostarczyć również ATACMS o zwiększonym zasięgu, co pozwoli na uderzenia na anektowane terytoria Krymu.
Wszystkie możliwe wymówki i powody przeciwników dostawy Taurusa zostały wielokrotnie obalone przez ekspertów wojskowych i dziennikarzy w programach talk show i na łamach najwyżej ocenianych niemieckich publikacji. Ani Wielka Brytania, ani Francja nie leżą w popiołach nuklearnych, nawet po zniszczeniu siedziby rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu, a Ukraińcy nie łamią własnych obietnic i nie używają otrzymanych pocisków do uderzenia na terytorium Rosji. A ta nowa broń została opanowana przez ukraińskie siły zbrojne nie mniej szybko niż zachodnie czołgi.
Rośnie również presja polityczna na kanclerza. Nie tylko opozycja, zwłaszcza Chrześcijańscy Demokraci, wyrażają swoje oburzenie niezdecydowaniem Scholza. Nie mniej gorąca debata toczy się w koalicji rządzącej
Zarówno Zieloni, jak i Wolni Demokraci niemal jednogłośnie twierdzą, że Taurusy powinny zostać przekazane Ukrainie. Nawet niektórzy socjaldemokraci, którzy są sojusznikami niemieckiego premiera, są gotowi złamać dyscyplinę partyjną i skrytykować swojego szefa. W tym samym czasie zarówno partie rządzące, jak i opozycyjne zwróciły się do parlamentarnej presji, gdy zaczęły poddawać pod głosowanie własne wersje rezolucji z odpowiednimi apelami do kanclerz.
Ta niemal jednomyślność pozostaje zakładnikiem wewnętrznych względów politycznych. Opozycja proponuje bardziej jednoznaczną wersję dokumentu, która wyraźnie wspomina o Taurusach. Aby nie pozwolić jej na przejęcie inicjatywy, koalicja rządząca, na wniosek socjaldemokratów, proponuje własną wersję z bardziej niejasnymi sformułowaniami, takimi jak "broń dalekiego zasięgu", które można interpretować dość swobodnie. Rezolucja koalicji rządzącej oczywiście zwyciężyła w parlamencie.
Czy jednak ta presja oznacza, że kanclerz zmieni zdanie? W krótkiej perspektywie jest to mało prawdopodobne. Rząd natychmiast spróbował wykorzystać lukę niejasności, gdy minister obrony Borys Pistorius zaczął unikać bezpośrednich pytań dziennikarzy o to, czy decyzja w sprawie dostawy Taurusów powinna zostać podjęta teraz. Jego stanowisko jest całkowicie zrozumiałe, ponieważ zgodnie z niemieckim prawem autoryzacja transferów rakietowych leży w gestii tak zwanej Federalnej Rady Bezpieczeństwa, w skład której wchodzą ministrowie obrony, spraw zagranicznych i finansów wraz z premierem.
Ale to kanclerz ma ostatnie słowo, a rezolucja parlamentu jest jedynie środkiem nacisku na niego, a nie wiążącym dokumentem
Sprzeciw Scholza
Bardzo szybko sam kanclerz Niemiec postawił sprawę jasno. Zaledwie kilka dni po głosowaniu w parlamencie wyraźnie stwierdził, że sprzeciwia się dostawom rakiet dalekiego zasięgu na Ukrainę. Tym razem, jako pretekst, odtwarza od dawna wytartą płytę, że dostarczenie długo oczekiwanego Taurusa skieruje Niemcy w stronę wojny. Nie wyjaśnił, jak to się stanie ani dlaczego inne kraje, które już dostarczyły podobne pociski, nie stały się stronami wojny. Te i wiele innych kontrargumentów zostało mu natychmiast przypomnianych przez wszystkich zwolenników bardziej zdecydowanego wsparcia Ukrainy w Niemczech. Jednak, podobnie jak w przypadku Leopardów, dla wszystkich jest oczywiste, że to nie zmieni zdania Scholza.
Najciekawsze jest to, że nawet obserwatorzy polityczni i eksperci nie mają jasnego pojęcia o prawdziwych przyczynach wahań kanclerza. Hipotezy wahają się od presji prorosyjskiego lobby, które wciąż jest wyczuwalne w niemieckiej polityce, po obsesję kanclerza na punkcie kalkulowania ryzyka i związaną z tym chęć podążania za największym i najpotężniejszym partnerem, Stanami Zjednoczonymi. To, w krytycznym przypadku, pozwoliłoby mu "rozmyć" odpowiedzialność za krok, który potencjalnie rozgniewałby uzbrojoną w broń nuklearną Moskwę.
Jednocześnie wielu jest przekonanych, że Berlin powtórzy haniebną epopeję czołgową z Taurusami. Prędzej czy później odmowa dostarczenia pocisków rakietowych przez Niemcy zacznie niekorzystnie wyróżniać je na tle partnerów, którzy już dostarczyli taką broń. W końcu niechęć Scholza do bycia postrzeganym jako wariat jest jednym z głównych powodów, dla których nagle "zapomniał" o wszystkich swoich wymówkach dotyczących Leopardów i zgodził się na ten krok.
Dlatego też, pomimo obecnego uporu kanclerza, prawdopodobieństwo, że Taurusy pomogą ukraińskim siłom zbrojnym odeprzeć rosyjską agresję, pozostaje niezwykle wysokie
Jest całkiem możliwe, że przełom w tej sprawie nastąpi wraz z odblokowaniem amerykańskiej pomocy i włączeniem ATACMS dalekiego zasięgu do jednego z kolejnych pakietów uzbrojenia z Waszyngtonu, kiedy nie będzie już kiwania głową w kierunku Stanów Zjednoczonych. I można by ironizować na temat poczucia déjà vu, które wywołują opóźnienia Scholza, gdyby te opóźnienia nie kosztowały życia i terytoriów Ukrainy.
Redakcja Sestry.eu nie zawsze podziela opinie autorów bloga...
Lekcje z wojny rosyjsko-ukraińskiej
Postrzeganie tej wojny wyłącznie jako „rosyjsko-ukraińskiej” nie odzwierciedla jej istoty. W rzeczywistości nie jest to tylko wojna dwóch państw. To wojna wartości i kultur: zachodnich i wschodnich. Wynika to bardzo jasno z natury walki. Pomimo faktu, że Ukraina stała się ofiarą agresji i istnieje ryzyko utraty państwa, przestrzega zasad i zwyczajów wojennych ustanowionych przez prawo międzynarodowe i zachowuje wszelkie praktyki demokratyczne. Rosja przeciwnie, walczy bez reguł i przekroczyła wszystkie granice dewaluacji ludzkiego życia i ludzkiej godności.
Kluczowym pytaniem tej wojny jest to, czy państwo wyznające demokratyczne zasady i wartości może pokonać państwo totalitarne?
Jeśli Ukraina zacznie przegrywać, będzie to oznaczać zniszczenie demokracji przez totalitaryzm, zachodnie wartości przez dzikie barbarzyństwo. A co najważniejsze, da Putinowi impuls do kontynuowania agresji na kraje Unii Europejskiej. Ponieważ walczy przede wszystkim przeciwko demokratycznej ścieżce rozwoju wybranej przez Ukrainę. Putin konkuruje z Ukrainą i światem zachodnim, i stara się udowodnić wyższość systemu państwowego i ideologii, którą stworzył.
Obecna sytuacja: wnioski i prognozy
Dwa lata inwazji na pełną skalę pozwalają na systematyczne spojrzenie na walki i wyciągnięcie pewnych wniosków i prognoz. Tak więc na razie cel Rosji pozostaje niezmieniony - zajęcie całego terytorium Ukrainy. Pierwszy plan Rosjan — zajęcie Kijowa w tydzień — nie powiódł się. A teraz wyznaczyli sobie termin 2026 roku i postanowili przejść etapami, zaczynając od zdobycia regionów Doniecka i Ługańska.
W 2023 roku głównym kierunkiem ofensywy Rosji był wschód Ukrainy. Tam przez cały rok siły rosyjskie próbowały iść naprzód w 5 kierunkach, co tydzień wystrzeliwały setki tysięcy pocisków, intensywnie wykorzystywały lotnictwo i swoje najlepsze jednostki szturmowe. Rosjanie mieli znaczną przewagę pod względem liczby ludzi i broni, jednak armia ukraińska mocno powstrzymała presję wroga i wyrządziła mu znaczne szkody. Na przykład w 2023 roku najpotężniejsza prywatna armia rosyjska Wagnera została zniszczona w walkach o Bachmut.
