Exclusive
20
min

Alarm lotniczy w Warszawie. Jak Ukraińcy za granicą przypominają o sobie

Kiedy o 08:16 w niedzielę nadlatuje MiG, rozdzwaniają się telefony w Warszawie, Lublanie, Londynie i Berlinie. Małe alarmy rozbrzmiewają w całej Europie. Ale Ukraińcy to nie tylko trauma. To także wdzięczność

Olga Gembik

Siedziba Komisji Europejskiej oświetlona niebiesko-żółtymi barwami ukraińskiej flagi. Fot: THIERRY MONASSE/REPORTER

No items found.

O 08:16 w niedzielę w Warszawie rozległo się ostrzeżenie o nalotach. Po raz kolejny ktoś spieszył się na autobus i nie przełączył telefonu w tryb cichy. „Ten cholerny MiG nadleciał… – chłopak siedzący przede mną, przewija wiadomości i szuka słów. Spoglądamy sobie w oczy z dziewczyną, która właśnie skasowała bilet. Zna dźwięk dzwonka. Marszczy gniewnie brwi i bierze do ręki telefon. Jest Ukrainką.

Ukraińcy w autobusie w Warszawie, nie odzywając się, sprawdzają gdzie i co leci, ile tego leci i z jaką prędkością. I piszą do swoich krewnych i znajomych – z najważniejszym pytaniem: „Co u ciebie?”.

Niebieskich i żółtych wstążeczek na plecakach i torbach prawie nie widzę, moi rodacy jakby już dołączyli do „normalnego życia” Warszawy, rozproszeni wśród miejscowych, by czasem zaszokować ich retrospekcjami. Oto dziewczynka zręcznie zakrywająca głowę dłońmi i przykucnięta, przestraszona majową burzą. Oto czyjeś dziecko krzyczy gorączkowo podczas premiery filmu animowanego o Mario – w filmie coś błyska i wybucha, a dziecku obraz wydaje się uderzająco znajomy.

Nikt się nie skarży i nie narzeka – w Ukrainie jest teraz tysiąc razy trudniej. Oprócz piosenek, „szoku”, muzyki w autobusach i zapału do pracy, przywieźliśmy tu również nasze traumy

Ale Ukraińcy to nie tylko niepokój. To także wdzięczność. Karina Antonenko z Ługańska jest jedną z nas. Jej ukraiński jest tak czysty, jakby nauczyła się go niedawno. Ukraińcy, którzy wracają do języka swoich dziadków, mówią starannie, wymawiając twarde „h”. Ale jej dziadek pochodził z Kaukazu.

Karina Antonenko z Ługańska. Zdjęcie: archiwum prywatne

– Mój dziadek był Gruzinem, po nim mam wygląd – uśmiecha się Karina. – Pracował w cyrku i grał na saksofonie w orkiestrze. Opanował wiele instrumentów muzycznych, więc zaczęłam grać na pianinie już w wieku trzech lat.

Karina jest wirtuozką saksofonu.

– Saksofon to wspaniała rzecz. Kiedy mi smutno, biorę go do ręki i gram – wyznaje.

Po wybuchu wielkiej wojny znalazła się w Rabce Zdroju. O wielkim koncercie charytatywnym zorganizowanym przez Ukraińców mówiła cała okolica.

Zebrano wtedy 23 500 złotych na pomoc i artykuły pierwszej potrzeby dla Ukrainy. Wydarzenie, w którym wzięła udział Karina, przeszło do historii miasta

W rocznicę inwazji Karina wraz z polskim muzykiem nagrała teledysk „Dziękuje, Polsko”, któremu towarzyszyły następujące słowa: „Jest z nami kraj, który dał nam możliwość znalezienia schronienia, który pomagał nam od pierwszego dnia wojny, który dał nam wszystko, byśmy mogli przetrwać te okropności. Dziękujemy każdej osobie, która zrozumiała nasz ból, każdemu wolontariuszowi i żołnierzowi. Dziękujemy, Polsko".

