Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими
Przygody Ukrainek na Tinderze: Czechy i Bułgaria
<frame>Wspaniale jest pójść na randkę z samą sobą, poczytać książkę w samotności lub wybrać się na samotną wycieczkę, ale czasami po prostu potrzebujesz towarzystwa. Gdzie znaleźć kogoś, kto nie sprawi, że będziesz chciał jak najszybciej uciec? Znalezienie odpowiedniej osoby nie jest łatwym zadaniem. Jest to jeszcze bardziej skomplikowane w przypadku migrantów, którzy znaleźli się w zupełnie nowym świecie. Sestry poprosiły Ukrainki o podzielenie się przez nie historiami dotyczącymi budowania relacji z obcokrajowcami. Piszemy o tym w serii artykułów dotyczących różnych krajów. Kolejnymi naszymi przystankami są Czechy i Bułgaria. <frame>
Uwaga: w tym cyklu przedstawiamy historie kilkudziesięciu kobiet, z którymi rozmawiałyśmy. Ich doświadczenia mają charakter osobisty i nie mogą być traktowane jako badanie socjologiczne.
Nieufny i nieśmiały jak Czech
Czesi, chociaż ich kraj jest geograficznie blisko Ukrainy, nie są zbyt otwarci na randki i wiązanie się z Ukrainkami. Większość mieszanych małżeństw zawierają z obywatelkami tych krajów Unii Europejskiej, które mają kulturowe i historyczne powiązania z Republiką Czeską – głównie Słowacji, Polski i Niemiec.
– Powiedziałabym nawet, że Czesi stronią od Ukrainek i trochę się ich boją – mówi 38-letnia Iryna, która mieszka w Czechach od kilku lat. – To raczej zamknięta społeczność, która ma wiele uprzedzeń wobec obcokrajowców. Na przykład rodzina mojego czeskiego chłopaka nie postrzega mnie pozytywnie, mimo że nie zrobiłam im nic złego, mam wyższe wykształcenie i pracuję w swoim zawodzie. Ojciec Tomasza [imiona obojga bohaterów zostały zmienione – red.] nieustannie mówi mu, że chcę go oszukać, zagarnąć jego majątek, że wszystkie Ukrainki to oszustki. Mówi nawet, że w rzeczywistości nie jestem rozwódką i tylko czekam, by sprowadzić tu mojego ukraińskiego męża.
Iryna wybrała Czechy jako kraj tymczasowego pobytu, bo przed wojną poznała tu swojego męża. Uczyła się dla niego czeskiego, ale kiedy przyjechała, okazało się, że nie był gotowy na związek z Ukrainką. Pomógł jej jednak stanąć na nogi.
– Mojego obecnego chłopaka poznałam w realu – mówi. – Kilka razy się spotkaliśmy, ale był zbyt nieśmiały, by się do mnie zbliżyć. Czesi przeważnie są nieśmiali i niezdecydowani. Niedawno pewien bardzo miły facet napisał post na jednej z lokalnych grup, że z dziesięć razy chciał podejść do dziewczyny pracującej przy kasie, ale się nie odważył. Teraz ona już tam nie pracuje, a on chce się dowiedzieć, czy ktoś wie, dokąd poszła.
Irinę i Czecha, którym się zainteresowała, zbliżyła gra w rzutki – to właśnie podczas niej otworzył się przed nią i zaprosił ją na randkę. Są razem od dwóch lat.
Iryna ostrzega, że spotykając się z Czechem, musisz być przygotowana na różne dziwactwa. To przez tę ich nieśmiałość
– Przyjaciel mojego chłopaka poprosił mnie, żebym przedstawiła go Ukraince, ale potem przez miesiąc bał się do niej podejść. Kiedy umówili się na randkę, upił się i... ugryzł ją w szyję.
Jak wiele stolic, Praga jest wielokulturowa. Jednak prowincja jest raczej nietolerancyjna wobec osób odmiennych kulturowo.
Krytyczne opinie wobec obcych, jak zaznacza Iryna, nie są wyrażane publicznie, ale w kręgu rodzinnym możesz się nasłuchać. Czesi nie będą okazywać emocji, okażą ci demonstracyjną uprzejmość, ale nie będą zadowoleni, że mają synową z tak zwanego kraju „trzeciego świata”.
– Niestety dotyczy to także ukraińskich kobiet, ponieważ przed inwazją były kojarzone głównie z imigracją zarobkową – mówi Iryna. – Ukraińcy często mieszkali w zatłoczonych akademikach, wdawali się w kłótnie i bójki, czasem łamali tutejsze zasady i prawo. Oczywiście nie wszyscy, ale takie sytuacje rzucały się w oczy i tworzyły ogólne wyobrażenie o naszym narodzie. Nikt nie zwraca uwagi na przyzwoitą Ukrainkę, która pracuje w fabryce od rana do nocy, by zarobić na życie. Ale wszyscy widzą Ukraińców, którzy upijają się w parku i wszczynają bójki. Często małe konflikty są podsycane przez siły polityczne, które czerpią z tego własne korzyści.
Stereotypowe postawy często przejawiają się w nieoczekiwanych sytuacjach. Na przykład na portalu randkowym możesz otrzymać wiadomość, że Czesi nie chcą mieć nic wspólnego z Ukrainkami
Urządźmy pokój dla dziecka
Pomimo nieufności wobec Ukrainek, Czesi nie zauważają między naszymi narodami szczególnych różnic kulturowych. Nie lubią się spieszyć i zanim zaczną działać, zawsze sprawę rozważą.
Iryna zauważyła, że związki Czechów trwają bardzo długo, czasem nawet 10 lat, zanim zdecydują się na ślub. Żony – Czeszki lubią mieć wszystko pod kontrolą, co nie wszystkim Czechom się podoba. W wielu rodzinach obowiązki domowe i wychowanie dzieci są dzielone równo.
– Jednak pod pewnymi względami Czesi przypominają ukraińskich mężczyzn: są zaradni i bardzo gospodarni – mówi Iryna. – Wielu z nich potrafi naprawić w domu wszystko. W odróżnieniu jednak od naszych mężczyzn, są bardzo zaangażowani w wychowywanie dzieci. Czesi sami przyznają, że Ukraińcy są bohaterami. Wielu otwarcie mówi, że w razie wojny nie poszliby walczyć z Rosją, bo by się bali, woleli wyjechać lub gdzieś się ukryć.
Mój czeski mąż z rozbrajającą szczerością przyznaje: „Kochanie, ja bym się zesrał w gacie. To wy, Ukraińcy, jesteście silni i odważni”
Wojująca abstynentka może mieć trudności ze znalezieniem odpowiedniego dla siebie Czecha, bo ludzie tutaj uwielbiają pić piwo. To część ich stylu życia.
– Jednak kiedy piją, nie są agresywni – mówi Iryna. – Kolejną wspaniałą cechą jest to, że kiedy coś mówią, możesz im wierzyć. Nie obiecują czegoś, czego nie zamierzają zrobić. Mogą być wyjątki, ale mój Tomasz jest typowym Czechem i to samo widzę w związkach innych Ukrainek z Czechami. Jeśli Czech nie planuje ślubu, powie ci o tym szczerze, zamiast zwodzić cię przez lata. Ale będzie hojny i skłonny do prawienia ci komplementów.
Tomasz zaakceptował moją córkę. Gdy powiedział: „Urządźmy pokój dla dziecka i zamieszkajmy razem”, moje serce się roztopiło. W Ukrainie wielu mężczyzn chciało chciało się ze mną związać, ale żaden nie chciał mojej córki.
Z romansami i namiętnym seksem jest już gorzej. Według statystyk Czesi uprawiają seks średnio dwa razy w miesiącu.
Kiedy Iryna sugeruje, że powinni kochać się częściej, jej facet wykręca się żartem: „Kochanie, nie psujmy statystyk”
Bułgarski pszczelarz, czyli jak w kinie
Inna, 44-letnia Ukrainka, wyszła za mąż po raz trzeci. Tym razem za Bułgara o imieniu Todor, którego poznała na portalu randkowym. Swojego drugiego męża, Ukraińca, też tak poznała. Rozstali się, bo jak mówi, spotkały się dwie zupełnie różne osoby.
– Na obronę tej metody zapoznawania się powiem, że moja matka również znalazła męża na portalu randkowym, mając 52 lata i będąc po rozwodzie. Od 13 lat jest szczęśliwą mężatką – mówi Inna.
Po drugim rozwodzie przyjaciółka namówiła ją do powrotu na Tindera. Zrobiła to bez entuzjazmu, bo jej ostatni potencjalny partner szukał „wolnego związku”. Powiedział jej o tym dopiero podczas spotkania w cztery oczy.
– Minęło trochę czasu. Przeglądałam portal po ciężkim covidzie i moją uwagę przykuło zdjęcie mężczyzny w stroju pszczelarza. Był starszy ode mnie, ale odniosłam wrażenie, że to ktoś inteligentny. Dałam mu lajka – i o nim zapomniałam. Później okazało się, że on tego lajka nie widział, bo za tę funkcjonalność trzeba było dodatkowo zapłacić. Tak czy inaczej, dostał moje zdjęcie w rekomendacjach.
Na półtora miesiąca Inna przestała korzystać ze strony. Kiedy na nią wróciła, zobaczyła wiele wiadomości, w tym jedną od pszczelarza. Był nauczycielem z trzema dyplomami i profesjonalnym muzykiem. W łamanym rosyjskim z marszu zakomunikował, że szuka tylko poważnego związku.
– Nie przypuszczałam, że to rozwinie się tak szybko – mówi kobieta. – Już astępnego dnia rozmawialiśmy na wideo, a dwa tygodnie później przyjechał do mojego rodzinnego miasta, niedaleko Odessy. Przestraszyłam się. „Tak szybko?”
Odpowiedział ironicznie: „OK, to piszmy do siebie przez kolejny rok, potem umawiajmy się na randki przez dwa, aż w końcu pobierzmy się jako starzy ludzie”. Zaryzykowałam
W Odessie spędzili razem dwa tygodnie. Na koniec poszli do jubilera – poprosił, by wybrała sobie pierścionek i została jego żoną.
– Sprzedawcy bili nam brawo, bo coś takiego widzieli tylko w kinie – uśmiecha się Inna. – Dwa tygodnie później wyjechał, oczekując, że przyjadę za nim do Sofii. Przyjechałam i zostałam. Cztery miesiące później Todor przywiózł z Ukrainy do Bułgarii mojego syna, który mieszkał wtedy z ojcem. Miesiąc później się pobraliśmy. Nasze małżeństwo trwa już cztery lata.
Tu nie ma cudzych dzieci
W regionie Odessy, skąd pochodzi Inna, wizerunek Bułgarów został ukształtowany przez mieszkańców Besarabii, gdzie mieszka duża bułgarska diaspora. Mają raczej patriarchalny styl życia, z pewnymi niezachwianymi zasadami, które przetrwały wieki. Współcześni Bułgarzy z Bułgarii są zupełnie inni.
– Z niczym się nie spieszą, są bardzo hałaśliwi, do nieznajomych czy starszych ludzi zwracają się po imieniu, nie dbają o porządek i często nie dotrzymują słowa. To wady, ale niektóre z nich mają też swoje dobre strony. To, że się nie spieszą, oznacza, że nie są zestresowani, nie przejmują się drobiazgami i wiodą życie „light”. Sjesta jest dla nich święta. Niegrzecznie jest nawet dzwonić w ciągu dnia, ponieważ Bułgar może wtedy spać.
Do zawierania małżeństw Bułgarzy podchodzą ostrożnie, wielu z nich żyje „bez pieczątki”. Po części pewnie dlatego, że rozwód oznacza sąd i duże koszty dla mężczyzny. Po rozwodzie niejeden zostaje bez niczego, „goły i bosy”. Ale najgorsza dla Bułgara jest utrata dzieci.
Bo Bułgarzy dzieci uwielbiają. Własne i cudze. W ich kraju panuje prawdziwy kult dzieci.
W transporcie publicznym nie ma zwyczaju ustępowania miejsca starszym. Za to kiedy do autobusu wsiądzie dziecko, nawet dziesięcioletnie, to dorosły może je posadzić na swoim miejscu, a na dodatek obdarować je komplementami
– Zraniona Bułgarka to potężny żywioł – mówi Inna. – Potrafi pozbawić mężczyznę wszystkiego, nawet kontaktu z dzieckiem. Todor i ja pobraliśmy się między innymi dlatego, że bez ślubu nie mogłabym osiąść w Bułgarii.
Inna zaznacza, że starsze pokolenie Bułgarów nadal nie postrzega Ukraińców jako narodu odrębnego od Rosjan. Jej zdaniem wiele osób w Bułgarii „nie zagłębia się w historię i nie ma szerokiego spojrzenia, więc ukraińskim kobietom nie jest tu łatwo”. Z drugiej strony – żyje się tu całkiem wygodnie i nikogo nie obchodzi, jak się ubierasz i jak wyglądasz. Przeszłość czasami daje o sobie znać w potępiających słowach starszego pokolenia czy w napisach na murach, domagających się ochrony „tradycyjnych wartości”.
Pomidory zamiast kwiatów
W mentalności tutejszych ludzi jest coś orientalnego. I nic w tym dziwnego, bo Bułgaria przez długi czas znajdowała się pod panowaniem Imperium Osmańskiego. Nawet zwyczaj kiwania głową przez Bułgarów w górę i w dół, gdy mówią: „nie”, a nie na boki, jak to jest w zwyczaju większości innych narodów, ma swoje korzenie w tamtym okresie.
Bałkański duch przejawia się we wszystkim: Bułgarzy szanują swoje tradycje, a więzi rodzinne są dla nich święte. Inna wyjaśnia, że w języku bułgarskim jest wiele słów na ich określenie.
Ci, którzy planują zawrzeć związek małżeński w Bułgarii, powinni być przygotowani na to, że ukraiński jest bardziej podobny do bułgarskiego niż do rosyjskiego. Tyle że wiele słów ma przeciwne lub odmienne znaczenia.
W związkach Bułgarzy są nieco skąpi, prości, niecierpliwi i impulsywni. Nic dziwnego, że mówi się o nich, że to tacy „słowiańscy Włosi”: potrafią ci przerwać, nie wysłuchując do końca, co chcesz powiedzieć. Ale to nie jest celowa nieuprzejmość, to cecha kulturowa.
– Niemożliwe jest utrzymywanie platonicznego związku z Bułgarem przez długi czas, trzymanie go na dystans – mówi Inna. – Oni tego nie zrozumieją. Są bardzo namiętni. Piękną dziewczynę po prostu trzeba zdobyć. Większość bułgarskich mężczyzn potrzebuje dużo seksu.
Wszyscy niezamężni przyjaciele męża Inny proszą go, by zapoznał ich z jakąś Ukrainką. Co ich przyciąga? Uroda, uprzejmość, gospodarność, lojalność i nieunikanie ciężkiej pracy. Wiedzą, że Ukrainka i domem się zajmie, i do pracy pójdzie
– Miejscowe kobiety zazwyczaj wybierają albo dom, albo pracę – mówi Inna. – Myślę, że wydałabym tu za mąż każdą z moich przyjaciółek, ponieważ Bułgarzy są przekonani, że ukraińskie kobiety marzą o poślubieniu ich. Tyle że przeciętny Bułgar nie ma pojęcia, jak wiele wymagań mają ukraińskie kobiety, jeśli chodzi o komfort i traktowanie. Tutaj w wielu dziedzinach, w tym w zalotach i związkach, obowiązuje zasada „jakoś to będzie”. Romantyczna randka z kwiatami? Strata pieniędzy. On woli ci przynieść pomidory!
Ukrainka może się grubo pomylić, myśląc, że przekona Bułgara do swojej narodowej kuchni. Bułgar jest bardzo konserwatywny, jeśli chodzi o jedzenie. Nie zachwycisz takiego barszczem (choć może spróbować) ani pierogami. Bułgarzy są oddani swojej kuchni, która, zaznaczmy, nie jest dobra dla osób o słabym żołądku. Jedna z tradycyjnych bułgarskich potraw, szkembe czorba (krowie flaki gotowane w mleku), zajęła piąte miejsce w rankingu najbardziej obrzydliwych potraw na świecie.
Bałkański Otello kocha swój kraj
Po pierwsze, nie wzbudzaj w Bułgarze zazdrości. Nie powinnaś też oczekiwać od niego, że będzie cię utrzymywał, i nie przesadzaj z kłótniami – Bułgar potrafi nagle wybuchnąć i często jest gotowy na konflikt. A co najważniejsze – nigdy nie mów źle o Bułgarii.
Chociaż Bułgarzy często narzekają na niedostatek, dla każdego z nich, od dziecka po starca, ojczyzna to świętość
Bułgarzy są bardzo dumni ze swojej historii i bohaterów, ich imiona nadają szkołom i instytucjom. Większość Bułgarów, zwłaszcza młodych, dobrze mówi po angielsku. Starsze pokolenie mówi głównie po rosyjsku.
– Mój mąż uczy angielskiego i mieszkał przez kilka lat w Stanach Zjednoczonych, Korei Południowej i Niemczech, gdzie mówił tylko po angielsku – mówi Inna. – Chociaż zna rosyjski, od pierwszych dni mojego pobytu w Bułgarii odmówił używania go, bym mogła szybciej nauczyć się bułgarskiego. I miał rację: rok później płynnie mówiłam po bułgarsku, a po trzech latach zaczęłam uczyć bułgarskiego obcokrajowców. Teraz, jako prawdziwy ukrainofil, mój mąż prosi mnie i mojego syna, byśmy uczyli go ukraińskiego. Robi postępy.
Jeśli chodzi o budowanie długotrwałej relacji z Bułgarem, wszystko jest indywidualne.
– W ustach osoby dwukrotnie rozwiedzionej może to zabrzmieć dziwnie, ale dla mnie najważniejsze są wspólne wartości i pomysły na przyszłość. Pomimo różnic kulturowych, odnaleźliśmy harmonię jako rodzina. Kochamy się i szanujemy, a co najważniejsze, pielęgnujemy nasz związek, w którym nigdy nie ma nudy. Każde z nas znalazło to, czego szukało.
* Bonus: ostatni artykuł z serii (Polska) będzie zawierał wskazówki, które z pewnością pomogą Ci znaleźć partnera – w Ukrainie lub za granicą, dzięki internetowym serwisom randkowym. Subskrybuj nasze kanały w mediach społecznościowych (Facebook,Instagram,Telegram), by nie przegapić kolejnych tekstów z tej serii. W poprzednich opowiedzieliśmy o Niemczech, Francji, Szwecji i Finlandii, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii i Irlandii, Hiszpanii i Turcji. Wkrótce odwiedzimy Stany Zjednoczone i Kanadę.
„Wszystko ma żyć”: o mocarnej Annie z gołębim sercem
Anna jest osobą pełną charyzmy. Niegdyś była nauczycielką biologii, później pracowała z drapieżnikami w zoo. Aż któregoś dnia zaczęła trenować – i w wieku 41 lat, ważąc 72,5 kg, wycisnęła 147,5 kg. Do dziś żadna kobieta na świecie nie zdołała pobić tego rekordu. Oto Anna Kurkurina, najsilniejsza kobieta na Ziemi, wielokrotna mistrzyni świata w trójboju siłowym i właścicielka 14 rekordów.
Dziś ma 58 lat i opowiada swoją historię. O tym jak ze względu na wygląd uznawano ją za chłopca, a potem – za mężczyznę. I jak była trenerką niepełnosprawnych nastolatków. Na przykład Dimy, chłopca z porażeniem mózgowym, bardzo obiecującego młodego sportowca. Chciała go przygotować do mistrzostw świata, ale wybuchła wojna w 2022 r.
Jednak mimo po jakimś czasie wrócili do wspólnych treningów – mimo że Dima wyjechał za granicę. Na mistrzostwach udało mu się podnieść upragnione 90 kg i zająć pierwsze miejsce.
Anna otwarcie deklaruje swój homoseksualizm. Jest też wolontariuszką i działaczką na rzecz praw zwierząt. Nigdy nie opuściła Mikołajowa, mieszkała tu już przed wojną. Nawet podczas ostrzałów nie ruszała się z domu, nie schodziła do schronu. Bo nie mogła zostawić swoich przerażonych zwierząt samych.
Zaczęła też pomagać innym zwierzętom, rannym i porzuconym, chętnie wykorzystując do tego swoją sportową popularność. Naraża życie, jeżdżąc do wiosek zniszczonych przez Rosjan w obwodach mikołajowskim i chersońskim, by karmić pozostawione tam zwierzaki.
W filmie widzimy puste wioski, zniszczone budynki i przerażone, głodujące stworzenia. Słyszymy wycie syren i huk eksplozji, ale to Hanny nie przeraża. Zdejmuje zwierzęta z dachów, wyławia je z wody w zalanych okolicach Chersonia.
Miłość wolontariuszki do zwierząt jest nicią spajającą film. Widzimy, jak się nimi opiekuje, jak przywozi je ranne do lecznicy, jak czule mówi do każdego, patrząc mu w oczy.
Kiedy była mała, przynosiła do domu koty. Mama ją za to beształa, ale tata wspierał. Od najmłodszych lat potrafiła nawiązywać ze zwierzętami szczególną więź – swego czasu w mikołajowskim zoo zaprzyjaźniła się nawet z lwem. Teraz pomaga zakładać schroniska i znajdować nowe domy dla dziesiątek bezpańskich czworonogów – także tych, które przynoszą jej dzieci z sąsiedztwa. Niektóre zatrzymuje.
Bohaterka filmu „Wszystko ma żyć” wierzy, że skoro urodziła się inna, to musiał być jakiś powód. Serce podpowiada jej, gdzie powinna być. Bo wojna to nie tylko zabijanie, nie tylko zagłada środowiska. To także niszczenie każdego człowieka, każdej żywej istoty.
Dzięki niej nowe domy ma już ponad 200 zwierząt ewakuowanych z linii frontu. Założyła fundację charytatywną. Pomaga nie tylko czworonogom, ale i ludziom. Bo jak mówi - wszystko ma żyć.
<add-big-frame>Film wyreżyserowałi Tetiana Dorodnitsyna i Andrii Lytvynenko. Autorami zdjęć są Tetiana Dorodnitsyna i Ivan Selistran. Zostanie zaprezentowany w ramach przeglądu Najlepsze Polskie Filmy Dokumentalne w Kinach Studyjnych. Pierwszy pokaz będzie 23 października w szczecińskim Kinie „Zamek”, kolejne – w czterech kinach w Krakowie, w Centrum Kultury i Filmu w Suchej Beskidzkiej, Kinie „Atlantic” w Warszawie, Kinie „Charlie” w Łodzi i Kinie „Światowid” w Katowicach. Więcej informacji znajdziesz tutaj. <add-big-frame>
Diia, czyli ślub na polu bitwy
Możliwość zawarcia małżeństwa online to ważne wsparcie dla żołnierzy i ich rodzin. W ciągu dwóch i pół roku wojny ukraiński system rejestracji małżeństw ewoluował w usługę, która nie ma odpowiedników na świecie.
Wyły syreny, my byliśmy szczęśliwi
W lutym 2023 r. w państwowym serwisie Diia, ukraińskim odpowiedniku polskiego programu mObywatel, wprowadzono możliwość złożenia wniosku o rejestrację małżeństwa online.
Słowo „formalność”, którym przed wojną często określano zawieranie małżeństw w Ukrainie, nabrało nowego znaczenia. Pobranie się w czasie wojny wzmacnia więzi i zaufanie między partnerami, a kobiecie zapewnia korzystny status prawny w przypadku zranienia lub śmierci małżonka-żołnierza. Pozwala jej być z mężem, jeśli znajdzie się na intensywnej terapii, podejmować decyzje dotyczące jego leczenia czy ubiegać się o spadek, jeśli umrze.
Iryna i Danił pochodzą z Pierwomajska w obwodzie mikołajowskim.
– Już na naszym pierwszym spotkaniu Danił powiedział mi, że zostanę jego żoną – wspomina Iryna. – Kiedy jechałam do Pokrowska, by go odwiedzić, czułam, że mi się oświadczy. Idąc przez tę część miasta, która przetrwała ataki Rosjan, dotarliśmy do parku. Wtedy uklęknął i poprosił mnie o rękę. Rozległo się wycie syren, ale my już prawie ich nie słyszeliśmy – tak byliśmy sobą zauroczeni i szczęśliwi, że jesteśmy razem.
Iryna powiedziała: „tak”, lecz ślub musiał poczekać. Danił rzadko opuszczał linię frontu. W ciągu 2,5 roku wojny widzieli się tylko pięć razy – podczas jego krótkich urlopów lub gdy Iryna odwiedzała go w najbliższym mieście frontowym
Postanowili złożyć przez Internet wniosek o zawarcie małżeństwa – na stronie Diia taka opcja była dostępna. Irina wypełniła formularz, a Danił potwierdził wniosek e-mailem, gdy tylko złapał dostęp do sieci.
Wybrali datę ceremonii w urzędzie stanu cywilnego i zapłacili 1100 hrywien (około 105 zł) opłaty skarbowej. Siostra pana młodego specjalnie przyjechała na ten dzień z zagranicy, jednak do ślubu nie doszło – dowódca nie dał Danile przepustki. Sytuacja na froncie była bardzo trudna, liczył się każdy człowiek...
– Daniło jest oficerem i ma pod komendą żołnierzy, więc się nie kłócił, chociaż do końca liczyliśmy na cud – mówi Iryna. – Złożyliśmy więc podanie po raz drugi. Wybraliśmy nowy termin – i czekaliśmy.
Słabość starego systemu
Miłość Iryny i Daniły to długa historia. Poznali się, gdy mieli po 16 lat (teraz mają po 30). To już ich trzecia próba związania się na stałe.
– Za pierwszym razem byliśmy młodzi i naiwni – wspomina Iryna. – Potem znowu zaczęliśmy się spotykać, ale i tym razem nie wyszło. Byłam wtedy w długotrwałym związku, ale on nie przyniósł mi szczęścia, często wspominałam Daniłę. Po raz trzeci spotkaliśmy się dwa lata temu. Od pierwszych dni inwazji Daniło bronił Ukrainy. Wojna bardzo go zmieniła. Stał się odważny, odpowiedzialny i kompetentny. Zawsze był miłością mojego życia.
Przy drugiej próbie ożenku za Daniłą wstawił się u dowódcy cały jego pluton. Dostał 10-dniowy urlop.
– Uroczystość nie była wielka. Pojechaliśmy do Odessy, mieliśmy tam ładną ślubną sesję zdjęciową, a potem wróciliśmy do Pierwomajska i się pobraliśmy. Jedynymi gośćmi byli rodzice mojego narzeczonego, mój brat i mama. Taty nie było, bo też broni Ukrainy.
Historia Iryny i Daniły ilustruje słabość starego systemu – konieczność wypuszczania żołnierzy na ślubne przepustki często dezorganizowała pracę ich dowódców na froncie. Władze uznały więc, że aplikacja Diia powinna umożliwiać żołnierzom zawieranie małżeństw zdalnie, za pośrednictwem internetowej transmisji wideo.
Przytuliłam ją, żeby nie płakała
Wszystko, co trzeba w takim przypadku zrobić, to wysłać wniosek za pośrednictwem aplikacji Diia, poprosić partnera/partnerkę o zgodę i wybrać datę ceremonii, która odbędzie się online. Urzędnik stanu cywilnego poświadcza zgodę, a nowożeńcy podpisują akt małżeństwa za pomocą podpisu elektronicznego.
Jak informuje Waleria Kołomiec, wiceministerka sprawiedliwości Ukrainy ds. integracji europejskiej, w ciągu pierwszych trzech miesięcy od uruchomienia usługi zdalne śluby zawarło prawie 1500 par. Wśród nich było dwoje ludzi z Kałusza, miasta w obwodzie iwanofrankiwskim.
– Delikatnie ją przytuliłam, żeby nie płakała – mówi nam pracowniczka urzędu stanu cywilnego w Kałuszu.
– Ta młoda i piękna kobieta trzymała w ręku telefon i nie mogła oderwać wzroku od ekranu. A jej ukochany, silny mężczyzna w wojskowym mundurze, mówił, że ją kocha i nigdy by nie pomyślał, że poślubi ją przez telefon
Jak się pobrać przez telefon
Cały proces zawierania małżeństwa – od złożenia wniosku do ceremonii ślubnej – odbywa się online. Partner lub partnerka otrzymuje powiadomienie (oświadczyny), na które musi odpowiedzieć w ciągu 14 dni. Funkcja ta jest dostępna dla każdego pełnoletniego obywatela i obywatelki Ukrainy pod warunkiem, że:
* posiada zweryfikowany numer podatkowy,
* używa swojego dowodu osobistego lub paszportu w Diia,
* nie jest w innym związku małżeńskim (lub ma wpis o rozwodzie w urzędzie stanu cywilnego).
Możliwość ta nie dotyczy jednak par, w których choćby jedna osoba jest obywatelem nie tylko Ukrainy, ale także innego kraju.
Rozwód za oświadczyny
W pierwszych dniach działania nowej funkcji użytkownicy postanowili przetestować aplikację – i znaleźli wiele błędów technicznych. Na przykład niektóre pary, które były już małżeństwem, mogły ponownie wysyłać sobie nawzajem propozycje zawarcia związku. Zdarzyło się też, że jeden z użytkowników wysłał kilkanaście oświadczyn do różnych kobiet i otrzymał kilka pozytywnych odpowiedzi.
Natalia Sawinowa, doktorka prawa, podzieliła się z nami ciekawą historią. Otóż jej klientka zobaczyła w telefonie męża oświadczyny, które wysłał do innej kobiety za pośrednictwem aplikacji Diia. Zrobiła więc zrzut ekranu i złożyła pozew rozwodowy. Ma nadzieję, że dzięki temu dowodowi sąd pozwoli jej rozwieść się szybko, bez ustanawiania okresu umożliwiającego ewentualne pojednanie.
W pierwszych dniach działania aplikacji Ukraińcy wystosowali w sieci aż 416 000 oświadczyn. Liczba pozytywnych odpowiedzi wyniosła 49 282.
Po pierwszych 24 godzinach dostępności aplikacji Ukraińcy musieli rezerwować daty ślubu już z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Przeciążona aplikacja zawieszała się, nie przyjmowała podpisów cyfrowych i nie przesyłała dokumentów
Od Instagrama do ślubnego kobierca
Ołena i Jurij z Kijowa chcieli wziąć ślub na wiosnę, ale on nie mógł dostać przepustki. Oświadczył się więc podczas rozmowy wideo, zamówił pierścionek i wysłał go kurierem. Ślub wzięli za pośrednictwem Diia.
– Forma, w której się pobraliśmy, jest logiczną kontynuacją tego, jak zawarliśmy ze sobą znajomość – mówi Ołena. – Zaczęło się od tego, że Jurij zasubskrybował mój blog kulinarny na Instagramie i polubił wszystkie moje przepisy. A później zdecydował się zaprosić mnie na randkę.
Pomimo problemów technicznych, nieufności niektórych ludzi wobec innowacji cyfrowych i obaw o bezpieczeństwo danych, nowa usługa to dowód, że nawet w najtrudniejszych warunkach Ukraińcy znajdą sposób, by być razem, zakładać rodziny i je chronić
<frame>W pierwszym roku inwazji w Ukrainie nastąpił gwałtowny wzrost liczby małżeństw – o 4% w porównaniu z ostatnimi latami przedwojennymi. Jednak w 2023 r. ten trend gwałtownie osłabł: nowych małżeństw było już 16% mniej. Ich lwia część jest zawierana w regionach, które toczą się działania wojenne, w szczególności w obwodzie charkowskim.
W zachodniej Ukrainie nowych małżeństw jest o 20% mniej. <frame>
Jazda ciężarówką po mieście była przerażająca. Ale zapanowałam nad strachem
Więcej wakatów niż chętnych do pracy
Od września 2024 r. kluczowym problemem na ukraińskim rynku pracy jest niedobór pracowników. Przyczyny? Mobilizacja, przymusowa migracja za granicę, okupacja terytoriów i niszczenie przez Rosjan ukraińskich przedsiębiorstw. Według raportu Centrum Strategii Gospodarczej „Tracker gospodarki Ukrainy podczas wojny”, na stronach z ofertami pracy podań jest o 26% więcej niż wolnych miejsc.
– Dzisiejszy rynek pracy jest w zasadzie rynkiem poszukujących pracy
– mówi Hlib Wyszlinski, dyrektor wykonawczy Centrum. – Inna rzecz, że znalezienie zatrudnienia bardzo często wymaga przekwalifikowania lub pracy poniżej kwalifikacji, zwłaszcza gdy mówimy o ludziach, którzy opuścili terytoria okupowane, strefę wojny, zniszczone osiedla.
W każdym przypadku sytuacja jest więc inna i musimy przyglądać się konkretnym specjalizacjom. Wyszlinski dodaje, że trendy, które istniały jeszcze przed inwazją, utrzymują się: przede wszystkim brakuje specjalistów w zawodach fizycznych i „niepopularnych”, z niską płacą, gdzie występuje duża rotacja personelu: sprzedawców, ładowaczy, kelnerów, baristów, pracowników pomocniczych i portierów.
Kobiety na męskie stanowiska
W Ukrainie kobiety zarabiają średnio ponad 18% mniej niż mężczyźni.
W ubiegłym roku ukraiński rząd opracował strategię mającą to zmienić. Plan zakłada zmniejszenie różnicy w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn z 18,6% do 13,6% do 2030 roku.Jednak w czasie wojny wyobrażenie dotyczące płci na rynku pracy znacznie się zmieniły, zaznacza Wiktoria Biliakowa, PR menedżerka w Work.ua:
– Coraz więcej pracodawców w Ukrainie jest gotowych zatrudniać kobiety na stanowiskach, które wcześniej były uważane za tradycyjnie męskie. Na przykład zawody: kierowca ciężarówki, operator maszyn i technik produkcji – stają się dla kobiet coraz bardziej dostępne.
Wojna w pewnym stopniu pobudziła proces ich otwierania, ponieważ bariery związane z płcią, które istniały na rynku pracy, zaczęły pękać ze względu na pilne zapotrzebowanie na pracowników. Pracodawcy inwestują również w automatyzację procesów i poprawianie warunków pracy, dzięki czemu wytrzymałość fizyczna nie jest już kluczowym czynnikiem w procesie selekcji. Ten sam trend dotyczy zatrudniania starszych pracowników.
Zapotrzebowanie na doświadczonych pracowników rośnie, a ograniczenia wiekowe stają się coraz mniej istotne.
Przed wojną kobiety stanowiły 55% zarejestrowanych bezrobotnych.
Obecnie według Państwowej Służby Zatrudnienia ten wskaźnik wzrósł do 77%, a w niektórych regionach – nawet do 80%. W związku z tym istnieją pewne trudności z obsadzeniem wakatów w zawodach tradycyjnie uprawianych przez mężczyzn (budowlańcy, spawacze, mechanicy, elektrycy, kierowcy itp.)
Teraz jednak okazuje się, że podział na zawody „męskie” i „kobiece” jest w znacznej mierze stereotypowy. A pracodawcy mają asumpt do tego, by zmieniać swoje podejście.
– Nie jest tak, że rynek pracy stracił wielu mężczyzn, a nie stracił kobiet. Bo stracił i jednych, i drugich. To nie jest taka sama sytuacja, jak w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Związku Radzieckim w latach czterdziestych, kiedy ludzie nie mieli dokąd pójść [podczas II wojny światowej Związek Radziecki masowo zatrudniał kobiety w fabrykach broni, co było równoznaczne ze służbą wojskową – red.].
Ale obecny czas jest dobrym impulsem dla pracodawców do ponownego przemyślenia stereotypów, które pokutowały u nas od czasów sowieckich.
Dlaczego maszynistami w kolejkach metra i pociągach są wyłącznie mężczyźni?
To tajemnica, dlaczego kobiety zawsze prowadziły tramwaje i trolejbusy, ale już nie autobusy – dodaje Hlib Wyszlinski.
Państwowe Centrum Zatrudnienia potwierdziło nam, że największe braki kadrowe występują wśród pracowników wykwalifikowanych. W szczególności brakuje pracowników w zawodach: szwaczka, elektryk (naprawa sprzętu elektrycznego), hydraulik, monter torów, monter awaryjny, spawacz, kierowca wózka widłowego, operator koparki, tokarz, stolarz, operator maszyn sterowanych komputerowo. Jak dotąd nie zaobserwowano masowego zatrudniania kobiet na stanowiskach typowo „męskich”.
W ciągu ostatnich 9 miesięcy tylko 162 Ukrainki zostały zatrudnione jako operatorki maszyn do obróbki drewna, 109 zostało operatorkami pomp, 59 mechanikami montażu mechanicznego, a 47 operatorkami dźwigów. Kilkadziesiąt kobiet w Ukrainie zostało elektrykami i ładowaczami.
Państwo daje nowe możliwości
Przekwalifikowanie pracowników może pomóc w przywracaniu równowagi na rynku pracy. Jak latem ogłosiło Ministerstwo Gospodarki, 30 tysięcy Ukraińców będzie mogło przejść szkolenie i nauczyć się nowych zawodów w ramach projektu edukacyjnego ReSkill UA [projekt jest realizowany przez Happy Monday wraz z międzynarodową platformą Coursera, przy wsparciu programu USAID „Konkurencyjna Gospodarka Ukrainy” i pomocy Ministerstwa Gospodarki – red.].
– Zadaniem rządu jest poprawa sytuacji na rynku pracy poprzez wspieranie programów szkoleniowych i przekwalifikowujących dla Ukraińców w bardziej popularnych zawodach i specjalnościach. A także tworzenie warunków do powrotu tych, którzy opuścili kraj z powodu wojny
– wyjaśniła wiceminister gospodarki Tetiana Bereżna.
Urzędy pracy organizują szkolenia dla zarejestrowanych bezrobotnych na wniosek pracodawcy. Szkolą również tych, którzy chcą założyć własną firmę. Od początku 2024 r. takie szkolenia przeszło 33 tysiące bezrobotnych Ukraińców. Niektórzy, w tym osoby wewnętrznie przesiedlone, mogą otrzymać bon szkoleniowy – dokument, który umożliwia bezpłatne podniesienie kwalifikacji lub zdobycie nowego zawodu, zgodnie z listą zatwierdzoną przez Ministerstwo Gospodarki (155 zawodów i specjalności). Bony takie zostały wydane 19 tysiącom Ukraińców.
Instalatorki fotowoltaiki
Galina Czerkaszyna jest z wykształcenia inżynierem elektrykiem. W tym roku uczestniczyła w kursie dla instalatorów paneli słonecznych, organizowanym przez Atmosfera Academy, platformę szkolącą specjalistów w dziedzinie energii słonecznej. To był kurs dla kobiet. Głównym warunkiem udziału w nim było posiadanie wykształcenia technicznego, ponieważ uczestnicy musieli mieć podstawową wiedzę na temat elektryczności.
– Część kursu odbywała się online, a część w realu – mówi Czerkaszyna. – Uczyliśmy się, jak instalować i demontować moduły słoneczne na wysokości. W tym celu odbyliśmy praktyczne szkolenie z alpinizmu przemysłowego. Używając prawdziwego sprzętu alpinistów przemysłowych wspięliśmy się na dach; to była świetna zabawa. A potem musieliśmy wciągnąć tam panel i zainstalować go. To było już nieco trudniejsze, ale nadal bardzo interesujące.
W rezultacie Galina dołączyła do Atmosfera Academy jako wykładowczyni.– Na kurs instalatora paneli słonecznych nadeszło 150 zgłoszeń – mówi Ołeksij Weretelnyk, kierownik programu edukacyjnego. – Ostatecznie wybrano dziesięć uczestniczek, które w sierpniu 2024 r. ukończyły szkolenie teoretyczne online i praktykę techniczną w Kijowie. Już wcześniej szkoliliśmy kobiety na tym kursie, ale nie było ich zbyt wiele. Aż któregoś dnia zwróciła się do nas firma, która ma własne elektrownie słoneczne, i poprosiła o przeszkolenie specjalistów. Zdaliśmy sobie sprawę, że na rynku są problemy z męskimi zespołami, więc pomyśleliśmy, że kobiety również mogą nauczyć się tego zawodu.
Ukraińskie biuro Greenpeace, które zostało partnerem w programie, mniej więcej w tym samym czasie złożyło Akademii podobną propozycję. Po kursie pojawiły się inne organizacje pozarządowe gotowe do współpracy z platformą. W tym roku Akademia Atmosfera planuje stworzyć kolejną taką grupę.
– Zamierzamy uruchamiać kursy, w których kwestia płci będzie jeszcze mniej istotna – takie jak kurs na kierownika projektu w zakresie energii słonecznej. Bo jeśli mówimy o instalatorze, to nadal czasami trzeba użyć wysiłku fizycznego, gdy w rachubę wchodzi przeniesienie dość ciężkich paneli (choć dzieje się to przy użyciu narzędzi). Ogólnie rzecz biorąc, firmy często wysyłają do nas swoich pracowników na szkolenia, niezależnie od tego, czy są to mężczyźni, czy kobiety – dodaje Ołeksij Weretelnyk.
Inny program szkoleniowy dla kobiet oferowany jest w ramach projektu Reskilling Ukraine.
Sestry pisały już o tym, jak kobiety uczą się prowadzić ciężarówki. Jak mówi koordynatorka programu Ołeksandra Panasiuk, programy Reskilling Ukraine ukończyło już 228 kobiet . Zostały przekwalifikowane na kierowców ciężarówek (program OnTrack we współpracy ze Scania Ukraine) i kierowców autobusów (program BusDrive).Pod koniec roku zostaną uruchomione dwie kolejne grupy pilotażowe: kierowców ciężarówek OnTrack CE (kategoria CE, ciężarówka z przyczepą) oraz Iron Women – program szkolenia operatorów koparek i ładowarek czołowych. Ten drugi jest uruchamiany wspólnie z Volvo CE.
– To unikatowy program, który Volvo Construction Equipment wdraża po raz pierwszy. I robimy to razem w Ukrainie. Negocjacje w sprawie jego uruchomienia trwały prawie rok i jesteśmy bardzo zadowoleni, że kobietom, które widzą siebie jako profesjonalistki w obsłudze koparek i ładowarek, możemy dać szansę na zdobycie nowego zawodu całkowicie bezpłatnie – mówi Ołeksandra Panasiuk.
Kobiety mogą wykorzystać zdobytą wiedzę na różne sposoby. Niektóre zatrudnią się w nowej pracy, inne rozpoczną własną działalność gospodarczą, a jeszcze inne usprawnią procesy w swoich firmach.
Hanna Hastynszczykowa jest właścicielką rodzinnego rancza „Idylla” w obwodzie kijowskim. W lutym 2022 r. wieś Lisowicze, w której znajduje się ranczo, znalazła się pod okupacją. Zwierzętom brakowało jedzenia i wody. Nie było możliwości ewakuacji – wszystkie mosty zostały wysadzone w powietrze i brakowało transportu, którym można by wywieźć 13 koni.
– Siano i inne pasze miały zostać dostarczone 23 lutego, ale nie było jak tym do nas dotrzeć. Zostaliśmy prawie bez niczego – wspomina Hanna.
Potem pojawił się pomysł kupienia własnego transportera do przewozu koni:– Zdaliśmy sobie sprawę, że różnie może być i że to jedyny sposób na uratowanie koni.
Hanna postanowiła zrobić prawo jazdy kategorii C i zapisała się do projektu Reskilling Ukraine:
– Na początku online uczyliśmy się teorii, potem mieliśmy dwa tygodnie praktycznych lekcji jazdy. To było dla mnie trudne, bo choć miałam prawo jazdy, nie prowadziłam samochodu aż do 2022 roku, kiedy mój mąż wstąpił do sił zbrojnych.
Jazda po mieście była przerażająca, lecz pokonałam strach. Teraz zdaję sobie sprawę, że kiedy prowadzisz ciężarówkę, musisz wziąć pod uwagę jej wymiary. Wciąż zdajemy egzaminy, ale niektórzy z wcześniejszej grupy już znaleźli pracę.
Obecnie Reskilling Ukraine zbiera dane na temat tego, którzy absolwenci programu znaleźli pracę. Jeśli projekt otrzyma dofinansowanie, w przyszłym roku zostanie przekwalifikowanych kolejny tysiąc kobiet.
„Niespaleni”: uleczyć rany i blizny wojenne
Projekt charytatywny „Niespaleni” pomaga żołnierzom i cywilom, którzy ucierpieli w wyniku działań wojennych od 2014 roku, pozbyć się blizn i oparzeń. Zaangażowany w to zespół nawiązał współpracę z ponad 30 klinikami w całej Ukrainie. Średni koszt leczenia pacjenta może wynieść ponad 10 000 dolarów, ale dla każdego leczenie jest bezpłatne. Projekt jest finansowany przez krajowych i zagranicznych darczyńców.
Wiktoria Hołowina, żołnierka: „Miałam poparzone 45% ciała”
Służyłam w wojsku długo. Przez 25 lat byłam starszą pielęgniarką w sztabowym centrum medycznym, a w 2015 roku przeniosłam się do domu oficerskiego w Winnicy, gdzie pracowałam jako komendantka. Miałam przejść na emeryturę, ale wybuchła wojna na pełną skalę. Dlatego zostałam.
14 lipca 2022 roku byłam na służbie. Rozległ się alarm, wyszłam na zewnątrz. Byli ze mną koledzy z banku, który mieścił się w naszym budynku. Wtedy usłyszałam dźwięk silnika odrzutowego. Wydawało mi się, że leci samolot. Spojrzałam w górę... Kiedy się ocknęłam, wszystko wokół płonęło, łącznie ze mną. Droga do domu oficerów była zablokowana, szalały płomienie, było dużo dymu. Z wykształcenia jestem lekarką. Zrozumiałam, że ten ogień na sobie muszę ugasić sama. Dzień wcześniej padał deszcz i wokół były kałuże. Wpadłam do pierwszej, którą zobaczyłam.
Słyszałam krzyki, syreny radiowozów i karetek pogotowia. Zdałam sobie sprawę, że na dotarcie do szpitala mam mało czasu. Czułam oparzenia na całym ciele
Wyskoczyłam na drogę i zatrzymałam przejeżdżający autobus. Powiedziałam, że jestem żołnierką i muszę jechać do szpitala. Jestem bardzo wdzięczna człowiekowi, który mi wtedy pomógł.Miałam poparzone 45% ciała – dolną część pleców, pośladki i nogi. Na szczęście moja twarz nie ucierpiała.
Miałam też pękniętą błonę bębenkową, złamany obojczyk i uraz głowy – ale w porównaniu z poparzeniami to było nic. Zastanawiano się nad wysłaniem mnie za granicę, ale lekarze z wojskowego centrum medycznego postanowili leczyć mnie na miejscu. Dwa miesiące przeleżałam na brzuchu, przeszłam dwa przeszczepy skóry i operację odtworzenia błony bębenkowej. W znieczuleniu ogólnym założono mi 19 opatrunków. Pojawiły się twarde blizny, moja skóra była w okropnym stanie.
W Internecie natrafiłam na kontakty do projektu „Niespaleni”. Zgłosiłam się, lecz nie przyjęli mnie od razu – moje rany były świeże i wciąż krwawiły. Dziś przechodzę tam leczenie. Oczywiście blizny nadal są, ale już innego koloru niż kiedyś, bez stanu zapalnego, i stopniowo się zmniejszają. Stan mojej skóry też się poprawia. Teraz dostaję zastrzyki, potem moja skóra zostanie odnowiona za pomocą lasera. Wiem, że nie zregeneruje się w pełni, za bardzo ucierpiała, ale i tak będzie wyglądała inaczej. To daje mi wiarę i optymizm.
Natalia Koszara, cywil: „Z ośmiu odłamków wciąż mam w sobie trzy”
Mieszkam w wiosce Husariwka, w rejonie Iziumu, od 28 lat. Pracuję w szkole jako nauczycielka angielskiego. Kiedy rozpoczęła się inwazja, nasza rodzina nie wyjechała. Mieliśmy duże gospodarstwo: koty, psy, ponad 10 krów i prawie 50 świń, musieliśmy je karmić i poić.
Pod okupacją znaleźliśmy się już 2 marca 2022 roku. Nasza ulica jest tak położona, że nie zauważyliśmy nadciągającego wroga. 8 marca we wsi doszło do wielkiej bitwy, wiele domów płonęło, nie było wody, prądu ani gazu. Mieszkamy na górze. Nie ma studni, więc musieliśmy pić wodę z lokalnej rzeki. Brałam metalową rurkę i rozbijałam nią lód, a moi chłopcy w pośpiechu czerpali wodę z przerębla. Wszystko trzeba było robić szybko, bo nikt nie wiedział, kiedy znowu zacznie się ostrzał.
W wiosce byli też ludzie Kadyrowa. Niektórzy mieszkańcy są nadal uważani za zaginionych. Snajper zastrzelił kilku z nich. Tak dla zabawy
Miesiąc później zostaliśmy wysiedleni. Kwiecień był w miarę spokojny, ale w maju było już nie do zniesienia. Rosjanie strzelali, gdzie popadło. 23 maja 2022 roku po trafili mojego sąsiada. Pobiegłam mu pomóc i wtedy uderzył kolejny pocisk – w róg mojego domu. Coś mnie powstrzymało. Gdybym pobiegła od razu, zginęłabym. Potem było kolejne uderzenie. Poczułam, że w twarz trafił mnie odłamek. Okno w pokoju mojego młodszego syna zostało wyrwane, róg domu był roztrzaskany. Ostatnimi rzeczami, które widziałam obojgiem oczu, były beczki z cieknącą wodą i jedna z moich krów. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nie mam oka, zakryłam je dłonią. Było dużo krwi. Przybiegli do nie moja matka i mąż, byli przerażeni. Poza utraconym okiem miałam też inne obrażenia – odłamki w szyi, nodze. I najgorsze: dostałam w wątrobę. W charkowskim szpitalu nazwali mnie nawet „dziewczyną z dziurą w wątrobie”. Straciłam dużo krwi, ale przeżyłam. W moim ciele utkwiło osiem odłamków, do dziś mam w sobie trzy.
W szpitalu okulistycznym wszczepili mi implant oka.
Jako kobiecie bardzo przeszkadzała mi blizna na czole, chociaż mój mąż powtarzał: „Jesteś taka piękna”
Chciałam wyglądać lepiej, więc zarejestrowałam się w projekcie „Niespaleni”. Nie znam nazw wszystkich procedur, którym jestem poddawana, ale stale dostaję specjalne kremy i zastrzyki w twarz. Oczywiście jestem zadowolona z rezultatów, no i wszystko jest bezpłatne.
Jeśli chodzi o blizny, czuję się dobrze, ale mój wzrok nie jest już tak dobry. Nie mogę przyzwyczaić się do życia bez oka. Jestem bardzo energiczna, więc często gubię się w przestrzeni. Nie widzę głębi. No i wciąż mam siniaki na twarzy. Od maja tego roku jestem osobą niepełnosprawną trzeciej grupy.
Maksym Turkewycz, szef projektu „Niespaleni”: „Chcemy pomóc tym ludziom”
Nasz projekt ma już ponad dwa lata. W tym czasie przyjęliśmy ponad dwustu pacjentów. Wszyscy nadal przechodzą leczenie, niektórzy są na etapie konsultacji. Pełny cykl leczenia jest długi, średnio trwa od roku do półtora. Pomysłodawcą projektu jest mój ojciec. Jest lekarzem i od dawna zajmuje się medycyną estetyczną. On zajął się medyczną częścią projektu, czyli protokołami i metodami leczenia, ja jestem odpowiedzialny za część organizacyjną i administracyjną.
Zrozumieliśmy, że możemy zrobić dla ludzi coś pożytecznego. Pierwsi pacjenci pojawili się przypadkowo, skierowali ich do nas z jednej z klinik.
Powiedzieli nam: „Są tacy ludzie. Może im pomożecie?”
To była Natalia Juchmanova z Mariupola, z ranami od odłamków po wybuchu bomby lotniczej, oraz Artem Melnyk, żołnierz obrony terytorialnej, który w wyniku eksplozji w centrum handlowym „Retrowil” w Kijowie miał poparzone ręce, ciało i twarz. Był też żołnierz o imieniu Ilia. Gdy jego czołg najechał na minę i się zapalił, doznał licznych poparzeń i obrażeń skóry. Potrzebował kilku etapów leczenia.
W tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że osób z podobnymi obrażeniami będzie wiele – zarówno cywilów, jak wojskowych. I tak to się zaczęło.
Dziś mamy pacjentów, na których twarzach i innych częściach ciała wciąż są pozostałości prochu z wybuchów. I blizny
60% naszych pacjentów to wojskowi, którzy ucierpieli z powodu tortur w rosyjskiej niewoli. Najczęściej mają blizny. Jednemu z nich Rosjanie wycięli nożem na czole swastykę.
Nasi specjaliści już uczą swoich zagranicznych kolegów, bo mają już ogromne doświadczenie i leczyli bardzo skomplikowane przypadki. W ciągu ostatnich dwóch lat odbyliśmy wiele podróży służbowych do Wielkiej Brytanii, Irlandii, Hiszpanii, Włoch, Portugalii, Francji, Polski, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Maroka. Dziś nasi zagraniczni koledzy są już bardziej oswojeni, ale na początku byli zszokowani. Ranami pacjentów i efektami tego, co robimy.
Szczerze mówiąc, nie mogę powiedzieć, by medycyna estetyczna na świecie była jakoś szczególnie rozwinięta – zwłaszcza jeśli mówimy o Europie Zachodniej. Są daleko za nami.
O ile w dziedzinie medycyny estetycznej, dermatologii i kosmetologii od Polski dzieli nas czteroletnia luka naukowa, to w przypadku Hiszpanii ta różnica wynosi 10-12 lat
Oni dopiero teraz próbują pracować z technologiami, które my już dawno przetestowaliśmy. Cóż, nikt nie wymyślił koła na nowo. Na przykład teraz pracujemy z laserami pikosekundowymi. To specyficzna technologia. Pikosekunda to bardzo mała część sekundy, podczas której wiązka światła wpływa na tkankę. Takie lasery istnieją już od 8 lat, ale dopóki nie zaczęliśmy ich używać, na świecie były postrzegane jako droga zabawka i nikt nie wiedział, jak ich używać.
Zdajemy sobie sprawę, że liczba osób, które odniosły obrażenia podczas wojny, jest znacznie większa niż liczba leczonych u nas ludzi. A nawet większa niż liczba tych, którzy zwrócą się do nas o pomoc w przyszłości.
Za sprawą naszego projektu chcemy tym ludziom pomóc. Sprawić, by nie bali się szukać pomocy.
Społeczeństwo musi zrozumieć, że ci ludzie, z różnymi traumami wojennymi, będą żyć wśród nas i musimy nauczyć się ich akceptować
Jak zostać uczestnikiem projektu „Niespaleni”
Obecnie w projekt zaangażowane są 32 kliniki i około stu lekarzy – zaznacza Maksym Turkewycz. – Leczenie i wsparcie są bezpłatne. Krajowe i zagraniczne firmy pomagają nam finansowo, kupują sprzęt i leki. Od momentu rozpoczęcia działalności otrzymaliśmy 2,5 miliona dolarów na sprzęt i do pół miliona na leki.
Mogą się do nas zgłaszać zarówno wojskowi, jak cywile. Podstawowym kryterium kwalifikowania pacjentów jest odniesienie ran w wyniku wojny. Taka osoba taka musi wejść na naszą stronę internetową i wypełnić formularz rejestracyjny. Nasi specjaliści skontaktują się z nią i pomogą przejść całą dalszą drogę. Istnieją dwa powody odmowy: diagnoza medyczna nie kwalifikuje pacjenta do leczenia u nas albo obrażenia nie są spowodowane przez wojnę.
Jak się żyje ukraińskim uchodźcom w Szwecji i dlaczego co drugi stamtąd wyjechał
– Na początku wielkiej wojny przez tydzień siedziałam na walizkach w Polsce, nie ubiegając się o żaden status. Kiedy ośrodek dla uchodźców zaoferował mi darmowe bilety promowe z Niemiec do Skandynawii, pomyślałam, że to znak. Tak trafiłam do Malmö, wraz z inną rodziną z Chersonia. W zeszłym roku oni wrócili do Ukrainy. Ja wciąż się trzymam – mówi Myrosława.
Jest uchodźczynią wojenną i obecnie pracuje w sektorze IT. Dwa lata temu dołączyła do międzynarodowej firmy z biurem w Sztokholmie. Myrosława należy do tych Ukraińców, którym udało się znaleźć w Szwecji pracę i dość dobrze się w tym kraju zadomowić.
Według nowego raportu Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji 88% ukraińskich uchodźców w wieku produkcyjnym, żyjących w Szwecji, funkcjonuje na tamtejszym rynku pracy – albo już znaleźli bądź zmienili zatrudnienie, albo aktywnie go szukają. 66% Ukraińców jest zatrudnionych. To o 56% więcej niż w ubiegłym roku.
Po rozpoczęciu inwazji do Szwecji przybyło 60 tysięcy ukraińskich uchodźców. Do dziś ta liczba zmniejszyła się o blisko połowę. Według Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców w 10-milionowej Szwecji jest zarejestrowanych jest około 32 tysięcy Ukraińców. Co drugi albo wrócił do Ukrainy, albo wyjechał do innego kraju Unii Europejskiej, Kanady bądź Stanów Zjednoczonych.
Pierwsze wrażenia
Ołena, pisarka i nauczycielka angielskiego z Kijowa, jest jedną z tych, którzy przybyli do Szwecji zaraz po wybuchu pełnoskalowej wojny. Wraz z dwójką dzieci zamieszkała u przyjaciółki w Sztokholmie.
– W Szwecji jest duże poparcie dla Ukrainy – czy to na placu zabaw, czy w pracy, czy w międzynarodowej szkole, wśród ludzi z różnych krajów – mówi. – Partie polityczne się zmieniają, ale wszyscy wspierają Ukrainę i jest to wyczuwalne.
W Sztokholmie uczestniczyła w kursach języka szwedzkiego, zorganizowanych przez dwie Szwedki. Zapewniły dwudziestu Ukrainkom podręczniki, wspierały je, organizowały im wycieczki, chodziły z nimi na kawę.
– Matka jednej z nich zaprosiła nas do swojej daczy na wyspie. Wręczyła nam klucze i powiedziała: „Zostańcie tak długo, jak potrzebujecie, odpocznijcie” - wspomina z sentymentem Ołena. – Chociaż Szwedzi są na ogół zimni. Musisz zgadywać, co mają na myśli. Uśmiechają się, ale nie mówią niczego wprost. Czasami trudno było odczytać te niewerbalne komunikaty.
Poszanowanie prywatności ludzi, a także szwedzka koncepcja życia „lagom”, która opiera się m.in. na posiadaniu tylko niezbędnych rzeczy, odróżnia Szwecję od innych krajów
– Byłam gotowa na szwedzki minimalizm, słyszałam o nim już wcześniej – mówi Myrosława. – Kompostowałam odpady organiczne, nie kupowałam niepotrzebnych rzeczy i opróżniłam swój dom do białych ścian. Ale kiedy wynajęłam mieszkanie w Sztokholmie i zobaczyłam łazienkę, doznałam objawienia. Pomieszczenie dwa metry na dwa metry, cerata, konewka, gwóźdź – wszystko. Płacę za to 1200 euro miesięcznie.
Standard życia
Ukraińcy, którzy znaleźli się w Szwecji na początku inwazji, otrzymali „zestaw startowy” dla uchodźców: status tymczasowej ochrony, zakwaterowanie od gminy i pomoc społeczną.
Przyznano im też zapomogę w wysokości 71 koron dziennie (7 euro). Według wspomnianego raportu Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji obecnie z pomocy państwa korzysta już tylko 17% Ukraińców przebywających w Szwecji.
– Szwecja okazała się dla Ukraińców jedną wielką loterią: niektórzy zostali osiedleni w akademikach w mieście, niektórzy w domach w lesie, inni mieli szczęście znaleźć pracę w pobliżu miejsca zamieszkania, a jeszcze inni zostali zmuszeni do szukania sobie nowego kraju, ponieważ w okolicy nie było dla nich pracy – mówi Myrosława. – Dobrze, że w pobliżu miejsca, w którym mieszkałam, były sklepy socjalne, w których można było kupić mąkę, olej, konserwy.
Bo żywność w Szwecji jest ponadtrzykrotnie droższa niż w Ukrainie. A mięso jest droższe 4-5 razy
Ołenie udało się dostać pracę asystentki nauczyciela w międzynarodowej szkole dla dzieci dyplomatów w Sztokholmie. Jednak po pięciu miesiącach wróciła z dziećmi do Kijowa:
– Chociaż pracowałam i miałam gdzie mieszkać, mój standard życia znacznie się obniżył. Paradoks: byłam w kraju o wysokim standardzie życia, a musiałam zrezygnować z poziomu, na którym żyłam w Ukrainie.
Tymczasem około 55% ukraińskich uchodźców uważa, że ich sytuacja finansowa w Szwecji jest zadowalająca, a dochody wystarczają im do zaspokojenia potrzeb. To o 5% więcej niż w ubiegłym roku. 15% Ukraińców żyje z pieniędzy otrzymywanych od rodziny lub przyjaciół.
Kolejnym ważnym względem, który nie zatrzymał Ołeny w skandynawskim kraju, jest problem z dostępem do opieki zdrowotnej dla ukraińskich uchodźców:
– Mam problemy zdrowotne, muszę monitorować pewne zagrożenia związane z rakiem. W Ukrainie mogłabym o to zadbać dzięki prywatnym lekarzom. W Szwecji nie ma prywatnej służby zdrowia. Chyba że już umierasz – wtedy przyjeżdża karetka. Ale jeśli okaże się, że sprawa nie była szczególnie pilna, możesz nawet zostać zmuszona do zwrotu pieniędzy za wezwanie ambulansu.
Osobista dziesięciocyfrówka
Do tej pory największym problemem Ukraińców w Szwecji był brak numeru osobistego. To dziesięciocyfrowy kod identyfikujący mieszkańca kraju. Poza obywatelami Szwecji jest on również nadawany osobom posiadającym pozwolenie na pobyt przez 13 miesięcy lub dłużej. Tyle że ukraińscy uchodźcy nie należeli do tej kategorii: wydawano im zezwolenia na pobyt tylko na 12 miesięcy, które co roku były odnawiane na kolejny rok.
Numer identyfikacyjny zapewnia dostęp do pełnej opieki medycznej, bankowości internetowej i usług publicznych. Bez niego otwarcie konta bankowego, wynajęcie mieszkania, surfowanie po Internecie, sprawdzenie dziennika elektronicznego studenta, a nawet korzystanie ze zniżek w sklepach – jest niemożliwe.
Zamiast numeru osobistego ukraińscy uchodźcy używają tzw. numerów koordynacyjnych, ale dają one bardzo ograniczone możliwości.
3 października uchwalono ustawę, która od 1 listopada 2024 roku wprowadza zmiany dla Ukraińców w Szwecji. Oprócz przyznania im numerów osobistych, rząd planuje również zwiększyć zasiłek socjalny – do 308 koron dziennie (30 euro)
Chrystyna Hewczuk, koordynatorka integracji ukraińskich uchodźców w Szwecji, która znalazła tu schronienie wraz z rodziną, przyczyniła się do tych zmian. To ona była bowiem inicjatorką petycji w sprawie zapewnienia Ukraińcom numeru osobistego.
– Po licznych spotkaniach ze szwedzkimi politykami i mediami w końcu zaczęły się zmiany – mówi. – W lutym tego roku szwedzki rząd przygotował ustawę mającą na celu poprawę warunków dla osób objętych tymczasową ochroną, co dotyczy przede wszystkim uchodźców z Ukrainy. Jeszcze w maju mówiło się, że Unia Europejska może przedłużyć obowiązywanie dyrektywy dla Ukraińców do 2026 roku. Oznacza to, że ukraińscy uchodźcy, którzy mieszkają w Szwecji od dwóch lat, mają prawo do otrzymania indywidualnego szwedzkiego numeru już teraz – i nie muszą czekać na 1 listopada, kiedy ustawa wejdzie w życie. W związku z tym wiele osób już od czerwca zaczęło ubiegać się o te numery – i je otrzymywać.
Dzięki numerowi indywidualnemu uzyskasz m.in. pełny dostęp do opieki medycznej, także dentystycznej. Ukraińscy uchodźcy będą mogli też korzystać z urlopu rodzicielskiego, a nawet założyć własną firmę.
– Szwecja jest jednym z krajów, w których najłatwiej zarejestrować indywidualnego prywatnego przedsiębiorcę lub małą firmę składającą się z dwóch lub więcej osób – dodaje Irena, która również mieszka w Sztokholmie. – Do tej pory bez numeru osobistego Ukraińcy w Szwecji nie mieli możliwości założenia własnej firmy. Teraz to bardzo łatwe.
Zostać na zawsze?
Opóźnienie w przyznaniu indywidualnego numeru przekonało niejednego Ukraińca, że Szwecja nie jest zainteresowana jego dłuższym pobytem. Wielu przyklaskiwało inicjatywom sąsiednich krajów, Norwegii i Finlandii, gdzie ukraińscy uchodźcy zostali natychmiast włączeni do rządowych sieci cyfrowych.
Ograniczenia dotyczące usług i skromne płatności skłoniły wielu Ukraińców do opuszczenia Szwecji i szukania schronienia gdzie indziej – najczęściej w Norwegii, Niemczech, Danii i Kanadzie.
– Szwedzi to specyficzny naród. Trudno się tu porozumieć, trudno znaleźć przyjaciół – mówi Anna Topilina, pisarka i blogerka. Mieszka w Szwecji od 15 lat i jest zaangażowana w pracę na rzecz imigrantów. – Ale kiedy zaczęła się wielka wojna, w pomoc włączyli się wszyscy. Szwedzi przyjmowali do swych domów ukraińskie rodziny i angażowali się w pomoc humanitarną. Społeczeństwo było bardzo zdeterminowane, by Ukraińcy się osiedlali się w Szwecji. Bo wojna, którą Ukraina toczy z Rosjanami, jest im emocjonalnie bliższa niż np. ta na Bliskim Wschodzie.
Anna Topilina zna wiele pozytywnych historii ukraińskich uchodźców, którzy znaleźli w Szwecji drugi dom. Wśród nich jest rodzina z Enerhodaru, która zostawiła w Ukrainie swój biznes i dom, uciekając przed najeźdźcami. Przybyli do Szwecji z trójką dzieci i psem. Dziś oboje pracują, mają dobre dochody i dom od gminy. Ich dzieci chodzą do szkoły i mówią już po szwedzku.
Według wspomnianego raportu Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji 47% Ukraińców w kraju twierdzi, że potrafią mówić po szwedzku – to o 23% więcej niż w ubiegłym roku. Ponad połowa z nich ocenia swoje umiejętności językowe jako „dobre” lub „bardzo dobre”. To bardzo wysoki odsetek, który może wskazywać na chęć integracji i pozostania w Szwecji na dłużej.
– Szwecja ma obecnie antyimigrancki rząd, którego polityka ma na celu jak najszybsze odesłanie uchodźców do domu – mówi Anna Topilina. – Ale jak widzę, Ukraińców to nie dotyczy. Ustawa o nadawaniu indywidualnych numerów ma na celu umożliwienie im integracji. To pierwszy krok, który może sprawić, że Ukraińcy pozostaną w Szwecji, jeśli wojna nie zakończy się w najbliższej przyszłości.
Nowe prawo, oprócz poprawienia sytuacji ukraińskich uchodźców w Szwecji, nakłada na nich również obowiązki. Na przykład obowiązek szkolny – dzieci z Ukrainy muszą uczęszczać do lokalnych szkół
Kroki podjęte przez szwedzki rząd i przedłużająca się wojna w Ukrainie zachęcają uchodźców do bardziej precyzyjnego planowania swojej najbliższej przyszłości. Znajduje to odzwierciedlenie w wynikach ankiety.
Obecnie 81% Ukraińców w Szwecji chce pozostać w tym kraju w przyszłości, a tylko 13% zamierza wrócić do Ukrainy po zwycięstwie (w ubiegłym roku odsetek ten wynosił 24%).
Odsetek „niezdecydowanych”, czyli tych, którzy nadal nie wiedzą, co chcą robić w przyszłości, również się zmniejszył – do 33% w porównaniu z 24% w ubiegłym roku. Odsetek osób, które nie zamierzają wracać, wzrósł w ciągu roku do 58%. Dwie trzecie respondentów stwierdziło, że ich przyszłe plany dotyczące kraju zamieszkania zmieniły się w ciągu minionego roku.
– Jest wiele osób mieszkających w Szwecji, które pracują i zarabiają na życie, ale planują powrót do Ukrainy – dodaje Anna Topilina. – Pobyt za granicą jest dla nich okazją do nauczenia się czegoś, stania się w czymś lepszym, zdobycia dodatkowego wykształcenia i wykorzystania go w kraju.
„Wszystko jest martwe” – pisze „The Guardian”. Kolejne ekobójstwo Rosji w Ukrainie
Rosjanie celowo wywołali w Ukrainie kolejną katastrofę ekologiczną – tym razem spuszczając do rzek Sejm i Desna toksyczne odpady, m.in. amoniak. Doprowadzili tym samym do masowej śmierci organizmów wodnych, co ukraińscy urzędnicy określili jako akt „ekobójstwa”. Sprawę opisuje brytyjski „The Guardian” w swym internetowym wydaniu.
Ścieki jako broń
17 sierpnia Ukraińcy zauważyli unoszącą się w dolnym biegu Sejmu plamę chemikaliów. Władze w Kijowie mają pewność, że pochodzą one z rosyjskiej cukrowni znajdującej się w pobliżu nadgranicznej wsi Tiotkino [niedawno w okolicach tej wsi i niedalekiego Głuszkowa ukraińskie wojsko zamknęło w kotle około 3 tysięcy żołnierzy Putina – red.]. Odpady przepłynęły Sejmem przez region Sum i trafiły do nurtu Desny, z której w wodę zaopatrywane są miliony ludzi żyjącyсh w regionie Kijowa.
Zanieczyszczenie doprowadziło do całkowitego załamania rzecznego ekosystemu. Zginęło mnóstwo wodnych stworzeń, od małych strzebli po wielkie sumy
Pierwsza całkowicie martwa rzeka w Ukrainie
Cytowany przez „Guardiana” Serhij Kraskow, sołtys wsi Słabyn leżącej nad Desną, przywołuje obraz tysięcy martwych ryb wyrzuconych na oba brzegi rzeki. Wolontariusze, wyposażeni w maski i gumowe rękawice, zebrali do worków ponad 44 tony ich gnijących trucheł, po czym zakopali je w dołach, by nie dopuścić do zatrucia zwierząt lądowych – i epidemii. Choć wojna do tej pory Słabyn omijała. Teraz jej okolice są skażone.
Kraskow ma duże doświadczenie w ograniczaniu rozmiarów katastrof ekologicznych. W 1986 r. uczestniczył w budowie gigantycznego betonowego sarkofagu, którym przykryto zniszczony reaktor w czarnobylskiej elektrowni atomowej. „Wiem, jak zakopywać niebezpieczne substancje” – stwierdził ironicznie w rozmowie z dziennikarzami „Guardiana”
Serhij Żuk, szef czernihowskiego inspektoratu ekologicznego, nazwał poczynania Rosjan „aktem rosyjskiego ekobójstwa”, a Desnę – do tej pory będącą jedną z najczystszych rzek Ukrainy – określił jako pierwszą w Europie „całkowicie martwą rzekę”. Według niego skażenie objęło ponad 650 kilometrów kwadratowych terenu. Szkody w ekosystemie są w jego opinii katastrofalne. Uważa, że działania Rosji były częścią szerszej kampanii ekologicznego niszczenia Ukrainy, w tym ataków na lasy i groźby spowodowania skażenia nuklearnego.
Na ratunek środowisku
Reakcja Ukraińców na katastrofę była błyskawiczna. Podjęto szereg działań mających na celu zminimalizowanie jej skutków. Żuk nakazał zamknięcie plaży Zołotyj Bank nad Desną, popularnego miejsca wypoczynku, zabronił też łowienia ryb, pływania i czerpania z rzeki wody dla zwierząt gospodarskich i do podlewania ogrodów. W nadziei na uratowanie ryby, którym udało się przetrwać, zespoły ratunkowe pompowały tlen do rzeki. Trochę pomogły też niedawne deszcze, które zmyły z gruntu część toksyn. Jednak mimo tych wysiłków prognozy dotyczące odrodzenia się rzeki są bardzo złe. Według Żuka potrwa to całe lata.
Kijowscy urzędnicy odpowiedzialni za ekologię wdrożyli różne środki bezpieczeństwa, by chronić ludność zaopatrującą się w wodę z pobliskich ujęć. Switłana Hrynczuk, ukraińska minister ochrony środowiska, zapewniła opinię publiczną, że spożywanie wody w Kijowie nadal jest bezpieczne, ponieważ w procesie jej oczyszczania azotany są z wody usuwane. W poprzek rzeki rozpięto też specjalne sieci, które zatrzymują martwe ryby.
Barbarzyńcy w ogrodzie
Zatrucie dolnego Sejmu i Desny jest postrzegane jako część szerszej strategii Rosji, mającej na celu niszczenie środowiska naturalnego Ukrainy w ramach prowadzonej wojny. Switłana Hrynczuk przypomniała w tym kontekście o innych zbrodniach ekologicznych, których Rosjanie dopuścili się od początku wojny: degradacji parków narodowych, lasów i dzikiej przyrody w okupowanych regionach. Powodowane przez rosyjskich żołnierzy eksplozje wywołały też liczne pożary, błyskawicznie rozprzestrzeniające się na ogromnych połaciach ziemi za sprawą niedawnych upałów.
Dla Ukraińców, którzy postrzegają przyrodę jako głęboko powiązaną z ich tożsamością narodową, te akty barbarzyńskiego zniszczenia są szczególnie bolesne, zauważa „Guardian”
Z symbolu piękna i spokoju, którym do niedawna była, Desna stała się teraz symbolem ekologicznej dewastacji spowodowanej przez najeźdźcę.
Zaczarowana Desna straciła czar
Rzeka Desna ma dla Ukrainy nie tylko znaczenie emocjonalne i krajobrazowe. To także skarb ukraińskiej kultury, o czym świadczą dzieła literackie – jak choćby „Zaczarowana Desna”, powieść filmowca Ołeksandra Dowżenki, scenarzysty i filmowca, jednego z pionierów ukraińskiego kina. Książka obfituje w nostalgiczne opisy nadrzecznych krajobrazów z czasów dzieciństwa.
„Było już dawno po zachodzie słońca, a duże sumy skakały w Desnie pod gwiazdami, podczas gdy my słuchaliśmy z zachwytem, aż zdrzemnęliśmy się w pachnącym sianie pod dębami. Dziadek uważał lina za najlepszą rybę ze wszystkich. Wyławiał je z wody gołymi rękami jak chiński magik” – pisał.
Jarosław Hrycak: - Ukraińcy muszą przeprosić za Wołyń. A Polacy powinni przeprosić za politykę, która doprowadziła do tak tragicznych skutków
Istnienie Ukrainy to warunek istnienia Polski
Olga Pakosz: Ostatni miesiąc w relacjach polsko-ukraińskich był wyjątkowo napięty. Kiedy pojawiają się takie momenty, zwłaszcza w czasie wojny, gdy Ukraina potrzebuje sojuszników, oczywiste jest, że na poziomach dyplomatycznym i politycznym podejmuje się próby załagodzenia sytuacji. Ale co w tej sytuacji mogą zrobić historycy?
Jarosław Hrycak: Niestety, bardzo niewiele. Właśnie wróciłem z konferencji „Historia Ukrainy: inicjatywa globalna”, na której obecni byli również polscy historycy. Rozmawialiśmy o tym, co możemy zrobić. Szczerze mówiąc, jesteśmy zmęczeni, ponieważ nikt nas nie słucha. Wydaje się, że nikt nawet nie chce nas słuchać. Zrobiliśmy już wiele i choć nie zawsze się zgadzamy, potrafimy się ze sobą komunikować. Moim zdaniem historykom brakuje obecnie politycznego wsparcia. Z obu stron brakuje woli politycznej, aby rozpocząć merytoryczny dialog na temat historii.
Jak według Pana powinien wyglądać taki dialog? Jakie kroki należy podjąć?
Uważam, że Wołodymyr Zełenski i Andrzej Duda, albo Donald Tusk, powinni zainicjować powołanie specjalnej komisji z odpowiednimi uprawnieniami, która opracowałaby wspólne stanowisko dotyczące Wołynia. Powinno to być krótkie oświadczenie, które wyrazi wspólne podejście do tego problemu.
Może ono zawierać różne warianty: od uznania przez Ukrainę tragicznych wydarzeń na Wołyniu, po decyzję o odłożeniu tej kwestii na późniejszy czas, z uwagi na trwającą wojnę. Najważniejsze, aby było to wspólne oświadczenie, które odzwierciedla stanowiska obu stron i świadczy o dobrej woli współpracy. To niezwykle istotne.
Rozumiem, że prezydent Zełeński nie ma teraz na to czasu, a Ukraińcy nie chcą zajmować się historycznymi sporami, gdy trwa wojna i stawką jest przetrwanie Ukrainy jako państwa. Mimo wszystko, to jest właśnie ten moment, kiedy niezałatwione sprawy z przeszłości mogą wyrządzić krzywdę, bo nie można ich po prostu odsunąć na bok i zignorować.
Niedawno na antenie radia RMF FM zapytano Krzysztofa Gawkowskiego, wicepremiera i ministra cyfryzacji, Krzysztofa Gawkowskiego, czy to odpowiedni moment, by asertywnie rozmawiać z walczącą z Rosją Ukrainą o tragedii wołyńskiej. Minister odpowiedział, że dla Polski zawsze jest właściwy czas, aby mówić o pamięci historycznej.
I w tym tkwi problem. W rzeczywistości przypadek polsko-ukraiński nie jest wyjątkowy, ponieważ historia jest skomplikowana wszędzie. W przypadku prawie każdego kraju istnieją podobne spory. Kluczowe jest tutaj sięganie po istniejące doświadczenia, ich analiza i wyciąganie odpowiednich wniosków.
W innej sytuacji znajdą się ci, którzy chcą „walczyć” o przeszłość, oraz ci, którzy dążą do pojednania wokół historii. Pytanie brzmi: kto z nich ma władzę?
Są też tacy, którym jest to obojętne. I nie wiadomo, co w tej sytuacji jest gorsze, bo jeśli tym, którzy mają władzę, jest obojętne, to ci, którzy chcą „walczyć”, zyskują większy rozgłos. W rezultacie głos tych, którzy pragną pojednania, jest bardzo słaby.
To ogólny schemat.
Bardzo istotne jest to, że zarówno w polskim, jak ukraińskim kontekście pod koniec lat osiemdziesiątych XX w., w momencie rozpadu Związku Radzieckiego, przewagę mieli ci, którzy dążyli do pojednania. Była to elita, która jeszcze pamiętała, czym jest wojna. Wśród niej znajdowali się również byli członkowie ukraińskiego podziemia. Rozumieli cenę wojny i zagrożenie ze strony Rosji, dlatego byli gotowi mówić o historii inaczej, niż robimy to teraz.
Jak rozmawiali?
Mówili o tym, że polsko-ukraińskie porozumienie jest kwestią życia i śmierci zarówno dla Polaków, jak dla Ukraińców. Ukraina nie może walczyć na dwóch frontach, dlatego front polsko-ukraiński trzeba zamknąć. Polacy także rozumieli, że istnienie Ukrainy jest warunkiem istnienia Polski
Na przykład w 1988 roku, czego prawie nikt już nie pamięta, w Rawennie odbyły się pierwsze spotkania historyków z Ukrainy oraz innych krajów. Było to pierwsze takie spotkanie, doszło do niego tuż przed rozpadem Związku Radzieckiego. Dlaczego właśnie Rawenna? Ponieważ była jednem z miast, które niegdyś pełniły funkcję stolicy Cesarstwa Rzymskiego, a wówczas [w 1988 r. – red.] obchodzono tam tysiąclecie Chrztu Rusi. W spotkaniu uczestniczyli polscy historycy zarówno z komunistycznej Polski, jak wywodzący się z Polonii. Właśnie tam pojawiła się myśl, że trzeba coś zrobić z naszą wspólną historią. Tak powstał pomysł projektu, który trwał cztery lata: celem było stworzenie wspólnych podręczników dla Ukrainy, Polski, Litwy i Białorusi.
W projekcie uczestniczyli młodzi historycy, co było bardzo istotne, ponieważ wnosili oni do niego świeże spojrzenie. W wyniku tego przedsięwzięcia powstało osiem podręczników. Jednym z nich była moja książka o historii Ukrainy, innym – praca Natalii Jakowenko. Odegrały swoją rolę.
Co mogą zrobić historycy? To moje dawne marzenie: wielokrotnie wyrażałem ideę stworzenia wspólnych podręczników, ale kiedyś dyplomaci podchodzili do tego z dużym sceptycyzmem – zwłaszcza polscy, uważający to za nierealne. Jednak teraz ci polscy dyplomaci, z którymi rozmawiam, przyznają, że to był dobry pomysł – napisać wspólne polsko-ukraińskie podręczniki.
Czy chodzi o polsko-ukraińską komisję ekspertów do poprawienia treści podręczników szkolnych do historii i geografii? Czy to ona miała zajmować się tym zagadnieniem?
Komisja istniała, ale się tym nie zajmowała. Jej zadaniem było przeglądanie podręczników i wprowadzanie korekt. Muszę przyznać, że pracowała całkiem dobrze, a ogólny dialog między polskimi a ukraińskimi historykami był bardzo owocny.
Oczywiście czasem pojawiały się ostre dyskusje, ale ogólny standard był dobrze uzgodniony. Mimo to komisja nie doprowadziła do jakichś znaczących rezultatów.
Wracając do Pana pomysłu napisania wspólnego podręcznika: z kim chciałby Pan nad nim pracować? Kto powinien brać udział w takim projekcie? Jak miałoby to wyglądać?
Uważam, że powinna to być grupa polskich i ukraińskich historyków. Dobrze byłoby również zaangażować historyków niemieckich. Napisanie wspólnego podręcznika jest bardzo ważne. Na przykład istnieje podręcznik do historii Ukrainy napisany przez polskich historyków – zresztą bardzo dobry.
Podręcznik do historii Ukrainy napisany przez polskich historyków?
To nie do końca podręcznik. To historia Polski dla Ukrainy. Został pięknie wydany w języku ukraińskim, ale mało kto o nim wie, ponieważ nakład był bardzo ograniczony. Został stworzony specjalnie dla Ukrainy. Jest naprawdę dobrze opracowany i bardzo wartościowy.
Jednak takie projekty mają niestety minimalny wpływ, ponieważ nie są promowane. Musi być duży nakład, a podręczniki powinny być szeroko dystrybuowane. Wymaga to politycznej woli po obu stronach – aby uczynić z tego nie tylko jednorazowe wydarzenie, ale faktyczny proces edukacyjny. Niestety na razie brakuje politycznej woli zarówno z jednej, jak z drugiej strony, by poważnie podejść do tej kwestii. Tak samo jak brakuje woli, by poważnie rozmawiać o Wołyniu.
Z czyjej strony brakuje chęci, by rozmawiać o Wołyniu?
Z obu.
Po stronie polskiej była zmiana rządu. Poprzednia władza, reprezentowana przez Prawo i Sprawiedliwość, poświęcała wiele uwagi kwestiom historycznym. PiS uczyniło pamięć historyczną jednym z kluczowych elementów swojej polityki, ponieważ jest ona dla tej partii bardzo ważna. Rząd Zełeńskiego natomiast nie ma czasu, by zajmować się przeszłością, a poza tym składa się z ludzi, którzy nie czują znaczenia historii. W składzie rządu znajdują się osoby, które wiedzą bardzo mało, a czasem prawie nic nie tylko o historii Polski, ale również o historii Ukrainy.
Przebaczamy i prosimy o przebaczenie
Jednak próby pojednania między Ukrainą a Polską w kontekście tragedii wołyńskiej miały miejsce wielokrotnie. Co według Pana należy zrobić, aby ten dialog był owocny?
Na początku lat 2000 prezydent Ukrainy Leonid Kuczma spotkał się z prezydentem Polski Aleksandrem Kwaśniewskim na Wołyniu i uścisnęli sobie dłonie. Ale czy można to nazwać prawdziwym pojednaniem?
To było raczej pojednanie na szczeblu państwowym, któremu towarzyszyła znacząca ochrona policyjna. Wokół zgromadzili się ludzie z dużymi transparentami, wielu mieszkańców było przeciwnych temu gestowi, nie akceptowali tej inicjatywy. Na Wołyniu wielu, a może nawet większość ludzi nie uważała, że władze powinny wspierać tę akcję.
Był to jedynie jeden z kilku symbolicznych aktów. Na przykład w 2013 roku ponownie próbowano osiągnąć pojednanie.
Za każdym razem gdy zbliża się rocznica wydarzeń wołyńskich, obie strony — zarówno polska, jak ukraińska — „dmuchają” na tę sprawę, obawiając się, że dyskusje mogą przybrać taki wymiar, który doprowadzi do kolejnych nieporozumień między Polakami a Ukraińcami
W 2013 roku grupa Polaków i Ukraińców zorganizowała spotkanie ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego z głową Ukraińskiego Kościoła greckokatolickiego, błogosławionym Światosławem Szewczukiem. Spotkali się w ukraińskim kościele przy ulicy Miodowej w Warszawie i podczas nabożeństwa padły słowa o pojednaniu. Było to bardzo ważne wydarzenie, ale niestety niewielu o nim słyszało. Nawet prasa nie poświęciła mu wystarczającej uwagi.
W 2015 roku, po Rewolucji Godności, ówczesny prezydent Ukrainy Petro Poroszenko przyjechał do Warszawy i uklęknął przed pomnikiem ofiar Wołynia. Ten gest był niezwykle symboliczny, ponieważ nawiązywał do historycznego aktu kanclerza RFN Willy’ego Brandta, który w 1970 roku ukląkł przed pomnikiem ofiar getta warszawskiego. W języku niemieckim ten gest nosi nazwę „Kniefall” – ukłon na kolanach. Poroszenko odtworzył ten gest niemal wiernie.
Jednak tamte wydarzenia nie zostały odpowiednio docenione i mało kto o nich wie. Moim zdaniem brakuje kluczowego elementu: oświadczenia parlamentu Ukrainy, podobnego do tego, które polski Sejm przyjął w sprawie Wołynia. Potrzebny jest oficjalny dokument, który legitymizowałby stanowisko Ukraińców wobec tragedii wołyńskiej.
Rozumiem, że mój pogląd jest kontrowersyjny i prawdopodobnie nie spodoba się wielu osobom, w tym może także Pani. Ale przyjmuję to spokojnie: Ukraińcy muszą przeprosić za Wołyń.
Nie podoba się...
Rozumiem, że to stanowisko wielu osobom się nie podoba. Ale prawda rzadko bywa przyjemna, bo jest skomplikowana i często bolesna. Ukraińcy, a ściślej mówiąc: Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), ponoszą odpowiedzialność za te tragiczne wydarzenia. To nie oznacza, że wszyscy członkowie OUN czy UPA brali w tym udział, ale to Ukraińcy dopuścili do tego, by do tej tragedii doszło. Uznanie tego faktu nie powinno być postrzegane jako upokorzenie narodowe. Powinno to być aktem godności, odwagi i dojrzałości oraz dowodem gotowości strony ukraińskiej do przyjęcia swojej odpowiedzialności.
Tak samo po stronie polskiej powinna być gotowość do odpowiedniego kroku. W takim samym stopniu, w jakim Ukraińcy muszą uznać odpowiedzialność za wydarzenia z 1943 roku na Wołyniu, Polacy powinni przeprosić za politykę, która doprowadziła do tych tragicznych skutków.
Uważam, że pojednanie powinno nastąpić na wzór dialogu polsko-niemieckiego z 1965 roku, kiedy to biskupi obu stron napisali do siebie: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”
Zajmuję się polsko-ukraińskim pojednaniem od dłuższego czasu i uważam to za największe osiągnięcie mojego życia. Jednym z najważniejszych aktów pojednania było spotkanie przedstawicieli dwóch Kościołów: błogosławionego Lubomyra Huzara jako głowy Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego oraz kardynała Mariana Jaworskiego jako arcybiskupa metropolity Kościoła katolickiego w Ukrainie. Pracowała nad tym cała grupa ludzi. W jej skład wchodzili weterani, którzy naprawdę wiedzieli, czym jest wojna: uczestnicy polskiej Solidarności, ukraińscy dysydenci, członkowie Helsińskiej Grupy. To byli ludzie o dużym formacie intelektualnym, prawdziwi liderzy. Byli to ludzie, którzy rozumieli wartość pokoju – jak Lubomyr Huzar i Marian Jaworski, którzy mieli wówczas ponad 70 lat i ogromne doświadczenie życiowe. Szczególnie dobrze pamiętam przyjazd Jacka Kuronia. Chociaż był już wtedy ciężko chory, specjalnie przybył na to wydarzenie, by wesprzeć pojednanie.
Dziś z tamtego grona nie ma już niemal nikogo. Straciliśmy nie tylko ich fizyczną obecność, ale też ich moralne wsparcie oraz zrozumienie wagi tej sprawy. Poczucie wartości pojednania zniknęło, a zamiast tego zagłębiliśmy się w małe polityczne konflikty.
Chciałam tylko powiedzieć, że w kontekście Wołynia ten temat jest jeszcze bardziej niewygodny, ponieważ jest bardzo często wykorzystywany przez rosyjską propagandę.
Właśnie o to chodzi. Trzeba rozwiązać ten problem i go zneutralizować. Ukraińcy często nie zdają sobie sprawy z tego, że problem Wołynia nie zniknie. Niezależnie od tego, czy będzie wojna, czy jej nie będzie, czy odbędą się wybory prezydenckie, czy nie – ta kwestia pozostanie aktualna. Dla Polaków problem Wołynia jest tak samo istotny, jak dla nas Hołodomor: to głęboka trauma, którą trzeba zrozumieć i właściwie ocenić.
W przypadku Hołodomoru mamy wyraźnie określonego wroga, który zadał nam tę straszliwą ranę – Rosję, Kreml. Natomiast tutaj sytuacja jest zupełnie inna i niezwykle trudna, ponieważ wrogiem staje się ktoś z bliskiego otoczenia – Ukraińcy, z którymi Polacy mają obecnie strategiczne, partnerskie relacje. To bardzo skomplikowana sytuacja, ale moim zdaniem można ją obrócić na korzyść, jeśli podejść do niej w odpowiedni sposób, podjąć rozmowę i jasno wyrazić swoje stanowiska.
Jestem zwolennikiem pojednania i konsekwentnie się za nim opowiadam, ponieważ uważam, że przyniesie korzyści zarówno Polakom, jak Ukraińcom.
Każdy ma własne symbole
Czy w naszej wspólnej historii są pozytywne momenty, które mogłyby stać się podstawą do pokazania, że mieliśmy dobre wspólne doświadczenia i możemy do nich powrócić?
Oczywiście. Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że choć Ukraińcy żyli w Rzeczypospolitej, która nie była dla nich dobrą matką, raczej macochą, to jednak to doświadczenie odegrało ważną rolę w kształtowaniu nas jako narodu, który zasadniczo różni się od Rosjan.
Nawet ukraińscy Kozacy, którzy buntowali się przeciw Rzeczypospolitej, przejęli od niej pewne tradycje, w tym demokrację szlachecką. W Rzeczypospolitej władza królewska była ograniczona, istniała pewna forma demokracji, choć często bliższa anarchii, a główną zasadą było „nic o nas bez nas”. Warto zauważyć, że państwo kozackie było w istocie kopią Rzeczypospolitej. Hetmana wybierano, jego władza była ograniczona, ważną rolę odgrywała kozacka starszyzna. Przykładem tego jest Konstytucja Orlika, która opierała się na podobnych do wymienionych zasadach.
To właśnie nasze polityczne tradycje, w których władza jest ograniczona, odróżniają nas od Rosjan. W Kijowie nie byłby możliwy ani Putin, ani Stalin. Tak jak w Polsce nie może pojawić się polski Putin czy polski Stalin. Dlaczego? Bo mamy wspólne europejskie tradycje
Powiedziałbym nawet, że to nie są tylko polskie, ale ogólnoeuropejskie zasady, które wywodzą się z przekonania, że władza królewska powinna być ograniczona. To jest zachodnie podejście, z którego później rozwinęła się koncepcja państwa prawa.
Idea istnienia społeczeństwa obywatelskiego, które posiada prawa i może wpływać na procesy państwowe, również jest bardzo zachodnia. Dotarła do nas przez Rzeczpospolitą i wyraźnie odróżnia nas od Rosji. To pierwszy ważny aspekt.
Drugi aspekt: mimo konfliktów i krwawych wojen, zawsze staraliśmy się szukać porozumienia. Począwszy od Unii Hadziackiej, przez XIX wiek – przypomnijmy choćby Kulisza i Szewczenkę – aż po XX wiek, kiedy Piłsudski próbował znaleźć wspólny język z Ukraińcami. Nawet po tragedii wołyńskiej były próby pojednania między Ukraińcami a Polakami.
Najważniejszą rolę w tym procesie odegrała „Kultura” Jerzego Giedroycia w latach 50. Warto także podkreślić, że Polska była pierwszym państwem, które uznało niepodległość Ukrainy. To nie był przypadek – to była świadoma polityka. Znam tę historię od Adama Michnika. Opowiadał, jak w noc po referendum razem z Lechem Wałęsą i Jackiem Kuroniem siedział przy radiu, czekając na ogłoszenie wyników. Chcieli jako pierwsi złożyć Ukrainie gratulacje z okazji uzyskania niepodległości, obawiając się, że uprzedzi ich Kanada. Polska wyprzedziła Kanadę dosłownie o 5-10 minut. Ale to było bardzo ważne: Polska stała się pierwszym krajem, który uznał niepodległość Ukrainy. To był symboliczny gest: „Kończymy wojnę, nie walczymy już z wami”.
Moim zdaniem jedynym nierozwiązanym problemem w polsko-ukraińskim pojednaniu pozostaje kwestia Wołynia
Naprawdę jedynym?
Tak, tylko Wołyń. Innych problemów nie widzę. Oczywiście nie będę wspominał o obecnych sporach, jak choćby kwestia związana ze zbożem – to problem tymczasowy. Już nie spieramy się o postać Bohdana Chmielnickiego, choć swego czasu dla Polaków 11-letnia wojna prowadzona przez Chmielnickiego miała taki sam symboliczny wydźwięk, jak później Bandera.
Dziękuję, że wspomniał Pan o Banderze. Kiedy w rozmowie pojawia się temat Bandery, nawet moi umiarkowani polscy przyjaciele mówią: „Jak możecie czynić z niego bohatera? Przecież to morderca!”. Odpowiadam, że Ukraińcy mają prawo sami decydować, kto jest ich bohaterem, a oni na to: „Ukraińcy to dziwny naród, skoro robią bohaterów z morderców”.
Na to trzeba odpowiedzieć, że Bandera nie jest jedynym ani najważniejszym bohaterem ukraińskiej historii. Głównymi bohaterami ukraińskiej historii są Kozacy i Szewczenko (śmiech). Polacy często myślą, że portret Bandery wisi w każdym ukraińskim domu czy mieszkaniu, ale przecież tak nie jest.
Trzeba to wyjaśniać. Trzeba też tłumaczyć, że Bandera pełni w historii Ukrainy rolę symbolu, swoistej „bandery”, jak na statku, wskazującej kierunek.
Bandera jest symbolem walki z Rosją, nie z Polakami
Kto dzisiaj w Ukrainie myśli o Banderze jako o wzywającym do walki z Polakami? To już przeszłość. Bandera w Ukrainie funkcjonuje w bardzo liberalnym kontekście. Już kiedyś mówiłem, że te frazy, które przypisuje się Banderze, to tak naprawdę słowa Benjamina Franklina i Victora Hugo. To jeszcze raz pokazuje, że Bandera w ukraińskim kontekście brzmi zupełnie inaczej niż w polskim.
Bardzo często w relacjach między dwoma narodami będą pojawiały się postaci, które dzielą. Brytyjczycy mają Olivera Cromwella, który dzieli Anglików i Irlandczyków. Dla Anglików jest bohaterem, dla Irlandczyków – katem. Ale jest ogólna zgoda, że go akceptują. Potrafią się z tym pogodzić. Pamięć historyczna działa w ten sposób, że żaden bohater nie funkcjonuje tak samo w dwóch sąsiadujących narodach. Rozumie Pani? Pamięć historyczna to nie historia, to pamięć. To coś zupełnie innego, to kwestia tego, jak myślimy o historii. I bardzo ważne jest to, że Ukraińcy nie myślą o Banderze jako o anty-Polaku, lecz jako o symbolu walki z Rosją. Głównym promotorem Bandery w Ukrainie jest Putin. Gdyby nie było Putina, pojawiliby się inni bohaterowie.
Kiedyś rozmawiałem z moim szwedzkim kolegą i zapytałem go, kim obecnie są bohaterowie Szwedów. Pomyślał przez chwilę i odpowiedział: „Może ABBA”.
A ja myślałam, że bohaterem jest król.
No właśnie, pomyśleliśmy: dlaczego? My myślimy tak, bo żyjemy w społeczeństwie, które toczy wojnę. Zakładamy więc, że wszyscy tak myślą. A Szwedzi już od dawna tak nie myślą. Oni wybierają symbole pokoju, ponieważ mają ten luksus – nie są w stanie wojny. W czasach wojny społeczeństwo sięga po inne symbole niż w czasach pokoju.
Postawienie sprawy w ten sposób: „albo Wołyń, albo zamykamy Ukraińcom drogę do Europy” jest kontrproduktywne. Ukraińcy mogą łatwiej pogodzić się z Polakami w kwestii Bandery, będąc częścią Europy, a nie pozostając poza nią
Przypomnę, że na początku lat 2000. odbyła się szeroka debata na temat Jedwabnego. W 2001 roku, podczas 60. rocznicy pogromu w Jedwabnem, prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski i prymas Józef Glemp przeprosili za tę tragedię. Ale czy takie przeprosiny byłyby możliwe w komunistycznej Polsce albo gdyby Polska była poza Unią Europejską? Przynależność do Unii Europejskiej i przyjęcie europejskich wartości pomagają zmierzyć się z trudnymi momentami historii, ponieważ wiąże się to z inną kulturą polityczną i historyczną. Dlatego uważam, że stawianie warunku: „albo Wołyń, albo Unia Europejska” jest w obecnej sytuacji niewłaściwe. Potrzebujemy jednego i drugiego. O Wołyniu łatwiej będzie rozmawiać, kiedy Ukraina znajdzie się w Unii Europejskiej.
Prof. Michał Bilewicz: Ukraińcy to społeczeństwo podobne do Izraelczyków – żyjąc w stanie ciągłego zagrożenia, przyzwyczajają się do wojny
Trauma zrodzona przez niepewność
Olga Pakosz: Czy Ukraińcy żyjący dziś w Ukrainie są społeczeństwem straumatyzowanym?
Michał Bilewicz: Nie możemy powiedzieć, że całe społeczeństwo cierpi na PTSD [zespół stresu pourazowego – red.]. Gdyby tak było, ludzie prawdopodobnie nie byliby w stanie normalnie funkcjonować. Przypomnę, że objawy PTSD obejmują m.in. ciągłe flashbacki, obsesyjne myśli o wojnie i nieumiejętność skupienia się na czymkolwiek innym. Tymczasem wiemy, że państwo ukraińskie funkcjonuje, gospodarka działa, codzienne życie toczy się dalej.
Coraz częściej zaczynam postrzegać Ukraińców jako społeczeństwo podobne do Izraelczyków – żyjące w stanie ciągłego zagrożenia. Izraelski psycholog Daniel Bar-Tal opisywał to zjawisko jako „konflikt nierozwiązywalny” (intractable conflict), w którym społeczeństwo przystosowuje się do permanentnego konfliktu, traktując go jak naturalny stan rzeczy. Bar-Tal pisał również o „etosie konfliktu”, czyli o tym, jak społeczeństwa przyzwyczajają się do życia w stanie wojny.
Jak to wygląda w Izraelu? Kiedy tam bywałem, zawsze uderzało mnie, że w każdym domu znajduje się pokój bezpieczeństwa, który jest jednocześnie schronem. Mieszkańcy wchodzą do tego pokoju, gdy tylko rozlegnie się alarm. Izrael posiada zaawansowany system obrony przeciwrakietowej „Iron Dome”, ale nie jest on w stu procentach skuteczny – od czasu do czasu jakaś rakieta trafia w dom.
Społeczeństwo izraelskie zdaje się być przystosowane do życia w stanie wojny. Funkcjonuje normalnie, ale konflikt jest tam stale obecny. Nie mówimy tu tylko o wojnie w Gazie, lecz o zjawisku trwającym przez całą współczesną historię Izraela, choć z przerwami. Jak zauważa Bar-Tal, ma to niszczące skutki dla psychiki ludzi.
Taki stan niszczy zaufanie społeczne i wpływa na nastawienie do polityki międzynarodowej – ludzie niechętnie szukają aliansów i porozumień z innymi narodami, bo czują, że świat jest im nieprzychylny i nie można mu ufać
Dla Ukrainy kluczowe jest, by jak najszybciej dołączyć do struktur euroatlantyckich – Unii Europejskiej i NATO. To może zagwarantować przyszłe bezpieczeństwo Ukrainy, a także jej stabilne funkcjonowanie na poziomie gospodarczym. Jednak by to zadziałało, trzeba uważać, by nie osunąć się w mentalność typową dla społeczeństw oswojonych z wojną. Ukraina od 2014 roku znajduje się w stanie ciągłej wojny o różnym nasileniu, co jest bardzo niebezpieczne. Dlatego scharakteryzowałbym jej społeczeństwo jako takie, które w pewnym stopniu adaptuje się do życia w warunkach wojennych.
Wojna w Ukrainie otworzyła ogromne pole dla badań z zakresu psychologii społecznej i klinicznej. Jest Pan na bieżąco z tymi badaniami. Czy coś Pana zaskoczyło? Czy prowadziliście wspólne badania z instytucjami ukraińskimi?
Przeprowadziliśmy dwa badania. Wspólnie z dr Anną Gromową z Instytutu Psychologii Społecznej i Politycznej Narodowej Akademii Pedagogicznych Nauk Ukrainy przeprowadziliśmy badanie z udziałem niemal pięciu tysięcy ukraińskich uchodźców mieszkających w Polsce. Chcieliśmy określić skalę występowania wśród nich zespołu stresu pourazowego i stopień traumatyzacji. Badaliśmy również, w jakim stopniu warunki życia w Polsce wpływają na pojawianie się objawów PTSD. Zastanawialiśmy się, czy i jak doświadczenia po migracji mogą wpływać na nasilenie traumy.
Zapewne pamięta pani z książki, że byłem zdumiony wynikami wcześniejszych badań, w których poziom PTSD w Polsce wynosił od 20 do 30%. Na przykład w badaniach prowadzonych po powodzi na Śląsku okazało się, że 30% populacji miało objawy PTSD, a wśród uczniów odwiedzających muzeum w Auschwitz – 15%.
We wspomnianym badaniu ukraińskich uchodźców w Polsce stwierdziliśmy PTSD u 47% osób. Nigdy w swoim naukowym życiu nie widziałem takiego wyniku
To bardzo wysoki poziom traumatyzacji. Wynika on nie tylko z traumatycznych doświadczeń wojennych, ale także z warunków, w jakich uchodźcy znaleźli się po migracji.
Dlaczego poziom traumatyzacji był tak wysoki?
Zwykle badania PTSD prowadzi się po zakończeniu konfliktu, kiedy nastaje pokój. W tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, w której wojna trwa, a osoby badane wciąż żyją w niepewności. Mężowie czy bracia badanych kobiet często są na froncie lub mogą zostać powołani do wojska, co dodatkowo potęguje stres.
Zdecydowana większość tych kobiet musi mierzyć się z problemami akulturacji [proces wymiany międzykulturowej, postrzegania przez jednego narodu innej kultury — red.] w nowym społeczeństwie. Okazało się, że stres związany z akulturacją, w tym doświadczenie dyskryminacji w Polsce lub lęk przed nią, przekłada się na silniejsze objawy PTSD. Ludziom trudniej wyjść z traumy wojennej, gdy doświadczają dyskryminacji w kraju, do którego trafili. Dlatego tak ważne jest, aby Polska tworzyła jak najbardziej przyjazne warunki dla ukraińskich uchodźców. To bezpośrednio wpływa na ich zdrowie psychiczne i na to, czy ukraińska populacja będzie mogła funkcjonować w Polsce w zdrowy sposób.
Oczywiście na nasilenie PTSD wpływają także indywidualne cechy osobowości. W naszych badaniach zauważyliśmy, że najgorzej radziły sobie osoby z wysoką nietolerancją niepewności – czyli te, które nie znoszą sytuacji niejasnych i nieokreślonych. A pamiętamy, jak wyglądała sytuacja na wiosnę 2022 roku: była pełna niepewności i chaosu. Osoby o wysokiej nietolerancji niepewności były bardziej narażone na PTSD, podczas gdy ci, którzy lepiej radzą sobie w takich sytuacjach, rzadziej doświadczali podobnych objawów.
W czasie wojny zaufanie do rządu jest kluczowe
Mówił Pan o dwóch badaniach. Na czym polegało drugie?
Dotyczyło Ukrainy i skupiało się na tym, jak złożone doświadczenia PTSD mogą wpływać na różnego rodzaju nieufność i teorie spiskowe. Od pewnego czasu interesuje mnie, w jakim stopniu traumy mogą kształtować takie postawy.
Widzę to w Polsce, gdzie nawet po wielu pokoleniach historyczne traumy powodują, że ludzie zaczynają traktować otoczenie jako niegodne zaufania i doszukują się różnych spisków
Mam wrażenie, że w Ukrainie jest podobnie. Kiedy rozmawiam z Ukraińcami, często słyszę teorie spiskowe dotyczące prezydenta Zełenskiego, na przykład, że w jego otoczeniu są rosyjscy agenci. To pokazuje pewien poziom bazowej nieufności wobec polityków, co w obecnej sytuacji wojennej jest bardzo niebezpieczne. Im większa spójność społeczna i zaufanie do władzy, tym lepiej dla kraju. Nawet jeśli władza nie zawsze działa idealnie — co w naszej części Europy, z problemami korupcji i innymi wyzwaniami, się zdarza — to w sytuacji wojny zaufanie do rządu jest kluczowe.
Podobny problem dotyczy zaufania do nauki. Badaliśmy to w Ukrainie, skupiając się na ustaleniu, na ile ludzie ufają służbom sanitarnym czy naukowcom, na przykład w kontekście szczepień. Zauważyliśmy, że osoby z silniejszym PTSD mają mniejsze zaufanie do nauki. Na razie nie wiemy, jaki jest kierunek tej zależności — to badanie jest wstępne. Ale interesuje nas, czy wojenne doświadczenia i traumatyzacja wpływają na ogólną nieufność, czy ludzie po prostu tracą zaufanie w różnych sferach życia. To zjawisko jest dość niebezpieczne i często pojawia się w kontekstach wojennych, w których ludzie częściej skłaniają się ku takim teoriom.
Jak można to zaufanie odzyskać? Co mogłoby teraz pomóc Ukraińcom w zachowaniu stabilności psychicznej aż do momentu zwycięstwa?
Na pewno odbudowa poczucia sprawczości w codziennym życiu – świadomość, że to, co robię, ma sens, że mogę coś zaplanować i zrealizować. Im więcej ludzi będzie miało poczucie sprawczości, tym lepiej będą funkcjonować. Dlatego tak ważna jest walka z korupcją, bo to właśnie ona odbiera ludziom poczucie, że mają wpływ na swoje życie. Wiedzą, że wszystko jest ustawione i od nich nic nie zależy. Skuteczna walka z korupcją może znacząco poprawić funkcjonowanie psychiczne społeczeństwa.
Wojna stanowi ogromne zagrożenie dla tego poczucia, nieprawdaż?
Wojna bardzo utrudnia sprawę, dlatego ważne jest, by ludzie mogli sobie powiedzieć: „Nawet jeśli wojna przeszkodzi mi w realizacji pewnych planów, to przynajmniej w innych obszarach życia nic mi nie stanie na drodze”. Ważne, by mogli odbudować to poczucie, bo wojna w fundamentalny sposób je niszczy, odbierając poczucie kontroli. Dlatego tak istotne jest, aby w codziennym funkcjonowaniu ludzie mogli zachować kontrolę i sprawczość.
Polacy nie odwrócili się od Ukraińców
Czy nastawienie Polaków do Ukraińców zmieniło się od początku wojny? Czy Polacy postrzegają teraz Ukraińców inaczej?
W swojej książce staram się zaprzeczyć takiemu fatalistycznemu podejściu, bo przecież Polacy często mają tendencję do narzekania na samych siebie. Myślę, że Ukraińcy też to robią. Nie robimy tego w rozmowach z Niemcami czy Francuzami, ale gdy rozmawiamy między sobą, często krytykujemy siebie nawzajem. Polacy uważają samych siebie za uprzedzonych, niegościnnych, pełnych stereotypów. Tymczasem to, co widzieliśmy wiosną 2022 roku, było czymś zupełnie innym – ogromna mobilizacja społeczna, by pomóc Ukrainie. Ludzie wysyłali pieniądze na zakup broni, kupowali jedzenie, przywozili uchodźców z granicy. Co dwudziesty Polak przyjął Ukraińców do swojego domu. To były bezprecedensowe działania.
Nie znam innego społeczeństwa europejskiego, które przeprowadziłoby tak wielką oddolną akcję pomocy, zorganizowaną nie przez państwo, ale przez zwykłych obywateli
Oczywiście opierało się to również na ogromnych sieciach wsparcia ze strony samych Ukraińców mieszkających w Polsce. Warto pamiętać, że w tamtym czasie w Polsce mieszkał już milion Ukraińców, którzy stanowili ważne wsparcie. Oni również przyjmowali do swoich domów rodziny, krewnych i bliskich, co było jednym z kluczowych elementów umożliwiających przeprowadzenie tej ogromnej operacji pomocy.
W tamtym czasie, gdy przeprowadzaliśmy badania, widzieliśmy nie tylko dużą sympatię, ale także zdecydowane poparcie dla pomagania Ukrainie, w tym dla przyjmowania uchodźców. To było interesujące, ponieważ Polacy generalnie nie są przychylni przyjmowaniu uchodźców. Myślę jednak, że tym, co zadziałało na korzyść Ukraińców, był fakt, że Polacy mieli już wcześniej spore doświadczenie w kontaktach z Ukraińcami. Kiedy pytamy Polaków, czy znają osobiście jakiegoś Araba, 80-90% odpowiada, że nigdy żadnego nie spotkali. Podobnie jest w przypadku pytania o Cyganów (Romów): około 80% Polaków mówi, że nigdy nie miało z nimi styczności. Gdy pytamy o Żydów, 90% Polaków stwierdza, że nie zna żadnego osobiście.
Natomiast pytania o Ukraińców przynoszą zupełnie inne wyniki. Już przed wojną około połowa Polaków znała Ukraińców osobiście.
Wielu Ukraińców, szczególnie z zachodniej Ukrainy, przez lata przyjeżdżało do Polski do pracy. Po 2014 roku do Polski zaczęli przyjeżdżać również Ukraińcy ze wschodnich regionów, w tym ci rosyjskojęzyczni. Polacy zaczęli ich poznawać i odkrywać, że są do nas bardzo podobni. Te relacje były nie tylko powierzchowne – nie chodziło tylko o to, że w sklepie pracowała Ukrainka, ale o kolegów z pracy, rodziców dzieci, które uczęszczają do tych samych szkół, co dzieci Polaków. To przygotowało Polaków na rok 2022, bo ci uchodźcy nie byli już obcy. To byli ludzie, których Polacy znali i z którymi nawiązali relacje.
Podejrzewam, że gdyby sytuacja była odwrotna i wojna wybuchła w Polsce, Ukraińcy przyjęliby Polaków w podobny sposób
Relacje polsko-ukraińskie są bardzo silne i obustronne. Warto też zauważyć, że przed wojną w Internecie było sporo hejtu wobec Ukraińców, zwłaszcza wokół tematu Wołynia i zbrodni wojennych. Jednak po 2022 roku ten temat w zasadzie zniknął. Niestety, teraz zaczyna stopniowo wracać. Mimo to przez dwa lata udało się ten problem wyciszyć.
Odpowiadając na pytanie o zmianę postaw Polaków wobec Ukraińców: rzeczywiście entuzjazm związany z pomocą trochę osłabł, ale wciąż ponad połowa Polaków uważa, że należy pomagać ukraińskim uchodźcom, a Polska powinna wspierać walczącą Ukrainę. Zdecydowanie ponad połowa Polaków podziela ten pogląd, więc nie można mówić o tym, że polskie społeczeństwo odwróciło się od Ukrainy i Ukraińców. Jesteśmy od tego bardzo daleko.
To dobra wiadomość. Ale temat Wołynia powrócił, i to za sprawą premiera. Donald Tusk stwierdził, że dopóki nie wyjaśnimy wszystkich szczegółów zbrodni wołyńskiej i nie przeprowadzimy ekshumacji, Polska nie będzie wspierać Ukrainy w drodze do Unii Europejskiej.
Myślę, że to była reakcja na pewne wydarzenia, ale cała sytuacja była bardzo niefortunna. Teraz, po tym jak Dmytro Kułeba przestał być ministrem [spraw zagranicznych Ukrainy – red.], sprawa trochę się załagodziła. To była naprawdę niefortunna wypowiedź. Z jednej strony uważam, że minister Kułeba powiedział prawdę, ale jako dyplomata nie powinien był tego mówić w tym momencie. Prawda jest taka, że Polacy będą musieli kiedyś podjąć temat akcji „Wisła” i poważnie się z nim rozliczyć. Oczywiście można argumentować, że to była decyzja komunistów, a nie Polaków, że to była władza komunistyczna państwa, które już nie istnieje – ale to nie takie proste. Trzeba też pamiętać o historii trudnej polityki międzywojennej Polski, która dyskryminowała Ukraińców. Znam to dobrze, bo sam pochodzę z Ukrainy. Moja babcia pochodzi z Kołomyi, a dziadek z Iwano-Frankiwska, i wiem, co tam się działo przed wojną, jak dyskryminująca była polityka Polski wobec Ukraińców.
Jak można uzdrowić temat Wołynia – zarówno na poziomie historycznym, jak politycznym – by nie stanowił już obciążenia w relacjach polsko-ukraińskich? Bardzo ładnie napisał Pan w swojej książce: „mówić o historii, ale nie żyć historią”.
Bardzo interesujące są badania Wadima Wasiutyńskiego z Instytutu Psychologii Społecznej i Politycznej Narodowej Akademii Pedagogicznych Nauk Ukrainy, które prowadził przed wojną (rozpoczął je przed 2022 rokiem, a potem kontynuował). Z tego, co pamiętam, zadawał pytanie Ukraińcom (pracował na dosyć dużej próbie), czy patrząc na historię relacji między Ukraińcami a Polakami można powiedzieć, że Ukraińcy wyrządzili Polakom więcej złego, czy dobrego. Co ciekawe, zauważył, że po 2022 roku wzrosła liczba osób, które przyznają, że w tych relacjach były także złe wydarzenia, w tym zbrodnie.
To pokazuje, że Ukraińcy stają się bardziej otwarci na rozmowę z Polakami o trudnych momentach wspólnej historii
Było to dla mnie niezwykle interesujące. Zastanawiałem się, jak to wytłumaczyć. Czy to wynika z tego, że po 2022 roku Ukraińcy zrozumieli, jak ważne są dobre relacje z Polską i Zachodem? Może uważają, że warto nawet otworzyć te historyczne sprawy?
Z perspektywy polityki widać, że na przykład jeszcze prezydent Wiktor Juszczenko potrafił mocno odwoływać się do tradycji UPA, eksponując nawet te bardziej kontrowersyjne aspekty historii, a także siły, które kolaborowały z Niemcami podczas wojny. Z kolei Wołodymyr Zełenski raczej tego unika. Wydaje mi się, że od czasów Juszczenki do czasów Zełenskiego nastąpiła widoczna zmiana. Zmieniono podejście do tego, jakie elementy historii można i trzeba eksponować. Na przykład Sicz Karpacką…
Jak rozumiem, proponuje Pan gloryfikować inne etapy historii Ukrainy, a nie te, które mogą być bolesne dla Polski.
Właśnie tak. Kiedy myślimy o naszej historii, zawsze możemy wybierać różne elementy, które warto promować i na których warto budować swoją tożsamość. Są takie, które niszczą nasze relacje. Gdyby Polacy budowali swoją tożsamość na historii Jaremy Wiśniowieckiego, który mordował Kozaków, nie byłoby to dobre dla relacji z Ukrainą, prawda? Uważam, że mamy wspaniałe etapy naszej historii, które można eksponować. Na przykład Iwan Franko czy też postacie takie jak Petlura, mimo że Ukraińcy mają do niego zróżnicowany stosunek, są postaciami bliskimi Polakom.
Oczywiście Polska nie ma prawa pisać historii Ukrainy; proszę mnie o to nie pytać, bo to jest pytanie do Ukraińców. Tak samo jak Ukraińcy nie mają prawa pisać historii Polski. Mogę jednak wyrazić swoje niezadowolenie, gdy Polacy nie rozliczają się z akcji „Wisła” i nie potrafią powiedzieć: „Tak, wyrządzono straszne zło, przesiedlono masę ludzi, zabrano im ziemie, które były ich rdzennymi terenami, na których żyli od zawsze”. To było zło, podobnie jak pacyfikacje wsi ukraińskich przed wojną, niszczenie Masłosojuzu i ukraińskiej spółdzielczości, a także zamykanie ukraińskich polityków do więzień i torturowanie ich przez władze II Rzeczpospolitej. Polska musi się z tym rozliczyć, nauczyć się o tym mówić i prowadzić dialog z Ukraińcami.
Jeśli chodzi o Ukrainę, to jest pytanie do ukraińskich historyków, jakie nauczanie swojej historii by zaproponowali. Moim wymarzonym scenariuszem byłoby to, co po wielu latach Polska osiągnęła wspólnie z Niemcami: stworzenie komisji podręcznikowej.
Historycy i nauczyciele – zarówno polscy, jak ukraińscy – mogliby opracować wspólny podręcznik do nauczania historii polsko-ukraińskiej
Byłoby to niezwykle cenne, nawet jeśli ten podręcznik nie stałby się głównym we wszystkich szkołach. Ważne, by stworzyć takie punkty, w których wspólnie zastanowimy się nad tym, jak opowiadać tę historię.
Nie chodzi o idealizowanie wszystkiego, ale o mówienie także o trudnych momentach. Jednak trzeba pamiętać, że sytuacja była asymetryczna: Polska była krajem kolonizującym, a Ukraina krajem kolonizowanym. To nie jest kwestia równej odpowiedzialności po obu stronach. Zrozumienie tego kontekstu pozwala lepiej pojąć, jak doszło do wydarzeń na Wołyniu. Konieczne jest też przeprowadzenie ekshumacji i otwarte przyznanie, że to, co się tam wydarzyło, było straszne i nie powinno było mieć miejsca.
Jak widzę, mamy jeszcze wiele do zrobienia, jeśli chodzi o porozumienie między Polakami a Ukraińcami. Ale z Rosjanami... Czy jest w ogóle możliwe, żebyśmy kiedykolwiek się z nimi dogadali? Jak Pan to ocenia z perspektywy psychologii społecznej? Czy da się kiedyś wybaczyć?
Kiedy próbujemy doprowadzić do pojednania między narodami, które były w stanie bardzo brutalnej wojny, zwykle zaczynamy od przykładów moralnego zachowania. Próbujemy pokazać, że w trudnych czasach ludzie potrafią zachować się moralnie. Na przykład przedstawiamy historię uczennicy z Rosji, która miała odwagę sprzeciwić się wojnie. Nie mówimy o dorosłym człowieku, tylko o młodej osobie, która za swój sprzeciw nie tylko sama podlega represjom, ale cierpi też cała jej rodzina. Takie indywidualne przykłady nieposłuszeństwa pokazują, że nawet w Rosji można znaleźć ludzi o moralnej postawie.
To przypomina sytuację z Niemcami po II wojnie światowej. Pojednanie z Niemcami było możliwe również dlatego, że byliśmy w stanie dostrzec, że mimo iż ogromna część społeczeństwa popierała Hitlera, byli też Niemcy, którzy byli prześladowani, siedzieli w obozach koncentracyjnych, na przykład w Buchenwaldzie. To są Niemcy, którzy chcieli odwołać się do innej historii. Myślę, że w Rosji również można znaleźć takich ludzi.
Problem polega jednak na tym, że obecnie Rosja to państwo, w którym z jednej strony wojna cieszy się dużym poparciem, a z drugiej – żadnym badaniom sondażowym czy ankietowym nie można ufać.
Ludzie są zastraszeni. To przypomina życie w państwie rządzonym przez gang
Ile czasu musi upłynąć, aby można było podjąć ten temat?
O tym porozmawiamy, kiedy skończy się wojna. Wyobrażam sobie, że w tej chwili w Ukrainie nikt nie chce o tym słyszeć, nie chce słyszeć języka rosyjskiego – to jest w pełni zrozumiałe i Ukraińcy mają do tego absolutne prawo. Sprawa zależy od sytuacji i tego, jak będzie wyglądała Rosja po wojnie. Kluczowe będzie to, czy Rosjanie będą w stanie zbudować swoje państwo na innych fundamentach i zasadach.
Wrzesień 2024 w Ukrainie na zdjęciach
Pierwszy dzień szkoły dla ukraińskich uczniów — 2 września — rozpoczął się przy akompaniamencie rosyjskich rakiet. Zamiast słodko spać w swoich łóżkach, dzieci zmuszone były uciekać do schronów przeciwbombowych, gdzie próbowały przespać się choć trochę dłużej. Jednak wróg nie zaprzestał ataku, wystrzeliwując w sam Kijów kilkanaście rakiet manewrujących i kilkanaście rakiet balistycznych. Również we Lwowie doszło do tragicznych wydarzeń – podczas ataku zginęła cała rodzina – matka i trzy córki. Ale mimo to Ukraina nadal żyje. Niezłomni Ukraińcy demonstrują swoją siłę i moc w tańcach, na wystawach, na wybiegach. Bo wróg rosyjski nie jest w stanie jednego zrobić – złamać ducha Ukraińców.
Tekst: Natalya Ryaba
7 września demonstranci zorganizowali protest w Pradze, trzymając w rękach niebiesko-żółte parasole. Uczestnicy wiecu wzywali do skutecznej obrony powietrznej Ukrainy i zapewnienia jej możliwości kontrataku. Demonstranci stworzyli „mapę” Ukrainy przy użyciu niebiesko-żółtych parasolek.
Studenci Międzynarodowej Akademii Zarządzania Personelem obserwują, jak ratownicy gaszą pożar w jednym z budynków uczelni po ataku rakietowym na Kijów 2 września 2024 r. Ukrywając się w schronie, uczniowie słyszeli świst rakiet i eksplozje.
Ukraińscy medycy wojskowi udzielają pomocy rannemu ukraińskiemu żołnierzowi w punkcie stabilizacyjnym w obwodzie Czasiw Jar, 6 września 2024 r.
Zwolniona z niewoli ukraińska żołnierka rozmawia przez telefon ze swoimi dziećmi. 13 września Rosja i Ukraina przeprowadziły kolejną wymianę więźniów. Do domu wróciło 49 Ukraińców — 23 kobiety i 26 mężczyzn. Po raz pierwszy od dłuższego czasu udało się zwrócić „Azowów” Ukrainie. W organizacji wymiany pomogły Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Ukraińscy uczniowie śpiewają hymn narodowy podczas uroczystości rozpoczęcia nowego roku szkolnego we Lwowie, 2 września 2024 r.
4 września stał się dla Lwowa najtragiczniejszym w czasie całej wojny. W ataku zginęła matka i jej trzy córki. Przy życiu pozostał tylko ojciec. Całe miasto przybyło na pogrzeb zmarłych. W wyniku ostrzału we Lwowie zginęło 7 osób, 66 zostało rannych. Uszkodzonych zostało także 188 budynków, w tym 19 zabytków architektury.
Para ogląda plakaty przedstawiające poległych ukraińskich żołnierzy Brygady Azowskiej na wystawie plenerowej w Kijowie, 23 września 2024 r.
Freya Brown, treserka psów armii brytyjskiej, ze swoim psem służbowym Zakiem podczas sesji szkoleniowej z ukraińskimi żołnierzami w koszarach w East Midlands w Wielkiej Brytanii, 10 września 2024 r.
Prezentacja kolekcji Veroniki Danilovej w ramach Ukraińskiego Tygodnia Mody, 1 września 2024. Projektantka zadedykowała ojczyźnie swoją kolekcję „Ogród Chmur”, inspirowaną wspomnieniami ukraińskiego ogrodu i kwitnących jabłoni.
Ukraińcy w Niemczech: najlepsze świadczenia, ale niewielu zatrudnionych
Niemcy zajmują pierwsze miejsce na świecie pod względem liczby przyjętych ukraińskich uchodźców. Według Eurostatu, ponad 1 110 600 Ukraińców mieszka obecnie w tym kraju, będąc objętymi tymczasową ochroną. W pierwszym roku wojny na pełną skalę to Polska przyjęła najwięcej Ukraińców, ale rok później rozpoczął się ich odpływ do Niemiec. Zdecydowały o tym względy socjalne i finansowe. Niemczech ukraińscy uchodźcy otrzymują pomoc socjalną i mają możliwość bezpłatnego uczestnictwa w kursach integracyjnych, co teoretycznie zwiększa ich szanse na znalezienie pracy.
Jednak statystyki zatrudnienia nie są imponujące: według niemieckiego Ministerstwa Pracy i Spraw Socjalnych oficjalnie zatrudnionych jest 192 tysięcy Ukraińców, a kolejne 48 tysięcy pracuje w niepełnym wymiarze godzin. Oznacza to, że w Niemczech pracuje nieco ponad 20 procent uchodźców z Ukrainy.
Wszechwidzące oko pośredniaka
Rufina z Charkowa przyjechała do Niemiec ze swoim synem w wieku szkolnym w kwietniu 2022 roku. Zaraz po tym jak wyjechała, jej teść, teściowa i ich córka zginęli w podczas rosyjskiego ostrzału miasta.
– Pojechaliśmy do Magdeburga, gdzie krewni mojej przyjaciółki zatrzymali się w pierwszych dniach wojny – mówi Rufina. – Jako że to była rodzina z niemowlęciem, wolontariusze zapewnili jej tymczasowe mieszkanie, a my mogliśmy się w nim zatrzymać. Ci, którzy nie mieli gdzie się zatrzymać, zostali umieszczeni w obozie dla uchodźców. Znajdował się w parku miejskim i składał się z trzech sal gimnastycznych – ludzie spali tam na łóżkach polowych. Znam Ukraińców, którzy mieszkali w tym obozie przez ponad trzy miesiące, bo nie mogli znaleźć zakwaterowania.
Niektórym ukraińskim uchodźcom w Niemczech pomagały rodziny niemieckie: ze znalezieniem mieszkania, adaptacją, umieszczeniem w przedszkolach i szkołach, z dokumentacją. Zwróciliśmy się do agencji wyszukiwania mieszkań - i osiedliliśmy się w pierwszym apartamencie, które nam zaoferowano. Płatność za wynajem mieszkania została przejęta przez centrum pracy (centrum zatrudnienia).
Według Rufiny stereotyp, że Niemcy są krajem biurokracji, jest pod wieloma względami prawdziwy.
— Proces formalności wydaje się bardzo trudny i długi w przeciwieństwie do Ukrainy. Jeśli nie pracujesz, co sześć miesięcy musisz aktualizować swoje dane w centrum pracy i przesłać dokumenty potwierdzające, że nie masz dochodów, nie otrzymywać przelewów z Ukrainy.
Wydanie karty bankowej w Niemczech następuje wtedy, gdy otrzymujesz kartę pocztą w ciągu miesiąca, po czym czekasz kolejne dwa tygodnie na kod PIN i kolejne dwa tygodnie na inne niezbędne dane
Kursy integracyjne, jeśli idziesz od poniedziałku do piątku, trwają dziewięć miesięcy. Kurs kończy się zdaniem egzaminu z języka niemieckiego na poziom B1 (średniozaawansowany) oraz egzaminu z przedmiotu „Polityka i historia”. Ostatni zdobyłem, ale dla B1 nie wystarczyło jednego punktu. Jeśli nie zdałeś B1, otrzymujesz kolejne 300 godzin treningu powtarzalnego, aby zacisnąć język.
Po otrzymaniu certyfikatu B1 już aktywnie szukasz pracy i oferujesz różne oferty pracy. Poziom B1 nie otwiera wielu możliwości — na pewno nie zostaniesz prawnikiem ani lekarzem z takim poziomem mowy. Możesz poprosić centrum pracy o możliwość dalszej nauki języka, aż do poziomu B2 lub C1. Wcześniej było to dozwolone częściej, teraz - tylko w niektórych przypadkach. Na przykład, jeśli byłeś lekarzem na Ukrainie i powiesz, że chciałbyś pracować tutaj w swojej specjalności, najprawdopodobniej będziesz mógł się uczyć, ponieważ potrzebni są lekarze w Niemczech. Ale nie mam pojęcia, jak uzyskać taką możliwość, jeśli jesteś na przykład krawcową lub mistrzem manicure.
Inne centrum pracy może oferować kursy przekwalifikowania. Warunkowo nie można pracować jako prawnik, jak na Ukrainie — idź na studia, aby zostać kucharzem lub fryzjerem. Takie kursy natychmiast wymagają praktyki zawodowej: na przykład trzy dni w tygodniu osoba uczy się, a dwa dni - praca i zdobywanie doświadczenia.
Podczas studiowania na kursie integracyjnym centrum pracy jest zasadniczo Twoim pracodawcą, któremu musisz zgłaszać każdy krok na swojej drodze
Jeśli przegapisz kursy niemieckiego lub wyjedziesz za granicę na wakacje bez ostrzeżenia beratora (inspektora centrum), spodziewaj się kłopotów. Jeśli nie dojdziesz do „terminu” (wizyty) bez uzasadnionego powodu i ostrzeżenia, centrum pracy zmniejsza wysokość świadczeń o 10-30%. Jeśli berator oferuje pracę kilka razy, ale odmawiasz bez konstruktywnego powodu, pomoc społeczna może zostać całkowicie anulowana.
Obecnie świadczenia socjalne dla jednego dorosłego uchodźcy z Ukrainy wynoszą ponad 500 euro miesięcznie (od 506 do 563, w zależności od sytuacji). Państwo zapewnia również pomoc w wynajmie. Taka pomoc jest dostępna nawet dla osób już zatrudnionych, jeśli pensja nie wystarcza im na opłacenie mieszkania.
– Dlatego nawet ci, którzy nie mają własnego domu i pracują za płacę minimalną (12,41 euro za godzinę przed opodatkowaniem), mogą w Niemczech całkiem dobrze żyć, choć ceny mieszkań są tu dość wysokie – mówi Rufina. – Na przykład wynajęcie mieszkania o powierzchni 60 metrów kwadratowych kosztuje 500 euro, do czego trzeba jeszcze doliczyć około 120 euro za media i Internet. Nawet jeśli dana osoba otrzymuje 1600 euro miesięcznie, pieniądze te wystarczą jej na zakup dobrej żywności, opłacenie ubezpieczenia i mediów, zakup niezbędnego sprzętu, ubrań, odpoczynek i wakacje. Pracując np. jako sprzątaczka możesz nie być w stanie oszczędzać pieniędzy, ale na pewno będziesz żyć normalnie.
System opodatkowania i świadczeń socjalnych został zaprojektowany tak, by w jak największym stopniu chronić osoby o różnych dochodach
Na przykład jeśli w jednej trzyosobowej rodzinie (tata, mama, dziecko) ojciec zarabia 1700 euro, a w innej 3000 euro, to biorąc pod uwagę pomoc dla pierwszej i wyższy podatek płacony przez drugą – rodziny te będą miały prawie taki sam standard życia.
Kiedyś zastanawiałam się, dlaczego dentysta, który otworzył prywatną praktykę, zamyka swój gabinet o godzinie 13. Okazuje się, że praca np. do 17 jest dla niego nieopłacalna, bo podatek „zje” prawie wszystko, co zarobiłby przez dodatkowe cztery godziny. Dlatego większość ludzi tutaj nie zapracowuje się dla wyższych zarobków czy kariery – przez co poziom stresu u nich jest niższy. Niemcy są spokojni i wierzą w przyszłość.
Niedawno Rufina znalazła pracę w Czerwonym Krzyżu.
– To wolontariat w kuchni. Ucząc się języka cieszę się, że mogę być przydatna dla społeczeństwa i państwa, które wspierają mnie od dwóch lat – podkreśla. – Jestem naprawdę wdzięczna Niemcom za ich pomoc. Poza tym praca wśród nich jest okazją do poprawienia moich umiejętności językowych i zapoznania się z „ulicznym” niemieckim zamiast literackiej niemczyzny, której uczę się na kursach. W Ukrainie pracowałam jako kierowniczka sprzedaży. Wątpię, czy kiedykolwiek będę w stanie nauczyć się niemieckiego do poziomu wymaganego w tym zawodzie. Tak czy inaczej, im lepszym niemieckim posługuje się obcokrajowiec w Niemczech, tym więcej w tym kraju ma możliwości.
Mniej niepokoju, bo jesteś chroniona
Istnieją jednak zawody, które nie wymagają doskonałej znajomości języka niemieckiego i pozwalają dość szybko znaleźć pracę. Jelizawieta Tołczejewa z Kijowa jest fryzjerką. Kiedy przyjechała do Kolonii wiosną 2022 roku, szybko znalazła pracę w salonie kosmetycznym w centrum miasta.
– Po prostu napisałam do salonu, który mi się spodobał – mówi Jelizawieta. – Napisałam po angielsku. Odpowiedzieli, że mogę przyjść, a po sprawdzeniu moich umiejętności natychmiast zaproponowali mi pracę.
Większość Niemców mówi po angielsku, więc kwestia języka nie była dużym problemem dla tego salonu piękności
Teraz mój niemiecki jest znacznie lepszy (odbyłam sześciomiesięczny kurs językowy), dobrze znam fachową terminologię i potrafię rozmawiać z klientami (Niemcy uwielbiają tzw. small talk, ale nie otworzą przed tobą serca na fotelu fryzjerskim). W Niemczech brakuje fachowców, którzy żyją z pracy własnych rąk, i branża kosmetyczna nie jest tu wyjątkiem. Wszyscy tu są mile zaskoczeni ukraińską obsługą.
Dobrych salonów kosmetycznych i fryzjerskich jest w Niemczech niewiele – jeśli zawczasu takiego nie sprawdzisz, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wyjdziesz z niego z kiepską fryzurą lub okropnym manicure. Jelizawieta chodzi do ukraińskich mistrzów, ale jej klientami są głównie Niemcy.
Większości Ukrainek w Niemczech nie stać na wizyty w lokalnych salonach piękności
– Ich usługi są około trzy razy droższe niż w Ukrainie – mówi Jelizawieta. – Moja ostatnia praca, z kompleksową koloryzacją włosów i strzyżeniem, kosztowała 320 euro. W Kijowie taka usługa kosztuje około 100 euro. Jedną z najbardziej przystępnych cenowo usług jest strzyżenie na krótko. Kosztuje 55 euro (45, jeśli strzyżesz się co miesiąc).
Ceny i standard życia różnią w zależności od landu. Na przykład w Kolonii (Nadrenia Północna-Westfalia) ceny wynajmu są wyższe niż w Magdeburgu (Saksonia-Anhalt).
– Płacę niecałe 600 euro (wliczając media) za wynajem pokoju w centrum Kolonii – mówi Jelizawieta. – Ale dalej od centrum można znaleźć pokój za 500 euro. Miejsce, w którym mieszkam, przypomina mieszkanie komunalne: mam własny pokój i dzielę kuchnię z sąsiadem. Takie zakwaterowanie jest tutaj bardzo popularne. Krótkoterminowy wynajem również jest czymś powszechnym: kiedy wynajmujący mieszkanie wyjeżdżają na wakacje, wynajmują je komuś innemu. Sama tak pomieszkiwałam, dopóki nie znalazłam mieszkania na stałe.
– Ogólnie mówiąc, poziom lęku w Niemczech spada, ponieważ ludzie są chronieni społecznie. Nie jest tajemnicą, że w branży kosmetycznej w Ukrainie większość profesjonalistów pracuje na czarno – ciągle się martwisz, że jeśli zachorujesz lub zechcesz wyjechać na wakacje, stracisz pieniądze. A tutaj otrzymam wynagrodzenie niezależnie od tego, czy byłam na zwolnieniu lekarskim, czy na wakacjach.
Jednak to, że państwo kontroluje całe twoje życie, ma także swoje minusy. Owszem, jeśli zostaniesz zwolniona z pracy, zachorujesz lub nie będziesz miała pieniędzy na czynsz, państwo cię wesprze. Ale jeśli oczekujesz pomocy, nie możesz zrezygnować z tego, co państwo ci zaoferuje. Znam przypadek, że Ukrainka zrezygnowała z pracy z powodu konfliktu, więc urząd pracy odmówił jej wypłaty zasiłku. Powiedziano jej, że zanim zrezygnowała, powinna była skonsultować się z coachem, który spróbowałby rozwiązać konflikt. Pozostawiona bez pomocy kobieta wróciła do Ukrainy. Tutaj nie możesz też ot tak po prostu wziąć psa ze schroniska. Musisz wypełnić mnóstwo dokumentów i do końca nie jest pewne, czy dostaniesz pozwolenie na adopcję zwierzaka.
Mojej klientce odmówiono adopcji psa, ponieważ nie miała partnera. „Kto będzie wyprowadzał psa, jeśli zachorujesz?” – usłyszała
Uderzające jest również to, że przy tak wysokim poziomie opieki społecznej w Niemczech jest wielu bezdomnych i narkomanów – na ulicach, ale jeszcze więcej w metrze.
– Dlatego staram się nie korzystać z metra (lepiej chodzić lub jeździć na rowerze – wszędzie są ścieżki rowerowe) – mówi Jelizawieta. – W metrze nie ma bramek, każdy może wejść. Niemcy są tolerancyjni nawet wobec narkomanów – traktują ich jak ludzi, którzy są chorzy i potrzebują pomocy. Niemcy mają służbę socjalną, w której uzależnieni od narkotyków mogą otrzymać dawkę za darmo. Wychodzą z założenia, że lepiej dać narkomanowi taką dawkę, niż dopuścić do tego, że okradnie kogoś z pieniędzy, za które będzie chciał ją kupić. Znajomy, który pracował w takim serwisie, powiedział, że osoby przychodzące po dawkę są przekonywane do obrania właściwej drogi. Oferuje się im terapię, pomoc w znalezieniu mieszkania, a nawet zatrudnienia. Jednak to, czy przyjąć taką pomoc, jest wyborem danej osoby.
Podobnie jak we wszystkich krajach europejskich, większość ukraińskich uchodźców w Niemczech jest objęta tymczasową ochroną, a ta nie daje im prawa do ubiegania się o obywatelstwo
Obecnie tymczasowa ochrona Ukraińców w Niemczech została przedłużona do 4 marca 2025 roku. Jednak pomimo niejasnych perspektyw, coraz więcej Ukraińców wyraża zamiar pozostania w tym kraju. Badanie przeprowadzone przez platformę migracyjną EWL we współpracy z Centrum Studiów Wschodnioeuropejskich Uniwersytetu Warszawskiego w marcu 2024 r. wykazało, że co trzeci Ukrainiec w Niemczech (32%) zamierza tam pozostać przez co najmniej kilka lat. 8% stwierdziło, że chciałoby zostać w tym kraju na stałe. Wśród powodów wymieniono obecność tam przyjaciół i krewnych, uproszczony proces uzyskiwania dokumentów i pozwoleń na pracę oraz pomoc w pokryciu kosztów mieszkaniowych.
Badanie wykazało również, że 57% Ukraińców przebywających w Niemczech widzi przyszłość swoich dzieci w tym kraju, a 39% – w Ukrainie, do której zamierzają po wojnie wrócić.
Zdjęcia z prywatnych archiwów bohaterek
„I'm Ukrainian”: aplikacja, która jednoczy Ukraińców
Podobnie jak miliony innych Ukraińców, Julia Tokar została zmuszona do szukania schronienia za granicą. Z roczną córeczką wyjechała do Austrii. Nie potrafiła jednak siedzieć bezczynnie. Wraz ze swoim zespołem stworzyła dla Ukraińców żyjących za granicą aplikację o nazwie „I'm Ukrainian”.
Oto jej opowieść.
Walizka do ewakuacji
Mieszkaliśmy z rodziną niedaleko Kijowa, we wsi Hatne, w nowo kupionym domu. Rok przed wybuchem wojny na pełną skalę urodziła się nasza córeczka. Po raz pierwszy poczułam, że to życie, o którym marzyłam, wreszcie się pojawiło.
Ale słuchając wiadomości zdaliśmy sobie sprawę, że Rosja może rozpocząć wielką wojnę przeciwko Ukrainie. Zawczasu przygotowaliśmy więc walizkę ewakuacyjną.
24 lutego, kiedy usłyszeliśmy pierwsze eksplozje, z dzieckiem i trzema kotami opuściliśmy dom w pół godziny. Pojechaliśmy do naszych przyjaciół w obwodzie lwowskim. Z marszu zaczęliśmy pracować jako wolontariusze, co pomogło nam zachować równowagę psychiczną. Mój mąż i inni wolontariusze spotykali się z ludźmi na dworcu kolejowym we Lwowie, kwaterowywali ich i karmili. Ja zdalnie koordynowałam zbiórkę rzeczy dla obrony terytorialnej w Hatne.
Gdzieś w okolicach grudnia 2022 r. nasze zasoby się wyczerpały. Dziecko często chorowało z powodu ciągłego przebywania w piwnicy podczas nalotów
Decyzja o wyjeździe za granicę była trudna. Wyjechaliśmy do Austrii, bo mieliśmy tam przyjaciół. Zamieszkaliśmy w miasteczku Weitz – i znowu zaangażowałam się w wolontariat. W grudniu 2022 r. zorganizowaliśmy program pomagający żołnierzom odzyskiwać zdrowie psychiczne. Czterech mężczyzn przez trzy miesiące trzy razy w tygodniu chodziło na fizjoterapię, pracował z nimi psycholog.
Niestety, po pewnym czasie musieliśmy ten projekt zawiesić. Czekamy, aż austriacki program państwowy zacznie pomagać ukraińskim wojskowym.
Traktowana jak równa
Austria potraktowała Ukraińców bardzo dobrze. Mieszkaliśmy w dużym domu, każda ukraińska rodzina miała przydzielonego opiekuna-wolontariusza. Zazwyczaj byli to emeryci. Austriacy robili wszystko, by Ukraińcy czuli się u nich komfortowo i bezpiecznie. To gościnne nastawienie naprawdę pomaga. Jednak nigdy nie marzyłam o życiu poza Ukrainą. Dużo podróżowałam, lecz zawsze dobrze było mieć bilet do domu. Dlatego wciąż jest mi tu ciężko. Tak, tu jest pięknie i dobrze, ale chcę wrócić do domu. Tam jest mój sens, moje wartości, przyjaciele, rodzice.
Bywam w domu raz w roku.
Po każdej takiej podróży zeskrobuję siebie ze ścian mojego mieszkania. Za każdym razem to łamie mi serce
Dzieje się tak nawet mimo tego, że w Austrii czuję się traktowana jak równa. Stosunek do Ukraińców jest tu bardzo tolerancyjny, mamy prawie takie same prawa jak Austriacy. W prawie do pracy czy zasiłków na dzieci jesteśmy im równi, choć w porównaniu z innymi krajami pomoc społeczna jest tu bardzo ograniczona – wystarcza tylko na jedzenie.
Na dorosłą osobę państwo wypłaca około 215 euro miesięcznie. Na dziecko – oddzielnie: kwota zależy od wieku, a świadczenie jest wypłacane niemal aż do osiągnięcia przez nie pełnoletności. Na moją trzyletnią córkę otrzymuję miesięcznie 208 euro. Niedawno przeprowadziliśmy się do Grazu, drugiego co do wielkości miasta w Austrii. Mieszka tutaj duża i silna społeczność ukraińska. To bardzo ważne dla pracy nad naszym projektem „I’m Ukrainian”.
Zawsze będziemy rodakami
Pomysł stworzenia projektu pojawił się w październiku 2022 r. w rozmowie z Pawłem Ostapenko i Pawłem Liberem [pierwszy to szef Stowarzyszenia Ukraińskich Naukowców, drugi jest czołowym białoruskim specjalistą IT prześladowanym przez reżim Łukaszenki – aut]. Zaproponowali mi, bym stanęła na czele tego przedsięwzięcia.
Nasz zespół stworzyło grono przyjaciół z całego świata. Każdy w swoim kraju musiał wypełnić aplikację, w której podał informacje dotyczące różnych wydarzeń, które się tam odbywają. Przez rok pracowało nad tym 20 wolontariuszy. Obecnie zespół składa się z 10 osób, które mieszkają zarówno za granicą, jak w Ukrainie. Aplikacja obejmuje swym zasięgiem 32 kraje.
Chcemy dzięki niej podtrzymywać kontakt naszych ludzi z Ukrainą. Aplikacja ma być pomostem, który pozwoli im się komunikować.
Chcielibyśmy też, by nasze dzieci czytały ukraińskie książki przynajmniej kilka razy w tygodniu i wiedziały, gdzie znajdują się ukraińskie biblioteki
Te informacje również znajdą się w aplikacji.
W małym austriackim miasteczku, w którym wcześniej mieszkałam, bardzo trudno było mi żyć wśród obcych. Wciąż szukałam kontaktu z Ukraińcami, podróżowałam do innych miast. Dlatego cieszę się, że nasz projekt łączy Ukraińców za granicą.
Nawet jeśli wielu z nich nie wróci do kraju, pozostaną naszymi rodakami, z którymi musimy współpracować.
Poprosiliśmy Ministerstwa Spraw Zagranicznych Ukrainy, by zwróciło uwagę na „I’m Ukrainian”, bo przecież jego zadaniem jest jednoczenie naszego narodu i podtrzymywanie kontaktów między Ukraińcami
Trudno powiedzieć, ilu aktywnych użytkowników korzysta już z naszej aplikacji. Wiemy, że było ponad 40 000 pobrań. Najbardziej aktywna i największa diaspora jest w Polsce. Na drugim miejscu są Niemcy, potem Czechy, Hiszpania i Wielka Brytania.
Biznes, kultura, pomoc, darowizny
To bezpłatna aplikacja mobilna dla systemów Android i Apple. Jest łatwa w użyciu: wybierasz kraj i miasto, w których mieszkasz, a niezbędne informacje o wszystkim, co dzieje się wokół Ciebie, są pobierane natychmiast.
Jeśli podróżujesz do innego kraju, też możesz się dowiedzieć, co ciekawego się tam dzieje. Najpopularniejszą zakładką w aplikacji jest „Mapa biznesu”. Ukraińcy, którzy zdecydowali się założyć własną firmę lub świadczyć jakieś usługi w innym kraju, mogą dodać do tej mapy informacje o sobie.
Ludzie mieszkający w pobliżu zobaczą je i będą mogli skorzystać z intersujących ich usług
Bardzo dużym zainteresowaniem cieszą się też informacje o wydarzeniach kulturalnych. Mamy również sekcję „Pomoc”. Możesz tam uzyskać porady dotyczące zakwaterowania, ośrodków edukacyjnych dla dzieci lub informacje medyczne.
Oczywiście jest też sekcja „Darowizny”, ponieważ diaspora, lub „tymczasowa diaspora”, jak sama ją nazywam, wciąż musi pracować na zwycięstwo.
By korzystać z aplikacji, wystarczy ją pobrać – nie musisz się nawet logować. Ale jeśli chcesz zostawić swój komentarz, brać udział w funkcjonowaniu aplikacji, zostawić informacje na swój temat lub kontaktować się z kimś, musisz uwierzytelnić się za pośrednictwem Diia [elektroniczny dokument tożsamości – red.]. Chronimy w ten sposób nasze treści.
Problem w tym, że ludzie są ostrożni, jeśli chodzi o korzystanie z Diia. Z jakiegoś powodu uważają, że system będzie wtedy przesyłał ich dane i śledził ich lokalizację. Mężczyźni piszą na przykład: „Niedługo przez waszą aplikację otrzymamy wezwanie”.
To nieprawda. Takie rzeczy piszą ludzie niewykształceni, którzy nie rozumieją funkcjonalności „I’m Ukrainian”
Diia nie zbiera żadnych danych. Identyfikuje Cię tylko jako Ukraińca. Nic więcej.
Każdy chce wrócić do domu
Państwo powinno już teraz pracować nad sprowadzeniem ukraińskich emigrantów do domu. Powinny być dostępne informacje o programach odbudowy mieszkań, projektach edukacyjnych i możliwościach zatrudnienia. Ludzie muszą widzieć przyszłość, bo mentalnie i emocjonalnie każdego przecież ciągnie do domu. Tymczasem boją się, że wrócą – i zostaną z niczym. Wielu nie wróci tylko dlatego, że ich dzieci poszły do szkoły za granicą.
Po zakończeniu wojny planuję powrót do domu. Gdyby nie dziecko, już bym to zrobiła. Wojna bardzo mnie zmieniła, jak każdego Ukraińca. Kiedy wrócę, będę spędzać więcej czasu z rodzicami. Już teraz organizuję z nimi sesje zdjęciowe, żeby moje dziecko miało pamiątkę. Rzeczy materialne stały się drugorzędne. Po wojnie długo nie będę podróżować. Będę cieszyła się domem.
Więź, którą tworzymy
Mamy wiele planów związanych z naszą aplikacją. Chcemy wziąć udział w Światowym Kongresie Ukraińców. Funkcja „Społeczności” otwiera wiele możliwości – chcę, by za jej pośrednictwem kontaktowały się ze sobą wszystkie ukraińskie organizacje. Dla nas, Ukraińców za granicą, taka więź jest bardzo ważna. Przyznam, że kiedy pojawiają się ogłoszenia dotyczące ukraińskich wydarzeń za granicą, na przykład w naszym Grazu, trzeba reagować niemal natychmiast, bo później nie będzie już miejsc. Ludzie szybko chwytają wszystko, co ukraińskie.
Ukraińcy żyjący za granicą intensywnie uczą się języków krajów, w których przebywają. Musimy więc robić jeszcze więcej, by nie zapomnieli o swojej kulturze. Więź, którą tworzymy, w przyszłości sprowadzi ich z powrotem do Ukrainy.