W bitwach ulicznych Rosjanie zawsze przegrywają z Ukraińcami, więc mogą wygrywać tylko zamieniając nasze miasta w popiół z 500-kilogramowymi bombami
W 2023 r. Rosjanie odbudowali zasoby utracone w 2022 roku, zwiększyli wielkość produkcji obronnej i zgromadzili siły na kolejną fazę wojny. Można więc założyć, że dzięki nowym siłom będą kontynuować agresję. Ponadto warto wziąć pod uwagę czynnik wyborów prezydenckich w Rosji, które powinny odbyć się już w marcu 2024 r. Podbicie Awdijiwki za wszelką cenę, kosztem nieuzasadnionych strat było spowodowane właśnie wyborami. Rosjanie nie mogli przejąć kontroli nad Awdijiwką przez prawie dwa lata, ale aby zademonstrować wyborcom Putina, że wygrywają poszli tradycyjną rosyjską ścieżką — nie licząc się z ceną.
Ich bitwy o ukraińskie miasta przeszły już do historii jako najbardziej kosztowne i bezsensowne
Teraz sytuacja na froncie jest niezwykle trudna. Rosjanie zwiększają presję na wschodzie, próbując jednocześnie przebić się przez obronę w kilku kierunkach. Armia ukraińska broni się, choć brakuje broni.
Lekcje dla Europy i świata
Ukraina chroni dziś granic Unii Europejskiej, ponieważ imperialne ambicje Rosji wykraczają daleko poza granice naszego kraju. A to zagrożenie nie jest hipotetyczne, ale bardziej realne niż kiedykolwiek. Tak jak Rosja przygotowywała się do wojny z Ukrainą, tak gotuje się do wojny z Unią. To tylko niektóre z dowodów: finansowanie partii politycznych i projektów, mediów, wydarzeń artystycznych i kulturalnych, wzmocnienie sieci agencyjnej, finansowanie wielotysięcznej fabryki botów i trolli w sieciach społecznościowych krajów europejskich. Istnieje wiele oznak prób wpływania na opinię publiczną i procesy polityczne krajów Unii Europejskiej. W Ukrainie wszystkie wymienione znaki okazały się jednym z etapów przygotowań do wojny.
Aby powstrzymać Rosję, musimy najpierw pozbyć się wszelkich złudzeń i wyciągnąć wnioski z tej wojny
Lekcja pierwsza: nie należy przewidywać działań Rosji, kierując się logiką. Na przykład błędne jest zakładanie, że Rosja jest słabsza od krajów NATO, więc nie odważy się zaatakować. Istnieje wiele historycznych przykładów, w których Rosja nie docenia swoich sił i angażuje się z góry przegrane operacje.
Nawet w wojnie z Ukrainą Rosjanie nie mogli wziąć pod uwagę siły ukraińskiego oporu i zaatakowali Kijów, choć nie mogli go zdobyć
Lekcja druga: nie należy wierzyć Rosji, że chce negocjować. Federacja Rosyjska aktywnie promuje narrację gotowości do procesu negocjacyjnego. Pomysł ten stanowi poważne zagrożenie dla utrzymania pokoju na całym świecie, ponieważ takie negocjacje będą legalizować na arenie międzynarodowej przestępstwo agresji. Nie można negocjować z przestępcą.
Nasza suwerenność, nasze granice, nasze terytoria - nie mogą być omawiane z agresorem. Ponieważ będzie to kontynuacja agresji i narzucanie woli agresora
I to nie tylko problem Ukrainy i Rosji, ponieważ agresja narusza dobro wspólne. Dlatego jeśli Federacja Rosyjska w wyniku negocjacji przejmie kontrolę w jakiejkolwiek formie nad jakąkolwiek częścią naszych terytoriów, będzie to oznaczać dla wszystkich innych krajów, że „było to możliwe”. Atakuj, a następnie, poprzez negocjacje, zabieraj część terytoriów suwerennego państwa.
Jakie są więc możliwe negocjacje w przypadku przestępstwa? Wyłącznie mogą dotyczyć oskarżenia, zakresu i wysokości kary. Oznacza to, że w zamian za zakończenie przestępstwa popełnionego przez agresora możemy zrezygnować nie z terytoriów, ale z części naszego prawa do pociągnięcia Federacji Rosyjskiej do międzynarodowej odpowiedzialności karnej i odszkodowania za wyrządzone szkody. Instytucja negocjacji i umów z przestępcą znajduje się w ustawodawstwie wielu krajów świata. Są to jednak negocjacje mające na celu przyznanie się do winy i pomoc w śledztwie w zmniejszeniu kary, a nie ustalanie, jaki pokój w mieszkaniu ofiary zajmie przestępca.
Oznacza to, że negocjacje w sprawie utraty naszych terytoriów są faktyczną legalizacją międzynarodowej przestępstwa agresji
Kolejna lekcja tej wojny— dzisiejszy świat nie dysponuje skutecznym narzędziem sądowym, które mogłoby pociągnąć państwa do międzynarodowej odpowiedzialności karnej za przestępstwa agresji, zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. W 2015 roku Ukraina złożyła wniosek do Międzynarodowego Trybunału Karnego w sprawie zbrodni wojennych popełnionych przez Rosję. Śledztwo trwa od 9 lat. W tym czasie działania agresora nie zostały ocenione przez sąd międzynarodowy. A sam agresor nadal popełnia międzynarodowe przestępstwo.
Problem międzynarodowej odpowiedzialności karnej za agresję jest jednak znacznie głębszy niż w przypadku Ukrainy. Od czasu procesów norymberskich żaden kraj na świecie nie został skazany za przestępstwo agresji. Wyroki były tylko za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, które w warunkach wojny wywodzą się z agresji.
Oznacza to, że dziś na świecie wymiar sprawiedliwości międzynarodowej nie działa jako narzędzie zapobiegania wojnom i przeciwdziałania wojnom oraz nie pociąga wojskowo-politycznego przywództwa krajów agresora do odpowiedzialności za agresję
Kolejna lekcja Dziesięć lat tej wojny pokazuje, że tylko broń odwetowa i natychmiastowa reakcja na jej działania mogą powstrzymać Rosję. W ciągu 10 lat taktyka „nie denerwować Putina” okazała się nieskuteczna, a nawet szkodliwa, ponieważ z powodu opóźnień w pomocy straciliśmy możliwość powstrzymania przywódcy Kremla w latach 2014-2015. W rezultacie miał czas na przygotowanie inwazji na pełną skalę.
Wnioski
Czy zatem państwo, które wyznaje demokratyczne zasady i wartości, może pokonać państwo totalitarne? Codziennie staramy się odpowiadać na to pytanie na polu bitwy.
Słynny teoretyk wojny generał dywizji Carl von Clausewitz wierzył, że w wojnie między cywilizowanymi i dzikimi ludami zwycięży ten ostatni. Bo wojny prowadzone przez dzikich ludzi są bardziej gwałtowne i bardziej destrukcyjne. Rosja jest nie tylko „dzika” i walczy bez reguł. Nadal ma przewagę pod względem liczby ludzi i broni. Jednak nawet w takich warunkach armia ukraińska zdołała obronić stolicę, wyzwolić północ kraju, region Charkowa i Chersonia podczas dwóch lat wojny na pełną skalę. Od dwóch lat, w codziennych zaciętych walkach, Siły Zbrojne Ukrainy powstrzymują potężną rosyjską ofensywę na wschodzie.
Motywacja i profesjonalizm ukraińskiego wojska wywołuje zachwyt na całym świecie. Ukraińcy będą bronić swojego kraju do końca
Ale jedynym sposobem na wygranie wojny z „dzikim” jest przewaga broni. Ukraina nie będzie w stanie samodzielnie stworzyć tej przewagi. Dlatego odpowiedź na pytanie — czy państwo demokratyczne może pokonać agresję państwa totalitarnego — leży w rękach naszych partnerów i sojuszników.
Redakcja Sestry.eu nie zawsze podziela opinię autorów blogów
Nie być jak Sołowjow. Co jest nie tak z Telemaratonem?
Utworzony w maju 2022 r. Telemaraton "United News" [to specjalne pasmo informacyjne we wszystkich stacjach informacyjnych w Ukrainie, w którym 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu nadawane są te same treści — red.] miał być głównym narzędziem wojny informacyjnej w Ukrainie, zwalczającym rosyjską dezinformację i wspierającym morale. Profesjonalne raporty oraz materiały wideo nagrane przez zwykłych obywateli, pokazywały obrazy płonących rosyjskich czołgów i demonstrowały jedność Ukraińców z ich najbliższymi sąsiadami.
Jednak w ciągu dwóch lat Ukraińcy zmęczyli się Telemaratonem. To, co początkowo odegrało ważną rolę w jednoczeniu kraju, obecnie coraz częściej postrzegane jako „zamach stanu”. Początkowo trzy kanały opozycyjne nie mogły brać udziału w maratonie: "Espresso", "Priamyi" i "5 kanał", ponieważ, jak mówią, pokazują zbyt dużo Petro Poroszenko, a on jest narcyzem i chce PR. Następnie władze zdecydowały, że maraton narodowy jest jak tuba władzy.
Zaczęto więc przeznaczać na tę zabawkę ogromne fundusze — do tej pory Telemaraton kosztował już 4 miliardy hrywien (ok.400 mln złotych — red.)
Na antenie coraz częściej zaczęli pojawiać się eksperci związani z Kancelarią Prezydenta i jego partią Sługa Narodu. Prowadzącymi natomiast byli ludzie, którzy przed inwazją na pełną skalę pracowali w kanałach medialnych Wiktora Medwedczuka [prorosyjskiego oligarchę -red.], którego córka jest chrześniaczką Putina, gloryfikując Rosję, oczerniając weteranów i uczestników Rewolucji Godności. Teraz przyozdobieni niebiesko-żółtymi akcesoriami, tymi samymi ustami wołają: „Chwała Ukrainie!”.
Wszyscy oni obiecali szybkie zwycięstwo, pikniki na Krymie po łatwej kontrofensywie na południu i zaczęli ochoczo komentować sprawy wojskowe. Takie wypowiedzi przyczyniły się do znacznego spadku tempa mobilizacji w Ukrainie, a wielu poczuło się rozczarowanych, że jeszcze na Krymie nie grillujemy.
Dla Ukrainy to dziwna sytuacja, ponieważ wolność słowa i istnienie wielu niezależnych mediów pozwoliły nam skutecznie oprzeć się autorytaryzmowi Wiktora Janukowycza i zmobilizować ludzi do oporu podczas pierwszej fazy wojny w 2014 roku.Niedawno w Polsce wybuchły skandale dotyczące państwowych stacji telewizyjnych "TVP" i "TVP Info". Obecny rząd Donalda Tuska oskarżył swoich poprzedników, że w 2015 roku zmienili ustawę medialną i stworzyli regulator mediów, który mógł odwoływać zarządy państwowych mediów i obsadzać je dziennikarzami i ekspertami sympatyzującymi z polityką partii.
Dlaczego ta analogia jest istotna dla Ukrainy? Bo może się okazać, że ciężar Telemaratonu zrzucimy nie po dekrecie kończącym stan wojenny, lecz dopiero po zmianie władzy politycznej. W końcu w tej chwili ani prezydent Wołodymyr Zełenski, ani jego najbliższe otoczenie nie są zainteresowani zniszczeniem tej drogiej zabawki. Są z niej bardzo zadowoleni.
Co więcej, Kancelaria Prezydenta, jak wiem z własnych źródeł, często dzwoni do redaktorów, gdy przywódca uważa, że historia nie jest wystarczająco pozytywna
Zagrożenie, które Telemaraton niesie dla krytycznego myślenia Ukraińców jest dostrzegane także na Zachodzie. The New York Times wyraźnie wskazuje, że Telemaraton musi się zmienić, aby uniknąć przekształcenia się w państwową propagandę w stylu Margarity Simonian i Wołodymyra Sołowjowa [najbardziej znani propagandyści Putina - red.]. Według autorów artykułu, widzowie skarżą się, że pokazuje się im zbyt jaskrawy obraz wojny, ukrywając prawdziwe problemy na froncie i kryzys zachodniego wsparcia Ukrainy, a co gorsza, zniechęcając Ukraińców do kontynuowania wojny. Nic więc dziwnego, że obywatele kraju ogarniętego wojną oglądają coraz mniej wiadomości, a coraz więcej reality show o kawalerach i ciąży w wieku 16 lat.
Kolejnym problemem jest przesycenie eteru gośćmi z partii rządzącej. Ekspert ds. mediów Igor Kulas obliczył dla NYT, że w 2023 roku członkowie prezydenckiej partii Sługa Narodu stanowili ponad 68% wszystkich gości studia Telemaratonu. W ten sposób powstało wrażenie, że w naszym kraju nie ma ani opozycji, ani społeczników, ani profesjonalnych komentatorów od energii jądrowej, gospodarki czy geopolityki.
Jeszcze bardziej zdecydowanie wypowiedzieli się Reporterzy bez granic: wezwali ukraiński rząd do rezygnacji z Telemaratonu, który ma niską oglądalność i wiarygodność. Podkreślili też, że priorytetem jest teraz zwiększenie wsparcia finansowego dla mediów publicznych i niezależnych.
Według tej szanowanej organizacji bardzo dziwne jest wydawanie 1,5 miliarda hrywien rocznie na Telemaraton, podczas gdy "publiczny nadawca Suspilne ma tylko 1,8 miliona hrywien na sfinansowanie kilku krajowych i lokalnych kanałów telewizyjnych, stacji radiowych i serwisów informacyjnych a zatrudnia ponad 4000 osób".
Warto zauważyć, że to właśnie przygraniczne i frontowe oddziały Suspilne stworzyły wysokiej jakości dokumentację zbrodni wojennych Rosjan. Dlatego ich finansowanie jest uzasadnione i niezbędne do wygrania wojny, bo teraz potrzebujemy wysokiej jakości filmów dokumentalnych, a nie PR-u jednej partii u władzy.
Sondaże przeprowadzone przez Fundację "Inicjatywy Demokratyczne" i Centrum Razumkowa wyraźnie pokazują, że oglądalność Telemaratonu nie przekracza obecnie 10%. Nieco ponad 20% respondentów uważa, że Telemaraton w obecnej formie jest nadal aktualny. Liczba osób, którzy oglądają Telemaraton od czasu do czasu, gwałtownie spada. Nawet emeryci szukają alternatywy na YouTube, gdzie subskrybują "Espresso", "Priamyj" i "5 Kanał" oraz niektórych niezależnych dziennikarzy.
Szczególnie godzien ubolewania jest fakt wydania wspomnianych 4 miliardów hrywien wydanych na Telemaraton, który obejmuje wiadomości, kanał rozrywkowy "Dim" zatrudniający przyjaciół władzy, oraz kanał zagraniczny, który z jakiegoś powodu nie mówi o naszych stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi i Polską, za to przez cała dobę pokazuje Rosjan. Ponadto często reklamuje swoje, rosyjskie, kanały na Telegramie, które nawet wywiad obrony Ukrainy uznał za dość niebezpieczne.
Telemaraton ostatecznie stracił swoją pierwotną formę i stał się zagrożeniem dla wolności słowa. Stał się też PR — ową tubą w rękach władz, która przepala pieniądze tak potrzebne teraz na drony i pociski
Niedawno w Ukrainie wybuchł ogromny skandal, gdy matka chrzestna prezydenta i wieloletnia aktorka projektu "Wieczorny Kwartał" Olena Kravets otrzymała ponad 27 milionów hrywien z budżetu państwa na osobisty projekt na kanale "Dim". Po publicznej krytyce odwołała zdjęcia na 2024 rok.
W swoim ostatnim wywiadzie Kravets okazuje jednak niechęć tym obywatelom, którzy uważnie czytają stronę internetową Prozorro, dotyczącą zamówień publicznych. Mówi, że wszystko przekręcili i posługują się mową nienawiści. To wyraźny znak, że bliski krąg pana Zełenskiego jest zdeterminowany, aby w przyszłości wykorzystać Telemaraton do prywatnych celów.
Opinie publikowane na naszym serwisie wyrażają poglądy osób piszących a redakcja Sestry.eu nie zawsze podziela opinię autorów blogów