Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

Musisz pokochać swoje ciało takim, jakie jest
Historia Vadyma Svyrydenko to droga do zwycięstwa przez ból. Zmobilizowany latem 2014 roku, był sanitariuszem i brał udział w bitwach o Szczast i Debalcewe w ramach 128 Brygady. W lutym 2015 roku został ranny.
Przez trzy dni ukrywał się w 20-stopniowym mrozie, bez jedzenia. Został wzięty do niewoli. Po uwolnieniu odzyskał przytomność na operacji: lekarze amputowali mu odmrożone kończyny. Obie dłonie i obie stopy. A potem - długie leczenie, protezy i rehabilitacja za granicą, walka ze sobą i nowa rzeczywistość.
Dziś Vadym nie tylko zdołał powrócić do życia, ale także inspiruje innych swoim przykładem. Jako prezydencki komisarz ds. rehabilitacji kombatantów pomaga powracającym z frontu, reprezentuje Ukrainę w międzynarodowych zawodach sportowych i bierze udział w maratonach. Jego przyjaciele, towarzysze broni i pozytywne wieści z frontu sprawiają, że Vadym jest szczęśliwy. Vadym Svyrydenko rozmawiał z Sestry o swojej motywacji do życia po utracie kończyn i metodach rehabilitacji w Ukrainie.
Oksana Szczyrba: "To, co mi się przydarzyło, jest gdzieś pomiędzy piekłem a cudem. Piekłem, ponieważ trudno jest przetrwać. Cudem, bo wytrzymałem i przeżyłem" - to Pana słowa często cytowane w mediach. Jak utrata kończyn zmieniła Pana życie?
Vadym Svyrydenko: Proteza pomaga żyć, ale nigdy nie zastąpi naturalnej kończyny. Nie ma sensu porównywać. Musisz kochać swoje ciało takim, jakie jest. Musisz pokochać swoją protezę. I iść dalej. Faceci często pytają mnie, jak się czuję w protezie. Mówię im, że ważne jest, aby nie było bólu, ale uczucie lekkiego ucisku i dyskomfortu będzie obecne. Zawsze.
Akceptuję życie takim, jakie jest teraz i nie chcę tracić motywacji. Ciągle się uczę i patrzę w przyszłość. Teraz pracuję z kombatantami, którzy odnieśli poważne obrażenia, głównie ciężko rannymi. Chcę pomagać wszystkim, ale nie jestem wystarczająco dobry dla każdego. Czasami krytykuję siebie za to, że nie byłem w stanie osiągnąć więcej i za stracone chwile w życiu.

OS: Jak wyglądała Pana rehabilitacja?
VS: To był czas, kiedy poznałem swoich prawdziwych przyjaciół. Bo ci, którzy przyszli do mnie w najtrudniejszych chwilach, stali mi się najbliżsi. Chciałem rozmawiać o dzieciach, przyrodzie, pracy. Nie o wojnie. Odpowiednie wsparcie ludzi na tej drodze jest niezwykle ważne.
Podczas rehabilitacji ważna jest wiara w to, że po operacji nie zostaniesz sam ze swoim problemem, że są możliwości powrotu do normalnego życia
Zdecydowanie musisz pracować z rodziną, ponieważ kontuzjowany zawodnik przechodzi przez etapy: od agresji do depresji.
Czułem, że nie jestem pozostawiony sam sobie. Czułem, że muszę podzielić się moim doświadczeniem z innymi i sprawić, by ich droga do powrotu do zdrowia była jak najkrótsza.
OS: W 2016 roku przebiegł Pan 10 km w 41. Maratonie Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie, a w 2017 roku na Invictus Games w Toronto zdobył Pan brązowy medal w zawodach wioślarskich na symulatorze. Jak się to Panu udało?
VS: Adrenalina pompuje, to świetna motywacja. Najbardziej niezapomnianym maratonem był ten pierwszy, który udało mi się przebiec. Wtedy zdałem sobie sprawę, że mój wynik jest bodźcem i motywacją dla innych. Dopóki ja będę biegał, inni będą podążać za mną. I tak też się stało.
Bardzo się cieszę, że dziś mogę pomagać. Nadal ćwiczę w domu, badając nowe możliwości mojego ciała. W końcu rehabilitacja to także właśnie to.

OS: Wiem, że kiedyś ukończył Pa szkołę medyczną, studiował Pan, aby zostać ratownikiem medycznym, a także służył Pan w wojskach granicznych.
VS: Bardzo lubiłem medycynę. Nie wiem, dlaczego nie kontynuowałem studiów. Tak się po prostu złożyło. Ale ta wiedza się przydała na wojnie. Potrafię nie tylko udzielać pierwszej pomocy, ale też pracować z układem mięśniowo-szkieletowym. W mojej jednostce czasami nie byłem nawet wysyłany do walki, aby mnie chronić, ponieważ utrata medyka jest dużym ciosem dla całej jednostki. Zawsze bardzo ich brakuje.
OS: Pełnowymiarowa konfrontacja z Rosją trwa od 2 lat, ale wojna rozpoczęła się w 2014 roku. Czy w tym czasie zmieniło się podejście do rehabilitacji rannych na Ukrainie?
VS: Wcześniej było znacznie mniej skomplikowanych amputacji, a teraz są neurotraumy, utrata wzroku i utrata kończyn. Jednak jeszcze przed inwazją na pełną skalę zaczęły się zmieniać przepisy, regulacje i podejście do świadczenia podstawowej opieki psychologicznej. Tak więc wiele zostało zrobione w ciągu tych 10 lat i spodziewamy się dalszych zmian w przepisach dotyczących rehabilitacji.
Dziś mamy bardzo dużo rannych, ale specjaliści wiedzą, co robić, jak to robić i na jakim etapie.
Nie mówimy tylko o rehabilitacji, my ją zapewniamy. Wcześniej większość żołnierzy była zabierana za granicę na rehabilitację, ale dziś specjaliści od rehabilitacji przyjeżdżają tu z zagranicy. Nasi żołnierze są leczeni w domu, na Ukrainie
Dużym problemem są urazy łączone, które nie istniały przed wojną na pełną skalę, a teraz jest ich wiele. Nasi specjaliści musieli bardzo szybko się uczyć i korzystać z doświadczeń swoich zagranicznych kolegów.
Na przykład mężczyzna stracił wzrok i dwie kończyny. To bardzo rzadki uraz, więc nie ma jednej techniki, która pomogłaby tym ludziom stanąć na nogi. Co robimy? Bierzemy osoby, które przeszły rehabilitację w związku z utratą wzroku i rąk i łączymy je.

OS: Dużo mówi się o adaptacji personelu wojskowego do życia w cywilu. Jakie wyzwania stoją przed ukraińskim społeczeństwem w tej sprawie?
VS: Wojna bardzo zmienia ludzką psychikę. W Ukrainie nie tylko personel wojskowy, ale także cała ludność cywilna przeżywa traumę. Znam wiele osób, które boją się komunikować z żołnierzami.
Nie możemy zapominać, że ludzie, którzy stali się bojownikami, są zwykłymi obywatelami. W czasie pokoju pracowali w biurach, zajmowali się kreatywnością, wychowywali dzieci - prowadzili zwyczajne życie. Po prostu w pewnym momencie musieli chwycić za broń
Chcę, aby nasz kraj miał system, w którym każdemu żołnierzowi towarzyszą specjaliści, którzy zapewnią wykwalifikowaną pomoc. Jednocześnie ważne jest, aby zrozumieć, że rehabilitacja to nie tylko ludzie, którzy cię wspierają, ale także stan umysłu wojownika. Jest to pewien styl życia. Każdego dnia, krok po kroku, musisz starać się iść naprzód. I nigdy nie trać ducha.
Społeczności muszą również zadbać o możliwości poruszania się osób niepełnosprawnych, zwłaszcza na obszarach wiejskich. Aby mogły chodzić do sklepów, korzystać z toalet itp. Ta praca wymaga znacznego wysiłku, ale musimy wziąć za nią odpowiedzialność.
Głównym zadaniem państwa jest zrobienie wszystkiego, aby każdy żołnierz i każdy ranny miał wszelkie możliwości powrotu do normalnego życia.


Żagle ratują życie na froncie
Kyiv City Cruising Yacht Club zazwyczaj szyje i naprawia żagle. Ale wraz z wybuchem wojny na pełną skalę zaczęli szyć nosze dla rannych żołnierzy dla jednostek Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy.
Żeglarka Olga Bogdanova spędziła pierwszą zimę wojny na produkcji świec okopowych wraz ze swoimi asystentami. Podgrzewała prawie trzy tony parafiny na grillu w klubie jachtowym i wlewała ją do 90-gramowych puszek z konserwami (kilogram parafiny wystarcza na trzy puszki po kukurydzy). W ziemiance potrzebujesz co najmniej 4 takich świec dziennie.
Kiedy zrobiło się cieplej i popyt na świece chwilowo spadł, Olha zaczęła tkać również siatki maskujące. Wtedy znajomi wojskowi powiedzieli jej, że na froncie jest duże zapotrzebowanie na nosze dla rannych. Okazało się, że materiał używany do produkcji noszy musi być tak lekki i wytrzymały jak żagle. Marynarze zmienili więc swoje umiejętności i zaczęli robić nosze z żagli.
- Jedne nosze to jedno uratowane życie. Ranny żołnierz nie jest w stanie samodzielnie wydostać się z niebezpiecznego miejsca. Nosze są zawsze potrzebne na froncie - mówi Olga Bogdanova.

Olha przeanalizowała gamę produktów i ulepszyła technologię produkcji noszy: okazało się, że są one prostsze niż te używane przez ratowników medycznych: - Im większe nosze, tym są cięższe. Uprościłam je, aby były wygodniejsze, lżejsze i mocniejsze jednocześnie. Nie ma metalowych wstawek. W miejscach, gdzie żagle są cieńsze, zrobiliśmy więcej łat. Te nosze można ciągnąć po ziemi - wyjaśnia Olga Bogdanova.
Początkowo wolontariuszce pomagali członkowie klubu jachtowego. Gdy przestali zabrała swoje maszyny do szycia i przeniosła się do budynku, w którym mieści się Fundusz Pomocy Społecznej.

W ciągu dwóch lat Olha wykonała ponad 500 noszy. Na wykonanie jednych potrzeba 5 godzin i 18 metrów żagla. Trzeba je pociąć, złożyć prostokąt ze skrawków i przyszyć elementy, na których można je przymocować. Z jednego dużego żagla można wykonać kilka noszy (od 2 do 7, w zależności od rozmiaru).
- Żagle to świetny materiał. Jest lekki i jednocześnie wytrzymały. Cały czas szyją ze mną dwie osoby. Kilka innych osób pomaga. Najważniejsze nie są równe szwy, ale wytrzymałość nici i jakość narożników. Ktoś szyje pasy wzmacniające. Niektórzy szyją tyle, ile mogą. Ale ja zawsze kończę. Wojna nauczyła mnie, że bardziej opłaca się pracować w zespole - mówi Olga.

Wojsko zawsze zgłasza zapotrzebowanie na nosze ręczne.
Fabrycznie wykonane są drogie i zazwyczaj mogą być użyte tylko raz, bo medycy nie mogą kontrolować stanu produktu podczas ewakuacji rannych
- Bardzo się martwiłam, że zabraknie nam żagli i nie będziemy mieli z czego ich uszyć. Materiał to największy wydatek.
W Kijowie są wolontariusze, bracia Voloshenyuk, którzy zaczęli robić nosze przed nami. Nie robią ich tyle co my, ale są lepsze i cięższe. Żeglarze z ukraińskich klubów jachtowych już podzielili się z nimi swoimi żaglami. Kilka naszych klubów jachtowych zostało poważnie dotkniętych przez wojnę. Na przykład w Chersoniu i Zaporożu.
Przyjaciel Olhy, nauczyciel Roman Martin, który również pociął żagle na nosze, poprosił o pomoc polskiego wolontariusza, nauczyciela i miejskiego radnego Bielska-Białej Szczepana Wojtasika. Przywiózł on z Polski pomoc humanitarną do szkół i fundacji opiekującej się rannymi żołnierzami.
- Na początku pan Szczepan przywiózł nam 650 metrów żagli. Potem przywiózł jeszcze raz tyle samo. Następnym razem ponad kilometr - cieszy się Olga Bogdanova.

Ukraińska żeglarka Anna Kalinina, medalistka olimpijska, która zdobyła srebrny medal w żeglarstwie na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 roku, również przekazała żagle z dużego jachtu z Polski. Kolejne 500 kg żagli przywieźli wolontariusze z Litwy.
Gennadiy Starikov, komandor Kyiv Cruising Yacht Club i pierwszy ukraiński kapitan, który przywiózł żaglówkę do Stacji Badawczej Vernadsky, pomaga w montażu żagli.
- Nasz dowódca, Gennadiy Starikov, był na Antarktydzie, gdy rozpoczęła się wojna na pełną skalę. Kiedy napisał o naszym warsztacie na Facebooku, ludzie z całego świata zaczęli wysyłać nam żagle. Nikt nie prosił o dokumenty ani o potwierdzenie, że nie sprzedamy tych żagli na boku - mówi wolontariusz.
Jest zapotrzebowanie na 150 blejtramów. Można je zrobić w trzy miesiące. Materiału wystarczy do wiosny. Ale co będzie dalej, wciąż nie wiadomo. Oto kontakty wolontariuszy do tych, którzy mogą i chcą pomóc Ukraińcom:
Adresy zbiórek żagli w Polsce:
Olsztyn, ul. Towarowa 14, +48 606 349 048.
Gdynia, ul. Chylońska 27.
Warszawa ul. Bokserska 9.


Profesor Stępień: Prezydenci i rządy przychodzą i odchodzą. Znacznie ważniejsza jest postawa narodu
Książka "Wojna na Ukrainie a polsko-ukraińskie partnerstwo strategiczne" to zbiór artykułów polskich i ukraińskich naukowców pod redakcją prof. Stanisława Stępnia, dyrektora i założyciela Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego w Przemyślu, laureata im. Jerzego Giedroycia za 2023 rok przyznawaną przed redakcję „Rzeczpospolitej”. Książka została wydana w dwóch językach - polskim i ukraińskim - i jest poświęcona pamięci Ukraińców, którzy oddali życie w latach 2022-2023 walcząc o wolną Ukrainę i Europę.
Jego zainteresowania badawcze to m.in. stosunki polsko-ukraińskie w XIX i XX w., mniejszości narodowe w Polsce i na świecie, dzieje Kościoła greckokatolickiego, dzieje kultury na Kresach Wschodnich.
Biegle włada językiem ukraińskim i wielokrotnie wykładał na ukraińskich uczelniach. Historyk podkreśla, że najlepszym sposobem na przeciwdziałanie rosyjskiej propagandzie jest podnoszenie świadomości ludzi, ale dziś jest bardzo niewiele książek o historii Ukrainy w języku polskim i prawie żadna o historii Polski w języku ukraińskim.

- Społeczeństwo polskie, pomimo starych i nowych pretensji do Ukraińców, a raczej do rządzących Ukrainą, musi zrozumieć, że Ukraińcy walczą nie tylko za siebie, ale i za nas. O przyszłe bezpieczeństwo państwa polskiego i Europy. Klęska Ukrainy byłaby naszą klęską. Wojska rosyjskie stacjonowałyby na naszej granicy, niedaleko Warszawy. Wpływy Rosji stałyby się silniejsze. Bo to kraj o ogromnym potencjale ludnościowym i surowcowym oraz potężnych służbach wywiadowczych" - pisze w przedmowie Stanisław Stępień.
Historyk jest przekonany, że w obecnej sytuacji mówienie o braku "wdzięczności" ze strony Ukrainy za polską pomoc jest trywialne. Mówimy przecież o strategicznych celach państwa i narodu polskiego.
- W ubiegłym roku mogliśmy zrobić więcej w obszarze pojednania. Mogliśmy też skuteczniej zająć się kwestiami gospodarczymi.
Słowa wdzięczności od przywódców państw są miłe. Ale nie są konieczne dla strategicznych interesów państwa. Wdzięczność narodu znaczy znacznie więcej
Prezydenci i rządy przychodzą i odchodzą. Postawa narodu jest o wiele ważniejsza. Wierzę, że ukraińscy uchodźcy, którzy otrzymali pomoc od państwa polskiego i Polaków, pamiętają i doceniają to. Ukraińskie dzieci, które dorastają wśród polskich rówieśników, będą kształtować swoją mentalność i pozytywny wizerunek polskiego sąsiada – twierdzi prof. Stępień.
- Jest wiele postaci historycznych XX wieku, które potrafiły zjednoczyć Ukraińców i Polaków zamiast ich skłócać. Dla mnie najbardziej jednoczącą postacią jest Szymon Petlura. Jego wspólny marsz na Kijów z Józefem Piłsudskim, Bitwa Warszawska. Wspólne zwycięstwo nad bolszewikami. Kolejną ważną postacią jest papież Jan Paweł II, który w 2001 roku wezwał nas we Lwowie do wzajemnego przebaczenia i pojednania. Postać metropolity Andrzeja Szeptyckiego, który pochodzi z polskiej rodziny, a wzywał OUN do powstrzymania się od przemocy wobec polskiej ludności cywilnej, ratował Żydów. Ukraińcy powinni odkryć Juliusza Słowackiego, który napisał poemat o Ukrainie "Do mojej matki". Niestety, wiele postaci jest wciąż nieznanych Ukraińcom i Polakom - wyjaśnia historyk.
Zdaniem Stanisława Stępnia, nawet w czasie wojny państwa muszą dbać przede wszystkim o swoje interesy gospodarcze. Bo są to interesy długofalowe, które decydują o potencjale gospodarczym kraju. A przecież ci, których stać na pomoc, powinni to robić.
- Pierwsze dni wojny pokazały, że współpraca z sąsiadem jest dużo ważniejsza niż najlepsza przyjaźń z dalekim krajem.
Co by się stało, gdyby Polska nie otworzyła swoich granic 24 lutego 2022 roku? Prawdopodobnie wiele ukraińskich matek z dziećmi musiałoby uciekać do Rosji. A Rosja tylko na to czekała
Jak kształtowałoby się tam młode ukraińskie pokolenie pod względem tożsamości narodowej i cywilizacyjnej? I czy czekając na wdzięczność nie tracimy czegoś znacznie ważniejszego? Warto przypomnieć słowa wybitnego polskiego wieszcza ludowego Juliusza Słowackiego: "Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy" - pisze prof. Stępień.
W nowym wydaniu znalazły się artykuły dotyczące aktualnej sytuacji polityczno-militarnej na Ukrainie, rosyjskiej propagandy oraz polskiej pomocy ze strony rządu i społeczeństwa. Są też teksty ukraińskich uczestników walk na froncie oraz osób, które znalazły się w Polsce uciekając przed wojną. Znaczną część publikacji stanowi kontynuacja kalendarium wojskowego, dokumentującego wydarzenia na froncie oraz międzynarodową, w szczególności polską, pomoc dla ukraińskiej armii i uchodźców. Odnotowywane są także wszystkie wizyty polskich władz na Ukrainie. Oraz rządu ukraińskiego z Wołodymyrem Zełenskim na czele do Polski.
Są też artykuły o problemach ukraińskich uchodźców w Polsce.
- Problem pomocy humanitarnej dla uchodźców w Polsce pozostaje otwarty. Wojna na wyniszczenie prowadzona przez Rosję wymaga wielkiej konsolidacji wszystkich zasobów, w tym zasobów ludzkich. Dzięki międzynarodowej pomocy Ukraina stawia czoła agresorowi, chroniąc cywilizowany świat przed rozprzestrzenianiem się ekstremizmu i terroryzmu. Tylko razem z całym światem będziemy w stanie pokonać zło i niesprawiedliwość, które bezczelnie wkraczają w najważniejsze ludzkie wartości, kwestionują prawo do życia, własny wybór drogi narodowej i własne przeznaczenie - pisze historyczka, dr Olga Morozova, uchodźczyni z Mykołajewa.

Nowa książka zawiera również artykuł zatytułowany "Uchodźcy na Warmii i Mazurach: moja wojna - moja prawda". Zbiera on historie uchodźców opublikowane na portalu Sestry w 2023 roku.
Świadectwa uchodźców wojennych, którzy przeżyli ostrzał, ewakuację i relokację do innego kraju, to nie tylko statystyki czy tekst. To także emocje i możliwość opowiedzenia Polakom z pierwszej ręki o tym, co naprawdę dzieje się podczas wojny na Ukrainie. Te historie to nie tylko niesprawiedliwość, strata, ból, strach i rozpacz, ale także siłę ludzi, którzy w jednym momencie stracili wszystko, i musieli szybko nauczyć się przezwyciężać kryzysy, i rozwijać się.
- Wojna na pełną skalę na Ukrainie trwa od dwóch lat i nie widać jej końca. Dzieje się tak dlatego, że prezydent Rosji Władimir Putin chce nie tylko pokonać Ukrainę, ale także zniszczyć ten kraj. Ma to być swego rodzaju kara dla Ukraińców za to, że ośmielili się mu sprzeciwić. Być może ma to być również ostrzeżenie dla innych narodów. Zwłaszcza państw bałtyckich. Że imperium ma prawo karać i że nie można mu się przeciwstawiać.
Twierdzenie Putina, że "największą katastrofą geopolityczną XX wieku był upadek Związku Radzieckiego" nie pozostawia wątpliwości co do obecnych celów polityki Kremla. I dotyczy to nie tylko krajów powstałych na gruzach ZSRR, ale wskazuje na chęć przywrócenia sowieckiej strefy wpływów, do której zalicza się również Polska - uważa prof. Stępień.


Nauczcie się polskiego bez akcentu. Wtedy Polacy was usłyszą

Halina Grzymała-Moszczyńska jest doktorem habilitowanym, profesorem psychologii, kierownikiem Katedry Psychologii Religii i Duchowości w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie.
Prowadzi badania z zakresu psychologii kulturowej ze szczególnym uwzględnieniem psychologii migracji. W swojej pracy zajmuje się adaptacją Polaków wyjeżdżających za granicę oraz cudzoziemców przyjeżdżających do Polski. Prowadzi również badania nad problemami adaptacji kulturowej w Polsce dzieci z polskich rodzin powracających z emigracji. Ostatnie badania prowadzone były wspólnie z grupą Norweskiej Rady Badawczej i dotyczyły analizy doświadczeń polskich rodzin migrantów z Norweskim Urzędem Ochrony Dzieci (Barnevernet). Wraz ze swoim zespołem zrealizowała również badanie "Superbohaterka w spódnicy. Odporność psychiczna ukraińskich kobiet, które uciekły przed wojną na Ukrainie do Polski - raport z badań i rekomendacje dla trzeciego sektora".
Olga Pakosh: Badanie nazwałyście "Superbohaterka w spódnicy". Skąd ten tytuł?
Halina Grzymała-Moszczyńska: Powstał po analizie materiałów. Stało się oczywiste, że nie możemy mówić o wszystkich uchodźczyniach jako o ofiarach i osobach, które potrzebują pomocy, bo sobie nie radzą. One są aktywne, potrafią podejmować własne decyzje i mają dużą zdolność do pokonywania trudności.
Jeżeli kraj goszczący próbuje udzielać pomocy tak jak myśli, że oni myślą, że im to jest potrzebne, to to jest nietrafne. I dlatego cały paradygmat naszych badań to były badania, gdzie my oddajemy głos uchodźczyniom. Nie prosimy ich o ocenę sytuacji w skali od 1 do 10, nie zadajemy konkretnych pytań typu "co ci pomogło: dobrzy ludzie, wiara w Boga czy twoja własna wersja". Pytamy: "Co Ci pomogło?".
To jest bardzo duża różnica metodologiczna, bo my postępujemy zgodnie z metodologią badań jakościowych, czyli nie badań kwestionariuszowych, nie badań ankietowych, które bardzo ograniczają wybór ze strony respondenta. Tylko my oddajemy głos respondentom, a ponieważ dziewczyny w naszym zespole to Ukrainki, czyli mogły prowadzić rozmowy nie tylko to, że po ukraińsku (można by zaangażować w tłumacza), czyli nie było tego tabu, że nie możemy źle mówić o Polakach, czy źle o naszej sytuacji, no bo jesteśmy gośćmi i nam nie wypada mówić źle o tych, którzy nam udzielili pomocy, to myśmy tutaj od razu dwa szczeble zakłamania wyeliminowały. Jeden poziom zakłamania to grzeczność, która uniemożliwia szczerość. Drugi to badania w języku innym niż ojczysty.
Wielu psychologów prowadziło badania wśród osób z Ukrainy w języku polskim, twierdząc, że jest on podobny do ukraińskiego, lub w języku angielskim, co jest metodologicznie niepoprawne. My oddaliśmy głos Ukrainkom i otrzymaliśmy informacje, na które prawdopodobnie nie wpadłby nikt, kto przeprowadziłby test czy ankietę. I okazało się, że ukraińskie uchodźczynie mają taką supermoc i supersiłę, że umieściliśmy ją nawet w tytule badania. Superbohaterki że to nie są biedne ofiary, które zostały wygnane ze swojego kraju, tylko to są wspaniałe osoby, które pomimo tego, że zostały wygnane, są w stanie odtworzyć swoje życie bardzo po bohatersku, w nowym kraju.
Myśleliśmy, że najbardziej potrzebują pomocy psychologicznej i to właśnie próbowaliśmy im narzucić, ale w rzeczywistości potrzebują czegoś innego.
Ukrainki potrzebują jasnych informacji i skutecznych kursów językowych
OP: Czego tak naprawdę potrzebują ukraińskie kobiety?
HG-M: Jasnych informacji, które pomogą im radzić sobie z trudnościami, jakie napotykają w codziennym życiu. Na przykład, gdzie znaleźć szkołę lub przedszkole dla dziecka. Jak poruszać się po rynku pracy, aby znaleźć dobrą i interesującą pracę. Jak dołączyć do inicjatyw, które pozwolą Ci dobrze i za darmo spędzić czas (na przykład niektóre wycieczki lub wspólne imprezy).
Ukrainki nie muszą asymilować się z polską kulturą, ale ważne jest, aby być w naszej kulturze, zachowując własną autonomię.
OP: Co zaskoczyło Pani Profesor w historiach tych kobiet? Czy było coś, co Panią uderzyło, co utkwiło w pamięci?
HG-M: Byłam bardzo zaskoczona tym, jak ważne są małe rzeczy, które pomagają kobiecie czuć się dobrze bez poczucia bycia ofiarą. Na przykład, to nie sam kurs jest ważny, ale możliwość komunikowania się z innymi osobami z Ukrainy.
Byłam zaskoczona, że aspekt językowy jest nadal jednym z najważniejszych w życiu ukraińskich kobiet.
W psychologii istnieje pojęcie "zmęczenia językowego": kiedy z jakiegoś powodu jesteśmy zmuszeni do ciągłego mówienia w języku obcym, po pewnym czasie czujemy się zmęczeni tym językiem i chcemy mówić w swoim własnym
Ukraińskie kobiety mają potrzebę komunikowania się z innymi w języku ukraińskim.
Okazało się, że kursy języka polskiego są nadal ważną potrzebą. Lekarze sobie poradzą, bo "ukraiński to prawie jak polski". Nauczyciele sobie poradzą, bo "ukraiński jest prawie jak polski". Pokazaliśmy, że jest to błędny osąd. Nasi respondenci mają zapotrzebowanie na dobre, skuteczne kursy języka polskiego, które pomogłyby im pokonać barierę językową.
Ukrainki nie potrzebują tego, żeby je asymilować do naszej kultury, tylko żeby pozwolić im funkcjonować ze swoją kulturą w naszej kulturze, a te autonomicznie zachowując własną kulturę. Myślę, że to jest bardzo ważne
Aby czuć się swobodnie w Polsce, musisz pozbyć się akcentu
OP: Z własnego doświadczenia, a mieszkam w Polsce od dziewięciu lat, mogę powiedzieć, że nie ma tu integracji. Jest albo asymilacja, albo próba znalezienia własnego sposobu istnienia w społeczeństwie. Jak może Pani zdefiniować różnicę między asymilacją a integracją ukraińskich uchodźczyń z polskim społeczeństwem?
HG-M: Asymilacja w jednym obszarze nie oznacza asymilacji we wszystkich innych obszarach. Mówiąc tak bardzo obrazowo, od rozmowy przy kuchennym stole do wystąpienia na konferencji albo funkcjonowania w pracy. To jest nieprawda. To jest dawne, stare i już nieaktualne widzenie tego problemu również w psychologii. W tej chwili dominuje takie spojrzenie, że są różne sfery życia, w których stosujemy różną strategię akulturacyjną. Ale kiedy jesteśmy w pracy, to oczywiste, że się asymilujemy, bo nie ma różnych kodeksów pracy dla Ukraińców i Polaków. Stwierdzenie, że kobiety nie chcą się asymilować lub nie potrafią się integrować to mit, który nie pokazuje całego obrazu.

Ważne jest, aby wyjaśnić: "Gdzie dokładnie odniosłaś sukces?" i "Gdzie poniosłaś porażkę?". Dotyczy to nie tylko Ukraińców w Polsce. Przeprowadziłam badania wśród polskich imigrantów w Wielkiej Brytanii i Norwegii. I tam jest tak samo: jeśli mówisz po norwesku w pracy, zachowujesz się jak Norweg, masz duże szanse na pozostanie i zdobycie dobrej pracy, a jeśli zachowujesz się inaczej, po prostu nie będziesz w stanie zostać długo, bo będziesz się źle czuł. Natomiast w rodzinie to zupełnie inna historia.
OP: Jako psycholożka kulturowa, jakich rad może Pani Profesor udzielić kobietom z Ukrainy, które już zdecydowały się zostać w Polsce?
HG-M: Problemem numer jeden jest język i akcent. Mam przykład znajomej, która mieszka w Polsce od 30 lat, mówi płynnie po polsku, ale ma akcent. I ten akcent jest źródłem jej dużych problemów. Dlatego poradziłabym: „Dziewczyny! Język, ale taki, żeby śladu akcentu nie zostało”. To jest bardzo trudne, ale to jest niezbędne, bo zanim cię poznają, to cię usłyszą. I zanim cię poznają, że jesteś znakomitym człowiekiem, miłym, mądrym, takim, od którego się dużo można nauczyć, to cię usłyszą, bo w Polsce Polacy nie odróżnią akcentu rosyjskiego od akcentu ukraińskiego. W ogóle nie ma mowy. A po polsku, jak pani wie, jedno z najgorszych określeń to jest powiedzieć „ruski”, „ruska”. I wpadnięcie w tę kategorię bardzo utrudni funkcjonowanie.
Nawiasem mówiąc, naturalnym sposobem na wejście do polskiego społeczeństwa jest szkoła
OP: Wiele kobiet z Ukrainy pracuje od rana do wieczora. Po prostu nie mają czasu na chodzenie na zebrania rodziców i nauczycieli w szkole, aby w ten sposób wejść do tych społeczności. Ponadto szkoła na Ukrainie różni się od polskiej. Zebrania rodziców są tam często tylko pretekstem do zebrania pieniędzy na jakieś szkolne potrzeby...
HG-M: Dwadzieścia lat temu w Polsce było tak samo. U nas też były tzw. komitety rodzicielskie, gdzie rozmowy koncentrowały się na składkach i opłatach. Z czasem to się zmieniło. Rodzice stają się coraz bardziej wymagający wobec nauczycieli. Stają się partnerami nauczycieli. Dlatego jeśli matka czy ojciec nie angażują się w szkolne inicjatywy, to tracą grunt pod nogami. W końcu to najbardziej naturalny sposób nawiązywania przyjaźni - kiedy nie jesteś już dla mnie obcą osobą, ale matką chłopca, z którym przyjaźni się moje dziecko. Po radach dotyczących języka i akcentu, to kolejna ważna wskazówka.

Oczywiście rada dotycząca dołączenia do społeczności sąsiedzkich jest również dobra, ale jeśli kobiety naprawdę pracują od rana do wieczora, co mogą zrobić? Z moich badań dotyczących Norwegii wynika, że na przykład Polacy niechętnie uczestniczą w jakichkolwiek pracach społecznie użytecznych za granicą. W Norwegii istnieje zwyczaj sprzątania swojej okolicy w trzecią niedzielę kwietnia. Nikt za to nie dostaje pieniędzy, każdy przynosi co może, każdy usuwa stare liście lub coś sadzi. Ale Polacy nie uczestniczą w takich wydarzeniach. A kiedy pytamy ich: "Dlaczego tego nie robicie?", odpowiadają: "Jesteśmy tu tymczasowo, to nie nasza sprawa". I jest mi przykro, bo w ten sposób tracą możliwość naturalnego kontaktu z miejscową ludnością.
"Ukraińskie zmęczenie" to wtórny zespół stresu pourazowego
OP: W raporcie z badań przeczytałam, że Ukrainki coraz częściej zauważają, że Polacy są nimi zmęczeni. Czy zmęczenie ukraińskimi uchodźcami rzeczywiście istnieje w polskim społeczeństwie?
HG-M: Tuż po inwazji rosyjskiej to było takie pospolite ruszenie. Takie na zasadzie musimy, pomagamy, w ogóle się z sobą nie liczymy, ale też nie umiemy sobie dać czasu na oddech, bo jeżeli jesteśmy cały czas zanurzeni w historiach dramatycznych, tragicznych, to jest taki mechanizm psychologiczny, który się nazywa wtórny stres postraumatyczny. Osoba, która była eksponowana na jakieś traumatyczne wydarzenie przeżywa stres. Ale może być osoba, która słucha o tym, słucha i słucha i słucha. I u niej w którymś momencie powstaje też przeżycie stresowe. Ona bezpośrednio nie była na nic narażona, ale wysłuchała tylu dramatów, że zaczyna u niej to zjawisko tego wtórnego stresu występować. Występuje też zjawisko zmęczenia współczuciem.
Uważam, że Polakom brakuje wiedzy i rozmowy o tym zaangażowaniu. "Hej, musisz odpocząć. Nie rób tego przez chwilę. Zrób sobie przerwę. Zregeneruj siły." Wielu wolontariuszy pracowało na maksa i w pewnym sensie się wypaliło. A jeśli dana osoba wypala się w jakiejś dziedzinie, z pewnością nie powie: "To moja wina, jestem głupi, nie udało mi się ocenić swoich mocnych stron". Włącza się mechanizm przeniesienia: "Nie możemy im pomóc, bo są niewdzięczni, bo nie wiemy, czego chcą". Myślę, że Polacy nie mieli wiedzy (i nadal nie mają), że pomaganie jest trudne i prowadzi do wyczerpania osoby pomagającej.
OP: Czy jest jakaś nietolerancja wobec Ukraińców? Na przykład, ja muszę pracować, a oni dostają pomoc społeczną...
HG-M: W polskim społeczeństwie panuje przekonanie, że jeśli wszyscy jesteśmy tacy sami, to dobrze, a jeśli ktoś jest inny, to źle. Dużo ksenofobii, dużo rasizmu to charakteryzuje niestety jeszcze ciągle dużą część społeczeństwa polskiego.
Wiele osób z Ukrainy, które tutaj się znalazło na polskim rynku pracy, po prostu pokazało, że na tym rynku były pusty miejsca do zagospodarowania, że brakowało pracowników.
Tak jak Polacy pracują na budowach w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, tak Ukraińcy pracują na budowach tutaj. A bez ich pracy firmy budowlane nie mogłyby istnieć.
Dużo agresji wywołuje też rosyjska propaganda. Poprzez media społecznościowe, różne farmy botów i platformy, które publikują antyukraińskie treści. Pamiętam rok 2015, kiedy duża liczba osób z Syrii trafiła do Europy, zwłaszcza do Turcji. W tureckich mediach społecznościowych krążyło zdjęcie mężczyzny leżącego w basenie i palącego sziszę. I pod tym był podpis, że to jest syryjski uchodźca w Turcji. Bo oni wszystko dostają za darmo. Później było śledztwo dziennikarskie, no i okazało się, że ten pan był po prostu Turek, jednak na wakacjach. Natomiast ja mam wyniki badań, które mówią, jak strasznie wielu uchodźców syryjskich było wykorzystywanych, oszukiwanych, w jakich strasznych warunkach oni w Turcji mieszkają.
Podobnie w Niemczech panuje narracja, że ludzie z Syrii tylko czekają na niemiecką pomoc społeczną. Tymczasem Niemcy są starym społeczeństwem i gdyby nie ludzie z Syrii lub innych krajów pracujący tam i płacący podatki, za 10 lat nie byłoby z czego wypłacać emerytur. Ale z jednej strony ludzie wiedzą, że tak, starzejemy się i nie będzie emerytur, a z drugiej nienawidzą przybyszów, bo "nie są tacy jak my". Wyjaśniam to na różnych przykładach, aby było jasne, że jest to zjawisko globalne, a nie specyficzna sytuacja polsko-ukraińska.
OP: Co ukraińscy uchodźcy mogą dać polskiemu społeczeństwu? Jaką mają moc, by być użyteczni?
GG-M: Przede wszystkim mogą działać w obszarach, w których w Polsce jest tragiczny niedobór. Średnia wieku polskich pielęgniarek to 59 lat. Teraz odejdą na emeryturę i nie będzie komu opiekować się pacjentami w szpitalach. Są też polscy nauczyciele. Wielu z nich zrezygnowało z pracy z powodu fatalnych warunków finansowych.
Organizacje pozarządowe pracujące z osobami z Ukrainy w Polsce powinny zwiększyć ilość poradnictwa zawodowego w urzędach pracy i centrach pomocy rodzinie. Kobiety z Ukrainy powinny otrzymywać jasne sygnały: "Chcemy Was tutaj i to bardzo". Tak jak Polacy otrzymali sygnał w Austrii i Niemczech, że brakuje opiekunów osób starszych.
Wiele procesów dzieje się teraz przypadkowo, ale czas działać w oparciu o fakty. A fakty są takie, że w Polsce brakuje pielęgniarek i specjalistów od edukacji. Polski rynek pracy ma straszne luki. Wypełnienie tych luk jest bardzo ważne zarówno dla Polaków, jak i Ukraińców.


Luty 2024 na zdjęciach
W Ukrainie luty jest jednym z najtrudniejszych miesięcy w roku. To już drugi rok z rzędu, kiedy każdy wspomina ten straszny poranek 24 lutego 2022 roku, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę. Od tego momentu życie każdego Ukraińca i każdej Ukrainki całkowicie się zmieniło. W drugą rocznicę pełnej inwazji Rosji na całym świecie odbyły się akcje wspierające Ukrainę. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że nie jesteśmy sami w walce z wrogiem. Jednak nie zapominajmy, że ukraińskie wojsko każdego dnia potrzebuje pomocy zachodnich partnerów, aby chronić swoje ziemie i cywilów przed rosyjskimi pociskami.
Ukraińskie wojsko i pozytywne wiadomości ze Stanów Zjednoczonych czekają. Joe Biden spotkał się z przywódcami Kongresu 27 lutego, aby odblokować pomoc dla Kijowa. Podkreślił, że „Ukraina straciła grunt na polu bitwy w ostatnich tygodniach i jest zmuszona ograniczyć użycie amunicji z powodu bezczynności Kongresu”.
Luty-2024 zostanie zapamiętany przez każdego z powodu rosyjskich ataków na Kijów, Dniepr, Charków i Odessę, w wyniku których ponownie zginęli niewinni ludzie. W lutym podjęto decyzję o zmianie Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych, a także o wycofaniu wojsk z Awdijiwki. Wszyscy widzimy też ukraińskie zboże w Polsce - jest zbierane w skrajnym niebezpieczeństwie przez ukraińskich rolników a rozsypywane przez ich polskich kolegów.
Ale luty to nie tylko ból. Luty przyniósł nam również radość. Ukraiński film „20 dni w Mariupolu” otrzymał nagrodę BAFTA. A Olga Harlan zdobyła złoty medal na Mistrzostwach Świata w szermierce szablowej wśród kobiet. Reprezentacja Ukrainy zdobyła srebro w pływaniu artystycznym na Mistrzostwach Świata. Ukraińcy nadal żyją i walczą o swój kraj.

Był to trzeci atak rosyjskiej armii na Kijów od początku 2024 roku. 7 lutego odłamki rakiety uderzyły w wieżowcu dzielnicy Hoosiivsky wyniku rosyjskiego ataku zginęło 5 osób, 40 zostało rannych. Tego dnia, według Ukraińskich Sił Powietrznych, Rosja przeprowadziła kilka fal ataków na terytorium Ukrainy, wykorzystując 64 bezzałogowe samoloty szturmowe, pociski manewrujące, balistyczne i przeciwlotnicze. Ukraińskie wojsko zestrzeliło 29 pocisków i 15 „shahedów”.

Reprezentacja Ukrainy zdobyła srebro w pływaniu artystycznym na Mistrzostwach Świata w Katarze. Ukraińcy zajęli drugie miejsce w akrobatycznym programie zawodów drużynowych. Zespół reprezentowali Marina i Vladislava Alekseyeva, Marta Fedina, Oleksandra Goretska, Veronika Hryshko, Daria Moshinska, Anastasia Shmonina, Valeria Tyshchenko. Ukrainki w finale przegrały z Chinkami. Trzecie miejsce zajęły zawodniczki ze Stanów Zjednoczonych.

Zdjęcie, które obiegło cały świat. Widać na nim byłego głównodowodzącego Sił Zbrojnych Ukrainy, Walerija Załużego, przytulającego swojego następcę, Ołeksandra Syrskiego. Generałowie spotkali się 9 lutego podczas ceremonii wręczenia nagród wojskowych w Pałacu Maryjskim w Kijowie. Tego dnia Wołodymyr Zełenski wydał dekret przyznający Walerijowi Załużnemu Tytuł Bohatera Ukrainy oraz Order Złotej Gwiazdy za wybitne zasługi w kontekście wojny na pełną skalę z Rosją. Dzień wcześniej, 8 lutego, prezydent zdymisjonował Naczelnego Dowódcę Sił Zbrojnych i mianował na jego miejsce Ołeksandra Syrskiego, który wcześniej dowodził Wojskami Lądowymi.

Kobieta i jej kucyk spacerują wieczorem ulicami Odessy. Kilka godzin później — w nocy z 8 lutego — rosyjska armia atakuje miasto dronami. Jeden z dronów uszkodził niedokończony wieżowiec i budynek instytucji edukacyjnej. Podczas rosyjskiego ataku dwóch policjantów z patrolu, którzy udali się na miejsce ataku, aby pomóc poszkodowanym, zostało rannych.

Film „20 dni w Mariupolu” w reżyserii Mścisława Czernowa otrzymał nagrodę BAFTA. Został uznany za najlepszy film dokumentalny. Nawiasem mówiąc, jest to pierwsza BAFTA w historii ukraińskiego kina. Podczas ceremonii wręczania nagród reżyser powiedział, że jego film opowiada o mieszkańcach Ukrainy: „Historia Mariupola jest symbolem wszystkiego, co się wydarzyło, symbolem walki, symbolem wiary. Walczmy dalej”. Nad filmem pracowały trzy osoby — Mścisław Czernow, fotograf Jewhen Maloletka oraz producentka i dziennikarka Wasilisa Stepanenko. Film opowiada historię pierwszych tygodni walk w Mariupolu. Film „20 dni w Mariupolu” został również nominowany do Oscara w kategorii „Najlepszy film dokumentalny”. O tym czy go otrzyma, dowiemy się w nocy 11 marca.

Tak dziś wygląda zniszczona przez rosyjskie pociski Awdijiwka. 17 lutego głównodowodzący sił zbrojnych Ukrainy Ołeksandr Syrski ogłosił wycofanie ukraińskich jednostek z miasta. „Nasi żołnierze godnie wypełnili swój obowiązek wojskowy, zrobili wszystko, co możliwe, aby zniszczyć najlepsze rosyjskie jednostki wojskowe i zadali wrogowi znaczne straty w ludziach i sprzęcie Życie żołnierzy jest najwyższą wartością”. napisał na Facebooku. Atak rosyjskich wojsk na Awdijiwkę, najpotężniejszy od 2014 roku, rozpoczął się rano 10 października 2023 roku. Podczas monachijskiej konferencji bezpieczeństwa Prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział, że straty Rosji w Awdijiwce wyniosły dziesiątki tysięcy żołnierzy

Pokojowa demonstracja na ulicach Londynu 24 lutego 2024 r. Setki osób demonstrowało w drugą rocznicę inwazji na pełną skalę.

Obchody drugiej rocznicy inwazji na pełną skalę w Pradze. Ludzie stoją na placu z żółtymi i niebieskimi kawałkami papieru, z których powstaje niebiesko-żółta flaga.

W przeddzień drugiej rocznicy Wielkiej Wojny w Ukrainie, przed katedrą św. Szczepana w Wiedniu pojawiło się serce ze zniczy. Akcja „Morze Światła” została zainicjowana przez organizację charytatywną „Caritas” i społeczność ukraińska. Na znak wsparcia i solidarności z ukraińskimi dziećmi 5 tysięcy świec w kształ serca. „Nasza poc będzie kontynuowana. Na samej Ukrainie, w krajach sąsiednich, a także w Austrii. Chcielibyśmy przypomnieć o tym dzisiejszym morzem światła” — powiedział prezes Caritas Michael Landau.

Ludzie podczas ceremonii upamiętniającej pod zniszczonym mostem na obrzeżach Irpienia w drugą rocznicę inwazji na pełną skalę. 25 lutego 2022 roku ukraińskie wojsko wysadziło w powietrze most we wsi Romaniwka, aby uniemożliwić rosyjskiej armii natarcie na Kijów. Wkrótce potem prawie 40 tysięcy mieszkańców tego obszaru uciekło przed rosyjskimi ostrzałami, chowając się przed pociskami pod betonowymi pozostałościami mostu i czekając na pomoc ukraińskich żołnierzy. 21 listopada 2023 roku w Romaniwce otwarto nowy most, który zastąpił ten wysadzony.

Kobieta siedzi w pobliżu flag zainstalowanych na Placu Niepodległości w Kijowie. Dal wielu osób to miejsce pamięci. Każda flaga jest spersonalizowana imieniem i nazwiskiem poległego żołnierza. Pierwsze flagi pojawiły się w czerwcu 2022 roku. Zostały umieszczone przez krewnych żołnierzy pułku „Azov”. Teraz są tam setki takich flag. A także setki lampek i kwiatów, przyniesionych przez ludzi.

Był to czwarty i największy incydent z ukraińskim produktami rolnymi na polskiej granicy. Niezidentyfikowani sprawcy wysypali 160 ton ukraińskiej kukurydzy z ośmiu wagonów na stacji Kotomierz w nocy z 24-25 lutego. Do incydentu doszło 150 km od portu w Gdańsku, skąd ładunek miał wyjechać poza Polskę. Minister Spraw Wewnętrznych RP Marcin Kerwiński powiedział, że wyrzucanie zboża z transportu jest niedopuszczalne. I obiecał że sprawcy zostaną ukarani.
Galeria zdjęć — Beata Łyżwa-Sokół
Tekst — Nataliia Ryaba
Główne zdjęcie: Odd Andersen/AFP/East News


„Lubię zabijać ludzi”. Rozmowy barbarzyńców, które każdy powinien usłyszeć
Ta rozmowa została przechwycona przez ukraiński wywiad 7 maja 2022 r. Fragment znalazł się w filmie Ta rozmowa między rosyjskim okupantem a jego żoną została przechwycona przez ukraiński wywiad 7 maja 2022 roku. Jej fragment włączono do filmu „Intercepted” ("Przechwycone", w ukraińskiej wersji: „Cywile”) ukraińskiej reżyserki Oksany Karpowycz, który miał swoją premierę pod koniec lutego na Berlinale. Film otrzymał specjalne wyróżnienie od jury ekumenicznego w sekcji Forum, wyróżnienie od jury Amnesty International i stał się jednym z najczęściej omawianych na festiwalu.
Europejscy widzowie byli zszokowani rozmowami rosyjskich żołnierzy, którzy opowiadają swoim żonom i matkom, jak bardzo lubią torturować i zabijać. Nie mniej szokująca jest reakcja kobiet, które pytają o szczegóły, a nawet aprobują zbrodnie, rozmawiając w swobodnym tonie. Niektóre proszą nawet swoich mężów, by gwałcili ukraińskie kobiety, i mówią, jak same torturowałyby ukraińskie dzieci. Na tle tych nagrań ukazane są zniszczenia i chaos pozostawione przez Rosjan w Ukrainie. Oksana Karpowycz nazywa film „zestawieniem dwóch rzeczywistości”: Ukraińców żyjących w czasie wojny i Rosjan, którzy ją prowadzą.

Fragmenty przechwyconych rozmów były publikowane na oficjalnych stronach SBU i GUR [Służba Bezpieczeństwa Ukrainy i Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Obrony – red.] przez cały 2022 rok. Ukraińska dziennikarka i działaczka społeczna Julia Nikitina, z którą Oksana Karpowycz współpracowała przy tworzeniu filmu, zebrała, odszyfrowała i usystematyzowała ponad 500 takich nagrań. Zostały włączone do internetowej „Encyklopedii obywatela”, którą sama stworzyła.
– Niełatwo było mi rozszyfrować przechwycone nagrania. Długo czasu dochodziłam do siebie po ich wysłuchaniu – mówi Julia. – Rozumiem szok europejskich widzów – najwyraźniej rzeczy pokazane w filmie wywróciły ich rozumienie tego, co się dzieje w Ukrainie.
Wiele osób w Europie jest przekonanych, że Putin jest jedynym odpowiedzialnym za wojnę. Ale potem słyszą rosyjskich żołnierzy, którzy mówią, że zabijanie cywilów sprawia im przyjemność
I słyszą matki oraz żony tych żołnierzy, które aprobują ich działania i proszą o przyniesienie im rzeczy zabitych Ukraińców. Chciałabym, żeby zagraniczni dziennikarze jak najczęściej korzystali z materiałów z „Encyklopedii obywatela”, która zawiera wszystkie przechwycone w 2022 r. rozmowy. To dowód, który pomoże ludziom w wielu krajach otworzyć oczy na to, co dzieje się w Rosji. Kiedy skontaktowała się ze mną Oksana Karpowycz, która w tym czasie pracowała nad filmem, przyspieszyłam z transkrypcjami, by jej pomóc.
Codziennie odcinałabym tym dzieciom to ucho, to palec...
Najbardziej przerażające nagrania (z których część znalazła się w filmie) zebrałam w sekcji „Kaci Ukrainy”. Wielu z tych Rosjan zostało zidentyfikowanych przez ukraińskie służby specjalne, więc encyklopedia zawiera ich nazwisk ani zdjęć.
Jest na przykład kobieta, która w jednym z wpisów mówi do męża, że chciałaby osobiście torturować dzieci. Pracowała w szpitalu dziecięcym (sic!), do którego trafiali młodzi Ukraińcy uprowadzeni przez Rosjan.
To małżeństwo to Julia i Władimir Kopytowowie. W przechwyconym nagraniu, opublikowanym 11 maja 2022 r., ona mówi do męża:
„Wiesz, te dzieci mówią naszym dzieciom, że 9 maja ‘to nie nasze święto'. Naszym dzieciom w szkole to mówią. I wiesz, że one później dorosną, więc tak będzie... Dlaczego Putin mówi: ‘Jedźcie do Rosji, jedźcie do Rosji’? Ci idioci... Mogliśmy ich tam wszystkich pozabijać i mieć to w dupie”.
„Jakaś ty dobra”.
„Wręcz przeciwnie, wstrzyknąłabym im narkotyki, spojrzałabym im w oczy i powiedziała: ‘Zdychajcie’. Obcięłabym im palce, wycięłabym gwiazdy na plecach, codziennie odcinałabym to ucho, to palec, żeby poczuły ból.
„Julia, to są dzieci”.
„Po prostu nienawidzę tych Ukraińców, Wowa, nienawidzę ich teraz. Ja bym nawet te dzieci zastrzeliła”.

– W wielu przypadkach reakcje kobiet są jeszcze bardziej przerażające niż to, co mówią ich mężowie – zauważa Julia Nikitina. – Mężczyzna mówi, że zabił kobietę na oczach jej dzieci, a jego żona to aprobuje. Żona innego okupanta prosi męża, by gwałcił ukraińskie kobiety: „Idź tam i gwałć ukraińskie baby, pozwalam” [ta rozmowa między rosyjskim żołnierzem Romanem Bykowskim i jego żoną Olgą została przechwycona 12 kwietnia 2022 roku – aut.]. Gotowość do zaakceptowania każdego okrucieństwa jako czegoś normalnego, jeśli jesteś po tej samej stronie, co ci, którzy je popełniają, jest uderzająca.
Osobny temat to matki rosyjskich wojskowych. Bogobojne kobiety, które opowiadają, jak chodzą do cerkwi, i proszą swoich synów, by „zabijali więcej Ukraińców”. Inne matki są całkowicie obojętne. W jednym z nagrań okupant skarży się matce na sytuację na froncie – mówi, że dowódcy rzucają żołnierzy „na mięso”, że wojskowi próbują uciec przy pierwszej okazji.
W odpowiedzi matka każe mu zostać do końca i przekonuje, że na froncie „odpracowuje swoje przeszłe życie, w którym zdradził ojczyznę”. Nie przejmuje się tym, że syn może zginąć
Na ciele mężczyzny możesz zrobić 21 róż
Uczestnikami rozmowy przechwyconej 3 maja 2022 r. są rosyjski żołnierz Konstantin Sołowjow i jego matka Tatiana, mieszkańcy obwodu kaliningradzkiego. Konstantin, który służy w 11. Korpusie Armijnym Floty Bałtyckiej i stacjonuje w obwodzie charkowskim, mówi matce:
„Krótko mówiąc, na moich oczach (cóż, ja też brałem w tym udział) torturowano więźniów. Oficerowie FSB. Czy wiesz, co to jest „rozeta”? Na ciele mężczyzny można zrobić 21 róż. 20 palców i penis, przepraszam. Widziałaś, jak otwiera się róża, kiedy kwitnie? Tutaj po prostu skóra jest odcinana wzdłuż kości w ten sam sposób, z mięsem, a następnie wszystkie palce... To samo robi się tam... Albo inny sposób tortur, zapomniałem, jak to się nazywa: wkładają rurę w tyłek i umieszczają w niej drut kolczasty... Podobno to z Czeczenii... Nie współczuję im ani trochę. Bardzo mi się to podoba”.
Matka kata, która na początku rozmowy opowiadała o tym, jak chodzi do cerkwi i modli się za syna, słucha spokojnie. A potem mówi: „Zawsze ci mówiłam, że ciągle się powstrzymuję. Gdybym tam dotarła, też bym się cieszyła. Jesteśmy tacy sami, ty i ja”.

– Czasami (bardzo rzadko) na nagraniach pojawiali się rozsądni ludzie, którzy byli zszokowani tym, co się działo – mówi Julia Nikitina. – W encyklopedii nazwałam tę sekcję „Przebłyski sumienia”. Ona jest najkrótsza, bo niestety niewiele jest tych przebłysków.
Na przykład jest rozmowa między rosyjskim żołnierzem a kobietą, jego koleżanką z klasy albo przyjaciółką z dzieciństwa. On dzwoni do niej z frontu i opowiada, co robi w Ukrainie. Kobieta pyta z przerażeniem: „Co robisz?!”. I prosi, by więcej do niej nie dzwonił, na co okupant obiecuje, że „wróci i ją naprostuje”.
Mówi się, że europejscy widzowie kwestionowali autentyczność nagrań.
Jako osoba, która osobiście robiła transkrypcje tych rozmów, mogę powiedzieć, że jestem w stu procentach pewna ich autentyczności. Są rzeczy, których nie da się podrobić – akcenty, język regionalny
Na przykład sposobu mówienia przedstawicieli tak zwanych L/DPR [samozwańcze Ługańska Republika Ludowa i Doniecka Republika Ludowa – red.] nie da się pomylić z językami innych ze względu na charakterystyczne „poniał” [rozumiesz – red.], które pojawia się na końcu każdego zdania. A okupanci z Dalekiego Wschodu mają bardzo specyficzny akcent. Ponadto w zależności od czasu i regionu, w którym pojawiali się Rosjanie, nagrania pokazują, jak zmieniały się ich nastroje. Od euforii na Kijowszczyźnie, kiedy plądrowali bogate domy, do paniki przed wyzwoleniem regionów Charkowa i Chersonia przez ukraińskie wojsko. W tym drugim przypadku skarżą się swoim rodzinom na spanie w kałużach, na dowódców zostawiających ich na śmierć i państwo niewypłacające im obiecanych pieniędzy.
Jak my żyjemy, kur...
Nagranie z 30 marca 2022 roku, obwód kijowski. Rosyjski żołnierz Andriej dzwoni do swojej żony, by powiedzieć jej, że „ukradł kosmetyki” i „damskie trampki, markowe, rozmiar 38”.
Żona jest zachwycona: „Wszystko dla domu, wszystko dla rodziny... To będzie pozdrowienie z Ukrainy, więc w porządku. Który Rosjanin by czegoś nie ukradł, daj spokój!”. Planuje przekazać trampki swojej córce i usprawiedliwia grabież: „Cóż, będą dla Sofii! Tam pewnie wszyscy chłopcy coś wzięli, nie ty jeden!”.
Mężczyzna martwi się, że nie ma torby, więc nie ma w co zapakować laptopa. Ale żona nalega: „Sofia idzie na studia, laptop też będzie jej potrzebny, kur…”. Mężczyzna informuje, że rodzina, którą okrada, jest „sportowa”, więc „zabrał witaminy, koszulki sportowe i szorty”.
„Bierz wszystko, bierz wszystko, Andriej. Weź wszystko, co możesz. Wyobraź sobie, jak oni żyli? A jak my żyjemy, kur...”

– Dla mnie ważne było spisanie każdego nagrania, z datą jego przechwycenia i lokalizacją okupantów – mówi Julia Nikitina. – Celem encyklopedii jest gromadzenie wyłącznie wiarygodnych i zweryfikowanych danych. Zaczęłam ją tworzyć przed inwazją i początkowo był to przewodnik po Kijowie z dossier członków Rady Miasta, szczegółami dotyczącymi terenów zielonych itp. Ale kiedy rozpoczęła się wojna na pełną skalę, postanowiłam nagrać przechwycone informacje. W mediach takie informacje szybko giną w natłoku innych, ale w katalogu zawsze łatwo je znaleźć. Wkrótce planuję rozpocząć dekodowanie przechwyconych danych z 2023 roku.
Zastanawiając się nad przyczyną okrucieństwa Rosjan (zarówno wojskowych i ich rodzin), Julia Nikitina mówi:
– Myślę, że to wynik degradacji kilku pokoleń.
Myślę, że matki okupantów są kluczem do rozwikłania tego fenomenu
Większość rosyjskich matek jest apatyczna, mówią powoli i bez względu na to, co słyszą od synów – że kogoś torturują lub że zamierzają kogoś zabić – nie są szczególnie zaniepokojone. Jakby przysypiały.
Oczywiście to rezultat tego, jak matka wychowała swoje dziecko, nie próbując go uczyć ani chronić
Przez całe życie była przekonana, że jest małym człowiekiem, od którego nic nie zależy. Nie chce niczego zmieniać i nie widzi w tym sensu – jest gotowa przyjmować wszystko na wiarę. Jeśli w telewizji mówią, że „operacja specjalna” jest słuszna, to ona się z tym zgadza.
Nieludzkie czyny ludzi
Podczas Festiwalu Filmowego w Berlinie reżyserka Oksana Karpowycz powiedziała, że przez dziewięć lat mieszkała w Kanadzie, lecz wróciła do Ukrainy na trzy tygodnie przed inwazją. Widziała więc na własne oczy, co się dzieje w Kijowie. Pomysł na film pojawił się po tym jak wysłuchała pierwszych przechwyconych rozmów opublikowanych przez ukraiński wywiad.
Dodała, że w trakcie tworzenia filmu chciała uzyskać dostęp do jeszcze większej liczby przechwyconych nagrań, które nie zostały opublikowane. Są one jednak nadal utajnione przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy.
„Dysonans poznawczy jest związany z faktem, że rosyjscy okupanci są ludźmi, ale ich działania są nieludzkie – stwierdziła Karpowycz w rozmowie z niemiecką gazetą ‘Arsenal’. – Na tej zasadzie opierał się mój wybór nagrań. Szukałam rozmów o codziennym życiu, które pokazywałyby rosyjskich żołnierzy jako zwykłych ludzi. Pomaga to pokazać wszystkie etapy degradacji, przez które przechodzą Rosjanie”.
Według Karpowycz degradacja rosyjskiego społeczeństwa jest wynikiem długoterminowej strategii rosyjskiego rządu. Psychologowie twierdzą również, że okrucieństwa Rosjan to rezultat wpływu propagandy.
– To, co słyszymy w przechwyconych rozmowach, jest zdecydowanie wynikiem propagandy: przez ostatnich kilka dekad Rosjanom mówiono w telewizji, że istnieje zagrożenie ze strony Zachodu, a potem Ukrainy – wyjaśnia nam Jurij Irchin, psycholog z Kijowskiego Instytutu Badań Naukowych Ekspertyz Sądowych. – Jednocześnie promowano kult zwycięstwa nad nazizmem, które przekształciło się w prawdziwe zwycięstwo, i kult wojny, czyli gotowość do walki z mitycznym zagrożeniem, „żeby nie było wojny”. W imię tej idei rosyjskie kobiety są gotowe poświęcić nawet swoich mężów i synów. W niektórych nagraniach mówią wprost: „Gińcie, ale uratujcie nas od tego nazizmu”.

Nie nazwałbym jednak Rosjan ofiarami propagandy. Bo ci, którzy chcą, myślą i analizują. Kiedy idziesz do restauracji, możesz wybrać danie lub zjeść wszystko, co ci podadzą, cokolwiek to jest. Tak samo jest z informacją: człowiek zawsze ma wybór, co chce konsumować. Niestety większość Rosjan woli spożywać to, co im podano, bo tak wygodniej. Widzimy, że prowadzi to do moralnej degradacji, moralnej potworności.
Zniszczcie wszystko, zbudujemy nowy świat
Zdrowa psychicznie osoba nie potrafi zrozumieć, jak ludzie mogą być tak okrutni. Dlatego mieszkańcy krajów europejskich pytają, czy przechwycone nagrania są autentyczne. Bo to, co słyszą, wykracza poza zdrowy rozsądek.
Jako psycholog sądowy przesłuchałem wiele nagrań przechwyconych rozmów okupantów. Nawet śledczy pytali mnie, czy w ich słowach jest jakieś podwójne znaczenie. Ale nie, wszystko jest całkowicie jasne. Mają na myśli dokładnie to, co mówią. Większość tych rozmów jest bardzo prymitywna. Istnieją nagrania kobiet, które, informowane przez mężczyzn o o torturach, słuchają tego i wyraźnie doświadczają prawdziwej ekstazy.
To jest pewien typ ludzi, którzy są skłonni do przemocy. To dlatego mężowie tych kobiet poszli na tak zwaną „operację specjalną”. Pracuję z rosyjskimi jeńcami wojennymi i mogę powiedzieć, że jest takich wielu. Poszli na tę wojnę, by zaspokoić swój zwierzęcy instynkt, pragnienie dominacji i gwałtu. To właśnie te zwierzęta rosyjska armia najczęściej rzuca na linię frontu, gdzie każe im masowo zabijać wszystkich Ukraińców. Otrzymują instrukcje: „Zniszczcie wszystko. Zbudujemy tu nowy świat”. Żony i matki tych bestii są w większości takie same.
Oczywiście wszędzie są wyjątki.
Z mojego doświadczenia wynika, że na każdych 60 okupantów przypada mniej więcej dwóch żołnierzy, którzy nie chcieli zabijać, a nawet próbowali powstrzymać innych. Ale dwóch na sześćdziesięciu to bardzo mało
Oprócz prawdziwych bestii jest wielu, którzy poszli na „operację specjalną”, by się wzbogacić. To ci, którzy okradali domy, zabierając wszystko, od biżuterii po toalety. Istnieją nagrania, na których żony udzielają im „przydatnych rad” – mówiąc np., by szukali pieniędzy w pościeli lub zamrażarce. To również określony typ ludzi: żony i ich mężowie są tacy sami.
Odczłowieczanie swoich, odczłowieczanie wrogów
– Wojna, którą reżim Putina rozpętał przeciwko Ukrainie, byłaby psychologicznie i fizycznie niemożliwa, gdyby nie fakt, że Ukraińcy zostali całkowicie odczłowieczeni w rosyjskiej masowej świadomości – komentuje psycholog społeczny Switłana Czunichina. – Przed wyznaczeniem celów „denazyfikacji” i „demilitaryzacji” Ukrainy rosyjska propaganda wykonała wiele pracy, by odczłowieczyć swoich obywateli. Widzimy, że ta dehumanizacja jest nieodłączną cechą ludności cywilnej Rosji (tych matek) nawet bardziej niż żołnierzy, którzy widzą sytuację z bliska i mogą zrozumieć, że po drugiej stronie frontu są ludzie, a nie mityczni naziści.
Odnosząc się do zachowania matek rosyjskich żołnierzy, z których wiele nie przejmuje się nawet losem własnych synów, Czunichina mówi:
– Pośród wartości Rosjan wartość ludzkiego życia nie jest priorytetem, delikatnie mówiąc.
Historycznie rzecz biorąc, zawsze stawiali honor państwa ponad wszelkie ludzkie potrzeby
Potężny wpływ propagandy w ciągu ostatnich 10 lat doprowadził Rosjan do postrzegania polityki jako nadwartości. Nawet naturalne uczucia macierzyńskie są całkowicie zniekształcone w tej wypaczonej optyce.
Innym powodem tej nienaturalnej obojętności matek może być przerażenie Rosjan własnym reżimem. Jest ono tak silne, że aż niemożliwe do wytrzymania. Dlatego kobiety, spychając niedające spokoju emocje do podświadomości, wykazują skrajną obojętność wobec własnych dzieci.
Rosyjskie społeczeństwo jest wyraźnie zainfekowane propagandą. Większość Rosjan ma świadomość imperialną i traktuje sąsiednie narody jak mniej ważne, mniej wartościowe i zobowiązane do posłuszeństwa. Jednak bez potężnego wpływu propagandy i degeneracji reżimu Putina w jawną dyktaturę rosyjskie społeczeństwo z trudem zaakceptowałoby wojnę, nie mówiąc już o jej rozpoczęciu.


Ukraiński dziennikarz Mykhailo Tkach zatrzymany przez polską policję
Kim są twoje źródła?
Gdy polscy rolnicy blokowali granicę ukraińsko-polską, ukraińscy dziennikarze, nasi koledzy postanowili sprawdzić, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej. - Spodziewałem się, że zobaczę pustynię, szczury, psy i drut kolczasty na granicy Polski z Białorusią” - pisze na swoim profilu Mykhailo Tkach, szef działu śledczego „Ukraińskiej Prawdy”. - Ale zamiast tego zobaczyłem ciężarówki jadące nieustannie z jednej i drugiej strony.
Dziennikarze zostali zatrzymani podczas pracy. Mykhailo Tkach mówi: - Polscy policjanci podeszli do nas i wylegitymowali się. Pokazaliśmy nasze dokumenty i referencje dziennikarskie. Zabrali nam sprzęt, zaczęli przeszukiwać.
A potem zawieźli na komisariat do Łukowa. Ok. 10 osób przeszukiwało nasz samochód, nas, rzuciło nasze rzeczy na maskę, zabrali wszystkie karty pamięci z aparatów, telefony i dokumenty.

Podczas przesłuchania poinformowałem, że jesteśmy dziennikarzami i rejestrujemy, jak Polska handluje z Rosją przez Białoruś i jak Polska handluje z Białorusią. Jak produkty rolne trafiają z Rosji i Białorusi do Polski.
Przedstawiciele polskich służb byli przerażeni. Pytali, kto jeszcze o tym wiedział, czy władze ukraińskie, rząd ukraiński. Zapytano, kim są nasze źródła, jak się o tym dowiedzieliśmy, jak długo pracujemy nad tym tematem
Oto cytaty z polskich funkcjonariuszy: „Dlaczego nie jesteś w swojej Ukrainie?” „Rosja nas nie zaatakuje, bo jesteśmy NATO”, „Co Pan jest taki chory?” - kiedy wyjęli lekarstwo z plecaka podczas nielegalnego przeszukania rzeczy osobistych i zaczęli się śmiać.
Mykhailo Tkach i kamerzysta Jarosław Bondarenko byli przetrzymywani przez co najmniej cztery godziny. Przez cały ten czas nie mogli się z nikim kontaktować, skorzystać z prawa do prawnika i tłumacza. Ukraińcy byli przesłuchiwani nie tylko przez funkcjonariuszy policji, ale także przez przedstawicieli służb specjalnych, którzy komunikowali się z dziennikarzami po angielsku.
Ukraińców zapytano, czy powiedzieliby publicznie, że zostali zatrzymani. Sytuacja się uspokoiła dopiero po jej nagłośnieniu i interwencji Ambasady Ukrainy w Polsce. Gdy dziennikarze dostali z powrotem karty pamięci, okazało się, że część materiału została usunięta.
To cenzurowanie pracy dziennikarskiej
- Mykhailo i Jarosław kilkakrotnie prosili funkcjonariuszy organów ścigania, aby dali im możliwość wezwania ukraińskiego prawnika lub pozwolenia im na korzystanie z usług polskiego - napisał Sevgil Musaeva, redaktor naczelny Ukraińskiej Prawdy na FB. - Podczas przesłuchania funkcjonariusze organów ścigania grozili naszym kolegom aresztowaniem na 14 dni, założyli im kajdanki. Operator Jarosław Bondarenko został zmuszony do podpisania niezrozumiałego dla niego dokumentu w języku polskim.
Dzień po incydencie polscy policjanci nie byli w stanie wyjaśnić przyczyn i podstaw ich zatrzymania. Wersje polskiej policji ciągle się zmieniają, od początkowego stwierdzenia, że nikt nikogo nie zatrzymał i że „to fake news”, po próby wyjaśnienia zatrzymania barierą językową i koniecznością identyfikacji osób, i sprawdzania dokumentów.

Policja twierdziła, że nasi koledzy filmowali infrastrukturę kolejową - to nieprawda i funkcjonariusze organów ścigania mogli to zweryfikować oglądając wideo, i że nie mieli pozwolenia na pracę w Polsce.
Uważamy, że policja swoimi działaniami próbowała cenzurować pracę dziennikarską, wywołując „mrożący efekt” wśród ukraińskich dziennikarzy pracujących w Polsce.
Najważniejsze pozostaje fakt, że przedstawiciele polskich władz uciekali się do nielegalnych działań w celu zatrzymania naszych dziennikarzy bez sankcji prawnych i naruszających podstawowe prawa człowieka.
Badanie osoby nie może trwać 4 godziny, o czym orzekły polskie sądy. Polscy funkcjonariusze organów ścigania zgodnie z procedurą nie informowali o tym dziennikarzy, nie podali imion, nazwisk i tytułów, nie okazywali dowodów tożsamości.
Polska policja: „Sprawdzanie wymagało czasu”
Polska policja wydała oświadczenie, w którym informuje, że po sprawdzeniu dokumentów, zawartości bagażu i sporządzeniu odpowiedniej dokumentacji dotyczącej podjętych działań dziennikarze opuścili teren policji w Łukowie.
.jpg)
Rzecznik komendanta policji lubelskiej Andrzej Fiołek powiedział TOK FM, że policja „sprawdzi informacje przekazywane przez dziennikarzy”, w szczególności w sprawie usunięcia niektórych zapisów z kart pamięci.
Jeśli chodzi o przyczyny zatrzymania, rzecznik policji twierdzi, że organy ścigania otrzymały sygnał od mieszkańca, który zauważył dwóch mężczyzn z kamerami w pobliżu swojego domu w pobliżu torów kolejowych. I samochód, który stał tam przez dwa dni. To go zaniepokoiło.
Na pytanie, dlaczego dziennikarzy trzymano kilka godzin, Andrzej Fiołek odpowiedział: „Ponieważ byli obywatelami Ukrainy, a nie obywatelami polskimi. Musieliśmy sprawdzić ich dokumenty, a nie są to dokumenty, które są w polskiej bazie danych. Weryfikacja wymagała czasu”.
Reporterzy bez granic: „Potępiamy utrudnianie pracy dziennikarzy”
Międzynarodowa organizacja praw człowieka „Reporterzy bez Granic” potępiła utrudnianie przez polską policję pracy dziennikarza „Ukraińskiej Prawdy”.
Dwóch dziennikarzy ukraińskich mediów „Ukraińska Prawda” zostało zatrzymanych na kilka godzin przez polską policję podczas filmowania materiałów w pobliżu granicy z Białorusią. Ich sprzęt przeszukiwano i przetrzymywano przez kilka godzin. „Reporterzy” potępiają utrudnianie pracy dziennikarzy” - czytamy w poście.
.jpg)
Prawnicy: „Potrzebujemy ujawnienia”
— Udowodnienie, że istniała przeszkoda w legalnej działalności dziennikarza, nie jest łatwym zadaniem — komentuje prawnik Giennadij Dubov. W końcu polscy funkcjonariusze organów ścigania prawdopodobnie powiedzą, że kiedy ktoś strzela do czegoś na granicy podczas wojny rosyjsko-polskiej, mogą to być rosyjscy szpiedzy. I zapobiegawczo, aby znaleźć osobę, zostali zatrzymani, a następnie sprawdzeni i zwolnieni. Udowodnienie, że coś zostało usunięte z kart pamięci i przez kogo, jest prawie niemożliwe.
W takich przypadkach sensowne jest odwołanie się od niezgodności z prawem faktu zatrzymania i ograniczenia wolności - radzi prawnik. - Ale trzeba być przygotowanym na to, że organy ścigania Rzeczypospolitej Polskiej będą twierdzić, że po prostu przeprowadziły kontrolę zgodnie ze swoim ustawodawstwem.
Sensowne jest nagłośnienie sprawy. A jednocześnie - legalnie, ale nie jest to łatwy i długi proces
W każdym kraju, w szczególności w Ukrainie i w Polsce, organy ścigania mają formalne możliwości proceduralne dokonywania aresztowań w celu ustalenia tożsamości osoby. I niestety od czasu do czasu organy ścigania w różnych celach mogą tego nadużywać. Jest wiele momentów, które pozwoliłyby funkcjonariuszom organów ścigania formalnie uzasadnić swoje działania zgodnie z prawem.
Tkach może odwołać się od działań osób, które przeprowadziły aresztowanie, do polskich sądów. A jeśli polskie sądy nie podejmą decyzji, która go zadowala, teoretycznie mógłby udać się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. I tam, aby uzyskać uznanie jego naruszonych praw gwarantowanych Konwencją (Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności — red.) oraz odszkodowanie.
Ważne jest, że przyczyną całej sprawy było zablokowanie naszej granicy. W Polsce, podobnie jak w Ukrainie, blokowanie szlaków transportowych jest zabronione, za to jest odpowiedzialność administracyjna. A Polska może wpływać na swoich przewoźników, ale widzimy, że tak się nie dzieje. Pozwala to stwierdzić, że niestety nie ma absolutnej legalności w działaniach polskich funkcjonariuszy organów ścigania.


Diana Podolyanchuk: Traktuję wojnę jak codzienną pracę
Ruch wolontariuszy podczas wielkiej wojny w Ukrainie ma wiele twarzy, a jedną z najbardziej znanych jest Diana Podolyanchuk z Winnicy. Potrafi wszystko: zorganizować kamery termowizyjne, drony, kupić i przywieźć na linię frontu samochód, a nawet czołg. Ukończyła studia z zakresu edukacji i psychologii. Pomimo niepełnosprawności słuchowej tańczy przez całe życie: jest mistrzynią Winnicy, Ukrainy, Europy i zwyciężczynią Mistrzostw Świata. Obecnie jest również znaną w całym kraju wolontariuszką i artystką. Otrzymała honorową odznakę "Za pomoc armii" od Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy Walerija Załużnego.
Diana Podolyanchuk, tancerka, artystka, szefowa Centrum Wolontariatu Shahina i Fundacji Charytatywnej, opowiedziała Sestry.eu, jak udaje jej się łączyć tak wiele działań i z czego jest najbardziej dumna.

Zdjęcia z prywatnego archiwum
Oksana Szczyrba: Jak zaczęłaś swoją przygodę z wolontariatem?
Diana Podolyanczuk: Moja droga do wolontariatu zaczęła się przed 2014 rokiem, gdy jeszcze intensywnie tańczyłam. Oksana Melnyk, moja współlokatorka, która była wolontariuszką w sierocińcach, zasugerowała kiedyś, żebym poszła odwiedzić dzieci. Od tamtej pory odwiedzam je co tydzień i prowadzę tam kreatywne zajęcia. Myślę, że każdy prędzej czy później trafia na wolontariat. Jest to powołanie duszy, a dobro, które dajesz, powraca, a żyjemy w czasach, w których wolontariat jest niezbędną koniecznością w życiu. Uważam jednak, że musisz znaleźć swoją własną wolontariacką "niszę", praca w różnych kierunkach nie jest produktywna.
OS: Jak powstało centrum wolontariatu „Shahin” i co robi?
DP: Przez wiele lat byłam tancerką i mieliśmy rodzinny biznes - centrum rozwoju dla dzieci. Uczyliśmy dzieci tańczyć i rysować, a jednocześnie prowadziliśmy projekty charytatywne. Kiedy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, moi przyjaciele-wolontariusze przyszli do mnie i powiedzieli: "Pilnie potrzebujemy miejsca, w którym moglibyśmy się zbierać". Zaproponowałam, że zrobię to w Centrum, ponieważ mieliśmy piwnicę. A na spotkaniu, kiedy wszystko było zaplanowane, zapytałam: "Kto będzie za to odpowiedzialny?". A oni odpowiedzieli: "Kto? Ty!" Tak zaczęła się historia Centrum Shahina.
Wielu wolontariuszy z Kijowa przyjechało do nas, a byli też tacy, którzy zostali tutaj i otrzymali pomoc w razie potrzeby.
Obecnie centrum koncentruje się głównie na sektorze humanitarnym: pomocy przesiedleńcom wewnętrznym, osobom niepełnosprawnym, rodzinom personelu wojskowego i dzieciom, których krewni są w niewoli. Mamy oddziały w dwóch miastach - Kijowie i Winnicy. Głównym celem jest Kijów, nad którym obecnie pracuję.
OS: Kim jest dziś twój zespół?
DP: To są ludzie, którzy zostali w Winnicy. Zespół szkoły tańca w Centrum Rozwoju, który nadal uczestniczy w projektach charytatywnych. A w Kijowie mam mały zespół, nie ma teraz potrzeby zatrudniania dużego personelu.
Na początku naszej działalności w Centrum pracowało około 100 osób, w tym ci, którzy uciekli z różnych miast z powodu wojny i przyjechali do Winnicy. Kiedy w ich regionach zrobiło się spokojniej, wielu z nich wróciło do domu. Są wolontariusze, którzy zostali zmobilizowani. Są też tacy, którzy już zginęli na wojnie.

Zdjęcia z prywatnego archiwum
OS: Czy podejście do wolontariatu zmieniło się od początku wojny na pełną skalę?
DP: Tak. Są obszary, którymi trzeba się zająć w pierwszej kolejności. Przede wszystkim jest to sfera militarna i sfera związana z obroną i kontrofensywą .Gdybyś mnie zapytała, czy lepiej zająć się dronami kamikadze, czy medycyną taktyczną, to na pierwszym miejscu postawiłabym drony, potem sprzęt, a na końcu medycynę taktyczną. Ważne, by ustalić priorytety.
OS: Jak myślisz, co jest najtrudniejsze w wolontariacie?
DP: Pewnie wspomnienia.
Wojna zabrała mi kreatywną sferę mojego życia -taniec. Wtedy nie wiedziałam, jak cenić swój czas i to, co robię. A teraz mieszkam w Kijowie, mam dużo pracy i każdego ranka budzę się z myślą "dziękuję, że żyję".
Często wspominam czasy, kiedy dużo występowałam, także w Europie. Teraz zdaję sobie sprawę, jak ważne jest, aby móc żyć dniem dzisiejszym, być szczęśliwym tu i teraz, bez względu na wszystko..
OS: Czy teraz wcale nie tańczysz?
DP: Teraz staram się dobrze wyspać, kiedy to tylko możliwe, gotuję śniadanie, ćwiczę taniec i maluję. To jest moja poranna kreatywność. A potem idę robić inne rzeczy.
OS: Malujesz wspaniałe obrazy, organizujesz aukcje i zbierasz pieniądze na cele charytatywne. Jak trafiłaś do sztuki?
DP: Malowałam od dziecka, potem poszłam do szkoły artystycznej - ale skończyłam tylko rok. Dużo się wtedy uczyłam i musiałam wybrać jedną rzecz. Wybrałam więc taniec. Kilka dni przed inwazją na pełną skalę moja mama zasugerowała, żebym znowu coś narysowała. Narysowałam herb z mieczem na czarnym tle: to był początek mojej kolekcji obrazów. Później również malowałam na ciemnym tle, ale te prace zawierają już dużo nadziei, światła i ciepła. Cieszę się, że moje obrazy wiszą w biurach Zaluzhnyiego, Kyrylo Budanova i Andriija Shevchenko.

Zdjęcia z prywatnego archiwum
OS: Co mówią o twoich obrazach?
DP: Obrazy symbolizują walkę każdego Ukraińca o zwycięstwo, podobają im się, te obrazy ich inspirują. Maluję również dla Sił Powietrznych, dla sił specjalnych. Była nawet wystawa w Wywiadzie Obronnym Ukrainy. Tworzę też tylko dla moich przyjaciół: nie wszystkie moje obrazy mają charakter militarny, są też romantyczne.
Moje prace można również znaleźć na aukcjach charytatywnych. Jeden obraz, "Krymska bawełna", został sprzedany za 80 tysięcy hrywien.
OS: Masz upośledzenie słuchu. Jak bardzo wpłynęło to na jakość Twojego życia?
DP: Kiedyś dużo myślałam o tym, jak wyglądałoby moje życie, gdybym miała doskonały słuch. Myślę, że mieszkałabym za granicą i prawdopodobnie nie widziałabym wojny w Ukrainie.
Mam dobre umiejętności dyplomatyczne, więc najprawdopodobniej związałabym swoje życie z tym obszarem. Jednak mój słaby słuch jest przeszkodą w nauce języków obcych. Ale jak wiesz, gdy Bóg zabiera coś, daje coś w zamian. Na przykład, mam dobre połączenie kreatywności i logiki. Ponadto w dzisiejszych czasach ludzie są oceniani na podstawie wyników swoje i pracy, niezależnie od tego, czy noszą okulary, aparat słuchowy czy protezę.
Ze względu na konsekwencje wojny ludzie w Ukrainie zaczęli częściej mówić o niepełnosprawności i integracji. Nie jest to już coś "wyjątkowego".
OS: Dwóm znanym ukraińskim zespołom udało się zorganizować koncerty charytatywne w Europie przy wsparciu Twojej fundacji. Opowiedz nam proszę o tym projekcie.
DP: Zespoły Druha Rika i TNMK wzięły udział w tym projekcie. Głównym celem było, aby stali się ambasadorami projektu, w ramach którego prowadzili kampanię na rzecz zwycięstwa. Jednak udało im się również zebrać znaczną ilość pieniędzy - przywieźli prawie 4 miliony UAH. To było bardzo ciekawe doświadczenie, gdy muzycy gromadzili Ukraińców za granicą wokół swoich piosenek, wspierali naszą diasporę, a Ukraińcy z kolei przekazywali darowizny.

Zdjęcia z prywatnego archiwum
OS: Realizowaliście projekty charytatywne wspólnie z ówczesnym głównodowodzącym Sił Zbrojnych Ukrainy Walerijem Załużnym i szefem wywiadu obronnego Ukrainy Kyryło Budanowem. Jak układała się ta współpraca?
DP: Mieliśmy projekt artystyczny: wysyłaliśmy rysunki dzieci na linię frontu, robiliśmy zdjęcia cyfrowe i sprzedawaliśmy je. Przekazaliśmy ten pomysł Valeriemu Fedorovychowi i poprosiliśmy go, by dołączył do projektu jako ambasador. Ale w tamtym czasie Zaluzhnyi nie miał takiego doświadczenia.
Zwrócili się do mnie Amerykanie. Powiedzieli, że dla potrzeb projektu charytatywnego potrzebują zniszczonego czołgu wroga. W tamtym czasie nie miałam pojęcia, jak długa i trudna będzie to praca organizacyjna. Nikt tak po prostu nie daje czołgu wolontariuszom. Potrzebujesz zgody kogoś upoważnionego do wzięcia na siebie takiej odpowiedzialności. W tamtym czasie współpracowaliśmy z Komendą Koordynacyjną ds. Traktowania Jeńców Wojennych, na czele której stał Kirył Budanow. Przekazaliśmy mu projekt, a on go zatwierdził. Podpisał pismo, że mamy otrzymać czołg, który został trafiony w sektorze Kupiańska. Potem poszłam do Walerija Załużnego i powiedziałam, że Budanow dał mi czołg, ale jest problem z jego transportem, bo nawet prywatne firmy odmówiły udziału. Wtedy przyjechał specjalny pojazd ze Sztabu Generalnego.
Później zaprosiłem zarówno Załużnego, jak i Budanowa, aby zostali ambasadorami tego projektu, a oni się zgodzili. 'Pocięliśmy" ten czołg na pamiątki, które przyniosły 2 miliony hrywien. Ta inicjatywa pokazała, jak kawałek metalu, który Rosjanie wysłali, aby zniszczyć Ukrainę, nie tylko zamienił się w złom, ale także pomógł Ukraińcom przybliżyć nasze zwycięstwo.
Był to prawdopodobnie mój pierwszy globalny projekt, a różne negocjacje dyplomatyczne w jego sprawie trwały sześć miesięcy.
OS: Z jakiego projektu wolontariatu jesteś najbardziej dumna?
DP: To osiągnięcie nie jest związane z wojną. Miałam uczennicę, Marię Hnatyk. Maria osiągnęła znaczący sukces, brała udział zarówno w Olimpiadach Specjalnych, jak i w ukraińskim programie Mam Talent. Oczywiście jestem dumna z dużego projektu z czołgiem. Ale jeszcze bardziej z sukcesów, które odnosiliśmy przed wojną.
P: Czy uważasz, że wolontariat powinien być „głośny” czy „cichy”?
DP: Cichy wolontariat to mecenat, czyli musisz robić wszystko z własnych środków. Wolontariusz powinien też pozyskiwać środki poprzez rozgłos - powinien stworzyć organizację pozarządową, fundację, zalegalizować swoje działania. Na przykład, prowadzimy projekt, na który zebraliśmy 13 milionów hrywien w ciągu trzech miesięcy. Nie moglibyśmy zebrać tej kwoty po cichu.
OS: Jakie jest obecnie największe zapotrzebowanie, jeśli chodzi o pomoc?
DP: Najbardziej potrzebne są drony i transport. A także zasoby: pieniądze i ludzie. Na początku myślałam, że spotkania publiczne są "panaceum na wszystko". Ale ludzie się męczą. Jednego miesiąca udało nam się zebrać 200 tysięcy, a następnego 20 tysięcy. W takiej sytuacji trudno jest planować jakiekolwiek zamówienia. Zaczęłam więc myśleć o alternatywnych sposobach.

Zdjęcia z prywatnego archiwum
Teraz mam grupę darczyńców, którzy na przykład przeznaczają określoną kwotę miesięcznie, a ja wykorzystuję te pieniądze na zakup niezbędnych rzeczy i składam raporty. Moim zdaniem powinien istnieć stały zespół ludzi, którzy są gotowi się przyłączyć i na których możesz liczyć. Jest to o wiele bardziej niezawodne.
OS: Jak aktywnie współpracujesz z europejskimi organizacjami?
DP: Nasza fundacja współpracuje z Finlandią. Jest tam silna ukraińska diaspora. Również z Polską i Niemcami. Ściśle współpracujemy również ze Stanami Zjednoczonymi. Ale większość naszych projektów jest realizowana w naszym kraju, a zasoby Europy i Stanów Zjednoczonych są dodatkowe.
OS: Co dla Ciebie znaczy zwycięstwo?
DP: Zniszczenie wroga, powrót do naszych granic z 1991roku, odbudowa kraju, rehabilitacja żołnierzy, odbudowa gospodarki i powrót ludzi z zagranicy. Nie boję się sformułowania "zniszczenie wroga". Znam organizacje charytatywne, które boją się angażować w działania militarne i pomagają tylko przesiedleńcom wewnętrznym. Nigdy tego nie unikałam. Nie unikam też słowa "armia". Jeśli żołnierze potrzebują broni, by zniszczyć wroga, zrobimy wszystko, by ją zdobyć. Zwycięstwo jest dla mnie również okazją do odejścia od spraw wojskowych i poświęcenia się rodzinie i wychowywaniu dzieci.
OS.: Czy czujesz się zmęczona wojną?
DP: Tak. Ale wierzę, że musimy nauczyć się postrzegać wojnę jako codzienną rutynę, którą trzeba wykonać. W takim przypadku łatwiej jest zebrać siły. Jeśli stoimy w obliczu groźby naszego zniszczenia jako narodu, to musimy to robić każdego dnia. Najważniejsze jest, aby nie zabijać się nawzajem kłótniami i skandalami.


Ukrainki w Irlandii mieszkają w zamkach i śpią na krzesłach
Obecnie w kraju przebywa ponad 102 000 ukraińskich uchodźców objętych tymczasową ochroną. Wskaźnik zatrudnienia jest nadal niski: na koniec 2023 r. oficjalnie zatrudnionych było tylko 15 000 uchodźców. To znacznie mniej niż w sąsiedniej Wielkiej Brytanii, gdzie zatrudnionych jest ponad 52% Ukraińców.
Dowiedziałyśmy się, z czego wynikają te statystyki i jak wygląda życie ukraińskich uchodźców w Irlandii.
Dwa tygodnie na krzesłach
Anastasia Solopenko przybyła do Irlandii w sierpniu 2022 roku. Wojna dwukrotnie zniszczyła jej życie: w 2014 r., kiedy musiała uciekać z rodzinnego Ługańska, oraz w 2022 r., kiedy opuściła Kijów. Mówiąc o swoich doświadczeniach związanych z przyjazdem do Irlandii, Anastasia zauważa, że jeśli nie masz u kogo się zatrzymać, musisz być przygotowany na spanie w budynkach … urzędów.

— Wszyscy uchodźcy są wysyłani do hotelu City West w pobliżu lotniska w Dublinie. Ale nie umieszcza się ich w pokojach w tym hotelu, są wysyłani do wielkiej sali. Tam muszą mieszkać nawet kilka tygodni, nim skończy się procedura przyjmowania ich do kraju.
Ludzie śpią tu na krzesłach, całe rodziny z dziećmi i osoby starsze.
Mówią, że w wyjątkowych przypadkach wolontariusze mogą poprosić hotel o udostępnienie pokoju na przykład, jeśli ktoś jest niepełnosprawny lub ma bardzo małe dziecko. Spędziłem w City West trzy dni. Znam osoby, które musiały tam siedzieć dwa tygodnie.
Po załatwieniu formalności rozpoczyna się etap przesiedlenia. Ja, wraz z innymi ukraińskimi dziewczynami, zostałam najpierw umieszczona w akademiku niedaleko Dublina. Warunki były dobre: osobny pokój z prysznicem i toaletą, tylko kuchnia była wspólna. Ale po kilku tygodniach przyjechali studenci, więc musiałyśmy się wyprowadzić. Następnie niektórzy z nas zostali przeniesieni do innych akademików, niektórzy do domów, które właściciele nieruchomości udostępnili specjalnie dla ukraińskich uchodźców, a niektórzy nawet do … średniowiecznych zamków - osobiście znam taki przypadek. Brzmi to romantycznie, ale w rzeczywistości w tych zamkach jest bardzo zimne, a w niektórych nie ma nawet toalet.

Zostałam wysłans do akademika. Zakwaterowanie było darmowe, płaciliśmy tylko za prąd. Ceny w Irlandii są wysokie, więc każdy pokój kosztował około stu euro miesięcznie. Starałam się nie korzystać z ogrzewania, ale nie dało się bez niego obejść - w Irlandii jest bardzo wilgotno i wietrznie, cały czas pada. Okna są stare, wszędzie są pęknięcia i często tworzy się pleśń.
Zarówno akademiki, jak i zamki są uważane za zakwaterowanie tymczasowe. Zakłada się, że uchodźcy przeniosą się do mieszkań, które sami wynajmą. Jednak w praktyce sytuacja wygląda inaczej. Wielu z nich mieszka w tych lokalach od prawie dwóch lat. W Irlandii, jeśli nie masz pracy, wynajęcie domu jest prawie niemożliwe. Pierwszą rzeczą, na którą zwraca uwagę wynajmujący, jest stabilny dochód. Pomoc społeczna, którą otrzymują tutaj bezrobotni Ukraińcy, nie wystarcza na wynajęcie mieszkania. Chociaż kwota zasiłku w Irlandii jest wysoka (220 euro na osobę tygodniowo), koszt wynajmu jest nadal wyższy niż miesięczna kwota zasiłku. Na przykład otrzymujesz 880 euro, a nie ma mieszkania za mniej niż 1000 euro. A nadal musisz jakoś jeść i żyć. Innymi słowy, aby wynająć mieszkanie, trzeba pracować. Ponieważ nie każdy może znaleźć pracę (i nie każdy aktywnie jej szuka), wiele osób mieszka w akademikach.
%20(1).jpg)
Nadal istnieje możliwość otrzymania domu modułowego od państwa, ale musisz być czteroosobową rodziną - nie więcej i nie mniej. Domy te są przeznaczone dla czterech osób. Nie wolno w nich mieszkać ze zwierzętami. Koszt miesięcznego czynszu za taki dom wynosi 16% dochodu rodziny (pensji lub zasiłku) plus media. Zgodnie z warunkami umów, rodzina płaci w ramach tego programu przez trzy lata, po czym dom staje się warunkowo ich własnością: to znaczy, że nie muszą już płacić rat, ale nie mogą domu ani sprzedać, ani wynająć. A kiedy opuszczają Irlandię, tracą prawo do mieszkania w nim.
Wynajmowałam mieszkanie, kiedy moja siostra przyjechała do Irlandii i zdecydowałyśmy się zamieszkać razem.
Znalezienie mieszkania zajęło mi sześć miesięcy (!). Często nawet fakt, że masz pracę i dochód, nie wystarcza, aby wynajmujący cię wybrał - jest wielu kandydatów na mieszkanie. Poprosiłem nawet organizację, która umieściła mnie w akademiku, aby dała mi referencje, że jestem odpowiednią i bezkonfliktową osobą
Pośrednik w końcu pomógł nam znaleźć mieszkanie z dwiema sypialniami w bardzo dobrej cenie - 1100 euro miesięcznie. Cena jest naprawdę bardzo dobra - w naszej okolicy (mieszkamy w Limerick na zachodnim wybrzeżu Irlandii) mieszkania z dwiema sypialniami kosztują od 1500 do 2000 euro miesięcznie.
Trzy prace w jednej
Pierwszą pracą Anastasii w Irlandii był supermarket.
— To było jedyne miejsce, w którym odpowiedzieli na moje CV — mówi Anastasia. — Przyjechałam do Irlandii z minimalną znajomością angielskiego. Są tutaj darmowe kursy dla obcokrajowców, ale moim zdaniem nie przynoszą one większych korzyści. Najbardziej efektywny był dla mnie trzymiesięczny kurs online w ukraińskiej szkole prywatnej. Rozmowa kwalifikacyjna była wyzwaniem: nie byłam pewna swojego angielskiego, a Irlandczyk, który zadawał mi pytania, nie wymawiał niektórych dźwięków. Myślę, że zrozumiałam go tylko dzięki przypływowi adrenaliny.
To była ciężka praca w trudnych warunkach. Dostałam do podpisania trzy umowy na raz, zgodnie z którymi miałam pracować w piekarni, przy kasie i w dziale gotowania. Zgodnie z prawem pracodawca nie może dać pracownikowi więcej niż 40 godzin pracy tygodniowo. Ale zgodnie z umową, pracodawca może wymyślić nowy harmonogram każdego dnia, co nie daje Ci możliwości zaplanowania czegokolwiek.
Jednego dnia pracujesz do późna, a następnego przychodzisz o szóstej rano.
Po tym, jak mój pracodawca dowiedział się, że szukam nowej pracy, przestał dawać mi wystarczającą liczbę godzin pracy: zamiast 1700 euro dostałem 1200. Jeśli wynajmujesz dom i żyjesz od wypłaty do wypłaty, sytuacja może być krytyczna.

Teraz pracuję dla międzynarodowej firmy, która sprzedaje i kupuje bilety na eventy. Jestem pracowniczką obsługi klienta, moim zadaniem jest komunikowanie się z klientami przez telefon. Mój poziom angielskiego pozwala mi na to, choć na początku bałam się, że sobie nie poradzę. Nową pracę znalazłam z polecenia znajomego. Moje doświadczenie w Irlandii było dodatkowym atutem. Kilka Ukrainek, które znam, znalazło tu pracę dzięki agencjom rekrutacyjnym. W przeciwieństwie do państwowych centrów zatrudnienia, takie agencje są naprawdę zainteresowane znalezieniem pracy dla danej osoby, ponieważ otrzymują wtedy procent od jej wynagrodzenia. Jednocześnie, dopóki nie znajdziesz pracy, nie musisz nic płacić agencji.
Lokalne giełdy pracy usilnie starają się teraz zmusić osoby, które nie pracują bez ważnych powodów (niepełnosprawność, bardzo małe dzieci, studia uniwersyteckie), aby to zrobiły. Nie odbierają zasiłku od razu, ale mogą na przykład wysłać cię do prac społecznych: zamiatania ulic, zbierania lub sortowania śmieci. Jeśli odmówisz, przestają ci wypłać świadczenia. Uczęszczanie na kursy językowe w Irlandii nie jest uważane za ważny powód, aby nie pracować.
Przede wszystkim liczą się rekomendacje sąsiadów
Ukrainka Ivanna Kopchuk zaczęła pracować niemal natychmiast. W Ukrainie Ivanna miała własną markę odzieżową i sklep, który został otwarty tuż przed inwazją na pełną skalę. Znajdując się w Irlandii z minimalną znajomością języka angielskiego, Ivanna zdecydowała się na pracę w branży sprzątającej, co przerodziło się w założenie własnej firmy.

— Przeszłam przez City West dwa razy: pierwszy raz w czerwcu 2022 roku, kiedy przyjechałam sama, a potem ponownie, kiedy przywiozłam do Irlandii mojego 15-letniego syna, którego początkowo zostawiłam z rodziną na Zakarpaciu, nie wiedząc, co nas czeka w Irlandii — mówi Ivanna Kopchuk. Potem znalazłam w Internecie Irlandkę, która zgodziła się umieścić mnie w swoim domu. Zatrzymałam się u niej za darmo, a oprócz mnie przyjęła także hiszpańskiego studenta, który przyjechał do Irlandii w ramach programu wymiany. Nie mogła już przyjąć mojego syna do swojego domu - nie było miejsca. Musieliśmy z dzieckiem znów przejść przez City West.
Tym razem wysłano nas do miasteczka namiotowego w Dublinie. To ogromne pomieszczenie przypominające salę gimnastyczną z pięćdziesięcioma odgrodzonymi od siebie łóżkami. Zostaliśmy tam przez dwa tygodnie, po czym przeniesiono nas do szkolnego internatu 50 kilometrów od Dublina. Nie było to zbyt wygodne, ponieważ w tym czasie założyłam już swoją firmę w zupełnie innym mieście - tam, gdzie mieszkałem z moją irlandzką rodziną. Dojazd tam transportem publicznym zajmował mi trzy godziny w jedną stronę. Zaczęłam więc szukać mieszkania do wynajęcia.
W Dublinie ceny są wyższe niż w innych miastach
Dzięki znajomemu wolontariuszowi Ivanna znalazła irlandzką rodzinę, która wynajmowała pokoje w swoim domu w Dublinie. Ivanna i jej syn wynajęli dwa pokoje.
— W Dublinie ceny są wyższe niż w innych miastach - wynajęcie pokoju zaczyna się od 700 euro — mówi Ivanna. — Jeśli wynajmujesz mieszkanie z jedną sypialnią, jest to co najmniej 1800 euro. Dom kosztuje od 2200 euro miesięcznie. W Irlandii istnieje program, w ramach którego państwo może zrekompensować do 30% czynszu, jeśli dochód rodziny jest niewystarczający. Nie ubiegałam się o ten program, ale wiem od innych, że działa.
Mówiąc o tym, jak założyła swoją firmę sprzątającą, Ivanna mówi, że wszystko zaczęło się od pomysłu Irlandki z sąsiedztwa jej współlokatorki.
— Kiedy mieszkałam w moim pierwszym akademiku, zaproponowano nam, żebyśmy w nim sprzątali — mówi Ivanna. — Zgodziłam się i była to moja pierwsza praca na pół etatu. A potem Irlandka, u której mieszkałam, powiedziała, że może zaoferować moje usługi na czacie lokalnej społeczności. W Irlandii żadne ogłoszenia nie działają tak dobrze, jak rekomendacje sąsiadów. Szybko więc zdobyłam pierwszych klientów. Najpierw byli to znajomi mojego gospodarza, potem ich znajomi i znajomi ich znajomych. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że fizycznie nie poradzę sobie sama z taką ilością zleceń, musiałam otworzyć firmę i zatrudnić pracowników.
Założenie firmy w Irlandii nie jest trudne. Nie potrzebowałam żadnego kapitału początkowego - nie kupiłam żadnego sprzętu, tylko detergenty. To, co wyróżniało firmę, to fakt, że wszystkie te produkty były przyjazne dla środowiska. Te, które znajdowały się w domach klientów, były toksyczne i trudne w użyciu.
Nie miałam problemów ze znalezieniem pracowników do firmy. A raczej pracownic. Obecnie zatrudniam 14 Ukrainek. Ludzie czasem się zmieniają, ale nie jest trudno znaleźć zastępstwo - ta praca nie wymaga znajomości angielskiego, a dla wielu naszych dziewczyn to jest właśnie to, czego potrzebują. Sama już nie wyjeżdżam na zlecenia. Zajmuję się organizacją procesu i rozwojem biznesu. W tym czasie znacznie poprawiłam swój angielski, więc korespondencja i rozmowy telefoniczne z klientami nie stanowią już problemu. Firma księgowa zajmuje się wynagrodzeniami i podatkami.
Teraz planujemy zakup sprzętu i samochodu. Mamy własną stronę internetową i strony w mediach społecznościowych, które aktywnie promuję. Irlandczykom podoba się jakość naszej pracy i chętnie dzielą się naszymi kontaktami ze swoimi znajomymi. My z kolei lubimy pracować z Irlandczykami. Większość z nich to bardzo uprzejmi i przyjaźni ludzie.
Jedną z głównych zasad w irlandzkich szkołach jest przeciwdziałanie nękaniu
— Obawiałam się, że mój 15-letni syn będzie miał trudności z przystosowaniem się do nowego kraju, ale polubił irlandzką szkołę. Jedną z głównych zasad w irlandzkich szkołach jest przeciwdziałanie zastraszaniu. Dziecko nie zostanie zbesztane przy wszystkich: jeśli ktoś ma do niego pretensje, powie mu to na boku. Nikt nawet nie ogłasza ocen w obecności innych dzieci - ani dobrych, ani złych. Wyniki za semestr są wysyłane do rodziców pocztą, a postępy są oceniane procentowo. Jeśli dziecko jest chore i opuszcza lekcje, musi to zostać odnotowane w specjalnej aplikacji online. Spóźnienia również są tam odnotowywane. W pewnym sensie program szkolny jest nawet łatwiejszy niż ukraiński. Aby ułatwić synowi adaptację, osobno zapisałam go na kurs angielskiego w ukraińskiej szkole online, gdzie uczył się codziennie po szkole w irlandzkiej szkole.
.jpg)
Ivanna nie tylko założyła firmę sprzątającą, ale jest także członkiem klubu biznesowego Innovative, który wspiera ukraińskich przedsiębiorców.
— Wszystko zaczęło się od naszego wolontariatu w Ukraińskim Centrum Kryzysowym w Irlandii —mówi Ivanna. — Pierwsze spotkania, na których omawialiśmy niuanse prowadzenia działalności gospodarczej w tym kraju, odbyły się właśnie wtedy. Pojawiło się coraz więcej próśb od Ukraińców, którzy chcieli założyć tu własną firmę - i stopniowo przekształciło się to w klub biznesowy, w którym organizujemy konsultacje z księgowymi, prawnikami i innymi profesjonalistami, którzy mogą pomóc zrozumieć niuanse. Początkowo klub działał tylko w Irlandii, ale teraz jest również dostępny w Szwajcarii, Niemczech, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Planujemy otwarcie jego filii również w innych krajach europejskich, ponieważ wszędzie potrzebna jest pomoc dla uchodźców, którzy chcą rozpocząć własną działalność gospodarczą. Kolejną zaletą klubu jest to, że jego członkowie mają możliwość dzielenia się swoimi doświadczeniami. Na przykład znam już wielu Ukraińców, którzy również otworzyli własne firmy w Irlandii w różnych dziedzinach: naprawy, restauracje, usługi pocztowe, salony piękności, a nawet agencje rekrutacyjne.
W Irlandii panuje kryzys mieszkaniowy
Dla nowo przybyłych Ukraińców jedynym sposobem na życie w Irlandii jest oficjalna praca tutaj.
Nowe zasady dla ukraińskich uchodźców w Irlandii, które pięciokrotnie zmniejszają świadczenia socjalne, mają zastosowanie tylko do tych Ukraińców, którzy przybyli do kraju od lutego 2024 roku. Dla tych, którzy przybyli wcześniej, kwota płatności pozostaje obecnie niezmieniona. Jeśli chodzi o nowo przybyłych Ukraińców, minister ochrony socjalnej Irlandii Heather Humphreys zauważyła, że osoba otrzyma 38,80 euro tygodniowo zamiast 220 euro, o ile będzie mieszkać w tymczasowym mieszkaniu publicznym. Po wynajęciu własnego mieszkania będą mogli otrzymywać 220 euro tygodniowo.
Ale w Irlandii panuje kryzys mieszkaniowy, więc mieszkania są wynajmowane głównie tym, którzy mają już pracę. A jeśli dana osoba już pracuje, nie jest uprawniona do świadczeń państwowych. Tak więc jedynym sposobem na pozostanie w Irlandii jest oficjalna praca.
Kolejną innowacją irlandzkiego rządu jest to, że od teraz Ukraińcy nie będą mogli przebywać w tymczasowych mieszkaniach zapewnianych przez państwo dłużej niż 90 dni, co oznacza, że mają tylko trzy miesiące na znalezienie pracy i mieszkania. Ale znowu, dotyczy to nowo przybyłych. Dla tych, którym udało się przybyć przed 2024 r., nie ma ograniczeń dotyczących życia w tymczasowym zakwaterowaniu.
Heather Humphreys powiedziała również, że od teraz specjalne ośrodki dla uchodźców będą przyjmować tylko Ukraińców, którzy przyjeżdżają do kraju po raz pierwszy. Jeśli chodzi o osoby mieszkające w tymczasowych mieszkaniach zapewnianych przez państwo, nie mogą one opuścić Irlandii ani na jeden dzień. W październiku 2023 r. rząd zmniejszył liczbę możliwych siedmiu dni wyjazdu do zera, tłumacząc, że w kraju brakuje miejsc do przyjmowania uchodźców. Przepisy stanowią, że w wyjątkowych przypadkach (jeśli istnieje naprawdę dobry powód do krótkoterminowego wyjazdu) Ukrainiec musi powiadomić Departament Integracji. Jeśli spełni prośbę, będzie mógł się przesiedlić, ale nie w to samo miejsce, w którym mieszkał wcześniej.
Komentując te pomysły, premier Irlandii Leo Varadkar zauważył, że podczas gdy wojna na Ukrainie trwa, Ukraińcy z pewnością będą mogli pozostać w kraju, ale sensowne jest "zrównanie wsparcia Irlandii ze wsparciem innych krajów UE".


Przekonuję kobiety, by nie rezygnowały z pracy
Co panią najbardziej zaskoczyło w Polsce? Jakie są największe różnice kulturowe pomiędzy Polską, a Ukrainą?
Alla Brożyna: Po przyjeździe w oczy rzuciło mi się to, że w Polsce na ulicach praktycznie nie widuje się porzuconych zwierząt. W Ukrainie np. w okolicach targowisk koczują grupy bezdomnych psów, tutaj dopiero po jakimś czasie zobaczyłam pierwszego kota przebiegającego przez osiedle.
W Ukrainie zwykle mężczyźni nie podają kobietom ręki na powitanie i nie wynika to z braku szacunku, raczej z obawy, że kobieta może nie zechcieć ją uścisnąć. W Polsce nauczyłam się, że jest to normalna sytuacja, kiedy witamy się z nieznajomymi lub znajomymi uściskiem ręki, niezależnie od płci. W taki sposób podkreślamy, że jesteśmy równi i otwarci na rozmowę.
Mniej kobiet w Ukrainie pracuje, bardziej powszechny jest model tradycyjny, że pracuje mąż, a kobieta zajmuje się prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci. Rzadziej zdarza się, że kobiety pracują w zakładach na produkcji, to raczej praca zarezerwowana dla mężczyzn. Inaczej niż w Polsce, gdzie dla wielu kobiet z Ukrainy to była, przynajmniej na początek, jedyna możliwość znalezienia zatrudnienia. Okazuje się zresztą, że świetnie dają sobie radę, wszyscy je chwalą, że są bardzo pracowite.
Różni się trochę też podejście do ubioru, zwłaszcza wśród osób średniego wieku, jak widzę np. na ulicy dziewczynę w szpilkach, to zwykle jest to Ukrainka. Polki zwracają uwagę na to, żeby ubiór był przede wszystkim wygodny, zakładają np. żakiet, ale buty na płaskim obcasie.

Patrząc na Polki, czego żałują dziewczyny z Ukrainy?
Najbardziej to tego, że nie zrobiły prawa jazdy. Słyszały od mężów, że po co im prawo jazdy, skoro samochód w domu jest tylko jeden, a oni będą je wozić. Samochód w Ukrainie jest bardziej luksusem, niż środkiem komunikacji na co dzień, chociażby ze względów finansowych. W Polsce często trzeba dojeżdżać do pracy w innym mieście lub wozić dzieci na zajęcia pozaszkolne, brak samochodu okazuje się ogromnym problemem.
Dziewczyny próbują to tutaj nadrobić. Zdanie egzaminu na prawo jazdy w Polsce, w obcym języku (dopiero niedawno pojawiła się możliwość zdawać teorię w języku ukraińskim), egzaminu który nie jest przecież łatwy, jest wielkim wyzwaniem. Dziewczyny żałują, że tego nie zrobiły wcześniej, tym bardziej, że w Polsce samochód bardzo prosto kupić, nie trzeba mieć wielkich dochodów.
Języki, polski i ukraiński, są podobne, ale wiele słów ma różne znaczenie. To wywołuje czasem zabawne pomyłki.
Tak, np. "zaraz" po ukraiński oznacza teraz, a po polsku — "za chwilę". Słyszałam niedawno taką historię, jak na zakupy do sklepu, w którym pracuje dziewczyna z Ukrainy przyszło polskie małżeństwo. Wybierali różne rzeczy, dziewczyna im pomagała. Podziękowali. Na pożegnanie dziewczyna powiedziała "czekam na pana", co wywołała konsternację u jego żony. Tymczasem miała na myśli "do zobaczenia ponownie (śmiech).

Dla dziewczyn, często świetnie wykształconych, które muszą w Polsce zaczynać od pracy na produkcji czy sprzątania to pewno nie jest łatwa sytuacja
Nie jest. W Polsce, by znaleźć lepszą pracę trzeba dobrze znać język polski. Warto się dokształcać, kończyć np. studia podyplomowe. Pracowałam w Ukrainie jako dziennikarka portalu internetowego, w Polsce musiałam zająć się czymś innym znalazłam zatrudnienie w firmie zajmującej się handlem międzynarodowym. Bardzo polubiłam tą pracę, ale jednak była związana z regularnymi delegacjami, a ja miałam 6-letniego syna. Potem dorabiałam m.in. jako nauczycielka języka polskiego w szkole języków obcych, założyłam Żorzanka Projekt dla opisania swoich projektów integracyjnych, podjęłam pracę jako asystentka międzykulturowa przy Urzędzie Miasta Żory oraz jako animatorka dla migrantów w rybnickim stowarzyszeniu 17-tka. Musiałam sama wszystkim się zająć — od legalizacji pobytu po znalezienie dobrej pracy i rozwój osobisty.
Od czegoś trzeba zacząć, a potem, jeśli komuś naprawdę na tym zależy, nic nie stoi na przeszkodzie, by piąć się coraz wyżej. Znam dziewczyny, które zaczynały od pracy na produkcji, a teraz pozakładały własne firmy. Przekonuje kobiety, by nie rezygnowały z szukania pracy. Nawet, jeśli są tutaj z małymi dziećmi, to lepiej znaleźć pracę na cały etat i zapłacić za opiekę nad dziećmi innej pani z Ukrainy, niż siedzieć w domach i otrzymywać tylko 800+.

Przyjechała pani do Polski jeszcze przed tym, jak Rosja zaatakowała całe terytorium Ukrainy. Z powodów ekonomicznych?
Z powodów osobistych, mój mąż jest Polakiem. To był rok 2016. Przyjechałam z obwodu wołyńskiego, przed przeprowadzką mieszkałam w Łucku. To spore miasto, ma około 250 tys. mieszkańców, bardzo zielone, ze znanym w całym kraju Wołyńskim Uniwersytetem Narodowym noszącym imię Łesi Ukrainki, zmarłej w 1913 roku poetki, pisarki i krytyczki literackiej. Przyjechałam do Żor, gdzie już wtedy było dużo Ukraińców, a potem znalazło się tutaj ich jeszcze więcej — przed pandemią, według statystyk, co dziesiąty mieszkaniec był Ukrainką albo Ukraińcem. Przyjeżdżali tutaj ze względu na dużą ilość zakładów, w których można znaleźć pracę.

Dzisiaj osoby przyjeżdżające do Żor z Ukrainy nie muszą już ze wszystkim radzić sobie same, bo mają choćby panią. Na czym polega wsparcie dla nich?
Założyłam fundację NIEOBCY zajmującą się działaniami na rzecz migrantów, dokumenty do KRS wysłałam 14 lutego 2022 roku. Do ostatnich chwil, podobnie jak wiele osób w Ukrainie nie wierzyłam, że Rosja zaatakuje cały mój kraj, liczyłam na to, że tylko nas straszą. Po 24 lutego, gdy do miasta zaczęły docierać osoby uciekające przed wojną okazało się, że potrzebują pomocy w sprawach administracyjnych, zapisaniu dzieci do szkoły, znalezieniu mieszkania i pracy, a wolontariusze z Polski potrzebowali nauczyć się chociaż trochę ukraińskiego, żeby porozumiewać się z uchodźcami.
Mając kilkuletnie jeszcze doświadczenie wspierania migrantów jeszcze przed wojną na pełną skalę wiedziałam, jak to zrobić. Zaskakującą była tylko liczba cały czas przybywających ludzi oraz stan psychicznym, w jakim oni przyjeżdżali. Zresztą nas, wolontariuszy, stan był nie lepszy, chociażby dlatego, że mamy rodziny w Ukrainie. Do działań pomocowych zaangażował się również mój mąż Przemek Brożyna, który jest w zarządzie fundacji.
Od maja 2022 roku wyplatamy siatki maskujące, które potem dostarczane są do żołnierzy. Okazało się, że dla kobiet to nie tylko realna możliwość pomocy walczącym mężom, braciom czy ojcom, ale także to taka grupa wsparcia, gdzie podczas wspólnej pracy można się wygadać, porozmawiać o problemach, znaleźć przyjaciółki. Udało nam się także uruchomić w Rybniku studio wokalne dla utalentowanych dzieci z doświadczeniem uchodźczym „Ziroczka” (Gwiazdeczka), którym się opiekuje moja koleżanka z fundacji Tetiana Shybalova. W okresie świątecznym w tym roku nasi wychowankowie przygotowali przedstawienie jasełkowe.

Mam takie wrażenie, że o ile po 24 lutego 2022 roku ruszyliśmy tłumnie z pomocą, to potem z czasem to wszystko oklapło.
To jest naturalnym procesem i nie można do nikogo mieć o to pretensji. Na początku emocje biorą górę, ale z czasem one stygną. Jak coś trwa i trwa, obojętniejemy, nawet jeśli dzieją się złe rzeczy. W Żorach i Rybniku działa grupa wolontariuszy i społeczników, która mimo upływu czasu nadal zaangażowana jest we wsparcie, ale spotykam się z sytuacjami, że nawet Ukraińcy nie chcą już pomagać.
Niektórzy Polacy mają pretensje do mężczyzn z Ukrainy, że nie wracają walczyć o swój kraj.
Nie chcę nikogo oceniać z tego powodu. Może się po prostu boją? Z drugiej strony, zaraz po 24 lutego bardzo wielu Ukraińców wróciło do kraju, żeby walczyć. Na początku nie wszystkich przyjmowali do wojska. Znam sytuacje, gdy mężczyźni wracali i siedzieli bezczynnie w domu, bo do wojska ich nie chcieli, a pracy nie było. Wśród moich znajomych, którzy nie wrócili, są tacy, którzy wpłacają np. pieniądze na różne zbiórki i angażują się w akcje charytatywne.
Obecnie dużo rozmów o nowej ustawie o mobilizacji, np. do wojska chcą powoływać młodych ludzi — studentów. Wydaje mi się, że jak wrócą z frontu, to nie będą chcieli kontynuować nauki. Będziemy potrzebować mądrych ludzi, aby odbudować po wojnie Ukrainę. O tym także musimy myśleć.

Jak aklimatyzują się ukraińskie dzieci w Polsce?
Różnie. Najlepiej te najmłodsze. One bardzo szybko uczą się języka, chodzą do przedszkola czy szkoły, mają kontakt z rówieśnikami z Polski i Ukrainy. Mój 6-letni syn nauczył się polskiego w ciągu kilku miesięcy, komunikując się z kolegami na podwórku. Spotkałam się z przypadkami, gdy rodzice chcąc, by dziecko szybko nauczyło się języka polskiego rozmawiali w domach tylko po polsku. To też nie jest dobrze, bo, jak pokazuje praktyka, już po pół roku przebywania w środowisku nowego dla niego języka dziecko zaczyna zapominać język ojczysty, najpierw pismo, potem czytanie i na końcu mówienie.
Gorsza sytuacja jest z nastolatkami. Część uczy się online w ukraińskich szkołach, w ogóle nie podjęli nauki w polskich placówkach. nie wychodzą całymi dniami z domów, kładą się spać na ranem, wstają w południe. Rodzice nie mają nad nimi często żadnej kontroli, bo ciągle są w pracy, żeby móc utrzymać rodzinę i zapłacić za mieszkanie. To nie jest dobre. Dlatego pojawiają się pomysły, by wszystkie dzieci z Ukrainy musiały się uczyć stacjonarnie w polskich szkołach.
Sytuacji nie poprawia to, że wiele osób ma poczucie tymczasowości, nie wiedzą, czy zostaną w Polsce, czy będą wracali do kraju. Zdarzały się zresztą sytuacje, gdy osoby, które w pierwszym odruchu uciekły przed wojną potem wracały do domów. To były powroty nie tylko na zachód Ukrainy, ale także do miejsc do teraz bardzo niebezpiecznych, takich jak Charków.
***
Fundacja NIEOBCY powstała w marcu 2022 roku. Zajmujemy się szeroko rozumianym wsparciem migrantów i uchodźców w Subregionie Zachodnim województwa śląskiego, a przede wszystkim w miastach Żory i Rybnik. Stawiamy akcent na budowaniu polsko ukraińskiego dialogu kulturowego: prowadzimy studio wokalne dla dzieci z doświadczeniem uchodźczym „Ziroczka”, organizujemy oprawy muzyczne dla wydarzeń integracyjnych z zaangażowaniem zespołu pieśni ukraińskich Czornobrywc’i, itd. Nasza inicjatywa z wyplatania siatek maskujących przez kobiety uchodźcze „Splotę Ci Amulet” zdobyła wyróżnienie na konkursie „Wolontariusz Roku Subregionu Zachodniego”.
Dane kontaktowe: [email protected], tel. 533 963 227, Facebook: @Nieobcy


20 tys. osób wsparło Ukrainę w Warszawie
24.02.2024 Niemcy, Francja, Czechy, Anglia, Szkocja, Irlandia, Malta, Szwajcaria, Kanada, Turcja, Korea Południowa, Tajlandia, Australia, USA i inne części cywilizowanego świata (nawet Antarktyda) zostały pomalowane na niebiesko-żółte kolory flag i wypełniły je sztandary antyputinowskie antywojenne hasła, wezwania do jedności i żądania zapewnienia Ukrainie broni.
Największa akcja, jaka miała miejsce w Warszawie, rozpoczęła się o szóstej rano, kiedy działacze organizacji pozarządowej Euromajdan-Warszawa przyszli pod dom, w którym mieszkają rosyjscy dyplomaci, aby obudzić ich dźwiękami syren i eksplozji - by pokazać, jak Rosja budzi Ukraińców od dziesięciu lat.
Akcja protestacyjna tysięcy osób, w której wzięli udział nie tylko Ukraińcy, ale także znaczna liczba Polaków i Białorusinów, przypomniała, że teraz Ukraina potrzebuje broni jak najszybciej do wygranej, a mianowicie F-16 i pocisków dalekiego zasięgu.


Pomimo tego, że oficjalny początek akcji został ogłoszony o 16:00, ludzie zaczęli gromadzić się w pobliżu rosyjskiej ambasady z wyprzedzeniem: w sumie przybyło około 20 000 osób, większość z plakatami i flagami.


Przy bramach rosyjskiej ambasady zainstalowano instalacje symbolizujące zniszczone lub okaleczone: Bachmut, Mariupol, Buczę, Chersoń, Irpin. A także symboliczny cmentarz z małymi krzyżami, krwawymi lampami i tablicami z nazwiskami osób, które zginęły z powodu rosyjskiej agresji. Fragment rakiety wystawał ze ściany wzniesionej przez aktywistów.


„Co najmniej 155 miliardów dolarów strat. Przypomnijmy, że ostrzał cywilnej infrastruktury, budynków mieszkalnych każdego dnia to ogromna kwota pieniędzy, którą Ukraina musi odzyskać - powiedziała liderka Euromajdanu Warszawa Natalia Panczenko. Ale zanim zaczniemy odbudowę, musimy najpierw wygrać tę wojnę. Unia Europejska posiada 300 mld euro zamrożonych aktywów rosyjskich. Nadszedł czas, aby te pieniądze przekazać Ukrainie, aby można było za nie kupować broń, pociski i samoloty.
Wraz z Natalką Panczenko w akcji wzięli udział inni liderzy opinii z Ukrainy i Polski. Na przykład słynna polska aktorka Magda Boczarska wygłosiła bardzo emocjonalne przemówienie.

Przyznała: „Dziś w wielu miastach Polski organizowane są różne imprezy artystyczne, koncerty, aby okazać solidarność z Ukraińcami, że podziwiamy, jak silni jesteście. Nie jesteś sam, a ja też jestem tutaj, aby pokazać swoją szczerość, przytulić się.
Wielu moich przyjaciół wspiera Ukrainę i wierzy w ciebie. Dziękujemy za to, że tutaj, w Polsce, dzięki Ukraińcom, możemy oddychać szczęśliwym, wolnym powietrzem.
I mam nadzieję, że ta straszna wojna szybko się skończy, że Ukraina wkrótce znów stanie się wolnym państwem.

Przemówienie Tatiany Tipakovej, działaczki publicznej z Berdiańska, która została zatrzymana i torturowana przez Rosjan w 2022 roku, nie pozostawiło ludzi obojętnymi. Wezwała mieszkańców swojego miasta do opierania się rosyjskiej propagandzie i nieprzyjmowania pomocy humanitarnej od okupanta. Tatiana była jedną z organizatorek antyrosyjskich protestów, które codziennie gromadziły setki ludzi w Berdiańsku. Po drugim uprowadzeniu i aresztowaniu opuściła okupowane terytorium. Dziś kobieta jest inicjatorką flash mobów w ukraińskich miastach pod hasłami „Berdiansk to Ukraina”.

„Rosjanie wrzucili mnie do więzienia, kładąc torbę na głowę i kajdany” - mówi. „Początkowo próbowali mnie przekonać, żebym przeszłą na ich stronę, a kiedy to się nie powiodło, zaczęły się tortury. Potem na przykład dowiedziałam się, czym są metalowe krokodyle. Są to takie zatyczki, które nakłada się na każdy palec, albo na nosie, albo na płatkach uszu, po czym włącza się prąd. Wiem też, czym jest „słoń”: wtedy nakłada się maskę gazową na głowę i wyłącza się tlen. W więzieniu niektóre tortury zastępują inne, a pomiędzy - bicie. A najciekawsze jest to, że przygotowywali się do tego, ponieważ kaci nosili ze sobą specjalną walizkę z akcesoriami do tortur”.

Na imprezie było wiele łez, przypominano, że nie można mówić o zmęczeniu. Ci, którzy chcieli, mogli zostawić swoje życzenia, słowa wsparcia na ogromnej fladze. Z ambasady uczestnicy marszu, w tym nawet małe dzieci i psy, poszli do Sejmu, gdzie podziękowali Polsce za wsparcie i przypomnieli, jak ważne jest, aby oba kraje pozostały razem dla bezpieczeństwa i pokonali agresora.






Zdjęcia Julii Ladnova i Sestry.eu


Ponad 60% ukraińskich kobiet doświadcza przemocy w pracy
Zenia: Jest praca, jest dobrze. Co widzę, co słyszę, to moje. Ja sobie poradzę, co trzy miesiące jeżdżę do domu.. Jestem tu 20 lat, radzę sobie, ludzie mnie znają, pracuję z polecenia. Nawet jeśli coś się dzieje, puszczam to, bo po co mi problemy?
Marina: Ja tam nie narzekam. Zarabiam 4 tysiące, to więcej, niż miałabym szansę zarobić w domu. Jest ok, mam swój pokój, jestem dostępna całą dobę, ale na to się zgodziłam. Czasem się dziwię, ale nie narzekam. W sumie w domu mam więcej zajęć, jest całe gospodarstwo do ogarnięcia.
Sveta: Jak przyjeżdżam, oddaję paszport. Nie wiem czemu, nie wnikam, w sumie po co mi paszport, jak całe dnie pracuję. Zajęcia? Sprzątanie, gotowanie, dbanie o ogród, panią starszą. Czasem bym chciała mieć dzień wolny, ale jak siedzę i pracuję, nie wymyślam, to mam stałą pracę w dobrym domu.
***
Takich głosów są tysiące. W 2023 r. CASE we współpracy z CARE International in Poland przeprowadziło badanie, pytając zatrudnione w polskich domach kobiety z Ukrainy, jak są traktowane. To te kobiety, które dbają o dom, dzieci, starszych rodziców. Gotują, sprzątają, dają zastrzyki, pilnują leków. W Polsce praca reprodukcyjna, warta miliardy złotych i stanowiąca dużą część PKB, jest niewidoczna. Dana, oczywista, należąca się. Traktowana jako zajęcie, które nie jest prestiżowe. Ważne. Z tym pogardliwym podejściem mierzą się miliony Polek i setki tysięcy Ukrainek, które przyjechały tu, szukając schronienia przed wojną. Jak wynika ze statystyk, choć dokładnych danych brakuje, co jest systemowym problemem, w polskich domach zatrudnionych jest ok. 150 tys. Ukrainek.

Potworne statystyki
Wyniki badania wskazują, że aż 61 proc. pracownic domowych spotkało się z dyskryminacją lub nierównym traktowaniem, 52 proc. musiało pracować mimo choroby, 46 proc. było zmuszanych do pracy ponad siły i bez odpoczynku, a 30 proc. było nękanych fizycznie lub psychicznie.
"Jestem bardzo wdzięczna, więc nie będę cierpieć z powodu złego traktowania" — mówi 37-letnia kobieta, opiekunka osoby starszej, w Polsce od 1,5 roku.
6 proc. respondentek doświadczyło poważnego przestępstwa polegającego na zatrzymaniu dokumentów przez pracodawcę.
Wśród sposobów radzenia sobie z naruszaniem swoich praw respondentki często wyrażały gotowość do kompromisu z pracodawcami. W większości przypadków starają się unikać sporów i dyplomatycznie kierować swoimi stosunkami zawodowymi. Czasami w obliczu kryzysu niektóre z nich decydują się trwać w milczeniu, w niektórych przypadkach szukają alternatywnego zatrudnienia.
O potworne statystyki pytam szefową Feminoteki Joannę Piotrowską. "Jeśli ponad 60 proc. tych kobiet mówi o złym traktowaniu, to wydaje się oczywiste, że jest ich więcej" — mówię. "Zazwyczaj nawet ludzie, którzy wiedzą o tym, że spotkała ich przemoc, mówią o tym niechętnie nawet w anonimowych wywiadach. Te osoby mają w sobie lęk, nieufność, myślą, że ich opowieści zostaną źle odebrane'. Dodaje, że grupa kobiet, o których mowa, zwykle ma nie ma dużej świadomości na temat przemocy i jej mechanizmów, to często kobiety z niskim wykształceniem, a dodatkowo nie mają wiedzy na temat prawa pracy, a więc swoich praw i obowiązków, które ma wobec nich pracodawca. Nie wiedzą też, gdzie mogłyby szukać pomocy. Często dodatkową trudnością jest bariera językowa oraz samotność — w większości przyjechały do Polski same z dziećmi, i to jest ich główna motywacja: zapewnienie dzieciom bezpieczeństwa, a więc dachu nad głową i spełnienie podstawowych potrzeb, jest dla nich priorytetem. Dlatego milczą.
Joanna Piotrowska: Pamiętajmy, że im silniejsza jest relacja władzy, a w tej sytuacji mamy z nią do czynienia, tym większa skłonność do jej nadużywania. Te zatrudnione w polskich domach kobiety są w gorszym położeniu pod wieloma względami, mają mniejsze zasoby nie tylko bytowe, finansowe, ale także, nazwijmy to, wsparciowe: nie mają tu bliskich, przyjaciół, często nie znają wystarczająco języka, są więc niejako wystawione na przemoc. Zdesperowane, podejmują się pracy w miejscach, których nie sprawdzają dokładnie — albo wcale — bo po prostu bardzo im na jakiejkolwiek pracy zależy, przystają więc nawet na nadużycia i przemoc, bo boją się tę pracę stracić.

Gdzie po pomoc?
Szefowa Feminoteki podkreśla jednak, że nie są same. W Polsce istnieje wiele organizacji, które specjalizują się w pomocy osobom z doświadczeniem uchodźctwa i tym, które są narażone na przemoc lub jej doświadczyły.
To między innymi Fundacja Ocalenie, Fundacja Ukraina, SIP, Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, ale także Feminoteka, Centrum Praw Kobiety czy Federa. W tych trzech ostatnich fundacjach dostępne są telefony zaufania i linie telefoniczne, w których można uzyskać pomoc prawną i psychologiczną. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie dzwonić.
Choć na przemoc i nadużycia najbardziej narażone są pracownice z Ukrainy, to z wynikającymi z systemowych braków problemami mierzą się także zatrudnione jako pomoce domowe Polki. To dlatego, że sektor pracy domowej jest w Polsce słabo uregulowany, brakuje odpowiednich regulacji i rozwiązań, które zapewniałyby bezpieczeństwo pracującym w nich kobietom. Podkreślają to w raporcie jego autorzy i autorki. "Brak odpowiednich regulacji i rozwiązań dla sektora pracy domowej w Polsce skutkuje nieformalnym systemem, w którym pracownice są często wykorzystywane, a ich prawa są łamane. Inne problemy, z jakimi borykają się ukraińskie pracownice domowe w Polsce, to brak ochrony prawnej i reprezentacji. Istnieje potrzeba zmian zarówno w zakresie tworzenia prawa, jak i świadomości społecznej" — brzmi fragment raportu.
Proponowane rozwiązania obejmują: zwiększenie monitorowania sektora przez władze publiczne w celu zapewnienia ochrony praw osób w nim zatrudnionych, uproszczenie procedur zatrudniania w sektorze pracy domowej oraz wzmocnienie współpracy między zainteresowanymi stronami. Ponadto informacje dotyczące praw pracownic domowych i ich pracodawców powinny być łatwo dostępne na wielu platformach, w językach, które one rozumieją.
"Przede wszystkim jednak zaleca się wspieranie samoorganizacji migranckich i uchodźczych pracownic domowych oraz wykorzystywanie ich potencjału do promowania równego traktowania i poprawy warunków pracy" — konkludują i podkreślają, że to sektor gospodarki w dużej mierze niewidoczny dla administracji, sektora pozarządowego i opinii publicznej.
Niewidoczność sektora prowadzi do luki informacyjnej, — piszą eksperci a raporcie
To dlatego pracownice pracują mimo choroby, wyrabiają nadgodziny, są poniżane, a bywa, że i nękane. Łączy się to także ze stereotypem Ukrainek, które, już wcześniej w dużych liczbach obecne na polskim rynku pracy, traktowane były — wciąż są - jako "tania siła robocza". Wiedzą o tym. Co mówią? "Wierzę, że karma powraca i jeśli ktoś traktuje innych źle, sam zostanie tak potraktowany" — zdradziła w raporcie 36-letnia pomoc domowa, która w naszym kraju pracuje od siedmiu lat.

Z obserwacji Centrum Wsparcia Ukrainy Job Impulse wynika, że choć wśród uchodźczyń jest duża liczba dobrze wykształconych kobiet, które mogłyby pracować jako tłumaczki czy psycholożki, w praktyce większość ofert zatrudnienia obcokrajowców kierowana jest do mężczyzn, co sprawia, że kobiety zmuszone są podejmować pracę poniżej kwalifikacji. Z kolei z raportu NBP "Sytuacja życiowa i ekonomiczna migrantów z Ukrainy w Polsce wpływ pandemii i wojny na charakter migracji" wynika, że 65 proc. uchodźców i uchodźczyń podjęło zatrudnienie, natomiast kolejne 24 proc. aktywnie poszukuje odpowiedniego stanowiska. W przypadku kobiet podstawowym kryterium jest możliwość łączenia pracy z rodzicielstwem. Najczęściej poszukują etatów w regularnych godzinach, aby móc zaprowadzać i odbierać dzieci ze żłobka, przedszkola czy szkoły. Interesują się też pracą hybrydową lub na część etatu, co zapewnia im większą elastyczność. Oferty pracy zmianowej częściej zaś przyjmują kobiety, które są na innym etapie życiowym — mają starsze i samodzielne dzieci.
Dbaj o granice
O to, jak rozpoznać, że relacja z pracodawcą nosi znamiona przemocy, zapytałam Żannę Lison, mieszkającą w Warszawie psycholożkę z Kijowa. Lison mówi o dwóch rodzajach granic i poleca, by zwrócić uwagę, kiedy są przekraczane.
Mówimy o granicach fizycznych, a więc wszystkim, co dotyczy twojego ciała, rzeczy osobistych, finansów, czasu, przestrzeni, które uważasz za swoje; i psychologicznych, które obejmują sferę emocjonalną, intelektualną i duchową. Ich naruszanie najczęściej wiąże się z wyrażaniem niezamówionych opinii, moralizowaniem, doradzaniem i próbami manipulowania człowiekiem — mówi psycholożka
Wskazuje, że najważniejszym wyznacznikiem tego, że ktoś te granice przekroczył, są twoje odczucia. -Złość, a także podobne uczucia i emocje: irytacja, złość, wściekłość, oburzenie, oburzenie, sygnalizują przekroczenie granic. Pełnią funkcję ochronną. Czasami ludzie, którym trudno jest chronić swoje granice, mogą odczuwać wstyd, urazę lub poczucie winy. Również po kontakcie z osobą możesz odczuwać załamanie, bezsilność lub odwrotnie, silny przypływ energii i irytację — wyjaśnia. Jak rozmawiać o swoich granicach? — Chroniąc nasze osobiste granice, możemy posłużyć się algorytmem „ja — komunikaty” (model Marshalla Rosenberga). Algorytm wygląda następująco: — Fakt; — Znaczenie faktu; — Uczucia dotyczące znaczenia faktu; — Potrzebować; — Wniosek. „Wiesz, złoszczę się i jestem smutna (uczucia), kiedy krytykujesz moje ubrania (fakt), ponieważ wydaje mi się to brakiem szacunku (znaczenie faktu). Ważne jest dla mnie, aby czuć Wasze wsparcie (potrzebę), a krytyka nie pozwala mi tego zrobić. Proszę nie poruszać w przyszłości tematu mojego wystąpienia (prośba).” Jeśli prośby i obrona nie działają, nie jesteś wysłuchany lub jesteś w sytuacji bezbronnej — to jest powód, aby poprosić o pomoc, podzielić się z kimś, poszukać sposobów na zabezpieczenie się lub zakończyć tę sytuację - dodaje.

Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Wpłać dotację