Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими
Blokada granicy: tylko nowy polski rząd może rozwiązać problem przewoźników
Polscy przewoźnicy zapowiedzieli długi protest i blokadę granicy z Ukrainą, która rozpoczęła się w poniedziałek 6 listopada. W piątek 10 listopada kolejka ukraińskich ciężarówek do granicy w Dorohuska sięgnęła 40 kilometrów, a ukraińscy kierowcy narzekają, że przewożona żywność się psuje, pisze Gazeta Wyborcza. Z kolei polscy kierowcy chcący wrócić z Ukrainy do Polski twierdzą, że ich pojazdy po prostu zaczęły znikać z elektronicznej kolejki [dzięki temu systemowi łatwiej i szybciej można przejechać przez granicę - red] i muszą rejestrować się ponownie,. Jak podaje Rzeczpospolita z kolejki zniknęło 500 polskich ciężarówek. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta i szybko się rozwija. Protesty są wspierane przez skrajnie nacjonalistyczną polską partię Konfederacja, znaną z antyukraińskiej retoryki.
Organizator protestów, Komitet Ochrony Przewoźników i Pracodawców Transportowych RP, napisał na swojej stronie na Facebooku, że ukraińscy urzędnicy dbają o swoich przewoźników i starają się rozwiązać problem, a polscy - nie. Przypomnijmy, że polscy przewoźnicy domagają się, by w relacjach z ukraińskimi przedstawicielami branży Polska powróciła do przedwojennych kwot przewozowych. Uważają, że Ukraińcy rzekomo świadczą usługi po niższych cenach, ponieważ mają niższe podatki i wynagrodzenia kierowców.
Transport drogowy między Polską a Ukrainą wzrósł kilkakrotnie od początku Wielkiej Wojny, nie tylko ze względu na ruch handlowy, ale także ze względu na ładunki humanitarne i wojskowe do kraju objętego wojną. Według strony ukraińskiej w 2021 r. Ukraina miała tylko 120 tys. zezwoleń na transport do krajów UE. Według strony polskiej do końca tego roku poziom ruchu towarowego przekraczającego granicę między Ukrainą a Polską osiągnie 1,2 mln.
Po 24 lutego 2022 r. UE anulowała zezwolenia dla ukraińskich przewoźników, a to rozporządzenie mają obowiązywać do czerwca 2024 r.
Warto zauważyć, że protesty polskich przewoźników zbiegły się w czasie z niepewnością polityczną: po wyborach parlamentarnych w Polsce, w której dopiero formuje się nowa koalicja - to ona utworzy rząd.
Jacek Piechota, prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej, tak komentuje sytuację:
-Blokada granicy powoduje ogromne szkody zarówno dla polskich, jak i ukraińskich przedsiębiorców - jedni i drudzy ponoszą znaczne straty. Nie doprowadzi to do niczego dobrego, zwłaszcza że blokada rozpoczęła się w czasie, gdy Polska praktycznie nie ma rządu. Ministrowie obecnego rządu nie czują się już na siłach, by prowadzić takie negocjacje zgodnie ze swoimi obowiązkami. Szczerze mówiąc, po polskiej stronie nie ma negocjatora, który mógłby poważnie rozmawiać z protestującymi o ich żądaniach. Pojawia się również pytanie, kto korzysta na tej blokadzie granicy?
Kategorycznie sprzeciwiamy się powrotowi do praktyki zezwoleń transportowych. Musimy rozmawiać ze stroną ukraińską o wyrównaniu szans dla przewoźników i ustanowieniu zasad konkurencji. Obejmuje to zbliżenie poziomów opodatkowania. Oznacza to ten sam poziom wydatków i przejrzystą konkurencję.
Absolutnie niedopuszczalne jest organizowanie takich blokad na granicy z Ukrainą, krwawiącym państwem w stanie wojny. Robiąc to, szkodzimy jej gospodarce.
Rozumiejąc problemy polskich przewoźników, musimy jasno powiedzieć: w taki zły sposób ich nie rozwiążemy.
Negocjacje są z pewnością konieczne. Wzywamy jednak do zawieszenia blokady granicy do czasu utworzenia nowego rządu w Polsce. W końcu obecny rząd nie może już podejmować żadnych długoterminowych zobowiązań, ani podejmować decyzji, które będą realizowane. Tak więc dziś po polskiej stronie nie ma odpowiedniego partnera do takich negocjacji, dlatego opowiadamy się za zawieszeniem protestów.
Zapytałam uchodźczynie, czego potrzebują i ... dostałam dotację
Po inwazji Rosji na pełną skalę ukraińskie kobiety, które schroniły się w innych krajach, potrzebowały podstawowych rzeczy. Często wstydziły się zapytać, jak kupić bilet autobusowy, gdzie znaleźć lekarza w nagłych wypadkach, jak zapisać dziecko do szkoły, gdzie pojechać na weekend, aby zresetować umysł. Byłam w podobnej sytuacji. To skłoniło mnie do napisania wniosku i otrzymania dotacji do projektu, który miał pomóc innym kobietom w odnalezieniu się w nowym dla nich świecie. Dzielę się swoim doświadczeniem, jak to zrobić.
Pomysł, żeby wniosek przeszedł
Idealnym sposobem na znalezienie tematu wniosku o dotację jest zidentyfikowanie problemu, który ma on rozwiązać.
Jako dziennikarka niemal natychmiast zaczęłam pisać o ukraińskich uchodźczyniach w Polsce. Dzieliłam się takimi historiami: "Byłam wykończona, bo poszłam na drugą stronę miasta po dokumenty. Nie wiedziałam, jak kupić bilet autobusowy, więc codziennie szłam dziesięć kilometrów w jedną stronę, a potem z powrotem. Nie posyłam dziecka do szkoły, bo nie rozumiem, jak to zrobić, boję się bariery językowej. Złamałam palec i nie poszłam do szpitala, dopóki nie zrobił się czarny, bo nie wiedziałam, jak działa system medyczny w Polsce".
Słyszałam setki takich historii w pierwszych miesiącach wojny. I wszystkie były trochę o mnie. Na przykład, gdy musiałam zainstalować internet w wynajmowanym mieszkaniu, bo bez niego nie mogę pracować, długo zwlekałam z zawarciem umowy, bo bałam się, że nie dogadam się z pracownikami firmy. Wydawałem więc 300 zł tygodniowo na internet mobilny. Dla porównania obecnie internet stacjonarny i mobilny kosztuje mnie 110 zł miesięcznie.
Większość uchodźczyń w obcym kraju zaczynała życie od zera. Niektóre nie opuszczały swoich domów - socjalnych lub wynajmowanych - ponieważ bały się zgubić. Dopiero po miesiącach dowiadywały się, że w pobliżu jest piękny park do spacerów, góry czy rzeka.
Wszędzie były setki wydarzeń dla uchodźców: warsztaty, kursy językowe, spotkania integracyjne, ale tak naprawdę nie odpowiadały one na potrzeby ukraińskich kobiet. Moja historia ubiegania się o grant zaczęła się od zaspokojenia potrzeby, którą sama odczuwałam i zdałam sobie sprawę, że jest ona istotna dla innych.
Znaczenie komunikacji. Poszukujemy partnerów
Tworzenie kręgu towarzyskiego, wymiana kontaktów, nawiązywanie znajomości to banalna rzecz, ale działa. Warto uczestniczyć w różnych spotkaniach, programach, komunikować się z różnymi ludźmi, czasem nawet wychodzić ze swojej strefy komfortu językowego.
Musisz zastanowić się, kto może zostać partnerem Twojego projektu? Kogo poprosić o radę, jak napisać skuteczny wniosek o dotację w obcym kraju i gdzie szukać propozycji?
Jakieś siedem lat temu poznałam polską organizację Edukacja dla Demokracji, która wspierała wiele ukraińskich inicjatyw i promowała przyjaźń polsko-ukraińską. To dzięki nim otrzymałem listę źródeł w Polsce, gdzie mogłem szukać propozycji grantów - indywidualnych i dla dużych fundacji. Ta lista może się jeszcze komuś przydać.
- Strona dla organizacji pozarządowych do zamieszczania wniosków o dotacje - ngo.pl, portal organizacji pozarządowych ngo.pl
- Portal polskich programów grantowych granty.pl.
- Strona Centrum Współpracy Polska-Wschód
- Newsletter o programach europejskich w różnych dziedzinach.
- Mapa Dotacji UE - strona Ministerstwa Rozwoju, na której można znaleźć listę projektów współfinansowanych z funduszy europejskich i realizowanych w Polsce.
- Eurodesk - programy dla młodzieży, osób pracujących z młodzieżą i organizacji młodzieżowych
- Instytut Książki - realizuje programy translatorskie, współfinansuje wydarzenia literackie promujące czytelnictwo, wydaje czasopisma kulturalne i oferuje modelowe projekty biblioteczne.
Jak powstał nasz pomysł?
Następnym krokiem było znalezienie wśród ofert programu, który najlepiej pasował do wniosku. Na pierwszym portalu było wiele grantów odpowiednich dla Ukraińców. Większość z nich była skierowana do dużych fundacji, które mają historię sukcesów w Polsce.
Podobało mi się sformułowanie jednej z propozycji, że Ukrainki najlepiej wiedzą, czego potrzebują, więc oczekują rozsądnych propozycji od grup inicjatywnych 3-5 osób, najlepiej we współpracy z lokalną polską fundacją.
Naszym pomysłem było stworzenie grupy online, w której przez trzy miesiące przygotowywalibyśmy dwa rodzaje tekstów: o tym, jak wygląda życie w Polsce oraz opowieści o Śląsku. Zaplanowaliśmy kilka spotkań z ekspertami i specjalistami, którzy mogliby opowiedzieć nam o regionie i specyfice życia w nim. Otrzymaliśmy grant w wysokości 3500 zł z Funduszu Obywatelskiego im. Henryka Wujca.
Miałam doświadczenie w pisaniu wniosków projektowych w Ukrainie. Wypełniłam formularz: krótko, na temat, bez wodolejstwa, z liczbami, dokładnie wyliczając budżet. Przetłumaczyłam wniosek na polski.
Sukces zależy od planu
Kolejnym ważnym krokiem było opracowanie szczegółowego planu wdrożenia, znalezienie niezbędnych ekspertów i platform do rozpowszechniania informacji. Wszyscy uczestnicy projektu na co dzień pracowali, więc sukces zależał od właściwego planowania z jasno określonymi terminami.
Polska fundacja działająca w Katowicach, Stowarzyszenie Pokolenie, pomogła w zapewnieniu przestrzeni do spotkań, ale ja musiałam napisać posty informacyjne wraz z moją koleżanką z projektu, Tetianą Wygocką.
Podzieliliśmy się pracą. Ja pisałam więcej o obszarze kulturowym (o Śląsku, ciekawych miejscach, cechach kulturowych regionu, lokalnych tradycjach). Mój kolega przygotowywał teksty z komponentem praktycznym - edukacja, medycyna, transport, podatki itp.
Dzięki tym postom ludzie po raz pierwszy zdecydowali się wyruszyć gdzieś poza utartą trasę, znaleźli aplikacje mobilne ułatwiające integrację w nowym miejscu, uzyskali odpowiedź na pytanie, dlaczego nie mogą zrozumieć polskiej wymowy niektórych osób (bo okazuje się, że Śląsk ma swój lokalny język śląski i nawet nie wszyscy Polacy go rozumieją), dowiedzieli się, że system medyczny nie jest taki straszny i że mogą uzyskać receptę na leki online.
"Ten projekt stał się dla mnie terapią"
Przez jakiś czas jeździłam gdzieś z dziećmi w każdy weekend, aby stworzyć trasy dla czytelników do zwiedzania regionu. Ciekawie było zrozumieć dla siebie i opowiedzieć innym, dlaczego 1 listopada na wszystkich cmentarzach w Polsce zapala się znicze, dlaczego na Wielkanoc przygotowuje się baranki na świąteczny stół, dlaczego na polskich ulicach jest tyle palm, dlaczego katowickie tramwaje mają nazwy, skąd wzięło się powiedzenie "zajączek przynosi prezenty" (na Śląsku tradycją wielkanocną jest szukanie prezentów w domu lub ogrodzie, które ma przynosić zając).
To była dla mnie terapia. Powielałam wszystkie nazwy po polsku i ukraińsku i wydawało mi się, że z każdym nowym znakiem na mapie Śląska przestaję postrzegać tę ziemię jako obcą, niezrozumiałą.
Odbywały się spotkania z ekspertami w dziedzinie podatków, ponieważ na początku wojny na pełną skalę wiele kobiet zaczęło wytwarzać rzeczy własnymi rękami i sprzedawać je, ale nie wiedziały, czy nie naruszają przepisów podatkowych. Było to również przydatne dla nas, ponieważ musiałyśmy wypełniać zeznania podatkowe podczas pracy w Polsce.
Później okazało się, że wzięliśmy na siebie zbyt wiele zobowiązań w stosunku do kwoty dotacji. Były podobne projekty, które wykorzystywały te środki, na przykład na zorganizowanie jednego spotkania ukraińsko-polskiego, na którym gotowano barszcz. Nie żałowaliśmy jednak, bo w ciągu trzech miesięcy dowiedziałyśmy się więcej o polskim życiu niż Ukraińcy, którzy mieszkali tu od lat.
W przypadku raportu zapisz i powiel wszystko
Równie ważne jest raportowanie projektu darczyńcy. Powinni oni zrozumieć, że wydałeś ich pieniądze sensownie i osiągnąłeś założone cele.
Prowadziliśmy arkusz kalkulacyjny, w którym wpisywaliśmy wszystkie posty w mediach społecznościowych, transmisje na żywo ze spotkań oraz zapisywaliśmy reakcje i komentarze czytelników. Pewnego ranka otworzyliśmy naszą grupę na FB i zobaczyliśmy, że połowa wszystkich postów po prostu zniknęła.
Okazało się, że strona mojej koleżanki została przez pomyłkę zablokowana. Musiałyśmy przywrócić wszystko, co zostało napisane przez trzy miesiące w ciągu zaledwie tygodnia. Dobrze, że szkice postów zostały zachowane. Dlatego radzę zapisywać wszystko, co związane z projektem na Dysku Google (paragony, faktury, zrzuty ekranu, teksty postów komunikacyjnych itp.) Zaoszczędziło nam to wiele nerwów.
Ważne jest, aby wziąć odpowiedzialność za wypełnianie dokumentów i informowanie partnerów o sytuacjach siły wyższej. Napisaliśmy, aby poinformować ich, że szybko rozwiązaliśmy kwestię przywrócenia utraconych tekstów i przeprosiliśmy za przesłanie raportu w ostatnich dniach projektu.
I nie zapomnij podziękować im za wsparcie. Zaprezentuj historie sukcesu i wpływ swojego projektu. To robi dobre wrażenie. Jeśli zrobisz wszystko dobrze, nie jest wykluczone, że kolejne projekty przyjdą do ciebie. Tak właśnie stało się z członkami naszej grupy inicjatywnej, z których niektórzy pracują teraz w organizacjach pozarządowych w Polsce.
"Odrodziłam się dzięki Tobie". Jak wspierają się Ukrainki w Warszawie
Klub został założony przez Myrosławę Keryk, szefową zarządu Ukraińskiego Domu i jej współpracowniczki. Idea "kobiet pomagających kobietom" jest bardzo cenna w społeczności migrantów, ponieważ wiele Ukrainek za granicą pozostaje samotna i bez wsparcia. Klub Ukraińskich Kobiet działa od 2014 roku i pomaga migrantkom w Polsce: jego członkinie mogą rozmawiać, szukać porad, wspierać się i spędzać razem czas..
"Wiele kobiet w 2014 roku, w którym powstał Klub, chodziło tylko do pracy i nie miało czasu, ani energii na szukanie przyjaciółek. Ale chciały się spotykać. Kiedy na pierwszym spotkaniu zaproponowano im haftowanie, wiele z nich było szczerze oburzonych, mówiąc, że nie mogą haftować w niedzielę. Kobiety chciały śpiewać, więc powstał chór "Kalyna". W tym czasie bardzo popularne były lekcje gotowania, a polscy sąsiedzi zaczęli poznawać ukraińską kulturę poprzez kuchnię. Czasami mieszkańcy domu przychodzili i pytali, co tu się gotuje i skąd ten niesamowity zapach - mówi Maryna Mazurak.
Po 24 lutego 2022 r., kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, a do Polski przybyły miliony uchodźców wojennych, projekt się rozrósł.
Ukraiński Dom w Polsce uruchomił linię informacyjną dla uchodźców, dołączyli wolontariusze, a priorytety Klubu Ukraińskich Kobiet zmieniły się.
"Mówiąc globalnie, naszym celem jest stworzenie bezpiecznego środowiska dla kobiet, w którym mogą uzyskać wzajemne wsparcie i pomoc" - wyjaśnia Maryna Mazurak - "Ale ta pomoc może być różna. Obejmuje ona wsparcie psychologiczne, arteterapię i robótki ręczne, które również mają charakter terapeutyczny. A czasami kobiety potrzebują po prostu informacji i profesjonalnej porady. Na przykład po rozpoczęciu przez Rosję inwazji na Ukrainę na pełną skalę, nasze pierwsze spotkania dotyczyły tego, jak umówić się na wizytę u lekarza, jak działa polski system opieki zdrowotnej czy transport publiczny. Spotkanie na temat zakładania własnej działalności gospodarczej w Polsce cieszyło się dużą popularnością - wzięło w nim udział ponad 60 osób. Te informacje były potrzebne w tamtym czasie, a teraz, gdy kobiety mniej lub bardziej się zaadaptowały i ustatkowały, ich potrzeby się zmieniły i zmienia się tematyka spotkań. Sprawdzamy, czego potrzebują kobiety, które przychodzą do klubu. Organizujemy warsztaty psychologiczne, zajęcia sportowe - wsparcie poprzez aktywność fizyczną, robótki ręczne lub sztukę jest tym, co kobiety chcą od nas otrzymać" - mówi Maryna.
Klub Ukraińskich Kobiet publikuje cotygodniowe ogłoszenia o wydarzeniach na swojej stronie na Facebooku.
Rejestracja na wydarzenia rozpoczyna się w każdy poniedziałek i jest ograniczona liczbą osób. Wszystkie wydarzenia są bezpłatne. Nie musisz wybierać tylko jednego. Program jest zazwyczaj bardzo zróżnicowany, więc każdy znajdzie coś interesującego dla siebie. Organizowane są warsztaty kreatywne i artystyczne, podczas których można własnoręcznie wykonać pamiątkę, pomalować torbę, naczynie lub kubek albo wziąć udział w warsztatach muzykoterapii.
"Pewnego razu na kursie malowania, jedna z uczestniczek powiedziała "Odrodziłam się dzięki tobie". Pamiętam jej torbę ze stokrotkami. Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że była arteterapeutką z Kijowa. Kilka miesięcy wcześniej jej mąż zginął na wojnie. Teraz Natalia Szumska prowadzi z nami zajęcia z rozwoju osobistego, jest instruktorką nordic walking. Pomagając innym, Natalia otrzymuje otuchę, dużo energii i wsparcia. A my jesteśmy otwarci na propozycje, gdy ktoś jest gotowy podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem z innymi" - mówi Maryna Mazurak.
Klub planuje warsztaty z organizacji czasu. Wyzwaniem jest stworzenie programu dla starszych kobiet, aby mogły znaleźć przyjaciół i interesujące zajęcia. Chociaż projekt nie ma ograniczeń wiekowych, starsze kobiety mówią, że chciałyby czasami posiedzieć z kobietami w tym samym wieku.
W ten sposób każdy uczestnik znajdzie interesujące zajęcie i grupę przyjaciół.
Ukraińscy uchodźcy z Olsztyna nie zostaną eksmitowani. Po interwencji sestry.eu urzędnicy obiecują pomoc
30 października na sestry.eu ukazał się artykuł "Nie mam siły zaczynać wszystkiego od nowa", w którym alarmowaliśmy, że w Olsztynie w województwie warmińsko-mazurskim 150 ukraińskich uchodźczyń i uchodźców, którzy schronili się tam po 24 lutym 2022 roku, może znaleźć się na ulicy. Jedyne schronisko w mieście, Bratniak, jest zamykane z wielu powodów. Niektórzy Ukraińcy (głównie emeryci) otrzymali już nakaz eksmisji, a niektórzy zostali zmuszeni do powrotu do domu pod ostrzałem wroga. Pozostali żyją w niepewności. Jaka jest dziś sytuacja w Bratniaku?
Natychmiast po publikacji artykułu do redakcji zadzwonił szef olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce Stepan Migus i powiedział, że wszystkim zainteresowanym stronom zależy na załatwieniu sprawy.
"Żaden z uchodźców nie zwrócił się do mnie w tej sprawie. Kiedy przeczytałem artykuł na stronie Sestry, informacje w nim zawarte były dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nie wiedziałem, że ogrzewanie nie zostało jeszcze włączone, że brakuje funduszy. Myślałem, że ludzie mogą tam przebywać co najmniej do końca 2023 roku. Oczywiście ci Ukraińcy potrzebują pomocy już teraz. Wiem już, że niektórzy z nich nie mają nawet pieniędzy na bilet do domu. Większość uchodźców to ludzie z tymczasowo okupowanych terytoriów lub ze społeczności, w których toczyły się walki. Na razie nie mają dokąd wracać, a wyjazd do Ukrainy z dziećmi jest niezwykle niebezpieczny. Dlatego teraz musimy zrobić wszystko, aby społeczeństwo nie pozostało obojętne na barbarzyńską wojnę, która zagraża całej Europie. Informację o problemie eksmisji uchodźców ze schroniska przekazałem Jarosławowi Słomie, Przewodniczącemu Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazurskiego oraz Irynie Petrynie, Pełnomocnikowi ds. Integracji i Pomocy Uchodźcom Wojennym z Ukrainy. Przygotowałem również apel do wojewody w sprawie sytuacji związanej z eksmisją uchodźców z jedynego schroniska w Olsztynie."
Według Stepana Migusa, samorządy Warmii i Mazur aktywnie pomagają Ukrainie i ukraińskim uchodźcom od pierwszych dni wojny na pełną skalę. Przede wszystkim pomoc ta skierowana jest do rad miejskich i sołeckich w Ukrainie. W lutym 2023 r. marszałek województwa warmińsko-mazurskiego Gustaw Marek Brzezin powołał pełnomocnika ds. integracji i pomocy uchodźcom wojennym z Ukrainy. Została nim Iryna Petryna, posłanka na Sejm, wicemarszałkini województwa i dyrektorka szpitala.
W czerwcu 2023 r. Petryna zorganizowała spotkanie z przedstawicielami organizacji, stowarzyszeń i księży województwa warmińsko-mazurskiego oraz przekazała informacje o wielkości pomocy dla Ukrainy od Samorządu Województwa Warmińsko-Mazurskiego. Dzięki wsparciu organizacji pozarządowych, firm i osób prywatnych na Ukrainę trafiły dwa ambulanse, prawie 25 ton artykułów pierwszej potrzeby i ponad pięć ton żywności. W 2022 roku Sejmik Województwa Warmińsko-Mazurskiego przekazał na pomoc prawie 521 tys. zł. Obwód rówieński otrzymał 26 ton żywności, 28 agregatów prądotwórczych, 578 narzut i 242 śpiwory. Wiosną 2023 roku przekazano 30 zestawów komputerowych dla dzieci i młodzieży. Zebrano też pieniądze na zakup drona dla straży granicznej na granicy ukraińsko-białoruskiej.
Podczas spotkania Krzysztof Kuriata, dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Warmińsko-Mazurskiej Administracji Państwowej, powiedział, że w pierwszych miesiącach pełnej inwazji na teren województwa przybyło około dziesięciu tysięcy uchodźców. Wszystkim z nich zapewniono zakwaterowanie - głównie w schroniskach, ośrodkach wypoczynkowych i akademikach. Później część z nich wróciła do domów, podczas gdy inni znaleźli pracę i przenieśli się do wynajętych mieszkań. Ci, którzy mieszkali z pięcioma osobami w jednym pokoju, zostali przesiedleni. Ponad 90 proc. z nich zostało zwolnionych z płacenia czynszu. Jednocześnie Krzysztof Kuriata podkreślił, że musimy uważać na to, jak pomoc jest wykorzystywana. Ważne, aby trafiła ona do tych, którzy naprawdę jej potrzebują.
Do redakcji Sestr zadzwoniły również dwie mieszkanki Olsztyna, pani Małgorzata i pani Karolina. Powiedziały nam, że przeczytały artykuł i chcą pomóc. Kupiły i przywiozły jedzenie (musy, kaszki, tłuczone ziemniaki, owoce, jogurty, słodycze) dla dzieci. Jedną z kobiet, która otrzymała pomoc jest 27-letnia Mariana Stasiuk, matka trójki dzieci. Jej mąż zmarł na raka 24 października 2023 roku.
Nasza czytelniczka Anna Grodkiewicz z Olsztyna pomogła wdowie po poległym żołnierzu, matce dwójki małych dzieci. Rodzina znalazła nowy dom i potrzebowała mebli. Pani Anna podarowała im szafę, komodę, krzesła i buty zimowe.
Mamy więc nadzieję, że dzięki dobrym ludziom, którym los ukraińskich kobiet i dzieci nie jest obojętny, problem eksmisji zostanie skutecznie rozwiązany.
Wojna przemawia we wspomnieniach, emocjach i książkach
"Wojna 2022: Dzienniki, eseje, wiersze" to jedna z pierwszych dużych książek w języku polskim o rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zbiór zawiera fragmenty dzienników, esejów i wierszy ponad 40 współczesnych ukraińskich pisarzy napisanych po 24 lutego. Książka została przygotowana przez 14 tłumaczy, a wcześniej ukazała się w języku ukraińskim.
Autorem koncepcji publikacji jest Jewhen Klimakin, redaktor portalu Nowa Polska: - Chciałem, żeby to nie były tylko jakieś teksty, bo notować każdy może, ale literatura wielkiej jakości. Aby opisać to doświadczenie, pewną refleksję nad tym, co się z nami dzieje, postanowiłem zaangażować najlepszych ukraińskich pisarzy. Oni są w stanie opisać to, czego człowiek doświadcza, ale nie może tego opisać słowami.
Teksty do zbioru wybrał pisarz Wołodymyr Rafajenko, który dwukrotnie przeżył okupację - w 2014 roku w Doniecku, a w marcu 2022 roku w obwodzie kijowskim.
Autorzy opisywali, jak wojna wywróciła ich świat do góry nogami. Niektórzy przyznali, że po inwazji na pełną skalę w ogóle przestali pisać. Wśród nich jest Ołeksandr Irwaniec, ukraiński poeta, prozaik, dramaturg i tłumacz: - Przechodziłem przez bardzo trudny okres. Jewhen zaproponował mi napisanie eseju, ale niestety nie mogłem. Wzięli więc mój napisany wcześniej wiersz. Dopiero pod koniec listopada zacząłem pisać - to była proza o Ukrainie, ale nie o wojnie.
Wśród autorów są żołnierze, którzy teraz walczą na froncie. Nagrali krótkie filmy dla czytelników. Ukraiński pisarz, tłumacz, reporter i żołnierz Sił Zbrojnych Ukrainy Artem Czapajew wyraził wdzięczność Europejczykom, którzy udzielili schronienia ukraińskim uchodźcom: - Moje dzieci i żona są w Europie. To nasza wspólna walka. Nie jesteśmy gotowi na żadne ustępstwa, ponieważ ustępstwa to tylko zamrożenie (wojny). A my musimy wygrać. Pavlo Kazarin, ukraiński dziennikarz i żołnierz, jest przekonany, że to wojna o przyszłość: - W tej wojnie definiujemy zasady, według których kontynent będzie istniał w nadchodzących latach. Ona definiuje to, co uważamy za dobro i zło, gdzie są granice tego, co jest akceptowalne, a wszyscy na Ukrainie walczą o zdefiniowanie tej wersji przyszłości. Rozumiem ludzi w Europie, którzy mówią, że Ukraińcy nie powinni być sami w tej wojnie. Możemy mieć albo wspólne zwycięstwo, albo wspólną porażkę.
Dwoje autorów, których teksty znalazły się w antologii, zostało zabitych przez Rosjan podczas tej wojny. Wiktoria Amelina zginęła w wyniku ataku rakietowego na Kramatorsk. Wołodymyr Wakulenko był torturowany przez okupantów w obwodzie charkowskim.
Hałyna Kruk, ukraińska poetka, krytyk literacki i tłumaczka, zauważyła, że takie antologie pozwalają czytelnikom w Polsce i innych krajach lepiej zrozumieć sytuację związaną z wojną: - Książka podsumowuje całe doświadczenie Ukraińców w ostatnich latach. Literatura pozwala nam rejestrować to, co zmienia się bardzo szybko, bo żyjemy w dynamicznym czasie. Ta książka prezentuje literaturę faktu, czyli pamiętniki, poezję, fragmenty prozy. Takie antologie pozwalają nam wczuć się w pewne doświadczenie, wydarzenie, lepiej zrozumieć to, co się dzieje. Poeta dodał, że wojna jest bardzo ciekawym materiałem na literaturę, ale tylko wtedy, gdy nie jest się w jej środku: W Ukrainie wiele osób ma traumę z powodu rzeczywistości, która się nie poprawia. Ludziom trudno słuchać o wojnie, ale czasami to pomaga przetrwać i uwolnić się od pewnej sytuacji. Nie możemy uciekać od tematu wojny, bez względu na to, jak jest trudny.
Podczas prezentacji czytelnicy dość emocjonalnie reagowali na fragmenty książki czytane przez polską aktorkę, scenarzystkę i reżyserkę filmową Krystynę Jandę oraz ukraińską aktorkę Rimmę Ziubinę.
W komentarzu dla Sestry.eu Krystyna Janda podzieliła się swoimi odczuciami na temat odczytów ze sceny: - Opisano tu cudowne rzeczy. Nie mogę czytać, bo płaczę. Myślałam, że nie przetrwam tego wieczoru. Chcę zwrócić uwagę na doskonałe tłumaczenie każdej historii. Każdy z tłumaczy wykonał świetną robotę. Książka jest bardzo ważna na polskim rynku literackim, szczególnie dla intelektualistów i intelektualistek. Uważam, że to nie jest literatura masowa, powinna trafić przede wszystkim do szkół i młodzieży. Ludzie, którzy doświadczyli okropieństw wojny, mogą wiele o tym opowiedzieć. Ale kiedy takie rzeczy zamienia się w poezję, eseje, szczere historie kobiet, a wszystko jest uporządkowane, to urasta to do nieznanego poziomu znaczenia.
Jacek Podsiadło, polski poeta, prozaik, tłumacz i dziennikarz, też podzielił się swoimi wrażeniami na temat fragmentów książki: - Przez długi czas wojna była dla mnie wojną papierową, ale teraz jest wiele rzeczy, które dotykają mnie osobiście, jak i wielu innych.
Pod koniec prezentacji Jewhen Klimakin podkreślił, że antologia jest bardzo realistyczna: - Jak powiedział jeden z tłumaczy, ta książka zawiera wszystko, co dzieje się w życiu: najgorsze, najlepsze, najtrudniejsze i najważniejsze. Dlatego osoba czytająca tę książkę nie może pozostać obojętna.
Ukraińskie wydanie książki "Wojna 2022: Dzienniki, eseje, poezja" ukazało się w 2022 roku i jest wspólnym projektem Nowej Polski, wydawnictwa Staryj Lew i ukraińskiego PEN Klubu. Polskojęzyczna wersja zbioru została wydana przy wsparciu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego i "Nowej Polski".
Pawło Kazarin, żołnierz i publicysta: na froncie walczą miliarderzy, informatycy, cyrkowcy. To armia ludowa
Jest na froncie od początku inwazji Rosji na Ukrainę. Podczas otwartego spotkania z Ukraińcami zorganizowanego przez portal Nowa Polska, Pawło Kazarin, ukraiński dziennikarz i publicysta, opowiadał o swojej książce, wojnie i współczesnej armii oraz przemianach zachodzących obecnie w Siłach Zbrojnych.
Kazarin jest autorem książki "The Wild West of Eastern Europe", która w zeszłym roku zdobyła nagrodę BBC Book of the Year w kategorii Essay. Dotyczy ona wydarzeń z lat 2014-2021, opowiada o okupacji i walce z rosyjską propagandą.
"Ta książka jest o tym, jak rodzi się tożsamość - jak wyobrażamy sobie siebie. Łatwo jest być Ukraińcem, gdy ma się ojca ze Lwowa.. Inaczej jest, gdy masz mamę z Saratowa, tatę z Doniecka i dorastałeś w rosyjskojęzycznym środowisku - jak moi przyjaciele. Albo historia moich rodziców: przeprowadzili się z Władywostoku na Krym sześć miesięcy przed moimi narodzinami... 24 lutego był dla Ukraińców impulsem do powrotu do kwestii własnej tożsamości. Niezwykle trudno jest zignorować kontekst wojny, kiedy Rosja może dotrzeć do każdego miasta ze swoimi rakietami" - mówił publicysta.
Opowiadał o tym jak postrzega armię on - jeszcze niedawno cywil: "Podczas moich 20 miesięcy w wojsku poznałem przedsiębiorców, a nawet milionerów. Poznałem dyrektora lwowskiej sieci aptek, który był dowódcą brygady. Jednym z najlepszych sierżantów kompanii, jakiego poznałem, był Kostia, lwowski informatyk o pseudonimie Max, który nauczył nas, jak przetrwać w Bachmucie. Strzelec maszynowy mojej kompanii, Szysz, przed wojną pracował w cyrku. Jednym z najlepszych snajperów, jakich widziałem na froncie, był leśniczy z Iwano-Frankiwska o pseudonimie Jeher. To było bardzo dziwne, kiedy stałeś w kolejce w wojskowym biurze werbunkowym i wszyscy stali z tobą: chłopcy i dziewczęta. Mieliśmy nauczycielkę, dziewczynę o oczach Bambi. Nic bardziej do siebie nie pasowało niż ona i karabin kałasznikow. Ale służyła, tak jak wszyscy. Ukraińska armia to armia, w której na jednego zawodowego żołnierza przypada 7-8 cywilów. Dzisiejsza armia składa się z nauczycieli, informatyków, biznesmenów, baristów, manikiurzystów, dziennikarzy, pisarzy, ludzi bardzo różnych zawodów. To jest teraz armia ludowa".
Wiele osób nie rozumie warunków panujących w ukraińskiej armii. Jako przykład Pawło przytoczył historię, kiedy na front przywieziono papierowe gazety: "Rozumiem, że był jakiś szef z wielkimi gwiazdami na naramiennikach, który powiedział, że żołnierze na linii frontu byli w izolacji informacyjnej i potrzebowali papierowych gazet. Ale my mieliśmy Starlink i wiedzieliśmy wszystko o świecie".
Ukraińców łączy poczucie, że nie robią wystarczająco dużo, powiedział publicysta. Na pytanie, kto z publiczności ma takie poczucie, 80% obecnych podniosło ręce. "Fakt, że ludzie czują się winni, jest wynikiem obojętności. I wszyscy to czują, łącznie z wojskiem. Rozmawiamy z wami teraz w przestrzeni pełnego bezpieczeństwa, podczas gdy walki trwają w wielu miejscach Ukrainy. Czuję się winny, że nie dołączę do nich teraz, ale nieco później. Dlatego to poczucie winy oddziela obojętnych od troskliwych" - uważa Pawło.
Po przemówieniu Kazarina oraz sesji pytań i odpowiedzi, goście wydarzenia ustawili się w kolejce, aby zrobić sobie zdjęcie z żołnierzem, uściskać go i podziękować mu.
Ukrainki z zamykanego schroniska w Olsztynie: "Nie mam siły zaczynać wszystkiego od nowa"
Półtora roku temu ukraińskie kobiety i ich dzieci uciekły przed wojną i zaczęły życie od nowa. Tysiące przesiedleńców znalazło schronienie w ośrodkach pomocy, schroniskach i akademikach w Polsce. Większość uchodźców znalazła już pracę, zapisała swoje dzieci do szkół i przedszkoli, rozpoczęła naukę języka polskiego, a w końcu była w stanie pozwolić sobie na wynajem własnego mieszkania. Ale nie wszyscy. Są tacy, którym wciąż brakuje możliwości. To przede wszystkim emeryci i renciści, samotne matki wychowujące dzieci, osoby z problemami zdrowotnymi. Ci ludzie zostali teraz sami, bez pomocy.
Emeryci dostali tydzień na spakowanie się
Emeryci jako pierwsi zostali eksmitowani ze schroniska Bratniak, w którym obecnie mieszkają Ukraińcy. Na początku września poinformowano ich, że muszą opuścić mieszkania w ciągu tygodnia. Tym, którzy nie mieli gdzie mieszkać, zaproponowano wyprowadzkę z miasta.
Na początku października w pobliżu windy w Bratniaku pojawiło się nowe ogłoszenie.
"To była wiadomość, że nasze schronisko zostało całkowicie zamknięte i wszyscy muszą je opuścić do 20 listopada" - mówi Julia Litwin, mieszkanka schroniska. Ale napisano, że można przenieść się do trzech sąsiednich wiosek. I że można zadawać pytania dyrektorowi, który przyjmie uchodźców 24 października. W recepcji urzędnik powiedział nam, że eksmisja nieuchronnie nastąpi z powodu braku funduszy. A także dlatego, że pomieszczenia będą remontowane lub wyburzane. W Olsztynie nie ma innego schroniska".
Na pozór to logiczne: ludzie dostali schronienie i 1,5 roku, żeby znaleźli pracę i mieszkanie. Jest jednak ważny szczegół: wszyscy ludzie, którzy mieszkają w Bratniaku mają legalną pracę i zarabiają. W większości przypadków ci ludzie mają też umowę o prac", która jest obecnie wymagana przez prawie wszystkich wynajmujących, zaświadczenie o dochodach i gotowość do zapłacenia kaucji. Ale kiedy wynajmujący dowiadują się, że dzwonią do nich Ukraińcy, z jakiegoś powodu odmawiają.
Nie możemy przyjąć wszystkich, mamy jeszcze kilka wolnych miejsc
- "Nie mam dokąd wracać" - mówi 50-letnia Oksana Raufi z Mikołajowa. "W pobliżu mojego domu w Ukrainie spadła rakieta i jest ruiną - bez wody, ogrzewania i okien. W Olsztynie pracuję jako opiekunka osób starszych. A teraz w Mikołajowie nie będę miała ani pracy, ani spokoju.
Oksana pracowała jako inżynier w laboratorium mikołajowskiego portu morskiego i uwielbiała swoją pracę. Rosyjskie wojsko ostrzeliwało ten port już dziesięć razy.
- Kiedy wybuchła wojna, byłam w pracy. Wybuchła panika: ciężarówki ze zbożem, które stały w kolejce do rozładunku, zaczęły zawracać i uciekać z portu. Mykołajów był ostrzeliwany rakietami, a z Krymu nadjeżdżały kolumny rosyjskich czołgów. Zaczęły się straszne rzeczy. Moja zmiana skończyła się o ósmej rano. Autobus, który zwykle zabierał nas do domu, nie przyjechał. Rakieta przeleciała nad portem i eksplodowała na przeciwległym brzegu rzeki Ingul. Tak skończyło się normalne życie, a zaczęło nowe...
Dla mnie każdy ruch to duży stres. Potem muszę długo dochodzić do siebie i szukać siły. Widzisz dziesięć doniczek z kwiatami na moim parapecie? Wyhodowałam je z wielką miłością i nie wiem, jak i komu je teraz zostawię. Nie mam już siły zaczynać wszystkiego od nowa...
Kiedy przyjechałem do Polski wiosną 2022 roku, najpierw zamieszkałem w innym schronisku. Rok później zostało zamknięte. A ci, którzy pracowali legalnie, mogli osiedlić się tutaj, w Bratniaku. To ogromny akademik z 700 łóżkami. Przeniosłem się bez skargi, bo to miejsce jest też w Olsztynie. Mam więc możliwość podjęcia pracy.
Ogłoszenie mówi, że można zamieszkać w kilku sąsiednich wioskach 60 km od Olsztyna za 1800 zł miesięcznie (tutaj płacimy 1230 zł). Ale, po pierwsze, bardzo trudno jest się stamtąd gdziekolwiek dostać: jeden autobus kursuje rano, a drugi wieczorem, to wszystko. A po drugie, ludzie, którzy dzwonili do administracji tych hosteli, byli pytani: "Kto wam powiedział, że możemy przyjąć wszystkich? Mamy tylko kilka wolnych miejsc".
Słyszą, że mam dzieci i nie chcą wynająć mojego domu
- "Jeśli ja i moja córka wyjedziemy do jednej z miejscowości, gdzie zaoferowano nam pracę, będę musiała zrezygnować z pracy w Olsztynie" - martwi się Julia Litvin, która pracuje w hurtowni sklepu internetowego. "Jak ja, bezrobotna, będę w stanie zapłacić 1800 zł za nowe mieszkanie socjalne? A moja córka, która w tym roku kończy liceum, straci możliwość nauki w olsztyńskiej szkole i w studiu muzycznym...
Szukam pokoju lub mieszkania od lipca. Ale jak dotąd bez powodzenia. Właściciele, do których dzwonię, najpierw pytają, czy mam dzieci. A kiedy słyszą, że tak, mówią mi, że ogłoszenie jest nieaktualne. W końcu prawo chroni osoby z dziećmi przed eksmisją nawet jeśli nie płącą. Niektórzy właściciele są zdezorientowani faktem, że jestem Ukrainką. Szczególnie obraźliwe było, gdy jeden z nich zapytał mnie, czy jestem alkoholiczką. Powinien był wiedzieć, że codziennie w pracy jesteśmy sprawdzani, czy pijemy alkohol, ponieważ musimy pracować na stojąco przez osiem godzin. Szkoda, że nie ma żadnej organizacji czy projektu, który pomagałby uchodźcom komunikować się z właścicielami mieszkań i szukać zakwaterowania dla samotnych matek z dziećmi. Trzeba za to zapłacić prywatnemu pośrednikowi 500 złotych, a to dla mnie za dużo.
Obawiam się, że historia mojej rodziny się nie powtórzy
- "Moja babcia opowiadała mi historię naszej rodziny" - wspomina Oksana Raufi. "Po II wojnie światowej jej matka, jej mąż i dzieci zostali przymusowo wysiedleni z ziemi chełmskiej stała się polską na mocy porozumienia między władzami radzieckimi i polskimi. Jej prababcia miała dwie godziny na spakowanie swojego dobytku. Ich rodzina została wywieziona do nieznanego miejsca w bydlęcych wagonach. Mówiono, że ludzie mieli wybór, na której stacji wysiąść. Ostatecznie wszyscy zostali wysadzeni na stepach regionu mikołajowskiego. Czy historia naprawdę może się powtórzyć 70 lat później? Czy moja rodzina musi zaczynać życie od nowa?
Mandaty w Polsce, które zaskakują Ukraińców
"Miałam nerwowy dzień. Przechodząc przez jezdnię, przeglądałam playlistę na telefonie komórkowym. Zatrzymała mnie policja i wlepiła mandat 200 zł" - mówi Ludmiła Rak z Kijowa. Była zaskoczona, gdy dowiedziała się, że w Polsce korzystanie z telefonu podczas przechodzenia przez jezdnię jest nielegalne.
Kara za niewłaściwe korzystanie z telefonu komórkowego
Incydent miał miejsce w centrum Warszawy, a zachowanie policji okazały się zgodne z prawem. Zgodnie z Kodeksem Wykroczeń, w Polsce zabronione jest korzystanie z telefonu, słuchawek i innych urządzeń elektronicznych podczas przechodzenia przez przejście dla pieszych. Grozi za to mandat w wysokości do 300 zł. Przepisy dotyczą bezpieczeństwa na drogach, pieszych i kierowców. Ponadto w Polsce istnieje ogromna liczba pojazdów specjalnych, które mają pierwszeństwo w ruchu i prawo przejazdu na światłach zakazujących ruchu. Najpierw słyszymy głośną syrenę, a następnie widzimy zbliżający się samochód.
Kierowca może zostać ukarany grzywną w wysokości 300 złotych za trzymanie telefonu, jeśli zostanie zauważony przez policję nawet gdy pojazd stoi na światłach. Jeśli korzystasz z nawigacji, musisz trzymać telefon w uchwycie. W Polsce można zostać też ukaranym za włączenie silnika samochodu na postoju. Przykładowo, rozgrzewanie samochodu na postoju przez ponad minutę podlega karze grzywny w wysokości 100 zł, zgodnie z przepisami tego samego kodeksu. Wynika to z wymogów ochrony środowiska, gdyż taki samochód emituje nadmierną ilość spalin.
5000 zł lub areszt za blokowanie wejścia
Polacy dbają również o czystość parkingów i wjazdów. Za opony zimowe, rowery, stare meble, czy niepotrzebne śmieci pozostawione na miejscu parkingowym lub w jego pobliżu, bądź przy wjeździe można dostać wysoki mandat. Czasami takie zachowanie podlegają nawet karze pozbawienia wolności. Zakazy blokowania ciągów komunikacyjnych czy utrudnianie swobodnego dostępu do dróg ewakuacyjnych wynikają nie tylko z regulaminów poszczególnych spółdzielni mieszkaniowych, ale także z rządowych przepisów przeciwpożarowych np. z rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z dnia 7 czerwca 2010 r. w sprawie ochrony przeciwpożarowej budynków, innych obiektów budowlanych i terenów.
Surowo zabrania się przechowywania wózków dziecięcych, rowerów i innych przedmiotów wielkogabarytowych przy wejściu, ponieważ może to utrudniać opuszczenie budynku w przypadku ewakuacji. Przy pierwszym naruszeniu mieszkańcy otrzymują ostrzeżenie. Jeśli wykroczenie będzie powtarzać się systematycznie, a bałagan stanie się powszechny, lub jeśli nakaz nie będzie przestrzegany, inspektor ochrony przeciwpożarowej może nałożyć na delikwenta grzywnę w wysokości do 5000 zł. W trudnych sytuacjach sprawca może zostać pozbawiony wolności na 30 dni. Jeśli dojdzie do pożaru i zostanie udowodnione, że rzeczy w wejściu utrudniały gaszenie pożaru, można dostać do 10 lat więzienia, szczególnie jeśli są ofiary.
W Polsce jest też zabronione przeklinanie w miejscach publicznych - tym, którzy lubią używać mocnego języka, grozi grzywna w wysokości do 1500 zł.
Jeśli zostawisz dziecko poniżej 7 roku życia samo w domu, a sąsiedzi złożą skargę (nawet jeśli nie ma zagrożenia życia dziecka), straż miejska może nałożyć na rodziców grzywnę w wysokości od 20 do 5000 zł.
Picie alkoholu w miejscach publicznych podlega karze grzywny w wysokości 100 zł. Natomiast jazda na rowerze w stanie nietrzeźwości (zawartość alkoholu we krwi od 0,2 do 0,5 ppm) może skutkować grzywną w wysokości 1000-2500 zł lub aresztem na 14 dni.
Pomimo popularności dużych tarasów i balkonów w Polsce, należy z nich korzystać we właściwy sposób. Za przeszkadzanie sąsiadom dymem z grilla na tarasie lub trzepanie dywanów na balkonie grozi mandat w wysokości 500 zł.
Przed zbieraniem grzybów należy odwiedzić stronę internetową Ministerstwa Klimatu i Środowiska.
Na grzybiarzy czeka najbardziej nietypowa grzywna. Niewiele osób o tym wie, ale w Polsce nie można zbierać grzybów w częściach lasu, gdzie obowiązuje zakaz wstępu. Zakaz grzybobrania dotyczy również rezerwatów przyrody i parków narodowych. Można za to stracić 500 złotych. A za zbieranie grzybów chronionych można dostać mandat w wysokości nawet kilku tysięcy złotych. W Polsce występuje 17 takich gatunków. Dokładną listę grzybów można znaleźć na oficjalnej stronie Ministerstwa Klimatu i Środowiska.
A jakie Ty musiałeś zapłacić nietypowe kary?
Kontakt: redakcja@sestry.eu
Nie znają życia ci, którzy nie myli pociągów
"Straciłam osiem kilogramów w ciągu miesiąca pracy"
Przed wojną 35-letnia Uliana Sherstyuk pracowała jako księgowa w biurze rządowym w obwodzie iwanofrankowskim. Miała regularne godziny pracy od 9:00 do 18:00, szacunek kolegów i ogólną stabilność. Już dawno rozstała się z mężem. Kiedy wybuchła wojna, zabrała syna i dokumenty i uciekła do Polski, osiedlając się w małej wiosce pod Warszawą. Przez sześć miesięcy żyła bez narzekania: zasiłki socjalne, pomoc humanitarna, prywatne przedszkole dla czteroletniego syna i kursy językowe. Kiedy jednak z całej listy świadczeń pozostał tylko zasiłek rodzinny w wysokości 500 zł (w ramach programu Rodzina 500+), sytuacja stała się bardzo trudna. Musiała szukać pracy. Polacy nie byli jednak zainteresowani ukraińskimi księgowymi.
- "Zawsze jest zapotrzebowanie na ludzi w pociągach", mówi Uliana. "Wśród dziewczyn w naszym mieście krąży nawet żart, że jeśli nie pracowałeś na myjni, to nie znasz życia. Zawsze opisywały to miejsce jako jakieś dno, na którym były, a teraz nie można ich przestraszyć. Ale wtedy brzmiało to dla mnie wręcz romantycznie. Jestem wiejską dziewczyną, pracy się nie boję, więc ochoczo przyjęłam propozycję mycia okien w pociągu. Przyszłam, poczekałam trzy godziny, a potem poproszono mnie, żebym wróciła jutro, bo zmieniły mi się plany. Następnego dnia wręczono mi płyn do mycia szyb, cztery paczki chusteczek i powiedziano, że mam umyć... 150 okien! I że dostanę za to 85 złotych - około 740 hrywien.
Procedura jest następująca: dwóch mężczyzn z wężem i długim mopem idzie przede mną i zmywa brud z okien, a ja wtaczam za nimi dużą, ciężką drabinę na kółkach, przykładam ją do mokrych okien, wspinam się i wycieram szyby do sucha tak, aby nie było smug. I wyobraź sobie: 150 razy w górę, 150 razy w dół i 150 razy wycieranie! Przy siedemdziesiątym oknie byłam wyczerpana. Podejrzewałam, że jedna osoba nie jest w stanie wykonać takiej ilości pracy. Zwłaszcza za takie pieniądze. Pracowałam więc przez sześć godzin, ręce mi się trzęsły, a na koniec przyszedł inspektor, aby sprawdzić jakość mojej pracy i wskazać kilka okien, które należało domyć, ponieważ nie były idealnie czyste. Dopiero wtedy dali mi moje 85 złotych.
Następnym razem zostałam wezwana do umycia ścian pociągu, ale w trakcie dowiedziałam się, że muszę wyczyścić toalety jako "bonus". Za trzecim razem kazali mi odkurzyć siedzenia, a było ich około 450. Ponownie przyszedł inspektor i chodził dookoła, uderzając w każde siedzenie, a jeśli z któregoś uniósł się kurz, kazał nam ponownie odkurzyć.
- Przy takim obciążeniu pracą ludzie raczej nie zostaną tam na długo, prawda?
- Oczywiście. Większość Ukrainek przyjeżdża, pracuje raz, czy dwa i odchodzi, bo nie może wytrzymać. Ale napływ chętnych do zarobienia dodatkowych pieniędzy jest tak duży, że pracodawca nie ma problemów ze znalezieniem nowych dziewczyn. Nigdy nie mówią szczerze z góry, jak długo będziesz musiała pracować. To zawsze jest niespodzianka. Nawiasem mówiąc, mają też kilka kobiet na kontrakcie, którym płacą więcej. Jedna z nich wyznała mi: "Schudłam osiem kilogramów w ciągu miesiąca, w którym tu pracuję".
- Gdzie jeszcze szukałaś pracy?
- Kiedyś zatrudniłam się w pakowalni pomarańczy, gdzie musiałam nosić skrzynki z pomarańczami. Płacili 13 złotych za godzinę. Nawet nie wiem, jak mnie, kobiecie, w ogóle pozwolono dźwigać takie ciężary. Pracowałam też na nocki w fabryce produkującej waciki i patyczki, ale nocne zmiany nie są dla mnie. Pomagałam też w firmie cateringowej, wyciskając sok z tony pomarańczy dziennie. Niektórzy pracownicy nabawili się alergii i odeszli, bo sok ciągle spływał im po rękach i podrażniał skórę. Sprzedawałam też kwiaty w sklepie, gdzie marzłam w chłodniach tak bardzo, że przeziębiłam się. Chodziłam też do szklarni zbierać pomidory. Tutaj wszystko zależy od szczęścia: można cały dzień czołgać się po ziemi, zginać i rozciągać, albo zrywać je z krzaka i wkładać do skrzynek. W ciągu 10-12 godzin trzeba zebrać co najmniej 20-25 skrzynek. Pracowałam też w fabryce, gdzie jabłka są myte i pakowane. Są tam tony jabłek, ale ponieważ pracuje tam grupa ludzi, nie jest to trudne psychicznie. Nawiasem mówiąc, oprócz mnie w fabryce pracowały głównie Ukrainki i żadna z nich nie mówiła po polsku. Odpowiadały Polakom po ukraińsku, a kiedy przechodziłem na polski, patrzyły na mnie ze zdziwieniem.
- Czy Ukrainki zajmują wysokie stanowiska w takich miejscach?
- Tak. I, niestety, nie zawsze zachowują się miło w stosunku do swoich obywateli. Nadzorczyni w szklarni wyglądała jak kobieta z batem: zawsze chodziła i krzyczała na Ukraińców, jeśli szli do toalety lub jedli obiad dłużej niż 15 minut. Ukrainka była również odpowiedzialna za "rekrutację" Ukrainek do pracy w pociągach. Mogła nas uczciwie ostrzec przed tym, co nas czeka, ale nigdy tego nie zrobiła. Zawsze mówiła: "Wystarczy trochę przesunąć szmatę, to wszystko". Chociaż wiedziała, że Polacy zawsze sprawdzają jakość pracy. Często zwlekała z wypłatą pieniędzy, a ja musiałam dzwonić i się o nie prosić. A co najważniejsze, dowiedziałam się od jednej z dziewczyn, które pracowały w pociągach na umowę zlecenie, że mycie okien oficjalnie kosztuje 120 złotych, a nie 85, które mi płacono. Czyli dziewczyny są oszukiwane. A kobieta, która zatrudnia Ukrainki, zarabia na każdej z nich 35 złotych dziennie. W pewnym momencie postawiłam sobie za cel znalezienie łatwej pracy na umowę zlecenie na maksymalnie osiem godzin, bo musiałam odebrać syna z przedszkola. Szukałam w grupach społecznościowych, na portalach z ofertami pracy, pytałam znajomych. I w końcu znalazłam. Też w fabryce, ale naklejam naklejki na owoce. Ostatnio myślałam o napisaniu książki o moich doświadczeniach. I o tym, żeby pojechać z synem do Hiszpanii.
"Wygrałaś" - powiedziała szefowa. I podniosła mi pensję... o złotówkę na godzinę
Ludmiła ma 47 lat. Po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę przeprowadziła się z nastoletnią córką do Polski, do Gębyszewa. Miała trochę oszczędności. Przez cały okres pobytu miała tylko jedną pracę - pracowała w jadalni internatu, w którym Ukraińcy byli zakwaterowani za darmo. Jej zadaniem było nakładanie jedzenia na talerze.
- Płacono mi 13 zł za godzinę, ale nie było mi trudno pracować [minimalna stawka godzinowa dla osób pracujących na umowę zlecenie wynosi 18 zł za godzinę - red. Dodatkowo miałam dwugodzinne przerwy i czas na odrabianie lekcji z dzieckiem, więc byłam zadowolona z takich stawek" - mówi Ludmiła Kowalenko, która pracowała jako sprzedawczyni w sklepie w Ukrainie. "Moi pracodawcy byli ze mnie zadowoleni, ponieważ byłam bardzo schludna i utrzymywałam kuchnię w idealnej czystości. Czasami zastępowałam moich kolegów wykonujących inne prace i też dobrze się spisywałam. Pewnego dnia moja polska koleżanka, która zmywała naczynia, odeszła, a mnie zaproponowano jej pracę. A dokładniej, zaproponowano mi wykonywanie zarówno mojej pracy, jak i jej. A ta Polka dostawała 15 złotych za godzinę, o czym wszyscy wiedzieli. Wydawało mi się więc logiczne, że powinnam dostawać tyle samo za swoją pracę.
Słyszałam historie o ukraińskich kierowcach ciężarówek, którzy prosili swojego polskiego pracodawcę o podniesienie pensji. Zamiast tego zwolniono ich, a na ich miejsce zatrudniono bezkonfliktowych Pakistańczyków. Czułam jednak, że niesprawiedliwość uniemożliwiłaby mi spokojną pracę, więc postanowiłam odpowiedzieć na ofertę w następujący sposób: "Zgadzam się zająć jej miejsce, ale płaćcie mi tyle, co jej". Otrzymałam niegrzeczną odmowę. Powiedzieli: "Gdzie ona jest i gdzie ja jestem? Byłam urażona, a nawet oburzona. I oczywiście powiedziałam wszystkim koleżankom, jak zostałam potraktowana. Napisałam też o tym w grupie Ukraińców z naszego miasta. A kiedy dyrektorka stołówki zaczęła szukać nowej pracowniczki, nikt nie przyjął jej oferty. Nie spodziewała się tego. Przyszła do mnie ze słowami: "Wygrałaś". I po chwili przerwy dodała, że jest gotowa podnieść mi pensję do... 14 złotych!
Czy się na to zgodziłam? Tak, bo się przyzwyczaiłam i nawet polubiłam. Później na stołówce poznałam porządnego Polaka, rzuciłam pracę, zamieszkaliśmy razem i wkrótce wzięliśmy ślub.
Nie akceptuj skromnych wynagrodzeń i fatalnych warunków pracy
Ukraińcy przyjmują ciężką i nisko płatną pracę ze strachu i dezorientacji - mówi prawniczka Myroslava Omelczuk.
- Ukraińcy są gotowi pracować 10-12 godzin za mniejszą płacę zamiast ośmiu godzin za bardziej hojne wynagrodzenie, wykonywać ciężką i brudną pracę bez podpisywania umów i kosztem własnego zdrowia - wszystko z powodu strachu i dezorientacji. Strasznie jest nie znaleźć innej pracy, zostać w ogóle bez pieniędzy, strasznie jest wyjść i czegoś poszukać. Czasami próbujesz pomóc, wyjaśnić swoje prawa i możliwości, a kobieta odpowiada: "Boję się, a co jeśli mnie wyrzucą albo deportują?". Jaka deportacja? Deportacja jest niemożliwa w czasie wojny!
Innym powodem, dla którego Ukraińcy godzą się na ciężką pracę bez umowy jest to, że często kwalifikacje zdobyte na Ukrainie są bezwartościowe w Polsce.
- Przekwalifikowanie się i nauka nowego zawodu wymaga czasu. A kiedy się uczysz, oceniasz siebie niżej. Uspokajasz się, że to przejściowe. W efekcie tak masowa akceptacja skromnych zarobków i maksymalnych godzin pracy doprowadziła do sytuacji, w której wielu polskich pracodawców nie ceni swoich pracowników. W razie czego znajdą zastępstwo.
Miroslawa Omelczuk podkreśla, że przed wyrażeniem zgody na jakąkolwiek pracę należy dokładnie poznać wszystkie warunki:
- Głównymi rodzajami umów o pracę w Polsce są umowa o pracę i umowa zlecenie. Pierwsza z nich jest regulowana przez Kodeks pracy i w związku z tym gwarantuje zgodność z normami bezpieczeństwa, sanitarnymi i higienicznymi, prawo do płatnego urlopu, i zwolnienia chorobowego oraz wynagrodzenie w wysokości co najmniej płacy minimalnej za 8-godzinny dzień pracy. Drugi jest regulowany przez kodeks cywilny, a zatem, z grubsza rzecz biorąc, nie obiecuje żadnych praw innych niż te określone w umowie. Na własne ryzyko. W związku z tym kobieta pracująca na podstawie Regulaminu Pracy nie może być zmuszana do dźwigania więcej niż określone limity (czyli więcej niż 12 kg na odległość do 25 metrów). Każda godzina pracy w nocy oznacza 20-procentową premię, a praca w weekendy lub święta - co najmniej dwukrotność stawki. W ramach takiej umowy osoba otrzyma minimum 2784 zł miesięcznie (a od nowego roku 3262 zł na rękę). A jeśli ktoś pracuje na warunkach zlecenia, to w umowie można zapisać niemal wszystko. Na przykład niektóre Biedronki [popularny supermarket w Polsce - red.] podpisują ze swoimi pracownikami umowę na 12-godzinną pracę siedem dni w tygodniu - czyli siedem dni w tygodniu! I są kobiety, które godzą się na takie warunki.
Prawniczka podkreśla, że każdy ukraiński pracownik powinien zapoznać się z przepisami prawa, poznać rzeczywiste ceny swojej pracy, nauczyć się języka polskiego, rozwinąć umiejętności rynkowe i nie godzić się na upokarzające warunki. "Często te kobiety, które decydują, że mogą wykonywać ciężką pracę fizyczną w Polsce, chociaż nigdy nie wykonywały jej na Ukrainie, prędzej czy później są tak zmęczone, że wracają do domu" - dodaje Mirosława Omelczuk:
- Jest wiele ukraińskich kobiet. Mamy zdemoralizowanych pracodawców, więc musimy sprawić, by wzięli pod uwagę nasze potrzeby. Aby to zrobić, musimy nauczyć się nie bać.
"Szachtar" otwiera szkółkę piłkarską dla dzieci w Warszawie
Klub piłkarski Szachtar Donieck otworzył pierwszą w Polsce oficjalną szkółkę piłkarską dla chłopców i dziewczynek w wieku 2-13 lat. Sestry,eu odwiedziły trening na stołecznym Bemowie.
Перше, що вражає, це розмір футбольного поля – воно справді величезне. Тренування проходять на стадіоні у Варшаві за адресою Obrońców Tobruku, 11. Це Bemowski ośrodek piłki nożnej. Тут є кілька великих футбольних полів з електронним табло, трибуни для глядачів і навіть металева огорожа для гостей – там на професійних матчах розміщують фанів команди запрошеної команди-противника, аби уникнути сутичок між гостями та господарями матчу.
"Bardzo brakowało nam takich treningów w Warszawie. Wcześniej syn trenował tylko w sekcji po szkole. Ale to nie ten sam poziom. Tutaj masz poczucie, że jesteś już prawdziwym piłkarzem, a trenerzy są bardzo motywujący. Trudno jest dostać się do profesjonalnych polskich szkół, jest wiele problemów z komunikacją, a syn chce grać z ukraińskimi kolegami z drużyny" - mówi mama młodego zawodnika Andrija Hamanyuka.
Głównym trenerem szkoły jest Serhij Karputiew, ukraiński mistrz młodzieżowy w piłce nożnej, kandydat na mistrza sportu w piłce nożnej, trener w projekcie Welcome Through Football organizowanym pod auspicjami UEFA oraz trener w projektach społecznych Szachtara.
Wszyscy zainteresowani chłopcy i dziewczęta mogą zapisać się na lekcje niezależnie, czy wcześniej trenowali. Uczniowie będą mieli prawo pierwszeństwa do udziału w procesie selekcji do Akademii Szachtara, a także będą częścią regularnych profesjonalnych wydarzeń piłkarskich klubu. Oficjalne otwarcie szkoły zaplanowano na listopad 2023 roku, z prezentami, loteriami i gościnnymi mistrzami piłki nożnej.
Jak głusi słyszą wojnę
Kateryna Mihaliuk, tłumaczka języka migowego i wolontariuszka organizacji pozarządowej Gest Pomocy, pracuje z osobami niesłyszącymi na Ukrainie od 24 lat. Od czasu inwazji na pełną skalę pomaga głuchym zarówno na Ukrainie, jak i za granicą jako wolontariuszka organizacji pozarządowej Gest Pomocy. Przez całą dobę otrzymuje telefony z całego świata z prośbą o pomoc. Przyznaje, że wysiłki wolontariuszy nie są wystarczające. Według Światowej Organizacji Zdrowia ponad 2 miliony ludzi miało problemy ze słuchem przed wybuchem działań wojennych na Ukrainie. A 250 000 osób w ogóle nie słyszało. Ludzie ci nie słyszą ostrzeżeń o nalotach, strzałów i eksplozji, a zatem nie zawsze mogą w porę zareagować na niebezpieczeństwo. Kateryna Myhaliuk, jak najsłabsi członkowie naszego społeczeństwa radzą sobie z wyzwaniami wojny, jakiej pomocy potrzebują od państwa i gdzie mogą zwrócić się o pomoc na Ukrainie i za granicą.
Eksplozje, ewakuacje, komisariaty wojskowe
Kiedy wybuchła wojna, było to prawdziwe piekło dla osób głuchych i niedosłyszących. I to nie dlatego, że tuż obok toczyły się działania wojenne. Wielu niesłyszących nie rozumiało, co się dzieje. Pamiętam człowieka z Mariupola. Widział ludzi pędzących i opuszczających miasto w pierwszych dniach wojny, ale nie rozumiał, co się wokół niego dzieje. Nikt nawet nie pomyślał, żeby napisać słowo "wojna" na papierze. Nie słyszał syreny. Zrozumiał wszystko, gdy zobaczył eksplozje. Przez miesiąc ukrywał się w piwnicach. Kiedy wyszedł w poszukiwaniu jedzenia, rosyjskie wojsko zaczęło do niego strzelać. Nie słyszał jednak gwizdu kul. Czuł tylko, jak przelatują obok niego. Cały czas się modlił. Widział wiele martwych ciał. Pewnego dnia cudem udało mu się opuścić Mariupol - po prostu podbiegł do ludzi, gdy zobaczył konwój.
Na dworcu kolejowym w Kijowie ciągle spotykałem osoby niedosłyszące. Przyjeżdżali bez podstawowych rzeczy i dokumentów. Pamiętam rodzinę z obwodu kijowskiego z trójką małych dzieci w wieku od dwóch do czterech lat. Wszyscy byli wyczerpani, dzieci brudne i głodne. Od kilku dni siedzieli w piwnicy i nie spali. Nikt nie słyszał alarmów. W nocy widzieli tylko błyski światła i czuli wibracje wybuchów w pobliżu. Dotarcie z Kijowa do Kowla zajęło rodzinie dużo czasu. Gdy siedzieli w piwnicy nie spali, nie słyszeli żadnych alarmów. W nocy widzieli tylko błyski światła i czuli wibracje, gdy w pobliżu dochodziło do eksplozji. Obecnie rodzina żyje w Polsce. Kobieta urodziła czwarte dziecko, chłopca.
Większość niesłyszących rodzin podróżowała za granicę całymi rodzinami. Kobiety odmawiały wyjazdu bez swoich mężów i synów, ponieważ bały się zgubić w Europie. Kiedy zakazano mężczyznom podróżowania za granicę, głusi stanęli w obliczu dodatkowych problemów. Poszłam z chłopcami do wojskowych biur rejestracji i poboru. Prawie wszyscy nie mieli kont, kart wojskowych. Chodziłam z nimi na badania lekarskie.
Pamiętam przypadek uczniów z wadami słuchu, którzy uczyli się w specjalistycznej szkole zawodowej w Gostomlu. 24 lutego, kiedy rozpoczęło się bombardowanie, część z nich mogła wyjechać do domu, ale wielu zostało w mieście i spędziło kilka tygodni w piwnicy. Dopiero później dotarli pociągiem do Kowla. Na Wołyniu okazało się, że jeden chłopiec nie miał żadnych dokumentów, tylko zaświadczenie, że studiuje na uniwersytecie. Tak więc wszyscy studenci zostali wypuszczeni za granicę, ale on nie. Zaczęliśmy szukać sposobów na ich odzyskanie. Dzwoniliśmy wszędzie, aby uzyskać dla niego pozwolenie na przekroczenie granicy z samym dowodem osobistym. Później okazało się, że w jego akcie urodzenia był błąd w nazwisku i według prawa ten człowiek nie istniał. Martwił się, płakał. Wszyscy jego przyjaciele wyjechali, ale on nie. Dopiero kiedy urzędnik z Kijowa zadzwonił na granicę i zgodzili się, że chłopak zostanie zwolniony na podstawie istniejącego zaświadczenia dla głuchych, zabrałam go do Polski. Bardzo się martwiliśmy, czy Polacy nas przepuszczą. Ale wyjaśniłam im sytuację i wszystko poszło dobrze. Jego dokumenty były już gotowe w ukraińskim konsulacie w Polsce.
Życie w obcym kraju
Za granicą głusi mają inny problem: muszą uczyć się języka migowego niemal od zera. Obcy język migowy zasadniczo różni się od ukraińskiego. Inne litery, inne gesty. Podstawowy język migowy w krajach byłego Związku Radzieckiego jest prawie taki sam. Jedynymi wyjątkami są niektóre słowa gwarowe. Inne języki (niemiecki, czeski, polski) są zupełnie inne. Istnieją kursy dla niesłyszących w języku polskim. Jednak ukraińskim głuchym trudno jest go opanować. Na przykład, nawet osoby rosyjskojęzyczne mają trudności ze zrozumieniem ukraińskiego języka migowego.
Jest wiele przyrostków, przedrostków, zwrotów. Osoby niesłyszące nie mają pojęcia, jak się w tym poruszać. Wśród osób niesłyszących prawie nikt nie czyta, bo tylko 10% rozumie to, co jest napisane. Język migowy to rozmowa za pomocą obrazów i zdjęć. W Ukrainie osoby głuche mogą przynajmniej napisać lub narysować coś na kartce papieru, a człowiek zrozumie, czego potrzebują. Za granicą, w innym kraju, może się to nie udać. Kiedy więc idą do sklepu, dzwonią do mnie i proszą, bym powiedziała sprzedawcy, czego potrzebują. Kiedy idą do apteki, dzwonią ponownie. Jest wiele przypadków ze szpitalami, szkołami, a nawet policją. Ogólnie mogę powiedzieć, że osoby niedosłyszące za granicą są całkowicie bezradne.
Wolontariusze w gotowości. A co państwo?
Siostra mojej babci była głucha od urodzenia. Chciałam ją zrozumieć, więc w wieku 14 lat wzięłam udział w specjalnych kursach. Były one otwarte dla każdego, kto chciał nauczyć się języka migowego. Później ukończyłam uniwersytet i otrzymałam dyplom tłumacza języka migowego. Jednak w Ukrainie nie ma wystarczającej liczby specjalistów takich jak ja, ponieważ praca jest nisko płatna. W Stanach Zjednoczonych ten rodzaj pracy jest uważany za jeden z najbardziej szkodliwych dla zdrowia. Bo to naprawdę bardzo ciężka praca pod względem psychicznym, moralnym i psychologicznym. Dla głuchych jesteśmy mamą, tatą i księdzem. Jeśli pensje są niskie, ludzie nie są zainteresowani pracą z niesłyszącymi. Ta praca jest bardzo czasochłonna. Moje dzieci czasami mówią: "Mamo, znowu pracujesz z głuchymi?". Chociaż moje dzieci są ze mną cały czas. Znają też język migowy na tyle, że potrafią się dogadać.
Sytuację należy zmienić na szczeblu państwowym. Nie można sobie wyobrazić, ile radości mają ci ludzie, gdy są rozumiani i można im choć trochę pomóc. Nasza organizacja, Gest Pomocy, stara się robić wszystko, co w naszej mocy. Nie jesteśmy jednak w stanie dotrzeć do wszystkich. Tę sytuację należy zmienić na poziomie legislacyjnym. Konieczne jest wprowadzenie seminariów szkoleniowych z podstaw języka migowego dla pracowników medycznych, ratowników i policji. Muszą oni zrozumieć osoby niedosłyszące, ponieważ nie są one w stanie wyjaśnić swojego problemu w zwykłym języku lub usłyszeć głosu ratownika.
Niezwykle ważne jest również zapewnienie swobodnego dostępu do służb ratunkowych. Osoby niesłyszące nie mogą wykonywać połączeń. Powinny mieć możliwość dzwonienia do służb ratunkowych przez SMS. Wystarczy napisać "sos". To znacznie ułatwiłoby im życie. Mieliśmy taki przypadek. Mój przyjaciel, który jest głuchy, mieszkał sam w mieszkaniu. Zachorował i zmarł. Nie mógł zadzwonić po karetkę i poprosić o pomoc. Znaleźliśmy go dopiero trzy dni później. Miał krwotok. Gdyby istniała taka usługa SMS, być może nadal by żył.
Nawiasem mówiąc, za granicą prawo stanowi, że nie tylko służby ratunkowe, ale każda organizacja musi mieć tłumacza języka migowego. Na przykład, osoba niedosłysząca przychodzi do banku i musi zostać obsłużona. Tłumacz nie może być na miejscu, ale może przyjść na wezwanie. Wizyta odbywa się po wcześniejszym umówieniu. Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli to zrobić tutaj.
I powinny istnieć UTOG, stowarzyszenia dla niesłyszących. Obecnie są one masowo zamykane. Na samym Wołyniu jest tylko jedno, a były cztery. To pozostawia tysiące głuchych bezbronnymi, zwłaszcza w czasie wojny. Musimy stworzyć warunki, aby ci ludzie poczuli się pełnoprawnymi obywatelami swojego kraju. Kiedy wojna się skończy, ci ludzie również wrócą do domu. Oni wszyscy tego chcą. Ciągle płaczą, gdy tylko zaczynamy mówić o Ukrainie. Mówią: "Za granicą jest dobrze. Dają nam wszystko, pomagają nam, ludzie dobrze nas traktują. Mamy wszystko, ale chcemy wrócić do domu, do Ukrainy".
Jak pomóc głuchym
Chciałbym doradzić proste rzeczy: nie przechodź obojętnie obok osoby, która potrzebuje pomocy. Osoby niesłyszące są bardzo emocjonalne. Dobrze odczytują nastrój, zauważają zmiany w wyrazie twarzy, emocjach i oczach. Dlatego pierwszą rzeczą, którą powinieneś zrobić, gdy spotykasz takie osoby, jest bycie przyjaznym. Musisz zachowywać się w sposób, który sprawi, że osoby niesłyszące poczują się przy Tobie bezpiecznie. Uśmiechaj się, gestykuluj ręką "uspokój się". Jeśli mówisz powoli, patrząc w oczy i wyraźnie, większość osób niesłyszących potrafi czytać z ruchu warg. Słowa i zwroty powinny być jak najprostsze. Możesz także napisać kilka krótkich zwrotów lub słów na papierze.
Osoby niesłyszące na Ukrainie mogą skontaktować się z naszą organizacją pozarządową Gest Pomocy. Mamy stronę internetową ze wszystkimi naszymi kontaktami. Możesz napisać o swoich potrzebach, wysyłając e-mail lub wiadomość tekstową na podane numery. Możemy pomóc ze wszystkim - jedzeniem, ubraniami, tymczasowym zakwaterowaniem, papierkową robotą. Organizujemy wakacje dla tych osób. Świadczymy również usługi tłumaczeniowe.
Jeśli osoba z wadą słuchu znajdzie się za granicą i potrzebuje pomocy, może skorzystać z usług ukraińskich tłumaczy języka migowego. Większość osób niesłyszących znalazła tymczasowe schronienie w Polsce. Tam prywatna firma otworzyła dodatkową linię tłumaczy ukraińskiego języka migowego. Usługa ta jest dostępna bezpłatnie dla każdego, kto jej potrzebuje. Na stronie internetowej organizacji znajduje się specjalne miejsce umożliwiające skontaktowanie się z tłumaczem.
Bezpieczniej w polskich taksówkach. Co się zmienia w przepisach?
У країні посилюються вимоги до водіїв таксі Bolt, Uber та Free Now. Відтепер компанії муситимуть перевіряти особу того, хто хоче працевлаштуватися. Це має підвищити безпеку пасажирів, в першу чергу, бо є випадки неадекватної поведінки водіїв, спроб домагань і навіть згвалтувань у таксі (32 випадки таких злочинів в Польщі зафіксовано минулоріч).
Kierowcy pod lupą
Wcześniej taksówkarz mógł nawiązać współpracę z pośrednikiem online za pośrednictwem aplikacji mobilnej, teraz musi osobiście przyjść do biura w celu weryfikacji. Firma wykona zdjęcie kierowcy i sprawdzi je co najmniej raz na 50 przejazdów, aby upewnić się, że transport jest wykonywany wyłącznie przez kierowcę, który podpisał umowę. Jeśli chodzi o osoby, które już podpisały umowę, ich okres weryfikacji tożsamości wygasa w październiku 2023 roku. Muszą one również stawić się osobiście w biurze firmy przewozowej. Zgodnie z nowymi przepisami, jeśli pośrednik nie wywiąże się ze swoich obowiązków, grozi mu grzywna w wysokości 10 000 zł, a w przypadku ponownego wykroczenia nawet do 50 000 zł.
Obowiązkowe będzie też sprawdzenie prawa jazdy w Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców. Kierowca będzie musiał przedstawić zaświadczenie o niekaralności. Usługi taksówkowe będą mogły wymieniać się danymi kierowców.
"Nielegalnym sprzedawano gotowe konta do pracy w warszawskich taksówkach"
Witalij Tkaczenko z Kijowa mieszka w Warszawie od pięciu lat, a od dwóch pracuje jako taksówkarz.
"Nie ma nic skomplikowanego w nowych zasadach, po prostu musimy częściej robić zdjęcia. Wcześniej często sprzedawano konta nielegalnym imigrantom. A teraz, gdy prowadzę samochód, aplikacja prosi mnie o przesłanie zdjęcia, żebym udowodnił, że to ja prowadzę samochód, a nie ktoś inny, niesprawdzony. Zaświadczenie z policji jest moim zdaniem bezużyteczne. Większość kierowców to osoby nowe, niekarane w Polsce i nie wiadomo, czy były karane w kraju pochodzenia. Trudno to sprawdzić. Zaświadczenie kosztuje 30 zł i jest ważne tylko przez miesiąc. Ponadto wymagana jest teraz licencja, która wcześniej nie była tak rygorystyczna. Kosztuje od 100 zł i jest ważna tylko w mieście, w którym pracujesz" - mówi Witalij.
Sami przewoźnicy są zainteresowani poprawą bezpieczeństwa przejazdów. Np. Bolt już testuje nagrywanie dźwięku w samochodach podczas podróży, a Uber wysyła wiadomość w aplikacji, aby potwierdzić, że wszystko jest w porządku, jeśli samochód utknął na długi czas (na przykład w korkach). Możesz również udostępnić swoją trasę rodzinie lub znajomym.
Obecnie taksówkarze mogą pracować z zagranicznym prawem jazdy. Jednak, według Tkaczenko, już teraz przygotowują się na to, że do maja przyszłego roku kierowcy będą musieli przejść na polskie licencje. Zwiększy to również bezpieczeństwo transportu, ponieważ Polska ma dość wysokie wymagania wobec kierowców. Stworzy to jednak problemy dla tych, którzy przyjeżdżają i chcą od razu dostać pracę w taksówce - prawo jazdy można wymienić na polskie dopiero po 6 miesiącach pobytu w kraju.
8 tysięcy kierowców straciło pracę
W 2022 r. Bolt zaostrzył weryfikację kierowców i poprosił ich o przedstawienie zaświadczenia lekarskiego o zdolności do pracy w sektorze transportu, zaświadczenia o pomyślnym ukończeniu testów psychologicznych oraz identyfikatora taksówkarza. W rezultacie 1 stycznia 2023 r. usługa zablokowała 8 000 kierowców, którzy nie spełnili nowych wymagań. Najczęściej blokada była spowodowana brakiem identyfikatora taksówkarza. Ten plastikowy dokument jest wydawany przez urzędy lokalne po złożeniu wniosku, a one po prostu nie miały czasu na przetworzenie ogromnej liczby wniosków.
Niewątpliwie zmiany w polskich taksówkach zmienią sytuację bezpieczeństwa na lepsze, ale nie rozwiążą wszystkich problemów.