Exclusive
20
min

Uchodźcy bez wykształcenia: gdzie są ukraińskie szkoły za granicą?

Ukraińców za granicą jest tylko nieco mniej niż w Ukrainie. Musimy zrozumieć, że nie wszyscy wrócą. Ale ci ludzie, ci młodzi Ukraińcy, którzy teraz chodzą do polskich, czeskich czy niemieckich szkół, będą naszymi sojusznikami we wspólnym domu Unii Europejskiej. Albo nie będą – jeśli nie zachowamy ich tożsamości. Co może temu zapobiec?

Mykoła Kniażycki

W europejskich szkołach uczy się wielu młodych Ukraińców. Zdjęcie: Fundacja „Niezłomna Ukraina”

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Kiedy mówimy, że musimy sprowadzić Ukraińców z Europy, w pierwszej kolejności myślimy o kobietach.

Oto nasza obecna sytuacja demograficzna: dwie trzecie przymusowych ukraińskich migrantów za granicą to kobiety w wieku produkcyjnym i w wieku rozrodczym. Są one złotym zasobem zarówno dla starzejących się narodów Europy, jak dla Ukrainy.

Ale teraz, w trzecim roku wielkiej wojny, która potrwa nie wiadomo, jak długo, nadszedł czas, by pomyśleć o dzieciach i nastolatkach, którzy wciąż opuszczają Ukrainę. Jak mogą zachować swoją tożsamość, aby, kiedy nadejdzie czas, wybrali Chersoń, Połtawę i Czernihów zamiast Wrocławia, Ostrawy czy Marienburga?

Na początku inwazji najbardziej emocjonalnie reagowały dzieci, które rodziny wywiozły za granicę. Często żądały od rodziców: chcemy wrócić.

Co się zmieniło? Ile mamy czasu, by powstrzymać ich asymilację? I dlaczego nasz rząd po raz kolejny zrzucił odpowiedzialność na barki tych, którym na tym zależy? Gdzie jest ukraińska edukacja za granicą?

Trzydziestoletnia Nadia Mirosznyczenko chętnie wróciłaby do Ukrainy, ale nie może jeszcze nawet odwiedzić swoich rodziców, bo boi się ataków rakietowych. Na razie zamieszkała na przedmieściach Wrocławia – ze swoją siedmioletnią córką, którą wysłała do polskiej szkoły.

Przestraszyła się, kiedy jej dziecko zaczęło zapominać język ukraiński. Dzieci znacznie łatwiej niż dorośli przystosowują się do obcych środowisk. Nadia postanowiła więc posłać córkę do ukraińskiej szkoły sobotniej. Chociaż jest to szkoła weekendowa i uczęszczanie do niej wymaga dalekich dojazdów, Nadia uważa, że warto. Jej dziecko przebywa w rodzimym, ukraińskojęzycznym, środowisku, więc nie grozi mu asymilacja. Nadia wierzy, że nadejdzie dzień, w którym będzie mogła bezpiecznie odwiedzić nie tylko swoich rodziców w Chmielnickim, ale także rodzinny Charków, który każdego dnia jest niszczony przez Rosjan.

Dlaczego charkowianka, podobnie jak miliony innych Ukraińców za granicą, ma pretensje do ukraińskiego rządu? Przyjrzyjmy się jednej sprawie: edukacji dzieci przymusowych migrantów.

Szkoła wieczorowa, do której Nadia wysłała swoją córkę, jest inicjatywą publiczną. Należy do Centrum Ukraińskiej Kultury i Rozwoju. Jego projekty są mocno wspierane przez władze Wrocławia. Już przed inwazją Ukraińcy stanowili 10% ludności tego miasta. Gdzie są wysiłki naszych władz w tej kwestii?

I kolejny ciekawy projekt: „Pierwsza ukraińska szkoła w Polsce”, która w 2022 r. rozpoczęła działalność w Krakowie [pod egidą fundacji „Niezłomna Ukraina” – red.]. Od tego czasu takie dzienne szkoły dla ukraińskich dzieci zostały otwarte w dwóch kolejnych dużych miastach Polski: Warszawie i Wrocławiu. Istnieje również 9 centrów edukacyjnych.

Liczba Ukraińców poza granicami Ukrainy jest obecnie tylko nieco niższa niż w Ukrainie. Według najbardziej ostrożnych szacunków jest ich ponad 25 milionów. W kraju pozostało 31 milionów. Ukraińska diaspora nigdy nie była tak liczna

Aby zachować naszą tożsamość, musimy trzymać się razem, nawet jeśli niektórzy z tych ludzi nie wrócą.

Kiedy Ukraińcy przybywali do nowych krajów, pierwszą rzeczą, którą budowali, były świątynia i szkoła. Cerkiew to nasz duch, a szkoła to nasz umysł. Razem tworzą kod kulturowy, który chroni nas przed asymilacją.

Nic więc dziwnego, że pierwszą rzeczą, jaką Ukraińcy zrobili w Polsce, było stworzenie sieci szkół, które obecnie prowadzą nie tylko zajęcia dzienne, ale także wieczorowe. Przydałoby im się trochę więcej wsparcia ze strony państwa, a następnie – skalowanie tego doświadczenia na inne kraje

I nie chodzi nawet o pieniądze, których tradycyjnie brakuje, ale o pomoc w komunikacji z urzędnikami z innych krajów.

Na przykład dyrektor „Pierwszej ukraińskiej szkoły w Polsce” spędził dziewięć miesięcy, pukając do drzwi polskiego Ministerstwa Edukacji, by uzyskać pozwolenie na nauczanie ukrainistyki. Myślicie, że ukraińskie Ministerstwo Edukacji w jakikolwiek sposób pomogło? A może nic nie wiedziało o istnieniu takiej inicjatywy? Nie, ta wymówka nie działa. Wiedziało, a nawet chwaliło tę inicjatywę.

I mamy niesamowity rezultat: właśnie w tych dniach wspomniana szkoła zdobyła nagrodę Worlds Best School Prizes, najbardziej prestiżową globalną nagrodę w dziedzinie edukacji szkolnej.

Jednak tylko założyciele tej szkoły wiedzą, przez co musieli przejść, pozbawieni wsparcia ukraińskich władz. Poważnie rozważali nawet zamknięcie projektu

Wydaje się, że ukraińskie Ministerstwo Edukacji nie musi nawet myśleć: wystarczy wziąć ten algorytm, który już działa, i otworzyć podobne szkoły w Pradze, Berlinie i Londynie. Wszędzie tam, gdzie jest nowa diaspora, która chce, by jej dzieci pozostały Ukraińcami.

Tymczasem co mamy w zamian? W trzecim roku inwazji na pełną skalę ukraińskie Ministerstwo Edukacji w końcu zdecydowało się opracować kursy ukrainoznawstwa dla szkół zagranicznych. I to wszystko. Na dodatek zrobiono to dopiero po fali krytyki dotyczącej ograniczenia edukacji na odległość dla Ukraińców za granicą. Przygotowałem na ten temat szczegółowy materiał.

Dobrze, że przynajmniej program, z którego korzystają setki naszych dzieci w „Pierwszej ukraińskiej szkole w Polsce”, został uznany przez nasze Ministerstwo Edukacji – nawiasem mówiąc, podobnie jak przez polskie. Uczniowie otrzymają więc certyfikaty dwóch krajów jednocześnie.

Latem zgłosiłem projekt ustawy o podstawach polityki demograficznej państwa. Wśród różnych narzędzi zaradzenia kryzysowej sytuacji jest w nim propozycja utworzenia odrębnej agencji.

W końcu sytuacja jest taka, jak przysłowiu: gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść

Władze odrzuciły jednak mój pomysł. Ogłosiły, że stworzą Ministerstwo ds. Powrotu Ukraińców. W mojej wersji powinno to być Ministerstwo Demografii i Diaspory.

Musimy zrozumieć, że nie wszyscy nasi rodacy wrócą do kraju. Ale ci ludzie, ci młodzi Ukraińcy, którzy teraz chodzą do polskich, czeskich czy niemieckich szkół, będą naszymi sojusznikami we wspólnym domu Unii Europejskiej. Albo nie będą – jeśli nie zachowamy ich tożsamości.

Pięć tysięcy książek dla naszych dzieci, które zostały zebrane w „Pierwszej ukraińskiej szkole w Polsce”, powinno być sfinansowane przez państwo. To drobnostka w porównaniu z przyszłym efektem. Jednak by tak się stało, ukraiński rząd musi w końcu zrozumieć, że demografia będzie naszym głównym powojennym wyzwaniem.

Niestety, takiego zrozumienia dziś nie ma.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarz, poseł do parlamentu Ukrainy. Zanim został wybrany do Rady Najwyższej Ukrainy, pracował jako dziennikarz, producent i menedżer mediów, awansując od korespondenta do szefa krajowej firmy telewizyjnej. Pracując w dziennikarstwie, stworzył demokratyczne proukraińskie media i walczył z atakami na wolność słowa. Stworzył kanały telewizyjne STB, Tonis i TVi. W 2013 r. założył Espresso, kanał telewizyjny Majdanu, który relacjonował wydarzenia Rewolucji Godności przez całą dobę od pierwszych dni. Po raz pierwszy został wybrany do parlamentu w 2012 roku. Jako poseł do parlamentu i członek komisji Rady Najwyższej ds. wolności słowa i informacji, koncentrował swoją pracę legislacyjną na kwestiach zawodowych, takich jak regulacja przestrzeni medialnej. Jest szefem ukraińskiej części Komisji Stowarzyszenia Parlamentarnego UE-Ukraina i współprzewodniczącym grupy parlamentarnej ds. stosunków międzyparlamentarnych z Rzeczpospolitą Polską.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
World Press Photo 2025 скандал

Wybuchła burza komentarzy po ogłoszeniu tegorocznych zwycięskich fotografii w konkursie World Press Photo. W jednej kategorii bowiem znalazł się oprawca i ofiara.
Na pierwszym zdjęciu, autorstwa Floriana Bachmeiera, jest sześcioletnia Anhelina, uchodźczyni z jednej z przyfrontowych wiosek niedaleko Kupiańska. Dziewczynka  ma traumę spowodowaną wojną i cierpi na ataki paniki. Autor zdjęcia uwiecznił ją kilka chwil właśnie po takim ataku, który mógł być wywołały kolejnym rosyjskim bombardowaniem.

Ranny rosyjski żołnierz, który odniósł obrażenia w pobliżu miasta Bachmut, leży w szpitalu polowym urządzonym w podziemnej winnicy. Później amputowano mu lewą nogę i rękę. Donbas, Ukraina, 22 stycznia 2024 r. Zdjęcie: Nanna Heitmann/Magnum Photos, dla The New York Times / World Press Photo

Drugie zdjęcie przedstawia rosyjski punkt stabilizacyjny, znajdujący się w podziemnej winiarni niedaleko okupowanego przez Rosję Bachmutu. Żołnierz ze zdjęcia został wcielony do armii wspieranej przez Rosję separatystycznej “Donieckiej Republiki Ludowej” dwa dni przed początkiem pełnowymiarowej inwazji. Gdzieś na polu boju, na terenach okupowanych przez Rosję, mężczyzna stracił rękę i nogę. 

Agresor i zaatakowany to nie są takie same ofiary wojny

Z jakiegoś powodu uznano, że oba te zdjęcia można połączyć w jednym konkursie, w jednej, europejskiej kategorii. Że można postawić znak równości pomiędzy ofiarą, a oprawcą. Pokazać małe dziecko ze zniszczoną psychiką i tego, kto tę psychikę niszczy. Poprzez stylizację i symbolikę (nawiązanie do piety, zdjęcia Chrystusa z krzyża) stworzyć wrażenie, że obie osoby są ofiarami tej wojny, i obu stronom należy współczuć. Tymczasem to kolejny przykład normalizacji rosyjskich zbrodni, które, na rozkaz Putina, popełniane są w Ukrainie codziennie - zarówno na żołnierzach, jak i na ludności cywilnej. 

Świat powoli daje przyzwolenie na udział rosyjskich artystów w życiu kulturalnym świata. Występy muzyków, rozgrywki sportowe, oscarowe filmy, udział w światowych konferencjach i debatach. A teraz, w prestiżowym konkursie fotografii prasowej, znalazł się rosyjski żołnierz. Leży w winiarni, prawdopodobniej tej, w jakiej produkowano słynne ukraińskie wino, lubiane na całym świecie, a która została zrównana z ziemią przez rosyjską artylerię. Jego cierpienie wzbudza współczucie. I zapominamy, kto jest tu agresorem.

Wiele osób, po wyzwoleniu z okupacji Buczy, mówiło: tego świat przecież Rosji nie wybaczy.

A później były odkryte masowe groby w lesie w Iziumie, żółta kuchnia w przepołowionym rosyjską rakietą bloku mieszkalnym w Dnipro, czy zasypywanie ukraińskich żołnierzy zakazaną przez Konwencję Genewską bronią fosforową. Dziś potężne bomby lotnicze, spadające na centrum Zaporoża, na nikim nie robią już wrażenia. Nocne ataki Szahedów na ukraińskie miasta traktowane są w kategorii kolejnego już “newsa z wojny”, która jest gdzieś daleko i nas przecież nie dotyczy. Tej nocy znowu zginęli niewinni ludzie. 

A jurorzy konkursu World Press Photo stawiają znak równości między ofiarami i agresorami, idąc w sukurs rosyjskiej propagandzie.

Zmienia dyskurs społeczny, uczłowiecza działania nieludzi, którzy bezwstydnie i systematycznie, każdego dnia i nocy, mordują takie sześciolatki jak Anhelina, ich matki i ojców. 

20
хв

Agresor i zaatakowany to nie są takie same ofiary wojny

Aldona Hartwińska

Wiadomość o wycofaniu się USA z Międzynarodowego Centrum Badania Zbrodni Agresji przeciwko Ukrainie, w skład którego wchodzili prokuratorzy zbierający wstępne dowody zbrodni popełnionych przez Rosjan, spadła jak grom z jasnego nieba. Rzeczniczka Białego Domu Caroline Leavitt w nieśmiałym komentarzu stwierdziła, że… nic o tej decyzji nie słyszała.

Tak czy inaczej, wpisuje się to w logikę przedłużającego się miesiąca miodowego administracji Donalda Trumpa z Władimirem Putinem. 47. prezydent USA wręcz pali się do zawarcia umowy z rosyjskim dyktatorem. Tak bardzo, że gotów jest przymknąć oko na fakt, że kwestie Ukrainy, irańskiego programu nuklearnego czy współpracy w zakresie syberyjskich minerałów będzie musiał załatwiać z prawdziwym zbrodniarzem wojennym.

Ciała cywilów na ulicy Jabłońskiej w Buczy. Zdjęcie: RONALDO SCHEMIDT/AFP/East News

Kiedy chodzi o okupantów z Federacji Rosyjskiej, nie wierzę w przyzwoite sądy. Wierzę w likwidację. Przemyślaną i podstępną. W grudniu ubiegłego roku Ukraińcy odczuli pewną satysfakcję po tym jak w Moskwie zlikwidowano Igora Kiryłowa, generała, który wydał rozkaz użycia broni chemicznej przeciwko ukraińskim żołnierzom. Kiedy opuszczał swój dom, w pobliżu wejścia eksplodowała hulajnoga.

„Urzędnik był odpowiedzialny za użycie broni chemicznej na wschodnim i południowym froncie Ukrainy. Z powodu rozkazu Kiriłłowa od początku wojny na pełną skalę odnotowano ponad 4800 przypadków użycia amunicji chemicznej przez wroga” – napisała Służba Bezpieczeństwa Ukrainy w jego nekrologu.

To na jego rozkaz okupanci zrzucali z dronów na punkty obrony Ukraińców amunicję z substancjami toksycznymi. Wielu żołnierzy trafiło do szpitala z poważnymi oparzeniami błon śluzowych i dróg oddechowych.

Likwidacja Kiryłowa była ciosem dla Putina znacznie cięższym niż zaoczne procesy, gdziekolwiek by one się nie odbywały

To po raz kolejny potwierdza, że to Rosjanie powinni bać się Ukraińców, Polaków, Litwinów – i wszystkich innych, w stronę których zwrócą swoje oczy i łapy – wszędzie. Na lądzie, na morzu czy w barach z alkoholem w pięciogwiazdkowych tureckich hotelach.

Polityczny stawka działań prezydenta Trumpa jest jasna. Jeśli zamierza odbywać zwycięskie spotkania z przywódcami Rosji, Iranu i Korei Północnej, z pewnością nie chce, aby zostali uznani za zbrodniarzy wojennych. W przeciwnym razie nie mógłby ściskać ich dłoni.

W otwartych źródłach można znaleźć informacje o tym, za co Stany Zjednoczone były odpowiedzialne w grupie, z której się wycofały: zapewniały pomoc logistyczną i pomagały naszym prokuratorom. Ale większość pracy spoczywa na ukraińskich ekspertach, których jest bardzo niewielu i którzy oprócz zbrodni wojennych badają też sprawy cywilne.

Jaki jest zakres tej pracy? Od początku inwazji na terytorium Ukrainy odnotowano ponad 150 000 rosyjskich zbrodni wojennych

Wszystkie te przypadki muszą zostać przynajmniej wniesione do jakiegoś sądu, by krewni torturowanych i zamordowanych otrzymali odszkodowanie i moralną satysfakcję. Pamiątkowy krzyż i drewniana kapliczka nie powinny być jedynymi śladami po ludobójstwie.

Dodajmy do tego jeszcze kilka nieprzyjemnych decyzji Stanów Zjednoczonych, które mogą tylko utwierdzić dyktatorów w przekonaniu, że „kto silny, ten ma rację”. Zaczęło się w lutym, gdy przedstawiciele USA na spotkaniu Core Group – krajów przygotowujących międzynarodowy trybunał dla Putina za jego zbrodnie wojenne w Ukrainie – odmówili nazwania Rosji „agresorem”. Co więcej, Waszyngton znienacka odmówił podpisania się pod oświadczeniem ONZ wspierającym integralność terytorialną Ukrainy i żądającym od Moskwy wycofania wojsk z okupowanych terytoriów.

Administracja Trumpa odmówiła też podpisania komunikatu G7 nazywającego Rosję „agresorem” w wojnie z Ukrainą z okazji trzeciej rocznicy wojny, przypadającej 24 lutego 2025 r.

„Europejscy urzędnicy obawiają się, że pochlebstwa pana Trumpa dla Putina mogą doprowadzić do tego, że rosyjski dyktator zostanie oszczędzony przed konsekwencjami swojej inwazji w ramach jakiegokolwiek porozumienia pokojowego” – napisała brytyjska gazeta „The Telegraph”.

Ostatnio na światło dzienne wypłynęła też inna sprawa. Otóż 43-letnia prokuratorka Jessica Aber, która prowadziła śledztwo w sprawie rosyjskich zbrodni wojennych, została znaleziona martwa w swoim domu. Przed dojściem Trumpa do władzy była członkinią zespołu Departamentu Sprawiedliwości USA badającego zbrodnie wojenne Rosji w Ukrainie. Prowadziła też przeciwko Rosjanom szereg dochodzeń w sprawie cyberprzestępczości i prania pieniędzy.

Gdy świadkowie zbrodni wojennych umierają, a uprowadzone dzieci są poddawane przez Rosję praniu mózgu, niezwykle trudno zebrać informacje o zbrodniach wojennych. A każdy stracony dzień to szansa dla zbrodniarzy na uniknięcie odpowiedzialności, wygodne życie i zdobywanie nowych doświadczeń dla kolejnych aktów ludobójstwa w przyszłych wojnach.

Ratownicy podczas ekshumacji w rejonie Iziumu. Fot: Evgeniy Maloletka/Associated Press/East News

Może się zdarzyć, że po jakimś czasie, gdy rozmowy pokojowe zakończą się fiaskiem, USA zmienią swoje nastawienie do Putina i Rosji. Jeśli jednak Waszyngton wycofuje się gdzieś z gry, oznacza to tylko jedno: kraje europejskie muszą być bardziej aktywne i twarde. Bo rosyjscy „bohaterowie” tzw. specjalnej operacji wojskowej, którzy dziś publikują filmiki pokazujące zabijanie ukraińskich jeńców na Donbasie, jutro mogą nadawać gdzieś z nadbałtyckich lasów.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Nie będzie Norymbergi dla rosyjskich zbrodniarzy?

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Z Dnipra w świat i z powrotem

Ексклюзив
20
хв

Przyjazny kraj, w którym polegasz głównie na sobie

Ексклюзив
20
хв

W Krakowie powstają mieszkania socjalne dla ukraińskich uchodźców

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress