Exclusive
20
min

Pinokio, nie Don Kichot

Mateusz Morawiecki nie jest w europejskiej alt-prawicy idealistycznym rycerzem sprawy ukraińskiej. Polemika z Witalijem Portnikowem

Robert Siewiorek

Marsz wolności w Katowicach, 2021 r. Zdjęcie: Beata Zawrzel/Reporter

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Zgadzam się z głównymi wnioskami Witalija Portnikowa, zawartymi w przenikliwej analizie pt. „Samotność Mateusza Morawieckiego”.

<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/664f4b7abb326f9d0775023f_EN_01620629_2013-p-800.jpg">Samotność Mateusza Moraveckiego</span>

Tradycyjna europejska prawica stała się dziś zakładniczką prawicy skrajnej, nacjonalistycznej – przez co w coraz większym stopniu będzie wciągana na orbitę populizmu. Triumf nacjonalistów, dziś w Europie taktycznie zjednoczonych, w razie odniesienia przez nich sukcesu w nadchodzących eurowyborach szybko może pogrzebać ideę europejską.

I trzecia sprawa: owszem, europejska alt-prawica potrzebuje putinowców w rodzaju Orbana, Salviniego czy Marine Le Pen – nawet jeśli Putinem się brzydzi (jak Giorgia Meloni). Bo putinowcy są w tym środowisku po prostu silniejsi niż przeciwnicy kremlowskiego dyktatora.

Moje zastrzeżenia budzi tylko jedna konstatacja Portnikowa. Ta, która dotyczy Mateusza Morawieckiego:

Teraz już widać, w jakim stopniu zjednoczenie skrajnej prawicy może być niepokojące dla przyszłości Europy. Hiszpańscy dziennikarze zauważyli, że Mateusz Morawiecki, ze swoim poparciem dla Ukrainy, pozostał niemal osamotniony wśród innych uczestników spotkania. Z jakiegoś powodu jego współpracownicy w nowej skrajnie prawicowej międzynarodówce nie byli zbytnio zainteresowani tym tematem

Niby racja, tyle że Morawiecki nigdy naprawdę nie reprezentował – i nie reprezentuje – sprawy ukraińskiej na forum europejskim. On reprezentuje tylko własną polityczną sprawę, w której, w zależności od sytuacji, Ukraina może pomagać albo przeszkadzać.

By się o tym przekonać, wystarczy prześledzić to, jak tą sprawą grał. I gra nadal.

Morawiecki i plany Rosji

O tym, że Rosja napadnie na Ukrainę, Mateusz Morawiecki dowiedział się już w listopadzie 2021 r., ponieważ to właśnie wtedy amerykański wywiad przekazał mu na to dowody.

Polski premier został wtajemniczony w rozpoznane przez USA operacyjne plany Rosjan, poznał wielkość sił inwazyjnych, wiedział nawet o przygotowywanych listach proskrypcyjnych z nazwiskami Ukraińców, których po zajęciu ich kraju Rosjanie zamierzali wymordować

A mimo to 3 grudnia 2021 r., na dwa i pół miesiąca przed rosyjską inwazją, z honorami należnymi głowom państw przyjął w Warszawie nie tylko Viktora Orbana i Santiago Abascala, lidera hiszpańskiej partii VOX, lecz także szefującą francuskiemu Zjednoczeniu Narodowemu Marine Le Pen. Tę samą Le Pen, która nie tylko brała pieniądze od Putina (do czego sama się zresztą przyznała), ale też otwarcie głosi, że Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów.

4 grudnia 2021 r. Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Wiktor Orban podczas spotkania w Warszawie. Zdjęcie: materiały medialne.

Kaczyński wie swoje - i planuje mur

Trzy tygodnie później, 24 grudnia 2021 r., Jarosław Kaczyński, polityczny szef i mentor Morawieckiego, w wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennie” nie tylko uznał atak Rosji za mało prawdopodobny, ale też stwierdził, że „frakcja prorosyjska ma szanse przejąć władzę na Ukrainie w wyniku wyborów”. Zrobił to, choć jako najważniejszy podówczas polityk w Polsce musiał znać ustalenia Amerykanów.

Co gorsza, Kaczyński nie wykluczył, że zapora na granicy z Białorusią, której budowę wtedy planowano, zostanie przedłużona na południe, na całym przebiegu granicy z Ukrainą. Morawiecki, choć to do niego, jako premiera, formalnie należała decyzja w tej sprawie, nie zaprotestował. Oznacza to, że od końca roku 2021 ani on, ani Kaczyński nie planowali udzielania pomocy Ukrainie. Wręcz przeciwnie: zamierzali odgrodzić się od niej murem.

Z tej perspektywy nie zaskakuje więc kolejne spotkanie Morawieckiego z liderami skrajnej proputinowskiej prawicy, do którego doszło pod koniec stycznia 2022 r., niespełna miesiąc przed rosyjską inwazją. Morawiecki pojechał wtedy do Madrytu na mityng z Le Pen, Orbanem, Abascalem oraz pozostałymi liderami nacjonalistów z Belgii, Austrii, Bułgarii, Estonii, Litwy, Rumunii i Holandii.

Cud przemienienia

„Cud przemienienia” Morawieckiego i PiS w kwestii ukraińskiej, do którego doszło po 24 lutego 2022 r., nie jest efektem politycznej epifanii. To wymuszona reakcja na spontaniczną pomoc dziesiątków tysięcy Polaków, którzy już w pierwszych godzinach wojny rzucili się ku przejściom granicznym z Ukrainą – i na postawę kolejnych setek tysięcy, którzy przyjęli uchodźców z Ukrainy pod swój dach. To nie zarządzane wówczas przez Morawieckiego państwo zdało egzamin z solidarności, lecz polskie społeczeństwo. Programy pomocowe i dostawy broni dla Ukrainy, uruchomione później przez rząd PiS, wynikały przede wszystkim z zimnej kalkulacji: bezczynność władzy, nie mówiąc już o kontynuowaniu przedwojennej polityki kontrolowanego dystansu wobec Ukraińców, oznaczałaby gwałtowny spadek społecznego poparcia, a być może nawet utratę władzy przez PiS. Morawiecki, Kaczyński i reszta ich środowiska stali się sojusznikami Ukrainy mimo woli i bez entuzjazmu.

Kryzys zbożowy

Tego, że tak właśnie było, dowodzi postawa Morawieckiego, Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy w chwili gdy wybuchł w Polsce kryzys zbożowy. Kiedy polskie silosy wypełniły miliony ton ukraińskiego zboża, którego tranzytu do państw afrykańskich rząd PiS nie potrafił zorganizować przez ponad rok, jedynym pomysłem władzy na zażegnanie kryzysu było wypłacenie rolnikom odszkodowań – i zamknięcie granicy dla ukraińskiej żywności. Fasadowa polityka solidarności PiS z Ukrainą legła w gruzach z dnia na dzień.

Interes sojusznika walczącego o przetrwanie okazał się nieistotny wobec groźby spadku poparcia dla rządu na rok przed wyborami

Kilka miesięcy później z dawnej sojuszniczej serdeczności nie zostało nic ani w Dudzie, ani w Morawieckim, o Kaczyńskim już nawet nie wspominając. 20 września 2023 r. zapytany o to, czy Polska wciąż będzie wspierać Ukrainę militarnie, Morawiecki stwierdził: „ (…) nie przekazujemy już żadnego uzbrojenia, bo my sami się teraz zbroimy w najbardziej nowoczesną broń”.

„To dzięki Polsce”

A potem przyszedł październik 2023 r. – i utrata władzy przez PiS, przedłużona dwumiesięczną polityczną pantomimą z kolejnym, tym razem mniejszościowym, rządem Morawieckiego. Następne miesiące, naznaczone głębokim szokiem i wypieraniem przegranej, też nie sprzyjały artykułowaniu przez PiS i Morawieckiego jakiejś spójnej politycznej linii wobec Ukrainy.

Dogodna okazja do wypowiedzenia się w tej kwestii pojawiła się dopiero na konferencji europejskiej alt-prawicy (CPAC Hungary) 25 i 26 kwietnia 2024 w Budapeszcie, której gospodarzem był Viktor Orban. Ten sam Orban, który miesiąc wcześniej jako jedyny unijny przywódca pogratulował Putinowi zwycięstwa w wyborach prezydenckich. Poza Morawieckim w gronie gości znaleźli się wtedy m.in. Geert Wilders z nacjonalistycznej Partii Wolności i premier Gruzji Irakli Kobachidze z partii Gruzińskie Marzenie – która, mimo wielotysięcznych protestów na ulicach gruzińskich miast, przepchnęła właśnie przez parlament napisaną na wzór putinowskiej ustawę o tzw. zagranicznych agentach.

W takim to gronie Morawiecki skrytykował Unię Europejską (bo „zagraża demokracji”), Niemcy (bo „dali Ukrainie tylko hełmy”) i Donalda Tuska, swojego następcę na fotelu premiera (bo rzekomo chce oddać Brukseli całą władzę nad Europą)

Sprawy ukraińskiej Morawiecki ani towarzysząca mu delegacja polityków PiS nie potraktowali zresztą jak osobnego tematu. Wypłynęła jedynie w kontekście wspomnianego ataku na Niemcy – i samochwalstwa. „To dzięki Polsce Ukraina walczy dalej!” – napisał na Twitterze towarzyszący Morawieckiemu poseł Janusz Kowalski, z uwagi na intelektualny kaliber swych publicznych wystąpień będący w Polsce wdzięcznym materiałem dla memów.

Klęska na wesoło

Na kolejny zjazd europejskich nacjonalistów 19 maja w Madrycie były polski premier pojechał już ponoć po to, by uświadamiać rusofilom skalę rosyjskiego zagrożenia i zjednywać Ukrainie sojuszników. Tyle że to nieprawda, a mówiąc precyzyjnie: dość toporne alibi dla kolejnego objawienia się Morawieckiego w towarzystwie przez większość Polaków uznawanym za etycznie, politycznie i ideowo trędowate.

Tym razem występ Morawieckiego miał charakter wirtualny. W Madrycie pojawił się on bowiem jedynie na nagranym wcześniej orędziu, w którym rozprawiał m.in. o bezpieczeństwie Europy w kontekście wojny w Ukrainie i egzystencjalnym zagrożeniu, jakim dla Europy jest Rosja.

Czterej pomniejsi reprezentanci PiS, którzy w Madrycie się stawili, tłumaczyli swoją tam obecność zgodnie z linią Morawieckiego: trzeba przekonywać prawicowych kolegów z innych państw do wspierania Ukrainy. O skuteczności tej perswazji nic jednak nie wiadomo. Ale fakt, że żaden z nacjonalistycznych europejskich liderów nie podjął publicznie kwestii ukraińskiej (a co za tym idzie – także polskiej, bo przecież bezpieczeństwo obu krajów to system naczyń połączonych), optymizmem nie napawa.

Jeżeli więc rzeczywiście PiS-owcy pojechali tam po to, by reprezentować sprawę Ukrainy i odciągać prawicową Europę od Putina – ponieśli sromotną klęskę

Tyle że jeśli nawet mieli świadomość przegranej, najwyraźniej się nią nie przejęli, o czym świadczyły ich zachwycone miny na wspólnych fotografiach.

PiS chce polexitu

Nie przejęli się jednak nie dlatego, że nie mają pojęcia, co się wokół nich dzieje. Ich madryckie selfies były wesołe, bo prawdziwy cel ich misji nie polegał na politycznej kweście na rzecz Ukrainy.

Kluczem do zagadki jest to, że przytłaczany kolejnymi aferami i skandalami PiS od tygodni znajduje się w Polsce w stanie pogłębiającego się politycznego rozedrgania. Osaczany kolejnymi pogrążającymi go medialnymi sensacjami potrzebuje więc czegokolwiek, co w oczach elektoratu świadczyłoby o sprawczości i dawało wrażenie, że to partia poważanych w Europie polityków, a nie aferzystów, kłamców i złodziei.

Promowanie pospołu z resztą nacjonalistycznej międzynarodówki projektu „Europy ojczyzn”, będącego w gruncie rzeczy planem powolnego demontażu Unii Europejskiej od wewnątrz, jest w interesie PiS. W razie sukcesu skrajnej prawicy w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego rozwinięcie tego projektu mogłoby bowiem poskutkować kolejnymi „exitami” – z polexitem włącznie.

A PiS, choć z krzykiem się od tego odżegnuje, potrzebuje polexitu. By wróciwszy do władzy (o ile się uda) – dokończyć demontaż demokratycznej Polski na modłę orbanowskich Węgier

Autorytarna dekonstrukcja systemu politycznego i prawnego w Polsce nie udała się bowiem Kaczyńskiemu i Morawieckiemu głównie z dwóch powodów: oporu prounijnego społeczeństwa obywatelskiego i pryncypialności instytucji UE oraz europejskich sądów, której konsekwencją było zablokowanie rządowi PiS dostępu do setek miliardów złotych z Krajowego Planu Odbudowy.

Mówiąc w uproszczeniu, gdyby 1 października 2023 r. na demonstracji w Warszawie pojawiło się 100 tysięcy, a nie milion zwolenników demokracji, i gdyby rząd PiS dostał od UE te setki miliardów złotych, 19 maja 2024 r. Morawiecki byłby w Madrycie nie outsiderem, lecz głównym rozgrywającym. A gdzieś około 2025 r. mielibyśmy, jak zapowiadał kilka lat temu Kaczyński, „Budapeszt w Warszawie”.

Postać z Collodiego

Morawiecki, podobnie jak Kaczyński i reszta PiS-owców, przywołuje sprawę ukraińską tylko wtedy, gdy może ją zinstrumentalizować, kiedy na heroicznej wojnie toczonej przez Ukrainę może wysmażyć swoją kolejną polityczną jajecznicę. Po 24 lutego Ukraina była dla niego trampoliną, od której mógł się odbić, demonstrując wsparcie w walce z Rosją. Teraz jest dla niego listkiem figowym, który pozwala mu pojawiać się wszędzie tam, gdzie szanujący się europejski polityk pojawić się nie może.

Protest podczas zjazdu PiS w Krakowie, 2018. Zdjęcie: Jakub Porzycki/Agencja Wyborcza.pl

Morawiecki nie reprezentuje sprawy Ukrainy z prostego powodu: jej dążenia biegną w przeciwnym kierunku wobec dążeń PiS. Europa, o której marzy Ukraina, jest Europą, której Morawiecki nienawidzi. Za wejście do Unii Ukraińcy płacą dziś własną krwią na polu bitwy. Za zgodę na wyjście Polski z Unii PiS-owcy przez lata płacili swemu elektoratowi (i mieli zamiar płacić przez kolejne lata) miliardami złotych wyprowadzanymi z polskiego budżetu.

Dla pełnego zrozumienia intencji Morawieckiego wypada przyjąć do wiadomości to, że jedyną sprawą, którą on – polityk pozbawiony ideowych i moralnych właściwości – reprezentuje, jest… Mateusz Morawiecki. Wolty i ewolucje, które w ciągu minionych kilkunastu lat z doradzającego Tuskowi liberała uczyniły go hunwejbinem antyunijnego populizmu, zawsze były funkcją doraźnych korzyści.

W magmie proputinowskiej populistycznej prawicy Mateusz Morawiecki nie jest więc szlachetnym politycznym Don Kichotem, samotnym emisariuszem sprawy ukraińskiej wśród europejskich nacjonalistów. Jeśli już szukać dla niego adekwatnego literackiego odpowiednika, to nie w powieści Cervantesa, lecz u Collodiego.

No items found.

Dziennikarz, redaktor, publicysta, autor książek, historyk literatury, doktor nauk humanistycznych

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Rzecz w tym, że ostatnie kontrowersyjne wypowiedzi Donalda Trumpa czy Elona Muska mogą mieć uzasadnienie. Może w nich bowiem chodzić o podniesienie stawki i wysłanie przez USA sygnału – w świat, ale przede wszystkim do Chin. Tych Chin, które przez ostatnie pół wieku tuczyły się na amerykańskiej gospodarce, a teraz uważają, że USA powinny utracić pozycję hegemona na ich rzecz.

Takie zachowanie Chin i ich sojuszników z osi zła – Rosji, Iranu i KRLD – opiera się na idei, że wielkie mocarstwa powinny dzielić świat na strefy wpływów, narzucając swoją wolę mniejszym sąsiadom.

Jednak ten taniec można odtańczyć tylko we dwoje. A Ameryka jasno dała do zrozumienia, że na swoim podwórku, czyli na półkuli zachodniej, Pekinu nie chce

„The Wall Street Journal” (WSJ) twierdzi, że po zdecydowanym zwycięstwie Trumpa w wyborach Chiny coraz bardziej prężą muskuły. Przeprowadziły największe ćwiczenia morskie od dziesięcioleci, zwodowały największy na świecie amfibijny okręt wojenny, prawdopodobnie niszczyły podmorskie kable w Azji i Europie i zhakowały system amerykańskiego Departamentu Skarbu, wprowadziły cztery nowe modele samolotów wojskowych, po raz pierwszy przećwiczyły blokadę morską Wysp Japońskich i zintensyfikowały działania szpiegowskie na Zachodzie.

Xi Jinping i Donald Trump podczas spotkania w 2017 roku. Zdjęcie: AFP/EAST NEWS
Kiedy mieszkasz w Europie Wschodniej, wydaje ci się, że Amerykanie, domagając się kontroli nad Kanałem Panamskim, oszaleli

Nie należy jednak zapominać, że to Stany Zjednoczone zbudowały ten strategicznie ważny obiekt, by ułatwić szybszy i łatwiejszy handel z Azją i między swoimi wybrzeżami. Z istnienia kanału wynika również dla nich korzyść militarna: to najszybsza i najłatwiejsza trasa przemieszczania się okrętów wojennych z Atlantyku na Pacyfik – i na odwrót. W 1999 r. kanał został przekazany pod jurysdykcję Panamy i wszystko zostałoby po staremu, gdyby w 2014 r. Chińczycy nie zaczęli się nim niezdrowo interesować.

Najpierw zaczęli wdrażać inicjatywę „Pasa i Szlaku” Xi Jinpinga, a następnie zerwali stosunki z Tajwanem. Natomiast wobec Panamy zastosowali swoją klasyczną łapówkę: inwestycje w infrastrukturę w zamian za wpływy.

Obecnie dwa z pięciu kluczowych portów w strefie Kanału Panamskiego są własnością firm z Hongkongu. To oznacza, że Chińczycy mogą monitorować przepływ amerykańskich ładunków cywilnych i wojskowych

Podczas pierwszej kadencji Trumpa i czteroletniej kadencji Bidena Amerykanie zmusili władze Panamy do porzucenia niektórych chińskich projektów, ale i tak wpływy Chin w tym rejonie znacznie wzrosły. Pekin planował nawet budowę dużej ambasady nad brzegiem Kanału Panamskiego, tyle że pod naciskiem Waszyngtonu władze Panamy zablokowały tę inicjatywę.

Chiny wyraziły poparcie dla Panamy w kwestii kontroli nad Kanałem Panamskim. Zdjęcie: Shutterstock

Jeśli chodzi o Grenlandię, Stany Zjednoczone mają tam ten sam interes: zabezpieczenie swojego wschodniego wybrzeża przed Chinami. Chociaż kwestia „sprzedaży wyspy” tu i ówdzie wywołała konsternację czy wręcz oburzenie – ruch Trumpa miał pewien sens.

Amerykański serwis informacyjny Axios, powołując się na własne źródła, donosi, że „duński rząd chce uniknąć publicznego starcia z nową administracją USA” i w tej sprawie „wysłał kilka wiadomości”. W ten sposób duńskie władze dały jasno do zrozumienia, że wyspa nie jest na sprzedaż, lecz są gotowe przedyskutować każdą inną prośbę USA. Ameryka ma już bazę wojskową na Grenlandii i umowę z 1951 r. z Danią w sprawie ochrony wyspy, co ułatwia dyskusję na temat zwiększenia tam sił amerykańskich.

Według mediów duńscy urzędnicy oświadczyli już, że rozważają umożliwienie zwiększenia inwestycji w infrastrukturę wojskową na Grenlandii – oczywiście w porozumieniu z grenlandzkim rządem.

Dlaczego Waszyngton tak bardzo interesuje się Grenlandią? Otóż podczas zimnej wojny odgrywała ona strategiczną rolę w systemie obronnym NATO i USA, jako część systemu wczesnego wykrywania radzieckich okrętów podwodnych i rakiet balistycznych.

Chiny, których okręty podwodne są coraz częściej widziane są w pobliżu wyspy – kluczowej dla potencjalnego szlaku handlowego przez Arktykę – doskonale tę rolę rozumieją

WSJ pisze, że w ostatnich latach Pekin zwiększył swoją obecność gospodarczą w regionie, w szczególności poprzez inwestycje w górnictwo na Grenlandii. W 2018 r. Pentagon doprowadził do zablokowania sfinansowania przez Chiny trzech lotnisk na wyspie.

Kontrolowanie Grenlandii, kluczowej dla wszystkich arktycznych szlaków żeglugowych, w tym Polarnego Jedwabnego Szlaku Pekinu, pozwoliłoby Chinom transportować swoje towary przez Arktykę, z ominięciem wąskiego gardła morskiego w Kanale Sueskim i Cieśninie Malakka. Nie zapominajmy też, że Grenlandia posiada ogromne rezerwy metali ziem rzadkich, które Chiny chciałyby przejąć, by zyskać przewagę w wojnie handlowej i gospodarczej – a tym samym wygrać wyścig o zaawansowane technologie ze Stanami Zjednoczonymi.

W walce o nadzór nad dostępem do Arktyki rola Kanady jest bardzo ważna, bo mając szeroką strefę dostępu do Bieguna Północnego, mogłaby stać się strategicznym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w rywalizacji z Chinami oraz Rosją o kontrolę nad północnymi szlakami i zasobami

Kanada jest drugim co do wielkości partnerem handlowym Stanów Zjednoczonych, lecz pozostaje daleko w tyle pod względem wydatków na obronność – nie wydaje na nią nawet 2% swojego PKB. Dlatego by zmusić swojego sąsiada do działania, Trump uciekł się do agresywnej retoryki.

Amerykańscy analitycy z obu głównych partii uważają, że takie podejście może ożywić mało popularny w Kanadzie temat obronności przed październikowymi wyborami parlamentarnymi. Partia Justina Trudeau, która w ostatnich latach bardziej skupiała się choćby na kwestiach równości płci, może przegrać.

Czy jednak nieszablonowe podejście Trumpa do ważnych kwestii należy przyjąć z zadowoleniem? Zdecydowanie nie, choć, z drugiej strony, świat zachodni musi przeżyć jakiś rodzaj szoku, by wyleczyć się z populizmu. I musi wreszcie zająć się najpoważniejszymi kwestiami, jak ocena zagrożeń i przygotowanie swych armii do wojny.

Tak aby w ostatecznym rozrachunku Ukraina, a potem Polska i kraje bałtyckie – jedyne, które na co dzień zwalczają kłamstwo o „niezgłębionej rosyjskiej duszy” – nie były tymi, którzy za to wszystko zapłacą.

Świat stoi przed realnym wyborem: żyć w demokracji albo stać się pożywieniem dla Chin

Kiedy sekretarz generalny NATO Mark Rutte, bądź co bądź powściągliwy biurokrata, ostrzega Europejczyków, że albo przeznaczymy pieniądze na obronę, albo „będziemy musieli wziąć nasze podręczniki do języka rosyjskiego i udać się do Nowej Zelandii” – to jest to wymowne przypomnienie, że zło nie śpi. I na pewno nie ograniczy się do zniszczenia wiosek w ukraińskim Donbasie.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Chiński syndrom, czyli po co Trumpowi Kanada, Grenlandia i Kanał Panamski

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Czy naprawdę można to nazwać próbą generalną przed wyborami? Oczywiście dziwne jest myślenie w kategoriach pokoju teraz, gdy wciąż nie ma widoków na zawieszenie broni, a nowy rok rozpoczął się od zniszczenia przez szahidy cywilnych budynków zaledwie 300 metrów od siedziby prezydenta.

Co więcej, Putin nie ma zamiaru przestać – bez względu na to, kto go o to poprosi, bo wojna jest nieodłączną częścią jego reżimu. Jest również gwarancją jego fizycznego istnienia, ponieważ jeśli nie będzie wojny, Rosja będzie musiała zmierzyć się z własnymi demonami

Obecne czasy są jednak dobrym momentem, by Ukraińcy spojrzeli na siebie krytycznie. I odpowiedzieli na pytania: „Czy to naprawdę dobrze, gdy masa krytyczna ludzi bez doświadczenia wchodzi do polityki?”. „Czy nowe twarze z branży rozrywkowej mogą stać się naprawdę dobrymi menedżerami w czasach gorącej wojny?”. I wreszcie: „Jakiej przyszłości chcemy i jakich zasobów potrzebujemy, by ją osiągnąć?”.

Międzynarodowy Instytut Socjologii w Kijowie podsumował rok 2024, przeprowadzając szeroko zakrojone badanie postaw Ukraińców wobec przyszłości.

Badacze zaczynają od złej wiadomości: „Po pierwsze, obserwuje się stałą tendencję spadkową odsetka osób optymistycznie nastawionych do przyszłości Ukrainy. Podczas gdy pod koniec 2022 r. 88% respondentów uważało, że Ukraina będzie zamożnym krajem w UE w ciągu 10 lat, do grudnia 2023 r. ich odsetek spadł do 73%, a do grudnia 2024 r. – do 57%. W tym samym czasie udział tych, którzy uważają, że Ukraina będzie miała zrujnowaną gospodarkę, wzrósł z 5% do 28%”.

„Po drugie, analizując wyniki, oprócz dynamiki musimy również skupić się na aktualnych wskaźnikach. Widzimy, że pomimo trudnego roku i jego trudnej końcówki, większość Ukraińców (57%) jest ogólnie optymistycznie nastawiona do przyszłości kraju” – piszą autorzy badań. To już słodka pigułka na otarcie łez.

A to natychmiast rodzi pytanie: „Kogo Ukraińcy widzą jako nowych liderów? Kto poprowadzi nas w tę optymistyczną przyszłość po wojnie?”.

Pod koniec listopada ubiegłego roku centrum „Monitoring Społeczny” opublikowało wyniki badań trendów w opinii publicznej. Pikantnym szczegółem jest, że są one dość zbliżone do innych, niepublicznych badań socjologicznych zleconych przez Bankową [w Kijowie na ul. Bankowej mieści się siedziba administracji prezydenta Ukrainy – red.]. Co więcej, trwają one około roku.

Ostatnie badanie pokazuje, że Ukraińcy bardziej ufają byłemu głównodowodzącemu Sił Zbrojnych Ukrainy, a obecnie ambasadorowi Ukrainy w Wielkiej Brytanii, Walerijowi Załużnemu, oraz szefowi wywiadu obronnego Ukrainy, Kyryło Budanowowi, niż prezydentowi Wołodymyrowi Zełenskiemu

Tym samym Załużny i Budanow są jedynymi osobami publicznymi, w przypadku których zaufanie przewyższa nieufność. Zainteresowanie opinii publicznej tymi nazwiskami jest zrozumiałe: obaj są oficerami wojska z bezpośrednim doświadczeniem bojowym.

Zełenski jest trzeci w tym rankingu, ciesząc się 44-procentowym zaufaniem (nie ufa mu 52% Ukraińców). W tym przypadku widoczne jest pewne zmęczenie urzędującym prezydentem oraz fakt, że globalny trend przezwyciężania populizmu i powrotu do klasycznej polityki z poważnymi liderami dociera także do naszego zakątka Europy.

W Załużny i Budanowie - dwaj główni rywale? Zdjęcie: OPU

Wybory 2019 roku w Ukrainie były triumfem poprzedniego trendu, kiedy ludzie szukali przyjemnych, charyzmatycznych twarzy i szczerze wierzyli w proste rozwiązania.

Wyzwań w nowej ukraińskiej rzeczywistości jest coraz więcej. W rzeczywistości typowy ukraiński wyborca będzie patrzył na każdą nową postać, która pojawi się na polu politycznym, przez mgłę rozczarowania.

Pomimo stresu i wyczerpania, badanie „Monitoringu Społecznego” pokazuje wysokie (32%) zapotrzebowanie na budowę armii wysokiej jakości i niepokój, że obecny rząd nie wykonuje dobrej pracy. Co więcej, wielu Ukraińców negatywnie zareagowało na smutną wiadomość przed Bożym Narodzeniem o tysiącach min niskiej jakości, które żołnierze rzekomo „niewłaściwie przechowywali” na froncie. Zostało to odebrane jako splunięcie w twarz tym, którzy walczą o utrzymanie linii frontu w Donbasie.

Istnieje też jednak pewien oczywisty trend: w 33. roku niepodległości przeciętny Ukrainiec zdał sobie sprawę, że trzeba rozbudować armię – o ile nie chce być zabity lub zgwałcony przez obcą
Sławiańsk po rosyjskim ataku 3 stycznia 2025 r. Zdjęcie: AA/Abaca/Abaca/East News

Ta postawa jest stabilna, pomimo demonizowania TCK [Terytorialne Centrum Poboru i Pomocy społecznej – organ administracji wojskowej Ukrainy, prowadzący ewidencję wojskową i mobilizujący ludność – red.] i wielu problemów, które politycy zrzucają na głowę Sił Zbrojnych Ukrainy.

Dlatego gdy tylko pełnoprawne życie polityczne stanie się możliwe, te siły i jednostki, które mogą zaspokoić główne zapotrzebowanie na bezpieczeństwo, zyskają perspektywy polityczne.

Warto zauważyć, że w wielu badaniach od razu zidentyfikowano poważnye postaci: ochotników, weteranów i zawodowych polityków, takich jak Serhij Sternenko, Andrij Bilecki, Taras Chmut, Ołena Zerkal, Bohdan Krotewycz i Dmytro Kułeba.

Te nazwiska są warte uwagi. Prawdopodobnie zobaczymy je na listach partyjnych i wśród kandydatów.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Jakich polityków i zmian chcą Ukraińcy po wojnie? Przegląd głównych trendów

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Wołodymyr Zełenski spotkał się z Donaldem Tuskiem i Andrzejem Dudą

Ексклюзив
20
хв

Era rosyjskiego gazu w Europie powoli dobiega końca

Ексклюзив
20
хв

Wojna, pokój i polityczne niespodzianki. Estoński poseł o głównych wyzwaniach 2025 roku

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress