Nie wiadomo na pewno, ile ukraińskich dzieci zostało uprowadzonych przez Rosję od początku Wielkiej Wojny. Według Darii Gerasimczuk, ukraińskiej prezydenckiej komisarz ds. praw dziecka, 200-300 tysięcy ukraińskich dzieci mogli porwać Rosjanie z okupowanych terytoriów. Oficjalna liczba 1500 deportowanych dzieci dotyczy tylko tych, których dane osobowe są dostępne władzom ukraińskim i wiadomo, kim są i skąd zostały uprowadzone. O tym, jak cierpią ukraińskie dzieci rozmawiamy z Oleną Rozwadowską, założycielką i szefową Fundacji Charytatywnej Children's Voices.
Jewgienia Semeniuk: Uprowadzenie ukraińskich dzieci przez Rosję to zbrodnia wojenna na wielką skalę, która nie miała miejsca od czasów II wojny światowej. Co wiadomo o deportowanych małych Ukraińcach? Co zrobić, żeby wróciły do domów?
Olena Rozwadowska: Wszystkie ukraińskie dzieci powinny wrócić do domu, ale to trudne. Rosja i Białoruś mówią, że "ewakuują dzieci, ratują je". Cały świat potępia działania Rosji. Jest nawet decyzja Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Ale nie można sprawić, żeby wróciły wszystkie dzieci, bo nawet nie wiemy, ile porwano. Zresztą na dzieci łatwo wpłynąć, manipulować nimi i część może nie chcieć wrócić.
JS: Czy możemy odzyskać jakieś dzieci?
OR: Tylko wtedy, gdy konkretni rodzice lub krewni udadzą się do Rosji lub na Białoruś na własne ryzyko i zabiorą swoje dzieci. Przedstawiciele ukraińskich organizacji rządowych lub pozarządowych nie mogą tam pojechać. Nie ma pociągów ewakuacyjnych, które zostałyby uruchomione przez Ukrainę wraz z OBWE w celu wywiezienia tych dzieci z Rosji.
JS: Jaki jest los dzieci na terytoriach okupowanych? Co o nich wiadomo? Jak można im pomóc?
OR: Możesz im pomóc, wyzwalając te ziemie. W jednej z naszych grup internetowych dla nastolatków była dziewczyna z okupowanego terytorium, Ania z Enerhodaru. Napisała do mnie, że byli zakładnikami, ponieważ nie mogli wyjechać. Nie pozwolono im na to. Dołączyła do naszej internetowej grupy, aby mieć przynajmniej jakiś związek z Ukrainą. "Byłam zajęta nauką i pracami domowymi, żeby o niczym nie myśleć. Żeby nie widzieć okupantów i artylerii. Bo trudno sobie uświadomić, że to nie jest straszna bajka, że to jest naprawdę. Że tu mieszkam. I z dnia na dzień jest coraz gorzej. Zbudowałem sobie mur, za którym się schowałem, a potem przyszedł koniec - i mój mur zmiotła lawina. Poprosiłem rodziców, żeby wyjechali. Mojemu ojcu nie pozwolono, ale zdarzył się cud i w końcu się udało. Kiedy przekroczyliśmy granicę z Gruzją, płakałam ze szczęścia. Nie ma słów, by to opisać" - napisała do mnie Ania. Tak żyją dzieci pod okupacją. A ta dziewczynka z Enerhodaru mówi w imieniu wielu dzieci, które są świadome sytuacji wokół nich i zdają sobie sprawę, że nie mają na nią wpływu. To bardzo trudne.
Dlatego zbawieniem będzie, gdy w rodzinie są normalni dorośli, którzy wspierają dzieci. Którzy mówią: wszystko minie, jesteśmy razem, taka jest sytuacja. Gorzej, jeśli rodzice opowiadają propagandową wersję.
JS: Jakie wyzwania stoją przed dziećmi, które zostały odesłane? Z czym Ty się mierzysz?
OR: Dzieci, które wróciły z deportacji, odczuwają utratę zaufania do świata - nie rozumieją, komu mogą ufać. Nie rozumieją, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Mają zamrożone uczucia i emocje. Potrzebują czasu, aby się przystosować. Ich świat wywraca się do góry nogami dwa razy. Spośród wszystkich dzieci, które wróciły, mamy tylko jedno dziecko, które pracowało z psychologiem. Wiele dzieci zostało przymusowo wywiezionych z obwodu charkowskiego, z odległych wiosek i wracają do Ukrainy, wracają do swoich wiosek, gdzie nie ma psychologów. Bardzo trudno jest nam do nich dotrzeć. Nie jesteśmy w stanie im pomóc.
JS: Jak zmieniła się praca Children's Voices w ciągu ostatniego półtora roku?
OR: Zawsze były dzieci i rodziny dotknięte wojną. Ale skala zmieniła się dramatycznie. Pracujemy z dziećmi od 2015 roku. Byłam wolontariuszką, pracowałam z dziećmi na linii frontu, rodzinami, ewakuowanym podczas wojny, która nie była nazywana wojną. Po inwazji na pełną skalę byliśmy prawie jedyną fundacją na Ukrainie, która w pełni koncentrowała się na dzieciach i rodzinach dotkniętych wojną, w szczególności na pomocy psychologicznej. Rozszerzyliśmy nasze programy tak bardzo, jak to możliwe. Teraz obejmuje on pracę psychologiczną, psychospołeczną, humanitarną, pracę ze społecznościami, na przykład instalowanie schronów, organizowanie placów zabaw, pomieszczeń w szpitalach, zakup wszystkiego, co niezbędne dla instytucji, w których przebywają dzieci, ewakuowanie ich na początku inwazji na pełną skalę. Dodaliśmy też ogromną pracę - rzecznictwo. Nazywamy to rzecznictwem artystycznym. Opublikowaliśmy książkę "Wojna głosami dzieci" i podróżujemy po świecie z wystawami i cytatami dzieci. Dużo filmujemy, w szczególności nasz film dokumentalny zdobył Oscara. Teraz pracujemy nad zapewnieniem stabilności wsparcia dla dzieci i dorosłych. Stabilność oznacza stałą obecność tam, gdzie dzieci cierpią z powodu wojny.
JS: Dlaczego mimo decyzji o nakazie ewakuacji z linii frontu na terytoriach okupowanych wciąż są dzieci?
OR: Kwestia ewakuacji z linii frontu jest bolesna od 2014 roku. Rząd centralny próbował zepchnąć ją na lokalnych urzędników. Według wolontariuszy i organizacji pozarządowych jest to nadal kwestia szczebla centralnego, bo wojna nie może być rozwiązana na poziomie społeczności lub regionu. Zakup leków dla szpitala regionalnego jest kwestią lokalną. Ale decyzja o obowiązkowej ewakuacji powinna być opracowana przez rząd, ponieważ nie jest to tylko kwestia ewakuacji, ale konieczność odpowiedzi na pytania: gdzie mieszkać, jak wspierać te rodziny, jak zapewnić bezpieczeństwo mienia pozostawionego przez ludzi itp.
Ponieważ nikt nigdy nie udzielił takich odpowiedzi, ewakuacje zawsze były chaotyczne. Jeśli my, jako wolontariusze, kogoś transportujemy szukamy dla niego również mieszkania i przesiedlamy go. Ale nigdy nie było tak kompleksowego wsparcia ze strony państwa. I to jest jedna z jego największych porażek. Nie ma przymusu ze strony państwa, nie ma jasnego planu działania, nie ma zrozumienia, co dalej. Policjanci, którzy pójdą "walczyć" z tymi matkami i je wyciągać, którzy będą ryzykować życiem, nie mają instrukcji, co zrobić, jeśli rodzice odmówią. Powinien istnieć przejrzysty system działania: co dzieje się z tymi rodzinami, które są wyprowadzane, co dzieje się z tymi, które odmawiają opuszczenia domów. Ponieważ nie ma takiego systemu, sprawy toczą się na dwa sposoby. Rodzina decyduje się na ewakuację, wyjeżdża na własną rękę, otrzymuje trochę pieniędzy od państwa, ale sama układa sobie życie. Druga opcja jest taka, że dorośli i dzieci są zabierani przez wolontariuszy, kościoły, wspólnoty i organizacje międzynarodowe. I to właśnie te ostatnie zakładają hostele (w hotelach, akademikach). Rodziny przebywają tam przez dwa lub trzy miesiące, a następnie wracają na linię frontu. Wszystko jest chaotyczne.
Rodzice jako pierwsi są odpowiedzialni za życie i dobrobyt swoich dzieci. A decyzja o pozostaniu tam, gdzie toczy się wojna należy wyłącznie do nich. Uważam, że państwo powinno uznać, że wojna jest zbyt niebezpieczna dla dzieci. A poleganie tylko na decyzjach rodziców jest niemądre. One mogą być inne. I okazuje się, że dzieci są pozostawione same sobie, jeśli rodzicom na nich nie zależy.
Pamiętam, że w latach 2014-2015 miała miejsce fala ewakuacji. Potem wszystko się uspokoiło, ponieważ linia frontu ustabilizowała się, a ludzie zaczęli stopniowo wracać na okupowane terytoria lub osiedlać się wzdłuż linii frontu. Od około 2016 do początku 2022 roku linia frontu była stabilna. Dziesiątki, setki tysięcy ludzi zorganizowało swoje życie w odległości ogrodu od linii frontu. Szkoły były otwarte. Ludzie adoptowali się do warunków, bo nie chcieli opuszczać swoich domów. Musisz zrozumieć, że dla ludzi, którzy nigdy nie zmienili kraju zamieszkania, nie znają żadnego języka obcego i nie wiedzą, jak pracować online, opuszczenie domu oznacza utratę prawie wszystkiego. Nikt nie jest gotowy na zmianę zawodu w wieku 45 lat. Ze względu na stabilizację linii frontu wszyscy przyzwyczaili się do ostrzałów i zapomnieli o konflikcie zbrojnym na wschodzie. Mieszkałam tam od 2015 do 2022 roku i było to życie pośród wojny. To normalna zdolność organizmu do adaptacji.
JS: Jak życie w ciągłym stresie wpływa na zachowanie dzieci?
OR: Nie było żadnych badań naukowych. Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy w latach 2015-16 uczyłam dzieci na wschodzie o bezpieczeństwie w kopalniach i pytałam je, co może być niebezpieczne w lesie, odpowiadały: granaty. Tak więc dla dziecka w wieku 4-5 lat ta wiedza była normą, ale dla mnie, w wieku 25 lat, była przerażająca. Ale przyzwyczajałam się do odgłosów ostrzału. Kiedy wojna staje się częścią twojego codziennego życia, po prostu się dostosowujesz. Niestety, takie jest życie w izolacji. Wszystko to odbiło się na dzieciach. Ich możliwości rozwoju były w 100% ograniczone - na obszarach frontowych nie było wysokiej jakości edukacji. Nie chodziły do szkoły podczas ostrzału. Straciły przyjaciół.
JS: Co trzeba zrobić, żeby ludzie nie chcieli wracać do swoich domów na froncie?
OR: Pracujemy z różnymi kategoriami osób: zarówno przesiedleńcami wewnętrznymi, jak i tymi, którzy nadal mieszkają w Charkowie, Dnieprze, Zaporożu i Mykołajowie. Osobisty wybór osoby, która chce rozpocząć nowe życie, pozostaje ważny. Dlatego tak ciężko pracujemy, aby zapewnić wsparcie psychologiczne i społeczne. Jeśli ktoś stanie się bierną ofiarą, niczego to nie rozwiąże. Człowiek musi przyjąć aktywną postawę. Nasza pomoc humanitarna ma na celu zapewnienie człowiekowi wszystkiego, jeśli przyjeżdża po raz pierwszy, aby dzieci mogły spać w czystym łóżku i jeść ciepłe jedzenie. Następnie oferujemy każdemu pomoc psychologa. Może to być 10 sesji, aby ustabilizować sytuację i zrozumieć, co robić dalej. Nie wszyscy się na to zgadzają. To sam człowiek musi podjąć decyzję, by nie wracać.
JS: Jaki procent osób, z którymi obecnie pracujesz, zostaje i rozpoczyna nowe życie?
OR: Nie ma takich statystyk. Sytuacja w kraju jest taka, że każdy region może cierpieć z powodu ostrzału. Mieliśmy ośrodek na Zakarpaciu. Było tam wielu uchodźców wewnętrznych z obwodów kijowskiego, charkowskiego i sumskiego. Teraz wszyscy z obwodu charkowskiego wrócili. Charków to milionowe miasto. Nie mogą wszyscy wyjechać, bo nie będą mieli gdzie mieszkać. We Lwowie nie ma tyle wolnej przestrzeni do życia. Nie ma żadnego programu państwowego, który zmuszałby ludzi do przeprowadzki.
JS: Jaki jest stan psychiczny dzieci, z którymi pracują psychologowie?
OR: Mamy raport z wyników badania psychologów z Fundacji Głosem Dzieci - ponad stu specjalistów różnych kategorii w placówkach. 83% dzieci nie rozumie własnych emocji. 72% badanych odczuwa niepokój z powodu wojny. 67% dzieci ma trudności z przystosowaniem się do nowych warunków życia jako uchodźcy wewnętrzni. 63% ma problemy w relacjach z rówieśnikami, w tym z powodu bariery językowej. 54% dzieci ma ataki paniki. 56% doświadcza problemu rozłąki z rodzicami (ojcowie są na froncie, dzieci we Lwowie). 63% samookalecza się. 52% ma myśli samobójcze.
JS: Twój film "Dom z drzazg" opowiada o dzieciach żyjących obok linii frontu, która rozpoczęła się na długo przed lutym 2022 roku. Był to jedyny film o Ukrainie nominowany w tym roku do Oscara. "House of Splinters" miał za główny cel podniesienie świadomości na temat tego problemu. Czy osiągnął swój cel?
OR: Ideą było pokazanie dzieci, które straciły opiekę rodzicielską, mieszkają w ośrodkach opieki psychospołecznej, którym rodzice nie mogą zapewnić normalnej opieki lub są zagrożone utratą praw rodzicielskich. Film jest mistrzowsko zrealizowany. Nie ma w nim ani jednego inscenizowanego ujęcia. Nad filmem pracował duński reżyser. Mają oni bardzo wysokie standardy etyczne wobec dzieci. W filmie udało im się pokazać dusze tych dzieci, które żyją między dwiema wojnami: zewnętrzną z Rosją i wewnętrzną w ich rodzinach. Dla Ukrainy, dla krajowej publiczności, był to zdecydowanie sukces.
Wywodzę się ze środowiska praw człowieka. Doskonale zdajemy sobie sprawę z niedociągnięć polityki społecznej, niedociągnięć edukacji w szkołach z internatem. Są one znane w wąskich kręgach. I oto mamy nominację do Oscara, a film oglądają nie tylko eksperci w dziedzinie dzieci. I to był sukces, bo ludzie zobaczyli, jak dzieci żyją w internatach, jak cierpią, jak szkodliwa jest ta forma edukacji, która wciąż istnieje na Ukrainie. Ministerstwo Polityki Społecznej również obejrzało nasz film.
Rozumiem, że problemów w Ukrainie nie da się rozwiązać filmem. Gdyby to było takie proste, nie potrzebowalibyśmy 10-15 lat, aby zreformować system szkół z internatem. Ale pokazujemy ten film wszędzie i kontynuujemy tę akcję. Chodzi przede wszystkim o dzieci, które straciły rodziców, nie tylko o dzieci wojny. A liczba takich dzieci z pewnością wzrośnie.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!