Exclusive
20
min

Role życia: ukraińscy aktorzy na wojnie

Odkąd w lutym 2022 r. Rosja rozpoczęła pełnoskalową inwazję, szeregi Sił Zbrojnych Ukrainy zasiliło wielu przedstawicieli elity artystycznej kraju, w tym aktorzy filmowi i teatralni

Jarosław Pidhora-Gwiazdowski

Ukraińscy aktorzy teatralni i filmowi wstępują do wojska. Kolaż Sestry

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Dla wielu to, czy artyści powinni być wysyłani na wojnę, jest sprawą kontrowersyjną. Tyle że obrona ojczyzny to kwestia sumienia i indywidualnej decyzji każdego człowieka. Nie wszyscy artyści mieli odwagę zostać żołnierzami w pierwszych dniach czy miesiącach inwazji. Ale było ich wielu. Niektórzy mieli już jakieś pojęcie o sprawach wojskowych, byli wśród nich nawet weterani wojny, którą Rosja rozpoczęła w 2014 roku. Dla innych kontakt jedyny wcześniejszy kontakt z bronią ograniczał się do trzymania atrapy na planie filmowym.

Tak czy inaczej, każdy z nich długo musiał przyzwyczajać się do nowej, niefilmowej rzeczywistości, w której mógł umrzeć naprawdę. I niektórzy umarli, a inni zostali ranni.

Serhij Filimonow, pseudonim „Filia”

Aktor walczy w najgorętszych punktach frontu. Zdjęcie: prywatne archiwum

Aktorem został z przypadku, zaproszony na plan filmowy przez Ołeha Sencowa. Rola w filmie „Nosorożec” była jak dotąd jedyną rolą Serhija Filimonowa. Ale za to znaczącą, i to w ważnym ukraińskim filmie. Stworzony w koprodukcji z Polską i Niemcami „Nosorożec” był prezentowany na festiwalach w Toronto, Wenecji i Warszawie, a Filimonow zdobył nagrody dla najlepszego aktora na festiwalach w Batumi i Sztokholmie (Ukraińska Akademia Filmowa uznała go za najlepszego aktora 2022 roku).

Natychmiast po premierze w Kijowie w lutym 2022 r. Serhij wstąpił do wojska. Do tej walki przygotowywał się przez 8 lat

Nie miał nawet dwudziestu lat, kiedy zdobywał doświadczenie na Majdanie. Potem wziął udział w ATO [ATO – Operacja Antyterrorystyczna prowadzona przez Ukrainę na wschodzie kraju w latach 2014-2018 przeciw prorosyjskim separatystom, którzy zajęli część obwodów donieckiego i ługańskiego – red.] jako zwiadowca, a w 2015 roku został szefem Korpusu Cywilnego Azow.
Serhij to bezkompromisowy aktywista, inicjator programów społecznych, sportowych i edukacyjnych. Odkąd wstąpił do jednostki Prawego Sektora „Wilki Da Vinci”, podporządkowanej dowódcy armii, walczy na najbardziej niebezpiecznych odcinkach frontu.  

Wołodymyr Raszczuk, pseudonim „Artysta”

Wołodymyr Raszczuk przestał mówić po rosyjsku. Zdjęcie: prywatne archiwum

„Rosyjskojęzyczny aktor z Mariupola” – jak określał siebie Wołodymyr, grał przez 16 sezonów w Teatrze im. Łesi Ukrainki w Kijowie, choć pierwsze dwa lata kariery przepracował w teatrze w Mariupolu (zbombardowanym przez Rosjan w 2022 roku). W kinie znany jest z seriali telewizyjnych „Departament 44” i „Królowie komnat”, a także filmów „Bobot i energia wszechświata” oraz „Dżura – królewicz”. Imponujący i charyzmatyczny, potrafił rozśmieszać ludzi, urzekać ich mocą i tembrem głosu.

Gdy 24 lutego 2022 r. jego żona i córka musiały ukrywać się w piwnicy przed rosyjskim ostrzałem, Wołodymyr dołączył do batalionu piechoty „Swoboda” Gwardii Narodowej Ukrainy

Szybko nauczył się strzelać. Brał udział w bitwach o Kijów, Browary, Irpień, Buczę, Hostomel, Rubiżne, Siewierodonieck i Bachmut. Jeszcze przed wielką wojną marzył o zagraniu żołnierza. Zagrał go, gdy już był prawdziwym żołnierzem, występując w wojennej tragikomedii „Pseudonim ‘Tamada’” [tamada to mistrz toastów – red.] między kolejnymi rotacjami. Teraz, jako porucznik i dowódca kompanii, walczy w Bachmucie. Tę wojnę nazywa „świętą” – bo dla niego to walka o Ukrainę, wolność i możliwość mówienia po ukraińsku. Rosyjski porzucił na zawsze dwa lata temu.

Ołeh Szułha, pseudonim „Artysta”

Oleh walczy od pierwszych dni wojny. Zdjęcie: prywatne archiwum

W dniepropetrowskim Teatrze „Wierzymy” gra od 1993 roku. Na wojnę (ATO) poszedł już wiosną 2014 roku. W 2015 roku powrócił jako porucznik i został kuratorem unikalnego projektu teatralnego o weteranach ATO „Artystyczne rezydencje”. A potem dzięki za sprawą reżyserki castingów na Ukrainie Ałły Samojłenko dostał się do kina. Zagrał w filmach „Czerwony”, „Pseudonim ‘Banderas’”, „Snajper. Biały kruk” i „Dowbusz”. Na koncie ma też rolę w serialu „Ochotnik”.


W lutym 2022 r., „nie mając innego wyboru, to jasne”, jako weteran ATO wyciągnął ze schowka zakurzoną kamizelkę kuloodporną i ponownie wstąpił do wojska


Trafił w okolice Chersonia, gdzie walczył aż do jego deokupacji. Teraz jest kapitanem i bije się w pobliżu Bachmutu – wziął nawet do niewoli rosyjskich skazańców, gwałcicieli i morderców.

Gdy wojna się skończy, Ołeh Szułha stanie się sławny na całym świecie, ponieważ na ekrany wejdzie film z jego udziałem, nakręcony przez laureata Oscara Vincenta Warda „Storm School”. To opowieść o Wiktorze Kowalenko, Ukraińcu, australijskim bohaterze narodowym, „łowcy medali", dzięki któremu australijska drużyna narodowa z 40. miejsca awansowała na 1.

Dmytro Linartowycz, pseudonim "”Świat”

W 2023 roku aktor został poważnie ranny. Zdjęcie: prywatne archiwum

Syn słynnego aktora i reżysera dubbingu Konstantina Linartowycza, Dmitrij, podobnie jak ojciec grał w teatrze, kinie i użyczał głosu w dubbingach. Rola w filmie „Ten, który przeszedł przez ogień” z 2012 roku uczyniła go znanym aktorem w Ukrainie. W 2015 roku został zmobilizowany do sił zbrojnych w stopniu podporucznika – kręcił dla ministerstwa obrony filmy o tematyce wojskowej, nagrał też drugi album z własnymi piosenkami. W 2016 r. został zdemobilizowany w 2016 roku, lecz w lutym 2022 r. na ochotnika wrócił do armii. W brygadzie TRO bronił Kijowa, potem dołączył do 46. oddzielnej brygady desantowo-szturmowej w rejonie Chersonia. Po wyzwoleniu miasta został przeniesiony do Bachmutu.

W styczniu 2023 roku w Sołedarze został ciężko ranny, rehabilitacja zajęła pół roku. Gdy wyzdrowiał, zaczął jeździć po całej Ukrainie, by przy dźwiękach gitary śpiewać żołnierzom swoje piosenki i wiersze.  

Maksym Dewizorow

Maksym został odznaczony Orderem Zasługi III klasy. Zdjęcie: archiwum prywatne

Ten artysta Teatru Dramatu i Komedii na Lewym Brzegu jest jednym z najbardziej znanych aktorów filmowych. Sławę zdobył w 2019 roku za sprawą serialu telewizyjnego dla nastolatków „Pierwsze jaskółki” – miał wtedy zaledwie 23 lata. Swój sukces ugruntował dzięki 2. sezonowi serialu. Jest atrakcyjny i błyskotliwy, nie dziwi więc, że został zauważony przez producentów i reżyserów. W tym samym roku zagrał w dystopijnym filmie „Numery”, opartym na sztuce Ołeha Sencowa, a w 2021 roku zagrał żołnierza w ”Spokojnym-21”, filmie opartym na prawdziwych wydarzeniach.

Prawdziwym żołnierzem został w lutym 2022 roku: wstąpił do lwowskiej 103 brygady Sił Zbrojnych Ukrainy

Dowozi samochodem żywność w rejon walk, choć jak tajemniczo zaznacza – „zakres zadań jest dość szeroki”. Pod koniec 2023 roku dekretem prezydenckim Maksym został odznaczony Orderem Zasługi III klasy. III klasy.

Ołeksandr Peczerycia, pseudonim „Artysta”

W lutym 2022 r. aktor zaciągnął się do kijowskiej obrony terytorialnej. Został przydzielony do 128 batalionu piechoty 112 brygady. Zdjęcie: archiwum prywatne

Ołeksandr był zaangażowany w wiele czołowych ukraińskich seriali telewizyjnych. Zagrał m.in. w „Lekarzu kobiet”, „Stuleciu Jakowa”, „Na linii życia” i „Poddanym”. Jednocześnie kontynuował karierę aktora teatralnego w kijowskim Teatrze Iwana Franki. Użyczył swego głosu bohaterom największych hollywoodzkich hitów. Do inwazji na pełną skalę nie przejmował się zbytnio wojną. Nie umiał strzelać i nie zamierzał walczyć.

Wszystko zmieniło się w lutym 2022 r.: zaciągnął się do terytorialnej obrony Kijowa i wraz ze 128 batalionem piechoty 112 brygady został wysłany w kierunku Charkowa. Kilkukrotnie wracał z frontu do teatru, by wystąpić w sztuce „Skradzione szczęście”.

W 2023 roku został zdemobilizowany i w pełni wrócił do aktorstwa.  

Andrij Fedinczyk

Andrij Fedinczyk (po lewej) dołączył do Żytomierskiej Brygady Obrony Terytorialnej. Zdjęcie: archiwum prywatne

Andrij to prawdziwy przystojniak wśród ukraińskich aktorów. Zyskał sławę w połowie 2010 roku, gdy zagrał w serialu telewizyjnym „Klan jubilerów”. Później jego uroda, talent i świetny głos były szeroko wykorzystywane w telewizji („Papanki”, „Pańszczyzna”), w filmach („Kruty 1918”, „Czarny kruk”) i w kinie (dubbing do „Mission Impossible” i „Harry’ego Pottera”).

Ślub z inną ukraińską gwiazdą telewizyjną, Natalią Denisenko („Pańszczyzna”, „Saga”), uczynił go bohaterem tabloidów i magazynów modowych. Jednak celebryta nie przestał być patriotą: 22 lutego 2022 r. Andrij został członkiem brygady obrony terytorialnej w Żytomierzu.

Nie chce mówić, czym zajmuje się w jednostce, opowiadać o misjach na froncie czy podać pseudonimu. Mówi tylko, że „dopóki Ukraina nie wygra, a jego serce bije, nie wróci do cywilnego życia”

Pawło Ałdoszyn, pseudonim „Lutik"

W 2022 r., po wstrzymaniu przez agresora ofensywy na Kijów, Pawło wziął udział w walkach o Chersoń. Zdjęcie: archiwum prywatne

Z Teatru 19 w Charkowie, w którym grał w latach 2000-2010, Pawło najpierw przeniósł się do seriali telewizyjnych, a w 2021 roku zagrał rolę „wojownika przeznaczenia” w filmie „Snajper. Biały kruk”. Stworzył w nim postać nauczyciela pacyfisty, który chce pościć zamordowanie swej żony przez separatystów i idzie na wojnę, by się zemścić. Później powie, że doświadczenia zdobyte na planie tego filmu bardzo mu pomogły. Filmowa wojna skończyła się dla niego, gdy rozpoczęła się ta prawdziwa wojna. Chrzest bojowy przeszedł w bitwie pod Irpinem w marcu 2022 roku. Potem walczył o Chersoń.

Wojna go zmieniła. Zaczął inaczej postrzegać ją (wcześniej nie zwracał na nią większej uwagi) – jak i siebie samego jako Ukraińca: na początku inwazji przeszedł na ukraiński


Pawło Ałdoszyn walczy o Ukrainę i jej wolność. Marzy też o odzyskaniu całego obwodu chersońskiego i wyzwoleniu jego rodzinnego Geniczeska.

Wasyl Kucharskij, pseudonim „Aktor”

Aktor pośmiertnie został odznaczony Orderem za Odwagę III klasy. Zdjęcie: Listy

Twórca jednej z najlepszych ról w ukraińskim kinie – pasterza kóz Maksyma w filmie Myrosława Latyka z 2022 roku „Maksym Osa i złoto wilkołaka”. Idealnie dopasowany do postaci, miał reliefową twarz, jakby wyrzeźbioną z kamienia, przeszywające, ostre spojrzenie i zręczne ruchy prawdziwego wojownika. Stworzył wybitne role w Teatrze na Podolu („Na dnie”, „Mechaniczna pomarańcza”), grał w najlepszym ukraińskim serialu telewizyjnym wszech czasów („Skrytki”) i jednym z najbardziej znanych filmów („Dzień sprzątania”).

W lutym 2022 r. wstąpił do wojska i został przydzielony do 1 batalionu piechoty 67 brygady Prawego Sektora, który brał udział w kontrofensywie charkowskiej. Walczył pod Bachmutem i pod Kreminną. We wrześniu 2023 r. został poważnie ranny. W szpitalu odwiedził go francuski reżyser Michel Hazanavicius, laureat Oscara („Artysta”). „Wasyl jest w ciężkim stanie – powiedział wtedy – ale nadal potrafi żartować. A to oznacza, że życie zwycięża śmierć”.

Aktor zmarł kilka dni po swoich urodzinach. Pośmiertnie został odznaczony Orderem za Odwagę III klasy.

Jewhen Switłycznyj, pseudonim „Żeka”

Pośmiertnie odznaczony Medalem „Za Zasługi” III stopnia. Zdjęcie: prywatne archiwum

Aktor z przypadku – posłuchał swojego trenera i poszedł na casting do „Nosorożca” Ołeha Sencowa. Został wybrany, mimo że na twarzy miał siniaki. Bo jako wojownik i mistrz mieszanych sztuk walkinie musiał udawać, że potrafi walczyć – był bardzo przekonujący. Pod koniec kręcenia zdjęć przyjął zaproszenie swojego ekranowego odpowiednika, Serhija Filimonowa, aby stać się prawdziwym towarzyszem broni i dołączyć do nieformalnej grupy „Honor” w Krzywym Rogu. „Nadawaliśmy na tej samej fali – powie później Serhij. – Byliśmy skrojeni z tego samego materiału. Miałem szczęście, że go poznałem”.

Po inwazji na pełną skalę grupa dołączyła do 67 brygady Sił Zbrojnych Ukrainy i stała się oddzielną jednostką bojową, ostatecznie wchodząc w skład słynnego batalionu „Wilki Da Vinci”.

Jewhen walczył na najtrudniejszych odcinkach frontu, za co otrzymał medal „Za Służbę Wojskową dla Ukrainy”

W marcu 2023 r. został ranny pod Bachmutem, lecz wrócił do walki. W lipcu tego samego roku zginął w bitwie w okolicach Charkowa. Pośmiertnie został odznaczony medalem „Za Zasługi” III stopnia.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarz, krytyk filmowy, scenarzysta. Został opublikowany w ponad 60 czasopismach, gazetach i stronach internetowych. Opublikował ponad 3 tysiące materiałów. Był redaktorem działu „kina” w magazynie „SHO”, w magazynie „Cinema Digest” był redaktorem naczelnym, a także w ukraińskim przedstawicielstwie międzynarodowego magazynu Total Film. W 2015 roku rozpoczął festiwal „Tydzień Odrodzenia Strzelania” (przy wsparciu finansowym Państwowej Agencji Filmowej). W 2018 roku brał udział w tworzeniu festiwalu „Tydzień Odrodzenia Strzelania” (przy wsparciu finansowym Państwowej Agencji Filmowej). W 2018 roku brał udział w tworzeniu Związków Krytyków Filmowych Ukrainy, festiwalu „Tydzień Krytyków Filmowych”, a później — w tworzeniu nagrody Związku Krytyków Filmowych „Kinokolo”. W 2021 roku był współtwórcą Korosten Street Film Festival. W 2020 roku napisał scenariusz pełnometrażowego filmu fabularnego wojskowego filmu akcji „Prawo do zemsty” (we współpracy z Julią Czerniawską), aw 2021 roku scenariusz pełnometrażowego filmu fabularnego kryminalnego thrillera erotycznego „Klucze do piekła i raju”. Członek Związku Krytyków Filmowych Ukrainy, Ukraińskiej Akademii Filmowej, Związku Dziennikarzy Ukrainy.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
kobieta, wojna, rosyjska bomba

Anna J. Dudek: Dziś jest 1063 dzień wojny w Ukrainie. Co przyniosła światu?

Magdalena M. Baran: Obudziła nas z przekonania, że wojny wydarzają się gdzieś daleko, że nie dotyczą nas bezpośrednio, że dla nas – tu i teraz – nie przynoszą strachu czy lęku. Agresja, jakiej dopuścił się Putin, pokazuje nam również, że przekonanie o „nowoczesności” wojny można włożyć między bajki. Niektórym wydawało się, iż dziś wojnę można prowadzić na odległość, precyzyjnie namierzać cele, przy jednoczesnym „dołożeniu” elementów wojny hybrydowej, czyli dezinformacji, cyberataków, różnego rodzaju dywersji, sianie niepewności czy destabilizacji sytuacji wewnętrznej innego państwa. 

Tymczasem, jakkolwiek strasznie to zabrzmi, wojna w Ukrainie przypomina każdą wcześniejszą wojnę, przesyconą przemocą wobec ludności cywilnej. Wojnę, podczas której Rosja wykorzystuje broń zakazaną międzynarodowymi konwencjami, na każdym niemal kroku łamie prawo wojny, a celując w absolutne wyniszczenie Ukrainy, dopuszcza się nie tylko zbrodni agresji, ale także zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości.

Samej Ukrainie wojna przyniosła ogrom zła, strachu i niepokoju, przemianę miejsc bezpiecznych w przesycone trwogą, śmierć lub konieczność ucieczki. Paradoksalnie – jak to wojna – w ten straszny sposób przyniosła jej również nowe szanse. Ale tak już działa wojna. A co do świata: na pewno zburzyła nasze poczucie bezpieczeństwa, pozwoliła postawić na rozszerzenie NATO, zmusiła nas do przemyślenia strategii postępowania w dziedzinach bezpieczeństwa i obronności. Wojna przypomniała nam także o podstawowych wartościach, które stoją u początków Unii Europejskiej, o solidarności, suwerenności, pomocniczości czy wreszcie o podstawach demokracji.

Dr Magdaleną M. Baran. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Czy w wojnie można dopatrzeć się czegokolwiek, co jest pozytywne?

Na pewno przebudzenie do wartości i do wzmacniania, czy odnawiania sojuszy. Dalej konieczność przemyślenia scenariuszy globalizacyjnych, czy przeorientowanie naszych polityk. Pozytywnym jest na pewno przypomnienie, jak istotne jest zbudowanie odporności społecznej, czyli z jednej strony zdolności do przeciwstawienia się wyzwaniom bezpieczeństwa, społecznym, gospodarczym, środowiskowym oraz reakcji na nie, z drugiej „wymuszenie” na państwie jeszcze wyraźniejszej odpowiedzialności za nie. 

Temu służy choćby ustawa o ochronie ludności i obronie cywilnej z 5 grudnia 2024. Ale to nie tylko akty prawne, to całość działań. Również i tych, które w szerszym zakresie przyjęła za swoje priorytety Polska prezydencji w Radzie UE, czy polityka samej UE, wyraźnie ogniskująca się na szeroko rozumianym bezpieczeństwie i obronności. Nawet jeśli w domyśle możemy usłyszeć: Chcesz pokoju, gotuj się do wojny, to nie idzie tu wyłącznie o gotowość militarną, której nam brakuje.

Na zupełnie innym poziomie warto pamiętać, że wojny zawsze były impulsem do rozwoju, do przemian, w wielu przypadkach również do demokratyzacji czy przebudzenia społeczeństw; po zakończeniu (choć z wyjątkami), przy dobrze prowadzonym „sprawiedliwym pokoju”, mogą przynieść efekt feniksa powstającego z popiołów. Warto przy tym mieć na uwadze, że nawet ów mityczny feniks nie odradza się w pełni swojej dorosłości, że powstające na nowo państwo będzie potrzebowało pomocy. Ta z kolei zdeterminuje kierunek jego przyszłego rozwoju.

Czego dowiedzieli się o sobie Ukraińcy?

Warto by ich zapytać. Moi ukraińscy studenci mówią, że przekonali się, iż są silniejsi niż im się wydawało; że mocno wierzą w swoje państwo, w te wartości, które wydawały się niezagrożone, ale też nauczyli się żyć w niepewności.

Bo kto w XXI wieku, w środku Europy spodziewa się pełnoskalowej wojny w starym stylu? Dowiedzieli się też wielu przerażających rzeczy… 

Wracam często do „Słownika wojny”, spisanego przez Ostapa Sływynskiego. Pokazuje jak ludzie patrzą na wojnę, jak podczas wojny patrzą na siebie, swoje wartości i potrzeby, czy wreszcie jak zmienia się im percepcja. To miniopowieści różnych ludzi, połączonych przez los. To od nich dowiadujemy się, jak pachnie ból, czytamy o babciach pochowanych na podwórku, gdzie kiedyś zwykły siadywać, o łazience służącej za schron, o słowach zmieniających znaczenie, bo nagle „daleko” oznacza „odległość między miejscem, gdzie przebywasz, a miejscem, gdzie nie ma strachu”, o kalendarzu liczącym czas dniami wojny, godzinami policyjnymi i alarmami przeciwlotniczymi, czy wreszcie o wolności, która nie jest „produktem seryjnym”. 

Ukraińcy nauczyli się zmiany, jaką niesie ze sobą wojna, adaptacji do nich obu. Wielu zapewne przeszło lekcje strachu i nadziei. 

Dziecko bawi się, a kobiety odpoczywają na ławce przed budynkami mieszkalnymi zniszczonymi w wyniku ostrzału w Kostyantyniwce, we wschodnim obwodzie donieckim, 22 czerwca 2024 r., podczas rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zdjęcie: Roman PILIPEY/AFP

A Polacy?

To raczej powtórzona lekcja solidarności – wiedza o tym, do czego jesteśmy zdolni w sytuacji zagrożenia, jak potrafimy nieść pomoc, jak oddolnie umiemy się zorganizować, zmobilizować, a wielu przypadkach odłożyć na bok uprzedzenia czy spory, bo drugi człowiek, który cierpi, którego życie jest w niebezpieczeństwie, okazuje się ważniejszy. To te momenty, gdy potrafimy odwieszać na kołek przedzałożenia czy niechęć i dostrzegać człowieczeństwo drugiego człowieka. Może to i dobra lekcja, że wciąż mamy te odruchy serca, a nasz zmysł etyczny działa. Nawet jeśli – co tak bardzo polskie – funkcjonuje to jak wielki zryw, to w tej sytuacji był konieczny. Szkoda, że tak trudno jest nam budować podobne mosty między nami, we własnym społeczeństwie wciąż tkwiącym w konflikcie. Wewnętrzne wojenki służą wyłącznie tym, którzy pragną destabilizacji naszej demokracji, ale na pewno nie służą nam.

W Polsce przebywają setki tysięcy obywateli Ukrainy. Są wśród nich także mężczyźni. Jak ocenia pani zarówno obowiązkowy pobór wojskowy, jak i tych mężczyzn – i ich rodziny – którzy robią wszystko, by go uniknąć?

Nie ma tu łatwych odpowiedzi. Kilka dni przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji na Ukrainę ukraińska matka pracująca w Polsce od lat opowiadała historię swojego młodszego syna, który właśnie zaczynał studia z inżynierii lądowej na jednym z ukraińskich uniwersytetów. Jego brat, wojskowy, wręcz nakazał mu wyjazd z kraju, mówiąc, że wojna potrwa, a kraj będzie potrzebował wykształconych ludzi zdolnych go odbudować. 

Takich przypadków jest wiele, ale tych młodych chłopaków – póki co – pobór do wojska nie obejmuje nawet po obniżeniu wieku poborowych wiosną zeszłego roku. Ale to tylko jedna strona „problemu”. W Polsce spotykamy przecież również zdziwienie, przechodzące w niepokój czy nawet złość, wyrażane wobec mężczyzn w sile wieku, często w drogich samochodach, markowych ubraniach, nieposiadających dużych rodzin, spokojnie żyjących sobie w świecie „bez wojny”. To rodzi konflikt, ale też niepewność, szczególnie w chwili, gdy pojawiają się głosy o ewentualnym zaangażowaniu militarnym krajów trzecich, gdy mowa o gwarantowaniu/strzeżeniu zawieszenia broni, zamrożenia konfliktu czy wreszcie końca wojny w Ukrainie.

Jednocześnie do udziału w wojnie, podobnie jak do miłości, nikogo nie można zmusić. Dramatyczne są zatem sceny wyciągania mężczyzn z mieszkań, restauracji, kawiarni czy klubów i wcielanie ich do armii

Z jednej strony obrona ojczyzny jest obowiązkiem moralnym, zaś – jeśli wierzyć filozofom – wojskowość to „poboczny zawód” obywateli (niegdyś tylko mężczyzn). Tyle że obrona może dokonywać się na wiele sposobów. I nie mówię o ucieczce od obowiązku, ale o opcjach służby zastępczej, gdy kwestie wyznania lub przekonań nie pozwalają na udział w walce. Przez wieki pokolenia słyszały, że „słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę” (Dulce et decorum est pro patria mori). Uważam, że to najbardziej szkodliwy mit w historii ludzkości, bo w śmierci takiej – co dobitnie pokazały już fronty Wielkiej Wojny – nie ma nic słodkiego. Wojna zawsze jest złem, a jej etyczne wywyższanie nie może się skończyć dobrze.

Dla kobiet, które wraz z dziećmi wyjechały z kraju, wojna to rozłąka, samotność, utrata i tęsknota. Spotkałam jednak takie, dla których – jakkolwiek to brzmi – stała się furtką, która pozwoliła im odejść od przemocowych mężów/partnerów.

Wojna weryfikuje więzi – albo są, albo ich nie ma. Spotkałam wielu ludzi rozdartych pomiędzy miejscami bezpiecznymi, a centrum wojennej zawieruchy, ale też ludzi, którzy na zawsze stracili swoich bliskich. Dla nich wojna zawsze będzie końcem. Oczywiście są i sytuacji, w których wojenny „pretekst” stał się wyzwoleniem od domowej przemocy, odejściem do innego życia, z założeniem, że co by się nie działo, tamto „sprzed wojny” już nie wróci. Pytanie jaki wybór przyniesie powojnie, jakie da szanse układania sobie życia na nowo.

Widok z lotu ptaka na Bachmut, miejsce najzacieklejszych walk z wojskami rosyjskimi w obwodzie donieckim w Ukrainie, czwartek, 22 czerwca 2023 r. Zdjęcie: AP Photo/Libkos

Ale przemoc wobec tych, które zostały, jest okrutna. Mówię o gwałtach wojennych.

Zabrzmi to strasznie, ale gwałty zawsze były jednym z najokrutniejszych „narzędzi wojny”, wykorzystywanym wręcz jako element wojennej strategii. Dlaczego? Bo gwałt niszczy przeciwnika – kobiety, mężczyzn, dzieci – na wszystkich poziomach. Mechanizm nie zmienił się od wieków, a gwałt był również postrzegany w kategoriach dozwolonego łupu wojennego. Jeszcze po II wojnie światowej trybunały powołane do osądzenia zbrodniarzy wojennych – w Tokio i Norymberdze – nie uznały przestępczego charakteru przemocy seksualnej. Zmiana przyszła znacznie później, bo dopiero statut Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii uznał gwałt za zbrodnię przeciwko ludzkości, czyniąc zastrzeżenie, iż musi on być popełniony podczas trwającego konfliktu zbrojnego i skierowany przeciwko ludności cywilnej.

Dopiero od 1 lipca 2002 roku Międzynarodowy Trybunał Karny jest uprawniony do ścigania przemocy seksualnej związanej z konfliktami, na mocy statutu określającego gwałt jako zbrodnię wojenną oraz zbrodnię przeciwko ludzkości. Osądzenie zbrodniarzy wojennych jest elementem „sprawiedliwego pokoju”, ale to tylko jedna strona. Pozostaje konieczność praktycznej – medycznej, psychologicznej, a czasem i rzeczowej pomocy dla ofiar tego rodzaju przemocy.

Minęły prawie trzy lata, coraz więcej Ukraińców i Ukrainek jest skłonna iść na ustępstwa, żeby zakończyć działania zbrojne. To dobry kierunek?

Wśród zasad wojny sprawiedliwej – a możemy powiedzieć, że taką właśnie wojnę prowadzi Ukraina – znajdujemy regułę dotyczącą realnych możliwości osiągnięcia sukcesu, czyli momentu zastanowienia czy wojna jest możliwa do wygrania, czy też skazuje dany kraj na ruinę. Gdy patrzymy na Ukrainę, dostrzegamy dzielność jej żołnierzy i determinację w obronie ojczyzny, ale trudno przymknąć oczy na wyczerpanie wojenne, topnienie zasobów sprzętowych, bojowych czy wreszcie ludzkich. Ustępstwa zawsze są bolesne, ale bywają koniecznie dla przetrwania. Nie oznaczają przy tym przegranej. A wygranej Rosji nie wolno nam brać pod uwagę.

„The Wall Street Journal” już latem zeszłego roku publikował wyniki badań prowadzonych wśród ukraińskich cywili i wojskowych, dotyczących możliwych negocjacji, końca wojny czy nawet utraty przez Ukrainę części terytorium. Po stronie ludności cywilnej wskazywały na zmęczenie, na oczekiwanie końca wojny nawet za cenę utraty części terytorium, jednak część walczących wskazywała, że w razie niesatysfakcjonującego kompromisu byłaby zdolna zbrojnie mu się przeciwstawiać.

Jednak wojna musi jakoś się skończyć, a chyba w demokratycznym obozie nikt nie bierze pod uwagę, by mogła skończyć się wygraną Rosji. Ta stanowiłaby tylko krok w kolejne zagrożenia, kolejne wojny

Negocjacje?

Negocjacje to dobry kierunek. Jeszcze przed zaprzysiężeniem Donalda Trumpa nominanci do jego administracji wskazywali potrzebę skłonienia stron do rozmów. Michael Waltz, doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa, mówił wprost o wykorzystaniu cen ropy i gazu, jako potencjalnej presji ekonomicznej na Rosję, gdyby ta nie chciała podjąć negocjacji. Można było również usłyszeć głosy o „dostarczeniu Ukrainie większej ilości broni, niż otrzymała za czasów administracji Joe Bidena”, gdyby Rosja wzbraniała się przed rozmowami. 

Warto jednak mieć na uwadze, że obserwujemy rosyjska ofensywę, a rację ma Marco Rubio, nowy sekretarz stanu USA, który podczas przesłuchania przed senacką komisją spraw zagranicznych wskazywał, że celem Putina będzie uzyskanie maksymalnej przewagi negocjacyjnej, wymuszenie neutralności Ukrainy i atak za 4-5 lat. 

W podobnym tonie wypowiadał się nowy sekretarz obrony, Pete Hegseth, od którego senatorowie usłyszeli: „Wiemy kto jest agresorem. Wiemy, kto jest dobrym gościem. Chcielibyśmy, żeby było to jak najbardziej korzystne dla Ukraińców, ale ta wojna musi się zakończyć”. To „ale” usłyszymy zapewne wiele razy, powtarzane w imię realizmu politycznego i „odważnej dyplomacji”. Tej nie zabrakło połączonym siłom administracji obu prezydentów USA – ustępującego i obejmującego tę funkcję – gdy szło o zawieszenie broni w Strefie Gazy. 

Pozostaje mieć nadzieję, że nie zabraknie jej i w przypadku Ukrainy. Inna rzecz, że Stanom Zjednoczonym, Trumpowi opierającemu swoją doktrynę na sile i zwycięstwie, porażka Ukrainy po prostu się nie opłaca. Negocjacje to zatem dobry kierunek, ale Ukraina potrzebuje w nich szansy, równości i wsparcia.

Volodymyr Zelenskyy i Ursula von der Leyen. Zdjęcie: materiały prasowe

Wyobraźmy sobie, że wojna się kończy. Co dalej, zwłaszcza we właśnie rozpoczętej erze Trumpa?

Póki co wojna trwa, a świat kreśli scenariusze. Oczywiście najpiękniej byłoby uzyskać trwały, sprawiedliwy pokój. Taki, w którym agresor zostaje pokonany, zwaśnione strony podpisują układ pokojowy, gdzie Ukraina odzyskuje terytorium, Rosja wypłaca reparacje wojenne, zbrodniarze wojenni zostają osadzeni, Putin ląduje przed Trybunałem w Hadze, Ukraina się odbudowuje, a każde ze społeczeństw przechodzi przez wielopoziomowa rehabilitację polityczną, społeczną i kulturową; w sytuacji idealnej dołączamy jeszcze rehabilitację pamięci. 

Piękny scenariusz, tylko… mało realny. Popatrzmy na z takim trudem wypracowane zawieszenie broni w Strefie Gazy. Pierwsza jego faza to 14 dni, i to te dni zadecydują co będzie dalej. W tak skomplikowanych sytuacjach spokój (bo nie mówmy o pokoju) jest bardzo kruchy, a to właśnie wypracowanie „stabilnego spokoju” jest zadaniem na drugą fazę zawieszenia broni.

Gdy idzie o Ukrainę, to nikt specjalnie nie ukrywa, że scenariusz na dziś to raczej negocjacje, gotowość na które już kilka razy ogłaszał prezydent Zełenski. W najgorszym razie mogą one prowadzić do zamrożenia konfliktu (dla Ukrainy mocno niekorzystne) oraz wprowadzenia pewnych elementów sprawiedliwego pokoju i odbudowy kraju. Z ukraińskiego punktu widzenia to również przyszłe członkostwo w UE i NATO, zamykanie kolejnych rozdziałów, przybliżające Ukrainę do wspólnot i sojuszy. Jednak w przypadku tej wojny negocjacje to nie będzie sprint, tylko maraton.

Nawet symboliczne pokonanie Rosji dla Trumpa byłoby zapewne niczym perła w koronie, ale era Trumpa to obszerniejszy temat, na który musimy patrzyć z wielu perspektyw. Zostając przy tej europejskiej, to na pewno czas, gdy – co zresztą mówił wielokrotnie Donald Tusk – „Europa musi stanąć na własnych nogach”, pozbyć się kompleksów i konsekwentnie budować swoją politykę, w tym politykę szeroko rozumianego bezpieczeństwa i obronności, w której gotowi będziemy sprostać tak starym jak i nowym rodzajom wojen.

*Dr Magdalena M. Baran - doktor filozofii, historyk idei, publicystka, redaktor prowadząca miesięcznik Liberté!; adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Zajmuje się problematyką wojny, etyką wojny, międzynarodowym prawem dot. wojny i pokoju, odbudową społeczeństw postkonfliktowych, filozofią polityki, etyką rządu. Autorka książek „Znaczenia wojny. Pytając o wojnę sprawiedliwą” (2018), „Oblicza wojny (2019), „Był sobie kraj. Rozmowy o Polsce” (2021). Członkini rady programowej „Igrzysk Wolności”. Prowadzi podcast „Jest sobie kraj”. Niebawem ukaże się jej najnowsza książka poświęcona etykom rządu.

20
хв

Wygrana Putina będzie oznaczać kolejne wojny

Anna J. Dudek
Mateusz Lachowski, portret, korespondent wojenny

Aldona Hartwińska: Co czujesz, kiedy ktoś mówi do Tobie: Mateusz Lachowski, korespondent wojenny? 

Po trzech latach prawie się przyzwyczaiłem. Chwilowo to po prostu mój zawód.

Kim jest więc korespondent wojenny?

Mateusz Lachowski: Człowiekiem, który relacjonuje wojnę z tak zwanej combat zony. Wiadomo, że może ją relacjonować z różnych miejsc, ale choćby od czasu do czasu powinien wjechać w strefę działań wojennych, bo tylko wtedy zrozumie, o czym pisze i mówi. 

Nie można być korespondentem wojennym, nie mając kontaktu z wojną. A trudno mieć kontakt z wojną, jeśli się nie rozmawia z żołnierzami, nie jeździ na front, nie bywa w miejscach, w których wojna się dzieje

Ja często mówię, że wojna to rodzaj najgorszej klęski żywiołowej o dużym zasięgu, a oko cyklonu jest właśnie tam, gdzie jest front. Linia frontu jest tutaj kluczowa. 

W ogóle określenie: „korespondent wojenny” kojarzymi się z dziennikarzami, którzy relacjonowali pierwszą czy drugą wojnę światową, pisali stamtąd korespondencje, a oni właśnie byli z żołnierzami na froncie. 

Korespondent wojenny siedzi z żołnierzami w okopach – to istota tego zawodu.

Jak przygotowujesz się do pracy w strefie konfliktu? Jakie środki bezpieczeństwa podejmujesz, by chronić siebie i ludzi, z którymi pracujesz?

Pracuję z minimalną liczbą ludzi. Jeżeli kogoś zabieram bezpośrednio do combat zony, to jest to jeden operator, ale często też filmuję wszystko sam. 

Na przykład byłem w południowo-wschodniej części Bachmutu, gdy walki trwały na zachodzie czy w samym centrum. Słyszałem na własne uszy dźwięki wojny. 

Trzymałem się w bezpiecznej odległości, ale jednak byłem na tyle blisko, że mogłem porozmawiać z mieszkańcami, którzy zostali w mieście, mogłem podejść do żołnierzy przebywających gdzieś z tyłufrontu. To właśnie była moja najbardziej wartościowa praca.

Teraz drony nie pozwalają mi tak pracować. Dojazd do miast stał się bardzo niebezpieczny – drony polują na wszystkie pojazdy, które przemieszczają się drogami dojazdowymi w kierunku frontu czy wzdłużjego linii.

Jak się przygotowuję? Sprawdzam mapy, zasięgam języka u żołnierzy, jak wygląda sytuacja na miejscu,chociaż trzeba pamiętać, że to nie zawsze się sprawdza.

Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Zawsze zabieram kamizelkę, hełm, opaski uciskowe, osobistą apteczkę, tak zwany IFAK. Staram się jeździć sprawnym samochodem. 

Ale szczerze? Nie wiem, czy można się przygotować na taki wyjazd. Paradoks polega na tym, że możesz się świetnie przygotować i to nic nie da, bo będziesz mieć pecha. Albo możesz się wcale nie przygotować i wszystko pójdzie dobrze, bo masz fart. 

Zawsze trzeba być czujnym, bo sytuacja może się zmienić w pięć minut. Taka jest wojna. I trzeba cenić doświadczenie, a jego nabiera się z każdym kolejnym wyjazdem. 

Uważam też, że zawsze trzeba się zastanowić, po co się ryzykuje. Jeżeli czujesz, że ma to sens – chcesz coś nagrać, coś zobaczyć, opowiedzieć jakąś historię, masz do zrobienia ważny materiał – wtedy można podjąć ryzyko.

Ale ryzykować z ciekawości to już głupota. 

Uważasz, że ta praca zmieniła Twoje podejście do życia i świata?

Tak, i to bardzo. Przede wszystkim zmieniła mnie jako człowieka. Wojna całkowicie wywróciła moje życie. 

Za tę pracę płaci się cenę: zdrowiem, emocjami,relacjami.

Zapłaciłbyś tę cenę drugi raz?

Tak. Uważam, że warto było poznać osoby, które poznałem. Niektórych już z nami nie ma.

Ale przede wszystkim warto było zobaczyć pewne rzeczy, zrozumieć, zrobić coś wartościowego. 

Wydaje mi się, że dzięki tej pracy zrobiłem kilka razy coś dobrego. 

Nie masz czasem wrażenia, że świat trochę znudził się wojną, trochę o niej zapomniał? Czy Polaków jeszcze interesuje wojna w Ukrainie?

Niestety coraz mniej, a jeżeli interesuje, to rzeczywiście te rzeczy, które są z frontu, dotyczą żołnierzy, walk, a nie kwestii cywilnych. Choć zdarza mi się czasem przedstawić jakąś przejmującą historię i wtedy mam poczucie, że kogoś zainteresowałem.

Ale świat nie znudził się wojną. On po prostu dostał dużo więcej wojen: Syrię, strefę Gazy, Jemen, Liban. Łatwo odwrócić się od trwającej od prawie trzech lat wojny w Ukrainie

Do tego stagnacja na froncie sprawiła, że trudno nam sobie wyobrazić jakiś przełom. Obserwujemy raczej powolne postępy rosyjskie, brak umiejętności zatrzymania Rosjan przez armię ukraińską – i przez to przestaliśmy wierzyć w sukces.

Ważne, że w Polsce przybywa ponad milion Ukraińców, wielu młodych mężczyzn, w których Polacy widzą nie ofiary rosyjskiej agresji, którym należy się pomóc, ale uciekinierów. I to przekłada się na generalizowanie opinii o tej wojnie. Ludzie myślą: co mnie to ma obchodzić, skoro tych młodych ludzi ona nie obchodzi?

I trudno wytłumaczyć, że sytuacje są różne i postawy ludzkie są różne.

Moja historia rodzinna [część rodziny Mateusza zginęła na Wołyniu – red.] mogła mnie doprowadzić do nienawiści wobec Ukrainy.

Ale uważam, że to nie narodowość określa nas jako ludzi, tylko wartości, które wyznajemy i którymi kierujemy się w życiu. 

Niestety większość ludzi ma tendencję do uogólniania. I mam wrażenie, że podejście do Ukraińców w Polsce wciąż się pogarsza. W drugą stronę jest to samo.

Niestety  zaufanie i sympatia spada, i jest to wynik naszej trudnej koegzystencji. Wiele czynników wpływa na te pogarszające się relacje obu krajów. To nie jest tak, że wojna się po prostu znudziła. Ona w pewnym sensie stała się częścią życia, częścią rzeczywistości, częścią informacji, dlatego już tak nie porusza.

Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Nie masz jednak wrażenia, że większość Polaków nie dopuszcza do siebie myśli, że wojna nas nie dotyczy i nie będzie dotyczyć?

Są ludzie, którzy się jej boją. Jeśli ich stać, bo mieszkają w wielkich miastach, kupują mieszkania w Hiszpanii czy Włoszech.

Interesują się też geopolityką, znają historię, dlatego zdają sobie sprawę z tego, że może zdarzyć się i to najgorsze. Bo sojusze też nie są wiecznie. Ale większość społeczeństwa nie widzi zagrożenia nadciągającego ze wschodu. I trudno się temu dziwić, bo jesteśmy częścią największego i najsilniejszego sojuszu w historii, jesteśmy w nimgłęboko osadzeni, jesteśmy w jego strukturach, przechodzimy ćwiczenia, uczestniczymy w misjach zagranicznych.

Ten sojusz jest wielokrotnie silniejszy niż Rosja, szczególnie jeśli chodzi o możliwości oddziaływania strategicznego przez lotnictwo. NATO jest niewspółmiernie bardziej niebezpieczne dla Rosji niż Rosja dla niego. W sytuacji konfliktu, jeśliby ten sojusz zadziałał tak, jak powinien, to Rosja nie ma żadnych szans.

Natomiast w tej chwili mamy do czynienia z dużą niepewnością dotyczącą przyszłości. Teraz będziemy mieli nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który różnie mówi o NATO i przyszłości samego sojuszu.

Z kolei Rosja nie działa racjonalnie, bo Putin nie jest racjonalny, jego wierchuszka nie jest racjonalna. W przypadku zbrodniczych ideologii jest tak, że racjonalizowanie takich ludzi – psychopatów, socjopatów i fanatyków – zazwyczaj kończy się tragedią.

My uczymy się historii w dziwny sposób. W szkole uczyliśmy się o drugiej wojnie światowej w taki sposób, jakby Niemcy mogły ją wygrać. A nie mogły. To było oczywiste, że one w pewnym momencie przegrają tę wojnę. Bo konflikt Niemiec ze Stanami Zjednoczonymi, ZSRR i Wielką Brytanią był z góry skazany na porażkę ze względu na zdolności ekonomiczne tego kraju.

Hitler rozpoczął wojnę, którą musiał przegrać. Po prostu był nieracjonalnym człowiekiem, psychopatą. I teraz mamy – choć na mniejszą skalę – sytuację zapalną w Europie, gdzie  mamy do czynienia z kolejnym dyktatorem. Oczywiście nie da się go porównać do Hitlera, bo to nie ta skala zbrodni i ofiar, ale mechanizm pozostaje ten sam.

Mamy człowieka, który jest nieprzewidywalny, który może zrobić wszystko, kieruje się urojeniami, paranojami, jest potworem. I nie można stosować do niego takich miar, jak do normalnych ludzi

My możemy się czuć bezpieczni w sojuszu, w który wierzymy, ale to nie znaczy, że nie powinniśmy się zabezpieczać. Racjonalni ludzie, w tym politycy, powinni założyć najgorszą z możliwych opcji i przygotować się do niej na wypadek gdyby miała się wydarzyć. Wtedy nikt nie obudzi się zaskoczony i skrzywdzony.

Osobiście nie sądzę, że nam grozi wojna – póki trwa ta w Ukrainie. Natomiast jeśli zostanie zawarty jakiś pokój, to wtedy Rosja może zrobić różne rzeczy, amy powinniśmy być przygotowani na nagłe geopolityczne zmiany. Powinniśmy mieć zdolność do odparcia ewentualnego ataku.

Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Duże zmiany geopolityczne są możliwe i mogą być niespodziewane. Czekamy na rozpoczęcie nowej prezydentury Stanów Zjednoczonych. Co Trump może przynieść Ukrainie?

Rozejm. Pytanie brzmi: jaki? Czy to będzie zgniły rozejm? Czy rozejm oparty na negocjacjach z pozycji siły, o którym Trump wspominał, gdyby Rosja do negocjacji nie była skora. Wielu Ukraińców, w tym prezydent Zełenski i jego otoczenie, albo szczerze ma nadzieję na taki scenariusz, albo sprytnie wykorzystuje to PR-owo, bo zdają sobie sprawę, że Stany Zjednoczone to kluczowy partner dla Ukrainy. 

Bez USA Ukraina nie będzie w stanie dalej prowadzić wojny. Europejskie wsparcie dla Ukrainy jest niewystarczające, by nie tylko skutecznie prowadzić wojnę, ale nawet skutecznie się bronić

Obecna stagnacja na froncie może też doprowadzić do przesilenia, do sytuacji, w której Rosja zdecyduje się na jakąś większą ofensywę. I albo ją zrealizuje, albo poniesie porażkę i wtedy rzeczywiście ta wojna się skończy. To jest możliwe rozwiązanie w przyszłości. 

Jest jeszcze jeden kiepski scenariusz dla Ukrainy. Rosja jest coraz bliżej podbicia obwodu donieckiego. Najtrudniej będzie jej zająć takie miasta jak Kramatorsk i Słowiańsk. 

Jeśli rzeczywiście do momentu rozpoczęcia negocjacji Rosjanom zostaną do zajęcia tylko te dwa duże miasta i jakieś 20% obwodu donieckiego, to na stole negocjacyjnym może pojawić się temat oddaniacałego Donbasu w zamian za zawieszenie broni. Wówczas najważniejsza dla Ukraińców będzie kwestia przyznania im gwarancji. Bo jeśli oddadzą ten teren i  nie dostaną żadnych gwarancji, to będziemy mieli „Mińsk 3”, czyli sytuację, w której wojna zostanie jedynie zamrożona, a Rosja poczeka ze dwa lata, by ten konflikt rozpocząć na nowo. W tym czasie odtworzy zdolności, przede wszystkim sprzętowe, bo zdolności mobilizacyjne i zasoby ludzkie Rosja nadal ma potężne, mimo fatalnego przyrostu naturalnego. 

Rosja ma też zaplecze surowcowe, które pomoże szybko przygotować się i uderzyć z nową siłą. Uderzyć na wiele słabszego przeciwnika, wykończonego po trzech latach wojny. Ukraina oczywiście będzie próbowała odbudować swoje zdolności militarne, ale powiedzmy sobie szczerze:to będą trudne lata. Pojawi się wiele problemów, z którymi Ukrainie będzie ciężko sobie poradzić.

To co mówisz brzmi pesymistycznie. Są jakiekolwiek pozytywne scenariusze?

Są. Jest taki pozytywny scenariusz, że Trump, widząc, że Rosja nie jest skora do dogadania się, wesprze Ukrainę najmocniej, jak się da, i dzięki temu Ukraina będzie mogła do negocjacji przystąpić z pozycji siły. 

Jeżeli rzeczywiście NATO i Stany Zjednoczone pokażą Rosji, że są nieugięte i silne, i będą wspierać Ukrainę, to będzie to bardzo mocny argument, by jednak tej wojny na nowo nie rozpoczynać. Mam tu na myśli gwarancję bezpieczeństwa, że w razie ewentualnego ponownego uderzenia Rosji, lotnictwo amerykańskie czy NATO-owskie, które jest niewyobrażalnie bardziej potężne, zniszczy lotnictwo rosyjskie w ramach odwetu za rozpoczęcie kolejnej wojny.

Lotnictwo to największa potrzeba Ukrainy.

Tak, ale chodzi mi o rozwiązania systemowe, a nie o kilka czy kilkanaście dodatkowych samolotów. Różnicę i solidną zmianę zrobiłoby kilka AWACS-ów, czyli latających radarów, radary naziemne, większe wsparcie w obronie przeciwlotniczej, czyli kilka dodatkowych baterii Patriot To by mogłobywyrównać jakoś szanse Ukrainy w walce z Rosją. Do tego artyleria i rakiety: więcej ATACMS-ów i pocisków Storm Shadow. Ale też sprzęt, którym żołnierze będą mogli posługiwać się na froncie.Gdyby Ukraina otrzymała kilkaset czołgów, bojowych wozów piechoty, to by się bardzo przełożyło na jej zdolności bojowe.

No i kwestia ludzi. Ale to już wewnętrzny problem, który Ukraina sama musi rozwiązać. Na froncie brakuje ludzi młodych, zdrowych i zmotywowanych. 

Jeśli teraz trafi do Ukrainy sto czołgów i za ich sterami siądą 50-parolatkowie, nic z tego nie będzie. 

Niestety w kraju nie ma pełnej mobilizacji. Wygląda, że Ukraińcy uwierzyli, że skoro Rosjanom nie udało się zdobyć raz Kijowa, to już nigdy im się to nie uda, że skoro nie udało się podbić całej Ukrainy, to już nigdy jej nie podbiją.

A to zagrożenie ciągle istnieje. Moim zdaniem dziś jest największe od wiosny 2022 roku, kiedy armia rosyjska wycofała się spod Kijowa. Społeczeństwo ukraińskie i ukraińska klasa polityczna powinny zacząć zdawać sobie z tego sprawę.

Myślisz, że naprawdę istnieje zagrożenie dla Kijowa? 

Tak. Rosjanie mogą spróbować przeprowadzić dużą operację ofensywną, np. przechodząc przez obwód sumski. 

Nie znamy na razie strategii rosyjskiej, ale ona, wydaje się, nie uległa zmianie od początku tak zwanej specjalnej operacji wojskowej. Oficjalnie mówi się o zajęciu Donbasu, ale nieoficjalnie mówi się, że gra toczy się o istnienie Ukrainy. Putin i wierchuszka Kremla nadal nie dają Ukrainie prawa do istnienia. Podczas swojej corocznej konferencji, która trwała cztery godziny, Putin odpowiadał na pytania dziennikarzy z dużą pewnością siebie i wielokrotnie zasugerował, że uważa Ukraińców za Rosjan, tylko trochę spaczonych. Czyli – ciągle to samo.

Na szczęście na razie Rosjanie nie wchodzą w przestrzeń operacyjną.

Co znaczy: „wejść w przestrzeń operacyjną”?

To znaczy, że rosyjska armia przebija się przez ukraińskie linie obronne i przełamuje front, ten front się wali i trzeba budować linię obrony dużo dalej i głębiej. To się teraz nie wydarzyło i Rosjanie nie próbują tego robić, bo 2022 r. połamali sobie na tym zęby. 

Ale nikt nie powiedział, że jeżeli armia ukraińska będzie słabła, to za rok nie spróbują. Wszystko zależy też od tego, czy Ukraina nadal będzie miała wsparcie od państw NATO i czy poradzi sobie zwewnętrznymi problemami. 

Bo problemem nie jest to, co dzieje się w tej chwili, ale perspektywa długofalowa. To, do czego to wszystko zmierza. I problemem jest brak systemu w Ukrainie. Bo Rosja zbudowała już wojenny system, a żeby wygrać wojnę, trzeba ten system mieć. Rosjanie mają system ekonomiczny, przemysłowy, oni produkują sprzęt, zaopatrują swoją armię, mobilizują ludzi i dzięki temu mają dużą przewagę nad Ukraińcami. Mają ochotników, którzy idą walczyć za pieniądze. Patrząc z takiej perspektywy, trudno znaleźć pozytywy. A myślę, że Rosjanie nie planują tej wojny na jeszcze miesiąc czy dwa. Oni myślą o niej w kategoriach wojny długiej, również wojny ideologicznej.

Jakie są perspektywy dla Ukrainy? Co planuje Rosja?

Myślę, że Rosjanie mają kilka wersji planów, zależnie od tego, na co im świat pozwoli. Jeden plan jest taki, że jeżeli Ukraina nie będzie miała solidnego wsparcia, to będą prowadzić wojnę na wyczerpanie. Będą męczyć Ukraińców, aż osiągną jak najwięcej swoich strategicznych celów. 

Drugi plan jest taki, że jeżeli rzeczywiście Zachód będzie wspierał Ukrainę na tyle mocno, że Rosjanie nie będą w stanie iść dalej, to mogą doprowadzić do zamrożenia wojny i ewentualnie w przyszłości spróbować do niej wrócić. Wydaje mi się, że taki jest plan rosyjski w tej chwili

Ukraina z każdym miesiącem wojny ma coraz więcej problemów wewnętrznych. Giną dobrze wyszkoleni żołnierze, których zastępują żołnierze bez motywacji, często w zaawansowanym wieku. Ukraina nie zbudowała tego systemu, który ma Rosja. Do tej pory to wszystko opierało się o pospolite ruszenie na początku wojny – bo to właśnie ci zwykli ludzie obronili Ukrainę. Samo państwo nie zdołało do tej pory stworzyć systemu, który pozwalałby mu się skutecznie bronić. Cały czas Ukraina w tej wojnie, jej bezpieczeństwo czy wręcz istnienie, opiera się na tej jednej rzeczy. Ja to zawsze nazywam tą jedną nitką. Gdyby tego zabrakło, gdyby ta nitka pękła, to Ukraina po prostu przestałaby istnieć. 

Czyli Ukraina trzyma się dzięki wierze żołnierzy w zwycięstwo. Ale czy wciąż utrzymuje się szacunek do munduru w społeczeństwie?

Mam takie poczucie, że żołnierze powinni być jakoś bardziej wkomponowani w to społeczeństwo po wojnie. Bo to oni są tutaj kluczowi. Chodzi ozbudowanie na swój sposób militarnego społeczeństwa, w którym ten szacunek do munduru będzie po prostu bardzo duży. To kwestia być albo nie być Ukrainy. Ukraina musi się stać Izraelem Europy. Nie mówię o Izraelu w tej chwili, za rządów Netanjahu, które są po prostu rządami zbrodniczymi. Chodzi mi znów o rozwiązanie systemowe. Izrael powstawał w otoczeniu wrogów, w ciągłym zagrożeniu kryzysem, wojną – czy w ogóle zagrożeniem egzystencji państwa. Mobilizacja i kult munduru – tak funkcjonuje Izrael od kilkudziesięciu lat. Ukraina musi stworzyć kult militarności, a przede wszystkim kult armii, którą będzie się szanować – żeby ludzie chcieli iść do armii, żeby to nie było tak, że do armii idą tylko biedni, tylko ci, którzy są zmuszeni. Żołnierze powinni mieć odpowiednią ilość przywilejów, żeby to rzeczywiście była motywacja dla ludzi, by do tej armii się garnęli. Bo bez armii Ukraina nie przetrwa. 

Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się na wojnę.

Tak, dokładnie. A Ukraina nawet nie musi się szykować, bo od dawna jest w stanie permanentnej wojny. Jeśli nie takiej, jak teraz, pełnoskalowej, to wojny hybrydowej czy wojny zamrożonej – choć też trudno nazwać to wojną zamrożoną, bo na Donbasie przez te wszystkie lata wciąż ginęli ludzie.

Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Ale masz wrażenie, że szacunek dla wojskowych maleje? 

Tak, maleje. Cały czas maleje, co wynika z tego, że świetni żołnierze giną – i ginie ich coraz więcej. Coraz więcej też mówi się o braku szacunku wśróddowódców i polityków do życia żołnierzy na froncie. Słusznie poddaje się w wątpliwość podawane przez polityków straty na froncie. To jeden z licznych błędów po stronie politycznej: zakłamywania tych strat, budowanie propagandy oderwanej od rzeczywistości. Tymczasem o pewnych rzeczach powinno się mówić wprost.

Z drugiej strony znaczące przywileje powinny przyciągać Ukraińców na tyle, by, mimo zagrożenia,chcieli iść do wojska. Rosja to zrobiła. W Rosji ci żołnierze wiedzą, że mogą zginąć, wiedzą jak dużejest ryzyko śmierci. Wiedzą, że często żołnierze na froncie w „specjalnej operacji wojskowej” są traktowani jak mięso armatnie, a mimo to tysiącami zaciągają się do wojska. Dlaczego? Bo po prostu dostają bardzo dużo pieniędzy i uznają, że warto zaryzykować. 

Tak samo powinno być po stronie Ukrainy – choć nie wiem, czy tutaj główną motywacją powinny być kwestie finansowe.

I kiedy słyszę, że prezydent Włodymyr Zeleńskirozdał wszystkim Ukraińcom po tysiąc hrywien – choć to oczywiście pieniądze z innej puli, bo one są na pomoc humanitarną, a nie na armię – to myślę sobie, że przecież trzeba jakoś wygospodarować finanse także na to, by stworzyć jakiś program, żeby rzeczywiście armia znów była atrakcyjna dla społeczeństwa. Bo jeżeli będzie dalej tak, jak do tej pory, to skończy się tak, że ukraińskiego frontu będą bronili pięćdziesięciolatkowie. I nagle ten front znowu znajdzie się pod Kijowem.


​Państwo musi również wywalczyć to, by zmieniło się podejście do żołnierzy. Żołnierze powinni mieć odpowiednią ilość przywilejów, a po wojnie nie powinni być traktowani jak osoby gorsze

Niestety choć wojna wciąż trwa, gorsze traktowanie już widać, bo już zaczynają krążyć takie opinie, że lepiej mieć „uchylanta” za chłopaka niż żołnierza, bo ten ciągle siedzi w okopach, ciągle go nie ma, nogę mu urwie, a jeśli nie, to na pewno wróci z PTSD… A „uchylant” jest na miejscu, w domu, w rodzinie. 

To jest nie do przyjęcia, jeżeli Ukraina chce przetrwać. Z takimi rzeczami powinno się walczyć, wyrażanie takich opinii publicznie powinno się ścigać. Może to brzmi jak ograniczenie wolności słowa, ale przecież jest wojna. Cała Ukraina opiera się teraz na mundurze i ten mundur powinno się szanować. Moim zdaniem to jest kluczowe w tej chwili. Jeśli nie zacznie się pracować nad tą kwestią, jeżeli armia nie stanie się po prostu instytucją, do której część ludzi chce wstąpić z własnej woli, to bez tego trudno sobie wyobrazić, by Ukraina wygrała wojnę z państwem, które ma 140 milionów ludzi, wielokrotnie większą bazę mobilizacyjną i te wszystkie inne przewagi, takie jak przewagę surowcową, zaplecze sprzętowe, finansowe, zaplecze terytorialne, lotnictwo.

Są kraje, które mogą pozwolić sobie na to, żeby nie mieć wywiadu albo publikować listę agentów swojego wywiadu wojskowego… Są kraje, które mogą sobie pozwolić na to, żeby nie mieć armii w ogóle, bo akurat mają to szczęście, że nie mają agresywnych sąsiadów z psychopatycznymi politykami u władzy. Ukraina niestety ma agresywnego sąsiada z psychopatycznym, socjopatycznym prezydentem, który jest dyktatorem– z całą wierchuszką, ze służbami specjalnymi, które liczą setki tysięcy ludzi, które są bardzo ekspansywne, agresywne i uważają terytorium Ukrainy za swoje. Ukraina musi znaleźć na to jakąś odpowiedź, bo bez tego za jakiś czas nie będzie miał tutaj kto walczyć. A bez osób, które będą broniły Ukrainy i ukraińskich granic, nie wygramy.

20
хв

Ukraina powinna stać się Izraelem Europy

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Agnieszka Holland: Światło jest w nas

Ексклюзив
20
хв

Ciąg dalszy nastąpi: kontynuacje 12 serialowych hitów w 2025

Ексклюзив
20
хв

Oscar, Cannes, BAFTA: 10 sukcesów ukraińskiego kina w 2024 roku

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress