Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.
Biolog, tropiciel, ekspert od dużych drapieżników, a od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie –aktywny działacz społeczny. Zenon Wojtas jako prezes zarządu Fundacji Linia Frontu regularnie wyjeżdża do Ukrainy, dostarczając sprzęt, samochody i ubrania dla żołnierzy. W rozmowie opowiada o rzeczywistości wojny, potrzebach ukraińskich żołnierzy oraz o tym, dlaczego ta pomoc jest tak istotna.
Dlaczego Pan pomaga?
Bo to konieczne. Jeśli Ukraina upadnie, to konsekwencje odczujemy wszyscy. Bo to nie Ukraina zaatakowała Rosję, tylko Rosja Ukrainę. A jeśli dziś odwrócimy wzrok, za kilka lat możemy sami znaleźć się w sytuacji, w której ktoś nie zechce pomóc nam.
Jeśli ktoś nie był na froncie, to może sobie wyobrażać, że ukraińscy żołnierze dostają wszystko z góry – broń, mundury, wyposażenie. W rzeczywistości wygląda to jednak zupełnie inaczej. Wielu żołnierzy działa niemal jak partyzanci – muszą sami organizować sobie sprzęt, a często to ich rodziny czy znajomi szukają dla nich odzieży, noktowizorów, broni, czy pojazdów. Znaczna część wsparcia pochodzi od fundacjii organizacji społecznych, zarówno ukraińskich, jak i zagranicznych. Ludziedostarczają żywność, baterie, elementy ogrzewania. To działanie przypomina trochę „turystykę wojenną” – ludzie przywożą, co mogą.
Jak to się w ogóle zaczęło?
Przed wojną byliśmy zaangażowani w działania na rzecz ochrony przyrody w ukraińskich Karpatach. Współpracowaliśmy z lokalnymi przyrodnikami, wspieraliśmy tworzenie nowych obszarów chronionych. Ukraińskie Karpaty są niezwykłe – w Polsce mamy tylko mały ich fragment, natomiast po ukraińskiej stronie rozciągają się wspaniałe, niemal dziewicze tereny.
Kiedy wybuchła wojna, naturalnym odruchem było działanie.
Już pierwszego dnia dostaliśmy telefon –rodzina znajomego była w Kijowie i potrzebowała pomocy. Bez wahania pojechaliśmy. W drugi dzień wojny byliśmy na miejscu i zaczęliśmy ewakuować ludzi.
Z czasem zaczęliśmy skupiać się na wsparciu dla walczących żołnierzy. Przez pierwszy rok zbieraliśmy pieniądze od znajomych, od ludzi, którzy nam ufali i wiedzieli, że każda złotówka trafia bezpośrednio na pomoc. Kupowaliśmy sprzęt, organizowaliśmy transporty. Po roku założyliśmy Fundację Linia Frontu, aby działać bardziej efektywnie i pozyskać szersze wsparcie.
Gdzie szukacie pieniędzy?
Organizujemy zbiórki publiczne, staramy się angażować partnerów biznesowych. W zeszłym roku wsparło nas około 260 osób, w tym roku jest podobnie. Czasem otrzymujemy wsparcie od firm, co pozwala nam finansować większe zakupy, np. samochodów.
Niestety, zainteresowanie pomocą spada. A potrzeby są wciąż ogromne.

Jak pomagacie?
Wspieramy głównie 18.Słowiańską Brygadę Gwardii Narodowej, w której skład wchodzi mniejsza jednostka artylerii rakietowej. To właśnie im pomagamy najczęściej.
Nasza pomoc skupia się na dostarczaniu sprzętu, którego żołnierze najbardziej potrzebują. Ostatnio były to przede wszystkim buty i odzież zimowa. Wcześniej koncentrowaliśmy się na dostarczaniu samochodów terenowych, głównie pickupów. To kluczowy sprzęt do działań manewrowych. Niestety, pojazdy te często ulegają zniszczeniu – ostatnio dostaliśmy zdjęcia dwóch naszych samochodów, które zostały trafione przez rosyjską artylerię.
Teraz zaczęliśmy współpracować z jeszcze jednym oddziałem Gwardii Narodowej Ukrainy – „Hartija”.
To dość specyficzna jednostka – dobrze zorganizowana i skuteczna. Działa tam między innymi Serhij Żadan, znany pisarz i muzyk, który aktywnie wspiera ich działania, nagłaśnia potrzeby i mobilizuje do pomocy. To sprawia, że ich sytuacja jest nieco lepsza niż w innych oddziałach – mają większe wsparcie społeczne, ale wciąż brakuje im sprzętu i wyposażenia.
Nasza współpraca z„Hartiją” koncentruje się na dostarczaniu im niezbędnego sprzętu – obecnie zorganizowaliśmy dla nich pick-upa, opony oraz zagłuszacze do dronów. To kluczowe narzędzia, które zwiększają szanse na przetrwanie i skuteczność w walce. Problemem, jak zawsze, jest finansowanie – nie mamy stałych źródeł wsparcia, więc każda pomoc, każda wpłata pozwala nam działać dalej.
Często Pan wyjeżdża do Ukrainy?
Wszystko zależy od tego, ile uda nam się zebrać środków i jakie są potrzeby na froncie. Kiedy tylko możemy coś dostarczyć, wsiadam w samochód i jadę.
Czyli Pan dociera aż do Słowiańska, na linię frontu?
Tak, byłem na linii frontu wielokrotnie. Razem z Andrzejem Stasiukiem przejeżdżaliśmy obok stref, w których istniało ryzyko ostrzału. To bardzo niebezpieczne miejsca, ale jeśli chcemy pomagać skutecznie, musimy jechać tam, gdzie pomoc jest najbardziej potrzebna. Utrzymuję regularny kontakt z żołnierzami, którym pomagamy. Dzięki temu wiemy, jakie są ich aktualne potrzeby i możemy reagować na bieżąco. To nie jest tak, że raz dostarczymy sprzęt i na tym kończy się nasza rola. Wojna to dynamiczna rzeczywistość, w której sytuacja zmienia się z dnia na dzień.
Często dostaję od żołnierzy wiadomości – zdjęcia, raporty, a czasem krótkie nagrania, które pokazują, jak wygląda ich codzienność. Wysyłają informacje o zniszczonym sprzęcie, o stratach, o tym, co jest pilnie potrzebne. Niektórych znam już osobiście, z innymi kontaktuję się głównie telefonicznie. Więzi, które się tworzą, nie są powierzchowne – to relacje oparte na zaufaniu, bo w sytuacjach ekstremalnych liczy się pewność, że druga strona dotrzyma słowa.
.jpeg)
W jakim języku się porozumiewacie?
Po ukraińsku i po polsku. Jeśli rozmawiamy w grupie, każdy stara się mówić wolniej i wyraźniej, żebyśmy się dobrze rozumieli. Niektóre słowa w naszych językach są podobne, więc bariera językowa nie jest wielką przeszkodą.
Mamy wszystkie potrzebne papiery, ale gdy wjeżdżamy do Ukrainy z pomocą humanitarną czy sprzętem dla wojska, często wystarczy, że mamy polską i ukraińską flagę na samochodzie i nas przepuszczają. Ukraińscy żołnierze i straż graniczna traktują Polaków z ogromnym szacunkiem – gdy widzą, że przywozimy sprzęt dla ich armii, zwykle nie przeprowadzają drobiazgowych kontroli.
Zdarzały się sytuacje, kiedy ktoś z naszej ekipy zapomniał dokumentów, a mimo to udało się przejechać. Pół roku temu jeden z kierowców zostawił paszport w Kijowie i jechał dalej bez żadnych papierów – w krótkich spodenkach, bo była wtedy upalna pogoda. Mimo tego nikt go nie zatrzymał, bo po prostu wiedzieli, kim jesteśmy i co robimy.
Dla Ukraińców Polacy to sojusznicy i widać to na każdym kroku
Pamięta pan jakieś zaskakujące prośby od ukraińskich żołnierzy?
Samoloty F-16!
Żołnierze, z którymi rozmawiam, doskonale zdają sobie sprawę, jak ważne jest wsparcie sprzętowe i że ich możliwości bojowe zależą od tego, co dostaną. Wiedzą, że w tej wojnie przewaga technologiczna ma kluczowe znaczenie.
Zwykle ich prośby są bardzo racjonalne. Potrzebują butów, odzieży termicznej, noktowizorów, dronów, samochodów. Proszą o to, co faktycznie pozwala im przeżyć i skutecznie walczyć.
Ci, którzy walczą, to zwykle ludzie z bardzo silnym charakterem i poczuciem obowiązku. Oni wiedzą, że nikt za nich tej wojny nie wygra, że muszą liczyć przede wszystkim na siebie i na ludzi, którzy ich wspierają. Dlatego uważam, że naszym obowiązkiem jest im pomagać – nie tylko ze względu na nich, ale także ze względu na naszą własną przyszłość.
.jpg)
Jak ukraińscy żołnierze wyobrażają sobie przyszłość?
Wiedzą tyle, co my. A może nawet mniej. Wielu z nich od miesięcy nie opuszcza okopów, nie mają dostępu do pełnych informacji. To, co ich najbardziej martwi, to brak rotacji na froncie.
Mają świadomość, że jeśli Ukraina upadnie, to za kilka lat w tej samej wojnie mogą walczyć już nie przeciwko Rosjanom, ale przeciwko własnym rodakom, których Rosja wcieli do armii i wyśle na linię frontu.
A co mówią żołnierze, którzy wracają z przepustki np. z Kijowa na front?
Kijów to zupełnie inna rzeczywistość niż front. Widać tam dwa światy – jeden, w którym życie toczy się niemal normalnie, a drugi, w którym ludzie cały czas są świadomi wojny i aktywnie w nią zaangażowani.
Połowa mieszkańców Kijowa angażuje się w pomoc – organizują zbiórki, wspierają wojsko, wysyłają pomoc humanitarną. Ale można też zobaczyć pełne restauracje, kawiarnie, luksusowe samochody. To naturalne – ludzie nie mogą żyć w ciągłym stresie, więc próbują funkcjonować normalnie.
Dla żołnierzy, którzy wracają z frontu, ten kontrast bywa bolesny. Oni wracają do miasta i widzą, że nie wszyscy są równie zaangażowani w wysiłek wojenny. Niektórzy czują się sfrustrowani – oni walczą, ryzykują życie, a w tym samym czasie ktoś inny siedzi w eleganckiej restauracji i nie przejmuje się niczym. Ale z drugiej strony, czy można mieć o to pretensje? Każdy radzi sobie z wojną na swój sposób.
Dla mnie ważne jest to, że wciąż jest bardzo wielu ludzi, którzy pomagają. Mam przyjaciół w Kijowie, którzy udostępniają nam mieszkanie. Sami angażują się w pomoc, wspierają żołnierzy, organizują transporty. To pokazuje, że duch oporu w Kijowie jest wciąż bardzo silny.

Czy któryś z żołnierzy, którym pan pomagał, zginął?
Na szczęście nie. Większość żołnierzy, którym pomagamy, to artylerzyści – oni zazwyczaj nie znajdują się bezpośrednio w pierwszej linii, co daje im większe szanse na przeżycie. Oczywiście, to wciąż wojna i nikt nie jest w pełni bezpieczny, ale w porównaniu z piechotą czy jednostkami szturmowymi, ich straty są mniejsze.
Wielu z nich walczy w Donbasie już od 2014 roku, więc mają doświadczenie, wiedzą, jak unikać zagrożeń. To także ludzie, którzy doskonale znają teren, często są to miejscowi, którzy walczą u siebie. Dzięki temu potrafią lepiej manewrować, wiedzą, gdzie są bezpieczne drogi, jak się ukrywać, jak unikać ostrzału.
Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to kwestia czasu – wojna jest brutalna i nikt nie ma gwarancji, że przeżyje. Dlatego tak ważne jest, żeby jak najlepiej ich wyposażyć, żeby mieli sprzęt, który może ich uratować. Każdy dodatkowy samochód, każda dobra kamizelka kuloodporna, każdy dron zwiększa ich szanse na przetrwanie.
Mimo wszystko, zawsze z niepokojem otwieram wiadomości od nich. Boję się dnia, w którym dostanę informację, że kogoś już nie ma. Ale dopóki są na froncie, dopóki walczą – my będziemy ich wspierać.
Czy myślał Pan kiedyś, że będzie pomagać na wojnie?
Nie. Nikt się tego nie spodziewał. Wydawało się, że to niemożliwe, żeby w XXI wieku ktoś w Europie zdecydował się na pełnoskalową inwazję. Owszem, wszyscy wiedzieliśmy o napięciach, o koncentracji wojsk rosyjskich przy granicy, ale wielu ludzi – w tym ja – łudziło się, że to jedynie demonstracja siły, że skończy się na zastraszaniu i pokazie sił.
A potem, nagle, Rosjanie po prostu wsiedli w czołgi i ruszyli. W jednej chwili wszystko, co do tej pory wydawało się nieprawdopodobne, stało się faktem.
Dziś, patrząc na to z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że Rosja nigdy nie ukrywała swoich zamiarów– po prostu my nie chcieliśmy w nie uwierzyć. I chyba właśnie to było najgorsze– ta naiwność, że coś takiego nie może się zdarzyć. A jednak się zdarzyło.
Ale nie wszyscy uciekli, nawet na linii frontu ludzi zostają.
Tak, i to jest jeden z największych paradoksów tej wojny. Są ludzie, którzy mogli wyjechać, ale zostali. Nie tylko żołnierze, ale także cywile, którzy nie chcą opuszczać swoich domów, nawet jeśli walki toczą się tuż obok nich.
Byłem w miejscowościach przy froncie, gdzie widać codzienność, która nie powinna tam istnieć – dzieci bawiące się między okopami, starsze osoby, które mówią: „Tu się urodziłem, tuumrę”. Ci ludzie nie chcą lub nie mogą wyjechać. Czasem chodzi o brak środków, czasem o poczucie, że nie mają dokąd pójść, a czasem po prostu o upór: ichziemia, ich dom, ich życie.
Podobnie jest z żołnierzami. Są tacy, którzy od miesięcy, a nawet lat, nie opuścili frontu. Nie mają rotacji, nie mają przerwy. To nie jest tak, że każdy walczy, bo musi –wielu walczy, bo chce. Wiedzą, że jeśli oni odejdą, jeśli się poddadzą, to niktinny ich nie zastąpi.
W Donbasie spotkałem żołnierzy, którzy walczą od 2014 roku. To nie są nowi poborowi, to ludzie, którzy przeszli już przez piekło i nadal tam są. I oni też widzą, że nie wszyscy w Ukrainie podchodzą do wojny tak samo. Mają w sobie dużo goryczy – bo gdy jedni walczą i giną, inni udają, że wojna ich nie dotyczy.
Ale mimo to zostają. Idlatego tak ważne jest, żebyśmy ich wspierali – bo oni nie walczą tylko zasiebie. Walczą za cały kraj. A jeśli oni się poddadzą, to będzie oznaczał koniec.
Czytałam, że miejscowi bardzo często nie tylko nie pomagają, ale jeszcze szkodzą, i w ogóle nie rozumieją, po co to wszystko.
Niestety, to się zdarza. Są miejsca, szczególnie w rejonach przyfrontowych, gdzie część miejscowej ludności nie tylko nie wspiera ukraińskiego wojska, ale wręcz działa na jego niekorzyść. Niektórzy przekazują informacje Rosjanom, wskazują pozycje wojskowe, donoszą o ruchach wojsk.
To jest bardzo trudne dla żołnierzy, którzy ryzykują życie, by bronić tych terenów, a jednocześnie widzą, że nie wszyscy chcą, żeby tam byli. Jest sporo ludzi, którzy czekają, aż Rosja przyjdzie i przejmie kontrolę – szczególnie na terenach, które od lat były pod wpływem rosyjskiej propagandy. Czasem można spotkać ludzi, którzy otwarcie mówią:„ A co to za różnica, kto tu rządzi?”. Dla nich najważniejsze jest to, żeby jakoś przeżyć, nieważne pod czyją władzą.
Z drugiej strony, są teżtacy, którzy pomagają w każdy możliwy sposób. Ryzykują życiem, żeby dostarczać żołnierzom jedzenie, przekazywać informacje o ruchach rosyjskich wojsk, organizować schronienia. Są miejscowości, gdzie cywile i wojsko stanowią jedność, gdzie ludzie doskonale wiedzą, że jeśli Ukraińcy się wycofają, to dla nich oznacza to koniec wolności.
To pokazuje, jak bardzo podzielone jest społeczeństwo na tych terenach. Wojna nie jest jedynie starciem militarnym – to także walka o świadomość, o to, kto czuje się częścią Ukrainy, a kto wciąż żyje w mentalności sowieckiej. I niestety, to nie zmieni się z dnia na dzień, nawet jeśli wojna się skończy. To będzie proces na pokolenia.
Dziennikarka, redaktorka. Od 2015 roku mieszka w Polsce. Pracowała w różnych ukraińskich mediach: „Postęp”, „Lewy Brzeg”, „Profil”, „Realist.online”. Autorka publikacji na temat współpracy ukraińsko-polskiej: aspekty gospodarcze, graniczne, dziedzictwo kulturowe i upamiętnienie. Współorganizatorka dziennikarskich inicjatyw na rzecz przyjaźni ukraińsko-polskiej. Pracowała jako trenerka w programie UE „Prawa kobiet i dzieci na Ukrainie: komponent komunikacyjny”.
Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.