Exclusive
20
min

Pinokio, nie Don Kichot

Mateusz Morawiecki nie jest w europejskiej alt-prawicy idealistycznym rycerzem sprawy ukraińskiej. Polemika z Witalijem Portnikowem

Robert Siewiorek

Marsz wolności w Katowicach, 2021 r. Zdjęcie: Beata Zawrzel/Reporter

No items found.

Zgadzam się z głównymi wnioskami Witalija Portnikowa, zawartymi w przenikliwej analizie pt. „Samotność Mateusza Morawieckiego”.

<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/664f4b7abb326f9d0775023f_EN_01620629_2013-p-800.jpg">Samotność Mateusza Moraveckiego</span>

Tradycyjna europejska prawica stała się dziś zakładniczką prawicy skrajnej, nacjonalistycznej – przez co w coraz większym stopniu będzie wciągana na orbitę populizmu. Triumf nacjonalistów, dziś w Europie taktycznie zjednoczonych, w razie odniesienia przez nich sukcesu w nadchodzących eurowyborach szybko może pogrzebać ideę europejską.

I trzecia sprawa: owszem, europejska alt-prawica potrzebuje putinowców w rodzaju Orbana, Salviniego czy Marine Le Pen – nawet jeśli Putinem się brzydzi (jak Giorgia Meloni). Bo putinowcy są w tym środowisku po prostu silniejsi niż przeciwnicy kremlowskiego dyktatora.

Moje zastrzeżenia budzi tylko jedna konstatacja Portnikowa. Ta, która dotyczy Mateusza Morawieckiego:

Teraz już widać, w jakim stopniu zjednoczenie skrajnej prawicy może być niepokojące dla przyszłości Europy. Hiszpańscy dziennikarze zauważyli, że Mateusz Morawiecki, ze swoim poparciem dla Ukrainy, pozostał niemal osamotniony wśród innych uczestników spotkania. Z jakiegoś powodu jego współpracownicy w nowej skrajnie prawicowej międzynarodówce nie byli zbytnio zainteresowani tym tematem

Niby racja, tyle że Morawiecki nigdy naprawdę nie reprezentował – i nie reprezentuje – sprawy ukraińskiej na forum europejskim. On reprezentuje tylko własną polityczną sprawę, w której, w zależności od sytuacji, Ukraina może pomagać albo przeszkadzać.

By się o tym przekonać, wystarczy prześledzić to, jak tą sprawą grał. I gra nadal.

Morawiecki i plany Rosji

O tym, że Rosja napadnie na Ukrainę, Mateusz Morawiecki dowiedział się już w listopadzie 2021 r., ponieważ to właśnie wtedy amerykański wywiad przekazał mu na to dowody.

Polski premier został wtajemniczony w rozpoznane przez USA operacyjne plany Rosjan, poznał wielkość sił inwazyjnych, wiedział nawet o przygotowywanych listach proskrypcyjnych z nazwiskami Ukraińców, których po zajęciu ich kraju Rosjanie zamierzali wymordować

A mimo to 3 grudnia 2021 r., na dwa i pół miesiąca przed rosyjską inwazją, z honorami należnymi głowom państw przyjął w Warszawie nie tylko Viktora Orbana i Santiago Abascala, lidera hiszpańskiej partii VOX, lecz także szefującą francuskiemu Zjednoczeniu Narodowemu Marine Le Pen. Tę samą Le Pen, która nie tylko brała pieniądze od Putina (do czego sama się zresztą przyznała), ale też otwarcie głosi, że Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów.

4 grudnia 2021 r. Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Wiktor Orban podczas spotkania w Warszawie. Zdjęcie: materiały medialne.

Kaczyński wie swoje - i planuje mur

Trzy tygodnie później, 24 grudnia 2021 r., Jarosław Kaczyński, polityczny szef i mentor Morawieckiego, w wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennie” nie tylko uznał atak Rosji za mało prawdopodobny, ale też stwierdził, że „frakcja prorosyjska ma szanse przejąć władzę na Ukrainie w wyniku wyborów”. Zrobił to, choć jako najważniejszy podówczas polityk w Polsce musiał znać ustalenia Amerykanów.

Co gorsza, Kaczyński nie wykluczył, że zapora na granicy z Białorusią, której budowę wtedy planowano, zostanie przedłużona na południe, na całym przebiegu granicy z Ukrainą. Morawiecki, choć to do niego, jako premiera, formalnie należała decyzja w tej sprawie, nie zaprotestował. Oznacza to, że od końca roku 2021 ani on, ani Kaczyński nie planowali udzielania pomocy Ukrainie. Wręcz przeciwnie: zamierzali odgrodzić się od niej murem.

Z tej perspektywy nie zaskakuje więc kolejne spotkanie Morawieckiego z liderami skrajnej proputinowskiej prawicy, do którego doszło pod koniec stycznia 2022 r., niespełna miesiąc przed rosyjską inwazją. Morawiecki pojechał wtedy do Madrytu na mityng z Le Pen, Orbanem, Abascalem oraz pozostałymi liderami nacjonalistów z Belgii, Austrii, Bułgarii, Estonii, Litwy, Rumunii i Holandii.

Cud przemienienia

„Cud przemienienia” Morawieckiego i PiS w kwestii ukraińskiej, do którego doszło po 24 lutego 2022 r., nie jest efektem politycznej epifanii. To wymuszona reakcja na spontaniczną pomoc dziesiątków tysięcy Polaków, którzy już w pierwszych godzinach wojny rzucili się ku przejściom granicznym z Ukrainą – i na postawę kolejnych setek tysięcy, którzy przyjęli uchodźców z Ukrainy pod swój dach. To nie zarządzane wówczas przez Morawieckiego państwo zdało egzamin z solidarności, lecz polskie społeczeństwo. Programy pomocowe i dostawy broni dla Ukrainy, uruchomione później przez rząd PiS, wynikały przede wszystkim z zimnej kalkulacji: bezczynność władzy, nie mówiąc już o kontynuowaniu przedwojennej polityki kontrolowanego dystansu wobec Ukraińców, oznaczałaby gwałtowny spadek społecznego poparcia, a być może nawet utratę władzy przez PiS. Morawiecki, Kaczyński i reszta ich środowiska stali się sojusznikami Ukrainy mimo woli i bez entuzjazmu.

Kryzys zbożowy

Tego, że tak właśnie było, dowodzi postawa Morawieckiego, Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy w chwili gdy wybuchł w Polsce kryzys zbożowy. Kiedy polskie silosy wypełniły miliony ton ukraińskiego zboża, którego tranzytu do państw afrykańskich rząd PiS nie potrafił zorganizować przez ponad rok, jedynym pomysłem władzy na zażegnanie kryzysu było wypłacenie rolnikom odszkodowań – i zamknięcie granicy dla ukraińskiej żywności. Fasadowa polityka solidarności PiS z Ukrainą legła w gruzach z dnia na dzień.

Interes sojusznika walczącego o przetrwanie okazał się nieistotny wobec groźby spadku poparcia dla rządu na rok przed wyborami

Kilka miesięcy później z dawnej sojuszniczej serdeczności nie zostało nic ani w Dudzie, ani w Morawieckim, o Kaczyńskim już nawet nie wspominając. 20 września 2023 r. zapytany o to, czy Polska wciąż będzie wspierać Ukrainę militarnie, Morawiecki stwierdził: „ (…) nie przekazujemy już żadnego uzbrojenia, bo my sami się teraz zbroimy w najbardziej nowoczesną broń”.

„To dzięki Polsce”

A potem przyszedł październik 2023 r. – i utrata władzy przez PiS, przedłużona dwumiesięczną polityczną pantomimą z kolejnym, tym razem mniejszościowym, rządem Morawieckiego. Następne miesiące, naznaczone głębokim szokiem i wypieraniem przegranej, też nie sprzyjały artykułowaniu przez PiS i Morawieckiego jakiejś spójnej politycznej linii wobec Ukrainy.

Dogodna okazja do wypowiedzenia się w tej kwestii pojawiła się dopiero na konferencji europejskiej alt-prawicy (CPAC Hungary) 25 i 26 kwietnia 2024 w Budapeszcie, której gospodarzem był Viktor Orban. Ten sam Orban, który miesiąc wcześniej jako jedyny unijny przywódca pogratulował Putinowi zwycięstwa w wyborach prezydenckich. Poza Morawieckim w gronie gości znaleźli się wtedy m.in. Geert Wilders z nacjonalistycznej Partii Wolności i premier Gruzji Irakli Kobachidze z partii Gruzińskie Marzenie – która, mimo wielotysięcznych protestów na ulicach gruzińskich miast, przepchnęła właśnie przez parlament napisaną na wzór putinowskiej ustawę o tzw. zagranicznych agentach.

W takim to gronie Morawiecki skrytykował Unię Europejską (bo „zagraża demokracji”), Niemcy (bo „dali Ukrainie tylko hełmy”) i Donalda Tuska, swojego następcę na fotelu premiera (bo rzekomo chce oddać Brukseli całą władzę nad Europą)

Sprawy ukraińskiej Morawiecki ani towarzysząca mu delegacja polityków PiS nie potraktowali zresztą jak osobnego tematu. Wypłynęła jedynie w kontekście wspomnianego ataku na Niemcy – i samochwalstwa. „To dzięki Polsce Ukraina walczy dalej!” – napisał na Twitterze towarzyszący Morawieckiemu poseł Janusz Kowalski, z uwagi na intelektualny kaliber swych publicznych wystąpień będący w Polsce wdzięcznym materiałem dla memów.

Klęska na wesoło

Na kolejny zjazd europejskich nacjonalistów 19 maja w Madrycie były polski premier pojechał już ponoć po to, by uświadamiać rusofilom skalę rosyjskiego zagrożenia i zjednywać Ukrainie sojuszników. Tyle że to nieprawda, a mówiąc precyzyjnie: dość toporne alibi dla kolejnego objawienia się Morawieckiego w towarzystwie przez większość Polaków uznawanym za etycznie, politycznie i ideowo trędowate.

Tym razem występ Morawieckiego miał charakter wirtualny. W Madrycie pojawił się on bowiem jedynie na nagranym wcześniej orędziu, w którym rozprawiał m.in. o bezpieczeństwie Europy w kontekście wojny w Ukrainie i egzystencjalnym zagrożeniu, jakim dla Europy jest Rosja.

Czterej pomniejsi reprezentanci PiS, którzy w Madrycie się stawili, tłumaczyli swoją tam obecność zgodnie z linią Morawieckiego: trzeba przekonywać prawicowych kolegów z innych państw do wspierania Ukrainy. O skuteczności tej perswazji nic jednak nie wiadomo. Ale fakt, że żaden z nacjonalistycznych europejskich liderów nie podjął publicznie kwestii ukraińskiej (a co za tym idzie – także polskiej, bo przecież bezpieczeństwo obu krajów to system naczyń połączonych), optymizmem nie napawa.

Jeżeli więc rzeczywiście PiS-owcy pojechali tam po to, by reprezentować sprawę Ukrainy i odciągać prawicową Europę od Putina – ponieśli sromotną klęskę

Tyle że jeśli nawet mieli świadomość przegranej, najwyraźniej się nią nie przejęli, o czym świadczyły ich zachwycone miny na wspólnych fotografiach.

PiS chce polexitu

Nie przejęli się jednak nie dlatego, że nie mają pojęcia, co się wokół nich dzieje. Ich madryckie selfies były wesołe, bo prawdziwy cel ich misji nie polegał na politycznej kweście na rzecz Ukrainy.

Kluczem do zagadki jest to, że przytłaczany kolejnymi aferami i skandalami PiS od tygodni znajduje się w Polsce w stanie pogłębiającego się politycznego rozedrgania. Osaczany kolejnymi pogrążającymi go medialnymi sensacjami potrzebuje więc czegokolwiek, co w oczach elektoratu świadczyłoby o sprawczości i dawało wrażenie, że to partia poważanych w Europie polityków, a nie aferzystów, kłamców i złodziei.

Promowanie pospołu z resztą nacjonalistycznej międzynarodówki projektu „Europy ojczyzn”, będącego w gruncie rzeczy planem powolnego demontażu Unii Europejskiej od wewnątrz, jest w interesie PiS. W razie sukcesu skrajnej prawicy w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego rozwinięcie tego projektu mogłoby bowiem poskutkować kolejnymi „exitami” – z polexitem włącznie.

A PiS, choć z krzykiem się od tego odżegnuje, potrzebuje polexitu. By wróciwszy do władzy (o ile się uda) – dokończyć demontaż demokratycznej Polski na modłę orbanowskich Węgier

Autorytarna dekonstrukcja systemu politycznego i prawnego w Polsce nie udała się bowiem Kaczyńskiemu i Morawieckiemu głównie z dwóch powodów: oporu prounijnego społeczeństwa obywatelskiego i pryncypialności instytucji UE oraz europejskich sądów, której konsekwencją było zablokowanie rządowi PiS dostępu do setek miliardów złotych z Krajowego Planu Odbudowy.

Mówiąc w uproszczeniu, gdyby 1 października 2023 r. na demonstracji w Warszawie pojawiło się 100 tysięcy, a nie milion zwolenników demokracji, i gdyby rząd PiS dostał od UE te setki miliardów złotych, 19 maja 2024 r. Morawiecki byłby w Madrycie nie outsiderem, lecz głównym rozgrywającym. A gdzieś około 2025 r. mielibyśmy, jak zapowiadał kilka lat temu Kaczyński, „Budapeszt w Warszawie”.

Postać z Collodiego

Morawiecki, podobnie jak Kaczyński i reszta PiS-owców, przywołuje sprawę ukraińską tylko wtedy, gdy może ją zinstrumentalizować, kiedy na heroicznej wojnie toczonej przez Ukrainę może wysmażyć swoją kolejną polityczną jajecznicę. Po 24 lutego Ukraina była dla niego trampoliną, od której mógł się odbić, demonstrując wsparcie w walce z Rosją. Teraz jest dla niego listkiem figowym, który pozwala mu pojawiać się wszędzie tam, gdzie szanujący się europejski polityk pojawić się nie może.

Protest podczas zjazdu PiS w Krakowie, 2018. Zdjęcie: Jakub Porzycki/Agencja Wyborcza.pl

Morawiecki nie reprezentuje sprawy Ukrainy z prostego powodu: jej dążenia biegną w przeciwnym kierunku wobec dążeń PiS. Europa, o której marzy Ukraina, jest Europą, której Morawiecki nienawidzi. Za wejście do Unii Ukraińcy płacą dziś własną krwią na polu bitwy. Za zgodę na wyjście Polski z Unii PiS-owcy przez lata płacili swemu elektoratowi (i mieli zamiar płacić przez kolejne lata) miliardami złotych wyprowadzanymi z polskiego budżetu.

Dla pełnego zrozumienia intencji Morawieckiego wypada przyjąć do wiadomości to, że jedyną sprawą, którą on – polityk pozbawiony ideowych i moralnych właściwości – reprezentuje, jest… Mateusz Morawiecki. Wolty i ewolucje, które w ciągu minionych kilkunastu lat z doradzającego Tuskowi liberała uczyniły go hunwejbinem antyunijnego populizmu, zawsze były funkcją doraźnych korzyści.

W magmie proputinowskiej populistycznej prawicy Mateusz Morawiecki nie jest więc szlachetnym politycznym Don Kichotem, samotnym emisariuszem sprawy ukraińskiej wśród europejskich nacjonalistów. Jeśli już szukać dla niego adekwatnego literackiego odpowiednika, to nie w powieści Cervantesa, lecz u Collodiego.

No items found.

Dziennikarz, redaktor, publicysta, autor książek, historyk literatury, doktor nauk humanistycznych

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

20 lat temu rozpoczęła się Pomarańczowa Rewolucja. Ostatnie dwie dekady zatarły w zbiorowej pamięci szczegóły tego wydarzenia, które w było najbardziej spektakularnym owocem pierwszych 13 lat niepodległości Ukrainy. Wiele rzeczy związanych z tamtymi wydarzeniami jest dziś postrzeganych w uproszczony sposób.

Faktem pozostaje jednak to, że wydarzenia Pomarańczowego Majdanu były potężnym aktem sprzeciwu ludzi, którzy wyszli bronić swojego wyboru i swoich praw

Wiktor Juszczenko pięknie „poszedł w prezydenty". 4 lipca 2004 r. Rozśpiewany plac, on w białej koszuli, mnóstwo ludzi w haftowanych koszulach. Pomarańczowe flagi, letnie słońce i błękitne niebo. Juszczenko mówi, że my, Ukraińcy, mamy prawo do godnej przyszłości. Każde jego słowo rezonuje – natchnione twarze i uśmiechy, nadzieja w oczach. Gra muzyka, w tym moje „Nadchodzimy” i „Nie bój się żyć”.

Ukraińcy kojarzyli Wiktora Juszczenkę z europejskim wektorem rozwoju – odejściem od imperialnego sąsiada i uzyskaniem prawdziwej niepodległości. Ukraina zaczęła odrywać się od Rosji. Systemy polityczne obu krajów rozwijały się w różny sposób, konieczne więc było zdefiniowanie pomysłów na naszą przyszłość. Wiktor Juszczenko i Wiktor Janukowycz mieli oczywiście różne poglądy w tej sprawie.

Juszczenkę poznałam w 1999 roku. Wcześniej, w 1989 r., w Czerniowcach była „Czerwona Ruta” [piosenka napisana przez Wołodymyra Iwasiuka w 1968 r., jedna z najbardziej popularnych piosenek ukraińskich – red.]. „Ruta” w Zaporożu, której odegranie na stadionie Wiaczesława Czornowiła zbiegło się z początkiem zamachu stanu w 1991 roku. Studencki strajk głodowy, protesty w Charkowie oraz proukraińskie nastawienie ludzi i ukraińska muzyka – wszystko to było ignorowane.

Spotkanie z Wiktorem Juszczenką zainspirowało mnie, dało mi siłę i nadzieję, że ukraiński przywódca może być inny. Nowoczesny, inteligentny, ukraiński i europejski jednocześnie

Przed tym spotkaniem byłam bliska rozpaczy. Panowało lekceważące podejście do wszystkiego, co ukraińskie. Wielu tak zwanych liderów często demonstrowało swoją wiernopoddańczość i upokarzało się przed „starszym bratem”. Nigdy nie skłaniałam się w stronę „ruskiego miru” (jak się okazało, miałam rację). Spotkanie z Juszczenką zrobiło na mnie ogromne wrażenie, wsparło mnie i dało mi siłę, by trwać przy swoim.

Powiedział mi wtedy: „Dziękuję ci za to, co robisz. To ważne dla Ukrainy i narodu ukraińskiego”. Na długo przed wyborami prezydenckimi w 2004 roku byłam po tej samej stronie barykady co on. Był osobą, z którą wyobrażałam sobie przyszłość Ukrainy. Ufano mu. Był szanowany. Lubiłam go za szczerość i autentyczność.

Bardzo dobrze pamiętam wiec na placu Europejskim, kiedy Wiktor Juszczenko, z oszpeconą twarzą, po raz pierwszy po otruciu przemawiał do ludzi. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że zawartość dioksyn w jego krwi tysiąckrotnie przekraczała normę. Nadal nie jest jasne, co wydarzyło się podczas tej kolacji, na której rzekomo doszło do otrucia. Niestety w najnowszej historii Ukrainy jest wiele pytań bez odpowiedzi.

Chcieli zabić, czy tylko oszpecić bądź przestraszyć Juszczenkę? Czegokolwiek chcieli, ostatecznie przyniosło to odwrotny skutek

21 listopada 2024 r. odbyła się druga tura wyborów prezydenckich. Wraz z innymi muzykami głosowałam w lokalu wyborczym w budynku związków zawodowych za Wiktorem Juszczenką. Byliśmy tam, by go wesprzeć. Wieczorem zebraliśmy się w sztabie i już wtedy pojawiły się dowody na liczne fałszerstwa. W nocy 22 listopada ludzie zaczęli budować scenę pod gołym niebem. Gdy obudziłam się nazajutrz rano, natychmiast poszłam na Majdan, gdzie zobaczyłam wielu przyjaciół i podobnie myślących ludzi.

Stałam na Majdanie i widziałam oczy ludzi. Przychodzili z dziećmi, które niosły pomarańczowe zabawki. Tak było każdego kolejnego dnia. Było dużo muzyki i przemówień ze sceny, a na Chreszczatyku pojawiło się miasteczko namiotowe. Ludzie nie wiedzieli, co dzieje się w kuluarach, nie wiedzieli, że wszystko to trzyma się dosłownie na włosku, że wydarzenia mogą potoczyć się nie tak, jak chcą. Postrzegali to wszystko jako festiwal.

Później zdaliśmy sobie sprawę, jak zwodnicze było poczucie euforii, bezpieczeństwa i radości z bycia otoczonym przez podobnie myślących ludzi

Pomarańczowa Rewolucja była bezkrwawa, a to ma swoją cenę. Ceną za nieużywanie siły były konstytucyjne ustępstwa. Ukraina stała się republiką parlamentarno-prezydencką. Z czasem prezydent Juszczenko stracił część swoich uprawnień. Ci, którzy nazywają go „słabym prezydentem”, nie bardzo wiedzą, o czym mówią. On taki nie był. W rzeczywistości to niezwykle mądry, inteligentny, delikatny człowiek, wróg totalitaryzmu. Nie dopuścił do rozlewu krwi.

Ta rewolucja zmieniła mnie i nie tylko mnie – zmieniła kraj. Zmieniła rozumienie przez świat tego, czym jest demokracja i jak o nią walczyć. Ludzie w Ukrainie zdali sobie sprawę, że mogą wygrać, że ich wartości mają znaczenie. I że tych wartości mają wiele.

Pomarańczowa Rewolucja zmieniła bieg historii. Ukraińcy zdali sobie sprawę, że są siłą

Na scenie Majdanu śpiewałam piosenki „Idziemy” i „Nie bój się żyć”, które potem śpiewano podczas Rewolucji Godności. Dziewięć lat po Pomarańczowej Rewolucji Ukraińcom znowu przyjdzie bronić swojego wyboru. Rewolucja Godności będzie tragiczna, ale prawda zwycięży. Wschodni sąsiad nie odpuści, rok 2014 upłynie pod znakiem okupacji Krymu, tzw. ATO [operacja antyterrorystyczna na wschodzie kraju, prowadzona przez ukraińską armię przeciw prorosyjskim separatystom z obwodów donieckiego i ługańskiego – red.]  i wybuchu wojny.

A 24 lutego 2022 r. rozpocznie się inwazja Rosji. Od ponad tysiąca dni nasz kraj krwawo walczy o wolność i prawdziwą niepodległość.

Wszystkie zdjęcia dostarczone przez autorkę

20
хв

Pomarańczowa Rewolucja i ja

Maria Burmaka

Jeszcze niedawno tolerancja wobec różnych kultur i pielęgnowanie różnorodności były na Zachodzie normą. W 2024 r. nastroje antysemickie osiągnęły na świecie, także w krajach zachodnich, punkt krytyczny. I w sumie nic dziwnego, skoro według badań opinii publicznej 20% młodych Amerykanów nie wie, czym był Holokaust.

Ukraina pierwsza padła ofiarą wojny hybrydowej z wykorzystaniem uchodźców z Syrii, Iraku i Afganistanu. Jesienią 2015 roku uwaga świata została jednak przeniesiona z okupowanego Krymu i wojny w Donbasie na Aylana Kurdiego, trzyletniego chłopca z Syrii. Zdjęcie martwego dziecka na tureckiej plaży trafiło na czołówki większości mediów na świecie. Pod wpływem presji moralnej ówczesna kanclerz Niemiec Angela Merkel szeroko otworzyła drzwi Republiki Federalnej dla milionów ludzi o innej kulturze, innym światopoglądzie, a co najważniejsze – dla tych, którzy nie chcą uczyć się języka, akceptować kultury nowego kraju i chcą żyć według swoich praw.

Od 2021 roku nielegalni imigranci próbują przedostawać się przez granicę między Polską a Białorusią. Wojciech Olkuśnik/East News

Putin, Łukaszenka i ich chiński przyjaciel Xi Jinping wielokrotnie wykorzystywali nielegalnych imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu do testowania wytrzymałości europejskich granic. Przez całą jesień 2021 r. polscy strażnicy graniczni wyłapywali agresywnych przybyszów z Iraku i Afganistanu, którzy przez Polskę chcieli dostać się do hojnego niemieckiego państwa opiekuńczego. Teraz możemy przypuszczać, że to była przygrywka do okupacji Ukrainy, bo dla osi zła ważne było załamanie polskiej granicy, a w konsekwencji załamanie jakiejkolwiek pomocy dla Kijowa.

W tamtym czasie wielu krytykowało polski rząd za „okrucieństwo” wobec imigrantów. Doświadczenie pokazało, że postąpił właściwie

Nocą 8 listopada tego roku, po meczu piłkarskim Ajax – Maccabi Tel Awiw w Amsterdamie, grupa agresywnych palestyńskich kibiców – migrantów zaatakowała kibiców z Izraela. Żydzi byli bici, ścigani przez samochody, wrzucani do amsterdamskich kanałów i przeszukiwani w barach i hotelach. Stało się to w przeddzień rocznicy Nocy Kryształowej, nazistowskiego pogromu niemieckich Żydów w 1938 roku. Wiele osób zastanawiało się, jakie znaczenie miało to, że do ataku doszło w Holandii – kraju, którego premier Dick Schoof, oficer wywiadu i specjalista ds. zwalczania terroryzmu, wcześniej prowadził dochodzenie w sprawie zestrzelenia przez Rosjan nad Donbasem samolotu linii Malaysia Airlines 17 w lipcu 2014 r.

7 listopada izraelscy kibice zostali zaatakowani w Amsterdamie. Fot: Middle East Images/ABACA/Abaca/East News
Należy się spodziewać, że to pierwszy dzwonek i podobnych aktów przemocy i terroryzmu ze strony tych, którzy są zainteresowani zasobami Europejczyków, a nie dostosowaniem się do europejskiego stylu życia, będzie więcej

I wszyscy to czują. Niedawno upadł rząd w Niemczech. Rządząca koalicja rozpadła się, ponieważ kraj od lat tkwił w polityce migracyjnej pani Merkel. A budżet nie może już wspierać tych, którzy chcą bronić Palestyny w centrum Berlina. Co więcej, według badań socjologicznych Niemcy czują się zaniepokojeni i niepewni – więc stare partie, jak SPD czy CDU-CSU, będą musiały zająć się tym problemem, zanim zostanie on rozwiązany na ulicach przez skrajną prawicę.

Rosja i Chiny chcą zniszczyć starą Europę. I dopóki nie uda im się jej zająć, zadaniem numer jeden będzie topienie jej ulic we krwi. Dlatego antysemityzm i hasła, że Europa jest przeciwko różnorodności kultur i religii, są tak intensywnie rozpowszechniane za pośrednictwem mediów społecznościowych i podcastów.

Taka retoryka jest dobrą pożywką dla wojen hybrydowych przeciwko demokracji. Powrót Trumpa do władzy w Stanach Zjednoczonych stał się możliw, ponieważ zwykli Amerykanie czuli, że mniejszość narzuca im własne zasady. I że niszczy Amerykę, o jakiej marzą miliony.

Co zaskakujące, Unia Europejska w końcu uznały, że stanowczy opór Polski wobec masowego wpuszczania na jej terytorium nielegalnych imigrantów ma sens

W październiku 2024 r. przywódcy państw członkowskich UE wyrazili solidarność z Polską w walce z nielegalnymi migrantami, a także „determinację w zapewnieniu skutecznej kontroli zewnętrznych granic UE”. Niedawno polski rząd opracował strategię migracyjną, koncentrując się na obywatelach Afryki, Azji i Bliskiego Wschodu, którzy coraz częściej przyjeżdżają na polskie uczelnie jako studenci.

Przywódcy UE poparli Polskę w kwestii migrantów. fot: SAMEER AL-DOUMY/AFP/East News

„Naszym prawem i naszym obowiązkiem jest ochrona polskiej i europejskiej granicy. Jej bezpieczeństwo nie będzie przedmiotem negocjacji. Z nikim. Jest zadaniem do wykonania. I mój rząd to zadanie wykona” – napisał w mediach społecznościowych premier Donald Tusk.

Zgodnie z dokumentem to polski rząd będzie decydował, kogo na granicy zatrzymać, a kogo nie. A ci, którzy chcą zostać Polakami, będą musieli nauczyć się języka i przestrzegać polskiego prawa

W dłuższej perspektywie te doświadczenia są dla Ukrainy interesujące, ponieważ wraz z emigracją milionów Ukraińców z powodu wojny pojawia się kwestia siły roboczej. I tutaj od czasu do czasu zabierają głos eksperci, mówiący, w jaki sposób migranci z Azji Środkowej lub Pakistańczycy mogliby nam pomóc. Twierdzą, że mogliby być taksówkarzami i zastąpić kelnerów.

Tyle że dla kraju, który ma wiele problemów z bezpieczeństwem i chwiejną tożsamością narodową swojej ludności, to może być wyzwanie. Nie jesteśmy przecież zbyt dobrzy w radzeniu sobie z własnymi kolaborantami, którzy przez długi czas przebierali się za potężnych biznesmenów i mówili, że są za pokojem bez polityki. Inną sprawą byłaby konieczność walki z tymi, którzy mówiliby nam, jakie długie spódnice powinny nosić nasze kobiety czy latali do Omanu, by organizować akcje przeciwko żydowskim pielgrzymom.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Pogromy Żydów i agresywni migranci. Europą wstrząsają hybrydowe wojny „osi zła”

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Iluzja planów pokojowych. Dlaczego Zachód jest tak zmęczony Ukrainą i proponuje jej kapitulację

Ексклюзив
20
хв

Jewhen Magda: Popieram ekshumację ofiar tragedii wołyńskiej

Ексклюзив
20
хв

Europa małych Trumpów

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress