Opinie
Ważne zjawiska i wydarzenia oczami tych, którym ufamy i których słuchamy
Jestem silną kobietą. Ale Elwira to siła absolutna
<frame>Prezentujemy kolejny artykuł z cyklu „Portrety Siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi – lecz także o nieporozumieniach i problemach. Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi czy ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas pod adresem: redakcja@sestry.eu<frame>
Sport, modeling, film
W przeszłości byłam mistrzynią sportu, uprawiałam gimnastykę artystyczną. Do Domu Modelek „Chreszczatyk” w Kijowie trafiłam przez przypadek. W tamtym czasie to był najlepszy dom modelek promujących dzianiny w Związku Radzieckim, podbijał światowe wybiegi. Zobaczyłam ogłoszenie o castingu i postanowiłam pójść tam z dziewczynami. Tak dla towarzystwa.
Tak zaczęła się moja historia z modelingiem.
Podróżowałam do wielu krajów, w tym do USA, Brazylii, Meksyku, Korei Południowej, Wielkiej Brytanii, zjeździłam prawie całą Europę.
W 2002 roku, kiedy w stolicy byłam już rozpoznawalna, wraz z przyjaciółką Ksenią Kuźmenko otworzyłyśmy własną agencję. Poza modelingiem zaczęliśmy również organizować konkurs Miss Ukrainy. Po udanym konkursie w 2004 roku, który odbył się w Pałacu „Ukraina” i był transmitowany na żywo w telewizji, zaczęłam się zastanawiać, jak by to było samej wziąć udział w czymś takim. Chciałam lepiej zrozumieć dziewczyny i wspierać je.
Potem sama wzięłam udział w Miss Global USA i – zdobyłam koronę Mrs Globe Europe
Drugą moją pasją, obok modelingu, było kino. Zagrałam m.in. polską księżniczkę w filmie o Bohdanie Chmielnickim, a w przededniu inwazji wystąpiłam w udanym ukraińskim projekcie „Kijów dniem i nocą”. Byłam bardzo zapracowaną kobietą.
Szukając sensu w trudnych czasach
Ale gdy któregoś dnie nagle zmarła moja mama, coś we mnie pękło. Byłyśmy sobie bardzo bliskie. Nic mi się nie chciało, potrzebowałam nowego sensu, by dalej żyć.
Zaproponowano mi kierowanie fundacją charytatywną, która prowadzi ośrodek rehabilitacyjny „Miasto Szczęśliwych Dzieci” – ale nie byłam pewna, czy sobie poradzę. To miejsce, w którym pomaga się dzieciom znalezionym na ulicy, porzuconym i zabranym z dysfunkcyjnych rodzin. Żyją tam sobie w komfortowych warunkach, przechodząc rehabilitację psychologiczną, podczas gdy dorośli szukają dla nich nowych rodzin.
Na początku po prostu tam jeździłam. Jednak z każdą kolejną wizytą angażowałam się coraz bardziej: dzieci czekały na spotkania ze mną, coraz bardziej mi ufały i przywiązywały się do mnie. Wtedy, tak jak teraz, podczas wojny – to było dla mnie zbawienie. Bo w trudnych czasach każdy szuka własnej motywacji i sensu życia. Resocjalizowałam dzieci, a one – mnie.
Moja Power Woman
W pierwszych dniach inwazji w pobliżu naszego sierocińca rozmieszczono działa obrony przeciwlotniczej. Podjęliśmy szybką decyzję o ewakuacji dzieci. Pracownicy zabrali je w różne bezpieczniejsze miejsca w Ukrainie – na własną odpowiedzialność.
Były propozycje przeniesienia sierocińca za granicę, ale mieliśmy nadzieję, że to wszystko niedługo się skończy. Jedna z takich propozycji przyszła od Olgi Bohomolec [znana ukraińska lekarka, polityczka i działaczka społeczna – red.].
I wtedy w moim życiu pojawiła się Elwira Niewiera, z którą stworzyliśmy internetowy plan ewakuacji dzieci. W tamtym czasie nie miałam pojęcia, kim jest ta kobieta, nie widziałam jej filmów i nie przypuszczałam, że kiedyś się z nią zaprzyjaźnię i będę ją podziwiać [Elwira Niewiera jest reżyserką i scenarzystką, a także społeczniczką i wolontariuszką, obecnie mieszka w Berlinie – red.].
Nie przeszło mi przez myśl, że to kobieta, której nigdy brakuje energii i chęci pomagania
Kobieta, która dla mnie jest dziś prawdziwą Power Woman.
W nieznane
W tym czasie Elwira była już zaangażowana w pomoc naszym żołnierzom. Poznała zamożną rodzinę vol Walzów z Bawarii, która – nie mogąc znieść bezczynności niemieckiego rządu – do dziś przeznacza znaczne fundusze na wsparcie ukraińskiej armii. Ulrike von Walz miała willę w lesie nad jeziorem, w której nikt nie mieszkał. Po długim namyśle Elwira zasugerowała, że można by tam ewakuować dzieci z naszego sierocińca.
Ale wyjazd nie był łatwy. Wojna trwała już od kilku miesięcy i podczas gdy wcześniej, gdy jeszcze panował chaos, całe sierocińce i szkoły wyjeżdżały z Ukrainy bez żadnych dokumentów – teraz trzeba już było uzyskać oficjalne pozwolenia od czterech ministerstw i administracji wojskowej. Poza tym dwadzieścioro naszych dzieci musieliśmy dosłownie pozbierać z całej Ukrainy, z obwodu kijowskiego, tarnopolskiego, wołyńskiego, lwowskiego…
Transport i relokację zorganizowała Elwira i rodzina von Walzów. Na granicy z Polską przesiedliśmy się do autobusu, który zawiózł nas do nowego domu. I my, dorośli, i dzieci byliśmy przerażeni. Bo jechaliśmy w nieznane.
Burmistrz, orkiestra dęta i dwa legowiska
W Niemczech byliśmy jedynymi, którzy znaleźli schronienie dla całego sierocińca, w tym dla nauczycieli. Nigdy bym nie pomyślała, że Niemcom może tak bardzo zależeć. Wystarczyło tylko o czymś wspomnieć, a oni już robili to za ciebie.
W małym bawarskim miasteczku na nasz autobus czekali lokalni mieszkańcy, burmistrz, a nawet orkiestra. Zablokowano dla nas całą drogę. W domu wszystko było przygotowane, nawet jedzenie i legowiska dla mojego psa i kota, które zabrałam ze sobą.
Minął rok, zanim udało nam się poukładać sobie życie i zaakceptować nową rzeczywistość – że dziś to nasz dom. I że mieszkamy pod jednym dachem – 20 dzieci i 10 opiekunów – jako nowa rodzina. Dopiero po roku, kiedy uleciał z nas cały ten stres, zaczęliśmy dostrzegać to, w jak magicznym miejscu się znaleźliśmy. Miejscowi pomagali nam w każdy możliwy sposób, organizując nawet zajęcia sportowe i aktywności dla dzieci. Taka opieka przez duże „O”.
Kiedy Elwira odwiedziła nas po raz pierwszy, by nas poznać – z uściskami i smakołykami dla dzieci – zorganizowaliśmy dyskotekę. Sfilmowała wszystko i obiecała, że pewnego dnia zrobi z tego film.
Tydzień z Rozą, czyli terapia przez teatr
Później, w Amsterdamie, dokąd zaprosiła mnie na premierę swego filmu [„Syndrom Hamleta” (2022 r.) – red.], odkryłam inną Elwirę: utalentowaną reżyserkę i wrażliwą artystkę, która nie boi poruszać poważne problemy społeczne.
I wtedy przytrafił nam się teatr.
Przyjaciółka Elwiry, reżyserka Roza Sarkisian, która grała w „Syndromie Hamleta”, przyjechała odwiedzić nasze dzieci. Wpadliśmy na pomysł, żeby zorganizować terapię teatralną – porozmawiać o naszych emocjach i doświadczeniach, o tym, co nas boli, wcielając się w różne postaci. To był ogromny krok naprzód w terapii dzieci. One mają za sobą straszne psychiczne traumy, ale kiedy udało się nam o tym z nimi porozmawiać – wszystko stało się łatwiejsze. Tydzień z Rozą okazał się skuteczniejszy niż miesiące pracy z psychologami.
Spokój bez względu na wszystko
Mam wrażenie, że Elwira myśli o Ukrainie 24 godziny na dobę. Nie tylko myśli – także działa. Każdego dnia. Niedawno wpadłam do niej na weekend do Berlina. Dowiedziałam się wtedy, że pomaga też kobietom w trudnych sytuacjach. W chwili gdy o niej opowiadam, szuka w Kijowie mieszkania dla kobiety, która przeżyła rosyjską niewolę.
Nie wiem, skąd bierze siłę, by robić to wszystko, nie wiem też, skąd bierze się ten jej spokój – nigdy nie widziałam u niej wybuchów złości czy choćby oznak zdenerwowania. Wewnętrzny spokój to wspaniała cecha. Na początku byłam przekonana, że jogę uprawia właśnie w tym celu – i też zaczęłam, bo w pracy z dziećmi bardzo ważne jest zachowanie równowagi, opanowanie i pozytywne nastawienie bez względu na wszystko.
Aż pewnego dnia Elwira zapytała mnie: „Wiesz, tak miło jest spędzać z tobą czas, jesteś taka spokojna i opanowana. Jak to robisz?”
Wierzę w siłę kobiet. Czasami wydaje się, że mężczyźni nie są w stanie dojść do porozumienia i iść ramię w ramię. A kobiety to potrafią. Mamy w sobie zdrowy rozsądek i wewnętrzną równowagę. Potrafimy się pozbierać i być elastyczne w krytycznych momentach. Jestem silną kobietą, ale Elwira jest absolutną siłą. Nie tylko realizuje własne cele, ale też prowadzi i wspiera innych w najtrudniejszych dla nich chwilach.
Ja, kobieta pracująca
Przez ostatnie dwa i pół roku byłam kucharką, pomywaczką, gospodynią domową, psycholożką, lekarką, kierowcą, kurierem. I zdałam sobie sprawę, że jeśli zdobędziesz nową wiedzę lub umiejętności, musisz je rozwijać. Bo nigdy nie wiesz, co przyniesie ci los.
W szkole miałam niemiecki, ale nigdy nie myślałam, że będzie mi potrzebny. Kobiety w mojej rodzinie były dobrymi kucharkami, jednak nie nauczyłam się dobrze gotować – dopóki nie musiałam stać się kucharką dla 30 osób. Zostałam także kierowcą, ponieważ mieszkamy w środku lasu i trzeba było wozić dzieci do i ze szkoły, no i do klubów. Mam też dyplom z fizjoterapii. To popularny zawód w Niemczech i gdybym nagle chciała zostać fizjoterapeutką, mogłabym z powodzeniem pracować w tym fachu.
Tak trudno oddać dzieci
Teraz nasze dzieci wracają do domu. Niektóre zostały adoptowane, inne wróciły do swoich rodzin, bo sądy zakończyły sprawy albo rodzice poradzili już sobie z problemami. Zostało z nami tylko trzech chłopców. Obiecałam im, że w Niemczech skończą szkołę – zwłaszcza najstarszy, bo uczy się w klasie niemieckiej. W ciągu dwóch lat udało mu się nauczyć niemieckiego od podstaw i zdać egzaminy na równi z Niemcami. Zaprosił mnie na swoją maturę. Ostatni raz byłam na maturze syna.
Oddanie dzieci jest bardzo trudne. Psycholodzy uczą nas, że trzeba natychmiast się odseparować, mniej komunikować. Ale w ciągu tych dwóch lat staliśmy się rodziną i nie jest mi obojętne, jak dzieci radzą sobie w nowych rodzinach.
Często konsultuję się z Elwirą w sprawie dzieci i zastanawiamy się, co jeszcze można by zrobić lepiej. Jest moją powierniczką
Nasz kijowski dom dla dzieci nadal pracuje. Sprawiliśmy, że jest czysty i przytulny, lecz nadal nie możemy znaleźć psychologa. Zadzwonimy do Rosy, poprosimy, by zorganizowała u nas tę swoją unikalną terapię teatralną. Dziś pomocy i opieki wymaga w Ukrainie ogromna liczba dzieci. Kraj rozpaczliwie potrzebuje takich ośrodków jak nasz.
23 lipca „Miasto Szczęśliwych Dzieci” otworzyło swoje podwoje dla nowych mieszkańców.
Pierwszym gościem na otwarciu była Elwira.
Tekst przygotowała Irena Tymotiewicz
Zdjęcia z prywatnego archiwum
Razem na płaskowyżu: jak ożywić stosunki polsko-ukraińskie?
W kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej trudno mierzyć efektywność stosunków dwustronnych wyłącznie wskaźnikami ekonomicznymi. Polska udzieliła Ukrainie pomocy wojskowej i technicznej w pierwszych, najtrudniejszych miesiącach rosyjskiej inwazji i nie należy o tym zapominać. Oczekiwania polskiego establishmentu nie zostały jednak spełnione, choć w dialogu pojawiła się idea konfederacji Polski i Ukrainy.
W Polsce zakończyła się długa kampania wyborcza, podczas której wybory parlamentarne przeszły w wybory samorządowe, a te – w głosowanie do Parlamentu Europejskiego. Walka była zacięta, jej echa słychać do dziś.
Wybory prezydenckie odbędą się dopiero w przyszłym roku.
Jest więc czas na rozpoczęcie procesu reanimacji dwustronnych relacji, które zostały nadszarpnięte przez wybuchy populizmu, prowokacje wokół ukraińskiego zboża i blokadę polsko-ukraińskiej granicy
Niestety zastąpienie Mateusza Morawieckiego Donaldem Tuskiem na czele administracji państwowej nie stało się jeszcze silnym impulsem do ocieplenia stosunków polsko-ukraińskich. Jednak Tusk raczej nie będzie kandydował na prezydenta, a fakt ten może sprzyjać stabilizacji stosunków, biorąc pod uwagę jego doświadczenie polityczne i znaczenie w polityce europejskiej.
8 lipca Donald Tusk i Wołodymyr Zełenski podpisali w Warszawie umowę o bezpieczeństwie. To nie jest kolejny dokument z serii prób Ukrainy, aby umocować prawnie gwarancje bezpieczeństwa dla siebie. Umowa przewiduje współpracę wojskowo-techniczną oraz utworzenie Legionu Ukraińskiego spośród obywateli Ukrainy przebywających w Polsce. Funkcjonowanie tej jednostki to wciąż bardziej deklaracja intencji, jednak wspólna produkcja amunicji, dronów i poszukiwanie możliwości realizacji programu rakietowego są niezbędne dla strategicznego partnerstwa.
W dwustronnym dialogu jest wiele złożonych kwestii, wśród których kluczową jest tragedia wołyńska
Tegoroczne obchody upamiętniające jej ofiary w Polsce odbyły się bez większego entuzjazmu, ale minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz oświadczył, że Ukraina nie stanie się członkiem UE bez rozwiązania kwestii wołyńskiej. Choć szef polskiego resortu obrony często wypowiada się w kwestiach, które tylko pośrednio wiążą się z jego kompetencjami zawodowymi, nie należy go ignorować. Wręcz przeciwnie, konieczne jest wznowienie dyskusji w oparciu o aktualne realia.
Kilka lat temu podjęto nieudaną próbę stworzenia polsko-ukraińskiej nagrody „Sprawiedliwy z Wołynia”; aktualność tego pomysłu nie zniknęła. Pełne zaufanie relacje między prezydentami Andrzejem Dudą i Wołodymyrem Zełenskim mogłoby pomóc politykom zostać honorowymi patronami tej nagrody.
I jeszcze jedno: dopiero ekshumacja ciał ofiar Wołynia pomoże ustalić skalę tragedii i zminimalizować spekulacje na temat liczby ofiar. Musimy być jednak świadomi tego, jak bardzo politycznie wrażliwa jest ta kwestia dla Kijowa i jakie jest jej tło emocjonalne w Warszawie.
Ogłoszona przez Donalda Tuska 8 lipca inicjatywa produkcji energii elektrycznej dla Ukrainy przy użyciu polskiego węgla może stać się elementem dwustronnej współpracy. Straty w sektorze energetycznym są poważnym problemem dla Ukrainy i należy je rozwiązać w przededniu sezonu grzewczego za pomocą kreatywnych, nieoczekiwanych dla Rosji kroków. A jeśli przy okazji kroki te pomogą polskim górnikom, pomoże to również poprawić stosunki między oboma krajami.
Dla Kremla Polska jest jednym z głównych celów presji informacyjnej i psychologicznej, a rosyjskie służby specjalne próbują podjąć szereg „aktywnych działań”, by zdestabilizować sytuację na jej terytorium
Blokada granicy polsko-ukraińskiej została przeprowadzona pod auspicjami Konfederacji i ostatecznie przyniosła jej polityczne dywidendy w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Tymczasem polskie organy ścigania odnoszą coraz większe sukcesy w zwalczaniu sabotażu i podpaleń na terytorium kraju. Lokalne media wielokrotnie informowały o zatrzymaniach Ukraińców i Białorusinów, którzy szpiegowali na rzecz Rosji. Jednak polska policja i służby wywiadowcze nie były jeszcze w stanie znaleźć tych, którzy napisali „Potrzebujemy wyborów” na ścianie Ukraińskiego Domu w Warszawie.
Szereg decyzji rządu Tuska będzie stymulować odpływ ukraińskich migrantów z Polski do innych krajów UE, przede wszystkim do Niemiec. Niemiecka gospodarka może pomieścić wielu nowych tymczasowych migrantów. Tyle że barbarzyńskie ostrzały ukraińskich osiedli i celowe niszczenie obiektów energetycznych mogą spowodować nową falę migracji w najbliższej przyszłości, a to Polska będzie główną bramą dla obywateli Ukrainy.
Dlatego na porządku dziennym jest wspólne przeciwdziałanie rosyjskiej propagandzie (migranci są bardzo wrażliwą kategorią pod tym względem) i ochrona ukraińskiej tożsamości Ukraińców w Polsce. Dziś w praktyce przywrócili oni etniczny wzorzec międzywojennej II RP, zacierając monoetniczny charakter Polski po II wojnie światowej.
Wracając do tematu ukraińskiego zboża, który był bolesną kwestią dla stosunków dwustronnych, chciałbym zauważyć, że ponowne otwarcie portów Morza Czarnego znacznie zmniejszyło jego wpływ na te stosunki. Ukraińskie zboże znów jest transportowane do Azji i Afryki, a polska dyplomacja może pomóc rozszerzyć obszar jego dostaw – oczywiście na warunkach korzystnych dla obu państw.
Polska może stać się jednym z realizatorów ukraińskich interesów na świecie, chociaż, szczerze mówiąc, oczekiwania polskiego biznesu dotyczące preferencji w kwestii odbudowy Ukrainy nie zostały jeszcze w Kijowie zrozumiane.
Obecnie Węgry sprawują prezydencję w UE i trudno będzie zaklasyfikować tę połowę roku jako korzystny okres dla integracji europejskiej Ukrainy. Jednak w styczniu 2025 roku prezydencję przejmie Polska, więc zadaniem Kijowa i Warszawy jest dziś opracowanie wspólnego, ambitnego planu działania
Przesunięcie granicy UE i NATO dalej na wschód leży w interesie narodowym Polski, dlatego udzieliła ona Ukrainie szerokiego wsparcia w konfrontacji z Rosją.
Polska i Ukraina mają 525 kilometrów wspólnej granicy, na której obecnie krytycznie brakuje przejść granicznych (to osobny, bolesny temat w relacjach dwustronnych). Po osiągnięciu płaskowyżu wspólnych interesów powinniśmy jednak nauczyć się mówić sobie nie tylko prawdę, ale i komplementy.
Wybory bez Bidena
Rezygnacja prezydenta USA Josepha Bidena z udziału w kampanii na kilka tygodni przed konwencją Demokratów, na której miał zostać zatwierdzony jako kandydat na prezydenta, przypomniała nam o historycznym charakterze wydarzeń, których jesteśmy świadkami w wyścigu prezydenckim w 2024 roku.
Po raz pierwszy kandydaci na prezydenta prowadzą debaty przed konwencjami partyjnymi, które zatwierdzają ich kandydatury. Po raz pierwszy od dziesięcioleci kandydat na prezydenta USA został postrzelony. Po raz pierwszy od wielu dziesięcioleci urzędująca głowa państwa rezygnuje z ubiegania się o drugą kadencję. I po raz pierwszy kandydat, który wygrał prawybory we własnej partii, wycofuje się z wyścigu, stwarzając możliwość startu nowemu kandydatowi.
Jednak jeśli spojrzeć na sytuację z perspektywy pragmatycznej, a nie historycznej, decyzja Bidena niewiele zmienia. Bo ostatnie wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych odbyły się w 2016 roku, kiedy to republikanin Donald Trump niespodziewanie wyrwał zwycięstwo z rąk demokratki Hillary Clinton. Pamiętajmy, że była szefowa Departamentu Stanu wydawała się dosłownie skazana na wygraną, ponieważ nikt nie wierzył, że Trump może wygrać!
Potem nie było wyborów – był plebiscyt, w którym głównym pytaniem było to, czy wyborca chce nadal widzieć Donalda Trumpa w Białym Domu. Dlatego w rzeczywistości wybory w 2020 r. nie były przede wszystkim „wyborami Bidena”, lecz „wyborami Trumpa”. Tak jak wybory w 2024 r. to nie „wybory Bidena”, lecz „wybory Trumpa”. Z tego punktu widzenia nawet przed decyzją obecnego prezydenta USA o wycofaniu się były to już wybory bez Bidena.
Wyborcy muszą odpowiedzieć na jedno dość proste pytanie, czy chcą, aby ich krajem kierował człowiek, którego działania, w tym szturm na Kapitol, są sprzeczne z zasadami demokracji. Czy też są gotowi przeoczyć to wszystko, ponieważ jest Trumpem.
A ponieważ większość wyborców Trumpa kieruje się irracjonalnym podejściem, sformułowanym w tych właśnie słowach: „głosuję, bo to Trump” - a większość tych, którzy głosują przeciwko niemu, kieruje się nieopisanym przerażeniem: „głosuję, bo ktokolwiek, byle nie Trump” – o wszystkim zadecydują głosy niewielkiej liczby osób w kilku strategicznie ważnych stanach. Ludzi, którzy jeszcze nie wiedzą, czy ten plebiscyt jest dla nich w ogóle ważny
Tak było w 2016 r., kiedy Trump przeprowadził udaną kampanię w tych stanach i wygrał. I w 2020 r., kiedy Trump przegrał w tych stanach z Bidenem – i nie mógł w to uwierzyć. Teraz będzie tak samo. Demokraci muszą tylko przekonać wyborców, że osoba, którą oferują Ameryce, jest w stanie skutecznie kierować krajem, zwłaszcza fizycznie. To oczywiście nie gwarantuje im zwycięstwa, ale pozostawia szanse na to zwycięstwo na tym samym poziomie, na którym były przed słynną debatą i rezygnacją Josepha Bidena.
Jeszcze żyję, czy już nie? – pytają siebie Ukrainki. Codziennie
– Co ja sobie myślałam? Po wojnie już nigdy się nie spotkamy. Ona tak łatwo z nas nie wyjdzie – mówi znajoma z Kijowa. Na kilka dni jedzie z Warszawy do Wrocławia. Na rezydencję literacką.
Jemy lody truskawkowe, dzieci chlapią się przy fontannie. Podwieczorek na początku lata w beztroskiej stolicy Polski. Wydaje się, że on jest dla wszystkich. Ale nie dla niej i dla mnie.
Polacy poznali prostą prawdę: jeśli widzisz płaczącą osobę, nie wtrącaj się, nie zadawaj pytań. Jesteśmy tylko Ukrainkami w swojej ukraińskiej rzeczywistości. Kelner spojrzeniem pyta, czy wszystko u nas w porządku, ale nie ma odwagi do nas podejść.
Dziękuję mu. Też spojrzeniem.
„Zagrożenie pociskami balistycznymi trwa, dopóki nie zgasną światła” – pisze Waniok z Mikołajowa. Będąc setki kilometrów dalej, czekamy na koniec alarmów w miastach, które są nam drogie. „Rakieta Iskander-M przestała istnieć w regionie Odessy” – wypuszczamy powietrze, by odetchnąć. Ale ulga jest tymczasowa. Nie zależy od tego, czy Rosjanie wystrzelą teraz więcej rakiet. To nie zniknie.
Wszyscy żyjemy w chronicznym stresie, opartym na traumatycznym doświadczeniu straty, porzucenia, pożegnania, zerwania więzi
Ten stres nie zależy od tego, czy wojnę przeżywamy w Ukrainie, czy za granicą.
Na spotkaniu z ukraińskimi kobietami w Warszawie psycholog Ołena Liubczenko, ekspertka w dziedzinie psychologii rozwojowej, relacji i kompetencji emocjonalnych, podkreśliła, że wszyscy jesteśmy w stanie ciągłego, długotrwałego stresu, z którym tylko nieliczni mogą poradzić sobie samodzielnie.
Jej zdaniem umiarkowany stres czyni życie lepszym – pozwala balansować między niepokojem a nudą, wspiera wewnętrzną motywację, popycha do działania. Innymi słowy, popycha do życia. Pomaga rozwinąć psychologiczną odporność na codzienne wyzwania – jest jak stwardniała skóra na dłoniach, które nie boją się już pracy fizycznej. To samo dotyczy serca.
Ale nasz stres jest inny.
Według Ołeny Liubczenko rozwijanie w sobie odporności jest najlepszym sposobem na to, by nie załamać się i nie stać się gruboskórnym w trudnych okolicznościach, z którymi borykają się dziś wszyscy Ukraińcy.
Odporność to stabilność, elastyczność, a także zdolność do regeneracji. Z reguły jest to cecha wrodzona. Opiera się również na wartościach rodzinnych, pokrewieństwie i przekonaniach.
Jest umiejętnością, którą można rozwijać.
Istnieją jednak pewne niuanse.
Możemy być odporni i spokojnie przyjmować wiadomości o nowych ostrzałach. A potem zobaczyć w czyimś oknie kubek, który wygląda tak jak ten nasz, ze zniszczonego domu – i odporność znowu nas zawodzi
Nie znalazłam w sieci ani jednego badania dotyczącego odporności, które odnosiłoby się do wojny lub Ukraińców w czasie wojny. Najnowsze zachodnie badanie dotyczy zdolności radzenia sobie z codziennymi wyzwaniami i stresem podczas epidemii COVID-19.
Ponad dwa tysiące uczestników, którzy dobrze poradzili sobie z wyzwaniami, podzieliło się swoimi sposobami radzenia sobie ze stresem i życiowymi zawirowaniami. Zostały one pogrupowane w siedem strategii:
Strategia sensu i celu, którą opisują stwierdzenia: „Robiłam to, co uważałam za słuszne w codziennym życiu”, „Jestem przekonana, że rozwinęłam się w pozytywny sposób dzięki życiowym wyzwaniom”, „Podjąłem wysiłki, aby pozytywnie patrzeć w przyszłość”.
Strategia duchowości – jest wybierana przez ludzi, którzy radzą sobie z wyzwaniami poprzez medytację, wiarę i modlitwę.
Strategia elastyczności poznawczej i emocjonalnej obejmuje poświęcenie czasu na zrozumienie swoich emocji, skupienie się na reakcjach ciała i zwolnienie tempa, by poradzić sobie z negatywnymi emocjami.
Strategia: „mózg i sprawność fizyczna” zachęca do poświęcania czasu na hobby i zainteresowania, czytanie i słuchanie nowych rzeczy, uczenie się i zdobywanie wiedzy.
Strategia wzorców do naśladowania polega na tym, by być kierowanym przez mentora, nauczyciela, przyjaciela i uzyskać od porady, jak radzić sobie z trudnościami. A potem – by stać się mentorem dla innych.
Strategia zapewniania wsparcia społecznego pozwala przezwyciężyć trudności i stres dzięki wsparciu innych osób.
Strategia stawiania czoła lękom jest dla najsilniejszych i wymaga bezpośredniej konfrontacji z własnymi lękami i problemami oraz podjęcia próby zmiany czegoś.
Zastosowanie jednej lub więcej spośród tych strategii pozwoli „podkręcić” Twoją wytrzymałość na życiowe wyzwania i szybko przekształca się w sposób na szybkie przeciwdziałanie stresowi. Oczywiście, najskuteczniejszą strategię „wydostania się” z trudnych okoliczności życiowych na własny sposób mogą zasugerować psychologowie.
Jednak i tu istnieją pewne niuanse.
– Nie mamy rozwiniętej kultury chodzenia do psychologa, przepracowywania swoich emocji – ocenia Julia Czerkaszyna, neuropsycholożka i ekspertka Centrum Wsparcia i Rozwoju Psychologicznego Uchodźców Ukraińskich w Polsce.
Ukraińcy za granicą są również obciążeni dodatkowym poczuciem winy i syndromem ocalałego. Im bardziej wypomina im się, że pozostają za granicą, tym mocniej i bardziej negatywnie będą odczuwać własne decyzje
„Ja jeszcze żyję, czy już nie?” – to pytanie, które codziennie zadają sobie Ukrainki w każdym zakątku Ukrainy i Europy. Przyglądają się sobie w lustrze, poprawiają włosy, zakładają sukienki i wychodzą, by uczyć się języków obcych, radzić sobie z niezrozumiałymi przepisami i uspokajać swoje dzieci. No i przekazać darowiznę na rzecz armii, rzecz jasna.
Zdjęcia: Shutterstock
Terror wobec ukraińskich dzieci, pożyteczni idioci w polityce i szczucie na wojsko. Jak Rosja po swojemu wymusza „pokój”
To lato dało Rosji wiele możliwości. Na froncie jej wojska poszły na całość, bo nikt nie wie, jak będą walczyć w 2025 roku, kiedy ta ponoć druga co do wielkości armia świata będzie miała znacznie mniej pojazdów opancerzonych niż obecnie.
Węgry będą przewodniczyły Radzie Unii Europejskiej przez następne sześć miesięcy. Próbując to wykorzystać, Viktor Orban, rzecznik Putina w Europie, z marszu zaczął budować sobie wizerunek rozjemcy i poprosił Wołodymyra Zełenskiego o wstrzymanie ognia. A potem poleciał przytulać się do Chin.
Rosji nieco pomaga też główny dylemat w kampanii wyborczej w USA: czy Joe Biden jest za stary, by kandydować z ramienia Partii Demokratycznej – i idące tym tropem okładki światowych mediów z chodzikami i żartami, że obecny przywódca USA „nie jest już ciachem”.
Pewność siebie Putina została również wzmocniona przez niezdecydowanie Stanów Zjednoczonych i Niemiec na rocznicowym szczycie NATO, który mógł mieć historyczne znaczenie. Ale nie miał, co tylko utwierdziło Putina w przekonaniu, że Ukraińcy będą musieli sami walczyć z rosyjską armią, która gromadziła siły przez całą zimną wojnę.
Wszystkie te sprawy wyczerpują ukraińskie społeczeństwo i nawet najbardziej odporni żyją dziś w stanie emocjonalnej huśtawki. Naród ukraiński pozostaje zjednoczony, lecz tu i ówdzie zaczęły się pojawiać pierwsze pęknięcia i ślady rdzy.
Na dodatek przypadkowi i niekompetentni deputowani nadal wywierają presję na siły zbrojne. Dlaczego tak się dzieje?
Ukraińska armia wciąż cieszy się ogromnym zaufaniem, a niektórzy politycy najwyższego szczebla obawiają się, że ta instytucja zrodzi nowych polityków, którzy zastąpią obecne elity
Przoduje w tym deputowana Mariana Bezuhła. Nie ma dnia, by nie nazwała głównodowodzącego Sił Zbrojnych Ukrainy Ołeksandra Syrskiego „strasznym hulaką”, który rzekomo zabija więcej ludzi niż rosyjscy generałowie. Ta sama polityczka zaatakowała również ukraińskie siły zbrojne po tym jak Rosja celowo uderzyła w kijowski szpital „Ochmatdit”, w którym leczone są dzieci chore na raka. Stwierdziła, że mamy słabą obronę przeciwlotniczą i absolutnie niekompetentne siły powietrzne. To niepokojące stwierdzenie, biorąc pod uwagę fakt, że wkrótce otrzymamy pierwszą partię myśliwców F-16, które naprawdę mogą chronić miasta na linii frontu, takie jak Charków, przed atakami bomb szybujących.
Takie oświadczenia są niczym miód dla rosyjskiej propagandy i wywiadu. W końcu w ten sposób na Telegramie uruchamiane są kampanie nienawiści przeciwko armii, tak zakłócana jest mobilizacji i prowokowane są przestępstwa przeciwko żołnierzom, których dopuszczają się nieletni
W miastach na tyłach doszło do serii podpaleń pojazdów sił zbrojnych przez nastolatków. Za pośrednictwem prorosyjskiej sieci społecznościowej chłopcom obiecuje się kilkaset dolarów – muszą tylko podpalić samochód, którym rzekomo przewozi się ludzi do komisariatów wojskowych. Ofiarą tych działań są pododdziały bojowe, dla których posiadanie samochodu jest równoznaczne z przetrwaniem na linii frontu.
Tradycyjnie rosyjskie służby specjalne celują w najbardziej zmarginalizowane obszary ukraińskiej populacji. Ludzi nie do końca jeszcze świadomych konsekwencji swych działań i tych, którzy chcą szybko zarobić, nie gardząc żadnym na to sposobem.
Tak było np. w czerwcu, kiedy to matka świadomie zachęcała swojego 14-letniego syna do podpalenia pojazdów ukraińskich sił zbrojnych. Na Telegramie obiecano im za to 500 dolarów.
Rosja wie, że nieletni nie będą surowo karani, co oznacza, że na swój sposób próbuje zalegalizować przestępstwa przeciwko ukraińskim siłom zbrojnym. To także perfidne manipulowanie młodym pokoleniem Ukraińców: jeśli chcesz szybko zarobić pieniądze, uderz w ukraińskie wojsko.
Nawet pamięć o zmarłych bohaterach jest bezczeszczona. Pod koniec czerwca groby Bohaterów Ukrainy – pilota Andrija Pilszczykowa „Dżusa” i Dmytro Kociumbajły „Da Vinci” – znajdujące się na cmentarzu Askolda, zostały zniszczone. Sprofanowano mogiły dwóch młodych patriotów z pokolenia Majdanu – pokolenia, które świadomie poszło bronić Ukrainy przed rosyjską agresją.
Cierpiąca na zaburzenia psychiczne 60-letnia kobieta, która się tego dopuściła, została złapana i oskarżona o wandalizm. Najwyraźniej Rosja nie wstydzi się wykorzystywać do swych celów nawet chorych ludzi – ludzi, których nie można postawić przed sądem ze względu na niepoczytalność.
Ta fala wewnętrznej agresji przeciwko ukraińskim wojskowym – żywym i poległym – powinna w rachubach Rosji wzmocnić nienawiść niektórych Ukraińców do Sił Zbrojnych Ukrainy. Narracja, którą Rosjanie chcą wsączyć do ukraińskiego społeczeństwa, brzmi:
„Ludzie w mundurach są źródłem wszelkiego zła. Usiądźmy wreszcie do stołu negocjacyjnego, osądźmy radykałów, nacjonalistów i hejterów. A potem będziemy żyć razem”
Tyle że według zasad napisanych pod dyktando Moskwy.
Każdy atak na Siły Zbrojne powinien być karany przez ukraińskie społeczeństwo. Dobrym przykładem jest tu historia Ołeksija Prytuły, weterana z Odessy. Po tym jak został poważnie ranny i amputowano mu obie nogi, wrócił do pracy jako weterynarz.
Pewnego ranka Wadym Szewelenko, biznesmen biorący udział w przetargach na przywrócenie dostaw wody do Mikołajowa, przyszedł do słynnego weterynarza ze swoim pudlem. Ten odnoszący sukcesy mężczyzna z psem przestraszył się jednak byłego żołnierza na protezach, zwyzywał go i uciekł.
Społeczność Odessy szybko odszukała przedsiębiorcę, który, jak się okazało, był również doradcą wicepremier Olhy Stefaniszyny. Musiał napisać publiczne przeprosiny i przekazać pieniądze na rzecz Fundacji „Azow”.
Obrońca Ukrainy to ktoś, kto broni na froncie naszej kruchej niezależności. Ale także ktoś, kto jest najbardziej podatny na ludzką ignorancję, manipulację i celowo preparowaną na tyłach nienawiść.
Bo człowiek w mundurze Sił Zbrojnych Ukrainy – na tarczy czy z tarczą – zawsze będzie źródłem największego bólu głowy rosyjskiego wywiadu wojskowego
Jak pani Zosia stała się moją babcią
Pani Zosia jest po siedemdziesiątce, ale ma tyle energii, że wydaje się, że dla osiągnięcia swojego celu jest w stanie poruszyć pół świata. Jest aktywna, uśmiechnięta i pełna determinacji. Każdy problem traktuje jak wyzwanie i jest gotowa mu sprostać. Jeździ na rowerze do znajomych, by rozmawiać o nowinach. Ma poważnego, lecz ciekawskiego kota, który siedzi na parapecie i wszystkich obserwuje. A potem o wszystkim, co widział, opowiada swojej pani – żeby wiedziała, kiedy wróci sąsiad i kto rzucił na ziemię czerwony papierek po cukierku…
Pani Zosia powiedziała wszystkim na swoim osiedlu, że jesteśmy z Ukrainy i potrzebujemy pomocy. Ludzie zaczęli oferować różne rzeczy, pieniądze, jedzenie. Podziękowałam – i odmówiłam, chociaż w rzeczywistości potrzebowaliśmy wszystkiego. Tyle że nie miałam nawet jak to wziąć, poza tym nie chciałam czuć się bezradna. Chciałam tylko znaleźć jakieś miejsce do życia. I w ciągu dwóch dni pani Zosia znalazła nam tymczasowe mieszkanie – na czas poszukiwania stałego lokum.
Byłyśmy sąsiadkami, nasze bloki stały obok siebie, a pani Zosia z uśmiechem machała do mnie każdego ranka przez okno. Lubiłam ten rytuał. To był mój ratunek w czasie strachu i niepokoju.
Prawie codziennie przynosiła nam coś ze swojej kuchni. „Zrobiłam ciasto. Mnie aż tak dużo nie potrzeba, to dla was”. „Wiem, że nastolatki lubią frytki. Zrobiłam trochę dla twojego syna”. „A to moja bułka. Spróbuj”. Od dawna nikt dla mnie nie gotował. Moja mama zmarła, gdy miałam 10 lat, a babcia pięć lat temu – wcześniej długo chorowała i nie mogła gotować. Dlatego jedzenie od pani Zosi, pachnące serdecznością i ciepłem, było dla mnie szczególnie smaczne.
Mój syn zapytał: „Dlaczego pomaga nam osoba, która nic o nas nie wie?”. Odpowiedziałam, że są na świecie ludzie, którym losy innych nie są obojętne
W mieszkaniu, które znalazła dla nas pani Zosia, mieszkaliśmy przez dwa miesiące. W tym czasie zaprzyjaźniliśmy się z naszą wspaniałą nową babcią. Piłyśmy herbatę i rozmawiałyśmy – ja po ukraińsku, ona po polsku.
Kiedy wyjeżdżaliśmy, dała mi pieniądze. Z początku odmówiłam ich przyjęcia, ale okazało się, że złożyła wniosek o pomoc w ramach programu 40+, zapewniającego dopłaty dla Polaków, którzy przyjęli Ukraińców. Oddała nam więc wszystko, co otrzymała. Powiedziała, że te pieniądze nam pomogą. Więc je wzięłam. Naprawdę bardzo nam pomogły.
Mieszkamy w Krakowie od ponad dwóch lat. W tym czasie, ze względu na mój zawód, poznałam wielu ludzi. Ale tylko Zosia stała się nam naprawdę bliska. Nadal się spotykamy, odwiedzamy, pijemy herbatę i rozmawiamy – ona po polsku, ja po ukraińsku. Tyle że teraz rozumiemy się już dużo lepiej. Jak w rodzinie.
Tak wojna połączyła ludzi różnych narodowości, wieku, religii i o odmiennych życiowych doświadczeniach. I pokazała, jak ludzie, których nie łączą więzy krwi, mogą stać się swymi krewnymi od serca.
Wielu ludzi w Europie jest zmęczonych naszą wojną, a nawet nami. W niektórych miejscach w Polsce stosunek do Ukraińców niestety się zmienił. Ale pani Zosia – zawsze miła, wrażliwa, otwarta i ucieszona, ilekroć nas widzi – jest naszą opoką. Jak moja babcia, za którą bardzo tęsknię.
Zdjęcia z prywatnego archiwum. Ilustracja tytułowa: @blancaindiart
Nie przegapić szansy. Jak Ukraina mogłaby stać się kluczowym graczem w UE
Gdyby te wiadomości nadeszły w spokojnych czasach, cała Ukraina świętowałaby na ulicach, a szampan płynąłby strumieniami.
Jednak smutek po śmiertelnych atakach na Dniepr i Charków, dwa główne ośrodki w pobliżu linii frontu, nieco zagłuszył świadomość tego, co naprawdę się wydarzyło i dlaczego któregoś dnia niejedną z dawnych ulic Puszkina nazwiemy imieniem Ursuli von der Leyen.
Dobrym zbiegiem okoliczności grupa ukraińskich dziennikarzy, w tym autorka tych słów, odbyła serię spotkań z najwyższymi urzędnikami UE w Brukseli. Warto więc wyjaśnić, czego chce od nas UE i czy naprawdę jest zainteresowana Ukrainą.
Po pierwsze, brutalna agresja Rosji na Ukrainę w końcu zmusiła Europejczyków do spojrzenia na Moskwę bez różowych okularów. Nasi rozmówcy, którzy kształtują politykę zagraniczną UE, mówili w rozmowach jeden na jeden o imperialnych i kolonialnych postawach w dzisiejszej Rosji.
Szczegóły zbrodni wojennych w Ukrainie i ciągłe groźby zrzucenia bomby atomowej na Paryż, Londyn czy Berlin sprawiły, że Europejczycy zaczęli myśleć o swojej przyszłości i nowej strategii geopolitycznej, w której Ukraina będzie pełniła rolę bramy do Europy
I w której przystąpienie Kijowa przyniesie wyraźne korzyści wszystkim. Bo tak jak dziś rosyjscy okupanci zrzucają bomby szybujące na Charków, tak w przyszłości mogą nie mieć nic przeciwko atakowaniu krajów bałtyckich, które nie milczą i w ciągu minionych dwóch lat stały się najlepszymi interpretatorami prawdziwej natury Rosji.
Unijni urzędnicy nie łączą kwestii przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej z nazwiskami konkretnych ukraińskich polityków, a wyłącznie z oporem i determinacją narodu ukraińskiego. „Zapłaciliście zbyt wysoką cenę” – tak brzmiało przesłanie Petera Stano, Petry Gombalovej i Věry Jourovej, trojga najwyższych unijnych urzędników, którzy bezpośrednio współpracują z Ukrainą.
Najbardziej wymownym symbolem tej wysokiej ceny jest słynne zdjęcie z Buczy, na którym brelok z flagą UE leży obok poczerniałej dłoni z bladoróżowym manicure’em
Biorąc pod uwagę zachowanie Węgier, a raczej ich przywódcy Viktora Orbana, wiele osób zastanawiało się, co by się stało, gdy nasz skandaliczny sąsiad przez pół roku będzie przewodniczył Radzie Unii Europejskiej. Zwłaszcza że od samego początku węgierski premier domagał się od Wołodymyra Zełenskiego jednostronnego przerwania ognia i rozpoczęcia negocjacji z Rosją, a na dodatek podsunął nam chińskie projekty planu pokojowego – do przemyślenia.
W rozmowie z ukraińskimi obserwatorami rzecznik UE Peter Stano dał jasno do zrozumienia, że Węgry stały się pariasem. Ich szantaż i arogancja denerwują już wielu. W końcu to coś znaczy, jeśli zawsze neutralna Austria już teraz prosi o pozbawienie Budapesztu prawa głosu w UE.
– Prezydencja węgierska nie będzie miała żadnego znaczącego wpływu. Może próbować opóźnić postęp w agendzie Rady Unii Europejskiej w ramach swoich uprawnień, ale w tym przypadku większość państw członkowskich zawsze może wywrzeć presję na Budapeszt i znaleźć sposoby na zmianę tej agendy – oświadczył dyplomatycznie Stano.
W mniej oficjalnej retoryce dyplomata był zadowolony, że część tej połowy roku pochłaniają wakacje i najważniejsze wydarzenie: szczyt NATO w Waszyngtonie. Po jednym i drugim do czasu, gdy Polska przejmie prezydencję w Radzie UE, pozostanie już tylko chwila.
Dla Ukrainy sześciomiesięczna prezydencja Warszawy może być dodatkową trampoliną do członkostwa w UE
Dlatego chcemy wierzyć w zdrowy rozsądek obu rządów, polskiego i ukraińskiego, i w to, że nie powtórzą się przerażające historie z rozsypywaniem zboża, blokadami granic i wzajemnymi oskarżeniami w mediach społecznościowych.
Rosja nienawidzi Polski być może nieco mniej niż Ukrainy, czego zdawał się dowodzić wywiad Putina z Tuckerem Carlsonem. Dlatego jest to szansa dla Polaków na odsunięcie linii frontu od swoich granic.
Rozmowy z najwyższymi urzędnikami UE sprawiły, że jako obserwatorka polityczna tęsknię za czasami, gdy parlament i rząd były źródłem debaty i decyzji politycznych. Europejscy urzędnicy wzdychali ciężko na każdą wzmiankę o korupcji w Ukrainie, próbie rozpoczęcia operacji whistleblowingu w państwowej agencji informacyjnej Ukrinform czy wzmianki o problemach kompleksu wojskowo-przemysłowego. Chętnie współpracowaliby z takimi jak oni biurokratami w Ukrainie, ale z powodu ich braku są zmuszeni współpracować z tymi, którzy zostali wybrani przez Ukraińców w wyborach. Dlatego w pierwszych powojennych wyborach warto będzie dokładnie przemyśleć jakość naszych przedstawicieli politycznych. By później się nie rumienić.
Stany Zjednoczone przechodzą własny kryzys, a UE przygotowuje się do pracy nad planem B, jeśli Trump zostanie prezydentem. Europa bardzo trzeźwo patrzy na Chiny i ich dążenie do uczynienia ze wszystkich niewolników. Dlatego myśli o wzmocnieniu swoich granic i bezpieczeństwa, w co praktyczne doświadczenia milionów Ukraińców będą cennym wkładem.
Skoro Siły Zbrojne Ukrainy, weterani i wolontariusze są naszą najbardziej udaną marką eksportową, powinniśmy w pełni to wykorzystać
Powinno być więcej ukraińskich głosów w Brukseli. Nasi studenci powinni odbywać staże u europejskich parlamentarzystów. Nasi analitycy powinni stale współpracować z ekspertami, którzy zajmują się rosyjskimi IPSO [chodzi o operacje psychologiczne mające na celu przekazanie odbiorcom wybranych informacji w celu wywarcia wpływu na ich motywy i obiektywne rozumowanie, a ostatecznie na zachowanie rządów, organizacji, grup i obcych mocarstw red.], manipulacjami i zniekształcaniem historii. Jak powiedziało nam kilku rozmówców, „widzimy, że lwia część rosyjskiego know-how jest skierowana na Ukrainę, a następnie trafia dalej na Zachód”.
Kiedy byłam dzieckiem, każdy kanał nadawał wiadomości z Moskwy i Petersburga. Wiedziałam więc o rosyjskim świecie więcej, niż potrzebowałam. Ukraińscy dziennikarze i analitycy powinni być obecni w Brukseli cały czas, bo wiele strategicznych decyzji politycznych jest podejmowanych jako owoc bezpośrednich powiązań i osobistych sympatii.
Bruksela jest na nas otwarta i gotowa do poważnej pracy. Kluczową kwestią jest to, jak przyciągnąć do niej specjalistów ze strony ukraińskiej
Bo bohaterska aura Ukraińców i urok osobisty pana Wołodymyra Zełenskiego nie wystarczą, jeśli chodzi o rutynę biurową w brukselskim centrum decyzyjnym czy biznesowym, gdzie ukraińska agenda powinna być obecna 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. I gdzie Ukraina powinna być postrzegana nie jako ubogi krewny, lecz jako aktywny gracz, dzięki któremu Rosjanie zawiesili jeszcze swoich trójkolorowych flag na budynkach unijnych instytucji.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Czołgi w 102 dni: jak Ukraina może powtórzyć polskie doświadczenia
19 czerwca Rosja i Korea Północna podpisały umowę o strategicznym i kompleksowym partnerstwie. W ślad za tym pojawiły się spekulacje, że KRLD może wysłać swoich żołnierzy do walki po stronie Kremla przeciwko Ukrainie.
Dla Ukrainy kluczowe staje się pozyskanie jak największej ilości broni z Korei Południowej w jak najkrótszym czasie. Tym bardziej że mamy przed oczami przykład Polski, która zaczęła otrzymywać pierwsze czołgi K2 i pierwsze samobieżne systemy artyleryjskie K9, wyprodukowane w Korei Południowej pod koniec 2022 roku. Między zawarciem umowy a otrzymaniem przez Polskę pierwszej partii tego sprzętu minęły zaledwie 102 dni.
Logiczna wydaje się współpraca z polskim przemysłem obronnym jako ewentualnym pośrednikiem w dostawach południowokoreańskiego uzbrojenia dla Sił Zbrojnych Ukrainy. Zwłaszcza że kontrakty zbrojeniowe dla Warszawy z Seulu przewidują nie tylko dostawę do 800 czołgów, 600 samobieżnych systemów artyleryjskich i 500 systemów rakietowych K239, ale także produkcję znacznej części tej broni w polskich zakładach zbrojeniowych.
Trzeba jednak uwzględnić to, że szybkość dostaw i uzyskanie roli centrum produkcji południowokoreańskiej broni Polska zawdzięcza przede wszystkim długoterminowej współpracy z Koreą Południową. My również będziemy musieli podążyć tą drogą
Wszystko zaczęło się od „Kraba”
Współpraca obronna między Polską a Koreą Południową rozpoczęła się kilka lat przed inwazją Rosji na Ukrainę. Zaczęło się od „Kraba”, słynnej armatohaubicy samobieżnej bazującej na nadwoziu i podwoziu południowokoreańskiego systemu samobieżnego K9, która później okazała się wielkim atutem Sił Zbrojnych Ukrainy w walkach z rosyjskimi najeźdźcami.
Bez odpowiednich technologii z Korei Południowej polski przemysł obronny nie byłby w stanie uruchomić masowej produkcji rodzimych armatohaubic w 2015 roku.
Może to zabrzmieć zaskakująco, ale Korea Południowa jako pierwsza zaoferowała Polsce zakup czołgów K2 – i to już jesienią 2020 roku
Już wtedy mówiło się, że Koreańczycy z Południa są gotowi zezwolić na licencjonowaną produkcję tych czołgów w polskich zakładach zbrojeniowych w wersji K2PL. Jednak w tamtym czasie K2 był uważany za czołg bardzo drogi – jedna maszyna kosztowała 14 milionów dolarów. To zniechęciło nie tylko Polskę, ale także samą Republikę Korei do dalszych zakupów tego sprzętu.
Tyle że od czasu rozpoczęcia przez Rosję inwazji na Ukrainę globalny rynek zbrojeniowy został zmuszony do działania w trybie „na wczoraj”, a kwestia kosztów zeszła na dalszy plan. Latem 2022 r. Polska delegacja udała się do Korei Południowej po pojazdy opancerzone i systemy rakietowe w celu wzmocnienia swojej armii. Koreańczycy uznali natomiast podpisanie i realizację kontraktów zbrojeniowych dla polskiej armii za kwestię swego prestiżu narodowego.
Polska jako centrum eksportu
To, że od podpisania umowy do dostarczenia Polsce przez Koreę Południową pierwszej partii czołgów i samobieżnych systemów artyleryjskich minęło zaledwie 102 dni, bezsprzecznie stanowi rekord nieosiągalny dla większości graczy na globalnym rynku zbrojeniowym.
Przykładowo, obecne kontrakty na nowe Leopardy 2A8 z Niemiec przewidują dostawę pierwszych pojazdów nie wcześniej niż 2-3 lata po zawarciu umów
Według oficjalnych źródeł do końca 2023 r. Polska otrzymała od Korei Południowej co najmniej 54 czołgi K2, 66 samobieżnych systemów artyleryjskich K9, 11 wyrzutni rakietowych K239 i 12 samolotów szkolno-bojowych FA-50 (w miejsce samolotów MiG-29, przekazanych Siłom Zbrojnym Ukrainy). Weźmy jednak pod uwagę, że nie wszystkie informacje dotyczące dostaw zostały upublicznione.
Rozpoczęcie licencyjnej produkcji czołgów K2PL w zakładach polskiego przemysłu obronnego planowane jest na 2027 rok. Wygląda jednak na to, że Warszawa sama poprosiła południowokoreańskich partnerów o takie przesunięcie w czasie, gdyż wcześniej musi przebudować łańcuch produkcyjny tak, aby w projekt K2PL zaangażowana była jak największa liczba polskich wykonawców.
Poza tym potrzeba czasu, by zainicjować procesy uwzględniające przyszły eksportu czołgów K2 produkowanych w Polsce. Rumunia wyraziła już zainteresowanie zakupem takich pojazdów, mając na uwadze Polskę jako przyszłe centrum eksportu południowokoreańskiej broni.
Trójkąt: Warszawa - Seul - Kijów
Oczywiście, niszczonej przez wojnę Ukrainie nawet te rekordowe 102 dni mogą wydawać się okresem zbyt długim – nasi obrońcy potrzebują sprzętu „na wczoraj”. To zrozumiałe, tak jak zrozumiałe jest oczekiwanie, że powinniśmy otrzymać całą broń, której potrzebujemy w obliczu egzystencjalnego zagrożenia ze strony Rosji, Korei Północnej i innych członków formującej się „osi zła”.
Byłoby dobrze, gdyby Koreańczycy z Południa w końcu przekazali nam 40 rosyjskich czołgów T-80U i 70 bojowych wozów piechoty BMP-3, o które prosiliśmy ich już w kwietniu 2022 r. (maszyny te Korea Południowa dostała od Rosji jako spłatę długu)
Istnieją również dowody na to, że Koreańczycy z Południa mają w swoich magazynach aż 3,4 miliona pocisków 105 mm i 200 mobilnych haubic K105. Pozyskanie przynajmniej części tego arsenału byłoby korzystne dla budowania zdolności artyleryjskich ukraińskich sił zbrojnych. Zachodni kaliber 105 mm jest porównywalny z radzieckim kalibrem 122 mm (Rosja otrzymuje od KRLD pociski tego kalibru).
Jeśli mówimy o etapie pozyskiwania upragnionych czołgów K2 i armatohaubic K9 z Korei Południowej, to możemy skonstruować ofertę w taki sposób, by była ona korzystna dla trzech stron jednocześnie.
Trzecią stroną byłaby siostrzana Polska, która jest zainteresowana rolą eksportera broni, w szczególności przy wsparciu Korei Południowej
Z kolei Seul prowadzi już rozmowy z Warszawą na temat ewentualnego zakupu sprzętu polskiej produkcji, takiego jak radary, drony, przenośne systemy obrony powietrznej i samobieżne moździerze „Rak”. W związku z tym powinniśmy już teraz wziąć pod uwagę fakt, że jeśli kupimy coś od Korei Południowej, kraj ten może również wykazać zainteresowanie ukraińskimi produktami obronnymi.
Innym ważnym niuansem jest to, że Seul oferuje nabywcom swojej broni w postaci współpracy w innych dziedzinach, zwłaszcza w sektorze infrastruktury. Wraz z bronią Polska kupiła w Korei Południowej tramwaje dla warszawskiego transportu publicznego. Z kolei w przypadku Rumunii Korea Południowa jest gotowa zainwestować w modernizację infrastruktury transportowej na dużą skalę, w szczególności w celu dostosowania jej do standardów NATO.
W naszym przypadku oferta: „sprzedaj nam K2, a będziesz mógł szybko zainwestować w odbudowę Ukrainy” może być na tyle zachęcająca dla Republiki Korei, że pozwoli nam osiągnąć swoje rekordowe 102 dni między umową a pierwszą dostawą broni
Otwarte szacunki pokazują, że nasza armia używa około 20 różnych typów czołgów w standardzie radzieckim – nie licząc maszyn zachodnich. By zastąpić to „zoo” jednolitym typem nowoczesnej broni, będziemy potrzebować czołgów z Korei Południowej. Niezależnie od tego, jak szybko je otrzymamy.
Plan Trumpa: iluzja niemożliwego
Twórcy planu nie wyjaśniają jednak, w jaki sposób zmuszą prezydenta Rosji Władimira Putina do udziału w takich negocjacjach i co zaoferują mu w zamian za zakończenie wojny – zwłaszcza w sytuacji nieuznawania przez Ukrainę rosyjskiego statusu okupowanych terytoriów naszego kraju i dalszego uzbrajania się Ukrainy po zawieszeniu broni.
Ukraińcy również nie myślą o tym zbyt dużo, ponieważ nie mamy w zwyczaju poważnie zastanawiać się nad tym, czego naprawdę chce przywódca Kremla.
Z powodów, które są dla mnie całkowicie niejasne, wierzymy, że gdy tylko zaproponujemy prezydentowi Rosji negocjacje lub po prostu się na nie zgodzimy, Putin natychmiast przybiegnie na te rozmowy.
A ukraińskie władze, wyjaśniając, że Rosja celowo nie została zaproszona na pierwszy szczyt pokojowy w Szwajcarii, ale zostanie zaproszona na drugi „w celu ogłoszenia warunków”, tylko podsycają tę iluzję.
Ale ukraińskie oczekiwania są zrozumiałe: jesteśmy przyzwyczajeni do życia w świecie, w którym nie ma zwyczaju myśleć o intencjach i możliwościach przeciwnika lub wroga, i a priori zakłada się, że ten wróg będzie zachowywał się tak, jak chcemy. Nie jest jasne, jakie są oczekiwania doradców Trumpa. Bo nie 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych, który już dawno wyemigrował do własnej głowy i nie zamierza opuszczać swojego dziwacznego świata.
Trump zgromadził wokół siebie ludzi, którzy nie tylko myślą w stylu swojego klienta, ale też podzielają jego system wartości.
Warto w tym miejscu przypomnieć walkę między doradcami byłego szefa sztabu Białego Domu w okresie jego prezydentury, gdy głowa państwa zdecydowała się na zawarcie porozumienia z północnokoreańskim dyktatorem Kim Dzong Unem. Stosunkowo trzeźwo myślący doradcy amerykańskiego prezydenta, tacy jak John Bolton, próbowali uświadomić Trumpowi, że nie będzie w stanie osiągnąć porozumienia z Kimem. Tyle że on i ci, którzy się z nim zgadzali, byli przekonani, że przywódcę KRLD można przekupić i zmusić do porzucenia programu nuklearnego.
Jak wiadomo, wysiłki Trumpa zakończyły się niepowodzeniem
A sam Kim osiągnął swój cel: z prowincjonalnego przywódcy kontrolowanej przez komunistów części Półwyspu Koreańskiego stał się głową państwa, która spotyka się z samym prezydentem Stanów Zjednoczonych (jeśli przypomnimy sobie, że dziadek przywódcy KRLD musiał udać się do Moskwy i Pekinu, aby się tam pokłonić, zrozumiemy znaczenie tego zwrotu wydarzeń).
Czy Kim Dzong Un potrzebował pieniędzy od Trumpa? Cóż, na pewno nie za rezygnację z bomby, ponieważ „samowystarczalność” Korei Północnej w zakresie polityki i bezpieczeństwa jest podstawą jej ideologii dżucze. Według władz tego kraju zdecydowanie warto dla tej ideologii poświęcić standard życia ludności, zwłaszcza że ta ludność nie wybiera Kima – jest mu posłuszna.
I to jest główna różnica między światopoglądami Trumpa i Kima, Trumpa i Putina. 45. prezydent Stanów Zjednoczonych i jego doradcy żyją w świecie pieniędzy – także w wyborczym świecie pieniędzy. Trump, który chce zostać ponownie wybrany, zna wartość pieniędzy i bogactwa.
Kim i Putin żyją w świecie idei, choć są to idee schizofreniczne.
Dla kremlowskiego przywódcy idea przywrócenia Związku Radzieckiego jest ważniejsza niż wszystkie amerykańskie propozycje zniesienia sankcji – jeśli ich przyjęcie oznaczałoby rezygnację z inwazji na Ukrainę. Trump może wpłynąć na Zełenskiego, ale nie na Putina, ponieważ nie może zaoferować mu alternatywy dla imperialnej idei.
Jedyne, co zrobi kremlowski dyktator, to „zagra” z Trumpem, by wykorzystać jego polityczne iluzje do wzmocnienia własnej pozycji. A ta gra może kosztować Ukrainę utratę nowych terytoriów i kolejnych istnień ludzkich
Czy można więc zmusić rosyjskiego prezydenta nawet już nie do negocjacji, ale choćby do zawieszenia wojny? Oczywiście: poprzez stopniowe i uporczywe uszczuplanie zasobów Rosji, nasilanie uderzeń na jej terytorium, eliminowanie jej potencjału militarnego i gospodarczego – przy jednoczesnej współpracy z Pekinem w celu powstrzymania Putina przed uderzeniem nuklearnym na Ukrainę i zmniejszenia chińskiej pomocy dla Rosji. Przywódca Kremla (lub jego następca) może być zainteresowany zakończeniem wojny tylko wtedy, gdy jej kontynuacja wpłynie na stabilność i trwałość dyktatury czekistowskiej w Rosji.
W takim przypadku może pojawić się światełko w tunelu. Nie wykluczam jednak, że jeśli Donald Trump zostanie ponownie wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych, stanie się to dopiero po ostatecznym opuszczeniu przez niego Białego Domu.
Późnym wieczorem napisała: „Z jakiegoś powodu myślę o Tobie cały czas”
Oto kolejny materiał z cyklu artykułów zatytułowanego „Portrety siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi, ale także o nieporozumieniach, które ostatecznie pomagają obu naszym narodom lepiej się poznawać.
Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi lub ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas na adres: redakcja@sestry.eu
Z dzieckiem w ramionach
Mijał trzeci miesiąc od rozpoczęcia inwazji. Ciężko mi było poradzić sobie z utratą ludzi, których kochałam na wojnie, i utratą domu.
„Cafe Ukraina” była jednym z pierwszych projektów integrujących uchodźców w Olsztynie. Ukraińcy mogli bezpłatnie uczyć się polskiego i brać udział w warsztatach hafciarskich. Zwykle na te zajęcia przychodziło około dziesięciu osób. Musiałam zabierać ze sobą na lekcje moje 9- miesięczne dziecko, które albo spało, albo siedziało w moich ramionach. W czerwcu nasza nauczycielka wyjechała do Warszawy na egzaminy, a jej obowiązki tymczasowo przejęła Monika Hausman-Pniewska, pracowniczka Federacji FOSa.
Może potrzebujesz pomocy?
Przez lata Monika pracowała jako działaczka społeczna, superwizorka (osoba odpowiedzialna za produktywność i różne działania pracowników), trenerka w projektach edukacyjnych, dziennikarka, przedstawicielka EPALE (społeczność nauczycieli, badaczy, naukowców, decydentów i innych osób zawodowo zaangażowanych w uczenie się dorosłych w Europie), nauczycielka języka polskiego i psychoterapeutka.
Kiedyś późnym wieczorem napisała do mnie: „Z jakiegoś powodu ciągle myślę o Tobie i Twoich dzieciach. Może potrzebujesz pomocy?”
Później zaproponowała mi u siebie nocleg. Byłam bardzo wdzięczna, ale odmówiłam, bo nie chciałam sprawiać kłopotów jej rodzinie.
Ja i dwójka moich dzieci jesteśmy uchodźcami z gromady Szewczenkiwskiej w obwodzie mikołajowskim, gdzie toczyły się walki. Mój mąż był na wojnie przez cztery miesiące, walczył w sektorze chersońskim. Przyjechaliśmy do Olsztyna w kwietniu 2022 roku i wynajęliśmy pokój na dwa miesiące. Sama opłaciłam czynsz.
Potem zwolniło się miejsce w schronisku dla uchodźców – jedna z rodzin wyjechała i zostaliśmy zakwaterowani w pokoju dla 10 osób. Za darmo. Dali nam też jedzenie. W tamtym czasie niczego nie potrzebowaliśmy.
Co robić? Jak dalej żyć?
Kilka dni później Monika znów napisała: „Miałam sen. Siedziałaś sama na środku wielkiego, czarnego pola, gorzko płacząc. Patrzyłam na Ciebie i nie wiedziałam, co mogłabym zrobić, żebyś poczuła się lepiej. Może nadal potrzebujesz pomocy? Może wizyta u psychologa?”.
Byłam ciekawa, jak polscy psychologowie pracują z uchodźcami wojennymi. Wcześniej rozmawiałam tylko z ukraińskimi, którzy od 2014 roku pomagają uchodźcom wewnętrznym, krewnym zaginionych i poległych na wojnie oraz weteranom.
Pracując jako dziennikarka w Ukrainie brałam udział w wielu szkoleniach, podczas których psychologowie uczyli mnie, jak rozmawiać z ludźmi dotkniętymi wojną, by ta komunikacja nie była dla nich traumatyczna. W tym samym czasie dziennikarze, którzy pisali o wojnie, również potrzebowali wsparcia psychoemocjonalnego. Wypalaliśmy się od tej ogromnej ilości negatywnych informacji, które musieliśmy przetworzyć, aby opowiedzieć odbiorcom o tragicznych konsekwencjach wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Podobnie jak większość uchodźców w tamtym czasie nie rozumiałam, co robić, jak dalej żyć, skąd czerpać siłę. Stałam się bardzo niespokojna, a moje poczucie bezpieczeństwa zniknęło. Nadal jednak pisałam artykuły o wpływie wojny na środowisko, o ekobójstwie. Zdałam sobie sprawę, że nadal potrzebuję wsparcia, więc powiedziałam Monice, że jestem gotowa na spotkanie z psychologiem.
Między nadzieją a rozpaczą
Monika nie mogła udzielić mi porady jako psychoterapeutka, ponieważ nie wolno jej przyjaźnić się z podopiecznymi. W kodeksie etycznym jest to interpretowane jako podwójna relacja, niezgodna z pracą terapeutyczną. Dlatego przedstawiła mnie Andrzejowi Kędzierskiemu, przewodniczącemu olsztyńskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Określił mój poziom lęku, stresu, depresji i ocenił ryzyko samobójstwa.
Uświadomiwszy mi, że nie potrzebuję leków, poradził, na co warto zwrócić uwagę w stanie niepewności. Bo balansowanie między nadzieją a rozpaczą jest bardzo stresujące i energochłonne.
To naturalne, że masz niestabilny stan emocjonalny, gdy przechodzisz przez traumatyczne doświadczenie wojny. Musisz jednak być w stanie pomóc sobie w krytycznych momentach, ustabilizować się za pomocą różnych technik uspokajających.
Później uczyłam tych technik innych uchodźców podczas spotkań grupy wsparcia psychologicznego.
W każdy piątek po pracy Monika przychodziła do naszego hostelu, a moje dzieci i ja jeździliśmy do niej w weekendy i święta. Jej dom stoi na przedmieściach, niedaleko jeziora. Wokół rośnie las, gdzie zbieraliśmy jagody i grzyby. W domu miała książki Serhija Żadana i Oksany Zabużko po polsku. Grała ukraińska muzyka, gotowaliśmy pierogi i naleśniki. Jak mawiała Monika, że ważne jest, by dzieci czuły „obecność domu”.
W niedzielę 7 sierpnia 2022 r. wieczorem wróciliśmy od Moniki do hostelu – i wtedy dostałam wiadomość, że trzy dni wcześniej mój mąż zginął na wojnie
Zbawienna praca
Pierwszą osobą, której o tym powiedziałam, była Monika. Natychmiast przyjechała do nas z Andrzejem Kędzierskim. Pomogli mi przekazać tę wiadomość mojemu 12-letniemu Mychajle.
Od tamtej pory Monika jest przy mnie cały czas. Miesiąc później zaproponowała mi etat w projekcie pomocy uchodźcom. Praca ta pomogła nam przejść przez najcięższy okres – żałoby moich dzieci po ojcu i mojej – po mężu, z którym przeżyliśmy razem prawie 20 lat.
Kiedy uchodźcy zostali eksmitowani z bezpłatnego hostelu, dzięki nowej pracy miałam pieniądze na opłacenie czynszu. Wskutek biurokracji od prawie dwóch lat nie dostaję pomocy od ukraińskiego państwa i miesięcznej renty dla moich dzieci z powodu śmierci męża na froncie.
Gdyby nie Monika, moje dzieci i ja musielibyśmy wrócić do zniszczonego miasta, w którym ludzie żyją bez wody pitnej, pod ostrzałem wroga i często bez prądu.
Monika była jednym z ekspertów projektu dla uchodźców z Federacji FOSa. Było to dla nich pierwsze doświadczenie z kompleksowym programem pomocy dla uchodźców wewnętrznych.
Myślę, że zaproponowała mi tę pracę, bo wiedziała, że mam wieloletnie doświadczenie w pracy z ludźmi dotkniętymi wojną, a także szczere proukraińskie przekonania.
Jednym z obszarów pomocy było wsparcie psychologiczne. Zarejestrowało się ponad 300 osób, byłam przy każdej rozmowie jako tłumaczka. Podczas pierwszego spotkania eksperci pytali uczestników o ich potrzeby. Prawie wszyscy odpowiedzieli, że nie chcą spotykań z psychologiem. Słuchałam jednak uważnie ich odpowiedzi na inne pytania i zrozumiałam, że ludzie często nie zdają sobie sprawy, że mają długotrwałe, nieprzepracowane traumy, które negatywnie wpływają na ich życie.
Przebrnąć przez „martwe punkty”
Jedna z uczestniczek projektu powiedziała, że nie chce, by pomagano jej w znalezieniu pracy w jej specjalności – była jednak gotowa podjąć każdą inną pracę. Zapytałam ją potem, dlaczego tak zdecydowała. Przecież pracując w swojej specjalizacji zarobiłaby więcej niż sprzątając pokoje w hotelu.
Powiedziała, że 10 lat temu była w ciąży, ale straciła dziecko. Uważała, że powodem tej tragedii była praca, którą wykonywała. Później urodziła, ale nadal boi się robić to, co zna i kocha.
Przekonałam ją, by umówiła się na wizytę u specjalisty. I te konsultacje jej pomogły.
Niektóre osoby nie mogły się pogodzić z tym, że w Polsce nie ma dla nich innej pracy niż sprzątanie, pomoc w kuchni czy opieka. Tym ludziom bez pomocy psychologa byłoby trudniej przebrnąć przez te „martwe punkty” – sytuacje, które sprawiały, że czuli się wyczerpani, bezradni, niezdolni do rozwoju i adaptacji do nowych warunków.
Kiedy ludzie mówią mi, jak zmieniło się ich życie dzięki psychoterapii, czuję się bardzo szczęśliwa. I wierzę, że kiedy tracimy kontakt z radością, tracimy kontakt z samym życiem
Ta, która zwróciła nam radość
Od zakończenia projektu minął już rok, ale za każdym razem gdy spotykam się z jego uczestnikami, dziękują mi za te spotkania. Niektórym z nich pomogliśmy przetrwać śmierć bliskich, innym zaakceptować smutną wiadomość o chorobie i rozpocząć leczenie, komuś znaleźć wspólny język z nastoletnimi dziećmi, a komuś nawet uratować życie. Jedna z kobiet przyznała, że gdybym nie namówiła jej na wizytę u psychologa, a psycholog nie skierowałby jej do psychoterapeuty, popełniłaby samobójstwo. W krytycznym momencie pomogły jej leki i terapia.
Kiedy słucham zwierzeń uchodźczyń, zawsze przypominam sobie Monikę. Gdyby nie dała nam tego impulsu, byłoby nam wszystkim trudniej przeżyć traumatyczne doświadczenia wojny. Jej bezinteresowna pomoc, która na różne sposoby wykraczała daleko poza projekt, dała Ukrainkom – i mnie osobiście – to, czego najbardziej potrzebowałyśmy. Pomogła nam znów poczuć radość.
Gadanie do ściany. Dlaczego powinniśmy rozmawiać z zachodnimi intelektualistami, a nie z „dobrymi” Rosjanami
Rosyjska piosenkarka-opozycjonistka Monetoczka zaprezentowała niedawno swoją nową piosenkę „To było w Rosji”. Młodzi Rosjanie natychmiast zaczęli nagrywać do niej filmiki na TikTok-u, nostalgicznie opowiadając o tym, jak dobre było życie bez zachodnich sankcji.
Pokolenie, które dorastało pod rządami Putina, tęskni za koncertami zachodnich gwiazd, mistrzostwami w piłce nożnej i igrzyskami olimpijskimi w Soczi. Jednak w wielu filmach pojawił się Zełenski jako gospodarz telewizyjnego programu rozrywkowego i wspólne parady wojskowe Rosji i Ukrainy w Dniu Marynarki Wojennej na okupowanym dziś Krymie.
Skąd bierze się to imperialne oprogramowanie w umysłach młodych Rosjan? I dlaczego, nawet w tej niewinnej nostalgii za Big Macem, Rosjanie nie mogą obyć się bez potrzeby zakładania Ukraińcom chomąta?
Próby wciągnięcia w przestrzeń dyskursu medialnego tych Rosjan, którzy udają przyjaciół Ukrainy i sympatyzują z wojną, wyrządziły wielkie szkody
Jest wielu obywateli, którzy w schronach pod ostrzałem oglądają programy Maxima Katza, Aleksandra Niewzorowa i Marka Feygina i z przekonaniem mówią, że w Ukrainie nie ma ani jednego intelektualisty, który mógłby się z nimi równać.
Pewna liczba ukraińskich polityków i blogerów dała się skusić przekazom rosyjskich opozycjonistów. Dlatego przez całą dobę wypełniają swoje konta w mediach społecznościowych poglądami i polubieniami gości z Rosji. Doszło do tego, że doradcy z Kancelarii Prezydenta, Ołeksij Arestowycz i Mychajło Podoliak, niemal co wieczór rozmawiali z Julią Łatyniną, karmiąc swoje imperialne ego tezami o zagubionych ukraińskich chłopach i pięknym ZSRR, który sam Bóg pobłogosławił.
W reakcji na krytykę tych spotkań Podoliak odpowiedział, że rozmowy z Rosjanami pomagają przekazać ukraińskie stanowisko rosyjskojęzycznym odbiorcom w różnych krajach. „Musimy zajmować wszelkie platformy, aby zapewnić dominację naszego stanowiska” – powiedział w lutym 2024 roku.
Nacisk rosyjskiej narracji stał się tak silny, że Witalij Portnikow, znany ukraiński dziennikarz i intelektualista, musiał udać się na terytorium wroga i pokonać tam Marka Feygina i Julię Łatyninę.Łatynina, ta postępowa intelektualistka z Moskwy, nawet w obliczu faktów historycznych i jasnych argumentów utrzymywała, że Ukraińcy i Rosjanie zbudowali kiedyś wspólne imperium,w którym nie było ucisku Ukraińców.
Uciszył ją dopiero argument Portnikowa, że tylko etniczni Ukraińcy, którzy „wyrzekli się własnej tożsamości i przyjęli cudzą, moskiewską, a następnie rosyjską tożsamość narodową”, mogli uczestniczyć w budowie Imperium Rosyjskiego
Zostanie janczarem, przyjęcie rosyjskiego paszportu i gloryfikowanie okupacji Ukrainy to jedyny sposób, w jaki Ukraińcy mogą zdobyć sympatię w Rosji. Dziś w Moskwie nie brakuje piosenkarzy i prezenterów telewizyjnych ukraińskiego pochodzenia – Lolita Miliawska, Regina Todorenko, Ani Łorak i Taisia Powaliw. Wszystkie one głosowały na Putina, śpiewały przed rosyjskimi najeźdźcami i broniły Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Wybrały rosyjską tożsamość, pomagając rosyjskiej propagandzie w opowiadaniu bajek o jednym narodzie. Choć w gruncie rzeczy to historia kobiet, które wybrały ruble. Z kim można rozmawiać w Rosji? W maju, w dniu, w którym Federacja Rosyjska wystrzeliła rakiety na drukarnię w Charkowie, wytwarzającą podręczniki szkolne i książki dla dzieci, rosyjscy opozycjoniści zebrali się w hotelu we Lwowie. Mychajło Podoliak mówił im tam, jak w przyszłości pomożemy Rosji stanąć na nogi iodzyskać szacunek.
W rzeczywistości jednak to jest gadanie w próżnię. Bo wnioskując z ostatnich wiadomościjedyną rzeczą, która Rosjan martwi, jest to, czy zdążą wymienić ruble na dolary po wprowadzeniu najnowszych sankcji
Czy warto rozmawiać z Rosjanami? Można, ale trzeba to robić na własnych prawach i z jasnymi argumentami. Witalij Portnikow pokazał w tej materii klasę mistrzowską. Ale bez zaglądania im w paszcze, bo to zawsze kończy się zaciśnięciem zębów na szyi ofiary. Zamiast spędzać wieczory z Rosjanami na przytulnych kanałach na YouTube, Ukraińcy powinni nauczyć się mówić o sobie na Zachodzie. Powinni prowadzić dyskusje z zachodnimi intelektualistami, którzy są szanowani i słuchani. Zachodni świat tak długo żył w euforii po upadku ZSRR, tak długo był pod wrażeniem rosyjskiej wódki i czapek uszanek, że nie zauważył, jak ktoś wykręca mu ręce.
Jeden felieton Timothy'ego Snydera lub Sierhija Płochija na temat różnic między Ukrainą a Rosją w zachodnim medium jest wart znacznie więcej niż pochlebne dopytywane moskiewskich gości o to, jak nazwać nasze ulice i czy wstąpić do NATO
Badania amerykańskiej historyk Anne Applebaum na temat natury komunizmu i totalitarnego systemu ZSRR znacznie pogłębiają zrozumienie współczesnej Rosji. Putin nie jest bynajmniej wynalazcą ludobójstwa Ukraińców. Już Stalin rozumiał, że nie może utrzymać Ukrainy bez represji. Dlatego w latach 1932-1933 zdecydował się zorganizować Hołodomor – by osłabić potencjał narodowy Ukrainy.
Rozmowa z Rosjanami jest potrzebna tylko po to, by zrozumieć ich metody prowadzenia nowych wojen hybrydowych. Tyle że trzeba to robić w małych dawkach, a nie non stop, jak w przypadku ukraińskich blogerów. Rosjanie odmawiają nam prawa do podmiotowości. Dla nich Ukraina to jedzenie pierogów ze skwarkami, wakacje w Odessie i miejsce pracy rosyjskich robotników.
Dla nich Ukrainiec to niewolnik, który wystąpił przeciwko swojemu panu. Dlatego pan ma prawo wybić niewolnikowi z głowy bzdury i wskazać mu jego miejsce.
Jest tylko jedna grupa naprawdę dobrych Rosjan, z którymi warto rozmawiać. To ci niezadowoleni z systemu totalitarnego panującego w Rosji, którzy zgłosili się na ochotnika do walki po stronie Ukrainy
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu Wspierajmy Ukrainę, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.
Alarm lotniczy w Warszawie. Jak Ukraińcy za granicą przypominają o sobie
O 08:16 w niedzielę w Warszawie rozległo się ostrzeżenie o nalotach. Po raz kolejny ktoś spieszył się na autobus i nie przełączył telefonu w tryb cichy. „Ten cholerny MiG nadleciał… – chłopak siedzący przede mną, przewija wiadomości i szuka słów. Spoglądamy sobie w oczy z dziewczyną, która właśnie skasowała bilet. Zna dźwięk dzwonka. Marszczy gniewnie brwi i bierze do ręki telefon. Jest Ukrainką.
Ukraińcy w autobusie w Warszawie, nie odzywając się, sprawdzają gdzie i co leci, ile tego leci i z jaką prędkością. I piszą do swoich krewnych i znajomych – z najważniejszym pytaniem: „Co u ciebie?”.
Niebieskich i żółtych wstążeczek na plecakach i torbach prawie nie widzę, moi rodacy jakby już dołączyli do „normalnego życia” Warszawy, rozproszeni wśród miejscowych, by czasem zaszokować ich retrospekcjami. Oto dziewczynka zręcznie zakrywająca głowę dłońmi i przykucnięta, przestraszona majową burzą. Oto czyjeś dziecko krzyczy gorączkowo podczas premiery filmu animowanego o Mario – w filmie coś błyska i wybucha, a dziecku obraz wydaje się uderzająco znajomy.
Nikt się nie skarży i nie narzeka – w Ukrainie jest teraz tysiąc razy trudniej. Oprócz piosenek, „szoku”, muzyki w autobusach i zapału do pracy, przywieźliśmy tu również nasze traumy
Ale Ukraińcy to nie tylko niepokój. To także wdzięczność. Karina Antonenko z Ługańska jest jedną z nas. Jej ukraiński jest tak czysty, jakby nauczyła się go niedawno. Ukraińcy, którzy wracają do języka swoich dziadków, mówią starannie, wymawiając twarde „h”. Ale jej dziadek pochodził z Kaukazu.
– Mój dziadek był Gruzinem, po nim mam wygląd – uśmiecha się Karina. – Pracował w cyrku i grał na saksofonie w orkiestrze. Opanował wiele instrumentów muzycznych, więc zaczęłam grać na pianinie już w wieku trzech lat.
Karina jest wirtuozką saksofonu.
– Saksofon to wspaniała rzecz. Kiedy mi smutno, biorę go do ręki i gram – wyznaje.
Po wybuchu wielkiej wojny znalazła się w Rabce Zdroju. O wielkim koncercie charytatywnym zorganizowanym przez Ukraińców mówiła cała okolica.
Zebrano wtedy 23 500 złotych na pomoc i artykuły pierwszej potrzeby dla Ukrainy. Wydarzenie, w którym wzięła udział Karina, przeszło do historii miasta
W rocznicę inwazji Karina wraz z polskim muzykiem nagrała teledysk „Dziękuje, Polsko”, któremu towarzyszyły następujące słowa: „Jest z nami kraj, który dał nam możliwość znalezienia schronienia, który pomagał nam od pierwszego dnia wojny, który dał nam wszystko, byśmy mogli przetrwać te okropności. Dziękujemy każdej osobie, która zrozumiała nasz ból, każdemu wolontariuszowi i żołnierzowi. Dziękujemy, Polsko".
Kiedy w domu ich sąsiadów, starszego polskiego małżeństwa, wskutek wybuchu gazu wybuchł pożar, ukraińska diaspora wiedziała, co robić.
– Zaczęliśmy się zastanawiać, jak pomóc. Muzycy nie mają za dużo pieniędzy, ale wpadliśmy na pomysł zorganizowania dużego koncertu, tak jak zorganizowaliśmy dla Ukrainy. Wzięło w nim udział wielu Ukraińców. Dziewczyny coś gotowały, sprzedawały wypieki, przyniosły swoje rękodzieło. Zebraliśmy 50 tysięcy złotych. A teraz sąsiedzi już się odbudowują, mają ściany i dach.
Kiedy MiG startuje w niedzielę o 08:16, myślę o tym wspaniałym przykładzie ukraińsko-polskiego sąsiedzkiego wsparcia.
Telefony w Warszawie, Lublanie, Londynie i Berlinie wibrują niepokojąco, a małe alarmy rozbrzmiewają w całej Europie. Ale saksofon Kariny wciąż gra