Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
„Wyjeżdżam z lotniska, wyglądam przez okno taksówki i uświadamiam sobie, że nowe miasto mnie zmieni”. Emma Popper jest studentką dziennikarstwa ze Stanów Zjednoczonych. Przez najbliższy semestr będzie mieszkała we Wrocławiu, odkrywając nie tylko to miasto, ale także kulturę kontynentu europejskiego, tradycje i zwyczaje Polaków
W Ameryce oczekuje się, że dla studenta college'u semestr za granicą będzie jednym z najważniejszych doświadczeń życiowych. Twoje babcie, ciotki, przyjaciele, a nawet dziwny sąsiad na ulicy – wszyscy powiedzą ci, jak ważny dla nich był semestr za granicą. A jeśli nigdy nie wyjeżdżali z USA, powiedzą, jak bardzo zazdroszczą ci przygód, które z pewnością nadejdą. Bo ogólnie rzecz biorąc, istnieje wiele oczekiwań co do tych zagranicznych wojaży.
Wyruszając do Polski zadaję więc sobie pytanie: czy po czterech miesiącach w Polsce będę już inną osobą?
Na lotnisku z oddali przesyłam buziaki moim rodzicom. Porozmawiamy, gdy będę już w moim pokoju – w polskim akademiku.
Budzę się po całym dniu podróży. Otwieram oczy i wyglądam przez okno samolotu – lądujemy we Wrocławiu, moim domu na następne cztery miesiące. Z lotniska biorę taksówkę, po drodze chłonąc pierwsze wrażenia z nowego miasta i kraju. Dorastałam w małym miasteczku w Kolorado, w domu pośród gór, które otaczały całą naszą malowniczą dolinę. Patrzę przez okno taksówki i zdaję sobie sprawę, że to nowe miasto mnie zmieni.
Po dotarciu do akademika kładę się do łóżka, licząc na głęboki sen po długiej podróży. Ale to nie takie łatwe. Przez okna, otwarte z powodu upału, do moich uszu docierają dźwięki miasta. Samochody trąbią na siebie, jakby się kłóciły, psy szczekają na całe gardło, moje łóżko porusza się wraz z tramwajami jeżdżącymi tam i z powrotem po Wrocławiu. W domu słyszałam świerszcze i od czasu do czasu samochód. Tutaj, w centrum Wrocławia, moje uszy są zanurzone w kakofonii dźwięków.
Budzę się w innym świecie. Wszystko wydaje się być do góry nogami
Na moim łóżku są dwa koce zamiast jednego. Gniazdka w ścianach są inne niż w Stanach Zjednoczonych. Nie rozumiem, dlaczego nie możemy sprawić, by tego rodzaju rzeczy były takie same na całym świecie. Dlaczego nie potrafimy ustandaryzować gniazdek? Gdy wychodzę z akademika, widzę jasnozielony neon. Co to jest „Żabka”? I dlaczego jest ich tu tak wiele? Po prostu opanowały miasto. Co sto metrów napotykam kolejny jaskrawo oświetlony sklep.
Po otrzymaniu karty miejskiej wsiadam do tramwaju. Niespodzianka: nikt jej nie sprawdza. Byłam bardzo zaskoczona, gdy się dowiedziałem, że moja karta będzie sprawdzana tylko okresowo. Wygląda na to, że wszyscy tutaj sobie ufają.
Jeszcze nigdy nie mieszkałam w miejscu o tak długiej historii. W pierwszym tygodniu studiów dowiedziałam się o dawnych królestwach, które podzieliły ziemie Polski w XVIII wieku, i o tym, że 80% miasta, w którym teraz mieszkam, zostało zniszczone pod koniec II wojny światowej. Każdy mój krok to dotykanie historii, wszystko tutaj jest nią owiane.
Nie czuję, by to miasto było zaczarowane. Ale czuję, jak jego ceglane mury wyciągają do mnie ręce, próbując nie dać o sobie zapomnieć
Niektóre rzeczy pozostają jednak takie same. Transport i przepływ ludzi – taki sam jak na przykład w Nowym Jorku. Głowy spuszczone, oczy spuszczone – nikt się nie zatrzymuje, by się przywitać. Każdy jest zbyt zajęty swoim życiem. Małe rzeczy, takie jak koce i gniazdka, wydają mi się zupełnie inne, ale ludzkie doświadczenie pozostaje takie samo.
Przyzwyczajenie się do nowego miasta zawsze jest wyzwaniem, ale kiedy leżę w łóżku, tym razem czuję, że kojący hałas Wrocławia zaczyna mnie usypiać.
Z niecierpliwością czekam na przygody w całej Polsce. Czuję się otwarty na to, by nowy kraj zmienił moje życie.
Jest studentką – stażystką ze Stanów Zjednoczonych, obecnie studiuje we Wrocławiu. W USA kształci się naSyracuse University, na kierunkach:dziennikarstwo radiowe i cyfrowe oraz historia. Chce zostać dziennikarkąspecjalizującą się w sprawach zagranicznych i dokumentalistką.Współpracowała z World War IIFoundation. W Polsce jest stażystką w serwisie Sestry.eu
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Kiedy byłam małą dziewczynką, mój dziadek i ja bawiliśmy się w taką grę. Mówiłam do niego: „Dziadku, jadę do Ameryki”. A on odpowiadał: „Jedź! A potem zabierzesz mnie do siebie”. Albo: „Nie jedź! Jak mam tu żyć bez ciebie?”.
Mój dziadek zmarł w listopadzie w 2011 roku. Teraz jest listopad 2024 roku, a ja jestem w Ameryce. To czas, kiedy Amerykanie dokonują historycznego wyboru: dla siebie i dla całego świata.
Nigdy byś nie uwierzył, dziadku, że oni, przedstawiciele najbardziej wpływowego kraju, którzy do niedawna nie wiedzieli, gdzie na mapie jest Ukraina i kim są Ukraińcy, pewnego dnia będą nas podziwiać i wspierać
„Welcome to United States. Wow! Jesteś z Ukrainy?!” – tak zaczyna się moja niezbyt długa rozmowa z czarnoskórym urzędnikiem kontroli paszportowej na lotnisku w Miami. Jestem pewna, że jeszcze kilka lat temu podejrzliwie obracałby mój paszport z trójzębem na wszystkie strony, nie wierząc, że przyjechałam do Ameryki w podróż służbową, by relacjonować wybory, a nie osiedlić się tutaj na stałe. Ale teraz, dziadku, mówi: „Jesteście dzielnym narodem! Przeciwstawiacie się tak wielkiemu złu jak Rosja! Jesteśmy z wami! Trzymajcie się!”. A potem wzdycha ze smutkiem: „Ale kto wie, co będzie po tych wyborach...”. Nie ukrywa, po czyjej jest stronie. Nie lubi Trumpa. „To zły człowiek – mówi – i przyjaźni się ze złymi ludźmi”. Ale jest mało prawdopodobne, aby wszyscy na Florydzie, która od połowy ubiegłego wieku w większości głosuje na Republikanów, myśleli tak jak on.
„Harris jest do niczego! Ona nie zakończy wojny w Ukrainie! Ale Trump to inna sprawa” – twierdzi ukraińska imigrantka, która osiedliła się na Florydzie w latach 90. Ma amerykańskie obywatelstwo i dokonała już wyboru w przedterminowym głosowaniu.
Ukraińcy w USA, podobnie jak Amerykanie, są podzieleni na dwa obozy
Ci, którzy przybyli tu jako uchodźcy lub wyemigrowali do USA w ostatnich latach, popierają Harris. Ci, którzy przeprowadzili się do Ameryki wcześniej, w większości konsekwentnie głosują na Republikanów. Obu łączy fakt, że zależy im na Ukrainie i obawiają się, czy nadal będzie miała wsparcie Ameryki.
„Przywieź nam z Ameryki dobre wieści” – czytam w SMS-ie od przyjaciół z Ukrainy. My naprawdę potrzebujemy dobrych wieści, bo na linii frontu jest piekło. Rosjanie codziennie ostrzeliwują nasze miasta. I czasami myślę: jakie to szczęście, że ty, dziadku, dziecko wojny, nie doczekałeś tej chwili.
A czasem żałuję, że nie dożyłeś chwili, gdy monitor w samolocie niemieckich linii lotniczych w końcu pokazuje „Kyiv” zamiast „Kiev”, a ich pracownik, choć z akcentem, w końcu mówi „дякую!” zamiast „спасібо”
To może się wydawać drobnostką, ale jest tak cenne! Lecz najważniejsze jest, by nie zapomnieć, jaką cenę za to płacimy! Wciąż płacimy... I jak ważne jest, by nie stracić tego, co już zyskaliśmy.
Pod koniec października niemal wszystkie magazyny modowe i inne mainstreamowe media pokazywały zdjęcie słynnej aktorki Sarah Jessiki Parker. Była ubrana jak kultowa postać Carrie Bradshaw z serialu „Seks w wielkim mieście” i miała przy sobie nową książkę „Patriota” – pośmiertnie wydane pamiętniki Aleksieja Nawalnego. Każdy, kto oglądał ten hitowy serial telewizyjny z końca lat 90., pamięta Carrie jako gorącą dziewczynę bez kompleksów, która nauczyła kobiety dwóch rzeczy: nie wstydzić się kochać dobre buty i nosić ultracienkie prezerwatywy w torebce. Tyle że podczas emisji sześciu sezonów serialu i dwóch filmów fabularnych na jego motywach nowojorska felietonistka nie przejawiała większego zainteresowania polityką – jeśli nie liczyć jej krótkiego romansu z lokalnym politykiem.
Dlatego fakt, że nowy propagandowy hit rosyjskich liberałów natychmiast otrzymał reklamę natywną w popularnym serialu telewizyjnym, jest nieco niepokojący. Czytamy oficjalną notkę promocyjną książki, a tam czarno na białym stoi: „’Patriota’ Nawalnego zawiera manifest transformacji Rosji, który obejmuje wolne wybory, zgromadzenie konstytucyjne, decentralizację i orientację europejską”. To rzekomo ostatni wpis w dzienniku lidera rosyjskiej opozycji, powstały na kilka tygodni przed jego śmiercią.
Przynęta dla amerykańskich elit jest więc więcej niż oczywista: wzbudzić litość i sprzedać iluzję pięknej Rosji, która po śmierci Putina na pewno się nawróci i zwesternizuje
Od opublikowania zdjęcia Parker minęło kilka tygodni, a postawa zachodnich intelektualistów: „na cholerę nam to było” – rozkwita w najlepsze. Prasa doniosła ostatnio o bardzo interesującej sprawie: tak zwana rosyjska opozycja kupiła dom… w pobliżu Białego Domu. Za dwa miliony dolarów pochodzących z kieszeni tajemniczych sponsorów. Oto „przedstawiciele oporu wobec reżimu Putina”.
Ta ostoja rosyjskiego liberalizmu będzie stacjonować ledwie dwie przecznice od Kapitolu. Na trawniku przed jej siedzibą powiewać będą trzy flagi: flaga biało-niebiesko-biała (używana przez niektórych rosyjskich opozycjonistów od czasu wybuchu wojny na pełną skalę na Ukrainie), flaga UE i flaga NATO. Według pomysłodawców są to „przyszli partnerzy Rosji po obaleniu reżimu Putina”. Niezłe widowisko dla pracowników Białego Domu, którzy codziennie na rowerach będą dojeżdżać do pracy.
Plan zakłada organizowanie regularnych wydarzeń rosyjskiej opozycji: seminariów, dyskusji, zbiórek pieniędzy, spotkań z amerykańskimi politykami. A pierwszym publicznym wydarzeniem będzie „debata Demokratów i Republikanów na temat polityki nowej administracji wobec wojny w Ukrainie”. Ani słowa o wycofywaniu wojsk z terytorium napadniętego państwa, płaceniu reparacji czy grożeniu Polsce i Litwie, że staną się kolejnymi trofeami.
Możemy jasno stwierdzić, że Rosja stara się narzucić Stanom Zjednoczonym swoją agendę w kwestii wojny w Ukrainie. A potem spróbuje zrobić to, co robiła od upadku ZSRR – zaprezentować się jako główny arbiter pokoju, bezpieczeństwa i handlu w Europie Wschodniej.
Kiedyś to Amerykanie ratowali Rosjan przed śmiercią głodową, w trudnych latach dziewięćdziesiątych wysyłając im np. kontenery z kurczakami, popularnie zwane „udkami Busha”.
Dzisiejsza Rosja doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że każdy dzień wojny w Ukrainie kosztuje ją coraz więcej straconych uścisków dłoni – nawet jeśli ukłony sekretarza generalnego ONZ Antonio Guterresa nad bochenkiem chleba na szczycie BRICS nie są zmyłką. Dlatego użyje wszystkich metod, wciskając światu swój żal, odrobinę nostalgii i więcej złudzeń, że to się już nigdy nie powtórzy. Po prostu zapomnijmy o wszystkim, znieśmy sankcje i maszerujmy prosto do NATO i UE.
Rosja nigdy nie szczędziła pieniędzy na oszustwa i manipulacje, na pompę i celebrę, na nagrody dla rosyjskich opozycjonistów za granicą – którzy nie mają pojęcia, jak wygląda życie typowego Rosjanina w głębi kraju
Problem jest oczywisty: Rosjanie kupują sobie PR w popularnych programach telewizyjnych i domy na przyszłe rezydencje pod nosem Białego Domu. W tym kontekście warto pomyśleć, co kraje Europy Wschodniej, które zawsze były rozdzierane przez Moskwę, mogą zaoferować jako antidotum. Być może powinniśmy mieć własną ruderę o przecznicę od Kapitolu, gdzie moglibyśmy prowadzić dyskusje z polskimi i ukraińskimi intelektualistami, którzy mieszkają u siebie, bo nie są politycznymi emigrantami na stypendiach.
Oczywiście jest to nowe wyzwanie dla Polski i Ukrainy, przeciwko którym będzie sprzedawana idea ulepszonej Rosji po zastąpieniu obecnego dyktatora kimś przystojnym i brodatym. Cel tej akcji jest prosty: sprawić, by zachodni przywódcy zapomnieli o swoim przeorientowaniu się na Polskę i Ukrainę jako główne filary Europy Wschodniej – i ponownie spróbowali zrobić z maniaka różowowłosego anioła.
Zdjęcia z dzieciństwa Hitlera, Stalina i Putina pokazują, że oni wszyscy byli słodkimi dziećmi. Tyle że to nie powstrzymało ich przed zabiciem milionów ludzi i zniszczeniem granic.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Kiedy byłam małą dziewczynką, mój dziadek i ja bawiliśmy się w taką grę. Mówiłam do niego: „Dziadku, jadę do Ameryki”. A on odpowiadał: „Jedź! A potem zabierzesz mnie do siebie”. Albo: „Nie jedź! Jak mam tu żyć bez ciebie?”.
Mój dziadek zmarł w listopadzie w 2011 roku. Teraz jest listopad 2024 roku, a ja jestem w Ameryce. To czas, kiedy Amerykanie dokonują historycznego wyboru: dla siebie i dla całego świata.
Nigdy byś nie uwierzył, dziadku, że oni, przedstawiciele najbardziej wpływowego kraju, którzy do niedawna nie wiedzieli, gdzie na mapie jest Ukraina i kim są Ukraińcy, pewnego dnia będą nas podziwiać i wspierać
„Welcome to United States. Wow! Jesteś z Ukrainy?!” – tak zaczyna się moja niezbyt długa rozmowa z czarnoskórym urzędnikiem kontroli paszportowej na lotnisku w Miami. Jestem pewna, że jeszcze kilka lat temu podejrzliwie obracałby mój paszport z trójzębem na wszystkie strony, nie wierząc, że przyjechałam do Ameryki w podróż służbową, by relacjonować wybory, a nie osiedlić się tutaj na stałe. Ale teraz, dziadku, mówi: „Jesteście dzielnym narodem! Przeciwstawiacie się tak wielkiemu złu jak Rosja! Jesteśmy z wami! Trzymajcie się!”. A potem wzdycha ze smutkiem: „Ale kto wie, co będzie po tych wyborach...”. Nie ukrywa, po czyjej jest stronie. Nie lubi Trumpa. „To zły człowiek – mówi – i przyjaźni się ze złymi ludźmi”. Ale jest mało prawdopodobne, aby wszyscy na Florydzie, która od połowy ubiegłego wieku w większości głosuje na Republikanów, myśleli tak jak on.
„Harris jest do niczego! Ona nie zakończy wojny w Ukrainie! Ale Trump to inna sprawa” – twierdzi ukraińska imigrantka, która osiedliła się na Florydzie w latach 90. Ma amerykańskie obywatelstwo i dokonała już wyboru w przedterminowym głosowaniu.
Ukraińcy w USA, podobnie jak Amerykanie, są podzieleni na dwa obozy
Ci, którzy przybyli tu jako uchodźcy lub wyemigrowali do USA w ostatnich latach, popierają Harris. Ci, którzy przeprowadzili się do Ameryki wcześniej, w większości konsekwentnie głosują na Republikanów. Obu łączy fakt, że zależy im na Ukrainie i obawiają się, czy nadal będzie miała wsparcie Ameryki.
„Przywieź nam z Ameryki dobre wieści” – czytam w SMS-ie od przyjaciół z Ukrainy. My naprawdę potrzebujemy dobrych wieści, bo na linii frontu jest piekło. Rosjanie codziennie ostrzeliwują nasze miasta. I czasami myślę: jakie to szczęście, że ty, dziadku, dziecko wojny, nie doczekałeś tej chwili.
A czasem żałuję, że nie dożyłeś chwili, gdy monitor w samolocie niemieckich linii lotniczych w końcu pokazuje „Kyiv” zamiast „Kiev”, a ich pracownik, choć z akcentem, w końcu mówi „дякую!” zamiast „спасібо”
To może się wydawać drobnostką, ale jest tak cenne! Lecz najważniejsze jest, by nie zapomnieć, jaką cenę za to płacimy! Wciąż płacimy... I jak ważne jest, by nie stracić tego, co już zyskaliśmy.
Krym i Donbas pozostają ukraińskie, to nie podlega dyskusji. Ukraina jest przeciwna zamrożeniu wojny i chce jej zakończenia – powiedział Andrij Jermak, szef kancelarii prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, w wywiadzie dla „Corriere della Sera”. Jednak by negocjacje mogły się rozpocząć, konieczny jest powrót do sytuacji, która istniała „przed pierwszym wystrzałem rosyjskiej armaty o czwartej nad ranem ponad dwa lata temu”.
Jak 30 października napisał „Financial Times”, tradycyjnie powołując się na anonimowe źródła, od pewnego czasu Ukraina i Rosja prowadzą tajne rozmowy w celu powstrzymania ataków na infrastrukturę energetyczną. Gazeta podała, że podobno w sierpniu obie strony były bliskie porozumienia, ale rozmowy zostały zerwane z powodu ukraińskiej operacji w obwodzie kurskim. Czterech ukraińskich urzędników miało powiedzieć „FT”, że jesienią ubiegłego roku Kijów i Moskwa podpisały „milczące porozumienie”, że nie będą wzajemnie uderzać w swoje obiekty energetyczne. Gazeta zauważa, że wprowadzenie w życie takiego porozumienia oznaczałoby znaczącą deeskalację.
Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan po swojej niedawnej podróży na szczyt BRICS w Rosji mówił o „chęci Putina do wstrzymania ognia w Ukrainie”. Kreml zaprzeczył jednak, by prowadził jakiekolwiek negocjacje, i nazwał artykuł „FT” „zmyślonym”. Moskwa nadal domaga się, aby ukraińska armia wycofała się z tego, co Rosjanie nazywają swoimi terytoriami. Czy zatem rozmowy pokojowe są możliwe w dającej się przewidzieć przyszłości? Co wspólnego mają z tym wybory w USA? Jak Ukraina może wzmocnić swoją pozycję? I o czym rozmawiał Sekretarz Generalny ONZ Antonio Guterres z Putinem w Kazaniu?
Warunki wstępne negocjacji
Negocjacje są możliwe, ale w tej chwili nie jest jasne, dlaczego Rosja miałaby ich potrzebować. Tak uważa Michel Duclos, francuski dyplomata, specjalny doradca ds. geopolityki w Instytucie Montaigne’a
– Po co Władimirowi Władimirowiczowi rozmowy o pokoju? – pyta Duclos. – On czuje, że w terenie sprawy mają się lepiej, jego armia robi postępy. Ma też poczucie, że Zachód traci impet i coraz słabiej wspiera Ukrainę.
Przywódca Kremla zawsze spodziewał się, że prędzej czy później Ukraina pęknie
Istnieje hipoteza, że sytuacja gospodarcza w Rosji ulegnie pogorszeniu. Wiele osób twierdzi, że rok 2025 będzie dla Putina bardzo trudny. Ale dotychczas odporność gospodarcza Rosji była bardzo silna – dodaje Duclos.
Z tezą, że prawdopodobieństwo rozpoczęcia rozmów pokojowych teraz jest bardzo niskie, zgadza się Julia Kazdobina, czołowa ekspertka w Radzie Polityki Zagranicznej „Ukraiński Pryzmat”:
– Rosjanie na 100% będą próbowali zmusić Ukrainę do poddania się, a nie do prowadzenia rozmów pokojowych. Nie spodziewałabym się rozmów pokojowych w nawet sytuacji, gdy się na nie zgodzą, ponieważ mamy doświadczenie z Mińska. Wtedy my próbowaliśmy osiągnąć z nimi porozumienie, a oni próbowali manipulować tą naszą wolą dogadania się i nigdy nie osiągnęliśmy pożądanego rezultatu.
Niemniej istnieją pewne symptomy, że wydarzenia na polu bitwy i poza nim wywierają coraz większą presję na obie strony, zaznacza Tomas Jermalavičius, szef badań w Międzynarodowym Centrum Obrony i Bezpieczeństwa (ICDS):
– Moskwa nadal jest przekonana, że zyskuje przewagę, mimo że istnieją oznaki – takie jak „import” tysięcy żołnierzy z Korei Północnej – że osiągnęła limit dostępnych zasobów strategicznych dla swoich operacji ofensywnych. Ukraina słusznie postrzega każdy kompromis jako nagrodę dla Rosji za jej brutalną agresję – nawet jeśli jest zmuszona walczyć o utrzymanie linii frontu, a w niektórych miejscach powoli się wycofywać, zadając rosyjskim wojskom poważne straty.
Obie strony ryzykują załamanie swoich wysiłków militarnych, ale tej zimy wojna prawdopodobnie wejdzie w fazę impasu
Bardzo ważne jest, kontynuuje Jermalavicius, by Zachód zachował zimną krew i zapobiegł rozprzestrzenianiu się defetystycznych narracji, które odzwierciedlają sukces Rosji w operacjach informacyjnych znacznie lepiej niż jej rzeczywisty sukces na polu bitwy.
O negocjacjach i potencjalnych formatach będzie można rozmawiać merytorycznie po 5 listopada, kiedy zakończą się wybory w USA. Bo jak podkreśla analityk polityki międzynarodowej Maksym Neswitajłow, bez względu na wynik Stany Zjednoczone pozostają głównym graczem geopolitycznym. Format negocjacji będzie zależał nie tylko od tego, kto wygra wybory w USA, ale także od tego, jaką rolę mogą w nich odegrać na przykład Chiny lub Indie.
– Czy negocjacje są możliwe w 2025 roku? – pyta Neswitajłow. – Tak. Czy istnieje duże prawdopodobieństwo, że będą konstruktywne? Bardzo trudno powiedzieć. Jeśli wygra Kamala Harris, prawdopodobnie polityka USA niewiele się zmieni. A bez odpowiedniego nacisku niezwykle trudno będzie przekonać Federację Rosyjską do negocjacji. Bo na razie wszystko, o czym mówią Rosjanie, to kapitulacja Ukrainy. A to nie wygląda na negocjacje, na które Ukraina może pójść.
Jeśli Donald Trump zostanie prezydentem, szanse są 50 na 50, jak rzut monetą. Nie wiemy, co z tego wyniknie
Jak pokazuje dotychczasowa praktyka negocjacji Trumpa z Koreą Północną, a jeszcze wcześniej z talibami, która obejmuje również wojnę handlową z Chinami, jest mało prawdopodobne, żeby były prezydent USA mógł zmusić kogokolwiek do realizacji swojego planu, podkreśla Neswitajłow. Oczywiście istnieje możliwość, że polityka jego administracji będzie bardziej zdecydowana. Nie jest jednak jasne, na czyją korzyść ta stanowczość będzie działać.
Ostatni ruch prezydenta Bidena
Po raz ostatni jako prezydent USA Joe Biden odwiedził Europę 18 października. W Berlinie szef Białego Domu spotkał się wtedy z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem, prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i premierem Wielkiej Brytanii Keirem Starmerem. Spotkanie odbyło się za zamkniętymi drzwiami. Oficjalne doniesienia wskazują, że rozmawiano o Ukrainie i planie zwycięstwa Zełenskiego.
Michel Duclos sugeruje, że przywódcy czterech krajów poruszyli kwestię integracji Ukrainy z NATO:
– Francuzi i Brytyjczycy są „za”, ale Niemcy i Amerykanie patrzą na to niechętnie. Chociaż po stronie amerykańskiej nastąpiło pewne złagodzenie stanowiska, Biden pozostaje w tej sprawie niezdecydowany. Przede wszystkim dlatego, że jeśli zdecydujemy się zezwolić Ukrainie na przystąpienie do NATO, stanie się to pod warunkiem ustanowienia pokoju. Z drugiej strony ogłoszenie daty wstąpienia Ukrainy do Sojuszu stanie się zachętą dla Rosjan do kontynuowania wojny. To jeden z powodów, dla których Amerykanie się wahają. Innym powodem jest to, że nie widać, jak Kongres USA mógłby ratyfikować przedłużenie pomocy. Jak wiadomo, wymaga to dwóch trzecich głosów w Senacie USA. Zakładam, że w planie Zełenskiego są kwestie, która nadal stwarzają problemy dla tej czwórki państw.
Julia Kazdobina uważa, że podczas spotkania Biden i europejscy przywódcy najprawdopodobniej próbowali znaleźć jakiś wspólny mianownik co do tego, jakie środki mogliby podjąć w związku z sytuacją na Ukrainie.
– Z jednej strony oświadczyli, że są gotowi nadal wspierać Ukrainę, ale z drugiej żądania Ukrainy (a poznaliśmy już pewne przecieki na temat oczekiwań Kijowa) są w oczach zachodnich przywódców niebotyczne – mówi Kazdobina. – Tak więc z jednej strony rozumieją sytuację, ale z drugiej, o ile wiem, od dłuższego czasu mówi się, że Ukraina powinna wykonać swoją część pracy. Oznacza to, że wszyscy rozumieją, że broń, pozwolenia na jej użycie i wszystko inne to jedna część równania, natomiast druga to zdolność Ukrainy do wystawienia odpowiedniej liczby żołnierzy, siły roboczej i do mobilizowania społeczeństwa.
Nasi partnerzy widzą, że nastroje w społeczeństwie trochę się zmieniają i rośnie liczba ludzi, którzy są gotowi na pewne ustępstwa. Myślę więc, że również zadają Ukrainie pytania na ten temat
Z kolei Tomas Jermalavičius chciałby zobaczyć dynamikę relacji między dwoma zbyt ostrożnymi, Bidenem i Scholzem, a dwoma znacznie bardziej pewnymi siebie – Macronem i Starmerem, którzy są gotowi wyjść poza narzucone sobie czerwone linie i zrobić więcej, by zapewnić Ukrainie sukces militarny.
– Biden i Scholz pozostają ostrożni w podejmowaniu jakichkolwiek radykalnych kroków, które mogłyby zagrozić perspektywom wyborczym ich partii w kraju lub nawet teoretycznie postawić NATO na bezpośrednim kursie kolizyjnym z Rosją – mówi Jermalavičius. – Oczekiwania co do strategicznej odwagi i przywództwa ze strony Scholza nigdy nie były zbyt wysokie, ale Biden miał okazję zejść ze sceny z przytupem, mobilizując kolektywny Zachód do bardziej zdecydowanego, odważnego i ambitnego wsparcia Ukrainy w kluczowym momencie. Zamiast tego odejdzie w aurze wzniosłej retoryki i dobrych intencji, ale też z historią strachu przed Rosją.
Kazańska eskapada sekretarza ONZ
W szczycie BRICS w Kazaniu niespodziewanie wziął udział Sekretarz Generalny ONZ Antonio Guterres. Spotkał się tam z Władimirem Putinem, którego nakaz aresztowania został wydany przez Międzynarodowy Trybunał Karny 17 marca 2023 roku. Jak sam utrzymuje, powiedział Putinowi, że rosyjska inwazja na Ukrainę naruszyła Kartę Narodów Zjednoczonych i prawo międzynarodowe, oraz wezwał do pokoju.
Reżim Putina chętnie skorzystał z okazji pokazania, że nie jest izolowany na arenie międzynarodowej i zrobi wszystko, by nadal manipulować ONZ, uważa Tomas Jermalavičius.
Udzielenie gwarancji legalności głowie państwa, która jest ścigana przez Międzynarodowy Trybunał Karny i która popełniła zbrodnię agresji przeciwko sąsiedniemu krajowi, jest ogromnym błędem ze strony Sekretarza Generalnego ONZ. W ocenie Duclosa to precedens.
– Tego samego dnia podpisano porozumienie, które pozwala Korei Północnej na rozmieszczenie jej wojsk obok rosyjskich sił zbrojnych – mówi Duclos. – W ten sposób Putin podwoił liczbę naruszeń prawa międzynarodowego. Myślę, że odpowiedzią Zachodu na rozmieszczenie wojsk północnokoreańskich w Ukrainie powinno być przynajmniej danie Kijowowi zielonego światła na użycie zachodniej broni w głębi Rosji. I nie trzeba tego nawet robić publicznie.
Jeśli jednak pozostawimy tę eskalację bez odpowiedzi, Putin oczywiście poczuje się jeszcze silniejszy i mniej skłonny do negocjacji
Julia Kazdobina uważa, że wizyta Guterresa w Rosji i jego uścisk dłoni z Putinem jest z pewnością kompromitacją ONZ i osobistą hańbą szefa ONZ:
– Jednocześnie istnieje doświadczenie blokady zbożowej, która działała przez długi czas. Jej zniesienie gwarantowały dwie umowy: z jednej strony ONZ, Turcji i Ukrainy, a z drugiej – ONZ, Turcji i Rosji. Być może Guterres chciałby widzieć siebie w roli jakiegoś mediatora, tyle że jest dość oczywiste, że pojechał do Rosji, nie pytając Ukrainy o zgodę. Dlatego gdy poprosił potem o wizytę w Ukrainie, spotkał się z odmową. Bo w tej kwestii nie można robić nic bez naszej zgody.
Nic bez Ukrainy
Cele Kremla – podważanie prawa międzynarodowego, Karty Narodów Zjednoczonych i europejskiego porządku bezpieczeństwa, zapewnienie stabilności własnego reżimu oraz niszczenie lub podważanie suwerenności Ukrainy – pozostają niezmienione, dopóki reżim Putina trwa. I nawet jeśli porozumienie zostanie osiągnięte, te cele pozostaną takie same. Putin gra w długą grę, jak podkreśla w swojej analizie Charlotte Rohde, zastępczyni dyrektora Sztokholmskiego Centrum Studiów Wschodnioeuropejskich. Niemniej idea rozpoczęcia negocjacji kusi wielu i nabiera rozpędu. A to stwarza niezwykle niebezpieczny grunt, ponieważ z powodu braku zachodniego wsparcia wojskowego lub niektórych decyzji potencjalnego prezydenta USA Trumpa Europa może stanąć w obliczu negocjacji.
– Oznacza to, że interesy i ambicje zagorzałych zwolenników Ukrainy w Europie, takich jak kraje bałtyckie, Polska, Wielka Brytania i Czechy, mogą zostać odsunięte na dalszy plan. Jak zatem te kraje, bezpośrednio zaangażowane w kryzys, powinny poruszać się w tym krajobrazie? – pyta szwedzka ekspertka.
Polska będzie walczyć o udział Ukrainy we wszystkich negocjacjach dotyczących jej przyszłości, oświadczył prezydent Andrzej Duda. Według niego niemożliwe jest zawarcie jakichkolwiek umów dotyczących przyszłości Ukrainy bez Ukrainy. Duda przypomniał, że Polska ma własne, skomplikowane doświadczenie historyczne, w szczególności związane z porozumieniami po II wojnie światowej.
I jeśli Polska nie będzie dziś walczyć o to, by Ukraina znalazła się przy stole negocjacyjnym, podobne sytuacje mogą się powtórzyć w przyszłości
Ukraina musi zostać wzmocniona, zanim jakiekolwiek negocjacje będą mogły się odbyć, zastrzega z kolei Wołodymyr Zełenskij. I to jest istotą ukraińskiego planu zwycięstwa. Jednak niektórzy partnerzy boją się nawet mówić o zaproszeniu Ukrainy do NATO.
– Po czyjej więc po czyjej stronie będą podczas negocjacji? – pyta Zełenski. – Nie widzę pełnego poparcia dla przyszłości Ukrainy. Mówimy tylko o zaproszeniu, a nie o członkostwie.
Wzmocnienie pozycji Ukrainy jest kluczem do jej przetrwania. Maksym Neswitajłow widzi tu dwa priorytety:
– Jednym z nich jest okupacja części terytorium Federacji Rosyjskiej. Rosjanie wciąż powtarzają, że negocjacje powinny uwzględniać realia w terenie. Oto nowe realia w terenie. Drugim jest wzmocnienie potencjału wojskowego Ukrainy przez Stany Zjednoczone i innych partnerów – czyli pakiet niestrategicznego odstraszania nuklearnego, o którym mówi prezydent Zełenski. Wtedy Rosja zrozumie, że negocjacje na jej warunkach są niemożliwe, a porozumienia osiągnięte podczas negocjacji będą musiały być przestrzegane.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Pod koniec października niemal wszystkie magazyny modowe i inne mainstreamowe media pokazywały zdjęcie słynnej aktorki Sarah Jessiki Parker. Była ubrana jak kultowa postać Carrie Bradshaw z serialu „Seks w wielkim mieście” i miała przy sobie nową książkę „Patriota” – pośmiertnie wydane pamiętniki Aleksieja Nawalnego. Każdy, kto oglądał ten hitowy serial telewizyjny z końca lat 90., pamięta Carrie jako gorącą dziewczynę bez kompleksów, która nauczyła kobiety dwóch rzeczy: nie wstydzić się kochać dobre buty i nosić ultracienkie prezerwatywy w torebce. Tyle że podczas emisji sześciu sezonów serialu i dwóch filmów fabularnych na jego motywach nowojorska felietonistka nie przejawiała większego zainteresowania polityką – jeśli nie liczyć jej krótkiego romansu z lokalnym politykiem.
Dlatego fakt, że nowy propagandowy hit rosyjskich liberałów natychmiast otrzymał reklamę natywną w popularnym serialu telewizyjnym, jest nieco niepokojący. Czytamy oficjalną notkę promocyjną książki, a tam czarno na białym stoi: „’Patriota’ Nawalnego zawiera manifest transformacji Rosji, który obejmuje wolne wybory, zgromadzenie konstytucyjne, decentralizację i orientację europejską”. To rzekomo ostatni wpis w dzienniku lidera rosyjskiej opozycji, powstały na kilka tygodni przed jego śmiercią.
Przynęta dla amerykańskich elit jest więc więcej niż oczywista: wzbudzić litość i sprzedać iluzję pięknej Rosji, która po śmierci Putina na pewno się nawróci i zwesternizuje
Od opublikowania zdjęcia Parker minęło kilka tygodni, a postawa zachodnich intelektualistów: „na cholerę nam to było” – rozkwita w najlepsze. Prasa doniosła ostatnio o bardzo interesującej sprawie: tak zwana rosyjska opozycja kupiła dom… w pobliżu Białego Domu. Za dwa miliony dolarów pochodzących z kieszeni tajemniczych sponsorów. Oto „przedstawiciele oporu wobec reżimu Putina”.
Ta ostoja rosyjskiego liberalizmu będzie stacjonować ledwie dwie przecznice od Kapitolu. Na trawniku przed jej siedzibą powiewać będą trzy flagi: flaga biało-niebiesko-biała (używana przez niektórych rosyjskich opozycjonistów od czasu wybuchu wojny na pełną skalę na Ukrainie), flaga UE i flaga NATO. Według pomysłodawców są to „przyszli partnerzy Rosji po obaleniu reżimu Putina”. Niezłe widowisko dla pracowników Białego Domu, którzy codziennie na rowerach będą dojeżdżać do pracy.
Plan zakłada organizowanie regularnych wydarzeń rosyjskiej opozycji: seminariów, dyskusji, zbiórek pieniędzy, spotkań z amerykańskimi politykami. A pierwszym publicznym wydarzeniem będzie „debata Demokratów i Republikanów na temat polityki nowej administracji wobec wojny w Ukrainie”. Ani słowa o wycofywaniu wojsk z terytorium napadniętego państwa, płaceniu reparacji czy grożeniu Polsce i Litwie, że staną się kolejnymi trofeami.
Możemy jasno stwierdzić, że Rosja stara się narzucić Stanom Zjednoczonym swoją agendę w kwestii wojny w Ukrainie. A potem spróbuje zrobić to, co robiła od upadku ZSRR – zaprezentować się jako główny arbiter pokoju, bezpieczeństwa i handlu w Europie Wschodniej.
Kiedyś to Amerykanie ratowali Rosjan przed śmiercią głodową, w trudnych latach dziewięćdziesiątych wysyłając im np. kontenery z kurczakami, popularnie zwane „udkami Busha”.
Dzisiejsza Rosja doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że każdy dzień wojny w Ukrainie kosztuje ją coraz więcej straconych uścisków dłoni – nawet jeśli ukłony sekretarza generalnego ONZ Antonio Guterresa nad bochenkiem chleba na szczycie BRICS nie są zmyłką. Dlatego użyje wszystkich metod, wciskając światu swój żal, odrobinę nostalgii i więcej złudzeń, że to się już nigdy nie powtórzy. Po prostu zapomnijmy o wszystkim, znieśmy sankcje i maszerujmy prosto do NATO i UE.
Rosja nigdy nie szczędziła pieniędzy na oszustwa i manipulacje, na pompę i celebrę, na nagrody dla rosyjskich opozycjonistów za granicą – którzy nie mają pojęcia, jak wygląda życie typowego Rosjanina w głębi kraju
Problem jest oczywisty: Rosjanie kupują sobie PR w popularnych programach telewizyjnych i domy na przyszłe rezydencje pod nosem Białego Domu. W tym kontekście warto pomyśleć, co kraje Europy Wschodniej, które zawsze były rozdzierane przez Moskwę, mogą zaoferować jako antidotum. Być może powinniśmy mieć własną ruderę o przecznicę od Kapitolu, gdzie moglibyśmy prowadzić dyskusje z polskimi i ukraińskimi intelektualistami, którzy mieszkają u siebie, bo nie są politycznymi emigrantami na stypendiach.
Oczywiście jest to nowe wyzwanie dla Polski i Ukrainy, przeciwko którym będzie sprzedawana idea ulepszonej Rosji po zastąpieniu obecnego dyktatora kimś przystojnym i brodatym. Cel tej akcji jest prosty: sprawić, by zachodni przywódcy zapomnieli o swoim przeorientowaniu się na Polskę i Ukrainę jako główne filary Europy Wschodniej – i ponownie spróbowali zrobić z maniaka różowowłosego anioła.
Zdjęcia z dzieciństwa Hitlera, Stalina i Putina pokazują, że oni wszyscy byli słodkimi dziećmi. Tyle że to nie powstrzymało ich przed zabiciem milionów ludzi i zniszczeniem granic.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji