Exclusive
20
min

Historia na nowo. Jak zachodni naukowcy mogą uciszyć „historyka” Putina?

Dziewięćdziesięciu naukowców – w tym takie tuzy historiografii, jak Timothy Snyder, Serhij Płochij i Anne Applebaum – wyjaśni Zachodowi, czym jest Ukraina, kto tu był i do kogo należy jej tysiącletnie dziedzictwo

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Jak będzie wyglądać nowa historia Ukrainy? Kolaż: Sestry

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Projekt badawczy „Historia Ukrainy: inicjatywa globalna”, który został zaprezentowana w Kijowie pod koniec września, jest już od dawna spóźniony. Zachodni intelektualiści i elity polityczne powinny wreszcie zrozumieć różnice między Ukrainą a Rosją – że to nie ci sami ludzie, nie ten sam język, a na pewno nie ten sam poziom determinacji do wszczynania wojen.

W ciągu zaplanowanego na trzy lata programu historycy przeprowadzą dziesiątki niezależnych badań, obejmujących okres od pierwszych śladów cywilizacji do dnia dzisiejszego.

Inauguracja projektu „Historia Ukrainy: inicjatywa globalna”. Zdjęcie: Akademia Dyplomatyczna przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych Ukrainy

„Tematy badań będą obejmować początki osadnictwa, rozprzestrzenianie się języków indoeuropejskich, stosunki między klasyczną Grecją a regionem Morza Czarnego, Europę wikingów, stosunki między Bizancjum a Kijowem oraz współczesne kwestie budowania narodów i imperiów” – czytamy w opisie ambitnego projektu.

Z wielu względów – politycznych, finansowych, ideologicznych – elity rządzące w Ukrainie nigdy nie przemyślały własnego dziedzictwa historycznego

Nigdy nie zgromadziliśmy utalentowanych ukraińskich historyków, by postawić przed nimi ważne zadanie wyjaśnienia tysiącletniego dziedzictwa lokalnych terytoriów i uświadomienia zachodnim kolegom po fachu, że istnieje odrębny ukraiński naród, z niezwykłą historią budowania własnej państwowości i chroniącej ją siły militarnej.

Podczas gdy Ukraińcy nie mieli czasu na zagłębianie się w siebie, rosyjska propaganda promowała własne narracje. Nic dziwnego, że przemówienia Joe Bidena czasami odnosiły się do „bliskich więzi rodzinnych między Rosjanami i Ukraińcami”. „The Economist”, skądinąd cenione medium, w jednym z artykułów ubolewał nad wzrostem nacjonalizmu w Ukrainie. Pisał również, że rosyjskojęzyczni obywatele Ukrainy mogą stać się bojownikami Putina.

To oznacza, że na Zachodzie nie ma zrozumienia, skąd pochodzą ci rosyjskojęzyczni obywatele. I dlaczego jest to temat do poważnych studiów nad imperialną polityką carskiej Rosji i stalinowskimi represjami

Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „Czym jest Ukraina?” nasiliło się po tym jak rosyjski dyktator Władimir Putin udzielił w lutym 2024 roku wywiadu Tuckerowi Carlsonowi, trumpiście i wielbicielowi teorii spiskowych. Kremlowski agresor chciał się w nim zaprezentować się jako zbawca chrześcijaństwa i nowy przywódca wschodnich Słowian.

Ale od samego początku coś poszło nie tak, a sam gospodarz rozmowy, z natury cyniczny, był wyraźnie zażenowany. Putin przyniósł bowiem ze sobą jakieś kwity, które rzekomo „potwierdzają prośbę Bohdana Chmielnickiego o wzięcie pod silną opiekę moskiewskiego cara południowych terytoriów ziem rosyjskich ”.

Nie były to jednak skany jakichś nieznanych dokumentów, lecz zwykłe wydruki tekstów napisanych w programie Microsoft World, co pachnie bezczelnym fałszerstwem

Projekt uruchomienia zespołu badawczego jest więc bardzo na czasie. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, jak rosyjska propaganda działa na młodych ludzi, którym od dzieciństwa wbija się do głów, że przed przybyciem Rosji na okupowanych obecnie terytoriach Ukrainy nie było cywilizacji ani kultury.

Jak trafnie zauważa Anton Pawluszko, znany ukraiński analityk OSINT [biały wywiad – red.] w InformNapalm, „obecne pokolenie orków zostanie zastąpione przez jeszcze bardziej zdeprawowane pokolenie”.

Timothy Snyder, amerykański historyk, specjalista w dziedzinie dziejów Europy Środkowej i Wschodniej, Związku Radzieckiego i Holokaustu, przedstawił kilka uwag na temat tego, czym przede wszystkim interesują się jego koledzy.

Timothy Snyder. Zdjęcie: Akademia Dyplomatyczna przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych Ukrainy

Snyder uważa, że trwająca od ponad dwóch i pół roku wojna na pełną skalę uświadomiła wielu ludziom fakt, że Ukraina w ogóle istnieje. Teraz grupa naukowców proponuje tę kwestię rozwinąć, wyjaśniając, dlaczego jest ważna. Co robili tu starożytni Grecy? Jaki ślad pozostawili po sobie Scytowie? Jak ostatecznie wpłynęło to na oblicze dzisiejszej Europy – tradycje handlu, dyplomacji i sojuszy międzypaństwowych?

„Cała metoda nauczania historii Europy Wschodniej opiera się na rosyjskiej konstrukcji imperialnej. W rezultacie od Kalifornii po Niemcy nauczamy historii zgodnie z koncepcją, że to, co zaistniało w Kijowie i na Rusi 1000 lat temu, jest w jakiś sposób dzisiejszą Rosją” – opisuje główny problem zachodnich uniwersytetów w wywiadzie dla Liga.net Timothy Snyder. „Musimy z tym skończyć” – dodaje.

Celem projektu „Ukraińska historia: inicjatywa globalna” jest więc pokazanie, że ukraińska historia jest w rzeczywistości znacznie szersza niż Ukraina, znacznie szersza niż Rosja. I że jest powiązana z prawie wszystkim, co ważne w historii Europy i świata

Trzeba go zrealizować, by stworzyć lepszą alternatywę dla historii Putina i Miedwiediewa, którzy zdążyli już powiedzieć każdemu politykowi na świecie, że wszystko, co rosyjskie, w Ukrainie było i będzie.

Zachodni historycy obiecują dzieło liczące 3 miliony słów, czyli prawie 8500 stron wielkoformatowej książki. Jest jednak mały problem: to będzie historia Ukrainy pochodząca od zachodnich ekspertów i uwzględniająca to, jak widzą nas w swoim kontekście historycznym.

Aby ta praca była obiektywna, Ukraińcy też powinni przemyśleć swoje dziedzictwo. Jako niepodległy naród, jako ludzie, którzy wraz z Polakami i Litwinami zbudowali dwa silne państwa: Wielkie Księstwo Litewskie i Rzeczpospolitą Obojga Narodów.

Ważne jest, by zrozumieć swoje miejsce na mapie – aby nie stać się populacją funkcjonującą poza polityką, której nie obchodzi, pod jaką flagą żyje

Przez tak długi czas Ukraińcom wmawiano, że są narodem biernym, który przed II wojną światową nigdy nie walczył, że wielu zapomniało o tradycji armii, o doświadczeniu kampanii pod Azowem i Moskwą, o długiej wojnie z bolszewikami i o podziemnym ruchu oporu w XX wieku. Wszystko to sprawiło, że nasi politycy byli infantylni w budowaniu państwa, a nasza ludność (nie naród) bała się dać dodatkową hrywnę na rozwój własnej armii.

Wielotomowa historia Ukrainy pióra zachodnich uczonych może być w przyszłości krytykowana. Głównie dlatego, że nie skupia się na narodzie ukraińskim, a raczej na terytorium Ukrainy jako arenie wydarzeń europejskich.

Powinniśmy jednak potraktować to jak impuls do trzeźwej debaty i inspirację dla innych autorów do napisania własnej historii Ukrainy. Coś zapewne trafi do kosza, ale na pewno coś zostanie opublikowane i przetłumaczone na angielski.

I w końcu zmieni to smutny stan rzeczy, w którym encyklopedie dla dzieci w Wielkiej Brytanii wciąż używają rosyjskich transkrypcji nazw „Kijów” i „Charków”, a Ruś Kijowską nazywają „Rosją Kijowską”

Kiedy ukraińskie matki po raz pierwszy zauważyły te przeinaczenia, skontaktowały się z wydawnictwem, które wspomniane encyklopedie produkuje. Jednak tamtejsi biznesmeni przez długi czas ignorowali ich skargi. Zareagowali dopiero w 2024 roku, gdy skontaktowała się z nimi ambasada Ukrainy.

Teraz wydawnictwo obiecuje wypuścić poprawioną wersję.

Historia napisana przez Timothy'ego Snydera, Serhija Płochija, Anne Applebaum i innych uczonych z Zachodu nie rozwiąże wszystkich problemów związanych z dziedzictwem historycznym, o które Rosja prowadzi ludobójczą wojnę przeciwko jego twórcom, Ukraińcom. Istnieją jednak szanse na to, że ukraińskie dzieci za granicą nie będą już karmione fałszywkami o „Annie, rosyjskiej królowej Francji” i o tym, że „tylko Rosjanie zwyciężyli w II wojnie światowej”.

A analitycy szanowanych zachodnich mediów nie będą szermować stwierdzeniami o „ukraińskim nacjonalizmie”

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

No items found.

Ukraińska dziennikarka, konsultant polityczny i medialny. Przez ponad 10 lat pracowała jako felietonistka parlamentarna. Pracuje zarówno z Censor.net, jak i Espresso. Jest autorem popularnych kanałów YouTube Censor.net i Showbiz. Specjalizuje się w polityce, ekonomii i technologiach medialnych.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Rzecz w tym, że ostatnie kontrowersyjne wypowiedzi Donalda Trumpa czy Elona Muska mogą mieć uzasadnienie. Może w nich bowiem chodzić o podniesienie stawki i wysłanie przez USA sygnału – w świat, ale przede wszystkim do Chin. Tych Chin, które przez ostatnie pół wieku tuczyły się na amerykańskiej gospodarce, a teraz uważają, że USA powinny utracić pozycję hegemona na ich rzecz.

Takie zachowanie Chin i ich sojuszników z osi zła – Rosji, Iranu i KRLD – opiera się na idei, że wielkie mocarstwa powinny dzielić świat na strefy wpływów, narzucając swoją wolę mniejszym sąsiadom.

Jednak ten taniec można odtańczyć tylko we dwoje. A Ameryka jasno dała do zrozumienia, że na swoim podwórku, czyli na półkuli zachodniej, Pekinu nie chce

„The Wall Street Journal” (WSJ) twierdzi, że po zdecydowanym zwycięstwie Trumpa w wyborach Chiny coraz bardziej prężą muskuły. Przeprowadziły największe ćwiczenia morskie od dziesięcioleci, zwodowały największy na świecie amfibijny okręt wojenny, prawdopodobnie niszczyły podmorskie kable w Azji i Europie i zhakowały system amerykańskiego Departamentu Skarbu, wprowadziły cztery nowe modele samolotów wojskowych, po raz pierwszy przećwiczyły blokadę morską Wysp Japońskich i zintensyfikowały działania szpiegowskie na Zachodzie.

Xi Jinping i Donald Trump podczas spotkania w 2017 roku. Zdjęcie: AFP/EAST NEWS
Kiedy mieszkasz w Europie Wschodniej, wydaje ci się, że Amerykanie, domagając się kontroli nad Kanałem Panamskim, oszaleli

Nie należy jednak zapominać, że to Stany Zjednoczone zbudowały ten strategicznie ważny obiekt, by ułatwić szybszy i łatwiejszy handel z Azją i między swoimi wybrzeżami. Z istnienia kanału wynika również dla nich korzyść militarna: to najszybsza i najłatwiejsza trasa przemieszczania się okrętów wojennych z Atlantyku na Pacyfik – i na odwrót. W 1999 r. kanał został przekazany pod jurysdykcję Panamy i wszystko zostałoby po staremu, gdyby w 2014 r. Chińczycy nie zaczęli się nim niezdrowo interesować.

Najpierw zaczęli wdrażać inicjatywę „Pasa i Szlaku” Xi Jinpinga, a następnie zerwali stosunki z Tajwanem. Natomiast wobec Panamy zastosowali swoją klasyczną łapówkę: inwestycje w infrastrukturę w zamian za wpływy.

Obecnie dwa z pięciu kluczowych portów w strefie Kanału Panamskiego są własnością firm z Hongkongu. To oznacza, że Chińczycy mogą monitorować przepływ amerykańskich ładunków cywilnych i wojskowych

Podczas pierwszej kadencji Trumpa i czteroletniej kadencji Bidena Amerykanie zmusili władze Panamy do porzucenia niektórych chińskich projektów, ale i tak wpływy Chin w tym rejonie znacznie wzrosły. Pekin planował nawet budowę dużej ambasady nad brzegiem Kanału Panamskiego, tyle że pod naciskiem Waszyngtonu władze Panamy zablokowały tę inicjatywę.

Chiny wyraziły poparcie dla Panamy w kwestii kontroli nad Kanałem Panamskim. Zdjęcie: Shutterstock

Jeśli chodzi o Grenlandię, Stany Zjednoczone mają tam ten sam interes: zabezpieczenie swojego wschodniego wybrzeża przed Chinami. Chociaż kwestia „sprzedaży wyspy” tu i ówdzie wywołała konsternację czy wręcz oburzenie – ruch Trumpa miał pewien sens.

Amerykański serwis informacyjny Axios, powołując się na własne źródła, donosi, że „duński rząd chce uniknąć publicznego starcia z nową administracją USA” i w tej sprawie „wysłał kilka wiadomości”. W ten sposób duńskie władze dały jasno do zrozumienia, że wyspa nie jest na sprzedaż, lecz są gotowe przedyskutować każdą inną prośbę USA. Ameryka ma już bazę wojskową na Grenlandii i umowę z 1951 r. z Danią w sprawie ochrony wyspy, co ułatwia dyskusję na temat zwiększenia tam sił amerykańskich.

Według mediów duńscy urzędnicy oświadczyli już, że rozważają umożliwienie zwiększenia inwestycji w infrastrukturę wojskową na Grenlandii – oczywiście w porozumieniu z grenlandzkim rządem.

Dlaczego Waszyngton tak bardzo interesuje się Grenlandią? Otóż podczas zimnej wojny odgrywała ona strategiczną rolę w systemie obronnym NATO i USA, jako część systemu wczesnego wykrywania radzieckich okrętów podwodnych i rakiet balistycznych.

Chiny, których okręty podwodne są coraz częściej widziane są w pobliżu wyspy – kluczowej dla potencjalnego szlaku handlowego przez Arktykę – doskonale tę rolę rozumieją

WSJ pisze, że w ostatnich latach Pekin zwiększył swoją obecność gospodarczą w regionie, w szczególności poprzez inwestycje w górnictwo na Grenlandii. W 2018 r. Pentagon doprowadził do zablokowania sfinansowania przez Chiny trzech lotnisk na wyspie.

Kontrolowanie Grenlandii, kluczowej dla wszystkich arktycznych szlaków żeglugowych, w tym Polarnego Jedwabnego Szlaku Pekinu, pozwoliłoby Chinom transportować swoje towary przez Arktykę, z ominięciem wąskiego gardła morskiego w Kanale Sueskim i Cieśninie Malakka. Nie zapominajmy też, że Grenlandia posiada ogromne rezerwy metali ziem rzadkich, które Chiny chciałyby przejąć, by zyskać przewagę w wojnie handlowej i gospodarczej – a tym samym wygrać wyścig o zaawansowane technologie ze Stanami Zjednoczonymi.

W walce o nadzór nad dostępem do Arktyki rola Kanady jest bardzo ważna, bo mając szeroką strefę dostępu do Bieguna Północnego, mogłaby stać się strategicznym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w rywalizacji z Chinami oraz Rosją o kontrolę nad północnymi szlakami i zasobami

Kanada jest drugim co do wielkości partnerem handlowym Stanów Zjednoczonych, lecz pozostaje daleko w tyle pod względem wydatków na obronność – nie wydaje na nią nawet 2% swojego PKB. Dlatego by zmusić swojego sąsiada do działania, Trump uciekł się do agresywnej retoryki.

Amerykańscy analitycy z obu głównych partii uważają, że takie podejście może ożywić mało popularny w Kanadzie temat obronności przed październikowymi wyborami parlamentarnymi. Partia Justina Trudeau, która w ostatnich latach bardziej skupiała się choćby na kwestiach równości płci, może przegrać.

Czy jednak nieszablonowe podejście Trumpa do ważnych kwestii należy przyjąć z zadowoleniem? Zdecydowanie nie, choć, z drugiej strony, świat zachodni musi przeżyć jakiś rodzaj szoku, by wyleczyć się z populizmu. I musi wreszcie zająć się najpoważniejszymi kwestiami, jak ocena zagrożeń i przygotowanie swych armii do wojny.

Tak aby w ostatecznym rozrachunku Ukraina, a potem Polska i kraje bałtyckie – jedyne, które na co dzień zwalczają kłamstwo o „niezgłębionej rosyjskiej duszy” – nie były tymi, którzy za to wszystko zapłacą.

Świat stoi przed realnym wyborem: żyć w demokracji albo stać się pożywieniem dla Chin

Kiedy sekretarz generalny NATO Mark Rutte, bądź co bądź powściągliwy biurokrata, ostrzega Europejczyków, że albo przeznaczymy pieniądze na obronę, albo „będziemy musieli wziąć nasze podręczniki do języka rosyjskiego i udać się do Nowej Zelandii” – to jest to wymowne przypomnienie, że zło nie śpi. I na pewno nie ograniczy się do zniszczenia wiosek w ukraińskim Donbasie.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Chiński syndrom, czyli po co Trumpowi Kanada, Grenlandia i Kanał Panamski

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Czy naprawdę można to nazwać próbą generalną przed wyborami? Oczywiście dziwne jest myślenie w kategoriach pokoju teraz, gdy wciąż nie ma widoków na zawieszenie broni, a nowy rok rozpoczął się od zniszczenia przez szahidy cywilnych budynków zaledwie 300 metrów od siedziby prezydenta.

Co więcej, Putin nie ma zamiaru przestać – bez względu na to, kto go o to poprosi, bo wojna jest nieodłączną częścią jego reżimu. Jest również gwarancją jego fizycznego istnienia, ponieważ jeśli nie będzie wojny, Rosja będzie musiała zmierzyć się z własnymi demonami

Obecne czasy są jednak dobrym momentem, by Ukraińcy spojrzeli na siebie krytycznie. I odpowiedzieli na pytania: „Czy to naprawdę dobrze, gdy masa krytyczna ludzi bez doświadczenia wchodzi do polityki?”. „Czy nowe twarze z branży rozrywkowej mogą stać się naprawdę dobrymi menedżerami w czasach gorącej wojny?”. I wreszcie: „Jakiej przyszłości chcemy i jakich zasobów potrzebujemy, by ją osiągnąć?”.

Międzynarodowy Instytut Socjologii w Kijowie podsumował rok 2024, przeprowadzając szeroko zakrojone badanie postaw Ukraińców wobec przyszłości.

Badacze zaczynają od złej wiadomości: „Po pierwsze, obserwuje się stałą tendencję spadkową odsetka osób optymistycznie nastawionych do przyszłości Ukrainy. Podczas gdy pod koniec 2022 r. 88% respondentów uważało, że Ukraina będzie zamożnym krajem w UE w ciągu 10 lat, do grudnia 2023 r. ich odsetek spadł do 73%, a do grudnia 2024 r. – do 57%. W tym samym czasie udział tych, którzy uważają, że Ukraina będzie miała zrujnowaną gospodarkę, wzrósł z 5% do 28%”.

„Po drugie, analizując wyniki, oprócz dynamiki musimy również skupić się na aktualnych wskaźnikach. Widzimy, że pomimo trudnego roku i jego trudnej końcówki, większość Ukraińców (57%) jest ogólnie optymistycznie nastawiona do przyszłości kraju” – piszą autorzy badań. To już słodka pigułka na otarcie łez.

A to natychmiast rodzi pytanie: „Kogo Ukraińcy widzą jako nowych liderów? Kto poprowadzi nas w tę optymistyczną przyszłość po wojnie?”.

Pod koniec listopada ubiegłego roku centrum „Monitoring Społeczny” opublikowało wyniki badań trendów w opinii publicznej. Pikantnym szczegółem jest, że są one dość zbliżone do innych, niepublicznych badań socjologicznych zleconych przez Bankową [w Kijowie na ul. Bankowej mieści się siedziba administracji prezydenta Ukrainy – red.]. Co więcej, trwają one około roku.

Ostatnie badanie pokazuje, że Ukraińcy bardziej ufają byłemu głównodowodzącemu Sił Zbrojnych Ukrainy, a obecnie ambasadorowi Ukrainy w Wielkiej Brytanii, Walerijowi Załużnemu, oraz szefowi wywiadu obronnego Ukrainy, Kyryło Budanowowi, niż prezydentowi Wołodymyrowi Zełenskiemu

Tym samym Załużny i Budanow są jedynymi osobami publicznymi, w przypadku których zaufanie przewyższa nieufność. Zainteresowanie opinii publicznej tymi nazwiskami jest zrozumiałe: obaj są oficerami wojska z bezpośrednim doświadczeniem bojowym.

Zełenski jest trzeci w tym rankingu, ciesząc się 44-procentowym zaufaniem (nie ufa mu 52% Ukraińców). W tym przypadku widoczne jest pewne zmęczenie urzędującym prezydentem oraz fakt, że globalny trend przezwyciężania populizmu i powrotu do klasycznej polityki z poważnymi liderami dociera także do naszego zakątka Europy.

W Załużny i Budanowie - dwaj główni rywale? Zdjęcie: OPU

Wybory 2019 roku w Ukrainie były triumfem poprzedniego trendu, kiedy ludzie szukali przyjemnych, charyzmatycznych twarzy i szczerze wierzyli w proste rozwiązania.

Wyzwań w nowej ukraińskiej rzeczywistości jest coraz więcej. W rzeczywistości typowy ukraiński wyborca będzie patrzył na każdą nową postać, która pojawi się na polu politycznym, przez mgłę rozczarowania.

Pomimo stresu i wyczerpania, badanie „Monitoringu Społecznego” pokazuje wysokie (32%) zapotrzebowanie na budowę armii wysokiej jakości i niepokój, że obecny rząd nie wykonuje dobrej pracy. Co więcej, wielu Ukraińców negatywnie zareagowało na smutną wiadomość przed Bożym Narodzeniem o tysiącach min niskiej jakości, które żołnierze rzekomo „niewłaściwie przechowywali” na froncie. Zostało to odebrane jako splunięcie w twarz tym, którzy walczą o utrzymanie linii frontu w Donbasie.

Istnieje też jednak pewien oczywisty trend: w 33. roku niepodległości przeciętny Ukrainiec zdał sobie sprawę, że trzeba rozbudować armię – o ile nie chce być zabity lub zgwałcony przez obcą
Sławiańsk po rosyjskim ataku 3 stycznia 2025 r. Zdjęcie: AA/Abaca/Abaca/East News

Ta postawa jest stabilna, pomimo demonizowania TCK [Terytorialne Centrum Poboru i Pomocy społecznej – organ administracji wojskowej Ukrainy, prowadzący ewidencję wojskową i mobilizujący ludność – red.] i wielu problemów, które politycy zrzucają na głowę Sił Zbrojnych Ukrainy.

Dlatego gdy tylko pełnoprawne życie polityczne stanie się możliwe, te siły i jednostki, które mogą zaspokoić główne zapotrzebowanie na bezpieczeństwo, zyskają perspektywy polityczne.

Warto zauważyć, że w wielu badaniach od razu zidentyfikowano poważnye postaci: ochotników, weteranów i zawodowych polityków, takich jak Serhij Sternenko, Andrij Bilecki, Taras Chmut, Ołena Zerkal, Bohdan Krotewycz i Dmytro Kułeba.

Te nazwiska są warte uwagi. Prawdopodobnie zobaczymy je na listach partyjnych i wśród kandydatów.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Jakich polityków i zmian chcą Ukraińcy po wojnie? Przegląd głównych trendów

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Ukraina powinna stać się Izraelem Europy

Ексклюзив
20
хв

Julia Pawliuk: – Każda wymiana jeńców i każde negocjacje to operacja specjalna

Ексклюзив
20
хв

Andre Tan: „Już dwa razy byłem bankrutem. Trzeciego nie przeżyję”

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress