Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Żołnierze 128 Karpackiej Brygady Desantowo-Szturmowej podczas szkolenia. Fot: AA/ABACA/Abaca/East News
No items found.
Pewnego czerwcowego poranka Alina Sarnacka, mieszkanka Kijowa, sierżant w Siłach Zbrojnych Ukrainy i medyczka pola walki w jednej z kompanii kijowskiej obrony terytorialnej, weszła do metra. Zobaczyła tam plakat ze zdjęciem aktorki Oleny Krawiec [prywatnie dawnej koleżanki Wołodymyra Zełenskiego z kabaretu i matki chrzestnej jego żony – red.] krótkim tekstem, będącym rzekomo cytatem z wypowiedzi żołnierki o pseudonimie „Pirania”: „Były chwile, kiedy bielizna nie trzymała, więc przy wykonywaniu zadania moje piersi po prostu wypadały z biustonosza”. Na dole plakatu – logo marki brabrabra.
Później dzięki Google udało się znaleźć prawdziwą „Piranię” – Julię Malę, starszą sanitariuszkę z 503. oddzielnego batalionu piechoty morskiej. Nikt nie zapytał jej o zgodę na użycie jej imienia i cytowanie jej słów. Później okazało się, że te cytaty pochodziły z zamkniętej ankiety na temat potrzeb walczących kobiet i weteranów.
Mówiąc wprost, grupa ludzi, którzy nie doświadczyli wojny, postanowiła na niej zarobić, powołując się na osobiste doświadczenia walczącej kobiety i umożliwiając jej identyfikację – do czego nie miała żadnego prawa. Na dodatek brabrabra to marka o białoruskich korzeniach, której pracownicy jeszcze w 2017 roku narzekali na spadek sprzedaży, bo młode pokolenie przestało się interesować jej produktami.
W kampanii zaangażowano jeszcze kilka innych, znanych z mediów kobiet: piosenkarkę Nadię Dorofiejewą, instagramerkę Daszę Kwitkową i prezenterkę telewizyjną Nadię Matwiejewą.
Nietrudno się domyślić, że i one nigdy nie miały nic wspólnego wojskiem. Nie mają więc pojęcia, jak to jest na misji bojowej – w staniku czy bez
Maryna L. służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy już od kilku lat. Tak opisuje prawdziwe problemy kobiet w wojsku:
- Chciałabym zobaczyć chociaż jeden z tych tak bardzo reklamowanych kobiecych mundurów, o woskowej bieliźnie dla żołnierek już nie wspominając. Przez ostatnie 6 lat marzyłam o koszulce pasującej do mojego munduru. I nigdy nie otrzymałam żadnego munduru w moim rozmiarze – tylko numer butów pasował. Nie skamlałam, nie jęczałam i nie krzyczałam na całe gardło o ciężkim życiu kobiet w wojsku. Oto jak służymy. A tu nagle ktoś troszczy się o nas, biedne, pokrzywdzone kobiety w wojsku, i chce nam dać markowe majtki z magazynu...
Przypadek brabrabry utwierdził mnie w przekonaniu, że kampanie reklamowe potrzebują zmian jakościowych i nowych twarzy. Sanitariuszka piechoty morskiej Julia Mala potrafiła świetnie zobrazować problem z bielizną dla żołnierek. Billboardy z „Piranią” w metrze naprawdę mogłyby przyciągnąć uwagę ludzi. I byłaby to dobra kampania społeczna, która nie sprowadzałaby się do rechotu z „podskakujących cycków”.
Marketerzy mogą wciąż myśleć, że ukraińskie społeczeństwo się nie zmieniło, i nadal umieszczać na okładkach matkę chrzestną prezydenta czy aktorki z wątpliwych seriali telewizyjnych
Często mówi się, że weterani nie są ludźmi mediów, więc nie mogą być wykorzystywani w reklamie. Ale jest to zużyty stereotyp.
Nie tak dawno weteran Ołeksandr Teren stał się nowym bohaterem udanego projektu telewizyjnego „Kawaler”. Ten były kijowski barista zgłosił się na ochotnika na wojnę i stracił nogi podczas wyzwalania obwodu charkowskiego w 2022 roku. Pojawienie się Saszki w takim projekcie to sposób na dotarcie do masowej publiczności, która nie interesuje się polityką ani wojną. Można bowiem pokazać społeczeństwu, że facet na protezach to nie jest ktoś, komu można tylko współczuć – albo się od niego odwrócić. To ważne, bo w wyniku wojny będziemy mieli całe pokolenie niepełnosprawnych młodych ludzi.
Dobry przykład współpracy reklamowej z wojskiem dała niedawno marka Solo for diamonds. Posiada ona kolekcję spersonalizowanych pierścionków, z których jeden nosi nazwę Karaya – na cześć słynnego pilota, Bohatera Ukrainy Wadyma Woroszyłowa. Osobiście brał on udział w projektowaniu biżuterii i jak można się spodziewać, ma ona kształt samolotu. W reklamie wystąpił z żoną i przyznał, że zainspirowała go miłość i rodzina.
Śmierć słynnej ratowniczki medycznej i dziennikarki Iryny Cybuch była dla społeczności ukraińskiej prawdziwym dramatem. Marzyła o rodzinie, dzieciach i grządkach z pomidorami. Zginęła pod Charkowem. Swego czasu magazyn „Elle” przeprowadził z Iryną wywiad, który zilustrował fotografiami ze specjalnej sesji zdjęciowej. Czymś odświeżającym było nareszcie poznać historię kobiety mającej cel, a nie kochanki oligarchy, która martwi się, czy powinna skrapiać się perfumami marki Chanel, czy Dior. Podczas pogrzebu Iryny we Lwowie wiele osób niosło portrety zrobione przez fotografów „Elle” zdjęciowej.
Skandal z matką chrzestną żony prezydenta był o tyle potrzebny, że społeczeństwo zaczęło mówić o stosowności kampanii w odniesieniu do ukraińskich żołnierzy
Jeśli nowoczesne marki chcą sprzedawać swoje towary w Ukrainie, będą musiały uwzględniać sytuację w kraju i dać głos wojsku. Wojskowi powinni mieć głos, by mówić o sobie, swoich historiach i problemach. Weterani powinni być na billboardach – i mówić własnym głosem. Nie potrzebują szemranych pośredników, by rozmawiać z cywilami. Zwłaszcza jeśli te osobowości medialne nie stronią od zarabiania pieniędzy w Rosji.
Istnieje wyraźne poczucie, że społeczeństwo chce poznawać nowych bohaterów. Chce zaangażowania i empatii
Jeśli Olena Krawiec chce być użyteczna dla kobiet w wojsku, nie powinna kraść ich słów. Są lepsze sposoby na zwrócenie uwagi na Siły Zbrojne. Najlepiej robić to poprzez własne zaangażowanie w ważne sprawy. Obrończynie kobiet same poradzą sobie ze stanikami na froncie, bez obrzydliwych plakatów w metrze.
Ukraińska dziennikarka, konsultant polityczny i medialny. Przez ponad 10 lat pracowała jako felietonistka parlamentarna. Pracuje zarówno z Censor.net, jak i Espresso. Jest autorem popularnych kanałów YouTube Censor.net i Showbiz. Specjalizuje się w polityce, ekonomii i technologiach medialnych.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Temat wojny Rosji z Ukrainą nieoczekiwanie stał się jednym z głównych tematów pierwszej i prawdopodobnie ostatniej debaty między wiceprezydent Kamalą Harris a byłym prezydentem USA Donaldem Trumpem. Stało się tak, chociaż kwestia ukraińska nie jest wiodąca w tej kampanii wyborczej. Kamala Harris pominęła ją nawet w swoim obszernym wywiadzie dla CNN.
Jednak w jej debacie z Trumpem temat wojny pojawił się przede wszystkim jako kwestia wartości i pokazał, jak różne są podejścia kandydatów
Podejście Harris w dużej mierze odzwierciedla nastawienie do wojny administracji Joe Bidena, w dniu debaty po raz kolejny reprezentowanej przez sekretarza stanu Anthony'ego Blinkena w Kijowie. Administracja ta może być ostrożna i opóźniona w podejmowaniu fundamentalnych decyzji, ale jej przedstawiciele są świadomi istoty konfliktu, który obejmuje naruszenie integralności terytorialnej i próbę zmuszenia przez jeden kraj – większy pod względem terytorium i liczby ludności oraz dysponujący ogromnym arsenałem broni jądrowej – innego kraju, mniejszego i bez broni jądrowej, do podporządkowania się jego woli. A najlepiej lepiej – do tego, by zniknął.
Oznacza to, że mówimy o odrodzeniu najgorszego w naszym stuleciu rodzaju imperializmu
To właśnie zwycięstwu tego imperializmu administracja amerykańska stara się zapobiec. I właśnie temu Kamala Harris – której rodzina z pierwszej ręki wie, czym jest imperializm – się sprzeciwia.
Trump – ten prawdziwy, a nie będący produktem strategów politycznych – ma inne podejście, całkowicie pragmatyczne, „trumpowskie”. Ta wojna mu się nie podoba, więc chce ją zakończyć, zmuszając Putina i Zełenskiego, by zasiedli do stołu negocjacyjnego.
Warunki zakończenia wojny, gwarancje bezpieczeństwa, sprawiedliwość – nic z tego od Trumpa nie zależy. On tylko chce, by skończyła się strzelanina. I jest przekonany, że może to z Putinem załatwić
Dlaczego mówię, że taki jest prawdziwy Trump? Ponieważ wiele osób, słysząc przemówienia byłego prezydenta USA lub czytając plan wojenny byłego sekretarza stanu Mike'a Pompeo, opublikowany w mediach, wierzy, że kandydat Republikanów będzie przestrzegał zasad. Tyle że jeśli on wygra, Ameryką nie będzie rządził Trump – produkt technologów politycznych, ale Trump samowystarczalny, który wierzy w to, co sam mówi. A taki Trump będzie problemem dla Ukrainy i całego świata.
Chodzi więc przede wszystkim o argumenty. Jeśli Kamala Harris zostanie prezydentką USA, Ukraina będzie musiała rozmawiać z nią językiem wartości, językiem europejskiego bezpieczeństwa i amerykańskich zobowiązań
Co dziwne, dodatkowy argument został nam „podrzucony” przez samą panią Harris podczas debaty – kiedy wspomniała o Polakach z Pensylwanii, których ojczyzna będzie zagrożona, jeśli Rosja wygra wojnę w Ukrainie. Wspominając o Polakach, a nie Ukraińcach, dała jasno do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kto może być następny.
Jeśli jednak to Trump ponownie zostanie prezydentem, będziemy musieli znaleźć pragmatyczne argumenty, by przekonać go, że wojna w Ukrainie jest jego wojną i nie powinien pozwolić Putinowi wygrać. Bo to byłoby dla Amerykanina publicznym upokorzeniem.
Jeśli zdamy sobie sprawę, że Trump nie jest dla Putina partnerem do zawierania porozumień, a jedynie narzędziem siania chaosu w Ameryce i na świecie, ten argument może zadziałać
Najważniejsze jest, by nie mylić rozmówców. Nie zaczynaj rozmowy z byłą prokurator Kamalą Harris, mówiąc o zyskach – a z narcystycznym miliarderem Donaldem Trumpem, wspominając o wartościach. W swojej historycznej debacie wyraźnie pokazali, jakie podejście naprawdę preferują i jakich politycznych wytycznych się trzymają. Rzecz jasna, to podejście nie dotyczy tylko wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Minął miesiąc od rozpoczęcia przez Ukrainę ofensywnej operacji wojskowej na terytorium Rosji. Gdyby Ukraina miała wszystkie niezbędne zezwolenia od swoich partnerów na użycie zachodniej broni dalekiego zasięgu, takie operacje nie byłyby konieczne. Rosja przygotowywała się do ofensywy w obwodzie sumskim, bezlitośnie ostrzeliwując ukraińskie obszary przygraniczne. Dlatego nie było innego wyjścia, jak przenieść wojnę na terytorium Rosji i stworzyć tam strefę bezpieczeństwa.
Sztuka wojny
Z wojskowego punktu widzenia operacja została mistrzowsko zaplanowana i przeprowadzona przez generała Ołeksandra Syrskiego, głównodowodzącego Sił Zbrojnych Ukrainy. Wróg się jej nie spodziewał. Po stronie ukraińskiej zachowano bezprecedensowy poziom tajności.
Imponująca jest również szybkość, z jaką działało ukraińskie wojsko. Pierwszego dnia operacji kurskiej posunęło się naprzód aż o 14 kilometrów – i to pomimo faktu, że od początku inwazji na pełną skalę armia rosyjska utrzymywała dziesięciokrotną przewagę w uzbrojeniu i liczbie żołnierzy.
Co to oznacza? To, że ukraińska armia doskonale opanowała wojenne rzemiosło
Jednak jako że sytuacja jest dla tej wojny nietypowa, pojawiło się pytanie, jak działania ukraińskiego wojska mają się do prawa międzynarodowego.
Jak zakwalifikować działania Ukrainy?
Ukraińskie wojska przekroczyły granicę Federacji Rosyjskiej i ruszyły naprzód. Czy to działanie ofensywne, czy może defensywne?
Zbrodnicza agresja Rosji rozpoczęła się już w 2014 roku i trwa nadal. Ukraina jest ofiarą agresji i korzysta z przysługującego jej prawa do samoobrony na mocy art. 51 Karty Narodów Zjednoczonych. Zbrodnia agresji (wojny) jest jedyną zbrodnią objętą wyłącznym zamiarem agresora. A w ramach obecnej wojny toczącej się między Rosją i Ukrainą jest tylko jeden agresor – ten, który pierwszy dopuścił się agresji. Mówi o tym Artykuł 2 Rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ z 1974 roku, definiujący pojęcie agresji.
Dlatego ostatnie działania Ukrainy nie mogą być rozpatrywane w oderwaniu od tej wojny – jako oddzielny akt lub oddzielna operacja – ponieważ są one bezpośrednią konsekwencją wojny przeciwko Ukrainie i zostały podjęte wyłącznie w celu militarnego osłabienia wroga i zakończenia wojny. Ukraina nie planuje zajmować terytorium Rosji, jej działania są więc elementem obrony.
Kto powinien powstrzymać wojnę?
Wojna jest międzynarodowym przestępstwem przeciwko pokojowi między państwami i narodami. Dlatego Rosja popełnia zbrodnię nie tylko przeciwko Ukrainie. Rosja narusza porządek międzynarodowy, który ustanawia pokój między państwami. Natomiast Ukraina broni dziś przed rosyjską inwazją nie tylko własnych granic, ale także granic europejskich.
Przeciwdziałanie i zapobieganie tej zbrodni jest obowiązkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, która ponosi główną odpowiedzialność za utrzymanie międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa. Oznacza to, że Ukraina, jako członek ONZ, nie powinna sama powstrzymywać tej wojny. Dopóki Rada Bezpieczeństwa nie podejmie środków niezbędnych do utrzymania międzynarodowego pokoju, zaatakowane państwo może skorzystać z nieodłącznego prawa do samoobrony, zgodnie z art. 51 Karty Narodów Zjednoczonych.
Jak widzimy, Rada Bezpieczeństwa ONZ nie podjęła jeszcze tych środków, dlatego Ukraina korzysta z prawa do samoobrony
Ponadto Ukraina musi bronić swojej wolności w czasach, gdy sądy międzynarodowe nie są w stanie zapobiegać wojnom i pociągać do odpowiedzialności krajów, które atakują inne kraje. Od czasu procesów norymberskich sądy międzynarodowe nie wydawały wyroków za zbrodnię agresji. Skazywano za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, które są pochodną agresji. Oznacza to, że każdy potencjalny dyktator lub agresor wie, że nie zostanie ukarany za wszczęcie wojny.
Obecnie nie ma międzynarodowego mechanizmu, który mógłby powstrzymać wojnę w Ukrainie. Dlatego Ukraina nie ma innego wyboru, jak tylko bronić siebie i swoich obywateli wszelkimi dostępnymi środkami.
Jak się bronić przed agresorem?
Prawo międzynarodowe nie udziela odpowiedzi na pytanie, jak kraj powinien się bronić, gdy jest atakowany przez mocarstwo nuklearne z wielokrotną przewagą w uzbrojeniu i sile żywej. Albo jak się bronić, gdy agresor walczy bez zasad, nie przestrzegając żadnych norm międzynarodowego prawa humanitarnego. Albo jak Ukraina powinna działać w wojnie na pełną skalę, gdy społeczność międzynarodowa nie może powstrzymać agresji wobec niej.
Tymczasem naród ukraiński ma prawo do przetrwania
Wzajemne poszanowanie integralności terytorialnej, granic i suwerenności innego państwa to zasady współistnienia w czasie pokoju. Jeśli jednak konieczne jest przekroczenie granicy kraju agresora w celu ochrony życia setek tysięcy ludzi, jest to konieczna ostateczność, do której broniące się państwo ma prawo się uciec, jeśli nie ma innych sposobów na osłabienie wroga.
W wyborze metod obrony Ukraina jest ograniczona jedynie normami międzynarodowego prawa humanitarnego, którego przestrzega od pierwszego dnia inwazji na pełną skalę.
Reżim prawny obszarów obwodu kurskiego okupowanych przez wojska ukraińskie
Obecnie na świecie nie ma jednego podejścia w definiowaniu cech, które można by wykorzystać do jednoznacznego zakwalifikowania konkretnego przypadku jako okupacji. Istnieje jednak absolutna i oczywista różnica między obecnością wojsk rosyjskich na tymczasowo okupowanych terytoriach Ukrainy a wojskami ukraińskimi w rosyjskim obwodzie kurskim. Dla Ukrainy, w przeciwieństwie do Rosji, okupowane terytorium nie jest niezależnym i ostatecznym celem. Ziemia wroga nie jest w ogóle dla niej celem, a jedynie narzędziem do osłabienia jego zdolności wojskowych.
Sam fakt, że wojska tymczasowo kontrolują określone terytorium, nie daje prawa do tego terytorium, tworzy natomiast szereg zobowiązań wobec miejscowej ludności cywilnej. To jedna z podstawowych zasad prowadzenia wojny: wojsko nie krzywdzi ludności cywilnej i zaspokaja podstawowe jej potrzeby na kontrolowanych terytoriach.
Ukraina przestrzega praw miejscowej ludności obwodu kurskiego zgodnie z prawem międzynarodowym i zapewnia pomoc humanitarną mieszkańcom tych terytoriów
Niewątpliwie operacja kurska jest sukcesem ukraińskiej armii, lecz droga do zwycięstwa jest jeszcze długa i bardzo trudna. Musimy więc pamiętać, że w tej wojnie jest tylko jeden agresor: Rosja. Agresor, który walczy bez zasad i ma obsesję na punkcie zniszczenia Ukrainy. Agresor, przed którym społeczność międzynarodowa nie może Ukrainy ochronić. Dlatego Ukraina ma prawo bronić swojego narodu i państwa wszelkimi dostępnymi środkami.
O tym, że film „Russians at War” znajdzie się w programie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto (TIFF), wiadomo było już w połowie sierpnia. Wydawało się logiczne, że w trzecim roku inwazji na pełną skalę pojawi się film, który uczciwie pokaże, co dzieje się w Moskwie. W końcu wielu ludzi interesuje się tym, jak żyje największy kraj na świecie objęty sankcjami i co sami Rosjanie myślą o swojej teraźniejszości i przyszłości.
Tymczasem pod koniec sierpnia we Włoszech odbył się efektowny i pretensjonalny Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji, na którym pokazano „Russians at War”. Ten film mógłby przejść niezauważony, gdyby nie kilka czujnych osób, które go obejrzały i zrozumiały, w czym rzecz. Ukraińska producentka Dasza Bassel wszczęła alarm, inicjując kampanię przeciwko rosyjskiej propagandzie w zachodnich kinach.
”Trzymający w napięciu dokument rosyjsko-kanadyjskiej reżyserki Anastazji Trofimowej zabiera widzów w podróż sięgającą poza nagłówki gazet, do rzeczywistości rosyjskich żołnierzy w Ukrainie. Toczą bitwy, których powody stają się coraz bardziej niejasne z każdym wyczerpującym dniem”.
Tak zaczyna się opis filmu „Russians at War” na stronie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto. Pierwsza wersja recenzji (która od tego czasu była już kilkukrotnie redagowana) stwierdzała, że jest to historia o walce brata przeciwko bratu – w powtarzając retorykę Kremla, która mówi o Ukraińcach i Rosjanach jako „braterskich narodach”. W reakcji na to Kongres Ukraińców w Kanadzie wysłał list do kierownictwa festiwalu, wzywając do usunięcia filmu z programu.
W Toronto film został pokazany profesjonalnej publiczności. Przed projekcją społeczność ukraińsko-kanadyjska protestowała pod hasłami: „Wstyd dla TIFF” i „Rosja kłamie, Ukraińcy umierają!”. Wzięłam ulotki wydrukowane na zwykłej drukarce i poszłam rozdać je pierwszym widzom filmu. Byłam przygotowana, by wyjaśnić im, dlaczego ten film nosi wszystkie znamiona propagandy.
Dzieło kremlowskiej propagandzistki
Zacznijmy od Anastazji Trofimowej, reżyserki filmu. To była dokumentalistka RT (Russia Today), kanału telewizyjnego znanego z prorosyjskiej narracji propagandowej w relacjonowaniu wydarzeń na świecie. Karierę zawdzięcza ona wspieraniu oficjalnego stanowiska rosyjskiego rządu. Tytuły jej filmów można łatwo wyszukać w Kanadzie na stronie internetowej RT, mimo że stacja ta jest objęta sankcjami.
W filmie Trifomowej dają rosyjski mundur wojskowy – i już przez samo jego założenie reżyserka staje się stronniczką armii agresora. Wyobraźmy sobie dziennikarza BBC czy „The Guardian”, ubranego w mundur wojskowy jednej ze stron i przygotowującego relacje z frontu. Zostałby zwolniony bez prawa do pracy w zawodzie za naruszenie standardów dziennikarskich i etycznych.
Trofimowa twierdzi, że do rosyjskiej jednostki walczącej w Ukrainie przeniknęła potajemnie i mieszkała z żołnierzami przez 7 miesięcy, nie posiadając akredytacji wojskowej. Czy to możliwe?
Podczas kręcenia filmu przybywa na okupowane terytorium bez zgody Ukrainy i dzieli swoje życie z tymi, którzy zaatakowali inny kraj. A potem swobodnie opuszcza Rosję i udaje się do Kanady, której jest obywatelką.
Przedstawiam te argumenty moim zagranicznym kolegom. Słuchają zaskoczeni, ponieważ „film dokumentalny na festiwalu tego poziomu nie może być prorosyjski, mieć propagandowej retoryki i pracować na rzecz Rosji”.
W tym czasie odbieram wiele wiadomości od kolegów, którzy twierdzą, że festiwal nie odwoła pokazów „Russians at War”. W takiej atmosferze rozpoczyna się seans.
Sztampa, która działa
Na ekranie widać sylwestrową Moskwę. To szare i blade miasto z wszechobecnymi reklamami wojny. Reżyserka w wagonie pociągu spotyka mężczyznę przebranego za Świętego Mikołaja, niosącego wojskowy plecak ze wstążką Świętego Jerzego. Mówi, że jest Ukraińcem z Donbasu i kiedy rozpoczęła się wojna domowa, stracił wszystko. Potem żegna się ze swoją piękną żoną i dziećmi. Wraca na wojnę.
Zza kadru reżyserka komentuje, że nie spodziewała się wybuchu wojny, bo myślała, że jest ona czymś istniejącym już tylko w książkach historycznych. A ja w przerwie seansu pytam ją o Czeczenię, Gruzję, Syrię, aneksję Krymu...
W filmie Trofimowa wydaje się naiwna i pogodna, a żołnierze pokazani są jako zagubieni, ale „prawdziwi”. Już w dziesiątej minucie widz zaczyna im współczuć. A każdy z nich, niczym kopista, powtarza znane kremlowskie narracje: „faszyści w Ukrainie”, „pojechałem ze względu na przyjaciela”, „żeby moje dzieci nie musiały walczyć”.
Reżyserka nie wspomina w filmie o zbrodniach popełnionych przez Rosjan w Ukrainie. Zamiast tego stwierdza, że „nie zauważyła żadnych śladów zbrodni wojennych popełnionych przez rosyjskich żołnierzy”. I jeszcze kilka cytatów: „Nie wiedziałam, czego spodziewać się po rosyjskim wojsku. Najbardziej uderzyło mnie to, że byli to zwykli ludzie. Absolutnie zwykli ludzie w absolutnie niezwykłej sytuacji”; „Obserwuję zupełnie różne kanały zarówno ze strony ukraińskiej, jak rosyjskiej. I uderza mnie, jak bardzo wszystko jest podobne. Często są to te same twarze, ten sam humor, ta sama odporność, to samo cierpienie, te same pogrzeby”.
Film został nakręcony profesjonalnie i z wielkim talentem, więc wywołuje emocje, o które chodziło jego autorom. Widz, daleki od wojny, zaczyna sympatyzować z bohaterami.
Mogę sobie tylko wyobrazić, ile butelek prosecco wypiła Margarita Simonyan, była szefowa Trofimowej, kiedy „Russians at War” pokazywano w Wenecji
Tyle że Simonyan i autorzy filmu zapomnieli o tym, jak potężny jest głos ukraińskiej diaspory w Toronto.
Cios w reputację festiwali filmowych
„Przepraszam, byłam dziś na wiecu” – pisze moja sąsiadka, matka trójki dzieci, której dalekie są niuanse branży filmowej. „Poszłam zaprotestować”.
Taki jest obraz Ukraińców protestujących w Kanadzie. To zwykli ludzie, którzy zjednoczyli się i stali się potężną siłą. Skupiają się w licznych grupach w mediach społecznościowych, na których przygotowywali się do wiecu, dyskutowali o plakatach i hasłach, dzielili się treścią swoich e-maili, wysyłanych do tysięcy osób w różnych globalnych organizacjach. Każdego dnia rosła liczba osób, które odkładały na bok swoje codzienne zmartwienia i skupiały się na walce.
Wkrótce do protestujących zaczęły docierać e-maile od kierownictwa festiwalu, kanadyjskich kanałów telewizyjnych i sponsorów. Jako pierwszy wypowiedział się lokalny kanał telewizyjny TVO z Ontario: nie będzie dystrybuował filmu. To pierwsze zwycięstwo nie powstrzymało jednak oburzonej ukraińskiej diaspory. Badanie schematu finansowania festiwalu i poszukiwanie osób zaangażowanych w produkcję filmu zmieniły niektórych członków diaspory w prawdziwych detektywów.
I wtedy zaczęły się kłopoty nie tylko Simonyan, ale także kanadyjskich producentów. W przeciwieństwie do głównej propagandystki Federacji Rosyjskiej, kanadyjscy producenci to ludzie o czystej reputacji. Przed skandalem wielu moich kolegów było przekonanych, że Kanadyjczycy nigdy nie wyprodukują treści propagandowych.
Teraz to już kwestia reputacji, więc myślę, że następne wiadomości będą dotyczyły śledztwa w sprawie tego, czy producenci filmu wydali pieniądze pochodzące od kanadyjskich rezydentów podatkowych w kraju, na który Kanada nałożyła sankcje.
Protest przeciwko emisji filmu pokazał, jak działają agenci Kremla. Pokazał, że podobnie jak „słodka i naiwna” Anastazja Trifomowa, są oni częścią kanadyjskiego społeczeństwa
Marzę o czasach, kiedy zachodnie społeczeństwo nauczy się identyfikować tych, którzy mówią językiem naszego wspólnego wroga. Ale ilu jeszcze historii o „dobrych rosyjskich chłopców” do tego potrzebujemy?
Za wcześnie, by odpuścić
Festiwal opublikował oświadczenie o ołożeniu pokazu „Russians at War”. Jako główny powód podano „zagrożenie dla bezpieczeństwa festiwalu i bezpieczeństwa publicznego”. Rzeczywiście, oburzeni Ukraińcy wysłali tysiące e-maili i napisali tysiące komentarzy w mediach społecznościowych. Tyle że to tylko część prawdy.
Na przykład w swoim artykule dla „National Post” były ambasador Kanady w Afganistanie Chris Alexander wezwał festiwal do niewyświetlania filmu, wyszczególniając wszystkie obecne w nim manipulacje. Przypomniał również przeszłość reżyserki i zadał oczywiste pytanie:
„Czy osoba, która przez wiele lat pracowała dla propagandowego kanału, może tworzyć niezależne treści?”
Myślę, że właśnie takie wypowiedzi ekspertów [w tym ukraińskich polityków i dyplomatów – red.] zaważyły na decyzji kierownictwa festiwalu filmowego. A że nie mogło ono napisać: „odwołujemy”, posłużyło się miękkim: „odkładamy”. To zasługa tych wszystkich, którzy wyszli protestować, pisali listy i komentarze. Wszystkich tych, którzy nie bali się zabrać głosu.
Siła ludzi zjednoczonych we wspólnym celu jest imponująca. Ale nie możemy odpuścić: musimy wprowadzić śledztwo w tej sprawie do domeny publicznej. By pomóc ludziom na Zachodzie w zrozumieniu, o co w tym wszystkim chodzi, możemy na przykład zorganizować pokaz tego filmu połączony z dyskusją na temat tego, jak działa propaganda.
Temat wojny Rosji z Ukrainą nieoczekiwanie stał się jednym z głównych tematów pierwszej i prawdopodobnie ostatniej debaty między wiceprezydent Kamalą Harris a byłym prezydentem USA Donaldem Trumpem. Stało się tak, chociaż kwestia ukraińska nie jest wiodąca w tej kampanii wyborczej. Kamala Harris pominęła ją nawet w swoim obszernym wywiadzie dla CNN.
Jednak w jej debacie z Trumpem temat wojny pojawił się przede wszystkim jako kwestia wartości i pokazał, jak różne są podejścia kandydatów
Podejście Harris w dużej mierze odzwierciedla nastawienie do wojny administracji Joe Bidena, w dniu debaty po raz kolejny reprezentowanej przez sekretarza stanu Anthony'ego Blinkena w Kijowie. Administracja ta może być ostrożna i opóźniona w podejmowaniu fundamentalnych decyzji, ale jej przedstawiciele są świadomi istoty konfliktu, który obejmuje naruszenie integralności terytorialnej i próbę zmuszenia przez jeden kraj – większy pod względem terytorium i liczby ludności oraz dysponujący ogromnym arsenałem broni jądrowej – innego kraju, mniejszego i bez broni jądrowej, do podporządkowania się jego woli. A najlepiej lepiej – do tego, by zniknął.
Oznacza to, że mówimy o odrodzeniu najgorszego w naszym stuleciu rodzaju imperializmu
To właśnie zwycięstwu tego imperializmu administracja amerykańska stara się zapobiec. I właśnie temu Kamala Harris – której rodzina z pierwszej ręki wie, czym jest imperializm – się sprzeciwia.
Trump – ten prawdziwy, a nie będący produktem strategów politycznych – ma inne podejście, całkowicie pragmatyczne, „trumpowskie”. Ta wojna mu się nie podoba, więc chce ją zakończyć, zmuszając Putina i Zełenskiego, by zasiedli do stołu negocjacyjnego.
Warunki zakończenia wojny, gwarancje bezpieczeństwa, sprawiedliwość – nic z tego od Trumpa nie zależy. On tylko chce, by skończyła się strzelanina. I jest przekonany, że może to z Putinem załatwić
Dlaczego mówię, że taki jest prawdziwy Trump? Ponieważ wiele osób, słysząc przemówienia byłego prezydenta USA lub czytając plan wojenny byłego sekretarza stanu Mike'a Pompeo, opublikowany w mediach, wierzy, że kandydat Republikanów będzie przestrzegał zasad. Tyle że jeśli on wygra, Ameryką nie będzie rządził Trump – produkt technologów politycznych, ale Trump samowystarczalny, który wierzy w to, co sam mówi. A taki Trump będzie problemem dla Ukrainy i całego świata.
Chodzi więc przede wszystkim o argumenty. Jeśli Kamala Harris zostanie prezydentką USA, Ukraina będzie musiała rozmawiać z nią językiem wartości, językiem europejskiego bezpieczeństwa i amerykańskich zobowiązań
Co dziwne, dodatkowy argument został nam „podrzucony” przez samą panią Harris podczas debaty – kiedy wspomniała o Polakach z Pensylwanii, których ojczyzna będzie zagrożona, jeśli Rosja wygra wojnę w Ukrainie. Wspominając o Polakach, a nie Ukraińcach, dała jasno do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kto może być następny.
Jeśli jednak to Trump ponownie zostanie prezydentem, będziemy musieli znaleźć pragmatyczne argumenty, by przekonać go, że wojna w Ukrainie jest jego wojną i nie powinien pozwolić Putinowi wygrać. Bo to byłoby dla Amerykanina publicznym upokorzeniem.
Jeśli zdamy sobie sprawę, że Trump nie jest dla Putina partnerem do zawierania porozumień, a jedynie narzędziem siania chaosu w Ameryce i na świecie, ten argument może zadziałać
Najważniejsze jest, by nie mylić rozmówców. Nie zaczynaj rozmowy z byłą prokurator Kamalą Harris, mówiąc o zyskach – a z narcystycznym miliarderem Donaldem Trumpem, wspominając o wartościach. W swojej historycznej debacie wyraźnie pokazali, jakie podejście naprawdę preferują i jakich politycznych wytycznych się trzymają. Rzecz jasna, to podejście nie dotyczy tylko wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Liudmyła Meniuk, pseudonim „Malwa”, jest na froncie od 2014 roku. Trafiła tam jako wolontariuszka i działaczka na rzecz praw człowieka. Jednak gdy zginął jej młodszy syn, została żołnierką w jego jednostce „Ajdar”. Jest pierwszą kobietą w Ukrainie, która została szefową służby pancernej jednostki walczącej na froncie.
Ochotniczka od pierwszego dnia
Wraz z dwoma synami pomagała armii od samego początku wojny. Wspólnie dla matek żołnierzy założyli organizację na rzecz praw człowieka „Malwa”. Nazwę wymyślił Stanisław, jej młodszy syn – i taki właśnie znak wywoławczy sama później przyjęła. W tamtym czasie jeszcze nie wiedziała, że w Ukrainie malwy sadziły kiedyś matki, których dzieci oddały życie za kraj.
– Szukaliśmy mundurów wojskowych, gdzie tylko się dało, bo na początku żołnierze byli nadzy i bosi – wspomina Liudmyła. – Woziłam im na front wszystko, od skarpetek po amunicję. W 2014 r. większość chłopców i dziewcząt zgłaszała się do obrony Ukrainy na ochotnika, chociaż w naszym ustawodawstwie nie było takiego pojęcia jak „ochotnik”. Dlatego ci ludzie nie mieli żadnej ochrony socjalnej. Wielu zginęło, niektórzy zostali ranni. Musieliśmy więc zmienić ustawodawstwo, by ich chronić. I zrobiliśmy to.
Stanisław chciał iść na front już od pierwszych dni, ale z w biurze rekrutacyjnym odrzucali go z powodu problemów z kręgosłupem. Wstawił się za nim Serhij Kowrydze, dowódca jednej z jednostek batalionu „Ajdar”, przyjaciel rodziny. Stanisław został sanitariuszem:
– Ciągle się uczył, nie marnował ani minuty – mówi kobieta. – Studiował medycynę taktyczną, sporo dowiedział się dzięki filmom o wojnie. Oglądał nawet rosyjskie, poznając doświadczenia Rosjan z wojny w Czeczenii. Dziś nasi instruktorzy medyczni mają ogromne doświadczenie. Przez te 10 lat wojny mamy już się czym dzielić z innymi.
27 lipca 2014 r., podczas misji bojowej w pobliżu miasta Łutuhyne w obwodzie ługańskim, oddział Stanisława został rozbity.
Stanisław został pochowany wraz ze swoim dowódcą na cmentarzu w rodzinnym Hajsynie, w obwodzie winnickim
Żeby pomścić syna
W styczniu 2016 r. 50-letnia „Malwa” podpisała z siłami zbrojnymi swój pierwszy kontrakt. Dołączyła do „Ajdaru”, do 24. samodzielnego batalionu szturmowego. Żeby pomścić syna. Chciała zostać saperem, ale towarzysze się nie zgodzili. Zbyt ryzykowne:
– Na początku byłam urzędniczką w jednostce technicznej. Później przydzielili mnie jednak do kompanii szturmowej i przez następne dwa i pół roku pełniłam funkcję szefa służby pancernej. Do moich obowiązków należało głównie zapewnienie pojazdom opancerzonym zdolności bojowej. Musiałam terminowo składać wnioski o wymianę części zamiennych i jednostek sprzętu. Wszystko musiało być zrobione szybko i z wyprzedzeniem, by podczas bitwy nie było przykrych niespodzianek. Nasza jednostka była stale w czołówce, więc sprzęt był zawsze sprawny. Tylko podczas tak zwanego rozejmu w okresie ATO [operacji antyterrorystycznej Ukrainy przeciw separatystom z obwodów donieckiego i Ługańskiego w latach 2013-2014 – red.] nie używaliśmy czołgów – ciężki sprzęt został wtedy wycofany 25 kilometrów od linii frontu. Ale cały czas używaliśmy BMP i BRDM [opancerzone pojazdy rozpoznawcze – aut.].
W tym czasie nie było znaczących uszkodzeń sprzętu, ale czasami musieli go naprawiać na miejscu, pod ostrzałem. Albo ewakuować. „Malwa” pamięta wiele historii ze swojej służby. Wspomina na przykład rotację – po roku i dziewięciu miesiącach na froncie:
– Kiedy zmieniamy jednostkę, nasz sprzęt idzie z nami. Nowa jednostka przychodzi ze wszystkim, co ma. Sprzęt był dostarczany na poligony na platformach kolejowych. Na jednej platformie mogły zmieścić się dwa transportery opancerzone lub jeden czołg, które trzeba było zabezpieczyć i oznaczyć specjalnymi znakami. Żeby to zrobić, musiałam mieć w kieszeni kredę, lecz jej wtedy nie znalazłam. Ale jestem kobietą i chociaż na froncie nie nosiłam makijażu, zawsze miałam ze sobą szminkę.
Jak tylko skończyłam pracę, zauważyłam, że jeden z szefów, który nadzorował załadunek, robi mi zdjęcie. „Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem” – powiedział.
Kiedy dowódca wydał rozkaz, by zajęła się jednostką pancerną, nie miała żadnej wiedzy o technice wojskowej. Ale dzięki wykształceniu technicznemu rozumiała schematy, co ułatwiało poznanie zasad działania wielu jednostek. Szybko musiała stać się specjalistką, bo przecież pojazdy opancerzone ratują życie piechurów:
– Koledzy z załóg czołgów i transporterów opancerzonych bardzo mi pomogli. Mój dowódca, pseudonim „Profesor”, przekazał mi mnóstwo wiedzy; wciąż jest na wojnie. Starałam się uczyć wszystkiego i być praktykiem, a nie teoretykiem. Tyle że jako kobiecie brakowało mi siły fizycznej.
U nas nie było seksizmu, upokorzeń czy dokuczania. Wręcz przeciwnie, było stałe wsparcie we wszystkim
Pod koniec 2019 roku, podczas ewakuacji sprzętu, została ranna od wybuchu miny: obrażenia narządów wewnętrznych. Uznano ją za niezdolną do służby wojskowej:
– A później miałam udar mózgu, nie mogłam chodzić ani normalnie mówić. Poprawiło się dopiero po rehabilitacji. Nadal jednak słabo słyszę na jedno ucho i nie widzę na jedno oko. Wzrok w drugim uratowali mi w centralnym szpitalu w Kijowie.
Po demobilizacji dostała drugą grupę inwalidzką. Nie siedziała jednak bezczynnie. Uprawiała sport i wzięła udział w Igrzyskach Niepokonanych. Zdobyła dwa złote medale w wioślarstwie i srebro w trójboju siłowym.
Nie myślałam, że znów będę walczyć
Przeczuwała, że nastąpi inwazja, bo wróg nie zatrzyma się na wschodzie kraju:
– Mój mąż jest zawodowym żołnierzem. Wielokrotnie brał udział w misjach pokojowych za granicą, a w 2014 roku poszedł na front. Wielokrotnie rozmawialiśmy o tym, co zrobimy, gdy wybuchnie wojna, więc to, co się stało, nie było dla nas szokiem. 24 lutego byłam w domu. Około 4 nad ranem wyszłam na taras zapalić. Usłyszałam, że nadlatuje rakieta, ale nie wiedziałam, co to było i gdzie leci. A potem na niskiej wysokości przeleciał samolot. Zrozumieliśmy, że to może być desant. Wskoczyliśmy do samochodu i pojechaliśmy do komisariatu wojskowego.
Do wojska jej nie przyjęli, więc wraz z mężem pojechała do Kijowa. 15 marca 2022 r. wstąpiła do 205. samodzielnego batalionu obrony terytorialnej (TRO):
– Byłam w szoku. Po pierwsze, bo nie wiedziałam, co to jest TRO. Oni też byli zaskoczeni, widząc mnie, starszą panią w okularach. Nie wiedzieli, co ze mną zrobić. Nie mieli pojazdów opancerzonych, ledwie dwa samochody. Byli uzbrojeni w karabiny maszynowe. Zaproponowali mi jakąś papierkową robotę, podziękowałam. Powiedziałam, że w przeciwieństwie do wielu nowych kobiet i mężczyzn mam doświadczenie wojskowe, więc na pewno przydam się gdzie indziej.
Po drugie, byłam pod wrażeniem tego, jacy ludzie zgłaszali się do służby – piosenkarze, reżyserzy, naukowcy, menedżerowie. Był nawet chirurg plastyczny i barista
Wraz z mężem w ramach 205. batalionu TRO brała udział w oczyszczaniu Kijowszczyzny z wroga. Nie brali udziału w bezpośrednich walkach. Przeczesywali okoliczne lasy, wkraczali do miast i wsi. Kobieta przyznaje, że skala zniszczeń była przytłaczająca.
A potem był Siewierodonieck, ciężkie walki:
– W pewnym momencie myślałam, że zostaniemy tam na zawsze, ale dostaliśmy rozkaz opuszczenia miasta. Byliśmy jedną z ostatnich jednostek, które je opuściły. Dzięki artylerii, która wzięła na siebie ciężar ataku, udało nam się wyjść bez szwanku. Wszystkie mosty były zerwane, więc rano wypłynęliśmy na tratwach. Naszej jednostce udało się zabrać całą amunicję; nie chcieliśmy zostawić jej dla wroga. Była nawet myśl, żeby wysadzić wszystko w powietrze, ale zdecydowaliśmy się spróbować – i udało się. Następna była trasa wzdłuż tak zwanej „drogi życia”, która prowadziła do Bachmutu. Strzelano do nas, ale Bóg zdawał się nieść nas na swoich rękach. Wtedy wszyscy wyszli żywi. Dziś wielu z nich już nie ma.
Jak film, który przeżyłam
W Bachmucie „Malwa” była sierżantem logistyki w 205. batalionie 241. brygady obrony terytorialnej. Wcześniej też bywało strasznie, ale tam było najgorzej. Fizycznie i psychicznie:
– Byliśmy w ogniu walki przez 64 dni bez przerwy. Jestem bardzo dumna z chłopaków. Widziałam ich odwagę i strategię walki z wrogiem, jakby od dzieciństwa byli szkoleni w akademiach wojskowych. Były problemy z logistyką. By dostarczyć amunicję, musieliśmy jechać do zbombardowanego mostu od strony Bachmutu, a potem go przekroczyć, i to pod ciągłym ostrzałem. Bierzesz broń, amunicję, wodę, suchy prowiant – i wracasz. Jedziesz polnymi drogami pod ciężkim ostrzałem. Wspominając to, czuję się, jakbym opowiadała jakiś film, który przeżyłam.
Jedyny raz, kiedy po żałowała, że służy, był w zeszłym roku – właśnie w Bachmucie. Najbardziej bała się, że zawiedzie walczących towarzyszy:
– Walki trwały non stop, byłam wyczerpana i miałam taką myśl: „Boże, może nie powinnam była jechać? Mogę teraz stać się ciężarem dla moich towarzyszy, tak źle się czuję”
Jest wiele historii, które przychodzą jej do głowy. Pamięta choćby to, jak pewnej zimy próbowała dostać się do punktu dowodzenia w Bachmucie. Lodowate zimno, dookoła zerwane przewody i nieustanny ostrzał. Postanowiła iść pieszo – a tu nagle wróg. Jechał prosto na nią na rowerze, po lodzie:
– Spojrzeliśmy na siebie w szoku, odruchowo uklękłam na jedno kolano. Miałam pistolet TT. On, jadąc na tym rowerze, miał na plecach karabin szturmowy. I wtedy słyszę huk pocisku, który spada między nas. On ginie, ja nie jestem nawet ranna. Dziś myślę, że pewnie się zgubił i skądś zabrał ten rower. Nie widziałam go zbyt wyraźnie, ale wiedziałam, że nawet gdybym była ślepa, na 100 procent bym go zabiła. Ale Bóg chciał inaczej.
Innym razem życie uratował jej grób małej dziewczynki. To też było w Bachmucie:
– Rosjanie zaczęli walić w nas rakietami. Kiedy upadłam, zobaczyłam mały kopczyk, a na nim odręczny napis. To był grób dwuletniej dziewczynki pochowanej na podwórku domu.
Podczas zeszłorocznej obrony Bachmutu „Malwa” został ranny po raz drugi. Nie była już w stanie kontynuować walki.
Wróg się zmienił się przez te 10 lat
Zauważyła, że w ostatnich latach intensywność walk znacznie się zmieniła. Wróg używa dziś różnych rodzajów broni, od samolotów i dronów po zakazaną broń chemiczną. Na dodatek jest wielokrotnie silniejszy. No i zmienił swoją taktykę ofensywną:
– W Bachmucie najpierw uruchamiali mniej wyszkolone siły, by nas wyczerpać. A potem wkraczali ich specjaliści. Z ciał tych, którzy polegli przed nimi, robili sobie coś w rodzaju osłon – i przechodzili do ofensywy. Nikt nie zabierał tych ciał. Jednak kiedy pojawili się zawodowi żołnierze, wszystko się zmieniało. Wszyscy byli dobrze wyposażeni w amunicję. Od razu zabierali też swoich rannych i zabitych.
Najtrudniejszą rzeczą na wojnie jest utrata towarzyszy broni, przyznaje kobieta. Jeśli chodzi o strach, każdy go odczuwa. Główną zasadą jest nie milczeć, mówić o tym:
– Kiedy jest zagrożenie życia, oczywiście boisz się, jak każdy człowiek. Ale muszę wykonywać rozkazy, jeśli jestem na wojnie. Po prostu mówię moim towarzyszom: „Chłopaki, bardzo się boję”. A wtedy słyszę: „My też” – lecz mimo wszystko idziemy walczyć.
Musisz głośno mówić o swoich obawach. Motywacja? Moim celem było trzymanie wroga z dala od mojego domu
Dziś misją „Malwy” jest opowiadanie światu o okropnościach wojny.
Bez wsparcia zwycięstwa nie będzie
W ramach projektu „Głos z frontu” Liudmyła Meniuk i inni ukraińscy żołnierze opowiadają światu o wojnie w Ukrainie. Przemawiała już w Davos, Monachium, Waszyngtonie i Austin w Teksasie. Za każdym razem apeluje do obcokrajowców o zwiększenie wsparcia dla Ukrainy. Podkreśla, że dla świata straty Ukrainy na froncie to tylko statystyki. Dla Ukraińców to bliscy i przyjaciele:
– Rozumiem, że Europejczycy żyją w pokoju i bardzo trudno jest im poczuć, jak to jest żyć w realiach wojny. Podczas podróży do Berlina spotkaliśmy się z wieloma przywódcami politycznymi. Dziękowaliśmy Niemcom za pomoc, ale prosiliśmy, by dostarczali nam ją w całości, a nie małymi partiami. Opowiadałam im historię kolegi żołnierza, z którym rozmawiałam przed wyjazdem. Poprosił mnie o podziękowanie za pomoc. Dwa dni później rosyjska rakieta uderzyła w jego dom w Charkowie, zabijając mu rodziców i dzieci. Jego żona jest w ciężkim stanie. Ta wojna toczy się nie tylko na froncie, ale w całej Ukrainie. Prosimy więc Europejczyków o ochronę naszego nieba, bo jesteśmy ich tarczą. Jeśli nas zabraknie, będą płakać na grobach swoich dzieci.
Weteranka rozumie, że Europejczykom trudno pojąć okropności tak krwawej wojny. Dla nich to wszystko dzieje się gdzieś daleko, tysiące kilometrów od domu. Tyle że dla rakiet to żadna odległość:
– Oni nie rozumieją, że w ogóle nie są gotowi do wojny. Bo samo posiadanie broni i amunicji nie wystarczy
Potrzebujesz wyszkolonej, profesjonalnej armii, i to dużej. Muszą też być psychologowie kryzysowi, ponieważ ludzie doznają traumy psychicznej. I musisz być przygotowany na horror – że możesz stracić dom, rodzinę, zdrowie. Jeśli społeczność międzynarodowa i politycy nie zainterweniują, wojna może trwać przez dziesięciolecia. Tyle że jeśli potrwa choćby jeszcze trzy lata, to nas już nie będzie. A wtedy walczyć będzie Europa.
Wszyscy będą w stanie wojny
Po powrocie do cywila „Malwa” ukończyła kolejne studia – z psychologii praktycznej. W rodzinnym Hajsynie otworzyła prywatny gabinet. Pomaga żołnierzom i ich rodzinom radzić sobie z problemami, w które wpędziła ich wojna. Za darmo. Dziennie przyjmuje maksymalnie czterech pacjentów. To wyczerpuje emocjonalnie:
– Często kontaktuję się z żołnierzami online, rozmawiamy o różnych rzeczach, najczęściej o braku amunicji. O tym, jak im ciężko, jak chcą odpocząć – przynajmniej przez 10 dni. I wziąć prysznic.
Ludzie pragną podstawowych rzeczy. Tych, których nie doceniasz tam, gdzie panuje pokój
Kiedy żołnierz jest na wojnie, cała jego rodzina jest na wojnie. Trzeba nauczyć się z tym żyć. W szczególności musisz wiedzieć, jak wspierać ukochaną osobę, jak się nie zatracić i gdzie znaleźć siłę:
– Społeczeństwo musi być przygotowane na to, że wszyscy będą w stanie wojny. Nawet ja nie jestem pewna, czy znowu nie będę musiała chwycić za broń. Jestem na to gotowa – mówi Liudmyła. – Po wojnie będziemy musieli ciężko pracować, niestety to będzie zadanie raczej dla moich dzieci i wnuków. Ale wierzę, że możemy sprawić, że Ukraina znów rozkwitnie. Moim marzeniem jest otwarcie ośrodka rehabilitacyjnego dla wojskowych. W Hajsynie mamy „Dolinę kombatantów”. To było opuszczone miejsce, urządzamy je od 2016 roku, wznieśliśmy już dwa budynki. Chcemy, by pracowali w nich psycholodzy i masażyści. To powinno być miejsce, w którym żołnierze będą mogli zacząć od nowa. Planujemy tam też otworzyć centrum doradztwa zawodowego, bo po powrocie z wojska wiele osób będzie chciało zmienić zawód.
„Malwa” jest przekonana, że całe społeczeństwo musi nauczyć się posługiwać bronią, bo wrogi sąsiad nie zniknie. Zawsze będzie zagrożeniem. Ludzie muszą się też nauczyć nowych zawodów, ponieważ wielu specjalistów zostało zabitych, a wielu wyjechało i już nie wróci.
Ale przede wszystkim musimy się szanować i kochać. I być dumni, że przeszliśmy tę trudną drogę – mówi Liudmyła
Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Liudmyły Meniuk