Wojna w Ukrainie
Фоторепортажі, новини з місця подій та розмови з тими, хто щодня бореться за нашу перемогу

"Był w złym miejscu o złym czasie"
"Podczas okupacji Buczy w marcu 2022 r. rosyjskie wojsko przetrzymywało jako zakładników cywilów, którzy nie brali udziału w działaniach wojennych i nie mieli broni. Ofiarom grożono śmiercią i strzelano do nich. Ludzie byli torturowani" - poinformowało Biuro Prokuratora Generalnego Ukrainy. Bucza w obwodzie kijowskim stała się jednym z miast, w których rosyjscy okupanci popełnili tysiące zbrodni wojennych. Uprowadzenia cywilów są jedną z nich.

Mój syn szedł przez wieś, a snajper strzelił do niego
Kiedy wybuchła Wielka Wojna, Tetiana Popowicz przebywała w obwodzie kirowohradzkim. Jej syn, 29-letni Władysław, mieszkał w Buczy z ojcem i macochą. Przez długi czas nie wiedziała o zniknięciu swojego dziecka, ponieważ nie miała kontaktu z rodziną.
- W pierwszych dniach marca nastąpiła maksymalna koncentracja wojsk rosyjskich na obrzeżach Bucza. Mój syn, jego ojciec i macocha mieszkali naprzeciwko lotniska. Syn przysłał mi film z płonącego lotniska. 2 marca on i Polina, nowa żona jego ojca, pojechali minibusem kupić jedzenie w sąsiedniej wiosce. Nie mogli wrócić, ponieważ droga była zaminowana. Próbowali objechać tamę, ale tam zostali ostrzelani. Potem minibus się zapalił.
Wyszli z podniesionymi rękami i białą flagą, uklękli, ale Rosjanie nadal strzelali do samochodu - mówi Tetiana:
- Wtedy syn powiedział Polinie, że trzeba uciekać. Przeskoczyli przez płot i przeczołgali się przez wieś. Wtedy snajper zaczął do nich strzelać. Pierwszy strzał roztrzaskał szczękę Poliny, ale mimo to ona i mój syn dalej uciekali. Padło jeszcze kilka strzałów i nagle Vlad został trafiony w nogę i upadł. Kilka kolejnych kul trafiło Polinę, która również upadła.
Tetiana dodaje, że brakowało informacji o tamtych wydarzeniach i o jej synu. Polina straciła przytomność po postrzeleniu przez snajperów i obudziła się o drugiej nad ranem. Władysława już tam nie było:
- Od momentu zaginięcia mojego syna rozpoczęłam śledztwo. Podjęłam pracę jako wolontariuszka. W ten sposób nie tylko pomagałam innym, ale także starałam się zdobywać informacje o moim synu. Dziennikarze z różnych części świata przyjeżdżali do nas, a ja opowiadałam im wszystko o zaginięciu mojego syna, a temat został nagłośniony w mediach społecznościowych.
Telefon w środku nocy i pierwsza wiadomość o moim synu
Tetiana Popowicz próbowała krok po kroku ustalić, co wydarzyło się na początku marca 2022 roku. Aby znaleźć przynajmniej kilka wskazówek.
- Polina, mój były mąż Valeriy i ja udaliśmy się na miejsce, gdzie po raz ostatni widziano mojego syna. Wtedy najbardziej martwiłam się o to, czy żyje. Szukałam czegokolwiek, co dałoby mi odpowiedź - kawałka ubrania, plam krwi. Przeszukałam wszystkie szopy w tych domkach letniskowych, gdzie mógł się czołgać, ale nic nie znalazłam. Potem znalazłem miejscowego, który widział mojego syna trzeciego marca, zakrwawionego, ale żywego. Niestety, wtedy zaczął się kolejny ostrzał, wszyscy się schowali, a potem mojego syna nigdzie nie było.
W tym czasie w Buczy odkryto masowe groby. Kobieta martwiła się, że pewnego dnia może zobaczyć ciało swojego syna.
- Byłam przy wszystkich ekshumacjach, dwukrotnie oddawałam krew do badań DNA - na ukraińskiej policji i we francuskim namiocie. Przez cały ten czas miałam nadzieję, że mój syn żyje. Nawet jeśli stracił pamięć lub był w śpiączce, byle nie umarł. Cały czas rozmawiała z mediami i pisała w mediach społecznościowych. Miała nadzieję, że to pomoże w poszukiwaniu prawdy.
Wszystko zmieniło się 8 maja. Tej nocy Tetiana Popowicz otrzymała telefon z wiadomością o swoim synu:
- W maju zadzwonił do mnie Serhij, cywil, który został zwolniony z niewoli. Mieszkał w sąsiedniej wiosce. Powiedział mi, że był przetrzymywany razem z moim synem w Areszcie Śledczym nr 1 w Kursku. Dzięki tej informacji zaczęłam znowu oddychać i przestałam się jąkać.
Później Serhij przyszedł zobaczyć się z Tetianą, aby opowiedzieć jej o wszystkim, co wiedział.
- Nie widział Vlada osobiście, ale spędził 49 dni w areszcie śledczym w Kursku i podczas apeli starał się zapamiętać imiona innych chłopców. W ten sposób zapamiętał dziesięć nazwisk, a później skontaktował się z ich rodzinami. W końcu wszyscy szukali tak samo jak ja - wśród zmarłych. Rosyjscy żołnierze próbowali do nich strzelać pięć razy, ale w pobliżu był oficer, który ich powstrzymał. Powiedział, że Ukraińcy będą wymieniani na Rosjan.
Tetiana dowiedziała się, że jej syn, wraz z innymi mężczyznami, został pobity, przywiązany do transportera i przetrzymywany na polu przez kilka dni, nagi, ranny, z zawiązanymi oczami.
- Mieli po prostu szczęście, że był wśród nich starszy mężczyzna, któremu nadali przydomek Wujek Sasza Płaszcz. Ponieważ został zabrany w futrze i jakoś udało mu się okryć chłopców tym płaszczem jeden po drugim, aby zapewnić im ciepło. Następnie przywieziono ich na Białoruś, gdzie trzymano ich w namiotach, w których ranni i chorzy gromadzili się wokół pieca. Następnie zostali wysłani samolotem do Kurska. Tam wszyscy przeszli obowiązkową procedurę przesłuchania, podczas której przez kilka godzin byli bici kijami, zmuszani do krzyczenia "Chwała Rosji!" i śpiewania rosyjskiego hymnu narodowego. Pytali o Banderę, o pozycję Sił Zbrojnych Ukrainy - czyli o rzeczy, o których cywile nie mogą wiedzieć. A potem, według Serhija, chłopaków w końcu nakarmiono.
List od syna: on żyje!
W zeszłym roku we wrześniu wydarzyło się coś, czego Tatiana się nie spodziewała. Otrzymała list. Był od jej syna.
- Został napisany cztery miesiące wcześniej, pod koniec maja, więc Vlad z pewnością żył w tym czasie. Analiza pisma została przeprowadzona przez Łukjanowskie SIZO. List został sprawdzony najpierw przez FSB, potem przez Komitet Czerwonego Krzyża, a następnie przez SBU. Dopiero potem dotarł do mnie za pośrednictwem Centrum Budowania Pokoju. Do listu dołączona była instrukcja, jak mogę napisać list zwrotny. Oczywiście zrobiłam to. Chociaż ci, którzy zostali zwolnieni z niewoli, twierdzą, że żaden z nich nie otrzymał żadnego listu.
Nie ma wątpliwości, że jej syn nie napisał listu sam, ktoś powiedział mu, co ma napisać:
- Tekst był w języku rosyjskim, chociaż Vlad w swoim życiu mówił i pisał wyłącznie po ukraińsku. Brzmiał on następująco: "Mam się dobrze, jestem karmiony trzy razy dziennie i otrzymuję opiekę medyczną. Myślę, że wkrótce się zobaczymy. Bardzo cię kocham. Nie martw się o mnie, dbaj o siebie".To wszystko, co wiem o moim synu. I nikt nie może mi jeszcze pomóc.

Kobieta napisała apel do ONZ w sprawie uprowadzenia Vladyslava i skontaktowała się z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, Dmytro Lubinecem. Czerwony Krzyż potwierdził informację o synu Tatiany w niewoli dopiero po tym, jak otrzymała ona telefon od Serhija i została przesłuchana przez SBU.
- W Buczy i okolicznych wioskach potwierdziliśmy 25 przypadków uprowadzenia do niewoli cywilów. Większość z nich to młodzi mężczyźni. Kolejne 55 osób uznaje się za zaginione, ponieważ fakt ich wzięcia do niewoli nie został jeszcze potwierdzony. Nie ma żadnych wiadomości o cywilach. Zwracam się do kogo tylko mogę, mówię zagranicznym dziennikarzom, bo nie da się rozwiązać kwestii uwolnienia jeńców bezpośrednio z Rosjanami. Kradną ludzi i czekają. Chociaż przetrzymywanie zwykłych ludzi w niewoli i torturowanie ich jest zbrodnią wojenną.



Skradzione życie. Jak Rosja uprowadza ukraińskie dzieci, a wojna niszczy ich psychikę
Nie wiadomo na pewno, ile ukraińskich dzieci zostało uprowadzonych przez Rosję od początku Wielkiej Wojny. Według Darii Gerasimczuk, ukraińskiej prezydenckiej komisarz ds. praw dziecka, 200-300 tysięcy ukraińskich dzieci mogli porwać Rosjanie z okupowanych terytoriów. Oficjalna liczba 1500 deportowanych dzieci dotyczy tylko tych, których dane osobowe są dostępne władzom ukraińskim i wiadomo, kim są i skąd zostały uprowadzone. O tym, jak cierpią ukraińskie dzieci rozmawiamy z Oleną Rozwadowską, założycielką i szefową Fundacji Charytatywnej Children's Voices.
Jewgienia Semeniuk: Uprowadzenie ukraińskich dzieci przez Rosję to zbrodnia wojenna na wielką skalę, która nie miała miejsca od czasów II wojny światowej. Co wiadomo o deportowanych małych Ukraińcach? Co zrobić, żeby wróciły do domów?
Olena Rozwadowska: Wszystkie ukraińskie dzieci powinny wrócić do domu, ale to trudne. Rosja i Białoruś mówią, że "ewakuują dzieci, ratują je". Cały świat potępia działania Rosji. Jest nawet decyzja Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Ale nie można sprawić, żeby wróciły wszystkie dzieci, bo nawet nie wiemy, ile porwano. Zresztą na dzieci łatwo wpłynąć, manipulować nimi i część może nie chcieć wrócić.
JS: Czy możemy odzyskać jakieś dzieci?
OR: Tylko wtedy, gdy konkretni rodzice lub krewni udadzą się do Rosji lub na Białoruś na własne ryzyko i zabiorą swoje dzieci. Przedstawiciele ukraińskich organizacji rządowych lub pozarządowych nie mogą tam pojechać. Nie ma pociągów ewakuacyjnych, które zostałyby uruchomione przez Ukrainę wraz z OBWE w celu wywiezienia tych dzieci z Rosji.
JS: Jaki jest los dzieci na terytoriach okupowanych? Co o nich wiadomo? Jak można im pomóc?
OR: Możesz im pomóc, wyzwalając te ziemie. W jednej z naszych grup internetowych dla nastolatków była dziewczyna z okupowanego terytorium, Ania z Enerhodaru. Napisała do mnie, że byli zakładnikami, ponieważ nie mogli wyjechać. Nie pozwolono im na to. Dołączyła do naszej internetowej grupy, aby mieć przynajmniej jakiś związek z Ukrainą. "Byłam zajęta nauką i pracami domowymi, żeby o niczym nie myśleć. Żeby nie widzieć okupantów i artylerii. Bo trudno sobie uświadomić, że to nie jest straszna bajka, że to jest naprawdę. Że tu mieszkam. I z dnia na dzień jest coraz gorzej. Zbudowałem sobie mur, za którym się schowałem, a potem przyszedł koniec - i mój mur zmiotła lawina. Poprosiłem rodziców, żeby wyjechali. Mojemu ojcu nie pozwolono, ale zdarzył się cud i w końcu się udało. Kiedy przekroczyliśmy granicę z Gruzją, płakałam ze szczęścia. Nie ma słów, by to opisać" - napisała do mnie Ania. Tak żyją dzieci pod okupacją. A ta dziewczynka z Enerhodaru mówi w imieniu wielu dzieci, które są świadome sytuacji wokół nich i zdają sobie sprawę, że nie mają na nią wpływu. To bardzo trudne.
Dlatego zbawieniem będzie, gdy w rodzinie są normalni dorośli, którzy wspierają dzieci. Którzy mówią: wszystko minie, jesteśmy razem, taka jest sytuacja. Gorzej, jeśli rodzice opowiadają propagandową wersję.
JS: Jakie wyzwania stoją przed dziećmi, które zostały odesłane? Z czym Ty się mierzysz?
OR: Dzieci, które wróciły z deportacji, odczuwają utratę zaufania do świata - nie rozumieją, komu mogą ufać. Nie rozumieją, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Mają zamrożone uczucia i emocje. Potrzebują czasu, aby się przystosować. Ich świat wywraca się do góry nogami dwa razy. Spośród wszystkich dzieci, które wróciły, mamy tylko jedno dziecko, które pracowało z psychologiem. Wiele dzieci zostało przymusowo wywiezionych z obwodu charkowskiego, z odległych wiosek i wracają do Ukrainy, wracają do swoich wiosek, gdzie nie ma psychologów. Bardzo trudno jest nam do nich dotrzeć. Nie jesteśmy w stanie im pomóc.
JS: Jak zmieniła się praca Children's Voices w ciągu ostatniego półtora roku?
OR: Zawsze były dzieci i rodziny dotknięte wojną. Ale skala zmieniła się dramatycznie. Pracujemy z dziećmi od 2015 roku. Byłam wolontariuszką, pracowałam z dziećmi na linii frontu, rodzinami, ewakuowanym podczas wojny, która nie była nazywana wojną. Po inwazji na pełną skalę byliśmy prawie jedyną fundacją na Ukrainie, która w pełni koncentrowała się na dzieciach i rodzinach dotkniętych wojną, w szczególności na pomocy psychologicznej. Rozszerzyliśmy nasze programy tak bardzo, jak to możliwe. Teraz obejmuje on pracę psychologiczną, psychospołeczną, humanitarną, pracę ze społecznościami, na przykład instalowanie schronów, organizowanie placów zabaw, pomieszczeń w szpitalach, zakup wszystkiego, co niezbędne dla instytucji, w których przebywają dzieci, ewakuowanie ich na początku inwazji na pełną skalę. Dodaliśmy też ogromną pracę - rzecznictwo. Nazywamy to rzecznictwem artystycznym. Opublikowaliśmy książkę "Wojna głosami dzieci" i podróżujemy po świecie z wystawami i cytatami dzieci. Dużo filmujemy, w szczególności nasz film dokumentalny zdobył Oscara. Teraz pracujemy nad zapewnieniem stabilności wsparcia dla dzieci i dorosłych. Stabilność oznacza stałą obecność tam, gdzie dzieci cierpią z powodu wojny.
JS: Dlaczego mimo decyzji o nakazie ewakuacji z linii frontu na terytoriach okupowanych wciąż są dzieci?
OR: Kwestia ewakuacji z linii frontu jest bolesna od 2014 roku. Rząd centralny próbował zepchnąć ją na lokalnych urzędników. Według wolontariuszy i organizacji pozarządowych jest to nadal kwestia szczebla centralnego, bo wojna nie może być rozwiązana na poziomie społeczności lub regionu. Zakup leków dla szpitala regionalnego jest kwestią lokalną. Ale decyzja o obowiązkowej ewakuacji powinna być opracowana przez rząd, ponieważ nie jest to tylko kwestia ewakuacji, ale konieczność odpowiedzi na pytania: gdzie mieszkać, jak wspierać te rodziny, jak zapewnić bezpieczeństwo mienia pozostawionego przez ludzi itp.
Ponieważ nikt nigdy nie udzielił takich odpowiedzi, ewakuacje zawsze były chaotyczne. Jeśli my, jako wolontariusze, kogoś transportujemy szukamy dla niego również mieszkania i przesiedlamy go. Ale nigdy nie było tak kompleksowego wsparcia ze strony państwa. I to jest jedna z jego największych porażek. Nie ma przymusu ze strony państwa, nie ma jasnego planu działania, nie ma zrozumienia, co dalej. Policjanci, którzy pójdą "walczyć" z tymi matkami i je wyciągać, którzy będą ryzykować życiem, nie mają instrukcji, co zrobić, jeśli rodzice odmówią. Powinien istnieć przejrzysty system działania: co dzieje się z tymi rodzinami, które są wyprowadzane, co dzieje się z tymi, które odmawiają opuszczenia domów. Ponieważ nie ma takiego systemu, sprawy toczą się na dwa sposoby. Rodzina decyduje się na ewakuację, wyjeżdża na własną rękę, otrzymuje trochę pieniędzy od państwa, ale sama układa sobie życie. Druga opcja jest taka, że dorośli i dzieci są zabierani przez wolontariuszy, kościoły, wspólnoty i organizacje międzynarodowe. I to właśnie te ostatnie zakładają hostele (w hotelach, akademikach). Rodziny przebywają tam przez dwa lub trzy miesiące, a następnie wracają na linię frontu. Wszystko jest chaotyczne.
Rodzice jako pierwsi są odpowiedzialni za życie i dobrobyt swoich dzieci. A decyzja o pozostaniu tam, gdzie toczy się wojna należy wyłącznie do nich. Uważam, że państwo powinno uznać, że wojna jest zbyt niebezpieczna dla dzieci. A poleganie tylko na decyzjach rodziców jest niemądre. One mogą być inne. I okazuje się, że dzieci są pozostawione same sobie, jeśli rodzicom na nich nie zależy.
Pamiętam, że w latach 2014-2015 miała miejsce fala ewakuacji. Potem wszystko się uspokoiło, ponieważ linia frontu ustabilizowała się, a ludzie zaczęli stopniowo wracać na okupowane terytoria lub osiedlać się wzdłuż linii frontu. Od około 2016 do początku 2022 roku linia frontu była stabilna. Dziesiątki, setki tysięcy ludzi zorganizowało swoje życie w odległości ogrodu od linii frontu. Szkoły były otwarte. Ludzie adoptowali się do warunków, bo nie chcieli opuszczać swoich domów. Musisz zrozumieć, że dla ludzi, którzy nigdy nie zmienili kraju zamieszkania, nie znają żadnego języka obcego i nie wiedzą, jak pracować online, opuszczenie domu oznacza utratę prawie wszystkiego. Nikt nie jest gotowy na zmianę zawodu w wieku 45 lat. Ze względu na stabilizację linii frontu wszyscy przyzwyczaili się do ostrzałów i zapomnieli o konflikcie zbrojnym na wschodzie. Mieszkałam tam od 2015 do 2022 roku i było to życie pośród wojny. To normalna zdolność organizmu do adaptacji.
JS: Jak życie w ciągłym stresie wpływa na zachowanie dzieci?
OR: Nie było żadnych badań naukowych. Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy w latach 2015-16 uczyłam dzieci na wschodzie o bezpieczeństwie w kopalniach i pytałam je, co może być niebezpieczne w lesie, odpowiadały: granaty. Tak więc dla dziecka w wieku 4-5 lat ta wiedza była normą, ale dla mnie, w wieku 25 lat, była przerażająca. Ale przyzwyczajałam się do odgłosów ostrzału. Kiedy wojna staje się częścią twojego codziennego życia, po prostu się dostosowujesz. Niestety, takie jest życie w izolacji. Wszystko to odbiło się na dzieciach. Ich możliwości rozwoju były w 100% ograniczone - na obszarach frontowych nie było wysokiej jakości edukacji. Nie chodziły do szkoły podczas ostrzału. Straciły przyjaciół.
JS: Co trzeba zrobić, żeby ludzie nie chcieli wracać do swoich domów na froncie?
OR: Pracujemy z różnymi kategoriami osób: zarówno przesiedleńcami wewnętrznymi, jak i tymi, którzy nadal mieszkają w Charkowie, Dnieprze, Zaporożu i Mykołajowie. Osobisty wybór osoby, która chce rozpocząć nowe życie, pozostaje ważny. Dlatego tak ciężko pracujemy, aby zapewnić wsparcie psychologiczne i społeczne. Jeśli ktoś stanie się bierną ofiarą, niczego to nie rozwiąże. Człowiek musi przyjąć aktywną postawę. Nasza pomoc humanitarna ma na celu zapewnienie człowiekowi wszystkiego, jeśli przyjeżdża po raz pierwszy, aby dzieci mogły spać w czystym łóżku i jeść ciepłe jedzenie. Następnie oferujemy każdemu pomoc psychologa. Może to być 10 sesji, aby ustabilizować sytuację i zrozumieć, co robić dalej. Nie wszyscy się na to zgadzają. To sam człowiek musi podjąć decyzję, by nie wracać.
JS: Jaki procent osób, z którymi obecnie pracujesz, zostaje i rozpoczyna nowe życie?
OR: Nie ma takich statystyk. Sytuacja w kraju jest taka, że każdy region może cierpieć z powodu ostrzału. Mieliśmy ośrodek na Zakarpaciu. Było tam wielu uchodźców wewnętrznych z obwodów kijowskiego, charkowskiego i sumskiego. Teraz wszyscy z obwodu charkowskiego wrócili. Charków to milionowe miasto. Nie mogą wszyscy wyjechać, bo nie będą mieli gdzie mieszkać. We Lwowie nie ma tyle wolnej przestrzeni do życia. Nie ma żadnego programu państwowego, który zmuszałby ludzi do przeprowadzki.
JS: Jaki jest stan psychiczny dzieci, z którymi pracują psychologowie?
OR: Mamy raport z wyników badania psychologów z Fundacji Głosem Dzieci - ponad stu specjalistów różnych kategorii w placówkach. 83% dzieci nie rozumie własnych emocji. 72% badanych odczuwa niepokój z powodu wojny. 67% dzieci ma trudności z przystosowaniem się do nowych warunków życia jako uchodźcy wewnętrzni. 63% ma problemy w relacjach z rówieśnikami, w tym z powodu bariery językowej. 54% dzieci ma ataki paniki. 56% doświadcza problemu rozłąki z rodzicami (ojcowie są na froncie, dzieci we Lwowie). 63% samookalecza się. 52% ma myśli samobójcze.

JS: Twój film "Dom z drzazg" opowiada o dzieciach żyjących obok linii frontu, która rozpoczęła się na długo przed lutym 2022 roku. Był to jedyny film o Ukrainie nominowany w tym roku do Oscara. "House of Splinters" miał za główny cel podniesienie świadomości na temat tego problemu. Czy osiągnął swój cel?
OR: Ideą było pokazanie dzieci, które straciły opiekę rodzicielską, mieszkają w ośrodkach opieki psychospołecznej, którym rodzice nie mogą zapewnić normalnej opieki lub są zagrożone utratą praw rodzicielskich. Film jest mistrzowsko zrealizowany. Nie ma w nim ani jednego inscenizowanego ujęcia. Nad filmem pracował duński reżyser. Mają oni bardzo wysokie standardy etyczne wobec dzieci. W filmie udało im się pokazać dusze tych dzieci, które żyją między dwiema wojnami: zewnętrzną z Rosją i wewnętrzną w ich rodzinach. Dla Ukrainy, dla krajowej publiczności, był to zdecydowanie sukces.

Wywodzę się ze środowiska praw człowieka. Doskonale zdajemy sobie sprawę z niedociągnięć polityki społecznej, niedociągnięć edukacji w szkołach z internatem. Są one znane w wąskich kręgach. I oto mamy nominację do Oscara, a film oglądają nie tylko eksperci w dziedzinie dzieci. I to był sukces, bo ludzie zobaczyli, jak dzieci żyją w internatach, jak cierpią, jak szkodliwa jest ta forma edukacji, która wciąż istnieje na Ukrainie. Ministerstwo Polityki Społecznej również obejrzało nasz film.
Rozumiem, że problemów w Ukrainie nie da się rozwiązać filmem. Gdyby to było takie proste, nie potrzebowalibyśmy 10-15 lat, aby zreformować system szkół z internatem. Ale pokazujemy ten film wszędzie i kontynuujemy tę akcję. Chodzi przede wszystkim o dzieci, które straciły rodziców, nie tylko o dzieci wojny. A liczba takich dzieci z pewnością wzrośnie.


Mariupol: miasto-pułapka: 100 tysięcy zaginionych i zabitych. Czy można ich było ocalić?
Rosjanie otoczyli miasto już w pierwszych dniach inwazji na pełną skalę. Mieszkańcy Mariupola nie mieli żadnej szansy na opuszczenie miasta, mówi Kateryna Suchomłynowa
Jest członkinią rady miejskiej, ratowniczką, wolontariuszką i koordynatorką Centrum Lemkina, które dokumentuje rosyjskie zbrodnie wojenne na Ukrainie. Kateryna do dziś żałuje, że nie udało jej się uratować wszystkich z piekła. Jakie to uczucie widzieć ciała zabitych na drogach, zbombardowane domy, ranne dzieci i ich zamordowanych rodziców? Cierpi, gdy o tym mówi, ale robi to, ponieważ osoby odpowiedzialne za morderstwa setek tysięcy cywilów muszą zostać ukarane. Świat musi poznać tragedię Mariupola, miasta nad Morzem Czarnym, w którym przed wojną mieszkało 540 tysięcy ludzi.
Ważne, aby świadkowie nie milczeli.

"Ludzie umierali w męczarniach tygodniami pod gruzami swoich domów - z głodu, zimna i ran".
Oksana Szczyrba: Kateryna, co robiłaś w Mariupolu od 24 lutego 2022 roku?
Kateryna Suchomłynowa: Od pierwszych dni rosyjskiej wojny na pełną skalę codziennie jeździłam po mieście. Razem z córką uczyłyśmy mieszkańców Mariupola pierwszej pomocy. Robiłyśmy to do początku marca. Funkcjonowało wtedy pogotowie.

На 2-3 день війни ми з чоловіком в супроводі поліції почали вивозити сильно постраждалих, немічних і літніх людей, осіб з інвалідністю. Був мороз, вони сиділи у квартирах без вікон. Люди шоковані, потрібно було їх одягнути, знайти документи. Вивозили до поліції, звідти – до родичів, лікарні, чи укриття.

OS: Czy schrony nie były przepełnione?
KS: Bombardowanie lewobrzeżnej części Mariupola rozpoczęło się pod koniec lutego, wszyscy uciekliśmy do piwnic. Nie było nawet gdzie postawić plecaka ratunkowego. Liczba rannych rosła. W ciągu kilku dni Mariupol został otoczony, a cywile nie mieli jak go opuścić. Lokalne władze i dowództwo wojskowe nawoływały do zachowania spokoju, mówiąc, że wszystko jest pod kontrolą. Ludzie im uwierzyli, byli gotowi stawić opór i wielu z nich przystąpiło do obrony terytorialnej. W tamtym czasie nie było nawet wystarczającej ilości broni, aby rozdać ją wszystkim ochotnikom..

Wróg najpierw zniszczył lewy brzeg Mariupola, potem resztę tak, że mieszkańcy nie mogli opuścić miasta.
W pierwszych tygodniach moją dzielnicę opuściła tylko jedna trzecia mieszkańców. Kiedy pocisk spadł na wieżowiec, były dziesiątki zabitych i rannych.
Przez tygodnie ludzie umierali w agonii pod gruzami zniszczonych domów - z głodu, zimna i ran. Idziesz ulicą i widzisz martwe ciała.
Gdy ukrywający się tygodniami w schronach ludzie, wychodzili na ulicę wpadali w panikę i reagowali agresją: - Dlaczego nie usuwacie ciał?! - szarpała mnie za moją pomarańczową kurtkę ratowniczki jakaś kobieta. - Co się dzieje? Powiedziałam, że jeśli zajmę się zmarłymi, to nie pomogę żywym.
"Przed Wielką Wojną władze Mariupola rozwiązywały... kwestie komunalne"
OS: Co robiły lokalne władze?
KS: Byłam pod szoku, jak bardzo nasze władze czują się bezpieczne i że pozwoliły tak wielu ludziom pozostać w mieście. Na ostatniej sesji rady miasta, przed inwazją Rosji na pełną skalę, zapytałam burmistrza, czy zdaje sobie sprawę z ryzyka wybuchu wojny. Ale wtedy rada miasta omawiała wtedy... kwestie komunalne.
16 marca było już ponad 20 tys. zabitych cywilów. Widziałam ciała leżące wzdłuż dróg na lewym brzegu. Moje trasy zmieniały się każdego dnia: tam, gdzie bez przeszkód przejeżdżałam wczoraj, następnego już się nie dało: w drodze był krater po bombie.
Skończyło się ogrzewanie, żywność i woda. Starsi ludzie umierali w swoich mieszkaniach i piwnicach. Przewidywałam, że w takich warunkach będzie ponad 100 000 zaginionych i martwych, i prawdopodobnie jest to prawda.
TS: Czy mógłabyś wyjaśnić, dlaczego uważasz, że może być 100 000 zabitych i zaginionych? Nadal nie ma oficjalnych danych. Od października 2023 r, według burmistrza miasta Wadyma Bojczenki, w Mariupolu pozostało 120 000 osób, kolejne 6% wyjechało do Rosji, a 200 000 zostało ewakuowanych. W mieście wciąż znajdowane są groby z początku wojny.
KS: Łatwo obliczyć, że z półmilionowego miasta gdzieś zginęło 100 tys. ludzi.
Niestety, władze lokalne nadal opierają się na przybliżonej liczbie 22 000 zgonów, w oparciu o dane rozliczeniowe z wiosny 2022 roku. Później pojawiło się jeszcze kilka raportów z liczbami kilkakrotnie wyższymi. To wstyd, że lokalne władze i ukraiński rząd ukrywają prawdziwą liczbę zgonów. Musimy o tym krzyczeć! Jeśli Ukraina nie widzi strasznego ludobójstwa w Mariupolu, jak możemy domagać się sprawiedliwości od świata?

Nikt nie zwalnia Putina ani Rosjan z odpowiedzialności za zbrodnie. Ale część odpowiedzialności spoczywa na władzach. W pierwszych dniach wojny mer Mariupola opuścił miasto, usiadł w Zaporożu i zapewniał mieszkańców Mariupola: wszystko jest w porządku, trzymajcie się, wszystko jest pod kontrolą. Miesiące przed inwazją agencje wywiadowcze na całym świecie mówiły o możliwej inwazji. Ale władze nie mówiły otwarcie: jeśli macie możliwość, jedźcie do swoich krewnych w innych regionach. A ludzie byli uwięzieni, bombardowani, gdy nie było możliwości negocjowania zielonych korytarzy z Rosjanami. Przed wojną w Mariupolu mieszkało 540 000 osób.
"Dziewczynka była ranna. Jej matka leżała w kałuży krwi 8 metrów dalej".
OS: Jaka historia z początku wojny utkwiła Ci najbardziej w pamięci?
KS: Wszystkie dni splatają się w jeden niekończący się piekielny dzień. Najbardziej zapadła mi w pamięć nastolatka, którą uratowałam 15 marca, mojego ostatniego dnia na lewym brzegu miasta. Dzień wcześniej zabrałam kobietę w bliżniaczej ciąży do szpitala położniczego, a jej dwoje dzieci zostało w piwnicy z sąsiadami. Później często zastanawiałam się, czy ta matka spotkała swoje dzieci. Nie wiem nawet, czy ta kobieta była w stanie urodzić po trzech tygodniach spędzonych w piwnicy. Szpital położniczy na lewym brzegu był w strasznym stanie.
W piwnicy znajdowało się około 200 osób: kobiety w ciąży, kobiety rodzące, lekarze, ich rodziny, ludzie z pobliskich domów, którzy ukrywali się przed ostrzałem. Nie było paliwa, jedzenia ani wody. Okupanci strzelali do cywilów, gdy szli z plastikowymi butelkami i puszkami po wodę.
Kiedy przywiozłam tę ciężarną kobietę, powiedziano mi, że będzie miała trudny poród i że mają tylko jeden inkubator, więc drugie dziecko może umrzeć. Nie mogłam pojechać do innego szpitala położniczego, ponieważ musiałabym minąć fabrykę Azowstal, która została już zbombardowana przez Rosjan. Wyjaśniłam lekarzom, że możemy umrzeć podczas tej podróży. A oni powiedzieli: ok.
Następnego dnia zawiozłam jedzenie do szpitala położniczego z centrum wolontariatu Halabuda, które założył Dmytro Chichera. Uratował wiele istnień ludzkich, ale jest uważany za zaginionego. Jego nazwiska nie ma na żadnych listach. Zawiozłam do szpitala położniczego trochę jedzenia, chleb i placki pita. Zostały upieczone przez Dmytro i ludzi ze społeczności ormiańskiej. Po drodze zdałam sobie sprawę, że lewy brzeg jest zablokowany. Zostawiłam samochód w pobliżu zbombardowanego zakładu energetycznego, wzięłam plecak i poszłam.
Zobaczyłam dziewczynkę w wieku 15-16 lat, miała na imię Lera. Siedziała obok rozbitego samochodu, obok leżało ciało jej martwego ojczyma. 8 metrów dalej w kałuży krwi leżała matka Lery. Sama dziewczynka była ranna, jej jedna ręka zwisała bezwładnie. Jej mama żyła, ale wiedziałam, że nie zdołam uratować ich obu. Musiałyśmy iść pieszo. Bombardowanie trwało i trwało.

Matka dziecka poprosiła mnie o zabranie plecaka z dokumentami, mówiąc, że są w nim pieniądze i trochę jedzenia. Prawie siłą zabrałam dziewczynkę za sobą. Gdy dotarłyśmy do pierwszych domów, rozcięłam zakrwawioną bluzę dziewczynki i zabandażowałam jej ramię. Okazało się, że ma ranę na szyi. Straciła dużo krwi. Na szczęście miałam kompres na amputacje. Okryłam nią dziewczynkę, bo było -10. Dziecko było chude, małe i traciło przytomność. Nie wiedziałem, jak dostarczyć ją do szpitala pod ostrzałem. Zdałam sobie sprawę, że nigdy sobie nie wybaczę, jeśli dziecko zamarznie i umrze z powodu utraty krwi. Wzdłuż drogi leżały rozerwane ciała. Bóg dał mi siłę i udało mi się. Kiedy przekazałam Lerę lekarzom, zostawiłam swój numer telefonu i informację o moim profilu w mediach społecznościowych w kieszeni jej bluzy. Tego samego dnia wróciłam do miejsca, z którego zabrałam Lerę. Szukałam jej matki. Ale jej już nie było.
OS: Czy Lera Cię znalazła?
KS: Tak, podziękowała mi za uratowanie. Na szczęście jej matka odnalazła się. Przeżyła.
"Krzyczeli: "Allahu Akbar", a w tym słychać było - potniemy cię, zgwałcimy"
OS: Co najbardziej Cię przeraziło?
KS: Pamiętam Czeczenów na lewym brzegu krzyczących w nocy: "Allahu Akbar". W tym "Allahu Akbar" słychać było: będziemy was zarzynać jak owce, będziemy was gwałcić. Ale przez te krzyki przynajmniej wiedziałam, gdzie jest linia frontu. Wyobraź sobie, jak czuli się ludzie, którzy nie mieli żadnych informacji i od tygodni siedzieli w piwnicach. Krew mrozi się w żyłach z zimna i przerażenia, gdy nie wiadomo, co będzie dalej.
Później usłyszałam historie o torturach, znęcaniu się i gwałtach na kobietach.
OS: Nie da się tego słuchać bez łez. Co dawało Ci siłę?
KS: Jako doświadczona ratowniczka widziałam wiele. Myślałam, że jestem gotowa na uniesienie tego cierpienia, ale okazało się, że nie.
Wyobrażałam sobie, że jestem w wielkiej bańce mydlanej. A ja z tej bańki wyciągam ręce do wojny, która pachnie jak palona guma, pot w piwnicach, mocz; która ma zapach trupa, zapach lepkiej słodkiej krwi
OC: Czy czegoś żałujesz?
KS: Że moja 17-letnia córka musiała to wszystko zobaczyć. Od początku mówiła, że zostanie ze mną.
"Brudni i śmierdzący, oszukaliśmy okupantów na punkcie kontrolnym"
OS: Kiedy opuściłaś Mariupol?
KS: 15 marca lewy brzeg został zajęty. Rano 16 marca pojechałam do centrum ochotniczego... Miałam nadzieję, że dotrze do nas jeszcze kilka brygad wojskowych i utrzymamy obronę Mariupola. Kiedy ostatni raz widziałam się z Dmytro Chycherą , powiedział mi, że na placu Swobody już toczą się walki. Wiedziałam, kim jestem - deputowaną i wolontariuszką, ale była moja córka i to o nią najbardziej się martwiłam.
Zdecydowałam się wyjechać. To był chaotyczny wyjazd - była ze mną moja córka i dwie inne nastoletnie dziewczyny, a także inna rodzina, więc w samochodzie było nas siedmioro. Udało nam się opuścić miasto wąskimi uliczkami i nad morzem. Jechaliśmy przez małe wioski, które są teraz pod okupacją. Jestem bardzo wdzięczna ludziom, którzy pozwolili nam przenocować i umyć się. Nie pozwoliłam dziewczynom umyć włosów ani twarzy. Myły swoje ciała i zakładały brudne ubrania. Ta strategia pomogła, bo brudne i śmierdzące nie przyciągałyśmy uwagi okupantów. Nasze rzeczy były w nieładzie. Ci, którzy mieli dobrze poskładane rzeczy, byli bardzo dokładnie sprawdzani.

"Opowiadam Europejczykom proste, szokujące fakty. Na przykład otym, jak pewnego dnia nie mogłam znaleźć wody i próbowałam zjeść lód".
OS: Obecnie pracujesz w Centrum Rafała Lemkina które zostało założone przez Instytut Pileckiego w Warszawie. Centrum gromadzi i rejestruje dowody rosyjskich zbrodni wojennych na terytorium Ukrainy. Byłaś pierwszą osobą, która otwarcie zeznawała w Centrum. Czy było Ci łatwo podjąć tę decyzję?
KS: Szczerze mówiąc, nie zamierzałam zeznawać. To moi przyjaciele przekonali mnie, żebym nie milczała. Pojechałam do Polski na trzy tygodnie, aby powiedzieć światu, co widziałam. I wtedy zdecydowałam się zeznawać. Na początku dużo płakałam, było mi ciężko. Ludzie z Zakonu Maltańskiego zaprosili mnie i moją córkę do swojego domu. Przedstawili mnie dyrektorowi Instytutu Pileckiego. Instytut zapewniał wsparcie, finansował wyjazdy do innych krajów. Pojawiły się zaproszenia od organizacji pozarządowych i wolontariackich, które znam od 2014 roku. Podróżujemy, rozmawiamy, organizujemy konferencje przy wsparciu Instytutu i zbieramy świadectwa.
Przedstawiam Europejczykom fakty dotyczące naszych schwytanych chłopaków z Ołeniwki, którzy byli torturowani, ćwiartowani, patroszeni i paleni.
Staram się w prostych słowach przekazać ludziom siedzącym w cieple ze szklanką wody, że to prawdziwa wojna. Mówię, że ja też byłem w domu i piłam wodę w ciepłej kuchni. Ale nadszedł dzień, kiedy nie mogłam pić wody. Okna w moim domu były powybijane. Woda w wiadrze była zamarznięta. Siekałam wodę nożem, próbując odessać lód. Takie proste rzeczy ich szokują. Mówię im: dziś pociski spadają na ukraińskie miasta, a jutro mogą spaść na miasta europejskie.

Poczułam siłę, by zwrócić się do ludzi takich jak ja, tych, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów. Jestem przekonana, że trzeba zeznawać o zbrodniach Rosji, aby wróg, który popełnia ludobójstwo na naszym terytorium, został pokonany nie tylko na polu bitwy, ale także prawnie. Sprawiedliwość historyczna musi nadejść. Ukraińcy mogą zeznawać w każdym kraju na świecie.
"Baza dowodów rosyjskich zbrodni jest potrzebna już teraz. Mam nadzieję, że prawnicy, naukowcy i międzynarodowe komisje będą miały do niej dostęp".
OS: Jakie znaczenie ma zbieranie zeznań przez Centrum Lemkina?
KS: Ludzie składają zeznania bez przysięgi. To nie jest biuro prokuratora, gdzie wymagana jest przysięga - zeznania pod przysięgą nie mogą być omawiane do czasu zakończenia procesów sądowych. A procesy mogą ciągnąć się przez dziesięciolecia. Zeznania zebrane przez Centrum Lemkina zostaną udostępnione po przetworzeniu i anonimizacji. Dotyczy to na przykład tworzonych przez nas filmów. Niedawno zaprezentowaliśmy film "Chersoń" o cywilnych więźniach przetrzymywanych przez Rosję - obecnie jest ich około 25 000.

Dowody są dostarczane w formie kwestionariusza. Jeśli dana osoba nie jest w stanie go opisać, istnieje możliwość dostarczenia audio lub wideo. Wszystkie są transkrybowane - tłumaczone na tekst i na kilka języków. Tworzone jest archiwum, elektroniczna baza danych. Myślę, że w przyszłym roku dostęp do tej bazy danych będą mieli naukowcy, prawnicy i komisje międzynarodowe. Za kilka lat każdy będzie mógł zapoznać się z tymi materiałami.

OS: Jak udaje ci się przekonać ludzi do składania zeznań?
kS: Im dalej, tym staje się to trudniejsze. Do tej pory zebraliśmy około 1 500 tysięcy zeznań: około 800 kwestionariuszy, a reszta to nagrania audio i wideo oraz inne dokumenty. Najwięcej zebraliśmy w pierwszym roku, "na gorąco". Wiele osób zeznało, że byli zmuszani do podpisywania różnych dokumentów na rosyjskich punktach kontrolnych, podając fałszywe informacje o ukraińskich żołnierzach. Robili to, by przeżyć. Rozumiem, że gdybym została zidentyfikowana przez Rosjan na jednym z punktów kontrolnych, a moja córka byłaby ze mną, mogłabym różne rzeczy opowiadać.
Rozgłos pomaga, ponieważ jestem znana wielu mieszkańcom Mariupola. Dlatego wiele osób z miasta zgadza się zeznawać. Zaufanie do mnie ułatwia im zaufać organizacji.
Najważniejsze jest zapewnienie ludziom poczucia bezpieczeństwa. Może to być na przykład anonimowość. Jeśli dana osoba może mówić otwarcie, angażujemy media z różnych krajów - jesteśmy wdzięczni Instytutowi Pileckiego za tę pomoc.
Bardzo bolesnym tematem są nasi jeńcy wojenni. Żołnierze nadal znajdują się na niektórych listach, ale historia z cywilami jest bardzo trudna. Rosja wypiera się zbrodni: nielegalnego przetrzymywania, tortur i głodu.
Skala tragedii, gdy nie możemy nawet zidentyfikować ludzi, jest ogromna. Podczas gdy wojskowi są wymieniani dziesiątkami, cywile są wymieniani rzadko. Czasami ludzie składają takie zeznania, że staje się jasne: tam nie ma dna (dla Rosjan - red.). To nie są istoty ludzkie. Jak można zabijać ludzi tylko dlatego, że są Ukraińcami? Każda osoba, która opuszcza okupację mówi, żeby broń Boże nie przyznawać się, że jest się Ukraińcem.
"Będziemy szukać torturowanych ludzi na wyzwolonych terytoriach przez długi czas".
OS. Do czego przydadzą się zebrane materiały?
KS: W sporze sądowym. Świat będzie musiał ocenić skalę tragedii w Ukrainie. Długo potrwa wydobywanie torturowanych ludzi z piwnic na terytoriach okupowanych.
Niestety, wielu z nich nie znajdziemy w Mariupolu: nie-ludzie zacierają ślady swoich zbrodni, a pozostałości zniszczonych domów, wraz ze szczątkami ludzi, są niszczone.
OS: Czy zeznawali ludzie, którzy żyją pod okupacją rosyjską?
KS: Zbieramy również dowody zdalnie, niezależnie od kraju, w którym znajduje się dana osoba. Jeśli istnieje połączenie internetowe, jest to możliwe. Zdarzały się przypadki zeznań z terenów okupowanych, ale musimy być pewni, że nikt tych ludzi nie może usłyszeć ani śledzić.
"Możesz zeznawać o rosyjskich przestępstwach online, z dowolnego kraju"
OS: Jak wygląda procedura?
KS: Istnieje kwestionariusz opracowany przez ekspertów. Świadek może napisać relację w dowolnej formie. Jeśli chodzi o zbrodnie wojenne, interesują nas fakty - daty, lokalizacje, miejsca. Następnie pojawiają się pytania o rodzaje zbrodni (masowe egzekucje, deportacje, przemoc seksualna, grabieże, bombardowania domów i infrastruktury cywilnej). Osoba musi wyrazić zgodę lub nie, aby Instytut wiedział, czy może wykorzystać nazwisko i dane osobowe w przyszłości.
OS: Co da dokumentowanie tych zbrodni?
KS: Jestem pewna, że świat zjednoczy się, by ukarać Rosję. To sprawiedliwość dla torturowanych i zabitych. To jest pamięć historyczna. To odbudowa naszych miast na koszt Rosji, zadośćuczynienie za przemoc, w tym przemoc seksualną. Bardzo mało się o tym mówi, a ofiary rzadko zgadzają się zeznawać. Czasami potrzeba lat, aby ofiara zgodziła się zeznawać. Niedawno usłyszałem historię, która mnie poruszyła. Kobieta ma ponad 70 lat, jest nauczycielką, a Rosjanin włamał się do jej domu, uderzył ją trzy razy w twarz i gwałcił przez całą noc. To nieludzka istota - zeznała kobieta. Takich historii są tysiące. Instytut ma tylko kilka takich świadectw, a w Ukrainie te kobiety utworzyły stowarzyszenie. Jest ich kilkaset - ofiar przemocy seksualnej, które postanowiły nie milczeć. Świat musi zapewnić, że każda rodzina ofiary otrzyma odszkodowanie do końca życia.

Od redakcji magazynu internetowego Sestry: jako wydawnictwo jesteśmy otwarci na rozmowę o zbrodniach wojennych Rosji na Ukrainie i ofiarach tych zbrodni. Mówimy o działalności organizacji, które zbierają świadectwa ludzi, fakty i dokumenty. To bardzo ważna misja nie tylko dla prawników, mediów, obywateli, ale także dla całego społeczeństwa: sprawcy muszą zostać pociągnięci do odpowiedzialności, a to wymaga dowodów. Jeśli masz takie fakty, napisz do redakcji: [email protected]


Iryna Zasławiec: "Naprawiamy ciała zniszczone przez wojnę"
Ratowanie, protetyka i rehabilitacja Ukraińców w Ukrainie to misja Narodowego Centrum Rehabilitacji "Niezwyciężeni", które działa na bazie Pierwszego Lwowskiego Stowarzyszenia Medycznego. Jest to największa instytucja medyczna w Ukrainie, w skład której wchodzą dwa szpitale dla dorosłych i jeden szpital dziecięcy. Rozmawialiśmy z pacjentami i kierownictwem centrum o rehabilitacji, możliwościach placówki oraz perspektywach rozwoju protetyki na Ukrainie.

Moja stopa nie marznie, ani nie moknie
Każde z siedmiu pięter centrum rehabilitacji jest pełne życia. Pacjenci z najcięższymi urazami uczą się tu funkcjonować na nowo. Główne sale rehabilitacyjne znajdują się na 7. piętrze. To tutaj spotykamy 20-letniego żołnierza Jegora Oliynyka.
- Podpisałem kontrakt jeszcze przed inwazją na pełną skalę - jak tylko osiągnąłem pełnoletność. Zawsze wiedziałem, że będę bronił ojczyzny. Podczas wojny bałem się nie tyle śmierci, co dostania się do niewoli. Dlatego w zeszłym roku, 30 września, kiedy wpadłem na minę i straciłem nogę, początkowo nie chciałem zakładać opaski uciskowej, by zatamować krwawienie. Tylko myśl o rodzicach zmusiła mnie do walki. Miałem też szczęście, że w pobliżu był pojazd ewakuacyjny, więc nie musiałem godzinami leżeć w okopie pod ostrzałem. To prawdopodobnie mnie uratowało" - przyznaje.
Po amputacji Jegor przez następne dwa miesiące był leczony w siedmiu placówkach medycznych w Ukrainie: w Pokrowsku, Dnieprowsku, Dnieprze, Humaniu, Winnicy i Niemirowie. Następnie trafił do Narodowego Centrum Rehabilitacji "Niezwyciężeni" e Lwowie. W grudniu ubiegłego roku chłopak dostał protezę.
- Miałem szczęście, że miałem tak zwaną niską amputację. Po sesjach rehabilitacyjnych wróciłem na front w marcu 2023 roku. Walka z protezą jest dla mnie czymś normalnym. Z nią mogę robić wszystko - walczyć, kopać, biegać, skakać, siedzieć w okopie. Robię wszystko to, co robiłem. Nie mogę siedzieć w domu - ktoś musi bronić kraju! Zresztą moja proteza podnosi morale moich kolegów . Wróciłem na wojnę, ponieważ muszę zemścić się na wrogu za utraconą nogę - mówi Jegor.
"Gdy przybywa do nas ranny, otaczają go specjaliści"
Ranni trafiali do szpitali Pierwszego Lwowskiego Oddziału Medycznego od początku Wielkiej Wojny. Pociągi ewakuacyjne przyjeżdżały czasami kilka razy w tygodniu, wspomina Iryna Zasławiec, szefowa projektu "Niezwyciężeni". "W tym samym czasie przyjmowali pacjentów z karetek pogotowia i pomagali uchodźcom. Wielu Ukraińców doznało poważnych obrażeń w wyniku wybuchu miny, poparzeń i amputacji.
- Przez miesiąc wysyłaliśmy pacjentów na leczenie za granicę, ale szybko zdaliśmy sobie sprawę, że musimy wprowadzić protetykę u nas. Po ostrzale poligonu w Jaworowie, kiedy przyjechało do na 100 rannych, nie było już wyjścia" - mówi Zasławiec.

Kilka miesięcy później otwarliśmy Narodowe Centrum Rehabilitacji "Niezwyciężony". Centrum ma holistyczne podejście do pacjentów. Oznacza to, że nie muszą oni jeździć do różnych szpitali na badania, operacje, protetykę i rekonwalescencję. Wszystkie etapy odbywają się w jednym miejscu. Zapewnienie pełnego cyklu leczenia i rehabilitacji jest jednym z głównych zadań centrum, podkreśla Zasławiec.
- Jesteśmy dużym szpitalem, który świadczy wszystkie rodzaje usług. Każda osoba, która miała problemy zdrowotne, musiała udać się do różnych specjalistów. Jeden z lekarzy powiedział: "Leczę ucho, a nie ramię". Inny powiedział: "Pomogę ci, ale na badania musisz iść gdzie indziej". Ważne jest dla nas, aby ludzie dotknięci wojną, którzy przeżyli piekło, nie trafiali do innych kręgów piekła w poszukiwaniu opieki medycznej. Kiedy trafia do nas ranny, gromadzą się wokół niego specjaliści.
Do współpracy zapraszani są również lekarze z zagranicy. "Zespół Niezwyciężonych współpracuje ze specjalistami chirurgii rekonstrukcyjnej z USA, Wielkiej Brytanii, Izraela, a także tymi, którzy mieli doświadczenie w pracy z urazami bojowymi w Iraku czy Afganistanie. W ciągu prawie półtora roku leczyliśmy 15 tys. pacjentów.
"Przed Wielką Wojną nie było tak wielu amputacji rąk"
Przed Wielką Wojną na jedną amputację ręki przypadało około 10 amputacji nóg. Teraz liczby są inne, mówi Iryna Zasławiec. "30% wszystkich amputacji dotyczy rąk. Nie tylko ukraińscy specjaliści, ale także ci z Europy i Stanów Zjednoczonych nie byli gotowi na taką ilość pracy:
- Jeśli mówimy o protetykach, którzy robią nogi, to jest ich więcej niż tych, którzy robią ręce. Na Ukrainie jest tylko kilka takich osób. A liczba osób potrzebujących takich protez jest ogromna. Dlatego kolejnym wyzwaniem, przed którym stoimy, jest wyszkolenie specjalistów, którzy będą produkować więcej protez nóg i rąk. Nad tym również pracujemy - wspólnie z obcokrajowcami zaplanowaliśmy szkolenia. To wyzwanie dla całej Ukrainy.

Przywrócenie kończyny górnej jest znacznie bardziej skomplikowanym procesem niż dolnej. Nawet bioniczna proteza nie będzie w stanie przywrócić funkcji ramienia całkowicie. Dla wojskowych, a także osób rannych na wojnie, wszystko jest bezpłatne - od operacji i leczenia po protezy i rehabilitację. NHS częściowo pokrywa koszty leczenia. Jednak nie zawsze jest wystarczająco dużo pieniędzy. Dlatego centrum pozyskuje fundusze z różnych źródeł:
- Szukamy sponsorów, ponieważ rozumiemy, że leczenie tych ludzi jest naszą społeczną odpowiedzialnością. Są różni darczyńcy. Na przykład polski rząd przekazał nam skaner MRI. Pomoc przychodzi zewsząd. Niemiecki Freiburg i polski Wrocław przeznaczyły pieniądze na naprawy. Ikea dostarczyła meble. Zaangażowanych jest wiele osób, firm i rządów z różnych krajów. Leczymy nie tylko wojskowych, ale także cywilów.

Najtrudniej jest patrzeć na dzieci, które ucierpiały w wyniku działań rosyjskiej armii. Iryna wspomina 8-letniego Romczyka Oleksiwa, który prawie zginął w zeszłym roku w wyniku ataku rakietowego na Winnicę. Chłopiec stracił matkę i doznał 45% poparzeń powierzchni ciała. Tak poważni pacjenci nie przeżywają w Ukrainie. Jednak dzięki specjalistom ze Szpitala Dziecięcego św. Mikołaja, którzy leczą dzieci dotknięte wojną w ramach projektu Unbreakable, stan chłopca ustabilizował się i został on przetransportowany za granicę. Po ponad roku leczenia w Niemczech Romczyk wrócił do Ukrainę. Jednym z pierwszych miejsc, które odwiedził, był szpital św. Mikołaja, gdzie został uratowany. Obecnie znajduje się tam Centrum Rehabilitacji Dzieci UNBROKEN KIDS, w którym Romczyk będzie kontynuował rehabilitację.
- Wzruszająca jest również historia rodziny Stepanenko. W zeszłym roku dowiedział się o nich cały świat. Rodzina znalazła się pod ostrzałem rakietowym na stacji kolejowej w Kramatorsku. Mama Natalia straciła jedną nogę, a jej córka obie. Tylko mały Jarosław wyszedł z tego bez szwanku. Rodzina była leczona we Lwowie, dopóki nie wysłano ich do Stanów Zjednoczonych w celu wykonania protez. Niedawno wrócili do Ukrainy i tutaj kontynuują rehabilitację" - mówi Iryna Zasławiec.
"Nie tylko dopasowujemy, ale także produkujemy protezy"
Do 2022 roku w szpitalach na Ukrainie nie było pracowni protetycznych. Protezy były wykonywane głównie przez instytucje prywatne. Pacjenci musieli sami szukać producenta. W centrum rehabilitacji Unbreakable pacjenci nie muszą tego robić. Tutaj protezy są wykonywane na miejscu - dzięki mobilnemu warsztatowi przekazanemu przez Służbę Maltańską przy wsparciu rządu niemieckiego. W ciągu zaledwie pierwszych sześciu miesięcy działalności, od września 2022 r., wykonano ponad 100 protez. Wiosną tego roku otwarto duży warsztat. Centrum postawiło sobie wielki cel - produkować sto protez miesięcznie.
- Jesteśmy w stanie wykonać protezę w całości: od kikuta do gotowego produktu. Jedyne, co zamawiamy, to akcesoria, takie jak stopy. Robimy to indywidualnie dla każdego pacjenta u jednego z największych producentów na świecie, niemieckiej firmy Ottobock. Tak działają pracownie protetyczne na całym świecie" - mówi Zasławiec.
Jak uzyskać pomoc
Aby uzyskać pomoc, trzeba się zgłosić do ośrodka. Można to zrobić dzwoniąc na adres: 0800333003. W centrum leczeni, protezowani i rehabilitowani są zarówno wojskowi, jak i cywile - dorośli i dzieci. W kolejce są setki pacjentów, dodaje Iryna Zasławiec.
- Priorytetowo są traktowani oczywiście ci, którzy przyjeżdżają pociągami ewakuacyjnymi lub potrzebują natychmiastowej operacji.
We Lwowie planują budowę nowych budynków, zwiększenie liczby łóżek i specjalistów. Wiedzą, że po wojnie będzie praca na dziesięciolecia - rehabilitacja fizyczna i psychiczna, utrzymanie protez, neurotraumy, wstrząsy mózgu. To jest coś, co będzie towarzyszyć człowiekowi do końca życia.
- Celem naszego ośrodka jest wspieranie wszystkich osób dotkniętych wojną - pomaganie im w powrocie do zdrowia zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Nawet nazwę wybraliśmy nie bez powodu, ponieważ wierzymy, że naród ukraiński jest nie do złamania. Chcieliśmy powiedzieć, że wojna może złamać ciało, ale nie może złamać ducha. A my pomagamy naprawić ciało. Swoimi działaniami nasi wojskowi udowadniają, że trauma nie powinna być przeszkodą. Nasi pacjenci uczą nas, jak być silnym każdego dnia. Bez względu na to, jak bardzo jesteśmy zmęczeni w pracy, teraz nie ma na to usprawiedliwienia. Musimy ciężko pracować i wkładać całą naszą energię w nasze zwycięstwo" - mówi Iryna Zasławiec.


Kobiety Azowa. Kateryna
Kateryna Petrenko to odważna kobieta o silnej woli. Jej życie to historia poświęcenia, ryzyka i walki.

Kobietę i jej małego syna inwazja na pełną skalę zastała w Berdiańsku, który został zajęty przez rosyjskie wojsko 27 lutego. Ryzykując życiem, Kateryna pojechała do małej wioski w regionie Zaporoża. Zepsuty samochód i noc na polu pod rosyjskim ostrzałem były tylko pierwszymi próbami, przed którymi stanęła Kateryna. Potem nastąpiły długie dni w okupowanej wiosce i niebezpieczna podróż do kontrolowanej przez rząd ukraińskiej części kraju. W tym samym czasie jej mąż brał udział w zaciętych walkach, a następnie przez rok przebywał w niewoli.

To był długi rok walki, nadziei i oczekiwań - Kateryna zniosła wszystko dla swojego ukochanego.


Październik 2023: zdjęcia, które trudno zapomnieć
Od 24 lutego 2022 r. fotoreporterzy z całego świata udostępniają tysiące zdjęć z Ukrainy, wysyłając je do gazet, agencji fotograficznych, publikacji internetowych i publikując je w mediach społecznościowych.
Te zdjęcia mówią same za siebie - i zazwyczaj nie wymagają długich opisów. Chcemy, aby Czytelniczki i Czytelnicy Sestry.eu mogli zobaczyć wydarzenia w Ukrainie i w miejscach, w których setki tysięcy ukraińskich uchodźców znalazło schronienie od czasu wybuchu wojny na pełną skalę.
Zebraliśmy zdjęcia, które pokazują jednocześnie smutek i ból, szczęście, i nadzieję.














"Kobiety Azowa". Premiera w polskiej wersji językowej
Tamara Janin chce, aby cały świat dowiedział się o bohaterstwie jej ukochanego, o jego heroicznej walce o Mariupol, cenie, jaką cała rodzina zapłaciła za przyszłość wolnej Ukrainy:
- Mój mąż, Oleksiy Janin, zgłosił się na ochotnika w 2014 roku, a 24 lutego 2022 roku był jednym z pierwszych, którzy bronili swojej rodziny i kraju. Bronił nas do ostatniego tchu. Zginął bohatersko podczas wykonywania misji bojowej 7 kwietnia 2022 roku - w całkowicie otoczonym Mariupolu. Nigdy go nie pochowałam. Zginął w wodzie, na łodzi i nie znaleziono jego ciała. Najprawdopodobniej nigdy go nie znajdą. Bardzo trudno jest wytłumaczyć dziecku, że jego tata nie wróci, nigdy go już nie odwiedzi.
Jest przekonana, że historię ukraińskich bohaterów należy opowiedzieć we wszystkich językach świata.
- Dla nas, Ukraińców, bardzo ważna jest obecność w mediach. Ukraina i my, Ukraińcy, stoimy w obliczu bardzo okrutnego, podstępnego, absolutnie niemoralnego wroga, który nie wie, co to prawo, nie ma honoru, sumienia, moralności - nic nie jest święte. Bardzo ważne jest, aby mówić o sytuacji na Ukrainie i przedstawienie prawdy taką, jaka jest, a nie taką, jaką przedstawiają oprawcy, mordercy i okupanci. Oni ciągle ukrywają swoje zbrodnie wojenne.
Діліться історією Тамари та Олексія Яніних зі своїми польськими друзями, а також з тими, хто знає польську мову. Відтепер кожна історія із відеоциклу «Жінки Азову» буде українською та польською мовами.


Batalion Kikimori: tkamy dla zwycięstwa
Julia Tretiaczenko wraz z dwójką dzieci uciekła z rodzinnego Zaporoża przed ostrzałem wroga. Wraz z rodziną trafiła do Tarnowa, 180 kilometrów od granicy z Ukrainą.
Trudna podróż odbiła się na zdrowiu jej młodszego syna. Wyzwania związane z opieką nad dziećmi przy jednoczesnym odcięciu od życia na Ukrainie, niepewność przyszłości i strach o swoich bliskich w domu były dla niej trudnym sprawdzianem.

Wolontariat pomógł jej przetrwać wszystko i zrehabilitować się psychicznie. Julia dołączyła do batalionu Kikimora, grupy kobiet, które zjednoczyły się, aby pomóc ukraińskiemu wojsku. Wspólnie wykonały i wysłały na linię frontu tony sprzętu maskującego - siatki, hełmy, kombinezony dla zwiadowców. I nadal pracują.
Julia podzieliła się swoją historią i opowiedziała nam o tych, którzy razem z nią pomagają ukraińskiemu wojsku pokonać wroga.


Warsaw Security Forum: głos kobiet
"Za wolność waszą i naszą" to hasło tegorocznego Warsaw Security Forum. Nasza redakcja sestry.eu wzięła udział w międzynarodowej konferencji i spotkała się z ukraińskimi oraz zagranicznymi polityczkami. Jedność, wsparcie, wzajemny szacunek i dążenie do wspólnych europejskich wartości - wszystko to jednoczy dziś kobiety na całym świecie. A wojna w Ukrainie pokazała, jak ważne jest, aby w trudnych czasach trzymać się razem.
- "Jestem dumna z Ukrainek, dla których każdy dzień jest wyzwaniem. Dają radę mimo koszmaru. My, kobiety, musimy się zjednoczyć, żeby żyć w wolnym i demokratycznym świecie" - powiedziała Tytti Tuppurainen, posłanka do fińskiego parlamentu, w rozmowie z Marią Górską, redaktorką naczelną sestry.eu.
Głosy ukraińskich kobiet rozbrzmiewały na różnych panelach Warsaw Security Forum.
- "Przyjechałam tutaj, aby przypomnieć całemu światu, że Rosja jest więzieniem narodów" - powiedziała portalowi sestry.eu sanitariuszka w armiii ukraińskiej Julia Pajewskaja, pseudonim Taira.
Ukraina potrzebuje więcej dronów, broni elektronicznej i sprzętu zwiadowczego od swoich partnerów na całym świecie. To dzięki wywiadowi i technologii będziemy w stanie pokonać wroga - podkreślała podczas konferencji Maria Berlińska, instruktorka pilotów dronów i twórczyni centrum wsparcia wywiadu powietrznego.
Catherine Ashton, brytyjska polityczka, była komisarz ds. handlu w Unii Europejskiej mówiła Marii Górskiej: - "Wiemy, jak ważne dla Ukraińców jest przetrwanie. I musimy was wspierać w każdy możliwy sposób".
Działaczka na rzecz praw człowieka i laureatka Pokojowej Nagrody Nobla z 2022 r. Oleksandra Matwijczuk przypomniała uczestnikom Warsaw Security Forum, że walka Ukrainy o sprawiedliwość ma szczególny cel: uniemożliwienie Rosji ponowne zaatakowanie jakiegokolwiek innego kraju.
Ukraińska parlamentarzystka Iwanna Kłympusz-Cyncadze nieustannie powtarzała, że mimo zmęczenia nigdy nie przestanie tłumaczyć zagranicznym politykom, dlaczego nie mogą zrezygnować ze wspierania Ukrainy.
Ukraina potrzebuje broni. Ale potrzebuje również wsparcia, żebyśmy mogli odbudowywać swoją gospodarkę - mówiła posłanka Kira Rudyk. I potrzebujemy pewności, że sankcje wobec Rosji naprawdę będą działać.
Marie-Doha Besancenot, zastępczyni sekretarza generalnego NATO ds. dyplomacji publicznej, była pod wrażeniem siły ukraińskich kobiet. Obiecała też, że Sojusz będzie wspierał Ukrainę tak długo, jak będzie to konieczne.
– Trzymajmy się razem, wspierajmy się, pomagajmy sobie - i jestem przekonana, że wygramy" - powiedziała ukraińska dziennikarka Mirosława Gongadze.


Nowy cykl: Kobiety Azowa. Odcinek pierwszy: Tamara
Ołeksij, zwiadowca Brygady Azow, bohatersko zginął w bitwie o Mariupol w kwietniu 2022 roku. Jego żona Tamara Janina chce, aby cały świat dowiedział się o heroicznej walce ukochanego o miasto Mariupol i cenie, jaką rodzina zapłaciła za przyszłość wolnej Ukrainy.
"Wszystko, czego chcę, to przeżyć i wrócić do Ciebie" - napisał Oleksij do Tamary na krótko przed śmiercią. Para ma 4-letniego synka Nazara.
To rozdzierająca serce opowieść o niesamowitej miłości i o tym, jak przetrwać straszliwą stratę i nauczyć się żyć dalej bez ukochanego.

Nadia Gordijczuk, doświadczona dziennikarka telewizyjna, jest autorką serialu "Kobiety Azowa". Każdego dnia kontaktuje się z rodzinami tych, którzy są na froncie. W nowej serii występują żony, matki i siostry ukraińskich bohaterów.
Dzielimy się świadectwem Tamary Janiny.


Rosjanie, którzy z bronią wspierają Ukrainę. Kim są?
Ona jest Ukrainką z 18-letnim doświadczeniem w służbie cywilnej i urzędach państwowych. Na ramieniu ma tatuaż z napisem "Irpin 07.03.2023". Maryna, pseudonim Juta, mówi, że to data jej drugich narodzin - ratując innych ledwo uciekła przed okupacją w regionie Kijowa. On jest Rosjaninem, który walczy po stronie Ukrainy w ramach Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego i nie uważa się za "dobrego". Alleksander, który posługuje się pseudonimem Fortuna, mówi, że historia o dobrych i złych Rosjanach to rosyjska narracja, która jest aktywnie wspierana przez liberalną opozycję, która wyjechała do krajów UE. W jego systemie wartości liczą się tylko ludzie, którzy chwytają za broń i idą bronić Ukrainy.

Juta i Fortuna pobrali się sześć lat temu, ich historia jest warta książki. Ona jest rodowitą Kijowianką, a on urodził się i mieszkał w Nowosybirsku.
Poznali się na Facebooku. Rok później Aleksander przyleciał do Kijowa. Straż graniczna go nie wpuściła, ponieważ już wcześniej uchwalono ustawę zakazującą mężczyznom z Rosji przyjazdu do Ukrainy. Maryna pojechała za nim do Białorusi. Pobrali się w Gruzji, by ostatecznie zamieszkać w Ukrainie.
«Тут були нацики у чорному зі зброєю. Хто їх бачив та де вони?»
Aleksander był świadkiem pełnej inwazji Rosji na Ukrainę w Irpinie w obwodzie kijowskim. Miał rosyjski paszport i zajmował wysokie stanowisko w dużej sieci handlowej. Mógł zabrać żonę i wyjechać za granicę.
"24 lutego obudziłam się wcześnie, Sasza jak zwykle pojechał do Kijowa do pracy, a ja pojechałam po mamę. Kiedy ją odbierałam, nad naszymi głowami przeleciały dwa myśliwce i rozpoczęło się rosyjskie lądowanie w Gostomlu [Gostomel to przedmieście Kijowa graniczące z Irpieniem - red.] Zdałam sobie sprawę, że to poważna sprawa i zadzwoniłam męża, żeby do nas wrócił" - wspomina Maryna.
Rodzina spędziła następną noc w piwnicy. Szybko jednak zaczęli organizować lokalną samoobronę. Grupa Fortuny i Juty tworzyła system samoobrony i, gdy rozpoczęły się walki pomagała w ewakuacji. Pewnego dnia otrzymali zadanie skierowania ognia na kolumnę okupantów, w której, jak się później okazało, znajdował się brat Saszki z Gwardii Rosyjskiej. Został on ciężko ranny i wysłany na leczenie do Białorusi.
"To był jeden bardzo długi dzień. Z jednej strony ludzie zjednoczyli się i aktywnie pomagali sobie nawzajem. Z drugiej strony byli tacy, którzy oferowali, że zabiorą moją teściową do Żytomierza za 2000 dolarów, a chcieli 1000 dolarów z góry" - wspomina Fortuna.
Dopiero 28 lutego parze udało się wysłać matkę Mariny samochodem do Jaremcza na zachodniej Ukrainie. Sami zdecydowali się pozostać w Irpieniu.

Do miasta wjechała kolumna pojazdów wroga. A ich życie było w realnym niebezpieczeństwie - byli już poszukiwani przez okupantów.
"Kiedy zobaczyliśmy konwój rosyjskich pojazdów wjeżdżających do miasta, schowaliśmy broń, zmieniliśmy ubrania i zeszliśmy do piwnicy. Tej nocy wydawało mi się, że strzelają ze wszystkiego. W piwnicy było około 20 osób. Rano przyszedł rosyjski dowódca i zapytał: "Byli tutaj naziści w czerni z bronią. Kto ich widział i gdzie oni są? Chodziło o nas. Nikt nas nie zdradził" - mówi Maryna.

Trzy pary spodni i plecak z gotówką
Kiedy ostrzał nieco ucichł, pobiegli do mieszkania po kota i postanowili wydostać się do Kijowa. Zebrali grupę ludzi i poszli w kierunku głównej ulicy. Wszystko już płonęło, zamieniając się w piekło. Na oczach Maryny i Aleksandra na skrzyżowaniu zginęła kobieta z dzieckiem. Ze względu na ciężki ostrzał, trudno było nawet odciągnąć ciała. Chwilę to trwało.
"Nie udało nam się dotrzeć do stolicy. Musiałam spędzić noc w piwnicy szpitala. Nie było połączenia. Nikt nie wiedział, co dzieje się w mieście". Na własne ryzyko para wyruszyła ponownie, biegnąc przez lasy i pola. Kiedy ostrzał stał się bardzo intensywny, stracili kota, który uciekł z transportera.

"Dotarliśmy do mostu, który był pokryty spalonymi samochodami. To była Apokalipsa na ziemi". Nagranie wysadzonego mostu do Irpienia i tysięcy ludzi ukrywających się pod nim obiegło internet.
Maryna i jej mąż dotarli do Beliczowa na obrzeżach Kijowa i spędzili noc w Kijowie u swoich przyjaciół. Był 7 marca. "Miałam na sobie 3 pary spodni i plecak - wszystko, co zostało z mojego dobytku" - mówi kobieta.
Przed rozpoczęciem Wielkiej Wojny Alłeksander otrzymywał pensję. Miał więc cały plecak gotówki. Ale na początku wojny trudno było kupić jedzenie, w sklepach był niewielki wybór towarów, zresztą podczas nalotów nie działały.
Wszystkim nam grozi od 20 lat do dożywocia
Fortuna zdaje sobie sprawę, że sytuacja nie będzie taka sama jak wcześniej, więc utworzenie Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego było logiczne. Dziś przedstawiają się jako organizacja wojskowa i polityczna składająca się z rosyjskich ochotników, głównie obywateli Rosji mieszkających w Ukrainie, którzy walczą po stronie Ukrainy od 2014 roku i bronią jej od 24 lutego 2022 roku. Od początku wojny na pełną skalę bojownicy korpusu brali udział w działaniach wojennych w obwodach czernichowskim, kijowskim, chersońskim, zaporoskim i donieckim, a także w głośnych nalotach poza granicami Ukrainy - w regionach Briańska i Biełgorodu.
"Rosja stara się stworzyć iluzję bezpieczeństwa dla swoich obywateli, ale jej granicę państwową można przekroczyć z bronią, co wielokrotnie udowodniły nasze ataki. Rosyjska armia jest zorganizowana w sowieckim stylu, a jej dowództwo opiera się na systemie raportów. Możesz wykonać zadanie i wrócić, gdy informacje dotrą na górę. Rosyjska propaganda nazywa nas terrorystami i mordercami, ale my stawiamy sobie globalne cele: usunięcie rosyjskiego reżimu politycznego i przywrócenie integralności terytorialnej Ukrainy w granicach z 1991 roku. Chcielibyśmy zająć jeden region Rosji i uczynić z niego odwrotną Noworosję. Rosyjski Singapur z zaawansowaną technologią, sztuczną inteligencją i badaniami genetycznymi" - mówi Fortuna.
Na pytanie, komu podlega korpus, odpowiada: "W Ukrainie podlegamy Ministerstwu Obrony, a wszystkie operacje na terytorium Rosji przeprowadzamy samodzielnie, wyłącznie z własnej inicjatywy. Tam (w Rosji - red.) każdemu ochotnikowi korpusu grozi od 20 lat do dożywocia w więzieniu".

Dziś organizacja aktywnie planuje nowe operacje. Uważają wolontariuszy z Polski za swoich najbliższych sojuszników.
"Jesteśmy w bliskim kontakcie z polskim Korpusem Ochotniczym, prowadzimy wiele wspólnych szkoleń i ćwiczeń. Biorą oni udział w walkach z nami w rejonie Zaporoża i Doniecka, na południowym wschodzie. To nasi najbliżsi koledzy, stale się z nimi komunikujemy, razem trenujemy i walczymy. Jesteśmy z nimi w stałym kontakcie, bardzo nam pomagają, a my pomagamy im" - powiedział Fortuna.
Maryna jest również zaangażowana w ochotniczym korpusie, pomaga w organizacji i zawsze denerwuje się, gdy czeka na powrót męża z misji bojowych. Marzą, że po wojnie przynajmniej przez pół roku będą tylko podróżować.
"Wiele będzie teraz zależeć od tego, jak Ukraina wejdzie w zimę. Rosja będzie starała się utrzymać front do wiosny, gromadzić zasoby przez zimę, mobilizować się i walczyć z nową energią na wiosnę. Ukraina potrzebuje sukcesu przed Nowym Rokiem, więc radziłbym ludziom, którzy odpoczywają w restauracji, aby dołożyli starań, aby wygrać. Nie mówię, że trzeba iść na wojnę, ale trzeba coś zmienić. Bądźcie wolontariuszami, darczyńcami, pomagajcie wojsku, jeśli zdecydowaliście się związać swoje życie z tym krajem" - uważa Fortuna.
Dla rosyjskich krewnych jest "ukraińskim nazistą"
Para wróciła do Irpiena w kwietniu 2022 roku. Maryna i Saszko natychmiast zaczęli szukać swojej kotki Ewy, która uciekła na początku wojny, i remontować swoje mieszkanie.
"Obwiniałam się, że zostawiłam Ewę w transporterze zbyt długo. Gdybym od razu włożyła ją do plecaka, nie uciekłaby. Sasha i ja odwiedziliśmy wszystkie schroniska i chodziliśmy po podwórkach, wystawialiśmy ogłoszenia, kontaktowaliśmy się z wolontariuszami, którzy ewakuowali zwierzęta - wszystko bezskutecznie. Poszukiwania trwały 2,5 miesiąca, a kiedy nie było już nadziei, zdecydowaliśmy się przygarnąć innego kota, który stracił właścicieli podczas okupacji. Wtedy znaleźliśmy naszą Ewę. Była w ciąży. I to nie w miejscu, w którym się zgubiła" - mówi Maryna.

Kotka urodziła cztery kocięta i wszystkie znalazły właścicieli. Ale sytuacja mieszkaniowa była bardziej skomplikowana. Dom przetrwał, ale został mocno zniszczony. Dwa piętra niżej od mieszkania pary znajdowała się dziura w ścianie z czołgu, dach budynku był zerwany, a fasada poważnie uszkodzona.
"Na początku po prostu zakryliśmy balkon celofanem, usunęliśmy gruz i nawet cieszyliśmy się, że nadal mamy gdzie mieszkać i nie zostało ono zniszczone, ponieważ już pożegnaliśmy się z tym mieszkaniem. Potem dom został wyremontowany. Jednak nigdy już nie będzie taki sam jak wcześniej - wojna nadal trwa" - mówi para.
Fortuna nie utrzymuje stosunków z krewnymi z Rosji. Nawet próba oficjalnej komunikacji z matką, która początkowo starała się zachować neutralność i za wszystko obwiniała Amerykanów, ale po atakach korpusu ochotników na terytorium Rosji zaczęła wierzyć w bajki kremlowskich propagandystów, spełzła na niczym. Sam Fortuna jest przekonany, że gdy jego dzieci dorosną i ocenią sytuację jak on i Maryna. On sam został usunięty ze swojej rodziny, umieszczono go na czarnej liście w mediach społecznościowych jako "ukraiński nazista".

"Nie jestem tym zdenerwowany i zawsze jestem otwarty na rozsądny dialog. Zwłaszcza, że oni [rosyjscy krewni jej męża - red.] nie mieszkają z Mariną", mówi Fortuna.
"Ale oni do mnie nie piszą. Prawdopodobnie wiedzą, że ich przeklnę" - odpowiada Marina.


Po ojcu nie ma śladu. Jak powiedzieć o tym dziecku?
Telefon taty milczy
Ojciec Mariczki Iwaniuk poszedł na wojnę pierwszego dnia - rano 24 lutego 2022 roku. Wcześniej służył w ATO [operacja antyterrorystyczna na wschodzie Ukrainy rozpoczęła się w kwietniu 2014 roku - red.] Kontakt z mężczyzną został natychmiast utracony. Żołnierz 30 Brygady zaginął w pobliżu miejscowości Roty w obwodzie donieckim. Terytorium to jest obecnie okupowane przez Rosję.
- "Tego dnia zaginęło wielu żołnierzy z 30 Brygady", mówi Mariczka, "Mamy czworo dzieci w rodzinie. Najmłodszy brat ma 8 lat. Nadal nie wie, że jego ojciec zaginął. Mówimy, że jego telefon teraz nie działa, więc nie może się skontaktować. To trudne. Co powiesz swojemu młodszemu bratu o zaginionym ojcu? Nic o nim nie wiadomo - czy jest w niewoli, torturowany, czy nie żyje. Nieznane przeraża i zabija każdą rodzinę najbardziej. Dla niektórych trwa to ponad rok, dla innych kilka dni. Ale to wciąż wieczność.

Zwróćcie nam naszych bohaterów
Zaginęło ponad 7 tys. żołnierzy. Są to oficjalne dane na maj 2023 roku. 30 sierpnia, w Międzynarodowym Dniu Zaginionych, ich krewni wzięli udział w pokojowym wiecu w Kijowie. Dołączyły do nich rodziny więźniów cywilnych. Protestujący domagali się powrotu zaginionych i wziętych do niewoli żołnierzy z 30, 58, 53, 25, 56, 28 i innych brygad. W niewoli wciąż pozostaje 130 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni atomowej w Czarnobylu.

Poszukiwanie zaginionych osób jest skomplikowane. Konieczne jest zbieranie informacji o okolicznościach zaginięcia wojskowych dosłownie po kawałku. Rosja utrudnia poszukiwania zaginionych na wszelkie możliwe sposoby. Według ukraińskiego parlamentarnego komisarza ds. praw człowieka, Dmytro Lubinetsa, strona rosyjska odpowiedziała tylko na 5-7 procent ukraińskich wniosków o udzielenie informacji o zaginionych żołnierzach. Ich rodziny i krewni więźniów apelują do organizacji międzynarodowych o pomoc.
- Prosimy, żeby nasi bohaterowie wrócili do domów. Mamy XXI wiek. Jak świat, Czerwony Krzyż i inne organizacje, mogą się temu spokojnie przyglądać? Chcemy zaangażować społeczność międzynarodową, która odwiedzi więzienia i jasno powie, kto jest w niewoli. Nasi bohaterowie są tam torturowani, niszczeni - moralnie i fizycznie" - mówi Mariczka.
Porwany pod domem
Rosja nie zezwala organizacjom międzynarodowym na odwiedzanie miejsc zatrzymań. Uniemożliwia to sporządzenie ich listy. Szczególnie dotkliwy jest problem więźniów cywilnych. Wśród nich jest hiszpański wolontariusz Mario Garcia Calatayud, który został uprowadzony przez rosyjskie wojsko w Chersoniu.
- "Wychodził po "wiecu oporu" (od 1 marca 2022 r., kiedy do miasta wkroczyły wojska rosyjskie, mieszkańcy przez prawie dwa miesiące wychodzili na ulice z hasłami "Chersoń to Ukraina" - red.) i zabrali go dosłownie na progu" - mówi żona Mario, Tetiana Marina. "Zadzwonił do drzwi, poszłam otworzyć, a jego już nie było. Natychmiast zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak. Zaczęłam do niego dzwonić, ale telefon był już wyłączony.
Ostatni raz Tetiana widziała swojego ukochanego 19 marca 2022 roku. Pamięta każdą minutę ostatniej rozmowy:
- Ostatni raz słyszałam jego głos przez telefon 19 marca 2022 r. o 13:51. Miasto było okupowane, nie mogłam nic zrobić. Rosyjskie wojsko zagłuszało komunikację, zagłuszało Internet - nie wiedziałam, komu to zgłosić.
Tetiana zbierała informacje o Mario za pośrednictwem rosyjskich mediów. Od więźniów, którzy zostali odesłani na terytorium Ukrainy, dowiedziała się, że jej mąż przebywał w SIZO (ośrodku zatrzymań) nr 2 w Symferopolu.
Mężczyzna, który przez trzy miesiące dzielił celę z Mario, opowiedział Tetianie o okropnościach, jakich doświadczył hiszpański wolontariusz.
- W Chersoniu torturowano go prądem, ponieważ zauważono, że ma europejską kartę bankową. W tym czasie była ona już zablokowana, ale rosyjskie wojsko o tym nie wiedziało i próbowało zdobyć jego kod PIN.
Już w areszcie mój mąż został pogryziony przez psy, wybito mu zęby i złamano protezę. Stracił dużo na wadze.
75-letni mężczyzna przeszedł w niewoli atak serca.
Nie chciałam stać z boku
Mario Garcia Calatayud przyjechał na Ukrainę w 2014 roku. Był wolontariuszem w Kijowie, a następnie przeniósł się do Chersonia. To właśnie tam poznał Tetianę. Zatrzymali go i torturowali właśnie z powodu wolontariatu:
- Miał wiele informacji z podróży do "szarej strefy" [pojęcie to pojawiło się w 2014 roku po podpisaniu porozumień mińskich. "Szara strefa" to neutralne terytorium po obu stronach linii frontu - red. Miał kontakty z wojskiem. Jeśli pracujesz jako wolontariusz, dostarczasz pomoc humanitarną, musisz znać prawdziwą sytuację na froncie, aby nie zostać przypadkowo zabitym. Gdy Rosjanie zobaczyli kontakty, które miał Mario w telefonie myśleli, że schwytali kogoś ważnego.
Krymskie media pisały o nim jako o bojowniku. Jednak nigdy nie trzymał broni w ręku w Ukrainie.

W Hiszpanii Mario miał własny dom, samochód i pracę. Przeszedł na wcześniejszą emeryturę i przyjechał na Ukrainę bez znajomości języka i kontaktów. Jego rodzina w Hiszpanii ucierpiała w wyniku wojny domowej. Mężczyzna żył z tym bólem przez całe życie i z jego powodu postanowił wesprzeć walczącą Ukrainę.
Przez długi czas Rosja nie potwierdzała, że przetrzymuje obywatela Hiszpanii. Nadal nie ma go na liście więźniów. Tetiana próbuje nagłośnić historię Mario. Żyje nadzieją, że wróci.
- "Rosja musi wiedzieć, że walczymy o swoich bohaterów " - podkreśla kobieta.

27 тисяч цивільних бранців
Oleksandr Zariwnyj jest szefem Związku Weteranów ATO w obwodzie chersońskim. Dziś trzymają go w ośrodku zatrzymań nr 2 w Symferopolu. Mężczyzna został uprowadzony 17 marca 2022 r. ze swojego domu w Oleszkach. Rosjanie przetrzymywali Zariwnego w areszcie śledczym w Chersoniu ok. cztery tygodnie. Następnie został przeniesiony na tymczasowo zaanektowany Krym. Mężczyzna jest oskarżony o szpiegostwo.
Oleksandr jest jednym z 27 000 cywilnych zakładników przetrzymywanych przez Rosję. Poinformował o tym komisarz ukraińskiego parlamentu ds. praw człowieka Dmytro Lubinets. Szef wywiadu obronnego Ukrainy Kyryło Budanow zauważył, że Ukraina przetrzymuje znacznie mniej jeńców niż Rosja. Na początku wielkiej wojny Rosjanie wzięli wielu zakładników, w tym personel wojskowy i cywilów, w tym kobiety i dzieci.
Krewni w niewoli: instrukcja krok po kroku
Jeśli Twój krewny lub znajomy zaginął lub został schwytany:
1) Skontaktuj się z jednostką wojskową lub terytorialnym centrum rekrutacyjnym, w którym zmobilizowano Twoją ukochaną osobę. Powinny one potwierdzić lub zaprzeczyć statusowi żołnierza (jeńca wojennego lub osoby zaginionej).
2) Złóż skargę do policji krajowej lub wysłać wiadomość e-mail na adres [email protected] Infolinia: (0894) 200-18-67 lub 0 800 212 151.
3) Złóż wniosek o poszukiwanie w Biurze Komisarza ds. Osób Zaginionych w Szczególnych Okolicznościach. Numery telefonów: 0-800-339-247 lub +38(095)-896-04-21 (dla połączeń z zagranicy przez Viber, WhatsApp, Signal), e-mail dla zapytań [email protected].
4) Skontaktuj się ze Wspólnym Centrum Poszukiwań i Uwalniania Jeńców Wojennych przy SSU Telefon: +38 (067) 650-83-32; +38 (098) 087-36-01; e-mail: [email protected]
5) Pozostaw informacje o zaginionej lub schwytanej osobie Międzynarodowemu Komitetowi Czerwonego Krzyża. Numery telefonów: +41 22 730 3600 lub +380 800 300 155. E-mail: [email protected].
6) Kontakt z Narodowym Biurem Informacyjnym, które zbiera informacje o obywatelach Ukrainy poszkodowanych w wyniku agresji zbrojnej (jeńcy wojenni, zatrzymani cywile, zakładnicy pod kontrolą Federacji Rosyjskiej, osoby zaginione). Całodobowa infolinia: 1648 lub +38 (044) 287-81-65, strona internetowa: https://nib.gov.ua
Jeśli osoba cywilna zaginie lub zostanie wzięta do niewoli, należy skontaktować się ze wszystkimi wyżej wymienionymi organizacjami, oprócz jednostki wojskowej.

Wesprzyj Sestry
Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry,
jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.