Kiedy w domu ich sąsiadów, starszego polskiego małżeństwa, wskutek wybuchu gazu wybuchł pożar, ukraińska diaspora wiedziała, co robić.

– Zaczęliśmy się zastanawiać, jak pomóc. Muzycy nie mają za dużo pieniędzy, ale wpadliśmy na pomysł zorganizowania dużego koncertu, tak jak zorganizowaliśmy dla Ukrainy. Wzięło w nim udział wielu Ukraińców. Dziewczyny coś gotowały, sprzedawały wypieki, przyniosły swoje rękodzieło. Zebraliśmy 50 tysięcy złotych. A teraz sąsiedzi już się odbudowują, mają ściany i dach.

Kiedy MiG startuje w niedzielę o 08:16, myślę o tym wspaniałym przykładzie ukraińsko-polskiego sąsiedzkiego wsparcia.

Telefony w Warszawie, Lublanie, Londynie i Berlinie wibrują niepokojąco, a małe alarmy rozbrzmiewają w całej Europie. Ale saksofon Kariny wciąż gra
No items found.

Redaktorka i dziennikarka. Ukończyła polonistykę na Wołyńskim Uniwersytecie Narodowym Lesia Ukrainka oraz Turkologię w Instytucie Yunusa Emre (Turcja). Była redaktorką i felietonistką „Gazety po ukraińsku” i magazynu „Kraina”, pracowała dla diaspory ukraińskiej w Radiu Olsztyn, publikowała w Forbes, Leadership Journey, Huxley, Landlord i innych. Absolwent Thomas PPA International Certified Course (Wielka Brytania) z doświadczeniem w zakresie zasobów ludzkich. Pierwsza książka „Kobiety niskiego” ukazała się w wydawnictwie „Nora-druk” w 2016 roku, druga została opracowana przy pomocy Instytutu Literatury w Krakowie już podczas inwazji na pełną skalę.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Gdyby te wiadomości nadeszły w spokojnych czasach, cała Ukraina świętowałaby na ulicach, a szampan płynąłby strumieniami.

Jednak smutek po śmiertelnych atakach na Dniepr i Charków, dwa główne ośrodki w pobliżu linii frontu, nieco zagłuszył świadomość tego, co naprawdę się wydarzyło i dlaczego któregoś dnia niejedną z dawnych ulic Puszkina nazwiemy imieniem Ursuli von der Leyen.

Dobrym zbiegiem okoliczności grupa ukraińskich dziennikarzy, w tym autorka tych słów, odbyła serię spotkań z najwyższymi urzędnikami UE w Brukseli. Warto więc wyjaśnić, czego chce od nas UE i czy naprawdę jest zainteresowana Ukrainą.

Po pierwsze, brutalna agresja Rosji na Ukrainę w końcu zmusiła Europejczyków do spojrzenia na Moskwę bez różowych okularów. Nasi rozmówcy, którzy kształtują politykę zagraniczną UE, mówili w rozmowach jeden na jeden o imperialnych i kolonialnych postawach w dzisiejszej Rosji.

Szczegóły zbrodni wojennych w Ukrainie i ciągłe groźby zrzucenia bomby atomowej na Paryż, Londyn czy Berlin sprawiły, że Europejczycy zaczęli myśleć o swojej przyszłości i nowej strategii geopolitycznej, w której Ukraina będzie pełniła rolę bramy do Europy

I w której przystąpienie Kijowa przyniesie wyraźne korzyści wszystkim. Bo tak jak dziś rosyjscy okupanci zrzucają bomby szybujące na Charków, tak w przyszłości mogą nie mieć nic przeciwko atakowaniu krajów bałtyckich, które nie milczą i w ciągu minionych dwóch lat stały się najlepszymi interpretatorami prawdziwej natury Rosji.

Unijni urzędnicy nie łączą kwestii przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej z nazwiskami konkretnych ukraińskich polityków, a wyłącznie z oporem i determinacją narodu ukraińskiego. „Zapłaciliście zbyt wysoką cenę” – tak brzmiało przesłanie Petera Stano, Petry Gombalovej i Věry Jourovej, trojga najwyższych unijnych urzędników, którzy bezpośrednio współpracują z Ukrainą.

Najbardziej wymownym symbolem tej wysokiej ceny jest słynne zdjęcie z Buczy, na którym brelok z flagą UE leży obok poczerniałej dłoni z bladoróżowym manicure’em

Biorąc pod uwagę zachowanie Węgier, a raczej ich przywódcy Viktora Orbana, wiele osób zastanawiało się, co by się stało, gdy nasz skandaliczny sąsiad przez pół roku będzie przewodniczył Radzie Unii Europejskiej. Zwłaszcza że od samego początku węgierski premier domagał się od Wołodymyra Zełenskiego jednostronnego przerwania ognia i rozpoczęcia negocjacji z Rosją, a na dodatek podsunął nam chińskie projekty planu pokojowego – do przemyślenia.

Viktor Orban i Wołodymyr Zełenski podczas spotkania w Brukseli. 27 czerwca 2024 r. Fot: Administracja Prezydenta Ukrainy (APU)

W rozmowie z ukraińskimi obserwatorami rzecznik UE Peter Stano dał jasno do zrozumienia, że Węgry stały się pariasem. Ich szantaż i arogancja denerwują już wielu. W końcu to coś znaczy, jeśli zawsze neutralna Austria już teraz prosi o pozbawienie Budapesztu prawa głosu w UE.

– Prezydencja węgierska nie będzie miała żadnego znaczącego wpływu. Może próbować opóźnić postęp w agendzie Rady Unii Europejskiej w ramach swoich uprawnień, ale w tym przypadku większość państw członkowskich zawsze może wywrzeć presję na Budapeszt i znaleźć sposoby na zmianę tej agendy – oświadczył dyplomatycznie Stano.

W mniej oficjalnej retoryce dyplomata był zadowolony, że część tej połowy roku pochłaniają wakacje i najważniejsze wydarzenie: szczyt NATO w Waszyngtonie. Po jednym i drugim do czasu, gdy Polska przejmie prezydencję w Radzie UE, pozostanie już tylko chwila.

Dla Ukrainy sześciomiesięczna prezydencja Warszawy może być dodatkową trampoliną do członkostwa w UE

Dlatego chcemy wierzyć w zdrowy rozsądek obu rządów, polskiego i ukraińskiego, i w to, że nie powtórzą się przerażające historie z rozsypywaniem zboża, blokadami granic i wzajemnymi oskarżeniami w mediach społecznościowych.

Rosja nienawidzi Polski być może nieco mniej niż Ukrainy, czego zdawał się dowodzić wywiad Putina z Tuckerem Carlsonem. Dlatego jest to szansa dla Polaków na odsunięcie linii frontu od swoich granic.

Rozmowy z najwyższymi urzędnikami UE sprawiły, że jako obserwatorka polityczna tęsknię za czasami, gdy parlament i rząd były źródłem debaty i decyzji politycznych. Europejscy urzędnicy wzdychali ciężko na każdą wzmiankę o korupcji w Ukrainie, próbie rozpoczęcia operacji whistleblowingu w państwowej agencji informacyjnej Ukrinform czy wzmianki o problemach kompleksu wojskowo-przemysłowego. Chętnie współpracowaliby z takimi jak oni biurokratami w Ukrainie, ale z powodu ich braku są zmuszeni współpracować z tymi, którzy zostali wybrani przez Ukraińców w wyborach. Dlatego w pierwszych powojennych wyborach warto będzie dokładnie przemyśleć jakość naszych przedstawicieli politycznych. By później się nie rumienić.

Wołodymyr Zełenski, Charles Michel i Ursula von der Leyen. 27 czerwca 2024. Zdjęcie: APU

Stany Zjednoczone przechodzą własny kryzys, a UE przygotowuje się do pracy nad planem B, jeśli Trump zostanie prezydentem. Europa bardzo trzeźwo patrzy na Chiny i ich dążenie do uczynienia ze wszystkich niewolników. Dlatego myśli o wzmocnieniu swoich granic i bezpieczeństwa, w co praktyczne doświadczenia milionów Ukraińców będą cennym wkładem.

Skoro Siły Zbrojne Ukrainy, weterani i wolontariusze są naszą najbardziej udaną marką eksportową, powinniśmy w pełni to wykorzystać

Powinno być więcej ukraińskich głosów w Brukseli. Nasi studenci powinni odbywać staże u europejskich parlamentarzystów. Nasi analitycy powinni stale współpracować z ekspertami, którzy zajmują się rosyjskimi IPSO [chodzi o operacje psychologiczne mające na celu przekazanie odbiorcom wybranych informacji w celu wywarcia wpływu na ich motywy i obiektywne rozumowanie, a ostatecznie na zachowanie rządów, organizacji, grup i obcych mocarstw red.], manipulacjami i zniekształcaniem historii. Jak powiedziało nam kilku rozmówców, „widzimy, że lwia część rosyjskiego know-how jest skierowana na Ukrainę, a następnie trafia dalej na Zachód”.

Zełenski z europejskimi przywódcami. Zdjęcie: APU

Kiedy byłam dzieckiem, każdy kanał nadawał wiadomości z Moskwy i Petersburga. Wiedziałam więc o rosyjskim świecie więcej, niż potrzebowałam. Ukraińscy dziennikarze i analitycy powinni być obecni w Brukseli cały czas, bo wiele strategicznych decyzji politycznych jest podejmowanych jako owoc bezpośrednich powiązań i osobistych sympatii.

Bruksela jest na nas otwarta i gotowa do poważnej pracy. Kluczową kwestią jest to, jak przyciągnąć do niej specjalistów ze strony ukraińskiej

Bo bohaterska aura Ukraińców i urok osobisty pana Wołodymyra Zełenskiego nie wystarczą, jeśli chodzi o rutynę biurową w brukselskim centrum decyzyjnym czy biznesowym, gdzie ukraińska agenda powinna być obecna 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. I gdzie Ukraina powinna być postrzegana nie jako ubogi krewny, lecz jako aktywny gracz, dzięki któremu Rosjanie zawiesili jeszcze swoich trójkolorowych flag na budynkach unijnych instytucji.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Nie przegapić szansy. Jak Ukraina mogłaby stać się kluczowym graczem w UE

Marina Daniluk-Jarmolajewa

19 czerwca Rosja i Korea Północna podpisały umowę o strategicznym i kompleksowym partnerstwie. W ślad za tym pojawiły się spekulacje, że KRLD może wysłać swoich żołnierzy do walki po stronie Kremla przeciwko Ukrainie.

Dla Ukrainy kluczowe staje się pozyskanie jak największej ilości broni z Korei Południowej w jak najkrótszym czasie. Tym bardziej że mamy przed oczami przykład Polski, która zaczęła otrzymywać pierwsze czołgi K2 i pierwsze samobieżne systemy artyleryjskie K9, wyprodukowane w Korei Południowej pod koniec 2022 roku. Między zawarciem umowy a otrzymaniem przez Polskę pierwszej partii tego sprzętu minęły zaledwie 102 dni.

Logiczna wydaje się współpraca z polskim przemysłem obronnym jako ewentualnym pośrednikiem w dostawach południowokoreańskiego uzbrojenia dla Sił Zbrojnych Ukrainy. Zwłaszcza że kontrakty zbrojeniowe dla Warszawy z Seulu przewidują nie tylko dostawę do 800 czołgów, 600 samobieżnych systemów artyleryjskich i 500 systemów rakietowych K239, ale także produkcję znacznej części tej broni w polskich zakładach zbrojeniowych.

Trzeba jednak uwzględnić to, że szybkość dostaw i uzyskanie roli centrum produkcji południowokoreańskiej broni Polska zawdzięcza przede wszystkim długoterminowej współpracy z Koreą Południową. My również będziemy musieli podążyć tą drogą

Wszystko zaczęło się od „Kraba”

Współpraca obronna między Polską a Koreą Południową rozpoczęła się kilka lat przed inwazją Rosji na Ukrainę. Zaczęło się od „Kraba”, słynnej armatohaubicy samobieżnej bazującej na nadwoziu i podwoziu południowokoreańskiego systemu samobieżnego K9, która później okazała się wielkim atutem Sił Zbrojnych Ukrainy w walkach z rosyjskimi najeźdźcami.

Bez odpowiednich technologii z Korei Południowej polski przemysł obronny nie byłby w stanie uruchomić masowej produkcji rodzimych armatohaubic w 2015 roku.

Może to zabrzmieć zaskakująco, ale Korea Południowa jako pierwsza zaoferowała Polsce zakup czołgów K2 – i to już jesienią 2020 roku

Już wtedy mówiło się, że Koreańczycy z Południa są gotowi zezwolić na licencjonowaną produkcję tych czołgów w polskich zakładach zbrojeniowych w wersji K2PL. Jednak w tamtym czasie K2 był uważany za czołg bardzo drogi – jedna maszyna kosztowała 14 milionów dolarów. To zniechęciło nie tylko Polskę, ale także samą Republikę Korei do dalszych zakupów tego sprzętu.

Południowokoreański czołg K2. Zdjęcie: Shutterstock

Tyle że od czasu rozpoczęcia przez Rosję inwazji na Ukrainę globalny rynek zbrojeniowy został zmuszony do działania w trybie „na wczoraj”, a kwestia kosztów zeszła na dalszy plan. Latem 2022 r. Polska delegacja udała się do Korei Południowej po pojazdy opancerzone i systemy rakietowe w celu wzmocnienia swojej armii. Koreańczycy uznali natomiast podpisanie i realizację kontraktów zbrojeniowych dla polskiej armii za kwestię swego prestiżu narodowego.

Polska jako centrum eksportu

To, że od podpisania umowy do dostarczenia Polsce przez Koreę Południową pierwszej partii czołgów i samobieżnych systemów artyleryjskich minęło zaledwie 102 dni, bezsprzecznie stanowi rekord nieosiągalny dla większości graczy na globalnym rynku zbrojeniowym.

Przykładowo, obecne kontrakty na nowe Leopardy 2A8 z Niemiec przewidują dostawę pierwszych pojazdów nie wcześniej niż 2-3 lata po zawarciu umów

Według oficjalnych źródeł do końca 2023 r. Polska otrzymała od Korei Południowej co najmniej 54 czołgi K2, 66 samobieżnych systemów artyleryjskich K9, 11 wyrzutni rakietowych K239 i 12 samolotów szkolno-bojowych FA-50 (w miejsce samolotów MiG-29, przekazanych Siłom Zbrojnym Ukrainy). Weźmy jednak pod uwagę, że nie wszystkie informacje dotyczące dostaw zostały upublicznione.

Rozpoczęcie licencyjnej produkcji czołgów K2PL w zakładach polskiego przemysłu obronnego planowane jest na 2027 rok. Wygląda jednak na to, że Warszawa sama poprosiła południowokoreańskich partnerów o takie przesunięcie w czasie, gdyż wcześniej musi przebudować łańcuch produkcyjny tak, aby w projekt K2PL zaangażowana była jak największa liczba polskich wykonawców.

Poza tym potrzeba czasu, by zainicjować procesy uwzględniające przyszły eksportu czołgów K2 produkowanych w Polsce. Rumunia wyraziła już zainteresowanie zakupem takich pojazdów, mając na uwadze Polskę jako przyszłe centrum eksportu południowokoreańskiej broni.

Trójkąt: Warszawa - Seul - Kijów

Oczywiście, niszczonej przez wojnę Ukrainie nawet te rekordowe 102 dni mogą wydawać się okresem zbyt długim – nasi obrońcy potrzebują sprzętu „na wczoraj”. To zrozumiałe, tak jak zrozumiałe jest oczekiwanie, że powinniśmy otrzymać całą broń, której potrzebujemy w obliczu egzystencjalnego zagrożenia ze strony Rosji, Korei Północnej i innych członków formującej się „osi zła”.

Byłoby dobrze, gdyby Koreańczycy z Południa w końcu przekazali nam 40 rosyjskich czołgów T-80U i 70 bojowych wozów piechoty BMP-3, o które prosiliśmy ich już w kwietniu 2022 r. (maszyny te Korea Południowa dostała od Rosji jako spłatę długu)

Istnieją również dowody na to, że Koreańczycy z Południa mają w swoich magazynach aż 3,4 miliona pocisków 105 mm i 200 mobilnych haubic K105. Pozyskanie przynajmniej części tego arsenału byłoby korzystne dla budowania zdolności artyleryjskich ukraińskich sił zbrojnych. Zachodni kaliber 105 mm jest porównywalny z radzieckim kalibrem 122 mm (Rosja otrzymuje od KRLD pociski tego kalibru).

Jeśli mówimy o etapie pozyskiwania upragnionych czołgów K2 i armatohaubic K9 z Korei Południowej, to możemy skonstruować ofertę w taki sposób, by była ona korzystna dla trzech stron jednocześnie.

Trzecią stroną byłaby siostrzana Polska, która jest zainteresowana rolą eksportera broni, w szczególności przy wsparciu Korei Południowej

Z kolei Seul prowadzi już rozmowy z Warszawą na temat ewentualnego zakupu sprzętu polskiej produkcji, takiego jak radary, drony, przenośne systemy obrony powietrznej i samobieżne moździerze „Rak”. W związku z tym powinniśmy już teraz wziąć pod uwagę fakt, że jeśli kupimy coś od Korei Południowej, kraj ten może również wykazać zainteresowanie ukraińskimi produktami obronnymi.

Defilada w Warszawie 15 sierpnia 2023 r. Fot: Shutterstock

Innym ważnym niuansem jest to, że Seul oferuje nabywcom swojej broni w postaci współpracy w innych dziedzinach, zwłaszcza w sektorze infrastruktury. Wraz z bronią Polska kupiła w Korei Południowej tramwaje dla warszawskiego transportu publicznego. Z kolei w przypadku Rumunii Korea Południowa jest gotowa zainwestować w modernizację infrastruktury transportowej na dużą skalę, w szczególności w celu dostosowania jej do standardów NATO.

W naszym przypadku oferta: „sprzedaj nam K2, a będziesz mógł szybko zainwestować w odbudowę Ukrainy” może być na tyle zachęcająca dla Republiki Korei, że pozwoli nam osiągnąć swoje rekordowe 102 dni między umową a pierwszą dostawą broni

Otwarte szacunki pokazują, że nasza armia używa około 20 różnych typów czołgów w standardzie radzieckim – nie licząc maszyn zachodnich. By zastąpić to „zoo” jednolitym typem nowoczesnej broni, będziemy potrzebować czołgów z Korei Południowej. Niezależnie od tego, jak szybko je otrzymamy.

20
хв

Czołgi w 102 dni: jak Ukraina może powtórzyć polskie doświadczenia

Iwan Kyryczewski

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Nie przegapić szansy. Jak Ukraina mogłaby stać się kluczowym graczem w UE

Ексклюзив
20
хв

Як зміниться ціна на газ і електроенергію з 1 липня 2024 у Польщі?

Ексклюзив
20
хв

Andreas Umland: Dopóki Scholz jest u władzy, Ukraina nie dostanie Taurusów

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress