14 czerwca, w przeddzień światowego szczytu pokojowego w Szwajcarii, agencje informacyjne opublikowały ciekawą mapę świata. Na niebiesko zaznaczono na niej kraje, które zgodziły się wziąć udział w szczycie. Państwa, które nie wysłały przedstawicieli do Burgenstock, zostały przedstawione na szaro. To m.in. Rosja, Chiny i zdecydowana większość krajów afrykańskich.
Mapa z „podziałem świata”, jak się później okaże, jest jednak niedokładna, a szarości będzie znacznie więcej. I w sumie nie ma się czemu dziwić.
W ciągu ponad dwóch lat wojny, którą Rosja prowadzi przeciwko Ukrainie, świat najwyraźniej dostosował się do „nowych realiów”, którymi karmiła go Moskwa – do przerażających obrazów zbombardowanych ukraińskich miast, do codziennych ataków rakietowych, do zabitych i rannych cywilów, żołnierzy i pełnych emocji historii tych, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów i ratowania dzieci za granicą.
Po krótkotrwałym szoku przez ponad dwa lata świat wciąż nie zdecydował się na odpowiedzi na kilka podstawowych pytań
Po pierwsze: czy kraj agresor musi przegrać?
Po drugie: co należy zrobić, aby kraj agresor zapłacił za zuchwałe wywołanie wojny w centrum Europy – i by była to też nauczka dla innych?
Po trzecie: jak zapewnić powrót do trwałego pokoju i międzynarodowych zasad określonych w Karcie Narodów Zjednoczonych i szeregu różnych konwencji (i jak ostatecznie przywrócić prawo międzynarodowe)?
Oczywiście to właśnie poszukiwanie odpowiedzi na te pytania legło u podstaw pomysłu zorganizowania szczytu pokojowego. Jednak co najmniej miesiąc przed szczytem stało się jasne, że „formuła pokojowa” prezydenta Zełenskiego, która została zaproponowana jako główny temat do dyskusji światowych przywódców, nie jest odpowiednia dla wszystkich. Niektórzy z uczestników nadal prowadzą nieprzerwaną wymianę handlową z Moskwą, inni są wieloletnimi strategicznymi partnerami Federacji Rosyjskiej, a jeszcze inni starają się pomóc „uratować twarz Putina” itd. I choć nie postawiono kropki nad „i” w kwestii tego, kto wygra na linii frontu i kto ma większe szanse na przetrwanie, niektóre kraje postanowiły albo nie jechać do Szwajcarii, albo wstrzymać się od podpisania dokumentów końcowych. W związku z tym „formuła” musiała zostać znacznie skrócona, aby zapewnić, że liczba delegacji będzie co najmniej tak duża jak na szczycie tzw. Platformy Krymskiej przed inwazją Rosji na pełną skalę.
To fakt: Ukraina spodziewała się, że do Szwajcarii przyjedzie znacznie więcej krajów
W marcu 2022 roku za rezolucją ONZ potępiającą inwazję Rosji głosowało 141 krajów. Tym razem Kijów wysłał ponad 160 zaproszeń. Na zmniejszenie liczby uczestników wpłynęło jednak kilka czynników. Po pierwsze, Joe Biden nie wziął udziału w szczycie (oczekiwano, że udział prezydenta USA zwiększy wagę wydarzenia). Po drugie, po wizycie Władimira Putina w Pekinie Chiny również odmówiły wysłania swoich przedstawicieli, nawet na szczeblu ministerialnym. Po trzecie, nie należy lekceważyć działań antyagitacyjnych prowadzonych przez Moskwę na wszystkich szczeblach. W tym „propozycji pokojowych”, a właściwie ultimatum, które Władimir Putin ogłosił w przeddzień szczytu.
Ale nawet to nie zepsuło obrazu sytuacji: szczyt był odpowiedzią na twierdzenie Putina, że Wołodymyr Zełenski jest „bezprawnym prezydentem”. Samo zaprezentowanie uczestników szczytu i uściski dłoni między szefami delegacji a prezydent Szwajcarii Violą Amherd i prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim trwały ponad godzinę.
A przemówienia oskarżające Moskwę o rozpętanie niesprowokowanej agresji trwały kolejne kilka godzin. Szczególnie emocjonalne było wystąpienie premiera Chorwacji Andreja Plenkovicia. Stwierdził on, że świat doskonale rozumie intencje Moskwy, gdy mówi ona o „pokoju w Ukrainie” – i że jest to stosowanie tzw. zasady salami.
Najpierw odcięto Krym, potem obwody doniecki i ługański, a teraz obwody chersoński i zaporoski. I będzie tak dalej, jeśli tego nie powstrzymamy
Dziwnym zbiegiem okoliczności w dniu rozpoczęcia szczytu „The New York Times” opublikował projekt porozumienia przywiezionego przez rosyjską delegację do Stambułu w marcu 2022 roku. Gdyby została podpisana, a Ukraina zrezygnowałaby z armii i zadeklarowała neutralny status, odkrawanie terytoriów ukraińskich plasterek po plasterku, aż do granicy z Polską, byłoby jeszcze szybsze. Nawiasem mówiąc, ten neutralny status faktycznie istniał, gdy Rosja zaanektowała Krym.
Największe zaniepokojenie w kręgach eksperckich budzą jednak wypowiedzi niektórych uczestników szczytu, że na jego kolejny etap powinien przyjechać ktoś z Moskwy
Z jakiegoś powodu opinie te pochodzą z zupełnie różnych obozów – od Saudyjczyków, przez Niemcy – po papieża. Szczerze mówiąc, trudno sobie wyobrazić konferencję w Jałcie czy Poczdamie, na którą alianci zaprosiliby Hitlera. Tymczasem wcześniej wziął on udział w konferencji w Monachium, gdzie obiecał, że nikogo nie zaatakuje. Brzmi znajomo?
Czy szczyt można uznać za sukces?
Jednoznaczna odpowiedź na to pytanie zostanie udzielona już wkrótce – jeśli wydarzenie to rzeczywiście rozpaliło część uczestników i staną się oni bardziej aktywni wokół realizacji lub poparcia nie tylko trzech punktów formuły Zełenskiego, ale także pozostałych siedmiu (w tym działań na rzecz wycofania wojsk rosyjskich z całego terytorium Ukrainy).
Jednak pod koniec szczytu ze 100 delegacji tylko 82 (kraje i organizacje) podpisały komunikat końcowy. Od głosu wstrzymały się Arabia Saudyjska, Tajlandia, Indie, Meksyk, RPA, Brazylia i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Większość z tych krajów, mimo utrzymywania regularnych kontaktów dyplomatycznych z Ukrainą (a nawet osobistych spotkań przedstawicieli niektórych z nich z prezydentem Zełenskim), znajduje się we wspomnianej strefie między niebieskim a szarym. Irak i Jordania, które podpisały deklarację końcową, później wycofały swoje podpisy. Poinformowano o tym na stronie internetowej szwajcarskiego MSZ.
Zrozumieliśmy również, na kim możemy polegać, a z kim tylko handlować
78 krajów, które poparły Rosję, prawdopodobnie zostanie wpisanych na „czarną listę” Moskwy [choć najpewniej wiele z nich było na niej już wcześniej – red.]. Weekend 15-16 czerwca można uznać za czas, w którym uformowała się mniej lub bardziej wyraźna koalicja antyrosyjska. Aby jednak udowodniła ona swoją skuteczność, większość z tych krajów będzie musiało przejść poważne wewnętrzne przemiany światopoglądowe. A jednocześnie będą musiały spojrzeć na historię, w której oddanie Hitlerowi Sudetów nie uratowało świata przed II wojną światową.
Władimir Putin wciąż wierzy, że można powrócić do czasów Układu Warszawskiego, kiedy ZSRR miał wpływ na część Europy i dyktował jej swoją politykę. Putin wciąż żyje w realiach zimnej wojny, wciąż postrzega Zachód jako słaby i gra na jego lękach. Wynik szczytu powinien być demonstracją czegoś przeciwnego: siły, organizacji i zdolności do stawiania dyktatorów na ich miejscu. Wciąż jest na to szansa.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!